Przygoda V
Powrót ojca marnotrawnego cz. I
***
***
***
***
C.D.N.
Powrót ojca marnotrawnego cz. I
- Możesz mi powiedzieć, Sereno, dlaczego muszę iść z zawiązanymi oczami? - zapytał mnie mój chłopak, kiedy to prowadziłam go za rękę do restauracji „U Delii“.
Uczciwie muszę przyznać, że Ash miał wtedy wszelkie powody do tego, aby się dziwić. W końcu zupełnie niespodziewanie i do tego bez żadnego uzasadnienia zawiązałam mu oczy czarną opaską i powiedziałam, że musi tak przez chwilę pochodzić nim zaprowadzę go tam, gdzie chcę go zaprowadzić. Mogłam co prawda kazać mu jedynie przymknąć powieki, ale jakoś nie dowierzałam mu zbytnio i podejrzewałam, że pewnie i tak by podglądał dokąd idziemy. Nie żebym nie ufała Ashowi, ale ostatecznie jest on przecież chłopakiem, a każdy chłopak jest z natury ciekawski, dlatego podejrzewałam, że będzie próbował jakoś podejrzeć, dokąd go prowadzę. Z tego właśnie powodu ostatecznie postanowiłam zawiązać mu oczy, w chwili, gdy zabierałam go do restauracji jego mamy. Oczywiście, nie robiłam tego bez przyczyny. Miałam bardzo istotne powody, aby tak postępować.
Po powrocie do domu, zadzwoniłam do Delii Ketchum i zameldowałam, że ja i Ash właśnie powróciliśmy z naszej randki. Delia zaś z uśmiechem na twarzy oznajmiła mi, że to bardzo dobrze się składa, gdyż wszystko w jej restauracji jest już przygotowane na przyjęcie urodzinowe dla Asha i można solenizanta śmiało przyprowadzić na zabawę. Poprosiła mnie jednak, abym zrobiła to w taki sposób, żeby chłopak do końca niczego się nie domyślił.
No cóż, łatwiej to powiedzieć, niż zrobić. Ash jest przecież z natury osobą ciekawską oraz dociekliwą i m.in. dlatego tak dobrze się sprawdza jako detektyw, choć skoro o tym mowa, to w tym fachu najważniejsze jest to, że mój luby posiada wrodzone zdolności, które ja, szczerze mówiąc, serdecznie podziwiam. Jednak w tym jednym, szczególnym przypadku jego cechy i umiejętności były mi poważną przeszkodą, gdyż przekonanie Asha o tym, iż musi gdzieś ze mną pójść i nie może wiedzieć dokąd, było dla mnie bardzo trudne. Jeszcze trudniejsze zaś okazało się przekonanie go, żeby pozwolił sobie założyć na oczy opaskę.
- Proszę cię, Sereno, po co te hece? - zaśmiał się, kiedy mu to powiedziałam - Czy ja mam iść z tobą na spacer, czy na egzekucję?
Odpowiedziałam mu, że opaska to warunek konieczny, aby cały nasz spacer się udał, jednak mój chłopak nie wyglądał na specjalnie przekonanego. Ostatecznie jednak uległ moim namowom i pozwolił sobie nałożyć opaskę oraz zaprowadzić do restauracji swojej mamy.
Przywróciłam mu jasność widzenia dopiero wtedy, kiedy byliśmy już oboje na miejscu. Wokół nas panowała powszechna ciemność. Mój ukochany rozejrzał się dookoła, po czym zapytał:
- Co to za miejsce?
- To jest restauracja twojej mamy - odpowiedziałam mu z uśmiechem na twarzy.
- Serio? Dlaczego mnie tutaj przyprowadziłaś, Sereno? - dopytywał się Ash, coraz bardziej tym wszystkim zdumiony.
- Zaraz się dowiesz - rzekłam enigmatycznie.
To mówiąc podeszłam do włącznika i zapaliłam światło.
W tej samej chwili odezwał się głośny krzyk „NIESPODZIANKA!“, zaś naszym oczom ukazał się naprawdę przepiękny widok. Wszędzie dookoła wisiały wielkie transparenty z napisami „Sto lat, Ash“ oraz „Wszystkiego najlepszego dla Asha“. W sali zaś znajdował się mały tłum ludzi, którzy przybyli na urodziny mego chłopaka.
- Sereno! Co to się tutaj dzieje?! - zapytał Ash, spoglądając na mnie zdumiony tym wszystkim - Co oni wszyscy tu robią?
- Pika-pika? - zapiszczał równie mocno zdumiony Pikachu, siedzący mu wciąż na ramieniu.
- Przybyli na twoje urodziny, głuptasie - zaśmiałam się wesoło.
- Jak to, przybyli na moje urodziny? Chcesz powiedzieć, że oni...
- Że oni wszyscy pamiętali o twoich urodzinach? Tak, właśnie to chcę ci powiedzieć, Ash.
- Ale to oznacza, że...
- Że twoja mama o nich pamiętała. Ja, Clemont i Bonnie także.
Ash nie mógł wprost wyjść ze zdumienia, kiedy usłyszał moje wyjaśnienia. Początkowo sądził, że stroję sobie z niego żarty, jednak po chwili zrozumiał, iż to, co mówię, jest najszczerszą prawdą. Mimo tego pewne sprawy nadal stanowiły dla niego zagadkę, gdyż zdumiony powiedział:
- Ale przecież mama nic mi na ten temat nie mówiła...
- Ponieważ chciałam ci zrobić niespodziankę, synku - wyjaśniła czule Delia, podchodząc do niego z uśmiechem na twarzy - Dlatego Serena, Clemont i Bonnie udawali, że o niczym nie wiedzą.
- A więc mam rozumieć, Sereno, że ty wiedziałaś o wszystkim? - spytał Ash, spoglądając na mnie spode łba.
Jego twarz wyrażała radość, choć chłopak próbował za wszelką cenę udawać groźnego oraz przerażającego. Wiedziałam jednak doskonale, że był szczęśliwy z niespodzianki, którą mu uszykowaliśmy.
- Ależ oczywiście, skarbie, że o wszystkim wiedziałam - odpowiedziałam mu, uśmiechając się doń radośnie - Powiem więcej. Dostałam nawet specjalne zadanie od twojej mamy, aby odciągnąć cię jak najdalej od szykowanego dla ciebie dzisiaj przyjęcia urodzinowego.
- Rozumiem - zaśmiał się Ash, puszczając mi oczko - Muszę przyznać, że ci się udało. Do samego końca niczego się nie domyślałem.
- Pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu.
Delia uśmiechnęła się z miłością do swojego syna, po czym wręczyła mu pięknie zapakowany prezent.
- Wszystkiego najlepszego, synku.
To mówiąc pocałowała go czule w oba policzki.
- Oj, mamo... Mogłabyś nie robić tego publicznie - zachichotał Ash, delikatnie się rumieniąc.
Delia popatrzyła na niego z miłością w oczach, zaś na jej twarzy pojawił się czuły uśmiech. Widocznie dla niej jej syn zawsze pozostanie dzieckiem, które można od czasu do czasu przytulić i bardzo czule pocałować, nawet w miejscu publicznym. Było w tym coś pięknego. Żeby moja mama chciała mi tak okazywać swoje uczucia. Ona jednak zdecydowanie woli mniej emocjonalnie pokazywać mi, że mnie kocha. Nie żeby było w tym coś złego, jednak sądzę, iż mogłaby się co nieco nauczyć od mamy Asha.
Po Delii do mojego chłopaka podeszli Clemont oraz Bonnie. Dziewczynka wręczyła mu kwiaty oraz laurkę, zaś jej brat dużą, pięknie zapakowaną paczkę.
- Wszystkiego najlepszego, Ash - powiedział Clemont.
- Złożyliśmy się na to oboje - dodała Bonnie.
- De-de-ne! - pisnął Dedenne, który siedział w torbie dziewczynki.
- Dzięki, Clemont! - odpowiedział Ash ściskając czule przyjaciela, po czym uklęknął i czule objął Bonnie - Dziękuję, Bonnie.
Dziewczynka zarumieniła się niczym piwonia i obśliniła delikatnie swojego przyjaciela, który zaśmiał się i pocałował ją w nosek. Mała wówczas zrobiła się cała czerwona na buzi, po czym zemdlona opadła w ramiona brata.
- Och, jakie to cudowne... Jaki ten Ash jest uroczy... Ash, wyjdziesz za mnie... znaczy tego... Ożenisz się ze mną? - mamrotała dziewczynka, gdy Clemont lekko zażenowany jej zachowaniem odciągał ją od mego chłopaka.
- No jasne - zaśmiał się Ash i puścił mi oczko, co oznaczało, że z całym szacunkiem dla Bonnie, ale woli mnie.
Przynajmniej ja ten znak tak zrozumiałam i miałam ogromną nadzieję, że nie zrozumiałam go źle.
Chwilę później po Clemoncie i Bonnie podeszli Steven Meyer i moja mama. Oboje podali chłopakowi prezenty, a także delikatnie go uścisnęli.
- Sto lat, Ash. I obyś był dobrym chłopakiem dla mojej córki - powiedziała Grace Evans.
- Och, mamo! - zawołałam nieco zażenowana tymi słowami.
- A ja życzę ci wszystkiego najlepszego i dziękuję ci, że jesteś tak wspaniałym przyjacielem dla mych dzieci - dodał pan Meyer.
To mówiąc, objął on mocno Asha, zaś w jego oczach pojawiły się łzy.
- Jestem tak wzruszony, że moje dzieci mają tak odpowiedzialnego, wiernego i wspaniałego przyjaciela - mówił dalej mężczyzna - Pamiętaj, że we mnie także masz zawsze oddanego druha... Gdy będziesz czegoś potrzebował, zawsze możesz na mnie liczyć...
- Ja już czegoś od pana potrzebuję... POWIETRZA! - jęknął nagle Ash, którego Meyer omal nie udusił.
Mężczyzna zaśmiał się wesoło i puścił chłopaka, który zaczął wówczas z trudem łapać powietrze w płuca.
- O matko, ale on ma krzepę - wydyszał mój ukochany, masując sobie klatkę piersiową.
Chwilę później podeszli do niego Misty i Brock.
- Misty! Nie wiedziałem, że wróciłaś do Alabastii - zdziwił się Ash na widok dawnej przyjaciółki.
- Wiesz, nie mogłam nie przyjechać na twoje urodziny, Ash - odpowiedziała dziewczyna uśmiechając się do niego i delikatnie go do siebie przytulając.
Wręczyła mu prezent, po czym Brock uścisnął mocno dłoń swego przyjaciela, mówiąc przy tym wesoło:
- Sto lat, stary!
- Dzięki, Brock! Obym tylko dożył chociaż połowy tego wieku, który mi życzysz - odpowiedział żartem jubilat.
- Jak będziesz tak zrzędzić, to przeżyjesz nas wszystkich, gwarantuję ci to - zaśmiał się Brock podając mu prezent.
Chwilę później podeszli do Asha profesor Oak i Tracey. Obaj wręczyli mu prezenty oraz życzyli spełnienia wszystkich marzeń. Następnie podeszli do niego May i Max. May, jak na dziewczynę przystało, pocałowała Asha w policzek, gdy dawała mu prezent. Jej młodszy brat darował sobie tę przyjemność, poprzestając jedynie na wręczeniu prezentu, a także złożeniu jubilatowi życzeń, które brzmiały następująco:
- Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia, stary.
- Max, przecież Ash ma dziś urodziny, a nie ślub - zaśmiała się May, słysząc słowa brata.
- To drugie może nastąpić szybciej niż myślisz - odparł przemądrzałym tonem Max - W końcu przy takiej dziewczynie jak Serena trudno nie myśleć o ślubie.
Mówiąc te słowa chłopak spojrzał na mnie i zażartował sobie:
- Lepiej więc się szybko zadeklaruj, Ash, bo inaczej ja cię uprzedzę i sprzątnę ci Serenę sprzed nosa.
Ash zachichotał wesoło i poczochrał delikatnie chłopaczkowi włosy.
- Będę miał się zatem na baczności, Max.
- No! Tylko żebyś potem nie mówił, że cię nie ostrzegałem. Pamiętaj! Może jestem niski i okularnik, ale jak się rozkręcę...
- To nie ma przebacz. Tak, wiemy - jęknęli na to Ash i May, którzy już widocznie znali tę śpiewkę na pamięć.
Kolejno z prezentami oraz życzenia podeszli Iris i Cilan. Iris, żeby tradycji stało się zadość, dowcipnie cmoknęła Asha w policzek, zaś Cilan nieco poczochrał mu włosy, jak również zażartował sobie lekko, że słyszał, iż ponoć w Alabastii pojawiła się dla niego jakaś konkurencja detektywistyczna, więc nie mógł sobie odmówić sprawdzenia, czy ta plotka jest prawdziwa.
Następnie do solenizanta podeszła Dawn w towarzystwie jakiegoś wysokiego chłopaka o brązowych włosach i ciemnych oczach.
- Dawn! Gary! - zawołał wesoło Ash - Wy także tutaj?
- A czemu by nie? - zaśmiał się chłopak, którym okazał się być Gary Oak - Myślisz, że dziadek nie powiadomił mnie o twoich urodzinach? Powiadomił i to miesiąc przed czasem. Nie mogłem się nie zjawić.
- Tak, ale ty oczywiście przybyłeś na ostatnią chwilę, kiedy już wszystkie przygotowania mieliśmy dawno za sobą - zachichotała złośliwie Dawn.
- Ja zwykle tak przybywam. Może i na ostatnią chwilę, ale zawsze na czas - odpowiedział Gary.
- No, ale czy to się przypadkiem nawzajem nie wyklucza? - zapytałam nieco zadziornie.
- Możliwe, ale nie w moim przypadku.
To mówiąc Gary uścisnął dłoń Asha i podał mu prezent.
- Wszystkiego najlepszego, jubilacie. Obyś dożył więcej niż sto lat. Pamiętaj też, że nawet jeśli będziesz wtedy stary i pomarszczony, to i tak będziemy cię wszyscy lubić - zaśmiała się wesoło panna Seroni.
- Nie zapominaj, że wtedy wy również będziecie starzy oraz pomarszczeni - zachichotał lekko Ash, słysząc jej słowa.
- Być może, ale ja w przeciwieństwie do ciebie jestem ładna i zawsze będę się podobać - odpowiedziała mu żartem dziewczyna.
Ash wesoło przybił sobie z nią piątkę, po czym Dawn objęła go czule, pocałowała w oba policzki i podała mu prezent. Chwilę później do Asha podeszli profesor Sycamore i Alexa. Oni również złożyli życzenia naszemu solenizantowi oraz wręczyli mu prezenty.
Kilka minut potem dało się słyszeć dźwięku gry na muszli. Następnie z kąta wyszła jakaś dziewczyna w białej sukni oraz w wianku na głowie, do którego przyczepiony był przeźroczysty welon. Dziewczyna tańczyła przy tym delikatnie i nie przerywała gry. Ash wpatrywał się w nią wyraźnie zaintrygowany.
- Ja ją chyba skądś znam... - powiedział chłopak zamyślonym tonem - Tylko nie pamiętam, skąd...
- Naprawdę jej nie poznajesz? - zapytałam wesołym tonem.
- No właśnie, Ash - dodał Tracey, klepiąc chłopaka po ramieniu - To przecież nasza stara znajoma...
- Melody Lucas - wyjaśniła Misty.
- Melody? - zdziwił się Ash.
Dziewczyna tymczasem przestała grać i podbiegła wesoło do Asha.
- Melody?! Ty też tutaj? Niesamowite! Ciebie również jakieś dobre wiatry tu sprowadziły? - zaśmiał się radośnie na jej widok mój chłopak.
- Żadne wiatry. Raczej grzbiet Pokemona Lugii, który posłużył mi za transport - odpowiedziała wesoło Melody, podając chłopakowi prezent.
- Lugia? On cię tu przywiózł? - zapytał zaintrygowany Ash.
- Owszem, ale nie mógł niestety zostać, bo ma jakieś swoje własne sprawy na głowie - rzekła dziewczyna z Wysp Oranżowych.
- Szkoda, bo chciałbym go znowu zobaczyć.
- Na pewno tak się stanie, ale jeszcze nie teraz. Wszystko w swoim czasie.
Melody uścisnęła czule Asha i pocałowała go wesoło w policzek. Na ten widok Misty zachmurzyła się dziwnie, natomiast włosy lekko się jej najeżyły na głowie. Ja zaś może i poczułam delikatne ukłucie zazdrości, że tyle dziewczyn całuje dzisiaj mojego chłopaka, ale wiedziałam, iż to dla niego tylko przyjaciółki i nic poza tym, dlatego jeżeli nawet czułam zazdrość, to jednak nie była ona tak wielka jak zazdrość Misty.
Skąd w ogóle wiedziałam, że Misty jest o niego zazdrosna? Bo czułam, że podoba się jej Ash. A skąd wiedziałam, iż Ash się jej podoba? A chociażby stąd, że okazywała mi chwilami lekką niechęć lub nawet wrogość, o czym będę jednak mówić kiedy indziej. Na razie przejdę do wydarzeń, które dalej miały miejsce.
Ash wesoło przybił sobie z nią piątkę, po czym Dawn objęła go czule, pocałowała w oba policzki i podała mu prezent. Chwilę później do Asha podeszli profesor Sycamore i Alexa. Oni również złożyli życzenia naszemu solenizantowi oraz wręczyli mu prezenty.
Kilka minut potem dało się słyszeć dźwięku gry na muszli. Następnie z kąta wyszła jakaś dziewczyna w białej sukni oraz w wianku na głowie, do którego przyczepiony był przeźroczysty welon. Dziewczyna tańczyła przy tym delikatnie i nie przerywała gry. Ash wpatrywał się w nią wyraźnie zaintrygowany.
- Ja ją chyba skądś znam... - powiedział chłopak zamyślonym tonem - Tylko nie pamiętam, skąd...
- Naprawdę jej nie poznajesz? - zapytałam wesołym tonem.
- No właśnie, Ash - dodał Tracey, klepiąc chłopaka po ramieniu - To przecież nasza stara znajoma...
- Melody Lucas - wyjaśniła Misty.
- Melody? - zdziwił się Ash.
Dziewczyna tymczasem przestała grać i podbiegła wesoło do Asha.
- Melody?! Ty też tutaj? Niesamowite! Ciebie również jakieś dobre wiatry tu sprowadziły? - zaśmiał się radośnie na jej widok mój chłopak.
- Żadne wiatry. Raczej grzbiet Pokemona Lugii, który posłużył mi za transport - odpowiedziała wesoło Melody, podając chłopakowi prezent.
- Lugia? On cię tu przywiózł? - zapytał zaintrygowany Ash.
- Owszem, ale nie mógł niestety zostać, bo ma jakieś swoje własne sprawy na głowie - rzekła dziewczyna z Wysp Oranżowych.
- Szkoda, bo chciałbym go znowu zobaczyć.
- Na pewno tak się stanie, ale jeszcze nie teraz. Wszystko w swoim czasie.
Melody uścisnęła czule Asha i pocałowała go wesoło w policzek. Na ten widok Misty zachmurzyła się dziwnie, natomiast włosy lekko się jej najeżyły na głowie. Ja zaś może i poczułam delikatne ukłucie zazdrości, że tyle dziewczyn całuje dzisiaj mojego chłopaka, ale wiedziałam, iż to dla niego tylko przyjaciółki i nic poza tym, dlatego jeżeli nawet czułam zazdrość, to jednak nie była ona tak wielka jak zazdrość Misty.
Skąd w ogóle wiedziałam, że Misty jest o niego zazdrosna? Bo czułam, że podoba się jej Ash. A skąd wiedziałam, iż Ash się jej podoba? A chociażby stąd, że okazywała mi chwilami lekką niechęć lub nawet wrogość, o czym będę jednak mówić kiedy indziej. Na razie przejdę do wydarzeń, które dalej miały miejsce.
- Jest tu jednak jeszcze ktoś, kto bardzo chce złożyć ci życzenia urodzinowe - powiedziała Melody, wciąż się uśmiechając.
- Kto?
Ash zaczął się uważnie rozglądać po sali, jednak nie dostrzegł na niej nikogo nowego.
- Ona - powiedziała Misty, wskazując palcem jakiś punkt przed sobą.
W miejscu, który wskazała, stało kilka osób. Na znak dany przez rudowłosą dziewczynę jednak wszyscy się rozsunęli i oczom naszym ukazała się osoba, której widok wywołał delikatny szok w nas wszystkich.
- To ty?! - zdziwiłam się na jej widok.
- To ty? - zapytał Ash.
- Ash! To przecież ta dziewczyna, którą pytałam dzisiaj o drogę! - zawołałam podbiegając do mojego chłopaka i łapiąc go za ramię - Ty też ją przecież widziałeś, prawda?
- To prawda, widziałem ją, ale tylko przez chwilę i nie tak wyraźnie jak ty - odpowiedział mi Ash.
- Widziałam ją jeszcze w parku. Huśtała się na huśtawce - dodałam przejętym tonem.
- Na huśtawce, powiadasz? - zapytał z zainteresowaniem mój luby.
Jego twarz wyrażała w tamtej chwili zdumienie połączone z wyraźnym zaintrygowaniem. Najwidoczniej moje słowa dały mu wiele do myślenia. O wiele więcej niż dla mnie, ale przecież często się tak zdarzało. Odkąd Ash zaczął rozwiązywać zagadki, to wyszło na jaw, że wiele z tego, co mówię, ma więcej zrozumienia dla niego, niż dla mnie samej. Ale cóż... Widocznie Ash był o wiele bystrzejszy niż ja. Dlatego też właśnie to on był detektywem, a ja mu jedynie pomagałam, choć co do tego, to mój chłopak często mówi, że beze mnie czuje się chwilami zagubiony, zwłaszcza podczas prowadzenia śledztwa.
Ale powracając już do opowieści, to dziewczyna w zielonej bluzce, białej spódniczce oraz czarnych podkolanówkach spojrzała czule na Asha, uśmiechając się przy tym tajemniczo. Przez chwilę stała i nic nie mówiła, więc miałam okazję przyjrzeć się jej lepiej. Teraz dopiero zauważyłam, że jej włosy mają nie tylko ładny, brązowy kolor, ale są również w niezwykle interesujący sposób ułożone, bo upięto je w dwie takie jakby duże kitki sterczące wysoko w górę. Nigdy jeszcze nie widziałam takiego uczesania. Było intrygujące, choć musiałam przyznać, że także bardzo ładne.
- Przepraszam, ale my się już chyba znamy, prawda? - zapytał Ash, patrząc na tajemniczą dziewczynę.
Ta pokiwała wesoło głową na znak, że ma rację, po czym podeszła do niego z małą torebeczką, w której najwyraźniej był prezent dla niego.
- Możesz... Powiedzieć coś? Cokolwiek? - zapytał Ash, obserwując bardzo uważnie tajemniczą dziewczynę.
Nieznajoma pokręciła przecząco głową i podała mu torebkę.
- Dla mnie?
Dziewczyna pokiwała głową na znak potwierdzenia. Chłopak zaś spojrzał na torebeczkę, jednak nie otworzył jej, ponieważ postanowił zachować to na nieco stosowniejszą chwilkę. Spojrzał tylko na nieznajomą, która objęła go mocno za szyję i czule pocałowała w oba policzki. Ash zarumienił się na twarzy, natomiast ja poczułam w sercu delikatne ukłucie zazdrości, którego nie poczułam wtedy, gdy całowały go inne dziewczyny. Nie umiałam sobie tego w żaden sposób wyjaśnić. Po prostu te buziaki od nieznajomej były inne, zdecydowanie inne niż wszystkie poprzednie. Tamte wydawały się być bardziej przyjacielskie, te zaś z kolei... Sama nie wiem...
Jak już mówiłam, Ash zareagował na te pocałunki podobnie, jak i na te, które otrzymał poprzednio, czyli zarumienił się i delikatnie uśmiechnął. Wiedziałam, że bardzo mnie on kocha, zaś moje pocałunki były dla niego najważniejsze, tamte natomiast uważał jedynie za okazywanie sobie przyjacielskich uczuć. Wiedziałam to, ale mimo wszystko poczułam się nieco zazdrosna. Dlaczego? Dlatego, że ta dziewczyna wyraźnie darzyła Asha czymś więcej niż tylko przyjaźnią, byłam tego więcej niż pewna. Co tu dużo mówić, mój chłopak podobał się dziewczynom, choć zdecydowanie wcale o to nie zabiegał. Nie miałam o to do niego żalu, jednak wiedziałam, że ewentualne rywalki będą działać mi na nerwy.
Mój chłopak tymczasem spojrzał na dziewczynę i zapytał:
- Ten buziak... Huśtawka... Alto Mare?
Dziewczyna rozpromieniła się i uśmiechnęła radośnie, kiedy wymienił tę nazwę. Chłopak już wiedział, z kim ma do czynienia.
- Latias! To ty?!
Nieznajoma uśmiechnęła się do niego radośnie, po czym spojrzała na mnie i z radością w oczach zrobiła kilka kroków w moim kierunku.
- To jest moja dziewczyna, Serena. A to Latias, o której ci opowiadałem - wyjaśnił Ash.
- Domyśliłam się tego - odpowiedziałam mu nieco burkliwym tonem.
Nie myślcie o mnie źle, ale po prostu poczułam się, jak już wcześniej mówiłam, zazdrosna z powodu tej ogromnej euforii, jaką okazywała Latias na widok mojego chłopaka. Zazdrość ta wzrosła, gdy sobie przypomniałam legendę, jaką nam opowiadali ci muzycy. Czyżby to było możliwe, żeby ona nadal kochała Asha? A co, jeżeli zechce mi go odbić? Nie, to niemożliwe! Ash by mnie nie zostawił, to więcej niż pewne! Ale przecież z drugiej strony ona mogła rzucić na niego jakiś czar i wtedy...
Tymczasem Latias, nie znając widocznie moich myśli, podeszła do mnie. Na jej twarzy wciąż widniał uśmiech.
- My się już chyba znamy, prawda? - zapytałam.
Latias pokiwała głową z uśmiechem na twarzy, po czym dotknęła wisiorka, który miałam na szyi. Spojrzała na mnie uważnie, zaś jej oczy pytały, czy prezent mi się podoba.
- Tak, jest naprawdę ładny. Dziękuję ci, Latias.
Dziewczyna rozpromieniła się jak dziecko, które wprawiano w euforię, po czym objęła mnie mocno. Poczułam się dziwnie, ale oddałam jej uścisk. W jednej chwili zapomniałam o całej zazdrości i poczułam, że mogłabym ją nawet polubić. Zachowanie Latias wyraźnie wskazywało bowiem na to, iż była ona w dość dużej mierze dzieckiem i kochała jak dziecko. W żadnym więc razie nie stanowiła dla mnie konkurencji, jednak może lepiej się mieć na baczności. Ostatecznie nigdy nie zaszkodzi być ostrożną. Choć z drugiej strony Latias dała nam przecież te wisiorki symbolizujące jedność. To chyba dowodzi, że kibicuje naszej miłości. Pomyślałam sobie, że mogę się jednak mylić, więc lepiej będzie zachować ostrożność.
- Chyba cię polubiła - powiedział wesołym tonem Ash.
- Na to wychodzi - odpowiedziałam.
- Ale skąd Latias się tutaj wzięła? - zapytał mój chłopak.
Misty wystąpiła wówczas naprzód z tłumu.
- To ja ją przyprowadziłam - pospieszyła z wyjaśnieniami.
- Ty? - zdziwiliśmy się oboje.
Latias, która już wypuściła mnie z objęć, pokiwała wesoło głową, zaś Misty uśmiechnęła się do niej i powiedziała:
- Właśnie tak. Kiedy twoja mama zaprosiła mnie na twoje urodziny, Ash i powiedziała, że zaprasza na nie wszystkich twoich przyjaciół, to przypomniałam sobie o Latias i wstąpiłam po drodze do Alto Mare, aby ją ze sobą zabrać. Lorenzo i Bianka zgodzili się na to pod warunkiem, że będę się nią opiekować.
- I opiekujesz się nią? - zapytał dowcipnym tonem Brock.
- Owszem, jak na razie idzie mi to całkiem nieźle - odpowiedziała mu Misty nieco złym tonem, że chłopak wyraźnie podważa jej słowa.
- I ona naprawdę jest Pokemonem? - zdziwiła się Bonnie.
- Trudno w to uwierzyć - dodał Max.
Latias tymczasem spojrzała na mnie i na Asha, a po chwili jej osobę otoczyła jasna poświata, a kilka sekund później nasza znajoma przybrała swoją prawdziwą, pokemonią postać. Wyglądała wówczas jak skrzyżowanie bardzo dużego ptaka z samolotem. Była biała w czerwone plamy, zaś na jej głowie sterczały dwa małe i sympatyczne rogi, pełniące funkcję uszu, które przypomniały mi natychmiast o kitkach, jakie nosiła pod postacią człowieka. Najwidoczniej Bianka, której ciało przyjmowała, musiała nosić takie same.
- Niesamowite! To najprawdziwszy Pokemon! - zapiszczała mała Bonnie, podskakując w miejscu.
- To się dopiero nazywa naukowe wydarzenie! - zawołał podnieconym głosem Tracey, nie ukrywając swojej radości.
- Nie inaczej, to jest coś niesamowitego! - dodał równie podnieconym głosem Clemont.
Max podszedł do Latias i uśmiechnął się do niej.
- Naprawdę jesteś Pokemonem? - zapytał.
Latias zapiszczała wesoło, po czym zaczęła frunąć dookoła chłopaka okazując mu swoją radość.
- Tak, to naprawdę niesamowite - mówił dalej Max, poprawiając sobie na nosie okulary.
- Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałem - powiedział Cilan.
- Bo ty mało co w życiu widziałeś - odpowiedziała mu złośliwie Iris.
Równie zachwyceni byli profesor Oak, profesor Sycamore oraz Alexa. Każde z nich na swój sposób było zafascynowane niezwykłym Pokemonem, który umie przybierać ludzką postać. Inni również byli zaintrygowani tym, co widzieli, jednak najbardziej dotyczyło to tych, którzy posiadali naukowe zacięcie.
Tymczasem Latias podleciała do Asha i porwała mu czapkę z głowy. Chłopak zaczął za nią biec, ale dopiero po chwili odzyskał swoją własność. To mi wówczas coś przypomniało.
- Chwileczkę! Latias, czy to może ty dzisiaj na mieście zabrałaś Ashowi jego czapkę? - zapytałam.
Pokemonka zapiszczała wesoło.
- To chyba oznacza tak - stwierdził profesor Sycamore.
- Ale jak to możliwe? Przecież nie było cię widać - spytałam zdumiona.
Latias ponownie zapiszczała słodko, po czym zamknęła oczy i nagle stała się przeźroczysta, wręcz niewidzialna. Wpatrywałam się uważnie w miejsce, w którym przed chwilą ona była i odniosłam wrażenie, że chwilami widziałam jej kontury, ale tylko przez chwilę, ponieważ zaraz znowu niczego nie widziałam. Latias zaś po około minucie znów stała się widzialna i ponownie przybrała postać dziewczyny.
- Masz więc swojego ducha, Serenko - zaśmiał się do mnie wesoło Ash, po czym spojrzał na swoją pokemonią przyjaciółkę - Chwileczkę, Latias... Czy to ty zostawiłaś mi tę wskazówkę, żebym szukał kłódki i takie tam?
Latias pokiwała wesoło głową na znak, że mój luby nie myli się w swoich podejrzeniach. Kolejna zagadka została w zatem rozwiązana.
- Ale jak to możliwe? - zdziwiłam się.
- Niech zgadnę... Czy będąc niewidzialną obserwowała uważnie wszystkich pracowników kawiarni? - dopytywał się Ash - I widziałaś też, kto naprawdę jest winien i chciałaś mi pomóc?
Latias ponownie potwierdziła moje słowa skinięciem głowy.
- A więc wszystko jest już jasne - powiedziałam.
- Tak... A my możemy rozpocząć wreszcie przyjęcie urodzinowe - stwierdziła z uśmiechem Delia Ketchum.
- Najwyższa już na to pora - dodał wesoło pan Meyer.
Chwilę później rozpoczęło się wielkie przyjęcie urodzinowe. Zabawa była naprawdę wspaniała. Nie ma tu za bardzo miejsca, aby się nad nią rozpisywać, powiem więc jedynie, że było to wprost wspaniałe przyjęcie. Do tego stopnia przyjemne, że nawet zapomniałam o tej mojej, delikatnie mówiąc, lekkiej niechęci do Latias i wesoło bawiłam się razem z innymi.
Najpierw zawiązaliśmy Ashowi oczy i bawiliśmy się z nim w ciuciubabkę. Może byliśmy nieco za duzi na tę zabawę, to jednak wszyscy braliśmy w niej udział, jakbyśmy mieli tylko pięć lat. Mój luby złapał łatwo każdego, kogo miał złapać, choć zdecydowanie najwięcej uganiał się za mną, co mi bardzo pochlebiło.
Potem bawiliśmy się w przyczepienie ogona Pikachu. Przybiliśmy do ściany rysunek wyżej wspomnianego Pokemona, do którego Ash potem z zawiązanymi oczami miał trafić i przyczepić go w odpowiednim miejscu. Po wielu próbach wreszcie mu się to udało.
Później rzucaliśmy wszyscy piłeczkami do puszek tak, jak to się robi w wesołym miasteczku. Musiałam przyznać, że szło mi w tym całkiem nieźle, nawet Ash chwilami z trudem dorównał moim wynikom. Co prawda zabawa ta przynosiła mnóstwo huku oraz hałasu, ale i tak była przyjemna.
Później bawiliśmy się w picie do dna. Dla tych, którzy nie wiedzą, o co chodzi, wyjaśniam, że zabawa ta, przynajmniej w mieście Alabastia, polega na próbie wypicia całego kartonu mleka i to jednym duszkiem. Nie było to łatwe, ale Ash, Dawn, Clemont, Misty oraz ja stanęliśmy do rywalizacji. Dość szybko Misty odpadła po wypiciu zaledwie 1/4 kartonu, Dawn po połowie, zaś ja i Clemont wypiliśmy chyba 3/4 i musieliśmy przerwać, aby nabrać trochę powietrza w płuca. Natomiast Ash widząc nasze wysiłki, przekręcił wesoło swoją czapkę daszkiem do tyłu, co u niego oznaczało chęć stanięcia do boju.
- Dobrze, moi kochani amatorzy, teraz zobaczycie samego mistrza w akcji! - rzekł dumnym tonem.
- Żebyś się tylko nie przeliczył, mistrzu - powiedziała złośliwym tonem Misty.
Tymczasem mój luby otworzył karton, spojrzał na mnie z dość zawadiackim uśmiechem i powiedział:
- No, to zdrowie mojej dziewczyny!
I zaczął pić.
- Super! Ale mu nieźle idzie! - zawołał podnieconym tonem Brock.
- Wytrzymaj, Ash! - dodał bojowo Clemont.
- Ash, dasz sobie radę, wierzę w ciebie! - piszczała mała Bonnie.
- Dawaj, Ash! Dawaj! - kibicowała mu Dawn.
- Pika-pi! De-ne-ne! - piszczeli Pikachu i Dedenne.
- Pij do dna! Pij do dna! Pij do dna! Pij do dna! - wołała cała sala.
- Czy to aby na pewno bezpieczna zabawa? - zapytała z troską w głosie Delia Ketchum.
- Ależ naturalnie, droga Delio - odpowiedział jej pan Meyer, który zdążył już przejść z nią na na ty - Nie ma w tym nic niebezpiecznego.
- A co, jak się zakrztusi i coś mu się stanie? - denerwowała się dalej kobieta - W końcu to tylko dziecko.
- Delio, spokojnie! Ashowi nic się nie stanie - powiedziała moja mama, kładąc jej uspokajająco dłoń na ramieniu.
Przyznam się, że bardzo mi tym gestem zaimponowała. Nie tylko dlatego, iż zachowała stoicki spokój w tej sprawie, ale prócz tego, że miała bardzo silną wiarę w mojego chłopaka.
Inni tymczasem klaszcząc w dłonie głośno wołali:
- Pij do dna! Pij do dna! Pij do dna! Pij do dna!
Ash tymczasem bez łapania powietrza w płuca oraz jednym duszkiem wypił całe mleko i dopiero wtedy odsunął od siebie karton, po czym lekko beknął.
- Przepraszam! - zaśmiał się delikatnie, wycierając sobie dłonią białe wąsy pod nosem.
- Wypił całe! - zawołała z podnieceniem w głosie Dawn.
- Rzeczywiście! I to jeszcze jednym duszkiem! - zdziwiła się Misty, oglądając uważnie karton, z którego chłopak przed chwilą pił.
- Ble! Jak można wypić tyle mleka naraz?! - wykrzywiła się Bonnie, która zdecydowanie nie była wielką amatorką tego napoju.
- A nie mówiłam? - zaśmiałam się wesoło - Na Asha nie ma mocnych.
- No pewnie, że nie ma! - dodał radosnym głosem Brock - W końcu to mój przyjaciel, prawda? A moi przyjaciele to nie jakieś wymoczki. To porządne, silne chłopy, którym nikt nie podskoczy.
- W rzeczy samej - odpowiedział mu wesoło Ash, wskazując dumnie na siebie palcem.
Później do zabawy dołączyła porucznik Jenny, która również była zaproszona na urodziny Asha, jednak ze względu na swoje obowiązki w pracy, nie mogła wcześniej tutaj przyjść. Radośnie wręczyła mojemu chłopakowi prezent, po czym rzuciła się w wir naszych zabaw, które nawiasem mówiąc, sprawiały jej wielką przyjemność.
Nieco później włączono gramofon i puszczono z niego kilka niesamowicie wesołych, w sam raz nadających się do tańca utworów. Tańczyliśmy więc wszyscy pochłonięci tą cudowną chwilą. Przyznam się, że tańczyłam z każdym męskim przyjacielem Asha, czyli z Brockiem, Traceym, Maxem, Cilanem, Garym, a także z profesorem Sycamorem, panem Meyerem, a nawet i z profesorem Oakiem. Ash zaś tańcował raz z Misty, raz z May, raz z Dawn, raz z Iris, raz z Latias, raz z Alexą, raz z Jenny, trochę też potańczył z moją mamą i ze swoją. Najwięcej jednak tańczył ze mną. Robił to z prawdziwą gracją, jakby miał do tego wrodzone zdolności. Przydały mu się widać te wszystkie lekcje, jakich mu niedawno udzieliłam.
Moja mama tańczyła sobie wesoło z profesorem Sycamorem, zaś mama Asha z panem Meyerem, Clemont z Misty, Max z Bonnie, Tracey z Dawn, Cilan z Iris, Gary z Latias, Brock wywijał sobie wesoło na parkiecie z Alexą, a profesor Oak, mimo swego wieku, porwał do zwariowanego tańca porucznik Jenny.
Jednym słowem mówiąc, zabawa była przednia. A zrobiła się jeszcze lepsza, kiedy po wolnych piosenkach puścili szybkie, zwłaszcza „Johnny B. Goode“, która strasznie mi się spodobała. Ash podczas niej wywijał dziko na parkiecie niczym prawdziwy mistrz tańca, a ja chwilami z trudem za nim nadążałam, ale bawiłam się doskonale.
Jeśli mnie przedtem coś dziwiło w domu mamy Asha, to zdecydowanie bladło ono przy tym, co miałam okazję zobaczyć już następnego dnia po urodzinach mego chłopaka. A oto rzeczy, które wywołały we mnie nazajutrz prawdziwe zdumienie:
Po pierwsze, wszyscy goście zmieścili się w domu Delii. Jakim cudem to się stało, do dzisiaj tego nie wiem. Poza tym nie tylko, że się pomieścili, ale jeszcze wszyscy byli wyspani i radośni, także więc następnego dnia mieli wręcz doskonałe nastroje.
Po drugie, do południa chyba wszyscy biegaliśmy po domu w piżamach i szlafrokach, tocząc przy tym delikatne potyczki słowne o to, kto pierwszy ma wejść do łazienki. Były one dwie, gości zaś mnóstwo, dlatego też pod drzwiami tych pomieszczeń toczyła się niemalże zimna wojna o to, kto tam może wejść i w jakiej kolejności. A żeby było jeszcze zabawniej, to nas wszystkich nas ta sytuacja niezwykle bawiła.
Po trzecie, w piżamach zjedliśmy wszyscy śniadanie, które to składało się z niesamowicie pysznych naleśników uszykowanych nam przez Delię, moją mamy, Clemonta i Brocka. Przyznam nieskromnie, że co nieco pomogłam, dzięki czemu naleśniki smakowały jeszcze lepiej niż kiedykolwiek.
Po czwarte, moja droga mama, będąca wielkim fanatykiem porządków oraz czystości, śmiała się razem ze mną, kiedy w kuchni razem z Delią, Clemontem i Brockiem narobiliśmy bałaganu za dziesięciu. Powiem nawet więcej, moja mama bawiła się radośnie w tym bałaganie, jakby był on czymś zupełnie normalnym. To niezwykłe, jak atmosfera domu Delii Ketchum oddziaływała na ludzi.
Po piąte, Ash po śniadaniu otworzył wreszcie swoje prezenty. Bardzo mnie to zdziwiło, ponieważ mój ukochany jest strasznie ciekawski, więc pozostawienie do następnego dnia odpowiedzi na pytanie, co kryje się w tajemniczych pakunkach wręczonych mu jako prezenty, bardzo do niego nie pasowało. Ale cóż... Widocznie Ash umiał zapanować nad swoją ciekawością... Od czasu do czasu.
Wszystkie prezenty były na swój sposób niezwykłe. Od Misty dostał sprzęt wędkarski, od Brocka książkę kucharską z najlepszymi przepisami na dania dla zakochanych par, od Tracey’ego kilka interesujących programów komputerowych, od May chustkę na głowę (podobną do tej, którą ona sama nosiła, ale niebieską), od Maxa szkło powiększające (znacznie lepsze niż to, które Ashowi się stłukło podczas naszej ostatniej zagadki), od Dawn męską kamizelkę moro (podobno sama ją uszyła), od Gary’ego książkę pt. „Jak podobać się dziewczynom“ (nie ma to jak złośliwość), od Iris zimową czapkę, od Cilana kilka świetnych kryminałów Agathy Christie, od Alexy aparat fotograficzny zaopatrzony w najnowsze gadżety, od Clemonta super-nowoczesny budzik, od Bonnie laurkę i kwiaty, od mojej mamy gipsową figurkę Rhyhorna (ta moja mama i ta jej zwariowana pasja), od Melody posążek jakieś starożytnej boginki z wyspy Shamouti, od Latias piękny rysunek ukazujący jego i ją w ludzkiej postaci w towarzystwie Misty oraz Brocka, od profesora Oaka teleskop, od profesora Sycamore’a jego własną książkę poświęconą mega-ewolucji, od pana Meyera super nowoczesną latarkę (baterie w niej ładowane były na promienie słoneczne), zaś od Jenny lornetkę. Natomiast od swojej mamy Ash otrzymał piękne skrzypce, żeby (jak powiedziała) był już całkowicie podobny do Sherlocka Holmesa, który przecież grał właśnie na tym instrumencie.
- Teraz wszyscy mieszkańcy Alabastii będą musieli zainwestować w zatyczki do uszu - zażartowała sobie Dawn.
Nieco później, po tym, jak Ash otworzył już każdy z prezentów, wszyscy jak na zawołanie ubraliśmy się i poszliśmy na piknik na plażę, gdzie siedzieliśmy w kostiumach kąpielowych i opowiadaliśmy sobie nawzajem najróżniejsze żarty oraz zabawne historie. Robiliśmy to tak, jakbyśmy się wszyscy już od dawna znali i wszyscy od dawna byliśmy serdecznymi przyjaciółmi. W tej radosnej atmosferze zapomniałam nawet o swojej niechęci do Latias, jak i również umiałam zgodnie rozmawiać z Misty, która to tylko chwilami doprowadzała mnie do złości, a robiła to jedynie dlatego, że cały czas podobał się jej Ash. Wiedziałam o tym, bo Brock mi powiedział. Twierdzi prócz tego, iż memu chłopakowi Misty zawsze się bardzo podobała, ale ona robiła wszystko, żeby między nimi panowały tylko i wyłącznie przyjacielskie relacje, co jednak nie przeszkadzało jej okazywać zazdrości o Asha, kiedy w jego pobliżu pojawiała się jakaś fajna i atrakcyjna dziewczyna. Tracey potwierdził te słowa dodając, że była ona niesamowicie zazdrosna o Melody, gdy ta nieco przystawiała się do Asha. Brock przypomniał zaś historię o tym, jak w Ashu zabujała się Macy i Misty miała ochotę ją za to rozerwać na kawałki (w to ostatnie jestem gotowa uwierzyć, jak również nawet umiem to zrozumieć, bo sama miałam wręcz mordercze skłonności na chociażby samo wspomnienie tej jakże głupiej dziewuchy). Brock i Tracey wysnuli wniosek, że Misty była zakochana w Ashu, ale nie umiała się do tego przyznać nawet przed sobą samą. Była to bardzo ciekawa teoria i chyba mająca sens, co by tłumaczyło również wyraźną niechęć, jaką poczuła do mnie Misty od pierwszej chwili, gdy mnie tylko ujrzała. Ja sama również nie pałałam do niej sympatią, choć mimo wszystko starałam się jakoś z nią zaprzyjaźnić, gdyż dziewczyna ta bardzo mi imponowała swoim twardym i nieustępliwym charakterem.
A co do Latias... To już zupełnie inna historia. Jej wyraźna słabość do Asha, potęgowana do tego tą opowieścią, którą poprzedniego dnia usłyszałam, nastawiła nieco mnie negatywnie do niej. Jeśli ktoś ma do mnie o to żal, to niech sam się zastanowi, czy na moim miejscu nie czułby nawet odrobiny zazdrości? W końcu w Ashu kochała się dziewczyna i to nie byle jaka, ale sama mityczna Pokemonka Latias posiadająca umiejętności, o których mi się nawet nie śniło. Mogła mnie z ich pomocą wykolegować, gdyby tylko zechciała. Wiedziałam, że tego nie mogę zbagatelizować. Poza tym sam fakt, że inna dziewczyna jest zakochana w Ashu, doprowadzał mnie do delikatnej, chociaż może nawet więcej niż delikatnej złości. Dopiero teraz, gdy już długi czas od tych wydarzeń minął, dochodzę do wniosku, jak głupia i naiwna byłam traktując Latias jako swego wroga.
Nie chcę jednak uprzedzać faktów, a więc nie powiem jeszcze, do czego się posunęłam względem niej. Do dzisiaj szczerze tego żałuję i mam wielką nadzieję, że nigdy więcej się tak nie zachowam.
Ale lepiej wróćmy do naszej historii.
Zabawa trwała na całego. Wszyscy razem wesoło się bawiliśmy. Ash przy okazji opowiadał o niektórych swoich poprzednich przygodach, jakie przeżył ze swoimi wiernymi przyjaciółmi. Ja siedziałam wpatrzona w niego i zasłuchana w to, o czym mówił. Mój chłopak zaś wyraźnie nie mógł oderwać ode mnie wzroku. Widocznie podobałam mu się w różowym bikini z białą koronką. Bardzo mnie to cieszyło. Dla dodania sobie uroku nałożyłam na głowę słomkowy kapelusz, aby dzięki temu przypomnieć memu kochanemu chłopakowi stare, dobre czasy.
Tymczasem Ash opowiadał mi dalej niektóre ze swoich przygód. Panna Iris oczywiście nie omieszkała przypomnieć mu przy jednej takiej historii, że podczas pewnych zawodów zdobyła I miejsce, a on II.
- No i co wy na to, powiecie?! - chwaliła się na prawo i lewo nam wszystkim - Pokonałam samego mistrza. Zostałam mistrzynią, a on tylko wicemistrzem.
- Może, ale to nie były typowe mistrzostwa. To był Turniej Bitew, czy jak się to tam nazywało - pospieszył z wyjaśnieniami Ash.
- Co nie zmienia faktu, że cię pokonałam - popisywała się dalej Iris.
- Ale za to w Kalos, Ash dał już z siebie wszystko - powiedziałam nieco poirytowana jej zachowaniem - Poza tym podczas Mistrzostw Unovy to ja ciebie pokonałem.
- Właśnie, więc musisz przyznać, że jednak nie jest on taki do niczego - dodał w obronie Asha Cilan.
- Być może i tak, ale musiał się więcej uczyć niż ja, ponieważ ja szybciej go pokonałam niż on mnie. AHA! - popisywała się Iris.
Mulatka zaczynała wyraźnie mi działać na nerwy, dlatego też z uśmiechem na twarzy przyjęłam wiadomość Alexy, która powiedziała mi po cichu na ucho, że Iris ma słabość do uroczych Pokemonów i uwielbia je mocno do siebie tulić i to bez względu na konsekwencje. W mojej głowie wówczas uknuł się szatański pomysł.
- Iris, może chcesz zobaczyć mojego Fennekina? - zapytałam Mulatkę z miną niewiniątka.
- Poważnie? Ty masz Fennekina?! - zawołała bardzo zaintrygowana moim pytaniem dziewczyna - A jak on wygląda? Na pewno jest uroczy i słodki.
- A żebyś wiedziała. I bardzo lubi, jak się go do siebie tuli oraz czochra sierść.
To mówiąc wypuściłam na wolność mego Pokemona, puszczając przy okazji oczko Cilanowi oraz Alexie, którzy wiedzieli już, co planuję.
- O rany! Jaki on jest słodki i uroczy! - zawołał Iris i złapała mocno Fennekina w objęcia - Taki mięciusi i piękniusi... i jakie ma śliczną sierść... W sam raz, aby je poczochrać. Czochru-czochru...
Dla tych, którzy nie wiedzą, Fennekin nie cierpi, kiedy mu się czochra sierść. Zapiszczał więc wściekły i zanim ktoś zdążył ostrzec dziewczynę, ta skończyła w sadzy, cała się przy tym dymiąc.
- A to co niby było? - spytała zdumiona i spojrzała na mnie - Mówiłaś, że on lubi, jak mu czochrać sierść!
- Najwidoczniej się pomyliłam - odpowiedziałam z miną niewiniątka, łapiąc po chwili mojego Fennekina w objęcia.
- Najwidoczniej - mruknęła niezadowolona Iris.
Od tego czasu nie odezwała się już do mnie ani słowem, co mnie, nawiasem mówiąc, bardzo cieszyło.
Nieco później obok mnie usiadł Gary, który z miejsca wyraźnie zaczął się do mnie przystawiać. Stwierdził, że nigdy by się nie spodziewał, że Ash poderwie taką super dziewczynę jak ja. Odburknęłam mu, iż miło mi to słyszeć. Nie żebym nie lubiła Gary’ego, jednak te jego zaloty do mnie były nieco dziwaczne, tym bardziej, że pamiętałam doskonale, jak wyśmiewał się ze mnie i z Asha, gdy jeszcze byliśmy dziećmi.
- Naprawdę ja zawsze miałem większe powodzenie niż on, ale teraz widzę, że on jest większym szczęściarzem - mówił dalej Gary.
- Bardzo mi przyjemnie jest to słyszeć - powiedziałam, patrząc na chłopaka, którego kiedyś miałam ochotę rozszarpać za te jego kpiny ze mnie i Asha - Tym milej, że kiedyś, gdy byliśmy jeszcze dziećmi, to bardzo mnie wyśmiewałeś.
- Ja? Ciebie? - zdziwił się Gary Oak - Sereno, niby w jaki sposób mógłbym cię wyśmiewać, skoro wczoraj dopiero cię poznałem?
Pokiwałam delikatnie głową z lekkim politowaniem.
- Och, Gary, Gary... Czy ty naprawdę masz tak dziurawą pamięć, czy tylko udajesz? - zaśmiałam się wesoło - Nie pamiętasz już Letniego Obozu Pokemonów twojego dziadka?
- Pamiętam, brałem w nim udział. Ale co to ma do rzeczy?
- A pamiętasz może tę małą dziewczynkę w różowej sukience i słomkowym kapeluszu, która ciągle trzymała się blisko Asha? Dziewczynkę, którą to nazywałeś płaksą, beksą i mazgajem?
Gary zarumienił się wówczas na całej twarzy, gdyż najwidoczniej już sobie zaczął coś przypominać.
- Niesamowite... To byłaś naprawdę ty?! Aleś wyrosła...
- Nie tylko ty to zauważyłeś - powiedziałam doń nieco złym tonem, po czym wstałam i podeszłam do Asha, który właśnie bawił się z Bonnie oraz Maxem w podnoszenie każdego z nich jedną ręką.
Musiałam przyznać, że szło mu to świetnie, chociaż udawało mu się ciągle podnosić tylko jeden „ciężarek“, potem drugi, nie zaś oba naraz, tak jak próbował tego dokonać. Dzieciakom jednak wcale to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, oboje bawili się na całego.
- Ash to ma podejście do dzieci - zachichotała wesoło Melody, która właśnie stanęła obok mnie.
Miała na sobie białe bikini i przeciwsłoneczne okulary. Musiałam przyznać, że wyglądała w nim całkiem ładnie. Na szczęście ona nie zalecała się do Asha, a jeśli już, to tylko tak dla zabawy. Gdyby nie to, to bym miała kolejnego wroga, a szkoda by było, bo Melody to całkiem fajna oraz urocza dziewczyna.
- Oj tak, zdecydowanie ma - odpowiedziałam jej wesoło - Jaka szkoda, że nie widziałaś naszej przygody w przedszkolu w Kalos. Tam to się dopiero Ash wykazał opiekuńczością i troskliwością wobec małych szkrabów.
- Poważnie? - spytała mnie Melody, wyraźnie zainteresowana moimi słowami - A co tam dokładniej się wydarzyło?
Zaczęłam więc jej opowiadać, co i jak.
Nagle zabawę przerwało nam pojawienie się osoby, której najmniej się tu spodziewaliśmy.
- Hej, Ash! Mój ty przystojniaku!
Spojrzałam przerażona w kierunku, z którego dobiegał ten straszny głos, gdyż doskonale go znałam. Należał on niestety do tej osoby, której najmniej się tutaj spodziewałam. Do Macy.
Wyżej wspomniana dziewczyna wybiegła nie wiadomo skąd. Miała na sobie niebieski jednoczęściowy kostium kąpielowy oraz czapkę z daszkiem, w której to wyglądała zdecydowanie... kretyńsko.
- O nie! Tylko nie ona! - jęknął Ash, kiedy zobaczył dziewczynę.
Macy podbiegła do niego i złapała go za dłonie.
- Ash! Tak się cieszę, że cię znalazłam!
- Znalazłaś mnie? - zdziwił się mój luby.
- Owszem. Przyleciałam tu prosto z Kalos, bo chciałam uczcić z tobą twoje urodziny - mówiła radosnym głosem Macy.
- Eee... Miło mi, ale.... - zaczął mamrotać zmieszany detektyw.
- Przepraszam, że się wtrącam, Macy, ale wiesz... Ash miał urodziny wczoraj - wtrąciłam się do rozmowy.
- Dokładnie tak, ty świński ogonku! - warknęła na nią Misty - Więc wychodzi na to, że spóźniłaś się i to o całą dobę.
Macy spojrzała na mnie i Misty zdumiona, po czym w oczach zaszkliły się jej łzy.
- Jak to? Spóźniłam się? I to o całą dobę?
Dziewczyna padła na kolana i zaczęła płakać. Wszyscy patrzyliśmy na tę dość dziwaczną scenę z mieszanką złości oraz politowania jednocześnie. Zdecydowanie nie wiedzieliśmy, co mamy o tej dziewczynie myśleć, ale raczej mało kto z nas miał o niej pozytywne myśli.
Szybko jednak Macy zerwała się z plaży i zawołała:
- Ale nic nie szkodzi. Lepiej późno niż wcale, jak to mówią! Ważne, że jestem już na miejscu i mogę spędzić czas z moim cudownym oraz jedynym Ashem!
To mówiąc Macy ponownie zaczęła się do niego przystawiać. Widząc to nie wytrzymałam nerwowo i już miałam skoczyć na te pokrakę i wydrapać jej oczy, kiedy Misty położyła mi nagle dłoń na ramieniu.
- Lepiej nic nie rób, bo jeszcze przyjedzie tutaj porucznik Jenny i nas aresztuje - powiedziała spokojnym tonem, choć po jej głosie domyśliłam się, że dziewczynie Macy też działa na nerwy.
- Ale ja za chwilę... Ja za chwilę... Ja ją zaraz...!
- Ja też, ale naprawdę żaden wyrok w więzieniu nie jest tego wart.
Ash tymczasem wyrwał się Macy, która wciąż nachalnie przystawiała się do niego.
- A może tak z okazji twoich urodzin zabierzesz mnie na randkę, Ash, moje ty kochanie? - zapytała słodkim tonem Macy.
- Randkę?! - zdziwił się Ash.
- Randkę?! - krzyknęłyśmy jednocześnie ja i Misty.
- Randkę?! - zawołali wszyscy nasi przyjaciele.
Misty spojrzała na mnie uważnie i powiedziała:
- Zmieniłam zdanie. Nawet najgorszy wyrok jest tego wart!
- Racja. Przynajmniej więcej jej nie zobaczymy na oczy! - dodałam groźnym tonem.
Zanim jednak zdążyłyśmy cokolwiek zrobić, Latias przybrała nagle swoją prawdziwą postać, po czym stała się niewidzialna i złapała Macy pod pachy, a następnie zawiesiła ją za jej kostium kąpielowy na gałęzi najbliższego drzewa.
- Hej! A co to ma być?! Co wy wyprawiacie?! Zdejmijcie mnie stąd! - zaczęła wrzeszczeć wariatka.
- Dzięki, Latias! - zawołałyśmy ja i Misty.
Latias wesoło zapiszczała, po czym przybrała ponownie ludzką postać.
- No i to się właśnie nazywa bezkrwawe rozwiązanie problemu - stwierdziła z uśmiechem na twarzy Dawn.
- Bezkrwawe być może, ale nieco sadystyczne, nie sądzicie? - zapytała May - Ostatecznie biedactwo może cierpieć na lęk wysokości.
- A kogo to obchodzi?! - zawołała złośliwie Misty - Ważne, że mamy z nią spokój.
- Niekoniecznie mamy spokój, ponieważ ta dziewczyna drze się jak opętana - odpowiedziała na to Alexa nie bez cienia ironii.
- No właśnie. To nam nieco psuje akustykę - dodał Max, poprawiając sobie okulary na nosie.
- I może nam ściągnąć nieproszonych gości, takich jak policja - dodał Cilan.
- Właśnie. A z policją nie chcemy przecież mieć problemów - mruknął Brock, drapiąc się lekko po brodzie.
- Mnie to mówisz, stary? - jęknął Tracey, który nie tak dawno miał problemy z prawem, choć na szczęście okazało się, że był niewinny (wspominałam o tym w jednym z moich wcześniejszych wspomnień).
Alexa podrapała się po głowie i zapytała:
- Jest jakiś sposób, żeby ją zamknąć?
- Wyrwać jej język - stwierdził bez namysłu Max.
- Kuszące - mruknęłam pod nosem.
- A może coś mnie brutalnego? - zapytała, wykrzywiając się Alexa.
- Można ją zakneblować - powiedział Clemont - I chyba nawet wiem, jak to zrobić.
To mówiąc wypuścił z pokeballa Chespina, któremu nakazał wejść na drzewo, zrobić z liści knebel i zatkać nim tę naszą krzykaczkę. Ash zaś posłał mu w sukurs Pikachu, także już po chwili oba te Pokemony uporały się z naszym problemem. Prócz tego jeszcze związały pannicy ręce i nogi, aby nasza ofiara przypadkiem nie uwolniła sobie ust, tym samym psując nam z tak wielkim trudem osiągnięty święty spokój.
- Ach! Naprawdę, nie ma to jak błoga cisza! - powiedziała z uśmiechem na twarzy Melody - Nic nie jest w stanie się z tym równać!
- To możemy wrócić do zabawy! - zawołała wesoło Misty.
- A co zrobimy z tą dziewuchą? - zapytał Gary.
- Jak to, co? Zostawmy ją tak! Niech sobie nieco tam powisi - stwierdziłam bezlitosnym tonem.
- Dość kuszące, ale niestety, niezbyt zgodne z naszymi zasadami - rzekł Ash, spoglądając na Macy zawieszoną na drzewie - Nie możemy przecież pozwolić jej tak wisieć do końca świata.
- A kto powiedział, że do końca świata?! - zawołała Misty podchodząc do niego.
- Właśnie - dodałam, obejmując mocno mego chłopaka - Zostawimy ją tak do czasu, aż sobie stąd nie pójdziemy. Potem możemy ją zdjąć.
- Aha! Jak tak, to co innego - odpowiedział mi Ash, uśmiechając się przy tym ironicznie - Na to mogę się zgodzić.
Już po chwili bawiliśmy się wszyscy wesoło na plaży i nic nam nie zakłócało świętego spokoju. Jedynie co, to wybuchło później takie małe zamieszanie, gdy May uszykowała kilka pysznych smakołyków, które niestety zaraz potem gwizdnął Chespin. Musieliśmy więc gonić go po całej plaży, aby odzyskać smakołyki, co nie było wcale łatwe. Panna Hameron była nieźle wkurzona całą tą dość zwariowaną sytuacją i uspokoiła się dopiero wtedy, gdy odzyskaliśmy nasze łakocie, jednak mimo tego dziwacznego incydentu zabawa była zdecydowanie przyjemna. Kiedy więc powracaliśmy do domu Delii Ketchum, gdzie czekali już na nas z kolacją gospodyni, moja mama, pan Meyer, profesor Oak, a także profesor Sycamore, to mieliśmy tak doskonałe humory, że nawet zdjęliśmy Macy z drzewa. Dziewczyna jednak nie była nam za to wdzięczna i odchodząc zapowiadała mi, że i tak kiedyś umówi się na randkę z Ashem.
- A może jednak obetniemy jej język? - zapytała z nadzieją w głosie Misty.
- Strasznie kusząca oferta - mruknęła pod nosem Melody, którą Macy również zaczęła denerwować - Ale coś mi mówi, że nie jest ona raczej zgodna z naszymi zasadami.
To mówiąc spojrzała wymownie na Asha, który potwierdził jej słowa lekkim kiwnięciem głowy.
***
Od wyżej opisanych wydarzeń minął tydzień. Spędziliśmy go razem z gośćmi, którzy przybyli na urodziny Asha, później jednak nasza wesoła kompania musiała się rozjechać w swoje strony. Profesor Oak razem z Traceym wrócił do laboratorium. Towarzyszył im Cilan, w którym odezwała się nagle jakaś żyłka naukowca, przez co postanowił on teraz poznać badania słynnego uczonego. Profesor Sycamore wrócił do siebie, aby dalej zajmować się uwielbianym przez siebie zjawiskiem megaewolucji. Do domów powrócili również May z Maxem oraz Iris. Alexa zaś wyruszyła w drogę, żeby móc szukać inspiracji dla swych kolejnych artykułów. Gary z kolei wyruszył zająć się swoimi sprawami. Brock wrócił do funkcji szefa kuchni restauracji „U Delii“, więc nie miał specjalnie czasu, aby z nami bumelować, zresztą to nigdy nie było to jego pragnieniem. Moja mama i pan Steven Meyer pozostali w miejscowym Centrum Pokemon, gdyż jak powiedzieli strasznie się stęsknili za swoimi pociechami, więc postanowili spędzić z nimi nieco czasu. W Centrum zatrzymali się także Misty, Dawn, Melody oraz Latias, które chciały jeszcze skorzystać z możliwości, jakie roztaczało przed nimi lato i związane z nimi wakacje. Misty, chociaż była Liderką Sali w mieście Azuria, mogła sobie na to pozwolić, ponieważ jej starsze siostry ponownie objęły to stanowisko, dlatego też nasza przyjaciółka mogła cieszyć się wakacjami razem z nami.
Co zaś do mnie, Asha, Clemonta i Bonnie, to powróciliśmy do swojej pracy, w której to nawiasem mówiąc, bardzo przyjemnie się czuliśmy. Od czasu do czasu wpadali do restauracji moja mama lub pan Meyer, aby nas zobaczyć lub też jak w przypadku ojca Clemonta i Bonnie, zalecać się do naszej jakże pięknej szefowej. To ostatnie jakoś wcale nas to dziwiło. Trudno było bowiem nie zauważyć tego, że Delia Ketchum wpadła w oko Stevenowi Meyerowi i to jeszcze od pierwszego ledwie wejrzenia. Zaczęliśmy nawet żartować, iż jak dobrze pójdzie, to być może Clemont i Bonnie zyskają starszego brata. Co do Clemonta, to reagował on na te żarty lekkim zmieszaniem, chociaż zdawało się, że nie miałby nic przeciwko takiej możliwości. Z kolei Bonnie była wręcz wniebowzięta. Mówiła, że przydałby się jej drugi brat, bardziej wyrozumiały i mniej zrzędzący niż ten, którego już ma.
Do restauracji zaczęli też co jakiś czas wpadać Misty, Dawn, Melody i Latias. Robiły tak do czasu, kiedy Delia zaproponowała im, żeby też zaczęły tu pracować. Wszystkie zgodziły się na to bez wahania, także atmosfera w kuchni restauracji „U Delii“ była jeszcze bardziej przyjemna niż przedtem. Prócz tego mieliśmy przez kolejny tydzień spokój od wszelkich zagadek i szarad. Stan ten jednak po siedmiu dniach minął bezpowrotnie.
***
- Wiesz, jestem bardzo ciekawa, czemuż to nasza droga porucznik Jenny nas do siebie wzywa? - zapytałam, kiedy razem z Ashem szliśmy w stronę komisariatu.
- Nie jestem pewien, ale coś mi mówi, że to musi być poważna sprawa, skoro pani porucznik sili się aż na taką dyskrecję - odpowiedział mi mój chłopak.
- Pika-pika! - zapiszczał idący obok niego Pikachu.
- Tak, masz rację, Pikachu - zaśmiał się doń jego trener - Nie ma co gdybać. Wszystko okaże się na miejscu.
Nagle Ash wpadł na kogoś, kto wyszedł niespodziewanie z jakiegoś zaułka.
- Oj, przepraszam pana bardzo! - pospieszył szybko z przeprosinami.
Mężczyzna, na którego wpadł mój chłopak, uśmiechnął się delikatnie i nieco zawadiacko. Nosił on czerwony dres, czarną kurtkę, niebieskie dżinsy oraz białe adidasy. Na głowie zaś miał czapkę z daszkiem, natomiast oczy zasłaniały mu przeciwsłoneczne okulary.
- To ja was przepraszam. Powinienem był uważać, jak chodzę - odpowiedział Ashowi mężczyzna, wciąż nie przestając się uśmiechać.
- Tak, ale ja też powinienem był uważać - powiedział Ash - Naprawdę bardzo mi przykro.
- Możesz jednak szybko sprawić, że przestanie ci być przykro - odparł mu na to mężczyzna enigmatycznym tonem.
- A w jaki sposób? - zapytał mój ukochany, wyraźnie zaintrygowany słowami nieznajomego.
- Możesz mi wskazać drogę do restauracji „U Delii“. Byłem tutaj ostatni raz dawno temu i nie pamiętam już, gdzie ona jest - wyjaśnił mężczyzna.
Ash i ja natychmiast pospieszyliśmy z pomocą temu miłemu nieznajomemu i wskazaliśmy mu właściwą drogę. Mężczyzna uśmiechnął się wówczas do nas bardzo przyjaźnie, podziękował nam i poszedł w swoją stronę.
- Musiał tu dawno nie być, skoro nie pamięta, gdzie się znajduje lokal mojej mamy - stwierdził Ash, obserwując przez chwilę tajemniczego nieznajomego, który odchodził we wskazanym przez nas kierunku.
- Pika-pika - zapiszczał równie zaintrygowany Pikachu.
- Najwidoczniej, bo przecież tę restaurację znają w tym mieście wszyscy - powiedziałam i spojrzałam na mego chłopaka - Ciekawe, kto to był?
- A czy to ważne? - wzruszył ramionami Ash - Mamy ważniejsze sprawy na głowie. Chodźmy lepiej. Jenny na nas czeka.
Poszłam za jego radą i przestałam zajmować się tą sprawą, chociaż musiałam przyznać, że tajemniczy mężczyzna jakimś dziwnym trafem kogoś bardzo mi przypominał. Nie zastanawiałam się jednak nad tym zbyt długo i wraz z moim chłopakiem udałam się na posterunek.
Porucznik Jenny już tam na nas czekała. Ledwie weszliśmy, a ona bardzo serdecznie poprosiła, abyśmy usiedli naprzeciwko jej biurka, podała nam ciastka i sok, po czym zaczęła mówić:
- Cieszę się, że przyszliście. Mam dla was pewną niezwykle ważną sprawę. Słuchajcie mnie więc uważnie. Nasza rozmowa musi pozostać tylko między nami. Gazety i tak już zbyt mocno rozpisały się o tej sprawie. Nie powinny wiedzieć więcej. Jeszcze by tego brakowało, gdyby dowiedziały się o tym, co zamierzam zrobić. Do tego jeszcze mój szef... Sami rozumiecie... Kapitan Rocker nie może się dowiedzieć o tym, że proszę o pomoc w rozwiązaniu sprawy dwójkę dzieci.
- W sumie to czwórkę, jeśli liczyć również Clemonta i Bonnie - zaśmiał się Ash - Ostatecznie ich pomoc niejeden raz bywała dla nas użyteczna.
- Rozumiem i zgadzam się z tym, jednak jak już mówiłam, zanim łaskawie raczyłeś mi przerwać, to póki co możecie wtajemniczyć w sprawę tylko naprawdę godne zaufania osoby - mówiła dalej oficer Jenny - Sprawa ta bowiem dotyczy osób, które, jakby to ująć... Stoją na najwyższym szczeblu drabiny społecznej, jeśli rozumiecie, o co mi chodzi.
- Rozumiemy cię doskonale - powiedziałam - Pewnie ma pani na myśli ludzi bogatych i wysoko postawionych?
- Otóż to - stwierdziła pani porucznik, kiwając lekko palcem w moją stronę - Całkiem domyślna z ciebie dziewczyna, Sereno. Właśnie dlatego ta sprawa jest tak delikatna.
- No, a o co konkretnie chodzi? - spytał Ash, zaś Pikachu piszcząc również wykazał swoje zainteresowanie.
Jenny pokiwała lekko głową na znak, że rozumie, iż powinna przejść do sedna sprawy, po czym wyciągnęła z biurka kilkanaście papierów wsuniętych w teczkę i podsunęła je nam.
- To jest kopia raportów dotyczących całej tej sprawy. Przejrzyjcie je uważnie w domu - powiedziała poważnym tonem.
Ash wziął do ręki teczkę, po czym schował ją do plecaka.
- Dobrze - rzekł chłopak - A mogłabyś nam powiedzieć tak w wielkim skrócie, o co chodzi w całej tej sprawie, pani porucznik?
Mój ukochany zwykle zwracał się do Jenny na „ty“, na co zresztą już dawno otrzymał od niej pozwolenie. Od czasu do czasu wszak jeszcze przechodził na oficjalny zwrot „pani porucznik“, chociaż używał go zwykle w sposób żartobliwy lub żeby podkreślić wagę sytuacji. Z kolei ja nadal mówiłam do Jenny per „pani“, gdyż póki co nie zdobyłam się na tyle odwagi, aby robić inaczej.
Jenny uśmiechnęła się delikatnie do Asha i do mnie, po czym zaczęła mówić:
- Oczywiście, w końcu wezwałam was na pomoc, więc nie mogę grać z wami w ciuciubabkę. Powiem wprost. Od jakiegoś czasu, a konkretnie to od półtora tygodnia, w Alabastii mają miejsce poważne kradzieże. Mówiąc zaś „poważne“, mam tu na myśli kradzieże dokonane w willach bogatych ludzi. Już pięć takich willi zostało okradzionych. Złodzieje nie zostawili odcisków palców ani żadnych śladów, które mogłyby wskazać na ich tożsamość. Co gorsza, wszystko wskazuje na to, że jest to naprawdę dobrze zorganizowana szajka.
- Co ma pani na myśli, pani porucznik? - zapytałam bardzo zaintrygowana jej słowami.
- Chodzi mi o to, że te okradzione wille miały niesamowicie sprawny system alarmowy - wyjaśniła Jenny.
- Który nie zadziałał w przypadku problemu? - zapytał Ash.
- Gorzej. System został wyłączony w chwili, kiedy to dochodziło do napadów, jednak właściciele okradzionych willi przysięgają, że zostawili go włączonego - mówiła dalej Jenny - Nie może być mowa o żadnej pomyłce. Złodzieje znają kod do alarmu i wykorzystują go, żeby robić to, co robią.
- Ale może to da się łatwo wytłumaczyć? - zasugerowałam - Może istnieje specjalna komputerowa aparatura, aby wyłączyć system alarmowy?
- Niestety, nie w tym wypadku - pokręciła przecząco głową policjantka - To jest specjalny system alarmowy, działający tylko i wyłącznie na linie papilarne. To z kolei oznacza, że kod można wpisać tylko bezpośrednio, czyli palcami, zaś próba dokonania tego jakimś urządzeniem albo w rękawiczkach zakończy się oczywiście uruchomieniem systemu.
- Czyli rozumiem, że gdyby szyfr do alarmu chciał wcisnąć ktoś, kogo linie papilarne nie są zapisane w pamięci systemu, natychmiast uruchomiłby się alarm? - zapytał Ash.
- Właśnie tak - potwierdziła Jenny - Dlatego ta sprawa jest taka trudna. Nikt nic nie wie, nikt nic nie widział. Ustawione zaś w willi kamery zostają zawsze przy włamaniu uszkodzone, dzięki czemu nie ma żadnych poszlak.
Zrozumieliśmy wlot, że sprawa w żaden sposób do łatwych się nie zalicza. Wręcz przeciwnie, była to bardzo trudna zagadka, jednak ja wierzyłam w Asha. Wierzyłam w to, że jest on w stanie dokonać wszystkiego, nawet niemożliwego, bo przecież nie bez powodu został Sherlockiem Ashem. Dla niego kariera detektywa to nie była zabawa, ale sprawa naprawdę poważna, ja zresztą tak samo do tego podchodziłam. Wiedziałam więc, że jeśli Ash się przyłoży, to z całą pewnością rozwiąże tę zagadkę, choć zdecydowanie należała ona do najtrudniejszych, jakie kiedykolwiek prowadziliśmy.
Obiecaliśmy naszej przyjaciółce zająć się tą sprawą najlepiej, jak to tylko będzie możliwe. Jenny zaś ze swojej strony nam obiecała, że jeśli nam się uda, cała zasługa przypadnie nam, oczywiście z zachowaniem tajemnicy o naszej dzisiejszej rozmowy. Jeżeli zaś się nam nie uda, to trudno... Pater noster spadnie na nią, a o tej rozmowie, która miała właśnie miejsce i tak nikt się nie dowie. Uznaliśmy, że to uczciwa oferta, dlatego przyjęliśmy ją, po czym poszliśmy do domu przejrzeć raporty, które dała nam Jenny.
W domu jednak czekała na nas nieprzyjemna niespodzianka.
- Mamo, już jesteśmy! - zawołał Ash, gdy wszedł do salonu - Mam nadzieję, że zdążyliśmy na obiad.
W salonie siedziała Delia, która była wyraźnie załamana i smutna. Jej oczy zdobiły łzy.
- Mamo, co ci się stało? - spytał Ash przerażony tym, co zobaczył.
Podbiegł do swojej rodzicielki i złapał ją za rękę.
- Mamo... Co się dzieje?
- Pani Ketchum... Co się stało? - zapytałam równie przejęta, co on.
Delia jednak szybko starła sobie ręką łzy i już otworzyła usta, aby nam coś powiedzieć, ale nie była w stanie tego zrobić.
- Co ci jest, mamo? Czy ktoś cię skrzywdził? - dopytywał się Ash - Powiedz, kto, to ja go zaraz... No pożałuje, drań jeden!
Jego matka jednak dalej nic nie mówiła, a jedynie skinęła lekko głową w kierunku jednego z pokoi. W tej samej chwili z tego właśnie pokoju wyszedł jakiś mężczyzna. Od razu go rozpoznaliśmy. Był to ten sam człowiek, który wypytywał nas o drogę do restauracji „U Delii“. Tym razem nie miał on jednak na nosie przeciwsłonecznych okularów i zauważyliśmy dzięki temu, że jego oczy posiadają barwę zieleni. Muszę przyznać, że wyglądał całkiem przystojnie, jednak co on tu robił? I dlaczego wywołał płacz u Delii? To było podejrzane.
- To pan?! Co pan tu robi? - zdziwił się na jego widok Ash.
- Więc to jest Ash - powiedział mężczyzna, ignorując zupełnie pytanie mojego chłopaka - Aleś wyrósł, chłopie! Że też nie poznałem cię na ulicy!
- Ale o co panu chodzi? Czemu miałby mnie pan poznawać? - zapytał Ash, bardzo zdumiony jego słowami - Mamo, kim jest ten człowiek?
Delia spojrzała na swego syna, po czym w końcu się odezwała:
- Synku... Ten pan... Ten mężczyzna... To... To jest...
Ash zaczął się powoli domyślać, co matka chce mu powiedzieć. Przerażony tą świadomością zrobił krok w tył. Podeszłam powoli do niego, po czym złapałam go za rękę. Chciałam, aby poczuł, że nie jest sam, tym bardziej i że ja zaczęłam się już domyślać prawdy.
- Nie... Mamo, proszę cię... Nie mów mi, że to... że to jest...
Mój ukochany jednak nie zdążył dokończyć swej myśli, ponieważ tajemniczy mężczyzna zrobił to za niego.
- Tak, Ash... Widzę, że się już domyślasz. Jestem Josh Ketchum... Twój ojciec.
C.D.N.
Witaj. Wiem, że trochę zawiodłam i nie było mnie tu dłuższy czas. Ale teraz postaram się być tutaj regularnie.
OdpowiedzUsuńA co do opowiadania... miodzio! Totalnie 10/10. Sprawa okradanych willi naprawdę mnie wciągnęła, a wszystkie śmieszne akcje po drodze rozbawiły mnie do łez, zwłaszcza ta akcja z Macy. :)
Ale takiego zakończenia tej części się kompletnie nie spodziewałam. Od razu idę czytać drugą część.
Serdecznie pozdrawiam, kochanie. :)