Zagadka z przeszłości cz. III
- Cóż... Zostaje nam teraz tylko poprowadzić śledztwo - powiedział Ash i rozejrzał się dookoła - Przy okazji oficer Jenny miała nam przysłać kogoś do chronienia mojej mamy.
- O wilku mowa! - zaśmiała się Bonnie, wyglądając przez okno - Bo właśnie przyjechała pani oficer oraz jakiś rudy policjant.
Na dźwięk jej słów poszliśmy razem do salonu, gdzie nasza gospodyni przyjmowała już oficer Jenny oraz policjanta, który wraz z nią przyjechał motocyklem. Był to jakiś młody, rudowłosy policjant o ponurym spojrzeniu. Moją pierwszą myślą, jaka mnie nawiedziła w chwili, gdy go ujrzałam, była taka, że ten gość zdecydowanie nie posiada poczucia humoru. Co prawda nikomu z nas nie było teraz do śmiechu, jednak taka ponura mina mogła dobić każdego, a ostatnie, czego teraz potrzebowaliśmy, to dobijanie się smutnymi myślami. Ash zawsze uważał, że optymizm to jeden z kluczy do sukcesu. Podzielałam jego zdanie w tej sprawie.
Jenny tymczasem spojrzała na nas i powiedziała:
- Witajcie. Miło was znowu widzieć. Chciałam wam kogoś przedstawić - po czym wskazała dłonią na rudego policjanta, stojącego właśnie obok niej - To jest Bill, mój podwładny. Będzie miał on za zadanie chronić wszystkich was, ale przede wszystkim małą Delię.
- Przed ewentualnym zamachem ze strony mordercy - powiedział Bill - Rozumiecie chyba, że sytuacja jest poważna. W końcu, człowiek, który wali człowieka od tyłu płaskim kamieniem po głowie to ktoś, kogo należy się obawiać.
- Dobrze, żeś to powiedział, bo sama bym nie zgadła - mruknęłam pod nosem, ale tak, aby policjant tego nie usłyszałam.
Ash jako jedyny usłyszał to, co powiedziałam i delikatnie się do mnie uśmiechnął. Widocznie mój sarkazm bardzo go rozbawił.
- A czy jako matka zagrożonej dziewczynki mogę się dowiedzieć, jak postępuje śledztwo w sprawie zabójstwa, którego moja córka była niechcący świadkiem? - zapytała pani Krupsh niezbyt zachwyconym tonem.
Jenny spojrzała na nią uważnie, po czym powiedziała:
- Mogę pani to powiedzieć, ale w ścisłej tajemnicy. Musicie mi jednak obiecać, że to, co wam powiem, nie wyjdzie poza nasze grono, przynajmniej do czasu, aż śledztwo się nie zakończy.
- Oczywiście, proszę pani. Ma pani na to słowo nas wszystkich - rzekła Bella i spojrzała na nas wymownie.
Wszyscy jednocześnie pokiwaliśmy głowami na znak, że się zgadzamy na ten warunek. Policjantka więc schowała ręce za siebie i powiedziała:
- Wiemy już, że zamordowany to John Mercer, człowiek o tzw. bardzo kiepskiej reputacji.
- To znaczy? - zapytała zaintrygowana babcia mego chłopaka.
- Był właścicielem kasyna, na którym sporo zarabiał, głównie jednak dzięki oszustwom - mówiła dalej Jenny.
- Zakładam, że oszukiwał klientów w taki sposób, aby ci u niego tylko przegrywali - powiedział Ash.
Policjantka pokiwała głową na znak potwierdzenia jego słów.
- Nie inaczej. Widzę, że rozumiesz. Narobił sobie w ten sposób sporo wrogów wśród bywalców swego kasyna. Sprawdzamy, kto tam bywał, ale nie jest to niestety takie proste, bo ci ludzie robili to incognito.
- Czyli to oznacza, że znalezienie osób odwiedzających kasyno denata jest równie możliwe, co śnieg w lipcu - stwierdziłam ponuro.
- Na to wychodzi, przynajmniej na razie - odpowiedziała mi Jenny - No, ale spokojnie. Wszystkiego się dowiemy w swoim czasie, jednak to już moja sprawa. Wy pilnujcie dobrze Delii, żeby jej nawet włos z głowy nie spadł. W razie czego to nasz jedyny świadek.
- Będziemy bardzo dbać o tę kruszynkę, ma pani na to nasze słowo - powiedział Ash, patrząc z uśmiechem na małą Delię.
- Ja również obiecuję zrobić wszystko, co tylko w mojej mocy, żeby ją obronić - dodał Bill wstając i salutując Jenny.
Kobieta spojrzała na niego.
- Liczę na ciebie, Bill. W razie czego możesz polegać na pomocy Asha i jego przyjaciół. Są młodzi, ale z tego, co miałam okazję zobaczyć, wnoszę, że mają więcej rozumu niż niejeden dorosły.
Słowa policjantki bardzo się nam spodobały, więc postanowiliśmy nie zawieść Jenny tym bardziej, że te słowa były naprawdę piękne oraz pełne wiary w nasze umiejętności. Nie mieliśmy zamiaru nikogo zawieść, a wręcz przeciwnie, chcieliśmy poprowadzić całą sprawę tak, żeby zakończyła się ona pomyślnie. Szczególnie chciał tego Ash, w którego oczach dostrzegłam wiele zapału i energii.
Jenny zasalutowała nam jeszcze, po czym wyszła, my zaś zostaliśmy w domu. Za radą Billa siedzieliśmy wszyscy w środku i nie wypuszczaliśmy Delii na zewnątrz. Bella poszła do restauracji, a więc my zostaliśmy z jej córką, aby pomóc policjantowi jej pilnować.
Pierwszy dzień pilnowania małej Delii nie był wcale taki zły. Drugiego jednak było już o wiele trudniej, gdyż dziewczynka, chociaż bardzo bała się o swoje życie, nie mogła zrozumieć, dlaczego ciągle musi siedzieć w domu i nie może z niego wyjść. Na szczęście Ash z prawdziwą, niemalże ojcowską cierpliwością tłumaczył swojej przyszłej mamie, czemu tak musi być, ale oczywiście ona nie przyjmowała tego do wiadomości, choć widać było też, że słowo Asha zrobiły na niej wrażenie. Przypomniało mi się wówczas, co powiedziała kiedyś Melody o moim chłopaku. Stwierdziła ona, że ma on podejście do dzieci i będzie doskonałym ojcem. Piękne słowa, pomyślałam sobie. Mam nadzieję, że w przyszłości okażą się one prawdą.
Wracając jednak do właściwej narracji, to muszę wyjaśnić, że drugiego dnia śledztwa zadzwoniła do nas Jenny.
- Ash, mam do ciebie prośbę. Czy mógłbyś teraz przyjechać do mnie na posterunek? - zapytała policjantka, gdy jej wizerunek ukazał się na ekranie telefonu - Chciałabym ci coś pokazać, jednak wolę to zrobić osobiście. Wysłałam swoich ludzi na patrole, więc nikt nam nie będzie przeszkadzał.
- Słusznie, lepiej żeby nasze rozmowy były poufne - pochwalił ją Ash.
- Więc jak? Przyjedziesz? - ponowiła pytanie funkcjonariuszka.
- Oczywiście, że tak - odpowiedział jej Ash, po czym dodał: - Czy mogę zabrać ze sobą Serenę?
- Owszem, jeśli oczywiście masz do niej zaufanie - rzekła policjantka.
- Ufam jej jak nikomu innemu - powiedział na to mój ukochany, a ja poczułam, jak mi się robi ciepło na sercu.
- No to weź swoją dziewczynę, ale Bill musi zostać z Delią. Nie można jej w końcu zostawiać samej - stwierdziła Jenny.
- Dobrze. W sumie to Bella dzisiaj z nerwów nie poszła do pracy, więc też zostanie z córką. Bonnie również nigdzie się nie wybiera, zatem tak czy inaczej ktoś zostanie z naszym świadkiem koronnym.
- To doskonale. A więc czekam na was - powiedziała Jenny i odłożyła słuchawkę.
Wyszliśmy razem z Ashem, przedtem mówiąc Belli, Bonnie i Billowi dokąd idziemy, po czym ucałowaliśmy jeszcze malutką Delię, a następnie udaliśmy się na posterunek.
Jenny już tam na nas czekała. Zgodnie z zapowiedzią na posterunku poza nią samą nie było żywej duszy.
- Witajcie, przyjaciele - powiedziała policjantka, ściskając nam dłonie - Wiecie... Normalnie takich rzeczy nie robię, ale uważam, że za znalezienie tego niedopałku papierosa oraz tych śladów na piasku coś ci się należy, młodzieńcze.
- Jestem pani za to bardzo wdzięczny - odpowiedział jej Ash - W jakim celu zostałem tutaj wezwany?
- Żebyś poznał pewne szczegóły śledztwa. Jak powiedziałam, nie robię normalnie takich rzeczy, ale skoro poręczył za ciebie profesor Oak...
- Profesor Oak za mnie poręczył? - zdziwił się Ash.
- Rozmawiała pani z profesorem? - zapytałam.
- A i owszem. Bella Krupsh wspominała, że jest on twoim wujkiem - wyjaśniła Jenny - Postanowiłam go odwiedzić i zapytać o ciebie. Chciałam się dowiedzieć tego i owego o tobie, oczywiście bez wtajemniczania go w sprawy naszego śledztwa.
- No i czego się pani dowiedziała? - zapytał detektyw.
- Profesor mówił o tobie w samych superlatywach. Powiedział, że nie zna drugiego tak inteligentnego oraz pełnego zapału młodzieńca, dodając przy tym, że jego zdaniem powinnam skorzystać z twojej pomocy w tym śledztwie. Uznałam te racje, bo miałam okazję zobaczyć cię w akcji, dlatego cię tu wezwałam.
Podziękowaliśmy oboje oficer Jenny za takie właśnie podejście do całej tej sprawy i zapytaliśmy, czego się dowiedziała.
- Otóż wiemy, że zamordowany miał wielu dłużników - odpowiedziała nam Jenny - Ktoś wisiał mu sporą sumę pieniędzy, a tak właściwie to wielu ktosiów, bo Mercer pożyczał pieniądze tym, którzy się u niego spłukali, żeby mieli na dalszą grę w jego kasynie.
- Zakładam, że tych dłużników jest bardzo dużo - zasugerowałam.
Jenny pokiwała smutno głową.
- Masz rację, Sereno. Niestety, to prawda. Gość miał wielu dłużników, a ich nazwiska nadal są nam nieznane. Przeszukaliśmy prywatny apartament Mercera. Znaleźliśmy w nim ten oto dziennik.
To mówiąc policjantka podała nam notes z okładką ze skóry. Ja i Ash otworzyliśmy go i zaczęliśmy dokładnie przeglądać kartka po kartce.
- Hmm... Jest tu bardzo długa lista dłużników, jednak coś mi mówi, że nazwiska tu zawarte nie są prawdziwe - powiedział detektyw z Alabastii.
Jenny zaśmiała się w sposób bardzo wesoły.
- Masz więcej rozumu niż można się było spodziewać, Ash. To prawda. Nie istnieje w Alabastii żaden człowiek, który nosi choć jedno z zawartych tutaj nazwisk. Widocznie Mercer jakoś zaszyfrował prawdziwe nazwiska swoich dłużników. Klucz do szyfru nie jest nam niestety znany.
- No, to mamy pecha - stwierdziłam ze smutkiem w głosie.
Mój chłopak tymczasem dalej oglądał dziennik.
- Na końcu listy nazwisko jest podkreślone - powiedział wskazując mi je palcem - Prócz tego jest jakiś dopisek... Ruda przechera. Tak napisał.
Spojrzeliśmy uważnie na Jenny.
- Ruda przechera? - zdziwiliśmy się - Nie bardzo rozumiem.
- Pewnie chodzi o to, że sprawca ma rude włosy, ale dla nas to niestety żadna wskazówka. Połowa ludzi w Alabastii może mieć taki kolor włosów - stwierdziła Jenny, rozkładając przy tym bezradnie ręce - Może jednak, jeśli się temu dobrze przyjrzymy we trójkę, to dojdziemy do jakiś wniosków?
Ash zamyślił się przez chwilę, po czym zapytał:
- Mam pytanie. Z której części głowy zamordowanemu zadano ranę?
Jenny zdziwiło pytanie młodego detektywa, jednak mimo to sprawdziła szybko papiery, które miała na swoim biurku i odpowiedziała:
- Z lewej, a czemu pytasz?
Ash zastanowił się.
- Widzicie... To bardzo ważne pytanie, z której strony ofierze zadano ranę. Wiemy dzięki temu, że szukamy rudego mańkuta, który pali papierosy najlepszej firmy w mieście, a do tego stać go na naprawdę dobre buty.
Jego wyznanie wprawiło mnie i Jenny w osłupienie. Wiedziałam, że mój chłopak jest detektywem, jednak mimo wszystko takie wyznanie nieco mnie zaskoczyło.
- Wiesz, Ash... Papierosy, buty i włosy to ja jeszcze rozumiem, ale skąd wiesz, że on jest mańkutem? - zapytałam po chwili.
Mój chłopak spojrzał na mnie uważnie, po czym powiedział:
- To jest proste, kochanie. Zaraz ci to zademonstruję. Może pani wstać, oficer Jenny i odwrócić się na chwilę tyłem?
Jenny zdumiała się nieco, ale wstała i wysłuchała propozycji. Chłopak zaś wstał, wziął do ręki przycisk do papieru leżący właśnie na jej biurku, ścisnął go w ręku, stanął za policjantką, po czym powiedział:
- Widzisz, Sereno... Jeśli sprawca jest praworęczny, cios zada tak...
Wziął zamach i zadał cios, ale tak, żeby nie uderzyć Jenny, gdyż jego ręka zatrzymała się nad głową policjantki.
- Widzisz, gdzie zadaję ranę? - zapytał zerkając na mnie.
- Z prawej strony - odpowiedziałam mu szybko.
- No właśnie, moja droga - uśmiechnął się Ash, po czym przełożył przycisk do lewej ręki - A teraz zobacz to...
Powtórzył swoją czynność, lecz oczywiście odwrotnie pod względem proporcjonalnym, wskutek czego zrozumiałam wreszcie, o co mu chodzi.
- Gdzie teraz została zadana rana, Sereno? - zapytał mnie chłopak.
- O nie! Teraz rana jest po lewej stronie głowy - odpowiedziałam mu.
Chłopak uśmiechnął się do mnie.
- Doskonale. Już rozumiesz, Sereno. Pani też to rozumie, Jenny?
Policjantka uśmiechnęła się do niego radośnie.
- Już rozumiem, co masz na myśli. Rzeczywiście szukamy mańkuta. To zawęża nieco krąg poszukiwań, ale niestety tylko nieco. Wiecie, ilu w tym mieście jest mańkutów? A ilu z nich ma rude włosy?
Jenny uśmiechnęła się do nas delikatnie.
- Mimo wszystko cieszę się, że was tutaj wezwałam. Chwila rozmowy z wami poprowadziła całe śledztwo na nowe tory. Być może już niedługo będziemy razem świętować zwycięstwo z powodu zakończenia tej sprawy.
Uśmiechnęliśmy się do niej i poszliśmy oboje w kierunku wyjścia z posterunku, jednak po drodze niechcący potknęłam się o kosz na śmieci i niechcący wysypałam z niego wszystkie śmieci.
- Ojej, strasznie przepraszam! Już to zbieram! - zawołałam i z pomocą mojego chłopaka szybko zaczęłam zbierać śmieci.
Nagle Ash wziął do ręki jedną z rzeczy, która wyleciała z kosza.
- Co to jest? - zapytał mnie z uwagą.
- Wygląda jak pusta paczka papierosów - powiedziałam.
Mój luby przyjrzał się uważnie swemu znalezisku i powiedział:
- To nie byle jakie papierosy. To są papierosy firmy „Masters“!
Spojrzeliśmy na siebie uważnie, po czym na Jenny.
- Ktoś z pani ludzi pali takie papierosy - rzekł mój chłopak.
- Ale kto? Wiesz, ile ludzi tutaj pracuje? - zapytała policjantka - Wiesz, ile z nich pali papierosy? Cała masa!
Ash nagle pobladł.
- Chyba już wiem, kto pali takie papierosy. Jenny, powiedz mi, proszę! Czy pokazałaś komuś ze swoich ludzi ten kamień, którym zamordowano tego drania Mercera?
- Nie, nie pokazywałam - powiedziała Jenny, kręcąc przecząco głową - Czemu pytasz?
- To bardzo ważne - rzekł Ash zrywając się szybko z podłogi - Musimy natychmiast zadzwonić do Belli!
- Ale po co? O co ci chodzi? Ash, co się stało?! Co się dzieje?! Ash! - wołam przerażona, obawiając się już najgorszego.
- Coś strasznego! - zawołał detektyw.
To mówiąc chwycił za telefon wiszący na ścianie i wykręcił szybko numer Belli. Odebrała gospodyni, której obraz ukazał się na ekranie.
- Ash?! Co się stało? Dlaczego dzwonisz? - zdziwiła się kobieta.
- Proszę pani, proszę mi powiedzieć, bo to ważne! Czy jest Bill?! No wie pani, ten policjant, co ma pilnować Delię?!
Z głosu Asha pobrzmiewał strach, wręcz panika. Widocznie był bardzo przerażony, jednak nie wiedziałam, dlaczego, co nie zmieniało faktu, iż ten strachu udzielił się również i mnie.
- Nie, Ash. Nie ma go tutaj - pokręciła przecząco głową Bella - Odebrał przed chwilą telefon od oficer Jenny, która natychmiast powiedziała mu, że musi przyjechać na posterunek policji razem z moją córką. Pojechał więc z nią i z Bonnie.
- CO?! - krzyknął przerażony Ash - Dlaczego pani z nim nie pojechała?
- Chciałam jechać, ale on powiedział, że to niepotrzebne i niedługo wróci - powiedziała zdumiona jego reakcją Bella - O co ci chodzi, Ash? Coś się stało?
Chłopak popatrzył na nią z uwagą i powiedział:
- Na razie jeszcze nic. Proszę zostać w domu. Wrócimy później z Delią.
- Ale Ash...
Kobieta nie zdążyła dokończyć, ponieważ chłopak odłożył słuchawkę, a rozmowa się skończyła.
- Boże kochany! Delia jest w niebezpieczeństwie! Musimy natychmiast ją znaleźć! - zawołał przerażony w moją stronę.
- Ale ja nie rozumiem. O czym ty mówisz, Ash? - zapytała zdumiona Jenny - Kto niby zagraża Delii?
- Bill!
Obie popatrzyłyśmy na chłopaka wyraźnie zdumione.
- Bill? - zapytałam zdziwiona.
- Tak, Bill! - zawołał Ash, łapiąc mnie za ramiona - Sereno, czy ty nic nie rozumiesz?! On pali papierosy firmy „Masters“! On jest leworęczny i to on zamordował tego drania Mercera, bo wisiał mu pieniądze!
- Jak to? Mój człowiek miałby być mordercą?! - zdumiała się Jenny - To nieprawdopodobne i przerażające. Jesteś tego pewien, Ash?
- Oczywiście - odpowiedział jej mój chłopak, który był coraz bardziej przerażony - Widziałem, jak wczoraj notował coś w swoim notatniku. Pisał lewą ręką. Jest leworęczny, a do tego rudy!
- Boże! Wszystko się zgadza! - jęknęłam załamana czując, że Ash ma niestety rację.
Oczywiście pisanie lewą ręką oraz bycie rudym nie dowodziło jeszcze winy tego pana, ale jednak doświadczenie przekonało mnie, że mój luby miał w takich sprawach zawsze rację, więc nie podważałam jego opinii.
- Jesteś pewien, że to on? - zapytała Jenny, jakby wciąż nieprzekonana argumentacją Asha.
Detektyw popatrzył uważnie na kobietę i powiedział:
- Oczywiście. Przypomniałem sobie przed kilkoma minutami, że kiedy Bill przybył do domu Belli, to powiedział, że morderca zabił swoją ofiarę płaskim kamieniem.
- Nie mógł tego wiedzieć, bo nie było go na miejscu zbrodni, a ja nie pokazywałam mu tego kamienia - dokończyła Jenny, uderzając się dłonią w czoło.
Widocznie słowa młodego śledczego wreszcie zaczęły powoli do niej docierać. Najwyższa pora, pomyślałam sobie.
- No właśnie, rozumie już pani - powiedział Ash przerażonym głosem - On teraz wywiezie gdzieś Delię i Bonnie, po czym je zabije!
Pisnęłam przerażona zdając sobie doskonale sprawę z tego, co to może dla mnie i mego ukochanego oznaczać.
- Musimy coś z tym zrobić! - zawołałam.
- Ale jak? Przecie nie wiemy, gdzie ten łajdak je może zabrać! - jęknęła załamanym głosem Jenny.
- Skup się! Czy Bill ma jakieś miejsce, do którego lubił jeździć? Jakieś takie miejsce poza miastem? - zapytał Ash.
Jenny zastanowiła się przez chwilę, po czym powiedziała:
- Wiem! Ma taki mały domek w lesie za miastem. Chwalił się nam nim niedawno!
- Musimy tam jechać, szybko!
Policjantka pobiegła z nami w kierunku parkingu, gdzie zaparkowała swój motocykl, po czym wskoczyliśmy na niego. Ja usiadłam w przyczepce, Jenny za kierownicą, zaś Ash za nią. Już po chwili ruszyliśmy w drogę. Chociaż nie przepadaliśmy za szybką jazdą, to wtedy gnaliśmy tak prędko, że sam diabeł by nas chyba nie dogonił. Dzięki temu dotarliśmy na czas, gdyż już jakieś kilkanaście minut później byliśmy na miejscu.
Łatwo znaleźliśmy domek Billa. W tym lesie nie było zbyt wielu takich budynków, a poza tym Jenny dobrze zapamiętała, gdzie dokładnie znajduje się miejsce, o którym często mówił jej podwładny. Zeskoczyliśmy więc z motocyklu, gdy już byliśmy na miejscu. Jenny wyjęła szybko broń z kabury, po czym we trójkę zaczęliśmy się cicho skradać. Nie wiedzieliśmy jednak, gdzie Bill może trzymać Delię i Bonnie. Na całe szczęście usłyszeliśmy zduszone głosy, które naprowadziły nas na właściwy trop.
- Proszę, nie rób tego! - jęknął głos, który rozpoznałam jako głos Delii.
- Właśnie, nie zabijaj nas! My przecież niczego nie powiemy! - dodała Bonnie, której głos także rozpoznaliśmy.
- Oczywiście, że nie powiecie, bo pod ziemią w trumnie raczej trudno jest rozmawiać, w końcu nie ma rozmówców - mruknął złośliwie trzeci głos - Chyba, że będziecie chciały pogadać sobie z robakami. Wątpię jednak, aby one były rozmowne.
- Bill! A to gnida! - warknęła wściekła Jenny, słysząc jego słowa - Są na podwórku za domem. Musimy ich zaskoczyć. Chodźcie za mną.
Szliśmy więc przerażeni za policjantką mając nadzieję, że zdążymy na czas przybyć z odsieczą zanim ten łajdak jednym pociągnięciem za spust swojego pistoletu już nieodwracalnie zmieni bieg historii. W każdej chwili spodziewałam się przerażających zmian w czasoprzestrzeni, a co za tym idzie zniknięcia mego ukochanego. Nie wiedziałam, co on może w tej chwili czuć, jednak spodziewałam się, że również się boi, choć znając jego bardziej obawiał się on o życie swojej mamy niż o swoje własne. Zresztą Ash zawsze więcej bał się o innych, niż o siebie.
Zakradliśmy się po cichu na podwórku i naszym oczom ukazał się przerażający widok. Bill mierzył właśnie z pistoletu do Delię, która tuliła się mocno do Bonnie, ta zaś była równie przerażona, co ona.
- Nic do was nie mam, moje panienki. Po prostu obie znalazłyście się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie - mruknął złośliwym tonem policjant - Przykro mi. Miałyście pecha.
- To ty miałeś pecha, łajdaku! - warknął Ash i nim ktokolwiek zdążył go powstrzymać, rzucił się na Billa.
Policjant odwrócił się w jego stronę, jednak nie zdążył strzelić, bo mój luby powalił go na ziemię i zaczął z furią okładać go pięściami. Bill był niestety fizycznie silniejszy i pewnie z łatwością pokonałby mego chłopaka, gdybym nie wkroczyła do akcji i mocno zdzieliła drania po karku obiema pięściami. Dzięki temu Ash zyskał na czasie i zdołał zepchnąć z siebie Billa oraz przewrócić go na brzuch, następnie usiadł na nim trzymając go za ręce. Również usiadłam na plecach Billa, po czym pomogłam memu ukochanemu wykręcić dłonie temu draniowi. Wówczas do akcji wkroczyła Jenny, która założyła łajdakowi kajdanki.
- Bill! Jesteś aresztowany za zamordowanie Johna Mercera oraz próbę zabójstwa dwóch niewinnych dziewczynek! - wyrecytowała policjantka.
- Morderstwo? Mercer był zwykłą kanalią, Jenny! - krzyknął na to Bill, dysząc ze wściekłości - Oszukiwał mnie w tym swoim kasynie, a potem pożyczał mi pieniądze, żebym miał za co u niego grać, a następnie domagał się ich zwrotu. Zasłużył na to, co go spotkało!
- I dlatego go zabiłeś, draniu, tak?! - zawołałam oburzonym tonem - Wezwałeś go podstępnie na plażę i zabiłeś! Prawda?!
- Prawda! I uszłoby mi to na sucho, gdyby nie grupa jakiś wścibskich bachorów, która wsadziła nos w nieswoje sprawy! - warknął Bill, patrząc na mnie morderczym spojrzeniem.
- Dlatego chciałeś zamordować Delię oraz Bonnie? - zapytał groźnym tonem Ash, patrząc na policyjnego renegata morderczym wzrokiem.
Policjant spojrzał na niego z kpiną i rzucił:
- Nie mogłem ryzykować. Jakbyś był na moim miejscu, zrozumiałbyś.
- Nie, Bill. Gdybym był na twoim miejscu, to nie popełniłbym żadnej z tych wszystkich podłości, które ty zrobiłeś! - warknął Ash - Chciałeś zabić dwie niewinne dziewczynki, bo widziały, jak zabijasz swojego wierzyciela! Jenny, zabierz go, bo zaraz uduszę tego drania gołymi rękami!
Policjantka nie obraziła się na mojego chłopaka za to, że zaczął do niej mówić do niej po imieniu. Powiem nawet, iż chyba była z tego powodu dość zadowolona. Tak czy inaczej zabrała ona skutego kajdankami Billa, po czym wsadziła go do przyczepki swego motocyklu i ruszyła z nim w drogę na posterunek. My zaś objęliśmy mocno Delię i Bonnie do siebie. Bonnie nie płakała; była silną dziewczynką, poza tym już nie pierwszy raz znalazła się w prawdziwym niebezpieczeństwie, więc taka przygoda nie była dla niej nowością, ale Delia płakała załamana w ramię Asha, który tulił ją do siebie mocno i zachłannie. Chłopak z uśmiechem wziął małą na ręce i ruszył w kierunku domu jej mamy. Ja zaś z radością w sercu ujęłam za rękę Bonnie i poszłam za nimi.
Trudno mi jest opisać wielką radość oraz masę łez, które towarzyszyły Belli tuż po tym, jak oddaliśmy jej Delię całą i zdrową. Pozostanę zatem przy stwierdzeniu, że to była naprawdę wzruszająca scena. Podobną scenę widziałam jedynie wtedy, gdy Ash wrócił do Alabastii, a wtedy jego mama z radością go tam powitała. Tylko wówczas widziałam coś równie pięknego i wzruszającego jednocześnie. Teraz zaś los pozwolił mi zobaczyć coś równie pięknego, jeśli nie piękniejszego.
Bella z wdzięczności poprosiła, żebyśmy zostali u niej tak długo, jak tylko zechcemy. W międzyczasie dowiedzieliśmy się od profesora Oaka i Clemonta, że potrzeba im jeszcze jednego dnia, aby dokończyć budowę wehikułu czasu. Dlatego postanowiliśmy ten jeden dzień, jaki nam pozostał, spędzić razem z Bellą i jej córką. Nasza gospodyni zamknęła restaurację z tej okazji, po czym poszła z nami na plażę, gdzie bawiliśmy się szczęśliwi jak nigdy dotąd. Odwiedził nas tam również Clemont, który przekazał mnie, Ashowi i Bonnie poufną informację, że wehikuł już jest prawie gotowy.
- Mimo wszystko będzie mi brakować tego miejsca - powiedział Ash z uśmiechem na twarzy, gdy patrzył radośnie na Bellę bawiącą się z córką - Szczególnie będzie mi brakowało mojej babci. Pokochałem ją.
- Nie dziwię ci się, to bardzo dobra i ciepła kobieta - stwierdziłam z uśmiechem na twarzy - Nie znam drugiej takiej osoby. Chociaż w sumie to znam. Twoją mamę w dorosłej wersji.
Ash zaśmiał się do mnie czule i z miłością. Najwidoczniej moje słowa musiały go bardzo wzruszyć.
- Dziękuję ci, że tak uważasz. To bardzo piękne słowa - powiedział.
Chwilę później podbiegła do nas Delia i wskoczyła wesoło Ashowi na kolana, tuląc się do niego mocno.
- Zróbmy zdjęcie, zróbmy zdjęcie! - piszczała radośnie dziewczynka.
Nie mieliśmy nic przeciwko takiej propozycji, dlatego Ash, ja, Clemont i Bonnie usadowiliśmy się wesoło na kocu, natomiast mała Delia usiadła wygodnie memu chłopakowi na kolanach. Bella uśmiechnęła się do nas, po czym wyjęła aparat fotograficzny i zrobiła nam zdjęcie.
- Zachowamy to zdjęcie na pamiątkę naszych wspólnych przygód - powiedziała radośnie pani Krupsh.
- Mój Ash! Mój bohater! - pisnęła radośnie Delia, obejmując go swoimi cienkimi rączkami i tuląc swój policzek do jego.
Kiedy ze śmiechem na ustach dotknęłam ramienia Asha, dziewczynka fuknęła na mnie nieco zazdrosna i powiedziała złym tonem:
- Zostaw! Ash jest mój!
Następnie jeszcze mocniej objęła swego przyszłego syna za szyję.
Parsknęłam śmiechem, widząc tę scenkę.
- Coś mi mówi, że w Ashu zakochała się kolejna dziewczyna - rzekła wesoło Bonnie.
- Dobrze tylko, że to nie jest taka sytuacja, jak w filmie „Powrót do przyszłości“ - zaśmiałam się do niej - Bo wtedy byłoby naprawdę kiepsko.
- Racja. A tak powinno być wszystko w porządku - stwierdził Clemont tonem znawcy, którym zwykł do nas przemawiać.
***
Następnego dnia udaliśmy się całą czwórką do laboratorium profesora Oaka, przed wyjściem żegnając Arabellę Krupsh i jej córeczkę. Nie było to wesołe pożegnanie, ale czy pożegnania kiedykolwiek są wesołe? Wszyscy byliśmy smutni, a już szczególnie Delia, która uczepiła się swymi cienkimi rączkami szyi Asha i za nic w świecie nie chciała go puścić. Płakała do tego zrozpaczona i nie przyjmowała do wiadomości faktu, że jej bohater wraz ze swoimi przyjaciółmi musi już iść. Obiecaliśmy dziewczynce oraz jej mamie, że nigdy ich nie zapomnimy. Wiedzieliśmy doskonale, iż bez najmniejszych trudności spełnimy to życzenie.
Detektyw z Alabastii spojrzał czule w oczy swojej przyszłej mamie.
- Obiecujesz, że mnie nie zapomnisz, Ash? - zapytała zapłakana Delia z nadzieją w głosie.
- Nigdy cię nie zapomnę, kruszynko. Nigdy nie zapomnę - powiedział chłopak z uśmiechem na twarzy.
Delia ponownie zarzuciła chłopakowi ręce na szyję i pocałowała go czule w policzek.
- Kocham cię, Ash - pisnęła radośnie.
- Ja ciebie też kocham, mamo... To znaczy się... Delio... - odpowiedział dziewczynce Ash.
Mała spojrzała na swego bohatera i pobiegła na chwilkę do domu, po czym wróciła z niego trzymając w ręku rysunek, na którym narysowała dwie postacie. Jeśli wierzyć opisowi, miały one przypominać ją i Asha. Rysunek nie był może artystycznym arcydziełem, ale chłopak z czułością przytulił go do serca, po czym schował do plecaka.
- Zachowam to na zawsze - powiedział.
Delia uśmiechnęła się do niego wesoło, Ash zaś uklęknął przed nią i wyciągnął w jej stronę swoją zaciśniętą w pięść dłoń.
- Sztama, Delio?
- Sztama Ash! - zaśmiała się dziewuszka, przykładając do jego pięści swoją piąstkę.
Chłopiec podniósł się, po czym dołączył do mnie, Clemonta i Bonnie, machając wesoło dłońmi Delii i jej mamie. Wzruszeni tą sceną poszliśmy w kierunku laboratorium profesora Samuela Oaka. Czekała tam już na nas maszyna przypominająca z wyglądu tę, która nas sprowadziła w przeszłość. Widać było, że Clemont dobrze zapamiętał poprzedni wehikuł. Tym lepiej, pomyślałam sobie. Oby tylko zadziałał lepiej niż jego poprzednik.
- No cóż, pora wrócić do swoich czasów - stwierdziłam złośliwie.
- Zobaczysz, że ten wynalazek będzie zdecydowanie lepszy od swego poprzednika - zaśmiał się z dumą w głosie nasz przyjaciel.
- Przynajmniej zostaje nam mieć taką nadzieję - rzekł profesor Oak pojednawczym tonem - Pamiętaj o tym, mój drogi Clemoncie, że najlepszy nawet wynalazek może zawsze w ostatniej chwili zawieść. Trzeba być na to wciąż przygotowanym, nawet będąc genialnym wynalazcą.
Trudno się nam było nie zgodzić z tymi słowami. Ash również ciągle powtarza, że trzeba walczyć w taki sposób, żeby wciąż wierzyć w swoje zwycięstwo, ale jednocześnie być również przygotowanym na porażkę.
Tymczasem Clemont nacisnął dźwignię na wehikule, który to zaczął się rozgrzewać. Profesor zaś wystukał na klawiaturze datę 31 lipca 2005 roku, po czym uścisnął czule każdego z nas.
- Do zobaczenia za trzydzieści lat, panie profesorze - zaśmiał się Ash, spoglądając na uczonego.
- W sumie to zobaczymy się już za czternaście, kiedy przyjdziesz na świat - powiedział wesoło uczony - Chociaż nie będę mógł z tobą wtedy jeszcze porozmawiać.
- Fakt. Będę za mały, aby cokolwiek zrozumieć - zachichotał chłopak.
- Ale będzie pan mógł opowiedzieć Ashowi tę przygodę, jaką razem przeżyliście - zauważyłam z uśmiechem na twarzy.
- Nie wydaje mi się - rzekł na to mój chłopak.
- Właśnie - dodał wesoło profesor - I tak by mi nie uwierzył.
- Może to i prawda - zaśmiałam się.
Clemont złapał mocno dźwignię wehikułu, zaś Ash złapał go równie mocno za ramiona. Ja wówczas złapałam Asha czule w pasie, natomiast Bonnie uczepiła się mocno mojej spódniczki. Czekaliśmy na przenosiny w czasie. Nie nastąpiły one jednak, bo maszyna znowu zaczęła syczeć i buczeć oraz się dymić.
- O nie! - jęknęłam załamana - Błagam cię, Clemont! Nie mów mi, że...
- Obawiam się, że to prawda! - zawołał załamany chłopak - Ale może to jedyne wyjście? Nie puszczajcie się! Trzymajcie się mocno!
Wiedzieliśmy, że nie mamy innego wyjścia i złapaliśmy się wszyscy mocno, a po chwili nastąpił wybuch, a całe laboratorium okrył tuman kurzu. Kiedy już opadł, to zobaczyliśmy, że dalej jesteśmy w tym samym miejscu.
- O nie! Nie przeniosło nas! - jęknęłam załamana.
- Pika-pi! - odezwał się nagle radosny pisk, na którego dźwięk wróciła w nasze serca nadzieja i radość.
- Pikachu! - zawołał radośnie Ash, łapiąc w objęcia swego ukochanego Pokemona, który skoczył szczęśliwy w jego stronę.
- Chwileczkę! Pikachu został przecież w 2005 roku! - zawołałam - To oznacza, że...
- Ash! Serena! Clemont! Bonnie! Jesteście! - krzyknął profesor Oak.
Znów był on człowiekiem w wieku sześćdziesięciu czterech lat, którego wszyscy dobrze znaliśmy. Obok niego stał Tracey Sketchit. Uśmiechnęłam się wesoło na ten widok. To mogło oznaczać tylko jedno. Powróciliśmy do swoich czasów. Wróciliśmy do domu.
- Jak długo nas nie było? - zapytał Ash, patrząc uważnie na profesora.
- Chyba tylko kilka minut - odpowiedział mu uczony - No, bo najpierw nastąpił wybuch, po którym zniknęliście, a chwilkę później nastąpił drugi, po którym zaraz się ukazaliście.
- Rozumiem - powiedział Ash z figlarnym uśmiechem na twarzy - W normalnej sytuacji opowiedziałbym panu, co miało miejsce zanim znowu się pojawiliśmy i co robiliśmy trzydzieści lat temu, ale coś mi mówi, że pan sam doskonale o tym wszystkim wie. Prawda, panie profesorze?
Uczony uśmiechnął się do niego zawadiacko, po czym poklepał wesoło chłopaka po ramieniu.
- Owszem, Ash. Doskonale wszystko wiem. Ty także pewnie już wiesz pewne sprawy, o których przedtem ci nie mówiłem, mam rację?
- Oczywiście, że tak... Sammy - zaśmiał się Ash.
- Wybaczcie, ale ja jednak nie wiem. Czy ktoś mógłby mnie oświecić? - zapytał zdumiony tym wszystkim Tracey.
Ash wybuchnął radosnym śmiechem i popatrzył na mnie błagalnie.
- Ty mu to lepiej opowiedz, Sereno. Ja jestem zbyt wykończony, aby to zrobić.
***
Kiedy już opowiedzieliśmy Tracey’mu naszą przygodę w przeszłości, a także pożegnaliśmy się z profesorem Oakiem, to poszliśmy całą czwórą do domu Asha. Byliśmy bardzo ciekawi, jakie zmiany wprowadziliśmy swoją detektywistyczną działalnością w przeszłości. Mieliśmy nadzieję, że nie są one zbyt poważne.
- Wiesz co, Ash? Zawsze mówiłeś, że wydawało ci się, że profesor Oak lubi cię z jakiegoś powodu bardziej niż rodzonego wnuka, ale twierdziłeś, że tylko tak ci się wydawało - powiedziałam, gdy tak szliśmy przed siebie.
- Tak, to prawda, kochanie - rzekł Ash, spoglądając na mnie uważnie - A co?
- No, bo coś mi mówi, że już wiemy, dlaczego miałeś takie przeczucie i wiemy też, że nie jest ono tylko zwykłym przeczuciem.
Mój ukochany uśmiechnął się do mnie wesoło, gdyż rozumiał, o co mi chodzi.
- Pewnie masz rację, Sereno - powiedział nieco zamyślonym tonem - To, czego się dowiedzieliśmy podczas tej podróży wiele wyjaśnia.
Jakiś czas później znaleźliśmy się w domu. Delia przywitała nas gorącą kolacją. Ash na widok swojej mamy objął ją bardzo mocno.
- Synku! - zawołała zdumiona pani Ketchum.
Widocznie Ash nie był zawsze taki wylewny wobec niej i kobieta była nieprzyzwyczajona do takich reakcji ze strony swego dziecka.
- Mamo kochana, tak bardzo za tobą tęskniłem! - zawołał radośnie mój luby, wciąż mocno obejmując matkę.
Delia z uśmiechem oraz zdumieniem na twarzy pogłaskała czule syna po głowie i powiedziała:
- Ash, synku! To bardzo miłe z twojej strony, że tak mnie witasz, ale przecież nie widzieliśmy się zaledwie dwie godziny, a ty zachowujesz się tak, jakbyśmy się nie widzieli co najmniej kilka dni.
Ash zachichotał lekko, po czym puścił oczko mnie, Clemontowi oraz Bonnie, następnie usiedliśmy za stołem i zaczęliśmy jeść kolację.
- Mamo, gdzie jest Dawn? - zapytał nagle mój chłopak.
- Jest z Misty na zakupach. Wróci później - odpowiedziała mu mama.
Mój chłopak uśmiechnął się wówczas do mnie w figlarny sposób, po czym spytał:
- Mamo, powiedz mi, czemu właściwie mam na imię Ash?
Kobietę mocno zdziwiło to pytanie, ale mimo wszystko postanowiła na nie odpowiedzieć, choć zdecydowanie na pewno nie rozumiała, dlaczego jej syn o to zapytał.
- Widzisz, synku... Kiedy byłam mała niechcący stałam się świadkiem morderstwa i chciano mnie zabić. Ocalił mnie wówczas pewien chłopiec o imieniu Ash. Był to bardzo miły i przystojny chłopiec, siostrzeniec naszego profesora Oaka. Tylko dzięki temu chłopcu przeżyłam i mogłam zostać w przyszłości twoją mamą. Czemu mnie o to pytasz?
- A czy pamiętasz może, jak wyglądał ten chłopiec? - zapytał Delię Ash niewinnym tonem.
- Niestety nie, ale poczekaj... Mam w starym albumie jego zdjęcie ze mną... Poczekajcie, zaraz wam je pokażę. Mam zdjęcia na strychu.
Chwilę później kobieta wróciła z albumem i szybko znalazła to zdjęcie, jednak ledwie je zobaczyła, a doznała szoku. Spojrzała wówczas na naszą wesołą czwórkę i powiedziała:
- Chwileczkę... Zaraz... Jak to możliwe, że... że...
Ash bez słowa wyjął wówczas ze swego plecaka rysunek, jaki otrzymał od młodszej wersji Delii w 1975 r. i uśmiechnął się do mamy. Delia wzięła do ręki swoje dzieło, przyjrzała mu się, po czym zawołała:
- To mój rysunek! Dałam go...
Spojrzała na Asha oraz na mnie, Clemonta i Bonnie, którzy śmialiśmy się już do rozpuku.
- Możecie mi łaskawie wyjaśnić, o co w tym wszystkim chodzi?! - powiedziała groźnym tonem kobieta, kładąc sobie ręce pod boki.
- Ty jej to powiedz, Ash. Ja jestem zbyt wykończona, żeby to zrobić - zaśmiałam się wesoło, zajadając powoli kanapki.
- My także! - zawołali z pełnymi ustami Clemont i Bonnie.
Ash zaśmiał się, puścił nam oczko, po czym spojrzał na mamę i zaczął jej dokładnie wszystko opowiadać.
- Widzisz, mamo... To było tak...
***
Po kolacji i gdy wróciła Dawn (której Ash ponownie musiał powtórzyć całą historię) poszliśmy wszyscy spać. Kiedy jednak wszyscy przebraliśmy się w piżamy podeszłam do mego chłopaka z zamiarem zapytania go o coś, co mnie ciekawiło.
- Ash...
- Tak, Sereno? - zapytał mój chłopak, spoglądając na mnie uważnie.
- Między nami także jest sztama? Tak jak między tobą, a twoją mamą?
Ash zachichotał wesoło i wyciągnął w moją stronę pięść.
- No jasne, że tak. Nie może być inaczej. W końcu jesteśmy nie tylko parą, ale i najlepszymi przyjaciółmi.
- Tak, to prawda - odpowiedziałam mu radośnie i złączyłam jego pięść z moją, tworząc w ten sposób gest znany jako żółwik - Sztama, Ash?
- Sztama, Sereno!
Zaśmialiśmy się, po czym poszliśmy spać.
Przed zaśnięciem moim oczom ukazał się jeszcze bardzo piękny widok. Były to dwie rzeczy, które mój ukochany powiesił na ścianie swego pokoju. Jednym z nich był rysunek od Delii, drugim zaś zdjęcie, na którym byliśmy ja, Ash, Clemont, Bonnie oraz mała Delia Krupsh, siedząca sobie radośnie na kolanach swego bohatera, a zarazem przyszłego syna.
Ash spojrzał z uśmiechem na to zdjęcie, po czym westchnął głośno i powiedział:
- Dobranoc... Delio... Jak widzisz, dotrzymałem słowa. Nigdy cię nie zapomniałem. I nigdy cię nie zapomnę.
KONIEC
WOW WOW. Nie spodziewałam się tak spektakularnego rozwoju akcji. Któż by pomyślał, że to właśnie Bill będzie zabójcą? Myślę, że nikt nie stawiał na tą "rudą przecherę" :) W końcu, to by było niemożliwe, gdyby wzorowy policjant zabił człowieka. :) A jednak... w Twoich opowiadaniach kochanie wszystko jest możliwe. :)
OdpowiedzUsuńŚwietnie również pokazałeś zgubny wpływ hazardu na człowieka. Myślę, że niejedna osoba po przeczytaniu tej historii odwróciłaby się od hazardu na dobre. :)
A zakończenie po prostu mistrzowskie, do samego końca od momentu powrotu naszych bohaterów do 2005 roku, naprawdę wzruszające i przepiękne. :)
Ogólna ocena: 10/10 :)
A może rudy Bill to ten starszy brat rona z harryego pottera w nałogu?
OdpowiedzUsuń