Powrót ojca marnotrawnego cz. II
Myślę, że chyba tylko Luke Skywalker w filmie „Gwiezdne Wojny: Imperium kontratakuje“ mógłby w pełni zrozumieć to, co teraz poczuł Ash w chwili, kiedy ten tajemniczy mężczyzna, który jeszcze kilka godzin temu pytał nas o drogę do restauracji „U Delii“, powiedział mu, że jest jego ojcem. Nie umiem opisać, co się działo w sercu mego chłopaka, jednak mogę z łatwością powiedzieć, co poczułam ja w chwili, gdy ta smutna prawda wyszła na jaw.
No cóż... Byłam po prostu w szoku. Naprawdę w prawdziwym szoku. Nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Przez minutę czy dwie miałam jakąś taką cichą nadzieję, że za chwilę ktoś wyskoczy z jakiegoś kąta i zawoła: „Mamy cię! Prima Aprilis!“. Tak się jednak nie stało. Ten mężczyzna wcale nie żartował, tylko mówił poważnie. Był naprawdę ojcem Asha. Gdyby jednak któreś z nas miało jeszcze jakieś wątpliwości, to Delia Ketchum rozwiała je definitywnie patrząc na swego syna załamanym wzrokiem, który mówił sam za siebie.
- Nie, mamo! Nie wierzę! Powiedz mi, że to nieprawda! To jest jakiś żart, prawda?! - wołał Ash nie chcąc przyjąć do wiadomości tego, co się właśnie stało.
- Nie, synku. To niestety wcale nie jest żart. Ten człowiek naprawdę jest twoim ojcem - odpowiedziała mu smutnym głosem Delia - Przykro mi.
- Przykro? - zdziwił się jej słowami Josh Ketchum - Przecież powinnaś być szczęśliwa, kobieto! Tyle lat suszyłaś mi głowę o to, że wcale nie znam własnego syna, że nic o nim nie wiem, że w ogóle się z nim nie kontaktuję. No i proszę, doczekałaś się! Wreszcie jestem!
- O tak, jesteś... Tyle, że po szesnastu latach! - wybuchła gniewem Delia, zrywając się z krzesła - Po szesnastu latach łaskawie się wreszcie zjawiasz, żeby wywołać zamieszanie w życiu swego syna! Naprawdę nic, tylko ci pogratulować!
- Ale o co ci znowu chodzi, kobieto? Przybyłem na urodziny mojego syna! Mam chyba do tego prawo! - zawołał oburzony jej słowami Josh Ketchum.
- Na moje urodziny?! - odezwał się nagle Ash - Na moje urodziny, tak?! Tak dla twojej informacji, tatusiu... To urodziny miałem dwa tygodnie temu. Spóźniłeś się o całe czternaście dni!
- Chyba lepiej późno niż wcale – powiedział bardzo wesołym tonem Josh, a jego słowa z miejsca mi kogoś przypomniały - Poza tym najważniejsze jest chyba to, że tu jestem.
- Masz rację, tatusiu... Najważniejsze, że jesteś - zaczął mówić Ash z goryczą w głosie, a w jego oczach pojawiły się łzy - Nieważne, że nie było cię tyle lat. Ważne, że teraz łaskawie się wreszcie zjawiłeś. Tylko to się teraz liczy, prawda?!
- Ash, zrozum, ja...
Chłopak jednak nie dał mu dokończyć wypowiedzi, gdyż załamany wybiegł z domu. Chciałam za nim pobiec, ale Delia złapała mnie za rękę.
- Zostaw go, Sereno. On teraz musi być sam - powiedziała smutnym tonem i spojrzała na Pikachu, który również został w pokoju - Ty też mu nie przeszkadzaj, Pikachu. Przynajmniej nie teraz.
- O co temu chłopakowi chodzi? - zdziwił się Josh Ketchum, rozkładając przy tym zdumiony ręce - Tyle narzekał na brak ojca, a teraz go odzyskał i nadal ma pretensje?
Delia spojrzała w stronę mężczyzny z nienawiścią w oczach. Gdyby wzrok mógł zabijać, to jej były mąż leżałby już martwy na podłodze. Może szkoda, że tak się nie stało.
- Och, ty się lepiej już zamknij, człowieku! Czy ty nie widzisz, co narobiłeś?! Nie widzisz, że wszystko zepsułeś?
- Tak, a co ja niby złego zrobiłem?! - zapytał Josh - No powiedz mi, kobieto, w czym znowu popełniłem błąd?!
- W czym? - spytała z kpiną w głosie Delia - Zastanówmy się przez chwilę. Zacznijmy od tego, że zostawiłeś mnie prawie siedemnaście lat temu, kiedy byłam w ciąży.
Pan Ketchum westchnął głęboko i powiedział:
- Już chyba o tym rozmawialiśmy, kobieto. Byłem wtedy młody. Za młody, aby bawić się w ojcostwo. Nie byłem po prostu na to gotowy. Chyba rozumiesz, że byłbym wtedy fatalnym rodzicem.
- Powiedzmy... Potem jednak rozwiodłeś się ze mną i zostawiłeś mnie samą z tym całym bałaganem.
- Jakoś świetnie sobie sama poradziłaś.
- Owszem, poradziłam sobie, ale tylko dlatego, że pomogli mi profesor Oak i kilka innych osób, na które mogłam liczyć, bo na ciebie nie mogłam. Ty zaś się włóczyłeś po świecie i kontaktowałeś ze mną telefonicznie od czasu do czasu, żeby pogadać o swoim synu. O synu, którego nawet nie znałeś, bo nie chciałeś go znać.
- Mówiłem ci przecież, że...
- Mniejsza o to! To było i już nigdy nie wróci. Zapomniałeś jednak o tym i najzwyczajniej w świecie wróciłeś tutaj, by uczcić urodziny swojego syna. Nie miałabym nic przeciwko temu, gdybyś mnie uprzedził wcześniej. Dużo wcześniej. Ale nie! Ty wolałeś sobie przybyć niespodziewanie i wywołać zamieszanie w sercu swego syna!
- Chciałem mu zrobić niespodziankę.
- No i zrobiłeś mu wielką niespodziankę, ty głupolu! Niesamowicie cudowną niespodziankę mu sprawiłeś! Pogratulować ci prezentu, jaki dałeś swemu synowi! Masz wyczucie, człowieku! Masz wyczucie!
Josh chciał już coś powiedzieć, jednak nagle zmienił zdanie i jedynie zwiesił smutno głowę. Ja i Pikachu zaś obserwowaliśmy całą sytuację w milczeniu oraz z prawdziwym zdumieniem. Pierwszy raz widzieliśmy mamę Asha tak rozgniewaną, a wręcz wściekłą, choć zdecydowanie miała ku tej wściekłości powody. W końcu sama bym wręcz kipiała ze złości, gdyby nagle mnie coś takiego spotkało. Trudno więc było mi się dziwić zachowaniu Delii. Jej gniew był dla mnie jak najbardziej wytłumaczalny, choć również nieco zaskakujący, gdyż nie sądziłam, że ta kobieta potrafi tak krzyczeć.
- Cześć, wszystkim! - odezwał się nagle znajomy, wesoły głos.
Do salonu weszła Dawn. Nim ktoś zdążył odpowiedzieć na jej pozdrowienia, ta z miejsca zaczęła mówić:
- Pani Ketchum, widziałam właśnie Asha. Wybiegł z domu tak szybko, że nawet mnie nie zauważył. Był jakiś dziwny, jakby smutny. Nie wie pani, co się stało?
- Owszem, kochanie. Wiem, co się stało - odpowiedziała jej Delia, z trudem próbując zachować spokój.
- To dobrze, bo może pani mi powie, dlaczego Ash jest aż tak smutny, że kiedy zawołałam za nim, żeby się zatrzymał i ze mną porozmawiał to...
Dawn mówiąc te słowa, spojrzała nagle w kierunku Josha Ketchuma i wtedy zamurowało ją ze zdumienia. Złapała się dłonią za usta, zaś w jej oczach pojawiło się przerażenie.
- O Boże! - jęknęła - Teraz już rozumiem!
- Co się stało? - zapytałam przerażona, podbiegając do niej - Dawn, co ci jest?
- Nie, nic... To tylko... Takie... Dziwne uczucie...
Dziewczyna wyraźnie kłamała, było to widać jak na dłoni. Za wszelką cenę nie chciała nam powiedzieć, co się jej stało. Ja i Pikachu próbowaliśmy ją przez chwilę jakoś przekonać do zmiany zdania, jednak zlekceważyła nasze słowa, więc sobie odpuściliśmy.
- Może dać ci wody, dziecko? - zapytał Josh z troską w głosie.
- Nie, nie trzeba... Już mi lepiej - odpowiedziała mężczyźnie Dawn, nawet nie patrząc w jego stronę.
- Może jednak? Nie wyglądasz najlepiej, dziecko...
- Nie mów do dziecko! I odczep się ode mnie! Czego ty właściwie ode mnie chcesz?! - ryknęła nagle na niego panna Seroni, a następnie wybiegła z pokoju.
- Co jej się stało? - zapytałam, patrząc pytająco na Josha.
- Nie mam bladego pojęcia - odpowiedział mężczyzna.
Jego odpowiedź zdecydowanie mi się nie spodobała. Przecież widać było wyraźnie, że mężczyzna również kłamie, tylko dlaczego? Po co to robił? Bardzo mnie to ciekawiło, jednak w tej chwili jakoś nie miałam ochoty, aby wnikać w jego motywację, gdyż miałam ważniejsze sprawy na głowie.
- Tak, ma pan rację. Nie ma pan bladego pojęcia - wysyczałam przez zęby, po czym poszłam z Pikachu poszukać Asha.
Znaleźliśmy go dość szybko. Stał na jakimś pagórku, pogrążony we własnych myślach. Płakał. Widziałam to wyraźnie, lecz kiedy nas zobaczył, od razu przestał i otarł szybko oczy.
- Serena... Pikachu... Tak się cieszę, że was znowu widzę... - powiedział dość smutnym głosem - Wybaczcie, musiałem sobie wiele spraw przemyśleć.
Chciałam go namówić, aby ze mną porozmawiał, jednak nie chciał. Pomimo moich nagabywań zachował milczenie, dlatego po kilku minutach bezskutecznych przekonywań dałam sobie spokój. Uznałam, że jeżeli Ash zechce porozmawiać ze mną, to na pewno sam to zrobi. Pomyślałam też, iż jest to dla niego na pewno bardzo trudny temat, więc pewnie rozmowa o nim wcale nie jest czymś łatwym. Postanowiłam zatem nie naciskać i dać mu spokój. Objęłam jedynie czule mojego chłopaka i poszliśmy razem do domu.
Gdy wróciliśmy, Josh i Delia siedzieli przy stole rozmawiając o czymś ze sobą. Ich głosy były jednak spokojnie. Widocznie oboje zmęczyli się tą sprzeczką, której byłam świadkiem, aby teraz dalej się kłócić.
Kiedy weszliśmy do domu, to pan Ketchum spojrzał uważnie na swego syna i zapytał:
- Ash... To twoja dziewczyna?
Chłopak pokiwał głową na znak, że tak.
- Jestem Serena - odezwałam się.
- Serena... To bardzo ładne imię... Niezwykle śliczne imię... - powiedział z uśmiechem na twarzy Josh Ketchum - To niezwykle śliczne imię dla niezwykle ślicznej dziewczyny.
- Jeszcze ci się ta gadka nie zmieniła, człowieku? - zapytała z ironią w głosie Delia - Tak samo mówiłeś do mnie, jak mnie poznałeś. Pamiętasz?
Mężczyzna zarumienił się lekko na twarzy, ja zaś przyjrzałam mu się bardzo uważnie. Przypomniałam sobie, że już na ulicy ten człowiek wydał mi się dziwnie znajomy. Teraz wiedziałam, dlaczego. Ash był po prostu niesamowicie do niego podobny. Ten kolor włosów, te policzki, ten nos... No, może ten nos to nie do końca, ale za to ten wysoki wzrost oraz cała reszta... Z wyglądu zewnętrznego mój chłopak wszystko odziedziczył po ojcu. Jedynie oczy po matce. Oczy i spojrzenie. No i jeszcze ten jakże uroczy, delikatny, pełen miłości uśmiech. Musiałam jednak przyznać, że częściowo uśmiech Asha był podobny do uśmiechu jego ojca, a już zwłaszcza wtedy, gdy uśmiechał się on w sposób zawadiacki. Tak, zdecydowanie ten zawadiacki uśmiech łączył ojca i syna. Obaj też byli niezwykle przystojni, choć Josh Ketchum zdecydowanie miał w sobie więcej z tzw. niegrzecznego chłopca. Mój luby również posiadał w sobie tę cechę, jednakże moim skromnym zdaniem zdecydowanie więcej jego cech fizycznych i psychicznych wskazywało na to, że jest on po prostu dobrym, chociaż nieco zwariowanym człowiekiem. Jego brązowe oczy miały w sobie coś z zawadiaki, jednak posiadały o wiele więcej dobroci i miłości niż zielone oczy jego ojca, który to chyba tego tak poważnego uczucia wcale nie znał.
Takie oto myśli krążyły mi po głowie, kiedy miałam wreszcie okazję lepiej przyjrzeć się ojcu mojego chłopaka. Mówią, że pierwsze wrażenie jest zawsze najważniejsze. Jeśli więc mam być szczera, to nawet gdybym nie wiedziała tego, co wiedziałam o Joshu Ketchumie, to i tak zdecydowanie wywarłby on na mnie wrażenie raczej negatywne.
- Sereno... Chodźmy już stąd... Mamy przecież co robić - powiedział Ash, pociągając mnie za rękę i wyrywając z zamyślenia.
- Synu... Zostań, proszę... Porozmawiajmy... - Josh powoli wstał od stołu i podszedł do Asha - W końcu masz urodziny...
- Urodziny to ja miałem dwa tygodnie temu i ciebie jakoś na nich nie było - przerwał mu oburzonym tonem chłopak - A zatem rozmowa na ten temat nie ma najmniejszego sensu.
- Ale synku...
- Nie mów do mnie „synku“! Może i jesteś moim ojcem, ale to niczego nie zmienia! Na to, aby mnie tak tytułować, musiałbyś sobie zasłużyć! A ty zasłużyłeś jedynie na to, abym traktował cię jak obcego człowieka!
To mówiąc Ash złapał mnie za rękę i pociągnął do swojego pokoju.
- Synu, nie odchodź! - zawołał za nim Josh.
- Twoja szkoła. Powinieneś być z tego dumny. Biorę z ciebie przykład... Tato! - warknął pod nosem mój chłopak, zatrzaskując za sobą drzwi.
Przez chwilę oboje siedzieliśmy w milczeniu nie wiedząc, co też mamy sobie powiedzieć. W końcu jednak Ash zdjął plecak i wyjął z niego teczkę, którą dała nam porucznik Jenny.
- Muszę się tym zająć, bo inaczej zwariuję - rzekł.
- Nie dziwię ci się - odpowiedziałam - Sama zaraz zwariuję, jak się za coś nie weźmiemy.
- Ty też? - zdziwił się Ash, spoglądając na mnie - Też nie lubisz ciszy?
- W każdym razie na pewno nie takiej, jak ta teraz. Takiej mrocznej.
Chłopak uśmiechnął się do mnie delikatnie, po czym otworzył zwinnie teczkę i powiedział:
- Właśnie. Taka cisza, jak ta teraz jest po prostu okropna.
Zanim jednak zaczęliśmy przeglądać papiery, to do pokoju weszli Clemont i Bonnie.
- Widzieliśmy się właśnie z twoim ojcem - powiedział młody Meyer - Był bardzo smutny, że nie chcesz z nim porozmawiać.
- I wysłał was jako rzeczników, żebyście mnie przekonali do zmiany zdania? - zakpił sobie Ash.
- Nie. Tylko nam o tym wspominał - odpowiedział mu nasz wierny przyjaciel, siadając powoli naprzeciwko nas.
- Twój tata wydaje się być bardzo miły - stwierdziła Bonnie, sadowiąc się tuż obok brata.
- Dobrze powiedziałaś, Bonnie. WYDAJE SIĘ... A prawda jest taka, że jest nędznym draniem i nic więcej - powiedział bardzo niezadowolonym tonem Ash - Opowiadałem wam przecież, co zrobił.
- Tak, opowiadałeś - odparła panna Meyer, kiwając smutno głową.
- Ale może się zmienił? - zasugerował Clemont.
Ash parsknął śmiechem.
- On miałby się zmienić? Nie żartuj, Clemont. Prędzej w lipcu spadnie śnieg, niż on się zmieni! A zresztą co mnie to obchodzi? Nie sądzicie, że trochę na to trochę za późno, aby się zmieniać?
- Wiesz, zawsze jest czas na to, żeby się zmienić, Ash - stwierdziłam nieco filozoficznym tonem.
Detektyw z Alabastii pominął jednak milczeniem to, co właśnie powiedziałam i pokazał nam teczkę od porucznik Jenny.
- Co to jest? - zapytał Clemont.
W takim wielkim skrócie opowiedzieliśmy naszym przyjaciołom, czego to się dowiedzieliśmy na posterunku oraz jakie to zadanie mamy do wykonania. Clemont i Bonnie natychmiast zadeklarowali nam pomoc w tej sprawie. Oczywiście bez wahania ją przyjęliśmy. W końcu co cztery głowy, to nie dwie. Nie mówiąc już o tym, że burza mózgów jest lepsza wtedy, kiedy przeprowadza ją więcej osób. Prócz tego im nas więcej, tym weselej, jak mawia Ash. W tej jednak sytuacji nie było nam specjalnie do śmiechu, gdyż sprawa była zbyt poważna, aby się weselić.
Przejrzeliśmy dokładnie raporty dotyczące wszystkich pięciu włamań, do jakich doszło w ciągu ostatnich dni. Jenny wyraziła nadzieję, że może znajdziemy w nich coś, co przykuje naszą uwagę i pomoże wejść na właściwy trop. Tak się jednak nie stało. Wszystkie włamania zostały przeprowadzone w sposób bardzo profesjonalny i to jeszcze zawsze wtedy, kiedy właściciele byli daleko od swoich okradzionych willi. Ten fakt dał nam naprawdę dużo do myślenia. Wychodziło na to, że włamywacze doskonale wiedzieli, kiedy i jak wkroczyć do akcji. Wiedzieli, iż właściciele nie nakryją ich na gorącym uczynku, bo biorą akurat udział w przyjęciach czy też innych zabawach. Do tego jeszcze ci przestępcy umieli zawsze doskonale wyłączyć systemy alarmowe, których wyłączyć praktycznie się nie da, jeżeli się nie jest ich właścicielem. Prócz tego kamery zostały uszkodzone i nic się nie nagrało. W okradzionych domach zaś nie odnaleziono żadnych odcisków palców. Co tu dużo mówić? Czysta robota fachowa. Dzieło prawdziwego geniuszu. Policja drepcze w miejscu i trudno im się dziwić. Przecież nawet nie mają żadnego punktu zaczepienia. Nie wiedzą, co mogą zrobić, by złapać sprawców.
- Ech, co tu dużo mówić... To są jacyś prawdziwi profesjonaliści! - powiedział Clemont przeglądając raporty.
- Fantomas może się przy nich schować. Ci tutaj to są prawdziwi geniusze zbrodni - stwierdził Ash - Żadnych dowodów ich winy. Nawet nie mamy żadnego podejrzanego.
- Prócz tego nie mamy żadnego punktu zaczepienia. Przecież tych wszystkich okradzionych ludzi praktycznie nic nie łączy - dodałam załamanym tonem.
- Pika-chu! - pisnął smętnie Pikachu.
- Poza tym, że są nadziani i nie było ich w domu, kiedy doszło do kradzieży - rzekła Bonnie.
Ash zamyślił się nad jej słowami i powiedział:
- No cóż... To rzeczywiście podejrzane... Czy nie wydaje się wam dziwne, że nigdy nie było ich w domu, gdy dochodziło do napadów?
- Aż za bardzo - stwierdziłam - I nigdy właściciele nie wracają do domu w chwili, gdy ma miejsce włamanie. Ani razu żaden z nich nie wrócił na czas.
- To bardzo dziwne - powiedziała Bonnie - Przecież każdy może wyjść z domu i za chwilę wrócić, bo coś zapomniał. A tutaj tak się nie dzieje.
- No właśnie - rzekł Clemont - Za każdym razem włamywacze mają pełne pole do działania i dość czasu, aby się zmyć nie przyłapani przez nikogo.
- Gdyby to się zdarzyło raz, nawet dwa lub trzy... To bym jeszcze uznał to za przypadek - mówił Ash - Ale pięć? To już nie może być przypadek, ale celowe działanie. Oni po prostu wiedzą, kiedy się włamywać.
- Niewykluczone, tylko skąd oni to wiedzą? - dopytywałam się.
- Ktoś im musi o tym mówić, ale kto? - zasugerował młody Meyer.
Ash rozłożył bezradnie ręce.
- Nie wiem. Tych ludzi, poza tym, że są nadziani, nic praktycznie nie łączy. Nawet się nie znają.
Zagadka rzeczywiście była bardzo trudna. Gdybyśmy mogli prowadzić nasze śledztwo oficjalnie, to porozmawialibyśmy sobie z tymi okradzionymi ludźmi i na pewno w takich rozmowach wyłapalibyśmy jakieś bardzo istotne szczegóły. A tak mieliśmy zawiązane ręce. Dreptaliśmy w miejscu i to równie mocno, co policja.
Nasze rozmyślania przerwało pojawienie się Delii, która poprosiła nas na kolację.
- A ojciec... Będzie na niej? - zapytał Ash.
Matka spojrzała na niego smutnym wzrokiem i pokiwała twierdząco głową. Chłopak nie był z tego powodu zachwycony, jednak postanowił nie robić awantur i dać sobie spokój z tym tematem.
- Dobrze, mamo. Już idziemy - powiedział i spojrzał na nas - Wrócimy jeszcze do tej sprawy. Może jutro przyjdą nam do głowy lepsze pomysły.
- Tak.... Może - odpowiedziałam mu smutno.
Zdecydowanie żadne z nas nie miało takiej nadziei.
Naprawdę fajny dzień, pomyślałam sobie. Nie dość, że mamy zagadkę, której w żadnym razie nie możemy rozwiązać, to jeszcze Ash ma problemy. Normalnie życie jest piękne.
***
Następnego dnia Delia dała nam wszystkim wolne i sama nie poszła do pracy. Widocznie to wszystko, co się stało, było dla niej zdecydowanie zbyt męczące, aby mogła komukolwiek serwować dania ze swojej kuchni. Ash również nie miał do tego głowy, poza tym zbyt mocno go męczyła sprawa tych włamań, nad którą właśnie pracował. Spokojnie przespana noc (o ile oczywiście taką ona była) nie przyniosła mu żadnego rozwiązania, zaś mózg dalej nie funkcjonował chłopakowi tak, jakby on tego oczekiwał. Rzecz jasna ja, Clemont i Bonnie też męczyliśmy się z tą sprawą. Każde z nas wysnuwało coraz to bardziej zwariowane teorie spiskowe dziejów, aby nimi jakoś wytłumaczyć sobie to, co zaszło. Clemont w desperacji nawet rzucił stwierdzenie, że być może za wszystkim stoją przedstawiciele jakieś obcej cywilizacji z kosmosu, która posiada o wiele lepiej rozwiniętą technologię niż nasza, jednak nawet on sam w to nie wierzył, że o naszej pozostałej trójce to już nie wspomnę.
Przy śniadaniu, ojciec Asha się nie pojawił. Najwidoczniej uznał on, iż jego obecność przy tak ważnym w naszym życiu posiłku zdecydowanie jest nie na miejscu, choć ja osobiście uważałam, że powinien się on pojawić i spróbować w normalny sposób odzyskać miłość syna. Nie myślcie sobie, że nie byłam na niego zła za to, co zrobił mojemu chłopakowi i jego mamie, jednak po przespanej nocy doszłam do wniosku, iż można jeszcze wiele w relacji ojca i syna jakoś naprawić, wystarczy tylko chcieć. Problem w tym, że pan Ketchum najwyraźniej uważał, że nic złego się nie stało, zaś Ash jest po prostu wobec niego niewdzięczny. Można było nawet powiedzieć, iż uważał to za moralny obowiązek syna, żeby ten mu wybaczył wszystko, co między nimi zaszło (a raczej, co między nimi nie zaszło) tak po prostu, wręcz na pstryknięcie palców. Dziwaczne podejście, moim zdaniem. Bardzo dziwne.
Żeby było jeszcze lepiej, to właśnie wtedy, kiedy szykowaliśmy sobie drugie śniadanie, w domu pojawił się nagle Josh Ketchum i to wyraźnie bardzo z siebie zadowolony. Zawołał, że ma dla swojego syna coś, co na pewno bardzo mu się spodoba, ale to coś jest na dworze i chłopak koniecznie musi z nim pójść, aby to zobaczyć. Ash nie miał specjalnie na to ochoty, ale ostatecznie wyszedł na dwór z ojcem. Ja, Delia, Clemont, Bonnie i Pikachu pobiegliśmy za nimi. Zrobiliśmy to trochę z ciekawości, co też wymyślił pan Ketchum, a trochę również i dlatego, aby wesprzeć duchowo mojego chłopaka na wypadek, gdyby to, co uszykowało jego ojciec, mu się nie spodobało.
Kiedy zobaczyliśmy prezent dla Asha, po prostu zdębieliśmy.
- Ale czad! - zawołała Bonnie.
- Jaki piękny! - dodał Clemont.
- Pika-pika! - zapiszczał zdumiony Pikachu.
- Musiał pewnie sporo kosztować - rzekła Delia.
- Zdecydowanie wygląda na drogi prezent - powiedziałam.
Nie myliłam się, prezent był zdecydowanie bardzo drogi. A był nim... motor. Naprawdę bardzo ładny i bardzo nowoczesny motor. Taki, o jakim marzą wszyscy chłopcy. Piękny, czarny i ze znakami w kształcie płomieni. Zdecydowanie niejeden chłopak poderwał niejedną dziewczynę na taki sprzęt. Gary Oak byłby nim bardzo zachwycony, to więcej niż pewne.
Tyle, że Ash Ketchum to nie Gary Oak. Jemu prezent się nie spodobał. No, może to lekka przesadza stwierdzić, że w ogóle i w żadnym razie nie przypadł mu on do gustu, jednak... Zresztą sami oceńcie.
- Co to jest? - zapytał Ash, spoglądając na ojca.
- Nie widzisz? Motocykl - powiedział Josh, z istną dumą głaszcząc siedzenie prezentu - Niezły, co? I jest dosyć miejsca, abyś mógł zabrać tę swoją niunię na przejażdżkę. Nawet dali w pakiecie jeszcze dwa kaski, więc jazda będzie znacznie bezpieczniejsza.
- Niunię? - zdziwiłam się słysząc jego słowa.
Najwidoczniej tym były dla Josha Ketchuma wszystkie przedstawicielki płci żeńskiej. Niuniami, czyli takimi dziewczynami, które to można jedynie poderwać, pocałować, pogłaskać po włoskach i porzucić - mówię tak, bo w moim słowniku słowo „niunia“ ma właśnie takie znaczenie.
Najwyraźniej Ash podzielał moje zdanie w tej sprawie, gdyż zacisnął zęby ze złości i wysyczał przez nie:
- Ona ma imię, tato. Serena. Rozumiesz? Ona ma na imię Serena!
- Niech będzie i Serena. Wybacz, synu, ale mam słabą pamięć do imion - odpowiedział mu ojciec lekceważącym tonem.
- Do dat chyba także, prawda? - mruknęła bardzo złośliwie Delia - Dowodzi tego fakt, że spóźniłeś się z tym prezentem o całe dwa tygodnie.
- O Boże, kobieto! Jak długo masz jeszcze zamiar mi to wypominać?! - jęknął Josh, kładąc dłoń na swoim czole - Przecież już przeprosiłem.
- I to ma być prezent na przeprosiny? - zakpił sobie Ash - Kupujesz mi super motocykl, pewnie najdroższy, jaki tylko mieli w sklepie i uważasz, że to wystarczy, abym zapomniał o tym, jak szesnaście lat nie było cię przy mnie i przy mamie?
- Synku... Ja miałem swoje powody, żeby...
- Żeby tak postąpić. Tak, już to od ciebie słyszałem. Znam te twoje powody, tyle tylko, że ja tego nie kupuję, rozumiesz to?!
Mówiąc te słowa Ash trącił mocno palcem ojca w tors i wysyczał do niego:
- Ja takich wymówek nie kupuje! Dotarło?! I nie myśl sobie, że mnie w ten sposób przekupisz. Ja mam swój honor.
- Więc nie chcesz tego motoru?
Ash spojrzał na motocykl, westchnął głośno i powiedział:
- Chcę i przyjmuję. Ale nie oczekuj ode mnie, że jeśli kupisz mi motor, to ja ci od ręki wybaczę te wszystkie dni, kiedy cię potrzebowałem, a ciebie nie było. Nie myśl, że ci zapomnę tych wszystkich nocy, które moja mama przepłakała przez ciebie. Widziałam, jak to robi, chociaż ona myślała, że ja o niczym nie wiem. Widziałem, jak płakała w poduszkę i krzyczała w nią z rozpaczy. Widziałam to wszystko i nigdy tego nie zapomnę, rozumiesz?!
Słowa te bardzo mocno wstrząsnęły Joshem, podobnie zresztą jak i Delią. Najwidoczniej kobieta nie spodziewała się, że syn o tym wie. Pewnie sądziła, iż pozostało to jej tajemnicą. Cóż... Myliła się. Podobnie jak również mylił się jej ex-małżonek, kiedy sądził, że powrót po szesnastu latach i jeden, dosyć drogi prezent wystarczą, aby wymazać z pamięci syna wszystkie rany, które mu zadał swoją decyzją o odejściu od jego matki.
- Ash... Ja... Ja nie wiedziałem... Ja...
- No, to teraz już wiesz! - wrzasnął jego syn i wbiegł do domu.
- Ash! - zawołałam za nim, ale się nie zatrzymał.
Po chwili z domu dobiegły nas głośne dźwięki. To Ash najwyraźniej dobrał się do prezentu od swojej mamy i zaczął na nim grać. Musiałam przyznać, że robi to całkiem dobrze. Trudno się zresztą dziwić. Jako dziecko chodził on na kurs gry na skrzypcach i najwyraźniej wiele z tych lekcji zapamiętał.
- Ash bardzo ładnie gra - powiedział Clemont beznamiętnym tonem.
- Tylko trochę za głośno. Słychać go nawet poza domem - mruknęła Bonnie.
Dedenne zapiszczał, marszcząc przy tym lekko pyszczek. Widocznie te głośne dźwięki jemu również przeszkadzały. Pikachu zaś jedynie smutno pokiwał główką na znak, że rozumie swojego trenera. Prawdę mówiąc, to ja też go rozumiałam. Wiedziałam bowiem doskonale, jak to jest, kiedy się nie ma ojca. Co prawda w moim przypadku sytuacja wyglądała inaczej niż u Asha, jednak mimo wszystko go rozumiałam.
Tymczasem mój luby dalej grał i najwyraźniej nie zamierzał przestać. Widać było, że drażnił w ten sposób swego ojca, który w końcu zacisnął zęby ze złości, po czym pobiegł na górę do pokoju Asha. Pobiegliśmy za nim mając nadzieję, że w złości ojciec i syn nie skoczą sobie do gardeł. Obaj byli w takim stanie, iż można było się tego spodziewać.
- Ash, przestań grać! - zawołał Josh, kiedy znalazł się w pokoju syna.
Chłopak zlekceważył go i przyspieszył tylko ruch smyczka na strunach swego instrumentu. Grał bardzo ładny utwór Nicollo Paganiniego, chociaż nie pamiętam teraz, jak się ten utwór nazywa. Tak czy inaczej był naprawdę piękny i należało go grać głośno. Wiedziałam jednak bardzo dobrze, że Ash celowo właśnie tę melodię postanowił zagrać, bo była ona głośna i wyraźnie denerwowała jego ojca, co mój luby zresztą chciał osiągnąć.
- Ash, przestań! Cały dom się wali! - krzyknął już głośniej Josh.
- Mimo wszystko musicie przyznać, że bardzo ładnie gra! - zawołał Clemont, zatykając sobie dłońmi uszy, które prawdopodobnie rozbolały go od zbyt dużej intensywności dźwięku skrzypiec.
- Tak, tyle tylko, że robi on to trochę za głośno! - odpowiedziała mu krzykiem Bonnie, również zasłaniając sobie rękami narząd słuchu.
- De-de-ne! - piszczał Dedenne niezadowolonym tonem.
- Ash, na miłość boską! Przestań wreszcie grać! - ryknął już wściekłym tonem Josh Ketchum.
Chłopak jednak niczym się nie przejmując grał dalej, zamykając przy tym oczy dla większego skupienia.
Ojciec Asha stracił cierpliwość. Chciał już podejść do syna i być może nawet uderzyć go, jednak Delia nie pozwoliła mu na to.
- Synku mój... Przestań już grać, proszę cię. Strasznie hałasujesz - powiedziała spokojnym tonem kobieta.
Niczym jak na dźwięk magicznego zaklęcia Ash natychmiast przestał grać, po czym odłożył skrzypce na półkę i powiedział:
- Dobrze, mamo. Przepraszam. Nie chciałem hałasować.
- Właśnie, że chciałeś - warknął na niego ojciec, po czym spojrzał na Delię - Muszę ci powiedzieć, że twój syn jest bardzo źle wychowany.
- Mój syn?! - spojrzała na niego wściekłym wzrokiem Delia Ketchum - Mój syn, tak?! Jeszcze parę minut temu był NASZYM synem, a teraz co? Już nagle tylko mój?!
Jej słowa mocno wstrząsnęły Joshem, gdyż przerażony zaczął się jąkać.
- Delio... Ja to nie miałem na myśli... Źle mnie zrozumiałaś...
- Już ja cię bardzo dobrze zrozumiałam, Josh! Jak masz dobry humor, to zaraz uważasz go za swojego syna! A jak ci coś nie pasuje, to od razu się go wyrzekasz! I oczekujesz, że on będzie cię za to uwielbiał?!
- Nie żądam, żeby Ash mnie uwielbiał, ale mógłby mnie szanować! Widziałaś chyba, co przed chwilą zrobił, prawda?! On wyraźnie chciał mnie sprowokować!
- Bo ma problem z zaakceptowaniem tatusia, który miał go w nosie przez szesnaście lat!
- Wiesz co? Jak ma problem, to niech idzie do psychoanalityka, a nie wyżywa się na ludziach! - zawołał pan Ketchum.
To mówiąc wyszedł z pokoju. Delia natomiast załamana spojrzała na nas i przeprosiła za to, że musieliśmy być świadkami takiej kłótni pomiędzy nimi, następnie popatrzyła na Asha i powiedziała:
- Pięknie grasz, synku. Naprawdę pięknie.
Chwilę później wyszła, zaś ja, Clemont i Bonnie nie wiedzieliśmy, co mamy jej powiedzieć. W końcu najmłodsza osoba w naszym towarzystwie odezwała się jako pierwsza:
- No, to dałeś niezły koncert, piękny Lolo.
- Musiałeś go tak prowokować? - zapytałam.
- Tak, musiałem! - odburknął Ash - A wiecie, dlaczego?! Bo ten gość mnie drażni! Kupuje mi super motor i myśli sobie, że w ten sposób naprawi wszystkie problemy! Żałosny gnojek! Do psychoanalityka mnie posyła. Sam mógłby się leczyć...
Ledwo wypowiedział te słowa, a jego oczy rozbłysły nagle wielką radością. Doskonale znałam ten błysk. Znałam i wiedziałam, co on oznaczał. Tylko jedno.
- Oj, już ja znam to spojrzenie - powiedziałam z uśmiechem na twarzy - Ash, rozwiązałeś zagadkę, mam rację?
Chłopak uśmiechnął się do mnie i pokiwał zadowolony głową.
- Naprawdę rozwiązałeś zagadkę? - zapytała z przejęciem Bonnie.
- De-de-ne! - pisnął wesoło Dedenne.
- Pika-chu? - dodał Pikachu.
- Nie inaczej, moi drodzy. Rozwiązałem zagadkę! - odpowiedział nam Ash, który wręcz skakał z radości.
- No to mów! Kto jest winny?! - zapytał Clemont podnieconym tonem.
- Jeszcze nie mam stuprocentowej pewności, ale spokojnie... Sprawdzę coś i będę już wszystko wiedział.
To mówiąc Ash chwycił dłonią teczkę od porucznik Jenny, po czym zaczął ją przeglądać uważnie. W końcu znalazł w niej to, czego szukał. Zadowolony wybiegł z domu łapiąc mnie za rękę na znak, żebym pobiegła za nim. Zdumiona zrobiłam to, podobnie jak i Pikachu, który skoczył mu na ramię. Clemont i Bonnie z trudem dotrzymali nam kroku.
Pobiegliśmy wszyscy do aparatu telefonicznego i zadzwoniliśmy z niego do porucznik Jenny. Już po chwili jej obraz ukazał się na ekranie aparatu.
- Ash?! Serena?! Clemont?! Bonnie?! Czy coś się stało? Coś złego? - zapytała nas Jenny.
- Wręcz przeciwnie, pani porucznik! Wręcz przeciwnie! - odpowiedział jej podnieconym tonem młody detektyw - Właśnie rozwiązałem zagadkę.
Jenny rozpromieniła się na twarzy słysząc jego słowa.
- Naprawdę?! Już rozwiązałeś zagadkę?! - zdziwiła się - Ty naprawdę jesteś genialny, Ash! Myślałam, że zajmie ci to góra kilka dni, a tu proszę, jaka miła niespodzianka. W jaki sposób to zrobiłeś?
- Mniejsza o szczegóły. Ważny jest efekt końcowy.
- I jak on wygląda? Kto jest winien?
- Jeszcze nie mam stuprocentowej pewności. Podejrzewam jedynie kogoś, ale potrzebujemy dowodów. Dowody zaś musimy zdobyć.
- Doskonale. Domyślam się, że tutaj zaczyna się moja rola?
- Nie inaczej, Jenny. Nie inaczej. Ale przejdźmy do rzeczy.
- Więc wiesz już, kto jest złodziejem, Ash?
- Bardziej wiem, gdzie go szukać. W gabinecie psychoanalityka, doktor Obley i jej asystentki Amy.
- Dlaczego właśnie tam?
- Dwie z pięciu okradzionych osób bywały regularnie u tych pań na terapii. Musisz sprawdzić, czy dotyczy to pozostałych trzech.
- Zrobię to. A co potem, jeśli się okaże, że masz rację?
Ash uśmiechnął się wówczas w niemalże szatański sposób.
- Potem przyjdzie czas na policyjną prowokację.
***
Dwa dni później weszłam do gabinetu doktor Obley. Miałam wówczas duszę na ramieniu. Doskonale wiedziałam, co mam robić, jednak wciąż się niepokoiłam. W każdej chwili bowiem mogłam palnąć coś, co mogłoby mnie zdradzić, a wtedy moje życie znalazłoby się z pewnością w wielkim niebezpieczeństwie. Ash również zdawał sobie z tego sprawę i był gotów pozwolić mi wycofać się z całej sprawy, kiedy tylko zechcę. Ja jednak postanowiłam działać. Wiedziałam, że tylko ja będę mogła zrobić to, co miałam zrobić. Mimo wszystko serce waliło mi jak szalone, czemu zresztą chyba trudno się dziwić. W końcu znalazłam się w samym środku wydarzeń rodem z filmów akcji. Ale w filmie scenę źle zagraną można było zagrać jeszcze raz. W tym przypadku zaś jeden błąd mógł mnie kosztować nawet życie. Jednak pomimo nerwów, jaki mi wtedy towarzyszyły, postanowiłam odważnie przejść do działania. Ash na mnie liczył, porucznik Jenny zresztą też. Nie mogłam ich zawieść.
- Dzień dobry... Ja jestem umówiona na wizytę u doktor Obley.
Słowa te skierowałam do młodej i dość uroczej blondynki ubranej na biało i w okularach na nosie. Musiała to być Amy, asystentka pani psychoanalityk. Spojrzała ona w moją stronę, potem na swój zeszyt z nazwiskiem pacjentów i zapytała:
- Panna Selena Mayer?
- Tak, to właśnie ja. Umawiałam się telefonicznie na wizytę u pani doktor Obley - odpowiedziałam.
- Proszę, pani doktor oczekuje panią - powiedziała asystentka, gdy już zyskała pewność, że moje nazwisko jest na liście pacjentów.
Uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie, po czym weszłam do gabinetu. Nie będę się rozpisywać nad jego wyglądem, bo wyglądał on całkowicie zwyczajnie, jak zwykle wyglądają gabinety tego rodzaju. Przywitała mnie w nim sympatyczna, wysoka kobieta o niebieskich, krótko obciętych włosach i w okularach na nosie.
- Panna Mayer, jak mniemam? - spytała kobieta.
- Tak. Pani doktor Obley, mam rację? - zapytałam.
- W rzeczy samej, mój cukiereczku. To właśnie ja - odpowiedziała mi słodkim głosem kobieta - No cóż... Taka młoda panna i już ma problemy emocjonalne wymagające mojej pomocy.
- Cóż... Pewnie do pani doktor jest zaskoczona - rzekłam niewinnym tonem.
- Zaskoczona? Niby czemu?
- Bo pewnie zwykle przychodzą do pani doktor dorośli pacjenci, a w każdym razie starsi ode mnie.
- Owszem, przyznaję, że tak właśnie jest - odpowiedziała doktor Obley - Ale nie mówmy o innych pacjentach.
- Aha! Rozumiem. Tajemnica lekarska, mam rację? - zaśmiałam się.
Pani doktor odpowiadała mi uśmiechem.
- No właśnie. Proszę się położyć na kozetkę i opowiedzieć, co cię do mnie sprowadza. Pewnie z chłopakiem problemy, prawda?
Udawałam zdumioną jej przenikliwością.
- Skąd pani doktor to wie?
- Och, kwiatuszku. Przyjmowałam już tylu pacjentów, że mogę się domyślać, co ich do mnie sprowadza. Poza tym... Poza tym nie po to przecież jestem doktor psychologii, żeby nie wiedzieć takich rzeczy, jak te, co sprowadza do mnie młode kobiety.
Uśmiechnęłam się do niej i położyłam się na kozetce.
- A więc opowiadaj, kochanie... Jaki masz problem? - niedaleko mnie usiadła doktor Obley, po czym wzięła do ręki notatnik z długopisem, aby zapisywać w nim najważniejsze rzeczy z moich opowieści.
Ja zaś, zgodnie z planem, uraczyłam ją historyjką o tym, jak to porzucił mnie mój chłopak, dla którego zmarnowałam całe dwa lata życia. Oddałam mu swoje serce, a on mnie zostawił dla mojej koleżanki z klasy. Ta historia oczywiście nie miała nic wspólnego z prawdą, jednak zabrzmiała bardzo realistycznie, zwłaszcza w moich ustach. Celowo nadałam sobie histeryczny ton, żeby brzmieć bardziej prawdziwie. W dodatku też zaczęłam opowiadać o swoim rzekomym bogactwie, którym się otaczam, a które nie daje mi wcale szczęścia, roniąc przy tym łezkę za łezką. Doktor Obley natomiast, bez najmniejszego wrażenia na twarzy, zapisywała notatki z tego, co mówiłam. Widocznie już nieraz musiała ona wysłuchiwać takich dziwacznych opowiastek, dlatego przestało to robić na niej jakiekolwiek wrażenie, jeżeli oczywiście kiedykolwiek robiło.
- No cóż, moje drogie dziecko... - powiedziała doktor Obley, gdy skończyłam już swoją opowieść - Widzę, że masz naprawdę poważny problem. Ale spokojnie. Pomogę ci go rozwiązać i to najlepiej, jak tylko mogę.
- W jaki sposób, pani doktor? - zapytałam z nadzieją w głosie - W jaki sposób mi może pani pomóc? Ja już mam dość! Ja już nie chcę ciągle o nim myśleć! Mam tego serdecznie dość! Męczy mnie to!
- Spokojnie. Pomogę ci, maleńka.
To mówiąc doktor Obley powoli wzięła do ręki pewne wahadełko, po czym usiadła na kozetce przy mnie i lekko się pochyliła nade mną.
- Teraz patrz na to wahadełko. Patrz i nie odrywaj od niego wzroku, kochanie.
Następnie zaczęła mi tym draństwem machać tuż przed oczami. Doskonale wiedziałam, do czego ona zmierza i w odpowiednim momencie zamknęłam oczy udając, że właśnie pogrążam się w transie hipnotycznym. Oczywiście byłam wtedy całkowicie przytomna, w czym pomogło mi wcześniejsze zażycie przeze mnie specjalnej tabletki produkcji profesora Samuela Oaka. Tabletka ta neutralizowała moc hipnozy na całą dobę od jej zażycia, a przynajmniej tak twierdził profesor. Miałam nadzieję, że nie mylił się w tej kwestii.
Na szczęście się nie mylił, ponieważ już po chwili doktor Obley pomyślała, że jestem zahipnotyzowana i bardzo z siebie zadowolona odłożyła powoli wahadełko, po czym wezwała swoją asystentkę.
- Amy! Wejdź. Mała już śpi!
Miałam zamknięte oczy, więc nie widziałam, co się wokół mnie dzieje, na szczęście wszystko słyszałam.
- Mała już śpi. Nie słyszy nas. Możemy mówić spokojnie - powiedziała doktor Obley.
- Na pewno śpi? Sprawdziłaś? - zapytała Amy z niepokojem w głosie.
- Wątpisz w moje zdolności, siostrzyczko?
- Wcale nie, tylko wydaje mi się, że powinnyśmy się upewnić, zanim coś zrobimy.
- Zapewniam cię, że jak już kogoś zahipnotyzuję, to nie ma przebacz.
- No dobrze. A więc bierzmy się do dzieła. Ty będziesz ją wypytywać, a ja zapisywać to, co ona mówi.
- Dokładnie tak. Rozejrzyj się tylko uważnie, czy nie ma tutaj nigdzie jakiś nieproszonych gości.
Na kilka minut zapadła ponura cisza. Dopiero po chwili przerwał ją głos asystentki.
- Nie, nikogo nie widać. Tylko za oknem siedzi dwóch facetów.
- Na trzecim piętrze? - zdziwiła się pani doktor - A tak, rzeczywiście! Widzę ich! Okna myją.
- Co to za ludzie?
- To robotnicy. Robią swoje i nie zajmują się takimi jak my.
- Mam zasłonić rolety?
- Nie! To może wzbudzić ich podejrzenie. Niech sobie myją te okna. Mnie tam oni nie przeszkadzają. Zresztą niczego się nie domyślą. A nawet gdyby chcieli podsłuchiwać, to szyby są dźwiękoszczelne.
- No dobra. To do roboty!
Chwilę później usłyszałam głos doktor Obley.
- Seleno... Droga Seleno... Słyszysz mnie?
- Tak, słyszę panią - odpowiedziałam głosem spokojnym i bardzo powolnym, jakbym naprawdę była w transie.
- Doskonale. Teraz będziesz odpowiadać na moje pytania. Czy to rozumiesz? - mówiła dalej pani doktor.
- Tak, rozumiem - powiedziałam tym samym, powolnym głosem.
- To dobrze. A więc do dzieła...
- No i jak? Udało się? Dały się nabrać? - zapytał mnie Ash, gdy już wróciłam do domu po tej wizycie.
- Owszem, dały się nabrać. Albo grały lepiej ode mnie i udawały, że nabrały się na moje słowa - odpowiedziałam mojemu chłopakowi.
- Tego nie wiemy. Ale niestety istnieje taka możliwość. Musimy być jednak dobrej myśli. Teraz pozostaje nam tylko czekać na ich telefon. Mam nadzieję, że wszystko będzie wówczas gotowe do akcji.
- Musi być, Ash. Musimy sobie dać radę, bo inaczej te dwie cwane złodziejki będą dalej bezkarne, a na to nie możemy pozwolić.
- Jeszcze czego! Złapiemy je na gorącym uczynku. Już mamy kilka dowodów. Zdjęcia, które zrobiliśmy z Clemontem są doskonałe.
- Przydał się prezent urodzinowy od Alexy, co nie?
- A żebyś wiedziała, Sereno. A żebyś wiedziała. Bardzo nam pomógł. A czy ty nagrałaś wszystko, co one mówiły, gdy cię chciały zahipnotyzować?
- No oczywiście. Zrobiłam wszystko jak trzeba.
Ash zadowolony zatarł dłonie i powiedział:
- To teraz idziemy do porucznik Jenny. Później zastawiamy zasadzkę.
***
Zadzwonił telefon.
- To pewnie one - powiedziałam przerażona, a serce zabiło mi wówczas w piersi z całej siły - Denerwuję się.
Ash ścisnął mi mocno dłoń i uśmiechnął się do mnie.
- Odwagi, kochanie. One nie mogą wyczuć w twoim głosie strachu, inaczej się zdradzisz. Pamiętaj.
- Pamiętam, Ash, pamiętam. Ale mimo wszystko i tak się denerwuję.
- Nie dziwię ci się. Sam bym się denerwował, gdybym był na twoim miejscu. Ale spokojnie. Będzie dobrze, jestem tego pewien.
Uśmiechnęłam się do niego czule, po czym podeszłam powoli do telefonu i odebrałam go. Na szczęście ten aparat nie miał wmontowanego ekranu, co nam znacznie ułatwiało zadanie. Gdybym było inaczej, to sprawa byłaby trudniejsza. Ale widocznie los nam sprzyjał.
- Panna Mayer? - odezwał się głos w słuchawce.
Rozpoznałam głos doktor Obley.
- Tak, to ja. A pani?
- Rosemary... Pamiętasz? RO-SE-MA-RY.
Natychmiast udawałam, że ponownie wpadłam w trans i odpowiadałam tej wstrętnej babie ponurym, niemalże mechanicznym głosem.
- Tak, rozumiem.
- Doskonale - odezwał się ponury głos w słuchawce - A więc za pół godziny wyjdziesz z domu i pójdziesz na spacer. Na długi spacer.
- Tak, pójdę - odpowiedziałam.
- Przedtem jednak wyłączysz alarm.
- Tak, wyłączę.
- Doskonale. Wrócisz dopiero za trzy godziny.
- Wrócę dopiero za trzy godziny.
- I nie będziesz pamiętać o naszej rozmowie, która się właśnie odbyła.
- I nie będę pamiętać o naszej rozmowie.
- Świetnie. Odłóż teraz słuchawkę i zrób to, co ci powiedziałam.
- Tak jest.
To mówiąc odłożyłam powoli słuchawkę telefoniczną i uśmiechnęłam się z ulgą do Asha.
- Udało się. Ale strasznie się denerwowałam. Mówię ci, miałam chyba duszę na ramieniu - powiedziałam.
- No i dobrze. Jest ryzyko, jest przyjemność - zaśmiał się Ash - A więc musisz zrobić tak, jak one ci kazały. Skoro kazały ci za pół godziny wyjść, to za chwilę tutaj przyjadą i sprawdzą, czy wyszłaś. Wtedy dopiero zaczną działać.
- Oby tylko nie zauważyli ciebie, Clemonta i Bonnie ukrytych w tym domu - powiedziałam z obawą w głosie.
- Nie mają prawa - zaśmiał się chłopak pewnym siebie tonem - Ale pamiętaj... Musisz zrobić wszystko tak, jak ustaliliśmy.
- Ani na krok nie odejdę od naszego planu. Tylko trochę się denerwuję o ciebie.
Ash położył mi dłonie na ramionach, aby mnie uspokoić.
- Spokojnie, kochanie. Nie musisz się bać. Ja, Clemont i Bonnie damy sobie radę - powiedział.
- Nie może inaczej być - dodał bojowym tonem Clemont.
- Oj, już my damy popalić tym wrednym złodziejkom! - zawołała radośnie Bonnie, machając przy tym piąstką.
- Pika-chu!
- De-de-ne!
Ash pocałował mnie jeszcze w policzek, po czym radośnie dał znak kciukiem w górę, co oznaczało, że życzy mi powodzenia. Ja zaś odczekałam czas, który to miałam odczekać, po czym wyłączyłam system alarmowy i wyszłam z domu. Starałam się zachowywać normalnie, ale jednocześnie serce mi strasznie mocno biło, gdyż denerwowałam się za czworo. Byłam bardzo niespokojna o los moich przyjaciół i mojego chłopaka. Przecież te dwie podłe złodziejki mogły im zrobić krzywdę. Wiedziałam jednak, że nie mamy innego wyjścia. Musimy zrobić to, co zaplanowaliśmy, inaczej nigdy ich nie złapiemy.
Szłam sobie niby to bez celu po najbliższej okolicy, aż spotkałam porucznik Jenny czającą się w swojej kryjówce.
- Wszystko gotowe? - zapytała mnie policjantka.
- Jak ta lala - odpowiedziałam wesoło - Tylko martwię się o Asha. Boję się, że mogło mu się coś stać.
- Spokojnie, Sereno. Ash to twardziel - rzekła spokojnie Jenny - Wiesz to na pewno lepiej niż ja.
- Pewnie i twardziel, ale przecież nawet twardzielowi można rozbić głowę - stwierdziłam filozoficznie, po czym zasłoniłam sobie usta dłonią - O nie! Ja to powiedziałam na głos, tak?
Zanim jednak otrzymałam odpowiedź zauważyłam znak latarką. Była to ta sama latarka, którą pan Steven Meyer podarował mojemu chłopakowi na urodziny. Kolejny jakże praktyczny prezent.
- Uwaga! Ash daje nam sygnał - powiedziała porucznik Jenny, spoglądając przez lornetkę - Chyba wszystko poszło dobrze.
- Oby tak było, bo jeżeli Ash zginął, to go zabiję - dodałam przejętym tonem.
Chwilę później wbiegliśmy do domu i włączyliśmy światło, gdyż w budynku panowała ciemność. Naszym oczom ukazał się wówczas niezwykle przyjemny widok. Rzekoma pani psycholog i jej asystentka leżały na podłodze skrępowane na rękach i nogach, które miały wykręcone do tyłu, zaś nad nimi siedzieli zadowoleni z siebie Ash, Clemont i Bonnie razem z Pikachu, Chespinem oraz Dedenne. Mój chłopak i jego Pokemon mieli na sobie stroje Sherlocka Holmesa, które dodawały im uroku.
- Widzę, że świetnie sobie poradziliście - powiedziała z uśmiechem na twarzy porucznik Jenny.
- Czy ktoś miał wątpliwości? - odpowiedział jej wesołym tonem Ash.
Policjantka spojrzała na mnie bardzo wymownym wzrokiem, natomiast ja zarumieniłam się lekko, po czym powiedziałam:
- No cóż... Ja po prostu się bałam, że coś wam się stanie.
- Ja też się trochę bałem, ale na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem - rzekł wesoło mój ukochany - Ptaszki są już w klatce.
- I to nie byle jakie ptaszki - dodała groźnym tonem Bonnie.
- Właśnie. Ash, wyjaśnisz? - zapytał Clemont.
Ash z dumą na twarzy powoli podniósł obie złodziejki i powiedział:
- Moje panie... Pozwólcie, że wam przedstawię Annie i Oakley, dwie siostry przestępczynie, członkinie organizacji przestępczej Rocket, do której należą także nasi starzy znajomi: Jessie, James i Meowth.
Obie z Jenny spojrzeliśmy zdumione na te panie.
- Annie i Oakley - powiedziała policjantka - No proszę. Jakieś pół roku temu wyszłyście z pudła za dobre sprawowanie i co? Już wam się znudziło życie na wolności?
- Stęskniłyśmy za panią oficer - mruknęła niebieskowłosa kobieta, która się okazała mieć na imię Oakley.
- Jak Pidgeotto za wiosną - dodała blondynka, którą była Annie.
- Chwileczkę - zapytałam zdumiona - To są Annie i Oakley? Te same, przed którymi cztery lata temu ocaliłeś Latias i miasto Alto Mare?
- Tak, nie inaczej - wyjaśnił nam młody detektyw - Jak widać w więzieniu wyrobiły się i teraz działają w bardziej cwany sposób.
- Jak na to wpadłeś, Ash? - zapytałam zdumiona.
Przyszła zatem pora na obowiązkowe, detektywistyczne wyjaśniania.
- Prawdę mówiąc nie podejrzewałem, że to one za tym stoją - zaczął mówić chłopak - Ale kiedy mój ojciec zasugerował mi, abym poszedł do psychoanalityka, to wówczas coś mnie nagle tknęło. Przypomniałem sobie, że czytałem w raportach na temat tych pięciu zuchwałych kradzieży, iż dwie okradzione osoby chodziły na terapię do niejakiej doktor Obley oraz jej asystentki, Amy.
- Takie imiona sobie wymyśliły nasze obie złodziejki - zaśmiała się ironicznie Bonnie.
- No właśnie - potwierdził jej słowa Ash - Ale wtedy tego nie wiedziałem. Poprosiłem jednak porucznik Jenny, żeby sprawdziła ona pozostałe trzy ofiary kradzieży. Musiałem wiedzieć, czy one też do tych oszustek uczęszczały. Kiedy dowiedziałem się, że tak, to połączyłem dwa do dwóch i wyszedł mi wynik.
- Cztery? - zapytała dowcipnie panna Meyer.
- Tak, ale nie o to mi chodzi. Tak czy inaczej odkryliśmy, że ofiary kradzieży coś ze sobą łączy. Były to osoby nadziane, ale też chodzące do tego samego terapeuty. Przypomniał mi się wtedy taki film, w którym psychiatra hipnotyzował ludzi, a potem zmuszał ich, żeby robili to, co on chce. Od razu pomyślałem, że być może takie właśnie metody stosują nasze panie złodziejki. Trzeba było to jednak sprawdzić.
- I wtedy na scenę wkroczyłam ja - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- Nie inaczej - rzekł radośnie Ash - Ktoś musiał odegrać rolę bogatej osoby, która potrzebuje pomocy terapeuty. Serena nadawała się do tej roli znakomicie. Podała się za postać istniejącą naprawdę, Selenę Mayer, która łaskawie udostępniła nam swój dom na dzisiejszą akcję. Musimy jej za to podziękować.
- Podziękujemy przy okazji - powiedziała porucznik Jenny - Ale co by było, gdyby oni cię naprawdę zahipnotyzowali i ty byś im się wygadała, że to wszystko policyjna prowokacja?
Rozłożyłam ręce i wskazałam na Asha, który miał teraz swoje pięć minut. Chłopak skorzystał z okazji, po czym zaczął mówić dalej.
- Owszem, istniało takie ryzyko, ale na szczęście zaradziliśmy mu. Profesor Oak zaopatrzył nas w takie tabletki przeciwko hipnozie. Działają całą dobę. Jego najnowszy wynalazek. Na szczęście okazały się one skuteczne.
- Na szczęście - przerwałam mu z westchnieniem.
- Tak i dzięki temu mogliśmy teraz przeprowadzić naszą akcję. Oczywiście wiedzieliśmy, że Annie i Oakley nie są głupie i sprawdzą, czy ktoś taki jak Selena Mayer w ogóle istnieje. Ponieważ się jednak upewniły, że tak jest oraz że jest to osoba bardzo bogata, postanowiły działać. Podczas spotkania Oakley próbowała zahipnotyzować Serenę, ale na szczęście dzięki tabletce profesora Oaka jej się to nie udało. Moja ukochana zaś doskonale wręcz odegrała swoją rolę, czyli najpierw rozkapryszonej i bogatej pannicy, a następnie osoby w transie. Sereno, powinnaś zostać aktorką, tak dobrze ci to poszło.
- Dziękuję, kochanie. Jesteś miły.
- Mówię szczerze, bo taka jest prawda - uśmiechnął się do mnie Ash - No, ale do rzeczy. Nasze panie zaczęły wypytywać Serenę o wszystko, co jest cenne w jej rzekomym domu. Gdy zaś upewniły się, że gra jest warta świeczki, zadowolone nakazały jej zapamiętać słowo „Rosemary“ i oznajmiły jej, że gdy je usłyszy, to wówczas będzie posłuszna temu, kto jej to słowo powie. Hipnoza tak działa. Potem wyciągnęły ją z transu, w którym rzekomo była i po sprawie. A dzisiaj zadzwoniły do niej, powiedziały hasełko i kazały wyjść z domu, wyłączając wcześniej alarm. Gdy upewniły się, że Serena zniknęła z pola widzenia, to wkroczyły do akcji. Nie miały pojęcia jednak, że w domu czeka na nich zastawiony kocioł.
- Kocioł? - zdziwiła się Bonnie.
- Inaczej mówiąc „zasadzka“ - wyjaśnił Clemont.
- Kto by pomyślał, że przechytrzy nas banda dzieciaków! - jęknęła Oakley załamanym tonem.
- I kto by też pomyślał, że wśród tych dzieciaków będzie ten bachor, który sprzątnął nam Latias sprzed nosa - dodała niezadowolonym tonem Annie.
- Dobra, dobra... Będziecie mogły się wygadać przed sądem - mruknęła Jenny, po czym założyła im kajdanki - Annie? Ty chyba lubisz dbać o swój ubiór, prawda?
- Tak, ale co to ma do rzeczy? - zapytała kobieta.
- Bo teraz wyprodukowano nowe więzienne pasiaki. Będzie wam w nich niesamowicie do twarzy - zakpiła sobie policjantka.
- Strasznie zabawne, pani porucznik. Naprawdę - mruknęła Annie.
- Żart godny pani - dodała Oakley.
Chwilę później Jenny wyprowadziła obie kobiety z domu. Przedtem jednak zapytała:
- Powiedzcie mi tylko jeszcze jedno. Czy za tą sprawą stał niejaki Giuseppe Giovanni?
Annie jęknęła przerażona, gdy padło to pytanie, natomiast Oakley spojrzała groźnie na policjantkę i odpowiedziała:
- Radzę pani nie wypowiadać tego nazwiska z takim lekceważeniem, droga pani porucznik, o ile oczywiście ceni sobie pani swoje życie.
***
Następnego dnia zostaliśmy wezwani na posterunek, gdzie komendant policji w Alabastii, kapitan Jasper Rocker osobiście pogratulował całej naszej czwórce rozwiązania sprawy niewyjaśnionych dotąd kradzieży. Powiedział, że jest dumny z tego, iż czterej młodzi oraz zdolni ludzie wykazali się tak niezwykłą inteligencją, błyskotliwym umysłem oraz prawdziwą pomysłowością, która pomogła porucznik Jenny złapać nieuchwytnych dotąd sprawców kradzieży wszech-czasów.
Szef policji w rodzinnym mieście Asha był wysokim mężczyzną w średnim wieku. Miał brązowe, niemalże rude włosy oraz takiej samej barwy duże wąsy. Jego głowa była ozdobiona zakolem łysiny, a oczy miały kolor ciemno-niebieski. Kapitan sprawiał ogólnie wrażenie dość ponurego oraz surowego osobnika, choć wtedy akurat uśmiechał się do nas przyjaźnie i najzupełniej szczerze pogratulował on nam bardzo dobrze wykonanego zadania.
Dla wyjaśnienia muszę powiedzieć, że cała ta sytuacja, którą opisuję, nie miałaby miejsca, gdyby Jenny powiedziała, jak naprawdę wciągnęliśmy się w tę sprawę. Jej szef uznałby, że skoro prosi o pomoc dzieci, to jest w takim razie tak niekompetentna, iż powinna odejść z policji. Na szczęście kapitan Jasper Rocker nie znał prawdy. Jenny powiedziała mu, że ja i Ash przeczytaliśmy w gazetach artykuł na temat tych tajemniczych kradzieży, po czym kierowani obywatelskim obowiązkiem postanowiliśmy rozwiązać tę sprawę jako, że już parę razy mieliśmy okazję rozwiązywać skomplikowane zagadki detektywistyczne. Zdobyte przez nas wiadomości przekazaliśmy porucznik Jenny, która następnie wpadła na pomysł zorganizowania małej policyjnej prowokacji, w której ja, Ash, Clemont i Bonnie wzięliśmy czynny udział, dzięki czemu złodzieje zostali schwytani na gorącym uczynku.
- Policja ma wobec was dług wdzięczności, moi drodzy - powiedział kapitan, patrząc na nas z podziwem - Jestem bardzo dumny z tego, że Alabastia ma tak przykładnych i porządnych obywateli. Powiedzcie mi tylko, proszę, w jaki sposób rozwiązaliście tę zagadkę? Bo przecież my nie mogliśmy zdobyć żadnych poszlak, a tymczasem wam się to udało bez żadnego problemu.
Ja, Clemont i Bonnie zarumieniliśmy się na twarzach nie wiedząc, co mamy powiedzieć. Gdybyśmy powiedzieli, że zdobyliśmy wiadomości z raportów, jakie otrzymaliśmy od porucznik Jenny wszystko by się wydało. Na szczęście Ash, jak zwykle zresztą, przejął inicjatywę.
- Proszę nam wybaczyć, kapitanie, jednak podobnie jak policja, tak i prywatni detektywi mają swoje własne metody pracy, których nie mogą zdradzać osobom postronnym - powiedział mój chłopak.
Myślałam już, że kapitana rozwścieczy ta odpowiedź, w końcu znany był on ze swojej surowości. Zamiast tego jednak wesoło poklepał on Asha po ramieniu i powiedział:
- Masz ikrę, mały! Naprawdę! Jesteś bezczelnie odważny, pomysłowy, jak również niesamowicie zdolny. I to mi się w tobie podoba, chłopaku! Bardzo mi się to w tobie podoba. Mam nadzieję, że kiedyś ty i twoi kompani wstąpicie w nasze szeregi, o ile oczywiście nadal zachowacie swoje zdolności detektywistyczne.
- Może być pan pewien, panie kapitanie, że je zachowamy - rzekł na to wręcz dumnym tonem Ash - Nie traci się tak łatwo swoich umiejętności. Zwłaszcza, gdy się je bezustannie szlifuje.
Kapitan spojrzał na nas z dumą w oczach.
- I to ja rozumiem, mój chłopcze! To mi się bardzo podoba! Ashu... Sereno... Clemoncie... Bonnie... Powiem wam coś. Gdyby tak moja zastępczyni, porucznik Jenny, miała kiedyś jakiś problem ze sprawą, którą będzie prowadziła, to macie bezapelacyjnie jej w tym pomóc. I to bez żadnych protestów. W końcu jesteśmy przykładnymi obywatelami, co nie? Przykładnymi oraz niezwykle uzdolnionymi obywatelami. Porucznik Jenny zaś może bez wahania prosić was o pomoc i to z moim błogosławieństwem. Jenny... W sumie to ja się nawet tobie dziwię, dlaczego tego nie zrobiłaś, kiedy nie mogliśmy sobie poradzić z tą sprawą.
Jenny zarumieniła się lekko i popatrzyła na szefa z miną niewiniątka.
- Tak szczerze mówiąc, to ona właśnie... - zaczęła mówić Bonnie, ale Clemont w ostatniej chwili zasłonił jej usta ręką.
- Tak właściwie, to porucznik Jenny na pewno chciała nas poprosić o pomoc, ale obawiała się, że panu się to nie spodoba, kapitanie - pospieszył z wyjaśnieniami nasz przyjaciel.
- Ale ja właśnie to chciałam powiedzieć - mruknęła niezadowolonym tonem Bonnie.
- Tak, jasne - powiedział z niedowierzaniem jej brat.
- Dokładnie tak! Tak właśnie było, panie komendancie - potwierdziła słowa Clemonta Jenny.
Kapitan popatrzył na nią i powiedział:
- No cóż... Biorąc pod uwagę nasze procedury, to pewnie bym się na ciebie zdenerwował, że prosisz cywili, a do tego jeszcze dzieciaki o pomoc w śledztwie. I pewnie zrobiłbym to, nie mając jednak pełnego wglądu w całą sprawę. Teraz zaś, kiedy go już posiadam, muszę powiedzieć, że gdybym nawet postąpił tak, jak to właśnie opisuję, to bym się wręcz grubo pomylił. Dlatego też cieszę się, że do tego nie doszło. I dlatego też mówię wam, iż od tej chwili możecie śmiało pomagać naszym funkcjonariuszom w śledztwach. Oczywiście, tylko nieoficjalnie. Sami rozumiecie, procedury i takie tam.
- Rozumiemy! - powiedzieliśmy chórem.
Byliśmy w tej chwili bardzo z siebie zadowoleni. Dlatego z wielką radością uścisnęliśmy ponownie dłoń kapitana, gdy nam ją podał, po czym przyjęliśmy od niego dyplomy dla „Wzorowych obywateli oraz genialnych detektywów“, które dla nas uszykował. Następnie pożegnaliśmy się z nim, a Jenny odprowadziła nas do domu. Po drodze opowiedziałam nam jeszcze co nieco z najnowszych wydarzeń.
Annie i Oakley przyznały się do dokonania pięciu włamań i kradzieży. Nie miały zresztą specjalnego wyboru, gdyż skradzione z will przedmioty znaleziono w mieszkaniu, które wynajęły, rzecz jasna, pod zmienionymi nazwiskami. Widocznie obie panie nie zdążyły spieniężyć swoich łupów, co obróciło się przeciwko nim, ponieważ policja w ten sposób zyskała dowody rzeczowe. Nie mówiąc już o tym, że oprócz skradzionych przedmiotów policja znalazła u sióstr także specjalistyczny sprzęt, którym Annie i Oakley wyłączały kamery w willach, które okradały. Do listy dowodów dołożyły się również zdjęcia, które zrobili Ash z Clemontem, jak i też nagranie dokonane przeze mnie podczas wizyty w gabinecie rzekomej doktor Obley. Wszystko więc zostało wyjaśnione.
No, właściwie to prawie wszystko. Co ciekawe, nadal nie znaleziono pewnej niezwykle cennej figurki, którą skradziono podczas trzeciego jakże zuchwałego włamania. Annie i Oakley potwierdziły co prawda, że za trzecim włamaniem one również stoją, jednak obie uparcie twierdziły, iż nie ukradły tej figurki. Podobno przeszukały cały dom próbując ją znaleźć, gdyż jest ona niezwykle cenna, ale jej nie znalazły, dlatego też dały sobie spokój. Twierdziły więc, że jeśli ktoś ją ukradł, to na pewno nie one. Policja nie wiedziała, co sądzić o ich zeznaniach, Ash zaś stwierdził:
- To oznacza, że sprawa trzeciego włamania jeszcze nie została zakończona. A to z kolei prowadzi nas do konkluzji...
- Że powinniśmy ją rozwiązać, zgadza się? - dokończyłam za niego.
- Z ust mi to wyjęłaś, maleńka - odpowiedział Ash - W końcu co to dla nas znaleźć jedną, zaginioną figurkę? Nie takich rzeczy już szukaliśmy.
- Pika-chu! - potwierdził jego słowa Pikachu.
- Racja! - zawołałam bojowym tonem i spojrzałam na naszych przyjaciół - Damy radę, prawda?
- TAK! - krzyknęli jednocześnie Clemont i Bonnie.
Jenny zaś uśmiechnęła się do nas przyjaźnie i powiedziała:
- Jesteście pełni zapału. Wierzę, że wam się to uda. Jutro więc rozpoczniemy śledztwo w tej sprawie. A na razie odpocznijcie, moi kochani detektywi. Należy się wam odpoczynek za to, co dla nas zrobiliście.
To mówiąc, uścisnęła nam dłonie, po czym wróciła na posterunek, my zaś poszliśmy do domu, gdzie jednak miało miejsce wydarzenie, które nieco zepsuło nam humor.
Gdy weszliśmy do środka, usłyszeliśmy nagle jakieś głosy. Ktoś najwyraźniej prowadził z kimś konwersację. Rozmowa ta, albo też raczej sprzeczka (bo to słowa chyba lepiej oddaje całą sytuację) dobiegała z salonu.
- To moja mama... i mój ojciec - powiedział smutnym głosem Ash, tracąc cały dobry humor - Najwyraźniej znowu się kłócą.
- Słychać jeszcze trzeci głos - zauważyłam.
- Ciekawe, do kogo należy? - zapytała Bonnie.
- Chyba do Dawn, ale to dziwne - stwierdził Clemont.
- Posłuchajmy, a się dowiemy - powiedział Ash, kładąc sobie palec na ustach.
Powoli zakradliśmy się do drzwi od salonu, przysunęliśmy się do nich jak najbliżej i zaczęliśmy uważnie nasłuchiwać. Rzeczywiście, Clemont miał rację, ponieważ obok głosu Delia i Josha z pokoju dobiegał również głos Dawn. Ale co ona tam robiła? Bardzo intrygujące.
- Ja was naprawdę nie rozumiem. Najpierw Ash robi mi wymówki, a teraz jeszcze ty! Czego wy wszyscy chcecie ode mnie?! - dopytywał się zirytowanym tonem Josh Ketchum.
- Może żebyś przebywał z daleka od nas, co?! - odpowiedziała mu bardzo opryskliwym tonem Dawn - Od kiedy się tu pojawiłeś, wszyscy mają zły humor. Zauważyłeś to?
- Od kiedy Dawn jest z twoim ojcem na „ty“? - zdziwiłam się.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział Ash, który był równie zaskoczony tym wszystkim, co ja - Ale słuchajmy dalej. Może się dowiemy.
Niestety, dowiedzieliśmy się tego, choć odpowiedź na tę zagadkę bynajmniej nie była dla nas przyjemna.
- Dawn ma rację. Niepotrzebnie tu przyjeżdżałeś - stwierdziła Delia.
- Niepotrzebnie tu przyjeżdżałem? - zdziwił się Josh Ketchum - Więc to ma być wdzięczność za to, że przybyłem tutaj na urodziny mojego syna? Przyjechałem tu z drugiego końca świata. Nie musiałem, ale to zrobiłem.
- O tak, masz rację, nie musiałeś! - odezwał się gniewny głos Delii - I nie powinieneś tego robić. A jeśli już, to mogłeś mnie przynajmniej uprzedzić. Wtedy zdążyłabym przygotować Asha na spotkanie z tobą. A tak co?! Wprawiłeś go w szok.
- W szok? Doprawdy! A kim ja niby jestem, żeby wprawiać mojego syna w szok?
- Nie wiem, kim jesteś, ale na pewno nie jego ojcem.
- Jestem jego ojcem, czy wam się to podoba, czy nie!
- Teraz nagle odezwało się w tobie ojcowskie uczucie?! A gdzie byłeś przez te szesnaście lat?! Nawet nie raczyłeś się zjawić w szpitalu, kiedy on przyszedł na świat - warknęła na niego Delia.
- Ty wolałeś się włóczyć po świecie, bawić się trenera Pokemonów, a potem ożenić z kolejną kobietą, którą także porzuciłeś! - włączyła się do rozmowy Dawn.
Słowa naszej przyjaciółki nas wszystkich zaskoczyły. Skąd dziewczyna o tym wiedziała? Siedzieliśmy jednak cicho i dalej podsłuchiwaliśmy.
- A więc to tak? Macie zamiar wytykać mi moje błędy sprzed lat?! - odezwał się Josh - No dobrze, niech wam będzie. Popełniłem błąd. Może nawet dwa błędy. Dwa wielkie i bardzo poważne błędy, ale zapewniam was obie, że się zmieniłem. Proszę... Dajcie mi szansę to wszystko naprawić.
- Cokolwiek byś nie zrobił, nie naprawisz już niczego - powiedziała pani Ketchum.
- Dokładnie tak. Nie wspominając już o tym, że te twoje błędy omal nie doprowadziły do tragedii - dodała panna Seroni.
- Niby jakiej tragedii? O czym ty mówisz, dziecko? - zdumiał się Josh.
- O jakiej tragedii? Mam ci przypomnieć, dlaczego rozstałam się z Ashem?! Mam ci może powiedzieć, dlaczego przestałam z nim podróżować?! - krzyczała dziewczyna, coraz bardziej zrozpaczonym głosem.
Na te słowa Ash się poruszył. Wiedziałam, że to dla niego niezwykle ważny temat. Nigdy nie rozwiązał tej zagadki i nigdy się nie dowiedział, dlaczego Dawn zerwała z nim znajomość tuż po tym, jak wyznał jej swoje uczucie. Teraz wreszcie miał okazję się tego dowiedzieć.
- Nikt ci nie kazał przestać z nim podróżować, dziecko. Ja w każdym razie cię do tego nie zmuszałem - powiedział Josh.
- Naprawdę?! A co niby miałam zrobić, kiedy dowiedziałam się od ciebie, kim on naprawdę dla mnie jest?! - wołała coraz bardziej załamanym głosem Dawn - Powiedz, co miałam zrobić?! Wyznać mu prawdę i złamać serce?
- I tak mu je złamałaś zostawiając go bez słowa wyjaśnień, więc nie obwiniaj mnie za to, co się stało - mruknął sucho pan Ketchum.
- Owszem, zrobiłam to, ale nie miałam innego wyjścia. A wszystko to była twoja wina! - odkrzyknęła mu nasza przyjaciółka.
- Moja wina?! Chyba sobie żartujesz, moja panno! Niby w czym tu jest moja wina?!
- W tym, że odszedłeś! W tym, że wolałeś włóczyć się ciągle po świecie i być zwycięzcą w jakiś tam Ligach, zamiast wychować dziecko, które urodziła ci druga żona! W tym, że to dziecko potem spotkało swojego brata nawet nie wiedząc, że on nim jest!
- A skąd niby miałem wiedzieć, że wy...
- A potem to dziecko zakochało się w nim, rozumiesz?! Zakochało się nie wiedząc, kim jest wybranek jego, a raczej JEJ serca! Później zaś, na Mistrzostwach Ligi Sinnoh zjawiłeś się ty! Ty! Josh Ketchum! Człowiek, który skrzywdził tak wielu ludzi! Zjawiłeś się tam! Po co?!
- Chciałem zobaczyć mojego syna w akcji. Nie spodziewałem się znaleźć tam też...
- Swoje drugie dziecko, tak?! Ale niestety je znalazłeś! Znalazłeś i to do tego zakochane po w uszy w twoim synu! Chłopaku, który okazał się być jej bratem! Rozumiesz to?!
Ash nagle pobladł cały na twarzy. Widocznie zaczynał już powoli wszystko rozumieć. Świadomość tego sprawiła, że pobladł na twarzy i to tak bardzo, iż musiałam złapać go mocno za rękę i przytrzymać, bo inaczej upadłby na podłogę. Byłam równie porażona tymi słowami, co on. To wszystko bowiem oznaczało, że... Nie, to niemożliwe. Może jednak źle coś zrozumieliśmy... Może...
Tymczasem Dawn mówiła dalej:
- I już to dziecko miało wyznać chłopakowi, co do niego czuje, kiedy nagle zjawiłeś się ty i wywróciłeś jego świat do góry nogami, mówiąc mu następujące słowa: „Cześć, córeczko. To ja, twój tatuś! Wiesz co, mam dla ciebie radosną nowinę. Zakochałaś się we własnym bracie, z którym od pół roku podróżujesz po regionie Sinnoh. Czyż to nie cudowne?!“.
Ash pobladł jeszcze mocniej na twarzy.
- Wiesz, że takich słów nie użyłem - odpowiedział pan Ketchum.
- Nie, ale bolały one równie mocno, co te, których użyłeś. Jak się niby miałam poczuć, co?! Jednego dnia runął mi do góry nogami cały świat. Dowiedziałam się, że chłopak, w którym się zakochałam... Ash Ketchum... który również darzył mnie miłością... to mój przyrodni brat!
- NIE!
Ash nie wytrzymał i krzyknął zrozpaczony, zdradzając w ten sposób naszą obecność pod drzwiami salonu. W jednej chwili drzwi się otworzyły, a w nich ukazali się Delia, Josh i Dawn, która miała łzy w oczach. Zobaczyli nas i bardzo się zdziwili.
- To wy... wy... Wy wszystko słyszeliście? - zapytał Josh Ketchum.
- Tak, słyszeliśmy... proszę pana - odpowiedziałam niemiłym tonem.
Ash tymczasem osunął się powoli na podłogę i załamany mamrotał coś pod nosem. Clemont i Bonnie z rozpaczą na twarzach kucnęli przy nim.
- Ash... Żyjesz? - zapytała troskliwie Bonnie.
- Ash, przyjacielu... Ocknij się! - wołał Clemont, szarpiąc go mocno za ramię.
Pikachu razem z Dedenne lekko pociągnęli chłopaka za rękę, jednak ten był jakby nieprzytomny. Ja natomiast stałam jedynie nad nim i ściskałam załamana ręce nie wiedząc, co powiedzieć. Dawn zaś podeszła do Asha i położyła mu dłoń na ramieniu.
- Ash... Braciszku...
Mój chłopak dopiero na te słowa się ocknął. Gwałtownym ruchem głowy skierował swój wzrok na nią i wysyczał:
- Braciszku... A więc w taki sposób poznaję swoją przyrodnią siostrę? Ładny prezent dostaję od ciebie na urodziny, tatusiu, nie ma co. Naprawdę jeszcze się dziwisz, że mam cię dość?
- Synu... Ja... Ja nie wiedziałem... Ja wcale nie chciałem, żeby tak to wyszło - tłumaczył się synowi Josh Ketchum.
- Nie wiedziałeś... Nie chciałeś... Ale to zrobiłeś - mruknął wściekle Ash, powoli podnosząc się z podłogi - A ty, siostrzyczko... Nie raczyłaś mi nigdy nawet powiedzieć, kim dla ciebie jestem.
- Ash, ja... - próbowała coś powiedzieć Dawn, ale chłopak jej przerwał.
- Teraz już wiem, dlaczego zerwałaś ze mną kontakt. Rozumiem już, czemu ukryłaś się przede mną na drugim końcu świata... Nie rozumiem tylko, czemu mi tego nie powiedziałaś?
- A co ci miałam powiedzieć?! - ryknęła nagle Dawn, a w jej oczach zaszkliły się łzy - Po tym, jak mnie pocałowałeś i wyznałeś mi miłość?! Co niby miałam zrobić?! Podejść do ciebie i powiedzieć ci: „Cześć, Ash! Wiesz, właśnie spotkałam naszego ojca, który mi powiedział, że oboje jesteśmy rodzeństwem! Czyż to nie cudowne?! Nie uściskasz mnie, braciszku?“. To ci miałam powiedzieć?!
Ash załamany opuścił głowę i spojrzał wściekły na ojca. Ten zrobił krok w jego stronę i położył mu dłoń na ramieniu.
- Ash, synu...
Chłopak jednak szybko oderwał się od niego, jakby właśnie dotknął go swoją owłosioną łapą jakiś ohydny Ariados. Miał w oczach gniew, wręcz wściekłość. I tak jak już wcześniej mówiłam, gdyby wzrok mógł zabijać...
- Nie dotykaj mnie! - warknął wściekłym głosem Ash.
- Synu.... Nie oceniaj mnie źle... Ja nie chciałem... - tłumaczył się Josh.
Ash spojrzał jednak na niego wściekle i warknął:
- Nienawidzę cię!
To mówiąc otworzył drzwi i wybiegł na dwór pomimo burzy, która kilka minut temu wybuchła.
- ASH! - krzyknęliśmy wszyscy przerażeni tym, co się właśnie stało.
Nim ktokolwiek z nas zdążył zareagować, podjęłam natychmiastową decyzję i wybiegłam w ten ponury i deszczowy wieczór za moim chłopakiem. Wraz ze mną pobiegł Pikachu. Oboje zaczęliśmy szybko szukać Asha bojąc się, że w takim stanie może on sobie coś zrobić.
- ASH! Odezwij się! Gdzie jesteś?! - wołałam, przekrzykując burzę.
- Pika-pi! Pika-pi! - krzyczał Pikachu.
- ASH! Gdzie jesteś?! ASH!
- PIKA-PI!
KONIEC
Kronikarzu skąd ty bierzesz te pomysły zeby napisac ze Dawn jest siostrą asha to cos nowego szkoda ze amine tak nie ma to by by tez bardzo ciekawe by było
OdpowiedzUsuńNo po prostu genialne! Inaczej tego nie można ocenić! Nawet rzekłabym, że jest to odcinek 11/10!! Tyle zaskakujących zwrotów akcji, że nawet w "Ojcu Mateuszu" tak dobrze tego nie robią! :)
OdpowiedzUsuńJosh Ketchum zachował się wyjątkowo bezczelnie. Spóźnił się na urodziny syna o 2 tygodnie (!) i myślał, że naprawi to prezentem, którym był motor. A jeszcze potem ta akcja z Dawn jako jego przyrodnią siostrą. Wmurowało mnie w siedzenie i to dosłownie! :)
No i oczywiście nie mogło zabraknąć Annie i Oakley - naszych starych znajomych, które jak zwykle nie zawiodły.
A zakończenie mnie rozwaliło i to maksymalnie. Aż się chce przeczytać kolejny odcinek. :) No normalnie jesteś jak Polsat :D
Pozdrawiam bardzo serdecznie, kochanie. :)