Ash przed sądem cz. II
- Czy to wszystko, co świadek chce nam powiedzieć w tej sprawie? - zapytał Clemont, kiedy Max skończył już zeznawać.
- W sumie to tak, chociaż mógłbym jeszcze dodać moją osobistą ocenę oskarżonego, która w moich oczach jest bardzo wysoka - rzekł Max nieco uroczystym tonem, jakby stawał przed prawdziwym sądem.
- Przykro mi, ale pańskie osobiste przemyślenia w tej sprawie nas nie interesują, ponieważ nie mają nic wspólnego ze sprawą - stwierdziła Misty tak bardzo zjadliwie, jakby była prawdziwym prokuratorem.
- W sumie to pani prokurator ma trochę racji - powiedział Clemont po chwili zastanowienia - Więc cóż... Świadek jest wolny.
Max uśmiechnął się i usiadł na ławce dla świadków.
- Następny świadek, proszę...
Na krześle naprzeciwko biurka wysokiego sądu usiadła Alexa, którą najwyraźniej bawiła cała ta sytuacja, gdyż ciągle się uśmiechała.
- Imię i nazwisko świadka? - zapytał Clemont.
- Alexandra Marey, pseudonim Alexa - odpowiedziała sędziemu nasza przyjaciółka.
- Wiek?
- Kobiet się o takie rzeczy nie pyta, Wysoki Sądzie.
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, łącznie z Misty, która to z trudem już udawała, że zachowuje powagę. Clemont zaś, choć jego również bardzo ubawiła taka odpowiedź, postukał młotkiem w biurko i zawołał:
- Cisza, bo każę opróżnić salę!
Kiedy już na sali zapanowała cisza, sędzia Meyer popatrzył uważnie na naszą przyjaciółkę i powiedział:
- Proszę świadka, proszę sobie nie kpić z Wysokiego Sądu, bo za kpiny grozi odpowiedzialność karna. Proszę też odpowiadać na pytania.
- Ho ho ho! Jaka powaga z ciebie przemawia, Clemont - zaśmiała się Alexa, na której groźby sędziego nie zrobiły wcale żadnego wrażenia - No więc, mam dwadzieścia sześć lat.
- Rozumiem. Zawód?
- Dziennikarka. Światowej sławy, przynajmniej zdaniem niektórych.
- Niektórych? - zdziwiła się Misty - To znaczy kogo konkretnie?
- To ściśle tajne, łamane przez poufne - odpowiedziała jej Alexa.
Misty czując, że dziewczyna wyraźnie stroi sobie z niej żarty, nadąsała się i usiadła na swoim krześle nie odzywając się już do niej.
- Czy świadek jest spokrewniona lub spowinowacona z oskarżonym? - zapytał Clemont.
- Nie, jestem jego przyjaciółką - wyjaśniła Alexa.
- W takim razie przypominam świadkowi o tym, że należy zeznawać zgodnie z prawdą. Za składanie fałszywych zeznań grozi odpowiedzialność karna. Czy świadek to zrozumiała?
- Jak najbardziej.
- Świetnie. To co świadkowi wiadomo w tej sprawie?
Alexa zaczęła zeznawać, a Bonnie dokładnie zapisywała na laptopie jej zeznania, podczas gdy moje myśli wróciły do balu, podczas którego doszło do sytuacji, która doprowadziła do tej rozprawy.
***
Bal okazał się być prawdziwie uroczystym oraz pięknym widowiskiem. Wokół nas chodziło mnóstwo ludzi, wszyscy ubrani w niezwykle eleganckie stroje jak z dawnych epok. Warunkiem tego balu było ubranie się jak postać z dawnych czasów, które już minęły. Niekoniecznie trzeba było się przebrać za jakąś znaną postać, równie dobrze mogłaby to być osoba nie znana wcale historii. Liczyło się to, że każdy miał strój z innej epoki, o to w tym balu chodziło. Podczas tej uroczystości wszyscy zapominaliśmy, że mamy XXI wiek i czasy, kiedy wszystkie te stroje przestały być noszone.
Przybyliśmy na bal w samą porę. Właśnie miała się rozpocząć zabawa. W drzwiach osobiście witał nas burmistrz, który podał każdemu z nas dłoń i życzył nam dobrej zabawy.
- Dziękujemy, panie burmistrzu. Właśnie to zamierzamy zrobić, czyli dobrze się bawić - odpowiedział mu Ash.
- To doskonale, drogi chłopcze - odpowiedział mu burmistrz i wskazał nam ręką szatnię, gdzie mieliśmy zostawić nasze płaszcze, następnie zaś ruszył witać następnych gości.
Gwoli ścisłości muszę tu wyjaśnić, że ponieważ nie wiedzieliśmy, czy wracając do domu nie złapie nas zimno wzięliśmy ze sobą płaszcze, które narzuciliśmy na nasze kostiumy. Wieczór był co prawda ciepły, jednak nie wiedzieliśmy, czy nie wrócimy z balu wtedy, gdy już będzie bardzo zimno. Lepiej było więc się uszykować i zabrać płaszcze, co oczywiście zrobiliśmy, a ponieważ nie mogliśmy z nimi wejść na salę, to zostawiliśmy je w szatni. Odebrało je dwoje szatniarzy, mężczyzna i kobieta. Oboje mieli okulary i niezwykle przyjemne uśmiechy. Prócz tego szatniarz płci męskiej posiadał krótko obcięte włosy koloru niebieskiego, zaś jego koleżanka różowe włosy zapięte w piękny kok.
- Poprosimy o wasze płaszcze, kochani - powiedziała kobieta.
- I życzymy wam dobrej zabawy - dodał mężczyzna.
- Dziękujemy za życzenia i jak powiedziałem już panu burmistrzowi, zamierzamy się pysznie bawić - odpowiedział Ash, oddając im swój płaszcz.
- Tak, my też - rzekła na to kobieta z tajemniczym uśmiechem na swej twarzy.
Mężczyzna również bardzo tajemniczo się uśmiechnął, widząc jednak, że uważnie się im przyglądamy, oboje wyszczerzyli swoje zęby robiąc przy tym miny niewiniątek, po czym podali nam numerki.
- Czy oni nie wydali ci się jacyś dziwni? - zapytałam mego chłopaka, gdy wchodziliśmy na salę balową.
- Owszem. Strasznie mi kogoś przypominają, ale być może się mylę - stwierdził Ash konspiracyjnym tonem.
- Pika-pika-chu! - poparł go Pikachu.
- Mnie również oni kogoś przypominają - odpowiedziałam mu głosem pełnym niepokoju - Ale nie wiem, czy dobrze myślę. W końcu możemy się mylić.
- No właśnie. Nie przejmujmy się więc tym, ale w razie czego bądźmy w pogotowiu - zaproponował Ash.
Propozycja była idealna, dlatego od razu ją przyjęłam. Poszłam więc na salę trzymając pod rękę mego chłopaka, a za nami weszli Clemont z Dawn oraz Max z Bonnie. Kiedy znaleźliśmy się na sali poczułam się po prostu oszołomiona ogromem i pięknem sali. Te wspaniałe dekoracje, te cudowne stroje, a do tego jeszcze orkiestra grająca najpiękniejsze utwory muzyki klasycznej. To wszystko tworzyło atmosferę, którą po prosty kochałam.
- Jakie piękne suknie mają te panie! - zawołałam radośnie.
- O tak! Zobacz te wszystkie kreacje! - dodała podnieconym tonem Dawn, nie ukrywając przy tym swojego zachwytu.
- Te wszystkie panie wyglądają jak księżniczki! - pisnęła zachwycona Bonnie.
- De-de-ne! - zawołał Dedenne, wskakując swej właścicielce na głowę i uśmiechając się radośnie.
Po chwili jednak zeskoczył z niej, aby razem z Pikachu usadowić się wygodnie na jednym ze stołów i zacząć wcinać łakocie. Obok nich siedziały inne Pokemony najwyraźniej wypuszczone przez swoich trenerów, więc ten widok nie był specjalną nowością dla uczestników balu.
- Hej, może my też wypuścimy nasze Pokemony? - zaproponowała nam Dawn.
- Uważam, że to doskonały pomysł - powiedział Clemont.
- Ja również - dodałam z uśmiechem.
Już po chwili Fennekin, Chespin, Pancham oraz Piplup dołączyli do Pikachu i Dedenne, racząc się pysznym posiłkiem.
- Muszę przyznać, że ten bal jest wspaniały - powiedział po chwili Ash.
- Oj tak, May naprawdę się postarała. Chętnie bym jej to powiedziała - zachichotałam lekko.
- Możesz to śmiało zrobić - zachichotał wesoło Ash, pokazując palcem na punkt znajdujący się za moimi plecami.
Odwróciłam się i zobaczyłam, że podchodzi do mnie May. Miała ona na sobie strój arabskiej księżniczki, w którym to wyglądała niesamowicie uroczo.
- May! Wyglądasz wspaniale! - zawołałam, nie kryjąc przed nią swego zachwytu.
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie wesoło.
- Dziękuję ci, Sereno. Miło mi, że tak mówisz. Ty również wyglądasz wspaniale - odpowiedziała May.
Zarumieniłam się pod wpływem tego komplementu, potem rozejrzałam się po sali i powiedziałam:
- Naprawdę wspaniale wyszło ci to przyjęcie. Serio. Mówię poważnie. Wszystko jest zapięte na ostatni guzik.
- Wiesz, nie chcę się chwalić, ale ja po prostu wychodzę z założenia, że jeżeli mam coś robić, to tylko porządnie - stwierdziła May.
- Ja wychodzę z tego samego założenia - rzekł z dumą w głosie Ash.
Zaśmiałam się lekko. Jak on czasami lubi się chwalić!
- Brawo, Ash! To jest bardzo mądre podejście do życia! - usłyszeliśmy za sobą znajomy głos.
Odwróciliśmy się i zauważyliśmy wówczas, że podeszła do nas Alexa ubrana w piękną, balową sukienkę przypominającą suknię Kopciuszka w jednej wersji filmowej tej słynnej baśni. Na ramieniu dziewczyny spoczywał Helioptile.
- Cześć, Alexa! Nie wiedziałem, że tu jesteś - powiedział z uśmiechem na twarzy Ash.
- Jestem dość znaną dziennikarką, więc burmistrz Alabastii stwierdził, że skoro jestem w pobliżu, to nie może nie skorzystać z tej okazji i zaprosił mnie - stwierdziła z uśmiechem dziennikarka.
Jej Pokemon zeskoczył wesoło z ramienia swojej trenerki i dołączył do Pikachu i paczki, żeby się najeść.
- A ty, Ash, jak widzę, wchodzisz na salony - zaśmiała się Alexa - No, bo zobacz sam. Spotykamy się na balu u burmistrza. Nie spodziewałeś się tego, co nie?
- Przyznaję, że czego jak czego, ale tego to ja się nie spodziewałem - uśmiechnął się delikatnie do przyjaciółki Ash.
- A ja się tego spodziewałam - stwierdziła z uśmiechem Alexa - Byłam pewna, że w końcu zdobędziesz taką sławę, że dostaniesz się na najwyższą półkę. To było więcej niż pewne. Szkoda, że profesor Oak nie mógł przyjść. Na pewno byłby z ciebie dzisiaj bardzo dumny.
- A czemu nie może przyjść? - spytałam zdumiona.
- Ma jakąś pilną pracę w laboratorium - odpowiedziała mi Alexa.
Rozmowę przerwała nam Bonnie, która już od dłuższej chwili uważnie wpatrywała się we wszystkie damy tańczące na sali, po czym podbiegła do jednej z nich i zawołała:
- Przepraszam na chwilę!
Kiedy dziewczyna spojrzała na nią, Bonnie padła na kolana i zawołała uroczystym tonem:
- Zaopiekuj się moim bratem! Jesteś tą jedyną!
Ja, Ash, Alexa i Dawn zaczęliśmy chichotać, gdyż taki widok już nie był nam obcy. Z kolei May patrzyła na to nie wiedząc, co ma powiedzieć, zaś Clemont jęknął zrozpaczony, po czym podbiegł do siostry wołając:
- Bonnie! Prosiłem cię milion razy, żebyś tak nie robiła!
Następnie chwycił szybko swoją siostrę i uciekł od tajemniczej damy, rumieniąc się przy tym ze wstydu.
- Tylko przemyśl tę propozycję, proszę cię! - wołała radośnie Bonnie.
- Och, co za upokorzenie! - jęknął Clemont, podchodząc do nas.
- Przepraszam, ale niby jaką propozycję miałaby przemyśleć ta pani? - zaśmiała się dowcipnie May.
- To proste. Przecież nie będę wiecznie opiekować się moim bratem, więc muszę mu znaleźć kochającą oraz odpowiedzialną żonę, aby ta przejęła moje obowiązki - odpowiedziała pewnym siebie, pyskatym tonem Bonnie.
Clemont zasłonił sobie dłonią oczy, wydając z siebie przy tym jęk.
Chwilę później rozpoczęły się tańce. Zachwycony Ash porwał mnie na parkiet. Max zadowolony jako drugi ruszył w tany razem z Bonnie. Później do tańca wyruszył Clemont z Dawn. Wszyscy razem wmieszaliśmy się w tłum, wśród którego wesoło podrygiwaliśmy.
Pierwszym tańcem, jaki tańczyliśmy, był utwór „Nad pięknym modrym Dunajem“, potem zagrali nam „Taniec węgierski nr. 5“ Brahmsa, który jest tańcem dzikim i zwariowanym, także już po chwili wszyscy razem wesoło skakaliśmy po sali balowej tańcząc niczym zawodowi tancerzy, którzy robią takie rzeczy na co dzień. Najlepiej jednak tańczył Ash, który po lekcjach ze mną naprawdę bardzo się wyrobił. Nasz taniec był tak wspaniały, że aż inni przestali tańczyć widząc nasze popisy. Otoczyli nas oni kręgiem i kibicowali nam wesołymi oklaskami w dłonie, a kiedy już skończyliśmy nasz taniec, to wszyscy zaczęli klaskać, okazując nam w ten sposób wielki podziw. Muszę przyznać, że nieco się zarumieniłam na twarzy, kiedy tak mnie oklaskiwali. To było coś naprawdę wspaniałego znaleźć się na samym środku parkietu i być podziwianym przez innych. Już raz tego doznałam, kiedy braliśmy we dwoje udział w konkursie tańca, o czym jednak nie będę się rozpisywać, gdyż opowiadałam o tym w innym opowiadaniu.
- Ash, tańczysz po prostu wspaniale! - powiedziałam z radością oraz wzruszeniem w głosie.
- To twoja zasługa, Sereno - odpowiedział mi Ash.
Nagle nastąpił bardzo głośny wybuch, który przerwał nam tę radosną i zarazem wzruszającą scenę. Do pomieszczenia wleciały bowiem dziwne pociski, które wyrzuciły z siebie spory zapas dymu oraz kurzu. Gdy to się stało, zaczęliśmy wszyscy kaszleć i krztusić się.
- Co się tu dzieje?! - zawołał Ash.
- Kto tu jest? - zapytałam.
Wtem, jak na zawołanie z gęstego dymu wyłoniły się dwie wysokie postacie, które zaczęły recytować dobrze nam znane słowa:
- Te dwie niecnoty, mój chłopcze złoty...
- Zwiastują ci naprawdę wielkie kłopoty.
- By uchronić świat od dewastacji...
- By zjednoczyć wszystkie ludy naszej nacji...
- Miłości i balom nie przyznać racji...
- By gwiazd dosięgnąć, będziemy tańczyć!
- Jessie!
- I taneczny James!
- Zespół R tanecznie walczy w służbie zła!
- Więc poddaj się lub do niezwykle tanecznej walki z nami stań!
- MIAU! To fakt!
Chwilę później dym opadł, a naszym oczom ukazali się dwoje młodych ludzi, mężczyzna i kobieta, a między nimi stał na tylnych łapach Pokemon Meowth. Od razu ich rozpoznaliśmy.
- Zespół R! Tak coś czułem, że was tutaj zastaniemy! - zawołał bardzo wściekłym tonem Ash!
- Bla bla bla! Jasne! Może jeszcze nam powiesz, że rozpoznałeś nas przebranych za szatniarzy?! - zapytał z kpiną James.
- Szatniarze! Wiedziałam! Tak coś czułam, że ci szatniarze wydali mi się dziwnie znajomi! - zawołałam załamana.
- Twoja głąbowa główka jest chyba ostatnio nieco bardziej bystra, ale jednak trochę za mało - zakpiła sobie złośliwie Jessie.
- Teraz oddacie nam swoje jakże cenne Pokemony! - powiedział James.
- A prócz tego wszystkie kosztowności, jakie macie ze sobą i na sobie! - dodał zadziornym tonem Meowth.
- Chwila! Przecież chyba mieliśmy tylko zabrać Pokemony? - zdziwił się James, gdy usłyszał te słowa.
- Owszem, ale nic się nie stanie, jeśli weźmiemy sobie przy okazji małą premię jako zapłatę za całą fatygę - odpowiedział mu koci bandyta.
- Mój futrzany kolega tym razem ma rację - stwierdziła Jessie.
Ja z Ashem oraz naszymi przyjaciółmi stanęliśmy w bojowym szyku, a obok nas nasze Pokemony.
- Możecie spróbować, ale wątpię, żeby wam się udało! - stwierdziłam z kpiną w głosie.
- No właśnie! Was jest tylko trzech, a zobacz, ilu jest nas! - dodała zadziornym głosem Bonnie.
Meowth jednak zaśmiał się ironicznie słysząc te słowa, po czym wyjął nie wiadomo skąd gwizdek i zagwizdał na nim. Chwilę później okna w całej sali zostały rozbite, a do pomieszczenia wpadła przez nie cała masa ludzi, mężczyzn i kobiet ubranych w czarne spodnie oraz czarne swetry z wielką, czerwoną literą R na nich wyszytą. Oczy zasłaniały im przeciwsłoneczne okulary, które dodawały grozy tym postaciom.
- Ups! Coś mi mówi, że teraz układ sił się nieco zmienił - powiedziała May przerażonym tonem.
- W rzeczy samej, głąbinko! - zawołał złośliwie w jej stronę Meowth, po czym popatrzył na ludzi, którzy właśnie wpadli do sali - Załatwcie ich! I nie brać jeńców!
Członkowie organizacji Rocket (bo nie ulegało wątpliwości, że to byli oni), rzucili się na nas. Niektórzy goście zaczęli przed nimi uciekać, łapiąc mocno w ramiona swoje Pokemony, z kolei inni próbowali się szarpać ze złodziejami. Wszystko to jednak było bezużyteczne, bo niestety bandyci bez problemu sobie z nimi poradzili, po czym wsadzili ich Pokemony do klatek. Rozpętało się wówczas prawdziwe zamieszanie, na szczęście mój ukochany nie stracił głowy, gdyż stanął szybko na stole, po czym zawołał gromkim głosem:
- Panie i panowie! Czy chcecie naprawdę pozwolić na to, aby ten podły Zespół R ukradł wam wasze Pokemony?! Czy chcecie już na zawsze stracić wszystkie swoje kosztowności oraz swoje ukochane stworki?!
- No właśnie! - zawołałam, stając szybko obok niego na stole - Jak to?! Pozwolicie na to, żeby teraz was bezczelnie okradziono?!
- Nie możemy na to pozwolić! Ludzie, brońmy się! Walczymy o nasze Pokemony! Nie dajmy się! - krzyknął bojowo Ash.
- Ash ma rację! Nie poddajmy się! - zawołała Alexa walecznym tonem.
- Nie dajmy się! Walczymy, przyjaciele! Walczmy! - wołała radośnie i bojowy Dawn.
- Walczmy, przyjaciele! - dodała May, machając pięścią.
- Coś mi mówi, że głąby chcą się jednak z nami zmierzyć - powiedziała złośliwym tonem Jessie.
- Szybko jednak tego pożałują - dodał James.
Po tych słowach Zespół R uwolnił z pokeballi trzy swoje Pokemony - Inkaya, Pumpkaboo oraz Wobbuffeta, którzy natychmiast zaatakowali nas swoimi mocami, jednakże do walki z nim stanęli wówczas nasi przyjaciele: Pikachu, Fennekin, Pancham, Chespin, Dedenne, Piplup i Helioptile. Prócz tego May również rzuciła do walki swego Pokemona, choć niestety już nie pamiętam, jaki to był stworek. Rozpoczęła się wówczas walka, która szła nam całkiem nieźle. Najpierw Pikachu swoją Elektrokulą zablokował Kulę Cienia Pumpkaboo, ale zaraz potem Wobbuffett odbił jego piorun w naszą stronę. Na szczęście uskoczyliśmy w bok. Chespin wysłał pnącze na niego, ale drań też je odbił. Na szczęście Clemont wpadł na super pomysł.
- Chespin! Opleć mu nogi i przewróć go! - zawołał nasz przyjaciel.
Pokemonowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać i korzystając z ferworu walki, oplótł swoje pnącza wokół nóg swego przeciwnika i powalił go na ziemię.
Walka robiła się już coraz bardziej zaciekła. Uczestnicy balu szybko wypuścili swoje Pokemony, które zaraz zaatakowały Zespół R oraz agentów organizacji Rocket. Ataki piorunów, ognia, wody i pnączy uderzały zaciekle w złodziejaszków, a następnie powalały ich nieprzytomnych na ziemię. Zespołowi R powoli znikał uśmiech z twarzy, kiedy zobaczyli, że ich ludzie padają nieprzytomni jeden po drugim, zaś niektórzy goście rzucają się na nich i krępują im ręce oraz nogi. Niektórzy agenci Rocket, widząc co jest grane, natychmiast rzucili się do ucieczki, ale nasze Pokemony im na to nie pozwoliły. Pikachu i Dedenne razili ich piorunami, Fennekin przypiekał ich ogniem, Pancham uderzał w nich pociskami energii, Chespin zaś powalał jednego po drugim swoimi dzikimi pnączami, Piplup natomiast uderzał w nich oszałamiającymi bąbelkami, a mały i dzielny Helioptile skakał zwinnie po głowach napastników, po czym raził ich piorunami i paraliżując w ten sposób, a następnie robił to samo z kolejnymi przeciwnikami.
- Oj, coś mi mówi, że nasze siły się wykruszają! - powiedziała Jessie, coraz bardziej przerażonym głosem.
Cała jej buta oraz arogancja zniknęły zastąpione panicznym strachem o własną skórę.
- Niestety, te głąby zmobilizowały wszystkich gości do walki - dodał James równie przerażonym tonem.
Meowth spojrzał na swoim kompanów i powiedział:
- Cóż... Może nie powinienem siać między nami defetyzmu, ale jednak uważam, że najlepsze, co teraz możemy zrobić, to.... ZWIEWAĆ STĄD!
To mówiąc Meowth natychmiast rzucił się do ucieczki. Jessie i James widząc, że wszyscy podlegli im ludzie już leżą na ziemi sparaliżowani lub skrępowani, poszli w jego ślady, odwołując wcześniej do pokeballi swoje Pokemony. Wyskoczyli oni przez okno, po czym, kiedy my dobiegliśmy do nich, dranie już lecieli na swoim starym, wiernym balonie w kształcie głowy Meowtha. Podbiegliśmy do okna i zobaczyliśmy, jak powoli unoszą się w górę i uciekają.
- Żegnajcie, głąby! Ale nie myślcie, że to już koniec! - zawołała Jessie.
- Właśnie! Jeszcze was dopadniemy! - dodała James.
- I schwytamy Pikachu! - miauknął Meowth.
Ash spojrzał na Bonnie i Alexę, po czym uśmiechnął się zawadiacko.
- Już my im damy za to pyskowanie! Pikachu, atak piorunem!
- Dedenne, Szok Elektryczny! - dodała Bonnie.
- Helioptile, nie pozostawaj w tyle! - krzyknęła Alexa.
Trzy elektryczne Pokemony skoczyły w górę i z prawdziwą satysfakcją zaatakowały elektrycznością środek transportu Zespołu R. Nasi przeciwnicy zostali porażeni prądem, po czym w ich balonie zrobiła się dziura, przez którą już po chwili zaczęło gwałtownie uciekać powietrze. Chwilę później pojazd naszych wrogów wił się w powietrzu przez jakiś czas, a w końcu zniknął w oddali.
- Zespół R znowu błysnął! - usłyszeliśmy znajomy krzyk, zanim nasi napastnicy zniknęli nam z oczu.
- Super! - zawołał zadowolony z siebie Ash.
- Pi-pika-chu! - piszczał wesoło Pikachu, skacząc w górę.
- I nie wracać mi tu więcej! - krzyknęła bojowym głosem Bonnie.
- To się dopiero nazywa akcja - uśmiechnęła się do nas zadowolona Alexa - Gratuluję, Ash. Świetnie zmobilizowałeś wszystkich gości do walki z Zespołem R.
- Też się cieszę, ale tych drani to należy wsadzić za kratki. Im szybciej trafią do aresztu, tym lepiej - rzekł mój chłopak, patrząc na nieprzytomnych oraz skrępowanych członków organizacji Rocket.
- Tym już się zajmie porucznik Jenny - stwierdziłam.
- Mimo wszystko całkiem fajne przyjęcie, nie powiem, że nie - rzekła z uśmiechem na twarzy Dawn - Dawno się tak dobrze nie bawiłam.
- No cóż... Tak jak mówiłam. Jak ja organizuję jakieś przyjęcie, to tylko porządne - zaśmiała się wesoło May, puszczając nam oczko.
Wybuchnęliśmy radosnym śmiechem, który to przerwał nam burmistrz stając na środku sali z mikrofonem w dłoni:
- Proszę wszystkich państwa o uwagę! Pozostańcie wszyscy na swoich miejscach! Niech nikt nie opuszcza tej sali do przybycia policji!
- Właśnie, proszę zachować spokój! - odezwał się drugi mężczyzna, który właśnie stanął obok burmistrza.
W mężczyźnie tym od razu rozpoznałam kapitana Jaspera Rockera, komendanta policji z Alabastii. Widocznie on również był zaproszony na ten bal, ale z jakiegoś powodu wcześniej go nie zauważyłam.
Już po kilku minutach na miejscu pojawiła się porucznik Jenny razem z posiłkami. Jej ludzie natychmiast aresztowali członków organizacji Rocket i wsadzili ich do karetek więziennych. Wszyscy obserwowaliśmy tę scenę z nieukrywaną satysfakcją.
- No proszę, Ash. Gdzie tylko nie przyjdziesz, to tam zaraz jest rozróba - zażartowała sobie pani porucznik, podchodząc do nas.
- Wiesz przecież, Jenny, że ja nie specjalnie - zaśmiał się Ash wesołym tonem - To po prostu samo się zdarza. Taka karma.
- Pewnie i tak jest, ale oczywiście sam rozumiesz, że muszę dopełnić wszelkich formalności i porozmawiać z wami na temat wydarzeń, które miały tu miejsce.
To mówiąc policjantka wyjęła notes i zaczęła spisywać nasze zeznania, które natychmiast jej złożyliśmy. Gdy skończyliśmy, Jenny zamknęła notes i zastanowiła się przez chwilę.
- Jedno mnie zastanawia. Skąd Zespół R i ci ich pomagierzy wiedzieli, że na tym przyjęciu będą Pokemony, które warto ukraść? - powiedziała po namyślę policjantka.
- Ja podejrzewam, że po prostu dowiedzieli się oni o balu i postanowili zaatakować, wietrząc w tym okazję dla siebie - stwierdził Ash.
- No dobrze, ale skąd wiedzieli o balu? - zapytał Clemont.
- To proste. O balu wiedzieli praktycznie wszyscy, nie trudno się było o nim dowiedzieć - powiedziałam - Moim zdaniem Ash ma rację. Zespół R po prostu przybył na ten bal po to, żeby okraść jego uczestników licząc, że uda im się tutaj zdobyć coś cennego.
- Sam bym tego lepiej nie ujął - powiedział detektyw z Alabastii.
Jenny jednak nie wyglądała na przekonaną naszymi argumentami, gdyż powiedziała:
- Mimo wszystko coś mi tu nie pasuje. Po co oni brali ze sobą ludzi od Giovanniego? Po co robili tak wielkie zamieszanie? Nie lepiej było dosypać czegoś do drinków i uśpić wszystkich gości, a potem ich po prostu okraść, bez pomocy pomagierów?
- Pewnie, że byłoby lepiej, ale nie zapominajmy, że to Zespół R. Oni po prostu uwielbiają wchodzić i wychodzić z hukiem. Mają do tego słabość - stwierdził Ash tonem, który dowodził, że jak dla niego to wszystko jest aż nadto oczywiste.
- Być może masz rację, ale jak dla mnie w całej tej sprawie jest coś, co mnie niepokoi.
- Zgadzam się z tobą, Jenny.
Wolnym, ale też stanowczym krokiem podszedł do nas burmistrz.
- Moim zdaniem oni mieli tutaj swojego człowieka, który doniósł im o doskonałej możliwości dokonania kradzieży stulecia.
- Jak to? Panie burmistrzu! Sugeruje pan, że jeden z pańskich gości jest agentem Giovanniego? - zapytała zdumiona oraz bardzo porażona tą myślą porucznik Jenny.
- Poprawka. Nie Giuseppe Giovanniego, ale Zespołu R, a to przecież co innego - poprawił policjantkę burmistrz z wyraźną złością w głosie - Przypominam pani, pani porucznik, że Giuseppe Giovanni jest szanowanym biznesmenem i filantropem.
- Raczej gangsterem i szefem organizacji Rocket! - stwierdziła Jenny.
- Na to nie mamy dowodów, a nie możemy przecież nikogo oskarżać bezpodstawnie - powiedział stanowczym tonem burmistrz - Tak czy inaczej Zespół R musiał mieć tu swojego człowieka i moim zdaniem należy dobrze go poszukać.
- To brzmi nieprawdopodobnie! - zawołała May.
- Ale wcale nie jest niemożliwe - stwierdziłam.
- Panie burmistrzu! Przepraszam, że się wtrącam, ale proszę pana, żeby powierzył mi pan to zadanie! Jestem detektywem! Poradzę sobie z tym! - wyraził swoją chęć pomocy Ash.
Burmistrz niestety uśmiechnął się do niego z politowaniem.
- Dziękuję ci, mój drogi chłopcze, ale pozwól, że zajmą się tym jednak wykwalifikowane organy ścigania, dobrze?
To mówiąc odszedł, a Jenny rozłożyła bezradnie ręce.
- Przykro mi, ale nic na to nie poradzę. Burmistrz Wallen ma tu ostatnie słowo - powiedziała policjantka.
- Spokojnie, nie mamy o to do ciebie żalu - powiedział Ash.
Rozmowę przerwał nam nagle krzyk jakieś damy. Podeszliśmy razem do Jenny ciekawi, co też go wywołało. Okazało się, że damie, która wydała z siebie ten przerażający krzyk zginął pewien niezwykle cenny rubin. Miała go zawieszonego na szyi, a on zniknął. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo przecież agenci organizacji Rocket kradli w trakcie swego napadu wszystkie kosztowności, jakie mieli ze sobą goście, jednak nie zdążyli uciec z łupami, gdyż wszyscy zostali schwytani, a ich łupy odzyskane. Jednak okazało się, że rubinu wśród nich nie było. Wobec tego gdzie on był? Na to pytanie nie mieliśmy odpowiedzi.
Po minie Asha domyśliłam się od razu, że bardzo chętnie rozwiązałby on sprawę zaginionego rubinu, jednak pamiętaliśmy słowa burmistrza, który wyraźnie zakazał nam mieszania się w tę sprawę. Dlatego też z lekkim, że tak powiem smutkiem, obserwowaliśmy policjantów Jenny, którzy ruszyli przeszukać dokładnie salę balową i całe pomieszczenie w nadziei, że być może znajdą oni ową cenną zgubę.
- Pani porucznik! Niech pani zobaczy, co znaleźliśmy!
Kilka minut później od rozpoczęcia poszukiwań do Jenny podszedł jeden z jej ludzi. Trzymał on w ręku płaszcz. Dla wyjaśnienia muszę dodać, że policjanci w poszukiwaniu rubinu przetrząsnęli też wszystkie płaszcze, które znajdowały się w szatni. Jeden z nich przynieśli tutaj, a gdy wysypali zawartość jego kieszeni, to zobaczyli, że znajduje się tam piękny, czerwony kamień szlachetny oraz mała karteczka.
- To mój rubin! - krzyknęła kobieta, której własność skradziono - To jest moja własność!
Jenny powoli podniosła z ziemi leżącą obok rubinu kartkę papieru, po czym przeczytała jej treść na głos:
Dziękujemy Ci za udaną współpracę, a oto Twoja dola, zgodnie z umową. Jesteś niezastąpionym agentem. Zespół R.
Policjantka rozejrzała się dokładnie po sali, następnie zabrała z rąk swego podwładnego płaszcz, w którego to kieszeni znaleziono owe feralne przedmioty i zapytała:
- Czyje to? No, pytam się! Czyj to płaszcz?!
- Mój - odezwał się Ash.
Wszyscy spojrzeliśmy na niego zdumieni oraz przerażeni jednocześnie.
- CO?! To niemożliwe! - krzyknęłam.
- Przykro mi, Sereno, ale tak jest. To jest mój płaszcz - powiedział Ash, po czym spojrzał na Jenny - Ale ja nie ukradłem tego rubinu!
- Nie ukradłeś?! Czyżby?! Dobre sobie! To skąd się wziął mój rubin w twoim płaszczu, co?! - zawołała oburzonym tonem właścicielka kamienia.
- I jeszcze do tego z tym liścikiem - dodał burmistrz.
- Nie mam pojęcia! Ktoś mi to musiał podrzucić! To na pewno Zespół R! To musi być ich sprawka - bronił się Ash.
- No właśnie! Przecież oni weszli tutaj przebrani za szatniarzy! Mieli więc okazję, żeby mu to podrzucić! - zawołałam oburzonym tonem.
- Pika-pika! - zapiszczał gniewnie Pikachu.
- Właśnie! To na pewno oni wrabiają mego brata w kradzież! - dodała Dawn równie mocno oburzona, co i ja.
- Moja panno, masz rację. Oczywiście, że to oni włożyli ten rubin i tę kartkę do kieszeni płaszcza twojego brata i wszyscy już doskonale wiemy, dlaczego to zrobili! - odezwał się burmistrz ironicznym tonem - Przecież na tej kartce wszystko jest wyraźnie napisane. Ten rubin to jest zapłata Zespołu R dla twego ukochanego brata za pomoc w zorganizowaniu całej akcji!
To mówiąc spojrzał na Asha groźnym wzrokiem.
- Od jak dawna dla nich pracujesz, smarkaczu? CO?! Jak długo?!
- Ale proszę pana, to jest jakieś tragiczne nieporozumienie! Ja tego nie zrobiłem! - zaczął się bronić Ash - Poza tym, gdybym naprawdę był winny, to na pewno odebrałbym zapłatę za pomoc kiedy indziej i nie chowałbym jej w miejscu, gdzie wszyscy mogą ją znaleźć.
- Słusznie! - odezwała się w obronie przyjaciela Alexa - A poza tym jak niby ten rubin miałby być zapłatą? To bez sensu! Ten rubin to rzecz bardzo rozpoznawalna! Tak bardzo, że przyniósłby mu tylko kłopoty! Nie zdołałby go nigdzie sprzedać, a jeżeli nawet, to zaraz zostałby aresztowany. Mówię panu, panie burmistrzu, że to nie ma sensu.
- To, że takie zachowanie jest bezsensowne, nie oznacza, że twój drogi przyjaciel tego nie zrobił - stwierdził z kpiną w głosie burmistrz.
- Co pan właściwie sugeruje?! Że Ash jest przestępcą, czy może, że jest niespełna rozumu?! - zawołała oburzona Alexa.
- Za dużo sobie pozwalasz, moja pani! Chyba zapominasz, kim jestem! - krzyknął oburzony Christopher Wallen.
- Proszę pana, Ash nie mógł tego zrobić! Przecież cały czas był z nami! - zawołała Bonnie.
- Właśnie! Razem z nami walczył z Zespołem R! - dodałam oburzona oskarżeniami burmistrza.
- Walczył, żeby odwrócić od siebie naszą uwagę. Dla mnie cała sprawa jest jasna - stwierdził burmistrz, po czym spojrzał na kapitana Rockera z kpiną w oczach - I pomyśleć, Jasper, że ty go tak chwaliłeś i przedstawiałeś jako porządnego obywatela oraz genialny, młody umysł.
Kapitan Rocker nieco się zmieszał nie wiedząc, co ma powiedzieć. Na szczęście Jenny zachowała więcej cywilnej odwagi.
- Panie burmistrzu! Zapewniam pana, że znam Asha nie od dziś i na pewno nie zrobiłby czegoś takiego jak współpraca z Zespołem R!
- Naprawdę? Więc jak wyjaśnisz to, co znaleźliśmy w jego kieszeni?
- Ash już to wyjaśnił. Podrzucono mu te rzeczy.
- Czyżby? Chcesz mi więc powiedzieć, że ktoś celowo chce wrobić we współpracę z siatką przestępczą twego młodego przyjaciela? Wybacz mi, ale kim niby jest twój przyjaciel, żeby świat przestępczy miał się nim aż tak bardzo interesować i wrabiać go w cokolwiek? W twojej opowieści nie ma ani odrobiny sensu, Jenny!
- To nie fair! Jest pan niesprawiedliwy! - zawołała Bonnie, a Dedenne piszcząc potwierdził jej słowa.
- Cicho bądź, mała! Nie wtrącaj się, jak dorośli rozmawiają! - warknął na nią burmistrz.
- Proszę pana, przysięgam! Ja naprawdę nie mam z tym nic wspólnego! Ktoś mnie wrabia i nic więcej! - próbował bronić się Ash.
- Opowiesz to wszystko na procesie. Może sędzia ci uwierzy w te twoje bajeczki, bo ja na pewno nie - stwierdził z kpiną w głosie burmistrz, patrząc spojrzał na Jenny - Wiesz, co masz robić, prawda?
- Ale panie burmistrzu...
- Powiedziałem coś!
- Tak jest.
Jenny wyciągnęła kajdanki i podeszła do Asha z zamiarem skucia go. Pikachu zapiszczał wówczas wściekle stając pomiędzy swoim trenerem a policjantką, zaś z jego policzków poszły iskierki. Wyraźnie było widać, że nie pozwoli jej zrobić tego, co zamierzała.
- Pikachu, nie! Jenny wykonuje jedynie swoje obowiązki - powiedział smutnym głosem Ash, po czym podstawił policjantce swoje dłonie.
Chwilę później Jenny z wielką rozpaczą w oczach założyła Ashowi na ręce kajdanki i wyprowadziła go z sali, patrząc na nas przepraszającym wzrokiem.
- Zawieź tego drania do aresztu, do jego kumpli z organizacji Rocket - powiedział złym tonem burmistrz.
- Dobrze, panie burmistrzu - powiedziała Jenny z niechęcią w głosie, po czym wyszła ciągnąc za sobą Asha.
Za nimi wyszli policjanci.
Poczułam wówczas, jak moje serce krwawi z rozpaczy. Wydawało mi się, że schwytały je rozżarzone do czerwoności kleszcze, które zaczęły je bezlitośnie szarpać na wszystkie strony.
- Nie! To niemożliwe! Nie wierzę! Nie wierzę, żeby mój Ash miał być zdrajcą! - wołałam zrozpaczonym głosem - NIE! Ja w to nie uwierzę! Nigdy w to nie uwierzę!
- Ja także w to nie wierzę, Sereno - powiedziała Dawn, kładąc mi ręce na ramieniu - Nie wierzę w zdradę mojego brata.
- Żadne z nas w nią nie wierzy! - rzekł Clemont.
- Ale niestety wszystkie dowody mówią, że jest inaczej - stwierdziła May smutnym głosem.
- To na pewno ktoś wrabia Asha, jestem tego pewna! - pisnęła Bonnie, a Dedenne piskiem potwierdził jej słowa.
- Ja również. W niejednym filmie o Bondzie czy innych agentach ktoś zwykle wrabia w coś głównego bohatera i musi on potem dowodzić swojej niewinności - stwierdził Max.
- Max, kochanie... Nie gniewaj się, że to powiem, ale to jest życie, a nie film - powiedziała May złośliwym tonem.
- Może to i nie film, ale i tak mamy tu podobną sytuację, co w filmie - odpowiedział jej młodszy brat z lekką irytacją w głosie.
Alexa tymczasem podeszła do burmistrza i powiedziała:
- Panie burmistrzu... Niech pan to przemyśli. Ja znam Asha od dawna i jestem pewna, że na pewno nie popełnił nigdy żadnego przestępstwa.
Burmistrz uśmiechnął się do niej z ironią.
- No cóż, najwidoczniej jednak jest do tego zdolny.
- Ale panie burmistrzu...
- Przykro mi, Alexo, ale dowody wskazują na to, że twój przyjaciel jest zwykłym przestępcą.
- Ash nie jest przestępcą! - zawołałam oburzonym głosem.
- Rozumiem twoje oburzenie, młoda damo, ale lepiej będzie dla ciebie, jeśli już sobie pójdziesz i przestaniesz się mieszać w tę sprawę.
Nie wiedzieliśmy, co robić, dlatego też, choć wcale nie mieliśmy na to ochoty, postanowiliśmy posłuchać rady pana burmistrza i pójść sobie, zanim napytamy sobie biedy i jeszcze nas aresztują. Osobiście miałam ochotę, ale to naprawdę wielką ochotę skopać tyłek temu żałosnemu politykowi za to, że oskarżył on Asha o coś takiego, ale mimo wszystko też byłam w stanie go zrozumieć, bo ostatecznie wszystkie dowody świadczyły o winie mojego chłopaka, choć ja zdecydowanie byłam pewna, że on jest niewinny. Niestety poza mną i naszą małą grupką przyjaciół nikt w to nie wierzył, a już na pewno nie Christopher Wallen, burmistrz Alabastii.
Zabraliśmy więc ze sobą swoje Pokemony i poszliśmy do domu Asha. Nie wzięliśmy jedynie Pikachu, który z jakiegoś powodu zniknął zaraz po tym, jak zabrano jego trenera i nie mogliśmy go znaleźć. Nie mając zatem innego wyjścia darowaliśmy sobie poszukiwania mając nadzieję, że na rano stworek sam się znajdzie.
Kiedy już ja, Clemont, Bonnie, Dawn oraz Max wróciliśmy do domu od razu natknęliśmy się na Delię, która wyraziła swoje zdumienie, że nie ma z nami Asha. Z wielkim bólem oraz prawdziwą rozpaczą w sercu musiałam więc opowiedzieć mojej przyszłej teściowej, co się stało z jej synem. Delia słysząc to dostała ataku histerii. Zaczęła płakać, rozpaczać oraz mówić, że to wszystko, co tutaj się dzieje, to jest jedna wielka farsa, a do tego wierutne kłamstwo.
- Przecież mój syn nie jest przestępcą! Na pewno nim nie jest! Ja w to nie wierzę i nigdy nie uwierzę! - mówiła zrozpaczonym głosem, chodząc przy tym po całym salonie.
Doskonale rozumiałam jej ból. Ja sam nie wierzyłam w winę Asha, ale nie miałam pojęcia, co mogłabym zrobić, aby móc mu pomóc. Chciałam coś powiedzieć i podnieść tym Delię na duchu, ale wiedziałam, że to bezcelowe, więc sobie darowałam.
Cała nasza grupka poszła spać do domku na drzewie czując, że serca nam się ściskają z żalu oraz bólu, a przede wszystkim z niemocy, bo każde z nas dobrze wiedziało, że nic a nic nie jesteśmy w stanie zrobić, aby pomóc Ashowi.
***
- Czy to wszystko, co świadek ma nam do powiedzenia w tej sprawie? - zapytał Clemont po wysłuchaniu wszystkich zeznań Alexy.
- Owszem, to już wszystko, chociaż może jeszcze jedno - dodała Alexa - Chcę powiedzieć, że Ash został wrobiony w to wszystko.
- W co wszystko? - zapytała Misty.
- No, w sprawę tej kradzieży i współpracy z Zespołem R - wyjaśniła jej Alexa - Ash niczego nie zrobił, a tymczasem oskarżono go o coś takiego, to musiał postąpić tak, jak postąpił.
- Dziękuję, że tak mówisz, Alexa - powiedział z uśmiechem oskarżony.
- Nie ma za co, Ash. Mówię jedynie prawdę - rzekła na to Alexa.
Clemont stuknął młotkiem o biurko na znak, że już powinni skończyć tę dyskusję, co oni natychmiast uczynili. Dodał również, że nikt na tej sali wcale nie podważa niewinności Asha w sprawie jego rzekomej współpracy z Zespołem R, a on sam jest teraz sądzony za coś zupełnie innego niż to, o czym ona mówi. Alexa więc wróciła więc na ławę dla świadków, natomiast Wysoki Sąd zarządził kilkuminutową przerwę, żeby potem móc przesłuchać ostatniego świadka, czyli mnie.
Ja tymczasem myślami wciąż byłam przy wydarzeniach z ostatnich kilku dni, które przyczyniły się do powstania tej zwariowanej sytuacji.
***
Nazajutrz po aresztowaniu Asha wszyscy razem jedliśmy śniadanie w milczeniu. Nie mieliśmy wielkiego nastroju do jedzenia, jednak musieliśmy coś zjeść, aby mieć siły do pracy w restauracji „U Delii“. Wiedzieliśmy, że głodówka nic nie pomoże Ashowi, dlatego też daliśmy sobie z nią spokój i jedliśmy wszyscy śniadanie, jednak nasze gardła z trudem je przyjmowały, a już zwłaszcza moje gardło. Ja jadłam od niechcenia, głównie gapiłem się w talerz i myślałam o tym, co też teraz porabia mój ukochany i w jaki sposób mogłabym mu pomóc. Niestety, nie wiedziałam tego, ani nie wiedział tego nikt z nas.
- Pikachu jeszcze nie wrócił? - przerwała w końcu ciszę Dawn.
Delia pokręciła przecząco głową.
- Niestety nie. Jeszcze nie wrócił - powiedziała smutnym głosem - Nie mam pojęcia, gdzie on może być. Biedaczysko, pewnie martwi się o Asha i chce mu jakoś pomóc.
- Ale co on może niby zrobić? I co my możemy zrobić? - zapytałam ją załamanym tonem - Przecież wcale nie wiemy, jak moglibyśmy udowodnić niewinność Asha. Gdybyśmy mieli chociaż dowód... Jakikolwiek... Coś, co dowiodłoby policji, że nasz kochany detektyw jest niewinny.
Niestety, niczego takiego nie posiadaliśmy, więc rozmowa na ten temat nie miała najmniejszego sensu. Dokończyliśmy więc śniadanie w milczeniu i poszliśmy do restauracji, choć tak naprawdę nikt z nas nie miał specjalnie ochoty do pracy.
Misty, Brock, Melody i Latias nie wiedzieli nic o aresztowaniu swego przyjaciela, ale kiedy im o tym opowiedzieliśmy, to zareagowali na tę wieść spontanicznym oburzeniem. Żadne z nich nie wierzyło, żeby nasz wspólny przyjaciel miał być winien zarzucanych mu czynów, jednak cóż mogliśmy zrobić? Nic. Wina Asha wydawała się być prawdziwa, a przynajmniej dla burmistrza, który z miejsca przekreślił mojego ukochanego uznając winnym.
Nasi przyjaciele rozmawiali z nami na temat tego wszystkiego, a prócz tego wyrażali swoje opinie. Melody stwierdziła, że trzeba dowieść szybko niewinności Asha, Misty zaś proponowała, żeby wszcząć własne śledztwo, co spodobało się każdemu z nas, poza mną.
- Dajcie spokój! Niby jak my mamy poprowadzić własne śledztwo? - zapytałam załamanym tonem - Przecież burmistrz nam na to nie pozwoli. Dla niego Ash jest winny i koniec pieśni.
- Mam rozumieć, że chcesz się poddać?! - zareagowała oburzeniem na moje słowa Misty - Chcesz powiedzieć, że masz zupełnie w nosie los swego chłopaka i pozwolisz mu zgnić w więzieniu za coś, czego on nie zrobił, bo boisz się tego głupka Wallena?! Nie sądziłam, że jesteś tchórzem!
Wściekła złapałam Misty za koszulkę i zawołała groźnym głosem:
- Nie waż się tak mówić! Myślisz, że los Asha jest mi obojętny?!
- Więc czemu się poddajesz?! - zapytała mnie z kpiną w głosie Misty.
- Bo nie wiem, co mam zrobić, rozumiesz?!
- I co? Zamierzasz siedzieć z założonymi rękami?
- Gdybym tylko wiedziała, że to coś pomoże Ashowi, to sama z gołymi rękami rzuciłabym się na policjantów, którzy go teraz pilnują i wyciągnęła mojego chłopaka z więzienia! Jednak dobrze wiem, że to nic nie pomoże i dlatego jestem zrozpaczona!
- Przestańcie wreszcie, obydwie! - zawołała Dawn, rozdzielając nas od siebie - Kłótniami niczego tu nie zyskamy!
- To prawda! Tylko zgodą możemy cokolwiek wymyślić - odezwał się głosem rozsądku Brock.
- Niech będzie, wymyślmy więc coś. Tylko co? - zapytałam.
Niestety, nikt nie znał odpowiedzi na to pytanie. Załamana usiadłam na taborecie i spojrzałam na zamyśloną Latias. Jej oczy wyrażały wielki smutek oraz cierpienie połączone z chęcią działania oraz brakiem wiedzy, w jaki sposób mogłaby pomóc Ashowi. Rozumiałam ją doskonale, bo sama czułam dokładnie to samo.
Nagle do naszej kuchni wpadła May. Była przerażona.
- Słuchajcie, nie uwierzycie, co się stało! - zawołała dziewczyna.
- Wypuścili Asha?! - rzuciłam bez namysłu.
- A może znaleźli prawdziwego sprawcę?! - zapytała Melody.
- Nie to! Ash uciekł z aresztu! - odpowiedziała May.
- Jak to uciekł?! O czym ty mówisz?! - zdziwiłam się.
- Właśnie, May! Co ty gadasz? - zapytał zdumiony Max, podstawiając swojej siostrze taboret - Lepiej opowiedz wszystko co i jak.
May usiadła zdyszana i w końcu zdołała wydusić z siebie to, co chciała nam powiedzieć.
- Słuchajcie... Szłam sobie właśnie ulicą, kiedy to nagle zauważyłam karetkę więzienną, którą, jak się później okazało, przewożono właśnie Asha z aresztu śledczego do więzienia.
- Do więzienia? Tak szybko? - zdziwiłam się.
- Podejrzewam, że burmistrz na to naciskał - stwierdził Brock.
May pokiwała głową na znak, że zgadza się z tym i kontynuowała:
- Widzicie... Więc jak go tak wieźli, to nagle przed karetkę wyskoczył Charizard i zaczął ryczeć.
- Charizard? - zdziwiliśmy się - Jak to?
- Nie mam pojęcia, skąd on się tam wziął, ale policjanci na jego widok zatrzymali pojazd, po czym wyskoczyli, żeby go usunąć z drogi. Ale wtedy, nie wiadomo skąd, pojawili się nagle Pikachu, Bulbazaur, Frogadier oraz Fletchinder. Wszyscy razem zaatakowali policjantów i powali ich na ziemię. Następnie Pikachu rozwalił prądem zamek karetki. Pokemony wyciągnęły z niej Asha, wsadziły go na grzbiet Charizarda, który zaraz odleciał z nim. Pokemony widząc zaś, że akcja się powiodła, uciekły.
- Brzmi jak scena z filmów sensacyjnych - powiedział Max.
- Owszem, z tą różnicą, że to się dzieje naprawdę - stwierdziła May.
Nie mogliśmy w to uwierzyć. Teraz już zrozumiałam, dlaczego Pikachu tak szybko zniknął z balu po aresztowaniu Asha. Pobiegł do profesora Oaka, zebrał kilka Pokemonów Asha i z nimi uwolnił swego trenera. Wszystko już było jasne. Na pewno sam zainteresowany był bardzo zdumiony planem swoich stworków, ale przecież nie mógł nie uciec, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Niestety, w ten sposób nasz biedny Pikachu jeszcze bardziej pogrążył swego trenera, bo teraz wszyscy pomyślą, że skoro aresztowany uciekł, to na pewno ma coś na swoim sumieniu. Niech to licho! Ale mimo wszystko ucieszyłam się, że mój luby jest na wolności, choć jednocześnie też się bałam, iż policja teraz go ściga i na pewno nie da mu spokoju. Mój kochany biedaczek!
Niektórzy z nas nie do końca wierzyli w opowieść May, ale zmienili do nastawienie, gdy do restauracji weszło kilku policjantów, aby przesłuchać Delię. Zapytali ją, czy jej syn się z nią kontaktował oraz opowiedzieli jej o tym, co miało miejsce. Oznajmili również, żeby pod żadnym pozorem nie próbowała ukrywać Asha przed szukającym go wymiarem sprawiedliwości. Policjanci wydawali się być mili, a ich zachowanie wskazywało na to, że robią to wszystko wbrew swojej woli i tylko dlatego, iż jest to niestety ich obowiązek. Sposób, w jaki ogłaszali Delii Ketchum wiadomość o zniknięciu Ash wyraźnie wskazywał, że tak jest.
- Jeśli się pojawi, musi pani nam to natychmiast zgłosić - powiedzieli na odchodnym funkcjonariusze.
- Nie myślcie, że wydam wam mojego syna! - odpowiedziała im butnie Delia.
- Wcale nie liczymy na to, że pani to zrobi, pani Ketchum. Po prostu wypełniamy swoje obowiązki powiadamiając panią o tym fakcie - zaśmiał się zawadiacko jeden z policjantów, poprawiając sobie czapkę na głowie, po czym wyszedł razem ze swoim kolegą.
Delia uśmiechnęła się do mnie z radością. Najwidoczniej fakt, iż jej syn jest na wolności podnosił ją bardzo na duchu.
- Widzisz, Sereno? Ash jest na wolności! Rozumiesz?! Ash jest znowu wolny! - mówiła podekscytowanym tonem.
- Wiesz, nie chcę cię zasmucać, Delio, ale obawiam się, że to w żaden sposób nie poprawia jego sytuacji - powiedziałam smutnym głosem - Policja będzie ścigać Asha tak długo, póki go nie złapie.
- Albo póki nie złapie prawdziwego sprawcy - nie traciła wciąż nadziei Delia - Jestem pewna, że Ash udowodni wszystkim, że jest niewinny. Potem zaś wróci do nas cały i zdrowy oraz oczyszczony z wszelkich zarzutów.
Chciałam podzielać jej radość, jednak obawiałam się, że taki scenariusz jest nie tylko zbyt optymistyczny, ale również bardzo mało prawdopodobny do zrealizowania. Oczywiście czułam, że mój chłopak zrobi teraz wszystko, aby udowodnić swoją niewinność, jednak jakie miał ku temu możliwości? Praktycznie żadne.
Wracając zamyślona do swoich przyjaciół poczułam, jak coś na mnie wpada, ale nie widziałam osoby, która mogłaby to zrobić. Wzruszyłam więc ramionami lekceważąco i poszłam do kuchni, gdzie dostrzegłam wszystkich swoich przyjaciół. Właściwie to prawie wszystkich. Jednej osoby nie było.
- Gdzie jest Latias? - zapytałam.
Misty spojrzała na mnie uważnie i powiedziała:
- Latias zniknęła.
- Co? Jak to, zniknęła? - zdziwiłam się.
- Normalnie. Zniknęła - rzekła Misty.
- Przybrała ona swoją prawdziwą postać, potem stała się przeźroczysta i zniknęła - sprostował jej wypowiedź Brock.
Teraz już zrozumiałam, dlaczego poczułam nagle lekkie uderzenie, gdy wchodziłam do kuchni . Wszystko stało się jasne. Latias poleciała na pomoc Ashowi i niechcący na mnie wpadła. Biedna Pokemonka, pomyślałam sobie. Co ona niby może zrobić? W jaki sposób chce pomóc swemu przyjacielowi, którego traktowała jak starszego brata? Nie miałam pojęcia, co Latias mogła zrobić dla Asha ani też co zamierza zrobić, jednak miałam głęboko w swoim sercu nadzieję, że jeżeli cokolwiek ona planuje, to że zrobi to skutecznie i nie wpakuje przez to Asha w jeszcze większe tarapaty.
Cały dzień nasza drużyna siedziała w restauracji zajmując się swoimi obowiązkami, do których jednak tego dnia nie mieliśmy w żaden sposób serca. Wszyscy zastanawialiśmy się, gdzie może być teraz Ash i co planuje? Ja domyślałam się, w jakim miejscu może się ukrywać, jednak nie miałam żadnej pewności, że on tam jest, poza tym bałam się tam iść. Czułam, że policja będzie obserwować uważnie wszystkie osoby, które są uciekinierowi w jakiś sposób bliskie i wkroczyć do akcji, gdyby któreś z nas zechciało się z nim skontaktować. Wiedziałam zatem, że jeżeli pobiegnę do miejsca, w którym moim zdaniem ukrywa się Ash, to policja ruszy za mną, a wówczas starania dzielnego Pikachu i mego ukochanego pójdą na marne. Nie mogłam na to pozwolić. Byłam więc całkowicie bezsilna i nie wiedziałam, co mam zrobić. Świadomość tego stanu rzeczy doprowadzała mnie do pasji. Miałam ochotę tłuc talerze oraz kopać każde krzesło, jakie tylko mi się nawinie pod nogę i pewnie bym tak zrobiła, gdybym wiedziała, że to cokolwiek pomoże.
Wieczorem wróciliśmy wszyscy do domu, ale niestety Ash wciąż nie dawał znaku życia. Może to i lepiej, bo jeżeli słuszne były moje podejrzenia i policja uważnie nas obserwowała, to mój chłopak w ten sposób ściągnąłby tylko na siebie kłopoty, że nie pomnę już o tym, iż ściągnąłby je również na nas. Jako detektyw na pewno doskonale zdawał on sobie z tego sprawę i właśnie dlatego siedział cicho w swojej kryjówce, gdziekolwiek ona była. Mimo wszystko jednak wszyscy się niepokoiliśmy o niego pomimo tego, iż Dawn powtarzała, że brak wiadomości o Ashu to dobra wiadomość. Jednak mówiła to tonem smutnym, co wskazywało na fakt, że również bardzo się o swojego brata niepokoi.
Po kolacji poszliśmy spać do domku na drzewie, choć ja bardzo długo nie mogłam zasnąć. Ciągle rzucałam się w pościeli na prawo i lewo, a kiedy w końcu zmęczona przymknęłam oczy oraz pogrążyłam się w krainie snów, to miałam same koszmary o aresztowaniu Ashu. Załamana obudziłam się spocona jak mysz i rozejrzałam po pomieszaniu. Wszyscy wokół mnie spali snem sprawiedliwych, dlatego też i ja chciałam wrócić do snu, kiedy nagle zobaczyłam jakąś postać, która się we mnie wpatruje uważnie.
- Kto tu jest? - zapytałam cicho, żeby nie budzić niepotrzebnie moich towarzyszy śpiących niedaleko mnie.
Nie wiedziałam, jak zareagują na widok tajemniczego gościa i wolałam tego nie sprawdzać. Tymczasem mój nocny gość podszedł do mnie na tyle blisko, że w blasku księżyca, który wpadał przez okno zauważyłam postać Latias. Miała ona ciało Bianki, a w ręku trzymała jakiś przedmiot.
- Latias? O co chodzi? - zapytałam zdumiona.
Dziewczyna bez słowa (bo w końcu nie umiała mówić), podała mi ów tajemniczy przedmiot, który trzymała w ręku, po czym uśmiechnęła się do mnie. Spojrzałam na niego i rozpoznałam go bez trudu. Była to laleczka przedstawiająca Asha. Od razu zrozumiałam, o co jej chodzi.
- Ale Latias... Przecież Ash nie miał swojej laleczki przy sobie, gdy go aresztowali.
Pokemonka ponownie się do mnie uśmiechnęła i pokazała mi coś na migi. Ponieważ brałam lekcję języka migowego od mojego ukochanego, to zrozumiałem, co ona mówi.
- Jak to? Chcesz powiedzieć, że zaniosłaś Ashowi jego laleczkę?
Latias pokiwała głową na znak, że dobrze rozumiem.
- A więc widziałaś Asha? Gdzie on jest? Co on robi? Czy wie już, kto go wrobił?
Latias położyła sobie jednak palec na ustach na znak, że nie może mi za wiele powiedzieć. Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
- Masz rację, licho nie śpi. Lepiej nie mówić za dużo - powiedziałam i ponownie spojrzałam na laleczkę - Mam się z nim skontaktować?
Pokemonka pokiwała głową na znak, że tak.
- Teraz?
Zaprzeczenie.
- Jutro?
Potwierdzenie.
- A on mi odpowie?
Latias rozłożyła bezradnie ręce na znak, że tego na sto procent mi nie może powiedzieć.
- No dobrze, ale czemu nie dasz mi tej laleczki dopiero jutro?
Latias znowu zaczęła mi pokazywać coś na migi. Na szczęście lekcje z Ashem nie poszły na marne i zrozumiałam, co ona chce mi przekazać.
- Chcesz mu pomóc, tak?
Potwierdzenie.
- Ale jak?
Znowu odpowiedzią był mi palec na ustach.
- No dobrze, rozumiem. Masz rację. Lepiej nie zadawać za dużo pytań.
Latias uśmiechnęła się do mnie, po czym pocałowała mnie delikatnie w policzek, przybrała swoją prawdziwą postać i zniknęła, stając się wcześniej niewidzialna.
Spojrzałam na laleczkę przedstawiająca Asha i mocno przycisnęłam ją do swego serca, po czym wyszeptałam:
- Ash, kochany mój... Gdziekolwiek jesteś, mam nadzieję, że wiesz, że wierzę w twoją niewinność i kocham cię.
Ledwo to powiedziałam, a natychmiast w mojej głowie odezwał się dobrze mi znany, przyjemny, ciepły głos mego ukochanego:
- Ja ciebie również kocham, Sereno. Śpij dobrze. Śpij, Sereno. Jutro ci powiem, czego się dowiedziałem.
Gdy usłyszałam te słowa zadowolona położyłam się na łóżku i poszłam spać, mocno tuląc do siebie laleczkę.
C.D.N.
Ulalala akcja się rozkręca i widocznie nabiera rumieńców. Oczywiście nie mogło zabraknąć naszego niezawodnego zespołu R oraz całej szajki z organizacji Rocket, której powiem szczerze nie spodziewałam się na balu. Narobili niezłego bigosu i jeszcze wrobili Asha w kradzież naszyjnika.
OdpowiedzUsuńJednak najbardziej podobała mi się też akcja ucieczki Asha z konwoju. Zaintrygowała mnie też tajemniczość Latias w kwestii Asha. Jestem ciekawa, co też nasza pokemonka zauważyła.
Zresztą coś mi śmierdzi ten burmistrz... Ale to się okaże w kolejnej części.
Ogólna ocena: 10/10