Wyścig z czasem cz. IV
Zgodnie z zapowiedzią położyłam się zmęczona na łóżku i szybciej niż się tego spodziewałam, porwały mnie objęcia Morfeusza, czyli mówiąc w języku zrozumiałym dla laików, po prostu zasnęłam. W dłoniach ściskałam mocno laleczkę zrobioną dla mnie przez Latias. Laleczkę przedstawiającą Asha. Miało to poważny wpływ na to, co miało mi się przyśnić. Ledwie bowiem zamknęłam oczy, a zobaczyłam, że stoję na środku sali szpitalnej, w której przebywał mój ukochany. Domyśliłam się, że musi to być ta sama sala, gdyż zobaczyłam mojego ukochanego leżącego na łóżku i pogrążonego w głębokim śnie. Uśmiechnęłam się na ten widok, gdyż był on niezwykle uroczy.
Chwilę później jednak ujrzałam przed sobą drugi widok, który mnie już nie ucieszył, a raczej bardzo mocno zdziwił. Na łóżku obok bowiem leżałam ja sama pogrążona w równie głębokim śnie, co mój chłopak. Byłam po prostu w szoku. Widziałam siebie samą. Od razu przypomniało mi się, co czytałam swego czasu na temat ludzi, którzy widzą podczas snu siebie samych pogrążonych we śnie i od razu pomyślałam sobie jedno: „Matko jedyna! Umarłam! Opuściłam swoje ciało i jestem teraz duchem!“.
- Spokojnie, nie umarłaś, Sereno. Choć na pierwszy rzut oka może to tak wyglądać - usłyszałam za sobą dobrze mi znany głos.
Odwróciłam się i zobaczyłam Asha ubranego w swój normalny strój, czyli czarną koszulkę, niebieską bluzę, szare dżinsy oraz czerwono-białą czapkę z daszkiem. Wyglądał na prawdziwy okaz zdrowia.
- Co się tu dzieje, Ash? Dlaczego widzę ciebie i siebie na łóżkach i jednocześnie stoimy tu razem sobie i rozmawiamy? - zapytałam nic z tego nie rozumiejąc.
- To proste, kochanie. Prostsze niż myślisz - uśmiechnął się do mnie Ash, po czym dodał: - Widzisz... W tym jest odpowiedź.
To mówiąc pokazał mi on laleczkę przypominającą mnie, którą ściskał mocno w dłoniach. Spojrzałam na swoje dłonie i zauważyłam, że ja również trzymam laleczkę, choć w moim przypadku była to ta przypominająca Asha. Zaczęłam pojmować.
- To te laleczki, prawda? Latias je zrobiła, żebyśmy mogli się ze sobą komunikować będąc daleko od siebie.
- Właśnie, Sereno. Właśnie - odpowiedział mi mój luby z uśmiechem radości na twarzy - Dzięki nim możemy się kontaktować nawet we śnie czy też wtedy, gdy jedno z nas jest nieprzytomne.
- I dlatego teraz możemy się widzieć pomimo tego, że oboje właśnie śpimy? - zapytałam.
- Dokładnie tak.
- Ale czy to nie jest aby... niemożliwe?
- Owszem, jest niemożliwe... dla zwykłych ludzi... Ale dla tych, którzy znają się na magii, wiele rzeczy, które dla innych są niemożliwe, dla nich są jak najbardziej możliwe.
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie i popatrzyłem w jego oczy.
- Kochanie... Ash... Czy jest jakiś cel tego snu?
- Owszem, Sereno - odpowiedział Ash - Chciałbym ci pokazać swoje wspomnienia. Nie wiem, czy będziemy mieli jeszcze ku temu tak dogodną okazję, a więc pokażę ci teraz kilka najważniejszych wydarzeń w moim dotychczasowym życiu.
- W jaki sposób?
Ash uśmiechnął się do mnie ponownie.
- Z pomocą magii, kochanie... Magii miłości.
- Zatem zabierz mnie w tę podróż ku wspomnieniom. Może przy okazji opowiesz mi, skąd znasz Mewtwo.
- Mewtwo? A skąd on przyszedł ci do głowy? - zdziwił się Ash.
- Nie zdążyłam ci opowiedzieć, jak zdobyliśmy lekarstwo dla ciebie, ale opowiem ci to, jak oboje się już obudzimy. Mewtwo zaś odegrał w tej całej historii swoją rolę.
- Widziałem co nieco z tego, co robiłaś, gdy ściskałaś mocno laleczkę przypominającą mnie. Ale niestety były to tylko migawki z najważniejszych wydarzeń. Mam więc nadzieję, że opowiesz mi wszystko, co się wtedy stało.
- Oczywiście. Ale najpierw ruszajmy w obiecaną przez ciebie podróż, kochany mój. Jestem jej bardzo ciekawa.
Ash uśmiechnął się do mnie i po chwili obraz sali szpitalnej się rozmył, a my staliśmy w pokoju, który od razu rozpoznałam. To był jeden z pokoi w domu Delii Ketchum. Wyglądał nieco inaczej niż obecnie, ale z łatwością go rozpoznałam. Dostrzegłam w pokoju łóżeczko dziecięce, w którym leżało niemowlę ubrane w śpioszki przypominające Pikachu.
Chwilę później dziecko zaczęło płakać.
- UPS! Chyba je obudziliśmy - powiedziałam, krzywiąc się.
- Nie, kochanie. To wszystko to są cienie tego, co było kiedyś. Oni nas nie widzą, ani nas nie słyszą - wyjaśnił mi Ash, kręcąc przecząco głową.
Poczułam się wówczas tak, jakbym brała udział w jakimś szkolnym przedstawieniu pt. „Opowieść wigilijna“ z tą tylko różnicą, że to nie były święta Bożego Narodzenia, ja zaś nie byłam Ebenezerem Scroogem, a Ash nie był żadnym z trzech świątecznych duchów. No, ale tak czy inaczej obserwowałam uważnie, co się wydarzy.
Po chwili do pokoju wpadła młoda kobieta. Od razu rozpoznałam w niej młodszą o szesnaście lat Delię Ketchum. Podbiegła ona do dziecka, wzięła je na ręce i przytuliła czule do serca.
- No już, Ash... No już... Nie płacz, kochanie. Nie płacz. Mamusia tu jest... Mamusia bardzo cię kocha i zawsze będzie kochać.
Ash i ja uśmiechnęliśmy się wzruszeni na ten widok.
- Musisz mieć bardzo dobre relacje z mamą, prawda? - zapytałam.
- Tak, Sereno. To prawda - odpowiedział Ash, ocierając lekko łzę z oka - Zobaczmy inne wspomnienia.
Chwilę później pokój zniknął, a naszym oczom ukazało się wielka sala projekcja w kinie. Zobaczyliśmy, że puszczali jakiś wesoło film rodzinny. Na widowni siedzieli Delia w towarzystwie Asha oraz profesor Samuel Oak z Garym. Mały Ash zaśmiewał się do rozpuku z filmu, ku lekkiej irytacji swego kolegi, który był wnukiem wielkiego uczonego.
- Byłeś bardzo wesołym dzieckiem - zaśmiałam się.
- Chyba aż za bardzo - zachichotał lekko zażenowany Ash - Ale cóż... taki właśnie byłem. Przy okazji jak widzisz, od dziecka miałem kontakt z profesorem Oakiem. Bardzo mnie lubił. Czasami nawet odnosiłem wrażenie, że bardziej mnie lubił niż swego rodzonego wnuka, ale być może to tylko takie moje głupie przeczucie.
- Kto wie? Może wcale nie jest ono takie głupie - powiedziałam.
- Nieważne. Lećmy dalej.
Za chwilę ukazało się nam boisko szkolne. Dwie drużyny szkolne grały właśnie ze sobą w baseball. W jednej z nich miotaczem był Ash stojący na boisku z uśmiechem na twarzy. Był ubrany w białą koszulkę i niebieskie spodenki oraz kolorową czapkę z daszkiem. Mój chłopak miał tu tak na oko sześć lat. Rzucał właśnie piłkę w stronę pałkarza z przeciwnej drużyny oraz stojącego za nim łapaczem ze swojej. Rzucał trzy razy, a za każdym razem pałkarz nie zdołał odbić rzutu. Zadowolony tym faktem Ash zaczął skakać z radości.
- Nie wiedziałam, że grałeś w baseball - powiedziałam z uśmiechem.
- Cóż... To właśnie dzięki temu tak dobrze rzucam pokeballami. Ale nie grałem długo. Tylko w szkolnej reprezentacji. Potem już nie - udzielił mi wyjaśnień Ash.
Chwilę później zobaczyłam jak Ash, mający chyba siedem lat, siedzi naburmuszony na krześle przed pokojem dyrektora. Po chwili z gabinetu wyszła Delia Ketchum mająca na twarzy zatroskaną minę.
- Ash, synku mój! Dlaczego pobiłeś się z tym chłopcem? Dlaczego? - zapytała załamanym tonem.
Chłopiec spojrzał na mamę zapłakanym wzrokiem i powiedział:
- Bo on powiedział, że mój tata nas zostawił, bo mnie nie kocha... On twierdzi, że tata nie kocha ani ciebie, ani mnie...
Delia westchnęła głęboko i złapała się mocno za serce. Widocznie nie wiedziała, co ma na to odpowiedzieć swemu synowi. Wspomnienie odejścia jej męża było jeszcze zbyt świeże.
- Mamo... Czy to prawda? Czy tata nas zostawił, bo nas nie kocha? - dopytywał się dalej Ash.
Delia podeszła do swego dziecka, po czym objęła go czule do siebie.
- Nie, synku. To nieprawda. Nie wierz w to nigdy. Twój tatuś bardzo cię kocha... On tylko podróżuje teraz po świecie i spełnia swoje marzenie... Ty też kiedyś będziesz podróżować oraz spełniać swe marzenia, jestem tego pewna.
- Ja nigdy cię nie opuszczę, mamusiu - płakał w jej bluzkę Ash.
- Opuścisz mnie, synku. Opuścisz. Będziesz spełniać swoje marzenia i będziesz szczęśliwy, Ash. Bardzo szczęśliwy.
Prawdziwy Ash smutno spojrzał na mnie i powiedział:
- Byłem samotnym dzieckiem, nie miałem przyjaciół. Uciekałem więc w świat książek i bajek. Zwłaszcza bajek. One były mi jedyną pociechą na świecie.
- Ze mną było tak samo - odezwałam się - Ja także uciekałam w świat książek i filmów, aby nie myśleć o tym, że nie mam nikogo sobie bliskiego. Tylko, że w przeciwieństwie do ciebie ja za bardzo nie mogłam liczyć na moją mamę.
- Nie mów tak Sereno. Przecież twoja mama bardzo cię kocha, jestem tego pewien, kochanie.
- Teraz i ja to wiem, ale nie wiesz, jaka ona była kiedyś. Zresztą to już nieważne. Lećmy dalej.
Obraz zniknął, po czym zobaczyłam wizję, która mnie bardzo, ale to bardzo wzruszyła. Znaleźliśmy się bowiem oboje w lesie, gdzie pewien mały chłopiec ubrany w niebieskie spodenki oraz czerwono-żółtą koszulkę zagadywał małą dziewczynkę w różowej sukience i słomkowym kapeluszu, która zdarła sobie kolanko. Od razu ich rozpoznałam.
- To my! Ash, to my! - zawołałam radośnie.
Mój luby uśmiechnął się do mnie czule.
- Dokładnie tak... To właśnie my. To jedno z naszych najpiękniejszych wspomnień.
Mały Ash owinął powoli zranione kolanko mojej młodszej wersji swoją chusteczką, po czym wstał i podał jej rękę z figlarną radością w oczach. Dziewczynka zdumiona wyciągnęła dłoń w jego stronę, ale nie złapała za nią. On natomiast zacisnął palce wokół jej ręki i pomógł dziewczynce wstać. Maleńka istotka przechyliła się mocno w jego stronę, zaś chłopiec czule ją do siebie przytulił.
- Widzisz? Dałaś radę! Wstałaś! - zachichotał mały Ash, kiedy to moje młodsze ja spojrzało na niego z lekkim zdumieniem - Powinniśmy wracać do naszego obozu. Dobrze? Chodźmy.
To mówiąc oboje poszli trzymając się za ręce. Po chwili mała ja upadła na ziemię z powodu bólu w kolanku, zaś Ash z radością wziął ją, a raczej mnie na plecy i śmiejąc się przy tym bardzo wesoło zabrał maleńką istotkę do obozu. Wzruszona otarłam łezkę z oka. To było zdecydowanie jedno z naszych najpiękniejszych wspomnień, jeśli nie najpiękniejsze.
Potem znowu ukazał się nam obóz. Ja i Ash w młodszych wersjach obserwowaliśmy Pokemony. Niektóre z nich podchodziły do nas, a my je głaskaliśmy, przy czym mój kochany Ash miał zdecydowanie w tej sprawie o wiele więcej śmiałości niż ja. Zresztą on zawsze był śmielszy ode mnie.
Chwilę później mały Ash przyniósł mojej młodszej wersji Pokemona Eevee na rękach.
- Zobacz, Różowa Panienko! To Eevee! - zachichotał radośnie.
- Jaki on słodki! - zawołała na ten widok moja młodsza wersja, cała przy tym uradowana.
- Chcesz go pogłaskać?
- A on mnie nie ugryzie?
- Spokojnie, maleńka. Nie ugryzie cię - zaśmiał się mały Ash i usiadł obok mojej małej wersji i zaczął sam głaskać Pokemona.
Widząc to ośmielona wyciągnęłam do stworka swoją rączkę i radośnie pogłaskałam go za uszami. Pokemon był po prostu słodki, dlatego nikogo pewnie nie zdziwi, że zaczęłam chichotać.
Obraz się zmienił i tym razem mała Serena tuliła się do małego Asha płacząc przy tym rzewnymi łzami.
- Ash, ja nie chcę! Ja nie chcę wyjeżdżać! Ja chcę tu zostać z tobą! - płakała moja młodsza wersja.
- Wiem, maleńka. Ja też tego nie chcę, ale musisz wrócić do domu. Ja także - mówił mały Ash, gładząc dziewczynkę po główce - Ale nie bój się. Jeszcze się spotkamy, maleńka. Zobaczysz.
Mała Serena spojrzała w oczy swojemu najlepszemu przyjacielowi i zapytała z nadzieją w głosie:
- Obiecujesz, Ash?
- Obiecuję, maleńka moja. Obiecuję.
- I ożenisz się ze mną?
- Oczywiście, Różowa Panienko. Oczywiście.
- Och, Ash!
Mała Serena rzuciła się chłopcu na szyję, zaś Ash delikatnie pocałował ją w czółko z największą czułością, na jaką tylko było go stać (a stać go było na bardzo wiele czułości). Chwilę później chciał on ją pocałować w policzek, ale mała przekręciła lekko główkę i zamiast na policzku jego usta wylądowały na jej ustach. Pocałunek był krótki, ale naprawdę rozkoszny i słodki. Mała Serena zarumieniła się na twarzy, Ash zaś zachichotał wesoło, po czym dziewczynka pobiegła w kierunku czekając na nią mamy, machając rączką swojemu przyjacielowi.
- No chodź już, Sereno. Pora na nas! - wołała moja mama, obejmując mnie lekko do siebie i wsadzając do samochodu.
- Serena... Śliczne imię... Muszę zapamiętać - rzekł mały Ash.
Spojrzałam na mego chłopaka z uśmiechem.
- Ale nie zapamiętałeś, ty niedobry! - zachichotałam wesoło, trącając prawdziwego Asha w ramię.
Mój chłopak zachichotał lekko zmieszany, po czym powiedział:
- No cóż... Nie zrobiłem tego specjalnie.
- Nieważne. A co dalej było? - zapytałam z uśmiechem.
Naszym oczom ukazało się laboratorium profesora Oaka, w którym jego gospodarz rozmawiał z Ashem mającym tak z dziesięć lat. Chłopak był ubrany w zieloną piżamę i najwyraźniej był nieco zmieszany.
- Poprzedniej nocy nie mogłem długo zasnąć, a kiedy w końcu to zrobiłem zaspałem - wyjaśnił mi Ash z lekkim rumieńcem wstydu na twarzy - Więc wszystkie startery zabrali inni trenerzy, którzy przyszli na czas, w tym też mój rywal, Gary Oak. Ja zaś przybiegłem nie dość, że za późno, to nawet zapomniałem się przebrać.
- Właśnie widzę - zachichotałam wesoło na widok jego piżamy - A więc nie było już żadnego startera dla ciebie?
- Nie... Chciałem dostać Squartla, ale żadnego już nie było, więc cóż... Profesor dał mi jego.
W tej samej chwili nie widzący nas profesor Oak dał Ashowi ze swoich czasów pokeball, z którego wyskoczył Pikachu. Ash z przeszłości, młodszy o sześć lat od mego ukochanego, złapał Pokemona mocno w ramiona, ten zaś poraził go prądem.
- Jak widzisz, początki naszej przyjaźni nie były wcale takie różowe, jak mogłoby się to wydawać - zachichotał prawdziwy Ash.
- To widać. Ale ponoć męska przyjaźń tak się zwykle zaczyna, prawda? - zachichotałam wesoło - Weź np. trzech muszkieterów i d’Artagnana.
- Owszem, to dobry przykład. Lećmy dalej.
Zobaczyliśmy następnie, jak Ash ubrany już w normalny strój szedł z gumowymi rękawiczkami na rękach i ciągnął za sobą na sznurku Pikachu, który najwyraźniej stawiał mu opór. Załamany Ash próbował potem złapać Pidgeya, ale poniósł porażkę, bo złapać Pokemona można tylko z pomocą innego Pokemona, zaś Pikachu wskoczył na drzewo i śmiał się tylko ze swego trenera. Załamany Ash z przeszłości podniósł z ziemi kamień i cisnął w kolejnego Pokemona ptaka, ale nie był nim spokojny Pidgey, lecz bardzo agresywny Spearow, który zaatakował Asha, a potem jego Pikachu. Chwilę później już całe stado Spearowów leciało w stronę początkującego trenera i jego stworka, którzy uciekali przerażeni.
- Jak widzisz nieposłuszeństwo Pikachu sprawiło, że zaatakowały nas Spearowy - wyjaśniał mi prawdziwy Ash - Uciekając obaj wskoczyliśmy do rzeki, a następnie... No, zobacz sama.
Chwilę później ukazał się nam kolejny obraz. Na brzegu rzeki siedziała Misty wyłowiła wędką z wody Asha i jego Pikachu. Oczywiście przejęła się jedynie stanem Pokemona, a nie trenera, którego ochrzaniła na czym świat stoi za to, że niby nie dba on o swego stworka. Chwilę później Spearowy wróciły. Ash przerażony porwał leżący obok rzeki rower, wsadził do jego koszyka Pikachu, sam zaś wskoczył na siodełko i zaczął uciekać.
- Hej, to mój rower! - zawołała wściekłym głosem Misty.
- Oddam ci go... później! - odpowiedział Ash pedałując najszybciej jak się tylko da.
Ucieczka jednak na niewiele się zdała, gdyż Spearowy dopadły Asha i Pikachu. Załamany chłopak zasłonił własnym ciałem swego podopiecznego, ten zaś, widząc, co się święci, skoczył przed Asha i zaatakował piorunem agresywne stado. Udało mu się je pokonać, ale niestety przy okazji sfajczyć rower Misty. Załamany Ash, który również niechcący doświadczył ciosu piorunem, upadł na ziemię obok swego osłabionego Pokemona. Uśmiechnął się do niego wesoło.
- My górą... - wyszeptał do Pikachu, który odpowiedział mu radosnym piskiem.
- Tak się właśnie zaczęła nasza przyjaźń - wyjaśnił prawdziwy Ash - Chwilę potem, gdy tylko odzyskałem już siły, zabrałem Pikachu do Centrum Pokemon w Wertanii. Ono było najbliżej. Tam jednak dopadła mnie Misty, która zażądała zwrotu pieniędzy za zniszczony rower. Nasze negocjacje w tej sprawie przerwał atak... Zresztą sama zobacz.
Naszym oczom ukazało się Centrum Pokemon, gdzie Ash z Misty oraz z siostrą Joy kłócili się z kimś, kto wtargnął tam bez pozwolenia. Tymi osobami byli Jessie, James i Meowth. Zespół R.
- Nasze pierwsze starcie z Zespołem R - powiedział prawdziwy Ash - Ale udało się nam ich pokonać.
Patrzyłam, jak Ash z przeszłości podłączył swego osłabionego Pikachu do roweru Misty, po czym zaczął na nim pedałować, ładując tym samym energią elektryczną swego Pokemona, który zaatakował Zespół R i spuścił mu w ten sposób takie manto, że ci musieli się wycofać.
- Tak właśnie Misty dołączyła do naszej kompanii, a Zespół R z jakiś powodów uznał, że mój Pikachu jest wyjątkowym Pokemonem i postanowił mi go ukraść.
- A więc to dlatego ciągle się za tobą wleką? - zapytałam zdumiona.
- Owszem, nie inaczej - pokiwał głową Ash - Ale oglądajmy dalej. Podoba ci się ten filmik?
- Jak na razie bardzo - zachichotałam wesoło - Pokazuj dalej.
Oglądaliśmy więc dalej. W następnej scenie, która nam się ukazała, zobaczyliśmy Brocka rozmawiającego z Ashem i podającego mu do ręki wygraną przez niego właśnie Odznakę Kamienia.
- Brock był Liderem Sali w Marmorii - powiedział z uśmiechem na twarzy prawdziwy Ash - Musiałem się z nim zmierzyć, aby zdobyć Odznakę Kamienia. Za pierwszym razem przegrałem, ale za drugim już wygrałem. Brock zaś uznał, że jestem osobą godną lepszego poznania, więc przyłączył się do naszej wesołej kompanii i zaczął podróżować ze mną i z Misty. Przeżyliśmy razem wiele niesamowitych przygód. Jedna z nich dotyczyła Mewtwo, o którym wspominałaś.
Ash spojrzał na mnie uważnie.
- Widzisz, z Mewtwo to jest taka smutna historia. Zaczęło się od włosa, który zgubił ze swego ogona Pokemon Mew. Znaleźli go archeolodzy i dali naukowcom do zbadania. Pewien uczony, doktor Fuji, postanowił stworzyć klona Mew, a przy okazji sprawdzić, czy jest możliwe sklonowanie również innych osób.
- Jakich? - zapytałam zaintrygowana całą opowieścią.
- Przede wszystkim jego zmarłej córki Amber - mój dalej Ash - Doktor Fuji już od dawna chciał ożywić swoje nieżyjące dziecko, ale wiedział, że to jest niemożliwe, więc postanowił sklonować Amber z DNA, jakie wydobył z próbek jej włosów, które wciąż posiadał. Ale byle klon go nie interesował. On chciał ożywić Amber. Stworzyć na nowo jej duszę i umieścić ją potem w sklonowanym ciele córki. Stało się to jego obsesją, a także jedynym celem w życiu. Aby zrealizować ten cel poświęcił praktycznie resztę swego życia na prowadzenie badań nad klonowaniem, aż stworzył coś w rodzaju energii życiowej Amber i umieścił ją w specjalnym zbiorniku. Jego żona, nie mogąc już patrzeć na to, jak jej mąż coraz bardziej popada w paranoję, odeszła od niego.
- Zakładam, że on nie specjalnie się tym przejął.
- Raczej nie, bo dalej prowadził swoje badania, aż zaczął odnosić sukces i energia życiowa Amber Fuji powoli zaczęła się rozwijać. Chcąc się jednak upewnić, że powstała w ten sposób istota ludzka będzie silna i żyła, postanowił sklonować też parę Pokemonów, w tym również i Mew. Udało mu się i powstały zalążki klonów.
- Zalążki? - zdziwiło mnie to słowo.
- Zalążki czy też zarodki. Nazywaj to jak chcesz - machnął ręką Ash - Nieważne. Ważne jest to, że te twory znajdowały się w takich specjalnych ogromnych probówkach, które były czymś w rodzaju inkubatorów, no i zachowywały ze sobą mentalny kontakt.
- Jakie to były klony, oprócz Mewtwo i oczywiście Amber?
- Oprócz Mewtwo to były trzy klony noszące imiona Charmandertwo, Squirtletwo, Bulbasaurtwo i Ambertwo. Jak ci już to mówiłem, wszystkie spoczywały w tych ogromnych probówkach i czekały na swoje ostateczne wybudzenie. Nim ono nastąpiło były one pogrążone w głębokim śnie, tak jak dziecko przed narodzeniem. Ponieważ były podłączone do siebie jedną aparaturą, to jakimś cudem śniły ten sam sen, w którym bawili się razem jako najlepsi przyjaciele. Mewtwo zawarł w tym śnie przyjaźń z córką profesora i innymi Pokemonami. Niestety Ambertwo zmarła, podobnie jak i inne Pokemony. Przeżył jedynie Mewtwo, którego ich śmierć bardzo, ale to bardzo dotknęła. Jego szok był tym większy, że Ambertwo niedługo przed swoją śmiercią uświadomiła mu, że on jako jedyny przeżyje, ale nie taki był cel jej ojca. Prawdziwym jego celem było to, żeby odrodziła się ona, jego córka, jednak tak się nie udało, natomiast ze wszystkich eksperymentalnie stworzonych klonów tylko on przeżyje. Dziewczynka czuła to, że umiera, dlatego powiedziała Mewtwo prawdę i zachęcała go do tego, żeby żył i się nie poddawał. Mewtwo jednak bardzo zabolało to odkrycie.
- Dziwisz mu się? - odezwałam się - Sama bym była w szoku, gdybym się dowiedziała, że tak naprawdę nikt mnie nie kocha i jedyny cel, dla którego się narodziłam, było sprawdzenie, czy inna istota może powrócić do życia. To smutne.
- Ale bardzo prawdziwe. Dalej zaś było tak, że załamany doktor Fuji kontynuował dalej badania nad Mewtwo tym bardziej, iż od początku do końca finansował mu je Giovanni - mówił dalej Ash.
- Szef Zespołu R, prawda?
- Nie inaczej. On za to wszystko odpowiadał. Giovanni zorganizował też wyprawę archeologiczną, podczas której znaleziono przyczepiony do kamienia włos Mew. Potem wynajął doktor Fuji wiedząc, że jest specjalistą od klonowania i dał mu propozycję nie do odrzucenia. Powiedział, że będzie finansował wszystkie jego badania nad klonowaniem, ale pod warunkiem, że doktor Fuji stworzy również klona Mew. Dlatego Fuji czerpał pełnymi garściami z kieszeni Giovanniego, skupiając przede wszystkim swoją uwagę na stworzenie Ambertwo. Nie zaniedbał jednak wypełnienia warunków umowy i tworzył równocześnie Mewtwo, choć tak naprawdę on niewiele go obchodził. Liczyła się tylko Amber, a raczej jej klon.
- Rozumiem. I co było dalej?
- Po śmierci Ambertwo doktor Fuji próbował ponownie stworzyć jej życiową energię, ale mu się nie udało. Złamało mu to na serce, jednak na pociechę pozostał mu fakt, że Mewtwo przetrwał, a więc jest nadzieja, że powstanie też i Ambertwo, wystarczy tylko więcej nad nią popracować. Tymczasem Mewtwo wybudził się wreszcie ze snu. Naukowcy z doktorem Fuji na czele postanowili go wtedy zbadać, ale Pokemon, który doskonale pamiętał odkrycie swej małej przyjaciółki, załamał się, gdy zrozumiał, kim jest dla ludzi, a do tego widząc, że zachowanie jej ojca tylko to potwierdza, dostał szału i zaraz po przebudzeniu się zniszczył całe laboratorium oraz zabił wszystkich naukowców, którzy go badali, łącznie z doktorem Fuji. Kilka minut później, na gruzach zniszczonego laboratorium wylądował helikopter Giovanniego. Milioner był pod wrażeniem umiejętności Mewtwo i zaproponował mu współpracę na zasadzie bycia wspólnikami. Oczywiście nie zamierzał grać z nim fair.
- Mewtwo nie wyczuwał, że Giovanni go oszukuje?
- Chyba nie, bo nie wyczuł zagrożenia. Być może Giovanni potrafi tak silnie ukrywać swoje prawdziwe uczucia, że oszukał moce Mewtwo? Nie wiem. Tak czy inaczej Mewtwo poszedł z Giovannim, a ten zapakował go w specjalną zbroje podłączoną do aparatury, który skoncentrowała jego moc, aby mógł on walczyć z innymi Pokemonami. Giovanni z pomocą Mewtwo pokonał każdego przeciwnikami, z jakim się zmierzył, jednak w końcu Pokemona zorientował się, kim jest naprawdę dla swego „pana“. Wściekły zniszczył fortecę Giovanniego i uciekł z niej. Następnie postanowił zemścić się na całej ludzkiej rasie. Założył swoją siedzibę na wyspie, na której to znajdowało się kiedyś laboratorium, w którym on powstał. Odbudował maszyny klonujące i dążył do realizacji swej jakże okrutnej zemsty. Potem zahipnotyzował siostrę Joy, z pomocą której zaprosił do swojej siedziby wielu trenerów Pokemonów. Celowo jednak wywołał burzę, aby zobaczyć, którzy trenerzy popłyną do niego mimo wszystko. Kilku to zrobiło, w tym ja z Misty i Brockiem. Zawieźli nas tam przebrani za Wikingów Jessie, James i Meowth. Poznaliśmy ich dopiero wtedy, gdy fala zmyła z nich przebranie. Ale było już za późno, aby się wycofać. Trafiliśmy na wyspę i spotkaliśmy tam siostrę Joy oraz Mewtwo, który ujawnił nam swój plan. Porwał nasze Pokemony i sklonował je w specjalnej maszynie, żeby potem zmusić klony do walki z naszymi Pokemonami. Chciał nas wszystkich zabić wcześniej pokazując nam, że jego klony są lepsze od naszych oryginałów. Udało mi się jakoś zniszczyć tę maszynę i uwolnić porwane Pokemony, ale klony już powstały. Wówczas pojawił się Mew i stanął do walki z Mewtwo. Klony zaś walczyły z oryginałami. Mój Pikachu jako jedyny odmówił walki dając mi znak, że tego, co tu się dzieje, czyli walki na śmierć i życie, nie popiera. Załamany postanowiłem coś z tym zrobić.
Kiedy to Ash opowiadał, oczom moim ukazywały się te wydarzenia, o których on mówił. Chwilę później widział, jak Mew i Mewtwo atakują się silnymi promieniami psychicznymi. Zapłakany Ash z przeszłości wskoczył pomiędzy nich krzycząc, by przestali. Wtedy oba promienie uderzyły w niego i chłopak upadł na ziemię.
- Co ci się wtedy stało? - zapytałam.
- Umarłem - odpowiedział prawdziwy Ash.
Spojrzałam zdumiona na mego chłopaka.
- Umarłeś?
- Tak, ale jednak zostałem przywrócony do życia. Zobacz sama.
Pikachu podszedł do nieżyjącego Asha i załamany zaczął razić ciało chłopaka prądem. Bezskutecznie jednak, gdyż jego trener nie żył. Załamany Pikachu zaczął płakać, pozostałe Pokemony, zarówno prawdziwe, jak i ich klony, zrobiły to samo. Mewtwo wówczas doznał szoku i zaczął czuć w sercu wyrzuty sumienia. Połączył więc swoje moce z Mew, po czym poraził ciało Asha specjalnymi mocami przypominającymi elektrowstrząsy.
- Mój duch nie opuścił jeszcze ciała, dlatego też Mewtwo zdołał jakoś przywrócić pracę mego serca i ocalić mnie - wyjaśnił Ash - Sam Mewtwo zaś zrozumiał, że postąpił niegodnie, choć nadal miał żal do ludzi za to, co go spotkało. Postanowił więc zabrać swoje klony Pokemonów i uciec z nimi na jakąś inną, bezludną wyspę. Traf jednak chciał, że nasze losy znowu się ze sobą skrzyżowały, ale o tym za chwilę.
Naszym oczom ukazał się kolejny obraz. Ash stał załamany na środku wielkiego stadionu, zaciskając dłoń ze złości w pięść. Obok niego natomiast siedział Pikachu, również mający nietęgą minę.
- Tutaj widzisz mnie tuż po tym, jak załamany zrozumiałem, że właśnie przegrałem Mistrzostwa Ligi Kanto. Po kilku wspaniałych, spektakularnych zwycięstwach poniosłem porażkę. Załamałem się wówczas i czułem żal do całego świata. Obwiniałem dosłownie wszystkich za to, co się stało. Długo później dopiero zrozumiałem, że winę za to ponoszę w dużej mierze ja sam. Zamiast treningowi poświęcałem się głównie rozrywkom oraz miałem w sobie za dużo pewności siebie, a za mało doświadczenia.
- Rozumiem. Co zrobiłeś w takiej sytuacji? - spytałam.
- Dalej było tak, że wyruszyłem z Misty i Brockiem w dalszą podróż - odpowiedział Ash - Potem Brock zakochał się w profesor Ivy i opuścił dla niej naszą drużynę, do której wstąpił Tracey. Razem z nim przeżyliśmy kilka przygód na terenie Wysp Oranżowych. Tam też spotkałem Melody.
Naszym oczom ukazała się wówczas scena, jak Ash z Misty i Traceym rozmawiają z grupą ludzi przebranych za ptaki. Wśród nich była Melody ubrana w podkoszulkę, dżinsy, beret i przeciwsłoneczne okulary. Podeszła ona do Asha z wyraźnym zainteresowaniem.
- Więc jesteś trenerem Pokemonów? No, niech będzie. Oto tradycyjny, powitalny całus - powiedziała Melody.
Chwilę później pocałowała Asha w policzek. Chłopak zarumienił się, a Misty włosy na głowie najeżyły się. Zachichotałam doskonale wiedząc, jaki był tego powód. Misty była zwyczajnie zazdrosna o Asha, choć nie chciała się do tego przyznać.
- O! Jesteś jego siostrą?! - zapytała Melody, spoglądając na Misty.
- Wcale nie! - pisnęła obrażonym tonem rudowłosa.
- To pewnie w takim razie jego dziewczyną?
- Też coś!
- Oj, nie wściekaj się. Ja z przyjemnością zagram dla niego wieczorem na przyjęciu. Zaczyna się o ósmej. A! Misty! Staraj się nie być zazdrosna.
Następna scena, jaka nam się ukazała, to był widok Melody tańczącej w sukience oraz w wianku z kwiatów i przyczepionym do nich welonem. Wyglądała naprawdę uroczo, musiałam to przyznać. Prócz tańca grała ona na muszli. Ash wpatrywał się w dziewczynie wyraźnie zachwycony.
- Phi! Popisuje się! - mruknęła Misty, widząc zachwyt w oczach swego towarzysza.
Tymczasem Melody podeszła do Asha i zaczęła przed nim się gibać, po czym wzniosłym tonem powiedziała:
- Posłuchajcie! Idź ku trzem wyspom dawnym. Kule kryją się tam! Między życiem a śmiercią musisz wybrać ty sam.
Następnie uklękła przed Ashem, złapała go za rękę i (ku wyraźnemu oburzeniu Misty) przybliżyła swoją twarz do jego twarzy, mówiąc:
- Wybrańcze ty, do świątyni wśród chmur musisz starać się wejść, a uzdrowi ten świat strażnik, co śpiewa pieśń.
- To co mam robić? - zapytał Ash.
- Właśnie ci powiedziałam - zachichotała wesoło Melody, mocniej się do niego przysuwając.
- Tak, słyszałem to, ale... i tak nie wiem, o co chodzi.
- Nie bój się. To nie jest trudne... Nie dla ciebie. Poza tym prawie wszyscy Wybrańcy wracają żywi.
Melody zachichotała, usiadła obok Asha i zaczęła mówić:
- Musisz zabrać trzy kryształowe kule z trzech Wysp. Jedną z Wyspy Ognia, jedną z Wyspy Lodu, jedną z Wyspy Pioruna i przynieść je tutaj do świątyni. A wtedy uczczę to grając tę melodię.
To mówiąc zagrała na muszli.
- I po sprawie. O, Wybrańcze! - dodała, kłaniając się Ashowi.
- A dostanę jakiś ekstra kostium? - zapytał Ash.
- Każdy nosi własne ciuchy - odpowiedziała mu Melody - Poza tym tak wyglądasz nieźle. Najprzystojniejszy wybraniec od wielu lat.
Zachichotałam słysząc to wszystko.
- Zaczynałeś mieć wtedy powodzenia u dziewczyn, Ash.
- Tak... Można chyba to tak powiedzieć - zachichotał mój chłopak - A miałem wtedy zaledwie jedenaście lat.
- I co było dalej? - zapytałam.
- Dalej w sprawę wmieszał się pewien milioner Lawrence III, który kolekcjonował Pokemony.
- Kolekcjonował?
- Tak. Jak karty lub znaczki. Postanowił dołączyć do swojej kolekcji Moltresa, Zapdosa i Articuno oraz Lugię, mitycznego strażnika wód. Porwał Moltresa, a tym samym zachwiał równowagę między trzema żywiołami ognia, pioruna i lodu. Zapdos postanowił wówczas opanować Wyspę Ognia pod nieobecność jej właściciela, jednakże traf chciał, że ja się tam wtedy znalazłem i znalazłem pierwszy symbol. Potem na wyspie zjawił się Zespół R chcący mi zabrać Pikachu oraz Misty z Traceym i Melody, którzy bojąc się, że coś może mi się stać, ruszyli mi z pomocą. Chwilę potem pojawił się Zapdos chcący opanować tę wyspę, ale został porwany przez Lawrence’a III, który pojmał go na pokład swego wielkiego statku latającego. Porwał również przypadkiem i nas, po czym wyznał nam swój cel - schwytanie Lugii. Uwolniliśmy więc wszyscy Moltresa i Zapdosa, te zaś zniszczyły statek Lawrence’a III i zaczęły walczyć ze sobą. My zaś rozbiliśmy się na Wyspie Pioruna, gdzie zdobyłem drugi symbol, po czym oba zaniosłem na Shamouti do świątyni. Tam spotkałem mówiącego Slowkinga, który wyjawił mi, że naprawdę jestem Wybrańcem, który musi przywrócić równowagę pomiędzy żywiołami. Pojawił się też Lugia, który potwierdził te słowa. Rozumiejąc, że nie mam innego wyjścia, stanąłem do walki o obronę świata. Z pomocą Zespołu R dostałem się na Wyspę Lodu i zdobyłem trzeci symbol, po czym na grzbiecie Lugii leciałem na Shamouti, lecz niestety zestrzelił nas Lawrence III próbujący schwytać Strażnika Wód. Wpadliśmy obaj do wody, ale wyłowiła mnie Misty i z jej pomocą umieściłem trzeci klejnot na swoim miejscu, Melody zagrała na muszli pomagając Lugii odzyskać siły, zaś Moltres, Zapdos i Articuno uspokoili się. Harmonia pomiędzy żywiołami zapanowała ponownie.
Wszystko, co opowiadał mi Ash, we fragmentach ukazywało się nam niczym najważniejsze sceny z jakiegoś filmu.
- Ciekawe miałeś przygody, Ash - powiedziałam.
- Widzisz, a to jeszcze nie koniec - zaśmiał się mój chłopak - Potem zdobyłem puchar Mistrzostw Wysp Oranżowych. Zadowolony wróciłem do Kanto, tam zaś Tracey został asystentem profesora Oaka, natomiast Brock, któremu profesor Ivy dała kosza, ruszył z nami w dalszą drogę. Wyprawa trwała. W międzyczasie wreszcie pokonałem w walce Gary’ego, dzięki czemu on zaczął mnie szanować. Nawet zawarliśmy przyjaźń ze sobą.
Na dowód tego, co mówił Ash, ukazała się nam scenka, w której Ash i Gary wymieniali się połówkami pokeballi. Od razu przypomniałam sobie, jak mój chłopak pokazywał mi swoje pamiątki, jakie zachował po swoich przyjaciołach. Wśród nich była również połówka pokeballa.
- Zaraz po Wyspach Oranżowych następnym moim celem stał się region Johto - opowiadał mi dalej Ash - Podczas podróży po nim ponownie natknęliśmy się na Mewtwo. Był to całkowity przypadek. Po prostu nasza trójka trafiła do domu pewnej pani naukowiec, Luny Carson, która badała źródła zdrowotnej wody. Znajdowała się ona na wyspie, na której zatrzymał się Mewtwo ze swoimi podopiecznymi. Gdy tak dyskutowaliśmy o tej uzdrawiającej wodzie pojawił się Zespół R, który porwał mojego Pikachu. Rzuciliśmy się za nimi w pościg. Trafiliśmy wszyscy wówczas na tę wyspę, gdzie był Mewtwo. Trafiła tam również agentka Giovanniego, Domino, którą poznaliśmy nieco wcześniej - podawała się ona za naukowca. Celem tej dziewczyny było znalezienie Mewtwo i odkrywszy, że jest on na tej wyspie, doniosła o tym szefowi. Giovanni zaś zjawił się na wyspie, po czym za pomocą swojej aparatury zaatakował Mewtwo i osłabił go, następnie próbował wykorzystać uzdrawiającą wodę dla swych własnych, niecnych celów. Postanowiliśmy mu w tym przeszkodzić, w czym pomogli nam nasi podopieczni oraz podopieczni Mewtwo, jak również sprowadzone przez nich dzikie Pokemony, a także Zespół R, których plany szefa przeraziły. Pokonaliśmy wszystkich agentów Giovanniego. Wielu z nich wtedy zginęło zabitych przez dzikie Pokemony, ale sam Giovanni niestety uszedł z życiem, podobnie jak i Domino. Mewtwo natomiast był umierający, ale na szczęście pomogłem mu zanurzyć się w wodzie z tej wyspy i odzyskać zdrowie. Dzięki temu ja i Mewtwo zostaliśmy przyjaciółmi.
Przed oczami migały nam fragmenty wyżej opisywanych przez mego ukochanego wydarzeń. Z uśmiechem na twarzy wysłuchałam tej opowieści oraz obserwowałam wszystkie te wydarzenia.
- Co było dalej? - zapytałam podnieconym głosem.
Musiałam przyznać, że niesamowite przygody mego chłopaka były po prostu fascynujące.
- Dalej zaś było spotkanie z Latias, ale o nim ci już opowiadałem - mówił Ash - Dlatego pozwolę sobie na ukazanie jedynie kilku scen z tej jakże ciekawej przygody.
Moim oczom ukazał się widok, jak Ash spotyka Latias w ciele ludzkiej dziewczyny. Ta podeszła do niego mocno zaintrygowana jego osobą, jakby pierwszy raz widziała kogoś takiego jak on, albo po prostu od początku się jej spodobał. Potem odeszła i została zaatakowana przez Annie i Oakley. Ash ruszył jej z pomocą.
- Co wy wyrabiacie?! - zawołał chłopak, uwalniając Latias z nici, jaką oplótł ją Pokemon Ariados, należący do Oakley.
- Usiłujemy uniknąć katastrofy w świecie mody - odpowiedziała mu złośliwie Oakley.
- Ale nie w ten sposób! - krzyknął Ash oburzonym tonem.
- A załatwisz nam w zamian jakieś ciuszki? - zakpiła sobie Annie.
- Nie będzie żadnych ciuszków i dajcie jej spokój! - warknął Ash, a Pikachu stanął w bojowej pozie.
- O! To ona ma ochroniarza! Chyba nas nie skrzywdzisz?! - zakpiła sobie Annie.
- Bo co byśmy wtedy zrobiły? - dodała z równą kpiną Oakley.
- Espeon! Pokaż, Oakley, co byśmy zrobiły - rozkazała jej siostra.
Stworek zaatakował Asha, ale ten wściekły wysłał do walki Pikachu, który poraził prądem oba Pokemony oraz ich trenerki. Ash zaś złapał Latias za rękę i uciekł z nią. Chwilę później widziałam, jak mój chłopak biegł za Bianką, którą wziął za dziewczynę, którą ocalił. Bardzo się zdziwił, gdy ta powiedziała mu:
- O co ci chodzi? Nie znam cię!
I odeszła.
Ash pobiegł za nią, jednak dogonił Latias, która znowu była w ludzkim ciele zaczęła prowadzić swego bohatera do ogrodu, a tam Ash poznał Biankę oraz Lorenza, jak i również dowiedział się, kim jest Latias. Potem widziałam, jak Latias w ciele Bianki odwiedziła nocą swojego nowego przyjaciela w Centrum Pokemon i poprosiła go o pomoc, przy okazji tuląc się do jego ramienia i płacząc w nie z rozpaczą. Później widziałam migawki walki Asha z Annie i Oakley oraz śmierć Latiosa, potem scenę, w której Ash wyszedł na przystań, aby pożegnać się z Latias, a ta wręczyła mu kartkę z rysunkiem oraz pocałowała go czule w policzek. Misty i Brock patrzyli na to zdumieni.
- Zaraz! To była Bianka czy Latias? - zapytała rudowłosa.
- Nie wiem, ale z zazdrości aż mnie skręca! - zawołał jej przyjaciel, zgrzytając zębami ze złości.
Śmiałam się do rozpuku widząc to całe wydarzenie. Ash również zachichotał, po czym ukazał mi inne swoje wspomnienia, dodając do nich również swoją opowieść, co obrazowało lepiej wydarzenia, które miałam możliwość obejrzeć:
- Następnie podróżowaliśmy dalej. Podczas jednej wyprawy poznałem Macy. Najpierw chciała ze mną walczyć, ale kiedy Zespół R porwał nasze Pokemony, Pikachu i Vulpixa, oboje rzuciliśmy się w pościg za nimi.
Zobaczyłam najpierw scenę, jak Macy wyzywa Asha na pojedynek, a potem pojawiają się Jessie, James i Meowth, którzy porwali Pikachu oraz Vulpixa. Następnie ujrzałam, jak Ash w pościgu za nimi zbiega po pagórku na sam dół. Macy zrobiła to samo, lecz się poślizgnęła i zaczęła spadać w dół jak piłka. O mało nie uderzyła o kamień, ale złapał ją Ash i osłonił przed uderzeniem.
- Macy, nic ci nie jest? - zapytał chłopak.
Macy pokręciła przecząco głową, że nie, ale jednocześnie wpatrywała się przy tym w Asha, jakby dopiero pierwszy raz go ujrzała.
- Poczekaj tu, ja to załatwię! - zawołał jej bohater i ruszył biegiem przed siebie.
- Dobrze - odpowiedziała mu Macy i wpatrywała się w niego cielęcym wyrazem twarzy, który mógł oznaczać tylko jedno.
Chwilę później Ash odbił Pikachu i Vulpixa z rąk Zespołu R, który to znowu błysnął. Macy zaś przybiegła, przytuliła swego Pokemona i spojrzała z podziwem na Asha:
- Jest taki odważny, przystojny i troskliwy! - zawołała.
- Słucham?! - zdziwiła się Misty, słysząc jej słowa.
- Zawdzięczam ci życie, Ash! Jak mogłabym ci się odwdzięczyć?! Ash! Ja po prostu uwielbiam taki typ skromnego i pełnego pasji bohatera! Zjemy razem obiad?!
To mówiąc złapała chłopaka za ręce i zaczęła się do niego łasić. Misty jednak wparowała między nich mówiąc, że Ash jest zajęty i nie ma czasu na randki. Macy zaczęła się wówczas z nią kłócić i zapytała, czy Misty jest może dziewczyną Asha.
- Nie! Jestem jego trenerem - odpowiedziała jej rudowłosa.
- W takim razie nie wtrącaj się do jego prywatnych spraw! Ja i Ash musimy porozmawiać o naszej przyszłości! - zawołała Macy.
- O waszej przyszłości?! - zrobiła zdumioną minę Misty.
Ash zaś zareagował na te słowa zwiewając jak najszybciej się da. Choć normalnie Macy działała mi na nerwy, tym razem trudno mi było nie śmiać się z całej tej sytuacji, gdyż była ona naprawdę zabawna.
Prawdziwy Ash zaś zachichotał wesoło i powiedział:
- Tak właśnie poznałem Macy. Potem były dalsze przygody. Jakiś czas później Misty opuściła naszą drużynę i została ona Liderką Sali w Azurii. Ja podróżowałem dalej. Moim kolejnym celem był region Hoenn. Przyłączyli się do mnie May i Max, a później i Brock. Z nimi przeszedłem przez całe Hoenn, a potem przez Strefę Walk. Wtedy właśnie poznaliśmy Anabel.
Naszym oczom ukazały się sceny, które wcześniej opisywał mi Ash. Zobaczyłam więc, w jaki sposób poznał on May, potem Maxa, później jak dołączył do nich Brock, a wreszcie jak spotkał Anabel oraz jak stoczył z nią dwie bitwy, pierwszą przegraną, a drugą zakończoną wielkim zwycięstwem. Widziałam również, jak Anabel życzyła mu powodzenia w tzw. Piramidzie Walk. Zobaczyłam także jego przygotowywania do drugiej bitwy, podczas których Anabel mówiła o swoich mocach.
- Chyba już rozumiem, co masz na myśli - powiedział nagle Ash.
- To może spróbuj zobaczyć, co jest w moim sercu? - zapytała Anabel.
- Jasne.
Jednak chłopak, pomimo tego, iż wpatrywał się przez chwilę w oczy swej przyjaciółki, załamany powiedział, że nic nie wyczuwa.
- Nic nie szkodzi. Dobrze jest, jak jest - odpowiedziała mu Anabel z uśmiechem na twarzy.
Po czym zaczęła się w niego dziwnie wpatrywać.
Tymczasem prawdziwy Ash, stojący właśnie obok mnie, kontynuował swoją opowieść:
- Wygrałem tę bitwę i pokonałem wszystkich siedmiu Mistrzów Strefy Walk. Potem jednak miałem kolejnego rywala. Paula. Nie cierpiałem gościa. Traktował on swoje Pokemony przedmiotowo i uważał, że tylko tak można osiągnąć podczas bitwy zwycięstwo, zaś przyjaźnienie się z nimi jest po prostu głupie, a wręcz żałosne. Pierwsze starcie, jakie udało mi się stoczyć z Paulem, zakończyło się remisem. Następne natomiast przegrałem pomimo mojej początkowej przewagi. Załamałem się wówczas... Myślałem, że on może mieć rację, zaś moja metoda przyjaźnienia się z Pokemonami jest nic nie warta. Dopiero długi trening oraz kolejne walki z Paulem, przekonała mnie, że to ja od początku miałem rację. Sam Paul zaś zaczął mnie wreszcie szanować dopiero wtedy, kiedy nasze ostatnie starcie, tym razem w Lidze Sinnoh (już za czasów, gdy podróżowała ze mną Dawn) zakończyło się moim miażdżącym zwycięstwem nad tym zarozumiałym draniem.
- Cieszy mnie, że udało ci się go pokonać - powiedziałam z uśmiechem na twarzy obserwując te wszystkie wydarzenia, o których mówił, a które ukazywały się moim oczom.
- W międzyczasie May i Max odeszli z drużyny, a przyłączyła się do nas Dawn. Podróżowałem z nimi po regionie Sinnoh nie wiedziałem wtedy, że jest ona moją siostrą, bo i skąd miałem to wiedzieć?
- Nie mogłeś - stwierdziłam - Ale widzę z tego, co tu mi ukazujesz, że doskonale się dogadywaliście.
- I owszem, dość dobrze, choć oboje mieliśmy nieraz małe starcia, jak to każde porządne rodzeństwo miewa - rzekł Ash.
Moim oczom zaś ukazywały się kolejno sceny, jak Ash i Dawn po pierwszy się poznają, jak ona zaczyna z nimi podróżować, jak razem biorą udział w licznych przygodach. Potem zobaczyłam scenę, jak Ash jest w Letniej Szkole Pokemonów razem z Dawn i Brockiem. Chłopak pochylał się właśnie nad skrzynką z pokeballami, którymi mieli się posługiwać trenerzy podczas pierwszych dni Szkoły. Jeden i ten sam pokeball schwycił Ash i jakiś chłopak w zielonych włosach, zielonej bluzie i zielonych spodniach. Obaj zaczęli się o niego szarpać.
- Czy nie uczyli cię, że kobiety mają pierwszeństwo?! - zawołał nagle rywal Asha, szarpiący się z nim o pokeballa.
Ash puścił trzymany przez siebie przedmiot i zaszokowany spojrzał na tego dziwnego osobnika. Jego słowa wprawiły go w zdumienie. Nawiasem mówiąc, mnie również.
- Nie! Chcesz powiedzieć, że jesteś dziewczyną?! - spytał Ash.
- Teraz to już przegiąłeś! - zawołał chłopak, który jednak okazał się być dziewczyną - Nazywam się Angie i wyzywam cię na pojedynek!
Ash, ten prawdziwy i stojący obok mnie, zaczął się śmiać.
- Tak właśnie poznałem swoją przyjaciółkę, Angie. Oboje na początku się nie lubiliśmy, ale później zaczęliśmy ze sobą współpracować - wyjaśnił mi mój chłopak.
Na dowód tego ukazały się nam sceny, w których Ash i Angie trenują wspólnie swoje Pokemony, potem razem na łódce rysują wodne Pokemony, potem pływają z nimi w jeziorze, później grają razem z Dawn i Brockiem w karty, potem razem szukają pewnego medalu. Chwilę później pojawiła się mała dziewczynka, która okazała się być duchem i zaczęła wciągać Asha i Angie do świata duchów. Na całe szczęście mój przyszły chłopak złapał się mocno jedną ręką skały, a drugą chwycił za dłoń swojej towarzyszki, nie dając jej porwać.
- Ash! To bez sensu! Puść mnie, bo inaczej wlecimy tam razem! - zawołała przerażona Angie.
- Nie ma mowy! Ja się nie poddam, choćby to miało wiecznie trwać! - odkrzyknął jej Ash, nie puszczając uścisku dłoni.
- Gdyby nie pewien Pokemon, będący strażnikiem świata duchów, to już byłoby po nas - wyjaśnił mi prawdziwy Ash - Tak zaprzyjaźniłem się z Angie. Następnego dnia odbył się triathlon, w którym wszyscy braliśmy udział. Ja i Angie także. Oboje za wszelką cenę chcieliśmy wygrać.
Obserwowałam dalej wydarzenia, które miały miejsce później. Podczas triathlonu Angie spadła w przepaść chcąc uratować swego Pokemona Jynxa i nie mogła się wydostać. Na szczęście Ash złapał ją za rękę i pomógł jej wyjść na górę, po czym oboje kontynuowali wyścig, ale to Ash zwyciężył, Angie zaś była druga.
- I po raz drugi uratowałeś jej życie - zaśmiałam się wesoło - Na pewno Angie cię po tym wszystkim bardzo polubiła.
- Owszem. Sama to przyznała - powiedział do mnie z uśmiechem na twarzy Ash - W każdym razie zachowałem o niej ciepłe wspomnieniach.
- Właśnie widzę - zachichotałam - Ale opowiadaj dalej.
Naszym oczom ukazały się kolejne wydarzenia. Ash całował Dawn wyznając jej miłość. Dziewczyna jednak odepchnęła go mocno od siebie i zaczęła płakać:
- Dlaczego to zrobiłeś?! Dlaczego musiałeś wszystko zepsuć?!
- Ale co ja zepsułem, Dawn?! Powiedz, co ja zepsułem?! - dopytywał się załamanym głosem Ash z przeszłości.
- Wszystko zepsułeś! Musimy się rozstać!
- Ale dlaczego, Dawn?! Dlaczego?!
- Nie mogę ci powiedzieć. Nie zniósłbyś tego.
Obraz się rozmył i ukazywano nam dalsze wydarzenia. Ash zaś smutno komentował je ciągnąc swoją opowieść:
- Dawn odeszła, Brock jakiś czas później także. Zacząłem wędrować sam, tym razem po regionie Unova, ale potem poznałem Iris, a później także i Cilana. Zaczęli oni ze mną podróżować, choć zdecydowanie ze wszystkich przyjaciół z nimi miałem najmniej dobre relacje. Podczas podróży na jakiś czas dołączyła do nas Dawn, którą przypadkiem spotkaliśmy.
Naszym oczom ukazała się scena, jak Ash rozgląda się po jakieś bardzo bogatej willi, a zza jego pleców wysunęła się nagle Dawn, która cichutko zachichotała oraz trąciła chłopaka palcami w lewe ramię. Ash odwrócił się, ale dziewczyna uskoczyła na bok i trąciła go lekko w prawe ramię. Chłopak spojrzał tam także, ale dziewczyna znowu uskoczyła na bok, chichocząc przy tym wesoło. Ash usłyszał ten chichot i spojrzał w jego stronę.
- A niech mnie! To Dawn! - zawołał wesoło.
- Cześć! - zachichotała wesoło dziewczyna z Sinnoh - Dawno się nie widzieliśmy, Ash!
- Kopę lat! - zaśmiał się chłopak i razem z Dawn przybił sobie piątkę.
- Dawn wędrowała z nami jakiś czas, później jednak udała się w swoją stronę - mówił prawdziwy Ash - Następnie ja, Iris i Cilan wędrowaliśmy naszą własną trasą, po czym dołączyła do nas Alexa. Z nią przeżyliśmy kilka ciekawych przygód, ale ostatecznie Iris i Cilan odeszli od drużyny, zaś ja z Alexą wróciliśmy do Kanto. Tam Alexa postanowiła przeprowadzić wywiad z profesorem Oakiem, ja zaś odwiedziłem mamę. Spędziłem z nią jakiś czas, potem za radą Alexy wybrałem się do regionu Kalos, żeby zmierzyć się z jej siostrą, Liderką Sali w Santalune. Sama Alexa wyruszyła tam ze mną, ale potem poszła swoją drogą, a ja poznałem Clemonta i Bonnie.
- No i mnie - zachichotałam.
- No i ciebie - powiedział Ash z uśmiechem na twarzy.
Przed oczami widziałam scenę, jak Ash poznał Clemonta i Bonnie, potem jak ja dołączyłam do ich drużyny. Nie będę tego tutaj opisywać, gdyż już kiedyś to zrobiłam, więc szkoda na to miejsca w tej historii. Powiem więc jedynie, że widziałam jeszcze scenę, jak Ash i ja wyznajemy sobie miłość, potem ujrzałem zwycięstwo mego chłopaka w Lidze Kalos i... wizja filmowa się urwała.
- No, to by było na tyle, Sereno... Nadchodzi świt i pora się budzić - zaśmiał się Ash i pocałował mnie w czoło - Rano zaś opowiesz mi, w jaki sposób zdobyłaś to niezwykłe lekarstwo dla mnie.
- Z przyjemnością ci to opowiem, kochany mój. I to ze szczegółami - odpowiedziałam mu - Równie dokładnymi jak te, którymi ty mnie uraczyłeś.
- Na to właśnie liczę, Serenko. Na to właśnie liczę - powiedział Ash i powoli zaczął znikać.
Ja natomiast bardzo zachwycona tym, że Ash zechciał mi ukazać we śnie swoje najważniejsze wspomnienia, które dały mi wiele do myślenia oraz pozwoliły mi lepiej go poznać, obudziłam się.
***
Następnego dnia rano Ash miał prawdziwą delegację przyjaciół, którzy przyszli złożyć mu życzenia powrotu do zdrowia. Chłopak zaś w piżamie oraz z głową owiniętą bandażem witał każdego z nich, przyjmował kwiaty, jak i również kartki z życzeniami. Oczywiście kwiaty przyniosły mu jedynie panie, panowie poprzestali na kartkach, które panie również przyniosły jako tzw. bileciki do bukietów. Oprócz mnie swój bukiet wręczyły mu Delia, moja mama, Anabel, Misty, Dawn, Melody, Bonnie i Latias. Każda z nich wycałowała również Asha oraz życzyła mu rychłego powrotu do zdrowia. Brock, Tracey, Clemont, Josh, Meyer oraz profesor Oak poprzestali jedynie na kartkach oraz życzeniach. Prócz tego życzenia złożyły Ashowi przez Skype’a kolejno May z Maxem, Iris z Cilanem, Gary Oak oraz Alexa, choć ta ostatnia zjawiła się później również osobiście z bukietem, bombonierką oraz życzeniami powrotu do zdrowia. Inaczej mówiąc, Ash miał prawdziwy raj na ziemi. Co zaś do bombonierki, to początkowo zamierzał ją zjeść całą sam i zamiar ten zaczął już realizować, ale na szczęście albo czekoladki go zemdliły, albo po prostu ruszyło go sumienie bądź przyzwoitość i rumieniąc się poczęstował nas wszystkich.
Jedna tylko smutna rzecz miała miejsce w tej jakże radosnej sytuacji. Zauważyłam nagle, że w tym wesołym gronie naszych przyjaciół brakuje Anabel, która jeszcze przed chwilą siedziała na sali razem z innymi, a potem nagle zniknęła. Chcąc to wyjaśnić i korzystając z chwili, że Ash akurat rozmawia sobie na laptopie Tracey’ego przez Skype z Iris i Cilanem, którzy drocząc się z nim życzyli mu dużo zdrowia, zarzuciłam na piżamę szlafrok i wybiegłam na korytarz mając nadzieję tam ją spotkać. Zastałam jednak jedynie siostrę Joy, która powiedziała mi, że Anabel właśnie wyszła ze szpitala. Zdumiona tym wszystkim pobiegłam za nią.
- Anabel! Zaczekaj! - zawołałam wybiegając ze szpitala.
Na całe szczęście dziewczyna nie odeszła daleko. I dobrze, bo inaczej musiałabym się za nią uganiać po całej okolicy ubrana jedynie w piżamę i szlafrok, a muszę przyznać, że niezbyt mi się to uśmiechało.
Dziewczyna odwróciła się do mnie i obdarzyła mnie bardzo radosnym, promiennym wręcz uśmiechem.
- Serena! Co się stało? - zapytała.
- To ja się ciebie pytam, co się stało? Dokąd idziesz? - popatrzyłam na nią zdumiona.
- Muszę wracać. Na mnie już pora - odpowiedziała mi Anabel.
- Tak po prostu musisz już iść? - zdziwiłam się - Nie spędzisz z nami więcej czasu?
- Nie mogę, Sereno. Przykro mi, ale mam pewne sprawy, które muszę załatwić. Nie mogę wiecznie tutaj siedzieć.
- I naprawdę musisz już iść? Tak po prostu? Chyłkiem się wymykasz? Nawet nie pożegnasz się z Ashem?
- Nie mogę się z nim pożegnać, Sereno - powiedziała nagle Anabel strasznie smutnym tonem.
- Dlaczego? - nic z tego nie rozumiałam.
W oczach Anabel pojawiły się łzy.
- Ponieważ jeżeli zostanę tu dłużej, mogę już nie chcieć odejść. Mogę za to chcieć zrobić coś bardzo podłego, czego w żadnym razie zrobić nie mogę - powiedziała dziewczyna.
- Nie rozumiem. O czym ty mówisz, Anabel?
Dziewczyna spojrzała na mnie smutnym wzrokiem, a po jej policzkach zaczęły cieknąć łzy.
- Nie rozumiesz? A to przecież takie proste. Sereno... Trudno ci będzie w to uwierzyć, ale ja... Ja kocham Asha.
Poczułam, jak mi serce zamiera ze zdumienia. Czego jak czego, ale takiego wyznania się nie spodziewałam. Domyślałam się, że mój chłopak ma powodzenie u dziewczyn, o czym miałam zresztą nieprzyjemność się przekonać podczas przygody z Latias, ale to wyznanie Damy Salony było dla mnie co najmniej zaskakujące. Przecież ona była dwa lata od niego starsza. Gdy go poznała, miała piętnaście lat, a on trzynaście. Był jeszcze dla niej dzieciakiem. Nie sądziłam, że mogła się w nim zakochać.
Anabel, widząc moją reakcję, zachichotała lekko.
- Tak, dość trudno w to uwierzyć, ale taka jest prawda. Zakochałam się w Ashu wtedy, gdy go poznałam. Zaimponował mi swoją odwagą, dobrocią, hartem ducha i miłością do swoich Pokemonów. Pokochałam go, dlatego pomogłam mu w treningu do walki przeciwko sobie samej. Z przyjemnością potem patrzyłam, jak mnie pokonuje. Nie wyznałam mu swoich uczuć, gdyż wiedziałam, że on czuje do mnie jedynie ogromną przyjaźń i nic więcej. Długo mi to wystarczyło, ale ostatecznie zaczęłam mieć jakby nadzieję na coś więcej niż przyjaźń z nim i dla tej nadziei tu przybyłam. Wcześniej nie mogłam tego zrobić ze względu na swoje obowiązki Liderki Sali. Ale w końcu tu dotarłam. Chciałam mu wyznać to, co czuję i spędzić z nim resztę życia. Gdy jednak zobaczyłam go z tobą i wyczułam w waszych sercach, jak bardzo się kochacie, zrozumiałam, że nie mogę stać wam na drodze do szczęścia. Chciałam odejść już wcześniej, ale ten wypadek sprawił, że zmieniłam plany. W końcu nie mogłam zostawić Asha w potrzebie. Teraz Ash jest już bezpieczny, więc mogę odejść. Wiem, że tak będzie lepiej.
Gdy to powiedziała uśmiechnęła się delikatnie, po czym podeszła bliżej i pocałowała mnie w policzek.
- Dbaj o Asha. On cię tak kocha. Nigdy nikogo nie kochał tak mocno, jak ciebie. Wiem to, bo jego serce nie ma przede mną tajemnic. Podobnie zresztą jak i twoje... Różowa Panienko.
Obie zachichotałyśmy na dźwięk tego przydomku. Nie musiałam pytać skąd Anabel wie o tym, jak mnie nazywał Ash. W końcu moje serce nie miało przed nią żadnych tajemnic.
- Anabel... Chcę, żebyś wiedziała, że to wszystko, co zrobiłaś dla Asha i dla mnie... Ja... Ja... Ja nigdy tego nie zapomnę - powiedziałam po chwili milczenia - Nigdy nie zapomnę twojej dobroci.
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie nieco zadziornie, po czym powiedziała:
- Nie schlebiaj sobie, Sereno. Gdybym tak wiedziała, że mam choć cień szansy u Asha, zmiotłabym cię pod dywan bez najmniejszych skrupułów. Ty zaś zrobiłabyś to samo na moim miejscu. W końcu na wojnie i w miłości wszystkie chwyty są dozwolone.
- Ty jednak nie stosujesz wszystkich chwytów.
- Bo mam honor, tak jak ty czy Ash. Wiem, jakie czyny są godne, a jakie niegodne. Poza tym kocham Asha i wiem, że gdybym zrobiła mu takie świństwo jak rozdzielenie go z tobą, to nigdy by mi tego nie wybaczył. Poza tym wzruszyło mnie wasze uczucie. Do tego stopnia mnie ono wzruszyło, że nie mam sumienia go zepsuć. Możesz więc moją tzw. szlachetność złożyć na karb mojej zwariowanej, romantycznej natury. Podziękuj jej, ponieważ to właśnie ona ocaliła wasz związek.
To mówiąc moja droga rozmówczyni odwróciła się i ruszyła w swoim kierunku.
- Anabel, zaczekaj! - zawołałam nagle.
Dziewczyna odwróciła się do mnie.
- Tak?
- Powiedz mi, proszę... Bo coś mnie dręczy - zwróciłam się do niej - Wtedy, jak walczyliśmy z Malamarem... Ukazał mi się Ash... Podał mi rękę i pomógł wstać oraz zachęcił do dalszej walki. Potem zniknął, a następnie zjawiłaś się ty.
- Rozumiem, ale do czego zmierzasz?
- Chodzi mi o to, kochana Anabel, czy to, co wtedy widziałam... Czy to wszystko wydarzyło się naprawdę? Czy Ash naprawdę tam był? Czy jego ducha przywołała ta laleczka stworzona przez Latias? Czy może to wszystko mi się tylko zdawało?
Anabel obdarzyła mnie lekkim uśmiechem, po czym odpowiedziała wesoło:
- Oczywiście, że to ci się zdawało, kochanie. Jednak skąd wobec tego wyciągasz wniosek, iż to nie miało miejsca naprawdę?
- Nie rozumiem - powiedziałam zdumiona jej wypowiedzią.
- Nie musisz tego rozumieć. Pewnych spraw nie trzeba rozumieć. Ale powiem ci coś, Sereno. Moc tych magicznych laleczek od Latias istnieje tylko wtedy, kiedy osoby, które je mają, łączy ogromna więź emocjonalna. Wiem to, bo Latias mi to powiedziała, a ona się przecież na tym zna. Ciebie i twego ukochanego łączy taka właśnie ogromna więź. Dlatego z pomocą tych laleczek przywołałaś ducha Asha, który wsparł cię wtedy, gdy tego najbardziej potrzebowałaś. Ale zarazem tylko ty go widziałaś. Nikt inny nie mógł go widzieć. Wobec tego to wszystko, co widziałaś, naprawdę ci się przywidziało, co jednak nie znaczy, że nie było prawdziwe. Zresztą prawda i nieprawda bywają czasami pojęciami względnymi. Skąd wiesz na przykład, że teraz naprawdę ze sobą rozmawiamy? A może wcale nas tutaj nie ma? Może to tylko nasz lub czyiś sen? Może tak naprawdę istniejemy tylko w czyjeś wyobraźni? A gdyby nawet, to czy ten fakt ma naprawdę dla nas jakieś znaczenie? Kochana moja Sereno, na całym świecie jest zbyt wiele niewyjaśnionych spraw, żeby człowiek miał je wszystkie pojąć. Tak sobie myślę, że nie warto się nad tymi wszystkimi niewyjaśnionymi w naszym życiu zjawiskami zastanawiać, bo inaczej zwariujemy. Zamiast tego należy sobie czasem zadać jedno, bardzo ważne pytanie.
- Jakie?
- Czy życie warte jest zadawania aż tylu pytań? Może lepiej niektóre sprawy przyjąć na wiarę?
- To są dwa pytania, Anabel, nie jedno.
Anabel zaśmiała się wesoło do mnie i powiedziała:
- Sama widzisz... Niektórych pytań nie warto zadawać, a niektórych odpowiedzi nie warto znać. Czasem lepiej przyjąć coś na wiarę. To jest taka moja mała rada. Nie szukaj sensu we wszystkim, co robisz. Czasami po prostu rób coś dla samego robienia. Rób to tylko dlatego, że to kochasz i nie szukaj w tym jakiegokolwiek sensu, bo jeżeli zaczniesz szukać sensu we wszystkim, co robisz, to całe twoje życie szybko straci swoje barwy. Bądź zdrowa, Sereno. Życzę ci szczęścia.
- Ja tobie także, Anabel... Moja przyjaciółko. Moja droga, kochana, prawdziwa przyjaciółko.
Anabel spojrzała na mnie z uśmiechem, po czym zerknęła w górę. Obejrzałam się za siebie chcąc zobaczyć, na co patrzy i zauważyłam Asha wychylającego się właśnie przez okno szpitala oraz machającego wesoło ręką swojej przyjaciółce.
- Hej, Anabel! Już wychodzisz?! - zawołał chłopak.
- Muszę, Ash! Wzywają mnie ważne sprawy! - odkrzyknęła mu Anabel - Ale nie martw się. Jeśli jesteśmy prawdziwymi przyjaciółmi, a zapewniam cię, że nimi jesteśmy, to jeszcze się spotkamy!
- Obiecujesz?! - krzyknął z okna Ash.
- Masz to jak w banku! - uśmiechnęła się do niego Anabel, po czym posłała mu dłonią buziaka - Trzymaj się, tygrysie! I wracaj do zdrowia!
To mówiąc odwróciła się i ruszyła w swoim kierunku. Jeszcze przez około minutę ja i Ash wpatrywaliśmy się w miejsce, w które ona szła, ale po chwili całkowicie zniknęła nam z oczu.
***
- A więc to wszystko była intryga Malamara - mówił Ash, popijając lemoniadę ze szklanki przez słomkę.
Siedzieliśmy właśnie wszyscy w kostiumach kąpielowych na plaży. Mój chłopak zaś leżał na leżaku z opaską od Dawn na głowie. Pod nią miał opatrunek, który założyli mu w szpitalu. Był wesoły i uśmiechnięty, czyli taki, jaki być powinien mój ukochany Ash Ketchum.
- Oj tak, to sama prawda - powiedziałam po chwili milczenia - To była naprawdę groźna intryga.
- Ale w dużej mierze chyba oparta tylko na domysłach, nie sądzisz? - zasugerował Ash - Bo zobacz... On zorganizował mój wypadek nie wiedząc nawet, czy ten plan mu się uda. Gdyby tak się nie udał albo gdybym uległ mniejszemu wypadkowi niż on to przewidywał, to wówczas wszystko by przepadło, nie wydaje wam się?
- To prawda - powiedział po chwili namysłu Brock - Jak się tak dobrze nad tym zastanowić, to rzeczywiście jego plan posiadał poważne braki. Powiedzmy, że byłoby tak, jak mówi Ash. Wówczas Malamar nie mógłby już przeprowadzić całej swojej intrygi z lekarstwem. Ciekawe, co wtedy by zrobił?
- Ja tam podejrzewam, że wtedy wymyśliłby sobie jakiś inny pomysł - stwierdził Clemont - W końcu to jest Malamar, nasz wróg.
- Drań i łotr! - pisnęła Bonnie oburzonym tonem - Nie cierpię go!
- Mam tylko nadzieję, że Mewtwo go wreszcie dopadnie - powiedziała Dawn, siedząca po prawej stronie brata - Nie chciałabym więcej spotkać tego potwora.
- Tak, masz rację, Dawn. To prawdziwy, ohydny potwór, ten Malamar - stwierdziłam zgrzytając lekko zębami.
- Słuchajcie, może zamiast wciąż mówić o tych niemiłych sprawach zapomnimy o nich i spróbujemy się wyluzować? - zaproponował Brock.
- Ja jestem za! - powiedziała Misty.
- Ja również - dodała Melody.
- Podobnie jak i ja! - pisnęła wesoło Bonnie.
- Zgadzam się z wami. Im szybciej o tym wszyscy zapomnimy, a przynajmniej przestaniemy o tym rozmawiać, tym lepiej - dodał Clemont.
Zgodziłam się z nim i wszyscy razem zaczęliśmy rozmawiać o innych, zdecydowanie weselszych sprawach.
Nieco później Latias namówiła nas na jazdę na nartach wodnych, z tym, że ona miała posłużyć nam za motorówkę. Co prawda nasza droga przyjaciółka mówiła do nas w języku migowym, ale i tak zrozumieliśmy, o co jej chodzi, bo po pierwsze mój chłopak znał migowy, a po drugie od jakiegoś czasu uczył mnie tego języka. Także już po chwili od złożenia tej propozycji Latias przybrała swoją prawdziwą postać, zaś ja i Ash z nartami wodnymi na nogach przywiązaliśmy się do niej, a ona z łatwością, jakbyśmy byli dla niej lekcy niczym pióra, ciągnęła nas ze sobą. Nasi przyjaciele radośnie kibicowali nam z plaży. Ja natomiast poczułam, że to wszystko w dużej mierze zasługa Anabel. Gdyby nie ona oraz jej błyskotliwe pomysły i wsparcie, którego użyczyły mi ona i jej Pokemony, nigdy bym nie zdobyła lekarstwa dla Asha. Wiedziałam więc, że w tej sprawie sukces zawdzięczam jej. Dlatego też w myślach szepnęłam:
- Gdziekolwiek teraz jesteś, Anabel... Dziękuję ci... Dziękuję...
KONIEC
Witaj kochanie,
OdpowiedzUsuńRozdział naprawdę był fenomenalny i pełen wspomnień Asha z przeszłości, pozwolił również przypomnieć sobie wszystkie przygody Asha z poprzednich regionów. Jeden mankament zauważyłam, że w przypadku gdy Ash opowiada o przejściu do sali Santalune to mówi że przeszedł do regionu Kanto, a sala ta była w Kalos. :) Ale to tylko taki mały mankamencik, cała reszta była naprawdę świetna. Zauważyłam również część wątku autobiograficznego, że Ash uciekał w świat bajek i baśni, wiesz o co chodzi. :)
Ogólna ocena: 10/10 :)
Dobra, dobra, wsyzstko dobrze z powrotem a teraz niech idą się ruchać... Nie no, żart. Ale uważam, że to moja ulubiona przygoda, choć podpasowuje się pod wzór pokemnowego filmu (Zauważyłem że prawie w każdym filmie Ash umiera/Jest na skraju śmierci) Ale na Samequizy na pewno polecę
OdpowiedzUsuńNo no...
OdpowiedzUsuńTo mój ulubiony wpis na całym bloggerze, a uwierz że trochę blogów czytałem... Ciężko jest, żeby coś mi się spodobało, ale te 4 części... Cudowne, trafiły do mojego serca. Ale, że to Malamar stoi za tym wszystkim? Tego spodziewałem się tak samo, jak tego, że pikachu ze smutku rozjebie pół świata srając piorunem - u mnie nie widziałem na to szans... A jednak! Podoba mi się pomysł z Mewtwo, i wycieczką przez wspomnienia, oczywiście dzięki Latias. Opowiadania super, trzymają w napięciu, i są dużo poważniejsze niż reszta, mimo to kilka śmiesznych rzeczy się pojawia. Super, zabieram się za dalsze czytanie :) A, mam pomysł na opowiadanie, może być lepszym pomysłem niż kopiowanie tego do historii, tylko zamienienie ,,Ash" na ,,Dawn", lub znowu rozjebać autem Bonnie. Kogo tam dasz potem? Clemonta??? Nie zrozum mnie źle - uwielbiam ten blog, ale uważam że takie pomysły zwyczajnie NIE MAJĄ SENSU. Ale ja się rozgaduje, a tu pomysł trzeba napisać:
Clemont wygrywa konkurs wynalazków, i zbiera pokaźny hajs, który daje Bonnie. Ona z kolei kupuje sobie coś drogiego, co okazuje się zostać skradzione. Tylko kto za tym stał???
Cieszę się, że historia Ci się podoba. Owszem, ten pomysł z chorobą Dawn może nie był zbyt oryginalny i kolejny wyścig z czasem, w którym znowu Malamar macza swoje macki. Ale nie jest to zła historia. Do tego dość ważna, bo w niej ginie pewna postać, co potem stanie się przyczyną, dla której Ash będzie chciał wykończyć tego podłego Pokemona.
UsuńA co do pomysłu, to mi się on bardzo podoba. To jest rzeczywiście naprawdę świetny koncept. Myślę, że da się z tego stworzyć dobrą historyjkę. Tylko pogłówkować trzeba.
Wiem, że trzeba pogłówkować - nie lubię podawać nic wprost :)
UsuńMój specyficzny pogląd na sprawy miłosne Amourshipping wreszcie sie trohę zmienił
OdpowiedzUsuń