środa, 20 grudnia 2017

Przygoda 001 cz. II

Przygoda I

Sprawa zaginionych ciasteczek cz. II


W kuchni ja i pani Ketchum zaczęłyśmy od razu przygotowywać ciasteczka dla Asha, Clemonta oraz Bonnie. Współpraca szła nam bardzo dobrze, a prócz tego wyszło na jaw, że obie nawzajem możemy się czegoś nauczyć.
- Wiesz, zaskoczyłaś mnie - powiedziała pani Ketchum, gdy piekliśmy ciastka - Sądziłam, że wiem już wszystko o subtelnej sztuce pieczenia, ale okazało się, że się pomyliłam. Poznałam dzięki tobie kilka naprawdę interesujących przepisów.
W głosie mamy Asha wyczułam niekłamany podziw, który sprawił, że lekko zarumieniłam się na twarzy, a moje serce zabiło mocno z przejęcia.
- Cieszę się, że pani tak mówi, pani Ketchum.
- Oj, bez takich ceremonii, proszę. Mów mi Delia. Od szesnastu lat nie jestem już panią Ketchum.
Zdziwiły mnie nieco jej słowa.
- Przepraszam panią bardzo za śmiałość, ale wydawało mi się, że ma pani na nazwisko Ketchum.
- Bo mam. Ale tylko oficjalnie, bo nieoficjalnie już dawno przestałam nią być.
- Czy mogę więc zapytać, czemu pani dalej się nazywa Ketchum?
Delia spojrzała na mnie smutnym wzrokiem i powiedziała:
- Bo nazwiska mojego ojca też nie mogę nosić. Widzisz, mój ojciec...
- Wiem, Ash mi powiedział.
- Powiedział ci? Kiedy?
- Dzisiaj, jak tutaj szliśmy. Mówił mi, że jego dziadek porzucił swoją rodzinę, gdy pani była maleńka.
Delia nie wyglądała wcale na zdumioną faktem, że Ash mi o tym powiedział. Przeciwnie, uśmiechnęła się do mnie delikatnie.
- To bardzo dobrze, że Ash ci o tym powiedział. Ale on nie wie wszystkiego. Pewnych spraw nigdy mu nie mówiłam i pewnie nigdy nie powiem. Tobie jednak powiem, tylko obiecaj mi, że mu ich nie przekażesz. No chyba, że uznam inaczej.
Poczułam się naprawdę dziwnie. Pani Ketchum ledwo mnie znała, a jednak już chciała powierzyć mi swoje sekrety niczym własnej, rodzonej córce? To było dość niezwykłe, ale nie umiałam odmówić Delii możliwości zwierzenia mi się. Poza tym jej zaufanie bardzo mi pochlebiało.
- Obiecuję, że nigdy nie wydam nikomu pani tajemnic.
Delia uśmiechnęła się do mnie i przytuliła do piersi. Czułam, jak guzik jej bluzki uwiera mnie w czoło, ale nie zamierzałam o tym mówić na głos. Sytuacja ta była zbyt doniosła, dlatego oddałam ten przyjacielski uścisk. Delikatny oraz czuły rytm bicia serca mamy Ash lekko dudnił w moim uchu. Czułam, że w tym domu jest mnóstwo miłości, ale też i smutku. Chciałam wiedzieć, co było powodem tego ostatniego.
W końcu pani Ketchum wypuściła mnie z objęć i uśmiechnęła się ponuro, podciągając przy tym nosem.
- Wybacz, rozczulam się czasami zbyt mocno. Ale widzisz, nie mam córki i nigdy mieć nie będę. Cieszę się więc, że mój syn znalazł naprawdę godną zaufania dziewczynę taką jak ty.
- Skąd pani wie, że jestem godna zaufania?
Delia Ketchum obdarzyła mnie uśmiechem pełnym miłości i dłonią delikatnie pogłaskała moją twarz.
- Wiem to stąd, że inaczej mój syn by się z tobą nie zadawał. Ash jest nieco zwariowany, ale nigdy nie przyjaźni się z osobami, które nie są godne zaufania. Poza tym te twoje oczy.
- Co jest nie tak z moimi oczami? - zdziwiły mnie jej słowa.
- Nic nie jest nie tak, kochanie. One są po prostu prawdomówne. Nie umieją kłamać w sprawach uczuć. Podobnie zresztą jak moje.
Uśmiechnęła się delikatnie, po czym spojrzała na piekarnik.
- Ciasteczka będą za jakieś pół godziny. Mamy więc dużo czasu, żeby sobie porozmawiać tak między nami, kobietami.
Spodobało mi się, że pani Ketchum uważa mnie za osobę równą sobie. Tym chętnie postanowiłam więc jej wysłuchać.
- Widzisz... Mój ojciec nie był rodzinnym typem. Nie wiem, czemu się ożenił z moją mamą. Nigdy chyba jej tak naprawdę nie kochał. Mnie zresztą też.
- Pamięta go pani jeszcze? - zapytałam.
- Tak, ale wolałabym powiedzieć, że jest inaczej.
- Dlaczego?
- Odkąd tylko sięgam pamięcią, mój ojciec nigdy mnie nawet nie przytulił, nie pocałował, ani nie obdarował nawet jednym dobrym słowem. Zawsze był oschły oraz niemiły. Mama mówiła, że po prostu jest przepracowany, ale ja wiedziałam swoje. Często wyglądał przez okno i wpatrywał się uważnie w horyzont. Ciągnęło go w świat i to jeszcze jak. No i pewnego razu w kłótni powiedział mojej mamie, że gdyby nie ona i ten bachor...


Spojrzała na mnie, a wówczas zobaczyłam w jej oczach łzy. Wspomnienie to, jak widać, było dla niej nadal bardzo bolesne.
- Czyli ja...
- Rozumiem.
- Że gdyby nie ona i ten bachor, to on byłby najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Matka wówczas krzyknęła, że skoro tak mu z nami źle, to niech idzie sobie w świat, ale uprzedziła go, iż jeśli to zrobi, to nie ma już do nas powrotu. Następnego dnia on się spakował i odszedł. Nigdy więcej go widziałam. Miałam wtedy siedem lat, ale pamiętam to tak, jakby to było wczoraj. Pamiętam, że gdy odchodził pobiegłam za nim i podałam mu do ręki mój rysunek, aby mu mnie zawsze przypominał. Dwa dni później znalazłam go podartego na kawałki. Wiatr go wywiał... z kosza na śmieci....
Po tych słowach Delia zaczęła płakać. Szybko wyjęłam z kieszeni spódniczki chusteczkę i podałam jej, by otarła łzy.
- Dziękuję ci, kochanie. Nie powinnam się mazać. Wybacz. Jestem już dużą dziewczynką, a płaczę jak bóbr. Nie gniewaj się.
- Ja się nie gniewam, proszę pani - powiedziałam z uśmiechem - Każdy ma prawo płakać. Ash też czasami płacze.
Delia uśmiechnęła się do mnie.
- Ash jest silny. Nie to co ja. On jest twardy, uparty i zdeterminowany. Jego byle podmuch wiatru nie zwieje z drogi, tak jak mnie.
- Myślę, że pani również jest silna. Inaczej Ash nie byłby taki, jaki jest teraz - powiedziałam patrząc uważnie na swą rozmówczynię.
- Naprawdę tak uważasz?
- Tak. Gdyby pani nie była silna, Ash nie miałby z kogo brać przykład.
- W sumie... To może masz rację? Może samotne wychowywanie syna także wymaga siły?
- Myślę, że to wymaga więcej siły niż pani myśli.
Delia Ketchum uśmiechnęła się do mnie, objęła mocno do siebie, po czym pocałowała czule w czoło. Sprawiło mi to wielką przyjemność. Ash powiedział mi kiedyś, że pocałunek w czoło znaczy w jego rodzinie bardzo wiele. Jest on bowiem symbolem wiernej przyjaźni trwającej aż po grób, a nawet dłużej. Wciąż jeszcze pamiętałam tę chwilę, gdy mnie pocałował w czoło mówiąc, że jestem dla niego nie tylko dziewczyną, ale też i prawdziwą przyjaciółką, której może powiedzieć wszystko. Powiedział, że niewiele jest osób godnych takiego pocałunku. Dlatego też nie zdziwiło mnie, iż obdarzył nim również Clemonta i Bonnie. Zasłużyli oni na to. Jednak z całej naszej trójki to ja pierwsza go otrzymałam i nic nigdy tego nie zmieni.
- Dziękuję ci, kochanie. Bardzo ci dziękuję - rzekła pani Ketchum i ponownie otarła sobie łzy chusteczką - Po prostu te wspomnienia są nadal bardzo silne. Ash nigdy się o tym nie dowiedział. Jakoś nie miałam siły mu powiedzieć, że jego dziadek był zwyczajnym draniem, który porzucił żonę z córką, bo nigdy ich nie kochał. Wystarczy, że wie, iż jego tatuś taki jest. Po co ma się bardziej męczyć? Już i tak nienawidzi swojego ojca. Po co ma jeszcze nienawidzić mojego?
Pokiwałam głową ze zrozumieniem, po czym zapytałam:
- Chce mi pani powiedzieć, co było dalej?
- Tak.
Delia pokiwała głową, po czym kontynuowała swoją opowieść:
- Moja matka bardzo cierpiała po odejściu ojca. Nigdy nie wszczęła kroków rozwodowych, więc oficjalnie nie przestała być jego żoną. Prawdę mówiąc, to nie wiem, dlaczego tak postąpiła. Nigdy mi tego nie powiedziała. Ale to nieważne. Ważne jest to, że dość szybko się podniosła i zaczęła prowadzić restaurację, którą odziedziczyła po swojej matce. Wtedy jednak nazywała się ona „U Belli“. Bella to było imię mojej mamy. Właściwie to Arabella, ale wiesz, wszyscy mówili do niej zdrobniale, stąd właśnie nazwa naszego rodzinnego interesu.
- Domyślałam się - odpowiedziałam z uśmiechem.
Delia mówiła dalej:
- Restauracja przynosiła nam całkiem niezłe dochody, dlatego też zaczęłam studiować u profesora Samuela Oaka, który był przyjacielem mojego ojca. Obaj znali się od dawna i lubili, jednakże profesor nie pochwalał tego, co zrobił mój tatuś. Chętnie więc wziął mnie na swoją studentkę i stał mi się wręcz drugim ojcem. Studiowałam u niego, zdobywałam naprawdę sporą wiedzę o Pokemonach. Chciałam nawet być trenerką, ale nie mogłam zostawić mamy samej, dlatego też porzuciłam te plany. Pomagałam więc w restauracji, a gdy skończyłam osiemnaście lat poznałam Josha Ketchuma. To był ojciec Asha. Przyszedł do restauracji mojej mamy razem z grupą innych podróżników. Przynieśli profesorowi Oakowi jakieś materiały do badań. Nie pamiętam już dokładnie, o co tam chodziło. Ale tak czy inaczej, zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. On we mnie również. Pół roku później pobraliśmy się. Mama ostrzegała mnie, żebym tego nie robiła, ale cóż... Nie posłuchałam jej. Dwa miesiące po naszym ślubie mama umarła.
- Przykro mi - powiedziałam smutnym tonem.
- Dawno chorowała na serce. Od dziecka miała jakąś jego wadę. I tak żyła dłużej niż inne osoby z tą chorobą. Mój ślub z Joshem bardzo nas obie poróżnił, ale przed jej śmiercią obie pogodziłyśmy się. Jednak po śmierci matki spadł na mnie kolejny cios. Spodziewałam się dziecka, a Josha wcale nie ucieszyła ta wiadomość.
- Był wściekły?
- Tak. Powiedział, że chce podróżować dalej jako trener Pokemonów, a ja miałabym mu w tym towarzyszyć. Ponieważ jednak byłam w ciąży, nie mogłam tego marzenia zrealizować. Kobieta w ciąży to kula u nogi każdego mężczyzny. Tak powiedział.


- Świnia! - zawołałam ze złości, po czym orientując się, co właśnie zrobiłam, szybko dodałam: - O, przepraszam bardzo, tak mi się powiedziało.
Delia parsknęła tylko śmiechem.
- Masz rację, świnia. Chociaż nie... To nie jest zbyt dobre porównanie. Świnia niekiedy umie bardziej kochać niż człowiek. Tak to już bywa na tym świecie. Ale to nieważne. Pokłóciłam się z Joshem i powiedziałam mu, co o nim myślę. Później poszedł ze mną do sądu. Tam dostaliśmy rozwód bez większych trudności, a następnie on ruszył w świat, a ja zostałam. Widziałam go jeszcze parę razy, ale głównie kontaktowaliśmy się przez telefon. Josh czasem pytał o syna. Był ciekaw, jakie postępy robi w nauce, czy chce zostać trenerem Pokemonów itd. Ale co tu dużo mówić... Zostawił mnie samą sobie. Ja zaś urodziłam Asha. I tak w wieku dziewiętnastu lat zostałam matką. Wcześnie. Za wcześnie. Nie miałam też nikogo bliskiego. Mama nie żyła, a na mojego ojca nie mogłam liczyć. Na szczęście profesor Oak nie zostawił nas samych. Zaopiekował się nami i pomagał, jak tylko mógł. Jest bogaty, więc nie miał z tym żadnych trudności. Trochę było mi głupio korzystać z jego pomocy, ale cóż... Potrzebowałam jej bardziej niż myślałam.
Pani Ketchum spojrzała potem na mnie i dodała:
- Nazwisko męża zachowałam. Nie umiałam wrócić do panieńskiego, bo to było nazwiskiem mojego ojca... Człowieka, który zrobił mi większą krzywdę niż Josh. Bo Josh przynajmniej mnie kochał. Jakiś czas tylko, to prawda, ale zawsze kochał. A mój ojciec już nie. Dlatego z dwojga złego wolałam nazwisko męża.
- Rozumiem - pokiwałam głową i spojrzałam na panią Ketchum - To bardzo smutna historia.
Kobieta uśmiechnęła się do mnie wesoło.
- Tak, ale ma jednak szczęśliwe zakończenie, bo mój syn już prawie dorósł, związał się z cudowną dziewczyną, jest Mistrzem Pokemon, a także przeżył wiele niesamowitych przygód. Nie powtórzył żadnego mojego błędu ani też nie poszedł w ślady swojego ojca. A teraz wrócił, żeby rozpocząć nowy etap w swoim życiu. Wszystko pięknie, jednak ta wizja ma niestety, także pewien smutny akcent.
- Jaki?
- Widzisz... Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że kiedy mój mały Ash zaczyna wreszcie żyć tak, jak mu tego zawsze z całego serca życzyłam, opuszcza mnie.
- Przecież wrócił do pani.
- Nie rozumiesz, kochanie. On wrócił do domu, to prawda. Ale nie jest już moim małym synkiem, który potrzebuje mamy, aby żyć. On już jest teraz dorosłym mężczyzną. No, prawie dorosłym, ale wiesz, o co mi chodzi. W tej chwili bardziej potrzebuje ciebie niż mnie. Jeśli dalej będziecie razem, na co liczę, to kiedyś się pobierzecie, założycie własną rodzinę, a ja nie będę wam potrzebna.
- Proszę nawet tak nie mówić, pani Ketchum...
- Prosiłam cię, żebyś mówiła do mnie Delio...
Przełknęłam lekko ślinę, po czym odważyłam się i powiedziałam:
- Delio... Proszę nawet tak nie mówić... Zawsze będzie pani dla nas... To znaczy, TY będziesz dla nas bardzo ważna. Ash cię kocha i zawsze będzie kochał. A jeśli przestanie kiedyś kochać, to wówczas będzie miał ze mną do czynienia.
Delia zaśmiała się wesoło i przytuliła mnie ponownie.
- Jesteś bardzo kochana, Sereno. No, ale my tu gadu-gadu, a ciasteczka za chwilę się spalą na węgiel, jak ich nie wyjmiemy z piekarnika.
Obie szybko więc wyjęłyśmy blachę z ciastkami i położyłyśmy ją na oknie, by ciastka ostygły.
- Zdążyłyśmy w samą porę - powiedziałam.
- To fakt - zaśmiała się Delia - Chodźmy powiedzieć reszcie, że za chwilę będą łakocie.
- Dobrze. Chodźmy więc.
Gdy poszliśmy w stronę salonu, to zauważyłam na lodówce zdjęcie w ramce. Zainteresowana wzięłam je do ręki. Fotografia przedstawiała Delię Ketchum tulącą do serca małego Pikachu. Dopiero po chwili zorientowałam się, że tym Pikachu jest tak naprawdę niemowlak płci męskiej ubrany w śpioszki przypominającego tego Pokemona.
- Czy to Ash?! - zaśmiałam się radośnie pokazując kobiecie zdjęcie.
Delia spojrzała na nie i pokiwała głową na znak, że tak.
- Tak, to właśnie on. Tu na tym zdjęciu ma roczek. Wiesz, to był jeden z najpiękniejszych okresów mojego życia. Szkoda tylko, że Ash już nie jest moim małym syneczkiem. Oczywiście z drugiej strony wiedziałam, że nie może być nim wiecznie. Pogodziłam się już z tym, ale czasem... Sama rozumiesz... Wspomnienia są zbyt silne.
Uśmiechnęłam się do kobiety ze zrozumieniem.
Delia zaś odłożyła zdjęcie na lodówkę i poszłyśmy obie do salonu, gdzie oznajmiliśmy radosną nowinę o ciastkach. Ash na samą wieść o nich aż się oblizał. No cóż, zawsze lubił łakocie, jednak ani ja, ani Delia Ketchum nie zamierzałyśmy mieć mu to za złe.
Niestety, kiedy tylko wróciłam do kuchni po łakocie dla moich przyjaciół, to doznałam szoku.
Ciastka zniknęły.

***


- Przyjrzyjmy się uważnie całej sprawie - powiedział Ash poważnym tonem, kiedy poszliśmy wszyscy razem do kuchni, aby zbadać zaistniałą sytuację - Mam rozumieć, że kiedy obie wyszłyście z pokoju, to wszystkie ciastka były na swoim miejscu?
- Jak najbardziej - powiedziałam, a Delia pokiwała głową na znak, że się ze mną zgadza.
Ash powoli zatarł ręce.
- No właśnie... Biorąc pod uwagę, że w tym oto domu, poza naszą wesołą kompanią nikogo nie ma... A nikt z nas raczej nie mógł ich wziąć... Bo przecież ja, Clemont i Bonnie cały czas siedzieliśmy w salonie... No, a wy dwie byłyście w kuchni. A wierzę wam, że żadne z was ciastek nie zjadło.
- No, mam taką nadzieję - powiedziała nieco nadąsanym tonem mama Asha.
Chłopak jednak nie przejął się tymi słowami, ani tym bardziej tonem, w jakim zostały wypowiedziane, po czym mówił dalej:
- W takim razie musiał je zjeść ktoś spoza naszego grona. A to oznacza, że należy przeprowadzić małe śledztwo w tej sprawie. To zaś z kolei prowadzi nas do konkluzji...
- Gdzie on się nauczył takich dziwnych, naukowych słów? - zapytała mnie zdumiona Bonnie.
- Ja tam nie wiem. Pewnie znowu dobrał się do naukowych książek Clemonta - odpowiedziałam jej po cichu.
- Do konkluzji mówiącej, że trzeba rozpocząć śledztwo w tej sprawie - mówił dalej    mój chłopak - A jak śledztwo, to potrzeba do niego najlepszego detektywa w całej Alabastii.
- Świetnie! - pisnęła zadowolona Bonnie klaszcząc w dłonie, po czym dodała: - A tak konkretnie, to kogo masz na myśli?
- Zaraz się dowiecie.
Ash pobiegł nagle po schodach na górę i po chwili wrócił ubrany w długi, brązowy płaszcz w delikatną kratę oraz ładną czapkę tego samego koloru. W dłoni zaś trzymał lupę. Wiedziałam już, za kogo się przebrał. Za Sherlocka Holmesa. Co najśmieszniejsze, Pikachu miał na sobie podobny strój, składający się z peleryny i czapki słynnego angielskiego detektywa. Obie te części jego garderoby były koloru zielonego i w kratę.
- Ta dam! Przedstawiam wam oto najlepszego detektywa Alabastii, Sherlocka Asha! - zawołał radośnie mój chłopak.
- Pika-pi! - pisnął radośnie Pikachu, podskakując radośnie w górę.
- Sherlocka Asha? - zapytałam z lekkim politowaniem w głosie.
- Nazwa może dziwna, ale przynajmniej jest lepsza od tych, które mój brat nadaje swoim wynalazkom - wtrąciła się Bonnie.
- Wiecie, chciałem nadać sobie imię Ash Holmes, ale nie brzmiało to zbyt ciekawie ani dumnie - tłumaczył się mój chłopak - A tak jest chyba w porządku, a przynajmniej ja tak myślę.
- No dobrze, mój drogi panie Sherlocku Ashu. Co zamierza pan zrobić, żeby rozwikłać sprawę zaginionych ciasteczek? - zapytałam.
- Bardzo dobre pytania, kochana Serono. Odpowiedź na nie brzmi... że nie mam bladego pojęcia.
Wszystkich załamała nas jego odpowiedź, jednak już po chwili Ash zaczął się śmiać.
- Przepraszam, nabrałem was. Tak naprawdę doskonale wiem, co powinniśmy zrobić w tej sprawie. Zacznijmy od zbadania miejsca zbrodni.
- Zbrodni? - zapytałam z lekką ironią w głosie.
- Tak, złotko, zbrodni. Kradzież jest bowiem przestępstwem, a przestępstwo to zbrodnia, a zatem reasumując, miejsce kradzieży ciasteczek jest miejscem zbrodni - odpowiedział mi Ash.
- Niech ci będzie, ale jak zamierzasz je zbadać?
- Przyglądając mu się uważnie. Pikachu, przyjacielu! Bierzemy się do pracy!
- Pika-chu! - zawołał radośnie jego asystent.
Już po chwili obaj zaczęli wędrować po kuchni oglądając wszystko dokładnie i z naprawdę niezwykłą dokładnością, przy czym Ash posługiwał się wówczas szkłem powiększającym, a Pikachu jedynie własnymi oczami.
Patrzyliśmy na to wszystko z uwagą i przez bardzo długi czas żadne z nas się nie odzywało, żeby im nie przeszkadzać.
- Hmm... To interesujące! - powiedział Ash.
- Co takiego? - zapytałam.
- W kuchni jest pełno jakiś podejrzanych odcisków palców. Będę więc musiał prosić Clemonta, aby porównał linie papilarne wszystkich obecnych osób w tym domu, żeby się dowiedzieć, do kogo one należą.
Spojrzałam na niego z politowaniem i powiedziałam:
- Nie musisz się trudnić, bo one należą do mnie i do twojej mamy!
- Do was? - zdziwił się Ash.
- Zgadza się! Siedziałyśmy w tej kuchni i piekłyśmy ciasteczka, więc to chyba jasne, że wszędzie znajdziesz nasze odciski palców. A więc wszystkie odciski, które tu widzisz, należą do nas. I wypraszam sobie, że niby są one podejrzane.
Ash zasępił się lekko słysząc moje słowa.
- Tak, te odciski to rzeczywiście słaby punkt śledztwa.
- Pika-pika - mruknął załamany Pikachu.


Nagle mój chłopak rozpromienił się i zaczął obserwować blachę, na której zostawiłyśmy ciastka.
- Hmm... To bardzo interesujące.
- Co masz na myśli? - zapytałam z zainteresowaniem.
- Na tej blasze do pieszczenia również widać wasze odciski palców, ale są tuż też jakieś inne ślady... Jakieś... Dość nietypowe...
- Jak to, nietypowe?
- Sama zobacz.
Podeszłam więc do blachy i wzięłam od Asha szkło powiększające, po czym przyjrzałam się uważnie temu tzw. miejscu zbrodni. Rzeczywiście, widniały na nim jakieś dziwne ślady, jakbyś ktoś je podrapał.
- Faktycznie, tu są jakieś dziwne ślady - powiedziałam.
Clemont podszedł do nas i również przyjrzał się blasze.
- Tak... Rzeczywiście, dość niezwykłe.
- Zupełnie jakby ktoś tę blachę podrapał - rzekł Ash.
- I to bynajmniej nie człowiek - wtrącił się nagle Clemont - Człowiek drapiący coś nie zostawiłby takich śladów. Palce jego są inaczej rozłożone. Poza tym ten, kto by to podrapał, musiałby mieć wielką siłę fizyczną, aby móc to zrobić.
Ash z ciekawości wziął nagle do ręki blachę, po czym próbował ją podrapać paznokciami. Bezskutecznie. Clemont i Bonnie podeszli, żeby zrobić to samo, ale ich próby również zakończyły się niepowodzeniem.
- Niezwykłe - powiedział Ash drapiąc się po brodzie - To oznacza, że ktoś, kto podrapał tę blachę, nie jest człowiekiem.
- Ale po co ktoś miałby drapać moją blachę, synku? - zapytała Delia Ketchum.
- Nie mam pojęcia, mamo. Ale ktokolwiek to jest, dowiemy się tego.
- Sądzę, że to mógł zrobić Pokemon - rzekł Clemont.
- Pokemon? - zapytałam zdumiona.
- Tak. Ten człowiek nie zostawi takich śladów, ale Pokemon i owszem. Tylko który?
Ash zastanowił się przez chwilę, po czym powiedział:
- Mamo, zawołaj tu, proszę, Mr. Mime’a. Chciałbym go o coś zapytać.
- Dobrze, synku.
Mr. Mime po chwili podszedł do nas. Ash wówczas spojrzał na niego uważnie i powiedział groźnym tonem:
- No dobra, Mr. Mime. Gadaj tu natychmiast, dlaczego zjadłeś ciastka mojej mamie?!
- Mi-me! Mi-me! Mi-me! Mi-me! - zaczął krzyczeć Pokemon machając przy tym przerażony rękami.
- Ash, proszę cię! Nie krzycz na niego! - oburzyła się pani Ketchum - Przecież nawet nie masz pewności, że to on.
- Właśnie! - dodałam oburzonym tonem - Nie możesz nikogo oskarżać bez dowodu!
- Dowodu, powiadasz? A czy to wystarczy za dowód?
To mówiąc Ash dotknął palcem kącika ust Pokemona i podsunął mi potem ów palec pod nos.
- Widzisz? To są ślady czekolady. Jeszcze świeże, co oznacza, że przed chwilą wcinał coś, co miało w sobie dużo czekolady.
Razem z Delią przyjrzałam się palcowi Asha oraz kącikom ust Mr. Mime’a. I faktycznie, były na nim widoczne ślady czekolady.
- No dobrze, Mr. Mime. Pokaż zęby... Pokaż nam zęby, kochanie... - rzekła Delia Ketchum głosem spokojnym, acz stanowczym.
Mr. Mime początkowo wzbraniał się przed tym, ale ostatecznie wyszczerzył swe zęby. Wyraźnie było widać między nimi małe, brązowe ślady. Ciastka bowiem, które piekłyśmy, zawierały w sobie bardzo dużo kawałków czekolady i posiadały tę właściwość, że zostawiały na zębach dowód na to, iż ciastka z nimi były nie tak dawno jedzone.
- No i mamy naszego złodzieja! - powiedziała Bonnie zadowolonym tonem - Ash, jesteś niesamowity.
Pokemon jednak zaczął głośno piszczeć oraz krzyczeć coś w swoim własnym języku, prócz tego machał rękami na znak protestu.
- Co on mówi? - zapytała Bonnie.
- Nie mam pojęcia. Chyba, że jest niewinny, ale niestety, nie znam jego języka - odpowiedziała pani Ketchum.


Zrozumiałyśmy wówczas, że możliwość przesłuchania świadka będzie raczej trudna ze względu na dość duża barierę językową pomiędzy nami a nim samym.
Problem ten jednak postanowił rozwiązać Clemont.
- Chętnie wkroczę do akcji! - zawołał zadowolonym tonem - Dzięki nauce przyszłość mamy dziś! Włączam zestaw Clemonta!
To mówiąc wyjął z plecaka jakiś niewielki przedmiot przypominający kostkę do gry z małym radarem oraz ekranikiem komputera.
- Zbudowałem to urządzenie, gdyż przewidziałem, że znajdziemy się prędzej czy później w takiej oto sytuacji - powiedział zachwyconym tonem - Nazwałem ją „Komputerowy tłumacz języka Pokemonów“!
- Tłumacz języka Pokemonów - jęknęłam załamana znowu oczywistą nazwą.
- Nobla za nazwę na pewno nikt ci nie da - mruknęła Bonnie.
- Ale ekstra! Nauka jest niesamowita! - zawołał zadowolony Ash, jak zwykle zresztą na widok wynalazków Clemonta.
- Jak sama nazwa wskazuje, ten oto wynalazek tłumaczy wszystkie języki Pokemonów bez względu na ich dialekt, na nasz ludzki język - mówił dalej nasz przyjaciel - Jest on po prostu niezawodny. Chyba zgłoszę się z tym cacuszkiem do urzędu patentowego.
- Pod warunkiem, że to cacuszko nie wybuchnie ci prosto w twarz - mruknęła złośliwym tonem Bonnie.
- Tak czy inaczej zamierzam skorzystać z tego wynalazku - powiedział Ash, klepiąc swojego kompana pocieszająco po ramieniu - A więc do dzieła, Clemont. Pokaż, że nauka naprawdę jest niesamowita.
- Z przyjemnością to zrobię, mój ty kompanie!
To mówiąc starszy brat Bonnie uruchomił swoje urządzenie i zbliżył je do Mr. Mime’a. Chwilę później Pokemon zaczął coś mówić, a na ekranie urządzenia się ukazał napis.
- Co tam pisze, Clemont? - zapytałam z zainteresowaniem.
- Mr. Mime twierdzi, że i owszem, był w ogrodzie i pracował, kiedy nagle zobaczył ciastka, które Serena i pani Ketchum zostawili na oknie. Nie mógł się im oprzeć, bo po prostu uwielbia wypieki mamy Asha, dlatego też sięgnął ręką i zjadł jedno ciastko.
- Jedno, tak? - zakpiła sobie Bonnie - To czemu zniknęły wszystkie?
- On tego nie wie. Zjadł jedno i wrócił do pracy - mówił dalej Clemont i nagle się przestraszył.
Jego urządzenie zaczęło bowiem syczeć i buczeć.
- No dobrze, Clemont. Ja mu wierzę. Możesz więc wyłączyć swoje urządzenie - powiedział Ash nie widząc, co się dzieje.
- Jest jeden problem... Nie wiem, jak - jęknął przerażony Clemont.
A miał powód do tego, żeby być przerażonym, w końcu urządzenie zaczęło dymić, syczeć i buczeć. Nie był to widok przyjemny dla nikogo z nas. Jako, że mieliśmy już doświadczenie z takimi sytuacjami, to doskonale wiedzieliśmy, co się zaraz stanie.
- Clemont, wyłącz to! - wrzasnęła Bonnie.
- Próbuję, ale nie wiem, jak! - krzyknął Clemont.
Jakiś czas później jego urządzenie wybuchło, a cała nasza niewielka grupka skończyła w sadzy.
- No i oto kolejny badziewny złom wyleciał w powietrze - mruknęła bardzo złośliwie Bonnie.
- Dlaczego?! Dlaczego?! Dlaczego?! - płakał bardzo załamany Clemont, tuląc do siebie szczątki swego dzieła.


- Trudno, nie ma to tamto - rzekł Ash poważnym tonem, otrzepując się z sadzy - Skoro Mr. Mime nie ukradł wszystkich ciastek, a tylko jedno, to musimy wrócić do śladów na blasze.
- Może już dawno zostały wyskrobane? - zasugerowałam.
- Niemożliwe. Przecież zauważyłabym to - nie zgodziła się ze mną pani Delia Ketchum - W końcu używam jej niemalże codziennie.
- Tak, musiały więc powstać dzisiaj - stwierdził Ash i zaczął dość nerwowo przechadzać się dookoła kuchni pogrążony w myślach.
Kilka minut później spojrzał w kierunku okna i nagle uderzył pięścią w swoją dłoń wołając:
- Już wiem!
Podbiegł znowu do blachy i przyjrzał się jej bardzo uważnie. Potem spojrzał ponownie w kierunku okna mówiąc:
- Teraz już wszystko jest jasne. Jeśli się nie mylę, to tak za jakąś godzinkę będziemy mieli naszego złodziejaszka w garści.
Spojrzał na mnie i na swoją mamę.
- Mamo, Sereno! Mogłybyście upiec jeszcze więcej ciasteczek?
- Oczywiście, że tak, kochanie - odpowiedziała Delia Ketchum.
- Ale niby po co mamy to robić? - zapytałam zdumiona.
Ash zatarł zadowolony ręce i uśmiechnął się szatańsko:
- Ponieważ zamierzam zastawić zasadzkę na naszego złodziejaszka. A ciastka będą przynętą na niego.

***


Ponieważ dzielny Sherlock Ash nie miał najmniejszego zamiaru powiedzieć nam, co planuje, ja i Delia upiekłyśmy w miarę możliwości naprawdę dużo ciastek i położyłyśmy je na blasze.
- Czy zostawiłyście może otwarte okno, moje panie? - zapytał Ash, kiedy już schowaliśmy się za blatem.
- Oczywiście, że tak, synku - odpowiedziała mu jego mama.
- Ale nadal nie rozumiem, po co się bawimy w takie hece - zapytałam nieco zdumiona.
- Dowiesz się wszystkiego, ale w swoim czasie - odpowiedział mi na to Ash z tajemniczym uśmiechem na twarzy - Clemont, mam nadzieję, że twoja pułapka jest zastawiona?
- No jasne, że tak - powiedział Clemont z tajemniczym błyskiem w oczach - Choć ja też niewiele z tego wszystkiego rozumiem.
- I nie musisz, mój przyjacielu. I nie musisz. Wszystkiego się dowiesz, kiedy wreszcie złapiemy ptaszka na gorącym uczynku.
Ledwie to powiedział, a zaczął się nagle śmiać.
- Co ci się stało? - zapytałam zdumiona.
- He he he! Ptaszka... He he he!
- Niby co jest śmiesznego w tym słowie? - zdziwiła się Bonnie.
- Zaraz zobaczysz.
Kilka minut później w otwartym oknie ukazał się ptasi Pokemon.
- To Pidgeotto! - powiedziałam.
- Właśnie - uśmiechnął się Ash - Zaraz zobaczycie, co zrobi.
Chwilę później Pidgeotto zaczął szybko zjadać ciastka. Pożarł wszystkie i to na naszych oczach. Przez chwilę chciałam wybiec ze swojej kryjówki zza blatu, jednak Ash mnie powstrzymał gestem dłoni, abym tego nie robiła.
- Spokojnie, złotko. Spokojnie. Musi zjeść je wszystkie, żeby nasza pułapka zadziałała.
- Ale my tak się nad nimi namęczyłyśmy! - powiedziałam załamanym głosem - I po co? Po to, aby jakiś złodziejaszek je nam wszystkie zjadł?
- Nie wiedziałam, że moje ciastka cieszą się taką popularnością - rzekła ze zdumieniem Delia Ketchum.
- Mamo, czy zawsze jak pieczesz ciastka, to zostawiasz je w otwartym oknie? - zapytał Ash.
- Ależ naturalnie, synku. Inaczej by one tak szybko nie ostygły. A poza tym kuchnia musi wywietrzeć od zapachu pieczenia.
- No właśnie, mamo. Zapach twoich ciasteczek ściągnął tutaj Pidgeotta, który natychmiast postanowił je zjeść.
- Ale jak wyczuł ich zapach? - zapytała Bonnie zainteresowana tym, co mówił Ash.
- Ależ to bardzo proste. Zauważyłem przez okno, że ma on swoje gniazdo na drzewie rosnącym niedaleko. Zapach więc nie musiał daleko lecieć, aby dotrzeć do jego nosa.
- Ekhem... Ptaki nie mają nosa - rzekł przemądrzałym tonem Clemont.
- Przecież wiem. Po prostu źle się po prostu wyraziłem! - mruknął Ash bardzo niezadowolony, że ktoś mu przerywa - No, to trafił do jego nozdrzy, które ma w dziobie. Ale mniejsza tutaj o biologię. Ważne jest to, że zaraz zadziała pułapka Clemonta.


Gdy tylko ptasi Pokemon zjadł wszystkie dziesięć ciastek zostawionych na przynętę, nagle zaczął mu lecieć dym z dzióbka, a on sam zaczął dziko piszczeć z przerażenia, potem poderwał się do lotu i odleciał stąd. Ash wówczas radośnie wyskoczył ze swojej kryjówki, po czym podbiegł do Clemonta, przybijając sobie z nim piątkę.
- Hurra! Udało się nam! - zawołał wesoło Ash.
- Pika-pika! - krzyczał doniośle Pikachu.
- Więcej się tu drań nie pokaże! - dodał radośnie Clemont, wykonując wraz z moim chłopakiem dookoła kuchni coś w rodzaju tańca zwycięstwa.
- Przepraszam, że przerywam wam pokaz, primabaleriny, ale może mi ktoś w końcu powie, o co tutaj chodzi? - zapytałam nieco zła tym, co oni właśnie robili.
Ash i Clemont zarumienili się delikatnie jak dzieci przyłapane właśnie na niegrzecznym zachowaniu.
- Ekhem... No tak, rzeczywiście - powiedział Clemont zakłopotanym głosem - Chyba powinniśmy to wszystko wytłumaczyć.
- Słusznie, przyjaciela. Serenie należą się wyjaśnienia - rzekł Ash.
- Nie tylko jej. Nam wszystkim jesteś coś winien, panie detektywie - mruknęła Bonnie.
Ash więc uśmiechnął się radośnie i powiedział:
- A zatem sprawa wygląda tak: kiedy nasz drogi Mr. Mime przyznał się do kradzieży jednego ciastka, ale nie chciał potwierdzić faktu, że zjadł je wszystkie, to zacząłem znowu myśleć o tych dziwnych śladach zadrapania na blasze. Wówczas zobaczyłem za oknem na drzewie Pidgeotta i wszystko stało się dla mnie jasne. Te ślady zostawił on. To są ślady jego szponów. Spójrzcie sami. Zostawił teraz takie same.
Mówiąc to, Ash podsunął nam pod nosy blachę po ciastkach. Rzeczywiście, obok starych zadrapań były nowe. Wówczas przypomniałam sobie, jakie szpony miał Pokemon, którego właśnie widziałam. Tak, Ash się nie mylił. To ten ptasi złodziejaszek musiał ukraść ciastka, a raczej nie tyle ukradł, co zjadł je wszystkie na miejscu i odleciał jakby nigdy nic. Teraz również rozumiałam, czemu to nasz detektyw zaczął chichotać mówiąc, że złapiemy ptaszka na gorącym uczynku.
- Ash, synku. Nie wiedziałam, że z ciebie taki bystry detektyw - powiedziała z dumą pani Ketchum, przytulając czule syna.
- Wystarczy tylko dobrze przeczytać przygody Sherlocka Holmesa, kochana mamo - odpowiedział Ash czerwieniąc się na twarzy jak burak.
- No dobrze, ale czemu miała służyć ta cała zasadzka? - zapytałam po chwili.
- Właśnie. I czemu niby Pidgeotto uciekł stąd jak oparzony? - dodała równie, co ja, zaciekawiona Bonnie.
Ash i Clemont wymienili porozumiewawcze spojrzenie.
- Za to musisz już podziękować swojemu bratu - rzekł z dumą w głosie mój chłopak.
- Jak to? - zdziwiła się Bonnie.
- A tak to, że Clemont niedawno przedstawił mi swoje najnowsze kulinarne dzieło.
- Dokładnie tak - przerwał Ashowi Clemont i sam dokończył tę wypowiedź - Nazywa się ono „Niesamowicie ostra przyprawa do zupy“.
Obie z Bonnie zrobiłyśmy minę dowodzącą, że nazwa znowu jest aż nazbyt oczywista.
- Niesamowicie ostra, powiadasz? - zapytałam.
- Dokładnie. Wystarczyło potem dodać je do nadzienia do ciastek i Pidgetto, gdy je zjadł, poczuł ich piekący smak, który sprawił, że uciekł stąd jak niepyszny. Myślę, że drugi raz się zastanowi, zanim znowu coś pani ukradnie, pani Ketchum!
Delia uśmiechnęła się wesoło do Clemonta, gdy to usłyszała.
- To miło z twojej strony, że nam pomogłeś, ale mimo wszystko żal mi nieco tego ptaszka. Taki amator moich wypieków nie trafia się codziennie.
- Nie niepokój się, mamo. Ja tam zawsze bardzo chętnie zjem wszystko, co ugotujesz - wtrącił Ash i nagle złapał się rękami za brzuch - A propos gotowania... Skoro sprawa została już rozwiązana, to musimy teraz zająć się kolejną.
- Niby jaką? - spytałam, patrząc na niego uważnie.
- Co zjemy dziś na obiad?
Jęknęłam lekko łapiąc się za głowę.
- A ty znowu o jedzeniu! - powiedziałam załamanym tonem.
- No co? Rozwiązywanie zagadek wzmaga apetyt.
Wtedy poczułam, jak i mnie dziko burczy w brzuchu. Chwilę później nam wszystkim już burczało.
- He he he! Nie da się ukryć! - zaśmiała się Bonnie.

***


Gdy nadeszła pora na spoczynek, to wszyscy udaliśmy się do pokoju Asha, który odstąpił mnie oraz Bonnie swoje łóżko, a Clemontowi ofiarował śpiwór, żeby mógł wygodnie się wyspać. Sam zaś rozłożył sobie hamak.
- Nie ma co... Dzisiejszy dzień był naprawdę niezwykły - powiedziała Bonnie, gdy już przebraliśmy się w piżamy.
- Zgadzam się z tobą, Bonnie - odpowiedział jej Clemont - Moim zdaniem nie powinien zaniedbywać swoich talentów detektywistycznych i je rozwijać.
- Właśnie. Ash, jesteś naprawdę wspaniałym detektywem - rzekłam z uśmiechem na twarzy.
Ash zarumienił się lekko na sam dźwięk tych słów.
- Dziękuję, Sereno, ale prawdę mówiąc to była prosta sprawa. Każdy by sobie z nią poradził.
- Ośmielę się nie zgodzić - wtrąciła się Bonnie - Moim zdaniem byłeś po prostu wspaniały. Dedenne też tak uważa, prawda, Dedenne?
- De-de-ne-ne! - zapiszczał wesoło jej stworek.
- Pika-chu! - zawołał Pikachu.
Ash spojrzał na nas radośnie i powiedział:
- Dziękuję wam, przyjaciele. Obiecuję wam zatem, że jeszcze niejeden raz detektyw Sherlock Ash wkroczy do akcji, ale tylko pod warunkiem, że zechcecie mu pomóc w rozwiązywaniu spraw.
- No pewnie, że zechcemy! - zawołałam wręcz radosnym tonem - Panie Sherlocku, może już mnie pan zwerbować na swoje usługi.
- Świetnie! A zatem mianuję cię swoim osobistym drugim asystentem, doktorze Sereno Watson.
- Super! A dlaczego drugim?
- Bo pierwszym jest już Pikachu.
- Pika-chu! - zachichotał radośnie Pikachu, skacząc na ramię swego trenera.
- Ale nie bój się, Sereno. Oboje będziecie mi bardzo pomocni, jestem tego pewien.
- Ja także jestem pewna - powiedziałam radośnie - Damy sobie radę, prawda, Pikachu?
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- My także chcemy do was dołączyć! - zaśmiał się Clemont.
- No właśnie! - dodała radośnie Bonnie.
- Tym lepiej! - Ash rozpromienił się cały na twarzy - Im nas więcej, tym weselej. Pikachu, ty w naszej drużynie będzie Mycroftem Holmesem, genialnym matematykiem oraz bratem Sherlocka. Clemont, ty będziesz w naszym klubie inspektorem Lestradem. A ty, Bonnie, będziesz profesorem Moriartym.
- Ale przecież on był tym złym i wrogiem Holmesa - zauważyłam, gdy mój ukochany to powiedział.
Ash jednak nie tracił animuszu.
- No i co z tego? U nas może być dobry.
- No właśnie! Mnie się to podoba! Profesor Bonnie Moriarty! To brzmi dumnie! - piszczała zadowolona Bonnie.
Mój chłopak zaśmiał się i chwilę później wyciągnął dłoń w naszym kierunku. Zrozumieliśmy natychmiast, o co mu chodzi, gdyż chwilę później ja, Clemont, Bonnie oraz Pikachu położyliśmy na niej swoje dłonie.
- Przyjaciele, obiecajmy sobie coś. Przysięgnijmy sobie, że zawsze jako detektywi będziemy służyć dobru oraz pokonywać zło bez względu na to, jak groźne by ono nie było.
- Przysięgamy! - zawołaliśmy wszyscy chórem.
- Doskonale, moi przyjaciele - mówił dalej Ash, któremu się udzielił uroczysty nastrój chwili - A teraz obiecajmy sobie, że jako detektywi oraz zwykli ludzie, będziemy zawsze nawzajem się wspierać i nigdy, ale to nigdy nie przestaniemy być przyjaciółmi.
- Zgoda! - powiedziałam bez chwili wahania.
Clemont, Bonnie i Pikachu również potwierdzili chęć złożenia takiej jakże pięknej przysięgi.
- A zatem... Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! - powiedział radośnie Ash i zaraz potem dodał: - Przysięgam!
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! Przysięgam! - zawołałam.
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! Przysięgam! - odparł na to Clemont uroczystym, choć też wesołym tonem.
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! Przysięgam! - pisnęła szczęśliwym głosem Bonnie.
Pikachu również powtórzył tę przysięgę, ale w swoim własnym języku.
Kiedy już nasze dłonie zaś się rozłączyły, staliśmy się niczym czterej muszkieterowie służby detektywistycznej. Wiedziałam wtedy, że cokolwiek by miało mieć miejsce, to ta oto przysięga, którą złożyliśmy, będzie dla nas zawsze wiążąca, Gdy nadeszła pora na spoczynek, to wszyscy udaliśmy się do pokoju Asha, który odstąpił mnie oraz Bonnie swoje łóżko, a Clemontowi ofiarował śpiwór, żeby mógł wygodnie się wyspać. Sam zaś rozłożył sobie hamak.
- Nie ma co... Dzisiejszy dzień był naprawdę niezwykły - powiedziała Bonnie, gdy już przebraliśmy się w piżamy.
- Zgadzam się z tobą, Bonnie - odpowiedział jej Clemont - Moim zdaniem nie powinien zaniedbywać swoich talentów detektywistycznych i je rozwijać.
- Właśnie. Ash, ty jesteś naprawdę wspaniałym detektywem - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
Ash zarumienił się lekko na sam dźwięk tych słów.
- Dziękuję, Sereno, ale prawdę mówiąc to była prosta sprawa. Każdy by sobie z nią poradził.
- Ośmielę się nie zgodzić - wtrąciła się Bonnie - Moim zdaniem, ty byłeś po prostu wspaniały. Dedenne też tak uważa, prawda, Dedenne?
- De-de-ne-ne! - zapiszczał wesoło jej stworek.
- Pika-chu! - zawołał Pikachu.
Ash spojrzał na nas radośnie i powiedział:
- Dziękuję wam, przyjaciele. Obiecuję wam zatem, że jeszcze niejeden raz detektyw Sherlock Ash wkroczy do akcji, ale tylko pod warunkiem, że zechcecie mu pomóc w rozwiązywaniu spraw.
- No pewnie, że zechcemy! - zawołałam wręcz radosnym tonem - Mój panie Sherlocku, może już mnie pan zwerbować na swoje usługi.
- Świetnie! A zatem mianuję cię dzisiaj swoim osobistym drugim asystentem, doktorze Sereno Watson.
- Super! Tylko dlaczego drugim?
- Bo pierwszym jest już Pikachu.
- Pika-chu! - zachichotał radośnie Pikachu, skacząc na ramię swego trenera.
- Ale nie bój się, Sereno. Oboje będziecie mi bardzo pomocni, jestem tego pewien.
- Ja także jestem pewna - powiedziałam radośnie - Damy sobie radę, prawda, Pikachu?
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- My także chcemy do was dołączyć! - zaśmiał się Clemont.
- No właśnie! - dodała radośnie Bonnie.
- No i tym lepiej! - Ash rozpromienił się cały na twarzy - Im nas więcej, tym weselej. Pikachu, ty w naszej drużynie będzie Mycroftem Holmesem, genialnym matematykiem oraz bratem Sherlocka. Clemont, ty zaś będziesz w naszym klubie inspektorem Lestradem. A ty, Bonnie, będziesz profesorem Moriartym.
- Ale przecież on był tym złym i wrogiem Holmesa - zauważyłam, gdy mój ukochany to powiedział.
Ash jednak nie tracił animuszu.
- No i co z tego? U nas może być dobry.
- No właśnie! Mnie tam się to podoba! Profesor Bonnie Moriarty! To brzmi dumnie! - piszczała zadowolona Bonnie.
Mój chłopak zaśmiał się i chwilę później wyciągnął dłoń w naszym kierunku. Zrozumieliśmy natychmiast, o co mu chodzi, gdyż chwilę później ja, Clemont, Bonnie oraz Pikachu położyliśmy na niej swoje dłonie.
- Przyjaciele, obiecajmy sobie coś. Przysięgnijmy sobie teraz, że zawsze jako detektywi będziemy służyć dobru oraz pokonywać zło bez względu na to, jak groźne by ono nie było.
- Przysięgamy! - zawołaliśmy wszyscy chórem.
- Doskonale, przyjaciele - mówił dalej Ash, któremu się udzielił uroczysty nastrój chwili - A teraz obiecajmy sobie, że jako detektywi i jako zwykli ludzie, będziemy zawsze nawzajem się wspierać i nigdy, ale to nigdy nie przestaniemy być przyjaciółmi.
- Zgoda! - powiedziałam bez chwili wahania.
Clemont, Bonnie i Pikachu również potwierdzili chęć złożenia takiej jakże pięknej przysięgi.
- A zatem... Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! - powiedział radośnie Ash i zaraz potem dodał: - Przysięgam!
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! Przysięgam! - zawołałam.
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! Przysięgam! - odparł Clemont uroczystym, choć też wesołym tonem.
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! Przysięgam! - zapiszczała bardzo szczęśliwym głosem Bonnie.
Pikachu również powtórzył tę przysięgę, ale w swoim własnym języku.
Gdy nasze dłonie się rozłączyły, zrozumieliśmy, że staliśmy się niczym czterej muszkieterowie służby detektywistycznej. Wiedziałam wówczas, że cokolwiek by miało mieć miejsce, to ta oto przysięga, którą złożyliśmy, będzie dla nas zawsze wiążąca, ponieważ nie była ona jedynie elementem zabawy, ale czymś znacznie więcej, bo deklaracją prawdziwej przyjaźni i to aż po grób, a nawet jeszcze dłużej.ponieważ nie była ona tylko elementem zabawy, ale czymś znacznie więcej, bo deklaracją prawdziwej przyjaźni i to aż po grób, a nawet jeszcze dłużej.


KONIEC








2 komentarze:

  1. Dobra kontynuacja Początku. Samo dotarcie do Alabastii i powitanie z nią nawiązuje do pierwszego odcinka anime. Tu mamy całkiem analogiczną sytuację, będącą jakby odpowiednim zakończeniem tamtego wątku. Podoba mi się, że pierwsza sprawa nie jest czymś specjalnie skomplikowanym. To można powiedzieć intrygująca igraszka, mająca jednak na celu udowodnienie, że Ash posiada inne talenty niż tylko trenowanie Pokemonów do walki. Sam fakt, że młodzi muszą pracować jest czymś oczywistym, w realnym świecie tak przecież jest. Wstawki w postaci piosenek są ciekawym zabiegiem i nieźle ubarwiają akcję. Potwierdzają też wspomniany fakt posiadania przez bohaterów większej liczby zainteresowań. A co mnie najbardziej urzekło, to rozbudowa postaci Delii, matki Asha. Bardzo ciekawa i smutna historia obrazująca, jak układały się jej relacje rodzinne oraz dlaczego jej więź z synem jest tak mocna. Podoba mi się również to, jak wyraziła radość z związku syna z Sereną. Budowa relacji między obiema, tak ważnymi kobietami w życiu Asha jest czymś pięknym. Delia nie tylko w pełni akceptuje dziewczynę, ale dostrzega też jak wspaniałą osobą jest wybranka jej Syna. Wzajemne relacje jeszcze nie raz będą okazywały się istotne, zwłaszcza przy rozwiązywaniu wzajemnych problemów. Co do sprawy, to podobał mi się jeden z ulubionych gagów serii XY – przedstawienie i próba wynalazku Clemonta. Finał jest z góry do przewodzenia, lecz reakcja Asha i jego wiara w umiejętności przyjaciela są naprawdę w porządku. A co do trudności zagadki? Uważam to za całkiem miły, niepozorny wstęp do prawdziwych, trudnych i nierzadko niebezpiecznych wyzwań, jakich podejmą się Nasi detektywi. Cokolwiek by się nie działo, wyjdą jednak zwycięsko z tych prób. Podsumowując ogólna, to ocena 10/10.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj :)
    W ramach małej odskoczni od pracy postanowiłam zajrzeć na Twojego bloga w poszukiwaniu dobrej rozrywki i, jak widzę, nie zawiodłam się :)
    Najbardziej urzekła mnie historia Delii Ketchum jako samotnej matki, która została porzucona w stanie błogosławionym. Trzeba przyznać, jej facet zachował się mówiąc wprost po chamsku, ale ona mimo to dała radę wychować Asha na świetnego chłopaka. Tutaj jestem pełna podziwu nie tylko dla niej, ale również dla Ciebie, za mistrzowskie rozwinięcie tej historii :)
    Tytułowa historia ciasteczek również bardzo mnie wciągnęła. Czytałam ją wręcz z wypiekami na twarzy, będąc bardzo ciekawa, kto okaże się tym tajemniczym złodziejaszkiem :) Oczywiście próba wynalazku Clemonta (zakończona oczywiście fiaskiem) wywołała u mnie duży uśmiech na twarzy.
    A co do samego zakończenia historii - bardzo zaskakujące. Któżby przypuszczał, że złodziejaszkiem okaże się Pidgeotto? ;)
    I to nawiązanie na końcu do dewizy trzech muszkieterów - od razu widać, kto to pisał :)
    Z przyjemnością będę się zapoznawać z kolejnymi rozdziałami :)
    Pozdrawiam serdecznie :*

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...