środa, 20 grudnia 2017

Przygoda 011 cz. I

Przygoda XI

Zakład z Clemontem cz. I



- Wiecie co? Tak sobie myślę, że są na tym świecie tajemnice, których nawet najlepszy detektyw nie byłby w stanie rozwiązać - powiedział nagle pewnego sierpniowego dnia Clemont, gdy siedzieliśmy w naszym domku na drzewie.
- Co masz na myśli? - zapytałam zdumiona, podnosząc powoli wzrok znad pisemka, które właśnie czytałam.
- No właśnie! Co ty znowu wymyśliłeś, Clemont? - spytała złośliwie swego brata Bonnie.
Chłopak spojrzał na nas z uśmiechem i powiedział:
- Ja wcale sobie nic nie wymyśliłem. Po prostu stwierdziłem fakt.
- Naprawdę? Stwierdziłeś tylko fakt? Niech ci będzie. I co ten fakt niby oznacza? - zapytałam nieco zaintrygowana.
Nasz przyjaciel opuścił głowę i lekko zażenowany zaczął kręcić stopą na prawo i lewo.
- A nic, moje panie. Tak sobie tylko gadałem - stwierdził po chwili.
- Jakoś nie wydaje mi się, żebyś tak sobie tylko gadał - mruknęła do niego złośliwie Bonnie.
- Dokładnie tak - dodałam nieco zadziornym tonem, lustrując chłopaka uważnym wzrokiem.
Kiedy dziewczynka do mnie dołączyła Clemont poważnie się zmieszał czując, że nie damy się zbyć tak żałosną wymówką, jak ta, którą on właśnie próbował nam wcisnąć. Zachichotał wówczas nerwowo i powiedział:
- No więc... Widzę, że z wami lepiej być zupełnie szczerym.
- Owszem, zdecydowanie lepiej dla ciebie, żebyś był z nami szczery - mruknęła Bonnie, krzyżując sobie ręce na piersi.
- A więc chodzi mi o to, że napisałem pewne opowiadanie - powiedział po długiej chwili milczenia wynalazca.
- Słucham?! Ty napisałeś opowiadanie?! - spytałam zdumiona.
Mogłam spodziewać się naprawdę wiele po młodym Meyerze, ale na pewno nie tego, żeby napisał on jakiegokolwiek dzieło literackie. To było zaskakujące nie tylko dla mnie. Bonnie również wyglądała na osobę mocno zdumioną tym, co właśnie usłyszałyśmy.
- Przecież ty nigdy nie pisałeś opowiadań - powiedziała.
Clemont uśmiechnął się lekko i prędko przeszedł do wyjaśnień.
- Przeciwnie. Swego czasu napisałem jedno opowiadanie kryminalne. Wszyscy moi rówieśnicy w Lumiose pisali takie na konkurs literacki, więc ja też napisałem. Wtedy nie było ono najlepszej jakości, ale nie tak dawno je poprawiłem i uważam, że teraz jest ono po prostu super. Prawdziwa perełka współczesnej literatury.
- Mów dalej, słuchamy cię z uwagą - powiedziałam złośliwie czując, że strasznie mnie denerwuje jego samochwalstwo.
Chłopak chyba nie wyczuł w moim głosie złośliwości, ponieważ zaczął z prawdziwą pasją mówić dalej to, co zamierzał nam powiedzieć.
- Widzicie, otóż w ciągu ostatnich kilku dni dostałem weny twórczej i poświęcając na to każdą wolną chwilę poprawiłem moje pierwsze i zarazem też jedyne literackie dzieło.
To mówiąc wyjął z plecaka duży zbiór kartek spiętych razem ze sobą.
- Proszę, moje panie! Dzięki nauce przyszłość mamy dziś! Włączam zestaw Clemonta! Oto jest moje pierwsze (i jak na razie jedyne) kryminalne opowiadanie. Nosi ono tytuł „Śmierć jeździ pociągiem, ale czasem też i taksówką“.
Przyznam, że tytuł opowiadania nie zaskoczył mnie wcale. Już miałam okazję spotkać się z dziwacznymi nazwami, jakie Clemont nadawał temu, co tworzył, także też ten dziwaczny oraz prawdopodobnie nie mający nic wspólnego z treścią dzieła tytuł nie wywołał we mnie zaskoczenia. Mogłam się spodziewać po Clemoncie czegoś takiego.
- Bardzo ładny tytuł - powiedziałam na głos.
- Pulitzera, braciszku, za niego na pewno nie dostaniesz. Nobla zresztą też - mruknęła złośliwie Bonnie.
- Nie napisałem tego opowiadania po to, żeby otrzymać nagrodę, choć nie ukrywam, że miło by było, gdybym został doceniony jako pisarz - mówił dalej Clemont - Po prostu napisałem je po to, żeby spróbować się w innych dziedzinach niż tylko wynalazki. Co prawda wynalazki to moja prawdziwa pasja, ale zawsze warto spróbować czegoś więcej. Nie napisałem więc tego opowiadania dla nagród, choć liczyłem na wygraną, ale też nie oczekiwałem zbyt wiele. W końcu jestem wynalazcą, a nie pisarzem. Zresztą porządny twórca musi być zawsze przygotowany na porażkę i to bez względu na to, co tworzy.
- Bardzo słuszna postawa - zaśmiałam się - Ale powiedz mi, czy to, w jaki sposób rozpocząłeś naszą rozmowę, wiąże się jakoś z opowiadaniem, które nam właśnie pokazujesz?
- No właśnie, Clemont. Czy obie sprawy się ze sobą łączą? - zapytała Bonnie bardzo ciekawa, co też jej brat nam odpowie.
Nasz początkujący pisarz uśmiechnął się zawadiacko i powiedział z lekkim błyskiem w oku:
- Prawdę mówiąc to tak, łączy się. Chodzi o to, że jestem ciekaw, czy też Ash zdoła rozwiązać zawartą w tym opowiadaniu zagadkę, czy też może okaże się ona być dla niego za trudna?
Jego słowa bardzo mi się nie spodobały, ponieważ wskazywały one na to, że wyraźnie wątpi on w zdolności detektywistyczne swego przyjaciela, a mojego chłopaka. Nie było to zbyt uprzejme, ale tak coś czułam, że przez Clemonta Meyera nie przemawia złośliwość, a jedynie zwyczajna pisarska próżność oraz chęć okazania się doskonałym pisarzem, który to, jeśli zawrze w swej książce jakąś zagadkę, to nie zostanie ona rozwiązana samodzielnie przez czytelnika. Ta próżność jest zresztą typową cechą każdego pisarza, w tym również i mnie (zaliczam siebie do pisarzy, ponieważ jestem autorką tych pamiętników, które właśnie czytacie, Moi Drodzy Czytelnicy). Właśnie z tego powodu nie miałam wcale żalu do Clemonta, chociaż mimo wszystko byłam zdania, że naszemu przyjacielowi przydałoby się więcej skromności. No, a poza tym nie lubiłam, kiedy ktoś poddawał pod wątpliwość zdolności mego chłopaka.
- Czy mam rozumieć, że uważasz Asha za niezdolnego do rozwiązania zagadki wymyślonej przez ciebie, prawda? - zapytałam nieco zadziornie.
Clemont słysząc moje słowa podrapał się nieco zażenowany po karku, po czym powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy:
- Cóż... Nie tyle wątpię w zdolności Asha, co po prostu chciałbym się okazać naprawdę bardzo dobrym pisarzem. Na tyle dobrym, że nawet słynny Sherlock Ash polegnie przy mnie ze swoimi zdolnościami.
- Czyli inaczej mówiąc, braciszku, jesteś zwyczajnie próżny - mruknęła złośliwie panna Meyer.
To mówiąc dziewczynka popatrzyła na mnie z uśmiechem na twarzy, a ja kiwnęłam głową na znak, że się z nią zgadzam.
- Nie inaczej, Bonnie. Ciekawe tylko, czy powtórzyłbyś swoje słowa Ashowi, gdyby tu z nami był.
- No oczywiście, żebym mu je powtórzył. A co! - zaśmiał się bojowo Clemont, patrząc na nas uważnie.
- Co byś mi powtórzył? - rozległ się nagle wesoły głos Asha.
Do domku na drzewie wszedł właśnie mój chłopak w towarzystwie Dawn, Pikachu i Piplupa. Cała czwórka wyszła na chwilę na spacer, lecz teraz wróciła i wpatrywała się uważnie w Clemonta, który nagle się bardzo zmieszał.
- Cześć, Ash - powiedziałam wesoło na jego widok.
- Cześć, Sereno - uśmiechnął się do mnie czule mój chłopak i popatrzył uważnie na swojego przyjaciela - Mówiłeś coś, zanim przyszedłem. Możesz więc teraz śmiało to dokończyć. Ja się nie obrażę.


Clemont jednak mimo takiej zachęty zrobił się czerwony na twarzy i zaczął dziwnie wpatrywać się w swoje nogi, najwyraźniej nie wiedząc, co ma powiedzieć.
- Ekhem... Widzisz, Ash... Ja... Tego no...
Widocznie nie miał odwagi powiedzieć Ashowi prosto w oczy tego, co powiedział nam. Postanowiłyśmy z Bonnie więc mu to umożliwić. Może to była złośliwość z naszej strony, ale miałyśmy obie ochotę mu dokuczyć.
- Wiesz, Ash... Clemont chciał ci właśnie rzucić wyzwanie - zaśmiała się zadziornie Bonnie.
- Dokładnie tak. On uważa, że nie rozwiązałbyś zagadki, którą on dla ciebie wymyślił - powiedziałam tym samym tonem, co panna Meyer.
Clemont zarumienił się na całej twarzy słysząc nasze słowa, zaś Ash popatrzył na niego wesoło i zapytał:
- Naprawdę, Clemont? Tak właśnie uważasz?
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
Przyjaciel popatrzył na nich nieco zażenowany, po czym nie bez trudu wydusił z siebie:
- He he he... Widzisz, Ash... Chodzi o to, że... ja... Tego no...
Ash uśmiechnął się do niego po przyjacielsku i położył mu delikatnie dłoń na ramieniu, mówiąc wesołym tonem:
- Spokojnie, Clemont. Spokojnie. Ja się wcale na ciebie nie obrażam za to, co powiedziałeś, serio. A teraz opowiedz mi lepiej wszystko po kolei, co i jak wymyśliłeś z tą zagadką dla mnie.
- Najpierw ty nam opowiedz, co tak długo robiłeś z Dawn na mieście, bo coś długo was nie było - zażartowałam sobie.
Ash uśmiechnął się do mnie wesoło, ale nie zdążył spełnić mej prośby, gdyż Dawn zrobiła to za niego.
- To akurat moja wina, Sereno - powiedziała - Widzisz, chciałam się dowiedzieć od mojego brata, która z dwóch opasek, które mi się podobają, bardziej do mnie pasuje.
- Jakich opasek? - zdziwiłam się.
- No, takich nowych. Sprzedają je w sklepie niedaleko stąd - wyjaśniła mi Dawn - Spodobały mi się dwie, ale ponieważ bardzo dobrze wiem, że kupowanie dwóch opasek naraz to już przesada, postanowiłam wziąć tylko jedną. Nie wiedziałam jednak, którą. Ash poszedł więc ze mną do sklepu i pomógł mi wybrać.
To mówiąc dziewczyna wyjęła z kieszeni czarną opaskę i nałożyła ją sobie na głowie, po czym okręciła się dookoła własnej osi, prezentując nam się w swoim nowym nabytku.
- I jak wyglądam? Ta opaska w sam raz nadaje się na poranny jogging, nie sądzicie? - zaśmiała się do nas radośnie - Zdaniem Asha lepiej w niej wyglądam niż w tej drugiej, która miała kolor czerwony.
- A te czerwone jeszcze są w sklepie? - zapytałam z zainteresowaniem.
- Owszem, są. A co, jesteś zainteresowana? - spytała Dawn.
- I to jeszcze jak! Bardzo lubię czerwony kolor - odpowiedziałam jej w sposób wyjaśniający - Ale nie tylko czerwony. Mam też słabość do innych kolorów. Na przykład bardzo lubię też różowy. Uważam, że doskonale się on łączy z czerwonym.
- Zgadzam się. Zdecydowanie do twarzy ci w tych dwóch kolorach - stwierdziła z uśmiechem Dawn, uśmiechając się do mnie wesoło - Mnie zaś szczególnie do twarzy w czerni i fiolecie.
- To wiadomo, ale mimo to potrzebowałaś pomocy swojego brata, aby to stwierdzić? - zaśmiała się dowcipnie Bonnie.
- Owszem, potrzebowałam pomocy kogoś doświadczonego - rzekła z uśmiechem Dawn.
- Wiesz, z całym szacunkiem, ale nie wydaje mi się, aby Ash miał być znawcą mody - zachichotałam lekko - Sorki, skarbie, ale takie są fakty. Nie jesteś specjalistą w tej sprawie.
- Ależ ja wcale nie mówię, że jestem specjalistą - odpowiedział na to Ash, uśmiechając się do mnie delikatnie - Ja w ogóle nic nie mówię w tej sprawie, ale skoro moja młodsza siostra poprosiła mnie o pomoc w doborze odpowiedniego ubrania, to wydaje mi się, że moim obowiązkiem było jej pomóc.
- Słusznie uważasz, Ash - zaśmiała się Bonnie i popatrzyła na Dawn z figlarnym uśmiechem na twarzy - Mądra decyzja, Dawn. Starsi bracia mogą być użyteczni, trzeba tylko umieć odpowiednio ich wykorzystać.
- Wykorzystać? Mam rozumieć, Bonnie, że uważasz mnie i Asha za sprzęt użytku domowego? - zdziwił się Clemont, słysząc słowa siostry.
- Nie tylko domowego. Poza-domowego także - parsknęła radosnym śmiechem Bonnie i puściła oczko Dawn.
Cała nasza piątka zaczęła się śmiać z tego żartu i od razu wrócił nam radosny nastrój. Później Ash przypomniał Clemontowi, że ten przecież miał mu opowiedzieć o co dokładniej chodziło z tą zagadką, o której mówił mnie i Bonnie. Chłopak dość niechętnie spełnił jego prośbę i wyjaśnił, że napisał opowiadanie, które to zawiera w sobie naprawdę porywającą (przynajmniej jego zdaniem) zagadkę kryminalną. Clemont pomyślał więc, że mógłby dać to opowiadanie Ashowi do przeczytania i w ten sposób móc sprawdzić, czy zdoła ją rozwiązać sam, czyli bez uprzedniego czytania jego zakończenia. Mój ukochany, słysząc te wyjaśnienia, uśmiechnął się w zawadiacki sposób, po czym powiedział:
- Wiecie co? To wcale nie jest taki zły pomysł. Zgadzam się na niego.
- Naprawdę, Ash?! - zawołał radośnie Clemont, patrząc na swojego przyjaciela wzrokiem pełnym radości i wdzięczności.
- Oczywiście, stary - powiedział z uśmiechem na twarzy Ash - Ja nie mam nic przeciwko temu, żeby sprawdzić z twoją drobną pomocą swoje umiejętności detektywistyczne. Zakładam jednak, że wolałbyś, abym nie rozwiązał tej zagadki.
Clemont zarumienił się ponownie na twarzy, po czym powiedział:
- Widzisz, Ash... Nie myśl, że jestem złośliwy czy coś w tym stylu, ale gdyby się okazało, że nawet najlepszy detektyw w całej Alabastii nie jest w stanie rozwiązać tej zagadki, to by oznaczało, że jestem naprawdę świetnym pisarzem. Nie ukrywam, że sprawiłoby mi to naprawdę wielką przyjemność i potwierdziło, iż naprawdę posiadam talent do pisania. Mam nadzieję, że nie obraziłem cię tym swoim gadaniem.
- Ależ wcale mnie nie obraziłeś, Clemont - uśmiechnął się przyjaźnie do niego Ash - Przeciwnie, pochlebia mi to, że uważasz mnie za najlepszego detektywa w Alabastii. Tym chętniej przyjmuję zakład, który proponujesz.
- Super! To się dopiero nazywa odwaga! - zawołał uradowany Clemont - Mam nadzieję, Ash, że nie obrazisz się na mnie, jeśli przegrasz zakład?
- Nie obrażę się na ciebie, ponieważ go wygram, mój drogi przyjacielu - powiedział wesoło nasz młody detektyw.
- Jak zwykle bardzo pewny siebie - mruknęła Bonnie.
- To mu dodaje siły - zaśmiałam się radośnie.
- A więc w ramach naszego zakładu zrobimy tak - Clemont zaczął nam powoli wyjaśniać swój plan - Ja ci dam moje opowiadanie, z którego jednak wyjmę ostatnie strony, na których zapisane jest rozwiązanie zagadki, dzięki czemu nie będziesz wiedział, jak się ono kończy. No, chyba, że sam zdołasz to wydedukować.
- Taki mam zamiar - odpowiedział mu Ash dumnym tonem.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał bojowym tonem Pikachu, wskakując mu na ramię.
- Doskonale. Ja zaś ostatnie strony mojego dzieła powierzę najbardziej zaufanej osobie w całym moim otoczeniu - mówił dalej Clemont i to bardzo podnieconym tonem - Powierzam je mojej młodszej siostrze Bonnie!
Nie chciałam ranić braterskich uczuć mojego przyjaciela, dlatego też nie powiedziałam mu, że ta najbardziej zaufana osoba w jego otoczeniu za paczkę ciastek lub za pudełko czekoladek sprzedałaby mi każdy jego sekret, łącznie z tym, że nadal sypia on z pluszowym Panchamem. Ale ponieważ, jak to przed chwilą mówiłam, nie chciałam ranić uczuć mego przyjaciela, to kulturalnie oraz bardzo taktownie zachowałam całą tę uwagę dla siebie.
Tymczasem Clemont wyjął ze swego opowiadania ostatnie strony, po czym wręczył je Bonnie i powiedział:
- Bonnie, powierzam ci te kartki z nakazem, abyś nie dawała ich pod żadnym pozorem Ashowi ani też nikomu, kto mu będzie pomagał do chwili, gdy nasz detektyw przedstawi nam swoje wyjaśnienia. Nie wolno ci też ich osobiście czytać.
- Zgoda, Clemont, ale chcę ci powiedzieć, że ja także bardzo kibicuję Ashowi - stwierdziła na takie słowa dziewczynka.
- Domyślałem się tego, ale mam nadzieję, że w tej sprawie nie będziesz stronnicza - mówił dalej jej brat.
- Sprawiedliwie będzie wtedy, jeśli ty i Bonnie pójdziecie gdzieś sobie na spacer, podczas gdy ja będę rozwiązywał zagadkę i jednocześnie czytał to opowiadanie - zaproponował Ash.
- Zgadzam się. Możecie przecież wtedy odwiedzić profesora Oaka oraz Tracey’ego - dodałam wesoło.
- A my tymczasem pomożemy Ashowi rozwiązać tę zagadkę - rzekła z uśmiechem na twarzy panna Seroni.
- Pika-chu! Pip-lu-pip! - dodali wesoło Pikachu i Piplup.
- Pomożecie? - zdziwił się mój chłopak, patrząc uważnie na mnie i na swoją siostrę - Mam rozumieć, że chcecie mi w tym pomóc?
- A jak ci się wydaje, braciszku? - zaśmiała się wesoło Dawn - Sądzisz, że zostawimy cię z tym wszystkim samego? Ja, twoja siostra i Serena, twoja dziewczyna? Miałybyśmy cię zostawić samego z tym niesamowicie trudnym zadaniem?
- Ależ w żadnym razie! Nie ma takiej opcji! - powiedziałam, popierając zdanie mojej przyjaciółki - Zostajemy z tobą i koniec dyskusji!
Ash uśmiechnął się do nas obu z radością w oczach.
- Cieszę się, że mogę na was liczyć. A więc jest nas już troje. A raczej pięcioro, jeśli liczyć Pikachu i Piplupa.
- Super, a więc warunki zakładu ustalone - stwierdził młody Meyer.
- Jeszcze nie do końca - nie zgodziłam się z nim - Przecież jeszcze nie ustaliliście, o co się właściwie zakładacie.
- To przecież jasne! O honor Asha jako detektywa, a także o mój honor jako pisarza - powiedział Clemont takim tonem, jakby to, o czym mówił, powinno być dla wszystkich zupełnie oczywiste.
- Wybacz, jednak uważam, że powinniście się założyć o coś więcej niż tylko o honor - stwierdziłam sceptycznie.
- Zgadzam się z tobą. To musi być coś znacznie więcej niż tylko honor - poparła mnie Dawn.
Ash również się z tym zgodził, podobnie jak też i jego wierny kompan Pikachu, który jak dotąd siedział spokojnie obok niego nie wtrącając się do naszej rozmowy.


Clemont zastanowił się przez chwilę, po czym powiedział:
- Zgoda! A więc wobec tego stawiam całe pięć dolarów, że nie zdołasz rozwiązać tej zagadki.
- Zgadzam się zaryzykować moją reputację, ale na pewno nie za pięć dolarów - zachichotał lekko Ash - Sorki, Clemont, ale mój honor detektywa jest dla mnie zdecydowanie więcej wart.
Nasz drogi wynalazca zrobił załamaną minę.
- Ash, wybacz, ale wiesz, że nie jestem bogaty i nie mogę sobie wcale pozwolić na wielkie zakłady pieniężne.
- Dobra, Clemont, żartowałem tylko. Zgadzam się na twoją stawkę - zaśmiał się do niego Ash - Przecież i tak gramy przede wszystkim o honor.
- Ja mimo wszystko uważam, że pięć dolarów to suma zdecydowanie za mała, więc dorzucam do tej puli - stwierdziłam z uśmiechem na twarzy - Również stawiam pięć dolarów, ale na to, że Ashowi się uda!
- Dokładam tyle samo i również zakładam się o to, że mojemu bratu się powiedzie! - dodała radośnie Dawn, patrząc na mnie wesołym wzrokiem.
- I ja również dorzucam się do puli - powiedziała radośnie Bonnie, a siedzący jej w torbie Dedenne zapiszczał głośno i wesoło.
Pikachu również wydał z siebie radosny dźwięk, co oznaczało, że i on, gdyby tylko mógł, dorzuciłby się do naszej puli, jednak z braku kasy może jedynie wesprzeć swego trenera głęboką wiarą w niego.
Clemont popatrzył na nas wszystkich i powiedział:
- Zgoda, a więc w puli mamy zatem dwadzieścia dolarów, po pięć od łebka. Lepiej już szykujcie dla mnie pieniądze, bo zamierzam wygrać ten zakład.
- To tak samo, jak i ja - dodał bojowym tonem Ash, po czym wyciągnął rękę w kierunku przyjaciela - To jak? Umowa stoi?
- Stoi, Ash! - zawołał wesoło Clemont i ścisnął dłoń memu chłopakowi - Bonnie, przetnij.
Dziewczynka wesoło „przecięła“ ręką zakład, po czym wyszła razem z bratem, wcześniej jednak pokazała Ashowi kciuk w górę, co oznaczało, że pokłada w niego nadzieję. Mój chłopak zaś zadowolony z tego wszystkiego usiadł wygodnie na materacu razem ze mną, Dawn, Pikachu i Piplupem, po czym wziął do ręki opowiadanie swego przyjaciela.
- „Śmierć jeździ pociągiem, ale czasami też i taksówką“ - zaśmiał się Ash - Nieźle się zapowiada.
- Ale nad tytułem to Clemont mógłby jednak popracować, nie sądzisz? - zapytałam, patrząc na mego chłopaka i jego siostrę.
- Ja jestem za - stwierdziła Dawn.
- Nie oceniajmy dzieła po tytule. Może treść jest lepsza? - stwierdził z uśmiechem Ash - Tak czy inaczej zacznijmy czytać.
Jak powiedział, tak zrobiliśmy i już po chwili wszyscy pogrążyliśmy się w lekturze opowiadania Clemonta.

***


Koniec XIX wieku. Alabastia. Deszczowa i ponura. Lubię takie miasta. Właśnie w takiej oto scenerii rozegrała się jedna z najciekawszych spraw, które w całej swej karierze prowadził mój drogi narzeczony, Sherlock Ash, największy i najlepszy detektyw na całym świecie, a przynajmniej w mojej skromnej opinii. Chcę ją wam opowiedzieć, abyście dzięki tej historii mogli w pełni docenić jego umiejętności.
Wszystko zaczęło się w chwili, gdy razem z Ashem siedzieliśmy sobie w swoim mieszkanku na Baker Street 221 B. Mój narzeczony pochylał się właśnie nad niezwykle i ciekawą intrygującą substancją chemiczną, która to według niego miała wyjaśnić zagadkową sprawę pewnego szantażu; sprawę niedawno przez nas prowadzoną.
- Jeżeli zawartość tej fiolki zabarwi się na zielono, to oznacza, że się pomyliłem. Jeśli jednak na czerwono, to wówczas... - mówił mój ukochany, przelewając zawartość jednej fiolki do drugiej.
Obserwowałam to uważnie, ale z bezpiecznej odległości. Uznałam, że wolę nie zbliżać się za bardzo do chemikaliów, którymi interesował się Ash. Dla własnego zdrowia psychicznego, że o życiu nie wspomnę, lepiej było siedzieć w odpowiedniej odległości od tego wszystkiego. Jednak mimo lęku o utratę życia wcale nie było tak, żeby chemiczne doświadczenia Sherlocka mnie nie interesowały. Przeciwnie, bardzo mnie one ciekawiły, dlatego też z uwagą śledziłam jego postępy.
Już po chwili zawartość fiolki zmieniła swoją barwę z szarej na bardzo czerwoną. Zadowolony Ash uśmiechnął się na ten widok. Widocznie tego właśnie oczekiwał.
- Tak jak myślałem. Sprawa rozwiązana - powiedział wesoło detektyw, po czym zawołał głośno: - Panno Hudson! PANNO HUDSON!
Do pokoju weszła córka naszego gospodarza, panna Bonnie Hudson. Jej ojciec, Steven Hudson, wynajmował nam mieszkanie, ale ponieważ dość często wyjeżdżał on w interesach, to jego córka nieraz go zastępowała w obowiązkach, a już zwłaszcza wtedy, gdy któreś z nas czegoś potrzebowało, tak jak w tej chwili.
- Słucham, panie Ash? - zapytała Bonnie.
Sherlock nabazgrał coś na kartce, po czym podał ją dziewczynie.
- Proszę zaraz to wysłać naszemu drogiemu inspektorowi Lestradowi. Na pewno bardzo go ucieszy ta nowina.
Bonnie dygnęła delikatnie przed Ashem, po czym uwolniła z pokeballa Fletchlinga, następnie przywiązała mu do nóżki kartkę z wiadomością, a następnie wypuściła Pokemona przez okno mówiąc mu wcześniej, dokąd ma lecieć i komu przekazać kartkę. Pokemon zapiszczał wesoło i zaraz poleciał wykonać jej polecenie, a Bonnie wyszła z pokoju.
Ash spojrzał na mnie z uśmiechem i po chwili namysłu powiedział:
- Może zechcesz się wybrać ze mną do teatru? Moja kuzynka, Dawn Adler, występuje dzisiaj na scenie.
Odpowiedziałam Ashowi, że z wielką przyjemnością się z nią zobaczę. Bardzo lubiłam kuzynkę mego ukochanego, która była wyśmienitą aktorką i niesamowicie przyjemną w obyciu osobą. Dlatego też poszliśmy wieczorem do teatru.
Wieczór ten nie był zmarnowany. Musiałam przyznać, że Dawn grała po prostu wyśmienicie i w pełni zasłużyła sobie ona na tę burzę oklasków, jaką otrzymała od publiczności za swój udany występ. Po przedstawieniu oboje poszliśmy do jej garderoby, aby móc osobiście jej pogratulować.
- Byłaś po prostu niesamowita, Dawn - powiedział Ash z uśmiechem pełnym podziwu i radości na twarzy.
- Zgadzam się z moim narzeczonym. Nie ma lepszej aktorki od ciebie - dodałam całując radośnie dziewczynę w policzek.
- Och, proszę cię, droga Sereno. Nie przesadzajmy. Daleko mi przecież do gwiazdy - zaśmiała się uroczo Dawn - Ash, ty także przesadzasz z tym, że mnie wiecznie chwalisz.
- Zapewniam cię, moja kochana kuzynko, że się mylisz - powiedział detektyw z uśmiechem na twarzy - Ja nigdy nie przesadzam, choćby dlatego, że nie jestem ogrodnikiem.
Dawn parsknęła śmiechem słysząc żart swego kuzyna i jeszcze raz nas ucałowała. Całą trójką porozmawialiśmy sobie wesoło, a później ja oraz mój ukochany wróciliśmy na Baker Street.
Następnego dnia usiedliśmy wesoło do śniadania rozmawiając o tym, jak to spokojnie jest w naszym mieście ostatnimi czasy. Niestety, rozmowę tę przerwało nam nagłe pukanie do drzwi.
- Oho! Coś mi mówi, że słowa o tym, jak to spokojnie jest w naszym mieście wypowiedziałaś w złą godzinę - zachichotał słynny detektyw.
To mówiąc podszedł do drzwi i otworzył je. Do pokoju wówczas wpadł mały Dedenne. Miał on w łapce karteczkę. Ash wziął ją od niego i dał mu monetę za fatygę. Pokemon zaś zapiszczał zadowolony, po czym odszedł. Sherlock rozłożył wówczas kartkę i zaczął ją czytać.
- Co tam jest napisane? - zapytałam z zainteresowaniem.
- To od inspektora Clemonta Lestrada. Prosi nas, żebyśmy przyszli do niego w jakieś niezwykle ważnej sprawie - odpowiedział mi mój ukochany, po czym ponownie zasiadł do stołu.
- To chyba powinniśmy tam iść - zasugerowałam.
Ash uśmiechnął się do mnie wesoło i rzekł:
- Spokojnie, Sereno. Spokojnie. Co nagle, to po diable. Najpierw sobie zjemy, a potem pójdziemy.
- A co, jeśli to sprawa zabójstwa? - zapytałam przejęta.
- Moja droga, jeśli to sprawa zabójstwa, to tym bardziej nie ma się co spieszyć - powiedział wesoło Ash - Nieboszczyk przecież nam nie ucieknie, a śniadanie to i owszem.
Nie chciałam się z nim sprzeczać, dlatego też nie zadawałam pytań, w jaki to niby sposób nasze śniadanie może nam uciec. Zamiast tego po prostu zjadłam posiłek oraz poszłam z moim ukochanym na posterunek policji. Już po chwili czekaliśmy przed gabinetem inspektora.
- Sherlock Ash i doktor Serena Watson do pana, panie inspektorze - zameldował Max Gregson, asystent Lestrada.
- Prosić, prosić! - zawołał wesoło Clemont.
Max podszedł do nas i poprawiając sobie okulary na nosie, powiedział niemalże uroczystym tonem:
- Pan inspektor prosi.


Weszliśmy do środka. Inspektor wstał i uścisnął Ashowi dłoń, mnie zaś delikatnie i z szacunkiem w dłoń pocałował.
- Witaj, Ash. Witaj, Sereno. Miło mi was znowu widzieć - powiedział z uśmiechem na twarzy - Mam do was sprawę.
- Dostałeś wczoraj ode mnie liścik w sprawie tego prześladowania, nad którym się niedawno głowiliśmy? - zapytał inspektora Ash.
- Tak, dostałem i aresztowaliśmy już sprawcę tej zbrodni, ale nie w tym rzecz - odpowiedział Clemont - Wezwałem was oboje tutaj w zupełnie innej sprawie.
- To znaczy? - zapytałam zaintrygowana jego słowami.
Inspektor położył ręce na biurku, po czym powiedział naprawdę bardzo poważnym tonem:
- Mamy nowe morderstwo i to nie byle jakie. Można by powiedzieć, że to sprawa nie z tego świata.
Ash, słysząc słowa naszego przyjaciela, parsknął ironicznym śmiechem i rzekł:
- Jeśli to sprawa z piekła rodem i nie z tego świata, to chyba więcej ci tu pomoże egzorcysta niż ja.
Clemont spojrzał na niego z lekkim żalem w oczach, po czym zaczął mówić dalej:
- Nie kpij sobie ze mnie, przyjacielu, bo to naprawdę poważna sprawa. Nie wiem, co mam o niej myśleć. Nie wierzę w zjawiska paranormalne, ale w tej całej sprawie jest coś niepokojącego.
- A tak dokładniej to co jest w tej sprawie niepokojącego? - zapytałam zaintrygowana i zaniepokojona.
Inspektor spojrzał na nas uważnie, po czym powiedział:
- Widzicie... Zamordowany to niejaki Cilan Carruthers, młody prawnik. Dwadzieścia siedem lat, kawaler, podobał się kobietom...
- Wyobrażam sobie - mruknęłam złośliwie - Możesz przejść do setna?
Clemont zrobił niezadowoloną minę, po czym kontynuował:
- Otóż ten pan został wczoraj wieczorem znaleziony martwy na ulicy.
- No i co w tym wszystkim jest takiego niezwykłego? Morderstwo jak morderstwo - stwierdził Ash.
Inspektor spojrzał na niego tak, jakby właśnie wahał się powiedzieć to, co chciał powiedzieć, ale w końcu to z siebie wydusił:
- Mój przyjacielu... Na szyi denata znajdowały się dwa małe ślady.
- Jakie ślady? - zapytałam czując, jak po moich plecach przebiegają ciarki przerażenia - Takie jak od ukłucia agrafką?
- Gorzej, Sereno. To były ślady kłów - wyjaśnił Clemont.
- Kłów? - jęknęłam przerażona.
- Tak, Sereno. Kłów wampira - odpowiedział mi inspektor.
Przerażona jęknęłam czując, jak przez całe me ciało przechodzą ciarki. Ash spojrzał wówczas na mnie z delikatnym politowaniem w oczach, po czym powiedział:
- Kochana Sereno, zapominasz chyba o tym, że wampirów nie ma. To tylko istoty z naszej wyobraźni.
- Z wyobraźni czy nie, ja i tak mam już ciarki - odpowiedziałam mu ze strachem w głosie.
- Daj spokój. Nie wiedziałem, że wierzysz w wampiry.
- Nie muszę wierzyć, żeby się ich bać!
Ash pokiwał głową z politowaniem, po czym spojrzał na Clemonta i zapytał go:
- Rozumiem, że chcesz, abyśmy rozwiązali tę sprawę?
- Byłbym wam niezwykle zobowiązany, gdybyście zechcieli ją, że tak powiem, wyświetlić - odpowiedział Clemont.
- Zgoda. Zobaczymy, co da się zrobić - powiedział do niego Ash i wstał z krzesła - Najpierw jednak musimy dokładnie obejrzeć miejsce tej zbrodni. Chodźmy tam więc.
- Dobrze, ale ja się trzymam blisko ciebie - mruknęłam, łapiąc mocno Asha za ramię.
Mój ukochany uśmiechnął się do mnie delikatnie i rzekł:
- Niech ci będzie. Clemont, chodźmy!


Inspektor powoli wstał od biurka, wezwał swojego asystenta i razem we czwórkę udaliśmy się na miejsce zbrodni. Był to ponury, mglisty zaułek, gdzie popełnienie jakiegokolwiek przestępstwa nie przedstawiało żadnych trudności zarówno w dzień, jak i w nocy. Każdy człowiek mógł tutaj łatwo zabić kogo tylko chciał, po czym uciec i zniknąć we mgle tak, żeby wszelkie organy ścigania ani potencjalni świadkowi nie mogli go złapać. Normalnie cudowne miejsce, nie ma co gadać.
Clemont pokazał nam dokładnie cały zaułek. Pokazał nam, gdzie leżało ciało, zaś Max zaprezentował, w jaki sposób było ułożone.
- Tutaj na szyi miał on ślady po kłach - powiedział Gregson, pokazując palcami, gdzie znajdowały się zadane rany.
Gdy to zrobił poczułam, że znowu przez moje plecy przechodzą ciarki. Zdecydowanie ta sprawa mi się nie podobała... Zresztą sprawy morderstw nigdy nie były przyjemne, jednak ta sprawa była dla mnie o wiele bardziej przerażająca ze względu na obecność w niej zjawisk paranormalnych, które budziły we mnie uzasadniony strach.
- Co wykazało badanie wstępne? - zapytał Ash, nie zwracając wcale na moje zachowanie najmniejszej uwagi.
- Że denat zmarł na wskutek ustania pracy serca - odpowiedział mu na to pytanie inspektor Clemont Lestrade.
Ash obejrzał dokładnie miejsce popełnienia zbrodni, po czym wskazał swoją laską na ścianę, pod którą leżało ciało.
- Tu chyba było coś napisane, prawda? - zapytał.
- Owszem, ale skąd to wiesz? - zdziwił się inspektor, patrząc uważnie na mojego narzeczonego.
- Widać, że ta ściana jest czysta, a pozostałe wokół już nie, co nasuwa mi wniosek, iż tutaj coś było i zostało zmyte - odpowiedział mu Ash.
- Geniusz - powiedział z podziwem w głosie Max.
Pokiwałam głową na znak, że się z nim zgadzam.
Clemont zachichotał lekko i powiedział:
- Widzę, że nic nie ujdzie twojej uwadze. To prawda, na tej ścianie był napis, ale kazałem go zmyć, bo tylko niepotrzebnie straszył ludzi.
- A co dokładniej tam było napisane? - zapytałam.
Inspektor zastanowił się przez chwilę.
- Coś w rodzaju „Świętokradcy, strzeżcie się mojej zemsty. Nadszedł dzień sądu dla winowajców. Wampir z Alabastii“.
- Ładna deklaracja, nie ma co - zaśmiał się złośliwie Ash - Sądzisz, że to może mieć związek z naszą sprawą?
- Może i ma, a może to po prostu głupi kawał kogoś, kto bardzo lubi czarny humor - stwierdził inspektor i popatrzył uważnie na Asha - Zajmiesz się tą sprawą, Sherlocku?
- Nie mam akurat innych zagadek do rozwiązania, a zatem z prawdziwą przyjemnością ci pomogę - odpowiedział mu mój narzeczony i zapytał: - Co wiemy o zamordowanym?
- Niewiele. Nie udzielał się towarzysko. Pochodził z dobrej, zamożnej rodziny. Był prawnikiem i dobrze mu się powodziło. Miał wielu klientów - wyrecytował z pamięci Max.
Ash podrapał się lekko po brodzie palcami, po czym zapytał:
- Czy ktoś się na niego może skarżył? Na jego działalność adwokacką albo coś w tym stylu?
- Właśnie nie! Wszyscy klienci byli z niego niesamowicie zadowoleni - powiedział Max.
- Wobec tego czemu go zabito? - spytał detektyw - Musimy mieć jakiś motyw, inaczej nigdy nie znajdziemy sprawcy.
- Obawiam się, że tutaj nie ma motywu - powiedział inspektor nieco nerwowym tonem.
- Więc co? Chcesz nam powiedzieć, że Cilan Jak-On-Się-Tam-Zwał stał się tylko przypadkową ofiarą szaleńca? - zapytałam z niedowierzaniem w głosie.
- Na to wychodzi - stwierdził Clemont, rozkładając bezradnie ręce.
Ash spojrzał uważnie na Maxa i zapytał:
- Co mówią ludzie? Ktoś widział napad?
- Nie, napadu niestety nikt nie widział, ale ludzie mówią, że widziano jakąś dziwną, dosyć podejrzaną osobę, która kręciła się tutaj przez ostatnie kilka wieczorów przed popełnieniem zbrodni - odpowiedział Gregson.
- Jak wyglądała ta osoba? - spytałam go.
- Był to wysoki gość, miał bladą twarz oraz eleganckie ubranie jakby wybierał się do opery... Nosił też wielki płaszcz z ogromnym kołnierzem - wyjaśnił mi Max.
Poczułam, że znowu mam ciarki na całym ciele. Ash zaś popatrzył na nas uważnie, po czym powiedział:
- Czyli zwyczajnie taki typowy, stereotypowy wampir. Nasz morderca jest więc osobą z zaświatów, a przynajmniej za takiego się podaje, o czym świadczą zeznania świadków oraz ten napis na ścianie, który nasz kochany inspektor tak bezmyślnie kazał zmyć.
- Bezmyślnie? Sądzisz, że ten napis ma jakieś znaczenie dla naszego śledztwa? - zapytał zdumiony tymi słowami Clemont.
- Możliwe, że ma, ale nie jestem tego pewien. Mam za mało danych, aby wyciągać jakiekolwiek wnioski - powiedział Ash zamyślonym tonem.
Przysłuchiwałam się tej rozmowy z zainteresowaniem, a jednocześnie uważnie oglądałam miejsce zbrodni. Nagle poczułam w nosie jakiś dziwny, naprawdę nieprzyjemny zapach, od którego aż się wykrzywiłam.
- Co jest, Sereno? - zapytał mój narzeczony z niepokojem w głosie.
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
- Sama nie wiem... Poczułam jakiś dziwny zapach - odpowiedziałam - Ale nie jestem pewna, czy naprawdę go poczułam. Być może mi się tylko zdawało. W końcu tyle tutaj zapachów.
- Co to był za zapach? - spytał zaintrygowany moimi słowami Ash.
- Coś jakby migdały... ale pewnie mi się zdawało - wyjaśniłam.
Detektywa bardzo zastanowiły moje słowa.
- Migdały, powiadasz? To może być ważne... Zapamiętaj ten szczegół.
Następnie pożegnaliśmy się z inspektorem i jego asystentem, po czym udaliśmy się do domu pogrążeni we własnych myślach.
- Czy sądzisz, że to może być naprawdę sprawka jakiegoś wampira i to jeszcze z zaświatów? - zapytałam nieco przerażoną samą tą myślą.
Ash uśmiechnął się z lekkim politowaniem, po czym powiedział:
- Daj spokój, Sereno. Nie ma żadnych wampirów. Za to jest tutaj trup, który wcześniej był człowiekiem, którego okrutnie zamordowano. Naszym zadaniem zatem nie jest znalezienie istoty z mitów i legend, lecz sprawcy tego podłego czynu.
- Ale jak my to zrobimy? - spytałam.
- Tego jeszcze nie wiem, najdroższa, ale jak zbadamy całą sprawę, to się dowiemy - wyjaśnił mi Ash.
Poszliśmy zatem oboje do domu, gdzie panna Bonnie Hudson podała nam kolację, którą zjedliśmy bez większego entuzjazmu. Mam nadzieję, że wszyscy nas zrozumieją, bo w końcu sprawa morderstwa popełniona przez istotę nie z tego świata to nie jest coś, co mogłoby podnosić na duchu. Całe szczęście, że nie miałam koszmarów w nocy, choć bardzo się obawiałam, iż mogę je mieć.


Następnego dnia zaczęliśmy dokładnie badać całą sprawę, ale niestety nie osiągnęliśmy żadnych wyników. Próbowaliśmy się dowiedzieć czegoś na temat zamordowanego, jednak osoby, które go znały, wypowiadały się o nim w samych superlatywach i żadna z nich nie wyobrażała sobie, że Cilana Carruthersa mógłby ktokolwiek chcieć zamordować. W ogóle nie mieściło im się to w głowie, jednak faktem było, że ktoś go zabił podając się za istotę z zaświatów, a my musieliśmy tego kogoś znaleźć. Niestety, przesłuchanie wszystkich osób, które znały denata (nawiasem mówiąc, nie było ich zbyt wiele) nie dały żadnego rezultatu. Nikt nic nie widział, nikt nic nie wiedział. Jednym słowem kicha na całej linii.
Kolejnego dnia śledztwa znów otrzymaliśmy wezwanie przesłane nam za pośrednictwem Dedenne. Inspektor Clemont Lestrade znów wzywał nas na posterunek, choć tym razem napisał w liściku, o co mu chodziło. Otóż doszło do kolejnego morderstwa. Ponownie w ciemnym zaułku Alabastii i ponownie sprawca zostawił na ścianie niezwykle mroczny napis, choć tym razem policja go nie zmyła i zostawiła do naszego przybycia.
- Witaj, Ash. Witaj, Sereno - rzekł inspektor, gdy tylko nas zobaczył - Jak widzicie, Wampir z Alabastii znowu zaatakował.
To mówiąc wskazał on na ciało młodego, czarnoskórego mężczyzny ubranego niezwykle elegancko. Na jego szyi widniały dwa małe nakłucia, jak po agrafce i niewielką strużką ściekała z nich krew. Na ścianie nad nim zaś widniał wypisany czerwoną farbą napisał:

NADESZŁA GODZINA ZEMSTY, A BĘDZIE ONA STRASZNA. STRZEŻCIE SIĘ WIĘC CI, CO MACIE COŚ NA SUMIENIU. WAMPIR Z ALABASTII.

- Ładna deklaracja, nie ma co - zakpił sobie Ash i spojrzał uważnie na inspektora - Są jacyś świadkowie?
- Tylko jedna dziewczyna, ale ona nic nie wie - odpowiedział Clemont - Widziała jedynie jakąś ciemną postać, która o mało na nią nie wpadła, po czym zniknęła we mgle. Dziewczyna zlekceważyła to i szła dalej. Wówczas natknęła się na zwłoki i zaalarmowała policję.
- Rozumiem. Możemy porozmawiać z tą dziewczyną? - spytał Ash.
- Możecie, ale to strata czasu. I tak ci nic więcej nie powie - stwierdził inspektor, ale umożliwił nam rozmowę z dziewczyną.
Była to sympatyczna, młoda osóbka, elegancko ubrana i znająca się na dobrych manierach. Jednym słowem była to prawdziwa dama. Siedziała ona między policjantami i wyglądała na roztrzęsioną, czemu zresztą trudno się było dziwić biorąc pod uwagę fakt, co ją spotkało. Podeszliśmy do niej.
- Dzień dobry, pani - ukłonił się jej mój narzeczony - Jestem Sherlock Ash, a to jest doktor Serena Watson.
- Jestem Alexa Cratides. Bardzo mi miło was poznać. Słyszałam wiele o waszych dokonaniach - odpowiedziała nam dziewczyna, uśmiechając się do nas lekko - Mam nadzieję, że powstrzymacie państwo tego szaleńca, zanim popełni więcej przestępstw.
- Szaleńca? Skąd pani wie, że to szaleniec? - zapytałam.
Alexa spojrzała na mnie uważnie i powiedziała:
- A czy normalny człowiek robi coś takiego? Czy normalny człowiek przebiera się za wampira, żeby potem móc mordować niewinnych ludzi i to jeszcze w biały dzień? - zapytała mnie.
- Czy taki biały to ja bym nie powiedział, chyba, że ma pani na myśli białą jak mleko mgłę - powiedział złośliwie Ash, rozglądając się dookoła.
- A zatem uważa pani, panno Cratides, że poszukiwanym przez nas mordercą jest człowiek przebrany za wampira? - zapytałam, zupełnie przy tym ignorując komentarz Asha.
- No oczywiście, że człowiek. A niby kto? Prawdziwy wampir? - rzekła na to z lekką kpiną w głosie dziewczyna - W każdym razie na pewno to jest ktoś, kogo ogarnęło szaleństwo.
- Szaleństwo to czasami pojęcie względne, proszę pani - powiedział na to Ash - Ale mniejsza z tym. Czy widziała pani tego Wampira?
- Prawdę mówiąc widziałam jedynie kogoś, kto odbiegał z miejsca, w którym chwilę później znalazłam ciało tego człowieka, ale tak na pewno to ja nie wiem, czy to był Wampir. Mogę się przecież mylić i oskarżać kogoś, kto spokojnie wracał sobie z opery - wyjaśniła Alexa.
- Rozumiem. Załóżmy jednak przez chwilę, że to był on. Zapamiętała pani chociaż, jak on wyglądał? - zapytałam z zainteresowaniem.
Alexa zastanowiła się przez chwilę, nim nam odpowiedziała.
- Był elegancko ubrany, jakby właśnie szedł na bal albo do opery. Miał duży, wysoko postawiony kołnierz i bladą twarz. Widziałam go tylko przez chwilę. O mało na mnie nie wpadł, kiedy odbiegał z miejsca zbrodni. W sumie to tak sobie myślę, że właśnie z niego uciekał.
- Uciekał, powiada pani? No cóż... Mogło tak być - rzekł zamyślonym tonem Ash - Coś jeszcze pani zapamiętała?
- Nie... Nic, żadnych szczegółów na jego twarzy czy wyglądzie.
- A może jakiś zapach?
Dziewczyna zamyśliła się przez chwilę.
- W sumie to tak... Kiedy ten cały Wampir o mało na mnie nie wpadł, poczułam jakiś nieprzyjemny zapach. Jakby migdały.
- Migdały - zamruczał Ash - Znowu te migdały.
- Myślisz, że to może być ważne? - zapytałam.
Ash spojrzał na mnie, po czym pokiwał głową na znak potwierdzenia.
- Myślę, Sereno, że to może być klucz do całej sprawy, ale jeszcze nie jestem pewien, co to oznacza. Będę musiał w tej sprawie skonsultować się z kimś, kto zna się na chemii jeszcze lepiej niż ja sam, a mianowicie z moim starszym bratem, Traceym Ashem.
To mówiąc Sherlock spojrzał na inspektora i zapytał:
- Czy wiadomo, kim był zamordowany?
- Owszem. To Brock St. Clair, właściciel słynnej restauracji „Błękitny karbunkuł“ - odpowiedział Clemont.
- Trzeba zatem się dowiedzieć, z kim się spotykał, z kim zadawał oraz kto chciałby go usunąć z tego świata - stwierdził Ash.
- Już to badamy - zameldował mu służbowym tonem Max Gregson - Powinniśmy niedługo mieć wyniki. Skontaktuję się zaraz z moimi ludźmi i dowiem się, co odkryli.
- To doskonale - powiedział mój narzeczony.
Po tej rozmowie udaliśmy się na posterunek i postanowiliśmy poczekać na informacje od Maxa. Zgodnie z przewidywaniami Asha nie czekaliśmy zbyt długo, aż to się stanie, gdyż już po pół godzinie Gregson zadzwonił do swego szefa z informacją, że przesłuchał już wszystkich pracowników i wie, że zamordowany Brock St. Clair nie utrzymywał zbyt interesującego życia publicznego. Praktycznie to rzadko opuszczał miejsce swojej pracy. Wyjątek czynił jedynie dla swojej lubej - zabity miał bowiem dziewczynę, którą była jakaś aktorka teatralna. Gdy podano nam jej rysopis Ash wstał natychmiast z krzesła i popatrzył na mnie:
- Chodź, Sereno. Coś mi mówi, że pora złożyć wizytę mojej kochanej kuzyneczce.
Jak postanowił, to tak zrobiliśmy i już po chwili jechaliśmy dorożką w stronę teatru. Dawn co prawda miała właśnie próbę, na szczęście udało się jej znaleźć kilka wolnych minut dla nas, zwłaszcza kiedy powiedzieliśmy dyrektorowi teatru, co nas tu sprowadza. Chwilkę później Dawn przyszła do swojej garderoby, gdzie czekaliśmy na nią we dwoje.


- Witaj, kuzynku i przyszła kuzynko - rzekła panna Adler z uśmiechem na twarzy - Co was do mnie sprowadza?
- Niestety nie sprawy prywatne, ani tym bardziej wesołe - wyjaśnił Ash ponurym tonem.
- OHO! Jak tak mówisz, to musi być naprawdę kiepsko - zaśmiała się lekko Dawn, wciąż sobie żartując.
Wiedziała, że zaraz przejdzie jej ten radosny nastrój i nie byłam z tego powodu zadowolona, lecz musiałam to zrobić. Zasmucona popatrzyłam na nią i powiedziałam:
- Przykro nam to mówić, Dawn, ale twój luby nie żyje.
- Co?! Brock nie żyje?! Jak to?! - zdziwiła się aktorka, a na jej twarzy malowała się rozpacz oraz smutek - Jeśli to żart, to w bardzo kiepskim stylu. Sherlocku, proszę cię! Powiedz, że to jakiś kiepski żart i nic poza tym!
- Wybacz mi, Dawn, ale ja nie żartuję sobie z takich spraw - rzekł na to smutnym tonem Ash - Poza tym uwierz mi, że nie zawracalibyśmy ci głowę podczas próby, gdyby to nie było coś naprawdę poważnego.
Dawn spojrzała na nas załamana, a po chwili zaczęła płakać. Bardzo zasmucony tym widokiem Ash podał jej chusteczkę, którą to jego kuzynka natychmiast zaczęła sobie szybko ocierać oczy.
- Powiedz mi, kuzynko, czy dobrze znałaś pana Brocka? - zapytał po dłuższej chwili detektyw.
Dawn spojrzała na niego uważnie, po czym wciąż ocierając sobie łzy z oczu, odpowiedziała:
- Dość dobrze, inaczej nie zostalibyśmy parą, to chyba jasne. Wczoraj nawet jedliśmy razem kolację. Dzisiaj miał przyjść na moje przedstawienie, a tymczasem śmierć po niego przyszła. Boże, jakie to niesprawiedliwe!
Aktorka zaczęła jeszcze mocniej łkać w chusteczkę. Ash pogłaskał ją powoli po głowie mówiąc, że mu bardzo przykro, że jej przynosi tak smutną nowinę, ale niestety musiał to zrobić. Zapytał również, czy może Brock jej coś o sobie mówił.
- Owszem, mówił mi wiele rzeczy o sobie - łkała załamana Dawn znad chusteczki - Że dobrze mu się powodzi, że odkłada na nasz ślub, że mu się podobają moje oczy... Że chce sobie ułożyć ze mną życie.
- Rozumiem, a poza tym wszystkim, to co jeszcze mówił? - zapytałam.
Dawn popatrzyła na mnie z uwagą i spytała:
- A o co konkretnie wam chodzi?
- Chodzi nam o to, czy nie mówił może, że kogoś się boi, że ktoś mu zagraża lub w ogóle coś w tym stylu - odpowiedział na jej pytanie Ash.
- A kto miałby mu zagrażać? - zdziwiła się panna Adler.
- Ty mi to powiedz, w końcu znalazłaś go lepiej niż ja - powiedział na to detektyw.
Aktorka zamyśliła się przez chwilę, po czym powiedziała:
- Prawdę mówiąc... To był wczoraj, jak się spotkaliśmy, jakiś dziwnie zmartwiony. Mówił mi, że zabito jakiegoś człowieka i ponoć znaleziono na jego szyi ślady kłów, co miało rzekomo dowodzić, że zabił go wampir...
- Ciekawe, skąd Brock wiedział o tym zabójstwie - zdziwiłam się.
- To nie było takie trudne. W końcu gazety rozpisywały się nad sprawą Wampira z Alabastii i zabójstwem przez niego dokonanym, więc jeśli Brock czytał „Timesa“ lub inne gazety, to musiał się o tym dowiedzieć - stwierdził pewnym tonem Ash.
- Faktycznie, to brzmi logicznie. Ale dlaczego wobec tego Brock tak się tym przejął?
- No, a ty byś się nie przejęła informacją, że oto jakiś wampir grasuje w okolicy i możesz być jego następną ofiarą?
- W sumie racja. Wiesz, jak tak to mówisz, to wszystko wydaje mi się zupełnie zrozumiałem i proste.
- Droga Sereno, każdy problem wydaje się nam prosty, gdy ktoś nam go wytłumaczy. Nie zmienia to jednak faktu, że był on dla nas przez jakiś czas problemem.
Po tych słowach Ash spojrzał na Dawn i zapytał:
- Czy Brock mówił ci coś jeszcze o tej sprawie?
- Nic poza tym, że miała ona miejsce - odpowiedziała mu kuzynka, po czym po chwili namysłu dodała: - Chociaż... Jak tak się nad tym zastanowić, to...
- To? - zapytaliśmy jednocześnie ja i Ash.
- Wiecie, mogę się mylić, ale gdy mi o tym opowiadał, to w jego głosie brzmiał strach - wyjaśniła Dawn, patrząc na nas uważne - I to nie był taki sobie strach, jaki normalnie jest w nas wywoływany świadomością, że jakiś szaleniec grasuje po mieście i zabija ludzi. Wydaje mi się, choć oczywiście mogę się mylić, że Brocka obeszło to osobiście.
- Osobiście? On w ogóle znał tego zabitego Cilana? - zapytał detektyw.
- Nie mam pojęcia, Ash. Nic mi na ten temat nie mówił - powiedziała Dawn i spojrzała na swego kuzyna z uwagą - Jednak tak coś czułam, że on się bardzo boi. Czułam, że on nie boi się tego, iż MOŻE być następną ofiarą Wampira, lecz zachowywał się tak, jakby wiedział, że NA PEWNO będzie jego następną ofiarą.
- Wiedział? Skąd mógł to wiedzieć? - zdziwiłam się zdumiona słowami Dawn, po czym spojrzałam na Asha - Co ty o tym myślisz?
Mój narzeczony zastanowił się poważnie nad moim pytaniem, po czym wreszcie po około minucie na nie odpowiedział:
- Cóż... Myślę, że warto dobrze się przyjrzeć temu zagadnieniu.
To mówiąc skierował swoje kroki do drzwi.
- Dziękuję ci, Dawn. Jeszcze raz przykro mi z powodu tego, co się stało, ale obiecuję ci schwytać zabójcę twego ukochanego.
- Dziękuję ci, kuzynku. Jesteś bardzo kochany - powiedziała Dawn.
- Chodź, Sereno. Musimy się teraz dowiedzieć kilku interesujących nas spraw! - zawołał Ash.
Położyłam czule dłoń na ramieniu aktorki i uśmiechnęłam się do niej w sposób podnoszący na duchu, po czym wraz z moim ukochanym wyszłam z teatru.


- A więc masz już jakiś plan działania? - zapytałam.
- W sumie to tak. Musimy zaraz dowiedzieć się od naszego kochanego inspektora Lestrada, czy sprawdził on dobrze prywatną korespondencję obu zamordowanych - odpowiedział mi Ash.
- O ile go dobrze znam, to on nawet o tym nie pomyślał - stwierdziłam złośliwym tonem.
Niestety miałam świętą rację, gdyż ledwo się zjawiliśmy na posterunku i oto zapytaliśmy, to Clemont zrobił wyraźnie zdumioną i niemalże wręcz oburzoną minę.
- Sprawdzać prywatną korespondencję zamordowanych?! No wiecie co?! Nie wypada mi tego robić! Przecież prawdziwy dżentelmen nie czyta cudzych listów!
Zrobiliśmy razem z Ashem miny oznaczające prawdziwe załamanie, bo trudno się było nie załamać słysząc słowa naszego przyjaciela. Oczywiście mogliśmy zrozumieć, że Clemont chciał być dżentelmenem, jednak przecież takie zachowanie zakrawało na głupotę. Tutaj szaleniec morduje ludzi, a on się bawi w bycie człowiekiem z dobrymi manierami?
- Wybacz, przyjacielu, lecz wobec twej deklaracji bycia dżentelmenem mogę ci zadać tylko jedno, ale za to bardzo ważne pytanie - powiedział Ash po chwili milczenia.
- Tak? A jakie to jest pytanie? - rzekł Clemont.
- Czy ty, do jasnej anielki, chcesz wreszcie rozwiązać tę sprawę, czy też nie chcesz?! - wrzasnął na niego Ash.
Inspektor aż się skulił za swoim biurkiem, gdy usłyszał wrzask mojego narzeczonego. Zarumienił się na całej twarzy i zaczął jąkać.
- He he he... Widzisz... Tego no... Ja bardzo chcę rozwikłać tę zagadkę, ale sam rozumiesz... Zasady i w ogóle...
- A więc wobec tego albo zrezygnujesz ze swoich zasad, albo będziesz musiał pożegnać się z jakże bardzo ważnymi dowodami w całej tej sprawie! - stwierdził złośliwie Ash.
- No właśnie - dodałam złośliwie.
Clemont załamany opadł głową na biurko, po czym powiedział:
- Dobrze, niech wam już będzie. Zrobię tak, jak mi radzicie i sprawdzę prywatną korespondencję zamordowanych.
- Nie musisz. My to zrobimy, oczywiście z twoim błogosławieństwem - zaproponował mój narzeczony.
Inspektor nie miał nic przeciwko takiemu wyjściu z sytuacji. Dzięki temu mógł zachować swoje zasady i nie grzebać osobiście komukolwiek w jego prywatnej korespondencji, a jednocześnie zdobyć ważne dla śledztwa dowody rzeczowe.
Tymczasem ja, Ash i Max Gregson, którego Clemont przydzielił nam do wykonania naszego planu, pojechaliśmy do mieszkania wynajmowanego przez pierwszego z zabitych, Cilana Carrthersa. Niestety jego gospodyni, pani Delia Ketchum nie miała dla nas dobrych wiadomości, choć co prawda udostępniła nam ona wszystkie listy, jakie otrzymywał ostatnimi czasy jej lokator, ale niestety nie było wśród nich niczego, co naprowadziłoby nas na ślad jego zabójcy. Gdy zapytaliśmy, czy Cilan nie otrzymał żadnego listu w dzień swojej śmierci lub nieco wcześniej, kobieta powiedziała:
- Przykro mi, moi drodzy, ale obawiam się, że tego, czego szukacie już tutaj nie ma.
- Jak to nie ma? - zapytałam zdumiona jej słowami - Chce nam pani powiedzieć, że były tutaj jeszcze jakieś listy?
- Owszem, był jeszcze jeden list. Pan Cilan otrzymał go wieczorem na dzień przed swoją śmiercią - mówiła dalej pani Ketchum - Ale niestety nie wiem, co było w tym liście, bo go nie czytałam.
- A szkoda, bardzo by nam to pomogło - stwierdził Ash.
- A gdzie teraz jest ten list? - zapytał Max.
- Pan Cilan spalił go zaraz po przeczytaniu - odpowiedziała Delia.
- Spalił? Jak to, spalił?! - krzyknęliśmy wszyscy jednocześnie.
- Tak po prostu... Przeczytał go, pogniótł, a potem wrzucił do kominka i tyle - wyjaśniła nam kobieta.
- I nie domyśla się pani, co mogło być w tym liście i czemu pan Cilan go spalił? - zapytał Ash kobietę.
Delia pokręciła przecząco głową.
- Przykro mi, ale nie. Jeśli jednak mam być szczera, to musiało być coś naprawdę nieprzyjemnego, skoro pan Cilan z miejsca go zniszczył.
Stwierdziliśmy, że nie mamy w tym miejscu już czego szukać, dlatego poszliśmy do mieszkania Brocka, drugiej ofiary. Tym razem mieliśmy nieco znacznie więcej szczęścia. Prywatna korespondencja denata była w pełni na jego biurku. Kiedy ją dokładnie przejrzeliśmy, to znaleźliśmy w niej coś, co nas zainteresowało, a konkretniej ja to znalazłam.
- Ash! Max! Zobaczcie! - zawołałam, pokazując im znaleziony list - To może was zainteresować.
Obaj podeszli do mnie i obejrzeli sobie dokładnie moje znalezisko, a była nią mała kartka, na której ktoś napisał:

Pierwszy chwast został już wypleniony. Ty jesteś następny w kolejce. Szykuj się na śmierć, nędzniku, gdyż los nie okaże ci litości.

Wampir z Alabastii.


- To jest coś, czego szukaliśmy - powiedział Ash, gdy już przeczytał ten list, który znalazłam.
- Ale co to wszystko znaczy? - zapytałam zdumiona.
- Właśnie, Ash! - zawołał mocno zaintrygowany tym listem Max - Co może oznaczać to określenie „pierwszy chwast został już wypleniony“?
Mój narzeczony zastanowił się przez chwilę, po czym powiedział:
- Wydaje mi się, że chodzi o to, iż ten tajemniczy Wampir, kimkolwiek jest, zamierzał od samego początku zabić kilka ofiar.
- Pytanie tylko, ile jeszcze ofiar zostało na jego liście? - zapytałam.
- Bardzo dobre pytanie. Obawiam się wszak, że niestety odpowiedź na nie może nas wszystkich bardzo przerazić - odpowiedział mi Ash, patrząc mi w oczy zasmuconym wzrokiem.
Doskonale wiedziałam, że Sherlock ma rację. Odpowiedź na to pytanie zdecydowanie mogła nas przerazić, chociaż gwoli ścisłości to mnie ona już przerażała.
- Proszę pani, kiedy pani lokator otrzymał ten list? - zapytał nagle Ash gospodynię denata, która nazywała się Grace Evans.
Kobieta zastanowiła się przez chwilę, po czym powiedziała:
- Pan Brock dostawał całą masę listów, jednak ostatni otrzymał wczoraj niedługo przed tym, jak wyszedł na spotkanie z ukochaną.
- A więc to oznacza, że musiał dostać ten list zanim spotkał się z Dawn - powiedział Ash, patrząc na mnie i na Maxa - To by tłumaczyło, dlaczego był taki przerażony, kiedy z nią rozmawiał o śmierci Cilana.
- Ale to też oznacza, że Brock musiał znać Cilana - stwierdziłam - Bo w końcu co oznacza stwierdzenie, iż pierwszy chwast został wypleniony?
- Wampir uznał Cilana i Brocka za chwasty, ale nie wiemy, dlaczego - powiedział Max, poprawiając sobie na nosie okulary - Jednak nie oznacza to, że obaj zamordowani się znali.
- Ale istnieje możliwość, że tak jest, nieprawdaż? - zapytałam uważnie, patrząc co powie na to Ash.
Mój ukochany pokiwał natomiast głową na znak zgody.
- Owszem, nie możemy wykluczyć takiej możliwości. Jeśli się znali, to ten list jeszcze bardziej przeraził Brocka, bo w ten sposób zrozumiał, że i on należy do grupy, której przeznaczona jest szybka śmierć.
- Żebyśmy tylko wiedzieli, ile jeszcze osób znajduje się w tej grupie - powiedział załamanym tonem Max.
- I żebyśmy też wiedzieli, kto dokładniej jest w tej grupie - dodałam.
Ash pokiwał załamany głową.
- Obawiam się, że tego się nie dowiemy, ale jeśli masz rację, Sereno, to Cilan i Brock mogli się znać, a jeśli się znali, to pewnie znali też pozostałe ofiary, które, jak się obawiam, wkrótce się pojawią. Niestety, Cilan i Brock nie żyją, a powszechnie wiadomo, że zmarli nie mówią. Wampir z Alabastii ma nad nami przewagę, ponieważ wie kiedy i kogo zaatakuje, a my tego nie wiemy, więc możemy tylko czekać na jego ruch. Ale jakem Sherlock Ash, morderca odpowie za swe czyny. Macie na to moje słowo!
To mówiąc mój ukochany zacisnął swoją dłoń w pięść, robiąc przy tym bojowy gest. Doskonale znałam ten gest. Wiedziałam też, że to oznaczało, iż Ash nie odpuści, póki nie zrealizuje swego celu. Ja zaś wiedziałam, że będę go w tym wspierać i to bez względu na wszystko.

***


- No i co wy o tym sądzicie? - zapytałam, gdy na chwilę przerwaliśmy lekturę opowiadania Clemonta.
- Jak na mój gust, to ta historia robi się zdecydowanie coraz bardziej ciekawa - powiedziała z uśmiechem na twarzy Dawn.
- Muszę się z tobą zgodzić, siostrzyczko - uśmiechnął się do nas Ash - Przyznaję, że z Clemonta jest naprawdę całkiem niezły pisarz.
- I jak, Ash? Znasz już rozwiązanie zagadki? - zapytałam, patrząc na mego chłopaka wesoło.
- Jeszcze nie, Sereno, ale to jeszcze nie koniec całej sprawy. Czytajmy dalej, a na pewno dowiemy się wszystkiego - odpowiedział Ash, po czym przerzucił kartkę.
- Ja jednak nadal uważam, że tytuł tego dzieła jest po prostu żałosny - stwierdziłam z ironią w głosie.
- Możliwe, ale nie oceniajmy książek po okładce, a opowiadań naszych przyjaciół po tytule, bo to, co teraz czytamy, jest naprawdę świetną historią - powiedział wesoło detektyw z Alabastii.


C.D.N.




2 komentarze:

  1. Nie jest to najlepsza przygoda, ale teraz powoli się rozkręca mimo, iż myślałem jeszcze przed przeczytaniem kilku zdań, że będzie to najgorszy rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak widać nasi bohaterowie rozkręcają się z rozdziału na rozdział. Bardzo ciekawy pomysł zawarcia opowiadania w opowiadaniu. :) Oczywiście nie umknął mi fakt całego mnóstwa odniesień do historii Sherlocka Holmesa. I za to również kolejny plus. :)
    "Wampir z Alabastii"... hmm... któż to może być? Cóż dowiemy się tego w kolejnych częściach. Historia naprawdę wciąga, można przy jej czytaniu naprawde zapomnieć o całym świecie. :)
    Ogólna ocena: 10/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...