Przygoda VIII
Wyścig z czasem cz. I
Opowiadanie to dedykuję mojemu przyjacielowi, Ashowi, którego pomysłowość przyczyniła się do powstania tego opowiadania.
Wyścig z czasem cz. I
Opowiadanie to dedykuję mojemu przyjacielowi, Ashowi, którego pomysłowość przyczyniła się do powstania tego opowiadania.
- No i jak? Odkryłeś coś ciekawego? - zapytałam Asha z delikatnym uśmiechem na twarzy.
Mój chłopak przyglądał się właśnie fioletowemu beretowi, który dziś rano znaleźliśmy na łące. Najwidoczniej pod wpływem wiatru owo nakrycie głowy zleciało komuś z czaszki i poleciało tak daleko, że jego właściciel nie zdołał już go znaleźć. Właściwie to powinnam powiedzieć właścicielka, a nie właściciel, gdyż jako miłośniczka mody z łatwością rozpoznałam, że ów beret jest zdecydowanie żeńskim nakryciem głowy, co Dawn, gdy tylko go jej pokazaliśmy, potwierdziła. W Ashu natychmiast odezwał się detektyw i wieczorem postanowił przyjrzeć się tajemniczemu przedmiotowi, jak sam go nazwał. Usiedliśmy więc we dwoje i dokonaliśmy detektywistycznych oględzin beretu. Właściwie to tylko Ash to robił, siedząc po turecku na dywanie oraz obserwując uważnie przez lupę owo znalezisko. Ja z kolei zaś usiadłam na łóżku patrząc na poczynania mego chłopaka.
- Hmm... Wiesz co, Sereno? Dokonuję już od kilku minut oględzin tego przedmiotu i mogę już chyba co nieco powiedzieć o osobie, która go nosi - odpowiedział w końcu na moje pytanie najsłynniejszy detektyw Alabastii.
- A czy to jest w ogóle możliwe? - spytałam zdumiona jego słowami.
- Oczywiście, że tak. Ostatecznie Sherlock Holmes to potrafił - zaśmiał się delikatnie Ash, patrząc na mnie promiennie.
- Wiesz, kochanie... Nie chcę się wymądrzać, ale on istnieje tylko w literaturze - obdarzyłam mego chłopaka promiennym uśmiechem.
- Ja zaś istnieję naprawdę i może nie posiadam wszystkich zdolności tego wielkiego detektywa, ale jestem pewien, że obserwując uważnie ten beret mogę co nieco powiedzieć o jego właścicielu - stwierdził na to Ash.
Przyjrzałam się ponownie owemu nakryciu głowy, które mój chłopak trzymał w swoich rękach, po czym powiedziałam:
- Nie wiem, co ten kawałek materiału może ci powiedzieć. Ja tam niczego ciekawego w nim nie dostrzegam.
- Przeciwnie, Sereno. Dostrzegasz wszystko, ale nie wyciągasz z tego odpowiednich wniosków - rzekł na to Ash.
Zaśmiałam się delikatnie.
- A więc w takim razie co ten beret ci powiedział?
Detektyw zachichotał wesoło.
- Prawdę mówiąc ten beret nic mi nie powiedział, bo jak dotąd jeszcze z nim nie rozmawiałem. Obejrzałem go sobie jednak dokładnie i mogę ci powiedzieć, że nosi go kobieta lub też dziewczyna dość inteligentna, raczej zamożna, a prócz tego wysportowana. Ma włosy koloru kwiatu lilii, które myje regularnie dobrym szamponem. Podejrzewam też, że jest ona niekiedy dość roztrzepana, a przynajmniej lubi się poważnie nad czymś zamyślić, co jednak nie przeszkadza jej uczyć się szyć, to zaś dowodzi posiadania przez nią przynajmniej zalążków zaradności.
Słysząc te słowa wybuchnęłam śmiechem. Ten rozważania brzmiały wręcz pięknie, to prawda, jednak nieco fantastycznie, bo w końcu skąd mój chłopak mógł to wszystko wiedzieć? Z obserwacji?
- Ash... Ja wiem, że zawsze lubiłeś puszczać wodze fantazji, ale teraz to już naprawdę przesadziłeś - powiedziałam.
Mój chłopak spojrzał na mnie uważnie i delikatnie się uśmiechnął.
- Ale ja to mówię zupełnie poważnie, Sereno.
- I to wszystko wyczytywałeś z tego żeńskiego nakrycia głowy?
- Dokładnie tak - odpowiedział mi Ash wciąż z uśmiechem na twarzy.
Załamana uderzyłam się otwartymi dłońmi w kolana.
- No, to w takim razie ja jestem głupia jak but. Powiedz mi, proszę, skąd wnioskujesz, że ta dziewczyna jest dość inteligentna?
- To kwestia wielkości tego przedmiotu - powiedział Ash i nałożył sobie beret na głowę - Widzisz? Beret pasuje na mnie idealnie, a ja jestem osobą jak myślę, dość inteligentną. A więc inna osoba o takiej głowie nie może być głupia, bo taka głowa jak moja musi zawierać choć trochę oleju.
Zaśmiałam się wesoło słysząc jego wyjaśnienia.
- No dobrze... To trochę naciągane, ale niech ci będzie - powiedziałam z uśmiechem - A dalej? Skąd wiesz, że jest zamożna?
Chłopak przyjrzał się uważnie beretowi i odparł:
- Dawn twierdzi, że berety takiego typu to najnowszy krzyk mody tam, skąd pochodzi. Jeśli więc właścicielkę stać na taki beret to musi być dość zamożna. Nie mówiąc już o tym, że prawdopodobnie pochodzi z regionu Sinnoh, skoro kupiła sobie taki beret.
- Niekoniecznie. Może równie dobrze pochodzić z innego miejsca na świecie i po prostu podróżować - stwierdziłam.
- Owszem, to jednak tylko potwierdza moją teorię, że jest ona zamożna - powiedział detektyw, dalej się uśmiechając.
Popatrzyłam na niego uważnie i zapytałam:
- No dobrze, a dalej? Skąd wiesz, że jest wysportowana?
- Beret jest nieco wilgotny, co dowodzi, że dziewczyna niekiedy w nim biega - wyjaśnił mi Ash - Jednak wilgoć nie jest wcale taka wielka, więc wyraźnie widać, że właścicielka tego cacuszka nie poci się zbyt mocno, co wskazuje na to, że jest wysportowana.
- A liliowe włosy?
Mój luby uśmiechnął się i podał mi do ręki kilka włosów.
- Zostały w środku beretu. Mają kolor kwiatu lilii, a do tego pachną lasem. Wnioskuję zatem, że musi ona używać jakiegoś dobrego szamponu. Włosy wyglądają na zadbane.
- Ekspert od włosów się znalazł - zachichotałam wesoło, po czym zapytałam: - A skąd wnioskujesz, że ta dziewczyna jest niekiedy roztrzepana lub lubi się zamyślać?
- To proste. Ten beret jest w kilku miejscach połatany. Nie widać tego na pierwszy rzut oka, ale przy dokładnych oględzinach już tak. Wnioskuję więc z tego, że dziewczyna często się zamyśla lub jest nieco roztrzepana, przez co niekiedy gubi swój beret i potem musi go naprawiać. Prócz tego ma kilka drobnych plamek błota, których właścicielka najwidoczniej nie zauważyła. To potwierdza moją teorię, że jest roztrzepana. Osoba przesadnie dbająca o swój wygląd na pewno by takie plamki zobaczyła i wolałaby umrzeć z głodu we własnym domu niż wyjść z niego po zakupy w berecie z takimi plamami.
- No dobrze, masz odpowiedzi na wszystkie pytania... Chwileczkę. A skąd wiesz, że uczy się szyć?
- Jak już mówiłem, ten beret jest w kilku miejscach delikatnie połatany. Właścicielka przynajmniej trzy razy już musiała go cerować. Nie robiła tego jednak zbyt sprawnie, ściegi nie są bowiem najlepszej jakości.
- Może dała go do zacerowania?
- Nie. Wtedy ściegi byłyby idealne, a te nie są. Dziewczyna dopiero uczy się porządnie szyć, co dowodzi, że jest osobą zaradną, a przynajmniej ma w swoim charakterze zalążki zaradności, bo jak zapewne wiesz umieć szyć to zdolność, którą obecnie nie posiada każda kobieta.
Załamana usiadłam na łóżku i popatrzyłam uważnie na mego chłopaka czując, że śmiech miesza się na ustach mi z podziwem.
- Ty naprawdę jesteś geniuszem, Sherlocku Ashu - powiedziałam.
- Wiem. Ale miło mi, że to potwierdzasz - zachichotał zawadiacko mój chłopak.
Rzuciłam go poduszką na znak, aby przestał się już chwalić, po czym zapytałam:
- I co zamierzasz z tym fantem zrobić?
- Nic. Oddam go do biura rzeczy znalezionych. Niech oni się martwią - stwierdził Ash, zawieszając beret na ramie łóżka.
- Iście detektywistyczne podejście do sprawy - powiedziałam nieco złośliwym tonem.
Mój chłopak przyglądał się właśnie fioletowemu beretowi, który dziś rano znaleźliśmy na łące. Najwidoczniej pod wpływem wiatru owo nakrycie głowy zleciało komuś z czaszki i poleciało tak daleko, że jego właściciel nie zdołał już go znaleźć. Właściwie to powinnam powiedzieć właścicielka, a nie właściciel, gdyż jako miłośniczka mody z łatwością rozpoznałam, że ów beret jest zdecydowanie żeńskim nakryciem głowy, co Dawn, gdy tylko go jej pokazaliśmy, potwierdziła. W Ashu natychmiast odezwał się detektyw i wieczorem postanowił przyjrzeć się tajemniczemu przedmiotowi, jak sam go nazwał. Usiedliśmy więc we dwoje i dokonaliśmy detektywistycznych oględzin beretu. Właściwie to tylko Ash to robił, siedząc po turecku na dywanie oraz obserwując uważnie przez lupę owo znalezisko. Ja z kolei zaś usiadłam na łóżku patrząc na poczynania mego chłopaka.
- Hmm... Wiesz co, Sereno? Dokonuję już od kilku minut oględzin tego przedmiotu i mogę już chyba co nieco powiedzieć o osobie, która go nosi - odpowiedział w końcu na moje pytanie najsłynniejszy detektyw Alabastii.
- A czy to jest w ogóle możliwe? - spytałam zdumiona jego słowami.
- Oczywiście, że tak. Ostatecznie Sherlock Holmes to potrafił - zaśmiał się delikatnie Ash, patrząc na mnie promiennie.
- Wiesz, kochanie... Nie chcę się wymądrzać, ale on istnieje tylko w literaturze - obdarzyłam mego chłopaka promiennym uśmiechem.
- Ja zaś istnieję naprawdę i może nie posiadam wszystkich zdolności tego wielkiego detektywa, ale jestem pewien, że obserwując uważnie ten beret mogę co nieco powiedzieć o jego właścicielu - stwierdził na to Ash.
Przyjrzałam się ponownie owemu nakryciu głowy, które mój chłopak trzymał w swoich rękach, po czym powiedziałam:
- Nie wiem, co ten kawałek materiału może ci powiedzieć. Ja tam niczego ciekawego w nim nie dostrzegam.
- Przeciwnie, Sereno. Dostrzegasz wszystko, ale nie wyciągasz z tego odpowiednich wniosków - rzekł na to Ash.
Zaśmiałam się delikatnie.
- A więc w takim razie co ten beret ci powiedział?
Detektyw zachichotał wesoło.
- Prawdę mówiąc ten beret nic mi nie powiedział, bo jak dotąd jeszcze z nim nie rozmawiałem. Obejrzałem go sobie jednak dokładnie i mogę ci powiedzieć, że nosi go kobieta lub też dziewczyna dość inteligentna, raczej zamożna, a prócz tego wysportowana. Ma włosy koloru kwiatu lilii, które myje regularnie dobrym szamponem. Podejrzewam też, że jest ona niekiedy dość roztrzepana, a przynajmniej lubi się poważnie nad czymś zamyślić, co jednak nie przeszkadza jej uczyć się szyć, to zaś dowodzi posiadania przez nią przynajmniej zalążków zaradności.
Słysząc te słowa wybuchnęłam śmiechem. Ten rozważania brzmiały wręcz pięknie, to prawda, jednak nieco fantastycznie, bo w końcu skąd mój chłopak mógł to wszystko wiedzieć? Z obserwacji?
- Ash... Ja wiem, że zawsze lubiłeś puszczać wodze fantazji, ale teraz to już naprawdę przesadziłeś - powiedziałam.
Mój chłopak spojrzał na mnie uważnie i delikatnie się uśmiechnął.
- Ale ja to mówię zupełnie poważnie, Sereno.
- I to wszystko wyczytywałeś z tego żeńskiego nakrycia głowy?
- Dokładnie tak - odpowiedział mi Ash wciąż z uśmiechem na twarzy.
Załamana uderzyłam się otwartymi dłońmi w kolana.
- No, to w takim razie ja jestem głupia jak but. Powiedz mi, proszę, skąd wnioskujesz, że ta dziewczyna jest dość inteligentna?
- To kwestia wielkości tego przedmiotu - powiedział Ash i nałożył sobie beret na głowę - Widzisz? Beret pasuje na mnie idealnie, a ja jestem osobą jak myślę, dość inteligentną. A więc inna osoba o takiej głowie nie może być głupia, bo taka głowa jak moja musi zawierać choć trochę oleju.
Zaśmiałam się wesoło słysząc jego wyjaśnienia.
- No dobrze... To trochę naciągane, ale niech ci będzie - powiedziałam z uśmiechem - A dalej? Skąd wiesz, że jest zamożna?
Chłopak przyjrzał się uważnie beretowi i odparł:
- Dawn twierdzi, że berety takiego typu to najnowszy krzyk mody tam, skąd pochodzi. Jeśli więc właścicielkę stać na taki beret to musi być dość zamożna. Nie mówiąc już o tym, że prawdopodobnie pochodzi z regionu Sinnoh, skoro kupiła sobie taki beret.
- Niekoniecznie. Może równie dobrze pochodzić z innego miejsca na świecie i po prostu podróżować - stwierdziłam.
- Owszem, to jednak tylko potwierdza moją teorię, że jest ona zamożna - powiedział detektyw, dalej się uśmiechając.
Popatrzyłam na niego uważnie i zapytałam:
- No dobrze, a dalej? Skąd wiesz, że jest wysportowana?
- Beret jest nieco wilgotny, co dowodzi, że dziewczyna niekiedy w nim biega - wyjaśnił mi Ash - Jednak wilgoć nie jest wcale taka wielka, więc wyraźnie widać, że właścicielka tego cacuszka nie poci się zbyt mocno, co wskazuje na to, że jest wysportowana.
- A liliowe włosy?
Mój luby uśmiechnął się i podał mi do ręki kilka włosów.
- Zostały w środku beretu. Mają kolor kwiatu lilii, a do tego pachną lasem. Wnioskuję zatem, że musi ona używać jakiegoś dobrego szamponu. Włosy wyglądają na zadbane.
- Ekspert od włosów się znalazł - zachichotałam wesoło, po czym zapytałam: - A skąd wnioskujesz, że ta dziewczyna jest niekiedy roztrzepana lub lubi się zamyślać?
- To proste. Ten beret jest w kilku miejscach połatany. Nie widać tego na pierwszy rzut oka, ale przy dokładnych oględzinach już tak. Wnioskuję więc z tego, że dziewczyna często się zamyśla lub jest nieco roztrzepana, przez co niekiedy gubi swój beret i potem musi go naprawiać. Prócz tego ma kilka drobnych plamek błota, których właścicielka najwidoczniej nie zauważyła. To potwierdza moją teorię, że jest roztrzepana. Osoba przesadnie dbająca o swój wygląd na pewno by takie plamki zobaczyła i wolałaby umrzeć z głodu we własnym domu niż wyjść z niego po zakupy w berecie z takimi plamami.
- No dobrze, masz odpowiedzi na wszystkie pytania... Chwileczkę. A skąd wiesz, że uczy się szyć?
- Jak już mówiłem, ten beret jest w kilku miejscach delikatnie połatany. Właścicielka przynajmniej trzy razy już musiała go cerować. Nie robiła tego jednak zbyt sprawnie, ściegi nie są bowiem najlepszej jakości.
- Może dała go do zacerowania?
- Nie. Wtedy ściegi byłyby idealne, a te nie są. Dziewczyna dopiero uczy się porządnie szyć, co dowodzi, że jest osobą zaradną, a przynajmniej ma w swoim charakterze zalążki zaradności, bo jak zapewne wiesz umieć szyć to zdolność, którą obecnie nie posiada każda kobieta.
Załamana usiadłam na łóżku i popatrzyłam uważnie na mego chłopaka czując, że śmiech miesza się na ustach mi z podziwem.
- Ty naprawdę jesteś geniuszem, Sherlocku Ashu - powiedziałam.
- Wiem. Ale miło mi, że to potwierdzasz - zachichotał zawadiacko mój chłopak.
Rzuciłam go poduszką na znak, aby przestał się już chwalić, po czym zapytałam:
- I co zamierzasz z tym fantem zrobić?
- Nic. Oddam go do biura rzeczy znalezionych. Niech oni się martwią - stwierdził Ash, zawieszając beret na ramie łóżka.
- Iście detektywistyczne podejście do sprawy - powiedziałam nieco złośliwym tonem.
Następnego dnia w restauracji był całkiem duży ruch, jak to zwykle zresztą bywało, odkąd Ash zaczął energicznie podchodzić do swojej pracy. Klienci z największą przyjemnością przychodzi do lokalu „U Delii“, żeby zapoznać się z jej słynnym szefem personelu, który tak umie obsługiwać klientów jak nikt inny na świecie. Delia promieniała mówiąc, iż jest bardzo dumna z syna i dodawała, że ja również powinnam być dumna z tak pracowitego chłopaka, który zapowiada się na doskonałego męża. Lekko się zarumieniłam na twarzy słysząc te słowa, po czym odpowiedziałam, że jak najbardziej jestem dumna, ale na razie o ślubie z Ashem nie mówiłam, aby nie zapeszyć i przypadkiem nie przyciągnąć złego. Nie żebym wierzyła w przesądy, ale lepiej dmuchać na zimne. Delia słysząc to, co powiedziałam, tylko się zaśmiała i rzekła:
- Zapeszyć, kochanie, to mogą jedynie ludzie małej wiary oraz słabi, którzy nie tylko nie wierzą w siebie, ale również wszędzie się doszukują zła oraz niebezpieczeństwa. Zapewniam cię więc, Sereno, że jeżeli szukasz w ludziach i na świecie tylko zła, to zawsze to zło znajdziesz. Mama mi tak zawsze mówiła i jestem pewna, że miała rację. Należy być dobrej myśli oraz wierzyć w siebie. Ash jest tego samego zdania. Jak nie wierzysz, zapytaj go.
- Nie muszę, bo ja wiem, że on też tak myśli - odpowiedziałam jej z uśmiechem radości na twarzy - Znam go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, co on powie. Wdał się w ciebie, Delio. Wdał się całkowicie.
- Czy całkowicie to nie wiem, kochanie. Pamiętaj, że każde dziecko ma w sobie trochę z ojca, a trochę z matki. Taka mieszanka wybuchowa.
- Pewnie tak jest. Ale coś mi mówi, że Ash ma więcej cech twoich niż swojego ojca.
Delia uśmiechnęła się do mnie i pocałowała mnie w czoło. Widać dla niej, tak samo jak i dla Asha, takiego rodzaju słodki buziak miał naprawdę ogromne znaczenie oraz był symbolem prawdziwej, bezinteresownej miłości czy też przyjaźni. Nie ukrywałam, że bardzo mi się ten symbol podobał.
Pani Ketchum pocałowała mnie więc w czoło, po czym uśmiechnęła się i powiedziała, żebym sprawdziła, czy na sali jest wszystko w porządku. W końcu, jak sama powiedziałam, lepiej dmuchać na zimne.
Poszłam więc i upewniłam się, że wszystko jest w należytym porządku. Postanowiłam więc wrócić do kuchni, kiedy nagle zaczepił mnie jeden z klientów siedzący właśnie przy jednym ze stolików. Był to młody chłopak ubrany w białą rozpinaną bluzę, pod którą miał białą koszulę oraz luźne, fioletowe spodnie. Na głowie nosił on czapkę z daszkiem, zaś na nos miał osadzone przeciwsłoneczne okulary.
- Przepraszam bardzo. Chcę o co zapytać - rzekł chłopak grzecznym oraz uprzejmym tonem.
- Proszę więc pytać - odpowiedziałam chłopakowi z uśmiechem.
Chłopak uśmiechnął się do mnie delikatnie i powiedział:
- Pragnę zapytać, czy właścicielką tej restauracji jest pani Ketchum?
- Naturalnie. Pani Delia Ketchum - odpowiedziałam - Dziwi mnie, że ktoś tego nie wie. Każdy w Alabastii zdaje się to wiedzieć.
- A czy jej krewnym jest może pan Ash Ketchum?
Zaśmiałam się delikatnie, słysząc pytanie chłopaka.
- Oj, czy taki z niego „pan“ to ja nie wiem, ale że jest jej krewnym to pewne. W końcu to jej syn.
- Syn? Ash Ketchum jest synem Delii Ketchum?
- Nie wiedział pan o tym?
Chłopak słysząc moje słowa, uśmiechnął się nagle w jakiś dziwny, wręcz niezrozumiały dla mnie sposób.
- Pan? He he he. Pan... He he he... Zabawne.
- Co w tym takiego zabawnego? - zapytałam nie rozumiejąc, o co mu chodzi i czemu się śmieje.
- Nieważne. Tak tylko sobie gadam. Ale ja nie jestem żaden pan. Nie musisz tak do mnie mówić, moja droga. Więc mówisz, że Ash Ketchum jest synem Delii Ketchum? - upewnił się tajemniczy chłopak.
- Nie inaczej. Jest jej synem - odpowiedziałam.
Chłopak ponownie się uśmiechnął, po czym dodał:
- A gdzie można go znaleźć? Bo mam do niego sprawę.
- To państwo się znacie?
- Poznaliśmy się jakiś czas temu.
- I chce go pan... to znaczy... Chcesz go odwiedzić?
- Właśnie tak.
- Zapeszyć, kochanie, to mogą jedynie ludzie małej wiary oraz słabi, którzy nie tylko nie wierzą w siebie, ale również wszędzie się doszukują zła oraz niebezpieczeństwa. Zapewniam cię więc, Sereno, że jeżeli szukasz w ludziach i na świecie tylko zła, to zawsze to zło znajdziesz. Mama mi tak zawsze mówiła i jestem pewna, że miała rację. Należy być dobrej myśli oraz wierzyć w siebie. Ash jest tego samego zdania. Jak nie wierzysz, zapytaj go.
- Nie muszę, bo ja wiem, że on też tak myśli - odpowiedziałam jej z uśmiechem radości na twarzy - Znam go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, co on powie. Wdał się w ciebie, Delio. Wdał się całkowicie.
- Czy całkowicie to nie wiem, kochanie. Pamiętaj, że każde dziecko ma w sobie trochę z ojca, a trochę z matki. Taka mieszanka wybuchowa.
- Pewnie tak jest. Ale coś mi mówi, że Ash ma więcej cech twoich niż swojego ojca.
Delia uśmiechnęła się do mnie i pocałowała mnie w czoło. Widać dla niej, tak samo jak i dla Asha, takiego rodzaju słodki buziak miał naprawdę ogromne znaczenie oraz był symbolem prawdziwej, bezinteresownej miłości czy też przyjaźni. Nie ukrywałam, że bardzo mi się ten symbol podobał.
Pani Ketchum pocałowała mnie więc w czoło, po czym uśmiechnęła się i powiedziała, żebym sprawdziła, czy na sali jest wszystko w porządku. W końcu, jak sama powiedziałam, lepiej dmuchać na zimne.
Poszłam więc i upewniłam się, że wszystko jest w należytym porządku. Postanowiłam więc wrócić do kuchni, kiedy nagle zaczepił mnie jeden z klientów siedzący właśnie przy jednym ze stolików. Był to młody chłopak ubrany w białą rozpinaną bluzę, pod którą miał białą koszulę oraz luźne, fioletowe spodnie. Na głowie nosił on czapkę z daszkiem, zaś na nos miał osadzone przeciwsłoneczne okulary.
- Przepraszam bardzo. Chcę o co zapytać - rzekł chłopak grzecznym oraz uprzejmym tonem.
- Proszę więc pytać - odpowiedziałam chłopakowi z uśmiechem.
Chłopak uśmiechnął się do mnie delikatnie i powiedział:
- Pragnę zapytać, czy właścicielką tej restauracji jest pani Ketchum?
- Naturalnie. Pani Delia Ketchum - odpowiedziałam - Dziwi mnie, że ktoś tego nie wie. Każdy w Alabastii zdaje się to wiedzieć.
- A czy jej krewnym jest może pan Ash Ketchum?
Zaśmiałam się delikatnie, słysząc pytanie chłopaka.
- Oj, czy taki z niego „pan“ to ja nie wiem, ale że jest jej krewnym to pewne. W końcu to jej syn.
- Syn? Ash Ketchum jest synem Delii Ketchum?
- Nie wiedział pan o tym?
Chłopak słysząc moje słowa, uśmiechnął się nagle w jakiś dziwny, wręcz niezrozumiały dla mnie sposób.
- Pan? He he he. Pan... He he he... Zabawne.
- Co w tym takiego zabawnego? - zapytałam nie rozumiejąc, o co mu chodzi i czemu się śmieje.
- Nieważne. Tak tylko sobie gadam. Ale ja nie jestem żaden pan. Nie musisz tak do mnie mówić, moja droga. Więc mówisz, że Ash Ketchum jest synem Delii Ketchum? - upewnił się tajemniczy chłopak.
- Nie inaczej. Jest jej synem - odpowiedziałam.
Chłopak ponownie się uśmiechnął, po czym dodał:
- A gdzie można go znaleźć? Bo mam do niego sprawę.
- To państwo się znacie?
- Poznaliśmy się jakiś czas temu.
- I chce go pan... to znaczy... Chcesz go odwiedzić?
- Właśnie tak.
Spojrzałam uważnie na chłopaka i rozejrzałam się po sali.
- On tu pracuje jako starszy kelner. Wiesz, taki szef personelu.
- Szef personelu! Nieźle! Wysoko zaszedł ten nasz Ash! - uśmiechnął się wesoło chłopak.
- Pewnie, że wysoko. Teraz akurat nie ma go na sali, ale tak za jakieś dwie godziny kończy on pracę i możesz się z nim zobaczyć, jeśli oczywiście masz tyle czasu.
- W sumie to mam. Będzie mi miło, jeśli mu powiesz, że jestem.
- A kogo mam zapowiedzieć? - zapytałam coraz bardziej ciekawa, kim jest osoba, z którą rozmawiam.
- Możesz mu powiedzieć, że po pracy będzie na niego znajomy.
- I tylko tyle?
- Więcej nie trzeba.
Pokiwałam głową na znak zgody, po czym wróciłam do kuchni zająć się swoimi obowiązkami. Dopiero później, podczas mycia naczyń, miałam wreszcie okazję powiedzieć Ashowi o tym, że pytał o niego jakiś chłopak. Zaintrygowany tym mój luby zapytał, jak on wyglądał. Opisałam mu go w najdrobniejszych szczegółach. Ash jednak rozłożył ręce mówiąc, że nie wie, kto to może być, choć oczywiście kogoś takiego kojarzy, ale niestety w żaden sposób nie potrafi przypisać nazwiska do tej postaci.
- Spokojnie, dowiesz się wszystkiego po pracy, bo on chce na ciebie poczekać i porozmawiać z tobą - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- A! Skoro tak, to nie ma sprawy. Ja też z nim chętnie pogadam - odpowiedział mi mój chłopak, wyraźnie uradowany tą wiadomością.
- Ciekawe, który to znajomy Asha się u nas zjawił? - zastanawiała się na głos Bonnie, myjąc naczynia.
- Pewnie jakiś poznany podczas jego poprzednich przygód - stwierdził Clemont - Bo gdyby to był taki, który kiedyś podróżował z nami, to Serena z łatwością by go rozpoznała.
- No właśnie - rzekła Bonnie z uśmiechem na twarzy - Pewnie byś go poznała, prawda, Serena?
- Oczywiście, żebym go rozpoznała - odpowiedziałam dziewczynce i pogłaskałam czule jej włoski - Przynajmniej tak mi się wydaje.
- Tak czy inaczej trochę tych znajomych się poznało podczas podróży - stwierdził z uśmiechem Ash - Dziwne, że pamięta mnie jeszcze ktoś z tych osób, które widziałem zaledwie raz czy dwa i to w dodatku dawno temu.
- Prawdę mówiąc, Ash, to ciebie raczej trudno jest nie zapamiętać - powiedziałam wesoło.
- Nie inaczej. Takiej zakazanej facjaty zapomnieć zdecydowanie się nie da - zachichotała Melody, trącając lekko chłopaka w ramię.
- Chciałaś chyba powiedzieć „prześlicznej buzi“, prawda, Melody? - wystąpiła w obronie brata Dawn.
- Chciałam powiedzieć to, co powiedziałam, ale być może źle ubrałam swoje myśli w słowa - zaśmiała się Melody.
- Ty po prostu nie masz gustu - stwierdziła z ironią w głosie Misty - Ash to całkiem ładny chłopak. Może się podobać dziewczynom.
- Dziękuje za miłe słowa, Misty - powiedział Ash, lekko się przy tym prężąc i pusząc.
- No, no, no! Nie myśl sobie zaraz nie wiadomo czego! Powiedziałam, że możesz się podobać, a nie to, że się podobasz - zamruczała żartobliwie rudowłosa - To są, jak pewnie wiesz, dwie różne rzeczy.
- Mnie Ash się podoba - zachichotałam, łapiąc mego chłopaka za rękę.
- Ty nie masz specjalnego wyboru, Sereno. On jest twoim chłopakiem - stwierdziła z kpiną w głosie Misty - Ale prawdę mówiąc moim zdaniem ty także masz dziwny gust. Ja bym tam się za Asha nigdy nie wydała.
- I vice versa, bo ja bym ciebie za żonę też nie wziął! No, bo co?! Taką złośnicę miałbym sobie na kark brać? Jeszcze czego! - odpowiedział jej zgryźliwie Ash.
Misty zdzieliła lekko chłopaka przez głowę ręcznikiem.
- Słucham? Ja niby jestem złośnica?! Jak ja jestem złośnica, to ty jesteś babiarz i tyle!
- Ja?! Babiarz?! - zdziwił się Ash.
- A pewnie, że babiarz! Więcej ci powiem. Gorszego babiarza od ciebie to ja jeszcze nie widziałam!
Nagle do kuchni wszedł Brock.
- O czym tak dyskutujecie? - zapytał wesoło.
- A tak jakoś... O różnych sprawach damsko-męskich - zaśmiał się Ash.
- Damsko-męskich? No, to czemu nie zaczekaliście na mnie? Przecież to temat w sam raz dla kogoś takiego, jak ja - zachichotał wesoło Brock.
- Poprawka. Jednak widziałam większego babiarza - mruknęła niezbyt zadowolonym tonem Misty.
- Fakt. Masz rację. Podróżowałam w jego towarzystwie i poznałam go dobrze, więc muszę się z tobą zgodzić - dodała Dawn tonem znawcy.
Dalej rozmowa minęła nam całkiem przyjemnie. Po zakończeniu mycia naczyń wyszliśmy wszyscy z restauracji. Przed lokalem czekał już chłopak, który chciał porozmawiać z Ashem. Widząc, że już wyszliśmy, podszedł do nas z wesołym uśmiechem na twarzy.
- On tu pracuje jako starszy kelner. Wiesz, taki szef personelu.
- Szef personelu! Nieźle! Wysoko zaszedł ten nasz Ash! - uśmiechnął się wesoło chłopak.
- Pewnie, że wysoko. Teraz akurat nie ma go na sali, ale tak za jakieś dwie godziny kończy on pracę i możesz się z nim zobaczyć, jeśli oczywiście masz tyle czasu.
- W sumie to mam. Będzie mi miło, jeśli mu powiesz, że jestem.
- A kogo mam zapowiedzieć? - zapytałam coraz bardziej ciekawa, kim jest osoba, z którą rozmawiam.
- Możesz mu powiedzieć, że po pracy będzie na niego znajomy.
- I tylko tyle?
- Więcej nie trzeba.
Pokiwałam głową na znak zgody, po czym wróciłam do kuchni zająć się swoimi obowiązkami. Dopiero później, podczas mycia naczyń, miałam wreszcie okazję powiedzieć Ashowi o tym, że pytał o niego jakiś chłopak. Zaintrygowany tym mój luby zapytał, jak on wyglądał. Opisałam mu go w najdrobniejszych szczegółach. Ash jednak rozłożył ręce mówiąc, że nie wie, kto to może być, choć oczywiście kogoś takiego kojarzy, ale niestety w żaden sposób nie potrafi przypisać nazwiska do tej postaci.
- Spokojnie, dowiesz się wszystkiego po pracy, bo on chce na ciebie poczekać i porozmawiać z tobą - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- A! Skoro tak, to nie ma sprawy. Ja też z nim chętnie pogadam - odpowiedział mi mój chłopak, wyraźnie uradowany tą wiadomością.
- Ciekawe, który to znajomy Asha się u nas zjawił? - zastanawiała się na głos Bonnie, myjąc naczynia.
- Pewnie jakiś poznany podczas jego poprzednich przygód - stwierdził Clemont - Bo gdyby to był taki, który kiedyś podróżował z nami, to Serena z łatwością by go rozpoznała.
- No właśnie - rzekła Bonnie z uśmiechem na twarzy - Pewnie byś go poznała, prawda, Serena?
- Oczywiście, żebym go rozpoznała - odpowiedziałam dziewczynce i pogłaskałam czule jej włoski - Przynajmniej tak mi się wydaje.
- Tak czy inaczej trochę tych znajomych się poznało podczas podróży - stwierdził z uśmiechem Ash - Dziwne, że pamięta mnie jeszcze ktoś z tych osób, które widziałem zaledwie raz czy dwa i to w dodatku dawno temu.
- Prawdę mówiąc, Ash, to ciebie raczej trudno jest nie zapamiętać - powiedziałam wesoło.
- Nie inaczej. Takiej zakazanej facjaty zapomnieć zdecydowanie się nie da - zachichotała Melody, trącając lekko chłopaka w ramię.
- Chciałaś chyba powiedzieć „prześlicznej buzi“, prawda, Melody? - wystąpiła w obronie brata Dawn.
- Chciałam powiedzieć to, co powiedziałam, ale być może źle ubrałam swoje myśli w słowa - zaśmiała się Melody.
- Ty po prostu nie masz gustu - stwierdziła z ironią w głosie Misty - Ash to całkiem ładny chłopak. Może się podobać dziewczynom.
- Dziękuje za miłe słowa, Misty - powiedział Ash, lekko się przy tym prężąc i pusząc.
- No, no, no! Nie myśl sobie zaraz nie wiadomo czego! Powiedziałam, że możesz się podobać, a nie to, że się podobasz - zamruczała żartobliwie rudowłosa - To są, jak pewnie wiesz, dwie różne rzeczy.
- Mnie Ash się podoba - zachichotałam, łapiąc mego chłopaka za rękę.
- Ty nie masz specjalnego wyboru, Sereno. On jest twoim chłopakiem - stwierdziła z kpiną w głosie Misty - Ale prawdę mówiąc moim zdaniem ty także masz dziwny gust. Ja bym tam się za Asha nigdy nie wydała.
- I vice versa, bo ja bym ciebie za żonę też nie wziął! No, bo co?! Taką złośnicę miałbym sobie na kark brać? Jeszcze czego! - odpowiedział jej zgryźliwie Ash.
Misty zdzieliła lekko chłopaka przez głowę ręcznikiem.
- Słucham? Ja niby jestem złośnica?! Jak ja jestem złośnica, to ty jesteś babiarz i tyle!
- Ja?! Babiarz?! - zdziwił się Ash.
- A pewnie, że babiarz! Więcej ci powiem. Gorszego babiarza od ciebie to ja jeszcze nie widziałam!
Nagle do kuchni wszedł Brock.
- O czym tak dyskutujecie? - zapytał wesoło.
- A tak jakoś... O różnych sprawach damsko-męskich - zaśmiał się Ash.
- Damsko-męskich? No, to czemu nie zaczekaliście na mnie? Przecież to temat w sam raz dla kogoś takiego, jak ja - zachichotał wesoło Brock.
- Poprawka. Jednak widziałam większego babiarza - mruknęła niezbyt zadowolonym tonem Misty.
- Fakt. Masz rację. Podróżowałam w jego towarzystwie i poznałam go dobrze, więc muszę się z tobą zgodzić - dodała Dawn tonem znawcy.
Dalej rozmowa minęła nam całkiem przyjemnie. Po zakończeniu mycia naczyń wyszliśmy wszyscy z restauracji. Przed lokalem czekał już chłopak, który chciał porozmawiać z Ashem. Widząc, że już wyszliśmy, podszedł do nas z wesołym uśmiechem na twarzy.
- Witaj, Ash. Miło cię znowu widzieć - powiedział chłopak.
Ash przyjrzał się tajemniczemu nieznajomemu i zapytał:
- My się znamy?
- Ależ oczywiście, że się znamy - odpowiedział wesoło nieznajomy, po czym zdjął czapkę z daszkiem i okulary przeciwsłoneczne - Nie poznajesz mnie?
Kiedy chłopak zdjął czapkę i okulary, to okazało się, że ma fioletowe włosy oraz oczy tego samego koloru. Natychmiast przypomniał mi się ów tajemniczy beret i liliowe włosy znalezione w jego wnętrzu. Zupełnie takie same jak włosy tego nieznajomego. Ale przecież to niemożliwe... Beret był na dziewczynę, a to jest przecież chłopak, pomyślałam sobie.
- Wow! Ale przystojniak! - pisnęła wesoło Bonnie, składając ze sobą dłonie w romantycznym geście.
- Nie inaczej. Jest bardzo przystojny - dodała Dawn, wpatrując się w chłopaka z nieudawanym zachwytem.
Ash tymczasem przyjrzał się uważnie swemu rzekomemu znajomemu i powiedział:
- Liliowe włosy... Liliowe oczy... Ten strój... Coś mi to przypomina.
- Podpowiem ci. Poznaliśmy się kilka lat temu - zaczął mówić chłopak - Podróżowałeś wtedy z Brockiem, May i Maxem. Zaatakował cię Beedrill, ale uspokoił go ktoś, kto umiał czytać w sercach Pokemonów.
Ash złapał się za głowę, po czym na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Chwileczkę! Teraz coś sobie przypominam! - zawołał wesoło - A czy potem nie zaatakował nas Zespół R i ten ktoś, kto mi pomógł uspokoić Beedrilla potem pomógł mi również ich pokonać?
- Owszem, chociaż większe zasługi miał tutaj twój Pikachu - zaśmiał się wesoło chłopak - A potem poszliście wszyscy do domu, by się wysuszyć, bo podczas walki wpadliście do jeziora.
- Tak i wtedy się okazało, że ta osoba, która mi pomogła w walce, to dziewczyna, a do tego jeszcze Lider Sali, w której miałem walczyć - śmiał się radośnie Ash, odzyskując wspomnienia.
- O tak! Widzę więc, że mnie pamiętasz - powiedział mu chłopak - No więc? Już sobie przypominasz?
Ash uśmiechnął się od ucha do ucha, po czym zawołał:
- Anabel!
- Miło mi cię znowu widzieć, Ash! - odpowiedziała mu osoba nazwana przez niego Anabel.
- A niech mnie! Kopę lat! - zawołał radośnie mój chłopak i uścisnął po przyjacielsku tajemniczego nieznajomego.
Przyglądałam się temu wszystkiemu zdumiona, podobnie zresztą jak stojący obok mnie Clemont, Dawn i Bonnie.
- Chwileczkę? Czy Anabel to nie jest żeńskie imię? - zapytała Bonnie.
- Właśnie. Mnie się zawsze wydawało, że to jest imię dla dziewczyny - dołączyła do jej imienia Dawn.
- No, mnie w sumie też - dodał równie zdumiony Clemont.
Ash uśmiechnął się do nas zawadiacko i przedstawił nam swojego niezwykłego znajomego.
- Cóż... Sereno, Dawn, Clemont, Bonnie... Chciałbym wam teraz kogoś przedstawić. To jest Anabel, moja dawna przyjaciółka.
- Przyjaciółka?! - zawołaliśmy całą czwórką mocno zdumieni.
Anabel zachichotała wesoło, widząc naszą reakcję.
- Cóż... Pewnie wszyscy myśleliście, że jestem chłopakiem, prawda? - zapytała z uśmiechem na twarzy - Wielu ludzi tak myśli, gdy mnie pierwszy raz widzi. Ash też tak sądził, kiedy mnie poznał.
- Właśnie. A potem się wydawało, że tak nie jest, kiedy przyniosłem ci swoje mokre ubrania do rozwieszania nad kominkiem i zapytałem, czy ty się nie przebierzesz - dodał Ash.
- Dokładnie. A ja ci odpowiedziałam, że przebiorę się w pokoju obok.
- No tak. A ja myślałem, że to dlatego, że w pokoju, w którym razem rozmawialiśmy, była May, ale ty mi powiedziałaś, iż to dlatego, że jesteś dziewczyną i nie chcesz się przy chłopakach przebierać.
- Ha ha ha! Właśnie. Ale byliście wtedy wszyscy zdumieni. Widzę, że twoi przyjaciele teraz są zdziwieni.
- A nie mamy powodów? - zachichotałam wesoło, ubawiona całą tą sytuacją - Przecież ubierasz się jak chłopak.
- Tak, tylko włosy masz trochę bardziej gęste i puszyste - dodała Dawn - Choć i tak obcięte na krótko, do karku zaledwie.
- No cóż... Ja zawsze się tak nosiłam. W ten sposób jest mi wygodniej - zaśmiała się Anabel.
- Ja bym tam spodni nie nosiła. Nie lubię ich i tyle - stwierdziłam z uśmiechem - Jakoś tak nie po dziewczęcemu to nosić spodnie, przynajmniej moim zdaniem. Ale co kto lubi, to niech nosi. Ash raz nawet kieckę założył.
Mój luby zarumienił się na całej twarzy i powiedział:
- Musisz o tym opowiadać? To stare dzieje.
- Jakie tam stare! Całkiem świeże - zachichotałam wesoło i z miejsca opowiedziałam Anabel, jak to Ash przebrał się za Cygankę, żeby rozwiązać zagadkę.
Mój luby załamany zasłonił sobie dłonią oczy, zaś Anabel zachichotała radośnie słuchając mojej opowieści.
- No proszę, Ash. Nie wiedziałam, że jesteś takim zdolnym aktorem - powiedziała z uśmiechem na twarzy - Jak tu wędrowałam, to słyszałam o twojej detektywistycznej działalności. Co nieco już się wieści rozeszły na ten temat. Rozpowiadała je głównie pewna dziennikarka o imieniu Alexa. Może ją znasz?
- Alexa! No oczywiście, że ją znam! - zaśmiał się Ash - To bardzo do niej podobne opowiadać o mnie. Mam tylko nadzieję, że nie przesadziła za bardzo i nie ukazała mnie jak jakiegoś Supermana, bo do niego to mi raczej daleko.
- Nie, aż tak to nie popuściła wodzy fantazji, ale mówiła mi, że ostatnio jesteś znany jako Sherlock Ash, który rozwiąże każdą sprawę, jakiej się podejmie. Cóż... Wiedziałam, że posiadasz prawdziwe talenty, jednak o tym, że jesteś detektywem, a do tego jeszcze dobrym aktorem, to nie wiedziałam.
Ash podrapał się lekko zażenowany po karku.
- Jaki tam ze mnie aktor! Po prostu nauczyłem się dobrze przebierać i tyle. Co tam umiem, to moje i tego mi nikt nie zabierze.
- Rozumiem. Tak czy siak naprawdę wiele dobrego o tobie słyszałam. Podobno pomogłeś niedawno złapać bardzo groźną szajkę przestępców. Czy to prawda?
- No, taka sobie to była szajka, chociaż groźni to oni byli i owszem - stwierdził skromnie Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Ash jest zbyt skromny, aby to przyznać, ale tak naprawdę gdyby nie on, to te dwie złodziejki, Annie i Oakley, długo by tu jeszcze grasowały - wtrąciłam się do rozmowy.
- Zgadzam się. Mój brat odwalił kawał dobrej roboty - dodała Dawn dumnym tonem.
- Brat? - zdziwiła się Anabel, słysząc te słowa - Jesteś siostrą Asha? Ash, nie wiedziałam, że masz siostrę.
- Ja sam tego nie wiedziałem. Dopiero niedawno to odkryłem - zaśmiał się mój chłopak i opowiedział jej w skrócie całą historię.
Bonnie tymczasem obserwowała uważnie Anabel i popatrzyła na mnie.
- Ja naprawdę myślałam, że to jest chłopak - powiedziała.
- W sumie to ja też - zaśmiałam się wesoło.
- I ja również - dodała Dawn.
- A ja to niby co? Też się pomyliłem - rzekł Clemont.
- E tam, braciszku! Ty jesteś chłopak, to mogłeś się pomylić - machnęła ręką Bonnie - Ale że my, dziewczyny, pomyliłyśmy się i nie poznałyśmy, że to nie jest chłopak? Ja nie wiem, jak to możliwe.
- Najwidoczniej my, dziewczyny, nie rozpoznajemy przedstawicielek swojej płci, gdy są ubrane w dość nietypowy sposób - zaśmiałam się.
- Najwidoczniej - zachichotała Dawn.
Ash przyjrzał się tajemniczemu nieznajomemu i zapytał:
- My się znamy?
- Ależ oczywiście, że się znamy - odpowiedział wesoło nieznajomy, po czym zdjął czapkę z daszkiem i okulary przeciwsłoneczne - Nie poznajesz mnie?
Kiedy chłopak zdjął czapkę i okulary, to okazało się, że ma fioletowe włosy oraz oczy tego samego koloru. Natychmiast przypomniał mi się ów tajemniczy beret i liliowe włosy znalezione w jego wnętrzu. Zupełnie takie same jak włosy tego nieznajomego. Ale przecież to niemożliwe... Beret był na dziewczynę, a to jest przecież chłopak, pomyślałam sobie.
- Wow! Ale przystojniak! - pisnęła wesoło Bonnie, składając ze sobą dłonie w romantycznym geście.
- Nie inaczej. Jest bardzo przystojny - dodała Dawn, wpatrując się w chłopaka z nieudawanym zachwytem.
Ash tymczasem przyjrzał się uważnie swemu rzekomemu znajomemu i powiedział:
- Liliowe włosy... Liliowe oczy... Ten strój... Coś mi to przypomina.
- Podpowiem ci. Poznaliśmy się kilka lat temu - zaczął mówić chłopak - Podróżowałeś wtedy z Brockiem, May i Maxem. Zaatakował cię Beedrill, ale uspokoił go ktoś, kto umiał czytać w sercach Pokemonów.
Ash złapał się za głowę, po czym na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Chwileczkę! Teraz coś sobie przypominam! - zawołał wesoło - A czy potem nie zaatakował nas Zespół R i ten ktoś, kto mi pomógł uspokoić Beedrilla potem pomógł mi również ich pokonać?
- Owszem, chociaż większe zasługi miał tutaj twój Pikachu - zaśmiał się wesoło chłopak - A potem poszliście wszyscy do domu, by się wysuszyć, bo podczas walki wpadliście do jeziora.
- Tak i wtedy się okazało, że ta osoba, która mi pomogła w walce, to dziewczyna, a do tego jeszcze Lider Sali, w której miałem walczyć - śmiał się radośnie Ash, odzyskując wspomnienia.
- O tak! Widzę więc, że mnie pamiętasz - powiedział mu chłopak - No więc? Już sobie przypominasz?
Ash uśmiechnął się od ucha do ucha, po czym zawołał:
- Anabel!
- Miło mi cię znowu widzieć, Ash! - odpowiedziała mu osoba nazwana przez niego Anabel.
- A niech mnie! Kopę lat! - zawołał radośnie mój chłopak i uścisnął po przyjacielsku tajemniczego nieznajomego.
Przyglądałam się temu wszystkiemu zdumiona, podobnie zresztą jak stojący obok mnie Clemont, Dawn i Bonnie.
- Chwileczkę? Czy Anabel to nie jest żeńskie imię? - zapytała Bonnie.
- Właśnie. Mnie się zawsze wydawało, że to jest imię dla dziewczyny - dołączyła do jej imienia Dawn.
- No, mnie w sumie też - dodał równie zdumiony Clemont.
Ash uśmiechnął się do nas zawadiacko i przedstawił nam swojego niezwykłego znajomego.
- Cóż... Sereno, Dawn, Clemont, Bonnie... Chciałbym wam teraz kogoś przedstawić. To jest Anabel, moja dawna przyjaciółka.
- Przyjaciółka?! - zawołaliśmy całą czwórką mocno zdumieni.
Anabel zachichotała wesoło, widząc naszą reakcję.
- Cóż... Pewnie wszyscy myśleliście, że jestem chłopakiem, prawda? - zapytała z uśmiechem na twarzy - Wielu ludzi tak myśli, gdy mnie pierwszy raz widzi. Ash też tak sądził, kiedy mnie poznał.
- Właśnie. A potem się wydawało, że tak nie jest, kiedy przyniosłem ci swoje mokre ubrania do rozwieszania nad kominkiem i zapytałem, czy ty się nie przebierzesz - dodał Ash.
- Dokładnie. A ja ci odpowiedziałam, że przebiorę się w pokoju obok.
- No tak. A ja myślałem, że to dlatego, że w pokoju, w którym razem rozmawialiśmy, była May, ale ty mi powiedziałaś, iż to dlatego, że jesteś dziewczyną i nie chcesz się przy chłopakach przebierać.
- Ha ha ha! Właśnie. Ale byliście wtedy wszyscy zdumieni. Widzę, że twoi przyjaciele teraz są zdziwieni.
- A nie mamy powodów? - zachichotałam wesoło, ubawiona całą tą sytuacją - Przecież ubierasz się jak chłopak.
- Tak, tylko włosy masz trochę bardziej gęste i puszyste - dodała Dawn - Choć i tak obcięte na krótko, do karku zaledwie.
- No cóż... Ja zawsze się tak nosiłam. W ten sposób jest mi wygodniej - zaśmiała się Anabel.
- Ja bym tam spodni nie nosiła. Nie lubię ich i tyle - stwierdziłam z uśmiechem - Jakoś tak nie po dziewczęcemu to nosić spodnie, przynajmniej moim zdaniem. Ale co kto lubi, to niech nosi. Ash raz nawet kieckę założył.
Mój luby zarumienił się na całej twarzy i powiedział:
- Musisz o tym opowiadać? To stare dzieje.
- Jakie tam stare! Całkiem świeże - zachichotałam wesoło i z miejsca opowiedziałam Anabel, jak to Ash przebrał się za Cygankę, żeby rozwiązać zagadkę.
Mój luby załamany zasłonił sobie dłonią oczy, zaś Anabel zachichotała radośnie słuchając mojej opowieści.
- No proszę, Ash. Nie wiedziałam, że jesteś takim zdolnym aktorem - powiedziała z uśmiechem na twarzy - Jak tu wędrowałam, to słyszałam o twojej detektywistycznej działalności. Co nieco już się wieści rozeszły na ten temat. Rozpowiadała je głównie pewna dziennikarka o imieniu Alexa. Może ją znasz?
- Alexa! No oczywiście, że ją znam! - zaśmiał się Ash - To bardzo do niej podobne opowiadać o mnie. Mam tylko nadzieję, że nie przesadziła za bardzo i nie ukazała mnie jak jakiegoś Supermana, bo do niego to mi raczej daleko.
- Nie, aż tak to nie popuściła wodzy fantazji, ale mówiła mi, że ostatnio jesteś znany jako Sherlock Ash, który rozwiąże każdą sprawę, jakiej się podejmie. Cóż... Wiedziałam, że posiadasz prawdziwe talenty, jednak o tym, że jesteś detektywem, a do tego jeszcze dobrym aktorem, to nie wiedziałam.
Ash podrapał się lekko zażenowany po karku.
- Jaki tam ze mnie aktor! Po prostu nauczyłem się dobrze przebierać i tyle. Co tam umiem, to moje i tego mi nikt nie zabierze.
- Rozumiem. Tak czy siak naprawdę wiele dobrego o tobie słyszałam. Podobno pomogłeś niedawno złapać bardzo groźną szajkę przestępców. Czy to prawda?
- No, taka sobie to była szajka, chociaż groźni to oni byli i owszem - stwierdził skromnie Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Ash jest zbyt skromny, aby to przyznać, ale tak naprawdę gdyby nie on, to te dwie złodziejki, Annie i Oakley, długo by tu jeszcze grasowały - wtrąciłam się do rozmowy.
- Zgadzam się. Mój brat odwalił kawał dobrej roboty - dodała Dawn dumnym tonem.
- Brat? - zdziwiła się Anabel, słysząc te słowa - Jesteś siostrą Asha? Ash, nie wiedziałam, że masz siostrę.
- Ja sam tego nie wiedziałem. Dopiero niedawno to odkryłem - zaśmiał się mój chłopak i opowiedział jej w skrócie całą historię.
Bonnie tymczasem obserwowała uważnie Anabel i popatrzyła na mnie.
- Ja naprawdę myślałam, że to jest chłopak - powiedziała.
- W sumie to ja też - zaśmiałam się wesoło.
- I ja również - dodała Dawn.
- A ja to niby co? Też się pomyliłem - rzekł Clemont.
- E tam, braciszku! Ty jesteś chłopak, to mogłeś się pomylić - machnęła ręką Bonnie - Ale że my, dziewczyny, pomyliłyśmy się i nie poznałyśmy, że to nie jest chłopak? Ja nie wiem, jak to możliwe.
- Najwidoczniej my, dziewczyny, nie rozpoznajemy przedstawicielek swojej płci, gdy są ubrane w dość nietypowy sposób - zaśmiałam się.
- Najwidoczniej - zachichotała Dawn.
Chwilę później z restauracji wyszli Brock, Misty, Melody i Latias. Postanowili oni pójść do Centrum Pokemon i się wyspać na jutrzejszy dzień pracy. Widok Anabel ich zdziwił, zwłaszcza Brocka, który jednak od razu rozpoznał dziewczynę. Nie było w tym nic dziwnego, w końcu był on w drużynie Asha, kiedy ten zaznajomił się z Anabel, która również Brocka zapamiętała. Nawet wyraziła swoje lekkie zdumienie tym, że taki chłopak jak on, którego można by określić jako prawdziwego znawcę płci pięknej, mógł się aż tak pomylić przy pierwszym ich spotkaniu i nie rozpoznać w niej dziewczyny? Brock zarumieniony na twarzy odpowiedział na to, że sam był tym bardzo zdumiony, ale najwidoczniej jego instynkt znawcy kobiet ten jeden jedyny raz mocno go zawiódł, co się niestety czasem zdarza.
Taką właśnie rozmowę zaczęliśmy, gdy całą grupą udaliśmy się do Centrum Pokemon odprowadzić naszych przyjaciół, którzy tam mieli swoje pokoje. Sama Anabel przyznała, że wczoraj wzięła sobie pokój w Centrum, dlatego tym chętniej nam będzie towarzyszyć w tym małym spacerze.
Po drodze Ash przypomniał coś sobie i wyjął ze swego plecaka beret, który wczoraj znaleźliśmy.
- Przepraszam, Anabel, ale mówisz, że jesteś w Alabastii od wczoraj. Powiedz mi więc, proszę, czy to może twój beret?
Anabel zaśmiała się i wzięła beret do ręki, po czym nałożyła go sobie wesoło na głowę.
- Oczywiście, że mój. Wiatr mi go zwiał wczoraj i nie mogłam go już znaleźć. Myślałam, że go zgubiłam. A ty go znalazłeś.
Ash spojrzał na mnie z uśmiechem na twarzy.
- A widzisz? Mówiłem ci, że wszystko, co zgadywałem, się zgadza.
- A co zgadywałeś? - zdziwiła się dziewczyna o fioletowych włosach.
- To dłuższa opowieść, ale w sumie można ją streścić w kilku zdaniach - zaśmiałam się.
I streściłam ją Anabel, która zachichotała wesoło, gdy ją wysłuchała.
- Widać, że Ash czytał opowiadania o Sherlocku Holmesie. Ten jego wywód na temat mego beretu przypomina mi scenę z opowiadania „Błękitny karbunkuł“, w której Holmes na podstawie melonika wysnuł wnioski o jego właścicielu.
- Przyznaję, że to właśnie z tego opowiadania czerpałem swój sposób myślenia - zachichotał Ash, rumieniąc się na twarzy - Ale jak widać, moi mili, trafiłem bezbłędnie.
- E tam! Miałeś po prostu farta i tyle - powiedziała złośliwie Melody.
- Albo zwyczajnie się popisywałeś, Ash. To zresztą typowe dla ciebie - zachichotała ironicznie Misty - Zawsze się lubiłeś popisywać.
- Hej! Ja się wcale nie popisuję! No, może troszkę, ale tylko czasami! - naburmuszył się nieco nasz detektyw.
Anabel wesoło zachichotała słysząc tę sprzeczkę.
- Ash, to żaden wstyd się czasem chwalić. Nie ma w tym nic dziwnego, że lubisz błyszczeć. Taki jest już twój charakter.
- Mój charakter? A skąd niby to wiesz? Ach! Zapomniałem, Anabel! Ty przecież umiesz czytać uczucia.
- Uczucia? - zdziwiłam się - Jak można czytać uczucia?
- Sama nie wiem, jak to jest, Sereno - powiedziała Anabel, uśmiechając się do mnie promiennie - Po prostu to umiem. Wystarczy, że spojrzę komuś uważnie w oczy, a umiem poznać uczucia, które biją z jego serca.
- WOW! To niesamowite! - zawołała Bonnie, podskakując wesoło - A u wszystkich tak umiesz, czy tylko u Pokemonów i niektórych ludzi?
- Prawdę mówiąc to jeśli ktoś ma naprawdę silną wolę, to może ukryć przede mną swoje uczucia, ale rzadko takich ludzi spotykam - wyjaśniła nam Anabel - Nie, żeby Ash czy któreś z was miało słabą wolę. Powiedzmy raczej, że człowiek, który próbuje ukryć przede mną swe uczucia (nieważne, czy skutecznie, czy też nie), nie jest osobą, z którą bym chciała się zadawać.
- Dlaczego? - zdziwiła się Dawn.
- Bo osoba, która zamyka przede mną swoje serce, żebym nie mogła poznać jej uczuć, nie jest ze mną szczera. A ja nie lubię nieszczerych osób. Z waszych serc zaś czytam naprawdę bardzo wiele. Przykładowo ty, Sereno, kochasz Asha całym sercem i uważasz za cudowny fakt, że zostałaś jego dziewczyną.
Zarumieniłam się lekko, kiedy to powiedziała.
- To prawda, Anabel. Masz rację, ale niech lepiej Ash nie wpada z tego powodu w samozachwyt.
Anabel zachichotała i spojrzała na Dawn.
- Ty, Dawn, bardzo kochasz, a nawet na swój sposób podziwiasz brata, choć jesteś zadziorna i czasem po prostu musisz się z nim posprzeczać.
- Tak, to prawda - zachichotała Dawn, drapiąc się lekko po głowie.
- Ty, Melody, uwielbiasz się z każdym droczyć, ale masz dobre serce. Ty, Misty, masz słabość do sprzeczania się z każdym, kto ma inne zdanie niż ty i rzadko przyznajesz się do błędów, choć też rzadko je popełniasz. Ty, Clemont, masz wiele zapału do pracy i podziwu dla Asha, ale nieco brakuje ci wiary w siebie. Musisz jej więc nabyć. Ty zaś, Bonnie, uwielbiasz być w centrum uwagi. Bardzo kochasz swojego brata, ale nieraz musisz się z nim pokłócić. Ty, Brock, masz słabość do kobiet, lecz tak naprawdę szukasz tej jednej jedynej. Ty zaś, Latias, chcesz bardzo być człowiekiem, abyś mogła żyć tak jak osoby, które szczerze kochasz.
Anabel wygłosiła to wszystko z uśmiechem na twarzy, po czym dodała:
- To oczywiście jest tylko zarys tego wszystkiego, co można o was powiedzieć. By was lepiej poznać, musiałabym się przyjrzeć lepiej waszym sercom. Ale tak czy inaczej każde z was jest dobrym człowiekiem.
Taką właśnie rozmowę zaczęliśmy, gdy całą grupą udaliśmy się do Centrum Pokemon odprowadzić naszych przyjaciół, którzy tam mieli swoje pokoje. Sama Anabel przyznała, że wczoraj wzięła sobie pokój w Centrum, dlatego tym chętniej nam będzie towarzyszyć w tym małym spacerze.
Po drodze Ash przypomniał coś sobie i wyjął ze swego plecaka beret, który wczoraj znaleźliśmy.
- Przepraszam, Anabel, ale mówisz, że jesteś w Alabastii od wczoraj. Powiedz mi więc, proszę, czy to może twój beret?
Anabel zaśmiała się i wzięła beret do ręki, po czym nałożyła go sobie wesoło na głowę.
- Oczywiście, że mój. Wiatr mi go zwiał wczoraj i nie mogłam go już znaleźć. Myślałam, że go zgubiłam. A ty go znalazłeś.
Ash spojrzał na mnie z uśmiechem na twarzy.
- A widzisz? Mówiłem ci, że wszystko, co zgadywałem, się zgadza.
- A co zgadywałeś? - zdziwiła się dziewczyna o fioletowych włosach.
- To dłuższa opowieść, ale w sumie można ją streścić w kilku zdaniach - zaśmiałam się.
I streściłam ją Anabel, która zachichotała wesoło, gdy ją wysłuchała.
- Widać, że Ash czytał opowiadania o Sherlocku Holmesie. Ten jego wywód na temat mego beretu przypomina mi scenę z opowiadania „Błękitny karbunkuł“, w której Holmes na podstawie melonika wysnuł wnioski o jego właścicielu.
- Przyznaję, że to właśnie z tego opowiadania czerpałem swój sposób myślenia - zachichotał Ash, rumieniąc się na twarzy - Ale jak widać, moi mili, trafiłem bezbłędnie.
- E tam! Miałeś po prostu farta i tyle - powiedziała złośliwie Melody.
- Albo zwyczajnie się popisywałeś, Ash. To zresztą typowe dla ciebie - zachichotała ironicznie Misty - Zawsze się lubiłeś popisywać.
- Hej! Ja się wcale nie popisuję! No, może troszkę, ale tylko czasami! - naburmuszył się nieco nasz detektyw.
Anabel wesoło zachichotała słysząc tę sprzeczkę.
- Ash, to żaden wstyd się czasem chwalić. Nie ma w tym nic dziwnego, że lubisz błyszczeć. Taki jest już twój charakter.
- Mój charakter? A skąd niby to wiesz? Ach! Zapomniałem, Anabel! Ty przecież umiesz czytać uczucia.
- Uczucia? - zdziwiłam się - Jak można czytać uczucia?
- Sama nie wiem, jak to jest, Sereno - powiedziała Anabel, uśmiechając się do mnie promiennie - Po prostu to umiem. Wystarczy, że spojrzę komuś uważnie w oczy, a umiem poznać uczucia, które biją z jego serca.
- WOW! To niesamowite! - zawołała Bonnie, podskakując wesoło - A u wszystkich tak umiesz, czy tylko u Pokemonów i niektórych ludzi?
- Prawdę mówiąc to jeśli ktoś ma naprawdę silną wolę, to może ukryć przede mną swoje uczucia, ale rzadko takich ludzi spotykam - wyjaśniła nam Anabel - Nie, żeby Ash czy któreś z was miało słabą wolę. Powiedzmy raczej, że człowiek, który próbuje ukryć przede mną swe uczucia (nieważne, czy skutecznie, czy też nie), nie jest osobą, z którą bym chciała się zadawać.
- Dlaczego? - zdziwiła się Dawn.
- Bo osoba, która zamyka przede mną swoje serce, żebym nie mogła poznać jej uczuć, nie jest ze mną szczera. A ja nie lubię nieszczerych osób. Z waszych serc zaś czytam naprawdę bardzo wiele. Przykładowo ty, Sereno, kochasz Asha całym sercem i uważasz za cudowny fakt, że zostałaś jego dziewczyną.
Zarumieniłam się lekko, kiedy to powiedziała.
- To prawda, Anabel. Masz rację, ale niech lepiej Ash nie wpada z tego powodu w samozachwyt.
Anabel zachichotała i spojrzała na Dawn.
- Ty, Dawn, bardzo kochasz, a nawet na swój sposób podziwiasz brata, choć jesteś zadziorna i czasem po prostu musisz się z nim posprzeczać.
- Tak, to prawda - zachichotała Dawn, drapiąc się lekko po głowie.
- Ty, Melody, uwielbiasz się z każdym droczyć, ale masz dobre serce. Ty, Misty, masz słabość do sprzeczania się z każdym, kto ma inne zdanie niż ty i rzadko przyznajesz się do błędów, choć też rzadko je popełniasz. Ty, Clemont, masz wiele zapału do pracy i podziwu dla Asha, ale nieco brakuje ci wiary w siebie. Musisz jej więc nabyć. Ty zaś, Bonnie, uwielbiasz być w centrum uwagi. Bardzo kochasz swojego brata, ale nieraz musisz się z nim pokłócić. Ty, Brock, masz słabość do kobiet, lecz tak naprawdę szukasz tej jednej jedynej. Ty zaś, Latias, chcesz bardzo być człowiekiem, abyś mogła żyć tak jak osoby, które szczerze kochasz.
Anabel wygłosiła to wszystko z uśmiechem na twarzy, po czym dodała:
- To oczywiście jest tylko zarys tego wszystkiego, co można o was powiedzieć. By was lepiej poznać, musiałabym się przyjrzeć lepiej waszym sercom. Ale tak czy inaczej każde z was jest dobrym człowiekiem.
- Ty naprawdę masz wielki dar, Anabel - powiedziała zachwyconym głosem Misty - Powiedz mi, jak ty to robisz?
- Właśnie! Jestem tego strasznie ciekawa! - pisnęła radośnie Bonnie.
- Tak w sumie to sama nie wiem. Chyba się z tymi umiejętnościami urodziłam, bo nigdy się ich nie uczyłam - odpowiedziała jej Anabel - Tak naprawdę jednak to wszystko rozwinęło się we mnie, gdy byłam jeszcze małą dziewczynką i chodziłam do lasu słuchać przyrody.
- Słuchać przyrody? - zdziwiła się Bonnie - Jak to?
- Właśnie! Jak można słuchać przyrody? - dodała równie zdumiona Dawn.
Anabel pochyliła się nad rosnącym na trawie kwiatkiem i wyjaśniła, że zawsze umiała wyciszyć umysł do tego stopnia, że wszystko inne wokół niej przestawało istnieć, a zostawała jedynie ona oraz to, co chciała wysłuchać: kwiatek, drzewo, woda, Pokemon, serce człowieka.
Ash i Brock potwierdzili te słowa, a przy okazji opowiedzieli nam, w jaki sposób obaj poznali Anabel. Było to jakiś czas po odejściu z kompanii Misty. Wówczas to do Asha przyłączyła się May Hameron i jej młodszy brat Max Hameron. Oboje zostali członkami drużyny Asha i zaczęli podróżować razem z nim i Brockiem po świecie. Pewnego razu Ash postanowił pokonać wszystkich Siedmiu Mistrzów tzw. Strefy Walk znajdującej się w regionie Kanto, jego ojczyźnie. Szóstym z kolei Mistrzem do pokonania okazała się być piętnastoletnia Anabel, zwana też Damą Salonu. Ash z Brockiem, May i Maxem poznali ją w sposób, w jaki już nam opowiedzieli, ale nie wiedzieli, że jest ona Liderką Sali, z którą mój przyszły chłopak musiał się zmierzyć. Dowiedzieli się o tym dopiero wtedy, gdy doszło do samej walki. Pierwsze starcie Ash przegrał wynikiem 3:1. Alakazam Anabel pokonał raz za razem Corphisha, a potem Taurosa Asha, później zmierzył się z Pikachu, z którym przegrał, ale niestety dzielny elektryczny stworek stracił większość swoich sił na to starcie i z kolejnym Pokemonem Anabel, którym był Metagross, już nie dał sobie rady. Ash jednak nie poddał się i podjął kolejną próbę walki, ale tym razem starał się rozwinąć indywidualne cechy swoich stworków. Anabel pomagała mu w tym, choć jako przyjmująca wyzwanie nie powinna tego robić, jednak ze względu na to, że wcześniej zaprzyjaźniła się ona z Ashem, nie potrafiła postąpić inaczej. Próbowała nawet nauczyć jego oraz May swoich umiejętności telepatycznego kontaktu ze swoimi Pokemonami, ale niestety nie zdołała tego dokonać. Anabel tłumaczyła sobie to tym, że najwidoczniej ona sama posiada tak niezwykłe umiejętności tylko dlatego, iż prawdopodobnie się z nimi urodziła, co też oznaczało, że tych mocy nie można zdobyć poprzez nawet wzmożoną naukę. Pomimo to uznała, iż Ash ma wielki potencjał i jest w stanie ją pokonać, dała mu zatem możliwość rewanżowej walki, z której to chłopak skwapliwie skorzystał i tym razem pokonał wszystkie trzy Pokemony Anabel, nawet tego najpotężniejszego, Espeona. Pikachu poradził sobie z nim, chociaż nie było to wcale łatwe. Dziewczyna z dumą wręczyła Ashowi odznakę zwaną Symbolem Zdolności i dodała mu otuchy przed walką z ostatnim Mistrzem Strefy, która odbyła się w tzw. Piramidzie Walk. Ash nie bez trudy odniósł tam zwycięstwo, co jak sam zaznaczał, było w ogromnej mierze zasługą treningu i przyjaźni z Anabel.
- Później niestety się już więcej nie widzieliśmy - zakończył swoją opowieść Ash - Nie sądziłem, Anabel, że zechcesz przybyć do Alabastii i mnie odwiedzić.
- No cóż, nie schlebiaj tak sobie. Przechodziłam po prostu nieopodal i pomyślałam sobie, że cię odwiedzę - powiedziała chichocząc Anabel - Tak naprawdę podróżuję już od miesiąca po różnych miejscach. Byłam nawet niedawno w regionie Sinnoh, gdzie kupiłam ten beret.
- Wiedziałem - zaśmiał się Ash i puścił mi oczko.
- Anabel, jesteś naprawdę niezwykła! - zawołała podnieconym tonem Dawn, zaciskając radośnie dłonie w piąstki.
Dama Salonu uśmiechnęła się do niej z lekkim pobłażaniem.
- Och, Dawn. Nie przesadzaj. Po prostu mam pewne moce, których nie posiadają inni, ale to nie czyni mnie wcale osobą niezwykłą. Jeśli ktoś tu jest niezwykły, to twój przyrodni brat, który nie tylko, że jest wspaniałym detektywem, ale również odpowiedzialnym i zawziętym trenerem, a także czułym i opiekuńczym starszym bratem, że o byciu szczerze kochającym swoją dziewczyną chłopakiem nie wspomnę.
Ash zarumienił się lekko na twarzy i naciągnął sobie lekko czapkę na oczy, by nikt tego nie widział.
- Och, Anabel. Proszę, nie zawstydzaj mnie.
- No proszę, Ash się rumieni pod wpływem komplementów. To jakaś nowość - zachichotała złośliwie Misty, trącając ramieniem Melody.
- Właśnie. Myślałem, że on się rumieni tylko pod wpływem buziaków - zachichotała panna z Shamouti.
Latias również się zaśmiała i pokazała coś na migi. Anabel spojrzała na mnie i powiedziała:
- Latias stwierdziła, że Ash na pewno się nie rumieni pod wpływem buziaków, bo się do nich już przyzwyczaił przy Serenie.
- To prawda - zaśmiałam się czując, że coraz bardziej lubię Anabel.
Dziewczyna była naprawdę przyjemna. Z opowieści Asha wynikało, że jest ona dwa lata starsza od mojego chłopaka, ale pomimo tego darzy go naprawdę wielkim szacunkiem, a może nawet podziwem. Wielkie znaczenie dla niej miało to, że potrafi on bez wahania ruszyć z pomocą przyjaciołom, jak i również Pokemonom (zarówno swoim, jak i cudzym), nie myśląc przy tym nawet o własnym bezpieczeństwie. Anabel stwierdziła, że tylko ktoś o naprawdę czystym sercu oraz wielkich umiejętnościach wewnętrznych może czegoś takiego dokonać. Gdy tak mówiła, to poczułam się nagle strasznie dumna, że jestem dziewczyną Asha Ketchuma.
W końcu dotarliśmy do Centrum Pokemon. Brock z Misty, Melody i Latias pożegnali się z nami oraz udali do swoich pokoi. Anabel została z nami jeszcze trochę, aby pogadać. Opowiedziałam nam co nieco o sobie, o swojej miłości do przygody i Pokemonów, a także o tym, że stara się ona traktować każdego tzw. kieszonkowego potwora (jak niektórzy je nazywali), jak swojego przyjaciela. Dowodziło tego choćby to, że nazywała należące do niej Pokemony „swoimi przyjaciółmi“. Tą opowieścią wprawiła ona w zachwyt Dawn, a także Bonnie, która zacisnęła wesoło dłonie w piąstki i zapiszczała, radośnie przy tym podskakując:
- Jesteś tą jedyną!
I zanim ktokolwiek zdążył ją powstrzymać, to padła przed Anabel na kolana, po czym zawołała:
- Proszę cię, zaopiekuj się moim bratem! Dobrze?
- Właśnie! Jestem tego strasznie ciekawa! - pisnęła radośnie Bonnie.
- Tak w sumie to sama nie wiem. Chyba się z tymi umiejętnościami urodziłam, bo nigdy się ich nie uczyłam - odpowiedziała jej Anabel - Tak naprawdę jednak to wszystko rozwinęło się we mnie, gdy byłam jeszcze małą dziewczynką i chodziłam do lasu słuchać przyrody.
- Słuchać przyrody? - zdziwiła się Bonnie - Jak to?
- Właśnie! Jak można słuchać przyrody? - dodała równie zdumiona Dawn.
Anabel pochyliła się nad rosnącym na trawie kwiatkiem i wyjaśniła, że zawsze umiała wyciszyć umysł do tego stopnia, że wszystko inne wokół niej przestawało istnieć, a zostawała jedynie ona oraz to, co chciała wysłuchać: kwiatek, drzewo, woda, Pokemon, serce człowieka.
Ash i Brock potwierdzili te słowa, a przy okazji opowiedzieli nam, w jaki sposób obaj poznali Anabel. Było to jakiś czas po odejściu z kompanii Misty. Wówczas to do Asha przyłączyła się May Hameron i jej młodszy brat Max Hameron. Oboje zostali członkami drużyny Asha i zaczęli podróżować razem z nim i Brockiem po świecie. Pewnego razu Ash postanowił pokonać wszystkich Siedmiu Mistrzów tzw. Strefy Walk znajdującej się w regionie Kanto, jego ojczyźnie. Szóstym z kolei Mistrzem do pokonania okazała się być piętnastoletnia Anabel, zwana też Damą Salonu. Ash z Brockiem, May i Maxem poznali ją w sposób, w jaki już nam opowiedzieli, ale nie wiedzieli, że jest ona Liderką Sali, z którą mój przyszły chłopak musiał się zmierzyć. Dowiedzieli się o tym dopiero wtedy, gdy doszło do samej walki. Pierwsze starcie Ash przegrał wynikiem 3:1. Alakazam Anabel pokonał raz za razem Corphisha, a potem Taurosa Asha, później zmierzył się z Pikachu, z którym przegrał, ale niestety dzielny elektryczny stworek stracił większość swoich sił na to starcie i z kolejnym Pokemonem Anabel, którym był Metagross, już nie dał sobie rady. Ash jednak nie poddał się i podjął kolejną próbę walki, ale tym razem starał się rozwinąć indywidualne cechy swoich stworków. Anabel pomagała mu w tym, choć jako przyjmująca wyzwanie nie powinna tego robić, jednak ze względu na to, że wcześniej zaprzyjaźniła się ona z Ashem, nie potrafiła postąpić inaczej. Próbowała nawet nauczyć jego oraz May swoich umiejętności telepatycznego kontaktu ze swoimi Pokemonami, ale niestety nie zdołała tego dokonać. Anabel tłumaczyła sobie to tym, że najwidoczniej ona sama posiada tak niezwykłe umiejętności tylko dlatego, iż prawdopodobnie się z nimi urodziła, co też oznaczało, że tych mocy nie można zdobyć poprzez nawet wzmożoną naukę. Pomimo to uznała, iż Ash ma wielki potencjał i jest w stanie ją pokonać, dała mu zatem możliwość rewanżowej walki, z której to chłopak skwapliwie skorzystał i tym razem pokonał wszystkie trzy Pokemony Anabel, nawet tego najpotężniejszego, Espeona. Pikachu poradził sobie z nim, chociaż nie było to wcale łatwe. Dziewczyna z dumą wręczyła Ashowi odznakę zwaną Symbolem Zdolności i dodała mu otuchy przed walką z ostatnim Mistrzem Strefy, która odbyła się w tzw. Piramidzie Walk. Ash nie bez trudy odniósł tam zwycięstwo, co jak sam zaznaczał, było w ogromnej mierze zasługą treningu i przyjaźni z Anabel.
- Później niestety się już więcej nie widzieliśmy - zakończył swoją opowieść Ash - Nie sądziłem, Anabel, że zechcesz przybyć do Alabastii i mnie odwiedzić.
- No cóż, nie schlebiaj tak sobie. Przechodziłam po prostu nieopodal i pomyślałam sobie, że cię odwiedzę - powiedziała chichocząc Anabel - Tak naprawdę podróżuję już od miesiąca po różnych miejscach. Byłam nawet niedawno w regionie Sinnoh, gdzie kupiłam ten beret.
- Wiedziałem - zaśmiał się Ash i puścił mi oczko.
- Anabel, jesteś naprawdę niezwykła! - zawołała podnieconym tonem Dawn, zaciskając radośnie dłonie w piąstki.
Dama Salonu uśmiechnęła się do niej z lekkim pobłażaniem.
- Och, Dawn. Nie przesadzaj. Po prostu mam pewne moce, których nie posiadają inni, ale to nie czyni mnie wcale osobą niezwykłą. Jeśli ktoś tu jest niezwykły, to twój przyrodni brat, który nie tylko, że jest wspaniałym detektywem, ale również odpowiedzialnym i zawziętym trenerem, a także czułym i opiekuńczym starszym bratem, że o byciu szczerze kochającym swoją dziewczyną chłopakiem nie wspomnę.
Ash zarumienił się lekko na twarzy i naciągnął sobie lekko czapkę na oczy, by nikt tego nie widział.
- Och, Anabel. Proszę, nie zawstydzaj mnie.
- No proszę, Ash się rumieni pod wpływem komplementów. To jakaś nowość - zachichotała złośliwie Misty, trącając ramieniem Melody.
- Właśnie. Myślałem, że on się rumieni tylko pod wpływem buziaków - zachichotała panna z Shamouti.
Latias również się zaśmiała i pokazała coś na migi. Anabel spojrzała na mnie i powiedziała:
- Latias stwierdziła, że Ash na pewno się nie rumieni pod wpływem buziaków, bo się do nich już przyzwyczaił przy Serenie.
- To prawda - zaśmiałam się czując, że coraz bardziej lubię Anabel.
Dziewczyna była naprawdę przyjemna. Z opowieści Asha wynikało, że jest ona dwa lata starsza od mojego chłopaka, ale pomimo tego darzy go naprawdę wielkim szacunkiem, a może nawet podziwem. Wielkie znaczenie dla niej miało to, że potrafi on bez wahania ruszyć z pomocą przyjaciołom, jak i również Pokemonom (zarówno swoim, jak i cudzym), nie myśląc przy tym nawet o własnym bezpieczeństwie. Anabel stwierdziła, że tylko ktoś o naprawdę czystym sercu oraz wielkich umiejętnościach wewnętrznych może czegoś takiego dokonać. Gdy tak mówiła, to poczułam się nagle strasznie dumna, że jestem dziewczyną Asha Ketchuma.
W końcu dotarliśmy do Centrum Pokemon. Brock z Misty, Melody i Latias pożegnali się z nami oraz udali do swoich pokoi. Anabel została z nami jeszcze trochę, aby pogadać. Opowiedziałam nam co nieco o sobie, o swojej miłości do przygody i Pokemonów, a także o tym, że stara się ona traktować każdego tzw. kieszonkowego potwora (jak niektórzy je nazywali), jak swojego przyjaciela. Dowodziło tego choćby to, że nazywała należące do niej Pokemony „swoimi przyjaciółmi“. Tą opowieścią wprawiła ona w zachwyt Dawn, a także Bonnie, która zacisnęła wesoło dłonie w piąstki i zapiszczała, radośnie przy tym podskakując:
- Jesteś tą jedyną!
I zanim ktokolwiek zdążył ją powstrzymać, to padła przed Anabel na kolana, po czym zawołała:
- Proszę cię, zaopiekuj się moim bratem! Dobrze?
Znaliśmy ten widok z Ashem już od prawie roku, więc specjalnie nas on nie zdziwił ani nie zaszokował. Z kolei Anabel zdziwiła się lekko, delikatnie zmieszała i spojrzała na nas uważnie. Dawn zasłoniła sobie dłonią usta, by nikt nie zauważył, że się dusi ze śmiechu, z kolei załamany Clemont zawołał zrozpaczonym głosem:
- Bonnie! Chyba z milion razy ci już mówiłem, abyś tak nie robiła! Dlaczego ciągle przynosisz mi wstyd?!
- Dlatego, że jesteś moim starszym bratem i się o ciebie troszczę! - odpowiedziała mu Bonnie i spojrzała ponownie na Anabel - Ale przecież nie mogę tego wiecznie robić, więc muszę znaleźć mojemu bratu kochającą i odpowiedzialną żonę! A ty jesteś odpowiednią kandydatką!
- Ja? Odpowiednią kandydatką na żonę? - zachichotała wesoło Anabel.
Załamany Clemont jęknął głośno, po czym uruchomił ramię Aipoma w swoim plecaku i schwycił na nie Bonnie, która zaczęła krzyczeć:
- Hej! Dlaczego mi to robisz, co?! Ja tylko próbuję ci pomóc! Przestań! Puść mnie, Clemont! Proszę, Clemont! Puść mnie!
- Ale ja nie potrzebuję takiej pomocy, jasne?! - jęknął jej starszy brat, po czym spojrzał na Anabel przepraszającym wzrokiem - Przepraszam cię za nią.
- Obiecaj mi, że przemyślisz moją propozycję. Proszę cię, zrób to! - zapiszczała wesoło Bonnie, gdy jej brat zaczął z nią uciekać na drugi koniec świata.
Spojrzeliśmy wszyscy na to wesołym wzrokiem. Dawn oraz jej Piplup nie ukrywali już, że cała scena ich ubawiła, czego dowodził fakt, że turlali się po ziemi ze śmiechu. Ja z Ashem chichotaliśmy lekko i popatrzyliśmy na Anabel, na której twarzy widniał uroczy uśmiech.
- Masz naprawdę uroczych przyjaciół, Ash - powiedziała wesoło.
- Mam nadzieję, że przez słowo „uroczych“ masz na myśli „uroczych“, a nie „walniętych“ - zaśmiał się do niej mój chłopak.
- Mój drogi przyjacielu. Jeśli ja mówię, że twoi przyjaciele są uroczy, to myślę, że są uroczy. Koniec i kropka - powiedziała mu ciepłym głosem Anabel.
- Nie ukrywam, że mnie to cieszy - stwierdził radośnie Ash, a Pikachu zapiszczał wesoło na potwierdzenie jego słów.
Po tych słowach pożegnaliśmy się z naszą nową znajomą, jednak przed odejściem musiałam ją o coś zapytać:
- Anabel, mam jeszcze jedno pytanie. Powiedz mi, czy umiesz szyć?
Dziewczyna pokręciła przecząco głową.
- Niestety nie, ale uczę się.
- Aha! To doskonale. To ucz się dalej - odpowiedziałam jej wesoło.
- Bonnie! Chyba z milion razy ci już mówiłem, abyś tak nie robiła! Dlaczego ciągle przynosisz mi wstyd?!
- Dlatego, że jesteś moim starszym bratem i się o ciebie troszczę! - odpowiedziała mu Bonnie i spojrzała ponownie na Anabel - Ale przecież nie mogę tego wiecznie robić, więc muszę znaleźć mojemu bratu kochającą i odpowiedzialną żonę! A ty jesteś odpowiednią kandydatką!
- Ja? Odpowiednią kandydatką na żonę? - zachichotała wesoło Anabel.
Załamany Clemont jęknął głośno, po czym uruchomił ramię Aipoma w swoim plecaku i schwycił na nie Bonnie, która zaczęła krzyczeć:
- Hej! Dlaczego mi to robisz, co?! Ja tylko próbuję ci pomóc! Przestań! Puść mnie, Clemont! Proszę, Clemont! Puść mnie!
- Ale ja nie potrzebuję takiej pomocy, jasne?! - jęknął jej starszy brat, po czym spojrzał na Anabel przepraszającym wzrokiem - Przepraszam cię za nią.
- Obiecaj mi, że przemyślisz moją propozycję. Proszę cię, zrób to! - zapiszczała wesoło Bonnie, gdy jej brat zaczął z nią uciekać na drugi koniec świata.
Spojrzeliśmy wszyscy na to wesołym wzrokiem. Dawn oraz jej Piplup nie ukrywali już, że cała scena ich ubawiła, czego dowodził fakt, że turlali się po ziemi ze śmiechu. Ja z Ashem chichotaliśmy lekko i popatrzyliśmy na Anabel, na której twarzy widniał uroczy uśmiech.
- Masz naprawdę uroczych przyjaciół, Ash - powiedziała wesoło.
- Mam nadzieję, że przez słowo „uroczych“ masz na myśli „uroczych“, a nie „walniętych“ - zaśmiał się do niej mój chłopak.
- Mój drogi przyjacielu. Jeśli ja mówię, że twoi przyjaciele są uroczy, to myślę, że są uroczy. Koniec i kropka - powiedziała mu ciepłym głosem Anabel.
- Nie ukrywam, że mnie to cieszy - stwierdził radośnie Ash, a Pikachu zapiszczał wesoło na potwierdzenie jego słów.
Po tych słowach pożegnaliśmy się z naszą nową znajomą, jednak przed odejściem musiałam ją o coś zapytać:
- Anabel, mam jeszcze jedno pytanie. Powiedz mi, czy umiesz szyć?
Dziewczyna pokręciła przecząco głową.
- Niestety nie, ale uczę się.
- Aha! To doskonale. To ucz się dalej - odpowiedziałam jej wesoło.
To się stało następnego dnia rano, kiedy szliśmy do pracy. Clemont z Bonnie oraz Dawn pełni zapału pobiegli nieco wcześniej od nas. Z kolei ja i Ash poszliśmy spacerowym krokiem w stronę restauracji „U Delii“. Po drodze rozmawialiśmy o Anabel, która to wywarła na mnie zdecydowanie pozytywne wrażenie i miałam nadzieję, że zanim wyruszy ona w dalszą podróż, to zdążymy jeszcze się z nią spotkać. Ash również na to liczył.
Niestety, wesołą atmosferę przerwało nam wydarzenie, które nieomal pozbawiło mnie mojego chłopaka na zawsze.
Szliśmy wtedy polną dróżką rozmawiając sobie wesoło oraz żartując, gdy nagle tuż za nami, zupełnie niespodziewanie i właściwie nie wiadomo skąd, wyskoczył jakiś samochód. Pędził on z niewiarygodną prędkością i zauważyliśmy go dopiero w ostatniej chwili, gdy już był za nami. Właściwie to nie my, ale Pikachu, który poruszył nagle uszami i zapiszczał przerażony.
- Pikachu, co się stało? - zapytał Ash.
Wtedy właśnie się odwróciliśmy i zobaczyliśmy, że jakieś kilkanaście metrów od nas jest samochód, który pędzi w naszą stronę i to z zawrotną szybkością. Strach sparaliżował nam ruchy. Mój chłopak jednak zachował zimną krew i w ostatniej chwili odepchnął mnie na pobocze, ale sam nie zdążył uskoczyć. Samochód uderzył w niego z całą siłą, Ash zaś przeleciał ostro przez maskę i dach auta, po czym upadł na ziemię. Samochód tylko lekko zwolnił, gdy doszło do upadku, a następnie popędził dziko w swoją stronę i zniknął. Ash zaś tylko leżał nieprzytomny. Pikachu miał się trochę lepiej, ale widać było, że podczas wypadku też ucierpiał, bo choć samochód w niego nie uderzył, to jednak, kiedy Ash został potrącony, to jego starter poleciał dziko na bok i upadł mocno na ziemię i poobijał się.
Przerażona pozbierałam się z pobocza cała podrapana na twarzy, na którą upadłam. Skóra na dłoniach, którymi się próbowałam osłonić, zdarła mi się aż do krwi, ale nie przejmowało mnie to. Rozejrzałam się za Ashem, po czym podbiegłam do niego i złapałam go w objęcia.
- Ash! Kochanie! Ash! Proszę, obudź się! Słyszysz mnie, Ash?!
Chłopak jednak był nieprzytomny. Załamana złapałam go za głowę i wówczas zauważyłam, że mam na rękach krew. Nie była to jednak moja krew, ale Asha. Mój luby wskutek uderzenia upadł głową na coś twardego. Dowodziła tego mała, czerwona plama, jaka widniała na jednym z kamieni. Z kolei z potylicy mojego ukochanego ciekła mała, ale zatrważająca stróżka krwi. Do tego jeszcze krew ciekła mu z boku, z którego wystawała jakaś niewielka, ale mocno wbita w żebra gałąź, co również wywołało krwotok.
- Boże, Ash! Nie! Błagam! Nie! Tylko nie to!
Przez chwilę panikowałam, potem jednak bardzo szybko zrozumiałam, że skoro kierowca uciekł z miejsca wypadku, to muszę sama zadziałać i to prędko, jeśli w ogóle chcę ocalić mojego chłopaka. Złapałam szybko kartkę papieru oraz długopis, po czym napisałam na niej wiadomość z prośbą o pomoc, następnie wypuściłam Fennekina, przywiązałam mu wstążką do szyi ową kartkę, a następnie kazałam biec do Delii Ketchum. Pikachu pobiegł zaś z nim, aby się upewnić, że wiadomość bezpiecznie dotrze na miejsce.
Czekałam więc na przybycie pomocy trzymając mocno głowę Asha na kolanach i przyciskając do jego boku chusteczkę. Mój chłopak wciąż był nieprzytomny. Przerażona czułam, że zaraz zwariuję ze strachu i zaczęłam wołać o pomoc, ale nikt mnie nie słyszał. Krzyczałam więc jeszcze głośniej, aż poczułam, jak w gardle robi mi się z bólu taka mała grudka. Do tego łzy spadały mi na wargi, tak mocno łkałam. Załamana czułam słony smak na ustach i patrzyłam zamglonym od płaczu wzrokiem na Asha, który wciąż był nieprzytomny.
Na szczęście wiadomość przekazana przez Fennekina i Pikachu dotarła na miejsce, bo po jakimś kwadransie od ich wysłania zjawiła się karetka pogotowia. Wyskoczyli z nich Siostra Joy i Pokemon Chansey. Zapakowali oni rannego na nosze, po czym umieścili w samochodzie. Mnie zabrali ze sobą, gdyż co prawda nie zostałam potrącona, ale jak już wspominałam, gdy Ash odepchnął mnie na bok, abym uniknęła zderzenia, upadłam na ziemię, przez co zdarłam sobie skórę na dłoniach oraz policzkach. Siostra Joy więc postanowiła w szpitalu opatrzyć moje rany. Jadąc do miejsca przeznaczenia trzymałam mocno dłoń Asha ściskając ją z miłością i czułością, powtarzając sobie w duchu życzenia oraz błagania, aby dobry Bóg nie pozwolił mojemu chłopakowi umrzeć.
Niestety, wesołą atmosferę przerwało nam wydarzenie, które nieomal pozbawiło mnie mojego chłopaka na zawsze.
Szliśmy wtedy polną dróżką rozmawiając sobie wesoło oraz żartując, gdy nagle tuż za nami, zupełnie niespodziewanie i właściwie nie wiadomo skąd, wyskoczył jakiś samochód. Pędził on z niewiarygodną prędkością i zauważyliśmy go dopiero w ostatniej chwili, gdy już był za nami. Właściwie to nie my, ale Pikachu, który poruszył nagle uszami i zapiszczał przerażony.
- Pikachu, co się stało? - zapytał Ash.
Wtedy właśnie się odwróciliśmy i zobaczyliśmy, że jakieś kilkanaście metrów od nas jest samochód, który pędzi w naszą stronę i to z zawrotną szybkością. Strach sparaliżował nam ruchy. Mój chłopak jednak zachował zimną krew i w ostatniej chwili odepchnął mnie na pobocze, ale sam nie zdążył uskoczyć. Samochód uderzył w niego z całą siłą, Ash zaś przeleciał ostro przez maskę i dach auta, po czym upadł na ziemię. Samochód tylko lekko zwolnił, gdy doszło do upadku, a następnie popędził dziko w swoją stronę i zniknął. Ash zaś tylko leżał nieprzytomny. Pikachu miał się trochę lepiej, ale widać było, że podczas wypadku też ucierpiał, bo choć samochód w niego nie uderzył, to jednak, kiedy Ash został potrącony, to jego starter poleciał dziko na bok i upadł mocno na ziemię i poobijał się.
Przerażona pozbierałam się z pobocza cała podrapana na twarzy, na którą upadłam. Skóra na dłoniach, którymi się próbowałam osłonić, zdarła mi się aż do krwi, ale nie przejmowało mnie to. Rozejrzałam się za Ashem, po czym podbiegłam do niego i złapałam go w objęcia.
- Ash! Kochanie! Ash! Proszę, obudź się! Słyszysz mnie, Ash?!
Chłopak jednak był nieprzytomny. Załamana złapałam go za głowę i wówczas zauważyłam, że mam na rękach krew. Nie była to jednak moja krew, ale Asha. Mój luby wskutek uderzenia upadł głową na coś twardego. Dowodziła tego mała, czerwona plama, jaka widniała na jednym z kamieni. Z kolei z potylicy mojego ukochanego ciekła mała, ale zatrważająca stróżka krwi. Do tego jeszcze krew ciekła mu z boku, z którego wystawała jakaś niewielka, ale mocno wbita w żebra gałąź, co również wywołało krwotok.
- Boże, Ash! Nie! Błagam! Nie! Tylko nie to!
Przez chwilę panikowałam, potem jednak bardzo szybko zrozumiałam, że skoro kierowca uciekł z miejsca wypadku, to muszę sama zadziałać i to prędko, jeśli w ogóle chcę ocalić mojego chłopaka. Złapałam szybko kartkę papieru oraz długopis, po czym napisałam na niej wiadomość z prośbą o pomoc, następnie wypuściłam Fennekina, przywiązałam mu wstążką do szyi ową kartkę, a następnie kazałam biec do Delii Ketchum. Pikachu pobiegł zaś z nim, aby się upewnić, że wiadomość bezpiecznie dotrze na miejsce.
Czekałam więc na przybycie pomocy trzymając mocno głowę Asha na kolanach i przyciskając do jego boku chusteczkę. Mój chłopak wciąż był nieprzytomny. Przerażona czułam, że zaraz zwariuję ze strachu i zaczęłam wołać o pomoc, ale nikt mnie nie słyszał. Krzyczałam więc jeszcze głośniej, aż poczułam, jak w gardle robi mi się z bólu taka mała grudka. Do tego łzy spadały mi na wargi, tak mocno łkałam. Załamana czułam słony smak na ustach i patrzyłam zamglonym od płaczu wzrokiem na Asha, który wciąż był nieprzytomny.
Na szczęście wiadomość przekazana przez Fennekina i Pikachu dotarła na miejsce, bo po jakimś kwadransie od ich wysłania zjawiła się karetka pogotowia. Wyskoczyli z nich Siostra Joy i Pokemon Chansey. Zapakowali oni rannego na nosze, po czym umieścili w samochodzie. Mnie zabrali ze sobą, gdyż co prawda nie zostałam potrącona, ale jak już wspominałam, gdy Ash odepchnął mnie na bok, abym uniknęła zderzenia, upadłam na ziemię, przez co zdarłam sobie skórę na dłoniach oraz policzkach. Siostra Joy więc postanowiła w szpitalu opatrzyć moje rany. Jadąc do miejsca przeznaczenia trzymałam mocno dłoń Asha ściskając ją z miłością i czułością, powtarzając sobie w duchu życzenia oraz błagania, aby dobry Bóg nie pozwolił mojemu chłopakowi umrzeć.
Kiedy już zostałam opatrzona, to zaraz podeszłam do sali operacyjnej, obserwując ją przez okienko operację. W oczach znowu zaszkliło mi się od łez, kiedy chirurg oraz siostra Joy operowali Asha. Załamana spojrzałam na Pikachu oraz Fennekina, siedzących również przy okienku sali operacyjnej, piszcząc załamani. Pikachu płakał, łzy ciekły mu strumieniami po tych jego uroczych policzkach z czerwonymi kółkami. Wiedziałam, co biedak może czuć. W końcu kocha on Asha równie mocno, co i ja. Oczywiście jest to inny rodzaj miłości, jednak Pikachu i jego trener byli od zawsze połączeni ogromną więzią emocjonalną, która wzrosła po wielu wspólnie przeżytych przygodach. Serce tego uroczego Pokemona musiało więc krwawić równie mocno, co moje. Przycisnęłam więc mocno Pikachu oraz mojego Fennekina do serca.
Jakąś chwilkę później w szpitalu zjawiła się Delia, która to na wieść o wypadku Asha natychmiast zamknęła restaurację i przybiegła dowiedzieć się, co z jej synem. Towarzyszyli jej moja mama oraz pan Meyer. Oboje byli również mocno wstrząśnięci, choć zdecydowanie bólu rozdzierającego serce mamy Asha na pewno nie czuli. Pomimo tego ich twarze wyrażały wielkie cierpienie, w każdym razie na pewno twarz pana Meyera, gdyż moja mama, jak to zwykle miała w zwyczaju, zachowywała kamienną twarz, chociaż jej oczy zdradzały, że również cała ta sytuacja ją przytłacza.
- Gdzie on jest?! Sereno, gdzie jest Ash?! Co z nim?! Żyje?! - wołała Delia, podbiegając do mnie - Boże, Sereno! Powiedz, co z Ashem?!
- Właśnie go operują - powiedziałam załamanym głosem.
Trudno mi było patrzeć na panią Ketchum, która łykała już swoje łzy z rozpaczy, podobnie jak i ja. Obie cierpiałyśmy z powodu tego wypadku i nic w tym dziwnego. Przecież każda z nas równie mocno kochała Asha, choć innego rodzaju miłością, oczywiście.
- Och, Sereno! To takie straszne! I takie podłe! - Delia ukryła twarz w dłoniach i zaczęła w nie dziko płakać - Boże, jak można było zrobić coś tak podłego?! Jak można było tak skrzywdzić mojego małego synka?! Mojego Asha! Boże... Boże... Boże...
Podeszłam do niej i dotknęłam jej ręki. Delia spojrzała wówczas na mnie i objęła mocno. Przez chwilę obie tak płakałyśmy, po czym podeszłam do mojej mamy i zapytałam:
- Mamo... Ash nie umrze, prawda?
- Nawet tak nie myśl, córeczko. Nawet nie próbuj tak myśleć - rzekła moja mama, również mnie przytulając - Nie wolno ci tak myśleć. Musisz być dobrej myśli. Ash na pewno wyjdzie z tego.
- Ash zawsze spada na cztery łapy jak kot - powiedział pan Meyer, z trudem siląc się na dobry humor - Zobaczycie, że jeszcze wyjdzie z tego. Nie umrze. Nie może! Jest zdecydowanie za silny na to, aby miał tak po prostu umrzeć.
- Sereno... Musisz być dzielna - usłyszałam nagle jakiś znajomy głos.
Odwróciłam się i spojrzałam uważnie w kierunku właściciela tego głosu. Był nim profesor Oak. Na jego twarzy malował się smutek i wielkie cierpienie.
- Panie profesorze... Ash nie może umrzeć! Proszę, niech go pan ratuje! Niech mu pan może, proszę! Błagam, profesorze!
To mówiąc złapałam mocno uczonego za kitel i zaczęłam nim dziko potrząsać z rozpaczy.
- Sereno, zachowuj się! - zwróciła mi uwagę moja mama, jednak ja całkowicie ją zignorowałam.
Zbyt mocno byłam przejęta całym tym wydarzeniem, aby móc myśleć o czymś takim jak dobre maniery. Na szczęście profesor Oak nie zamierzał mnie za to winić. Uśmiechnął się do mnie delikatnie i powiedział:
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz, Sereno. Ash wyjdzie z tego. Nie z takich rzeczy on już wychodził.
- Ale może pan mu pomóc, prawda? - zapytałam z nadzieją w głosie.
- Nie jestem chirurgiem, ale zrobię, co będę mógł. Zresztą Asha operuje już miejscowy lekarz razem z siostrą Joy. Pomaga im w tym moja dawna uczennica, która co prawda również nie jest zawodowym chirurgiem, ale w niejednej operacji już asystowała, więc umie więcej niż niejeden zawodowy konował.
Nie wiedziałam, czy profesor Oak mówił na poważnie, czy też nie, ale jednak poczułam, że się trochę uspokajam.
Chwilę później w szpitalu zjawiła się cała delegacja przyjaciół Asha. Byli to Clemont, Bonnie, Misty, Brock, Tracey, Dawn, Melody oraz Latias. Nie muszę chyba opisywać, że oni wszyscy byli w głębokim szoku, a każde z nich miało krwawiące z rozpaczy serce. Najwięcej płakały Bonnie i Dawn. Ta pierwsza tuliła się mocno do brata i razem ze swoim Dedenne lała łzy strumieniami tak bardzo, że aż profesor Oak musiał jej dać jakiś lek na uspokojenie, bo nie chciała przestać płakać. Ja, Dawn oraz Delia również to zażyliśmy czując, że w przeciwnym razie serca pękną nam z bólu. Pozostali cierpieli w milczeniu, co jednak nie oznaczało, że wcale nie bolało ich to, co spotkało Asha. Zwyczajnie byli oni silniejszej kondycji psychicznej albo po prostu my, kobiety (a przynajmniej niektóre) jesteśmy bardziej podatne na cierpienie niż mężczyźni.
W każdym razie nasi przyjaciele okazywali swój niepokój w różny sposób. Clemont gapił się w sufit i tulił do siebie swą młodszą siostrzyczkę, Tracey bębnił nerwowo palcami w kolana, zaś Brock co chwila wstawał i przechadzał się po całym korytarzu, aż w końcu zdenerwował tym Misty, która wrzasnęła na niego, że ma się uspokoić albo mu przyłoży. Melody położyła jej wówczas dłoń na ramieniu i spojrzała uspokajającym wzrokiem, który sprawił, że dziewczyna opuściła głowę w dół oraz zamilkła. Latias z kolei siedziała na krześle patrząc na swoje kolana bez słowa. W końcu i tak nie umiała mówić, zresztą gdyby nawet umiała, niewiele by to pomogło. Po jej twarzy łatwo było wywnioskować, że cierpi, jednak w przeciwieństwie do nas miała już nieprzyjemność zetknąć się z bólem utraty kogoś bliskiego. Przecież straciła rodzonego brata i to jeszcze bliźniaka, Latiosa, z którym była silnie związana emocjonalnie. Ból po tym, co spotkało Asha, który był dla niej niczym drugi brat i zarazem najlepszy przyjaciel, nie stanowił w jej życiu nowości, dlatego pewnie była bardziej zahartowana od nas, którzy z takim bólem pierwszy raz się zetknęliśmy.
No, może nie wszyscy pierwszy raz się z tym zetknęli... Misty w końcu straciła rodziców, ja ojca, zaś Clemont i Bonnie mamę (choć ten ból po jej stracie chyba bardziej dotyczył Clemonta niż jego siostry, w końcu on znał mamę osobiście, Bonnie zaś nawet nie zdążyła jej poznać). Melody pewnie też mamę straciła, gdyż nigdy o niej nam nie wspominała - mówiła jedynie o ojcu i starszej siostrze. Meyer stracił żonę, Delia matkę, moja mama męża. Praktycznie, jak się nad tym tak dobrze zastanowić, to prawie każdy z nas zetknął się z bólem po stracie ukochanej osoby. Jednak czy to zmieniało fakt, że cierpieliśmy? Raczej nie.
Siedzieliśmy więc tak wszyscy czekając na zakończenie operacji, która chyba nie miała końca. Wydawało się nam, że ciągnie się to już kilka dni, choć minęły zaledwie godzina, może dwie od chwili, gdy przywieziono do szpitala Asha. Ale cóż... W cierpieniu czas się strasznie dłuży.
- Hej, Serena... - usłyszałam nagle znajomy głos.
Spojrzałam w kierunku, z którego on dobiegł i zobaczyłam Anabel. Na jej twarzy malowała się troska połączona ze smutkiem.
- Właśnie się dowiedziałam, co spotkało Asha. To straszne. Naprawdę okropne. Już wiadomo, czy wyjdzie z tego?
- Niestety, nie wiadomo, Anabel. Wciąż go operują - odpowiedziałam.
- Jest ze mną porucznik Jenny - rzekła po chwili milczenia Anabel - Chce z tobą porozmawiać, Sereno.
- Pewnie na temat tego wypadku. Z chęcią opowiem jej wszystko, co wiem - rzekłam powoli podnosząc się z krzesła.
Przeszłam do osobnej sali, gdzie czekała już na mnie Jenny. Zaczęła mnie wypytywać o szczegóły tego, co się stało. Opowiedziałam jej więc wszystko, co widziałam, nie pomijając przy tym niczego oraz szczególny nacisk kładąc na to, że ten podły kierowca uciekł z miejsca przestępstwa. Jenny dokładnie spisała każde moje słowo i powiedziała, że roześle pościgi we wszystkich kierunkach wylotowych z miasta oraz każe swoim ludziom zatrzymać wszystkie samochody o marce i kolorze, który podałam w swoich zeznaniach.
- Zapewniam cię, Sereno, że ten drań, kimkolwiek on jest, nie uniknie sprawiedliwości. Obiecuję ci to - rzekła Jenny, klepiąc mnie po ramieniu, po czym schowała do kieszeni notes, w którym zapisała moje zeznania - Muszę już iść. Trzymaj się. Polepszenia dla Asha.
- Dziękuję. Bardzo mu się to przyda - powiedziałam smutnym głosem.
Wróciłam na korytarz, gdzie wszyscy słuchali uważnie słów chirurga oraz lekarzy pomocniczych, którzy to najwyraźniej skończyli już operować Asha. Podeszłam i wysłucham tego, co oni mówili. Niestety, te nowiny nie były najlepsze.
- Pani syn ma kilka złamanych żeber, a do tego nadział się bokiem na jakąś ostrą gałąź, która zraniła go jak nóż, przez co stracił dużo krwi, jednak nie to jest najgorsze - powiedział chirurg - Najgorsze jest to, że uderzył się mocno w głowę. Robimy, co w naszej mocy, aby mu pomóc, ale on powoli zaczyna gasnąć.
- Co to znaczy? - jęknęła przerażona słowami lekarza Delia - Chcecie powiedzieć, że...
- Pani syn umiera, pani Ketchum - odpowiedział lekarz.
Jakąś chwilkę później w szpitalu zjawiła się Delia, która to na wieść o wypadku Asha natychmiast zamknęła restaurację i przybiegła dowiedzieć się, co z jej synem. Towarzyszyli jej moja mama oraz pan Meyer. Oboje byli również mocno wstrząśnięci, choć zdecydowanie bólu rozdzierającego serce mamy Asha na pewno nie czuli. Pomimo tego ich twarze wyrażały wielkie cierpienie, w każdym razie na pewno twarz pana Meyera, gdyż moja mama, jak to zwykle miała w zwyczaju, zachowywała kamienną twarz, chociaż jej oczy zdradzały, że również cała ta sytuacja ją przytłacza.
- Gdzie on jest?! Sereno, gdzie jest Ash?! Co z nim?! Żyje?! - wołała Delia, podbiegając do mnie - Boże, Sereno! Powiedz, co z Ashem?!
- Właśnie go operują - powiedziałam załamanym głosem.
Trudno mi było patrzeć na panią Ketchum, która łykała już swoje łzy z rozpaczy, podobnie jak i ja. Obie cierpiałyśmy z powodu tego wypadku i nic w tym dziwnego. Przecież każda z nas równie mocno kochała Asha, choć innego rodzaju miłością, oczywiście.
- Och, Sereno! To takie straszne! I takie podłe! - Delia ukryła twarz w dłoniach i zaczęła w nie dziko płakać - Boże, jak można było zrobić coś tak podłego?! Jak można było tak skrzywdzić mojego małego synka?! Mojego Asha! Boże... Boże... Boże...
Podeszłam do niej i dotknęłam jej ręki. Delia spojrzała wówczas na mnie i objęła mocno. Przez chwilę obie tak płakałyśmy, po czym podeszłam do mojej mamy i zapytałam:
- Mamo... Ash nie umrze, prawda?
- Nawet tak nie myśl, córeczko. Nawet nie próbuj tak myśleć - rzekła moja mama, również mnie przytulając - Nie wolno ci tak myśleć. Musisz być dobrej myśli. Ash na pewno wyjdzie z tego.
- Ash zawsze spada na cztery łapy jak kot - powiedział pan Meyer, z trudem siląc się na dobry humor - Zobaczycie, że jeszcze wyjdzie z tego. Nie umrze. Nie może! Jest zdecydowanie za silny na to, aby miał tak po prostu umrzeć.
- Sereno... Musisz być dzielna - usłyszałam nagle jakiś znajomy głos.
Odwróciłam się i spojrzałam uważnie w kierunku właściciela tego głosu. Był nim profesor Oak. Na jego twarzy malował się smutek i wielkie cierpienie.
- Panie profesorze... Ash nie może umrzeć! Proszę, niech go pan ratuje! Niech mu pan może, proszę! Błagam, profesorze!
To mówiąc złapałam mocno uczonego za kitel i zaczęłam nim dziko potrząsać z rozpaczy.
- Sereno, zachowuj się! - zwróciła mi uwagę moja mama, jednak ja całkowicie ją zignorowałam.
Zbyt mocno byłam przejęta całym tym wydarzeniem, aby móc myśleć o czymś takim jak dobre maniery. Na szczęście profesor Oak nie zamierzał mnie za to winić. Uśmiechnął się do mnie delikatnie i powiedział:
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz, Sereno. Ash wyjdzie z tego. Nie z takich rzeczy on już wychodził.
- Ale może pan mu pomóc, prawda? - zapytałam z nadzieją w głosie.
- Nie jestem chirurgiem, ale zrobię, co będę mógł. Zresztą Asha operuje już miejscowy lekarz razem z siostrą Joy. Pomaga im w tym moja dawna uczennica, która co prawda również nie jest zawodowym chirurgiem, ale w niejednej operacji już asystowała, więc umie więcej niż niejeden zawodowy konował.
Nie wiedziałam, czy profesor Oak mówił na poważnie, czy też nie, ale jednak poczułam, że się trochę uspokajam.
Chwilę później w szpitalu zjawiła się cała delegacja przyjaciół Asha. Byli to Clemont, Bonnie, Misty, Brock, Tracey, Dawn, Melody oraz Latias. Nie muszę chyba opisywać, że oni wszyscy byli w głębokim szoku, a każde z nich miało krwawiące z rozpaczy serce. Najwięcej płakały Bonnie i Dawn. Ta pierwsza tuliła się mocno do brata i razem ze swoim Dedenne lała łzy strumieniami tak bardzo, że aż profesor Oak musiał jej dać jakiś lek na uspokojenie, bo nie chciała przestać płakać. Ja, Dawn oraz Delia również to zażyliśmy czując, że w przeciwnym razie serca pękną nam z bólu. Pozostali cierpieli w milczeniu, co jednak nie oznaczało, że wcale nie bolało ich to, co spotkało Asha. Zwyczajnie byli oni silniejszej kondycji psychicznej albo po prostu my, kobiety (a przynajmniej niektóre) jesteśmy bardziej podatne na cierpienie niż mężczyźni.
W każdym razie nasi przyjaciele okazywali swój niepokój w różny sposób. Clemont gapił się w sufit i tulił do siebie swą młodszą siostrzyczkę, Tracey bębnił nerwowo palcami w kolana, zaś Brock co chwila wstawał i przechadzał się po całym korytarzu, aż w końcu zdenerwował tym Misty, która wrzasnęła na niego, że ma się uspokoić albo mu przyłoży. Melody położyła jej wówczas dłoń na ramieniu i spojrzała uspokajającym wzrokiem, który sprawił, że dziewczyna opuściła głowę w dół oraz zamilkła. Latias z kolei siedziała na krześle patrząc na swoje kolana bez słowa. W końcu i tak nie umiała mówić, zresztą gdyby nawet umiała, niewiele by to pomogło. Po jej twarzy łatwo było wywnioskować, że cierpi, jednak w przeciwieństwie do nas miała już nieprzyjemność zetknąć się z bólem utraty kogoś bliskiego. Przecież straciła rodzonego brata i to jeszcze bliźniaka, Latiosa, z którym była silnie związana emocjonalnie. Ból po tym, co spotkało Asha, który był dla niej niczym drugi brat i zarazem najlepszy przyjaciel, nie stanowił w jej życiu nowości, dlatego pewnie była bardziej zahartowana od nas, którzy z takim bólem pierwszy raz się zetknęliśmy.
No, może nie wszyscy pierwszy raz się z tym zetknęli... Misty w końcu straciła rodziców, ja ojca, zaś Clemont i Bonnie mamę (choć ten ból po jej stracie chyba bardziej dotyczył Clemonta niż jego siostry, w końcu on znał mamę osobiście, Bonnie zaś nawet nie zdążyła jej poznać). Melody pewnie też mamę straciła, gdyż nigdy o niej nam nie wspominała - mówiła jedynie o ojcu i starszej siostrze. Meyer stracił żonę, Delia matkę, moja mama męża. Praktycznie, jak się nad tym tak dobrze zastanowić, to prawie każdy z nas zetknął się z bólem po stracie ukochanej osoby. Jednak czy to zmieniało fakt, że cierpieliśmy? Raczej nie.
Siedzieliśmy więc tak wszyscy czekając na zakończenie operacji, która chyba nie miała końca. Wydawało się nam, że ciągnie się to już kilka dni, choć minęły zaledwie godzina, może dwie od chwili, gdy przywieziono do szpitala Asha. Ale cóż... W cierpieniu czas się strasznie dłuży.
- Hej, Serena... - usłyszałam nagle znajomy głos.
Spojrzałam w kierunku, z którego on dobiegł i zobaczyłam Anabel. Na jej twarzy malowała się troska połączona ze smutkiem.
- Właśnie się dowiedziałam, co spotkało Asha. To straszne. Naprawdę okropne. Już wiadomo, czy wyjdzie z tego?
- Niestety, nie wiadomo, Anabel. Wciąż go operują - odpowiedziałam.
- Jest ze mną porucznik Jenny - rzekła po chwili milczenia Anabel - Chce z tobą porozmawiać, Sereno.
- Pewnie na temat tego wypadku. Z chęcią opowiem jej wszystko, co wiem - rzekłam powoli podnosząc się z krzesła.
Przeszłam do osobnej sali, gdzie czekała już na mnie Jenny. Zaczęła mnie wypytywać o szczegóły tego, co się stało. Opowiedziałam jej więc wszystko, co widziałam, nie pomijając przy tym niczego oraz szczególny nacisk kładąc na to, że ten podły kierowca uciekł z miejsca przestępstwa. Jenny dokładnie spisała każde moje słowo i powiedziała, że roześle pościgi we wszystkich kierunkach wylotowych z miasta oraz każe swoim ludziom zatrzymać wszystkie samochody o marce i kolorze, który podałam w swoich zeznaniach.
- Zapewniam cię, Sereno, że ten drań, kimkolwiek on jest, nie uniknie sprawiedliwości. Obiecuję ci to - rzekła Jenny, klepiąc mnie po ramieniu, po czym schowała do kieszeni notes, w którym zapisała moje zeznania - Muszę już iść. Trzymaj się. Polepszenia dla Asha.
- Dziękuję. Bardzo mu się to przyda - powiedziałam smutnym głosem.
Wróciłam na korytarz, gdzie wszyscy słuchali uważnie słów chirurga oraz lekarzy pomocniczych, którzy to najwyraźniej skończyli już operować Asha. Podeszłam i wysłucham tego, co oni mówili. Niestety, te nowiny nie były najlepsze.
- Pani syn ma kilka złamanych żeber, a do tego nadział się bokiem na jakąś ostrą gałąź, która zraniła go jak nóż, przez co stracił dużo krwi, jednak nie to jest najgorsze - powiedział chirurg - Najgorsze jest to, że uderzył się mocno w głowę. Robimy, co w naszej mocy, aby mu pomóc, ale on powoli zaczyna gasnąć.
- Co to znaczy? - jęknęła przerażona słowami lekarza Delia - Chcecie powiedzieć, że...
- Pani syn umiera, pani Ketchum - odpowiedział lekarz.
Historia od początku wciąga w swoją fabułę. Ash niczym rasowy Sherlock Holmes zastanawia się któż to jest właścicielką beretu. :) Oczywiście w większości przypadków się nie myli. :)
OdpowiedzUsuńZaskoczyła mnie obecność Anabel, ale to nawet nieco ożywiło akcję. A gdy już się wydawało, że nic sie nie wydarzy do końca, nagle wyskoczył wypadek Asha.
Opisałeś to w sposób pełen uczuć, genialnie się wczułeś w osoby, których bliscy są w ciężkim stanie. A zakończenie... wycisnęło mi chyba wszystkie łzy z oczu. Brak mi słów by opisać, jak bardzo wzruszające to było.
Ogólna ocena: 10/10
Świetny wpis. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńJestem Smutny
OdpowiedzUsuńto bądź smutny
UsuńA potem ash skończy jak w Coffin Dance i wszyscy pożyją długo i szczęśliwie...
OdpowiedzUsuńLegends never die... Komu przypomina się stara, kultowa piosenka?
OdpowiedzUsuńTak powinne wyglądać teksty w współczesnej podstawie progamowej. Kiedy 20 lat temu kończyłem podstawówkę tomieliśmy denne teksty zamiast porządnych opowiadań :)
OdpowiedzUsuń