Nie poddawaj się, tylko walcz! cz. III
Cyganie rozbili sobie obozowisko niedaleko pięknej posiadłości pana Dariusa Mareya, ojca Huberta i to za jego własną zgodą. Kronikarz był tą decyzją bardzo zdumiony, gdyż jego rodzic zawsze gardził takimi ludźmi jak Cyganie i praktycznie zawsze przepędzał ich ze swojej ziemi, a tu nagle zupełnie zmienił do nich nastawienie i w dniu, w którym to przybyli oni do Twinleaf i zatrzymali się chwilowo w mieście, to przybył do nich, po czym oświadczył uroczyście, że mogą śmiało rozbić obóz na terenie będącym w jego posiadaniu.
Dowiedzieliśmy się o tym, kiedy odnaleźliśmy obozowisko Cyganów. Rodzice Candeli, którzy byli najwidoczniej przywódcami tej grupy swoich rodaków, opowiedzieli o tym córce i Kronikarzowi, gdy ci przybyli do ich taboru. Okazali się oni być bardzo przyjemnymi oraz życzliwymi ludźmi, a prócz tego traktowali Huberta jak własnego syna, gdyż jak wyszło na jaw, ich córka i nasz nowy znajomy spędzili razem prawie całe dzieciństwo.
- Niesamowite - powiedział Hubert - Mój ojciec zawsze gardził takimi ludźmi, jak wy, a tu proszę... Nagle pozwala wam się zatrzymać na swojej ziemi. To dosyć dziwne.
- Nawet bardzo dziwne - zauważyła Candela - Jak na mój gust on coś kombinuje.
- A co on może kombinować?
- Nie wiem, ale nie podoba mi się to wszystko.
- Mnie również. Chociaż być może został on nagle bezinteresownym człowiekiem.
- Bez urazy, Hubercie, ale twój kochany tatuś nigdy nie robił i nie robi niczego bezinteresownie. Oboje znamy go już na tyle, aby móc stwierdzić to z całą pewnością.
- Niestety, to prawda - powiedział smętnym tonem Kronikarz - Wobec tego on czegoś chce, tylko czego?
- Oto jest pytanie - zgodziła się z nim Candela.
Ja, Ash i Dawn staliśmy z boku nie mieszając się do tej rozmowy, choć naprawdę nas również to bardzo zdziwiło. Nasze zdumienie zostało jednak zwiększone, kiedy do taboru przyleciał jakiś Pokemon nietoperz.
- To Zubat - powiedział Ash - Poznaję go. Brock miał kiedyś takiego. Potem ewoluował on w Golbata.
Najchętniej wyjęłam bym swój Pokedex, aby poznać co nieco danych na temat tego stworka, jednak wiedziałam, że w 1938 roku jeszcze nie było tego wynalazku, więc musiałam sobie odpuścić.
- To jest Zubat mojego ojca - powiedział zdumiony Kronikarz - I przy okazji ma jakiś list... Pewnie do mnie.
Pokemon rzucił mu list pod nogi. Hubert powoli go podniósł, po czym powoli go otworzył i zaczął czytać.
- Słuchajcie, przyjaciele - rzekł po chwili nasz literat - Mój drogi tatuś chce się ze mną widzieć w jakieś sprawie. Pisze, żebym dzisiaj go odwiedził i zjadł z nim obiad. Dodaje, że mogę zabrać ze sobą przyjaciół.
Spojrzał na nas zdumiony.
- Nie rozumiem tego. Naprawdę nie rozumiem - powiedział - Przecież on zawsze gardził osobami, z którymi się przyjaźniłem, podobnie jak też gardził mną. Czemu nagle chce, abym go odwiedził i to z towarzyszami?
- Widocznie musi mieć jakiś powód - stwierdziłam.
- A ten powód jest pewnie taki, że chce on nam dźgać w oczy swoim bogactwem - mruknęła złośliwie Candela.
Ash popatrzył na Huberta i zapytał:
- Idziesz tam?
- Oczywiście, że tak! - odpowiedział mu Kronikarz - Bardzo chcę się dowiedzieć, czego mój ojciec chce, skoro nas do siebie zaprasza.
- A czy on musi koniecznie czegoś chcieć? - zapytała Dawn.
- No właśnie. Może po prostu stęsknił się za tobą? - dodałam, chociaż sama nie bardzo wierzyłam w to, co mówię.
Kronikarz uśmiechnął się do mnie z ironią.
- Uwierz mi... Ja znam go lepiej niż ktokolwiek inny. Ten człowiek jest ostatnią osobą, która by za mną tęskniła. Mimo wszystko pójdę do niego i mam nadzieję, że zechcecie iść tam ze mną.
Nie mieliśmy i tak żadnych planów, więc poszliśmy.
***
Posiadłość państwa Marey przedstawiała się naprawdę wspaniale. Bił z niej przepych oraz piękno wyraźnie dźgające w oczy. Teraz zrozumiałam, co miała na myśli Candela mówiąc o ojcu Kronikarza. Ten człowiek naprawdę bardzo lubił robić wokół siebie dużo szumu.
Przed domem pana Dariusa, gdy już do niego dotarliśmy, poznaliśmy odpowiedź na kolejną zagadkę, która nas bardzo intrygowała, mianowicie chodzi mi tutaj o sprawę małej Angeliki. Oto, jak do tego doszło:
Ledwie podeszliśmy do posiadłości pana Mareya, a mała dziewczynka radośnie wybiegła z domu i skoczyła w objęcia Huberta, całując go czule po obu policzkach.
- Mój Hubert! Mój! - wołała wesoło dziewczynka, tuląc się do chłopca.
- Angelika... Moja Angelika... Moja mała siostrzyczka! - odpowiedział radośnie chłopak, ściskając czule dziewczynkę.
- Siostrzyczka? - zapytała zdumiona Dawn.
Ash uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Wiedziałem.
Hubert popatrzył na nas, po czym przedstawił nam dziewczynkę, którą wciąż trzymał w objęciach.
- Pozwólcie, że wam kogoś przedstawię - powiedział - To jest moja mała przyrodnia siostrzyczka, panna Angelika Marey.
Przywitaliśmy radośnie dziewczynkę, która z miejsca podbiła nasze serca swoim urokiem osobistym.
- Rozumiem, że skoro to twoja... Jak sam mówisz przyrodnia siostra, to twój tata ożenił się ponownie? - zapytał Ash.
Kronikarz kiwnął głową z uśmiechem.
- Nie inaczej. Mama rozwiodła się z ojcem, gdy miałem jedenaście lat. Ojciec zaś poślubił inną kobietę i obecnie mają oni córkę, właśnie Angelikę. Nieraz się nią opiekuję, kiedy jaśnie państwo nie mają czasu, aby to robić. Wiecie, oni są ciągle zajęci. Albo praca, albo od czasu do czasu wyjazdy za granicę w piękne, drogie miejsca... Wszystko po to, żeby pokazać ludziom, na co to ich nie stać.
- Żałosne - stwierdziła Dawn z ironią.
- A żebyś wiedziała - kiwnął smutno głową Kronikarz - Mam jednak wielką nadzieję, że nie będą mi oni utrudniać spotkań z moją siostrą, bo mi bardzo na niej zależy.
- Mnie też. Ja cię bardzo kocham! - pisnęła głośno mała dziewczynka i objęła mocno brata za szyję, spychając z jego ramion Chiquitę.
Ta nieco obrażona wskoczyła na ramię Candeli, gdzie siedział już jej przyjaciel Chester. Cyganka zachichotała delikatnie, widząc to.
- Nie przejmuj się, Chiquito. Twój trener nadal bardzo cię lubi, ale ma więcej osób do kochania niż tylko ciebie - powiedziała.
Weszliśmy potem do środka, a Angelika zeskoczyła lekko na podłogę, po czym złapała mocno brata za rękę i zaczęła go mocno ciągnąć za sobą, a ten szedł za nią z nieukrywaną radością. Candela, Dawn, Ash i ja szliśmy za nimi. Pikachu siedział na ramieniu swojego trenera, a Piplup trzymał się głowy swojej trenerki. Szliśmy za małą Angeliką, patrząc dookoła siebie.
- Niezły dom, nie ma co - powiedziałam.
Kronikarz prychnął z pogardą.
- Co chcesz? Wszystko to jest na pokaz, żeby dźgać ludziom w oczy swoim bogactwem. Tyle on potrafi. A kiedy tylko może, to ucieka w pracę, żeby więcej jeszcze zarobić i jeszcze więcej sobie kupić.
- Jakie to smutne - rzekłam.
- Raczej żałosne - stwierdziła Dawn - Czy ten człowiek jest w ogóle szczęśliwy?
- Pip-lu-li! - zaćwierkał Piplup.
- Śmiem wątpić - odpowiedział jej Kronikarz.
Chwilę później weszliśmy do sali jadalnej, gdzie już siedzieli państwo Marey. Parę tę tworzyli kobieta, którą już poznaliśmy w teatrze oraz jakiś mężczyzna o ponurym wyrazie twarzy. Z twarzy był on tak bardzo podobny do Huberta, że zaprzeczenie ich pokrewieństwu (gdyby ktoś wpadł na taki pomysł) mijało się z celem. Widać było aż nadto wyraźnie, że mamy tutaj do czynienia z ojcem i synem.
- Witaj, tato - powiedział literat.
- Spóźniliście się dwie minuty - rzucił sucho Darius w odpowiedzi - Mieliśmy już zacząć bez was.
Jego żona spojrzała na niego z uśmiechem.
- Ależ spokojnie, kochanie. Przecież nie będziemy robić problemu z niczego, prawda?
- To nie jest nic... Mój syn powinien się nauczyć punktualności. Jeżeli nie umie się tego nauczyć, to...
- Skoro masz zamiar mnie teraz obrażać, to wolę sobie pójść - odparł obrażonym głosem Hubert.
Chciał on już wyjść, ale pani Marey uśmiechnęła się do niego wesoło.
- Spokojnie, mój chłopcze - powiedziała - Przecież to tylko takie żarty. Nikt nie bierze tego na poważnie.
Kobieta wyszczerzyła się w głupim uśmiechu, po czym dodała:
- Widzę, że przyprowadziłeś przyjaciół.
- Tak. To jest Candela, a to są Ash, Serena i Dawn.
- Kochanie, my znamy Candelę i nie musisz nam jej przedstawiać.
- No tak, zapomniałem. Przepraszam, bywam czasem roztargniony.
- Nic się stało - twarz kobiety oraz jej głos aż ociekała słodyczą, co z miejsca wywołało we mnie podejrzenie, że ona coś knuje.
To ciekawe, pomyślałam sobie. Nie tak dawno publicznie zrobiła mu awanturę, a teraz jest aż przesadnie miła? Coś tu nie gra.
Tymczasem ta dwulicowa (a przynajmniej moim zdaniem) osoba dalej trajkotała:
- Tak czy inaczej cieszę się, że cię znowu tu widzę, Candelo. A co do reszty kompanii, to miło mi was poznać. Siadajcie do stołu, proszę.
Chwilę później zaczęliśmy jeść. Musiałam przyznać, że potrawy, jakie serwowali nam gospodarze były całkiem smaczne oraz bardzo wykwintne. Widać było, że ci, co je nami częstowali, to osobnicy bogaci, jak również szpanujący przed innymi tym, co mają. Mimo, że takie coś działało nam na nerwy, to postanowiliśmy nie okazywać tego i jedliśmy ze smakiem posiłek, częstowaliśmy też nimi nasze Pokemony, które jadły je łapczywie.
Gdy już skończyliśmy obiad, to pan Darius zapytał spokojnym i dość flegmatycznym tonem:
- Smakowało wam?
Odpowiedzieliśmy mu wszyscy i to niemal chórem, że smakowało nam i to bardzo. Mężczyzna uśmiechnął się do nas ponuro, po czym rzekł:
- Bardzo mnie to cieszy. Chciałbym, żebyście byli zadowoleni i może nawet przyjęli u nas gościnę.
- Nie chcemy nadużywać twojej gościnności - odrzekł Hubert bardzo uprzejmym, ale też złośliwym tonem.
Jego macocha uśmiechnęła się do niego delikatnie. Chciała wyraźnie sprawiać wrażenie miłej, choć ja uznałam jej zachowanie za jawną obłudę.
- Ależ jak możesz tak mówić? Przecież wiesz, że bardzo mile nam cię u siebie gościć - rzekła po chwili pani Marey.
- Doprawdy? Niby od kiedy?
- Od zawsze - odpowiedziała kobieta.
Hubert poczuł nagle gniew, gdyż wstał z krzesła i powiedział:
- Dobrze, tato! Dość tego bajania! Mów, do czego zmierzasz! Przecież bardzo dobrze wiem, że nie robiłbyś czegoś takiego, gdybyś nie miał w tym interesu!
Jego rodzic ze stoickim spokojem oraz pogardą wyraźnie bijącą mu z oczu spojrzał na syna i rzekł:
- Wiedziałem, że nie dasz się nabrać... Jaka szkoda... Miałem nadzieję, że inaczej to załatwimy, ale skoro i tak się już wszystkiego domyślasz, to nie ma sensu dbać o pozory. Będę zatem mówił z tobą otwarcie.
Następnie dodał:
- Chodzi o to, że chcę wiedzieć, czy wiesz może coś na temat tego, co ostatnio ma miejsce w Sinnoh.
Nasz przyjaciel popatrzył na niego uważnie.
- Chodzi ci o Czyściciela?
- Dokładnie o nim mówię.
- Ciekawi cię, czy mam coś z nim wspólnego?
- Ależ skąd! Wcale nie! Skądże! - zachichotała macocha Kronikarza.
Jej mąż spojrzał na nią groźnie, więc zamilkła, a on tymczasem odparł:
- Tak. Właśnie tego chcę się dowiedzieć.
Hubert wyraźnie kipiał ze złości pod wpływem tych słów.
- Podejrzewasz mnie o zlecenie lub dokonywanie tych zabójstw, więc uległeś namowom swojej żony i chcesz mnie ubłagać, abym nie dodał cię do listy ofiar?
Jego ojciec spojrzał na niego groźnie.
- Uprzedzam cię, że jeśli spróbujesz mnie zabić, to nie tylko ci się to nie powiedzie, ale do tego zgnijesz w więzieniu. Cokolwiek więc planujesz, to lepiej dla ciebie będzie, jeżeli dasz sobie z tym spokój, inaczej nigdy nie zobaczysz swojej siostry, na której podobno tak ci zależy.
- Na pewno zależy mi na niej bardziej niż tobie! - krzyknął oburzonym tonem Hubert - Uważasz mnie za tego szalonego mordercę, który grasuje po okolicy?! Dlaczego?!
- Bo ty, twoja matka oraz twój wuj jesteście nieźle stuknięci! Nigdy nie wiadomo, co wam nagle do łbów strzeli!
Kronikarz nie mógł już tego dłużej znieść. Odsunął się więc od stołu i rzekł obrażonym oraz dumnym tonem:
- Przyjaciele... Chodźmy stąd... Nie będę dłużej tego słuchał.
Nim zdążył odejść jego macocha zagrodziła mu drogę.
- Proszę cię! Błagam! Nie zabijaj go! Przecież to twój ojciec! Mógłbyś zabić własnego ojca?!
Hubert spojrzał na Dariusa z nienawiścią, po czym rzekł:
- W tej chwili mam na to wielką ochotę.
- Hubert! - zawołała Candela oburzonym głosem.
- No i widzisz? - zapytał pan Darius z kpiną, patrząc na swoją żonę - Cham i idiota już na zawsze zostanie chamem i idiotą.
- Odezwał się mądry jaśnie pan - mruknął złośliwie jego syn.
Cyganka popatrzyła na ojca swego przyjaciela i krzyknęła:
- Jak pan może tak mówić?! To przecież pana syn! Dlaczego pan go tak traktuje?!
- Że jest moim synem, temu nie mogę zaprzeczyć, ale jak mam inaczej mówić? Bo on na nic lepszego nie zasługuje. To idiota. Urodził się idiotą, żyje jak idiota i jako idiota zdechnie. Taki jego los.
Candela spiorunowała mężczyznę wzrokiem.
- Jak pan może?! Uważa pan swojego syna za nic wartego idiotę i to tylko dlatego, bo nie odpowiada on pańskim kryteriom! A mimo to robi pan wszystko, żeby mu się podlizać, bo obawia się pan, że jest on Czyścicielem i może chcieć pana zabić! To dlatego pozwolił nam pan siedzieć na swojej ziemi! Chciał pan mu sprawić przyjemność, aby go ugłaskać!
- To był pomysł mojej żony i jak widać, bardzo chybiony - odparł na to mężczyzna z obojętnością - A co do ciebie, młoda damo, to widać wyraźnie, jak żałosnego jesteś pochodzenia, skoro nawet nie potrafisz się porządnie zachować w dobrym towarzystwie.
Hubert miał już dość tego wszystkiego i wyszedł z pokoju. Poszliśmy za nim równie mocno oburzeni. Angelika z płaczem pobiegła za bratem, po czym wpadła mu w ramiona.
- Zostań, proszę! Zostań! - wołała dziewczynka.
- Nie mogę, kochanie... Widziałaś, że mnie tu nie chcą - odpowiedział jej Hubert smutnym tonem.
- Ale ja cię chcę! Proszę! Zostań!
Patrzyliśmy ze smutkiem na tę scenę nie wiedząc, co mamy powiedzieć ani jak zareagować. Uznaliśmy, iż lepiej będzie pozostać z boku. Mieszanie się do tego mogło nas bowiem zbyt wiele kosztować.
Tymczasem macocha Huberta wyszła z pokoju jadalnego i rzekła:
- Wybacz, Hubercie. Twój ojciec nie jest dziś w najlepszym humorze.
- Zauważyłem - odpowiedział złośliwie Kronikarz.
Kobieta popatrzyła na niego uważnie i powiedziała:
- Spokojnie, przejdzie mu. Wiesz, jeśli chcesz, to zabierz Angelikę ze sobą i razem gdzieś wyjdźcie, ale potem przyprowadź ją do domu na noc.
Dziewczynce bardzo się spodobało ta propozycja, gdyż podskoczyła ona radośnie i klasnęła wesoło w dłonie. Jej starszy brat oczywiście czuł, że zachowanie kobiety nie jest szczerze i zwyczajnie chce go ona ugłaskać, ale postanowił zachować to dla siebie, żeby móc zaopiekować się chociaż na chwilę swoją małą siostrzyczką, która była jego oczkiem w głowie.
- Dobrze... Potem ją odprowadzę do domu - powiedział.
Poszliśmy potem razem do obozu cygańskiego, gdzie rodzice Candeli urządzili wesołe tańce i rozpalili ogniska, śpiewając przy tym swoje rodzime piosenki. To był bardzo piękny widok i żal by było go nie zobaczyć, dlatego też tym chętniej usiedliśmy naszą grupą w jednym miejscu i zaczęliśmy oglądać tańce Cyganów. Przyznam i to z ręku na sercu, że takiego pięknego występu jeszcze nie mieliśmy okazji zobaczyć. Cyganie kolejno jeden po drugim dawali przed nami popis swoich umiejętności taneczno-wokalnych.Nawet Candela zatańczyła i śpiewała uroczą piosenkę o miłości.
- Ależ ona pięknie tańczy - powiedział Kronikarz.
- Wspaniale - zachichotała Angelika, siedząc mu na kolanach.
Chiquita i Chester mieli podobne zdanie, co wyrazili piszcząc wesoło.
- Słuchaj... A właściwie to czemu macie takie same Pokemony? Ty i Candela? - zapytał Ash.
Kronikarz uśmiechnął się do niego przyjaźnie, po czym rzekł:
- To prezent od babci Candeli. Właśnie od niej dostaliśmy te Pokemony w chwili, gdy ja skończyłem dziewięć lat, zaś ona osiem. Dla wyjaśnienia muszę powiedzieć, że oboje mamy urodziny tego samego dnia, jednak moja droga przyjaciółka jest o cały rok młodsza ode mnie. Większość dzieciństwa spędziliśmy razem, bo chociaż Candela podróżowała dużo z taborem, to i tak często przybywała z rodziną w te strony, dzięki czemu oboje mogliśmy spędzić ze sobą dużo czasu. Dodam też, że rodzina Candeli zawsze mnie lubiła, ponieważ ani ja, ani też moja mama nie okazywaliśmy im pogardy z powodu ich pochodzenia. Prócz tego ojciec mojej matki kiedyś ocalił życie dziadkowi Candeli, więc przysięgli sobie potem, że ich rodziny zawsze będą żyć ze sobą w przyjaźni. Zgodnie z tą obietnicą oraz naszą wolą ta przyjaźń nadal trwa.
- Rozumiem. A więc Chiquita jest twoim starterem?
- Dokładnie tak.
- A jak złapałeś inne swoje Pokemony?
- Nie złapałem ich.
- Jak to? Nie złapałeś?
- Ano nie złapałem.
- Więc skąd je masz? - zdziwiłam się.
Kronikarz popatrzył na nas wesoło, po czym odpowiedział:
- Widzicie... Totodile’a poznałem, gdy był łobuziakiem i terroryzował Pokemony z pewnego jeziora. Pokonałem go z pomocą Chiquity, a potem on się zmienił i o dziwo polubił mnie do tego stopnia, że dołączył do naszej wesołej kompanii. Charmeleona zaś poznałem jeszcze jako Charmandera. Uciekł od swego trenera sadysty. Początkowo był nieposłuszny wobec mnie, ale okazałem mu cierpliwość, a później nawet ocaliłem go przed złodziejami Pokemonów, dlatego polubił mnie i został ze mną, później zaś ewoluował. A Noctowl to córka mojego dawnego Pokemona. Jej ojca znalazłem rannego w górach. Ranili go kłusownicy. Opatrzyłem mu skrzydło, a on mnie po tym wydarzeniu polubił i nie chciał opuścić, więc został w mojej kompanii, ale potem założył własną rodzinę i odszedł. Spotkałem go znowu i wtedy on oddał życie w mojej obronie, a jego córka postanowiła ze mną zostać. Była zdania, że jej ojciec by tego chciał, że zaś ona też tego chciała, to cóż... No i w sumie to wszystko, co mogę powiedzieć o moim „łapaniu“ Pokemonów.
- Dlaczego nie łapiesz Pokemonów? - zapytała Dawn.
- Pip-lu-pip? - zaćwierkał Piplup, również bardzo tym zaintrygowany.
- Nie chcę tego robić. Bo i niby po co? Mam porywać Pokemony z ich naturalnego środowiska i zabierać je z ich domu, od ich rodzin, przyjaciół i bliskich tylko po to, żeby wystawiać je do walk?
- Tak zwykle robią trenerzy - powiedziałam.
- Ale to jest złe - stwierdził Kronikarz - Rozumiem obronę konieczną, rozumiem nawet różne zawody, gdzie trener i Pokemon razem pokazują, na co ich stać, ale takie coś? Pozwalać dwóm stworkom bić się aż do krwi lub innych poważnych ran, narażać je na obrażenia, które mogą pozostać im do końca życia, zgarniać za to laury oraz nagrody, choć przecież one się należą Pokemonom, a nie tymi, co nimi kierują... I po co to wszystko? Dla sławy i pieniędzy? I niby po co to komu? A jeśli nawet, to można je zdobyć w inny sposób. Ja od dawna jestem zarówno pisarzem, jak również artystą i tylko w ten sposób zdobywam sławę. W inny już nie. Kiedy moje Pokemony chcą walczyć lub muszą walczyć, to posyłam je do walki. Są też wytrenowane i często trenują, ale nie mogę im kazać walczyć dla mojej chwały. To by było żałosne. Tak może robić mój ojciec, ale ja na pewno nie!
Jego słowa bardzo mnie poruszyły, podobnie zresztą jak i Asha, jednak szybko zaczęliśmy myśleć o czymś innym, gdyż zachęceni przez rodziców Candeli, a także przez nią samą, zaczęliśmy wesoło tańczyć wokół ogniska. Potem wpadłam na pewien pomysł. Przebrałam się w mój cygański strój, po czym postanowiłam zatańczyć i zaśpiewać piosenkę. Ash poprosił wówczas jednego Cygana o skrzypce, po czym zagrał na nich melodię, do której to zaczęłam podrygiwać oraz śpiewać w towarzystwie moich stworków, czyli Panchama i Braixena, a chwilę później cały tabor dołączył do nas. Piosenka szła tak:
Wśród Cyganów znana jest Mardżanda.
Przy ognisku znowu wodzi rej.
Wiem, że dobrze wróży, nie żartuje.
Czasem znajdzie serce, czasem pocałuje cię.
Mardżanda, Mardżanda, powróż mi.
Powiedz mi, że kocha, tęskni, marzy w noc i dni.
Sam to mówił na spotkaniu, kiedy padał deszcz,
Że gdy słońce znów zaświeci kochać będzie też.
Mardżanda, Mardżanda, powróż mi.
Ech! Uważnie spójrz na rękę, prawdę powiedz mi.
Sam to mówił na spotkaniu, kiedy padał deszcz,
Że gdy słońce zaświeci kochać będzie też.
Letni wieczór serce mocniej bije.
Budzi się tęsknota i zapada ciemna noc,
Wiem, że ciebie spotkam, że przytulisz.
Potem spojrzysz w oczy, potem pocałujesz mnie.
Mardżanda, Mardżanda, powróż mi.
Powiedz mi, że kocha tęskni, marzy w noc i dni.
Sam to mówił na spotkaniu, kiedy padał deszcz,
Że gdy słońce znów zaświeci kochać będzie też.
Mardżanda, Mardżanda, powróż mi.
Ech! Uważnie spójrz na rękę, prawdę powiedz mi.
Sam to mówił na spotkaniu, kiedy padał deszcz,
Że gdy słońce zaświeci kochać będzie też.
Nasz występ został nagrodzony gromkimi brawami publiczności, której ukłoniliśmy się radośnie. Bardzo lubiliśmy, gdy ludzie nas doceniali.
Reszta wieczoru także była nad wyraz przyjemna. Potem jednak mała Angelika poczuła się bardzo senna, dlatego też Hubert odniósł ją do domu. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, jakie będą konsekwencje tego czynu.
***
Następnego dnia rano obudziliśmy się w taborze cygańskim na swoich posłaniach. Ku swemu wielkiemu zdumieniu odkryliśmy, że nie ma z nami Kronikarza. Bardzo nas to zaniepokoiło, zwłaszcza Candelę, która była tym faktem wręcz przerażona. Biegała po całym taborze i pytała wszystkich, czy nikt z nie widział literata, kiedy zaś otrzymała zaprzeczającą odpowiedź, jej lęk znacznie wzrósł.
- Niedobrze! - jęknęła - Mogło mu się coś stać! Zaatakował go jakiś dziki Pokemon albo co gorsza ten świr Czyściciel!
- Spokojnie, Candelo! Nie ma co panikować! - powiedziała Dawn - Na pewno tak się nie stało. On żyje.
- Pip-lu-pip! Pika-pika-chu! - dodali Piplup i Pikachu.
- Skąd masz tę pewność?! - zapytała Cyganka.
- Bo Chiquita, chociaż też jest zaniepokojona, to jednak nie panikuje - zauważyła panna Seroni.
- Racja - stwierdził pewnym głosem Ash - Pokemony, kiedy ich trenera spotyka coś bardzo złego, wyczuwają to. Myślę sobie, że gdyby Kronikarz zginął, to nasza droga Chiquita szalałaby z rozpaczy, a tymczasem jest ona tylko lekko zaniepokojona.
- Właśnie! - dodałam - Wobec tego Kronikarz pewnie został na noc w domu swojego ojca i nie zdążył nam o tym powiedzieć.
- Wobec tego musimy tam iść i się upewnić - powiedziała Candela - Ale zobaczycie! Macie moje słowo, że jak go dorwę, to po prostu oberwie mu się za to, że mnie tak nastraszył!
Cyganka była zła, choć pod tą maską złości ukrywała fakt, jak bardzo niepokoi ją los jej przyjaciela z dziecinnych lat. A zresztą nie tylko ją. My również byliśmy nim bardzo przejęci. Co prawda pocieszaliśmy Cygankę, ale sami mieliśmy obawy podobne do jej obaw.
Poszliśmy zatem po zjedzeniu szybkiego śniadania w kierunku domu państwa Marey, gdzie jednak zastaliśmy mnóstwo samochodów policyjnych stojących przed posiadłością.
- Co się tu dzieje? - zapytałam przerażona.
- O nie! Znowu atak Czyściciela! - jęknęła załamana Dawn.
- Szybko! - zawołał Ash.
- Pika-pika! - pisnął bojowo Pikachu.
Podbiegliśmy do radiowozów i zapytaliśmy jednego z policjantów, co tu się stało.
- Właściciel tego domu, Darius Marey został tej nocy zamordowany - powiedział funkcjonariusz - Zabił go jego własny syn.
- Co?! HUBERT?! - krzyknęła przerażona Candela, zasłaniając sobie dłonią usta.
Chiquita i Chester zapiszczeli załamani, natomiast Cyganka przedarła się przez tłum policjantów oraz dziennikarzy robiących zdjęcia, żeby dostać się do Kronikarza właśnie wyprowadzanego przez Jenny.
- Przysięgam, jestem niewinny! - wołał chłopak - Nic nie zrobiłem!
Nikt jednak go nie słuchał, zaś natarczywi dziennikarze zadawali mu ohydne pytania typu, co chciał on osiągnąć przez to zabójstwo i inne tego typu chamskie i podłe brednie, jakże pasujące do tych żałosnych hien.
- Hubert! - zawołała Candela, podbiegając do niego.
Chłopak spojrzał na nią zapłakanym wzrokiem i krzyknął:
- Jestem niewinny, Candelo! To wszystko jedna wielka pomyłka! Ja go nie zabiłem!
Jenny szybko wpakowała go do radiowozu, po czym spojrzała na nas:
- I co? Mówiłam wam, że to on. Tym razem złapaliśmy go niemalże na gorącym uczynku.
- Pani się myli, pani komisarz - odezwał się czyiś znajomy głos.
Należał on do Johna Ketchuma, który wyszedł nagle z tego szalonego tłumu reporterów.
Policjantka popatrzyła na niego z ironią w oczach.
- Przykro mi, John, ale tym razem to ja jestem górą. Mam wreszcie tego wariata Czyściciela. Odpowie on przed sądem za wszystkie swoje zbrodnie, a przynajmniej za tę jedną, na której go przyłapano.
- Mylisz się i ja ci to udowodnię! - zawołał detektyw.
- Ha! Powodzenia życzę!
To mówiąc kobieta wsiadła do auta i odjechała. Ash podszedł zaś do swego pradziadka, po czym rzekł:
- Chyba musi pan zacząć z nami współpracować, panie Ketchum.
- Właśnie. Sam nie da pan sobie rady z upartą pani komisarz - dodałam z lekką ironią w głosie.
Detektyw westchnął głęboko.
- Wychodzi na to, że nie mam innego wyjścia, jeśli chcę ocalić mojego chrześniaka.
Chwilę później detektyw zabrał mnie, Asha, Dawn, Candelę oraz nasze Pokemony do swojego domu, gdzie postanowił wreszcie zdobyć się z nami na szczerość. Co prawda wciąż miał poważne wątpliwości, w jaki sposób może mu pomóc czwórka dzieciaków takich jak my, ale ostateczne uznał, iż co pięć głów, to nie jedna, więc opowiedział nam to, co zdołał odkryć.
Okazało się, że wszystkich zamordowanych łączyło coś jeszcze oprócz tego, że swego czasu bardzo skrzywdzili Huberta. Mianowicie na niedługo przed swoją śmiercią mieli oni u siebie tajemniczego gościa, którym był jakiś komiwojażer sprzedający stare książki i inne antyki. Każdy z zabitych wpuścił człowieka do środka i obejrzał jego towar. Niektórzy kupili coś od niego, inni nie. Tak czy inaczej to właśnie ten komiwojażer był człowiekiem łączącym ze sobą wszystkie te przypadki poza tym ostatnim, gdyż ojciec Huberta nie miał przed śmiercią wizyty tego człowieka, a przynajmniej jego żona tego nie potwierdziła.
- Co to może oznaczać? - zapytał Ash.
- Nie wiem, ale być może to bez znaczenia - rzekł detektyw Ketchum - Tak czy siak ten komiwojażer miał możliwość rozejrzeć się po każdym z domów, do których został wpuszczony. Może nie mógł zrobić tego dobrze, ale widocznie to mu wystarczyło, aby jakoś odkryć, gdzie śpią jego przyszłe ofiary. Może nawet niektóre z nich same zaprowadziły go do swej sypialni.
Dla wyjaśnienia muszę tutaj dodać, że wielu ludzi miewało w latach trzydziestych w pokojach sypialnych małe biblioteczki. Mogli więc pokazać je komiwojażerowi, żeby zaprezentować, jakie mają książki i zapytać, jakie on by im polecił. Nasza teoria miała więc sens.
- Komiwojażer, mógłby równie dobrze poprosić swoje przyszłe ofiary np. o możliwość skorzystania z toalety, co też pozwalało mu lepiej rozejrzeć się po domu swoich przyszłych ofiar - zauważył Ash.
- Właśnie! Byle pretekst i widzi wszystko, co chce zobaczyć - rzekła z powagą w głosie Candela - Pytanie tylko, czy my się aby nie mylimy? Czy ten obnośny sprzedawca jest naprawdę człowiekiem, którego szukamy?
Detektyw Ketchum rozłożył bezradnie ręce.
- Nie wiem, moja droga. Tak czy owak przejrzałem się już i to bardzo dokładnie różnym firmom wynajmującym komiwojażerów, jednak żadna z nich nie wysyłała żadnego sprzedawcy do domów, w których dokonywano później zbrodni.
- A więc jednak - powiedziałam - To już mamy naszego Czyściciela.
- Niestety, to dopiero początek - rzekł John Ketchum - Nie wiemy, kim on tak naprawdę jest.
- Ale możemy się tego dowiedzieć - stwierdził Ash.
Następnie zaczął chodzić po pokoju i powiedział:
- Możliwe, że jest to ktoś, kto chce na swój sposób uczynić naszemu drogiemu Kronikarzowi przysługę.
- Przysługę? - zapytałam - A niby po co?
- Nie wiem... Być może jest chory psychicznie i uważa, że Hubertowi sprawi przyjemność zabicie tych ludzi, którzy kiedyś go skrzywdzili.
Pradziadek mego chłopaka zastanowił się przez chwilę nad tą teorią.
- To by miało sens - powiedział po chwili, po czym spojrzał na Asha - Wiesz co? Ty naprawdę umiesz myśleć, mój chłopcze. Tylko o kogo może tu chodzić? Kogoś bliskiego Hubertowi?
- Niekoniecznie - odparł mój luby - Równie dobrze może tu chodzić o kogoś, kto uważa siebie za kogoś bliskiego Kronikarzowi, ale wcale nim nie jest.
- To także może mieć sens - uśmiechnął się lekko detektyw Ketchum - Warto sprawdzić osoby z najbliższego otoczenia mego chrześniaka.
- Przypominam wam, że to równie dobrze może być jakiś maniakalny fan jego książek i nasze śledztwo zmierza donikąd - stwierdziła Dawn.
- Kolejna trafna uwaga - powiedział jej pradziadek - Ale wobec tego co proponujesz zrobić, moja droga?
Nim panna Seroni zdążyła mu odpowiedzieć, to do domu wpadła jakaś kobieta z długimi, czarnymi włosami i brązowymi oczami. Ubrana była w niebieską sukienkę wyjściową i miała tak około czterdzieści lat, zaś na jej twarzy (posiadającą niewielką ilością zmarszczek pod oczami) malował się ogromny smutek połączony z rozpaczą.
- John! Proszę cię! - krzyknęła na dzień dobry kobieta - Proszę, pomóż mi! Mój syn jest niewinny! On go nie zabił!
Detektyw podbiegł do kobiety, złapał ją mocno w objęcia i posadził na krześle.
- Spokojnie, moja droga - powiedział - Spróbuj się uspokoić.
- Jak ja mam się niby uspokoić?! Tu chodzi o mojego syna! - jęczała dalej kobieta.
Pan John Ketchum poprosił wówczas Dawn, żeby zrobiła herbatę. Gdy ta spełniła tę prośbę, detektyw podał napój matce Huberta i powiedział:
- Marlen... Zrozum... Ja też nie wierzę w winę mojego chrześniaka, ale Jenny jest innego zdania, a to od niej wszystko zależy.
- Nie inaczej - dodał Ash - Ale proszę nie tracić nadziei.
- Właśnie! - zawołałam - Należy zawsze walczyć.
- Popieram - rzekł John Ketchum - Moje motto to: „Nie poddawaj się, tylko walcz“ i zawsze zamierzam się go trzymać.
- Ja również - dodał jego potomek z zapałem w głosie - Mam nadzieję, że to będzie nami kierował już zawsze.
- Tylko co nam z tego? - zapytała załamana kobieta nazywana Marlen, ocierając sobie brązowe oczy chusteczką - Mój syn może pójść na stryczek za serię zabójstw, których nie dokonał, a ja nie mogę zrobić nic, żeby go ocalić!
Następnie złapała za filiżankę i powoli zaczęła sączyć z niej herbatę, jednak dłonie tak mocno się jej trzęsły, iż część napoju rozlała na dywan.
Ash popatrzył na Marlen, po czym rzekł:
- A może jednak może pani pomóc. Niech nam pani tylko powie, z kim miał najlepsze relacje pani syn? Być może któryś z nich zechciał pomścić jego krzywdy.
Marlen spojrzała na niego uważnie.
- Poza mną, moją matką, Johnem i Candelą, to Hubert raczej z nikim się nie przyjaźnił. To znaczy ma on kilku przyjaciół, ale ich obecnie tutaj nie ma.
Następnie skierowała ona swój wzrok na Cygankę, którą najwyraźniej dopiero teraz dostrzegła.
- Och, Candela! Witaj, kochanie!
- Dzień dobry, pani - przywitała się z nią dziewczyna.
- Wybacz mi, że cię wcześniej nie zauważyłam, moje dziecko. Jestem za bardzo tym wszystkim wykończona... Wróciłaś w te strony?
- Tak... Rodzice stęsknili się za miastem Twinleaf, więc postanowili tu przybyć. Szkoda tylko, że zrobili to w tak smutnych okolicznościach.
Ash spojrzał na Marlen i rzekł:
- Przepraszam, że przerywam, ale czy może pani odpowiedzieć na moje pytanie?
- Przecież już na nie odpowiedziałam - zauważyła kobieta.
- Tak, ale sądzę, że pani coś wie, co może być tutaj ważne, tyle tylko, że nie zdaje sobie pani z tego sprawy. Proszę więc się skupić i pomyśleć. Od tego zależy życie Huberta.
Kobieta posłuchała Asha i zastanowiła się przez chwilę.
- Chwileczkę... Teraz, kiedy o tym myślę, to tak! Przypomniało mi się! Poza Johnem i Candelą przyjaźnił się z nim mój brat Walden! Mój starszy o rok brat. On miał zawsze bardzo dobrze relacje z Hubertem. Zawsze obaj się bardzo lubili.
John Ketchum nagle coś sobie przypomniał.
- Ano tak! Walden! Pamiętam go! - zawołał - Biedaczysko... Oberwał mocno w głowę w tym wypadku samochodowym. Zbzikował po tym i został zamknięty w szpitalu dla obłąkanych.
- Niestety, to prawda. Ale dwa lata temu go wypuścili - rzekła Marlen.
Spojrzeliśmy na nią zaintrygowani jej słowami.
- Mówisz poważnie? - zapytał pan Ketchum - Nie wiedziałem o tym.
- Poza mną i moją matką mało kto o tym wie - odparła mama Huberta.
- I gdzie on teraz przebywa?
- W domu mojej i swojej matki.
- Nie pracuje nigdzie?
- Nie. Jego nikt nie chce przyjmować do pracy, bo uważają go za nic nie wartego wariata. Żyje więc u nas, czasami tylko włóczy się po regionie, gada sobie z Pokemonami oraz wędruje od jednego Centrum Pokemonów do drugiego, zajmując się swoimi sprawami. Nie wiem dokładnie, czym, bo nie pytam go o to. Zresztą od czasu tego wypadku bardzo trudno jest mi się z nim porozumieć.
Ash słuchał uważnie słów kobiety, po czym zapytał:
- A czy pani brat był może aktorem?
- Tak. To właśnie on zainteresował Huberta teatrem. Ale nie rozumiem, do czego zmierzacie.
John Ketchum jednak to rozumiał i my także.
Po tej rozmowie pojechaliśmy w kierunku domu pani Kremplishe, czyli mamy Marlen i babci Huberta. Postanowiliśmy sprawdzić dokładnie trop, na który właśnie wpadliśmy. Mieliśmy wielką nadzieję, że jest on właściwy, gdyż innego nie posiadaliśmy. Dawn i Candela pozostały z panią Marlen w domu detektywa, zaś John Ketchum, Ash, ja i Pikachu pojechaliśmy do pani Kremplishe. Okazała się ona być sympatyczną, niską oraz pulchną staruszką o szarych oczach i bardzo sympatycznym spojrzeniu.
- John Ketchum! - powiedziała radośnie na widok detektywa - Dawno tutaj nie zaglądałeś! Co cię sprowadza?
- Mamy interes do pani syna - odparł na to słynny śledczy.
Staruszka przeraziła się, słysząc jego słowa.
- Waldena? Boże! Co z nim?! - jęknęła, zasłaniając sobie dłońmi usta.
- Jest w domu? - zapytał Ash.
- Nie ma go... Wyszedł pół godziny temu - odpowiedziała staruszka - Wejdźcie, proszę.
Skorzystaliśmy z jej zaproszenia, po czym weszliśmy do środka. Gdy gospodyni nas wpuściła, to John Ketchum poprosił, abyśmy mogli zobaczyć pokój jej syna, a kiedy już tam był, to przeprowadził w nim małą rewizję. Staruszka była tym wyraźnie przerażona.
- Proszę! Nie ruszajcie jego rzeczy! Walden będzie zły! - jęczała.
- Bardzo mi przykro z tego powodu, ale inaczej się nie da - odparł na to John Ketchum, nie przerywając przy tym tego, co robił.
Spojrzałam na kobietę z uwagą.
- Proszę powiedzieć... Czy pani syn ostatnimi czasy bywał w domu?
Staruszka pokręcił przecząco głową.
- Przeciwnie. Przez ostatnie trzy miesiące bywał tutaj najwyżej kilka dni, a potem znowu gdzieś chodził po Sinnoh i nie wracał przez wiele dni.
- I nie pytała go pani, w jakim celu ani dokąd on chodził? - spytał Ash.
- A niby po co? Mój syn ma prawo chodzić dokąd tylko chce, a mnie nic do tego - odparła na to pani Kremplishe.
- Rozumiem - rzekł mój chłopak i sam dołączył do poszukiwań.
Ja oraz Pikachu też to zrobiliśmy. Nasze starania bardzo szybko zostały uwieńczone sukcesem. Znaleźliśmy bowiem interesujące dane, a właściwie zrobił to mój chłopak.
- Zobaczcie! - zawołał - To przecież notatki pana Waldena na temat... Osób, które skrzywdziły jego siostrzeńca.
Popatrzyłam uważnie na staruszkę i zapytałam:
- Czy pani wnuk zwierzał się wujowi ze swoich problemów?
- Owszem. Obaj mają bardzo dobre relacje - odpowiedziała kobieta.
John Ketchum wziął do rąk notatki i zaczął je uważnie przeglądać.
- Pięknie. A więc jednak to on - powiedział radośnie detektyw - Tutaj jest wszystko... Nazwiska, adresy... Jak również i to, co ci podli ludzi zrobili Hubertowi.
- Nazwiska są przekreślone - powiedział Ash, zaglądając do notatek - Wszystkie poza jednym.
- Darius Marey - dodałam, zaglądając do notatek znalezionych przez mego ukochanego - Tylko jego nazwisko nie jest przekreślone.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
Nagle usłyszeliśmy, jak ktoś wchodzi do domu.
- To Walden! - jęknęła staruszka.
Zanim zdążyliśmy ją powstrzymać kobieta pobiegła w kierunku swego syna, wołając go po imieniu.
- Co się stało, mamo? - zapytał mężczyzna.
- Walden! Jacyś państwo czekają na ciebie... W twoim pokoju...
Chwilę później dało się słyszeć jakiś rumor.
- Walden! To nic nie da! - krzyknęła staruszka załamanym głosem.
- Za nim! Szybko! - zawołał do nas John Ketchum.
- Pika-pika! - pisnął bojowo Pikachu.
Cała nasza czwórka szybko pognała przed siebie w kierunku wyjścia z domu. Nieco później zobaczyliśmy jakiegoś mężczyznę o szarych włosach i niebieskich oczach, ubranego w czarne ubranie. Uciekał on przed nami jak zwierzyna przed myśliwym.
- Stój, Walden! - krzyknął detektyw - Nie masz szans!
- Daj mi spokój, John! - ryknął mężczyzna.
Następnie zaczął jeszcze bardziej uciekać, a my ruszyliśmy za nim w pościg. Dopadliśmy go w końcu, jednak ten szybko i zwinnie wskoczył na drzewo, po czym zaczął się wspinać ku jego wierzchołkom.
- Zaraz go złapię! - zawołał Ash.
- Pika-pika! - pisnął Pikachu.
John Ketchum położył swojemu potomkowi dłoń na ramieniu.
- Spokojnie, chłopcze... To zbyteczne.
Następnie zawołał spokojnym tonem:
- Walden! Wiemy, że to ty jesteś Czyścicielem! Dlaczego to robiłeś?!
- Bo nikt z was nie raczył tego zrobić! - odkrzyknął mężczyzna, dalej się wspinając na drzewo - Mój biedny siostrzeniec wiele wycierpiał przez tych bydlaków, a wy co?! Jakoś nigdy nie potrafiliście mu pomóc! Prawo nie ukarało zbrodniarzy, którzy skrzywdzili tego biednego chłopca, więc ja to zrobiłem!
- Jak się tam włamałeś?!
- Zawsze dobrze łaziłem po drzewach i ścianach! Kiedy dowiedziałem się już, do jakiego pokoju muszę się dostać, wejście było dziecinnie proste!
- Przez ciebie Hubert siedzi w więzieniu! Mogą go powiesić za czyny, których ty dokonałeś!
- Spokojnie! Nie mają na niego dowodów! Będą musieli go wypuścić!
- Przeciwnie... Oskarżają go prócz tego o zabicie ojca i mają dowody, które o tym świadczą!
Walden nagle zatrzymał się i odwrócił głowę w kierunku Johna.
- Co?! On miałby zabić Dariusa?! To śmieszne!
- Jasne, że śmieszne, bo to ty go zabiłeś! - krzyknęłam.
- Tak jak i pozostałych! - dodał Ash.
- Pika-pika! - pisnął bojowo Pikachu.
Mężczyzna na drzewie odwrócił się lekko w naszą stronę i rzekł:
- Przysięgam wam... Ja nie chciałem skrzywdzić Huberta. Nie taki był mój plan... Poza tym Darius... Ja go...
Nagle cienka gałąź, na której Walden Kremplishe opierał jedną swoją nogę pękła, a mężczyzna stracił równowagę, po czym z dzikim okrzykiem runął w dół i spadł nam tuż pod nogi. Pisnęłam wtedy i wtuliłam się mocno w Asha, który objął mnie czule do siebie. John Ketchum zaś podszedł do leżącego mężczyzny, po czym sprawdził mu puls, a następnie sprawdził mu oddech z pomocą lusterka.
- Nie żyje... Skręcił sobie kark...
Z daleka dobiegł nas szloch pani Kremplishe opłakującej śmierć swego syna.
C.D.N.
Zobaczyłem sobie tego Persiana. Fajny Pokemon, choć i tak wolę Rapidashe. W końcu konie to moje ulubione zwierzęta. No i oczywiście psy. A właśnie, jest jakiś Pokemon pies? Dziwna sprawa, że ojciec Huberta tak nagle pozwolił Cyganom obozować na terenie swojej posiadłości, skoro dotychczas surowo tego zabraniał. A Hubert w dzieciństwie spędzał mnóstwo czasu z Candelą. Razem się wychowali, a jej rodzice bardzo go lubią. Huberta i Candeli nie zdziwiło to, skąd Ash wie w jakiego Pokemona ewoluował Zubat, skoro to stało się w przyszłości? Chyba, że byli tak zaabsorbowani pojawieniem się tego nietoperza, iż nie zwrócili uwagi na jego słowa. A Dariusz najwyraźniej czegoś chce od Huberta, dlatego postanowił go do siebie zaprosić. A on postanowił przyjąć to zaproszenie, żeby dowiedzieć się, czego on właściwie chce. Jego ojciec jest naprawdę pusty, skoro tak lubi chwalić się swoim bogactwem. To jest naprawdę żałosne zachowanie. A miłość Kronikarza do Angeliki jest naprawdę piękna. Oto prawdziwie i szczerze kochające się rodzeństwo. Ale Twoi rodzice rozwiedli się jak miałeś 19 lat, a nie 11? I wiesz co sobie właśnie pomyślałem? Że naprawdę dobrze się stało, iż Twojemu ojcu urodził się drugi syn, a nie córka, bo wtedy na pewno byś cierpiał, skoro miałbyś wymarzoną siostrzyczkę, której nie mógłbyś poznać. To by było dla Ciebie naprawdę bolesne, dlatego dobrze, że to jest chłopak. A czy Twój ojciec też spędza wakacje za granicę razem z rodziną? Ale fajna jest ta Angelika. Taka siostrzyczka to ja rozumiem! Nie zamykałbym jej w piwnicy. xD I Twój ojciec też miał takiego hopla na punkcie punktualności? A żona Dariusza jest naprawdę pusta i głupia, a do tego obłudna. Twoja macocha też pewnie taka jest. Jak to dobrze, że nie musisz jej poznawać. I jakoś nie sądzę, aby tej żałosnej babie rzeczywiście było miło z tego powodu, iż miała okazję poznać znajomych pasierba, którym gardzi i żeby cieszyła się na widok Candeli. I Twój ojciec też zapewne jest takim zgorzkniałym i niezadowolonym z życia ponurakiem. Najlepszy przykład na to, że pieniądze wcale nie dają szczęścia, a jedynie złudne poczucie bezpieczeństwa. I okazało się, że Dariusz zaprosił Kronikarza po to, aby dowiedzieć się, czy on planuje go zabić. Naprawdę wierzy w to, że byłby do tego zdolny. Co za dureń. I jeszcze tak chamsko potraktował jego i Candelę. Twój ojciec również nazywał Cię chamem i idiotą? Jeśli tak, to mówił o sobie. A macocha Huberta udaje miłą, żeby przypadkiem nie przyszło mu do głowy, żeby ich zamordować. Nawet pozwoliła mu zabrać ze sobą Angelikę. Widać, że wcale jej na niej nie zależy, skoro zezwala na to, żeby zajmował się nią morderca i psychopata, za jakiego uważa Huberta. Bo przecież ona jest przekonana, że to on jest Czyścicielem, a mimo to pozwala mu przebywać ze swoją córką.
OdpowiedzUsuńPokemony konie rzeczywiście są piękne, posiadają w sobie to coś, co sprawia, że trudno się nimi nie zachwycać. Pokemony psy są i to jest kilka przykładów, a prócz tego są też Pokemony przypominające wilki. Ojciec Huberta pozwolił na to za radą żony, która podejrzewała pasierba o bycie Czyścicielem i zwyczajnie chciała mu się podlizać. To prawda - Hubert zna Candelę od bardzo dawna, jej rodzice też go lubią i traktują trochę jak członka swojej rodziny. Ash te słowa powiedział do Sereny po cichu i to tak, aby tylko ona to słyszała. Poza tym nie mówił o tym Zubacie, tylko o Zubacie Brocka, swego przyjaciela, więc jego słowa nie zabrzmiały dziwacznie. Dariusz jest żałosny, ale jego córcia to słodka dziewuszka - głównie dlatego, że to praktycznie brat ją wychował. Moi rodzice rozwiedli się, gdy miałem 19 lat, a Kronikarza wtedy, gdy miał lat 11. A żonę mego ojca miałem nieprzyjemność poznać - uwierz mi, żałosna prostaczka i pusta rura. A co do wycieczki za granicę, to nie wiem, czy jeżdżą na takowe, choć wcale bym się nie zdziwił, gdyby tak było. Wszak on i jego jaśnie lubią błyszczeć i pokazywać, na co ich stać. A widzisz, taką siostrzyczkę jak Angelika chciałbyś mieć :) Nie tyle na punkcie punktualności, co swojego rozkazu. Jeśli powiedział, że coś ma być zrobione tak i tak i o takiej porze, to tak miało być i guzik go obchodziło, czy to jest możliwe, czy nie. Jaśnie pan rozkazał i ma być zrobione. Tak, Dariusz to wypisz wymaluj mój ojciec. Zgorzkniały i ponury, pełen niechęci do wszystkich - a zwłaszcza do mnie. Mój ojciec to mnie nazywał jeszcze lepiej, idiota i cham bez wychowania to najlżejsze z epitetów, jakie rzucał w moją stronę. A macocha Huberta to jest fałszywa gnida. A pozwoliła Hubertowi zabrać siostrę na kilka godzin, bo tak jej wygodnie. Córkę i owszem, kocha, ale na swój sposób i przede wszystkim jej dziecko tylko posłużyło jej do złapania bogatego męża. Osiągnęła swój cel, więc reszta ją mało obchodzi.
UsuńPrzyjaźń rodziny Huberta i Candeli trwa już od kilku pokoleń, skoro jego dziadek ocalił kiedyś życie jej dziadkowi. A w jakich okolicznościach do tego doszło? I w jaki sposób Noctowl uratował Huberta, poświęcając dla niego życie? To jest naprawdę niespotykane, że Pokemony same tak do niego lgną, że wcale nie musi ich łapać, aby je mieć. On naprawdę je bardzo dobrze rozumie i jest zdecydowanym przeciwnikiem wystawiania ich do walk. Swoim Pokemonom pozwala stawać do walki jedynie w sytuacjach koniecznych, takich jak obrona własna, a nie dla sportu i rywalizacji. Ash i Serena poczuli się poruszeni jego podejściem do nich, bo nigdy dotąd nie spotkali nikogo o takim podejściu, skoro ludzie posiadają Pokemony głównie po to, by wystawiać je do walk. A Hubert nie traktuje ich przedmiotowo, jak maszyny przeznaczone do toczenia walk, tylko jak żywe istoty, które myślą i czują, bo tak przecież jest. Jego podejście jest bardzo słuszne. Występ Asha i Sereny bardzo spodobał się Cyganom, którzy zaprosili ich do swojego obozu, aby spędzić miło wieczór na wspólnej zabawie. A Candela bardzo się wystraszyła, kiedy następnego dnia nie zastali w nim Huberta. Ash, Serena i Dawn również zmartwili się o to, że coś mogło mu się stać, choć przyszło im do głowy, że on pewnie udał się do domu ojca i macochy, dlatego postanowili się o tym przekonać. I okazało się, że jego ojciec został w nocy zamordowany, a on był w jego domu, gdzie zastała go policja. Teraz wszyscy są przekonani, że to on jest Czyścicielem i ojcobójcą. Ale John wcale nie wierzy w jego winę, bo dobrze go zna i wie, że on nie byłby zdolny do tego czynu, choć rzeczywiście mogłoby się wydawać, że to jego sprawka. I jednak postanowił skorzystać z pomocy swych prawnuków i Sereny.
OdpowiedzUsuńDziadek Huberta ocalił dziadka Candeli przed pobiciem na tle rasistowskim przez jakąś tam bandę, czym zyskał jego przyjaźń. A ten Noctowl ocalił Huberta zasłaniając go przed kulą wystrzeloną w jego stronę przez bandytów. Ale przypłacił to życiem i jego córka dołączyła do Kronikarza wiedząc, że ojciec by tego chciał - poza tym sama też tego chciała. Hubert posiada w sprawie Pokemonów takie same poglądy, jak ja sam i dlatego też jest taki niezwykły w swoim świecie. Ash i Serena w sumie już poznali kogoś o podobnym podejściu, ale tamten miał bardziej radykalne poglądy, Hubert zaś bardziej łagodne. Prócz tego to artysta i kocha swoje występy, a jego Pokemony pokochały je także i chętnie biorą w nich udział. Ash i Serena bardzo lubią takie występy i sami chętnie je dają, aby dawać ludziom radość, ale u nich to po prostu miła rozrywka, a u Kronikarza to życiowy cel i pasja. Candeli bardzo zależy na Hubercie, dlatego tak bardzo się o niego bała. Tak, Kronikarz był w domu ojca, gdy Dariusza zabito. Do tego jawnie okazywał ojcu niechęć i chyba ze wszystkich ludzi na całym świecie to ojciec go skrzywdził najmocniej, więc dla policji jest jasne, że to on zabił. John jednak nie wierzy w to i dlatego teraz chętnie skorzysta z pomocy naszych bohaterów.
UsuńOkazało się, że to wuj Huberta okazał się tym psychopatą, mszczącym się za jego krzywdy. I do wszystkiego się przyznał, ponieważ uważał, że postąpił właściwie pozbawiając ich życia. Chciał coś powiedzieć na temat Dariusza, ale nie zdążył, bo spadł z drzewa skręcając sobie kark. Niepotrzebnie się na nie wspiął. I nie przypuszczał, że Hubert może mieć przez niego poważne kłopoty. Nie sądził, że ktoś oskarży go o te morderstwa.
OdpowiedzUsuńNo no robi się coraz ciekawiej. Przyjaciele otrzymują zaproszenie na obiad od Dariusa Mareya, ojca Huberta, który jest osobą dość snobistyczną. I wnioskując na podstawie Twoich opowieści, bardzo przypomina Twojego ojca. Jaśnie pan uwielbia się podlizywać i wie, kiedy jego zachowanie może wywołać określone korzyści.
OdpowiedzUsuńNiemniej jednak przyjaciele przyjmują zaproszenie na obiad u ojca Huberta i od razu napotykają Angelikę, która okazuje się być przyrodnią siostrą Huberta. Widać, że dziewczynka bardzo kocha swojego brata. :)
Podczas wizyty okazuje się, że zaproszenie na obiad było tylko pretekstem, by dowiedzieć się, czy to właśnie Hubert vel Kronikarz jest grasującym w mieście "Czyścicielem". Darius Marey bardzo obawia się o swoje życie, dlatego właśnie zaprosił Huberta z przyjaciółmi na ten obiad. Oczywiście nie brakuje inwektyw pod adresem chłopaka, który to nie może ich znieść i wzburzony wstaje od stołu i zmierza do wyjścia. Macocha próbuje go jakoś ugłaskać dając mu możliwość zabrania Angeliki na cały dzień. Mimo pewnych podejrzeń Hubert zgadza się to zrobić i wychodzą, składając wizytę taborowi cygańskiemu. Wieczorem Hubert odprowadza małą Angelikę do domu i nie wraca na noc. Przyjaciele podejrzewają, że zapewne nocował w domu swojego ojca i niedługo wróci. Jednak zaniepokojenie Chiquity pozwala im podejrzewać, że stało się coś złego. Postanawiają to sprawdzić i wybierają się do posiadłości Mareyów.
Niestety, przeczucia ich nie myliły. Po przybyciu na miejsce zastają miejscową oficer Jenny wyprowadzającą Huberta skutego kajdankami. Okazuje się, że tej nocy został zamordowany Darius Marey i ponoć Hubert został przyłapany na PRAWIE gorącym uczynku. Oczywiście chłopak twierdzi, że jest niewinny, tak samo zresztą jak jego ojciec chrzestny. Miejscowa oficer Jenny jest jednak innego zdania i jest zdeterminowana by doprowadzić do skazania chłopaka. Przyjaciele są załamani.
Wszyscy udają się do domu Johna Ketchuma, by tam opracować strategię wyciągnięcia Huberta z tego bagna, w jakim się znalazł. Nagle do domu wpada roztrzęsiona kobieta, która okazuje się być matką Huberta. Po krótkiej rozmowie wyznaje ona detektywom, że jej syn przyjaźnił się z jej bratem, Waldenem, który niedawno wyszedł z zakładu psychiatrycznego i mieszka obecnie ze swoją matką. Nasi detektywi natychmiast się tam udają, gdzie dowiadują się, że Walden nie pracuje, a w dodatku znikał na całe dnie i nieraz przez kilka dni nie wracał. Przyjaciele postanawiają przeszukać jego pokój i znajdują tam listę osób, które prześladowały Huberta w przeszłości. Spora część nazwisk jest wykreślona, jedynie Darius Marey jako ostatni na liście nie jest wykreślona. Wszystko zaczyna składać się w jedną całość. Tymczasem do domu wraca Walden, który, przerażony że ktoś buszuje w jego pokoju, zaczyna uciekać. Przyjaciele rzucają się za nim w pościg, który kończy się na drzewie. Walden do wszystkiego się przyznaje, uważa iż postąpił właściwie pozbawiając wszystkich prześladowców Huberta życia. Jeszcze chce coś powiedzieć na temat Dariusa, jednak gałąź się pod nim łamie, a on sam śmiertelnie skręca sobie kark. Sprawa zaczyna się dość mocno komplikować, a szanse na uniewinnienie Huberta znacznie zmalały...
Robi się coraz bardziej gorąco. Wierzę, że Huberta uniewinnią, chociaż oficer Jenny może nie uwierzyć na słowo trójce dzieciaków, że wuj Kronikarza był Czyścicielem. Niemniej jednak wierzę, że wszystko skończy się dobrze. :)