Zagadka dla ojca i syna cz. I
Tę oto opowieść pragnę rozpocząć od pewnych swego rodzaju przeprosin, wystosowanych do moich czytelników. Z pewnością byli oni naprawdę bardzo zdumieni tym, że przerwałam moją poprzednią historię w miejscu tak niezwykle emocjonującym, a także zagadkowym. Niestety, ze względów literackich, jak i również osobistych, musiałam tak postąpić. Mam nadzieję, że czytelnicy zechcą mi to wybaczyć, ponieważ zabieg ten (niezbyt miły również i dla mnie) był przykrą koniecznością.
A więc, skoro przeprosiny mam już za sobą, mogę kontynuować.
Jak zapewne wszyscy dobrze pamiętają, w mojej poprzedniej opowieści Ash, Clemont, Bonnie i ja na prośbę porucznik Jenny podjęliśmy się pierwszego zadania zleconego nam bezpośrednio przez policję z Alabastii, które to zadanie polegało na wyjaśnieniu sprawy pięciu okradzionych willi. Nie była to łatwa sprawa, ale mój chłopak ostatecznie wpadł na trop przestępców, którzy dokonali tych zuchwałych kradzieży. Były nimi Annie i Oakley, dwie siostry złodziejki, a także i członkinie organizacji przestępczej Rocket pracującej dla milionera Giovanniego. Niestety, choć udało się nam schwytać obie siostrzyczki na gorącym uczynku (w czym ja, nie chwaląc się, odegrałam znaczną rolę), to wyszło na jaw, że pewien niezwykle cenny przedmiot skradziony podczas trzeciego włamania, nie został zabrany przez Annie i Oakley, ale przez kogoś zupełnie innego, o kim w ogóle nie mieliśmy pojęcia. Zagadka, kto tego dokonał, nie została przez nas rozwiązana. Jakby tego było mało, to po szesnastu latach powrócił do Alabastii Josh Ketchum, ojciec Asha. Mój chłopak zareagował na to wydarzenie, delikatnie mówiąc, dość negatywnie, tym bardziej, iż jego ojciec zachowywał się wobec niego w taki sposób, jakby te szesnaście lat nieobecności w ogóle nie miało miejsca, zaś on sam wrócił jedynie z bardzo długiego spaceru. Nie muszę wam chyba mówić, że takie podejście ojca do tej sprawy denerwowało Asha, a nawet doprowadzało go do niezłej frustracji, która jeszcze wzrosła, gdy tylko mój chłopak dowiedział się, że ma młodszą, przyrodnią siostrą, którą to (jakby tego wszystkiego było mało), okazała się być Dawn, jego wieloletnia przyjaciółka. Załamany tą sytuacją mój luby wybiegł prędko z domu na deszcz, ja zaś prędko ruszyłam jego tropem z obawy, aby nic mu się przypadkiem nie stało.
- Ash! Odezwij się! Gdzie jesteś?! ASH! - nawoływałam mojego ukochanego, przekrzykując przy tym burzę.
- Pika-pi Pika-pi! - wołał swego trenera Pikachu, który towarzyszył mi w tych poszukiwaniach.
Widząc, że nasze krzyki nie przynoszą żadnego rezultatu, spojrzałam szybko na Pokemona i zawołałam:
- Pikachu, rozdzielmy się! Ty biegnij na lewo, a ja na prawo! Musimy znaleźć Asha!
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał na to Pikachu, salutując mi łapką.
Jak postanowiłam, tak zrobiliśmy. Oboje pobiegliśmy szybko w przeciwnych kierunkach mając nadzieję, że chociaż jedno z nas znajdzie Asha.
Nie wiem, jak długo trwały moje poszukiwania, ale prawdopodobnie tak kilkanaście minut, choć ja odnosiłam wrażenie, że kilka godzin. W końcu jednak znalazłam mego chłopaka. Stał on oparty o drzewo i płakał. Był to dla mnie dość niezwykły widok, bo rzadko kiedy widziałam go płaczącego. Ash jest w końcu silnym chłopakiem i nie należy do osób łatwo roniących łzy. Kiedyś, to pewnie było inaczej, jednak obecnie, gdy dorósł... Pewnie właśnie z tego powodu widok płaczącego Asha wywarł na mnie ogromne wrażenie. Mój ukochany, zwykle taki odważny, zabawy oraz silny psychicznie, teraz ronił łzy niczym małe dziecko. Nie miałam jednak o to do niego żalu. W końcu znalazł się w sytuacji, w której każdy mógł się rozkleić.
Przez chwilę obserwowałam Asha, następnie podeszłam do niego i delikatnie położyłam mu dłoń na ramieniu. Chłopak odwrócił się wówczas i zobaczył mnie.
- Serena? - zdziwił się na mój widok - Co ty tu robisz?
- To raczej ja powinnam zadać ci to pytanie, oczywiście pomijając w nim moje imię - odpowiedziałam mu żartem.
Chłopak uśmiechnął się do mnie delikatnie. Widocznie mój żart choć trochę go rozbawił. Niestety, tylko trochę. W sumie to jednak nie mogłam oczekiwać, że zacznie się śmiać w chwili, w której oboje mieliśmy ochotę wyć z wściekłości i rozpaczy. To było przecież niemożliwe, aby natychmiast, pod wpływem jednego dowcipu, odzyskał humor.
Ash spojrzał na mnie uważnie. Jego oczy były czerwone od płaczu, zaś łzy na policzkach mieszały się z kroplami deszczu, które strużkami ciekły mu po całej twarzy. Przez chwilę nic nie mówił, w końcu jednak przemówił.
- Sereno... Dlaczego mnie to wszystko spotyka? I dlaczego właśnie teraz, po tylu latach, kiedy życie zaczęło mi się nareszcie jakoś układać, on musiał wrócić i wszystko zepsuć?
Nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć. Wiedziałam jednak, że milczenie nic nie pomoże, dlatego rzekłam:
- Los bywa niekiedy naprawdę przewrotny, Ash... Ale myślę, że wbrew temu, co ludzie mówią, wybieganie na deszcz nie jest wcale najlepszym pomysłem. Po pierwsze nie rozwiążę ono twoich problemów. A po drugie... A po drugie, chcesz się przeziębić? Dostać zapalenia płuc i umrzeć?
- Wszystko mi teraz jedno... - mruknął obojętnie Ash.
Zdenerwowała mnie jego odpowiedź.
- Wszystko ci jedno, tak?! - zapytałam ze złością - A to, że narażasz w ten sposób mnie na podobną śmierć, to też ci wszystko jedno?!
Ash spojrzał na mnie zdumiony moimi słowami.
- Nie rozumiem. Czemu ty miałabyś także umrzeć na zapalenie płuc?
- A choćby dlatego, Ash, że ja nie wrócę do domu, póki ty tego nie zrobisz! Właśnie dlatego - wyjaśniłam mu, trącając go wyzywająco palcem w tors.
Chłopak uśmiechnął się do mnie delikatnie, gdy to usłyszał.
- Sereno... Przecież to szaleństwo... Wracaj lepiej do domu... Nie warto tu stać i się ze mną męczyć.
- Nie ma mowy, mój kochany! Wrócę do domu, ale tylko razem z tobą! Bez dyskusji!
- Mam wrócić do domu? Do nich? Do mego ojca i mojej siostry? Mam do nich wrócić?!
- A czemu nie? - zapytałam ze stoickim spokojem - Czemu miałbyś do nich nie wrócić?
- Czemu? - Ash patrzył na mnie jak na wariatkę - Ty się mnie jeszcze pytasz, czemu?! Dziewczyno, czy ty nic nie rozumiesz?! Po szesnastu latach wraca do mnie ojciec i wywraca moje życie do góry nogami! Nagle się dowiaduję, że jedna z moich najlepszych przyjaciółek jest moją młodszą siostrą! Czego jeszcze się dziś dowiem?!
- Nie wiem, skarbie, ale powiedz mi... Czy lubisz teraz Dawn mniej niż przed odkryciem tej prawdy?
Chłopak spojrzał na mnie wyraźnie zdumiony tym pytaniem.
- Oczywiście, że nie - odpowiedział - Nadal ją lubię i nadal jest ona moją przyjaciółką. Czemu o to pytasz?
- A więc skoro ona nadal jest twoją przyjaciółką i ty nadal ją lubisz, to niby dlaczego nie chcesz z nią przebywać pod jednym dachem? - zapytałam.
- A jak ci się wydaje? Sądzisz, że mi jest łatwo zaakceptować fakt, że ona jest moją siostrą? Przecież ja się w niej zakochałem! - krzyknął Ash.
- Wiem, ale to było dawno! Teraz jesteś ze mną, chyba, że coś się pod tym względem zmieniło! - odkrzyknęłam mu.
- W żadnym razie, Sereno!
- Wobec tego, po co ci ta cała heca? Rozumiem, że jesteś zdenerwowany na swojego ojca, ja sama jestem na niego naprawdę nieźle wkurzona, ale po co się tak zachowujesz?
- A czy nie mam prawa się tak zachowywać?! - krzyknął ponownie mój luby, patrząc mi w oczy i łapiąc się za głowę - Nie mam prawa cierpieć? Wszystko mi się miesza! Nie wiem już, co mam myśleć! Nie wiem, kto jest kim dla mnie! Czuję, że zaraz oszaleję!
- Rozumiem cię - powiedziałam, kiwając lekko głową - Masz żal do ojca, że nie było go tak długo i ukrywał przed tobą prawdę.
- Co ty niby rozumiesz? - burknął niegrzecznie Ash, odwracając się do mnie plecami - Nie masz takich problemów jak ja. Nie wiesz, co to znaczy nie mieć ojca przez tyle lat.
Słowa Asha strasznie mnie zdenerwowały. Że ja niby nie rozumiem jego problemów? Ja niby nie rozumiem, jak to jest, nie mieć ojca? No, paniczu złoty, teraz to już przesadziłeś, pomyślałam sobie. Głośno zaś warknęłam na niego:
- Tak, masz rację. Nie wiem, co to znaczy nie mieć ojca, chociaż sama go nie mam, bo tak się składa, że mój ojciec zginął, gdy byłam jeszcze małym dzieckiem. Wychowywała mnie matka, która swoim zachowaniem wpędziła mnie w naprawdę niezłe kompleksy. Tak, masz rację. Nie wiem, co to są prawdziwe problemy i nie jestem w stanie cię zrozumieć.
- Oczywiście, że nie jesteś w stanie mnie zrozumieć! - odkrzyknął mi mój ukochany, odwracając się do mnie przodem - To, co mówisz, to żadne porównanie! Naszych sytuacji nie da się porównać! Co ty możesz wiedzieć o moim cierpieniu?! Twój ojciec w taki sposób jak mój się nie zachował!
- A myślisz, że ja nie mam do niego żalu?! - zawołałam do Asha, a w moich oczach pojawiły się łzy - Myślisz, że nie jestem na niego nieraz wściekła?! Że nie mam złości do niego za to, że zostawił mnie i moją mamę?! Bo on nas zostawił, jakkolwiek byś na to nie patrzył.
- Ale twój ojciec nie zrobił tego, co zrobił mój! Nie możesz ich do siebie porównywać! Nie możesz więc wiedzieć, co ja teraz czuję! Twój tatuś nie porzucił swojej rodziny! On sobie po prostu umarł!
To było szybsze niż myśl. Nie wiem nawet, jak to się mogło stać. Zanim się obejrzałam moja otwarta dłoń z zamachem wylądowała na lewym policzku Asha. Dlaczego? Jego słowa mnie zabolały, wręcz zraniły. Ja tu mu wyznaję jedną z rzeczy, której nigdy wcześniej mu nie mówiłam, a on tymczasem nie tylko użala się nad sobą, ale jeszcze obraża moją rodzinę? To, że miałam do mego nieżyjącego już ojca żal nie oznaczało, aby Ash miał go obrażać. Dlatego uderzyłam mojego chłopaka w twarz. Ale zaraz tego pożałowałam, widząc jego reakcję na to, co się stało. Prawdę mówiąc, to Ash był chyba w jeszcze większym szoku niż ja sama.
- Ash.... Ja nie chciałam... Ash, przepraszam... To było niechcący... - zaczęłam się tłumaczyć, choć w pewnym sensie to on powinien przepraszać mnie za to, co zrobił.
Chłopak powoli odwrócił się do mnie plecami i powiedział:
- Daj mi spokój, Sereno... Zostaw mnie...
Chciał już odejść, ale nie pozwoliłam mu na to. Musieliśmy sobie wyjaśnić pewne sprawy i to natychmiast, bo potem mogło nie być okazji. Zastąpiłam mu więc drogę, po czym powiedziałam:
- O nie! Nie ma mowy! Zostaniesz tutaj, mój piękny panie i oboje sobie teraz poważnie porozmawiamy!
To mówiąc, trąciłam palcem tors Asha i zawołałam:
- Wbrew temu, co mówisz, doskonale rozumiem, co teraz czujesz. No dobrze, może nie doskonale, ale na pewno rozumiem. Tobie się wydaje, że tylko ty cierpisz na tym świecie?! Że tylko tobie świat się wywrócił do góry nogami?! Otóż nie, mój kochany! Nie tylko ty cierpisz! Nie tylko ty masz problemy! Ja również je mam! Rozumiesz?! Ja również, ale ty nie tylko, że nie przyjmujesz tego do wiadomości, ale wręcz zachowujesz się jak jakiś rozkapryszony bachor, któremu się wydaje, że tylko on ma tutaj monopol na cierpienie! Jeśli tak sadzisz, to się grubo mylisz! Przyznaję, że to wszystko, co cię spotkało, jest po prostu nie fair, a twój ojciec jest żałosny! Ale proszę cię, nie wyżywaj się już na Dawn ani na mnie za to, co cię spotkało, bo żadna z nas nie jest temu winna! Rozumiesz? mnie! I jeszcze jedno ci powiem, że jeżeli natychmiast nie wrócisz do domu, to ja zostanę z tobą na tym deszczu! Oboje się więc przeziębimy lub dostaniemy zapalenia płuc i umrzemy! Nie próbuj mi nawet przerywać! Tak właśnie zrobię! Nigdzie sobie stąd nie pójdę, a wiesz, dlaczego? Bo cie kocham, ty głąbie! Rozumiesz to?! Kocham cię i nie zostawię cię samego z problemami!
Po tych słowach chwyciłam do ręki wisiorek Yang, który miałam na szyi i zawołałam:
- Pamiętasz to?! Czy ty wiesz, co to oznacza?! To oznacza, że już na zawsze jesteśmy sobie przeznaczeni! Jesteśmy jednością, czy ci to się podoba, czy nie! Bo miłość jednoczy ludzi! Nas połączyła i nie pozwolę na to, aby twoje histerie nas rozdzieliły! Nie jestem idealna, wiem to. Mam swoje wady i na pewno jeszcze niejeden raz tego dowiodę! Ale jedno wiem na pewno! Gdziekolwiek pójdziesz, ja pójdę z tobą! Jeśli ty skoczysz z mostu do rzeki, ja również to zrobię! Słyszysz?! Również skoczę bez względu na to, jak wysoko będzie stał ten most i czy rzeka pod nim jest głęboka, ani nawet nie przejmując się powodami, dla których w ogóle skaczesz! Na tym m.in. polega prawdziwa miłość! Nie rań mnie więc traktując jak osobę, która nie umie zrozumieć, co czujesz, gdyż rozumiem cię lepiej niż myślisz! Daj mi szansę sobie pomóc! Nie odtrącaj mnie, bo będę gorsza niż wrzód na tyłku! Będę ci pomagać bez względu na to, czy tego chcesz, czy nie! A wiesz, dlaczego? Nie tylko dlatego, że cię kocham, ale również dlatego, że gdybyś ty był na moim miejscu, to na pewno postąpiłbyś tak samo! Mam rację?! Pytam, czy mam rację?!
Słysząc moje słowa, Ash bardzo powoli zaczął się do mnie uśmiechać, po czym powiedział:
- Jesteś wariatką, Sereno.
- Być może, ale jestem zakochana - odpowiedziałam mu na to.
- To chyba na jedno wychodzi - rzekł Ash, zaś na jego twarzy zaczął powoli pojawiać się uśmiech - Ty naprawdę jesteś wariatką, Sereno! Ludzie, zakochałem się w wariatce!
Wiedziałam, że odzyskuje humor, co sprawiło, że i ja powoli zaczęłam go odzyskiwać.
- No cóż... Ty jesteś do mnie pod wieloma względami podobny, więc jeśli ja jestem wariatką, to co powiesz o sobie? - zapytałam niewinnym tonem.
Ash udawał, że się zastanawia, po czym odpowiedział:
- No więc... Odnoszę wrażenie, że... Ja też jestem wariatem!
- To się dopiero dobraliśmy, co nie? - zaśmiałam się wesoło - Dwoje bardzo zakochanych w sobie wariatów.
- No właśnie! Jesteśmy oboje niezłymi wariatami. Słyszysz, Sereno? Jesteśmy wariatami!
To mówiąc, mój chłopak objął mnie mocno w pasie i okręcił dookoła własnej osi. Zaczęłam się przy tym śmiać, bo naprawdę było to bardzo przyjemne uczucie. Musieliśmy naprawdę zabawnie wyglądać tuląc się do siebie, śmiejąc oraz tańcząc na deszczu. Scena jak z jakiegoś starego, dobrego filmu. Szkoda tylko, że nikt jej nie nakręcił.
- Ash, co ty wyprawiasz?! - zapytałam zdumiona, ale i rozbawiona.
- Cieszę się z tego, że jesteśmy wariatami! - odpowiedział mi mój chłopak, tuląc mnie mocno do serca.
- Też znalazłeś sobie powód do świętowania! - zachichotałam wesoło.
- Lepszy chyba taki jak żaden - śmiał się dalej ten do niedawno najbardziej nieszczęśliwy nastolatek na świecie.
- Jesteś wariatem, Ash! Ja zresztą także!
- A zatem oboje jesteśmy wariatami! Sereno, moja kochana, oboje jesteśmy wariatami! Słyszysz, świecie?! Jesteśmy wariatami!
Ostatnie słowa chłopak wręcz wykrzyczał. Pomyślałam sobie wówczas, że on naprawdę jest zwariowany, ale zdecydowanie w bardzo pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Gdy wróciliśmy do domu, czekali tam na nas Delia, Josh, Dawn, Clemont i Bonnie. Wszyscy się o nas bardzo niepokoili, a szczególnie to już chyba Delia. Ledwo nas zobaczyła, a podbiegła do nas i przycisnęła mocno do serca.
- Moje dzieci! Boże kochany, moje dzieci! Co wam w ogóle strzeliło do tych waszych głów, żeby tak się zachowywać?! - mamrotała, patrząc na nas i głaszcząc nasze mokre od deszczu głowy - Nigdy więcej mi tak nie róbcie! Rozumiecie?! Nigdy więcej!
- Dobrze, mamo! Już więcej nie będziemy! - odpowiedział jej Ash.
- Obiecujemy, pani Ketchum - dodałam.
Delia uśmiechnęła się do nas, pogłaskała nas ponownie po głowach i czule pocałowała nasze czoła, po czym powiedziała:
- No, ale najważniejsze, że oboje jesteście cali i zdrowi, kochani. To dla mnie najważniejsze.
Nagle kobieta przyjrzała się nam uważnie.
- Jesteście cali mokrzy. Musicie natychmiast się wysuszyć! Jazda, do pokoju Asha! Bez dyskusji!
To mówiąc zaprowadziła nas szybko do wyżej wspomnianego pomieszczenia i rozebrała z mokrych ubrań, zostawiając naszą dwójkę w samej bieliźnie.
- Dawn, przynieś tu szybko ręczniki! Clemont i Bonnie, przynieście szlafroki! Ale migiem! - wydała szybko polecenia pani Ketchum.
Pierwszy raz widziałam mamę Asha taką stanowczą, a zarazem nieco groźną, jednak ten widok bynajmniej nas nie przerażał, w końcu chciała ona nas uchronić od przeziębienia się i wiedziała, że tylko szybkim działaniem może tego dokonać.
Clemont z Bonnie szybko wypełnili polecenie pani Ketchum, Dawn również, także już po chwili ja i Ash siedzieliśmy na łóżku mojego chłopaka w bieliźnie, szlafrokach i ręcznikach na głowach, z których zrobiliśmy coś w rodzaju turbanów. W końcu włosy też mieliśmy mokre i musieliśmy je sobie jakoś wysuszyć. Obok nas siedział wierny Pikachu, który niedawno powrócił z poszukiwań swego trenera. On również był przemoczony, więc jego także mama Asha owinęła ręcznikiem.
Delia patrzyła na ten widok z czułością oraz lekką obawą.
- Mam tylko nadzieję, że się nie przeziębiliście - powiedziała z troską w głosie - Clemont, nastaw szybko wodę na herbatę! Bonnie, przygotuj miód! A ty, Dawn, przynieś syrop. Ash i Serena muszą się porządnie rozgrzać.
Trójka naszych przyjaciół szybko wypełniła polecenie. Już po chwili ja, Ash oraz Pikachu piliśmy gorącą herbatę z miodem oraz łyknęliśmy po łyżeczce syropu na przeziębienie. Delia stwierdziła bowiem, że lepiej jest dmuchać na zimne i nie czekać, aż naprawdę się przeziębimy.
Kiedy tylko mama Asha się już upewniła, że wszystko z nami w porządku, zostawiła nas na chwilę samych. Clemont i Bonnie oraz Dawn wyszli za nią, aby jej pomóc zrobić kolację. Mieliśmy więc okazję porozmawiać we dwoje, sam na sam, bez żadnych świadków.
- Sereno... Powiedziałaś, że twój ojciec umarł. Nigdy wcześniej mi tego nie mówiłaś - zaczął rozmowę Ash - Mogłabyś powiedzieć coś więcej na ten temat?
Chłopak popatrzył na mnie z zainteresowaniem w oczach. Widocznie to, co mu powiedziałam podczas naszej sprzeczki, bardzo go zaintrygowało. Ja zaś nie miałam nic przeciwko temu, aby wyznać mu tę tajemnicę. Odpowiedziałam więc, że od dawna chciałam mu o tym powiedzieć, ale nie miałam dość odwagi, aby to zrobić. Teraz jednak uważam, że należy to zmienić i zaczęłam opowiadać.
- Widzisz, moja mama oraz mój tata od zawsze fascynowali się wyścigami Rhyhornów. Na nich się zresztą poznali i pokochali. Kiedy przyszłam na świat, to mama zrezygnowała z wyścigów, ojciec jednak od czasu do czasu jeszcze w nich występował, tak tylko żeby nie wyjść z formy. Aż doszło do tragedii. Byłam wtedy jeszcze bardzo malutka, miałam zaledwie pięć lat, ale pamiętam to, jakby to było wczoraj. Takie rzeczy trudno jest zapomnieć. Mój ojciec brał udział w wyścigu Rhyhornów. Miał to być jego ostatni, popisowy występ. Niestety stało się coś, czego nikt nie przewidział. Pokemon mojego ojca, podczas wyścigu, zrzucił go z siebie. Ojciec natychmiast upadł na ziemię, po czym wpadł pod kopyta innych Rhyhornów, które go stratowały i to tak mocno, że lekarze już nie zdołali go uratować.
Mówiąc te słowa płakałam, a łzy powoli zaczęły ściekać mi po policzkach strumieniami. Dawno nie wracałam do tych wspomnień, wtedy jednak jakoś nie potrafiłam postąpić inaczej. Musiałam to w końcu opowiedzieć memu chłopakowi. Musiałam to z siebie zrzucić. Bardzo chciałam, aby wiedział, jak się sprawy mają. Ostatecznie to teraz jest już najważniejsza osoba w moim życiu. Powinien o mnie wiedzieć wszystko.
Słysząc moją opowieść Ash złapał mnie za rękę i spojrzał mi w oczy.
- Przykro mi, Sereno - powiedział.
- Mnie również - odpowiedziałam i ciągnęłam dalej opowieść - Mama po tym wszystkim zamknęła się w sobie. Długo nie mogła dojść do siebie. Na pewien czas nawet znienawidziła wyścigi Rhyhornów. Potem jednak ponownie zmieniła do nich nastawienie i postanowiła znowu się nimi zająć. Uznała, że tata by tego chciał. Ale sama już nie występowała. Nie miała już na to siły. Zamiast tego postanowiła wyszkolić mnie na swoją następczynię. Wcale nie interesowało ją to, że mnie kariera sportsmenki w ogóle nie pociąga. Pewnie jednak bym nią została, gdyby nie ty.
- Raczej gdyby nie ten program w telewizji, który oglądałaś i który sprawił, że mnie poznałaś oraz postanowiłaś odnaleźć - zaśmiał się Ash.
Uśmiechnęłam się do niego czule i wtuliłam głowę w jego ramię.
- Owszem, to też. Ale jak widzisz oboje mamy ogromny żal do swoich ojców - mówiłam dalej - Ja również, bo w końcu gdyby nie jego głupia pasja, to dalej by żył i miałabym całą rodzinę. A tak co... Ty zaś masz żal do ojca za to, że zostawił ciebie i twoją mamę. Nie dziwię ci się. Mój ojciec w pewnym sensie również nas zostawił. Wolał się ścigać niż zajmować rodziną.
Po tych słowach podniosłam powoli głowę, spojrzałam na ukochanego bardzo uważnie i powiedziałam:
- Ale widzisz, Ash... Twój ojciec żyje i może jeszcze naprawić swoje błędy... Przyznaję, że podchodzi do całej sprawy raczej głupio, ale jednak to twój ojciec. Spróbuj mu wybaczyć.
- Sereno, ja...
- Spróbuj, Ash... Spróbuj mu wybaczyć. Ja wiem, że nie będzie łatwo, ale na pewno dasz sobie radę. Proszę, kochanie. Zrób to dla mnie. Dobrze?
Mój chłopak zastanowił się przez chwilę, po czym ścisnął czule moją dłoń i powiedział:
- Dobrze, Sereno. Spróbuję.
- Dziękuję, Ash. Kocham cię, wiesz? - odpowiedziałam, wtulając się w niego ponownie.
- I ja ciebie kocham, Sereno - dodał Ash, obejmując mnie mocno ręką.
Tak właśnie miło rozmawiając spędziliśmy czas do kolacji. Później zeszliśmy na dół, aby ją zjeść. Na całe szczęście Josh Ketchum poszedł na noc do Centrum Pokemon, więc Ash nie musząc go oglądać nieco się rozkręcił i zaczął jak zwykle prowadzić konwersację przy stole. Później zaś wszyscy poszliśmy spać do pokoju Asha. Jednak nie specjalnie się nam spieszyło w objęcia Morfeusza, dlatego też Bonnie zaproponowała, abyśmy jeszcze coś porobili zanim zaśniemy.
- Jakby co, to mam talię kart! - powiedziała Dawn, która w tę noc postanowiła spać z nami (a że nie miała ze sobą śpiwór, to taka możliwość była jak najbardziej realna).
- Super! - zawołał wesoło Ash - A ja mam Monopoly! Możemy wziąć z niego pieniążki i zagrać w pokera takiego jak prawdziwy!
- Mnie to pasuje! - powiedziałam radosnym tonem ciesząc się, że mój chłopak odzyskuje dobry humor.
- Mnie także! - dodał Clemont.
- Mnie też, ale nie umiem grać w pokera - stwierdziła Bonnie.
- Nie bój się, nauczę cię! - zgłosiła się szybko na ochotnika Dawn, głaszcząc dziewczynkę po głowie - Zresztą zawsze możemy zagrać w oczko albo co innego.
- Tak czy inaczej kasa z Monopolu nam się przyda! - zachichotał Ash.
Już po chwili siedzieliśmy i graliśmy całą piątką w karty, rozmawiając przy tym na ciekawe tematy. Do tego Pikachu włączył płytę z wesołymi piosenkami na gramofonie, więc atmosfera zrobiła się naprawdę przyjemna. Już po chwili żadne z nas nie pamiętało o smutkach, które przed paroma godzinami nas dręczyły.
***
Rano, kiedy się obudziłam, Ash wyjątkowo już nie spał, ale siedział ubrany w piżamę przy oknie i patrzył z niego na okolicę. Myślami pewnie był bardzo daleko stąd. Znałam to uczucie lepiej niż ktokolwiek inny. Sama lubię nieraz zamyślić się nad tym wszystkim, co mnie spotyka, nawet jeśli dobrze wiem, że w żaden sposób nie wymyślę niczego sensownego. Taka chęć do zamyślania się jest u mnie czymś normalnym. Widać Ash miał podobnie, co jeszcze bardziej nas do siebie zbliżało.
- Gdzie teraz jesteś? - zapytałam po dłużej chwili wpatrywania się w mojego zamyślonego chłopaka.
Ash spojrzał na mnie i uśmiechnął się tajemniczo. Nawet się nie wzdrygnął, kiedy mu przerwałam rozważania. Widocznie wiedział, że już się obudziłam. On był czasami naprawdę czujny.
Chłopak westchnął głęboko i powiedział:
- Przed chwilą szybowałem po niebie razem ze stadem Pidgeottów. Mogłem wtedy obejrzeć całą panoramę Alabastii.
- I jaki widok? - spytałam z uśmiechem, siadając obok niego.
- Ach, Sereno... Takiego widoku, to nie da się porównać z niczym innym - powiedział chłopak, patrząc na mnie zamyślonym wzrokiem - To jest coś, czemu nie można się oprzeć. Widzisz wszystko w taki sposób, że wydaje ci się, że możesz to schwytać w dłonie... Czujesz się wtedy kimś naprawdę ważnym, kimś wielkim, kimś wyjątkowym.
Sposób, w jaki Ash to wszystko opisywał, wskazywał na to, że musiał mieć w tym, o czym mówi, jakieś doświadczenie. Przynajmniej ja odniosłam wtedy takie wrażenie. Chcąc mieć jednak pewność, że się nie mylę, zapytałam:
- Widziałeś kiedyś taki widok na Alabastię?
Ash uśmiechnął się do mnie i odpowiedział:
- Tylko raz, kiedy leciałem balonem... Widziałem też taki obraz podczas lotu samolotem, ale tam widok był nieco ograniczony, dlatego... Sama rozumiesz.
- Rozumiem.
Nagle coś niedaleko nas się lekko poruszyło. To Dawn wysunęła się właśnie ze swojego śpiwora, przetarła ręką zaspane oczy, po czym zapytała:
- O czym tak dyskutujecie?
- O lataniu balonem - odpowiedział jej wesoło Ash.
Dziewczyna zaśmiała się, słysząc te słowa.
- Musi to być bardzo porywający temat, skoro z taką uwagą o nim gadacie - powiedziała, po czym powoli wstała i się przeciągnęła - Ale mi się wygodnie spało. Braciszku, masz bardzo wygodny pokój.
Ash na sam dźwięk słowa „braciszku“ zaraz posmutniał. Najwidoczniej mu ono przypomniało jeszcze o jego ojcu, a także o tym wszystkim, co on zrobił. Cały dobry humor z miejsca opuścił mojego chłopaka. Dawn bardzo szybko się jednak zorientowała, że palnęła gafę, gdyż podeszła do swojego przyjaciela i delikatnie położyła mu dłoń na ramieniu.
- Ash... Przepraszam... Nie powinnam była...
- Nic nie szkodzi - przerwał jej chłopak - Ja się nie gniewam.
- Ale jesteś smutny - powiedziała Dawn - A ja nie mogę patrzeć na to, jak się smucisz.
- Nikt ci nie każe patrzeć. Możesz odwrócić wzrok - mruknął Ash.
Dawn posmutniała, słysząc te słowa. Spojrzała na mnie, westchnęła głęboko, po czym znowu skierowała swój wzrok na swego przyjaciela i zapytała go wprost:
- Powiedz mi... Czemu ty masz do mnie żal?
- A kto ci powiedział, że ja mam niby do ciebie żal? - udawał zdziwionego jej wypowiedzią Ash.
- Nikt nie musiał mówić. To się czuje.
- Jesteś zatem bardzo spostrzegawcza, wiesz?
- Podobnie jak i ty. Zapominasz, że mamy te same geny?
- Właśnie dlatego, że nie mogę tego zapomnieć jest mi tak źle.
Dawn nadąsała się słysząc to, co powiedział jej brat. Podparła się rękami po bokach i wysyczała złym tonem:
- A tobie się wydaje, że ja niby skaczę z radości z tego powodu? Że jestem zachwycona z tego, że dwa lata temu dowiedziałam się, że ten chłopak, w którym się zakochałam, jest moim starszym, przyrodnim bratem? Myślisz może, że było mi z tym łatwo żyć? Patrz mi w oczy, gdy do ciebie mówię!
To mówiąc, złapała Asha za ramiona i odwróciła go w swoją stronę. Chłopak był zły, że tak zrobiła, jednak twarz Dawn wyrażała jeszcze większą wściekłość. Cofnęłam się więc delikatnie o krok do tyłu i nie mieszałam do tej „rodzinnej“ sprzeczki. Obok mnie siedział Pikachu, który podobnie jak ja kulturalnie zachował neutralność w całej sprawie.
- Ash! Przyznaję, że postąpiłam jak tchórz uciekając od ciebie i nie mówiąc ci prawdy - mówiła dalej panna Seroni, patrząc przy tym uważnie swojemu bratu w oczy - Ale przeraziłam się tego wszystkiego, rozumiesz, Ash? Przeraziłam się! Ja się w tobie zakochałam, pojmujesz to, Ash? Zakochałam się w tobie, a potem nagle dowiedziałam się czegoś takiego, czegoś tak strasznego i przerażającego! Do tego byłam z tym wszystkim całkiem sama. Naprawdę, chciałam ci powiedzieć, ale czy uwierzyłbyś mi? Powiedz, uwierzyłbyś?
Ash westchnął głęboko, po czym odpowiedział:
- Sam nie wiem, Dawn. Nie wiem, co bym zrobił. Ale przez całe dwa lata zastanawiałem się, dlaczego mnie zostawiłaś i to jeszcze tuż po tym, jak wyznałem ci miłość.
Dawn popatrzyła na brata uważnie i powiedziała:
- Mnie też nie było łatwo. Bardzo długo musiałam się z tym borykać. Gdy się rozstaliśmy, to zapytałam mamę, czy to, co powiedział mi ojciec, to prawda. A ona potwierdziła moje obawy. Powiedziała też, że gdybym jej wcześniej powiedziała, jak się nazywasz, to by od razu poznała po nazwisku, że jesteś synem Josha. W końcu nazwisko „Ketchum“ nie jest pospolite ani często spotykane.
- A nie powiedziałaś jej, jak się nazywam? - zapytał Ash.
- Powiedziałam tylko, że masz na imię Ash. Uznałam, że nazwisko nie ma znaczenia. Ona później cię osobiście poznała, jak zresztą sam pamiętasz, ale nie rozpoznała w tobie syna swojego ex-męża. Wydawałeś się jej co prawda strasznie podobny do Josha Ketchuma, ale cóż... Sądziła, że to tylko zwykle podobieństwo nie mające nic wspólnego z jej byłem mężem, a moim ojcem. Później widziała cię w telewizji na Mistrzostwach Ligi Sinnoh i wtedy to mogła się dowiedzieć, jak się nazywasz, a tym samym odkryć, kim jesteś naprawdę.
- No właśnie. Więc czemu tak się nie stało? - zapytałam zdumiona.
- Ponieważ w telewizji na Mistrzostwach zwykle wymieniali cię jako Asha z Alabastii. Twoje nazwisko nie było podawane. Mama nie zorientowała się więc, kim jesteś. Ale potem, kiedy powiedziałam jej o tym, co powiedział mi ojciec, połączyła ze sobą wszystko i stwierdziła, że nie ma wątpliwości i musisz być moim bratem.
Ash posmutniał, kiedy Dawn mu o tym wszystkim powiedziała. Załamany opuścił głowę i zapytał:
- Powiedziałaś jej, że się we mnie zakochałaś?
- Tak - odpowiedziała Dawn - Powiedziałam jej, czemu wróciłam do domu. Stwierdziła, że to jest najlepsze wyjście z sytuacji i że czas leczy rany. Tyle tylko, że ja nie umiałam cię zapomnieć. Musiałam długo chodzić do psychologa, aby móc sobie jakoś z tym wszystkim poradzić. Nie było mi z tym łatwo, jednak jakoś dałam sobie radę, ale dopiero wtedy, kiedy już poczułam się silniejsza psychicznie, ruszyłam w nową podróż, podczas której znowu cię spotkałam. Podróżowałeś wtedy z Iris i Cilanem po Unovie. Pamiętasz?
- Pewnie, że pamiętam.
- Bałam się tego spotkania. Z jednej strony ciągnęło mnie do ciebie, z drugiej zaś chciałam uciec od ciebie jak najdalej, aby to uczucie nie wróciło. Na całe szczęście podczas naszego spotkania wykazałeś się tolerancją oraz prawdziwą przyjaźnią nie wspominając przy swoich przyjaciołach o tym, co nas rozdzieliło, więc poczułam, że mogę znowu nawiązać z tobą przyjaźń.
- I dobrze zrobiłaś, choć wówczas mnie nadal dręczyły powody, dla których nie widziałem cię tyle czasu. A raczej nieznajomość tych powodów. Tak, właśnie ta nieznajomość doprowadzała mnie do szału. Nie chciałem jednak o tym z tobą mówić czując, że jeśli zechcesz, sama mi powiesz.
Dawn rozłożyła bezradnie ręce, a po chwili dodała:
- A wszystkiego można byłoby uniknąć, gdyby tak moja kochana mama nie zmieniała mi nazwiska po rozwodzie. Byłabym wówczas nie Dawn Seroni, ale Dawn Ketchum. Zresztą pod tym nazwiskiem się urodziłam. Gdy jednak miała trzy latka ojciec nas zostawił, a moja matka stwierdziła, że najlepiej będzie, jeżeli obie przyjmiemy jej panieńskie nazwisko, Seroni. I takie też nazwisko teraz noszę.
Ash spojrzał na siostrę uważnym wzrokiem, po czym zapytał:
- Jedno mnie zastanawia... Wtedy, kiedy się poznaliśmy, to czy moje nazwisko nie dało ci do myślenia?
Dawn pokręciła przecząco głową.
- Nie... Widzisz, ja nigdy nie znałam nazwiska mego ojca. Mama mi go nie zdradziła. Mówiła jedynie tyle, że ojciec nas zostawił, gdy miałam trzy latka i nic więcej nie chciała mi na ten temat powiedzieć. Ja zaś nie dociekałam tego. Byłam więc bardzo zdziwiona, kiedy nagle spotkałam naszego ojca na Mistrzostwach Ligi Sinnoh. Początkowo go nie poznałam, ale on o dziwo poznał mnie. Zaczął ze mną rozmawiać i wypytywać, co też u mnie słychać. Powiedział, że przyjechał tu zobaczyć, jak jego syn walczy w tej Lidze. Początkowo nie uwierzyłam mu, że jest tym, kim jest, ale potem pokazał mi zdjęcie, na którym jest z moją mamą i ze mną, gdy miałam tak ze dwa latka i uwierzyłam mu. Zaczęłam mu więc opowiadać, co tu robię, z kim podróżuję oraz co do ciebie czuję, a on wtedy powiedział mi, kim jesteś. Początkowo nie chciałam mu w to uwierzyć, dlatego szybko zadzwoniłam do mamy i powiedziałam jej, że spotkałam ojca. Żebyś widział wtedy jej reakcję, gdy to usłyszała. Była po prostu przerażona i zdumiona, wręcz... Zresztą tego się nie da opisać słowami. W każdym razie powiedziała, że nie sądziła, że go kiedyś spotkam, ale jednak, skoro go spotkałam, to muszę znać prawdę i przyznała się, iż człowiek o nazwisku Josh Ketchum rzeczywiście jest moim ojcem i rzeczywiście, zanim się z nią związał, był już wcześniej żonaty z inną kobietą, z którą miał syna. Mama wiedziała o tym wszystkim, bo ojciec się jej do tego przyznał, gdy chodził do niej w konkury. Sama nie wiem, dlaczego moja mama, wiedząc o tym, mimo wszystko za niego wyszła. Zresztą nieważne. Słysząc, jak potwierdza moje obawy, pobladłam na całej twarzy rozumiejąc już, że to wszystko, co ten człowiek mówił o mnie i o tobie, to prawda, a przynajmniej wygląda na prawdę. Mama widząc, że pobladłam, zapytała, co mi się stało. Ja zaś odpowiedziałam, że muszę wracać do domu i wszystko jej opowiem, jak wrócę. Wróciłam więc i opowiedziałam. Gdy to zrobiłam, to ona potwierdziła rewelacje ojca. Przyznała, że kiedyś nazywała się Johanna Ketchum, ale potem, gdy mój ojciec ją zostawił, to wróciła do niestety panieńskiego nazwiska i zadbała o to, abym i ja je nosiła. Niechcący zrobiła mi w ten sposób naprawdę wielką krzywdę, bo gdybym nazywała się Dawn Ketchum...
- To bym od razu poznał, że oboje jesteśmy spokrewnieni - powiedział Ash, rozkładając ręce - A tak co?
- A tak wyszedł z tego wszystkiego prawdziwy galimatias, znacznie gorszy niż bigos hultajski - wtrąciłam się do rozmowy.
Ukochany mój pokiwałam smutno głową, po czym opuścił ją smętnie na dół. Dawn zaś spojrzała na niego i zapytała:
- Ash... Czy lubisz mnie teraz mniej niż wtedy, gdy nie znałeś prawdy?
Mój chłopak spojrzał na nią zdumiony jej pytaniem, które notabene wcześniej sama mu zadałam, po czym odpowiedział:
- Oczywiście, że nie.
- A czy umiałbyś mnie pokochać jak siostrę? Zwłaszcza teraz, gdy masz już dziewczynę i nie musisz cierpieć z tego powodu, że nie możemy być razem? - dopytywała się dalej Dawn.
- Myślę, że już tak cię kocham - odpowiedział po chwili namysłu Ash.
- No, to w czym problem?
- W tym, że nasz tatuś ciągle się tu kręci i muszę go oglądać.
- Mnie też nie jest z tym łatwo, ale musimy jakoś dać sobie z tym radę. Przecież nie będziemy się chować przed nim przez całe życie, mam rację?
- No pewnie, że nie będziemy. W żadnym razie nie damy rady tego zrobić.
Dawn położyła ponownie bratu dłoń na ramieniu i zaczęła mówić:
- Ash... Braciszku... Ja wiem, że trudno jest ci przywyknąć do tego słowa, ale chociaż spróbuj... Ash... Przyjacielu mój... Braciszku kochany... Zawsze się mną opiekowałeś i troszczyłeś o mnie... Czasem nieraz się pożarliśmy ze sobą, jak to prawdziwe rodzeństwo... W pewnym sensie nawet zawsze nim byliśmy. Byliśmy i zawsze będziemy. No już... Ash... Uśmiechnij się.
Chłopak spojrzał na swą siostrę, ale nie specjalnie było mu do śmiechu. Dawn zrobiła więc bardzo zwariowaną minę. Do tego stopnia zwariowaną, że wywołała wreszcie uśmiech na jego twarzy.
- O! No i takiego cię lubię! To jest Ash, którego znamy! - zaśmiała się Dawn na widok rozpromienionej twarzy brata - Prawda, Sereno?
- A pewnie, że prawda - dodałam bardzo wesołym tonem - No już, Ash... Uśmiechamy się... Uśmiechamy... No już...
To mówiąc obie z Dawn zaczęłyśmy go łaskotać. Mój ukochany już po chwili śmiał się do rozpuku i oddawał nam łachotki. Nie pozostałyśmy mu dłużne, także już po chwili w ruch poszły poduszki. Nim się spostrzegliśmy, to Ash śmiał się jak wariat, z miejsca zapominając o tych wszystkich problemach, którymi przed chwilą się dręczył. Był znowu szczęśliwy.
Przerwaliśmy naszą zabawę dopiero wtedy, kiedy zobaczyliśmy, że obserwują nas Clemont i Bonnie, którzy już nie spali.
- Od jak dawna nas obserwujecie? - zapytałam.
- Od jakiegoś czasu - odpowiedział Clemont - Ale my nie specjalnie. Tak po prostu...
- Po prostu się obudziliśmy, a wy sobie tak ładnie rozmawialiście, że jakoś nie chcieliśmy wam przeszkadzać - dodała wesoło Bonnie, robiąc przy tym słodziutką minę niewiniątka.
- Ładnie rozmawialiśmy? - uśmiechnął się lekko Ash - Rzeczywiście, to była miła rozmowa, nie ma co.
Widząc, że chłopak znowu smutnieje, Dawn szybko podbiegła do gramofonu i włączyła jedną płytę. Już po chwili ze sprzętu poleciała wesoła piosenka - jeden z wielkich hitów w regionach, które jednak poza nimi nie były wcale znane i dopiero za kilka lat miały w nich zrobić furorę. Utwór ten szedł tak:
Ja uwielbiam ją. Ona tu jest
I tańczy dla mnie.
Bo dobrze to wie, że porwę ją
I w sercu schowam na dnie.
Dawn zaś zaczęła wesoło podskakiwać w rytm muzyki, a że miała na sobie różową piżamkę, to widok ten był tak zabawny, że z miejsca wywołał on uśmiech na twarzach nas wszystkich, w tym również na twarzy Asha.
- Co ty robisz, Dawn? - zapytał chłopak.
- Tańczę! A co, nie widać? - zaśmiała się dziewczyna - Zatańcz i ty ze mną, braciszku! No chodź, nie daj się prosić!
- No idź, Ash! Idź! - śmiałam się również, wypychając wesoło Asha do przodu.
- Idź, Ash! Idź! - dodała Bonnie, również popychając swego brata.
Clemont przyłączył się do siostry i już po chwili mój chłopak tańczył wesoło z Dawn na środku pokoju. Oboje byli w piżamach, a więc co tu dużo mówić, wyglądali po prostu uroczo i zabawnie, dlatego ja, Clemont i Bonnie parsknęliśmy śmiechem widząc to wszystko, gdyż trudno nam się było nie śmiać, kiedy widziało się takie wygibasy i to jeszcze tak dobrze ukazujące relacje tej dwójki. Widać było, że Ash i Dawn doskonale się rozumieli.
Nawiasem mówiąc, gdy tak sobie patrzyłam na siostrę mojego chłopaka, to wiedziałam już doskonale, dlaczego od samego początku, kiedy tylko ją poznałam, wydawała mi się ona niesamowicie bliska, jakbym ją od dawna znała i od dawna lubiła. Nie mogło być inaczej, bo przecież, jak się niedawno okazało, dziewczyna ta jest siostrą Asha i jest do niego podobna tak zewnętrznie, jak i wewnętrznie. Oboje mieli podobne nosy i pewne rysy twarzy, które ich do siebie upodabniały. Poza tym Dawn niejeden raz zachowywała się dokładnie tak samo, jak Ash. W wielu sprawach jej reakcja na coś była podobna do reakcji mojego chłopaka. Dawn twierdzi, że to dlatego, że tyle z nim podróżowała. Ponoć instynktownie przyswoiła sobie pewne cechy jego charakteru, a także niektóre zachowania. Cóż... Widocznie takie rzeczy dzieją się na świecie.
Tymczasem Dawn i Ash dalej wesoło tańczyli po pokoju, zaś gdy ta wesoła piosenka leciała dalej, zaczęli razem śpiewać:
Moja dziewczyna patrzy często w oczy
I nie ukrywam, sprawia to przyjemność.
Jak ją kocham tylko moje serce wie,
Gdy mnie całuje, oddałbym niejedno.
Jej ramiona ukojeniem dla mnie są,
Bo przy niej czuję jak smakuje miłość.
I każdą chwilę pragnę ofiarować, bo
Jest tego warta, nic się nie zmieniło.
Bo ja pragnę jej... jej, bo pragnę jej... jej, booo...
Ja uwielbiam ją. Ona tu jest
I tańczy dla mnie.
Bo dobrze to wie, że porwę ją
I w sercu schowam na dnie.
Już po chwili Ash złapał mnie za ręce i porwał do szalonego tańca, śmiejąc się przy tym uroczo. Nie opierałam się temu, gdyż radość na twarzy mego chłopaka była mi niezwykle miła. Spojrzałam na Dawn z wdzięcznością w oczach, a ona tylko ukłoniła mi się lekko i dalej zaczęła podrygiwać, porywając szybko do tańca Clemonta, a później i Bonnie. Ash również przez chwilę z nimi potańczył, później zrobiłam to ja. Pikachu zaś tańczył radośnie z małym Dedenne, z wielką troską jednak pilnując, żeby małemu Pokemonowi nic się przy tych dzikich pląsach nie stało.
Taka właśnie wesołą zabawę zafundowaliśmy sobie przed śniadaniem, na które zeszliśmy dopiero wtedy, kiedy już skończyliśmy tańczyć. Dopiero wówczas przebraliśmy się w zwykłe ubrania. Delia Ketchum oraz Mr. Mime uścisnęli nas radośnie i zaserwowali nam niesamowicie pyszne śniadanie.
- A więc teraz jeść i do pracy - powiedział Ash, zacierając radośnie dłonie, gdy siadał do stołu.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał bardzo wesoło jego Pokemon, siedząc na stole niedaleko niego.
- Nawiasem mówiąc, pani Ketchum, w pani restauracji przyjemnie się pracuje - powiedziała Dawn, zajadając śniadanie.
- Nie zaprzeczam - włączył się do rozmowy Clemont - Ja i Brock doskonale się już ze sobą dogadujemy.
- Uhm... Miłość od pierwszego wejrzenia - zachichotała Bonnie.
Ja i Dawn parsknęłyśmy śmiechem w nasze talerze. Clemont zaś zrobił nieco urażoną minę.
Nagle zadzwonił telefon. Delia Ketchum przeprosiła nas, wstała od stołu i wyszła do pomieszczenia, w którym był aparat telefoniczny. Chwilę porozmawiała z kimś, kto do niej zadzwonił, po czym wróciła i powiedziała:
- Ash, synku... Dzwoniła porucznik Jenny. Prosi, żebyś przyszedł dzisiaj do niej z Sereną, najlepiej jak najszybciej. Chodzi ponoć o tę sprawę, którą niedawno prowadziliście.
- Nie ma sprawy, mamo. Odwiedzimy ją zatem! - zawołał wesoło Ash, po czym spojrzał na mnie - Ciekawe, o co jej chodzi?
- Ash, jak pójdziemy, to się dowiemy - stwierdziłam z uśmiechem, powoli zajadając śniadanie.
- Pika-chu! - potwierdził moje słowa elektryczny Pokemon.
- Widzisz?! Nawet twój Pikachu się ze mną zgadza! - zaśmiałam się wesoło, głaszcząc stworka po głowie.
- Zdrajca! Nie odzywam się do ciebie! - mruknął pod nosem mój luby, udając niezadowolonego.
Tak naprawdę bardzo się cieszył, że doskonale się dogaduję z każdą bliską mu osobą. Nawet z jego Pikachu.
***
Gdy oboje już weszliśmy na komisariat, zatrzymał nas zaraz jakiś policjant, najwidoczniej straszny służbista. Zadawał strasznie dużo pytań typu, co nas tu sprowadza i po co? Chyba był przekonany o tym, że chcemy przemycić na teren komisariatu bombę, ponieważ zabrał nam plecaki, po czym bardzo uważnie je przeszukał. Ash i ja patrzyliśmy na to wszystko z lekkim politowaniem w oczach. Oczywiście doskonale rozumieliśmy, że ostrożność jest ważna, zwłaszcza w tym zawodzie, ale bez przesady. W końcu nie byliśmy tutaj pierwszym raz. Policjant mógł nas zatem zauważyć i wiedzieć, że jesteśmy przyjaciółmi porucznik Jenny. Najwidoczniej albo tego nie zrobił, albo po prostu ma bardzo krótką pamięć.
- Spokojnie, mój drogi Cerberze - zaśmiał się Ash, odbierając od policjanta swój plecak - Ja przecież nie próbuję wysadzić budynku w powietrze. Ja tu jestem służbowo.
- A ta panienka? - zapytał policjant, podając mi mój plecak.
- A ta panienka też jest tutaj służbowo - odpowiedział mu Ash wesołym tonem - Wezwała nas porucznik Jenny.
- Czyli panicz do naszej pani porucznik się wybiera? - dopytywał się dalej policjant z podejrzliwością w głosie - A ta panna?
- Ta panna także się wybiera do pani porucznik - wyjaśnił Ash.
- A w jakim celu?
- W takim samym jak ja, bo ta panna jest ze mną. Możemy już iść?
Policjant spojrzał na nas niesamowicie podejrzliwym wzrokiem, a następnie zaprowadził nas do pani porucznik, która wybuchła gromkim śmiechem, kiedy tylko opowiedzieliśmy jej, co nas spotkało.
- Och, musicie mu wybaczyć, on już tak niestety ma. Dla niego najważniejsze jest bezpieczeństwo - wyjaśniła nam porucznik Jenny - On nawet rodzoną matkę by zrewidował, czy nie przyniosła tu bomby. Taki to człowiek.
- Powiedziałabym, że jest dość dziwny - rzekłam nieco zdumionym tonem.
- Delikatnie mówiąc „dziwny“ - mruknął po cichu do mnie Ash.
- Owszem, może i dziwny, ale przynajmniej uczciwy, a takich teraz ostatnio jest mało - odparła na to policjantka, siadając za biurkiem i pokazując nam dłonią krzesła naprzeciwko siebie.
- A więc w jakim celu nas tutaj pani wezwała, pani porucznik? - zapytałam zaintrygowanym tonem.
Jenny uśmiechnęła się do nas przyjaźnie, po czym wyciągnęła z biurka kartkę papieru, na której to widniało dosyć spore zdjęcie niewielkiego, złotego posążku przedstawiającego Pokemona Alakazama stojącego na cokole.
- Pamiętacie może, jak mówiłam wam, że Annie i Oakley przyznały się wszystkich pięciu włamań, o jakie je oskarżyliśmy, ale jednak nie przyznają się do tego, że zabrały ten posążek? - zapytała policjantka.
- Pamiętamy - powiedziałam - Powiedziała wtedy pani, że to widocznie ktoś inny musiał go zabrać.
- Właśnie. Pytanie tylko, kto to zrobił - mówiła dalej Jenny - Właściciel tego cacuszka, Jack Carwey, bardzo chcę to wiedzieć. Obawiam się jednak, że policja może okazać się bezradna w tej sprawie. Nie zrozumcie mnie źle. Ja wcale nie uważam, że moi koledzy i koleżanki z pracy to idioci. Ale sami rozumiecie... Ta sprawa jest naprawdę trudna. A mówiąc, że jest „trudna“ mam na myśli, że jest... trudna... A poza tym, widzicie... To wy zaczęliście tę sprawę, więc uważam, że i wy powinniście ją zakończyć.
- To bardzo miłe z twojej strony, Jenny - powiedział z uśmiechem na twarzy Ash - A więc co mamy zrobić?
- Na razie moi ludzie przesłuchują wszystkich podejrzanych - wyjaśniła nam policjantka - Być może wpadną na jakiś trop. Podzielę się z wami tym, czego się dowiem. Wy zaś musicie mieć oczy i uszy otwarte. A gdy wasze uszka lub wasze oczka zanotują coś, co jest warte zanotowania, to mam nadzieję, że się natychmiast tym z nami podzielicie.
- Oczywiście, że tak będzie - powiedział Ash i spojrzał na mnie pytająco.
- Nie moglibyśmy postąpić inaczej - dodałam z uśmiechem.
- Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- To dobrze. Cieszę się, że mogę na was liczyć - uśmiechnęła się do nas Jenny - Pamiętajcie również o tym, że na to wszystko, co będziemy robić, mamy osobiste błogosławieństwo mojego szefa.
- Ale tylko nieoficjalnie je posiadamy - zaśmiał się Ash, puszczając jej oczko.
- A i owszem - zachichotała policjantka - Ale oficjalnie czy nie, to zawsze je mamy, a to już coś.
Chwilę później na jej biurku zadzwonił telefon. Porucznik Jenny przeprosiła nas na chwilę, po czym podniosła słuchawkę. Przez chwilę słuchała tego, co jej rozmówca mówił, następnie odłożyła telefon i spojrzała na nas.
- Znaleźli tę statuetkę - powiedziała.
- Gdzie?! - zawołaliśmy ja i Ash w szoku słysząc jej słowa.
- W domu jednej osoby, która często bywała u pana Carweya. Wiecie, to w końcu bogaty człowieku, wielu gości przyjmował u siebie.
- To zrozumiałe. A więc to jeden z jego gości ukradł tę statuetkę? - zapytałam zdumiona.
- Na to wychodzi. Tak czy inaczej właściciel oraz osoba podejrzana już tu jadą. Mam nadzieję, że zechcecie być obecni podczas mojej rozmowy z nimi. W końcu byliście na początku tej sprawy, wypada więc, żebyście byli również na jej zakończeniu.
Oczywiście zgodziliśmy się na to bez wahania.
Chwilę później do pani porucznik przyjechali funkcjonariusze z osobą, u której znaleźli statuetkę. Była nią jakaś młoda kobieta o czarnych włosach oraz brązowych oczach, na oko mająca dwadzieścia pięć lat. Twierdziła, że to nie ona ukradła statuetkę, ale jej babcia, z którą mieszka.
- To takie jej małe dziwactwo. Jak widzi małe oraz cenne przedmioty, to zaraz musi je kraść - tłumaczyła się nam kobieta - Nic na to nie mogę poradzić. Pilnuję ją, żeby zawsze oddawała to, co zabierze, ale niestety nie zawsze mi się to udaje. Tę statuetkę znalazłam dopiero dzisiaj rano, ponieważ bardzo sprytnie ją ukryła. Chciałam ją oddać, dlatego do was zadzwoniłam.
- Rzeczywiście, ta pani sama zgłosiła u nas znalezienie skradzionej statuetki - wyjaśnił Jenny jeden z policjantów - Ta pani twierdzi również, że jej babcia cierpi na kleptomanię i od dawna już się na to leczy, ale bez skutku.
- Sprawdzimy to - odpowiedziała mu pani porucznik, po czym zwróciła się do kobiety - Pani na razie jest wolna. Proszę jednak nie opuszczać Alabastii do czasu, kiedy nie sprawdzimy pani zeznań.
- Oczywiście, to zrozumiałe - odpowiedziała jej kobieta, kłaniając się nisko - Dziękuję, pani porucznik, za wyrozumiałość.
- Jesteśmy od tego, żeby pomagać - odrzekła Jenny i z uśmiechem uścisnęła kobiecie dłoń - Może pani już iść.
Gdy podejrzana wyszła, policjanci wezwali do gabinetu właściciela statuetki, aby potwierdził on, czy znaleziona rzecz jest jego własnością. Był to wysoki i elegancki mężczyzna z czarnymi włosami i małymi wąsami. Chodził ubrany w garnitur, jak przystało na bogacza. Porucznik Jenny wyjaśniła mu, w jaki sposób jego statuetka się znalazła, po czym pokazała mu ją pytając, czy to jego własność. Mężczyzna przyjrzał się bardzo uważnie przedmiotowi, po czym wziął go do ręki i delikatnie ugryzł. Chwilę później odłożył on statuetkę na biurko i powiedział ze złością:
- Żarty się pani trzymają, pani porucznik? Jeśli tak, to ten żart jest w bardzo złym stylu.
- Nie rozumiem, o co panu chodzi? Czy to nie jest pana statuetka? - zdziwiła się Jenny, widząc reakcję mężczyznę.
Zapytany wybuchnął śmiechem, po czym powiedział:
- Oczywiście, że to nie jest moja statuetka. To przecież falsyfikat! Podobny do oryginału, ale falsyfikat.
- Falsyfikat? - zdziwiliśmy się ja i Ash, słysząc jego słowa.
- Pika-pika? - zapytał Pikachu.
- Tak, właśnie falsyfikat. Wiem, co mówię. Znam się na tym - mówił dalej Carwey - Prawdziwa statuetka jest ze szczerego złota. To zaś, to jest tylko nędzna podróbka.
- Chyba nie taka znowu nędzna, skoro wygląda jak oryginał - rzekł z ironią w głosie Ash.
Właściciel statuetki spojrzał na mego chłopaka i zaśmiał się kpiąco:
- Masz rację, chłopcze. Masz rację. Nasza kochana policja padła ofiarą zatem bardzo sprytnego oszustwa. Kto by pomyślał? Pewnie ta paniusia, co wam oddała tę statuetkę jest wszystkiemu winna! To na pewno ona! Powinniście ją aresztować!
- Przepraszam pana bardzo, jednak jak na razie, to ja decyduję o tym, kogo aresztuję, a kogo nie - przerwała ten żałosny słowotok porucznik Jenny - Skoro twierdzi pan, że to nie jego własność, to wobec tego zaczniemy szukać prawdziwej statuetki.
- Mam nadzieję, że szybko ją znajdziecie. Bardzo nie lubię czekać!
To mówiąc mężczyzna wyszedł z gabinetu pani porucznik.
- Och! Co za nadęty bałwan! - mruknęłam bardzo niezadowolona, natomiast Pikachu zapiszczał na znak, że się ze mną zgadza - A jak nosa zadziera! Myśli, że jak ma pieniądze, to wolno mu wszystko!
- Właśnie. Jak ja nie lubię takich wrednych ludzi! - powiedział równie z tego niezadowolony Ash.
- Mimo wszystko w jednym ten nadęty bufon ma rację. Daliśmy się oszukać – mówiła porucznik Jenny, przechadzając się nerwowo po swoim gabinecie - Babcia kleptomanka, też coś! Ale nas nabrała ta paniusia!
- Może to nie ona jest winna? - zasugerował Ash.
- A niby kto? Masz jakiś innych podejrzanych? - mruknęła złym głosem pani porucznik, patrząc na niego wilkiem.
- Nie, ale myślę, że należy sprawdzić, czy ta jej babcia rzeczywiście boryka się z taką chorobą - mówił niezrażony tym zachowaniem Ash - Potem będziemy mogli ją oskarżyć, jeśli to oczywiście ona jest winna.
- Masz rację. Sprawdźmy to alibi z kleptomanią, ale moim zdaniem to zwykła ściema, żeby nas nabrać - stwierdziła Jenny, siadając za biurkiem.
Przez chwilę wydawało się, że chce ona coś napisać, jednak po chwili zastanowiła się nad słowami mego chłopaka i zapytała:
- A co, jeśli to prawda i jej babcia rzeczywiście cierpi na kleptomanię?
- To może oznaczać dwie rzeczy - stwierdził wówczas Ash.
- Jakie dwie rzeczy? - spytałam.
- To bardzo proste. Jeśli ta kobieta mówi prawdę i jej babcia rzeczywiście jest kleptomanką, to mamy w takim wypadku dwie możliwości - zaczął mi wyjaśniać Ash - Pierwsza jest taka, że babcia zabrała oryginał, a ktoś jej go ukradł i zamienił na podróbkę.
- A druga? - zapytała Jenny, spoglądając na niego z uwagą.
- Druga możliwość jest jeszcze ciekawsza. Ktoś kradnie oryginał i zostawia na jego miejscu podróbkę, którą to potem kradnie babcia naszej podejrzanej - wyjaśnił nam Ash - Co o tym sądzicie?
- Ja tam sądzę, że to zadanie w sam raz dla Sherlocka Asha - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- Pika-pika! - poparł mnie Pikachu.
- I ja tak sądzę - dodała Jenny - Dlatego też jeszcze dzisiaj sprawdzę tę całą babunię. Jeśli jej wnuczka mówi prawdę, to musimy przyjąć jedną z twoich dwóch hipotez, które są tutaj jedynym rozwiązaniem. Ja osobiście obstawiam tę drugą, bo niby czemu ktoś miałby tej babuni kraść oryginał i zamieniać go na kopię? Po co? Przecież to bez sensu. Zamienić właścicielowi, żeby się za szybko nie zorientował w kradzieży, to już co innego. To już ma jakiś sens.
- Tak czy inaczej nie dowiemy się niczego bez poszlak - powiedział Ash, a Pikachu zapiszczał wesoło.
- Poszlaki zdobędziemy. Jeszcze dzisiaj sprawdzimy dokładnie tę staruszkę - postanowiła policjantka - Zadzwonię do ciebie dzisiaj wieczorem, Ash i powiem ci, czego się dowiedziałam.
- Będę ci bardzo wdzięczny, jeżeli tak właśnie zrobisz, Jenny - odpowiedział policjantce nastoletni detektyw.
C.D.N.
Zgodnie z obietnicą czytam kolejną przygodę i powiem Ci szczerze, że początek wmurował mnie w siedzenie i to dosłownie. Ta sprzeczka Asha z Sereną pokazała, jak bardzo im na sobie zależy (przynajmniej tak to wygląda z mojej perspektywy). A historia śmierci ojca Sereny była naprawdę wzruszająca, aż poczułam przepełniający mnie smutek i współczucie dla naszej bohaterki.
OdpowiedzUsuńNo i oczywiście nie mogło zabraknąć sprawy kryminalnej. Jestem bardzo ciekawa, co się stało z tym posążkiem, czy to rzeczywiście ukradła go babcia-kleptomanka, czy może ktoś inny? :) To się okaże w kolejnych częściach, dlatego niezwłocznie przystępuję do lektury. :)