Wyścig z czasem cz. III
Następnego dnia rano zeszliśmy na śniadanie, które szybko zjedliśmy z wielkim apetytem, po czym poszliśmy do wszyscy miejscowej siostry Joy, którą zapytaliśmy, czy w okolicy nie znajduje się jakaś jaskinia lub grota. Odpowiedziałam nam, że tak i dodała, iż grota ta, to prawdziwa gratka dla każdego, kto lubi się włóczyć po ciemnych jaskiniach. Powiedziała nam ona również, jak możemy ją znaleźć.
Musiałam sama przed sobą przyznać, że raczej nie bardzo odpowiadało mi włóczenie się po jakiś ciemnych pomieszczeniach, zwłaszcza skalnych, ale cóż... Skoro wymagało tego dobro mojego chłopaka, to nie mogłam powiedzieć „Nie“.
Podziękowaliśmy za zdobyte wiadomości, po czym zadzwoniliśmy do szpitala, w którym zostawiliśmy Asha. Odebrała siostra Joy, która wyglądała na zatroskaną. Dała nam do telefonu profesora Oaka, ten zaś udzielił nam wyjaśnień:
- Z Ashem nie jest za dobrze. W nocy mu się pogorszyło - powiedział załamanym głosem - Jego stan jest niemalże krytyczny. Żyje jeszcze, ale nie wiemy, jak długo to potrwa. Nasze leki nie pomagają mu.
- Wciąż jest nieprzytomny? - spytałam przerażona.
- Niestety tak. Jeżeli więc wiecie, gdzie znajduje się to lekarstwo, to przywieźcie je jak najszybciej. Ono jest naszą ostatnią nadzieją.
Obiecaliśmy mu zrobić, co w naszej mocy, po czym rozłączyliśmy się i wyszliśmy z Centrum Pokemon. Niestety, chociaż wiedzieliśmy, gdzie jest grota, to niestety wiedzieliśmy także, że znajduje się ona daleko od miasta, a to oznaczało, że pieszo możemy się wlec bardzo długo, tymczasem czas naglił. Pomimo tego poszliśmy w kierunku, który był nam wyznaczony, ale dość szybko opadliśmy z sił.
- A niech to licho! Ta grota jest dalej niż myślałam - jęknęła Misty, padając przy tym na trawę.
- W tym tempie nigdy nie dotrzemy z lekarstwem na czas - dodała Dawn załamanym głosem - A ponadto jeszcze czeka nas starcie z tym całym M, kimkolwiek on jest.
- Musimy iść dalej, kochani. Nie wolno nam się poddać! Ash na nas liczy! - powiedziałam, chociaż podzielałam zdanie dziewczyn.
Anabel spojrzała na mnie uważnie i uśmiechnęła się do mnie.
- Serena ma rację. Nie wolno nam się poddawać - powiedziała bojowo - Trzeba iść naprzód!
- Ale to daleko, a mnie stopy już odpadają! - jęknął Clemont.
- Ja mam co prawda lepszą kondycję niż on, ale i tak padam z nóg - dodał Brock.
- Więc co mamy zrobić? Poddać się? - zapytałam załamana widząc, że robi się nieciekawie.
- Możesz się poddać, jeśli chcesz mieć kłopoty - odezwał się nagle z góry jakiś znajomy, kobiecy głos.
- Ale zwycięstwu bardziej niż upadki potrzebne są wzloty - dodał zaraz potem równie mi znajomy męski głos.
Podnieśliśmy głowy w górę i naszym oczom ukazał się wielki balon w kształcie głowy Meowtha. W jego koszu siedziała dobrze mi znana dwójka ludzi, która dalej deklamowała:
- By uchronić świat od dewastacji...
- By zjednoczyć wszystkie ludy naszej nacji...
- Poddawaniu się i jęczeniu nie przyznać racji...
- By gwiazd i lekarstwa dosięgnąć, będziemy walczyć...
- Jessie!
- James!
- Zespół R wyjątkowo dziś nie walczy w służbie zła...
- Więc zamiast się poddać do wspólnej walki o leki z nami stań!
- Miau! To fakt! - miauknął gadający Meowth, wychylając swoją głowę z kosza balonu.
- Zespół R! - krzyknęliśmy wszyscy jednocześnie.
Ich widok tutaj bardzo nas zdziwił, a ponadto mocno zdenerwował. W końcu doskonale wiedzieliśmy, że ich obecność ściąga tylko kłopoty. Czego oni teraz więc mogliby chcieć, jak nie tego, aby nam zaszkodzić?
- Czego znowu chcecie?! Nie ma z nami Pikachu, którego moglibyście ukraść! - zawołała bojowym tonem Misty.
- A my mamy ważniejsze sprawy na głowie niż użeranie się z wami! - dodałam bojowym tonem.
Jessie i James parsknęli śmiechem, gdy usłyszeli nasze słowa.
- Wasze głąbowe główki jak zwykle nie umiały uważnie wysłuchać naszego motta - powiedziała Jessie z kpiną w głosie.
- A ponieważ nie chcemy je powtarzać, to po prostu powiemy wprost, o co nam chodzi - dodał James.
- Właśnie! Chcemy wam pomóc uratować głąba! - miauknął Meowth.
- CO?! Wy chcecie nam pomóc?! Śmiechu warte! - zawołałam.
- Przecież zawsze chcecie nam przeszkadzać! Skąd taka nagła zmiana nastawienia?! - zapytała Dawn.
- To pierwsze rozsądne pytanie, jakie nam dzisiaj zadaliście, kochanie - stwierdziła Jessie.
- Może się wam to wydawać dziwne, ale tak naprawdę nie chcemy, aby ten wasz głąb umarł lub pozostał w wiecznej śpiączce - dodał James.
- Bo wtedy kogo niby byśmy mieli okradać z jego wiernego i jakże bezcennego Pikachu? - zaśmiał się Meowth, rozkładając lekko łapy.
- A skąd w ogóle wiecie, że Ash jest w śpiączce?! - zapytałam.
- Właśnie, to dość podejrzane - dodał Brock.
- A może to wy stoicie za wypadkiem Asha?! - rzucił oskarżycielsko Clemont.
- Głąbie w okularach, ty chyba nie znasz za dobrze Zespołu R, jeżeli sądzisz, że jest do tego zdolny - miauknął niezadowolonym tonem Meowth, jakby poczuł się obrażony.
- Spuścić komuś manto to potrafimy, ale mokra robota? To nie nasza działka - dokończył jego myśl James.
- A odpowiadając na wasze pytanie muszę wyjaśnić, że to my byliśmy przebrani za pielęgniarzy w szpitalu, w którym przebywa Ash - rzekła Jessie - Daliśmy ci tam zresztą słowo, kochana, że zrobimy wszystko, co się da, aby wybudzić twego chłopaka ze śpiączki. Teraz tego słowa dotrzymujemy.
Kiedy to powiedziała, to od razu przypomniałam sobie pielęgniarza i pielęgniarkę, których spotkałam przed wyjściem ze szpitala. Od początku wydawali się nam oni dziwnie znajomi, ale jakoś nie zastanawiałam się nad tym aż do teraz. A więc to byli oni. Stąd więc wiedzieli, co spotkało Asha. Odnalezienie nas potem na pewno nie stanowiło dla nich problemu.
- Nie mamy czasu na głupie dyskusje! Chcecie naszej pomocy czy nie? - zapytał Meowth, spuszczając nam z balonu drabinkę sznurową.
Spojrzałam pytająco na moich przyjaciół czekając na to, co też oni powiedzą. Nie wiedziałam, czy mam ufać Zespołowi R, w końcu to byli nasi wrogowie. Jednak lot ich balonem na pewno trwa krócej niż próba dojścia do groty pieszo, pomyślałam sobie. Poza tym w razie gdyby próbowali jakiś sztuczek, to nas było sześciu, a ich tylko trzech.
Moi przyjaciele widocznie myśleli tak samo, gdyż dość szybko wspięli się po drabince sznurowej na samą górę. Ja zaś weszłam ostatnia, przedtem jednak spojrzałam pytająco na Anabel. Ta zaś, czując moje wszystkie myśli, powiedziała mi:
- Nie wyczuwam w ich sercach fałszu. Oni naprawdę chcą nam pomóc.
- Skoro tak mówisz, to możemy im zaufać. Ten jeden raz - mruknęłam nie do końca przekonana, po czym wspięłam się po drabince na górę, gdy Anabel już to zrobiła.
Choć na pewno trudno w to uwierzyć, ale już po chwili wszyscy razem lecieliśmy z Zespołem R w kierunku góry, której szukaliśmy.
- Tam może być niebezpiecznie. Nie boicie się? - zapytałam Zespół R nieco zadziornym tonem.
- My mielibyśmy się bać? - rzekła wręcz oburzonym tonem Jessie - Daj spokój, głąbinko. Niebezpieczeństwo to ja wdycham nosem i wydmuchuję ustami.
- A ja nie wiem, co to strach - dodał James, prężąc dumnie mięśnie.
- Ty w ogóle mało co wiesz - mruknął złośliwie jego koci kompan.
Dotarliśmy do groty w niecałą godzinę. Następnie Meowth wypatrzył przez lornetkę grotę, więc wylądowaliśmy przed nią, po czym weszliśmy do jej środka. Co prawda jej ciemność nas przerażała, ale wiedzieliśmy, że i tak nie mamy innego wyjścia, jak tylko szukać w niej ostatniej wskazówki. Na szczęście mieliśmy latarki, dlatego nie zabłądziliśmy w mroku. Clemont co prawda jako jedyny nie posiadał przy sobie tego praktycznego przedmiotu, jakim jest latarka, ale za to jego wierny plecak zawierał wiele pożytecznych gadżetów, jak choćby bardzo duża lampka na długiej rączce, którą oświetlał nam drogę. Prócz tego Jessie wypuściła swego Pumpkaboo, a ten światłem wydzielanym ze swych oczodołów jeszcze bardziej oświetlał nam drogę.
Grota, przez którą szliśmy, ciągnęła się w nieskończoność i kiedy już zaczęliśmy tracić nadzieję, to ku swemu ogromnemu zdumieniu doszliśmy nagle do ogromnej, skalnej ściany.
- To ślepy zaułek! - zawołałam załamanym głosem.
- Nigdzie dalej już nie dojdziemy! - powiedział Brock, rozglądając się.
- Wobec tego gdzieś tu powinna być ostatnia wskazówka - stwierdziła Anabel, również się rozglądając - Tak przynajmniej pisze w liście.
- Tam jest! Widzę ją! To taka mała kartka papieru! - zawołał Meowth, wskazując ją palcem.
Podbiegłam do kartki i podniosłam ją z ziemi. Chciałam ją odczytać, ale pech chciał, że moja latarka właśnie straciła moc.
- Nie widzę liter, jest za ciemno. Może mi ktoś poświecić? - zapytałam - Bo moja latarka właśnie odmówiła posłuszeństwa.
Clemont podszedł wówczas do mnie i uruchomił w swym plecaku małą rączkę, w której była latarka.
- Dzięki, Clemont - podziękowałam mu radośnie, po czym zaczęłam czytać to, co było napisane na kartce:
Gratuluję wam, detektywi...
Dotarliście na sam koniec trasy. Teraz zostaje wam tylko rozszyfrować ostatnią zagadkę. Nie będzie ona jednak pisana wierszem, gdyż tym razem jedynie pozwolę sobie na zawarcie dwóch jakże mądrych sentencji, które to najlepiej oddadzą całą sprawę. Spróbujcie więc zgadnąć, o co chodzi, jeśli jesteście dość mądrzy, aby to zrobić.
A więc oto dwie mądre sentencje, które pomogą wam dotrzeć do mnie.
Pierwsza brzmi tak: to, przed czym właśnie stoicie, nie jest tym, na co wam wygląda.
Druga zaś brzmi tak: w jedności wasza siła.
Powodzenia.
M.
- W jedności siła? To, przed czym stoimy, nie jest tym, na co wygląda? Co to niby ma być?! - miauknął wściekle Meowth.
- To mają być niby wskazówki? - zapytała Misty - Jak dla mnie brzmi to jak cytat ze szkolnego podręcznika.
- Wstyd mi jest to przyznać, ale masz rację. To brzmi dość trywialnie - mruknęła złośliwie Jessie.
- A jak dla mnie to brzmi bardzo mądrze - powiedział przemądrzałym tonem James - W końcu tylko razem możemy odnieść sukces.
- Doprawdy? Więc w takim razie, panie mądry, wymyśl coś, co mamy zrobić teraz? - warknęła na niego jego koleżanka z pracy.
- A czy ty myślisz, że co ja innego właśnie robię?! - odpowiedział jej kompan urażonym tonem.
- Uspokójcie się wreszcie oboje! - krzyknęłam na nich wściekła - W ten sposób na pewno nie pomożemy Ashowi!
- Właśnie! To jest po prostu kolejna zagadka. Musimy ją rozwiązać! - zawołała Dawn uspokajającym głosem.
- Ale jak mamy to zrobić? Nie wiemy nawet, o co tutaj chodzi - rzekł Clemont, rozkładając bezradnie ręce.
Brock podszedł bez słowa do ściany i zaczął ją dokładnie opukiwać. Anabel uczyniła to samo i już po chwili oboje spojrzeli na nas z uśmiechem.
- Wiecie co? A my chyba rozwiązaliśmy tę zagadkę - powiedział Brock radosnym głosem.
- Dokładnie tak - dodała Anabel z uśmiechem - Brock, wyjaśnił im.
- Z przyjemnością - odpowiedział jej mój przyjaciel, po czym zawołał wesoło: - Widzicie? Ta ściana w rzeczywistości nie jest ścianą, ale kolejnym przejściem do kolejnej groty.
- Co? Jesteś tego pewien? - zapytałam zaintrygowana jego słowami.
- Oczywiście. Za długo już przebywam pomiędzy Pokemonami typu skalnego, aby nie umieć rozróżniać skały, wśród których one żyją.
- Powiedziałabym znowu „Co ma piernik do wiatraka“ gdyby nie to, że twoja słowa brzmią sensownie - stwierdziła zadziornie Misty.
- Zwłaszcza, że zgadzają się ze słowami w liście - dodała Dawn.
- Wszystko brzmi pięknie, ale co dalej? Jak mamy niby przejść przez tę ścianę, pytam się? - zapytał sceptycznym głosem Meowth.
- Ależ to proste. Wystarczy, że wszyscy razem na nią natrzemy, a ona się przesunie jak drzwi obrotowe - wyjaśnił Brock.
- No jasne! Brock, masz rację! To, co widzicie, nie jest tym, na co nam wygląda! - zawołałam uradowana - To nie jest ściana, tylko wejście.
- No to na co jeszcze czekamy?! Głąb na nas liczy! - rzekł Meowth, po czym pierwszy natarł na ścianę.
- W jedności jest nasza siła! - krzyknęłam radośnie i zrobiłam to samo, co Pokemon złodziej.
Wszyscy razem natarliśmy na ścianę i choć zajęło nam to trochę czasu, to jednak ściana się przesunęła zgodnie z zapowiedzią Brocka i odsłoniła przed nami przejście do następnej groty.
- Ekstra! Brock, jesteś genialny! - zawołałam zadowolona.
- Wiem, ale dziękuję ci, że to zauważyłaś - odpowiedział Brock, pusząc się przy tym jak paw.
- Świetnie! Teraz to już nie przestanie się chwalić - mruknęła bardzo niezadowolonym tonem Misty, kręcąc załamana głową.
Nie zwracając na to uwagi weszliśmy wszyscy do środka. Wówczas to oczom naszym najpierw ukazała się ciemność, potem zaś jak na zawołanie rozjaśnił ją blask lamp, które najwidoczniej ktoś tutaj wcześniej ustawił. Rozejrzeliśmy się uważnie dookoła. Nikogo poza nami tu nie było.
- Toto, mam wrażenie, że nie jesteśmy już w Kansas - powiedziałam, gdyż nie wiedzieć czemu odezwała się we mnie chęć pożartowania.
- Słucham? O czym ty mówisz? - zdziwiła się Misty.
- A nic... Taki jeden film mi się teraz przypomniał. Nieważne zresztą - zachichotałam, po czym spoważniałam i głośno zawołałam: - Hej, M! To my! Przyszliśmy tak, jak chciałeś!
- Kimkolwiek jesteś, gamoniu, lepiej wyłaź i stawaj do walki! - ryknął wściekle Meowth.
- Właśnie! Oddaj nam lekarstwo dla mojego brata! - dodała bojowym tonem Dawn.
Chwilę później w ciemności zabłyszczała para groźnych oczu, a zaraz za nią kolejne i kolejne. Zanim się zorientowaliśmy wszędzie już było pełno tych oczu.
- Co to jest? - zapytałam przerażona.
- Coś mi mówi, że chyba jakieś Pokemony, którym najwyraźniej nasza obecność tutaj przeszkadza - stwierdził Clemont, trzęsąc się ze strachu.
Miał rację, o czym przekonaliśmy się już po chwili, gdy z ciemności wynurzyły się najróżniejsze dzikie, polne Pokemony. Dostrzegłam wśród nich Beedrilla, Rhyhorna, Blastoise’a i Elekida, ale prócz tego wiele innych stworków. Wszystkie najwyraźniej były na nas strasznie wściekłe, o czym świadczyły ich niewesołe miny.
- Oj, coś mi mówi, że zaczyna się robić gorąco! - jęknęła Jessie, mocno przytulając się do Jamesa.
- Najwidoczniej nie jesteśmy tutaj zbyt mile widziani - dodał James, szczękając zębami ze strachu.
- No proszę. I to mają być te osoby, które niebezpieczeństwo wciągają nosem i wydmuchują ustami - mruknęłam niezadowolona.
- A do tego jeszcze nie wiedzą, co to strach - dodała złośliwie Dawn.
- Hej, gamonie! Spójrzcie lepiej w oczy tych Pokemonów! One są jak w transie! - zawołał nagle Meowth.
- To prawda. Ktoś te Pokemony zahipnotyzował! - zauważyła Anabel, przyglądając się uważnie naszym napastnikom.
- Zahipnotyzował? - zdziwiłam się - Po co ktoś miałby to robić?
- I co ważniejsze, kto to zrobił? - spytała Misty.
Odpowiedź na to pytanie bardzo szybko się zjawiła, gdyż już po chwili z ciemności wynurzył się jeszcze jeden Pokemon. Był ogromny, podłużny i miał dziwne znaki na ciele, z których to bił lekki blask. Posiadał on również ohydny, papuzi dziób, zaś jego macki, wystające mu z głowy, sprawiały, że miało się jeszcze większe ciarki na plecach.
Od razu go rozpoznałam. Clemont i Zespół R także.
- Malamar! - zawołałam.
- Tak, to Malamar! - dodał Meowth - Najgorszy Pokemon psychiczny na całym świecie.
- I to nie byle jaki Malamar - stwierdził Clemont, poprawiając sobie na nosie okulary - Coś mi mówi, że to ten sam Malamar, którego dwukrotnie już mieliśmy nieprzyjemność spotkać.
- CO?! - krzyknęli Jessie i James - Chcesz powiedzieć, że to jest ten Malamar, który kiedyś zrobił z nas swoje marionetki?!
- Dokładnie ten sam - powiedział wynalazca i spojrzał na nas - Misty, Dawn, Anabel, Brock! Uważajcie, aby pod żadnym pozorem nie patrzeć na światło, które z niego bije! Inaczej was też zahipnotyzuje!
- A więc to Malamar był tym tajemniczym M! - zawołał Brock.
- Jeszcze nigdy nie widziałam Pokemona, w którego sercu siedzi tyle nienawiści i zła - powiedziała Anabel - Czuję, że to on jest za wszystko, co nas spotkało odpowiedzialny. Mam rację?
Malamar zaczął coś mamrotać w swoim języku. Meowth natychmiast przystąpił do tłumaczenia.
- On mówi, że mamy rację, bo to on zahipnotyzował aptekarza, który wykonał wszystkie jego polecenia. Najpierw potrącił samochodem głąba. Malamar miał nadzieję, że popadnie on w ciężki stan i będzie mu potrzebne to lekarstwo. Dzięki swoim szpiegom, czyli kilku latających Pokemonom, które podle zahipnotyzował, dowiedział się, co spotkało tego waszego głąba i wiedział już, że jego plan zadziałał nawet lepiej sobie to niż planował. A potem na jego polecenie aptekarz ukrył tutaj lekarstwo dla głąba, napisał te wszystkie kartki i ukrył je tam, gdzie Malamar mu kazał. Później policja go zatrzymała, a Malamar czekał. Spodziewał się, że przyjdziecie tutaj, żeby zdobyć lekarstwo dla waszego przyjaciela.
- I udało mu się! - zawołał wściekły Clemont - Iście diabelska intryga.
- Chwileczkę! Czy to ty zahipnotyzowałeś Dawn, aby udawała Asha i potem chciała go udusić? - zapytałam.
Malamar zachichotał i odpowiedział ponownie w swoim języku.
- Mówi, że jesteś bardzo bystra - zaczął tłumaczyć Meowth - Właśnie on to zrobił, aby uprzykrzyć twojemu chłopakowi życie. Ale potem, kiedy jego plan zawiódł, postanowił przeprowadzić coś znacznie gorszego, czyli właśnie to, co zrobił.
- Ale po co to wszystko? - zapytała Misty.
- Właśnie! Po co chcesz się mścić na moim bracie?! - krzyknęła panna Seroni.
Malamar znowu zaczął coś mówić, a Meowth natychmiast pospieszył z tłumaczeniem tego na nasz język:
- Mówi, że to jest zemsta za to, że ten głąb i cała reszta udaremnili jego dwa plany przejęcie władzy nad naszą planetą. Teraz zaś, skoro sami tak chętnie przyszliśmy w jego szpony, to zginiemy marnie ze świadomością, że już nie zdołamy pomóc Ashowi.
Jak na potwierdzenie tych słów wszystkie Pokemony zahipnotyzowane przez Malamara ruszyły groźnie w naszą stronę.
- Tak łatwo mu z nami nie pójdzie! Staniemy do walki! - zawołałam bojowym tonem.
- Nie poddamy się! Będziemy walczyć! - dodała Anabel, stając obok mnie.
- My również! - rzekła Dawn, robiąc to samo.
- Właśnie! Nie boimy się! - zawołał Clemont - Czy się boimy?
Załamana zasłoniłam sobie oczy dłonią. On czasami mnie załamywał.
Mimo pewnych wątpliwości ze strony niektórych osób w naszej paczce ostatecznie wszyscy razem jak jeden mąż stanęliśmy do walki i od razu wypuściliśmy swoje Pokemony, aby walczyły ze sługami Malamara. On sam zaś ulokował się wygodnie na jednej ze skalnych półek i zaczął obserwować starcie niczym widz na trybunie naszą walkę. Niestety, była ona mizerna, gdyż nasze Pokemony mocno ustępowały sługom, czy raczej niewolnikom Malamara, którym ten dodawał co chwila nowych sił za sprawą swoich mocy. Pomimo tego nie poddaliśmy się. Ja, Anabel, Misty, Brock, Dawn, Clemont, Jessie i James walczyliśmy bardzo dzielnie, wydając raz za razem komendy swoim Pokemonom. Meowth z kolei wprawiał w ruch swe pazury furii i bez skrupułów znaczył nimi swoich przeciwników.
Anabel wypuściła do walki swoje Pokemony, którymi byli Alakazam, Metagross oraz Espeon. Niestety, choć były one typami psychicznymi, ich moce były za słabe, aby złamać moc Malamara, dlatego też nie zdołały one wyciągnąć naszych przeciwników z transu.
- Tracimy tylko czas! Musimy zdobyć lekarstwo dla Asha! - zawołałam bojowym tonem.
Malamar słysząc moje słowa zachichotał i zaczął coś mówić.
- Mówi, że lekarstwo jest na najwyżej skalnej półce tuż pod sufitem - przetłumaczył jego słowa Meowth - Dodał też, że jeśli chcesz je dostać, to musisz się po nie wspiąć, ale on ci tego nie ułatwi, wręcz przeciwnie.
- Nieważne, czy mi to ułatwi, czy też nie ułatwi! Dostanę to lekarstwo! - zawołałam i ruszyłam biegiem w stronę skały, z której mogłam wspiąć się do mego celu.
- Idę z tobą, Sereno! - krzyknęła Anabel.
Malamar widząc to nakazał swoim niewolnikom zaatakować mnie ze wszystkich swoich mocy. Na całe szczęście Alakazam, Metagross i Espeon Anabel, która biegła tuż za mną, osłaniały mnie przed ich atakami. Pomagali im w tym Inkay Jamesa, a także Pumpkaboo Jessie. Chwilę później jeden z niewolników Malamara, Blastoise, zaatakował mnie wielkim słupem wody, ale na szczęście w ostatniej chwili wyskoczył przede mną Wobuffett Jessie i odbił ów cios Lustrzaną Powłoką. Podziękowałam mu i ruszyłam dalej, a za mną biegła Anabel razem ze swoimi „przyjaciółmi“, jak ich nazywała.
Malamar jednak przygotował dla nas więcej niespodzianek, gdyż po chwili ziemia się pod nami rozstąpiła i zrobiła się ogromna przepaść, której nie byłam w stanie przeskoczyć.
- Nie przeskoczymy tego! - krzyknęła Anabel.
Zanim zdążyłam jej odpowiedzieć, to zostałam uderzona promieniem Malamara, zaś w mojej głowie wybuchła się jakaś przerażająca rewolucja. Wszelkie odgłosy walki umilkły, zamiast tego usłyszałam jedynie mroczny głos:
- Znam twoje myśli... Wszystkie twoje pragnienia... Twoje lęki... O tak! Te znam najlepiej. Wiem, czego się obawiasz.
Przede mną stanęły natychmiast widma Asha, Delii, mojej mamy oraz Misty. Byli przeźroczyści i mieli jakieś strasznie groźne miny. Wiedziałam, że oni nie są prawdziwi, ale i tak się ich przestraszyłam.
- Co ty tutaj w ogóle robisz, dziecko? - zapytało widmo Delii Ketchum - Porywasz się z motyką na słońce. Daj sobie lepiej spokój.
- Nie potrafisz nic zrobić jak należy. Zawsze przynosiłaś mi wstyd. Żałuję, że mam tak żałosną córkę - mówiła wizja mojej mamy.
- Nie potrzebuję cię! Nie potrzeba mi tak żałosnej i słabej dziewczyny jak ty - dodało widmo Asha.
- Ash będzie szczęśliwszy ze mną. Zostaw go w spokoju! Odejdź stąd! - rzekło widmo Misty.
- Odejdź stąd! Nie potrzebujemy cię i nie kochamy! Nikt cię nie kocha! Nikt z nas nigdy cię nie kochał! - mówiły jednocześnie wszystkie okrutne widma.
Przez chwilę w moim sercu pojawiły się obawy. A co, jeśli to, co one mówią, jest prawdą? Może ja naprawdę jestem nikim i nie jestem nikomu do niczego potrzebna?
Nagle poczułam na moim ramieniu czyjąś dłoń. Odwróciłam się za siebie i zobaczyłam Anabel, która patrzyła na mnie uważnie.
- Sereno... Nie poddawaj się. Nie poddawaj się!
- Odejdź stąd! Nie jesteś nikomu potrzebna! Odejdź już stąd! - mówiły dalej bezlitosne widma.
- Nie poddawaj się, Sereno! Nie poddawaj się! - dodawała mi otuchy Anabel.
Zacisnęłam dłonie w pięści i spojrzałam wściekła na widma, które dalej powtarzały mi, że nie jestem nikim i nie jestem nikomu potrzebna.
- Nie boję się was! Was tu tak naprawdę wcale nie ma! - krzyknęłam wściekle - Nie boję się widm! Nie boję się wizji swego własnego lęku! NIE PODDAM SIĘ!
To mówiąc ruszyłam biegiem przed siebie. Wówczas widma zniknęły, a przede mną ukazała się przepaść. Wzięłam zamach i skoczyłam.
- Alakazam! Pomóż jej! - zawołała Anabel.
Pokemon szybko wykonał jej polecenie, dzięki czemu udało mi się wylądować na drugim brzegu przepaści. W tej samej chwili jednak uderzył we mnie kolejny silny cios, tym razem od Blaistose’a Malamara. Chwilę później otrzymałam silny, elektryczny strzał od Elekida. Nim zdążyłam się otrząsnąć, to otrzymywałam cios za ciosem, aż w końcu Pokemony moich przyjaciół zdążyły zająć ich uwagę swoimi osobami. Niestety, było już za późno. Zmęczona doczołgałam się do skały, po której miałam się wspiąć na górę, ale już nie zdołałam tego zrobić. Ataki wrogów osłabiły mnie do tego stopnia, że całkiem opadłam z sił.
- Ash... Wybacz mi... Już nie mogę... Wybacz mi, proszę... - jęknęłam i upadłam zmęczona na ziemię.
Upadając zauważyła, że z plecaka wypadła mi laleczka zrobiona przez Latias. Chwyciłam ją ostatkiem sił w swoje palce, choć w sumie nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Chwilę później usłyszałam obok siebie czyjeś kroki. Spojrzałam w górę i zobaczyłam... Asha stojącego nade mną z uśmiechem na twarzy. Nie wyglądał on jednak tak groźnie jak poprzednie widmo, które go ukazywało. Ten Ash patrzył na mnie tak, jak patrzył na mnie zawsze, czyli z troską oraz miłością w oczach.
- Chcesz się poddać, Sereno? - zapytał delikatnym tonem.
- Nie mam wyboru, Ash... Nie mam już siły - odpowiedziałam mu ze łzami w oczach.
- Nieprawda. Masz w sobie więcej siły niż myślisz - rzekł na to Ash - Tą siłą jest twoja miłość do mnie.
- Moja miłość? A co to niby za siła?
- Jak to? Nie wiesz tego? To największa siła na całym świecie. Nie ma większej ani potężniejszej od niej siły. Dzięki niej nigdy nie jesteś sama. Masz mnie. Chodź... Skopmy tyłek Malamarowi.
- Ale ja nie wiem, gdzie on ma tyłek - zachichotałam.
Ash odpowiedział mi uśmiechem, po czym wyciągnął prawą dłoń w moją stronę i powiedział:
- Hej, Różowa Panienko! Nigdy się nie poddawaj, tylko walcz! Daj mi rękę!
Spojrzałam na niego, po czym znowu na moich przyjaciół, którzy wraz ze swoimi Pokemonami zawzięcie walczyli z niewolnikami tego łajdaka Malamara. Wówczas w moich uszach zaczęły brzmieć słowa:
I jedno wiem, nie poddam się.
Ze wszystkich sił próbować chcę.
Ni kroku wstecz, to ważna rzecz.
Wy z drogi mej zabierajcie się precz!
Dalej!
Nie wiecie, co w moim sercu się kryje!
Chcę żyć i przeżyję!
Nigdy nie ulegnę.
Nigdy nie ulegnę wam, nie!
Kto nie dotrze do fal, nie popłynie na ich grzbiecie.
A wy tak właśnie chcecie.
Nigdy nie ulegnę!
Nigdy nie ulegnę wam, nie!
Chcę wolnym być! Chcę żyć!
Uśmiechnęłam się zadowolona do Asha i podałam mu dłoń. Po chwili stałam już na nogach, zaś w moich żyłach krew znowu zaczęła szybciej krążyć. Obraz Asha zniknął, a zamiast niego uśmiechała się do mnie Anabel, która najwidoczniej zdążyła już przeskoczyć przepaść.
- Dalej, Sereno! Naprzód! Wspinaj się! Ja i moi przyjaciele będziemy cię osłaniać! - zachęcała mnie bojowym tonem.
Zadowolona pokiwałam głową na znak zgody, po czym zaczęłam się wspinać na górę. Anabel zaś z pomocą Alakazama, Metagrossa i Espeona zaczęła odbijać wystrzeliwane w moją stronę ataki Pokemonów Malamara. Ja tymczasem zawzięcie raz za razem wspinałam się coraz wyżej i wyżej, aż w końcu dosięgłam ręką najwyżej półki skalnej, na której dostrzegłam małą fiolkę. To musiało być lekarstwo dla Asha. Wyciągnęłam w jego kierunku rękę. Jeszcze tylko chwilka i będzie moje, pomyślałam sobie. Jeszcze tylko kawałeczek. Już je prawie mam...
Z trudem, ale mi się to udało i już po chwili ściskałam fiolkę w ręku. Ledwo jednak je chwyciłam, a straciłam oparcie pod stopami i runęłam w dół. Ale zamiast spaść w przepaść i zginąć poczułam, że lewituję. Zdumiona otworzyłam oczy, które przedtem ze strachu zamknęłam i zobaczyłam przed sobą jakiegoś dużego, białego Pokemona, który unosił się obok mnie i po chwili postawił mnie swą mocą obok mych przyjaciół równie zdumionych, co ja. Kilka sekund później przeniósł do mnie Anabel i jej Pokemony.
Przyjrzałam się uważnie mojemu wybawcy. Był to duży biały Pokemon przypominający swoim wyglądem skrzyżowanie kota ze stereotypowym kosmitą z typowych filmów o UFO.
- To Mewtwo! - zawołał zdumiony Brock.
- W rzeczy samej, to on! - dodał równie zdziwiony Meowth.
- Mewtwo tutaj? Co on tu robi? - spytała Misty.
- Mewtwo? A co to za Pokemon? - spojrzałam na nią pytająco.
- To jest jedyny w swoim rodzaju psychiczny Pokemon, klon Mew - wyjaśniła mi Misty - Został dawno temu stworzony przez naukowców.
- Mieliśmy już okazję razem z Ashem go spotkać i to dwa razy. Za pierwszym razem był do nas nieprzychylnie nastawiony - dodał Brock.
- Co najśmieszniejsze, to nasz szef kazał go stworzyć - rzekł Meowth.
- Że co?! Mewtwo stworzono na rozkaz Giovanniego?! - nie mogłam wyjść ze zdumienia po usłyszeniu tych słów.
- Zgadza się - odezwał się nagle dziwny głos, nie należący jednak do nikogo z naszej brygady ratunkowej.
Dopiero po chwili zorientowałam się, że należy on do Mewtwo. Ten Pokemon wyraźnie mówił do mnie, choć nie poruszał przy tym ustami.
- On mówi do ciebie telepatycznie - wyjaśniła mi Anabel.
- Dokładnie tak. Słyszę twoje myśli i mogę też przekazywać ci swoje - powiedział do nas bardzo spokojnym głosem Mewtwo - Twoi przyjaciele mają rację. Zostałem stworzony przez człowieka jako klon Mew. Miałem być sługą ludzi, ale nie chciałem tego. Znienawidziłem ludzi za to, że byłem traktowany przez nich jak przedmiot. Chciałem kiedyś zniszczyć całą waszą rasę, ale Ash Ketchum, ten wyjątkowy chłopiec, zniweczył moje plany, przy okazji ucząc mnie, że świat nie jest taki zły, jak go oceniałem. A potem ten sam chłopiec, którego wy chcecie ocalić, uratował mi życie. Teraz ja uratuję jego.
- Skąd wiesz, że Ash ma kłopoty? - zapytałam zdumiona.
- Pokemony, które mi pomagają, już od dawna obserwowały na moje polecenie Malamara i powiadomiły mnie o jego planach - odpowiedział mi Mewtwo - Niestety, nie udało mi się udaremnić zamach na Asha, ale teraz, gdy wreszcie znalazłem kryjówkę tego łotra, zamierzam się z nim zmierzyć.
Malamar zsunął się z miejsca, na którym dotychczas siedział i zaczął coś mamrotać swoim papuzim dziobem.
- Tak, Malamar! Nareszcie się spotykamy! Uciekłeś mi wtedy, kiedy zniszczyłem twoją planetę razem z całą resztą twoich ziomków - wymruczał Mewtwo - Ale tym razem już mi nie umkniesz. Walcz i zmierz się ze mną!
Oba Pokemony zaczęły nawzajem atakować się swoim potężnymi, psychicznymi ciosami. Kiedy Mewtwo uderzył w Malamara jednym silnym promieniem, to ten stracił na chwilę kontakt ze wszystkimi Pokemonami, które kontrolował. Te ocknęły się i przestały nas atakować. Same wręcz były zaskoczone, co one tutaj robią.
- Nie czekajcie dłużej! Uciekajcie szybko! Pomóżcie Ashowi! - zawołał Mewtwo, patrząc na nas - Ja zajmę się Malamarem!
- Nie możemy go tutaj zostawić! - krzyknęłam przerażona.
- Uszanujmy lepiej jego ostatnią wolę i zwijajmy się stąd! - krzyknął Meowth, rzucając się jako pierwszy do ucieczki.
Nie chciałam zostawiać Mewtwo samego, ale posłuchałam rady tego nędznego złodziejaszka i troskliwie chowając fiolkę z lekarstwem dla Asha w swoim plecaku ruszyłam biegiem w stronę wyjścia z groty. Moi drodzy przyjaciele zrobili to samo, wcześniej jednak wszyscy schowaliśmy szybko do pokeballi nasze Pokemony. Te zaś, które to były w niewoli u Malamara, wybiegły za nami z groty i pobiegły do swoich domów w lesie.
Chwilę później cała nasza dzielna drużyna siedziała w balonie Zespołu R, którym natychmiast wyruszyliśmy w kierunku Alabastii. Ledwie jednak odlecieliśmy od góry, a rozległ się bardzo głośny wybuch, który mocno nas odrzucił do przodu. Zrobiło się też sporo dymu, a kiedy ten opadł, naszym oczom ukazał się smutny widok.
- Patrzcie! Grota! - zawołał Meowth, wskazując ją pazurem.
- Zasypana! - dodali Jessie i James.
- Zaraz! Czy to znaczy, że Mewtwo i Malamar... - Dawn spojrzała na mnie zapłakanym wzrokiem.
- Obawiam się, że tak - powiedziałam i zdjęłam kapelusz z głowy na znak szacunku dla bohaterskiego Pokemona.
- Biedny Mewtwo, tak dzielnie za nas walczył - powiedziała Misty zasmuconym głosem.
- Poświęcił się, aby spłacić swój dług wdzięczności wobec Asha - rzekł uroczystym głosem Brock, jakby był na pogrzebie.
- Pamięć o jego bohaterstwie już na zawsze pozostanie w naszych sercach - dodał Clemont równie uroczystym tonem.
Anabel nic nie mówiła, ale z jej twarzy łatwo wywnioskowałam, że jest smutna tak samo mocno, jak my.
- Nie opłakujcie mnie jeszcze - usłyszeliśmy nagle czyiś głos.
Chwilę później naszym oczom ukazał się Mewtwo wesoło unoszący się w powietrzu tuż przy balonie Zespołu R.
- Mewtwo! Ty żyjesz?! - zawołaliśmy wszyscy radosnym głosem.
- Jak widać tak - odpowiedział nam Pokemon dość wesołym tonem.
- A co z Malamarem? - zapytał Clemont.
- On niestety przeżył. Uciekł, jak zawsze zresztą robił - rzekł Mewtwo - Gdy podczas walki uderzyliśmy obaj w ściany groty, ta zaczęła się cała zawalać. Zrozumiał więc, że nie ma szans i czmychnął. Ale nie lękajcie się. Jeszcze go dopadnę i wymierzę mu sprawiedliwość.
Wieść o ocaleniu Mewtwo przyćmił nam fakt, że ta nędzna i podła kreatura Malamar jednak uciekł, ale cóż... Najwidoczniej nie można było mieć wszystkiego. Pogodziliśmy się z tą świadomością, po czym jeszcze raz podziękowaliśmy Pokemonami za pomoc. On zaś odpowiedział nam:
- Ależ nie ma za co, przyjaciele. Robię to wszystko dla jednego, bardzo wyjątkowego człowieka, który pokazał mi, jak bardzo niezwykli potrafią być ludzie. Mam nadzieję, że kiedyś na tym świecie będzie więcej takich jak on. Sereno... wylecz go i pomóż mu wrócić do życia. Zasługuje on na to.
- Ale ten balon strasznie się wlecze! Nie dotrzemy do Alabastii na czas! - załkałam smutno i nieco zdenerwowana.
- Niestety, kochana moja, to nie jest sterowiec ani samolot - mruknął niezadowolonym tonem Meowth - Jak ci się nie podoba, to możesz wybrać inne linie lotnicze. O ile oczywiście jakieś znajdziesz na tym pustkowiu.
Mewtwo lekko zachichotał pod wpływem tej wymiany zdań.
- To żaden problem. Moje moce wam pomogą.
To mówiąc użył swoich mocy i już po chwili balon odepchnięty jakąś wielką siłą poleciał przed siebie w kierunku Alabastii. Nim się obejrzeliśmy, już byliśmy na miejscu. Zadowoleni wysiedliśmy z balonu i pożegnaliśmy się z Zespołem R.
- Nie ma za co, głąby pospolite - zaśmiała się złośliwie Jessie.
- To była wyjątkowa akcja z naszej strony - dodał James.
- Następnym razem zaś zabierzemy wam Pikachu i po problemie - zamruczał wesoło Meowth.
- Mimo wszystko i tak wam dziękujemy - uśmiechnęłam się radośnie do nich i pomachałam im ręką.
Balon Zespołu R uniósł się w górę, po czym wpadł z silniejszym podmuchem wiatru na drzewo i uderzył w gałąź, po czym w balonie zrobiła się dziura, a cały pojazd poleciał z zawrotną szybkością przed siebie.
- Zespół R znowu błysnął! - odezwał się tylko krzyk i po chwili trójka złodziejaszków zniknęła nam z oczu.
- Och, oni chyba już nigdy się nie zmienią - westchnęłam głęboko, po czym zaśmiałam się - Ale nieważne. Mamy lekarstwo i tylko to się liczy!
- Właśnie! Pora wreszcie wybudzić naszą śpiącą królewnę. Już i tak za długo spała - dodała wesoło Dawn.
***
Chwilę później profesor Oak podał Ashowi lekarstwo. Aparatura, do której mój ukochany był podłączony, zaczęła wskazywać, że serce mojego chłopaka, dotąd pracujące niepokojąco wolno, nagle zaczęło bić szybko, aż w końcu wróciło do normalnego rytmu. Mój luby jednak niestety dalej się nie obudził. Poczułam wówczas, jak w oczach zbierają mi się łzy rozpaczy. Załamana nie wiedząc już, co mam zrobić, podeszłam powoli do niego i wyszeptałam:
- Ash... Kochanie moje... Ukochany... Wróć do nas, proszę... Wszyscy bardzo cię kochamy... Potrzebujemy cię... Ja cię potrzebuję...
To mówiąc pochyliłam się nad nim i delikatnie pocałowałam go w usta, następnie opadłam głową na jego pościel i zaczęłam płakać. Siedzący obok mnie Pikachu również piszczał załamany. Delia zaś wtuliła się mocno w ramię Stevena Meyera, który to objął ją czule do siebie. Stojący obok nich Josh Ketchum (przybył on tego samego dnia, w którym ja z przyjaciółmi wyruszyłam po lekarstwo dla Asha), położył zaś dłoń na ramieniu roniącej łzy Dawn. Nikt z nas nie wiedział, co ma powiedzieć, aż tu nagle i zupełnie niespodziewanie...
- Pikachu... Czemu płaczesz, maleńki?
Gdy usłyszałam ten głos, to podniosłam szybko głowę i spojrzałam w kierunku, z którego on dobiegał. Zobaczyłam wówczas te cudowne oczy koloru orzechowej czekolady, wpatrujące się we mnie uważnie.
- Hej, Różowa Panienko. Dlaczego płaczesz? - zapytał słabym głosem Ash, wyciągając powoli rękę w moją stronę.
- Och, Ash! Ty żyjesz! Kochany mój! - zawołałam łapiąc mocno jego rękę i tuląc ją do siebie.
- Synku mój! Ash, syneczku! - łkała Delia, obejmując mocno głowę Asha do swojej piersi.
- Mamo... Udusisz mnie - wyjęczał Ash ze śmiechem na ustach.
Delia puściła go więc i Ash zobaczył ojca stojącego obok niej.
- Cześć, tato...
- Cześć, Ash. Nie dałeś się chorobie, co nie?! Pokonałeś tę śpiączkę! - zaśmiał się wzruszonym głosem Josh Ketchum - Wiedziałem, że ci się uda, synku!
- Nie mogłem przecież was zostawić... Zbyt dobrze się przy was czuję - powiedział Ash i złapał mnie za rękę - A ty, Sereno... Musisz mi wszystko opowiedzieć, co się działo, gdy mnie nie było.
- Dobrze, Ash. Opowiem ci, jednak jeśli pozwolisz, zrobię to jutro, bo dzisiaj jestem strasznie zmęczona - powiedziałam ziewając głośno.
- Domyślam się - uśmiechnął się do mnie Ash - Domyślam się.
Tymczasem Dawn widząc, że jej bratu nic nie dolega, najpierw rzuciła mu się na szyję i wycałowała go chyba ze sto razy, po czym złapała mocno w objęcia Pikachu oraz Piplupa i zaczęła z nimi tańczyć. Dołączyła do niej Bonnie razem ze swoim Dedenne. Wesoły nastrój udzielił się wszystkim, bo zdecydowanie wszyscy mieliśmy powód do radości. Oprócz Dawn Asha wycałowały również Delia, Bonnie, Misty, Melody i Latias, która zdążyła już odzyskać wszystkie siły. Anabel poprzestała jedynie na jednym buziaku, choć bardzo czułym, ja zaś ze śmiechem patrzyłam na to wszystko oraz zachichotałam, gdy mój luby pod wpływem buziaków się zarumienił.
- A więc jednak Ash się rumieni od buziaków - zachichotałam.
- Dziwisz się? Po tylu buziakach naraz? - odpowiedziała mi Anabel.
- A ty mnie nie pocałujesz? - zapytał wesoło Ash.
- A co? Jeszcze ci mało? - zaśmiałam się.
- No, czuję jakby trochę niedosyt - parsknął ze śmiechem mój chłopak.
Uśmiechnęłam się i pocałowałam Asha delikatnie i czule w usta, na co wszyscy zareagowali głośnym „UUUUUU!“.
- No, już dobrze, dosyć tego dobrego! A teraz wszyscy stąd sio! Muszę zbadać naszego bohatera - powiedziała siostra Joy, wchodząc do sali.
- Siostro Joy! A może zbadasz i mnie?! - zawołał Brock, podbiegając do niej i łapiąc ją za dłonie.
Nim jednak pielęgniarka zdążyła mu odpowiedzieć, Misty podeszła do chłopaka i złapała go mocno za ucho.
- Jak się zaraz nie uspokoisz, to ja cię zbadam! - mruknęła odciągając go od obiektu westchnień.
C.D.N.
Nie no, po prostu - nic dodać, nic ująć! :D Piękne cudo :)
OdpowiedzUsuńI to na końcu - UUUUU po prostu mnie rozwaliło. Ehhh,
czemu to jest aż tak za**biste? :/
Historia po prostu zwaliła mnie z nóg, kochanie! :) Piszesz naprawdę fantastyczne historie, masz talent, no po prostu nie da się tego opisać! :)
OdpowiedzUsuńA wiec jednak! Domyślałam się, że to chodzi o Malamara i jego zemste na Ashu, ale nie wiedziałam dlaczego on chciał to zrobić. Nie ma co, mściwy z niego Pokemon, żeby takie rzeczy wyprawiać. No no jestem pod wrażeniem. :)
I miło zaskoczył mnie zespół R, który wyjątkowo pomógł naszym bohaterom. Chociaż oczywiście pod koniec musieli pokazać swoją złośliwą naturę. :D
Zakończenie mnie naprawdę wzruszyło, aż jedna delikatna łezka pociekła z mojego oka. :)
Ogólna ocena: 10/10 :)
,,Wzruszające zakończenie" Czy masz rację? Tak, masz rację. Gdybym to ja pisał to w formie moich pokescenariuszy, to pewnie zamiast wzruszenia dałbym coś w stylu: Clemont *No, teraz już OK, a teraz idźcie się ruchać" Albo jako gościa w szpitalu dałbym Poliwaga... TEGO Poliwaga. Ale naprawdę mi się podobało i zgadam się z tym komentarzem w 100%
UsuńMewtwo i Team Rocket? miłe zaskoczenie
OdpowiedzUsuńPo tobie to się prędzej spodziewałem nawet narracji w postaci prof. Sycamore'a... A dziewczyna? I w dodatku tzwn. ,,głąbina" ??? Nie no, pozytywne zaskoczenie, mimo że seriny nie lubię zbytnio
OdpowiedzUsuńUUUUUUUUUUUUUUUUU!!! Kronikarz wydał najlepszą historię xD
OdpowiedzUsuń