Przestępstwo na urodziny cz. I
- No i wreszcie koniec pracy na dzisiaj! - zawołał wesołym tonem Ash, kiedy skończył myć ostatni talerz.
Spojrzałam na niego uśmiechając się przy tym radośnie, gdyż tak szczerze mówiąc, to sama miałam już dość pracy jak na jeden dzień, ale cóż... W końcu restauracja „U Delii“ dobrze prosperowała, co oznaczało, że ma ona wielu gości, to z kolei zaś prowadzi nas do konkluzji, iż realizuje się w niej dużo zamówień, co znaczy, że pracownicy tejże restauracji (czyli my) mają dzięki temu o wiele więcej naczyń do zmywania. Jednak pomimo większej ilości obowiązków nie mogłam się nie cieszyć z faktu, że restauracja Delii Ketchum, mojej (mam nadzieję) przyszłej teściowej dobrze prosperuje.
Mama Asha była z naszej, a co za tym idzie również i mojej pracy, bardzo zadowolona. Do tego stopnia, że powiedziała mi nawet, iż jeśli nadal ja i jej syn będziemy razem, na co ona liczy, to kiedyś oboje przejmiemy ten cały interes. Nie ukrywałam, że fakt ten był dla mnie powodem do dumy.
- Tylko, czy ja się do tego będę nadawała? - zapytałam Delię, gdy mi o tym powiedziała - Przecież nie mam bladego pojęcia o prowadzeniu takiej restauracji.
- No, teraz to może jeszcze nie wiesz o tym wiele, ale jestem pewna, że za jakiś czas to się zmieni - odpowiedziała mi mama Asha, spoglądając na mnie z uśmiechem - O ile oczywiście będziesz pilną uczennicą biznesowego fachu.
Zaśmiałam się delikatnie do Delii. Ona jest naprawdę cudowna. Taka ciepła, uczynna, dobra, wrażliwa, a do tego jeszcze wyrozumiała oraz opiekuńcza, choć chwilami też naprawdę dziwaczna. Może nie brzmi to zbyt miło w moich ustach, ale jakoś trudno mi jest nazywać inaczej niż „dziwacznym“ jej eksperymenty w ogrodzie, częste wzruszanie się oraz te wzmianki o tym, że ja i Ash się kiedyś pobierzemy, a potem będziemy mieli dzieci. Oczywiście ja, w żadnym razie nie miałam o to ostatnie do niej żalu, gdyż sama żywiłam nadzieję na realizację tego marzenia, jednak czasami rozmowy na ten temat nieco mnie peszyły, nie mówiąc już o moim chłopaku. Oboje wszak dobrze wiedzieliśmy, że Delia często o tym wspominając wcale nie chce nas ranić, a jedynie ma nadzieję, iż jej jedyny syn będzie szczęśliwy, zaś największe szczęście widziała w założeniu, gdy nadejdzie na to czas, własnej rodziny. Oboje z Ashem podzielaliśmy jej zdanie, ale wciąż rozmowy na ten temat peszyły nas nieco. Mimo wszystko kochana pani Ketchum była wobec nas osobą tak uroczą, że trudno jej było nie lubić, nawet pomimo tych jej drobnych „dziwactw“.
- Cóż... Jeśli chodzi o mnie, to zamierzam żyć z Ashem długo i szczęśliwie. Obiecuję też być bardzo pilną uczennicą, pani Ketchum. Ma pani na to moje słowo - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- Prosiłam, żebyś mówiła do mnie po imieniu. A przynajmniej wtedy, gdy będziemy sami - poprawiła mnie mama Asha.
Zachichotałam delikatnie.
- No cóż... Ja... Tego, no... Jakoś trudno mi się jeszcze do tego przyzwyczaić - odpowiedziałam wesołym tonem - Nie wiem, czy mi się to w ogóle uda.
- Lepiej, żeby ci się udało, bo jak nie, to zacznę brać fanty za każde nazwanie mnie przez ciebie „panią Ketchum“ podczas naszych prywatnych rozmów - rzekła Delia, spoglądając na mnie ironicznym uśmieszkiem.
Obie wybuchnęłyśmy śmiechem. Żart ten naprawdę nas ubawił. Co jak co, ale doskonale się rozumiałyśmy i nic w tym dziwnego. W końcu łączyło nas wspólne sprawy, z których to najważniejsza nazywała się Ash Ketchum i obie tę sprawę nad życie kochałyśmy. Dzięki temu tworzyłyśmy naprawdę zgrany duet.
Taka rozmowa miała miejsce między mną i Delią tego dnia w południe, kiedy miałyśmy obie nieco czasu dla siebie. Natomiast po południu, gdy już kończyliśmy myć naczynia, uśmiechnęłam się do Asha i powiedziałam:
- Nie ma co, dzisiaj było mnóstwo klientów. Mieliśmy masę pracy.
- Ale dzięki temu nasze zarobki będą większe - zaśmiała się Bonnie, powoli kończąc wycierać ostatnie naczynia.
- Może nie tyle zarobki, co po prostu będziemy mieli częściej trzynastki - odpowiedział Clemont, zdejmując powoli kucharski fartuch.
- O tak, to się zgadza! - dodał Brock z uśmiechem na twarzy - Pani Ketchum płaci uczciwie za pracę, więc co tu dużo mówić... Więcej takich pracodawców na świecie, a związki zawodowe nie będą już miały nic do roboty.
- Ooo! Otóż to! - potwierdziłam jego słowa i powoli odpięłam swój fartuszek pracowniczy - Ale lepiej już kończmy pracę. Pewnie każdy z nas ma dzisiaj inne sprawy na głowie niż gadanie tutaj o sprawach pracowniczych.
- Owszem, to sama prawda. Każdy z nas ma teraz inne sprawy na głowie - odpowiedział mi Ash, powoli wycierając dłonie ręcznikiem - Ja np. mam na niej czapkę.
Parsknęliśmy śmiechem, kiedy tylko to powiedział. Jego żarty czasami były naprawdę rozbrajające, zwłaszcza wtedy, gdy polegały na grach słownych.
- No, ale dość tych dowcipów. Mówiąc na poważnie muszę przyznać, że praca tutaj bardzo się nam przyda w przyszłym życiu - mówił dalej Ash, poważniejąc.
- Tak, bo jeśli wszystko dobrze pójdzie, to Ash odziedziczy to piękne miejsce i będzie kiedyś jego szefem - powiedziała z dumą w głosie Bonnie, rozglądając się dookoła po ścianach, po czym dodała: - Oczywiście razem z tą szczęściarą, która zdobyła jego serce.
W jej głosie wyczuwałam delikatną zazdrość. Czyżby chciała być na moim miejscu? Zdawało mi się czasami, że Bonnie wyraźnie podoba się mój chłopak. No cóż... Jeśli tak, to będę miała w mojej najlepszej przyjaciółce rywalkę. Wiem, że to brzmi jak żart, ale mówię poważnie. Bonnie parę razy przebąkiwała, że chciałaby mieć Asha za męża, ale przecież ona ma dopiero dziewięć lat i zanim dorośnie, to jeszcze nieraz zdążą jej się zmienić gusta. Dziewczynki już tak mają. Szybko się zakochają, wariują z tego powodu i myślą, że to ten jedyny, a potem im przechodzi, kiedy dorastają. Chociaż... Mnie nie przeszło, ale ja jestem wyjątkiem.
- Ale żeby to zrobić, Ash musi mieć doświadczenie zawodowe - dokończyłam z uśmiechem myśl Bonnie - A najlepszym sposobem na jego zdobycie jest praca w tym miejscu.
- Zgadza się - Ash spojrzał na mnie radośnie, po czym wziął mnie za obie ręce - Mam tylko nadzieję, że nie będę w tym wszystkim osamotniony.
- Weź nawet na to nie licz, mój ty drogi, przyszły wspólniku - zaśmiałam się, dobrze wiedząc, co detektyw ma na myśli - Zamierzam żyć długo i szczęśliwie z tobą jako moim mężem.
- Jakie to romantyczne - westchnęła Bonnie, patrząc na nas niczym na obraz w kinie.
Gdy zwróciliśmy na nią wzrok, zaśmiała się i pisnęła:
- Nie przeszkadzajcie sobie, całujcie się.
- No właśnie - dodał Brock, stając sobie obok niej i robiąc podobną minę - Możecie się śmiało pocałować. Nas tu nie ma.
- Macie rację, was tutaj nie ma! - mruknął niezadowolony Clemont, łapiąc ich oboje za kołnierze od koszulek i odciągając na bok.
Romantyczny nastrój zaraz prysł, ale jakoś nie potrafiliśmy mieć tego naszym drogim Brockowi i Bonnie tego za złe. W końcu to nasi prawdziwi przyjaciele, więc jakbyśmy mogli się na nich gniewać?
- A tak wracając do tematu, to tylko nie złam mi serca, Sereno, bo tego bym nie przeżył - powiedział po chwili mój luby.
Zaśmiałam się wesoło i odpowiedziałam mu:
- Nie zamierzam tego robić, Ash. Nie zamierzam złamać ci serca.
Słysząc moje słowa chłopak puścił mi wesoło oczko i dał znak Pikachu. Ten zaś radośnie zapiszczał i włączył gramofon, z którego zaraz popłynęła do naszych uszu wesoła piosenka „Don’t go breaking my heart“. Po bardzo uśmiechniętych minach Pikachu i jego trenera wywnioskowałam, że obaj wcześniej to zaplanowali. Muszę przyznać, iż to był bardzo uroczy pomysł.
Gdy Ash zaczął śpiewać słowa tej piosenki, to zachichotałam lekko, po czym radośnie dołączyłam do niego. Ostatecznie piosenka ta jest bardzo uroczym duetem miłosnym zakochanej w sobie pary, a więc mój chłopak nie mógł jej śpiewać samemu. Chwilę później oboje śpiewaliśmy ją radosnymi głosami, zaś Clemont z Bonnie oraz Brockiem przygrywali nam wesoło na patelniach i pokrywkach, robiąc też przy okazji za chórek.
- O! Widzę, że ktoś tu dawał niezły koncert. Szkoda tylko, że nie był na tyle uprzejmy, aby mnie na niego zaprosić - rzekła wesoło Delia Ketchum, wchodząc do kuchni, gdy już skończyliśmy śpiewać.
- Sorki, mamo. To była nagła i spontaniczna akcja - odpowiedział jej wesoło Ash - Taka mała radość z powodu zakończenia przez nas pracy.
- Otóż to, właśnie tak - potwierdziłam jego słowa.
Delia uśmiechnęła się do nas.
- Rozumiem. No cóż, macie w końcu powody do świętowania. No, ale już zamykamy, więc chodźcie - powiedziała - Chyba, że chcecie tutaj nocować.
- Za żadne skarby świata! - odpowiedzieliśmy jej chórem.
Tego poranka Ash obudził się o wiele wcześniej niż my wszyscy. Było to dla nas bardzo zaskakujące. Zwykle bowiem Taurosami nie można było go wyciągnąć z łóżka, tym razem zaś było inaczej. Chłopak zerwał się z posłania i to krzycząc z radości na całe gardło, po czym pobiegł do łazienki wziąć prysznic. Dość szybko usłyszeliśmy jego wesołe trele, jakie z siebie wydobywał podczas kąpieli.
- Chyba coś ważnego musiało się wydarzyć, skoro Ash śpiewa sobie pod prysznicem - powiedziała Bonnie, spoglądając na mnie uważnie.
- I to coś zdecydowanie radosnego - dodał Clemont poważnym tonem.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
Ponieważ doskonale wiedziałam, o co tutaj chodzi, to postanowiłam im to wyjaśnić.
- To proste. Przecież dzisiaj są jego urodziny - zaśmiałam się wesoło.
Clemont uderzył się otwartą dłonią w czoło.
- Ach no tak! Rzeczywiście! Jak ja mogłem o tym zapomnieć! Przecież dzisiaj Ash ma urodziny! Nasz przyjaciel kończy dzisiaj szesnaście lat!
- Nie krzycz tak głośno, bo jeszcze usłyszy - skarciła go Bonnie, kładąc sobie palec na ustach.
- No właśnie! A przecież nie może on się dowiedzieć o tym, co dla niego szykujemy! - dodałam poważnym tonem.
- Spokojnie. Ash pieje pod prysznicem tak głośno, że nie usłyszałby nawet dźwięku trąb jerychońskich - zachichotał Clemont.
- Pika-pika! Pika-chu! - zgodził się z nim Pikachu.
- Mimo wszystko lepiej tak nie wrzeszczeć, jeżeli oczywiście nie chcemy zepsuć niespodzianki - powiedziałam.
- Słuszna uwaga - stwierdził młody Meyer, ściszając nieco głośność swojej wypowiedzi - W końcu przyjęcie niespodzianka dla naszego przyjaciela ma tylko wtedy sens, gdy pozostaje... niespodzianką.
- Musimy jednak odciągnąć Asha od domu i to najdalej, jak się tylko da - stwierdziłam.
- Tylko jak to zrobić? - spytała Bonnie.
- Pika-chu?! - zapiszczał pytająco elektryczny gryzoń.
- Tego to ja nie wiem, ale naradzimy się z panią Ketchum. Ona pewnie będzie wiedziała, co robić - odpowiedział siostrze nasz wynalazca.
- O czym rozmawiacie? - zapytał Ash, wchodząc właśnie do pokoju, ubrany w szlafrok.
- Nie o tobie... To znaczy... tego no... - Clemont zarumienił się na twarzy i zaczął gubić w zeznaniach.
Jeszcze chwila i by nas wsypał. Na szczęście Bonnie ocaliła sytuację.
- Rozmawiamy o tym, jak mamy spędzić dzisiejszy dzień - odpowiedziała dziewczynka, po czym spojrzała wymownie na brata.
- A tak! Tak! Właśnie tak! - zawołał szybko chłopak - Bo mamy kilka planów, ale nie możemy się na żaden zdecydować.
- Pika-pika-chu! - poparł go Pikachu, robiąc przy tym uroczą minkę.
- Więc może ja wam pomogę? - zaproponował Ash.
No ładnie, pomyślałam. Ciekawe, jak my teraz z tego wybrniemy? Mój luby zaraz zacznie węszyć i nici z niespodzianki.
Na szczęście Bonnie szybko ponownie przejęła inicjatywę.
- Spokojnie, Ash. Nie ma pośpiechu. Musimy jeszcze pogadać z twoją mamą i dowiedzieć się, czy nie będziemy mieli dzisiaj jakiś obowiązków do wykonania.
- Rozumiem. A więc z nią pogadamy i dowiemy się wszystkiego - powiedział Ash wesołym tonem, po czym wszedł za parawan i zaczął się ubierać.
Kilka minut później wszyscy już byliśmy ubrani, po czym zeszliśmy na dół, gdzie Delia czekała na nas ze śniadaniem.
- Witajcie, dzieci - powiedziała radosnym tonem - Przygotowałam już dla was śniadanie.
- Ależ mamo, nie musiałaś. Mogłaś na nas poczekać, aż zejdziemy i ci w tym pomoże - rzekł Ash, chociaż jego twarz wyraźnie zdobił uśmiech radości z tego faktu, że sam nie musiał sobie robić posiłku.
- Może i mogłam, ale dzisiaj postanowiłam umilić wam dzień - odpowiedziała mu Delia.
- Skąd taka nagła decyzja, mamo? - zapytał nieco podejrzliwym tonem Ash, siadając do stołu.
Delia spojrzała na mnie, Clemonta oraz Bonnie, po czym powiedziała:
- Jak zapewne wszyscy wiemy, dzisiaj mamy bardzo ważny dzień.
Ash z zainteresowaniem zaczął ją słuchać. Pikachu, który usadowił się na stole niedaleko niego i zaczął jeść jabłko, również nadstawił uszu. Ja zaś czekałam na to, co powie mama mojego chłopaka. Czyżby zmieniła zdanie i zamierzała mu jednak powiedzieć o przygotowywanym dla niego przyjęciu niespodziance? Nie, raczej nie. Ale w takim razie dlaczego mówiła głośno przy nim o bardzo ważnym dniu? To było zagadkowe.
- Jak zapewne wiecie, dzisiaj mamy rocznicę otwarcia mojej restauracji - dokończyła swoją wypowiedź pani Ketchum.
Ash natychmiast spochmurniał, gdy tylko to usłyszał. Najwidoczniej nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Biedaczek. Gdyby wiedział, jaką niespodziankę mu szykujemy, to skakałby z radości. Ale przecież nie mógł tego wiedzieć, bo inaczej nie byłoby niespodzianki.
- Z tego powodu zamierzam urządzić niezwykle ważne spotkanie dla kilku ludzi, którzy swego czasu pomogli mi rozkręcić mój biznes - mówiła dalej Delia Ketchum - Mam więc nadzieję, że Clemont i Bonnie zechcą mi w tym pomóc.
- Może pani na nas liczyć, pani Ketchum! - zawołała radośnie Bonnie.
- De-de! De-de! - zapiszczał siedzący obok niej Dedenne.
- Z największą przyjemnością pani pomożemy - dodał Clemont.
- A dla mnie i Sereny, mamo, nie masz żadnych zadań? - zapytał Ash, powoli i bez większego zaangażowania jedząc śniadanie.
Delia zastanowiła się przez chwilę, nim udzieliła odpowiedzi.
- Prawdę mówiąc, to mam. Ty i Serena zrobicie dla mnie zakupy. Dam wam obojgu pieniądze i listę tego, co mi jest potrzebne, aby ugościć tych... Tego, no... Niezwykle ważnych gości.
Ash westchnął głęboko i ze smutkiem wrócił do swojego posiłku.
- Oczywiście, mamo. Z przyjemnością ci pomożemy.
- Może pani nami dysponować - odpowiedziałam.
Zjedliśmy śniadanie w lekkiej ciszy, zaś Ash wziął talerze i poszedł do kuchni, aby je umyć. Poszłam za nim, żeby go jakoś podnieść na duchu. Smucił mnie fakt, że mój luby jest załamany. Nie miał on pojęcia, że jego mama tylko udaje i tak naprawdę doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jaki jest dzisiaj dzień, a prócz tego szykuje z tej okazji dla niego coś naprawdę wspaniałego. Gdyby to wiedział, na pewno odzyskałby humor oraz chęć do życia. Ale niestety, dla dobra całej sprawy musieliśmy wszyscy zachować tajemnicę.
Gdy weszłam do kuchni, Ash właśnie stał przy lodówce i trzymał w prawej dłoni butelkę mleka, z której pociągnął sobie tęgiego łyka. Usłyszawszy moje kroki szybko odsunął od siebie butelkę, jednak po chwili odetchnął z ulgą i powiedział:
- Uff! To ty! Ale mnie przestraszyłaś. Myślałem, że to moja mama.
- A co, Ash? Czyżbyś robił teraz coś, czego ona nie aprobuje? - zapytałam z delikatnym uśmiechem na twarzy.
- Owszem. Piję mleko prosto z lodówki - wyjaśnił mi mój ukochany, mając na twarzy niesforny uśmieszek - Moja mama uważa, że to niby jest niezdrowe i takie tam. Ale ja nic na to nie poradzę. Mam wprost ogromną słabość do zimnego mleka. Smakuje jak lody śmietankowe. Chcesz spróbować?
- Nie, dzięki - pokręciłam przecząco głową - Sama bardzo lubię mleko, ale ciepłe.
- Nie wiesz, co tracisz - zaśmiał się mój chłopak - Mówię ci, Serenko, nie ma nic lepszego jak smak mleka prosto z lodówki.
To mówiąc pociągnął znowu z butelki małego łyka.
- Ash! Co ty tam robisz tak długo?! Chyba nie pijesz znowu mleka prosto z lodówki?! - odezwał się nagle głos Delii Ketchum.
Ash nieomal zakrztusił się mlekiem, które właśnie pił. Bardzo szybko zakręcił butelkę, po czym schował je do lodówki.
- Ależ nie, mamo! W żadnym razie! - odpowiedział wesoło chłopak - Myłem tylko naczynia! Już idę do ciebie!
Chwilę później oboje wyszliśmy z kuchni i podeszliśmy do Delii, która już na nas czekała. Wręczyła nam do rąk koszyk oraz plik banknotów.
- W koszyku macie listę wszystkich produktów, które musicie dla mnie kupić - powiedziała kobieta - Postarajcie się wrócić tak za godzinę ze wszystkim, co jest na tej liście.
- Możesz na nas liczyć, mamo! - zawołał wesoło Ash, delikatnie jej przy tym salutując.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, powtarzając jego ruchy.
Delia uśmiechnęła się do syna z delikatnym pobłażaniem.
- No co, mamo? - zdziwił się mój chłopak widząc to spojrzenie.
- Mój drogi żołnierzu! Masz białe wąsy z mleka! - zachichotała lekko pani Ketchum.
Ash, słysząc to, wytarł sobie szybko dłonią nos i wargi. Jego mama natomiast pokiwała jedynie głową z lekkim politowaniem, po czym powiedziała:
- Och, Ash... Robisz zupełnie tak samo, jak w dzieciństwie... Coś mi mówi, że pod pewnymi względami nic się nie zmieniłeś, synku.
- To chyba dobrze, mamo. Prawda?
Delia uśmiechnęła się do niego i naciągnęła mu czapkę na oczy.
- Ty mi tu nie podskakuj, młody! Lepiej już idź ze swoją dziewczyną po te zakupy. Będą mi one bardzo potrzebne.
- Nie martw się, mamo! - zaśmiał się Ash, poprawiając sobie czapkę na głowie - Przyniesiemy je szybciej nim ty zdążyć powiedzieć: „Pikachu piszczy w trawie“!
- Pika-chu! - zapiszczał Pikachu, wskakując mu na ramię.
- Pa, kochani! - zawołała Delia.
- Pa, mamo! Chodźmy, Sereno!
To mówiąc Ash złapał mnie za rękę i poszliśmy na zakupy.
***
Zakupy zajęły nam rzeczywiście bardzo niewiele czasu, także już po jakieś godzinie byliśmy z powrotem w domu. Delia rozmawiała właśnie z kimś przez telefon, jednak kiedy nas zobaczyła, to szybko zakończyła rozmowę oraz odłożyła słuchawkę na widełki.
- O! Już jesteście! - zawołała wesoło na nasz widok - Czy macie wszystkie zakupy?
- Zgadza się, mamo! Wszystko, co było na liście - odpowiedział kobiecie Ash, stawiając koszyk na stole.
- Tak jak pani prosiła - dodałam radośnie.
- Cieszę się - Delia podeszła do koszyka i powoli zaczęła wyciągać z niego produkty - Jest tutaj rzeczywiście wszystko, co trzeba. Dziękuję wam bardzo, moi kochani. Resztę dnia macie wolne.
- Super! - zawołał wesoło Ash - Wezmę Clemonta i Bonnie i pójdziemy gdzieś we czwórkę.
- Niestety, Clemont i Bonnie są dzisiaj zajęci - odpowiedziała mu Delia smutnym tonem.
Asha zamurowało. Takiej odpowiedzi się nie spodziewał.
- Ale jak to są zajęci? Co mi chcesz przez to powiedzieć?! - zawołał zdumiony chłopak.
- Po prostu muszą mi pomóc, synku. To bardzo ważne. Ale nie bój się, jutro będą mieli wolne - pani Ketchum szybko ucięła temat.
Mój luby załamany opuścił głowę, zaś Pikachu jęknął smutnym tonem.
- No trudno... Wymyślę więc jakiś sposób na to, żeby miło spędzić ten dzień w samotności.
- W jakiej znowu samotności?! Przecież jestem tutaj jeszcze ja! - zawołałam radosnym tonem, łapiąc Asha za rękę - Możesz ten dzień spędzić ze mną.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- O! I z Pikachu także.
Mój chłopak uśmiechnął się do nas delikatnie i zapytał:
- Naprawdę, kochani? Spędzicie ze mną ten czas?
- Ależ oczywiście, Ash - odpowiedziałam mu z uśmiechem na twarzy.
- No, to super! To zrobimy sobie wypad za miasto! Co ty na to?
- Mnie się to podoba! Pani Ketchum, czy możemy?
- Ależ oczywiście, kochanie - powiedziała radośnie i czule Delia - Tylko jeśli mogłabym cię prosić, Sereno, żebyś pomogła mi jeszcze zanieść parę rzeczy do restauracji, byłabym ci wdzięczna. To zajmie ci tylko z pół godzinki, może troszkę więcej.
- Nie ma sprawy, proszę pani! Ash, chyba nie obrazisz się?
- Ależ skąd! - zawołał mój chłopak - Ja przez ten czas uszykuję się z Pikachu na wypad poza miasto i po sprawie.
- Super! - odpowiedziałam mu - W sumie, to ja nie muszę się pakować, bo wszystko, co potrzebuję, mam w swoim plecaku. Wezmę go ze sobą i po sprawie.
- No dobrze. Ale ja z kolei muszę się spakować - rzekł Ash - To gdzie się spotkamy?
- W parku. Tak za pół godzinki, dobrze?
- Nie ma sprawy!
Pobiegłam tylko po swój plecak, który zostawiłam w pokoju mego chłopaka, po czym radośnie poszłam z Delią Ketchum do jej restauracji.
- Wiem, że to może okrutne, ale naprawdę nie mogę powiedzieć Ashowi, że pamiętam o jego urodzinach - powiedziała mi, gdy szłyśmy obie do restauracji.
- Ja to rozumiem, proszę pani - odpowiedziałam jej przygnębionym tonem - Ale mimo wszystko żal mi Asha. Chciałabym wreszcie powiedzieć mu prawdę.
- Ale nie możesz, bo inaczej zepsujesz nam całą niespodziankę - rzekła Delia - Mnie samej się serce kraje, kiedy widzę mojego syna smutnego, ale pocieszam się tym, że już wkrótce odzyska dobry humor, gdy tylko zobaczy przyjęcie, jakie dla niego szykujemy.
- A właśnie, a propos tego przyjęcia... To gdzie ma się ono odbyć?
- Tutaj. W mojej restauracji.
To mówiąc Delia weszła do środka, a ja z zainteresowaniem poszłam za nią. W środku ujrzałam całą masę ludzi krzątających się niczym pszczoły w ulu lub mrówki w mrowisku. Każdy gdzieś pędził, każdy gdzieś biegł i każdy coś robił.
- Serena! - zawołał radośnie na mój widok Clemont, targający właśnie kilka kartonów.
- Przyszłaś może nam pomóc? - zapytała Bonnie, robiąc dokładnie to samo, co jej brat.
- Przykro mi, ale Serena ma inne zadanie do wykonania - powiedziała pani Ketchum z wesołym uśmiechem na twarzy.
- A tak konkretnie to co? - zdumiała się moja mała przyjaciółka.
- Tak konkretnie to ona ma za zadanie odciągnąć Asha jak najdalej od szykowanej przez nas niespodzianki - wyjaśniła jej kobieta.
- Bo niespodzianki tylko wtedy są niespodziankami, jeśli pozostają nieznane dla tego, który ma je otrzymać - odrzekł Clemont przemądrzałym tonem - Inaczej przestają być niespodziankami.
- Tak, w rzeczy samej - zaśmiał się Brock, mający na sobie strój kucharza - Dlatego też nasz solenizant musi być jak najdalej od tego miejsca.
- Przynajmniej do czasu, kiedy wszystkiego nie przygotujemy, czyli coś tak około do wieczora - dodał Tracey, który właśnie rozwieszał transparenty z napisem „Wszystkiego najlepszego dla Asha“ oraz „Sto lat, Ash“.
- Trochę bardziej w lewo, Tracey! - podpowiadała mu jakaś młoda kobieta, w której rozpoznałam Alexę.
- Ale w moje lewo czy w twoje? - zapytał Tracey.
- Oczywiście, że w moje! Weź zapamiętaj sobie raz na zawsze, że w takich sytuacjach jak ta, moje lewo to zawsze twoje prawo - odpowiedziała mu Alexa, uśmiechając się dowcipnie, po czym odwróciła się do mnie i puściła mi oczko.
- Po prostu to wieszaj i już! - powiedział profesor Samuel Oak, stając obok dziennikarki - Ashowi będzie się to wszystko bardzo podobać bez względu na to, jak będzie powieszone.
- Ale nie sądzi pan, profesorze, że wygląd też ma jakieś znaczenie? - spytała dowcipnym tonem Alexa.
- Jeśli nawet, to tylko wygląd wewnętrzny, ponieważ ten zewnętrzny nie ma wielkiego znaczenia - stwierdził uczony.
Dziennikarka nie wyglądała na jakoś specjalnie przekonaną jego słowami, ale ostatecznie stwierdziła, że nie będzie się kłócić z uczonym. Zwłaszcza takim, który nie znosi sprzeciwu.
- Pan profesor ma rację. Wnętrze jest zawsze ważniejsze od zewnętrzna - powiedział jakiś młody człowiek w naukowym stroju.
- Profesor Augustine Sycamore! - zawołałam radośnie na jego widok - Nie wiedziałam, że pan też przyjechał.
- Nie mogłem tu nie przyjechać. W końcu Ash jest też i moim przyjacielem - stwierdził młody naukowiec, uśmiechając się wesoło.
- Mój syn kończy już szesnaście lat. Z tej właśnie okazji postanowiłam sprowadzić wszystkich jego najbliższych przyjaciół - wyjaśniła mi Delia obecność Sycamore’a i Alexy.
- A skoro o przyjaciołach mowa, to my się chyba jeszcze nie znamy, co nie? - powiedziała nagle jakaś rudowłosa dziewczyna z zielonymi oczami, ubrana w żółtą podkoszulkę i niebieskie spodenki, powoli do mnie podchodząc - Nazywam się Misty Macroft.
- Serena Evans - odpowiedziałam ściskając jej dłoń - Wiem, kim ty jesteś. Widziałam cię na zdjęciach. Poza tym Ash dużo mi o tobie opowiadał.
- A mnie o tobie jakoś nie wspominał. Dość niezwykłe, nie sądzisz? - rzekła nieco ironicznym tonem Misty - Jesteś nową przyjaciółką Asha?
- Nie, jestem jego dziewczyną.
Misty wyglądała tak, jakby ją zamurowało. Spojrzała na mnie zdumionym spojrzeniem, który miał w sobie jakąś lekką domieszkę wrogości (przynajmniej takie odniosłam wrażenie), po czym powiedziała:
- Dziewczyną, tak? Mam więc rozumieć, że jesteś dziewczyną Asha?
Nie spodobał mi się ton, w jakim to mówiła, gdyż popatrzyłam na nią nieco groźnym spojrzeniem i zapytałam:
- A tak, jestem jego dziewczyną! Masz coś do tego?
Misty szybko się otrząsnęła i spojrzała na mnie obojętnym wzrokiem.
- Ależ skąd! Nic a nic! Ash jest wolny i może się spotykać, z kim tylko chce. Tylko nieco mnie zdziwił fakt, że ma już dziewczynę. I nic poza tym. Po prostu się zdziwiłam i nic poza tym.
Jeżeli mam być szczera, to zachowanie panny Macroft zdecydowanie nie wyglądało na zwykłe zdziwienie się, ale cóż... Wcale nie zamierzałam się z nią o to kłócić.
- Hej, czy ja dobrze słyszę?! Czy ktoś tu mówi o tym, że Ash ma wreszcie dziewczynę?! - zawołał jakiś wesoły głos.
Jego właścicielką była dziewczyna w brązowych włosach, opasce na czole oraz długą, białą sukienką sięgająca aż do kostek.
- Melody?! Ty także tutaj?! - zdziwiła się Misty.
- Jak widzisz - odpowiedziała jej wesoło dziewczyna, która miała na imię Melody - Nie mogłam nie przybyć na urodziny Asha.
To mówiąc spojrzała na mnie.
- A więc to ty jesteś Serena Evans, dziewczyna Asha? Miło mi cię poznać. Jestem Melody Lucas.
W przeciwieństwie do Misty, panna Melody radośnie uścisnęła moją dłoń bez najmniejszego nawet cienia gniewu czy też złości. Oddałam jej więc ten uścisk z prawdziwą przyjemnością.
- Mnie również miło, Melody. Ash opowiadał mi o waszej przygodzie na Wyspie Shamouti.
Melody wesoło zachichotała na samo wspomnienie tamtej przygody.
- Ach, te wspólne przygody! - zawołała radośnie - Nigdy nie zapomnę tego, jak wspólnie pokonaliśmy Lawrence’a III i uratowaliśmy świat. Choć tak prawdę mówiąc, to Ash odegrał w tej sprawie znacznie większą rolę niż ja. W końcu to on ocalił całą naszą planetę. Ja mu tylko w tym trochę pomogłam.
- Ja i Tracey, gwoli ścisłości, również nie zachowaliśmy jak ostatnie ofiary społeczne - wtrąciła się do rozmowy Misty.
- Owszem, nie zaprzeczam - powiedziała wesołym tonem Melody - Ale tak czy inaczej największym bohaterem w tej przygodzie był Ash.
- Jak zwykle zresztą. Ash zawsze lubi grać pierwsze skrzypce.
Z tymi słowami na ustach podeszła do mnie nagle jakaś dziewczyna w czerwonej bluzce z krótkimi rękawami, wystającej spod niej białej, długiej bluzie, granatowych getrach i czarnych butach. Jej głowę zdobiła czerwona bandamka z wyszytym na niej białym pokeballem, a dłonie ładne granatowo-białe rękawiczki. Ledwie ją ujrzałam, a zaraz sobie przypomniałam, że już ją widziałam - na zdjęciu, które pokazywał mi Ash.
- Witaj, nazywam się May Hameron. Bardzo mi miło cię poznać, Sereno - dziewczyna uścisnęła moją dłoń - A to mój młodszy brat, Max. A właśnie, gdzie on teraz jest?
- Czy to aby nie on? - spytałam, pokazując palcem na jakieś fajnego chłopca w okularach, posiadacza ciemno-zielonych włosów oraz czarnych oczu, ubranego w zieloną koszulkę polo, brązowe spodenki i czarne buty, który właśnie rozmawiał z Clemontem i Bonnie.
- Tak, to właśnie on - zaśmiała się May - Najwyraźniej znalazł już tutaj osoby warte rozmowy z nim.
- Właśnie widzę - odpowiedziałam wesoło - Ciekawe tylko, o czym rozmawia z moimi przyjaciółmi?
- Pewnie o Pokemonach albo też komputerach - zachichotała lekko pod nosem panna Hameron - Jak tylko znajdzie sobie chętnego do rozmowy na swoje ulubione tematy, to nie potrafi być cicho.
- Znam to uczucie - powiedziałam, mając na myśli Clemonta.
- Nauka ma w sobie wiele plusów i chyba żadnych minusów - wtrącił się do rozmowy jakiś wysoki, zielonowłosy chłopak o zielonych oczach - Przynajmniej ja tak uważam.
- A ty co? Znowu gadasz komuś o wyższości nauki nad wszystkimi innymi dziedzinami życia? - zapytała dość ironicznie wysoka Mulatka o brązowych oczach i bardzo bujnej, fioletowej czuprynie, która właśnie do nas podeszła.
Dziewczyna miała na sobie białe, luźne spodnie oraz białą bluzkę, a w pasie przewiązaną, różową wstążkę. Jej towarzysz nosił strój kelnera. Oboje również poznałam, bo widziałam ich na zdjęciu w pokoju Asha.
- Nauka jest najlepsza na świecie, czy się to komuś podoba, czy nie - odparł na to zielonowłosy kolega Mulatki.
- Ash powiedziałby: „Nauka jest niesamowita“ - zaśmiałam się wesoło.
- I miałby rację - powiedział zielonowłosy chłopak - A tak przy okazji jestem Cilan. A ta pyskata pannica to Iris.
- Dla przyjaciół Iris - podała mi dłoń dziewczyna i wskazała nią na kolejną dziewczynę, która właśnie do nas podeszła - A ta urocza osóbka to Dawn Seroni.
- My się już znamy - powiedziała Dawn, podając mi rękę na powitanie.
- W rzeczy samej - odpowiedziałam radośnie.
- Miło cię znowu widzieć, Sereno! - zawołała radośnie dziewczyna z Sinnoh.
- Ciebie też, Dawn! Ostatnio nie mieliśmy za bardzo możliwości pogadać, ale mam nadzieję, że teraz nadrobimy zaległości.
- A ze mną nie pogadasz, córeczko? - usłyszałam nagle bardzo dobrze mi znany głos.
Odwróciłam się i ku swojemu wielkiemu zdumieniu ujrzałam za sobą kogoś, kogo się tu bynajmniej nie spodziewałam.
- Mama?!
- Witaj, córeczko - odpowiedziała moja mama, uśmiechając się do mnie lekko - Dawno się już nie widzieliśmy, więc skorzystałam z okazji i przyjechałam tu na urodziny twego chłopaka. A tak nawiasem mówiąc, to czemu mi nie powiedziałaś, że w ogóle masz chłopaka?
- Ależ mamo, przecież już ci to mówiłam - powiedziałam zdumionym tonem.
Było to prawdą. Mówiłam mojej matce wyraźnie, że ja i Ash jesteśmy parą i nawet dzwoniłam do niej w tej sprawie. Jak mogła w ogóle tego nie zapamiętać?
- Mówiłaś? - zdziwiła się moja mama - A niby kiedy?
- Przecież dzwoniłam do ciebie, żeby się pochwalić moim szczęściem. Obie o tym rozmawiałyśmy. Nic nie pamiętasz?
Mama zastanowiła się przez chwilę, po czym powiedziała:
- Najwidoczniej musiałam zapomnieć. Wybacz, córeczko, ale czasami jestem tak zalatana, że... No, sama rozumiesz... Musiałam nie zanotować tego w pamięci.
Westchnęłam z lekkim politowaniem, gdy to usłyszałam. Cała moja mamusia. Jak zwykle bardzo zwariowana i jeszcze bardziej roztargniona. Kiedyś zapomni nawet własnej głowy. Na całe szczęście obie miałyśmy już znacznie lepsze relacje niż kiedy, chociaż musiałam też przyznać, że nadal były one dalekie od ideału.
- Grace Evans! No proszę! Wciąż jesteś piękna jak kiedyś!
Do mojej mamy podszedł jakiś mężczyzna w czarnej bluzie i spodniach na szelkach. Jego twarz zdobiła krótka, czarna broda, jak i również wesoły uśmiech. Oczy miał brązowe, podobnie jak włosy i zarost.
- Pan Steven Meyer! - zawołałam radośnie na jego widok.
- Tata?! - krzyknęli zdumieni Clemont i Bonnie - A co ty tu robisz?!
- Chyba nie sądziliście, że zapomnę o urodzinach Asha? - odpowiedział im pan Meyer - Przy okazji chciałem was znowu zobaczyć, moje kochane pociechy. I jak się tam sprawujecie? Nie przynosicie mi wstydu?
- W żadnym razie - odezwała się nagle Delia Ketchum, pochodząc do nas - Są grzeczni i bardzo pracowici.
- A pani to zapewne mama Asha, pani Delia Ketchum! - zawołał mężczyzna z wyraźnym zachwytem w głosie, całując jej dłoń - Bardzo mi miło panią poznać.
- Mnie pana również. Ash dużo mi o panu mówił - odpowiedziała mu Delia, lekko przy tym chichocząc.
- Ash! O nie! - zawołałam nagle, łapiąc się rękami za głowę - Zupełnie o nim zapomniałam! Przecież on i Pikachu czekają tam na mnie w parku!
- Nie bój się! Jak kocha, to poczeka - zażartowała sobie Melody.
- No właśnie - dodała wesoło Misty - Na pewno więc poczeka na ciebie tak długo, aż przyjdziesz.
- Byłby głupi, gdyby nie zaczekał - rzekła May.
- Tak czy inaczej, ja muszę już lecieć. Miło było was wszystkich spotkać. Widzimy się później! Cześć!
To mówiąc wybiegłam szybko z restauracji i pobiegłam do parku.
Udało mi się tam dobiec w ciągu kilku minut. Dość szybko znalazłam Asha siedzącego z niecierpliwością na jednej z ławek i głaszczącego po głowie Pikachu. Łatwo mi było go wypatrzeć, gdyż w parku nie było nikogo innego. Nie licząc oczywiście matki z dwójką dzieci oraz zakochanej pary, całującej się zachłannie na jednej z ławek, jak również jakieś dziewczyny w zielonej bluzce, białej spódniczce, białych adidasach z szarymi znakami oraz czarnych podkolanówkach, która huśtała się na huśtawce. Poza tymi osobami nie było w parku nikogo, w każdym razie nikogo podobnego do Asha, więc z łatwością wypatrzyłam jego i Pikachu.
- Ash! Już jestem! - zawołałam biegnąc w jego stronę.
Na mój widok chłopak rozpromienił się radośnie.
- Serena! Cieszę się, że jesteś.... Wreszcie...
Ostatnie słowo wypowiedział z delikatną ironią w głosie. Wiedziałam jednak, że zasłużyłam sobie na to. W końcu obiecałam mu, że będę za pół godziny, a tymczasem zagadałam się z tymi wszystkimi ludźmi w restauracji i straciłam przez to poczucie czasu.
- Wybacz, Ash. Twoja mama mnie nieco zagadała...
- Albo ty ją - mruknął nieco niezadowolonym tonem Ash, ale szybko się rozpromienił - Ale mniejsza z tym. Ważne jest to, że wreszcie jesteś i możemy miło spędzić czas.
- Oczywiście, Ash. A tak przy okazji, to wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! - zawołałam radośnie.
- O! Dzięki! Pamiętałaś?! - ucieszył się mój chłopak - Chociaż ty, bo inni jakoś...
- Ależ Ash... Oni na pewno byli dzisiaj bardzo zajęci i dlatego zapomnieli - próbowałam tłumaczyć naszych przyjaciół.
Oczywiście z największą przyjemnością powiedziałabym mu wówczas, że wszyscy doskonale pamiętają o jego urodzinach i jedynie celowo nie dają tego po sobie poznać, ponieważ wymagają tego przygotowania do przyjęcia niespodzianki. Ale wiedziałam, że nie mogę tak postąpić, chociaż smutek malujący się na twarzy mego chłopaka był dla mnie bolesny.
- Clemonta i Bonnie jeszcze rozumiem, w końcu nie mogą oni dokładnie pamiętać, kiedy się urodziłem. Ale moja mama? - mówił smutnym tonem Ash - Naprawdę nie mogę tego pojąć.
Nie chciałam z nim dalej o tym rozmawiać bojąc się, że jeszcze chwila, a się wygadam ze wszystkiego, co wiem, a Delia Ketchum raczej nigdy by mi tego nie wybaczyła. Powiedziałam więc jedynie:
- Spokojnie, Ash. Ona na pewno sobie przypomni.
- O tak! Przypomni sobie, jasne - mruknął z niedowierzaniem w głosie mój chłopak - Jakoś mam inne zdanie w tej sprawie.
Położyłam mu dłoń na ramieniu i uśmiechnęłam się do niego.
- Ash.... Proszę, nie myśl teraz o tym. Chodźmy spędzić miło ten dzień tylko we dwoje. Dobrze?
- Proponujesz mi randkę? - zapytał Ash powoli odzyskując humor.
- No cóż... Oboje jesteśmy parą, a więc chyba możemy śmiało chodzić na randki. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Ash zachichotał wesoło, po czym zawołał:
- Zgoda! Chodźmy więc na randkę! Uczcijmy we dwoje moje szesnaste urodziny!
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu wskakując mu na ramię.
Na ten widok również się cała rozpromieniłam.
- Super, Ash! A więc chodźmy!
Jak sobie zaplanowaliśmy, tak właśnie zrobiliśmy. Poszliśmy najpierw oboje na plażę, gdzie pływaliśmy w morzu, a potem wylegiwaliśmy się na kocu w promieniach ciepłego, czerwcowego słońca, opowiadając sobie przy tym bardzo wesołe historie. Następnie poszliśmy na miasto wybrać dla Asha prezent. Wybór był jednak naprawdę trudny, ponieważ mój ukochany praktycznie wszystko, czego potrzebował, już dawno miał, zaś innych rzeczy, które by go mogły zachwycić, nigdzie jakoś nie było.
- Spokojnie, coś tu na pewno znajdziemy. Mamy jeszcze cały dzień dla siebie - powiedział Ash pocieszającym tonem - Na razie chodźmy dalej zwiedzać miasto. Dawno tego nie robiłem. Jestem ciekaw, ile tu się zmieniło od czasu mojej ostatniej wizyty.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu, popierając jego zdanie.
Przechadzaliśmy się tak dalej, kiedy nagle natknęliśmy się na jakiś uliczny zespół grający właśnie jakiś piękny utwór.
- Hej! Ja znam tę melodię! - zawołał wesoło Ash - To jest „Search of the girl“, Najpopularniejszy utwór muzyczny w mieście Alto Mare!
- A i owszem - odpowiedziałam nam liderka zespołu, gdy do niej podeszliśmy - To właśnie ten utwór, z tym, że ktoś kiedyś dorobił do niego tekst i teraz jest on piosenką.
- Naprawdę? - zdziwiłam się - A możecie nam ją zaśpiewać?
- Z przyjemnością - odpowiedziała nam z uśmiechem dziewczyna, po czym spojrzała na swoją kapelę - Przyjaciele! Zagrajmy ten utwór dla naszej zakochanej parki.
- Zakochanej? - zaśmiał się Ash - A skąd wiecie, że jesteśmy zakochani?
- Pika-pika? - zapytał zdumiony Pikachu.
- To przecież widać na pierwszy rzut oka - odpowiedziała nam dziewczyna, po czym zerknęła na swój zespół - Dobra! Z życiem, panowie i panie! Z życiem!
Chwilę później zespół zaczął grać. Musiałam przyznać, że utwór był piękny, ale jeszcze piękniejsze były jego słowa. A brzmiały one tak:
Dla ciebie chcę być człowiekiem,
Bym z tobą mogła żyć.
Dla ciebie chcę być człowiekiem,
O tobie tylko śnić.
Dla ciebie chcę być człowiekiem.
Największym marzeniem mym
To być dla ciebie człowiekiem.
Tak bardzo chciałabym.
I choć może to dziwne,
Że takie mam już sny.
Lecz co ja na to poradzę.
Że w mym sercu tylko ty?
I nic nie mogę z tym zrobić.
To silniejsze niż ja.
Jedynie dobry stwórca
Te moje marzenia zna.
Tobie ich nie powiem,
Wyśmiałbyś przecież mnie.
Bo to przecież szalone,
Że w tobie kocham się.
Lecz co poradzić na to mam?
Miłość silniejsza jest niż my.
Rozum chorągiew białą wciąga na maszt
Gdy w grę wchodzą serce i sny.
I sny. I sny. I sny. I sny. I sny.
Rozum przegrywa z sercem,
Tak to już los chce.
Miłość króluje w nas.
Każdy to chyba wie.
Lecz ze mną jest bardzo źle.
Bo pokochałam cię.
Dla ciebie chcę być człowiekiem,
Bym z tobą mogła żyć.
Przytulić cię, pocałować
Lub za rękę z tobą iść.
Niech mówi, że to głupie,
Ten kto się na tym zna,
Że tyś jest wszak człowiekiem,
A mitycznym stworem ja.
Lecz miłość, gdy dopadnie,
To łapie za serce tak,
Że już je nie wypuści
Choćby ci to było wspak.
Miłość nie zna granic,
To prawda stara jak świat.
Masz za nic pochodzenie
Gdy już zerwiesz jej kwiat.
Ale niestety, ludzie
Są podli, wiemy to.
Więc takie, jak me uczucie
Na pewno uznają za zło.
Więc schowam te uczucia
Głęboko w sercu mym.
Zostaną tam na zawsze
W grobowcu wielkim tym.
I nikt się o nich nie dowie.
Ani świat, ani ty.
Póki nie stanę się człowiekiem
I nie spełnią się moje sny.
Wtedy dopiero ci powiem
Jaki mam o tobie sen.
Weźmiemy się wówczas za ręce
I pójdziemy przed siebie hen.
Ostatnie słowa tej uroczej piosenki zostały wprawdzie wypowiedziane, a nie wyśpiewane, jednak i tak całość była po prostu cudowna i to tak bardzo, że kiedy tylko utwór się skończył, to oboje z Ashem zaczęliśmy dziko klaskać. Bo co tu dużo mówić, piosenka była naprawdę wspaniała i bardzo, ale to bardzo piękna. Do tego zespół zaśpiewał ją w sposób tak profesjonalny, że chyba nie można było się do niczego przyczepić. Z radością wrzuciliśmy zatem do otwartego futerału, który stał tuż obok zespołu, kilka monet.
- Dziękujemy za waszą hojność, kochani - powiedziała lidera zespołu.
- To my wam dziękujemy za to, że mogliśmy posłuchać tego pięknego utworu w waszym wykonaniu, który nawiasem mówiąc jest cudowny - odpowiedział Ash.
- Nic dodać, nic ująć - powiedziałam z uśmiechem na twarzy - To naprawdę piękny utwór.
- Dziękujemy. Też tak uważamy - odparł jeden z członków zespołu - Szkoda tylko, że nie jest ona naszego autorstwa.
- No właśnie. A czy nie wiecie może, kto napisał słowa do tej melodii? - zapytałam z zainteresowaniem.
- Niestety, tego nie wiemy - odpowiedział jeden z muzyków - Wiemy tylko, że piosenka ta upamiętnia wydarzenie, o którym krążą już legendy.
- To znaczy? - zapytał Ash.
Liderka zespołu uśmiechnęła się do nas przyjaźnie i natychmiast pospieszyła z wyjaśnieniami:
- Widzicie... Według legend pewnego razu Latias, mityczny Pokemon płci żeńskiej przybrał raz postać ludzkiej dziewczyny i wybrał się na spacer po swoim rodzinnym mieście.
- Jakie to było miasto? - spytałam z zainteresowaniem.
- Niestety, nie pamiętamy - odpowiedziała liderka zespołu po chwili namysłu - Ale powracając do naszej historii, to ledwie Latias w ciele ludzkiej dziewczyny wyszła na spacer, to natknęła się na dwoje bandytów, którzy najwidoczniej rozpoznali w niej mitycznego Pokemona i chcieli ją porwać. Wówczas zjawił się pewien młodzieniec, który ocalił Latias z ich rąk, choć nie zdawał sobie sprawy z tego, kogo ratuje. Latias wówczas zakochała się w nim i celowo zaczęła przybierać ludzką postać, żeby móc być bliżej swego lubego, trzymać go za rękę, przytulić się do niego lub go pocałować. Odkryła przed swoim wybawcą swoje prawdziwe oblicze i razem z nim ocaliła swe rodzinne miasto przed zagładą. Gdy zaś rozstania nadszedł czas, podarowała mu piękny prezent na pożegnanie.
- Jaki to był prezent? - zapytał Ash.
- Niestety, tego nie wiemy. Jedyne, co jeszcze wiemy na ten temat, to fakt, że według legendy Latias nigdy więcej nie spotkała wybranka swego serca i nigdy też nie przestała go kochać.
- Piękna legenda - powiedział Ash, ocierając sobie łezkę z oczu.
- Dziwnym trafem coś mi ona przypomina - dodałam z uśmiechem na twarzy.
Ash spojrzał na mnie i delikatnie drapiąc się po brodzie powiedział:
- Prawdę mówiąc mnie również coś ona przypomina... Ale nie... To chyba niemożliwe, aby to było to, co myślę.
- Naprawdę uważasz, że to niemożliwe? - zapytałam zdumiona - Ostatecznie podobieństwo do tego, co mi opowiadałeś, jest aż nazbyt uderzające.
- Nie wiem, Sereno. Może i masz rację. Ale nieważne. Chodźmy już.
To mówiąc Ash spojrzał na zespół i powiedział:
- Dziękujemy za piękną opowieść, ale na nas już pora.
Chwilę później oboje ukłoniliśmy się muzykom i poszliśmy przed siebie. Idąc tak zastanawialiśmy się nad piosenką, którą przed chwilą usłyszeliśmy.
- Naprawdę ta legenda strasznie mi przypomina przygodę, którą sam miałeś okazję przeżyć - powiedziałam po chwili milczenia.
- Mnie również, ale czy to możliwe, żeby to była ta sama opowieść, którą ci opowiadałem? - zastanawiał się Ash, delikatnie drapiąc się palcami po brodzie - Naprawdę trudno mi w to uwierzyć.
- Ale tyle podobieństw naraz w obu opowieściach jest dość niezwykłe, nie sądzisz?
- Przyznaję, że jest dość podejrzana i nietypowa, ale mimo wszystko trudno mi w to uwierzyć. No bo, proszę cię... Ja miałbym stać się bohaterem legend i opowieści przekazywanych ustnie?
Zachichotałam delikatnie, gdy to powiedział.
- Ash, kochany... Przecież dokonałeś już wielu bohaterskich czynów i w pełni zasługujesz na sławę.
- Wiele bohaterskich czynów, powiadasz? Wymień chociaż jeden.
- A twoje ocalenie świata podczas akcji na Wyspie Shamouti, to niby co było? Nic?
Ash delikatnie się zarumienił na twarzy i powiedział:
- No cóż... Wtedy, to ja nie miałem żadnego wyboru. Albo bym zrobił to, co zrobiłem, albo świat przestałby istnieć. To zatem była konieczność, a nie jakieś szczególne bohaterstwo.
Pokiwałam głową z delikatnym politowaniem. Ash czasami naprawdę popadał z jednej skrajności w drugą. Raz potrafił się przede mną chwalić aż do przesady, innym razem zaś przesadnie wręcz umniejszał swoje zasługi. Ale cóż... Trudno mi było go nie kochać. On był naprawdę uroczy.
- Poza tym nie zrobiłem tego sam - mówił do mnie dalej Ash - Pomogli mi przecież Lugia oraz Melody...
Na wspomnienie Melody uśmiechnęłam się delikatnie. Na pewno Ash będzie bardzo zdumiony, gdy ją zobaczy na przyjęciu urodzinowym. Ale nie zamierzałam mu o tym mówić. Niech to będzie dla niego niespodzianką.
- No, a ta sprawa z Alto Mare? - zapytałam - Wtedy sam ocaliłeś całe miasto.
Ash machnął lekceważąco ręką.
- Daj spokój. Gdyby nie Latias i jej brat, niczego bym nie dokonał.
- No tak, ale przecież gdyby nie ty, to tych dwoje nie dałoby sobie rady - odpowiedziałam mu.
- Owszem, jest tak, jak mówisz, ale mimo wszystko...
- Mimo wszystko uważam, że jesteś zdecydowanie za skromny, Ash. Moim zdaniem powinieneś się bardziej doceniać.
Nagle rozmowę przerwało nam dość dziwne wydarzenie. Czapka Asha nagle zeskoczyła z jego głowy i zaczęła w niezwykły sposób unosić się w powietrzu.
- Hej! Co to ma być?! Co to za żarty?! Wracaj, czapko!
- Pika-pika!
Mój ukochany zaczął gonić czapkę, ale dopiero po jakieś minucie zdołał ją ponownie umieść na swojej głowie.
- Wiatr jest dziś wyjątkowo złośliwy - zaśmiałam się, podchodząc do mojego chłopaka.
- Przykro mi, że muszę cię rozczarować, kochanie, ale to wcale nie był wiatr - powiedział Ash poważnym tonem.
- Nie? - zdziwiłam się.
- Ano nie... Powiedz mi, czy czułaś powiew wiatru na swojej twarzy?
- Prawdę mówiąc, to nie.
- No właśnie. Ja też nie.
Słowa mojego chłopaka bardzo mnie zastanowiły i przeraziły zarazem.
- Zaraz... Momencik, Ash... Chcesz mi powiedzieć, że to nie wiatr porwał ci czapkę? - zapytałam czując, jak kolana mi się uginają ze strachu - A więc kto to zrobił?
- Nie wiem - odpowiedział również nieco przerażonym tonem Ash - Ale jedno jest pewne. To nie był wiatr... Ani człowiek...
- A więc jest możliwość, że to był duch.... - zasugerowałam, trzęsąc się ze strachu na samą myśl o tym.
Asha i Pikachu, który wciąż siedział mu na ramieniu, przeszły nagle dreszcze przerażenia na dźwięk moich słów. Załamana zasłoniłam sobie usta dłońmi.
- O nie! Ja to powiedziałam na głos, zgadza się?
Mój ukochany i jego starter jednocześnie pokiwali głowami na znak, że jest tak, jak mówię. Jęknęłam przerażona. Zawsze bałam się duchów i innych zjawisk paranormalnych, dlatego też już sama myśl o tym, że właśnie spotkaliśmy na żywo jedno z nich było dla mnie groźniejsze niż cokolwiek innego.
W końcu jednak mój chłopak otrząsnął się i wziął mnie za rękę.
- Nieważne duch czy nie duch. Nie zepsuje nam to randki - powiedział z uśmiechem na twarzy.
Widziałam jednak, że jego uśmiech jest nieco wymuszony i maluje się na nim delikatny grymas strachu. Najwyraźniej wizja spotkania na żywo prawdziwego ducha, jaką mu zasugerowałam, była nawet dla niego niesamowicie przerażająca. Postanowił jednak już o tym nie myśleć i powiedział:
- Może więc pójdziemy we dwoje na lody?
- Świetny pomysł! - odpowiedziałam, zaraz odzyskując dobry humor - A gdzie możemy na nie iść?
- Przypominam sobie, że kiedyś była tu kawiarnia „Pod Różą“. Sprzedawali tam naprawdę wyśmienite lody. Chodźmy tam.
Chłopak zaczął się rozglądać dookoła.
- Tylko jest mały problem... Nie pamiętam już, gdzie ona była... Ale zawsze możemy zapytać kogoś o drogę. Tylko kogo?
Gdy tak rozglądaliśmy się po ulicy za kimś, kogo moglibyśmy zapytać o drogę, zauważyliśmy jakąś dziewczynę w brązowych włosach przechadzającą się spokojnie ulicami miasta.
- Przepraszam na chwilę! - zawołałam, podbiegając do nieznajomej.
Ta odwróciła się do mnie i obdarzyła mnie bardzo promiennym uśmiechem. Natychmiast rozpoznałam w niej tę dziewczynę, którą widziałam huśtającą się na huśtawce w parku, gdy szukałam Asha. Wtedy jednak nie zwróciłam na nią jakieś większej uwagi.
- Nie wiesz może, gdzie znajdziemy kawiarnię „Pod Różą“? - spytałam.
Dziewczyna zastanowiła się przez chwilę nad odpowiedzią, po czym, wciąż zachowując milczenie, pokazała mi palcem drogę.
- Tam? - spytałam nie wiedząc, czy dobrze rozumiem.
Nieznajoma, dalej nic do mnie nie mówiąc pokiwała głową na znak, że mam rację.
- Mam iść cały czas prosto, aż ją zobaczę? - zapytałam, chcąc mieć pewność, że dobrze myślę.
Dziewczyna ponownie skinęła potakująco głową, po czym uśmiechnęła się do mnie promiennie. Prawdę mówiąc jej milczenie bardzo mnie dziwiło, a nawet na swój sposób irytowało, jednak zbyt byłam uradowana, żeby się przejmować tym dziwactwem z jej strony.
- Dziękuję ci bardzo, naprawdę! - zawołałam wesoło.
Miałam już odejść, kiedy nagle dziewczyna złapała mnie za rękę.
- Co się stało? O co ci chodzi?
Nieznajoma dalej nic nie mówiąc otworzyła mi jedynie dłoń i włożyła coś do niej, po czym kolejny raz obdarzyła mnie uśmiechem. Zdziwiłam się bardzo, gdy to zrobiła, bo przecież rzadko kiedy nieznajomi, pierwszy raz spotkani i to jeszcze na ulicy obdarowywali mnie prezentami i jeszcze nie mówili przy tym ani słowa.
Otworzyłam dłoń i zauważyłam w niej dwa śliczne wisiorki na srebrnych łańcuszkach. Jeden z nich był czarny, a drugi biały. Oba zaś, połączone ze sobą, stanowiły jedność. Poznałam je natychmiast.
- To Yin i Yang - powiedziałam - Czy to dla mnie? A ten drugi jest dla kogo? Dla mojego chłopaka?
Nie otrzymałam jednak odpowiedzi i gdy spojrzałam ponownie na tajemniczą dziewczynę, jej już nie było. Zniknęła bez śladu.
- Dziwne - zdumiałam się - Bardzo dziwne.
- Sereno, co ty tam robisz?! - zawołał do mnie Ash.
Podbiegłam podniecona do mojego chłopaka, aby mu powiedzieć, co właśnie się stało.
- Ash! Widziałeś tę dziewczynę?! - zapytałam.
- Którą dziewczynę? - spytał mój chłopak.
- Tę, którą pytałam właśnie o drogę - wyjaśniłam z pośpiechem.
- Tę w zielonej bluzce i białej spódniczce? Tak, widziałem ją, ale przed chwilą pobiegła w jakąś uliczkę.
Odetchnęłam z ulgą, gdy to powiedziałam.
- Uff! A więc mi się wcale nie wydawało, że ją spotkałam. Ona była tam naprawdę. Dzięki Bogu, bo już myślałam, że mam przywidzenia!
- Czemu sądzisz, że masz przywidzenia? - zdziwił się Ash.
- Po tej przygodzie z twoją czapką już sama nie wiem, czy to, co widzę wokół mnie jest prawdziwe, czy też nie - odpowiedziałam wierszem - No proszę, teraz jeszcze nieświadomie rymuję. To niezawodny znak, że coś jest ze mną nie tak. O nie! Znowu zrymowałam!
Ash zastanowił się przez chwilę, po czym powiedział:
- Ale ta dziewczyna była tam naprawdę. Sam ją widziałem. Wskazała ci drogę? Powiedziała, dokąd masz iść?
- Tak, to znaczy wskazać drogę to mi wskazała, ale nie powiedziała mi tego.
- Jak to?
- Nie powiedziała do mnie ani słowa. Jedynie wskazała palcem drogę. Mamy iść prosto przed siebie.
- Rozumiem. Ale mówisz, że nie powiedziała do ciebie ani słowa?
- Nie, a przed odejściem dała mi to.
Pokazałam mu medaliony Yin i Yang. Chłopak uśmiechnął się do mnie w tajemniczy sposób.
- Piękne... W sam raz na prezent urodzinowy.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Chcesz jeden z nich? - zapytałam.
- Owszem, jednak tylko pod warunkiem, że ty weźmiesz drugi, Serenko - odpowiedział mi wesoło Ash.
- Ale to nie ja dzisiaj mam urodziny, tylko ty.
- Nic nie szkodzi. To będzie symbol naszej miłości. Yin i Yang są przecież symbolem jedności. Przeciwieństwa tworzące razem jedną całość. Czyli coś niecoś jak my.
To mówiąc Ash nałożył mi Yang na szyję, ja zaś nałożyłam mu Yin.
- Doskonale. A więc załatwione. Chodźmy więc na lody - rzekł Ash.
Jak powiedział, tak zrobiliśmy.
- Przy okazji, Sereno... Ta dziewczyna, którą pytałaś o drogę... Jesteś pewna, że nie powiedziała do ciebie ani słowa? - zapytał mnie po chwili mój chłopak.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco jego starter.
- Jestem tego całkowicie pewna, kochanie - odpowiedziałam mu - Ale co to ma do rzeczy?
- Nic, kochanie... Nic... Po prostu...
- Po prostu co?
- Po prostu jej osoba wydaje mi się dziwne znajoma... Ten jej ubiór i nic nie mówienie... Zupełnie tak, jakbym ją już kiedyś widział... Ale to pewnie jest tylko przypadek.
- Wiesz, coś za dużo dzisiaj tych przypadków, nie sądzisz, Ash? Najpierw ta piosenka, później legenda, wreszcie ta tajemnicza dziewczyna, która nic nie mówi i tylko się tak dziwnie patrzy... Jak w twojej opowieści.
- Tak... Zupełnie jak w mojej opowieści... Ale to przecież niemożliwe, żeby ona tu była. Niemożliwe.
- Może i niemożliwe, Ash. Ale jeśli to, co mówi legenda jest prawdą, to ona nigdy nie przestała kochać śmiertelnika, którego obdarzyła miłością.
To mówiąc spojrzałam wymownie na mego chłopaka, który zarumienił się na całej twarzy.
- Daj spokój, najdroższa. To jest tylko legenda. Latias nigdy nie wyznała mi miłości, ani ja jej. To ciebie kocham i to właśnie z tobą chcę być już zawsze na zawsze. Żadne legendy opowiadane przez ulicznych grajków tego nie zmienią. Ty jesteś moją miłością.
Ścisnęłam czule jego dłoń.
- Cieszę się, że tak mówisz, Ash. Cieszę się, że tak mówisz.
C.D.N.
Witam kochany! :)
OdpowiedzUsuńMiałam zaglądać częściej, jednak sam wiesz jak to czas lubi płatać figle... rzadko się znajduje go na coś co lubimy, a ja bardzo lubię zaglądać tutaj w poszukiwaniu dobrej historii. I jak widzę znalazłam ją. :)
Misty i cała reszta przyjaciółek Asha jak widać stworzyły mieszankę wybuchową spotykając się w jednym miejscu. :)
Opowiadanie z małą ilością akcji jak na razie, ale z czasem sądzę to się rozkręci. :) I cudowne przypomnienie historii z Latiasem, która o ile się nie mylę była również wspomniana w poprzednim opowiadaniu. :)
W mojej ocenie opowiadanie zasługuje na mocne 9,5/10. Z przyjemnością przejdę niedługo do drugiej części. :)
Pozdrawiam serdecznie mojego ulubionego autora. :*
55 yr old Accountant III Wallie Ducarne, hailing from La Prairie enjoys watching movies like Godzilla and Bodybuilding. Took a trip to Mana Pools National Park and drives a Ferrari 275 GTB Alloy. sprawdz tutaj
OdpowiedzUsuń