środa, 20 grudnia 2017

Przygoda 010 cz. II

Przygoda X

Zagadka z przeszłości cz. II


Następnego dnia, po przepysznym śniadaniu udaliśmy się do profesora Samuela Oaka. Na całe szczęście jego laboratorium znajdowało się w tym samym miejscu, w którym je zostawiliśmy w przyszłości, więc nie mieliśmy problemów ze znalezieniem go. Szybko tam dotarliśmy i zapukaliśmy do drzwi. Otworzył nam je młody i całkiem przystojny, trzydziestoparoletni mężczyzna o ciemnych włosach oraz oczach, który przywodził mi na myśl starszą wersję Gary’ego Oaka.
- Słucham, moi drodzy? Co was do mnie sprowadza? - zapytał uczony, patrząc na nas uważnie.
- Mamy do pana bardzo, ale to bardzo ważną sprawę, panie profesorze - powiedziałam uroczystym tonem.
Uczony przyjrzał się nam uważnie i nagle zauważył wśród nas Asha. Natychmiast się rozpromienił.
- ASH! Niesamowite! To naprawdę ty?! - zawołał wesoło profesor Oak - Niesamowite! Tyle lat minęło, a ty wciąż się nic nie zmieniłeś! No, może jesteś trochę starszy.
- Przepraszam, ale pan mnie zna, panie profesorze? - zapytał zdumiony reakcją uczonego Ash.
Nawiasem mówiąc nie tylko jego zdziwiło zachowanie uczonego, nas również. Znaliśmy dobrze film „Powrót do przyszłości“ i spodziewaliśmy się, że podobnie jak w tej historii profesor nie będzie nas pamiętał, a poza tym nie uwierzy w naszą opowieść i będziemy musieli jakoś przekonać go do tego, żeby nam pomógł. Tymczasem profesor Oak doskonale znał Asha i ucieszył się na jego widok. Jak to było jednak możliwe, skoro znaleźliśmy się w czasach, w których żadne z nas jeszcze się nie narodziło? To budziło nasze podejrzenia.
- Oczywiście, że cię znam! Ale jasne, ty przecież nie możesz wiedzieć, skąd cię znam! - zaśmiał się wesoło profesor Oak i otworzył nam szeroko drzwi - Wejdźcie lepiej do środka. Tam wszystko sobie wyjaśnimy.
Uznaliśmy tę radę za najlepsze wyjście z sytuacji, więc weszliśmy do środka. Profesor zaprosił nas do swego gabinetu, poczęstował herbatą oraz ciastkami, po czym usiadł naprzeciwko nas i powiedział:
- Jestem wam winien pewne wyjaśnienia, jednak jeśli pozwolicie, to wy pierwsi opowiedzcie mi, jak tutaj trafiliście. Zakładam, że nie jesteście wcale z moich czasów, mam rację?
- Tak, to prawda, panie profesorze. Jesteśmy z przyszłości - powiedział Ash, a ja, Clemont i Bonnie pokiwaliśmy głowami na znak potwierdzenia.
- Domyślałem się tego - zaśmiał się wesoło profesor - Wy jeszcze nie przyszliście na świat, prawda?
- Prawda, ale skąd pan to wie? - zdziwił się Clemont.
- No właśnie! To dość dziwne, że pan to wie - dodała Bonnie, uważnie obserwując uczonego.
- Najpierw opowiedzcie mi, jak tutaj trafiliście, przyjaciele, a wówczas ja wam opowiem, skąd znam Asha - powiedział profesor Oak.
Uznaliśmy, że nie mamy innego wyjścia i musimy zgodzić się na jego warunki, co natychmiast uczyniliśmy. Opowiedzieliśmy więc uczonemu, w jaki sposób tu trafiliśmy, on zaś wysłuchał nas, po czym uśmiechnął się radośnie.
- Rozumiem was. A więc w taki sposób się tutaj znaleźliście - zaśmiał się do nas wesoło - Wiedz jednak, że to nie jest pierwsza podróż w czasie, z którą miałeś okazję się zetknąć, Ash. Tyle tylko, iż poprzednim razem to ja byłem podróżnikiem, a ty mnie ugaszczałeś w swoich czasach.
- Pan podróżował w czasie, profesorze? - zapytał zdumiony słowami uczonego Ash - Jak to możliwe? Nie pamiętam, żebym pana spotkał.
- Ale mnie spotkałeś, przyjacielu - uśmiechnął się do mnie wesoło Oak - Spotkałeś, choć nie masz o tym pojęcia.
Ash zamyślił się nad tym, co powiedział mu jego przyszły mentor, po czym powiedział:
- Niemożliwe. To niemożliwe. Miałem co prawda jedną taką przygodę, kiedy podróżowałem razem z Misty i Brockiem. Spotkaliśmy wtedy chłopca z przeszłości, który wraz z pewnym mitycznym Pokemonem uciekał przed kłusownikiem.
- Tak... Ten Pokemon to był Celebi. Wykorzystał on swoją moc, żeby przenieść ich w czasie o całe pięćdziesiąt lat do przodu. Tam jednak dopadł ich ktoś inny, ktoś o wiele gorszy od kłusownika - powiedział profesor Oak i głośno westchnął - To był człowiek niezwykle podły i bezwzględny. Rabuś w żelaznej masce.
- Pamiętam go... Bydlak niemalże zmiażdżył mi butem wszystkie palce prawej ręki, kiedy próbowałem mu odebrać pokeball, w którym uwięził on Celebiego - powiedział Ash, oglądając uważnie swoją dłoń i krzywiąc się na samo wspomnienie tego wydarzenia - Ale chwileczkę! Zaraz... Skąd pan wie, że ja... że on... że...
Uczony uśmiechnął się do niego, po czym otworzył szufladę biurka i wyjął z niego kartkę, na której znajdował się narysowany sprawną ręką artysty szkic ukazujący dwa Pokemony. Jednym z nich był Pikachu, drugim zaś inny stworek, który widocznie był bohaterem opowieści profesora Oaka i Asha.
- Ja znam ten rysunek! - zawołał zdumiony Ash, gdy zobaczył, co mu pokazał profesor - Narysował go Sammy... Ten chłopak z przeszłości.
- Właściwie nazywał się on Samuel. Samuel Oak - powiedział uczony.
Spojrzeliśmy całą czwórką na uczonego, a usta same otworzyły się nam  ze zdumienia.
- No nie! No nie! Chce pan powiedzieć, że.... Sammy? - zdziwił się Ash - Sammy to pan?
- Tak, Ash. To ja - uśmiechnął się do niego profesor Oak - Po całej tej przygodzie i wsadzeniu Rabusia w żelaznej masce do więzienia wróciłem z pomocą Celebi do swoich czasów. Dorosłem, zostałem uczonym. Gdy się poznaliśmy miałem dziesięć lat, a dzisiaj mam trzydzieści cztery. Czekałem dwadzieścia cztery lata na to, żeby móc cię znowu zobaczyć, Ash, mój drogi przyjacielu.
Profesor Samuel Oak wstał od biurka i podszedł do mojego chłopaka (który również się podniósł ze swego miejsca), kończąc swoją wypowiedź:
- Mój prawdziwy przyjacielu.
Uczony i Ash uściskali się radośnie. Obaj mieli łzy szczęścia w oczach. Widocznie spotkanie po latach było dla nich czymś naprawdę wspaniałym. Ja z Clemontem i Bonnie staliśmy zaś w szoku nie wiedząc początkowo, co mamy powiedzieć. W końcu najmłodsza z nas przełamała milczenie.
- Chcecie powiedzieć, że się już spotkaliście w przeszłości? - zapytała.
- Chyba raczej w przyszłości, biorąc pod uwagę czasy, w jakich teraz się znajdujemy - zachichotał wesoło Clemont.
Westchnęłam głęboko.
- Ach, te podróże w czasie. Nigdy nie można być z nimi niczego, ale to niczego pewnym - stwierdziłam z ironią.
Profesor tymczasem puścił swego dawnego przyjaciela i uśmiechnął się do niego.
- Wyglądasz prawie tak samo, jak cię zapamiętałem, Ash. Tylko jesteś starszy o te kilka lat.
- Konkretnie to o cztery - zaśmiał się wzruszonym głosem mój chłopak - Wtedy miałem dwanaście lat, a dzisiaj mam już szesnaście.
- Czekałeś więc na kolejne spotkanie ze mną mniej niż ja - powiedział uczony i poklepał go lekko po ramieniu - Ja zaś spodziewałem się czekać nieco dłużej na nasze pierwsze spotkanie, bo wiesz, według moich danych masz przyjść na świat dopiero za jakieś czternaście lat.
- To prawda. A pan zostanie moim ojcem chrzestnym oraz mentorem i prawdziwym przyjacielem - powiedział Ash.
- Hmm... To jest piękna wizja i bardzo mi ona odpowiada - zaśmiał się uczony - Nie będę cię jednak wypytywał o przyszłość, bo lepiej za bardzo w nią nie wybiegać. Lepiej wróćmy do najważniejszej sprawy, która was tutaj sprowadza. Chcecie wrócić do swoich czasów, mam rację?
- Dokładnie tak, panie profesorze - odpowiedziałam mu - Nie wiemy jednak, jak mamy to zrobić.
- Cóż... To nie będzie łatwe, ale jedyne wyjście z sytuacji jest takie, że zbuduję nowy wehikuł, wy zaś wrócicie nim do swoich czasów - wyjaśnił nam profesor Oak - Do tego będę jednak potrzebował pomocy Clemonta.
- O nie! Tylko nie jego! - jęknęła załamanym głosem Bonnie - Jak mój brat zacznie panu pomagać, to skończy się tylko na kolejnym wybuchu!


Clemont zarumienił się na całej twarzy, ponieważ doskonale wiedział, że należą mu się ostre słowa od rodzonej siostry. Profesor Oak jednak był nieugięty.
- Obawiam się, że nie mamy innego wyjścia. Bez względu na to, jak bardzo Clemont nabroił z pierwszym wehikułem czasu, to teraz potrzebuję jego pomocy - powiedział uczony poważnym tonem - Tylko on bowiem wie, z czego został zbudowany poprzedni wehikuł. Może mi więc bardzo pomóc stworzyć jego nowszą wersję. Jeśli zacznę go robić sam i to od podstaw, to może to potrwać długo. Za długo. Pamiętajcie, że im dłużej pozostajecie w naszych czasach, tym bardziej narażacie swoje własne czasy na zniszczenie.
- Zniszczenie? Jak to? - zdziwiła się Bonnie.
Ash spojrzał na nią uważnie i bardzo poważnym tonem powiedział:
- Profesor ma rację. Musimy jak najszybciej wrócić do swoich czasów. Jeśli zostaniemy tu dłużej, to możemy wywołać reakcję łańcuchową, która doprowadzi do tego, że w ogóle się nie narodzimy. Możemy tak namieszać, że lepiej o tym nie myśleć.
- No tak. Widziałam wszystkie części „Powrotu do przyszłości“ i wierz mi lub nie, Bonnie, ale podróże w czasie są naprawdę ryzykowne - rzekłam najbardziej poważnym głosem, jaki tylko zdołałam z siebie wykrzesać.
- Dobrze, skoro nie mamy innego wyjścia, to musimy powierzyć nasze życie mojemu bratu - powiedziała Bonnie i spojrzała uważnie na Clemonta - Ale jeśli znowu zrobisz jedno wielkie bum, to nie daruję ci tego! Zobaczysz!
Clemont zachichotał nerwowo.
- Spokojnie, siostrzyczko. Spokojnie - rzekł chłopak, czule dotykając jej głowy - Będzie dobrze. Damy sobie radę.
- Właśnie, więcej wiary w naszego przyjaciela - zaśmiał się Ash i zaraz spojrzał na naszego geniusza - Ile zajmie wam budowa nowego wehikułu?
Młody Meyer zamyślił się przez chwilę nim mu odpowiedział:
- Ostatni wehikuł budowaliśmy z profesorem osiem dni, ale robiliśmy to od podstaw i nie wiedzieliśmy, od czego mamy zacząć - zaczął mówić chłopak - Tym razem wiem, co i jak mamy zrobić, możemy więc liczyć na połowę tego czasu.
- Połowę? Przecież to cztery dni! - jęknęła załamana Bonnie.
- Clemont, nie da rady szybciej?! - zawołałam równie przerażona.
Chłopak rozłożył bezradnie ręce.
- Przykro mi, ale nie da się powiedzieć, ile nam to zajmie - powiedział zasmuconym tonem - Cztery dni minimum. Może nam się uda skrócić ten termin, ale obawiam się, że to raczej niemożliwe.
Wiedzieliśmy, że nie ma innego wyjścia, zwłaszcza, gdy profesor Oak potwierdził słowa Clemonta. Uznaliśmy więc, że skoro tak się sprawy mają, to trzeba spróbować sobie poradzić przez te cztery dni, oczywiście w miarę możliwości bez pakowania siebie i innych ludzi w kłopoty. Niestety, niezbyt nam to wyszło, o czym zaraz opowiem.

***


Profesor Oak razem z Clemontem poszli dokupić na mieście kilka niezbędnych części do przyszłego wehikułu czasu, których nasz uczony nie posiadał w swoim laboratorium. Zaś ja z Ashem i Bonnie poszłam zwiedzić miasto. Cała nasza trójka była bardzo ciekawa, jak wyglądała Alabastia w roku 1975. Przyznaję, że nie zauważyłam w niej wiele zmian czy raczej różnic, jeśli mam mówić poprawnie. Nie było tylko kilku sklepów, niektóre ulice miały inne nazwy, zaś słynna restauracja „U Delii“ nazywała się wtedy „U Belli“, co jednak jakoś wcale nas nie zdziwiło, zwłaszcza, że mieliśmy już okazję poznać jej właścicielkę, która powiedziała nam, jak się nazywa jej lokal. Poszliśmy więc tam zamówić jakiś obiad. Oczywiście Bellę bardzo ucieszył nasz widok.
- Witajcie. Znaleźliście profesora? - zapytała, gdy tylko nas zobaczyła.
- Owszem, proszę pani. Znaleźliśmy - powiedział Ash - Poprosił nas jednak, abyśmy poczekali kilka dni, bo na razie jego Pokemony są chore czy coś w tym stylu i nie może nam teraz dać żadnego z nich.
- Rozumiem. Ech, ci uczeni. Ciągle zajmują się tą swoją nauką i nie widzę, że ich podopieczni chorują - mruknęła złośliwie Bella - A jak już to wreszcie łaskawie zauważą, to jest już czasami albo za późno, albo trzeba się przygotować na bardzo długą rekonwalescencję. Skąd ja to znam? Ale nieważne. Chcecie coś zjeść?
- Z przyjemnością zjedlibyśmy jakiś obiad - powiedziałam, zaś Ash i Bonnie poparli moje zdanie.
- W takim razie usiądźcie przy jednym ze stolików i zaraz wam coś każę podać. A propos, dlaczego nie ma z wami tego uroczego blondyna w okularach? - zapytała Bella.
- Został z profesorem, żeby mu pomóc w opiece nad Pokemonami - wyjaśnił kobiecie Ash.
- Rozumiem. No dobrze, zaraz wam dam menu i sobie coś wybierzecie - uśmiechnęła się do nas kobieta.
Już po chwili raczyliśmy się we trójkę przepysznym spaghetti z sosem bolońskim, które było specjalnością zakładu. Musiałam przyznać, że Delia odziedziczyła po swojej matce zdolności kulinarne, gdyż obie gotowały po prostu wspaniale, że o tworzeniu wspaniałych wypieków nie wspomnę. Tak czy inaczej obiad bardzo nam smakował.
Po obiedzie chcieliśmy zapłacić, jednak Bella powiedziała, że od ludzi, którzy pomogli jej w potrzebie nie może wziąć zapłaty. Mimo wszystko uważaliśmy, że należy się jej jakaś nagroda za tak wspaniały obiad. Bella wówczas stwierdziła, iż istnieje pewien sposób, w jaki byśmy mogli się jej odwdzięczyć za tak doskonały posiłek.
- Możecie zaopiekować się tą moją wiercipiętą? - zapytała nas kobieta z uśmiechem na twarzy - Strasznie mi się ona tutaj nudzi, nie mam komu jej powierzyć, a was zdaje się polubiła.
Odpowiedzieliśmy jej, że nie mamy nic przeciwko temu, dlatego też z radością wzięliśmy małą Delię ze sobą. Poszliśmy razem z nią na plażę, bo Alabastia w 1975 roku miała na szczęście dostęp do morza, podobnie jak w naszych obecnych czasach.
Gdy byliśmy na miejscu, to przebraliśmy się w kostiumy kąpielowe i usiedliśmy na plaży. Wypuściliśmy nawet swoje Pokemony, żeby mogły one się rozruszać i pobiegać na świeżym powietrzu. Już po chwili mój Fennekin razem z moim Panchamem, Chespinem Clemonta i Dedenne Bonnie biegał radośnie po piasku, a Bonnie razem z Delią uganiały się za nimi, radośnie przy tym chichocząc.
Ash widząc bawiące się stworki nagle posmutniał. Kiedy zapytałam go, co jest tego powodem, to odpowiedział:
- Bardzo mi brakuje mojego Pikachu. Boję się, że go już więcej nie zobaczę.
Uśmiechnęłam się do niego czule i powiedziałem:
- Nawet tak nie myśl, Ash! Nie wolno ci tak myśleć! Pikachu jest cały i zdrowy w naszych czasach. Zobaczysz, że już niedługo wrócimy do 2005 roku, a wówczas znowu weźmiesz Pikachu w ramiona, uściskasz go i będzie tak, jak dawniej.
Ash spojrzał na mnie i zapytał:
- Wierzysz, że tak będzie?
- Ja jestem tego pewna, kochanie.


Chłopak uśmiechnął się do mnie czule i ścisnął mnie za rękę.
- Nie myśl, proszę, że się rozklejam z byle powodu czy coś. Po prostu brakuje mi Pikachu. Przez praktycznie wszystkie przygody, jakie przeżyłem w swoim życiu, on zawsze mi towarzyszył. Jest jak moja prawa ręka. Bez niego czuję się chwilami bardzo dziwnie.
- Rozumiem cię, Ash, ale zobaczysz, że jeszcze wrócimy do naszych czasów, zaś Pikachu jeszcze niejeden raz wyciągnie nas z tarapatów, poza oczywiście tymi, w które sam nas wpakuje.
Zaśmialiśmy się oboje na ten żart, jednak po chwili śmiech nas opuścił, gdyż usłyszeliśmy dziki, dziewczęcy krzyk przerażenia.
- To Delia! - zawołałam - Coś się musiało stać!
- Chodźmy to sprawdzić! - zawołał Ash i pobiegł ze mną w kierunku, z którego dobiegł nas krzyk.
Biegnąc natknęliśmy się na pannę Meyer, która była przerażona.
- Bonnie, co się stało? Gdzie Delia? - zapytałam.
- Jest tam! Na chwilę się rozdzieliłyśmy i ona poszła tam i zaczęła krzyczeć - odpowiedziała nam dziewczynka - Nie wiem, o co chodzi, ale to musi być naprawdę przerażające, skoro tak wrzeszczy.
Pobiegliśmy sprawdzić, co się stało i zastaliśmy Delię trzęsącą się ze strachu. Jej oczy zaś były pełne łez. Ash uklęknął szybko obok dziewczynki i mocno ją do siebie przytulił.
- Co się stało, Delio? Czemu płaczesz? - zapytał z troską w głosie.
Dziewczynka była tak roztrzęsiona, że nawet nie miała ona siły z siebie cokolwiek wydusić, jedynie wskazała mu palcem miejsce, które ją bardzo przerażało. Spojrzeliśmy szybko w tym kierunku i wówczas zauważyliśmy, co wywołało taki paniczny strach w dziewczynce.
Na plaży leżał mężczyzna. Upadł on twarzą na piasek, a fale powoli go obmywały. Był ubrany w żółtą koszulkę oraz zielone spodenki plażowe, na nogach zaś miał plażowe kapcie. Ash puścił Delię i podbiegł do mężczyzny. Wraz z nim ruszył mój Fennekin, który delikatnie obwąchał człowieka i zapiszczał smutno. Ash zaś przyłożył mężczyźnie palce do szyi, po czym spojrzał na nas poważnym wzrokiem.
- Nie żyje - powiedział.
Delia zaczęła się jeszcze mocniej trząść i piszczeć.
- On tam stał przed chwilą... Stał i rozmawiał sobie z jakimś panem... Pokłócili się i ten drugi pan uderzył tego pierwszego kamieniem i uciekł - zaczęła mamrotać dziewczynka tuląc się mocno do mnie.
- Spokojnie, Delio. Spokojnie. On już tu nie wróci. Jesteś bezpieczna - powiedziałam tuląc ją do siebie, ale też jednocześnie sama wątpiąc w to, co właśnie mówiłam.
Zrozumiałam, jak poważna była ta sytuacja. Jeżeli mężczyzna widział, że mała Delia była świadkiem jego zbrodni, to na pewno bez najmniejszych skrupułów nie zawaha się uciszyć dziewczynki, aby mieć pewność, że ta go nie wyda. Wszyscy w mig to pojęliśmy.
- Trzeba wezwać policję - powiedział Ash, podchodząc do nas - Zanim zaś ona przyjedzie, to musimy tutaj zostać i pilnować, żeby nikt nie usunął ciała.
- Ja pójdę po policję - zgłosiła się na ochotnika Bonnie.
- Dobrze, ale pospiesz się, proszę - kiwnął głową na znak zgody mój ukochany.
Dziewczynka przebrała się w swój normalny strój, po czym pobiegła na najbliższy posterunek policji. Na szczęście zwiedzając wcześniej miasto widzieliśmy, na jakiej ulicy się on znajduje, dlatego nie miała problemu ze znalezieniem go.
Czekając na Bonnie ja i Ash prowadziliśmy małą dyskusję.
- Nieźle, nie ma co - powiedział mój chłopak złym tonem - Mieliśmy nie narobić problemów, a tymczasem wpakowaliśmy moją mamę w kłopoty.
- O czym ty mówisz, Ash? - zdziwiły mnie jego słowa - Przecież to nie my zabiliśmy tego człowieka.
- Nie my, ale to my przyprowadziliśmy tutaj Delię. Czy nie rozumiesz, Sereno? Gdybyśmy tutaj z nią nie przyszli, to ona nie byłaby świadkiem morderstwa i nic by się nie wydarzyło. Możliwe, że teraz zabójca zechce uciszyć niewygodnego świadka. A wiesz, co to dla mnie oznacza? Jeżeli ją zabije zanim ona zostanie moją mamą, zmieni się historia i ja się nigdy nie narodzę. Ty zaś nigdy nie wyruszysz w podróż trenerki Pokemonów moim śladem, bo mnie w ogóle nie poznasz. Clemont i Bonnie również. Ja po prostu przestanę istnieć.
Przeraziłam się tym, co usłyszałam. Oczywiście wiedziałam doskonale, że Ash mówi prawdę. Dość dobrze poznałam filmy o podróżach w czasie, żeby nie zdawać sobie sprawy z tego, że on ma rację. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, co będzie, jeśli ta wizja się spełni i mój ukochany zniknie na zawsze. Wiedziałam jedno, musimy chronić Delię za wszelką cenę.
- Zresztą tu już nawet nie chodzi o to, że mogę całkowicie zniknąć z czasoprzestrzeni - powiedział po chwili Ash - Chodzi o coś innego.
- O co? - zapytałam go.
- O to, że to jest moja mama i nie mogę jej stracić - odpowiedział mi mój chłopak - Więc nawet gdyby w grę nie wchodziło wcale takie ryzyko, o którym mówimy, to i tak bym zrobił wszystko, aby jej pomóc. Nie mógłbym jej zostawić w potrzebie.
Spojrzałam mu w oczy, uśmiechnęłam się do niego czule wiedząc, że jest na pewno tak, jak mówi i na pewno nie umiałby zostawić swojej mamy samej w tarapatach, nawet gdyby jego istnienie nie było w ogóle zagrożone.On po prostu zbyt mocno kochał swoją mamę, aby tak się zachować.
Objęłam mocno Delię, która wciąż była bardzo roztrzęsiona po tym wszystkim, co miało ostatnio miejsce. Kiedy w końcu przyjechała oficer Jenny i lekarz z siostrą Joy, aby zabrać ciało oraz spisać nasze zeznania, to dziewczynka zdążyła się już jakoś uspokoić, jednak wciąż była w głębokim szoku, czemu jednak się było trudno dziwić.
- I co pan sądzi, doktorze? - zapytała Jenny patologa, który przyjechał z nią na miejsce zbrodni.
- Zabójstwa dokonano tępym narzędziem, prawdopodobnie takim oto kamieniem - powiedział patolog i pokazał policjantce płaski kamień.
Jenny obejrzała go sobie bardzo dokładnie przez lupę, nie zapominając o zostawieniu rękawiczek na swych dłoniach, po czym oddała go lekarzowi.
- Nie ma odcisków palców. Zabójca musiał mieć rękawiczki.
- Prawdopodobnie, proszę pani - odpowiedział jej patolog - No, tak czy inaczej lepiej będzie zabezpieczyć ten przedmiot.



Policjantka zrobiła tak, jak powiedział lekarz, po czym spojrzała ona z uwagą na siostrę Joy, która razem z Pokemonem Chansey wnosiła ciało zamordowanego do karetki pogotowia.
- Sprawca uderzył swoją ofiarę od tyłu w lewą część czaszki. Śmierć musiała nastąpić na miejscu, co wskazuje na fakt, że sprawca jest niezwykle silny - mówił dalej lekarz.
- Wiemy również, że był to mężczyzna - odezwał się nagle Ash, który razem ze mną, Bonnie i Delią przysłuchiwał się całej rozmowie.
- Skąd ta pewność? - zapytała Jenny.
- Mała Delia była świadkiem zbrodni - wyjaśniłam - Niestety, była zbyt wstrząśnięta, aby cokolwiek zapamiętać z tego, co się stało, poza tym, że sprawcą był mężczyzna.
Jenny uklękła przed Delią i zapytała ją:
- Maleńka, widziałaś to wszystko?
Dziewczynka pokiwała szybko główką na znak potwierdzenia.
- To był pan? Ten, który uderzył tego drugiego pana?
Mała znowu pokiwała twierdząco główką.
- Był niski?
Delia pokręciła główką przecząco.
- A więc wysoki? - pytała dalej policjantka.
Potwierdzenie.
- Jakie miał włosy? Jak był ubrany?
Dziewczynka zastanowiła się i powiedziała:
- Elegancko... Ale nie wiem, co miał na sobie. Miał szary kapelusz. Nie widziałam jego buzi.
- Rozumiem - Jenny poklepała czule dziewczynkę po ramieniu - Ale czy jesteś pewna, że to był pan?
- Tak, to musiał być pan... Chyba, że jakaś pani się za pana przebrała - odpowiedziała jej wciąż zapłakanym tonem dziewczynka.
Policjantka pokiwała głową ze zrozumieniem, po czym podniosła się i spojrzała na nas uważnie.
- Wy niczego nie widzieliście? - zapytała.
- Nie, proszę pani. Ja i mój chłopak siedzieliśmy na kocu parę metrów stąd - odpowiedziałam, pokazując przy tym policjantce, gdzie dokładniej to miało miejsce - Bonnie pilnowała Delii, ale na chwilę obie się rozdzieliły i wtedy właśnie to się stało.
- To prawda, proszę pani. Ja też niczego nie widziałam - poparła moje słowa Bonnie.
Jenny przyjrzała się nam bardzo uważnie, wyraźnie powątpiewając w prawdziwość naszych słów. Rzeczywiście to wszystko, co jej mówiliśmy, brzmiało dość dziwacznie, bo praktycznie nikt z nas nic nie widział poza małą, zapłakaną dziewczynką, która to nawet nie potrafiła wydusić z siebie czegoś konkretnego. Na szczęście policjantka nam ostatecznie uwierzyła, bo już po chwili nam powiedziała:
- Macie szczęście, że wam wierzę. Ale lepiej będzie dla was, jeśli nie będziecie wyjeżdżać z miasta zanim cała ta sprawa się nie wyjaśni.
- Spokojnie, nie zamierzamy się stąd zabierać w ciągu najbliższych kilku dni - powiedziałam z uśmiechem.
Jenny pokiwała głową.
- Doskonale. A tej małej to lepiej pilnujcie jak oka w głowie. Jeżeli coś sobie przypomni, to musi nam to powiedzieć.
- Na pewno powie, proszę pani. Oczywiście, jak już sobie przypomni - powiedział Ash z uśmiechem na twarzy.
Miejscowa oficer Jenny niestety nie była naszą dobrą znajomą z 2005 roku, ale mimo wszystko widać było wyraźnie, że można było się z nią jakoś dogadać, choć nie miała ona raczej ochoty na to, abyśmy jej pomagali w śledztwie. No cóż, takie były konsekwencje podróży w czasie. Nie nasze czasy, nie nasi przyjaciele. Trudno, musieliśmy to jakoś zaakceptować.
Kiedy już policjantka z lekarzem oraz siostrą Joy zabrali ciało denata zostaliśmy sami na plaży. Ash wyjął natychmiast z plecaka lupę i przyjrzał się uważnie miejscu zbrodni.
- Tu już raczej nic nie znajdziesz. Wątpię, żeby Jenny mogła pominąć jakiś istotny szczegół - powiedziałam, mocno przytulając do siebie Delię.
- Mimo wszystko muszę się temu przyjrzeć - odpowiedział mi Ash, po czym zaczął uważnie obserwować fragment plaży, na którym jeszcze przed chwilą znajdowało się ciało.
Obserwował je tak przez kilka minut, po czym podszedł do mnie i do Bonnie.
- No i co tam zauważyłeś? - zapytała dziewczynka.
Ash uśmiechnął się do niej.
- Zauważyłem, że morderca zostawił sporo śladów na piasku. To musi być ktoś, komu się dobrze powodzi.
- Skąd taki wniosek? - zapytałam.
- Bo zostawił odciski bardzo dobrych adidasów, podobnych do tych, które nosiła jego ofiara - wyjaśnił mi Ash - Prócz tego zauważyłem, że palił papierosa. Nie byle jakiego, ale całkiem dobrej marki, co tylko potwierdza moją teorię o jego bogactwie.
- Skąd wiesz, że to dobra marka? - zdziwiła się Bonnie.
Nasz detektyw pokazał wówczas mnie i naszej przyjaciółce niedopałek papierosa.- Widzicie ten niedopałek? Widnieje na nim już ledwo widoczna, ale jednak widoczna nazwa firmy, która produkuje te paskudztwa. Nazywa się ona „Masters“.
- „Masters“? To jedna z najlepszych firm produkujących papierosy - powiedziała Bonnie.
- A ty skąd to wiesz? - zdziwiłam się.
- Tata je czasami pali - odpowiedziała mi dziewczynka.
- A więc moja teoria się sprawdza - powiedział Ash poważnym tonem - Ten, który zginął i ten, który go zamordował to musieli być ludzie bardzo zamożni. Biedacy nie mają dobrych butów, a wiem, że zabójca musi mieć dobre buty, bo poznaję je po odciskach. Sam mam podobne i pamiętam, że dużo kosztowały. A do tego jeszcze te papierosy. Ten denat to musiał ktoś naprawdę bardzo wysoko postawiony, podobnie zresztą jak i jego zabójca.
- Geniusz! - powiedziałam z podziwem w głosie.
Ash zrobił nieco dumną minę.
- E tam, zaraz geniusz. Ja po prostu uważnie wszystko obserwuję i wyciągam z tego wnioski. Zresztą mogę się mylić i wcale nie musi być tak, jak mówię - odpowiedział mi mój chłopak - Sądzę jednak, że się nie mylę.
- No, to co teraz robimy? - zapytała Bonnie.
- Proponuję odwieźć małą do domu i pilnować jej jak oka w głowie - zasugerowałam - A przy okazji poprowadzić śledztwo z oficer Jenny, o ile oczywiście ona nam na to pozwoli.
- Pozwoli. Na pewno pozwoli - rzekł z uśmiechem Ash, chowając do małego woreczka niedopałek papierosa - Jeśli to draństwo było trzymane w ustach potencjalnego mordercy, to jest na nim nadal jego DNA. Można je więc sprawdzić, gdy się już go dorwie.
- Ale najpierw, jak sam zauważyłeś, trzeba go znaleźć, a to nie będzie wcale takie proste - powiedziałam.
Ash poprawił sobie na głowie czapkę i uśmiechnął się do mnie wręcz zawadiacko.
- Więcej wiary w swojego chłopaka, Sereno. Więcej wiary. Tylko ona może nam teraz pomóc.

***


Odwieźliśmy Delię do domu i opowiedzieliśmy jej matce o wszystkim, co zaszło. Okazało się jednak, że Bella już o wszystkim wie, bo oficer Jenny przyjechała do niej i zdążyła nas w tym czynie uprzedzić. Powiedziała też pani Krupsh, że powinna ona pilnować swojej córki jak oka w głowie, zaś dla pewności, iż tak będzie Jenny przyśle tutaj kogoś ze swoich ludzi, aby strzegł Delii w dzień i w nocy. Ja, Ash i Bonnie dodaliśmy, że też możemy pomóc w chronieniu dziewczynki. Bella uznała, iż co cztery pary oczu to nie jedna, więc zgodziła się na to, choć obawiała się, że niewiele możemy zdziałać, w końcu sami byliśmy jeszcze dziećmi.
- Czy jesteśmy dziećmi czy dorosłymi, to ochronimy pani córkę, pani Krupsh - powiedział bojowym tonem Ash.
Bella uśmiechnęła się do niego delikatnie.
- Ty, chłopcze, naprawdę mi kogoś przypominasz, ale nie umiem sobie tego w żaden sposób uzasadnić - powiedziała kobieta - Pewnie uznasz mnie za wariatkę, że tak mówię, bo przecież moje słowa nie mają żadnego sensu.
- Przeciwnie, proszę pani. Mają więcej sensu niż pani myśli - rzekł Ash z enigmatycznym uśmiechem na twarzy.
Nie wyjaśnił jednak Belli, co miał na myśli, ona zaś postanowiła nie wnikać w szczegóły. Jenny zaś uśmiechnęła się do Asha i powiedziała:
- Cóż, mój drogi chłopcze... Masz w sobie, jak widzę, naprawdę bardzo dużo zapału do walki. Podoba mi się to.
Poklepała wesoło chłopaka po ramieniu i dodała:
- Gdybyś coś odkrył, to będę ci wdzięczna, jeśli podzielisz się tym ze mną, mój drogi chłopcze.
- W sumie to ja już coś znalazłem - powiedział Ash i podał policjantce niedopałek papierosa w woreczku - To niedopałek papierosa, który palił morderca przed dokonaniem zabójstwa. Pochodzi z firmy „Masters“.
- „Masters“? To jest najlepsza wytwórnia papierosów w całym regionie Kanto - powiedziała Jenny, obserwując uważnie dowód rzeczowy.
- No właśnie... Co by mogło wskazywać na to, że morderca jest bogaty - mówił dalej Ash - Prócz tego na plaży znalazłem ślady butów zabójcy. Są one bardzo podobne do śladów butów ofiary. Nie było to łatwe, bo tam było pełno śladów, ale po wnikliwej obserwacji udało mi się rozróżnić wszystkie i dopasować je do osób, które tam były. Większość tych śladów to ślady plażowych klapek lub sandałów. Ślady par butów były tylko cztery: ofiary, oficer Jenny, siostry Joy, lekarza i jeszcze inne... Gdy już zbadałem ślady, to zauważyłem, że oni obaj (to jest morderca i jego ofiara) musieli więc mieć na sobie obuwie naprawdę najlepszej jakości. Szukamy zatem kogoś bardzo bogatego, kto nie cofnie się przed niczym, żeby tylko osiągnąć swoje cele.
Jenny popatrzyła na dowód rzeczowy, potem na Asha i zapytała:
- Czy mogę zatrzymać ten dowód?
- Oczywiście, proszę pani. Wziąłem go przecież specjalnie dla pani - uśmiechnął się delikatnie do kobiety Ash.
Policjantka schowała więc dowód rzeczowy do kieszeni i uścisnęła dłoń swemu młodemu przyjacielowi.
- Ash, mój drogi chłopcze. Jesteś naprawdę bystry i inteligentny. Mam nadzieję, że zechcesz w przyszłości zostać policjantem.
Chłopak uśmiechnął się do mnie wesoło, ja zaś zrozumiałam, o co mu chodzi. W końcu już jedna Jenny kiedyś powiedziała mu dokładnie to samo w przeszłości. A właściwie to raczej w przyszłości, biorąc pod uwagę czasy, w jakich się znaleźliśmy. Widocznie jednak ta Jenny również uznała geniusz detektywistyczny Asha, podobnie jak zrobiła to jej potomkini w naszych czasach. Nie ukrywałam, że mnie to cieszy.
Jenny zaś zasalutowała przed detektywem i bardzo radośnie wyszła, a następnie wskoczyła na swój motor, po czym pojechała ona na posterunek policji, żeby sprawdzić dokładnie dowód dostarczony przez nas. Tymczasem ja, Ash i Bonnie za zgodą Belli zostaliśmy w jej domu na noc, żeby mieć większą pewność, iż naszej małej przyjaciółce nic nie grozi.

***


Następnego dnia po śniadaniu skorzystaliśmy z telefonu Belli Krupsh i zadzwoniliśmy do profesora Oaka. Byliśmy bardzo ciekawi, jak jemu oraz Clemontowi idzie budowa wehikułu czasu. Na ekranie telefonu pojawił się obraz naszego przyjaciela. W tle widzieliśmy profesora, który majstrował coś śrubokrętem przy jakimś metalowym czymś, co najwidoczniej było zalążkiem naszego przyszłego wehikułu czasu.
- Witaj, Ash! Cześć, Serena! Jak się masz, Bonnie? Co tam, Dedenne? - zawołał z uśmiechem na twarzy Clemont - Cieszę się, że was znowu widzę. Co tam u was słychać?
W skrócie opowiedzieliśmy mu o wszystkim, co się stało poprzedniego dnia. Clemont był bardzo przerażony, gdy o tym usłyszał.
- Jak to? Chcecie mi powiedzieć, że byliście świadkami morderstwa? - zapytał zdumiony.
- Prawdę mówiąc to nie my, ale mała Delia Krupsh była świadkiem zabójstwa - powiedziałam gwoli wyjaśnienia.
- Ale to nie zmienia faktu, że musimy teraz pilnować tej małej jak oka w głowie - stwierdziła przemądrzałym tonem Bonnie - Bo przecież jeśli jej się coś stanie, to konsekwencje mogą być straszne.
- Wiem o tym doskonale, Bonnie - odpowiedział jej Clemont - No, ale podróże w czasie już takie są. Nawet najmniejszy błąd może nas teraz drogo kosztować.
- A propos błędów, to jak wam idzie budowa wehikułu? - zapytałam nieco zadziornym tonem.
Młody Meyer zachichotał delikatnie, po czym powiedział:
- Doskonale. Lepiej iść nie może. Dam wam do telefonu profesora, on to potwierdzi.
Zanim zdążyliśmy zaprotestować, to nasz drogi wynalazca odszedł od aparatu, a na ekranie ukazał się nam profesor Oak z uśmiechem na twarzy.
- Witajcie, przyjaciele. Jak się sprawy mają? - zapytał.
- Cóż... W kilku słowach... Narozrabialiśmy nieco, ale nie tak, żeby się nie dało tego naprawić - odpowiedział mu Ash.
- Delia Krupsh była świadkiem zbrodni, więc musimy teraz pilnować ją, aby się jej nic nie stało - dodałam.
Profesor Oak bardzo przejął się tym, co powiedzieliśmy.
- O matko kochana! Czy wy zdajecie sobie sprawę z tego, że Delia w przyszłości zostanie mamą Asha? - zapytał nas.
- Lepiej sobie z tego zdajemy sprawę, niż może pan to sobie wyobrazić - odpowiedział mu mój chłopak.
- No właśnie. Dlatego musicie się postarać za wszelką cenę zadbać o to, żeby małej Delii się nic nie stało - mówił dalej profesor przejętym tonem - Jeśli ona umrze zanim zostanie panią Ketchum i wyda na świat Asha...
- To ja zniknę z powierzchni ziemi i czasoprzestrzeni - dokończył za niego mój chłopak - Tak, to już wiemy.


Profesor spojrzał na niego z delikatnym sceptycyzmem.
- Wydajesz się całkowicie lekceważyć niebezpieczeństwo, jakie teraz wisi nad twoją głową, Ash, ale musisz pamiętać, że to, o czym mówimy, jest naprawdę poważną sprawą. Lepiej pilnuj swojej mamy, bo jeżeli zabójca ją dopadnie, będzie po tobie.
- Dobrze o tym wiemy - powiedziałam.
- De-de-ne! - zapiszczał nagle Dedenne.
- Szkoda tylko, że nie wiemy, kim ten cały zabójca jest - rzekła Bonnie.
- Na pewno do tego dojdziecie, w końcu jest z wami Ash - uśmiechnął się do niej profesor, odzyskując dobry humor - Jestem pewien, że kto jak kto, ale on znajdzie sprawcę.
- Dziękuję za wiarę w moją jakże skromną osobę - zachichotał lider naszej wesołej kompani.
- Skromną? Dobre sobie - mruknęłam złośliwie.
- A jak idzie praca nad wehikułem czasu? - zapytał Ash, ignorując mój złośliwy komentarz.
- Lepiej iść nie może - powiedział profesor z uśmiechem na twarzy - Idzie nam ona doskonale.
Tymczasem za jego plecami nastąpił nagle mały wybuch, a po chwili zobaczyliśmy Clemonta całego w sadzy, wokół którego walały się szczątki tego, co właśnie budował.
- A przynajmniej szła do teraz - mruknął Oak niezadowolonym tonem.
Młody wynalazca zrobił przepraszającą minę.
- Przepraszam! Nie chciałem! To był przypadek.
- Przypadek? To już trzeci przypadek od chwili, gdy zaczęliśmy nad tym pracować! - jęknął załamany uczony - Dwa miały miejsce już wczoraj.
- Mój brat powinien chyba zostać pirotechnikiem, bo uwielbia robić wybuchy - zakpiła sobie Bonnie.
Oak spojrzał nas nas i powiedział:
- Clemont ma wiele wiedzy, choć musi się jeszcze nauczyć tę wiedzę odpowiednio wykorzystać, ale spokojnie. Będzie dobrze. Musimy sobie dać radę. W końcu od tego zależy wasza przyszłość.
- Że o przeszłości to już nie wspomnę - zaśmiał się delikatnie detektyw z Alabastii.
- No właśnie. Trzymajcie się, przyjaciele i powodzenia - odpowiedział nam profesor Oak, po czym zakończył rozmowę.
Odłożyliśmy słuchawkę telefonu na widełki, po czym popatrzyliśmy na siebie uważnie.
- Cóż... Zostaje nam teraz tylko poprowadzić śledztwo - powiedział Ash i rozejrzał się dookoła - Przy okazji oficer Jenny miała nam przysłać kogoś do chronienia mojej mamy.
- O wilku mowa! - zaśmiała się Bonnie, wyglądając przez okno - Bo właśnie przyjechała pani oficer oraz jakiś rudy policjant.


C.D.N.




2 komentarze:

  1. Oczywiście jak to w historiach kryminalnych bywa nie mogło zabraknąć też zbrodni. Nasi przyjaciele zdają się przyciągać kłopoty niczym magnes, ale to w sumie jest bardzo ciekawe. :) Nawet podróż w czasie nie ustrzegła ich przed wdaniem się w jakieś kłopoty. Tym razem mogące mieć znaczenie dla ich przyszłości.
    Bo kiedy Sherlock Ash wkracza do akcji, to możemy być pewni, że zagadka zostanie rozwiązana. :)
    Ogólna ocena: 10/10 :)

    OdpowiedzUsuń
  2. 1000000000000000000000000000000000000000/10 mógłbym zapłacić za książkę z tych materiałów :) (Nie no, żart)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...