Zagadka dla ojca i syna cz. II
Po rozmowie z porucznik Jenny oboje powróciliśmy do restauracji, gdzie zajęliśmy się swoimi obowiązkami. A ponieważ mogliśmy w pełni zaufać naszym przyjaciołom, to powiedzieliśmy im, co na razie wiemy w całej tej sprawie. I tak nie wiedzieliśmy zbyt wiele, więc raczej nie mogliśmy w żaden sposób zagrozić śledztwu, które prowadziliśmy. Podczas wolnych chwil, a mam tu na myśli mycie brudnych naczyń, zastanawialiśmy się całą naszą grupą, kto może być winien.
- To musi być naprawdę niezła szajka - powiedziała Dawn - Bo przecież tak dobrze wykonać podróbkę statuetki, to nie pryszcz. Ciekawe, kto to zrobił?
- Może Arsene Lupin? Albo Fantomas? - zasugerował Clemont.
Wszyscy zmierzyliśmy go bardzo mrocznym spojrzeniem. Chłopak zmieszał się lekko, po czym zaczerwienił na twarzy i powiedział:
- No co? To przecież byli słynni przestępcy.
- O tak, słynni. Tyle tylko, że nieprawdziwi - stwierdziła złośliwym tonem Bonnie.
- Właśnie! Oni nigdy nie istnieli w realnym świecie - dodała Misty, mrucząc lekko pod nosem na znak irytacji.
- Ale przecież mogli istnieć. No co? Nie mogli? - powiedział Clemont, patrząc na nas pytająco.
- Poza tym ktoś się mógł naczytać o ich wrażej działalności i dużo się z tego, co przeczytał, nauczyć - dodał Brock, popierając Clemonta.
Misty głośno westchnęła, słysząc tę wymianę zdań.
- Świetnie, kolejny wariat - powiedziała załamanym tonem - Otaczają mnie sami wariaci. Z kim ja muszę pracować? Ale z drugiej strony czego ja oczekuję? Przecież Brock zawsze był walnięty.
- Wypraszam sobie! Jestem tylko trochę zwariowany i nic poza tym - rzekł Brock nieco urażonym tonem.
- Jasne. A kto wariuje na widok każdej ładnej spódniczki, co? - spytała z kpiną w głosie Misty.
- Przepraszam bardzo, moja panno, ale to jest chyba jakieś niedomówienie - odpowiedział jej złośliwie szef kuchni - Latam też za dziewczynami w sukienkach, spodenkach i spodniach, choć za tymi ostatnimi to raczej rzadziej. Mniej mi się one podobają.
- Domyślam się, bo w końcu w spodniach nóżek nie widać - zakpiła sobie rudowłosa.
- Jedno jest pewne, Brock ma gust - powiedziała Melody, wchodząc do kuchni z nową stertą brudnych naczyń - Szefowa przesyła nam tu więcej talerzy do mycia. Dzisiaj są godziny szczytu.
- To widać - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
Za Melody do pomieszczenia weszła Latias, która także trzymała w dłoniach całą stertę naczyń, które delikatnie mówiąc, wymagały porządnego szorowania. Zapowiadało się więc bardzo miłe popołudnie.
Latias podała stertę talerzy Ashowi, uśmiechając się do niego delikatnie. Oczywiście nie uszło mojej uwadze, że to zrobiła i że mój chłopak odpowiedział jej tym samym, co wręcz doprowadzało mnie do szału. Zdecydowanie ze strony tej mitycznej istoty w ludzkiej postaci to nie był tylko przyjacielski uśmiech. Daleko mu było do przyjacielskości. Od razu przypomniała mi się ta piosenka, którą grali nam uliczni muzycy. Piosenka ta sugerowała, że Latias kocha się w Ashu. Jej zachowanie zaś tylko to potwierdzało, a już zwłaszcza wtedy, kiedy mój chłopak wziął od niej stertę brudnych naczyń, wymieniając z nią uśmiechy. Niezadowolona tym widokiem zacisnęłam dłoń w pięść czując, że Latias wyraźnie zaczyna już przekraczać wszelkie granice. Moje serce zaś, co tu dużo mówić, poczuło ogromną zazdrość. Gdyby nie obecność naszych przyjaciół, to na pewno w końcu bym ją walnęła. To więcej niż pewne. Czułam w tej chwili taką złość i zazdrość, że rozum przestał u mnie nadawać swój program, a zamiast tego do mojej głowy zaczęły docierać jedynie bardzo negatywne emocje. Gdybym tylko wiedziała, jak poważne będą konsekwencje mojej zazdrości, to nigdy bym sobie na nią nie pozwoliła. Jednak nie mogłam tego wiedzieć, dlatego też później zrobiłam to, co zrobiłam.
Ale o tym będę mówić innym razem. Na razie zaś wrócę do fabuły.
***
Umyliśmy naczynia znacznie szybciej niż myśleliśmy, że to zrobimy. Udało nam się to głównie dlatego, że pomagały nam w tym wszystkim nasze Pokemony, przynajmniej te, które miały fizycznie możliwość, aby móc tego dokonać. Przede wszystkim robili to Pikachu, Chespin, Dedenne oraz Piplup. Ten ostatni należał do Dawn i przypominał z wyglądu małego, niebieskiego pingwina. Nie widzieliśmy go wcześniej, ponieważ zaraz po przybyciu do Alabastii Dawn powierzyła swego Pokemona miejscowej siostrze Joy, która to odkryła w nim pierwsze symptomy groźnej choroby zakaźnej, także biedny stworek musiał ponad tydzień spędzić na rekonwalescencji. Na szczęście wyzdrowiał i mógł nam potem pomagać w myciu naczyń. Co prawda był nieco niezdarny, przez co dosyć często się przewracał, na szczęście wiedząc o tym powierzyliśmy mu jedynie mydło albo ręczniki, więc szkód z powodu jego uroczej niezdarności nie było.
Po zakończeniu pracy, poszliśmy wszyscy na ryby, aby się jakoś zrelaksować i spokojnie porozmawiać o prowadzonej przeze mnie oraz Asha sprawie. Jednak nasza rozmowa nic nie dała i w końcu postanowiliśmy pomówić o czymś innym.
Jeżeli chodzi o mnie, to ogólnie rzecz biorąc, nie prowadziłam konwersacji. Wciąż byłam zajęta wpatrywaniem się wzrokiem bazyliszka w Latias, która ciągle się uśmiechała do Asha, na co on odpowiedział jej od czasu do czasu również uśmiechem - trudno mi jest powiedzieć, czy tylko przyjaznym. Doprowadzało mnie to do szału.
- Jesteś zazdrosna? - zapytała nagle Melody, która siedziała po mojej lewej.
- Słucham? Ja zazdrosna? Jeszcze czego... A niby o kogo? - udawałam, że nie wiem, o co jej chodzi.
Melody zachichotała wesoło na znak, że mi nie wierzy.
- Jasne, niby o kogo? Doskonale wiesz, o kim mówię. Jesteś zazdrosna, że Ash tyle czasu poświęca Latias, mam rację?
Spojrzałam na Melody nieco złym wzrokiem. Miała rację, byłam o to, o czym mówi, zazdrosna, ale jakoś nie miałam specjalnie ochoty na to, aby rozmawiać z nią na ten temat.
- Zgoda, może i jestem nieco zazdrosna, ale to nie powinno cię interesować - odpowiedziałam nieco niegrzecznie.
- Matko kochana sponiewierana... A coś ty taka niemiła, co? - zaśmiała się Melody sprawdzając, czy już coś złowiła - Przecież ja nie jestem wobec ciebie złośliwa. Tylko zadałam ci pytanie.
- Bądź więc uprzejma o to nie pytać - odburknęłam - W końcu to nie jest twój interes.
- Może i nie mój, ale szkoda mi patrzeć na ciebie, jak się męczysz i to w dodatku niepotrzebnie - mówiła dalej moja przyjaciółka.
- Co masz na myli? - spojrzałam na nią zaintrygowana.
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie i powiedziała:
- Ash cię kocha i tylko ty mu się podobasz... A to, że w nim samym się kocha wiele dziewczyn, powinno ci tylko imponować. To dowodzi, że jest on naprawdę przystojnym i super facetem. Przy okazji to ci także powinno przynosić zaszczyt, że wśród wszystkich dziewczyn na świecie taki przystojniak kocha ciebie i tylko ciebie.
- Mówisz to dlatego, że tak naprawdę myślisz, czy dlatego, żeby mnie jakoś podnieść na duchu? - zapytałam.
- Oczywiście, że to pierwsze - zachichotała Melody, patrząc na mnie uważnie - Wiem, że on cię kocha i tylko ty mu się podobasz. To więcej niż pewne. A to, że inne się w nim kochają, nie powinno cię przejmować. On po prostu się podoba dziewczynom. Jest on typem faceta, o którym niejedna dziewczyna marzy.
- Ty też? - zapytałam nieco zadziornym tonem.
Przyjaciółka uśmiechnęła się do mnie tajemniczo i odpowiedziała:
- Być może...
Rozmowa z Melody nieco mnie podniosła na duchu, ale tylko nieco. Nadal czułam lekką niechęć do Latias i wiedziałam, że wzbiera we mnie gniew na nią i prędzej czy później ten gniew może wybuchnąć i to z całą mocą. Niestety, moje przeczucia mnie nie myliły, jak później miała mi udowodnić przyszłość.
Naszą konwersację przerwał nagle wesoły okrzyk Asha. Okazało się, że coś złowił. Radośnie zerwał się z miejsca, na którym siedział, po czym zaczął ciągnąć ku sobie swoją zdobycz. Jednak ku swemu rozczarowaniu zamiast ryby na końcu wędki zobaczył Chespina Clemonta. Najwyraźniej ten mały, pokemoni cwaniak jakoś zorientował się, że jako przynętę użyliśmy Pokeptysiów mojej produkcji, a ponieważ miał do nich wielką słabość, to połakomił się na nie i próbował je zjeść, ale przy próbie zjedzenia ciastka z przynęty Asha zaczepił się podniebieniem o haczyk i nie mógł się już od niego uwolnić.
- Hej! A co to ma być, co?! Tego to ja nie jadam! - zaśmiał się Ash, widząc Pokemona na końcu swej wędki.
- Ale numer! - zawołała Bonnie na widok stworka.
- Ja wiedziałam, że łakomstwo cię kiedyś zgubi, Chespin - zaśmiałam się, od razu odzyskując dobry humor.
- Och, Chespin! I co ty najlepszego wyprawiasz?! Wstyd mi tylko przynosisz! - jęknął załamanym tonem Clemont, łapiąc się za głowę.
- Co z nim zrobimy? - zapytała wesoło Melody.
- Odczepmy go wreszcie od mojej wędki, bo przecież biedak się tylko męczy - powiedział Ash litościwym głosem.
Brock, który był najbardziej z nas wszystkich doświadczony pod względem medycznym, uwolnił Pokemona od męki. Powoli i ostrożnie wyjął z jego buzi haczyk i już po chwili Chespin był wolny. Clemont zaś podziękował Brockowi za pomoc, a następnie załamany wydobył pokeball i zamknął w nim niesfornego Pokemona.
- Jakie to upokarzające! - jęknął chłopak, opuszczając załamany głowę.
Wszyscy ryknęliśmy gromkim śmiechem na ten widok.
- Strasznie zabawne, wiecie?! - mruknął wynalazca.
Łowiliśmy ryby jeszcze jakiś czas, po czym wracaliśmy do domu. To znaczy poszliśmy tam ja, Ash, Clemont, Bonnie i Dawn, zaś Brock, Misty, Melody i Latias skierowali swe kroki do Centrum Pokemon, gdzie mieli swoje pokoje. Po drodze opowiedziałam Dawn o swoich niepokojach wobec Asha oraz Latias. Dziewczyna stwierdziła jednak to samo, co Melody, że Ash jest mi wierny i z pewnością nie zamierza latać za innymi spódniczkami, zaś Latias po prostu lubi i nic poza tym.
- Ale ja naprawdę nie rozumiem, czemu wszystkie dziewczyny się muszą kochać w moim chłopaku? - zapytałam nieco załamanym tonem - Co to innych już na świecie nie ma, tylko mój?
- Tak to już jest być dziewczyną Jamesa Bonda. Zawsze ma się jakieś powody do zazdrości - zaśmiała się Dawn.
Żart ten ubawił także i mnie, więc do domu wróciliśmy w wesołej atmosferze. Niestety, minęła ona bezpowrotnie, gdy zobaczyliśmy w salonie Josha Ketchuma. Jego obecność dalej działała na Asha niczym czerwona płachta na byka i prawdę mówiąc trudno się było temu dziwić. Mimo wszystko miałam wielką nadzieję, że wreszcie ojciec i syn odnajdą wspólny język. Niestety, obaj byli bardzo uparci, ponadto chyba pan Ketchum nadal wychodził z założenia, że nie zrobił nic złego. Przynajmniej ja odnosiłam takie wrażenie, jednak mogłam się mylić. Ostatecznie mnie, jako dziewczynie Asha, zdecydowanie trudno było patrzeć na całą sprawę konfliktu pomiędzy ojcem a synem obiektywnie i bez żalu do przyszłego teścia.
Wracając jednak do fabuły mojej historii, to gdy przybyliśmy, Delia ponownie rozmawiała z Joshem. Najwidoczniej mężczyzna chciał za wszelką cenę nawiązać kontakt z synem, ale nie wiedział, jak to zrobić. Gdy przybyliśmy, to wypytywał o to mamę Asha, która zaczęła sobie ironizować i kpić ze swojego rozmówcy, co jak wiadomo, doprowadzało mężczyznę do szału. Oboje byli tak zajęci sobą, że nawet nie zauważyli naszego przybycia.
- Ale czego ty właściwie ode mnie oczekujesz, Josh? - zapytała pani Ketchum po chwili milczenia - Niby jak mam ci pomóc? Nie jest mi miło, że Ash z tobą nie rozmawia, ale sam jesteś sobie winien. Tak długo miałeś go w nosie...
- Ja wcale nie miałem go w nosie - przerwał jej ex-mąż, przechadzając się nerwowo po pokoju - Wiesz doskonale, że kocham mojego syna.
- Kochasz? - parsknęła ironicznym śmiechem Delia - Właśnie mieliśmy tego dowód. Ładnie go kochasz. Tak bardzo, że zostawiłeś mnie zaraz po tym, jak dowiedziałeś się, że on ma się urodzić.
- Nie jestem z tego dumny, wiesz przecież! - tłumaczył się jej Josh - Chciałem wtedy podróżować i zdobywać sławę, a nie zmieniać pieluchy. Po prostu nie byłem gotowy na bycie ojcem.
- A teraz nagle jesteś? Dość późno ci się zebrało na ojcowskie uczucia.
- Nie możesz jednak mi powiedzieć, że wcale nie interesowałem się moim synem. Dzwoniłem do ciebie tak często, jak się dało i wypytywałem o jego postępy w spełnianiu marzeń.
- To prawda, robiłeś to, a ja przekazywałam Ashowi twe pozdrowienia. Ale chyba nie sądzisz, że jeden telefon od czasu do czasu, to wszystko, czego może oczekiwać syn od ojca.
- Mimo wszystko nie możesz jednak powiedzieć, Delio, że się nim wcale nie interesowałem.
- Może i nie mogę. Ale Dawn? Co o niej mi powiesz?
- Nie mieszaj jej do tego. Dawn to sprawa między Johanną a mną.
- Johanna... Ładne imię... Biedna kobieta... Czy ją także porzuciłeś, kiedy się dowiedziałeś, że jest w ciąży, co?
- Nie... Rozstaliśmy się, gdy Dawn miała trzy latka. Ja wtedy chciałem znowu podróżować i zdobywać sławę. Johanna zaś tego nie rozumiała. Uważała, że jako głowa rodziny powinienem siedzieć w domy i dbać o żonę i dziecko. Ale mnie ciągnęło w świat. Taki już jestem. Nie mogę długo usiedzieć w jednym miejscu. Muszę od czasu do czasu wyruszyć na jakąś włóczęgę i nic na to nie poradzę. Tylko, że ja bym wrócił. Podróżowałbym, może i długo, ale bym wrócił.
- Tak, po kilku latach, kiedy Dawn byłaby już w takim wieku, że sama rozpoczęłaby swoją podróż? Naprawdę, bardzo to ojcowskie podejście do sprawy, nie ma co.
- Doprawdy? A nasz syn, Ash? To niby co? Ile lat nie było go w domu? Jak często go widziałaś przez ostatnie parę lat?
Delia powoli wstała od stołu, przy którym wcześniej siedziała, po czym zaczęła mówić:
- Mój syn kiedyś musiał wyruszyć w swoją podróż. To było w końcu jego marzenie.
- Podróże to były również i moje marzenie, ale ty tego nie zaakceptowałaś. Johanna tak samo. Obie tego nie akceptowałyście.
- Dlatego zostawiłeś mnie, a później ją? Ash i Dawn opuścili rodzinne domy, ale oni jeszcze są dziećmi, które dopiero dorastają. Przecież prędzej czy później pisklaki muszą wyfrunąć z gniazda. Nie możemy wiecznie ich trzymać przy sobie. To jest egoizm. Nie porównuj się więc do swoich dzieci. Ash może i mnie opuścił, ale ja sama tego chciałam. Sama pragnęłam, żeby realizował on swoje marzenia. Gdybym mu zabroniła, nigdy by nie odszedł. Wiem to, bo go bardzo dobrze znam, w przeciwieństwie do ciebie. Rozumiesz, Josh? Ja go znam. No, a ty go znasz? Powiedz... Znasz swojego syna? Wiesz np. co lubi jeść? Jaki ma ulubiony kolor? Albo jak ma na imię jego dziewczyna?
- Serena - odpowiedział Josh.
Delia parsknęła śmiechem.
- Chociaż coś zapamiętałeś, człowieku, ale nie myśl, że to wystarczy, żeby odzyskać jego miłość. Straciłeś ją już dawno temu, na własne zresztą życzenie. Nie porównuj się więc do Asha. On nie miał obowiązków wobec żony i dzieci. Ty je miałeś, ale je zlekceważyłeś. To typowe zresztą dla ciebie. Matka mnie ostrzegała, żebym za ciebie nie wychodziła. Mówiła mi, że będę jeszcze gorzko przez ciebie płakać, bo jesteś jej zdaniem lekkoduchem i nie masz za grosz odpowiedzialności. Dziękuję Bogu, że nie dożyła tej chwili, gdy mnie zostawiłeś. Chociaż też żałuję, że nie miała okazji poznać swojego wnuka. Byłaby z niego bardzo dumna i na pewno by go kochała. Tak, na pewno by kochała swojego wnuka! Swojego wnuka, a twojego syna, którego ty się wyrzekłeś zanim się jeszcze narodził!
- Ale ja go wcale nie chciałem!
Ash zrobił krok do przodu, ledwo jego ojciec to powiedział. Dopiero wtedy Josh się zorientował, że chłopak jest w domu i wszystko słyszy, zaś teraz właśnie usłyszał, jak jego własny ojciec powiedział, że go nie chciał. To musiał być dla mego chłopaka naprawdę bolesny cios.
- Nie chciałeś? Dziękuję, tatusiu. Nareszcie powiedziałeś prawdę - wysyczał Ash, podchodząc do ojca - A tak przy okazji, to czy Dawn też nie chciałeś?
- Ash, to nie tak.... Ja nie to miałem na myśli... Ja... - zaczął się nam tłumaczyć Josh Ketchum - Musisz zrozumieć... To wszystko mnie przerosło i nie wiedziałem, co mam zrobić. Nie chciałem tak szybko zostawać ojcem. Chciałem się spełniać, realizować marzenia. Ash... Spróbuj mnie zrozumieć. Ty przecież też miałeś swoje marzenia, które bardzo chciałeś realizować. No sam powiedz! Miałeś marzenia, prawda?
- O tak, tato! Ja miałem swoje marzenia. Miałem i je realizowałem. Ale nie kosztem marzeń innych ludzi - powiedział zaciętym tonem Ash - Miałem także jedno, wielkie marzenie, które się nigdy nie spełniło. Chciałem mieć ojca. Ojca, który by mnie kochał.
- Ale ja cię kocham, synu.
Zanim się zorientowaliśmy, Ash wymierzył swojemu ojcu silny cios pięścią w szczękę. Josh Ketchum zatoczył się lekko i opadł na podłogę. Widocznie uderzenie było naprawdę mocne. Zaskoczyło mnie to. Nie wiedziałam, że Ash tak umie. Na ten widok Pikachu oraz Dedenne zapiszczeli przerażeni, Bonnie jęknęła, Clemont i Dawn westchnęli głęboko, zaś Delia zawołała:
- Ash!
Dawn podbiegła do brata i zapytała:
- Ash, jak mogłeś?! To nasz ojciec!
- Nasz ojciec?! A czy nie słyszałaś, co ten nasz ojciec właśnie przed chwilą powiedział?! - odkrzyknął siostrze Ash - On nas nigdy nie chciał. W każdym razie nie mnie. Z tobą jeszcze został przez trzy lata, zanim znowu zachciało mu się podróży. Mnie on zostawił od razu. Ty przynajmniej miałaś ojca. Może i krótko, ale miałaś. Ja nie miałem go nigdy. Nie miałem i nie chcę już mieć! A już na pewno nie takiego, który nigdy mnie nie chciał!
To mówiąc jej brat pobiegł do swojego pokoju. Delia i Dawn pomogły się podnieść Joshowi z podłogi.
- Tato, przepraszam cię za Asha... Nie powinien był... - zaczęła panna Seroni, ale Josh jej przerwał.
- Nie, córeczko. On ma niestety rację. Żaden ze mnie ojciec. Dopiero teraz to rozumiem. Miałem swoją szansę na zdobycie prawdziwego szczęścia, jakim jest rodzina i ją zmarnowałem. Do tego jeszcze dwukrotnie - powiedział mężczyzna, masując sobie szczękę - Mocny cios. W innych okolicznościach pogratulowałbym Ashowi.
- W innych okolicznościach nie miałby powodu, aby cię walnąć - mruknęła Dawn podchodząc do mnie, Clemonta i Bonnie - Sereno... Możesz iść zobaczyć, co u Asha? Nie powinien być teraz sam.
- Tak, masz wszelką rację. W takiej sytuacji nikt nie powinien zostawać sam - odpowiedziałam jej, po czym poszłam do pokoju Asha.
Zastałam tam już mojego chłopaka. Siedział on na łóżku i płakał. Podeszłam do niego powoli i położyłam mu czule dłoń na ramieniu. Odwrócił się wówczas i spojrzał na mnie.
- Ash...
Tylko tyle zdołałam z siebie wykrztusić. Nic ponad to. Nie wiedziałam, co mogłabym jeszcze powiedzieć w tej sprawie. Chciałam jednak w jakiś możliwy sposób podnieść mego chłopaka na duchu. Wiedziałam oczywiście, że nie będzie to łatwe.
Tymczasem Ash patrzył na mnie smutnym wzrokiem i powiedział:
- Sereno... On mnie nie chciał... Powiedział, że mnie nigdy nie chciał... Jak on tak mógł? Sądziłem, że mimo odejścia od mamy, jednak mu na mnie zależało. A tymczasem...
Więcej nie zdołał on z siebie wydusić, gdyż znowu zaczął płakać. Usiadłam na łóżku obok niego i przytuliłam jego głowę do swego serca.
- Spokojnie, Ash... Spokojnie... To wszystko boli, wiem. Ale to minie... Jestem pewna, że minie... Nawet po najgorszej nocy wzejdzie kiedyś słońce.
- Tak myślisz? - spytał Ash, powoli przestając płakać.
- Jestem tego pewna - odpowiedziałam mu.
Chwilę tak trzymałam swego chłopaka w ramionach, pozwalając mu się w pełni wypłakać. Nieco później przyszła do nas Dawn z wiadomością, że dzwoni porucznik Jenny i chce rozmawiać z Ashem, bo chodzi jej o sprawę, którą on się zajmuje. Mój chłopak szybko więc otarł łzy z oczu i zszedł ze mną na dół do aparatu telefonicznego.
- Ash, sprawdziłam już tę kobietę oraz tę jej babcię chorą na kleptomanię - powiedziała na dzień dobry Jenny - Miałeś jednak rację. To był fałszywy trop. Ta staruszka naprawdę leczy się na kleptomanię.
- A więc mogła ukraść falsyfikat tej statuetki? - zapytał Ash - Tylko jak w ogóle do tego doszło?
- Bo widzisz, tego samego dnia, w którym Annie i Oakley dokonały tego swojego włamania, w willi odbyło się przyjęcie. Jej właściciel zaprosił do siebie wiele osób z tzw. towarzystwa - zaczęła nam wyjaśniać porucznik Jenny - To podczas tego przyjęcia ktoś musiał dokonać zamiany figurki na falsyfikat, potem zaś, w trakcie tej samej zabawy ta staruszka z kleptomanią gwizdnęła podróbkę i wyniosła ją w swojej torebce. Statuetka nie jest duża, zmieściła się więc w torebce bez problemu.
- I co? Właściciel niczego nie zauważył? - zapytałam bardzo zdumiona tym, co właśnie usłyszałam.
- Pewnie zauważyłby, gdyby nie to, że zaraz po zakończeniu przyjęcia Annie i Oakley, które wiedziały, kiedy ta impreza dobiegnie końca, rozpoczęły realizację swego planu. Zaraz po wyjściu gości zadzwoniły do właściciela, wprowadziły go w trans, po czym kazały mu wyjść na bardzo długi spacer, a same dokonały do jego domu włamania.
- Sprytne - powiedziałam - Ale gdzie jest statuetka?
- Tego jeszcze nie wiemy - odpowiedziała mi Jenny - Wiemy jedynie, że ta staruszka i jej wnuczka mówią prawdę. Żadna z nich nie ma statuetki.
- To w takim razie gdzie ona jest? - zapytałam.
Jenny spojrzała z uśmiechem na mego chłopaka i powiedziała:
- Sądzę, że to zadanie dla Sherlocka Asha. Mam rację?
Młody detektyw uśmiechnął się do policjantki i zawołał bojowym tonem:
- No oczywiście, że tak! Sherlock Ash znajdzie tę statuetkę!
- Pika-chu! - zapiszczał Pikachu, wskakując mu na ramię.
- Cieszę się, że masz w sobie tak dużo zapału do pracy - powiedziała Jenny z uśmiechem na twarzy - Moi ludzie szukają już wiadomości na temat miejscowego świata przestępczego. To musi być robota jakiegoś fachowca. Przecież tak dobrych falsyfikatów nie robi byle kto. Podzielę się z tobą tym, czego się dowiem.
- Dziękuję, Jenny - odrzekł Ash, po czym dodał: - Jeżeli mam być szczery, to myślałem nad tą sprawą i sądzę, że to może być kradzież na zlecenie.
- Na zlecenie? Masz na myśli, że ktoś tak bardzo chciał mieć tę figurkę, że zlecił jej kradzież? - zapytała Jenny zaintrygowana jego słowami.
- Tak właśnie myślę. Powinna się pani zapytać właściciela tej statuetki, czy ktoś niedawno nie chciał jej od niego kupić.
- Zrobię to najszybciej, jak się tylko da. A wy tymczasem, mam nadzieję, powęszycie tu i ówdzie i dowiecie się czegoś, co może mieć związek ze sprawą. W końcu wam będzie łatwiej wejść do różnych miejsc, gdzie policji może być trudno się dostać.
- Też tak sądzę. Poszukamy i się w końcu tego dowiemy. Musimy tylko mieć więcej poszlak.
- A zatem do dzieła, Sherlocku Ashu! Tylko proszę cię, bądź ostrożny. To się również tyczy ciebie, pani asystentko.
- Oczywiście, pani porucznik - zasalutowałam jej wesoło.
- No! A zatem do dzieła, kochani! - zawołała Jenny.
- Do dzieła, Jenny! - odpowiedział jej Ash.
To mówiąc oboje sobie wesoło zasalutowali, a już chwilę później obraz na telefonie zniknął.
Ash odłożył słuchawkę i powiedział:
- Coś mi się widzi, Sereno, że będziemy mieli jutro sporo pracy.
- Możesz na mnie liczyć, Sherlocku Ashu! - odpowiedziałam mu z radością w głosie.
- Pika-pika! Pika-chu! - dodał Pikachu, machając wesoło łapką.
***
Następnego dnia usiedliśmy przy stole Ash, Clemont, Bonnie, Dawn oraz ja. Nasze Pokemony usadowiły się obok nas słuchając uważnie tego, co mówimy, ale ogólnie rzecz ujmując nie brały udziału w dyskusji.
- Cóż... Jenny dzwoniła dziś rano i mówiła, że rozmawiała z panem Jackiem Carwayem - zaczął naszą rozmowę Ash.
- I czego się dowiedziała? - zapytałam.
- Dowiedziała się, że facet rzeczywiście miał chętnego na kupno tej statuetki - wyjaśnił mój chłopak - Ale Carway nie zgodził się na sprzedaż, co też naszego niedoszłego kupującego bardzo wkurzyło.
- Domyślam się - powiedziałam z uśmiechem na twarzy - Ale kto to był?
- Facet nazywa się Jim Martey - odpowiedział Ash po chwili namysłu - To taki bogaty kolekcjoner. Ma on bzika na punkcie Pokemonów typu psychicznego. Zbiera wszelkie możliwe rzeczy z nimi związane.
- Policja już go przesłuchała? - zapytała Dawn.
- Owszem, ale niczego się od niego nie dowiedzieli - wyjaśnił jej Ash - Facet twierdzi, że owszem, chciał kupić statuetkę, ale kiedy usłyszał „Nie“, to dał sobie spokój i więcej się nią nie interesował.
- Może kłamie? - zasugerowała Bonnie.
- Pewnie kłamie, ale nie mamy na niego nic - stwierdził nasz detektyw.
- Nie można zrobić rewizji w jego domu? - zapytał Clemont.
- Jenny już ją zrobiła, ale niczego nie znaleźli. Facet nie zlecił więc kradzieży albo jest zbyt cwany, żeby dać się złapać - powiedział Ash.
- Podejrzewam to drugie - stwierdziłam po chwili.
- Ja również, ale nie mamy dowodów - mówił dalej mój chłopak - Jenny twierdzi, że facet jest nie tylko bogaty, ale i wpływowy. Za zrobienie rewizji w jego domu straszy naszą panią porucznik degradacją oraz zesłaniem na zieloną trawkę, czy jak to się tam mówi.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał smętnie Pikachu.
- Aż takie ma plecy? - spytała Dawn.
- Ponoć tak, a więc sami chyba rozumiecie, że to dość delikatna sprawa - Ash przeszedł na ton konspiracyjny - Jeśli gość ma statuetkę, to na pewno ma ją gdzieś schowaną. Trzeba by jakoś dostać się do jego domu i dyskretnie go przeszukać. Może policja coś przeoczyła.
- Tylko jak my mamy to zrobić? - zapytałam.
Ash rozłożył bezradnie ręce.
- Tego właśnie nie wiem.
- Ale ja chyba wiem - odezwał się nagle czyiś głos.
Odwróciliśmy się. W drzwiach salonu stał Josh Ketchum. Ash spojrzał na niego złym wzrokiem i spytał:
- Mam rozumieć, że cały czas podsłuchiwałeś?
- Nie zrobiłem tego celowo, mój synu, ale tak. Można tak powiedzieć, że was podsłuchiwałem - odpowiedział mu ojciec - I dobrze się stało, gdyż słysząc o tym, o czym sobie mówicie, doszedłem do wniosku, że mogę wam pomóc.
- Nie potrzebujemy twojej pomocy, tato... - wysyczał Ash, groźnie akcentując ostatnie słowo.
- Owszem, potrzebujecie - odpowiedział mu Josh Ketchum.
- Nie, nie potrzebujemy.
Położyłam dłoń na dłoni mego chłopaka i spojrzałam mu w oczy.
- Może jednak skorzystamy z jego pomocy? - zaproponowałam.
- Nie ma mowy! Nie będziemy korzystać z pomocy tego pana ani teraz, ani nigdy! - odparł stanowczym tonem Ash - Poza tym co on może nam pomóc?
- Myślę, że jednak mogę - odpowiedział nad wyraz spokojnym tonem Josh, po czym podszedł do Asha - Synku... Ja naprawdę mogę wam pomóc.
- Pomóc?! - zerwał się z krzesła Ash - Pomóc? Tak samo, jak robiłeś to przez ostatnie szesnaście lat? To rzeczywiście bardzo nam pomożesz.
Sądziłam, że Josh Ketchum zaraz zacznie kłócić się z synem lub zaraz zacznie wyskakiwać z różnymi żałosnymi tekstami na swoją obronę. On jednak westchnął tylko głęboko i powiedział:
- Synu... Ja wiem, że nie byłem nigdy dobrym ojcem. Ostatnio dużo nad tym myślałem i choć z trudem mi to przyszło, to jednak doszedłem do wniosku, że miałem najlepszą rodzinę pod słońcem, ale porzuciłem ją dla jakieś mrzonki. Potem dostałem od losu drugą szansę i drugą rodzinę, lecz też nie umiałem tego uszanować. Jednym słowem, wszystko po prostu schrzaniłem. Długo to do mnie nie docierało... Włóczyłem się po świecie i bawiłem na całego, a tymczasem ty i Dawn nie mieliście ojca. Od czasu do czasu udało mi się was znaleźć, jedno lub drugie. Czasem celowo, a czasem przypadkiem. Obserwowałem wtedy każde z was, siedziałem też na trybunach i kibicowałem wam, kiedy braliście udział w mistrzostwach czy innych olimpiadach. Nie raz, nie dwa chciałem nawet do was podejść, ale bałem się, bo co niby miałbym wam powiedzieć? „Cześć, to ja, tatuś! Wreszcie wróciłem“?. Czułem wstyd oraz piekielny ból w sercu, który jednak starałem się w sobie z powodu własne pychy zagłuszyć. Raz w końcu przełamałem się i podszedłem do Dawn, ale skutki tego były opłakane, jak sami wiecie. Chociaż może lepiej, że tak się stało. W końcu musieliście poznać prawdę. Ale już mniejsza o to. Teraz, gdy tu wróciłem, to sądziłem, że od razu przyjmiecie mnie do swoich serc tak po prostu, tylko dlatego, że w ogóle wróciłem. To było głupie, wiem, ale nie rozumiałem tego. Nie chciałem rozumieć. Długo z powodu własnej, żałosnej dumy próbowałem sobie wmawiać, że teraz, gdy wróciłem, powinienem być przez wszystkich wielbiony za to, że w ogóle jestem. Tą dumą próbowałem zagłuszyć swoje wyrzuty sumienia, ale kiepsko mi to szło. Wreszcie jednak, po wczorajszej kłótni z tobą, mój synu, zrozumiałem, jak strasznie żałosną istotą jestem. Masz prawo mnie nienawidzić, Ash. Ty także masz do tego prawo, Dawn. Oboje macie prawo do tego, aby mnie nienawidzić. W końcu zmarnowałem wam obojgu dzieciństwo i sporą część życia, a nawet sobie samemu nie dałem szczęścia. Jestem żałosny, wiem to.
- No proszę... Wreszcie się w czymś zgadzamy, tato - stwierdził Ash, lekko krzyżując sobie ręce na piersi - Jesteś żałosny.
Josh nie przejął się tym, że syn mu przerwał, więc kontynuował:
- Wiem, że wszystko zepsułem, ale teraz bardzo chcę to naprawić. Przyznaję, zacząłem źle... Sposób, w jaki chciałem odzyskać twoją miłość, mój synu, był po prostu żałosny, ale wtedy, gdy go wymyślałem, wydawał mi się on wspaniały. Chciałem go również później zastosować wobec ciebie, Dawn, ale traf chciał, że przybyłaś na urodziny Asha i spotkałem cię tutaj. No cóż... Może to i lepiej... Mam dzięki temu okazję powiedzieć wam obojgu: „Przepraszam was“. Ash... Dawn... Przepraszam was oboje za to, co wam zrobiłem. Bardzo was przepraszam. Wiem doskonale, że same przeprosiny nic tu nie zmienią, ale myślę, iż od tego trzeba zacząć. Dlatego też właśnie teraz was oboje przepraszam.
Dawn wstała z krzesła i podeszła powoli do Asha, patrząc na ojca jakimś tajemniczym wzrokiem. Nie do końca wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć, jednak zdecydowanie jej twarz wskazywała na to, iż chce mieć ojca i jest gotowa mu wybaczyć. Ash natomiast miał poważne wątpliwości, co zrobić. Widać było, że słowa ojca zmusiły go do myślenia, jednak czy był w stanie zaufać człowiekowi, którego praktycznie wcale nie znał? To było bardzo trudne. Rozumiałam, że ma on wątpliwości. Sama bym je miała na jego miejscu.
Mój chłopak po długim milczeniu w końcu się odezwał:
- Nie wiem, co mam myśleć o tym, co mówisz, tato. To wszystko brzmi pięknie, ale... To są tylko słowa... Żebym miał ci znowu zaufać, potrzeba by było czynów, nie słów, a twoje dotychczasowe czyny przemawiają przeciwko tobie. Sam więc rozumiesz, że teraz trudno mi tobie zaufać.
- Nie dziwię ci się, synu. Zasługuję na to, abyś mi nie ufał - powiedział Josh, a na jego twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech - Ale wiesz co, Ash? Mówiłeś o czynach? Mam więc pewien pomysł.
- Jaki? - zapytał Ash.
- Proponuję ci mały zakład. Stoczymy bitwę Pokemonów jeden na jednego. Mój Pokemon przeciwko twojemu. Jeśli mnie pokonasz, to dam ci spokój i zniknę z twego życia na zawsze. Z twego życia także, Dawn. Jeśli jednak cię pokonam, to wtedy pozwolisz mi sobie pomóc. Może być?
Na twarzy Josha pojawił się taki sam uśmiech, jaki często pojawiał się na twarzy Asha. Uśmiech pewnego siebie zawadiaki. Widać było, że ci dwaj to ojciec i syn. Gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości, to na pewno straciłby je widząc tę scenę.
- A więc jak, synu? Umowa stoi? - zapytał Josh Ketchum, wyciągając rękę w kierunku Asha.
Chłopak po chwili wahania uścisnął mu dłoń.
- Stoi.
Mężczyzna uśmiechnął się radośnie do syna i dał znak ręką, aby obaj wyszli na zewnątrz. Pobiegliśmy za nimi będąc ciekawymi wyniku tego starcia.
- Jak myślisz, kto zwycięży? - zapytała Bonnie, której głos wskazywał na to, że jest podekscytowana.
- Nie mam pojęcia - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Mam nadzieję, że Ash - powiedziała Dawn - Doceniam chęć ojca, aby nam pomóc, ale mimo wszystko wolałabym, aby się nie wtrącał do naszych spraw.
- Ja zaś mam nadzieję, że Josh jednak zechce nam pomóc bez względu na wynik tej walki - stwierdził Clemont.
Co do mnie, to nie wyrażałam na głos swojej opinii, ponieważ miałam o całej sprawie mieszane uczucia. Z jednej strony chciałam zwycięstwa Asha, z drugiej zaś pomoc jego ojca wydawała się nader kuszącą ofertą, tym bardziej, że przecież nie wiedzieliśmy, jakie działania podjąć. Ale czy aby na pewno Josh Ketchum chciał nam pomóc? A może to był tylko podstęp z jego strony, aby móc łatwiej odzyskać synowskie przebaczenie? Tak czy inaczej miałam mieszane uczucia.
Ash i Josh stanęli naprzeciwko siebie. Sędzią w tym starciu została Bonnie, która już niejeden raz piastowała ten oto urząd podczas naszych wcześniejszych, nieoficjalnych walk.
- Ogłaszam, że walka pomiędzy ojcem a synem jest rozpoczętą! - zawołała dziewczynka wręcz uroczystym tonem - Trenerzy mogą użyć tylko po jednym Pokemonie. Walka zakończy się wtedy, kiedy Pokemon jednego z trenerów lub oba naraz będą niezdolne do walki.
Josh Ketchum uśmiechnął się i rzucił pokeball. Wyskoczył z niego duży, pomarańczowy Pokemon z czarnymi uszami oraz długim, czarnym ogonem.
- To Raichu! - zawołał Clemont, poprawiając sobie lekko na nosie okulary - Ewolucyjna postać Pikachu!
- Nie wiedziałam, że tata ma Raichu - powiedziała zdumiona Dawn - Choć tak prawdę mówiąc, to ja bardzo mało o nim wiem.
- On o tobie także - stwierdziłam z gorzką ironią w głosie - Jego strata. Ale być może chce naprawdę nadrobić zaległości?
- Tak czy inaczej będzie się on musiał nieźle namęczyć, żeby tego dokonać - stwierdziła Dawn.
- No dobrze. A więc wybrałeś Raichu, tak?! - zapytał Ash bojowym tonem - Skoro tak, to moim wyborem jest Pikachu!
Jego Pokemon stanął naprzeciwko swojego przeciwnika. Josh Ketchum zaś uśmiechnął się w sposób bardzo pewny siebie.
- Co? Pikachu przeciwko Raichu? - zakpił sobie - Synku, widać, że musisz się jeszcze wiele nauczyć. Raichu jest ewolucyjną postacią Pikachu. Twój Pokemon nie ma z moim najmniejszych szans, tak jak ty ze mną.
- To się okaże, tato - odpowiedział mu bojowym tonem mój luby.
- Raichu! Atak piorunem! - krzyknął Josh!
- Pikachu! Elektrokula! - odkrzyknął Ash.
Oba Pokemony cisnęły w siebie nawzajem elektryczne ciosy, które starły się ze sobą, narobiły sporo huku i dymu, ale nic poza tym.
- Raichu! Natrzyj na niego z całej siły! - krzyknął Josh.
Raichu natarł na Pikachu i powalił go na ziemię. Zanim Pikachu zdążył się podnieść, przeciwnik ponownie go uderzył całym swoim ciałem. Musiałam to przyznać. Zdecydowanie Raichu był silniejszy fizycznie od Pikachu.
- Niedobrze! Raichu jest silniejszy! - jęknęła Dawn, załamując ręce.
- Ale siła fizyczna to nie wszystko - odpowiedział jej Clemont.
Miał rację, ponieważ Ash nie zamierzał się poddawać tylko dlatego, że jego przeciwnik miał silniejszego fizycznie Pokemona.
- Pikachu, stosuj uniki!
Stworek posłuchał polecenia i następny cios już go nie dosięgnął, gdyż zrobił zwinnym ruchem unik. Raichu zwalił się wściekły na ziemię.
- Raichu! Atak ogonem! Powal go na ziemię!
- Pikachu! Uniki!
Raichu zaczął atakować Pikachu ogonem oraz całym swoim ciałem, jednak Pikachu za każdym razem w ostatniej chwili mu uskakiwał, doprowadzając tym samym swego przeciwnika do szału. Widać było, że stworek Asha jest niezwykle zwinny. O wiele zwinniejszy niż jego starszy pod względem ewolucji przeciwnik.
- A co? Nie mówiłem? Raichu jest może silniejszy fizycznie, ale w tej walce zwycięstwo zapewnia zwinność i szybkość - rzekł Clemont zadowolonym tonem.
- Raichu! Zaatakuj piorunem! - krzyknął Josh.
- Pikachu, Szybki Atak! - zawołał Ash.
Już po chwili Pikachu pędził tak szybko, że wyglądało to tak, jakby był w kilku miejscach naraz. Nim jego przeciwnik zdołał się w tym zorientować, Pikachu powalił go ciosem z główki. Raichu jednak szybko się pozbierał i zaatakował, ale przeciwnik zaczął nacierać na niego Stalowym Ogonem, który niczym szabla zadawał przeciwnikowi jeden cios za drugim. Raichu w końcu zwalił się na ziemię, a nim zdążył się podnieść, Pikachu dobił go Elektrokulą.
- Raichu jest niezdolny do walki! Wygrywa więc Pikachu! - krzyknęła wesoło Bonnie, dumna ze zwycięstwa swego przyjaciela i zarazem idola.
- Tak jest! - krzyknęłyśmy ja i Dawn, choć w moim przypadku radość z tego powodu była raczej niepewna.
W końcu, jak już to wcześniej zaznaczyłam, miałam w tej sprawie mieszane uczucia.
Josh powoli wyjął z kieszeni pokeball i wezwał do niego na powrót Raichu. Potem zasmucony podszedł do Asha, przyglądając mu się z uwagą.
- Gratuluję ci, mój synu. Gratuluję. Wygrałeś - powiedział poważnym tonem - Nie myślałem, że jesteś tak dobry, aby mnie pokonać. Ale powinienem pamiętać, że jesteś Mistrzem Ligi Kalos i skoro dałeś radę wygrać z Dianthą, to co dopiero ze mną? Zgubiła mnie zbyt wielka pewność siebie.
- Mnie też nieraz to doprowadzało do zguby, tato. Ale zawsze uczyłem się na własnych błędach - odpowiedział mu wyrozumiałym tonem Ash.
- Cóż... Najwidoczniej ja zacząłem to robić znacznie później niż powinienem - odrzekł smutny Josh, rozkładając bezradnie ręce - Ale słowo się rzekło. Jeszcze dzisiaj wyjadę i więcej mnie nie zobaczysz.
To mówiąc powoli spuścił głowę w dół i załamany ruszył przed siebie. Nie odszedł jednak daleko, gdy nagle Ash zawołał:
- Tato!
Ojciec odwrócił się wówczas do niego i zapytał:
- Tak?
Ash przełknął ślinę, jakby wypowiedzenie tego, co chciał powiedzieć, było dla niego trudne, ale w końcu zdołał to z siebie wydusił:
- Tato... Pomimo tego, że z tobą wygrałem, to nie chcę, żebyś odszedł. Nie teraz... Proszę, zostań z nami. Zostań i pomóż nam.
- Nie, synu. Nie mogę - odpowiedział Josh, kręcąc przecząco głową - Obaj zawarliśmy umowę. Wygrałeś. Muszę więc odejść.
Ash jednak jeszcze nie skończył mówić.
- Nie! Nie możesz! Obiecałeś nam pomóc. Proszę... Pomóż nam... Jeśli nam pomożesz, to będzie to, o czym mówiliśmy. To będzie czyn... Nie będą to tylko piękne słowa, ale również piękne czyny. I to nie byle jakie czyny, ale takie czyny, które pomogą ci rozpocząć wszystko od nowa.
- Proszę, tato... Pomóż nam - Dawn dołączyła do próśb Asha - Nie chciałam, żebyś wygrał, jednak teraz też proszę, abyś został i nam pomógł. Rozwiążemy tę zagadkę razem. Całą rodziną.
Josh uśmiechnął się delikatnie i objął do siebie Dawn, gładząc ją czule po włosach.
- Całą rodziną... Jak to pięknie brzmi...
To mówiąc spojrzał na Asha i zapytał:
- Ty się nie przytulisz, synku?
- Nie, dzięki. Wolę jeszcze zachować pewien dystans - odpowiedział mu Ash - Rozumiesz, to wszystko dzieje się trochę szybko... Może nawet za szybko... Sam rozumiesz, tato?
- Rozumiem, synu - odpowiedział mu z uśmiechem ojciec.
- No, a właściwie, to jaki ma pan plan, panie Ketchum? - zapytałam bardzo zaintrygowana.
Ojciec Asha uśmiechnął się zawadiacko, po czym wyjaśnił nam wszystkim szczegóły swojego pomysłu.
C.D.N.
Rozdział po prostu pierwsza klasa, aż chce się czytać dalej! :)
OdpowiedzUsuńTa sprawa z ojcem Asha... mimo tego jak żałośnie się zachował wobec chłopaka i wobec Dawn to jednak był gotowy im pomóc w śledztwie. Jestem ciekawa co wyniknie z tej współpracy. Mam nadzieję, że im pomoże. I jestem też niezdrowo ciekawa, kto w końcu ukradł tą figurkę i co takiego z zazdrości zrobi Serena.
Więc w tym celu udam się do kolejnej części. :)
A ten rozdział oceniam 10/10 . :)