środa, 20 grudnia 2017

Przygoda 012 cz. III

Przygoda XII

Ash przed sądem cz. III


Następnego dnia wstałam w wyśmienitym humorze. Do mojego serca nareszcie powróciła radość i nadzieja. Wierzyłam, że wszystko dobrze się kończy. Jadłam tego dnia śniadanie z taką radością, iż nawet moi przyjaciele zdziwili się tym, dlatego też w głębokiej tajemnicy wyjawiłam im, co miało miejsce wczoraj w nocy. Powiedziałam im o rozmowie z Latias oraz o tym, że mogę skontaktować się z Ashem, jak również o tym, iż usłyszałam przed snem jego głos, który powiedział, że powiadomi mnie dziś o tym, co odkrył. Miałam tylko nadzieję, iż to odkrycie dowiedzie jego niewinności.
- Muszę skontaktować się z Ashem - powiedziałam im, gdy już zjadłam śniadanie.
- Możemy iść z tobą? - zapytała Dawn.
Nie zgodziłam się na to. Po pierwsze dlatego, że chciałam być wtedy sama, a po drugie dlatego, że magia laleczek od Latias działała tak, iż tylko ja trzymając laleczkę w dłoni słyszałam Asha i mogłam go widzieć, oni by i tak niczego nie widzieli ani nie słyszeli. A zatem po śniadaniu poszłam na górę do pokoju mego ukochanego, po czym przytuliłam mocno do swego serca laleczkę od Latias i skupiłam swe myśli na mym ukochanym.
- Ash... Kochanie... Ash... Odezwij się. Proszę...
Nie czekałam zbyt długo, gdyż już chwilę potem moim oczom ukazał się lekko zamazany, niemalże przeźroczysty obraz wybranka mojego serca. Chłopak uśmiechał się do mnie z miłością. Nie miał już na sobie kostiumu muszkietera, w którym został aresztowany, ale jakieś zwyczajne, normalne ubranie. Najwidoczniej Latias oprócz laleczki przemyciła mu również kilka ciuchów. Do dzisiaj jednak nie wiem, jak ona to zrobiła.
- Witaj, najdroższa Sereno - powiedział z uśmiechem na twarzy Ash.
- Ash, kochany mój... - rzekłam ze wzruszeniem w głosie - Boże, jak ja się cieszę, że cię znowu widzę, mój najdroższy.
- Ja też się cieszę, że cię widzę, Sereno - powiedział mój chłopak ze wzruszeniem w głosie - Wybacz mi, że nie mogę ci teraz powiedzieć, gdzie jestem, ale nie chcę cię niepotrzebnie narażać na niebezpieczeństwo.
- Rozumiem. Ale miałeś mi powiedzieć, czego się dowiedziałeś.
- Już mówię. Otóż wiem, Sereno kto mnie wrobił w tę całą kradzież i współpracę z Zespołem R.
Podniecona aż podskoczyłam na łóżku, na którym właśnie siedziałam, gdy tylko to usłyszałam.
- Mów zatem, Ash! Kto cię wrabia?
- Burmistrz Wallen.
Zdumiała mnie jego odpowiedź. Spodziewałam się wszystkiego, nawet tego, że wrabiają go jakieś wredne duchy. Dosłownie wszystkiego, jednak z całą pewnością nie takiej odpowiedzi jak ta, którą właśnie usłyszałam.
- Burmistrz Wallen? Ale po co on to robi? - zapytałam zdumiona.
- Jeszcze nie wiem, ale mój ojciec i Latias już się tym zajmują.
- Twój ojciec ci w tym pomaga? I Latias także?
- Owszem, ale nie powiem ci teraz szczegółów, bo sam ich nie znam - mówił dalej Ash podnieconym tonem - Wiem jedynie to, że kiedy zrobiło się zamieszanie podczas ataku Zespołu R i agentów Giovanniego podczas balu, too burmistrz korzystając z tego, że właścicielka rubinu zemdlała, zabrał go jej szybko, pobiegł do szatni i schował go do mojej kieszeni.
- A to bydlę! - powiedziałam zaciskając ze złości pięść.
- Sam bym tego lepiej nie wyraził - rzekł z uśmiechem na twarzy Ash - Ale to jeszcze nie koniec. Gdy Jessie i James udawali szatniarzy, podłożyli mi do kieszeni kartkę z napisem, że ów rubin to moja dola za współpracę z nimi. Podejrzewam, że burmistrz widział tę kartkę, gdy wkładał mi rubin do tej samej kieszeni płaszcza i dopisał swoim długopisem podpis ZESPÓŁ R.
- Ale po co miałby cokolwiek dopisywać na tej kartce? - zdziwiłam się tym, co mówił mi Ash.
- Na kartce brakowało podpisu. Jessie i James widocznie zapomnieli się pod tą deklaracją podpisać, a przecież zgodnie z ich planem wszyscy powinni wiedzieć, że jestem agentem właśnie Zespołu R. Burmistrz musiał wyjść z tego samego założenia i podpisał się zamiast swoich wspólników, aby mnie bardziej pogrążyć.
- Jesteś pewien, że to burmistrz?
- Nie ulega wątpliwości. Latias wczoraj wieczorem przybrała postać policjantki i udało się jej jakimś cudem dostać do komisariatu oraz biura porucznik Jenny. Podstępem zabrała jej z biurka tę kartkę ukazującą mnie jako agenta Zespołu R.
Z wrażenia aż zasłoniłam sobie usta dłonią. Nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Latias złamała prawo, byleby tylko ratować Asha? Ona naprawdę musi go kochać jak brata, żeby się na coś takiego ważyć, pomyślałam sobie. Szkoda, że ja nie umiem się przemieniać w kogoś innego. Mogłabym już dawno zdobyć dowody niewinności mojego chłopaka, a tak co? Jedyne, co mogłam zrobić, to usiąść i płakać.
Ash chyba wyczuł moje myśli, gdyż uśmiechnął się do mnie czule i powiedział:
- Nie przejmuj się, Sereno. Ty też będziesz mogła zrobić coś dla mnie, najdroższa moja.
- Naprawdę? A co takiego?! - zapytałam z nadzieją w głosie.
- Jeszcze nie wiem, ale skontaktuję się z tobą w tej sprawie - wyjaśnił mi Ash - Trzymaj przy sobie tę laleczkę, idź z resztą naszych przyjaciół do pracy tak, jakby nic się nie stało i pod żadnym pozorem nie rozmawiajcie w miejscu publicznym o tym, o czym ci właśnie powiedziałem. A najlepiej by było, jakbyście w ogóle o tym nie rozmawiali ani publicznie, ani nigdzie. Policja może was przecież obserwować.
- Rozumiem. Kiedy się znowu ze mną skontaktujesz?
- Prawdopodobnie wieczorem. Bądź gotowa na kontakt.
- Będę gotowa.
- Dobrze. To ja już znikam. Życz mi szczęścia.
- Ash!
- Tak?
- Kocham cię.
Mój luby uśmiechnął się do mnie czule.
- Ja ciebie też kocham, Sereno.
To mówiąc Ash zniknął, ja zaś zbiegłam na dół, aby szybko powiedzieć moim przyjaciołom, czego się właśnie dowiedziałam, ale uprzedziłam ich o tym, żeby pod żadnym pozorem nie rozmawiali o tym z nikim. Kiedy zaś już byliśmy w pracy, to powtórzyłam te wszystkie wiadomości Misty, Melody i Brockowi, po uprzednim powiadomieniu ich o tym, co wiemy. Misty była ze swojej strony nieco oburzona, że Latias świadomie złamała prawo, żeby tylko pomóc Ashowi. Stwierdziła, iż wszystko na pewno dałoby się załatwić drogą zgodną z prawem, gdybyśmy tylko chcieli, na co ja stwierdziłam, że jak ma lepszy plan działania, to niech go nam przedstawi, a jeżeli nie, to niech lepiej zamknie tę swoją krzykliwą buzię, gdyż niepotrzebnie strzępi sobie język. Ruda jędza urażona tymi słowami nie odzywała się już do mnie tego dnia. Tymczasem Max aż się palił do działania, chociaż nie miał on niestety bladego pojęcia, co mógłby zrobić. Podzielałam jego zapał, jednak wiedziałam, że teraz wszyscy musimy być rozsądni, bo inaczej ściągniemy na Asha niepotrzebne kłopoty.
Cały dzień minął nam na pracy, która z trudem, bo z trudem, ale jakoś zdołała ukoić nerwy, jakie nam towarzyszyły podczas tego jakże niezwykle trudnego i ciężkiego oczekiwania na wiadomość od naszego lidera. Na całe szczęście czas powrotu do domu Asha minął nam bardzo szybko i kiedy już szykowaliśmy się wszyscy do wyjścia, to usłyszałam w głowie głos mojego chłopaka, który to prosił mnie, abym wyszła na miasto i spotkała się z nim na pewnej ulicy. Poprosił, żebym była sama i żebym zachowywała się jak na zwykłym spacerze. Zdziwiła mnie jego prośba, jednak obiecałam ją spełnić. Przeprosiłam więc moich przyjaciół i obiecałam im, że zjawię się później w domu, po czym udałam się na miejsce spotkania.
Jakiś kwadrans potem byłam już w umówionym miejscu i czekałam denerwując się coraz bardziej.


- Panienko, daj centa dla biedaka - usłyszałam jakiś dziwny głos.
Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam wówczas jakiegoś staruszka z bardzo dużym garbem, który stał oparty o laskę. Wyglądał on dość biednie i niezwykle żałośnie. Jego widok wcale mnie nie zdziwił, ponieważ ulica, na której się znajdowałam, była najbiedniejszą dzielnicą Alabastii (znajdującą się gdzieś na przedmieściach) i co chwilę można było minąć podobne osoby jak ta.
- Przykro mi, nie mam pieniędzy - odpowiedziałam staruszkowi.
Ten jednak trącił mnie lekko w ramię i powiedział:
- To pracuj, żebyś miała i mogła mi pożyczyć!
Słowa te wypowiedział on bardzo dobrze mi znanym głosem, a kiedy zdumiona spojrzałam na niego, odsunął na chwilkę swoją sztuczną brodę i puścił mi oczko:
- Jak się masz, kochanie? - zapytał ów fałszywy staruszek.
- Ash! To naprawdę ty?! - wyszeptałam zdumiona.
- Ciii! Nie tak głośno, bo ktoś usłyszy - powiedział Ash, kładąc sobie palec na usta.
Uśmiechnęłam się do niego ze zrozumieniem, po czym zapytałam:
- Ash, czy ty zwariowałeś? Tak ryzykować?
- Musiałem zaryzykować, żeby móc ci przekazać to, co mam ci do przekazania, Sereno - odpowiedział mi mój chłopak.
- Mogła to zrobić Latias albo twój ojciec - stwierdziłam.
- Może, ale musiałem cię zobaczyć. Tęskniłem za tobą - powiedział do mnie czule Ash.
Jego słowa bardzo mnie wzruszyły, także przez chwilę miałam ochotę go przytulić, ale wiedziałam, że to by nas zdradziło, więc z żalem w sercu musiałam z tego zrezygnować. Tymczasem Ash delikatnie wsunął do mojej kieszeni w spódniczce niewielką paczuszkę.
Rozejrzał się, czy nikt go nie widzi, po czym wyszeptał:
- Nie otwieraj tego tutaj. Dopiero w domu. Jest tutaj coś, co może nam pomóc rozwiązać całą tę sprawę.
- Ale w jaki sposób? - zapytałam zdumiona.
- W paczuszce jest też karteczka z liścikiem ode mnie, który wszystko wam wyjaśni - powiedział Ash i poprawił sobie sztuczną brodę - Muszę się zbierać, bo nie wiem, czy mnie nie obserwują.
Mimo, iż sytuacja była bardzo poważna, to poczułam, że nie mogę się powstrzymać i zaczęłam chichotać.
- O co chodzi? - zapytał Ash widząc moje zachowanie.
- Garb ci się rusza, staruszku - zachichotałam lekko.
Ash spojrzał na swój garb i powiedział z uśmiechem:
- No tak, rzeczywiście. To Pikachu.
- Pikachu robi za twój garb? - zdziwiłam się.
- Pika-chu! - odezwał się nagle garb.
- Owszem, ale chyba niezbyt mu się to podoba, jednak trudno, na razie nie mamy innego wyjścia - stwierdził Ash z uśmiechem na twarzy - Otwórz tę paczuszkę w domu i poproś o pomoc Clemonta oraz Maxa. Ich wiedza techniczna może ocalić mi życie. Ale więcej ci nie powiem. Wszystkiego się dowiesz z listu.
To mówiąc Ash oparł się o laskę i zaczął powoli iść przed siebie. Ja zaś skierowałam swoje kroki w stronę domu, gdzie natychmiast spotkałam się z Dawn, Clemontem, Bonnie oraz Maxem i opowiedziałam im, co się stało. Siostra mojego ukochanego o mało nie umarła ze śmiechu, kiedy usłyszała, za kogo przebrał się jej starszy brat, ale szybko spoważniała przypominając sobie, że to nie czas na żarty. Wyjęłam więc z kieszeni paczuszkę od Asha. W niej znajdowało się jakieś dziwaczne, małe urządzenie oraz list napisany przez mojego chłopaka.
- Co to za urządzenie? - zdziwiła się Bonnie.
- W liście powinno być wyjaśnienie - odpowiedziałam jej.
To mówiąc wzięłam do ręki list i zaczęłam go czytać.

Kochana Sereno...

Urządzenie, które tu widzisz, to jest skonstruowany przez naszego wspólnego przyjaciela i mego mentora specjalny sprzęt, za pomocą którego będziecie mogli włamać się z dowolnego komputera na komputer pana Sama Wiesz Kogo Mam Na Myśli. Poproś o pomoc w użyciu tego cacuszka Clemonta i Maxa. Oni na pewno będą wiedzieli, co z tym zrobić. Podłączcie je do laptopa, a potem z jego pomocą włamcie się na system komputerowy No Wiesz Kogo. Dane, które tam znajdziecie, mogą w pełni oczyścić mnie z zarzutów, dlatego też szukajcie pilnie. Nie mogę wam niestety powiedzieć, gdzie jestem ani skąd wiem, gdzie szukać tych danych, ale powiedzieć mogę, że bardzo cię kocham i być może już jutro będziemy się wszyscy razem śmiać z całej tej przygody, jeśli oczywiście wszystko dobrze pójdzie. Zróbcie z tego wynalazku dobry użytek. Wierzę w was. Wierzę w Ciebie, Sereno.

Twój kochający Cię
Ash.

Popatrzyłam na moich przyjaciół i uśmiechnęłam się do nich wesoło.
- Coś mi mówi, że gdyby Misty tu była, to znowu zaczęłaby narzekać, że łamiemy prawo - powiedziałam z ironią w głosie.
- Ale ostatecznie przecież zasady są po to, żeby je łamać - zaśmiała się Dawn, szukając aprobaty u nas wszystkich.
Kiedy już ją uzyskała, to wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, po czym Clemont włączył laptopa i z pomocą Maxa podłączył do niego „cacuszko“ od Asha, a następnie dzięki niej dokonali włamania na komputer burmistrza.
- Mam tylko nadzieję, że nie bekniemy za to - powiedziała dowcipnie Bonnie - W końcu, jak sama zauważyłaś, Sereno, to nielegalne.
- Legalne czy nie, musimy pomóc Ashowi - stwierdziłam.
Dawn pokiwała głową na znak, że zgadza się ze mną.
Tymczasem Clemont z Maxem dokładnie zbadali wszystko, co znaleźli w pamięci komputera burmistrza i uśmiechnęli się radośnie.
- No i super! Mamy motyw! - zawołał Max.
- I jaki on jest? - zapytałam.
- Sama zobacz - stwierdził Clemont i pokazał mi laptopa.
Kiedy przeczytałam dane, które mi ukazał, to zrozumiałam, że mamy już wszystkie niezbędne dla nas wiadomości i możemy przejść do działania. Zadowolona spojrzałam na przyjaciół i powiedziałam:
- Chłopcy, jesteście genialni!
Clemont i Max zarumienili się lekko.
- Się wie, no nie? - zachichotał Max.
- Jesteśmy dobrzy w te klocki - dodał Clemont.
- Bo wiesz, Sereno, może i my jesteśmy niscy okularnicy....
- Ale jak rozkręcimy, to nie ma przebacz.
To mówiąc obaj przybili sobie wesoło piątkę.
- Ech... Z wami czasami jak z dziećmi - powiedziałam z politowaniem w głosie, obserwując ich poczynania.
Szybko jednak uprzytomniłam sobie, że to wcale nie jest pora i miejsce na takie testy. Trzeba było wykorzystać wiadomości przez nich zdobyte dla ratowania mego ukochanego.
- Trzymaj się, Ash. Niedługo do nas wrócisz, obiecuję ci to - szepnęłam po cichu, zaciskając pięść w bojowym geście.
Głośno zaś dodałam:
- Przyjaciele... Jestem gotowa do działania!

***


Po przerwie sąd wznowił rozprawę i tym razem ja zostałam powołana na świadka. Oczywiście z ochotą wstałam, podeszłam i usiadłam na krześle, na którym kilka minut temu siedziała Alexa.
- Imię i nazwisko świadka? - zapytał sędzia.
- Żartujesz sobie, Clemont? Przecież sam przed chwilą mnie wywołałeś - stwierdziłam z ironią w głosie.
- Proszę nie dyskutować, tylko odpowiadać na pytania - skarcił mnie Clemont - Jeszcze raz się pytam. Imię i nazwisko świadka?
- Serena Evans.
- Wiek?
- Szesnaście lat.
- Zawód?
- Kelnerka.
- Czy świadek jest spokrewniona lub spowinowacona z oskarżonym?
- Jestem jego dziewczyną.
- Ale nie jesteście małżeństwem?
- Żarty sobie stroisz? Jesteśmy nieletni. Nikt nam nie udzieli ślubu!
- Proszę świadka! Proszę mi tu nie polemizować z Wysokim Sądem! - zawołała groźnym tonem Misty ze swojego miejsca.
Uśmiechnęłam się do niej z lekką ironią, po czym powiedziałam:
- Przepraszam bardzo, ale ja nie polemizuję z Wysokim Sądem, bo ja nie wiem, co to słowo znaczy. Pani prokurator przecenia moją inteligencję.
- No, to już jest bezczelność! - zawołała Misty.
- SPOKÓJ! - wrzasnął Clemont, uderzając głośno młotkiem o swoje biurko - Proszę odpowiadać na pytania i bez uwag własnych, jeśli łaska!
- Owszem, łaska - stwierdziłam ironicznie.
- Braciszku, nie przesadzasz aby za bardzo? - zapytała Bonnie, patrząc uważnie na Clemonta.
- Przypominam ci, Bonnie, że dopóki trwa proces, to masz obowiązek mnie tytułować „Wysoki Sądzie“ - powiedział jej brat gniewnym tonem - Poza tym nie gadaj, tylko zapisuj wszystko, co mówię!
- No dobrze, a więc będę zapisywać wszystko, co mówisz - mruknęła złośliwie dziewczynka.
Chwilę później Clemont powiedział do mnie uroczystym tonem:
- Ponieważ świadek nie jest ani spokrewniona, ani też spowinowacona z oskarżonym, to przypominam świadkowi o obowiązku składania zeznań zgodnie z prawdą, gdyż za składanie fałszywych zeznań...
Nagle peruka spadła mu na oczy. Sędzia ze złością naciągnął ją sobie na głowę, mrucząc przy tym:
- Ech, ta głupia peruka! Ciągle mi musi opadać na oczy!
Po tych słowach kontynuował swoją wypowiedź:
- Za składanie fałszywych zeznań grozi odpowiedzialność karna. Czy świadek to zrozumiała?
- Owszem, świadek to zrozumiała - odpowiedziałam.
Bonnie chrząknęła znacząco.
- Tak, słucham? - zapytał Clemont, patrząc na siostrę.
- Czy mogłabym teraz zwrócić się bezpośrednio do świadka? - spytała protokolantka.
- Czy to konieczne?
- To bardzo konieczne, bracisz... Znaczy się Wysoki Sądzie.
- No dobrze, proszę bardzo. Tylko szybko.
Bonnie uśmiechnęła się do mnie i zapytała:
- Serena, jak się pisze „peruka“?
- Przez „u“ zwykłe - odpowiedziałam jej.
Dziewczynka uśmiechnęła się i powiedziała:
- No tak! Teraz już rozumiem, dlaczego laptop podkreślił mi to słowo na czerwono. Bardzo ci dziękuję, Sereno.
- Nie ma za co.
Clemont przetarł sobie okulary, po czym spojrzał zdumiony na swoją siostrę, mówiąc:
- Zaraz, o czym wy w ogóle mówicie? Co ty tam napisałaś? Przeczytaj!
Panna Meyer ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy spełniła to żądanie.
- Ponieważ świadek nie jest ani spokrewniona, ani też spowinowacona z oskarżonym, to przypominam świadkowi o obowiązku składania zeznań zgodnie z prawdą, gdyż za składanie fałszywych zeznań... Ech, ta głupia peruka, ciągle mi musi opadać na oczy... Za składanie fałszywych zeznań grozi odpowiedzialność karna.
Clemont wyglądał tak, jakby nagle się czymś zakrztusił. Załamany oraz rozzłoszczony jednocześnie spojrzał na siostrę i wydusił z siebie:
- Co to ma być?
- No, przecież sam mówiłeś, żebym zapisywała dokładnie wszystko, co mówisz. Więc właśnie to zrobiłam.
To mówiąc dziewczynka puściła mi oczko, zaś Clemont opadł głową na biurko. Naprawdę, dzięki Bonnie ten proces coraz bardziej zaczynał mi się podobać.
Kiedy już w końcu sprawy formalne zostały załatwione, to przeszłam do składania zeznań.

***


- Nie rozumiem, moja droga, dlaczego to chciałaś się ze mną spotkać - powiedział burmistrz Wallen, wpuszczając mnie do swojego gabinetu - Jak zapewne wiesz, twój chłopak uciekł i szuka go policja całego miasta. Ja nie mam pojęcia, w jaki sposób mógłbym ci pomóc.
- Może mi pan pomóc w taki sposób, że udowodni pan, iż kto inny ponosi odpowiedzialność za czyny, o które został oskarżony mój chłopak - odpowiedziałam mu uroczystym tonem.
Burmistrz przyjrzał mi się uważnie, po czym powiedział:
- Naprawdę sądzisz, że twój chłopak jest niewinny?
- Owszem, proszę pana. Jestem tego pewna - odpowiedziałam mu.
- Niby skąd możesz to wiedzieć?
- Bo mam dowody świadczące o winie prawdziwego sprawcy.
Burmistrz zacisnął zęby ze złości, jedna bardzo szybko się opanował i powiedział:
- Wobec tego, moja złociutka, dlaczego nie pójdziesz z nimi na policję?
- Bo uważam, że pan, panie burmistrzu, może mi więcej zaoferować za te dowody niż nasza kochana policja - odpowiedziałam mu z całą podłą pewnością siebie.
Christopher Wallen spojrzał uważnie na sekretarkę, która siedziała cały czas w jego gabinecie i uważnie przysłuchiwała się naszej rozmowie.
- Panno Sophie... Zechce pani przynieść nam herbaty? Panna Evans na pewno jest spragniona.
- Nie trzeba, panie burmistrzu, naprawdę nie trzeba - powiedziałam.
- Może jednak? - nie ustępował burmistrz.
Uśmiechnęłam się do niego jadowicie, po czym rzekłam:
- No, skoro pan tak grzecznie prosi, to czemu nie?
- Więc doskonale. Panno Sophie, proszę przynieść herbatę. Słodzi pani, panno Evans?
- Tak, słodzę - odpowiedziałam.
- A zatem proszę przynieść herbaty. Dwie filiżanki. Dla panny Evans słodzoną. Dla mnie bez cukru. Rozumie pani?
- Rozumiem doskonale, panie burmistrzu - rzekła na to sekretarka, po czym wyszła z gabinetu.
Burmistrz usiadł za biurkiem i poprosił mnie jakże wymownym gestem dłoni, żebym także sobie usiadła. Oczywiście skwapliwie skorzystałam z jego zaproszenia.
- A więc co panią do mnie sprowadza, panno Evans? - zapytał coraz bardziej zaintrygowany burmistrz.
- Będę więc mówić otwarcie, panie Wallen - powiedziałam bezczelnym i pewnym siebie tonem - Wiem, że to pan jest agentem Giovanniego i to pan wrobił mojego chłopaka w kradzież rubinu oraz kolaborację z Zespołem R.
Burmistrz wybuchnął śmiechem, gdy usłyszał moje słowa.
- He he he! Bardzo zabawne, moja panno. Naprawdę zabawne! Już rozumiem, dlaczego nie poszłaś z tym na policję. Bo przecież tam nikt by ci nie uwierzył w te twoje rewelacje.
Zachowałam kamienny spokój, po czym powiedziałam:
- Jak już panu przed chwilą powiedziałam, panie burmistrzu, posiadam dowody na potwierdzenie mych słów.
- A co to za dowody? - zapytał burmistrz, przestając się śmiać.
- To są dane z pańskiego komputera, które to z drobną pomocą moich przyjaciół zdołałam panu ukraść.
Christopher Wallen pochylił się w moją stronę i wysyczał:
- Jakie dane?
Zaczęłam wyliczać na palcach:
- Dane na temat pańskiej działalność dla Giovanniego. Pańskie maile, które pisał pan do jego pośrednika w sprawie afery z Ashem. A także wykaz z przelewów bankowych, jakie ostatnio przychodziły na pana konto, jak i również dowód na to, że agent Giovanniego, podpisujący się w mailach jako Z, wykupił na polecenie swego szefa pańskie długi, które nawiasem mówiąc nie były małe i zaproponował panu współpracę. W zamian za anulowanie tychże długów miał pan dla niego pracować, na zachętę otrzymując w ciągu ostatnich kilku miesięcy dużą sumę pieniędzy, zawsze z sześcioma zerami.
- To, co mówisz, dziewczynko, jest po prostu śmieszne, wiesz o tym? - stwierdził burmistrz, ale zdecydowanie wcale mu nie było do śmiechu.
- Po pierwsze, nie przeszliśmy na „ty“, a po drugie mam te wszystkie dane w mojej torebce.
To mówiąc poklepałam się ręką po wyżej wskazanym przedmiocie.
- Mogłabym je zanieść na policję, ale pomyślałam sobie, że lepiej dla mnie będzie, jeśli pan mi zapłaci za ich zwrot. Mój chłopak pewnie już i tak zwiał za granicę, a skoro zwiał, to nie po to, żeby wracać. Pewnie więcej go nie zobaczę, a tak przynajmniej będę ustawiona do końca życia i kto wie? Może mi się jeszcze kiedyś jakaś lepsza partia trafi.
- Chcę zobaczyć te dowody.


Z uśmiechem na twarzy wyjęłam z torebki kartę pamięci i pokazałam mu ją. Gdy próbował ją złapać, szybko cofnęłam rękę, uśmiechając się przy tym podle.
- O nie! Tak łatwo to to nie będzie - powiedziałam uśmiechając się doń podle - Najpierw pieniążki, a potem karta.
- Ile chcesz? - zapytał burmistrz.
- Sto tysięcy dolarów.
- Jaką mam pewność, że nie zrobiłaś sobie kopii tych danych?
- Żadnej. Ale ma pan taką pewność, że jeśli mi pan zaraz nie zapłaci, to wówczas te dane trafią na policję i to w trybie natychmiastowym.
- Mogę wezwać ochronę i kazać cię aresztować jako złodziejkę.
- A ja mogę pana zapewnić, że te dane i tak trafią we właściwe miejsce i nic panu z tego nie przyjdzie.
Wiedziałam, że gram ostro, nawet bardzo ostro, ale nie miałam innego wyjścia. Musiałam to zrobić, aby ratować Asha.
- Dobrze... Wypiszę ci zaraz czek, a ty mi oddasz tę kartę pamięci i już więcej się nie zobaczymy - postanowił po chwili milczenia burmistrz.
- To mi pasuje.
Rozmowę naszą przerwało pojawienie się sekretarki, która przyniosła na wózku dwie herbaty. Jedna była w czerwonym kubku - tę dostałam ja - druga natomiast w niebieskim kubku, który to sekretarka dała burmistrzowi, po czym zapytała, czy może nam podać coś jeszcze, a gdy dowiedziała się, że nie, to wyszła i znowu zostaliśmy sami.
- Proszę, niech pani się napije - zaprosił mnie gestem otwartej dłoni burmistrz Wallen.
Domyślałam się, że w napoju dla mnie czeka trucizna, ale nie miałam wyboru. On bacznie mnie obserwował. Zamiana kubków nie wchodziła w grę, bo oba miała inne kolory. Na szczęście okazałam się być dobrą aktorką i tylko udawałam, że piję, podczas gdy naprawdę w tej okropnej filiżance wciąż pozostało tyle samo płynu, ile w nim było.
- Pyszna herbata - powiedziałam udając, że upiłam jej łyk - A więc na czym to skończyliśmy?
- Na naszej umowie - rzekł burmistrz uśmiechając się podle - Obawiam się jednak, że będziemy musieli nieco zmienić jej warunki.
- A to niby dlaczego? - zapytałam.
- Dlatego, że właśnie wypiłaś truciznę, ty głupia, żałosna dziewczyno! - krzyknął na mnie wściekły burmistrz - Truciznę, na którą mam antidotum i dam ci je w zamian za kartę pamięci! Myślałaś, że będziesz sobie mnie tak po prostu szantażować? Nie ze mną te numery, smarkulo! Na swoje własne życzenie wykopałaś sobie właśnie grób!
Oczywiście nie wypiłam wcale tej herbaty, jednak musiałam udawać, że jest inaczej. Musiałam być naprawdę przekonująca, skoro Wallen dał się nabrać na moje rzekome przerażenie, które namalowało się na mojej twarzy, gdy on mi to wszystko oznajmiał.
- A więc oto nowe warunki! Ty oddasz mi natychmiast kartę pamięci, a ja ci dam odtrutkę na to, co właśnie wypiłaś - mówił dalej burmistrz Wallen, napawając się przy tym moim rzekomym lękiem - Decyduj się więc szybko, bo trucizna nie będzie czekać.
Udawałam dalej przerażenie, a tymczasem burmistrz widząc to zaczął być coraz bardziej pewny siebie i przestał grać.
- Dawaj kartę pamięci, bo inaczej za chwilę zabiorę ją sobie od twojego trupa!
- Obawiam się jednak, że tym razem obejdzie się pan smakiem, panie Wallen - usłyszał nagle burmistrz dobrze sobie znany kobiecy głos.
Przed nim stała porucznik Jenny w towarzystwie Asha. Mój niedoszły zabójca widząc ich, przeraził się nie na żarty. Zrozumiał, że skoro słyszeli oni jego ostatnie słowa, to już wpadł i to na całego.
Ja tymczasem przestałam udawać i uśmiechnęłam się do niego.
- Cóż, panie burmistrzu. Coś mi mówi, że nasze negocjacje zaczynają się od nowa albo raczej się kończą, bo widzi pan... Ja nie wypiłam wcale tej herbaty.
To mówiąc pokazałam mu swoją filiżankę, w której wciąż było pełno płynu. Wściekły mężczyzna skoczył mi do gardła, na szczęście Ash i Jenny w ostatniej chwili powalili go na ziemię, po czym skuli kajdankami.
- Christopherze Wallen, jesteś aresztowany za współpracę ze światem przestępczym oraz próbę otrucia Sereny Evans - wyrecytowała Jenny.
Burmistrz załamany spojrzał na mnie i na Asha, którzy uśmiechaliśmy się do niego ironicznie.
- To już koniec, panie burmistrzu - powiedział mój chłopak i wziął ode mnie kartę pamięci - To ci się przyda, Jenny.
- Podobnie jak zawartość mojej filiżanki, którą warto by dać do analizy - stwierdziłam z uśmiechem na twarzy - Jedno mnie tylko zastanawia. Kiedy ten drań dolał mi trucizny do herbaty, skoro przez cały czas oboje uważnie się obserwowaliśmy?
- Nie on jej dolał, ale jego sekretarka, którą osobiście doliczyłbym do listy podejrzanych w tej sprawie - odpowiedział z uśmiechem Ash.
- Spokojnie, Ash. Moi ludzie już ją aresztują - powiedziała Jenny.
Rzeczywiście po chwili w biurze burmistrza zjawili się policjanci, żeby zabrać ze sobą Wallena. Mieli już ze sobą skutą kajdankami sekretarkę, do której uśmiechnęłam się złośliwie.
- Coś mi mówi, że mojej dziewczynie nie smakowała herbatka, którą jej pani zaserwowała - powiedział złośliwie detektyw z Alabastii.
Sekretarka nie zaszczyciła jednak tych słów odpowiedzią.
Tymczasem burmistrz Christopher Wallen zaczął się przerażony przed nami tłumaczyć. Mówił, że nie miał wyboru, że od tego wszystkiego, co robił zależało jego życie oraz takie tam. Spojrzeliśmy na niego z kpiną w oczach. Ash zaś nie mógł się oprzeć od rzucenia mu ciętej riposty.
- Opowiesz to wszystko na procesie. Może sędzia ci uwierzy w te twoje bajeczki, bo ja na pewno nie.
Chwilę później policjanci wyprowadzili burmistrza i jego sekretarkę. Kiedy więc już to zrobili, to wówczas ja, mój luby oraz porucznik Jenny zostaliśmy sami.
- Ash, nie sądzisz, że należą się nam od ciebie pewne wyjaśnienia? - zapytałam mojego chłopaka uroczystym tonem.
- Przede wszystkim musisz nam powiedzieć, jak zdobyłeś dowody na tego drania - rzekła Jenny.
- I co robiłeś przez ten czas, kiedy się ukrywałeś? - dodałam.


Ash uśmiechnął się do nas, po czym usiadł sobie wygodnie w fotelu burmistrza i zaczął opowiadać.
- Widzicie, kiedy Pikachu uciekł z przyjęcia, to z miejsca pobiegł do profesora Oaka i zmobilizował kilka moich Pokemonów, aby zorganizowały moją ucieczkę, gdy będę przewożony do więzienia. Z trudem, bo z trudem, ale im się to udało, za co bardzo cię przepraszam, Jenny. Nie wiedziałem, że Pikachu w ogóle coś takiego wymyśli.
- Nie gniewam się na ciebie, Ash. Moi ludzie też nie - odpowiedziała mu Jenny - Ale co było dalej?
- Po ucieczce wraz z moimi Pokemonami ukryłem się w lesie. Pikachu i reszta znaleźli w nim kilka owoców, za pomocą których nie umarłem z głodu. W pobliżu było też jezioro z czystą wodą, więc miałem również co pić. Wieczorem zakradłem się do domu profesora Oaka. Okazało się, że on już czekał tam na mnie, gdyż wiedział o wszystkim i przeczuwał, że mogę się u niego zjawić. Był też u niego mój ojciec.
- A on co tam robił? - zdziwiłam się.
- Był w gościnie u profesora. Przywiózł mu kilka bardzo interesujących skamielin do nowych badań - wyjaśnił Ash i ciągnął dalej - Wiedział już z gazet, co mnie spotkało i gdy tylko się zjawiłem, to postanowił mi pomóc. U profesora była też Latias. Dała mi kilka ubrań na przebranie oraz tę moją laleczkę. Wiesz, jedną z tych dwóch, które kiedyś dla nas zrobiła.
- Wiem doskonale, o czym mówisz, ale co było dalej? - zapytałam.
- Następnie Latias przekazała drugą laleczkę tobie, żebyśmy mogli się ze sobą kontaktować. Następnego dnia przybrała postać jednej z policjantek i weszła na posterunek Jenny, gdzie ukradła tę kartkę, która była dowodem koronnym przeciwko mnie.
- Tak też myślałam, że jej nigdzie nie zgubiłam, tylko mi ją zabrano - mruknęła niezadowolonym tonem Jenny - Ale mów dalej.
- Następnie zaniosła tę kartkę mnie, mojemu ojcu i profesorowi, ten zaś dokonał próbki pisma i stwierdził, że podpis na tej kartce jest dokonany inną ręką niż reszta treści. Poznał w dodatku to pismo: było to pismo burmistrza Wallena. Wiedzieliśmy jednak, że to żaden dowód w sądzie, postanowiliśmy więc zdobyć ich więcej. Czuliśmy, że skoro Wallen mnie wrobił, to oznacza, iż musiał mieć jakiś kontakt z organizacją Rocket. Musieliśmy więc zdobyć dowody, że tak jest. Latias w nocy, będąc niewidzialną, włamała się do willi burmistrza i bardzo poważnie uszkodziła osobisty komputer tego pana, zaś następnego dnia mój ojciec i Latias zaczaili się tuż przed domem Wallena, aby poczekać na robotników. Spodziewali się bowiem, że burmistrz wezwie fachowców, aby naprawili mu komputer. Gdy ci się już zjawili, oboje uśpili ich chloroformem, po czym przebrali się szybko w ich stroje i zastąpili w pracy. Na całe szczęście mój drogi ojciec zna się dobrze na naprawianiu komputerów, więc mistyfikacja się udała. Oboje naprawili go, a przy okazji zamontowali w nim pewne urządzenie skonstruowane przez profesora Oaka. Drugie takie urządzonko miałem przy sobie ja i przekazałem ci je podczas naszego potajemnego spotkania.
- Dzięki temu urządzeniu mogliśmy dostać się do bazy danych Wallena i dowiedzieć się, dlaczego wrobił on Asha w przestępstwo - powiedziałam do Jenny - Okazało się, że nasz pan burmistrz miał masę długów. Wszystkie z nich wykupił jednak niejaki Z, agent Giovanniego, prawdopodobnie na życzenie swego szefa, choć na to niestety nie mamy dowodów. Następnie Z zaofiarował burmistrzowi anulowanie tych długów, jeżeli burmistrz będzie robił to, czego Z tylko zechce. Wallen zgodził się na to i w ciągu ostatnich kilku miesięcy działalność organizacji Rocket znacznie się wzmogła, a za swoją dobrze wykonywaną pracę burmistrz nie tylko przestał mieć długi, ale i sam sporo zarobił. To on również stał za działalnością tej nędznej szajki, którą niedawno schwytałaś z pomocą Asha.
- Rozumiem. Po co jednak Wallen miał wrabiać Asha w przestępstwo? - zdziwiła się Jenny.
- Sądzę, że to była zemsta Giovanniego za to, że ostatnio schwytałem pracującą dla niego szajkę złodziei Pokemonów, o której przed chwilą już mówiliśmy. Giovanni nie darował mi tego i chciał mnie ukarać - powiedział po chwili namysłu detektyw z Alabastii.
- W komputerze nie ma zbyt wiele danych na ten temat, ale Z wyraźnie nakazał Wallenowi wrobienie mojego chłopaka - wyjaśniłam policjantce.
- A więc cała ta akcja z atakiem podczas balu miała tylko jeden cel? Wrobienie cię? - zapytała zdumiona Jenny.
- Podejrzewam, że tak, choć gdyby Zespół R się przy tym obłowił, to ich szef nie miałby nic przeciwko temu - rzekł na to mój chłopak.
Policjantka wysłuchawszy naszej opowieści powoli podniosła się ze swego krzesła i powiedziała:
- Zdajecie sobie sprawę, że właściwie to powinnam was aresztować za złamanie kilku paragrafów?
- Owszem, zdajemy sobie z tego sprawę, pani porucznik - powiedział Ash, a ja pokiwałam tylko głową.
Kobieta uśmiechnęła się jednak do nas wesoło i prędko dodała:
- Na wasze szczęście znam pewien sposób, żeby wam tego oszczędzić. Po prostu wytłumaczę moim przełożonym, jak te wszystkie dowody weszły w moje posiadanie. Zrobię to tak, że nikt nigdy się nie dowie o waszej nie do końca zgodnej z prawem działalności. Tylko mam jeden warunek.
- Jaki? - zapytaliśmy.
- Następnym razem, gdy będziecie coś takiego planować, powiadomcie mnie o tym, a nie działajcie na własną rękę.
- Możesz być tego pewna, Jenny - rzekł Ash, po czym wyjął z kieszeni kartkę, którą podrzucił mu niedawno Zespół R - Przy okazji, to ci się chyba przyda, nie sądzisz?
- Owszem, bardzo mi się to przyda - powiedziała Jenny z uśmiechem na twarzy.
Kilka chwil później ja i Ash wracaliśmy szczęśliwi do domu, a tam już opowiedzieliśmy wszystko Delii oraz naszym przyjaciołom. Gdy opowieść dobiegła końca wszyscy byli szoku, a szczególnie mama mego ukochanego.
- Świat się kończy, naprawdę! - zawołała kobieta, załamując przy tym ręce - Burmistrz członkiem organizacji przestępczej? Co to na tym głupim świecie się dzieje? A więc Wallen został aresztowany? I co teraz będzie?
Ash i Dawn uśmiechnęli się do siebie dowcipnie, po czym zawołali:
- Jak to, co? WYBORY!
To mówiąc przybyli sobie wesoło piątkę.

***


Kiedy skończyłam już składać zeznania, to sesja została zakończona, a nasza droga Misty powoli podniosła się z krzesła i rozpoczęła swoją mowę końcową.
- Wysokie Sądzie... Doskonale potrafię zrozumieć motywy, jakimi się kierował oskarżony. Umiem także pojąć, dlaczego to postąpił on tak, a nie inaczej. Został niesłusznie oskarżony i aresztowany. Chciał więc za wszelką cenę udowodnić swoją niewinność. Mimo wszystko nie możemy zapominać o jednej ważnej rzeczy. Oskarżony niestety jednak złamał prawo. Złamał je uciekając z karetki więziennej i ukrywając się przed policją, prowadząc przy tym jeszcze śledztwo na własną rękę. I to jakimi metodami? Pozwalał, żeby jego bliscy kradli, szpiegowali oraz hakowali łamiąc tym samym prawo. Ja rozumiem, że oskarżony znalazł się w niezwykle skrajnej sytuacji, jednak nikt nie pozwolił mu stanąć ponad prawem i łamać je. Dlatego też powinien zostać ukarany chociaż symbolicznie za to, co zrobił i to o taką właśnie karę symboliczną dla niego proszę, Wysoki Sądzie.
Skończywszy swoją przemowę Misty usiadła, a następnie powstała i przemówiła Dawn:
- Wysokie Sądzie... Droga pani prokurator zarzuca mojemu klientowi, że złamał prawo i uciekł przed wymiarem sprawiedliwości oraz pozwalał na to, aby jego przyjaciele łamali prawo po to, żeby zdobyć uniewinniające go dowody. Zapytam jednak, czy oskarżony miał inne wyjście z sytuacji? Czy powinien pozwolić się grzecznie aresztować policji za coś, czego nie zrobił i czekać, aż sąd za pomocą sfabrykowanych przeciwko niemu dowodów go osądzi i skaże? Nie! Nie i jeszcze raz nie! Nie mógł na to pozwolić! Musiał udowodnić swoją niewinność, żebyśmy my wszyscy dowiedzieli się, kto jest prawdziwym sprawcą. Z jego strony był to czyn niezwykle obywatelski, bo oskarżony pomógł ująć groźnego przestępcę. A że złamał przy tym prawo... No cóż... Niech otrzyma on za to reprymendę, skoro tak trzeba i nic ponad to, bo przecież na większą karę w żadnym razie on sobie nie zasłużył. Każda kara w tym przypadku, nawet symboliczna, byłaby skrzywdzeniem go oraz potraktowaniem jak pospolitego przestępcę, którym przecież oskarżony nie był i nie jest.
Takimi oto słowami Dawn zakończyła obronę swego brata. Clemont zaś wraz z Brockiem i Traceym udał się na naradę, po czym wrócił po kilku minutach i odczytał swój wyrok. Zaznaczył w nim, że oczywiście nie można pochwalać postępowania oskarżonego oraz łamania przez niego prawa, jak i również namawiania do tego swoich przyjaciół, jednak sąd przychyla się do wniosku obrony i przyznaje, że rzeczywiście oskarżony znalazł się w takiej sytuacji, którą można nazwać sytuacją bez wyjścia i w której jedyną słuszną decyzją było zdobycie dowodów swej niewinności za wszelką cenę. Dlatego też sąd nie udziela mu żadnej reprymendy, a jedynie cieszy się z faktu, iż Sherlock Ash znowu stanie na czele ich drużyny detektywistycznej, aby z nimi u boku ponownie rozwiązywać niezwykle skomplikowane zagadki i walczyć o to, żeby tego zła mniej było na świecie.
- Taki oto jest wyrok tego sądu! - zakończył swoją mowę Clemont.
Nie muszę chyba pisać, że nas wszystkich ucieszył ten wyrok, nawet Misty, która mimo pewnej niechęci do Asha wywołanej z bycia przez nią w tym procesie prokuratorem musiała przyznać, że bardziej sprawiedliwego wyroku nasz sąd orzec nie mógł. Zadowolona uściskałam oraz ucałowałam mego chłopaka, po czym ustąpiłam miejsca Dawn, która również to zrobiła, wołając przy tym radośnie:
- Wygraliśmy, braciszku! Wygraliśmy!
Następnie wszystkie panie wokół rzuciły się na Asha, żeby go uściskać i wycałować. Bonnie, May, Alexa i Latias całowały go czule oraz ściskały. Misty jako jedyna osoba płci żeńskiej obecna na sali nie dołączyła do nas, a jedynie patrzyła na to wszystko z lekką niechęcią.
- W sumie powinniście dziękować za to panu sędziemu - powiedziała nieco zadziornym tonem - Przecież to on wydał wyrok.
Dawn i Bonnie więc czule uściskały Clemonta i pocałowały go. Ja też czule go przytuliłam, ale buziaka sobie darowałam. Tak coś w sercu czułam, że nasz przyjaciel przed chwilą już otrzymał całusa, na którym najbardziej mu zależało i to nie był bynajmniej całus od jego siostrzyczki, ale od kogoś znacznie innego i ten ktoś nie był mną.
Brock spojrzał na cała sytuację z lekką niechęcią i mruknął:
- No jasne! Asha i Clemonta to wszystkie całują! A mnie to żadna nie chce! Życie po prostu nie jest fair!

***


Kiedy już zakończyliśmy naszą zabawę w sąd, którą zorganizowaliśmy tylko i wyłącznie na życzenie Misty, poszliśmy do restauracji „U Delii“, gdzie wieczorem miało się odbyć pierwsze przedstawienie. Szykowaliśmy się na nie z prawdziwą pasją, zwłaszcza Ash, więc nie mogliśmy za nic w świecie go przegapić. Poza tym nie mogliśmy zawieść gości, którzy tłumnie przybyli zobaczyć ten występ.
W restauracji byli już wszyscy nasi bliscy. Oprócz naszej jakże wesołej paczki zjawili się też właścicielka, a z nią Meyer, moja mama, profesor Oak, Josh Ketchum, Alexa oraz Jenny. Od tej ostatniej dowiedzieliśmy się, że pan Wallen, chcąc dostać mniejszy wyrok, wsypał Z i powiedział wszystko, co o nim wie. Dzięki komputerowi burmistrza policja namierzyła IP komputera, z którego agent Giovanniego kontaktował się z Wallenem. Ludzie Jenny już aresztowali tego łotra, choć niestety nie zdobyli dowodów na jego pracę dla Giovanniego, ale cóż, nie można mieć wszystkiego od razu. Ważne, że Ash został oczyszczony ze wszystkich zarzutów.
Gdy już Jenny zdała nam tę relację, to wszyscy usiedliśmy wesoło przy stolikach, a tymczasem na scenie pojawiła się Melody ubrana w tę samą białą sukienkę, którą nosiła, gdy na swojej rodzinnej wyspie Shamouti grała rolę kapłanki podczas Święta Przepowiedni. Miała ona ją ze sobą cały czas, gdyż w niej wystąpiła na urodzinach Asha. Na co dzień zaś nosiła podobną sukienkę, jednak mniej uroczystą i bardziej nadającą się do pracy kelnerki, którą tu wykonywała.
Melody poprawiła sobie niesforny kosmyk zapowiadając radosnym i wesołym tonem występ trzech muszkieterów w pewnej uroczej piosence. Chwilę później pojawił się Tracey, który to zaczął grać na pianinie wesołą melodię, a na scenę weszli Ash, Clemont i Max w strojach muszkieterów. Ukłonili się oni publiczności, po czym zaczęli śpiewać:

Taki pech to się może zdarzyć
Mnie, tylko mnie.
Znam Serenę, kochaną.
Ona też kocha mnie.
Lecz nazwiska jej nie znam
I adresu nie znam też.
Więc dlatego szukam, wołam
Wzdłuż i wszerz...

Czy tutaj bywa
Panna Serena?
Taka milutka,
Takie oczka ma jak niebo.
Od tylu dni szukam,
Do wszystkich drzwi pukam,
Lecz jej nie mogę znaleźć,
Choć tak bardzo chcę.

Przez cały dzień powtarzam
Wciąż te same słowa.
Ile kamienic, ile ulic, ile bram:
Czy tutaj bywa
Panna Serena?
Ta najmilejsza,
Najcudniejsza, jaką znam!

Gdybym ją wreszcie ujrzał,
Byłby cud, byłby raj!
Ach, Sereno, Sereno!
Luba znak mi jakiś daj.
Tak mi smutno bez ciebie,
Przyjdź nareszcie, luba przyjdź!
Bo bez ciebie
Już nie mogę dłużej żyć!

Czy tutaj bywa
Panna Serena?
Taka milutka,
Takie oczka ma jak niebo.
Od tylu dni szukam,
Do wszystkich drzwi pukam,
Lecz jej nie mogę znaleźć,
Choć tak bardzo chcę.

Przez cały dzień powtarzam
Wciąż te same słowa.
Ile kamienic, ile ulic, ile bram:
Czy tutaj bywa
Panna Serena?
Ta najmilejsza,
Najcudniejsza, jaką znam!

Taki pech to się zdarza
Może raz na sto lat.
Znam Serenę, dla której
Bym słoneczko z nieba skradł,
Lecz nazwiska jej nie znam
I adresu nie znam też.
Więc dlatego wołam, szukam
Wzdłuż i wszerz...

Czy tutaj bywa
Panna Serena?
Taka milutka,
Takie oczka ma jak niebo.
Od tylu dni szukam,
Do wszystkich drzwi pukam,
Lecz jej nie mogę znaleźć,
Choć tak bardzo chcę.

Przez cały dzień powtarzam
Wciąż te same słowa,
Ile kamienic, ile ulic, ile bram:
Czy tutaj bywa
Panna Serena?
Ta najmilejsza,
Najśliczniejsza, jaką znam!

Gdybym ją wreszcie spotkał,
Byłby cud, byłby raj!
Ach, Sereno, Sereno
Raz mi luba, dzióba daj.
Tak mi smutno bez ciebie
I przy tobie dobrze mi.
Ja bez ciebie
Już nie mogę dłużej żyć!

Czy tutaj bywa
Panna Serena?
Taka milutka,
Takie oczka ma jak niebo.
Od tylu dni szukam,
Do wszystkich drzwi pukam,
Lecz jej nie mogę znaleźć,
Choć tak bardzo chcę.

Przez cały dzień powtarzam
Wciąż te same słowa.
Ile kamienic, ile ulic, ile bram:
Czy tutaj bywa
Panna Serena?
Ta najmilejsza,
Najśliczniejsza, jaką znam!

Nie muszę chyba mówić, że wszystkim gościom bardzo spodobała się ta piosenka, a już najbardziej to chyba mnie. I nic dziwnego, w końcu Ash napisał te słowa specjalnie dla mnie. Co prawda nie tyle sam je napisał, co przerobił dość znaną powszechnie piosenkę, ale przecież liczy się intencja, czyż nie?


KONIEC








2 komentarze:

  1. No, nie. Jedyne czego mogę się przyczepić, to tego, że ten epizod się tak szybka skończył ;). A na poważnie, kolejna świetna akcja. Tym razem schemat opowiadania jest nieco inny, ale tym bardziej przez to wciąga. Wszystko zaczyna się… na sali sądowej. Oczywiście improwizowanej, jak sam proces. Odbywa się pierwsze posiedzenie Samosądu Koleżeńskiego Najwyższej Instancji ;). Obradom przewodniczy bezkompromisowy i najtwardszy Sędzia Clemont. Oskarżycielem i Prokuratorem jest znana nam doskonale Misty, obrońcą Dawn, zaś oskarżonym o zbrodnię… Ash Ketchum. Brzmi dziwnie? A jednak. W wyniku ostatniej przygody Ash został oskarżony o współpracę z Zespołem R podczas napadu na balu i musiał uciekać przed policją. Serena i reszta oczywiście nie wierzyli w Jego winę, lecz jak tego dowieść? Najgorsze jest to, że nawet zaprzyjaźniona policjantka Jenny niewiele może zrobić, zaś w winę Asha wierzy nikt inny, jak sam burmistrz. Okazuje się, że nasz detektyw padł ofiarą sprytnej intrygi organizacji Rocket. Zespół R zaplanował dość zuchwałą i sprytną akcję rabunkową podczas balu maskowego. Mimo szoku goście dzielnie stawili opór. Ash i Serena skutecznie zagrzali ludzi do walki i w ten sposób Zespół R został zmuszony do wycofania się. Niemniej policja zjawiła się na miejscu, aby aresztować agentów Rocket. Podczas przeszukania w płaszczu Asha znaleziono jeden z skradzionych rubinów z listem od Zespołu R. Według niego Ketchum jest ich wspólnikiem, zaś kamień udziałem w zyskach. Ku przerażeniu wszystkich Asha zabiera policja, lecz ten z pomocą przybyłych mu w sukurs Pokemonów ucieka. Afera wygląda naprawdę nieciekawie. Młody detektyw musi się ukrywać przed wymiarem sprawiedliwości, któremu sam do niedawna pomagał. Ale prawda zawsze wyjdzie na jaw, zaś przyjaciele nie opuszczają w potrzebie. Dzięki pomocy prof. Oaka, Latias oraz Josha Ash zdobywa dowody swojej niewinności. Również Serena, pragnąca z całego serca mu pomóc dostaje ważne zadanie. Udowadnia przy tym swoje zdolności aktorskie. Winnym całego zamieszania, jak i prawdziwym wspólnikiem Zespołu R jest sam burmistrz Wallen. Narobił sobie niezłych długów i w efekcie tego stał się agentem Rocket. Organizacja Giovanniego, mając protekcję burmistrza była całkowicie bezkarna. W zamian za dobrą współpracę Wallen otrzymywał pokaźne sumki. Dzięki hakerskim zagrywkom Naszych detektywów, dociekliwości Asha, pomocy Josha, Latias i prof Oaka i wreszcie świetnej prowokacji Sereny, udaje się zdemaskować niecnego polityka. Ash choć nie ponosi oficjalnych konsekwencji, trafia pod sąd przyjaciół. Choć była to w gruncie rzeczy zabawa, to starano się zachować powagę. Jednak poza Clemontem i Misty nikt nie brał tego na poważnie i każdy sypnął jakimś żartem. W końcu nawet nasze ponuraki nie mogły się powstrzymać od śmiechu. Oczywiście Ash wygrał sprawę. Konstrukcja całego epizodu jest bardzo ciekawa, stanowi przeplatankę sprawy sądowej z wydarzeniami związanymi z zagadką. Nasza Bonnie znów próbowała swatać brata podczas balu, zaś na procesie skrupulatnie notowała każde słowo Clemonta (i to dosłownie). Sam Ash nieźle sobie radził jako zbiegły przestępca, jego przebranie jako garbatego biedaka byłoby idealne, gdyby nie fakt, że garb był żywy. Widzę tu niezłe nawiązania do: epizodu z serii Orange Island, bądź Johto (nie pamiętam dokładnie) – tam też bohaterowie trafiają do miasta, gdzie rządził zły burmistrz pragnący za wszelką cenę utrzymać się przy władzy, oraz odcinka „Pingwinów z Madagaskaru” – „Problem z Żelusiem” (scena sądu koleżeńskiego). Dałbym za ten odcinek ocenę 11/10, lecz za super (choć nie wiem, czy zamierzone) nawiązanie do epizodu serii Indygo – „Bitwa na Pokładzie Świętej Anny„, gdzie Zespół R jeden, jedyny raz przeprowadza wielką akcję wraz z oddziałem swoich pomagierów i dochodzi do wielkiej walki z gośćmi. Pod tym względem to był mój ulubiony epizod, w końcu Zespól R to agenci oficerowie, więc powinni mieć pod komendą oddział pomocników, szeregowych agentów. Dlatego za ten wspomniany wątek daję ocenę 12/10 :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiedziałam! Tak coś czułam, ten burmistrz coś mi śmierdział i to bynajmniej nie dlatego, że miał w kieszeni zdechłą rybę xD.
    A więc nasz drogi Wallen od początku chciał Asha w to wszystko wrobić. Co za uparciuch. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło dla naszych bohaterów. :)
    Niesamowicie rozbawiła mnie Bonnie zapisująca każde (dosłownie) słowo Clemonta. Dzięki temu ten epizod nabrał jeszcze więcej zabawności (o ile istnieje takie słowo) :)
    Ogólna ocena: 10/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...