Awantura przez sobowtóra cz. I
Opowiadanie to dedykuję Ashowi, memu przyjacielowi i wiernemu czytelnikowi z Ameryki, którego pomysły sprawiły, że ta historyjka w ogóle powstała :)
- To co by nam pan polecił? - zapytał jeden z klientów restauracji „U Delii“, lustrując swoim jakże przenikliwym wzrokiem Asha.
- Cóż... Jedyne, co polecam, to listy na poczcie - odpowiedział wesoło mój chłopak i parsknął delikatnym śmiechem - Przepraszam, taki żarcik. No, a tak na poważnie, to ja serdecznie polecam państwu dzisiejszą specjalność szefa kuchni. Zupę pomidorową z makaronem.
- No, ale czy to aby nie jest tuczące? - zapytała sceptycznym tonem, siedząca obok mężczyzny kobieta.
Ash uśmiechnął się delikatnie, gdy to usłyszał.
- Droga pani, to jest takie małe niedomówienie. Zupa pomidorowa nie jest w żadnym razie tucząca. Raczej sycąca, a to duża różnica.
- Ale czy na pewno jest to romantyczna danie? - spytała kobieta, wciąż nie do końca przekonana - Bo widzi pan, my mamy dzisiaj rocznicę ślubu i chcemy, aby nasz obiad był romantyczny.
- Proszę pani! Dlaczego pani nie powiedziała od razu, że to rocznica ślubu? Wtedy poleciłbym państwu najlepsze romantyczne dania w całej naszej restauracji - powiedział wesoło Ash, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha - Ale zupa pomidorowa z makaronem ma w sobie wszelkie znamiona romantyzmu.
- Naprawdę? A skąd ta pewność? - zapytał z zainteresowaniem mąż kobiety.
- To proste, proszę pana. Chodzi tu o makaron - zaczął wyjaśniać mój luby z prawdziwą pasją w głosie - Makaron to najbardziej romantyczne danie na całym świecie. Wszelkie filmy o miłości tego dowodzą. Co zamawiają zakochane pary w restauracjach? Schabowego z frytkami? A może barszcz z uszkami? Nic z tych rzeczy, proszę państwa. Zamawiają zawsze makaron. Dlatego właśnie polecam państwu pomidorową z makaronem. Gdyby chodziło o zupę pomidorową z ryżem, wtedy odradzałbym ją państwu, gdyż ryż zdecydowanie nie posiada w sobie żadnych znamion romantyzmu. Makaron zaś, proszę państwa, to co innego. Ma wszelkie oznaki miłości i romansu.
- Skoro tak, to w takim razie weźmiemy oboje dwie zupy pomidorowe jako pierwsze danie - powiedział wesoło mężczyzna, patrząc przy tym na małżonkę, która wyraziła na to zgodę kiwnięciem głowy.
Ash natychmiast zapisał na kartce zamówienie.
- Co zaś polecałby pan na drugie danie? - zapytała kobieta.
- Ma się rozumieć makaron z sosem bolońskim, potocznie zwany również spaghetti. Tak się składa, że nasz kucharz to po prostu mistrz w tworzeniu tego kulinarnego dzieła. Prawdziwy artysta w swoim fachu - odpowiedział kobiecie Ash z uśmiechem na twarzy - Polecam do tego wino czerwone, nie za mocne, ale też nie za słabe. Sądzę, że to będzie najlepsze.
To mówiąc, mój ukochany pokazał palcem na jedno z win w karcie dań. Małżeństwo wyraziło zgodę na jego porady, po czym zamówili to, co kelner im zaproponował. Gdy już to zrobili, ten ukłonił się im grzecznie, po czym poszedł do kuchni i oznajmił, na co jest zamówienie.
- Robi się, Ash! Zupa zaraz będzie gotowa! - zawołał wesołym głosem Brock.
- Na spaghetti zaś trzeba będzie nieco poczekać, ale dwaj kuchmistrze tacy jak my dadzą sobie radę - dodał Clemont.
- Święte słowa, przyjacielu! - odpowiedział mu radośnie szef kuchni.
Taka właśnie wesoła atmosfera panowała tego dnia w naszym miejscu pracy. Obserwowałam sobie po cichu Asha przez uchylone drzwi od kuchni i musiałam przyznać, że mój chłopak naprawdę ma podejście do klientów. Powiedziałam o tym Delii, z którą piekłam właśnie ciasteczka, w czym pomagali nam Pikachu oraz Fennekin ubrani w fioletowo-różowe fartuszki.
- Cieszę się, że Ash ma taki zapał do pracy - rzekła pani Ketchum, ugniatając ciasto - Co tu dużo mówić, Sereno... Mój syn, a twój chłopak zaczyna cieszyć się życiem.
- To prawda. Odkąd pogodził się ze swoim ojcem, to ciągle tryska humorem - odpowiedziałam wesoło mojej przyszłej teściowej.
- Masz rację. Bardzo się cieszę, że Ash i Josh znaleźli wreszcie wspólny język - potwierdziła moją wypowiedź Delia - Chociaż naprawdę wielka szkoda, że Josh zaczął poważnie traktować syna dopiero wtedy, gdy ten dał mu w gębę.
Rozłożyłam bezradnie ręce i uśmiechnęłam się do niej.
- Najwidoczniej niektórzy ludzie tak już mają, że zaczynają myśleć dopiero wtedy, gdy doznają porządnego wstrząsu - stwierdziłam.
Była to prawda, bo pan Josh Ketchum jest człowiekiem naprawdę dziwnym. Najpierw próbował odzyskać miłość swego syna, przybywając na jego urodziny bez najmniejszej zapowiedzi oraz spóźniając się na tę uroczystość o ponad tydzień, a potem kupując mu piękny i drogi motor licząc na to, że w ten sposób chłopak zapomni o fakcie, iż nie miał ojca przez całe szesnaście lat. Musieli się dopiero obaj mocno pokłócić, żeby Josh zaczął wreszcie poważnie rozważać całe swoje dotychczasowe życie i zaczął wreszcie rozumieć, iż wszystko źle rozpoczął, jednak nie chciał się przyznać do tego nawet przed samym sobą. Dopiero cios pięścią, który otrzyma od syna, wywołał w nim taki wstrząs, że wreszcie postanowił zostać prawdziwym ojcem. Ash i Josh znaleźli po tym wydarzeniu wreszcie wspólny język, do czego przyczynił się jeszcze fakt, że obaj nawzajem uratowali sobie życie. Dzięki temu ojciec i syn zdołali się nareszcie dogadać. Radość panującą z tego powodu zmącił jednak fakt, że pan Ketchum ponownie wyruszył w podróż po świecie, żeby realizować swoje marzenia. Tym razem jednak obiecał regularnie kontaktować się z synem oraz odwiedzić go, gdy tylko będzie miał okazję. Ash miał do ojca z tego powodu lekki żal, ale zachował w sercu nadzieję, iż obaj już wkrótce znowu się spotkają. Nadzieja ta, była na tę chwilę jednym z motorów działania mego chłopaka i sprawiała, że cieszył się on praktycznie każdym dniem i każdą chwilą.
Podobnie było z Dawn, choć ona podeszła do sprawy nieco bardziej twardo. Owszem, również miała żal do ojca, ale prędzej niż jej brat zdołała mu wybaczyć. Nie wiem, w jaki sposób ona to zrobiła, ale zrobiła. Ashowi przebaczenie ojcu przyszło o wiele dłużej i trudniej, co nie zmienia faktu, że bardzo było mu smutno, gdy obaj musieli się rozstawać. Dawn było również przykro z tego powodu, ale i ona miała nadzieję na ponowne spotkanie z ojcem, który zanim odszedł na kolejną włóczęgę zdołał też i z nią odbudować rodzinne relacje. Krótko mówiąc, wszystko zmierzało ku tzw. szczęśliwemu zakończeniu, chociaż Ash nadal w rozmowach ze mną zaznaczał, że wobec ojca zachowuje pewien swego rodzaju dystans, czemu wcale się nie dziwiłam, trudno bowiem jest tak na zawołanie zapomnieć o bardzo przykrej przeszłości.
Jak powiedziałam, wszyscy sądziliśmy, że teraz wszystko już będzie w jak najlepszym porządku. Nie wiedzieliśmy jednak, że dla naszej dzielnej drużyny detektywistycznej, wzbogaconej ostatnio o Dawn, którą to nasz drogi lider (czyli Ash) przyjął na staż, prawdziwie niebezpieczne oraz niesamowite zagadki do rozwiązania miały dopiero nadejść. Jedna z nich zaś wydarzyła się równo pięć dni po powrocie Josha Ketchuma do włóczęgi, a zaczęła się ona dość nietypowo poprzez bardzo przyjemnie spędzony dzień, którego fragmentem rozpoczęłam tę opowieść.
Tego dnia mój chłopak niesamowicie tryskał humorem. Jego praca była zaś tak porządnie prowadzona, że klienci wręcz masowo zaczęli przychodzić do naszej restauracji, aby się u nas najeść i przy okazji też doznać niesamowicie przyjemnej obsługi ze strony Asha, którego Delia Ketchum, ze względu na powiększenie się obrotów restauracji, mianowała starszym kelnerem, co w praktyce oznaczało, iż jest on szefem całego personelu lokalu „U Delii“, a zarazem zastępcą swojej matki. Nie myślcie tylko, że zaczął on się z tego powodu tutaj szarogęsić. Przeciwnie, dzielnie pracował razem z nami przy składaniu zamówień, obsługiwaniu klientów i końcowym myciu naczyń pod koniec dnia pracy. Jedyne, co się zmieniło, to nakład obowiązków mojego chłopaka, który teraz, jako szef personelu musiał doglądać praktycznie wszystkiego, czego powinien doglądać. Dzięki temu Delia Ketchum mogła bardziej poświęcić się swojemu ulubionemu zajęciu, czyli pieczeniu tych przepysznych ciast, które wszyscy uwielbialiśmy, w czym ja oczywiście bardzo chętnie jej pomagałam.
Układ sił w naszym miejscu pracy się nie zmienił, bo szefem kuchni pozostał Brock, a jego zastępcą oraz asystentem nadal był nasz kochany Clemont. Chłopaki doskonale się ze sobą dogadywali, na co zdecydowanie miał duży wpływ fakt, że obaj byli miłośnikami kuchni. Zaś Bonnie, Misty, Melody oraz Dawn pracowały jako kelnerki pod czujnym okiem Asha, który to zmobilizował dziewczyny, jak i również pozostałą część naszego personelu, zajmującego się u nas kelnerskim fachem, do działania. Co jak co, ale charyzmę to mój chłopak posiada.
Latias, jako jedyna z naszej drużyny, nie pracowała w restauracji „U Delii” jako kelnerka. Ze względu na to, że była ona niemową, to nie mogła przyjmować zamówień ani rozmawiać z klientami oraz cokolwiek im polecać. Zamiast tego więc myła podłogi, co o dziwo sprawiło jej wielką przyjemność. Najwidoczniej ona umiała się cieszyć z byle czego, podobnie zresztą jak Ash.
Gdy zbliżał się już czas zamykania restauracji, udaliśmy się wszyscy razem do kuchni, aby tam umyć naczynia. Podczas mycia jak to zwykle zresztą bywało, prowadziliśmy wesołą rozmowę.
- Wyobraźcie sobie, że rozmawiałem niedawno przez telefon z moim ojcem - powiedział Ash, myjąc powoli naczynia - Odwiedził on profesora Oaka. Wreszcie obaj się pogodzili.
- A to oni byli ze sobą w niezgodzie? - zapytała Misty.
Nie zdziwiło mnie wcale jej pytanie. W końcu nie mogła ona wiedzieć o tym, o czym mi opowiadał Ash. Co prawda, mój luby opowiadał jej nieco ciekawostek ze swego dzieciństwa, ale jedynie mnie, Clemontowi i Bonnie wyznał całą prawdę, chociaż i tak nie znał wszystkich szczegółów, które powierzyła mi w głębokim sekrecie jego matka.
- A i owszem. Profesor Oak nigdy nie zapomniał mojemu ojcu tego, że ten porzucił moją mamę, żeby móc dalej podróżować - odpowiedział jej Ash.
- Wcześniej miał z nim chyba jednak dobre relacje, co nie? - zapytała Dawn, patrząc uważnie na brata.
- Nie jestem pewien. Profesor więcej znał moją mamą niż mojego ojca, więc na pewno nie żył z nim w nie wiadomo jakiej przyjaźni - rzekł Ash, uśmiechając się lekko do siostry - Ale tak czy inaczej polubił męża swojej najlepszej uczennicy. Potem przestał jednak go lubić, kiedy ojciec nas porzucił, ale teraz, jak widzę, znowu zaczynają się dogadywać. Ojciec bardzo się zdziwił, że profesor Oak ma teraz niemalże stuosobowy personel do pomocy. Kiedyś wszystko robił sam albo tylko z Traceym, ale jakiś rok temu, gdy wyruszałem na wędrówkę do regionu Kalos, profesor zaczął mieć coraz więcej obowiązków, więc rozwinął laboratorium i zatrudnił mnóstwo ludzi do pomocy. Dzięki temu nareszcie ma więcej czasu na przyjemności.
- Jakie przyjemności? - spytałam zainteresowana.
- Pisanie wierszy na temat Pokemonów oraz ich rysowanie. Tę ostatnią pasję dzieli zresztą z Traceym - odpowiedział mi mój chłopak.
- Nie wiedziałam, że profesor Oak jest także poetą - zdziwiłam się.
- Człowiek całe życie się uczy - rzekł wesoło Ash - Mama mi tak często powtarza. Mówi, że profesor jej to często mówił, gdy u niego studiowała.
- To twoja mama uczyła się u profesora Oaka? - zapytała Melody, ocierając sobie ręką pot z czoła.
- Owszem, była jedną z jego najlepszych uczennic - uśmiechnął się Ash - Ale cóż... Potem spadła na nią ta oto restauracja, którą trzeba było komuś prowadzić, więc musiała odłożyć studia. Niestety, już nigdy więcej do nich nie wróciła.
- Ojej, to wielka szkoda. Byłaby dzisiaj panią profesor - powiedziała Bonnie zamyślonym głosem - A tak jest tylko naszą panią szefową.
- Chyba nie żałujesz, że masz ją za szefa? - zapytałam wesoło.
- Nie, wcale tego nie żałuję. Ale zawsze miło jest mieć macochę profesora - odpowiedziała panna Meyer.
Clemont doznał szoku, słysząc słowa siostry.
- Macochę? Bonnie, o czym ty mówisz?! - jęknął przerażony.
- Jak to? Nie wiesz, że nasz tata zaczął się zalecać do mamy Asha? - zapytała Bonnie przemądrzałym tonem.
- To prawda. Dzisiaj znowu siedział w restauracji i zamówił to samo danie, co przez ostatnie kilka dni - dodała z uśmiechem na twarzy Misty - Wiem, bo sama go obsługiwałam. Niby to zamawiał coś do jedzenia, ale tak po cichu zerkał w stronę kuchni, czy nasza szefowa tam jest. Jeżeli więc dobrze znam się na ludziach, to chyba wszyscy wiemy, co to oznacza.
- Och, matko kochana sponiewierana. Ciekawe, co też mu chodzi po głowie - zaśmiała się Melody, patrząc na Asha - A ty jak uważasz, Ash? Ojczym jest już w drodze?
Lekko trąciła chłopaka w ramię. Ten uśmiechnął się do niej, po czym myjąc dalej naczynia, dodał:
- Cóż... Pan Meyer to bardzo porządny człowiek i niezwykle miły. Nie mam nic przeciwko niemu. A ty, Dawn?
- Prawdę mówiąc, to ja też nie mam nic przeciwko niemu, jednak muszę ci przypomnieć, że moim ojczymem przecież on nie zostanie - odpowiedziała bratu panna Seroni.
- Też prawda. Zapomniałem, że przecież mamy inne matki - rzekł Ash nieco smutnym tonem.
- Ale to chyba nie zmienia faktu, że możemy się kochać jak na prawdziwe rodzeństwo przystało. Prawda, braciszku? - zaśmiała się Dawn i chcąc poprawić Ashowi humor, lekko ochlapała go wodą.
Poskutkowało, ponieważ mój chłopak parsknął śmiechem i oddał jej „atak“ z nawiązką, co u niego oznaczało wielką radość.
- A prawda! A żebyś wiedziała, że prawda!
- No, ja mam nadzieję! - śmiała się dziewczyna, chlapiąc wesoło Asha wodą, a ten nie pozostał jej dłużny.
- Ej! Nie chlapcie tak, bo ochlapujecie innych! - zachichotała panna Meyer i spojrzała na brata - Clemont, coś taki ponury? Coś się stało?
- Nie, nic. Tak tylko się zamyśliłem - odpowiedział dziewczynce jej brat - Jakoś trudno mi uwierzyć, że tata mógłby chcieć się ponownie ożenić.
- A gdyby nawet chciał, to czy to coś strasznego? - zapytała Bonnie - Mama dawno umarła. Na pewno by się nie pogniewała. Prawda, Sereno?
- Cóż... Bardzo trudno mi jest wypowiadać się na tematy, o których nie mam zielonego pojęcia, ale tak wydaje mi się, że masz rację - odpowiedziałam wesoło dziewczynce, lekko czochrając jej włoski.
- No, a prócz tego wasz ojciec jest jeszcze całkiem młody człowiek. Prawda? - stwierdziła bardziej niż zapytała Melody.
- Tak, dopiero skończył czterdzieści dwa lata, dlatego też masz rację mówiąc, że jest jeszcze młody - odpowiedział dalej zasępiony Clemont.
- A więc w czym problem? - zapytała Misty, patrząc uważnie na chłopaka.
- W niczym. Tylko...
- Tylko co? - dopytywała się dziewczyna.
- Po prostu tak długo nie mieliśmy z Bonnie matki i tak nagle znowu mamy ją mieć... Nieco to dziwne oraz dość zaskakujące - rzekł Clemont.
- Wiesz, jeszcze jej nie macie, więc nie ma co panikować - stwierdziła Misty.
- To prawda - wtrącił się Brock - Ale przyznasz chyba, że mama Asha jest nadal piękną kobietą i może się podobać mężczyznom.
- A co? Tobie też się podoba? - mruknęła złośliwie rudowłosa.
Na twarzy Brocka zawitał lekko rumieniec i chłopak szybko wrócił do mycia naczyń, chowając przed nami skutecznie swoją twarz. Misty zrobiła wówczas minę oznaczającą prawdopodobnie „Tak też myślałam“. Ash zaś zachichotał wesoło, słysząc ich sprzeczkę.
- Oni ciągle się sprzeczają - powiedział.
- No cóż, ale mimo wszystko bardzo się lubią - stwierdziłam.
- Tak, to prawda - potwierdził Ash, kiwając lekko głową - Kto się czubi, ten się lubi.
- Naprawdę nie miałbyś nic przeciwko temu, aby pan Steven Meyer został twoim ojczymem?
- Oczywiście, że nie. Bardzo go lubię.
- Ja też go lubię, ale przyznasz chyba, że to dość... niezwykłe.
- No ba! Pewnie, że niezwykłe, ale nie miałbym nic przeciwko temu, żeby Clemont i Bonnie zostali moim rodzeństwem.
- Ja również nie miałabym nic przeciwko temu, aby Ash został moim bratem - wtrąciła się do rozmowy Bonnie.
- A co? Nie lubisz już Clemonta? - zachichotałam.
- Nie, to nie tak. Po prostu przyda mi się drugi starszy brat, który mniej by mnie pouczał i złościł się, a więcej by mnie rozpieszczał.
- Oj, Bonnie. Nie przyzwyczajaj się zbytnio do pieszczot - zaśmiał się Ash, puszczając dziewczynce oczko - Bo jak już zostanę twoim bratem, jeśli oczywiście nim zostanę, to będę surowszy niż dwóch Clemontów razem wziętych!
- Hej! To nie fair! Ja tak nie chcę! - burknęła Bonnie, strzelając focha.
Ash puścił mi oczko na znak, że tylko żartuje i wcale tak nie myśli.
- Wiesz, skoro już mówimy o ojcach, to twój ojciec też jest niczego sobie - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- Właśnie. Jest jeszcze też dość młody i przystojny - stwierdziła wesoło Dawn - Trzeba by mu znaleźć jakąś dziewczynę i to najlepiej taką, która tak jak on lubi podróżować.
- Może Alexa? - zasugerowałam z uśmiechem - Ona lubi podróżować.
- Alexa? - zdziwił się Ash - Weź, dajcie spokój, ona jest dla niego za młoda! Mogłaby być naszą siostrą, ale macochą w żadnym razie!
- Poza tym może słabo znam Alexę, jednak wydaje mi się to wątpliwe, żeby ona chciała kogoś w wieku naszego ojca - powiedziała panna Seroni.
- Być może, ale przyznacie sami, że samotny rodzic to dość przykra sytuacja - stwierdziła Misty smutnym tonem - Ale co ja tam wiem na ten temat? Moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, gdy byłam maleńka. Właściwie, to prawie ich nie pamiętam. Wychowały mnie trzy starsze siostry, których mam już potąd.
To mówiąc pokazała ręką „pokąd“ ich ma.
- Ale mimo wszystko, one na pewno cię kochają - stwierdziłam, próbując ją pocieszyć.
- Doprawdy, Sereno? A niby skąd taki wniosek? - zapytała Misty zadziornym tonem.
- Gdyby tak nie było, to by cię one przecież nie wychowywały. Proste chyba - powiedziałam po chwili namysłu.
- No cóż... Trudno odmówić temu twierdzeniu słuszności, Sereno, ale ja i tak swoje wiem. Im rzadziej oglądam durne buźki moich siostrzyczek, tym lepiej dla wszystkich. A mówiąc „wszystkich“ mam na myśli siebie.
- Jakżeby inaczej - mruknął do mnie i Asha po cichu Brock.
- A twoja mama, Sereno? Czy chce znowu wyjść za mąż? - zapytała nagle Bonnie.
Zarumieniłam się lekko na to stwierdzenie.
- Wiesz, widziałam ją dzisiaj, kiedy przyszła do naszej restauracji na obiad. Porozmawiałyśmy trochę i z tego, co wiem, to raczej nie zamierza ona wstępować w związek małżeński - odpowiedziałam.
- Trochę szkoda, dobry mąż zawsze się kobiecie przyda - powiedziała Bonnie tonem znawcy, który nas wszystkich rozbawił.
- Moja mama również nie planuje znowu wychodzić za mąż - wtrąciła Dawn - Mówi, że jeden Josh Ketchum wystarczy jej i to na całe życie. Choć niedawno dzwoniłam do niej i powiedziałam, co miało miejsce ostatnio. Stwierdziła, że to dobry znak.
- A pewnie, że dobry, siostrzyczko. Pewnie, że dobry - uśmiechnął się do siostry Ash - Tak czy inaczej nie swatajmy swoich rodziców. Lepiej będzie, jak nie będziemy się w to mieszać. W końcu oni są dorośli i sami wiedzą najlepiej, co im trzeba.
- Też prawda - pokiwała głową Dawn.
Taką to rozmową, powoli zakończyliśmy mycie naczyń. Niedaleko nas stała przy jednym ze zmywaków Latias, której towarzyszyli Pikachu, Chespin, Dedenne oraz Piplup. Cała piątka również myła talerze i garnki, co najwyraźniej sprawiało im przyjemność. Ze względu na brak umiejętności mówienia żadne z nich się nie mieszało do rozmowy, choć zapewne każde uważnie ją słuchało.
Ash zadowolony, że to już koniec pracy na dzisiaj, sięgnął dłońmi po ręcznik, ale nie znalazł go w najbliższej okolicy. Chciałam go mu podać, lecz uprzedziła mnie w tym Latias, która wyciągnęła w stronę chłopaka ręce zaciskające ręcznik.
- O! Dziękuję ci, Latias. Jesteś kochana - powiedział chłopak i zaczął nim powoli wycierać ręce.
Latias uśmiechnęła się do niego promiennie, co wywołało we mnie lekkie uczucie niechęci. Ta laska wyraźnie zaczynała mi działać na nerwy. Startowała do mojego chłopaka, to było więcej niż pewne. Poczułam, jak krew zaczyna się we mnie gotować. Serce zabiło mi gniewnie, zaś prawa dłoń powoli zacisnęła w pięść. Gdyby Asha i innych nie było w pobliżu, to pewnie uderzyłabym tę istotę w jej uśmiechniętą buźkę. Zazdrość wówczas była we mnie bardzo silna. Zbyt silna. Powinnam jakoś nad nią zapanować. Niestety, nie zrobiłam tego, a konsekwencje tej bierności miały być dla wszystkich opłakane, o czym też będzie ta historia.
***
Smutna mina, która zawitała na twarzy Clemonta, kiedy poruszyliśmy temat rodziców, nie dawała nam spokoju. Do tego stopnia nas to dręczyło, że ja i Ash postanowiliśmy z nim porozmawiać i dowiedzieć się, co go dręczy.
- W końcu to jest nasz przyjaciel. Nie możemy przejść obojętnie obok jego nieszczęścia - powiedziałam do Asha.
Mój chłopak zgodził się ze mną i oboje wyciągnęliśmy Clemonta pod byle pretekstem do domku na drzewie, tam zaś wzięliśmy go na spytki. Początkowo nasz przyjaciel nie chciał się do niczego przyznać twierdząc, że po prostu nam się coś wydawało, ale ostatecznie, kiedy we dwoje z Ashem zafundowaliśmy mu naprawdę groźne spojrzenie, zrozumiał, że nie ma co ściemniać i lepiej powiedzieć prawdę.
- No dobrze, już wam powiem, ale obiecajcie, że zachowacie to dla siebie - jęknął załamany Clemont, siadając na krześle.
- Słuchamy zatem, co masz nam do powiedzenia, przyjacielu? - zapytałam nieco już poirytowana jego tajemniczością.
Słysząc mój ton nasz drogi wynalazca jeszcze bardziej się zmieszał, po czym wydusił z siebie:
- No, bo widzicie... Jak tak zaczęliście rozmawiać o ojcach oraz matkach, to przypomniała mi się moja własna mama.
- Rozumiem. Chodzi o to, że umarła, prawda? - zapytał Ash - Mówiłeś nam już o tym.
- Tak, ale nie powiedziałem wam całej prawdy - odparł Clemont.
- Jak to? - zdziwiliśmy się oboje - Więc jaka jest cała prawda?
- A więc cała prawda jest taka, że moja biedna mama zmarła przy porodzie... Wydając Bonnie na świat.
Wiadomość ta naprawdę nami wstrząsnęła. Oczywiście od samego początku zaintrygowało nas to, że Clemont i Bonnie mają tylko ojca, jednak jak dotąd ja i Ash zadowoliliśmy się jedynie smutną wieścią, że ona umarła. Teraz jednak nasz przyjaciel wyznał nam całą prawdę dotyczącą tej przykrej sprawy i poczuliśmy się naprawdę dziwnie.
- Nigdy nam tego nie mówiłeś - powiedział po chwili milczenia Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął smętnie Pikachu.
- Nie było się czym chwalić. Poza tym, to bardzo smutna historia - stwierdził Clemont, opuszczając smutno głowę - To było tak dziewięć lat temu. Bonnie miała przyjść na świat. Bardzo się cieszyłem, że mam mieć siostrzyczkę. Pamiętam, jak mama przyszła do mnie oznajmiając, że zostanę starszym bratem. Miałem wtedy sześć lat i bardzo mnie to ucieszyło. Ojciec również się cieszył. Zresztą wszyscy byliśmy wtedy bardzo szczęśliwi.
Mówiąc te słowa Clemont sięgnął do kieszeni i wyjął z niej portfel, a z niego wydobył małe zdjęcie, które podał nam.
- Zobaczcie sami. Zrobiliśmy to tego dnia, kiedy dowiedziałem się, że będę miał siostrę.
Spojrzeliśmy z Ashem na zdjęcie i aż uśmiechnęliśmy się ze wzruszenia. Na fotografii widniał pan Steven Meyer młodszy o jakieś dziewięć lat, trzymający na kolanach małego Clemonta (z łatwością go rozpoznaliśmy) i obejmujący do siebie niezwykle uroczą, młodą i uśmiechniętą kobietę tak w około czwartym miesiącu ciąży. Była nią prześliczna blondynka o bardzo pięknych, niebieskich oczach i radosnym uśmiechu. Jej nos zdobiły okulary o cienkich ramkach. Wyglądała ona jak starsza wersja Bonnie. Teraz już wiedzieliśmy, po kim to młodzi Meyerowie odziedziczyli kolor włosów oraz kolor oczu. Ich ojciec był w końcu szatynem o brązowych oczach. Najwidoczniej jego dzieci wygląd zewnętrzny odziedziczyły po matce.
- To twoja mama? - zapytał Ash po chwili milczenia.
- Jest piękna. Jesteś do niej podobny, wiesz? Bonnie zresztą także - dodałam, oddając przyjacielowi zdjęcie.
- Tak, to prawda. Oboje jesteśmy podobni do mamy - powiedział Clemont, chowając zdjęcie do portfela, po czym kontynuował: - Wszystko to wydawało się być w porządku, ale niestety... Gdy Bonnie przyszła na świat, coś się stało. Nie wiem dokładnie, co. Nigdy też się tego nie dowiedziałem. Jakieś komplikacje poporodowe, czy jak to się tam nazywa... Nie wiem... W każdym razie mamy już więcej nie widziałem. Ojciec tylko przyszedł do mnie i powiedział: „Synu, musimy teraz obaj być dzielni“ i przytulił mnie mocno do siebie.
W oczach naszego przyjaciela pojawiły się łzy. Chłopak szybko otarł je rękawem, po czym kontynuował swoją opowieść:
- Ojciec bardzo rozpaczał po śmierci mamy. Długo nie mógł dojść do siebie. W końcu jednak uznał, że ona by tego nie chciała, aby on wiecznie się pogrążał w rozpaczy. Zaczął więc normalnie żyć. Długo mu to zajęło, ale w końcu odnalazł równowagę. Ze mną było trochę trudniej. Nie cieszyło mnie już to, że zostałem starszym bratem. Znienawidziłem też Bonnie od pierwszej chwili, kiedy tylko ją ujrzałem. Uważałem, że to ona jest wszystkiemu winna, że to przez nią nie mam mamy. Pewnie trudno wam w to uwierzyć, kiedy widzicie, jak się dzisiaj o nią martwię i troszczę, ale taka jest prawda. Kiedyś jej nienawidziłem.
- Ale coś jednak sprawiło, że pokochałeś ją - powiedziałam.
- Tak, to prawda. Pokochałem ją w końcu - odpowiedział mi Clemont, patrząc zasmucony w swoje stopy.
- Co zmieniło twoje nastawienie? - spytał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
Clemont westchnął głęboko i zaczął mówić:
- Widzicie... Kiedyś ojciec zostawił mi ją pod opiekę. Nie miał kogo o to prosić. Nie chciałem się początkowo zgodzić, ale ostatecznie ustąpiłem. Zająłem się jednak sobą i swoimi wynalazkami. Bonnie zaś leżała grzecznie w swoim łóżeczku i spała. Potem nagle zaczęła płakać. Zignorowałem to licząc na to, że w końcu się zmęczy i przestanie, jednakże tak się nie stało. Płakała i płakała. W końcu straciłem cierpliwość. Wściekły podbiegłem do niej i krzyknąłem: „Zamknij się wreszcie, ty smarkulo! Przestań wreszcie płakać! Zwariować przez ciebie można!“. Ale ona nie chciała przestać. Przeciwnie, przerażona moim wrzaskiem rozpłakała się jeszcze bardziej. Krzyknąłem wówczas naprawdę bardzo podłe słowa: „Nienawidzę cię! Nienawidzę! Dlaczego ty w ogóle musiałaś się zjawić?! Czemu zabrałaś mi mamę?! Gdyby nie ty, to mama by żyła! Odejdź stąd! Odejdź i nie wracaj! Chcę, żebyś umarła! Słyszysz?! Chcę, żebyś umarła!“. I nagle mojemu życzeniu stała się zadość.
- Jak to? - zdziwiłam się słysząc jego słowa.
- Bonnie, nie wiedzieć jak, przewróciła się na brzuszek i utonęła buzią w poduszce. Biedactwo jednak nie miało siły samo przewrócić się na drugą stronę. Zaczęła się dusić. Przeraziło mnie to. Dziwne, prawda? Przed chwilą życzyłem jej śmierci, a potem, gdy moje życzenie zaczęło się spełniać, nie chciałem już tego. Złapałem szybko małą i podniosłem ją z poduszki oraz przytuliłem mocno do serca. Zacząłem głaskać jej główkę i przepraszać, że w ogóle powiedziałem te okropne słowa. Mówiłem: „Nie płacz, Bonnie. Nie płacz. Już wszystko dobrze. Jestem tutaj. Twój braciszek jest tu przy tobie. Wcale nie chcę, żebyś umarła. Nie wiem, dlaczego tak powiedziałem. Chcę, żebyś ze mną została już na zawsze“. Mała już nie płakała, tylko tuliła się do mnie, aż w końcu zasnęła. A ja położyłem ją do łóżeczka, przykryłem kołderką, a nawet oddałem jej swojego pluszaka. Od tego czasu kocham Bonnie i to całym sercem. Jest ona moim oczkiem w głowie. Wiecie, że byłem pierwszą osobą do której ona się uśmiechnęła? Nigdy tego nie zapomnę. Kiedy zaś spojrzę w te jej niebieskie oczy, przypominam sobie mamę. Ona miała takie same oczy. Gdy Bonnie się we mnie wpatruje, to czasami myślę, że patrzy na mnie mama i aż mi się robi ciepło na sercu. A poza tym Bonnie uśmiecha się tak jak ona. Jest strasznie do niej podobna.
- Ty także jesteś podobny do swojej mamy - stwierdził Ash, wysłuchawszy opowieści do końca - Z wyglądu zewnętrznego bardzo ją przypominasz.
- Cieszę się, że tak mówisz, Ash. Mama wiele dla mnie znaczyła. To zaszczyt dla mnie być do niej podobnym - powiedział uroczystym tonem Clemont.
- A czy Bonnie wie o tym, o czym nam właśnie opowiedziałeś? - zapytałam zaintrygowana.
Młody Meyer pokiwał głową na znak, że tak.
- Kiedyś w złości, gdy mnie mocno zdenerwowała, powiedziałem jej to i wyznałem, że nasza mama umarła, wydając ją na świat. Bonnie popłakała się wówczas, uciekła do swego pokoju i nie chciała ze mną rozmawiać. Cały dzień się potem do mnie nie odzywała. Dopiero pod wieczorem się pogodziliśmy, ale długo musiałem ją tulić, przepraszać i zaznaczać przy tym, że bardzo ją kocham i nigdy nie przestanę kochać. Ale i tak w złości mi czasem ona wypomina tę przygodę z czasów, gdy była maleńka.
- Najważniejsze jest to, że oboje się bardzo kochacie i wspieracie nawzajem - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- Właśnie, Clemont. Tylko to się liczy - dodał Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło Pikachu.
Nasz przyjaciel uśmiechnął się do nas obojga przyjaźnie, po czym wstał powoli z krzesła i powiedział:
- Tak, macie rację, przyjaciele. Tylko to się liczy. Poza tym Bonnie jest dla mnie najważniejsza i nic innego się nie liczy. Ale mimo wszystko czasami te złe wspomnienia się we mnie odzywają, tak jak dzisiaj, kiedy oboje wspomnieliście o waszych matkach i ich swataniu.
- Bardzo nam przykro, że przez nas poczułeś się źle, Clemont - powiedziałam smutnym głosem, czując, iż ogarniają mnie wyrzuty sumienia.
- Wcale nie poczułem się przez was źle. Po prostu takie wspomnienie mnie naszło i nic poza tym - wyjaśnił nam Clemont.
- Ale czujesz się już lepiej, prawda, przyjacielu? - zapytał z wyraźną troską w głosie Ash.
- Owszem. Rozmowa z wami bardzo mi pomogła - uśmiechnął się do nas przyjaźnie wynalazca.
Chwilę później przez klapę w podłodze naszego domku na drzewie wsunął się powoli Steven Meyer.
- Witajcie, dzieciaki! Delia woła was wszystkich na kolację! Prosiła, żebym was zawiadomił - powiedział z uśmiechem na twarzy.
- Delia? No proszę. Jesteście już państwo na ty? - zażartował sobie lekko Ash.
- Pika-pika? - dodał radośnie Pikachu.
Meyer zarumienił się lekko na twarzy, po czym dodał:
- Ekhem... No, tego no... Owszem... Od jakiegoś czasu... No, tak czy inaczej macie przyjść, bo odgrzewać wam nie będziemy.
- Już idziemy, tato! - odpowiedział mu z uśmiechem na swej twarzy Clemont, obejmując nas rękoma.
Następnego dnia była sobota, wszyscy więc zakończyliśmy pracę wcześniej. Udaliśmy się wówczas całą grupą na łąkę, aby nieco odpocząć i zrelaksować po całym dniu pracy. Ponieważ mieliśmy doskonałe nastroje, to wszyscy bawiliśmy się wyśmienicie.
No, właściwie to prawie wszyscy. Ja zdecydowanie nie bawiłam się dobrze, a powodem takiego stanu rzeczy była oczywiście Latias. Z jakiegoś powodu Ash uznał, że czuje się ona samotnie, więc postanowił pomóc jej się rozkręcić i zaczął się z nią bawić. Z pomocą Clemonta i Brocka zbudował nawet huśtawkę, aby Pokemonka miała się na czym huśtać. Początkowo jakoś nie przeszkadzało mi to, chociaż wciąż byłam zazdrosna, ale jakoś trzymałam nerwy na wodzy. Jednak moja cierpliwość zaczęła się wyczerpywać, kiedy Latias popchnęła lekko mojego chłopaka na zbudowaną właśnie przez niego huśtawkę, sama zaś na niej stanęła (tuż za jego plecami) i zaczęła się z nim huśtać. Widać było, że oboje doskonale się bawią. Na tyle doskonale, że Ash nawet zapomniał o mnie. Nie zamierzałam udawać, iż wszystko jest w porządku, ale też nie miałam jakoś ochoty na robienie mojemu chłopakowi awantur. Okazałam swoją zazdrość jedynie poprzez nie odzywanie się do niego przez resztę dnia oraz poprzez zbycie milczeniem pytań, które mi zadawał, kiedy szliśmy spać. Pomyślałam sobie, że to będzie najlepszy sposób na wyrażenie tego, iż czuję się obrażona. Ash chyba to zrozumiał, gdyż w końcu powiedział:
- Sereno, czemu tak się zachowujesz? Chodzi ci o Latias, tak? Chodzi ci o to, że za dużo czasu jej poświęciłem i o tobie zapomniałem?
Och, jakiś ty bystry i inteligentny, Sherlocku Ashu, pomyślałam sobie nie bez goryczy. Głośno jednak powiedziałam:
- Nie, skąd! Dlaczego niby miałabym się gniewać na ciebie za to, że spędzasz dużo czasu z osobą płci żeńskiej, która jest najwyraźniej w tobie zakochana, czego bynajmniej zresztą nie ukrywa.
Ash uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Sereno, proszę cię. Przecież wiesz, że kocham tylko ciebie.
- Ale byłeś w niej zakochany, nieprawdaż?! - wybuchłam w końcu wściekła - Może zaprzeczysz?
Mój chłopak zarumienił się lekko, opuścił smutno głowę i wydukał:
- Nie, nie zaprzeczę, bo to prawda. Latias była pierwszą dziewczyną, którą obdarzyłem uczuciem. Wcześniej podobały mi się Misty i Melody, jednak moją pierwszą prawdziwą miłością była właśnie Latias. Drugą była Dawn, zaś trzecią i nareszcie spełnioną jesteś ty.
- Jak mi miło! Do trzech razy sztuka! - zakpiłam sobie - Tylko, że jak jesteś ze mną, to życzę sobie, abyś mnie nie lekceważył.
- Ja cię przecież nie lekceważę! - zaprotestował Ash.
- Odniosłam inne wrażenie. Cały czas tylko latałaś za Latias, huśtałeś się z nią i biegałeś po łące. Wyglądaliście jak para zakochanych.
- Sereno, Latias jest moją przyjaciółką. Kocham ją jedynie jak siostrę, jak bliską mi osobę, ale nie jestem w niej zakochany. Już nie.
- Może we mnie też już nie jesteś zakochany?! - zapytałam, a w moich oczach pojawiły się łzy.
Ash lekko zacisnął ze złości pięść, gdy to usłyszałam.
- Teraz to już przesadziłaś, wiesz?! Przyznaję, że być może za bardzo się nią dzisiaj zajmowałem, ale nie powinnaś na mnie z tego powodu naskakiwać. Jak mi masz coś do zarzucenia, to powiedz mi to na spokojnie.
- A zatem na spokojnie ci teraz mówię, że mam już dość tej twojej słodkiej przyjaciółeczki! - wybuchłam zrozpaczona - Mam jej serdecznie dosyć! Wiecznie tylko się do ciebie uśmiecha, łapie cię za rękę, a przy każdej okazji, jaką tylko znajdzie, przytula się do ciebie! Nie myśl, że mnie to nie drażni!
- Sereno, proszę cię...
- Nie! O nic mnie nie proś! Jeśli chcesz być moim chłopakiem, to bądź wobec mnie fair!
- A nie jestem wobec ciebie fair?
- Nie i będziesz tak długo, dopóki ta Pokemonka się kręci koło ciebie!
Ash spojrzał na mnie wówczas groźnym wzrokiem i powiedział:
- Przykro mi, że czujesz się źle w obecności Latias, ale ona nie jest twoją rywalką. Zrozum to. Nie jest nią i nigdy nie będzie. Mam nadzieję, że jutro rano, jak już się uspokoisz, zrozumiesz to i przestaniesz się nakręcać.
To mówiąc położył się na swoim hamaku i odwrócił do mnie plecami.
- Jasne, oczywiście! Obraź się na mnie! Uciekaj od rozmowy! Tylko na tyle cię stać! Żałosne chłopaczysko! - wydarłam się na niego, widząc, w jaki sposób zareagował na moje zarzuty.
Pikachu, obserwujący ze smutkiem całe to wydarzenie, popatrzył na mnie ze smutkiem w oczach.
- A ty się co gapisz, co?! - warknęłam na niego wściekle.
Pokemon przerażony skulił uszy po sobie, zapiszczał i wskoczył na hamak obok Asha, mocno się do niego przytulają. Widząc to natychmiast pożałowałam swoich słów, ale było już za późno, aby je cofnąć.
Chwilę później do pokoju weszli Clemont, Bonnie i Dawn.
- O! Wy już w łóżkach?! - zdziwiła się panna Meyer.
- Właśnie! Myślałam, że jeszcze zagramy sobie w karty - powiedziała moja przyszła szwagierka.
- Nie mam nastroju - burknęłam niechętnym tonem.
- Ani ja - dodał Ash tym samym tonem.
- OK. Jak tam sobie chcecie - rzekła pojednawczym tonem jego siostra - Mam tylko nadzieję, że jutro wam przejdzie.
- Pewnie się pokłócili i dlatego teraz tak się zachowują - stwierdziła Bonnie głośnym szeptem.
- Pokłóciliście się? - zapytał Clemont - Wolno wiedzieć, o co?
- NIE! NIE WOLNO! - ryknęliśmy jednocześnie ja i Ash.
Nasz krzyk lekko przeraził Piplupa, który zleciał z ramienia Dawn i spadł na podłogę, jak i również Dedenne. Mały z miejsca się rozpłakał, przez co Pikachu podbiegł do niego i zaczął go czule głaskać po główce.
- Dobrze, już dobrze. Coście dzisiaj tacy nerwowi, co? - jęknął załamanym głosem Clemont, kończąc tę raczej kiepskiej jakości rozmowę.
***
Większą część nocy spędziłam, płacząc w moją poduszkę z bezsilnej złości oraz rozpaczy. Czułam, że tracę mojego ukochanego, a najgorszym był fakt, że nie byłam w stanie nic na to poradzić. Latias zabierze mi Asha, to więcej niż pewne, a ja zostanę sama jak palec ze złamanym sercem. Takie oto myśli krążyły mi po głowie, gdy zasypiałam. A kiedy już w końcu zasnęłam, to zaczęły mnie nagle prześladować koszmary. Widziałam w nich Latias całującą się z Ashem, następnie łapie go za rękę i zaczyna z nim biec przed siebie. Załamana ruszyłam za nimi, ale nie zdążyłam ich dogonić. Chwilę później oboje, wciąż trzymając się za ręce, zeskoczyli z pagórka, na który wcześniej wbiegli zaczęli unosić się w powietrze. Ruszyłam za nimi, nawołując Asha, jednak on mnie nie słyszał. Zeskoczyłam z pagórka próbując również unieść się w powietrze, ale nie zdołałam tego zrobić i spadłam w przepaść. Pode mną było rozszalałe morze i ogromne, ostro zakończone skały. Leciałam na nie z zawrotną szybkością. Ostatnim wysiłkiem spojrzałam w górę i ujrzałam Asha, który trzymał Latias za rękę i patrzył na mnie z jakąś taką dziwną obojętnością. Na twarzy jego „przyjaciółki“ zaś widniał ten uśmiech, którym go raczyła, co zawsze mnie denerwowało. Ten jej okropny, spokojny oraz delikatny uśmiech, którego nie cierpiałam wręcz całym sercem. To był ostatni widok, jaki widziałam, zanim spadłam na skały.
W tej samej chwili się obudziłam. Przerażona tą okropną wizją, zerwałam się z pościeli i rozejrzałam dookoła. Nikogo nie było w pokoju. Zdziwiło mnie to. Przecież zawsze, kiedy się budziłam, to wszyscy jeszcze spali albo dopiero co zaczynali wstawać. Tymczasem tego dnia było inaczej. Zaintrygowana spojrzałam więc na budzik stojący na szafce. Wskazywał on godzinę 10:05.
- A niech to! Już tak późna godzina?! - zawołałam zdumiona, łapiąc się za głowę - Myślałam, że jest wcześniej! Zaspałam! Pierwszy raz w życiu zaspałam!
Zdumiona i przerażona błyskawicznie zeskoczyłam z łóżka, przebrałam się, po czym zbiegłam na dół. Tam zastałam już moją mamę rozmawiającą wesoło z Delią. Na mój widok obie uśmiechnęły się delikatnie.
- No proszę, nasza droga śpiąca królewna wreszcie się obudziła. Jak miło - powiedziała moja mama ironicznym tonem - Już tam chciałam po ciebie wysłać Fletchlinga, aby cię obudził, ale na swoje szczęście sama tu zeszłaś.
- Mamo... Pani Ketchum... A gdzie są wszyscy? - zapytałam, ignorując przy tym zupełnie złośliwe słowa mojej mamy.
- Zjedli śniadanie i poszli sobie pograć w piłkę - odpowiedziała mi Delia - Zostawili jednak kilka kanapek dla ciebie.
- Nie zaczekali na mnie? - zdziwiłam się.
- Chcieli, ale powiedziałam im, żeby poszli skorzystać ze świeżego powietrza - stwierdziła moja mama, powoli sącząc herbatę ze swojej filiżanki - Poza tym nie wiedzieli, kiedy wreszcie się raczysz obudzić.
- Miałam koszmary w nocy i kiepsko spałam - powiedziałam siadając przy stole i zaczynając pożerać kanapki, które łaskawie zostawili mi moi przyjaciele.
- Rozumiem. Ciężko się śpi, gdy koszmary nas dręczą. Wiem coś o tym - powiedziała moja mama, uważnie lustrując mnie wzrokiem.
Szczerze mówiąc, to wątpiłam, żeby moja mama coś o tym wiedziała, ale darowałam sobie komentarz odnośnie jej słów.
- Ale czujesz się już lepiej, prawda? - zapytała z troską w głosie Delia - Nie trzeba ci niczego? Może chcesz zażyć syropu na ból głowy?
- Dziękuję, proszę pani. Naprawdę nie trzeba - pokręciłam przecząco głową.
Mówiłam do Delii per „pani“ z powodu obecności mojej mamy. Nie chciałam jej oznajmiać, że ja i mama mojego chłopaka jesteśmy ze sobą już na „ty“. Pewnie zaraz bym została uraczona „mądrym” wykładem na temat tego, że nie wypada tak postępować wobec dorosłych osób, nawet jeśli nam one na to pozwalają, że niby to jest niegrzeczne i oznacza brak szacunku. Delia zresztą doskonale mnie rozumiała i pozwalała, abym oficjalnie mówiłam do niej „proszę pani“, jednak kiedy tylko zostałyśmy same, to natychmiast obie przechodziłyśmy na mówienie sobie po imieniu.
- Na pewno wszystko dobrze? Wyglądasz jakoś blado - zapytała mnie Delia Ketchum z troską w głosie.
- Właśnie, Sereno. Nie wyglądasz najlepiej - dołączyła do niej moja mama, choć w jej głosie było zdecydowanie mniej troski.
- Nie, naprawdę. Wszystko w porządku. Mówiłam, po prostu źle się czuję po tych koszmarach i nic poza tym - odpowiedziałam wymijająco.
To mówiąc wepchnęłam sobie do ust ostatni kawałek ostatniej kanapki, po czym popiłam ją herbatą i narzuciłam na siebie plecak.
- Muszę już lecieć. Znajdę Asha i pozostałych! - zawołałam energicznie - Nie wiesz, mamo, dokąd poszli?
- Niedaleko. Są na najbliższym boisku - odpowiedziała mi rodzicielka.
- Rozumiem. Dzięki, mamo.
Pocałowałam swoją mamę w policzek i wybiegłam z domu. Chwilę później ruszyłam w kierunku boiska mając nadzieję, że kiedy zagramy wspólnie w piłkę, to wówczas cała ta wczorajsza kłótnia pójdzie w niepamięć. Poza tym chciałam pomówić na spokojnie z moim chłopakiem i wyjaśnić sobie z nim pewne sprawy.
W końcu znalazłam się w okolicach boiska, lecz zanim do nich dotarłam, zobaczyłam Asha który stał właśnie obok Latias opierającej się o drzewo. Był odwrócony do mnie tyłem, więc mnie nie widział. Poczułam na ten widok, że serce mi się ściska. Znowu odezwała się we mnie zazdrość, która nakazała mi podejść do nich po cichu i podsłuchać, o czym oni rozmawiają. Gdybym posłuchała wtedy głosu rozsądku i odeszła od tego miejsca jak najdalej, wówczas nie doszłoby do tego wszystkiego, do czego doszło. Ale niestety zazdrość wzięła we mnie górę, więc korzystając z tego, że oboje mnie nie widzą, podkradłam się, schowałam w krzakach, po czym zaczęłam podsłuchiwać.
- Wiesz, Latias... Dużo myślałem o tym wszystkim, co nas spotkało i muszę stwierdzić, że naprawdę bardzo dobrze się przy tobie czuję - mówił Ash, opierając się łokciem o drzewo i patrząc na swoją rozmówczynię.
Latias uśmiechnęła się do niego delikatnie i popatrzyła mu w oczy. Jej twarz nie wyrażała zbyt wiele. Twarz Asha zaś zakrywały częściowo przeciwsłoneczne okulary, przez które trudno było dojrzeć jego oczu, a tym samym i spojrzenie. Zdziwiło mnie to. Wcześniej mój chłopak nigdy nie zakładał przeciwsłonecznych okularów, nawet w wielki upał. Czemu nagle to zrobił? Bardzo dziwne. Do tego mówił jakimś dziwnym głosem. Bardzo dziwnym, takim lekko ochrypłym, jakby go bolało gardło.
Gdybym myślała racjonalnie, to wszystko dałoby mi wówczas bardzo dużo do myślenia, lecz niestety, zazdrość zamknęła we mnie dostęp do rozumu, dlatego wysunęłam się lekko z krzaków, aby lepiej słyszeć, o czym też mówi Ash i dalej podsłuchiwałam.
- Latias... Wiesz, ta nasza wspólna przygoda w tym mieście, w którym to się spotkaliśmy... w Wysokim Morzu... Na zawsze nas połączyła - mówił dalej Ash, a jego głos stawał się coraz bardziej romantyczny - Ja wiem, że pewnie uważasz, że taka miłość nie ma przyszłości. W końcu jestem człowiekiem, a ty Pokemonem. Ale ja wiem... Ja wiem, że jesteśmy dla siebie stworzeni.
Ash złapał mocno dłonie Latias w swoje i mówił dalej:
- Ja to wiem i ty na pewno też to wiesz.
Latias spojrzała na niego zdumionym wzrokiem nie wiedząc, co ma zrobić, po czym odsunęła się lekko i zaczęła coś pokazywać na migi. Ash chyba jednak tego nie zrozumiał, gdyż złapał ją w objęcia i powiedział:
- O co ci chodzi, Latias? O Serenę, tak? O niej tak mamroczesz na migi? O niej mi chcesz mówić? A ja nie chcę, byś mi o niej mówiła! Serena nic dla mnie znaczy! To ciebie kocham i zawsze kochałem.
Pokemonka próbowała się wyrwać z jego objęć, jednakże on mocno ją w nich trzymał.
- Zostałem chłopakiem Sereny tylko dlatego, żeby zapomnieć o tobie. Nie sądziłem bowiem, że jeszcze się kiedyś spotkamy. Ale teraz, kiedy to nastąpiło, musimy być razem. Latias, ja cię kocham!
To mówiąc, chłopak przechylił się, aby ją pocałować.
Tego już było dla mnie za wiele. Słowa Asha zraniły mnie dogłębnie. Nie rozumiałam, dlaczego tak mówi. Poczułam tylko, jak mi serce krwawi. Kiedy zaś mój chłopak wyraźnie próbował pocałować moją rywalkę, to tylko pogorszył moje samopoczucie i wzbudził we mnie gniew. Wściekła wybiegłam więc z krzaków i podbiegłam do nich.
- Ty zdrajco! Ty draniu jeden! Jak mogłeś mi coś takiego zrobić, co?! Jak mogłeś?! - zaczęłam krzyczeć, uderzając dziko Asha pięściami w tors - Jak ty w ogóle mogłeś?! I to po tym wszystkim, co mi wczoraj powiedziałeś, że ona jest dla ciebie tylko przyjaciółką?! Naprawdę nie rozumiem, jak mogłeś mi coś takiego zrobić, Ash!
Chłopak spojrzał na mnie ze stoickim spokojem, poprawił sobie lekko palcem na nosie przeciwsłoneczne okulary, po czym powiedział:
- Takie jest życie, kochanie.
- ŻE CO?! Takie jest życie?! A więc tylko tyle masz mi do powiedzenia? - zawołałam zrozpaczona czując, że serce rozpada mi się na tysiąc kawałków.
- A co jeszcze miałbym ci powiedzieć? - odpowiedział mi złośliwie pytaniem na pytanie Ash.
Następnie odszedł spokojnym krokiem tak, jakby nic się nie stało.
Latias podeszła do mnie i położyła mi dłoń na ramieniu.
- Nie dotykaj mnie! - ryknęłam na nią oburzona - Nie dotykaj mnie lepiej! To wszystko jest twoja wina! Gdybyś nie przyjechała z Misty na jego urodziny, nic by się nie stało i Ash byłby dalej ze mną! A tak co?! Odebrałaś mi go! Odebrałaś, Latias?! Za co?! Powiedz, za co mi to robisz?! Dlatego, że ty się w nim kochasz, to ja muszę cierpieć?! Najlepiej by było, gdybyś w ogóle znikła z naszego życia i więcej się w nim nie pojawiała!
Dziewczyna zrobiła smutną, a wręcz przerażoną minę, ale jako, że w ludzkim ciele była niemową, nie potrafiła mi nic powiedzieć. Ja natomiast byłam wściekła, więc wygarnęłam jej całą tyradę okrutnych oraz bezlitosnych słów, w których wyzwałam ją od najgorszych. Latias nie mogła tego dłużej znieść, a więc ukryła twarz w dłoniach i płacząc uciekła. Ja zaś stałam wpatrując się w nią długo, póki nie zniknęła mi z pola widzenia, po czym sama zaczęłam płakać.
- Hej, Serena! Co się stało?! Czemu płaczesz?! - odezwał się nagle za mną głos Bonnie.
Dziewczynka podeszła do mnie z troską w spojrzeniu i złapała mnie za rękę. Otarłam szybko łzy i spojrzałam na nią.
- Spokojnie, Bonnie. Nic się nie stało. Tak tylko zrobiło mi się jakoś smutno - odpowiedziałam smutnym głosem.
Ona jednak nie uwierzyła i popatrzyła na mnie uważnie.
- Sereno, mnie nie okłamiesz. Przecież dobrze widzę, że coś ci się stało - powiedziała zadziornym tonem, zaciskając przy tym dłonie w pięści - Mów mi tu zaraz, kto cię skrzywdził? Powiedz, a zaraz pobiegnę mu przyłożę! Mów! Kto cię skrzywdził?!
- Ash - odpowiedziałam jej.
Panna Meyer zdziwiła się, gdy usłyszała mą odpowiedź.
- Ash? Jak to? Jak on cię skrzywdził? - zaczęła się dopytywać.
Nie wiem dlaczego, ale nagle język mi się całkiem rozwiązał i opowiedziałam dziewczynce wszystko, czego byłam świadkiem. Bonnie oczywiście wysłuchała mnie, po czym spojrzała na mnie zdumiona i powiedziała:
- Hmm... Wiesz, to trochę dziwne.
- Pewnie, że dziwne, Bonnie - załkałam zrozpaczona - Myślałam, że Ash mi nigdy tego nie zrobi, a tymczasem...
- To dziwne, bo wiesz... Ash jest cały czas na boisku - dokończyła swoją myśl dziewczynka.
- Jak to? - zdziwiłam się, słysząc słowa Bonnie.
- Mówię ci, że jest na boisku. Gra w piłkę z moim tatą, z moim bratem oraz Brockiem.
- Ale to niemożliwe! Przecież przed chwilą tu był i próbował całować się z Latias!
Bonnie zamyśliła się nad tym, co powiedziałam.
- Hmm... To naprawdę jest dziwne, bo Ash cały czas jest na boisku. Chyba, że korzystając z przerwy w grze przyszedł tutaj. Ale ja tam nie wiem. Może najlepiej chodźmy go o to zapytać?
- Jasne. Bo on mi powie prawdę, tak? - zakpiłam sobie.
- Sereno... Musimy to wyjaśnić. Chodźmy na boisku i zapytajmy się.
Dziewczynka złapała mnie za rękę i pociągnęła mocno w swoją stronę. Dość niechętnie poszłam za nią na boisku, na którym to rzeczywiście grali w piłkę Ash, Clemont, Brock oraz pan Meyer.
- O! No proszę, Serena! - zawołał bardzo wesoło mężczyzna na mój widok - Przyszłaś nam pokibicować?
- Miło nam będzie - powiedział z uśmiechem na twarzy Brock - Wiesz, gramy dwóch na dwóch. Clemont ze swoim tatą przeciwko mnie i Ashowi.
- Na razie przegrywamy, ale wynik wciąż może się zmienić - stwierdził z uśmiechem młody Meyer.
- Właśnie. Czy chcesz popatrzeć, Sereno? - zapytał Ash, ocierając sobie ręką pot z czoła.
Chłopak miał na sobie białą koszulkę, czerwone spodenki i adidasy, podobnie zresztą jak Clemont, Brock oraz pan Meyer. Bardzo mnie to zdziwiło, bo przecież przed chwilą Ash, gdy próbował pocałować Latias, nosił swoje zwykłe ubranie: szare dżinsy, niebieską bluzę, pod nią zaś czarną koszulkę oraz czerwono-białą czapkę z daszkiem na głowie, jak również te kretyńskie przeciwsłoneczne okulary. Od chwili, w której go przyłapałam in flagranti, minęło tylko kilka minut. Niby jak tak szybko zdążył się przebrać? To było podejrzane. Z tego więc powodu zamiast zrobić Ashowi dziką awanturę (jak wcześniej planowałam) podeszłam do niego i zapytałam:
- Ash, mogę cię o coś zapytać?
- Jasne, pytaj. Chłopcy, przerywamy na chwilę grę - zaśmiał się Ash, po czym wyjął butelkę z wodą i pociągnął z niej tęgiego łyka.
- Powiedz, czy przed chwilą całowałeś się z Latias?
C.D.N.
WOW.
OdpowiedzUsuńRozdział BOSKI, kochanie! Nie sądziłam, że taka spokojna Serena może być tak zazdrosna o Asha i robić mu takie sceny zazdrości. Takich sytuacji powiem Ci szczerze się nie spodziewałam.
I zakończyłeś w takim miejscu... Jesteś niczym Polsat xD
Na pewno już niedługo (a mówiąc niedługo mam na myśli jutro) przeczytam kolejny rozdział, zgodnie z obietnicą. :)