Ash przed sądem cz. I
- Proszę wstać, sąd idzie! - zawołała wręcz uroczystym tonem Bonnie, podnosząc się natychmiast z miejsca, które właśnie zajmowała.
Oczywiście wszyscy natychmiast poszliśmy za jej przykładem i od razu poderwaliśmy się ze swoich miejsc, gdy do pokoju wszedł Clemont. Miał on na sobie czarną togę, złotych łańcuch, jak również białą perukę sędziowską. Wszystkie części jego garderoby wykopaliśmy na strychu w domu Asha. To znaczy prawie wszystkie, bo właściwie to tylko łańcuch i perukę. Co zaś się tyczy togi, to zaprojektowała ją i uszyła z moją drobną pomocą Dawn. Choć chwalenie się nie jest moją domeną, to jednak muszę przyznać, że wyszła nam ona naprawdę dobrze. Na tyle dobrze, że naszemu przyjacielowi bardzo w niej było do twarzy i wyglądał w niej dość dostojnie.
Fizjonomia Clemonta, gdy wszedł do pokoju, który miał służyć nam za salę sądową, wyrażała, że tak powiem, niezwykle poważną minę wskazującą na to, że nasz przyjaciel podchodzi do całej sprawy, jakiej się podjął, z całą należną jej powagą.
- Rozprawę poprowadzi sędzia Clemont Meyer - powiedziała po chwili milczenia Bonnie, używając do tego równie uroczystego tonu, co ostatnio.
Clemont rozejrzał się po sali, po czym zasiadł za biurkiem, na którym leżał już drewniany młotek oraz teczka z jakimiś papierami. Po jego lewicy zasiadł Brock, zaś po jego prawicy Tracey. Obaj pełnili rolę tzw. sędziów dodatkowych, czy jak oni się tam nazywają.
Po pokoju przeszedł lekki szmer. Aby go przerwać, przewodniczący rozprawie sędzia Meyer złapał za młotek i stuknął nim kilka razy o biurko.
- Proszę o ciszę!
Cisza oczywiście natychmiast nastąpiła. Widząc taką reakcję na jego słowa Clemont uśmiechnął się zadowolony, po czym zaczął mówić:
- Możecie usiąść.
Z radością przyjęliśmy te słowa, gdyż już baliśmy się, że być może pan szanowny sędzia każe nam stać w trakcie trwania całego procesu, co wcale się nam nie uśmiechało. Na szczęście pozwolił nam usiąść, a my skwapliwie z tego pozwolenia skorzystaliśmy. Clemont zaś poprawił sobie okulary na nosie, a także perukę, która próbowała mu zlecieć z głowy, po czym zaczął mówić:
- Otwieram posiedzenie sądu. Będzie rozpatrywana sprawa pana Asha Ketchuma... Wstawił się oskarżony, lat szesnaście, z zawodu kelner, zaś z zamiłowania detektyw, dotychczas nie karany.
To mówiąc Clemont wskazał ręką na krzesło i stolik, za którym siedział Ash. Mimo tego, iż był oskarżonym, miał bardzo wesołą oraz pewną siebie minę. Widocznie cała sprawa była dla niego tym, czym dla nas wszystkich być powinna, czyli dobrą zabawą.
- Wstawił się również jego obrońca...
- Adwokat Dawn Seroni, obrońca z wyboru - odezwała się Dawn, która siedziała na krześle obok Asha.
Miała ona na sobie również togę, którą uszyła specjalnie na tę okazję, ma się rozumieć razem ze mną.
- Urząd prokuratorski zaś reprezentuje prokurator...
- Misty Macroft - odezwała się Misty, siedząca przy stoliku stojącym naprzeciwko Asha.
W przeciwieństwie do samego oskarżonego miała ona minę niezwykle poważną, podobną zresztą do tej, którą posiadała na swym obliczu Clemont. Najwidoczniej nasza przyjaciółka również podchodziła na bardzo poważnie do całej tej sprawy. Na jej ramionach także spoczywała piękna toga, której jednak nie uszyła, a pożyczyła z miejscowego teatru. Cóż... Niektórzy lubią iść na łatwiznę.
- Doskonale. Proszę odczytać akt oskarżenia - powiedział pan sędzia Clemont uroczystym tonem.
Misty powoli podniosła się ze swojego miejsca, wzięła do ręki papiery leżące na jej stoliku, po czym przeczytała to, co było na nich napisane:
- Oskarżam Asha Ketchuma, że w dniu 10 sierpnia 2005 roku działając z całkowitą premedytacją zaatakował kilku funkcjonariuszy policji, po czym znokautował ich i uciekł z ich rąk, gdy ci próbowali go zatrzymać. W czynie tym pomogło mu kilka jego Pokemonów, w tym słynny Pikachu.
Wspomniany stworek siedział właśnie na ramieniu Asha i zapiszczał gniewnie, gdy to usłyszał, a z jego policzków posypały się delikatne iskry. Misty jednak, jak to miała w zwyczaju, całkowicie to zlekceważyła i czytała dalej:
- Ponadto oskarżony nie zamierzał w ogóle poddać się nałożonej przez prawo na niego karze pozbawienia wolności na czas nieokreślony. Prócz tego namówił on do złamania prawa swojego ojca oraz przyjaciółkę Latias, która dla niego popełniła kradzież oraz przestępstwo hakerstwa. W dodatku na to ostatnie przestępstwo oskarżony, z całkowicie jawnie okazywanym lekceważącym stosunkiem do prawa, namówił swoją ukochaną, jak również dwoje swoich przyjaciół.
- Świetnie. A więc wszystko jest jasne - powiedział Clemont, kiedy już Misty skończyła czytać - Oskarżony, proszę wstać.
Ash podniósł się z krzesła.
- Wysłuchał pan aktu oskarżenia. Czy zrozumiał pan treść zarzutu? - zapytał Clemont.
- Tak, zrozumiałem - odpowiedział mu Ash, wciąż ironicznie się przy tym uśmiechając.
Widocznie cała sytuacja go mocno bawiła.
- Czy przyznaje się pan do popełnienia tych wszystkich zarzucanych mu czynów? - zapytał poważnym tonem Clemont.
- Tak, przyznaję się - odparł na to mój luby.
- Czy chce pan złożyć jakieś zeznania w tej sprawie?
- Wszystko, co mogłem powiedzieć w tej sprawie, już powiedziałem. Nie mam nic więcej do dodania.
- Aha! A więc mam rozumieć, że odmawia pan składania wyjaśnień?
- Dokładnie tak.
- Ma pan do tego prawo. Bonnie! Zapisz, że oskarżony Ash Ketchum odmawia składania wyjaśnień!
- Tak jest, braciszku! Znaczy się... Wysokie Sądzie - zawołała wesoło Bonnie, która siedziała z boku niedaleko Clemonta.
To mówiąc pochyliła się ona nad laptopem, który miała przed sobą i zaczęła na nim pisać. Dziewczynka odgrywała bowiem w naszym procesie rolę protokolanta, a ponieważ umiała bardzo szybko pisać ze zrozumieniem, to rola ta doskonale do niej pasowała.
- Proszę zatem pierwszego świadka - odezwał się po chwili Clemont, stukając młotkiem o biurko.
Na krześle naprzeciwko ławy sędziowskiej usiadła młoda dziewczyna w brązowych włosach, ubrana w czerwoną koszulkę, czerwoną bandamkę na głowie, czarne getry oraz białe buty.
- Imię i nazwisko świadka? - zapytał Clemont.
- May Hameron - odpowiedziała dziewczyna.
- Wiek?
- Czternaście lat.
- Stan cywilny?
- No chyba panna.
- No, to chyba czy na pewno? - zapytał Clemont, nieco poirytowany jej odpowiedzią.
- Zdania na ten temat są podzielone - zachichotała May.
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, a już najbardziej to chyba Ash, który na ławie oskarżonych zaśmiewał się do łez, w czym wtórował mu jego wierny Pikachu.
- To są kpiny z sądu! - zawołała ze złością Misty.
- Spokój! - Clemont uderzeniem młotka przywrócił porządek, a peruka opadła mu na oczy.
Gdy już ją sobie poprawił przypomniał uroczystym tonem świadkowi, że za kpiny z sądu grożą poważne sankcje, po czym jeszcze raz zapytał May o jej stan cywilny.
- Panna - odpowiedziała panna Hameron - Albo jak wolisz singielka.
- Czy świadek jest spokrewniona lub spowinowacona z oskarżonym? - zapytał Clemont poważnym tonem, starając się nie zwracać uwagi na to, że dziewczyna wyraźnie kpi sobie z niego.
- Jesteśmy oboje przyjaciółmi - wyjaśniła May, zerkając z uśmiechem w stronę Asha.
- W takim razie świadkowi w żadnym razie nie przysługuje prawo do odmowy składania zeznań. Proszę zatem zeznawać zgodnie z prawdą, bo za składanie fałszywych zeznań grozi odpowiedzialność karna - wyrecytował uroczystym tonem Wysoki Sąd.
- Przyjęłam to do wiadomości - odpowiedziała mu przesłuchiwana.
- Doskonale. Co zatem świadkowi wiadomo w tej sprawie? - zapytał po chwili milczenia sędzia Meyer.
May uśmiechnęła się do Asha, po czym spojrzała na Clemonta i zaczęła mówić, to jest zeznawać.
Tymczasem ja zaczęłam powoli oraz stopniowo pogrążać się w swoich własnych myślach. Zastanawiałam się, jak do tego wszystkiego doszło? Co w ogóle sprawiło, że odstawialiśmy teraz tę szopkę? Oczywiście zrobiliśmy to wyraźny na wniosek Misty, która uważała zachowanie mojego chłopaka za niezgodne z prawem, za co powinien on być osądzony. Jednak co takiego zrobił Ash, że sobie na taki proces zasłużył? Czemu postawiono go w stan oskarżenia?
Myślami wróciłam do dnia, w którym to początek miały wydarzenia będące przyczyną sytuacji, jaką właśnie przedstawiłam swoim czytelnikom.
W restauracji „U Delii“ trwały przygotowania do pierwszego numeru taneczno-muzycznego, który miał zostać tutaj wystawiony. Delia wpadła bowiem na pewien pomysł, aby od czasu do czasu, a głównie w weekendy wieczorem, dawać gościom rozrywkę również dla ich ducha i ukazywać im drobne przedstawienia muzyczne czy też kabaretowe. Występować w nich mieli niektórzy pracownicy, w tym przede wszystkim nasza jakże wesoła paczka oraz zespół The Brock Stones.
Właśnie Ash ubrany w garnitur rodem z lat trzydziestych XX wieku tańczył na scenie, a Tracey Sketchit siedzący z boku przy fortepianie wesoło mu przygrywał. Akurat wystukiwał on na klawiszach słynną melodię z dość popularnego filmu „Żądło“, przez co poczułam się tak, jakbym naprawdę znalazła się w kasynie czy restauracji z minionej epoki. Podobało mi się to uczucie i dlatego uśmiechnęłam się wesoło do Asha, który radośnie zasuwał na scenie i widocznie bawił się przy tym doskonale. Kiedy zaś jego numer dobiegł końca, to zeskoczył ze sceny, podszedł do mnie i objął z czułością.
- No i jak mi poszło, Sereno? - zapytał.
- Byłeś po prostu fantastyczny. Jak dla mnie, Ash, jesteś wspaniałym tancerzem! - odpowiedziałam mu z radością.
- A mnie to już nie pochwalisz? - zapytał udając urażonego Tracey.
Zaśmiałam się wesoło i podeszłam do niego.
- Ty zaś, mój drogi muzyku, pokazałeś dzisiaj prawdziwą klasę. Oby podczas przedstawienia też tak było - powiedziałam.
- Masz to jak w banku, Sereno! Nie zawiodę was, obiecuję! - zawołał wesoło Tracey.
Do naszej wesołej gromadki podeszła powoli Delia Ketchum, na której twarzy widniał radosny uśmiech.
- Wspaniale, Ash. Doskonale, Tracey. Wy dwaj potraficie doskonale ze sobą współpracować - powiedziała kobieta.
- Jak na mój gust Ash jest po prostu stworzony do sceny - odezwała się moja mama, stając obok Delii.
Kobieta uśmiechnęła się do niej przyjaźnie i powiedziała:
- Nie da się ukryć, Grace. Ash ma po prostu talent.
- Dziękuję ci, mamo. Cieszę się, że tak uważasz - odpowiedział jej mój chłopak, pusząc się przy tym niczym paw.
- No dobrze, mój kochany panie artysto. A teraz zmykaj - stwierdziła po chwili Delia, delikatnie przeganiając swego syna ręką - Ja muszę jeszcze załatwić tu swoje sprawy, a ty masz spotkanie w sali bankietowej w ratuszu.
Ash uśmiechnął się do matki, po czym poszedł się przebrać w swój normalny strój. Gdy już to zrobił, poszedł ze mną oraz z Pikachu, który jak zwykle siedział mu na ramieniu, do ratusza. Żeby każdy zrozumiał, czemu mój chłopak to zrobił muszę wyjaśnić, że został on poproszony przez naszą dobrą znajomą, porucznik Jenny, aby przyszedł tam tego dnia po skończeniu przez siebie pracy. Oboje byliśmy bardzo ciekawi, w jakim to celu mój luby został tam wezwany.
W ratuszu powitała nas już porucznik Jenny.
- Ash! Serena! Pikachu! Witajcie! - powiedziała policjantka z bardzo wielkim uśmiechem na twarzy.
- Witaj, Jenny! Miło mi cię znowu widzieć - odrzekł radosnym głosem Ash, a Pikachu zapiszczał wesoło.
- Ja również się cieszę, że cię widzę - odpowiedziałam wesoło.
Zwykle mówiłam do Jenny per „pani“, jednak czasami przechodziłam na zwrot bezpośredni, choć nie zawsze miałam dość odwagi, aby to zrobić. W tej jednak chwili, którą właśnie opisuję, dziwnym trafem jakoś nabrałam na to odwagi. No cóż... Czasami odwaga nawiedza człowieka w najbardziej niespodziewanym momencie jego życia. Ash zaś uważa, że jeśli owa wyżej wspomniana odwaga to zrobi, to należy ją mocno schwytać i pod żadnym pozorem nie wypuszczać z rąk. Zwykle oboje stosujemy się do tej zasady.
Policjantka ponownie się do nas uśmiechnęła i zaprowadziła nas do jednej z sal, gdzie było już mnóstwo ludzi. Wszyscy biegali gdzieś dookoła, ustawiali stoły, dekorowali ściany oraz sufit. Jednym słowem, ruch jak na autostradzie podczas godzin szczytu.
- Jenny, powiedz mi, proszę, dlaczego nas tutaj wezwałaś? - zapytał zaintrygowany Ash, gdy policjantka oprowadzała naszą dwójkę po sali.
- Nas? Dobre sobie. Tylko ciebie tutaj wezwała - zaśmiałam się nieco ironicznym tonem - Ja się sama zaprosiłam i to na bezczelnego.
Policjantka zachichotała słysząc naszą wymianę zdań, po czym wesoło odpowiedziała:
- Jak wiecie, z okazji święta miasta jest urządzane w ratuszu przyjęcie. Ponieważ Ash niedawno pomógł policji schwytać groźną szajkę złodziei Pokemonów, która należała do organizacji Rocket, to uznaliśmy, że należy mu się za to udział w tym przyjęciu. Jemu i jego drużynie, oczywiście.
- Uznaliście? Wy? To znaczy kto? - zapytał Ash.
- Ja oraz mój szef, który jak wiesz jest pod twoim wielkim wrażeniem - odpowiedziała mu Jenny.
Ash uśmiechnął się zadowolony, kiedy to usłyszał. Rzeczywiście parę dni temu pomógł on schwytać pewną niezwykle bezczelną i wredną szajkę bandytów kradnących cudze Pokemony. Szajka ta okazała się być częścią słynnej organizacji Rocket, którą mój ukochany darzył, delikatnie mówiąc, szczególną niechęcią. Nie opisywałam tej sprawy w swoich pamiętnikach, gdyż nie należała ona do zbyt ciekawych ani też godnych większej uwagi choćby z tego powodu, że cała nasza kompania złapała tę szajkę jedynie dlatego, iż przypadkiem znaleźliśmy się wszyscy na miejscu kradzieży, a potem wystąpiliśmy w obronie okradzionych trenerów, nic wcześniej przy tym nie wiedząc o działalności tejże szajki. Przygoda ta więc nie była żadną zagadką ani też śledztwem, a jedynie jedną, pojedynczą akcją zakończoną sukcesem. Teraz zaś dowiedzieliśmy się, że w zamian za tę akcję zostaliśmy zaproszeni na przyjęcie z okazji święta miasta. Cóż... Szturmem zdobyliśmy salony, jak również możliwość wejścia do tzw. wyższych sfer, ale widocznie to normalne, gdy posiada się popularność, a my przecież jesteśmy popularni. W każdym razie Ash na pewno jest.
- Rozumiem, a więc to dlatego mnie tutaj przyprowadziłaś? - zapytał słynny detektyw z Alabastii, patrząc uważnie na porucznik Jenny - Po to, żebym zobaczył, jak ważne jest to przyjęcie i dobre się na nie przygotował?
- No, nie do końca - zaśmiała się wesoło policjantka, poprawiając sobie na głowie czapkę - Moje motywy były nieco bardziej prozaiczne. Po prostu ktoś, kto pomaga nam zorganizować to wspaniałe przyjęcie, bardzo chciał cię zobaczyć.
- Ale kto taki? - zdziwił się Ash, rozglądając się dookoła.
- Pika-chu? - zapiszczał równie zdumiony Pikachu.
- A ja! - odezwał się nagle znajomy głos.
Z drabiny, na której rozwieszała jakieś dekoracje, zeszła właśnie pewna dziewczyna ubrana w czarne getry, czerwoną bluzkę oraz w bandamkę na głowie w takim samym kolorze. Od razu ją rozpoznaliśmy.
- To May! - zawołał wesoło Ash, a Pikachu zapiszczał radośnie na jej widok.
- Cześć, Ash! Miło cię znowu widzieć - powiedziała May, podchodząc do nas - Witaj, Sereno. Ciebie również miło znów spotkać.
- I wzajemnie - odpowiedziałam jej wesoło - A więc to ty organizujesz to przyjęcie?
- Owszem. Już od jakiegoś czasu zajmuję się organizacją przyjęć oraz innego rodzaju zabaw, więc burmistrz Alabastii postanowił mnie wynająć - wyjaśniła nam panna Hameron, rozglądając się uważnie po sali.
- A więc czy to oznacza, że będziesz na przyjęciu? - zapytałam.
May uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie.
- Owszem, będę. Ale wiecie, ten bal jest wyjątkowy, a mówiąc, że jest on wyjątkowy mam na myśli, że jest jedyny w swoim rodzaju - powiedziała po chwili.
- Dlatego musicie się wyszykować naprawdę elegancko! - zaśmiał się jakiś chłopaczek, który stanął obok naszej przyjaciółki.
Miał on ciemnozielone włosy wyglądające chwilami na czarne i szare oczy, a prócz tego okulary na nosie, zieloną koszulkę oraz zielone spodenki.
- Hej, to przecież Max! - zawołał Ash, a Pikachu zeskoczył radośnie z jego ramienia, aby się przywitać z chłopcem.
- Cześć, Ash! Czołem, Pikachu! Witaj, Sereno! - powiedziała wesoło młodszy brat May - Miło was znowu spotkać.
Przytulił on do siebie czule Pikachu, a ten leciutko poraził go prądem, ale w sposób, który bynajmniej nie był bolesny. Pokemon zrobił to, po czym wrócił radośnie na ramię swego trenera.
- Co ty tu robisz, Max? - zapytał z uśmiechem na twarzy Ash.
- Niech zgadnę. Pewnie pomagasz swojej siostrze w przygotowywaniu przyjęcia? - zasugerowałam.
Max uśmiechnął się do nas, po czym powiedział:
- Ash, pamiętasz może, jak kiedyś razem z May i Brockiem trafiliśmy do takiego jednego zamku, gdzie braliśmy udział w turnieju rycerskim?
- Masz na myśli ten zamek, w którym miała miejsce ta nasza utarczka z Lucario? - zaśmiał się Ash na wspomnienie tej przygody - Tak, doskonale to pamiętam. Nosiliśmy wtedy takie średniowieczne stroje.
- No właśnie i tutaj będzie podobnie - rzekł Max z radością w głosie - May, możesz mu wyjaśnić?
- Widzisz, Ash... To będzie przyjęcie w rodzaju balu kostiumowego - wyjaśniła nam nasza przyjaciółka - Chodzi o to, żeby przybyć na ten bal w strojach z dawnych epok.
- Z dawnych epok? A z której to konkretnie? - zapytał mój chłopak.
- Wszystko jedno. Byleby było oryginalnie - odpowiedziała May.
Widziałam, że Asha bardzo ucieszyła perspektywa balu kostiumowego, podobnie zresztą jak i mnie.
- Super! To wobec tego ja się przebiorę za muszkietera! - zawołał.
Mój chłopak zawsze bardzo lubił książki, ma jednak wśród literackich postaci swoich ulubieńców, o których wie chyba wszystko. Na pierwszym miejscu na tej liście ulubionych postaci znajduje się Sherlock Holmes, zaś drugie miejsce zajmują trzej, a właściwie to czterej muszkieterowie, których to przygody mój ukochany wręcz uwielbiał. Nawiasem mówiąc Ash zawsze mi przypominał mieszankę wszystkich członków słynnego kwartetu. Bywał on bowiem mądry, lojalny, oddany bliskim i cieszył się naszym poważaniem jak Atos, jest też nieraz łakomy i chwilami nieco przemądrzały jak Portos, elegancki i umiejący postępować z kobietami tak jak Aramis, a także bardzo zdeterminowany, dzielny i niezwykle energiczny niczym sam d’Artagnan. Jednym słowem ukochany mój to wręcz czterej muszkieterowie w jednej osobie.
Wiedziałam od dawna o słabości Asha do przygód tych bohaterów i już jakiś czas sama ją podzielam, choć może nie tak mocno, jak mój ukochany, ale tak czy inaczej jego propozycja przebrania się za muszkietera jakoś w ogóle mnie nie zaskoczyła. To było raczej bardzo łatwe do przewidzenia. Normalnie przebrałby się za Sherlocka Holmesa, jednak w przypadku balu kostiumowego zdecydowanie Ash postawiłby zawsze na mundur jednego ze słynnych muszkieterów.
Ja sama bardzo się ucieszyłam z możliwości wdziania stroju z dawnych czasów. Mam bowiem wielką słabość do sukni noszonych przez damy z poprzednich epok, zwłaszcza tych średniowiecznych, więc tym chętniej się zgodziłam na taką możliwość. Miałam ochotę znowu poczuć się jak wielka dama. Używam tu słowa „znowu“, ponieważ w przeszłości już miałam raz możliwość brać udział w takim balu razem z Ashem. Było to wtedy, kiedy to oboje rozwiązaliśmy zagadkę zamachu na życie pewnej młodej tancerki dokonanego podczas konkursu tańca towarzyskiego, w którym ja i mój luby wzięliśmy udział. Na balu zorganizowanym już po wyżej wspomnianym przeze mnie śledztwie, występowałam w niezwykle pięknej sukni, zaś Ash w stroju szlacheckim. Otrzymał go od reżysera amatora imieniem Luke, w którego to amatorskim filmie kiedyś wystąpił.
Tym razem jednak dzielny detektyw uznał, że zwykły strój szlachcica z XVII wieku mu nie wystarczy i chce tym razem być muszkieterem. Strój szlachecki więc tutaj pasował, ale brakowało do niego opończy muszkietera. Postanowiłam więc nieco pomóc memu ukochanemu w tej sprawie i nawet już wiedziałam, w jaki sposób mogę to zrobić.
Podczas, gdy ja rozmyślałam o tym wszystkim, Ash rozmawiał z May na temat szykowanego balu w ratuszu. Dziewczyna, mimo swego młodego wieku (jest ona dwa lata młodsza ode mnie) zdecydowanie podchodziła do całej sprawy poważnie, co sprawiło, że okazała się być idealną kandydatką na to odpowiedzialne stanowisko, jakim jest bycie organizatorką przyjęć.
May powiedziała nam, że bal odbywa się za dwa dni, zaś następnego dnia burmistrz Alabastii, Christopher Wallen osobiście zaprosi na niego tych wszystkich ludzi, których postanowił na nim ugościć. Ponoć to jest taka, już wieloletnia zresztą, tradycja. Na zwyczajne bale zaproszenia wysyła się na miesiąc przed dniem ich wydania i to jeszcze pocztą. Tutaj burmistrz dzień przed otwarciem balu zaprasza osobiście każdego, kto jego zdaniem godny jest wzięcia udziału w tej jakże wzniosłej uroczystości. No cóż... Jak to mówią co miasto, to obyczaj. Musiałam przyznać, że ten wydawał mi się nawet całkiem przyjemny.
- Skąd jednak pewność, że burmistrz zaprosi mnie na ten bal? - zapytał z lekkim powątpiewaniem w głosie Ash.
Zanim May zdążyła na to odpowiedź, to podeszła do nas Jenny, która z uśmiechem na twarzy powiedziała:
- Możesz się o to nie niepokoić, Ash. Masz zaproszenie jak w banku choćby dlatego, że mój szef ci je załatwił.
- Poważnie? Pan kapitan osobiście załatwił mi zaproszenie na ten bal? - zdziwił się mój chłopak.
- Owszem. Burmistrz Wallen zapytał go, w jaki sposób złapaliśmy tę szajkę złodziei Pokemonów, a pan kapitan uczciwie opowiedział, jaką rolę w całej tej sprawie odegrałeś i cóż... Resztę dodaj sobie sam.
Uśmiechnęłam się wesoło do Asha i zawołałam:
- Widzisz?! Jesteś bardzo doceniany jako detektyw!
Chłopak zrobił nieco napuszoną minę, a także uśmiechnął się radośnie.
- Cóż... Prawdę mówiąc można się było tego spodziewać - powiedział zadowolonym z siebie tonem - W końcu każda porządna praca musi zostać właściwie nagrodzona.
- Pika-chu! - zapiszczał równie dumny, co jego trener, Pikachu.
- Coś mi mówi, że skromność to słowo całkowicie ci obce - zaśmiała się dowcipnie May.
- Nikt nigdy nie zbudował swojej sławy na skromności, a na śmiałości to i owszem - odpowiedział jej Ash, nieco urażonym tonem.
- A także na niesamowitych umiejętnościach, których ci zdecydowanie nie brakuje - dodał Max z podziwem.
- Dziękuję, Max, miło mi to słyszeć - zaśmiał się mój chłopak i lekko poczochrał przyjacielowi włosy.
May rozejrzała się dookoła po całej sali i powiedziała:
- No dobra, ja już muszę wracać do swojej pracy. Ash, Sereno... liczę na to, że zjawicie się na balu.
- Jeśli otrzymamy zaproszenie, to oczywiście przyjdziemy - z radością odpowiedziałam naszej przyjaciółce.
- Dobra, to możecie już iść do siebie i szykować się na bal, szlifować tańce, szykować kostiumy i takie tam - mówiła z uśmiechem May - Mój brat może iść z wami?
- Właśnie! Chciałbym znów zobaczyć Clemonta! - zawołał Max - No i oczywiście Bonnie. Fajna z niej dziewczyna.
- Coś mi mówi, że Bonnie mu się podoba - szepnęłam po cichu do ucha Ashowi.
- Być może - zaśmiał się mój luby, a Pikachu zapiszczał wesoło.
Oczywiście nie mieliśmy nic przeciwko temu, aby chłopak poszedł z nami, więc wzięliśmy go ze sobą i poszliśmy do domu po drodze dyskutując na temat przyszłego balu.
- Nie mogę się już doczekać tej niesamowitej zabawy! - zawołał Max podnieconym tonem.
- A co? Ty także jesteś zaproszony na bal? - zapytał Ash.
- Owszem, jestem bratem głównej organizatorki balu, a więc z tej racji jestem automatycznie zaproszony - powiedział z dumą i pewnością siebie w głosie Max - Poza tym sam burmistrz osobiście mi powiedział, że miło mu będzie mnie gościć na balu, jeżeli oczywiście zechcę się na nim zjawić. A chyba sami rozumiecie, że zechcę się na nim zjawić.
Ja i Ash zaśmialiśmy się wesoło, gdy to usłyszeliśmy. Oczywiście jakoś trudno nam byłoby sobie wyobrazić, żeby Max nie chciał iść na bal, dlatego też jego odpowiedź wcale nas nie zdziwiła. No, a poza tym dawny kompan naszego kochanego detektywa należy do osób niezwykle rozrywkowych, także jego udział w tym balu był dla niego czymś normalnym.
Z takimi oto myślami śmiejąc się rozpuku wróciliśmy do domu, gdzie powitali nas nasi przyjaciele. Bardzo ich ucieszył widok Maxa, jego zaś szczególnie ucieszył widok Clemonta i Bonnie. Ten pierwszy był mu bliski z powodu swej miłości do nauki, którą Max podzielał bardziej niż mocno, zaś ta druga osoba była mu bliska dlatego, że wyraźnie wpadła mu w oko, o czym już wspominałam. Chociaż może w tym wypadku posunęłam się nieco za daleko w swoich spostrzeżeniach, ale trudno mi było myśleć inaczej o tej sprawie zwłaszcza wtedy, gdy Max zarumienił się lekko na twarzy słysząc słowa Bonnie, która to powiedziała chłopakowi, że bardzo ładnie wygląda w okularach.
- No i co, kochani moi? Czego tam panowie politycy chcieli od was? - zapytała Delia Ketchum, serwując nam gorącą kolację.
- Chcieli mnie oni uroczyście zaprosić na bal z okazji święta miasta - wyjaśnił swojej mamie Ash.
- Pika-chu! - zapiszczał radosnym głosem Pikachu.
- Naprawdę, synku? Och, to wspaniale! - powiedziała radośnie Delia, a na jej twarzy zawitał uśmiech szczęścia - Ciekawe jednak, dlaczego spotkał cię ten zaszczyt, synku?
- To bardzo proste! Ash schwytał niedawno pewną szajkę przestępców, a pan burmistrz się o tym dowiedział i chce w ten sposób uhonorować go za jego niezwykle obywatelski - odpowiedziałam na jej pytanie.
- Sam bym tego lepiej nie ujął - powiedział Ash.
Delia, słysząc moje wyjaśnienia, uśmiechnęła się jeszcze szerzej, po czym radośnie uścisnęła swego syna, wołając:
- Ash, kochanie! Ja wiedziałam, że ty kiedyś zostaniesz doceniony! Po prostu byłam tego pewna! Jestem z ciebie taka dumna, mój synku!
- Delio, już go tak lepiej nie ściskaj, bo zaraz go udusisz i nie będziesz już miała z kogo być dumna - zaśmiała się moja mama, która patrzyła na tę scenę z delikatnym politowaniem.
Jak już nieraz wspominałam Grace Evans nie była nigdy i nie jest nadal osobą zbyt wylewną, więc zachowanie Delii nieco ją zdziwiło, choć na swój sposób pewnie również i rozbawiło.
- Przyłączam się do prośby pani Evans - zaśmiał się lekko Ash, patrząc na swoją mamę błagalnym wzrokiem - Naprawdę bardzo potrzeba mi teraz powietrza, mamo!
Delia zachichotała lekko, po czym wypuściła mego przyszłego męża ze swoich objęć.
- Wybacz, synku. Czasami zapominam, że nie jesteś już dzieckiem.
- Tak... Tylko czasami - zaśmiałam się lekko.
Ash popatrzył na mamę i uśmiechnął się do niej czule.
- Prawdę mówiąc, mamo, to ja zawsze będę twoim dzieckiem i nic tego nigdy nie zmieni - powiedział chłopak.
Słowa te bardzo wzruszyły Delię Ketchum, która szybko otarła sobie łezkę w oku. Max patrzył na to wszystko nieco zdumiony. Co prawda miał on już okazję poznać mamę Asha, ale nigdy jeszcze nie widział jej w akcji. Teraz dopiero miał ku temu okazję.
- Lepiej zacznij się przyzwyczajać, Max, bo tutaj takie widoki mamy na co dzień - zażartowała sobie Dawn, trącając go lekko ramieniem.
- A przynajmniej występują one bardzo często - zachichotała Bonnie.
- De-ne-ne! - zapiszczał radośnie mały Dedenne, wskakując na głowę swej trenerki.
- No dobra, dzieciaki. Koniec dyskusji! Siadajcie do stołu, bo kolacja nie będzie czekać - powiedziała ze śmiechem moja mama.
Nie chcieliśmy ryzykować utraty swojej kolacji (a przy mojej mamie to było więcej niż pewne, że możemy ją stracić) więc bez zbędnego zwlekania usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy jeść, przy okazji również karmiąc nasze Pokemony. Podczas jedzenie wywiązała się między nami miła rozmowa. Nigdy nie umieliśmy bowiem milczeć przy stole i uważaliśmy to za wielki plus naszych osobowości.
- Siostrzyczko, miałbym do ciebie wielką prośbę! - odezwał się Ash.
- Słucham cię uważnie, braciszku - powiedziała wesoło Dawn, patrząc na niego z uśmiechem.
- Siostrzyczko? Braciszku? - zdziwił się Max.
- To dłuższa historia, później ci opowiem - zachichotał mój chłopak, po spojrzał na Dawn i zaczął jej wyjaśniać, jaką ma do niej prośbę.
Okazało się, że Ash chciał poprosić siostrę o to, żeby ta przygotowała mu projekt opończy muszkietera do jego stroju szlachcica. Panna Seroni bez wahania zgodziła się spełnić jego prośbę, natomiast ja i Delia natychmiast oznajmiłyśmy, że chętnie uszyjemy według projektu Dawn ową opończę.
- Jeśli się nie obrazicie, to pomogę wam w tym i nie poprzestanę tylko na samym uszykowaniu projektu - zaśmiała się radośnie moja przyszła szwagierka.
- Ja się na pewno o to nie obrażę - powiedziałam.
- Ani ja - dodała Delia.
- Uszyjemy też coś super dla naszego kochanego Pikachu. Niech on również zostanie muszkieterem - zasugerowała Bonnie, która tym samym wyraziła chęć do pomocy.
- Słyszałeś, Pikachu? Ty także będziesz muszkieterem! - zaśmiał się radośnie Ash.
- Pika-chu! - pisnął radośnie jego Pokemon, któremu najwidoczniej ten pomysł bardzo się podobał.
Clemont i Max naradzili się ze sobą po cichu, po czym każdy z nich powiedział, że chętnie także zaopatrzyliby się płaszcze muszkieterów.
- Co prawda nie mamy szlacheckich strojów, ale to nic nie szkodzi - stwierdził Clemont - Pożyczymy je z miejscowego teatru.
- W takim razie równie dobrze możemy również wypożyczyć z nich płaszcze muszkieterów - zasugerował mu Max.
- Chwileczkę, ale po co wam mundury muszkieterów? - zdziwiłam się nieco ich wypowiedzią.
- No jak to, po co, Sereno? - Clemont był wyraźnie zdumiony moim pytaniem - Przecież idziemy wszyscy pojutrze na bal.
- Mała poprawka, braciszku. To Max i Ash idą na bal. Ty nie jesteś na niego zaproszony - poprawiła go Bonnie.
Clemont bardzo się zasmucił, kiedy to usłyszał, jednak natychmiast ja i Ash wyprowadziliśmy go z błędu wyjaśniając naszemu przyjacielowi, że cała nasza pięcioosobowa drużyna detektywistyczna została zaproszona na ten bal. Zresztą jeśli są jakieś wątpliwości, zawsze można zapytać o to pana burmistrza, gdy przyjdzie nam ofiarować zaproszenie na bal. Clemont od razu odzyskał dobry humor, podobnie jak i Bonnie.
- Świetnie, a zatem powiedz mi, proszę, czy kupimy sobie obaj stroje szlacheckie, czy też wolisz je wypożyczyć? - zapytał Max swojego nowego przyjaciela, wracając do tematu rozmowy.
- Wiesz, jeśli mam być szczery, to wolałbym posiadać taki kostium na własność - stwierdził Clemont.
- No dobrze, ale skoro chcemy nabyć stroje, czemu nie kupimy też od razu z miejsca opończy muszkieterów? Tak chyba będzie dużo łatwiej niż cokolwiek osobiście szyć - zasugerował mu Max.
- No cóż... może i tak, ale skoro moja siostra jest taka chętna do tego, żeby szyć, to niech wobec tego uszyje więcej niż jeden płaszcz - zaśmiał się na to Clemont.
Bonnie zrobiła nadąsaną minę, słysząc słowa wynalazcy.
- Nie jestem twoją prywatną krawcową, braciszku - mruknęła złośliwie dziewczynka.
- Spokojnie, Bonnie. Nie będziesz przecież pracować sama, to pewne - powiedziałam pojednawczo.
- Kostiumy możecie zawsze pożyczyć z teatru lub jak wolicie kupić je w sklepie z ubraniami. Wszystko zależy od was - stwierdziła Delia.
- Słusznie, ale coś mi mówi, że opończy muszkieterów to raczej tam nie znajdziecie - mruknęła nieco ironicznie moja mama.
- Nawet gdyby tam były, to lepsze będą takie, które uszyją nam bliskie naszym sercom osoby płci żeńskiej, nie wydaje się wam? - zaśmiał się Ash, a Pikachu piszcząc potwierdził jego słowa.
- Doskonale, a więc wszystko już postanowione - rzekła z uśmiechem Delia Ketchum - Dawn uszykuje nam projekt opończy muszkieterów, które potem wykorzystamy do stworzenia ich w trzech kopiach.
- Świetnie! - zawołałyśmy ja, Dawn i Bonnie.
- To będzie dopiero super zabawa! - stwierdziłam.
- A przy okazji ja mogę się wam na coś przydać - dodała z uśmiechem moja mama - Umiem jeszcze co nieco szyć, więc może przyjmiecie mnie do swego zespołu krawieckiego?
Spojrzałam na nią z radością w oczach. Niewiele razy miałam okazję czuć do mojej mamy tak ogromnie wielkie przywiązanie emocjonalne, jakie czułam do niej w tej chwili. Patrzyłam jej wówczas w oczy z miłością.
- Mamo, jesteś po prostu kochana! Jeszcze się pytasz? Oczywiście, że cię przyjmiemy! - zawołałam radośnie.
Mama spojrzała na mnie z uśmiechem i delikatnie pogłaskała mnie dłonią po głowie.
- Nie musisz mi dziękować, córeczko - powiedziała potem czułym, tak nietypowym do niej głosem - To będzie dla mnie prawdziwa przyjemność.
May skończyła zeznawać i spojrzała z uśmiechem na Asha, który oddał jej uśmiech.
- Czy to wszystko, co świadek może powiedzieć w tej sprawie? - spytał Clemont uroczystym tonem.
- W sumie to ja mogę jeszcze tylko jedno dodać - powiedziała May - Uważam, że Ash powinien zostać przed ten sąd uniewinniony. Nie zrobił on nic godnego potępienia.
- Jak to nic? A pobicie policjantów? A namawianie swoich przyjaciół do tego, żeby popełnili przestępstwo hakerstwa? To niby jest nic? - zakpiła sobie złośliwym tonem Misty.
- Przypominam, że to nie Ash pobił tych policjantów, tylko Pikachu ze swoimi kumplami i to nie tyle pobił, co po prostu oszołomił - odezwała się Dawn głosem prawdziwego prawnika - No, a co do hakerstwa, to pragnę tu przypomnieć, że nikt nikogo do tego nie namawiał. Przyjaciele mego klienta zrobili to z własnej, nieprzymuszonej woli.
- Możliwe, ale tak czy inaczej oskarżony nie powinien w żadnym razie uciekać z konwoju - stwierdziła, nadal nie przekonana tymi argumentami Misty.
- Gdyby mój klient nie uciekł, to nigdy nie zdołałby udowodnić swojej niewinności, to chyba jasne - stwierdziła Dawn.
Surowa pani prokurator nie umiała znaleźć na te słowa jakiegokolwiek argumentu, więc sobie darowała odpowiedź. Clemont tymczasem odwołał świadka i poprosił następnego. Był nim Max.
- Imię i nazwisko świadka? - zapytał sędzia.
- Max Hameron - odpowiedział chłopak.
- Wiek?
- Jedenaście lat. Właściwie to nie całe, bo tak po prawdzie jedenaście lat kończę dopiero w październiku, ale...
- Ale zgodnie z rocznikiem masz już jedenaście lat, więc to się liczy - uciął temat Clemont - Czy świadek jest spowinowacony lub spokrewniony z oskarżonym?
- Nie, jestem jego przyjacielem - odpowiedział Max.
- Wobec tego przypominam świadkowi o obowiązku składania zeznań zgodnie z prawdą. Za składanie fałszywych zeznań grozi odpowiedzialność karna.
Max pokiwał głową na znak, że rozumie to, co mu powiedział Wysoki Sąd, po czym zaczął zeznawać. Ja zaś powróciłam myślami do wspomnień.
***
Noc ja i Ash spędziliśmy razem w pokoju mojego ukochanego, bardzo chcieliśmy bowiem być sami we dwoje. Nie będę się rozpisywać nad tym, co tam robiliśmy, ale mogę jedynie powiedzieć, że ze spaniem nie miało to wiele wspólnego. Oczywiście w końcu poszliśmy spać, jednakże najpierw musieliśmy... Ekhem... Załatwić pewną inną, bardzo ważną dla nas sprawę.
Nikt nam nie przeszkadzał, ponieważ moja mama wróciła do Centrum Pokemon, gdzie wynajmowała pokój, zaś Dawn z Clemontem, Bonnie oraz Maxem poszli spać w domku na drzewie, gdzie spędzili całkiem wygodnie noc.
Na rano zaś wszyscy zjawiliśmy się na śniadaniu, na które przybyła moja mama oraz Steven Meyer z bukietem kwiatów w dłoni.
- A ten wiecheć to dla kogo? - zapytał dowcipnie Ash.
Meyer słysząc jego pytanie zachichotał nerwowo i zarumienił się na całej twarzy, po czym odparł wesoło:
- He he he... Tego no... One są... Dla ciebie... O ile oczywiście lubisz kwiaty.
Clemont i Bonnie zachichotali pod nosem. Rzadko kiedy mieli okazję widzieć swojego ojca w stanie zażenowania, także taki widok był dla nich prawdziwą nowością i powodem do śmiechu.
- Dobrze, już dobrze. Nie musi pan udawać - zaśmiał się wesoło Ash - Doskonale wiem, dla kogo są te kwiaty. Poza tym, gdyby przyniósł mi pan kwiaty, to wówczas zacząłbym się niepokoić.
- A to dlaczego? - zapytał zdumiony mężczyzna.
- Zgadnij, tatusiu - zachichotała Bonnie domyślając się, o co chodzi jej przyjacielowi.
Meyer chyba również to zrozumiał, bo natychmiast zaczął się nerwowo śmiać i powiedział:
- No więc, skoro się domyślasz, dla kogo są te kwiaty, to chyba ten oto widok cię nie zaskoczy.
To mówiąc mężczyzna wręczył kwiaty Delii, która z uśmiechem oraz delikatnym rumieńcem na twarzy przyjęła ów bukiet i natychmiast wsadziła go do wazonu. Następnie zaś zaserwowała nam wszystkim naprawdę pyszne śniadanie, po którym Dawn z radością pokazała nam swój projekt opończy muszkieterów.
- Proszę, oto projekt, o który prosiłeś, Ash - powiedziała dziewczyna, pokazując z radością kartkę papieru, na którym znajdowało się zamówienie jej brata - Ten rysunek na szczycie kartki to projekt opończy dla ciebie. Ten na środku kartki to projekt dla Clemonta, a ten na samym dole, to dla Maxa. Wszystkie one są, jak możecie się domyślać, odpowiednio dopasowane do waszych rozmiarów. Nie zapomniałam również o projekcie opończy oraz kapelusza dla Pikachu. Są na na drugiej stronie. Widzicie?
- Super! Kiedy zrobiłaś ten projekt?! - zawołał wesoło Ash.
- Pika-chu? - zadał to samo pytanie w swoim języku Pikachu, również uważnie wpatrując się w rysunek.
- Dzisiaj rano jeszcze przed śniadaniem - odpowiedziała mu siostra.
- Chwileczkę, ale w jaki sposób to zrobiłaś? - zapytałam zdumiona.
- Właśnie, przecież nawet nie pobrałaś z nich miary ani nic z tych rzeczy - dodała równie zdumiona, co ja Bonnie.
Dawn uśmiechnęła się dumnym tonem i powiedziała:
- Zapamiętajcie to sobie, moje panie! Porządny twórca kostiumów nie potrzebuje miary, żeby stworzyć odpowiednie dzieło. Jemu wystarczy po prostu dobry wzrok!
- Pip-lup-li! - pisnął uroczo jej mały Piplup, siedzący właśnie przy jej talerzyku i raczący się posiłkiem.
- Nie wiem, jak tobie, ale mnie ona teraz kogoś strasznie przypomina - powiedziała panna Meyer, zerkając na mnie.
- Doskonale wiem, o czym mówisz, Bonnie - zaśmiałam się delikatnie i spojrzałam wymownie na Asha.
Zdecydowanie Dawn bardzo często zachowywała się zupełnie tak, jak Ash. Niekiedy nawet robiła ona miny oraz wyrażała się w sposób niezwykle podobny do niego, a także bardzo często gestykulowała tak samo, jak on. Sama zainteresowana wychodzi z założenia, że jest to efekt bardzo długiego przebywania w towarzystwie swego brata, który zaraził ją niechcący swoimi odruchami i sposobem mówienia, jak również kilkoma swymi nawykami. Myliłby się jednak ten, który by sądził, że dla Dawn jest to problem. Wręcz przeciwnie, dla niej to jest wręcz powód do dumy. Jej starszy brat zawsze był i pozostaje nadal dla niej wręcz prawdziwym wzorem do naśladowania, przynajmniej w niektórych sprawach, w których miała ona takie samo zdanie, co Ash. A ponieważ ona i jej brat niemalże zawsze myśleli tak samo, to cóż... Resztę dopowiedzcie sobie sami.
Wrócę jednak lepiej do narracji właściwej. Po śniadaniu do domu Asha przybył osobiście burmistrz Alabastii, Christopher Wallen. Był to człowiek około pięćdziesiątki, miał czarne włosy mocno przyprószone siwizną oraz szare oczy i męską, dość nieprzystępną twarz. Był ubrany elegancko, jak na polityka zresztą przystało.
- Który z was to Ash Ketchum? - zapytał burmistrz uroczystym tonem.
Zauważyłam, że politycy zwykle mówią w taki sposób. Widocznie już weszło im to w nawyk.
Ash podszedł do niego i uśmiechnął się radośnie.
- To ja, proszę pana.
Burmistrz spojrzał na niego uważnie, po czym zamruczał:
- A więc to ty, młodzieńcze, powstrzymałeś niedawno tę groźną szajkę złodziei Pokemonów? Słyszałem o tym od naszego komendanta i porucznik Jenny. Wypowiadali się o tobie w samych superlatywach i muszę przyznać, że miło mi było usłyszeć, że jesteś tak przykładnym obywatelem. Mówili mi też, że podobno rozwiązujesz zagadki detektywistyczne. Czy to prawda?
Ash uśmiechnął się delikatnie, ale lekko też podrapał się po karku na oznakę zażenowania. Owszem, mój luby bardzo lubił pochlebstwa, jednak otrzymywać je z ust samego burmistrza to była dla niego nowość, do której jeszcze nie przywykł.
- Owszem, nie chcę się chwalić, ale rozwiązuję - powiedział po chwili milczenia - Jednak zawsze pomagają mi w tym moi wierni przyjaciele.
To mówiąc wskazał na nas, czyli na mnie, Clemonta, Bonnie i Dawn.
- No i oczywiście mój wierny Pikachu - dodał radośnie Ash.
Burmistrz uśmiechnął się delikatnie, po czym wyjął z kieszeni pięknie przygotowane zaproszenie i wręczył je Ashowi.
- Skoro tak, to w takim razie, drogi młodzieńcze, oto zaproszenie dla ciebie oraz całej twojej kompanii - powiedział głosem pełnym powagi, ale też jednocześnie i sympatii - Liczę, że cała wasza detektywistyczna drużyna zechce zaszczycić nas swoją obecnością.
Odpowiedzieliśmy mu chórem, że oczywiście nie może być innej opcji i z przyjemnością zjawimy się na balu. Burmistrz uśmiechnął się wówczas do nas, po czym przypomniał nam, że przyjęcie będzie miało miejsce już następnego dnia i wyszedł z domu. My zaś jeszcze przez chwilę staliśmy w szoku nie wiedząc, co mamy powiedzieć albo zrobić.
- Niesamowite! A więc jednak idziemy wszyscy na ten bal! - ucieszyła się wesoło Bonnie, skacząc po pokoju razem z Maxem.
- Mówiłam wam, że tak będzie - powiedziałam z radością w głosie.
- Musimy więc postarać się o odpowiednie kreacje na bal! - zawołała wesoło panna Seroni.
- A ja koniecznie muszę zdobyć szlachecki kostium, żeby wyglądać jak na porządnego muszkietera przystało - dodał nasz wynalazca.
Po krótkiej naradzie co do dalszego działania ja, Ash, Dawn, Clemont, Bonnie oraz Max poszliśmy na zakupy. Clemont i Max, jak to już wcześniej wspominałam, chcieli sobie kupić szlacheckie stroje oraz jakieś szpady do kompletu. Ash swój strój, podobnie jak też i szpadę, miał od dawna gotowe, więc nie musiał raczej niczego kupować, mimo wszystko postanowił nam towarzyszyć i wybrać odpowiednie kreacje. Przy okazji ja z Dawn i Bonnie chcieliśmy sobie kupić jakieś ładne kreacje. Co prawda każda z nas miała już kilka ładnych sukienek, ale właściwie to z naszej trójki tylko ja miałam suknię balową. Dawn i Bonnie jeszcze ich nie miały, więc musiały je nabyć, z kolei ja pomyślałam, że mogę poszukać sobie jakieś kolejnej sukienki lub dwóch. Jak wiadomo od przybytku głowa nie boli, a więc od sukienek tym bardziej.
W sklepie ja, Dawn i Bonnie dostałyśmy po prostu szału, kiedy tylko zobaczyłyśmy te wszystkie piękne kreacje, jakie tam były. Najchętniej od razu kupiłybyśmy każdą z nich, jednakże musiałyśmy poprzestać na kilku naprawdę, ale to naprawdę wyjątkowych ciuchach. Wiadomo, nasze portfele nie są i nigdy nie były bez dna.
- Po co ci tyle ciuchów, Sereno? Przecież i tak masz już ich dość dużo! - zdziwił się Ash, kiedy zobaczył, jak wybieram apaszkę, szpilki, koszulkę nocną, spódniczkę, bluzkę oraz nowe bikini.
Popatrzyłam na Asha z lekkim politowaniem. Wiedziałam, że nie jest w stanie tego pojąć. W końcu to chłopakiem, więc nie może zrozumieć prostej sprawy, że ja jako dziewczyna nigdy nie mam dość ubrań, poza tym co jakiś czas trzeba kupić sobie jakiś ciuch, a ponieważ już dawno nie kupowałam sobie ubrań, to właśnie dlatego postanowiłam tego dnia nadrobić zaległości. Cóż... Ash nie mógł pojąć tak prozaicznej sprawy, jednak nie miałam mu tego za złe. Ostatecznie przecież jest chłopakiem, a oni nie rozumieją takich rzeczy.
- Skarbie, dobrych ciuchów nigdy za wiele - odpowiedziałam na jego pytanie i wróciłam do zakupów.
- Sereno, a to się nadaje dla mnie na kreację na bal? - zapytała Bonnie, pokazując mi pewną biało-różową sukienkę.
Obejrzałam ją uważnie i oceniłam ją jako kreację nadającą się w sam raz na tę okazję. Bonnie pisnęła zadowolona, po czym natychmiast nabyła ów piękny strój. Dawn z kolei poszła do kabiny przebrać się w suknię, którą sobie wybrała, po czym wyszła w niej i zapytała:
- Hej, braciszku! Jak ci się podobam? Pasuje mi ta sukienka?
Ash zachwycony spojrzał na Dawn, po czym powiedział:
- Siostrzyczko kochana, może ja tam się nie znam na modzie, ale jak dla mnie wyglądasz po prostu odlotowo.
- Dziękuję, braciszku! Jesteś jak zwykle nadzwyczaj miły i szczery! - zachichotała radośnie Dawn, po czym pocałowała Asha w policzek - Wobec tego biorę tę sukienkę.
Nie chcąc być od niej gorszą również poszukałam sobie jedną kieckę i pokazałam się w niej Ashowi.
- I co o niej sądzisz, skarbie? - zapytałam mając nadzieję, że powie mi szczerze swoją opinię.
Mój chłopak spojrzał na mnie wyraźnie zachwycony i stwierdził, że ta sukienka jest dla mnie w sam raz. Zadowolona nabyłam więc ją, po czym poszukałam jeszcze kilku drobiazgów, w tym nowe bikini. Stare uznałam za zbyt znoszone, a poza tym bardzo chciałam się podobać memu chłopakowi. Wiedziałam także, że po tym, co ostatnio między nami zaszło, to mogę sobie pozwolić na zdecydowanie więcej swobody pomiędzy nami, dlatego właśnie wybrałam najbardziej skąpo zakrywające moje ciało bikini. Wybrałam takie, gdzie góra była pozbawiona ramiączek, z kolei dół miał urocze sznureczki, które pewnym niegrzecznym chłopcom na pewno z miejsca przywodziłyby na myśl pewne bardzo niegrzeczne myśli. Gdy już je wybrałam, to szybko poszłam do kabiny, aby je przymierzyć, a gdy już to zrobiłam, to wyszłam w nim i zawołałam:
- Ash, patrz!
Gdy mój chłopak się odwrócił zaprezentowałam się przed nim niczym modelka na wybiegu i zawołałam wesoło:
- TA DAM! I jak ci się podobam?!
- O matko! - tylko tyle zdołał z siebie wydusić Ash na mój widok.
Był widocznie zachwycony, na co wskazywała jego mina oraz sposób, w jaki się we mnie wpatrywał. Widać było, że lustruje mnie dokładnie od stóp do głów bardzo uważnym wzrokiem, czego bynajmniej nie miałam mu za złe. W końcu chciałam mu się podobać.
- Pika-chu! - zapiszczał Pikachu, obserwując mnie z uwagą.
- Święte słowa, Pikachu - powiedział Ash, nie odrywając przy tym ode mnie wzroku.
Ucieszyła mnie bardzo ocena ich obu, a w szczególności ocena mojego ukochanego. Wiedziałam, że podobam mu się w tym bikini, dlatego też bez najmniejszego wahania kupiłam je sobie. Wszystkie stroje, które ja, Dawn i Bonnie nabyliśmy, zapakowane one zostały w pudełka owinięte kolorowym papierem, a następnie wręczone nam do rąk własnych.
Jednak nie tylko my kupowałyśmy ubrania. Clemont i Max, zgodnie z zapowiedzią, zafundowali sobie bardzo piękne szlacheckie stroje razem ze szpadami. Oczywiście zgodnie z przewidywaniami nie znaleźli tam opończy muszkieterów, ale te miałyśmy przecież uszyć, więc nie było raczej żadnego problemu w tej sprawie.
Tak czy inaczej te zakupy były udane i każde z nas kupiło sobie coś naprawdę fajnego. No, może prawie każde z nas. Ash nie kupował nic, gdyż wszystko, co mu było potrzebne na udział w balu, już miał, dlatego też z uśmiechem na ustach obserwował nasze zakupy, jakby chciał powiedzieć, że najlepiej jest mieć wszystko już od dawna przygotowane. Cóż... Pewnie miał rację, jednak trudno być przygotowanym na każdą, ale to naprawdę każdą ewentualność.
Gdy wyszliśmy ze sklepu spojrzałam uważnie na Dawn i Bonnie, po czym wcisnęłam swoje pakunki w ręce mego chłopaka.
- Ash, kochany... Byłbyś tak miły i poniósł moje zakupy? - zapytałam z uśmiechem na twarzy.
Kolejność tych czynności rzecz jasna nie była odpowiednia, ponieważ najpierw wcisnęłam Ashowi do rąk moje zakupy, a dopiero potem łaskawie go zapytałam, czy zechciałby je dla mnie ponieść, ale ostatecznie przecież on jest moim chłopakiem, pomyślałam sobie, więc co to dla niego zanieść za mnie parę moich pakunków? Jest silnym chłopcem, a ponadto jest również dżentelmenem, a wiadomo przecież, że żaden dżentelmen nie każe przecież nieść swojej damie wszystkich zakupów, jakich dokonała, nawet jeżeli ta dama wydała na owe zakupy jego roczną pensję. Nie bójcie się, ja aż tak daleko się nie posunęłam, a poza tym wydałam wtedy jedynie swoje własne pieniądze, jednak mimo wszystko wypadało, żeby Ash niósł moje zakupy.
Dawn najwidoczniej wychodziła z tego samego założenia co ja, gdyż również wepchnęła chłopakowi swoje zakupy. Co prawda ona kupiła sobie tylko jedną sukienkę i nic poza tym, to jednak uznała, że starszy brat może być dżentelmenem wobec młodszej siostry i pobawić się nieco w tragarza.
- Dziękuję ci, braciszku. Jesteś taki kochany - powiedziała Dawn z uśmiechem na twarzy.
- Nie ma sprawy - wydusił z siebie Ash, którego twarzy zupełnie już nie widziałyśmy, bo całkowicie zasłaniały je kartonowe pudła pełne naszych zakupów.
Na szczęście Max pospieszył mu w sukurs i wziął na swoje barki ciężar kilku pudeł, dzięki czemu mojemu chłopakowi o wiele łatwiej już przyszło dźwiganie wszystkich pakunków.
- Braciszku mój, a może ty też poniósłbyś rzeczy swojej siostrzyczki? - zapytała swego brata Bonnie słodkim oraz zupełnie do niej niepodobnym tonem.
Pomyślałam sobie wówczas, że widocznie umiała się zawsze podlizać bratu, kiedy potrzebowała jego pomocy, co mocno kontrastowało z tym, jak obecnie nieraz złośliwie mu dogaduje i kłóci się z nim.
- Wiesz, Bonnie... Ja... - zaczął Clemont, ale nie dokończył, ponieważ dziewczynka wepchnęła mu w ręce swoje pakunki.
- Dziękuję ci! Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć! - zachichotała wesoło Bonnie, po czym ruszyła przodem razem ze mną i z Dawn.
- Nie ma za co! Cała przyjemność po mojej stronie - jęknął Clemont i ruszył za nami razem z Ashem oraz Maxem.
- Muszę przyznać, Bonnie, że miałaś jednak rację. Starsi bracia bywają niekiedy bardzo użyteczni - powiedziała wesoło Dawn.
- Oczywiście, Dawn. Zwłaszcza, jeżeli umiesz ich grzecznie poprosić - odpowiedziała na to Bonnie.
- Grzecznie poprosić? Dobre sobie! - jęknął na to Max, który właśnie dźwigał część zakupów, jakie powierzyłam Ashowi - Ale to ciężkie!
- Wstydziłbyś się narzekać! Ty masz niby ciężko?! No, a co powiesz o mnie? - odpowiedział pół żartem, a pół na poważnie detektyw z Alabastii.
- Albo o mnie? Co ja mam powiedzieć? - dodał załamany Clemont.
- Może lepiej nic nie mów. Będziesz miał więcej siły, żeby to dźwigać - poradził mu jego najlepszy przyjaciel.
Clemont posłuchał jego rady, gdyż całą dalszą drogę do domu szedł w milczeniu. W domu zaś trzej panowie oddali nam swoje pakunki, po czym poszli do restauracji „U Delii“, żeby zadbać o dobre prowadzenie wszelkich spraw z nią związanych. Delia wyjątkowo dzisiaj nie poszła do pracy, gdyż wraz ze mną, moją mamą, Bonnie oraz Dawn chciała uszyć Ashowi opończę muszkietera oraz dwie dodatkowe opończe dla Clemonta i Maxa, prócz tego musiałyśmy jeszcze uszykować miniaturową wersję munduru dla Pikachu. Miałyśmy więc pełne ręce roboty, dlatego zostałyśmy w domu, podczas gdy Ash godnie zastąpił swoją mamę z pomocą Clemonta oraz Maxa, który co prawda nie pracował w naszym miejscu pracy, ale tego dnia postanowił nam pomóc tak sam z siebie.
Pozostała część personelu, a mam tu przede wszystkim na myśli Misty, Brocka, Melody oraz Latias, nie była specjalnie zadowolona z faktu, że nie może iść z nami na bal, jednak nie zamierzała robić wcale z tego problemu. Jedyne co, to wyrazili oni swoje niezadowolenie w tej sprawie. Zwłaszcza Misty nie umiała się oprzeć pokusie, aby to zrobić. No cóż, taki już ona ma charakter i trudno jej mieć to za złe, w końcu na jej miejscu też nie byłabym specjalnie zachwycona.
Wieczorem, gdy przyszli trzej muszkieterowie powrócili do domu, to opończe były dla nich gotowe. Jedynym problemem był strój dla Pikachu, który nie był jeszcze gotowy, ale on powstał już następnego dnia zaraz po śniadaniu. Tego dnia wszyscy mieliśmy wolne i szykowaliśmy się razem na wieczór, gdyż to właśnie wtedy miał się odbyć bal. Przygotowania do tego szły pełną parą, zaś nasze serca biły jednym, wspólnym i radosnym rytmem walca pomieszanego z podnieceniem. Jednym słowem, nie mogliśmy się doczekać chwili, kiedy już znajdziemy się na balu.
Gdy nadszedł czas, aby wyjść na bal, nasze podekscytowanie sięgnęło zenitu. Ja, Dawn oraz Bonnie byłyśmy ubrane w piękne suknie balowe i oczekiwałyśmy w pokoju Asha na swoich kawalerów, którzy przebierali się już w domku na drzewie. Podczas oczekiwania dyskutowałyśmy sobie o tym, jakie na balu przypuszczalnie będą tańce oraz łakocie, jak również, że mamy nadzieję, iż nasi partnerzy okażą się być dobrymi tancerzami. Jeśli chodzi o mnie, to byłam pewna, że Ash da z siebie wszystko. Nie na darmo przecież uczyłam go tańczyć, kiedy jakiś czas temu szykowaliśmy się oboje na konkurs taneczny. Wierzyłam, że mój luby nie zapomniał udzielanych mu wtedy przeze mnie lekcji.
Nasze rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. W pokoju natychmiast zapanowała cisza jak makiem zasiał, a ja odezwałam się wesoło:
- Kto tam?
- Sami swoi! - odezwał się wesoły głos Asha.
- A konkretniej to kto? - zapytałam dowcipnie.
- A konkretniej to my, trzej muszkieterowie do waszych usług, drogie panie! - zawołali jednocześnie nasi chłopcy.
Zaśmiałyśmy się wesoło, po czym Bonnie otworzyła drzwi. Do pokoju weszli Ash, Clemont i Max. Wszyscy mieli na sobie przepiękne szlacheckie stroje z XVII wieku, a na to narzucone peleryny muszkieterów. Wyglądali w nich po prostu szałowo.
- Czy nasze panie są gotowe na bal? - zapytał wesoło Ash.
- No pewnie, braciszku! - zawołała radośnie Dawn.
- Silne, zwarte i do tego też gotowe! - pisnęła Bonnie, a siedzący w jej torbie Dedenne własnym piskiem potwierdził te słowa.
- Jak najbardziej gotowe, Ash! - dodałam wesoło.
- Wobec tego... Panie pozwolą...
To mówiąc Ash podszedł do mnie i z uśmiechem podał mi swoje ramię, za które natychmiast go ujęłam. Clemont to samo zrobił z Dawn, a Max z Bonnie. W ten oto sposób trzej muszkieterowie mieli już swoje partnerki, z którymi zeszli po schodach na dół. Tam czekały na nas Delia Ketchum oraz moja mama, a także Meyer z Pikachu. Ten ostatni ubrały był w uszyty przez nas miniaturowy kostium muszkietera, w którym to wyglądał nadzwyczaj uroczo, przynajmniej moim zdaniem.
- Uśmiech, proszę! - zaśmiała się Delia, po czym zrobiła nam zdjęcie aparatem, który miała właśnie w dłoni.
Moja mama uśmiechnęła się do mnie radośnie i powiedziała:
- Serena... Wyglądasz po prostu wspaniale.
- Dzięki, mamo! - zawołałam radośnie.
- Clemont! Bonnie! Wyglądacie na bardzo szczęśliwych i bardzo, ale to bardzo radosnych ludzi - powiedział z uśmiechem Meyer - Brawo! Oby tak dalej! Macie tak samo wyglądać podczas balu.
- Postaramy się, tato! - zawołali jednocześnie Clemont i Bonnie.
Pikachu zapiszczał coś w swoim języku, po czym wskoczył na lewe ramię Asha. Mój chłopak zaś, wciąż podając mi swoje prawe ramię, uchylił lekko głowę przed swoją mamą, potem moją, a następnie przed Meyerem, po czym wyszedł z domu żegnany radosnym okrzykiem Delii:
- Bawcie się dobrze, dzieciaki!
Chwilę później dołączyli do nas Clemont i Dawn oraz Max i Bonnie, także już po chwili czterej muszkieterowie, z których jeden był Pokemonem, a dwóch nosiło okulary, zaś ostatni był najlepszym detektywem na świecie, ruszyło wraz ze swymi partnerkami na bal nie wiedząc jeszcze, w jakie to kłopoty przyjdzie im się wpakować tym razem.
C.D.N.
Coś czuję, że będzie się działo w tym opowiadaniu i to nieraz i to bardzo. :) Scena z sądem po prostu rozwala i wręcz idealne jest to wplecenie w opowiadanie wspomnień świadków, którzy opowiadają jak to naprawdę było. Chociaż aż mi się nie chce wierzyć, żeby aż naprawdę popełnił m.in. przestępstwo hakerstwa czy rzucił się na funkcjonariuszy. No, ale tego dowiemy się rzecz jasna później. :)
OdpowiedzUsuńOczywiście nie umknął mi fakt nawiązania do muszkieterów, co moim zdaniem jest idealnym pomysłem na strój na bal, na który wybierali się Ash i Serena oraz ich przyjaciele. :)
Ogólna ocena: 10/10 :)
Czy to było choć trochę inspirowane są sędzią Anną Marią Wesołowską (chodzi o rozprawe bo teksty były takie same)
OdpowiedzUsuńOwszem, inspirowałem się częściowo serialem "SĘDZIA ANNA MARIA WESOŁOWSKA", a także odcinek serialu "PINGWINY Z MADAGASKARU", gdzie też fabuła zaczynała się od procesu i były wspomnienia, jak do tego doszło. Ten odcinek to był "PROBLEM Z ŻELUSIEM" xD
UsuńKronikarzu gdzie można znaleść drugie części opowiadań?
OdpowiedzUsuńBardzo łatwo je znaleźć. Widzisz prawą stronę bloga? Tam jest lista, Archiwum Bloga. Widzisz to? Musisz rozwinąć, tam są zawsze: rok, miesiąc, dzień i powiązane z nimi posty. Są tam wszystkie posty z tego bloga. I łatwo można tam namierzyć kolejne części opowiadań.
UsuńPhohohoho... ,,Nasze portfele" cytat z odcinka. Czyli to coś więcej???W sensie nie kradieże xDDDDDDD
OdpowiedzUsuń