środa, 20 grudnia 2017

Przygoda 003 cz. I

Przygoda III

Zatańcz ze mną cz. I


- Posłuchajcie, to może was zainteresować! - zawołała Delia Ketchum przy śniadaniu, kiedy wertowała właśnie powoli stronice gazety „Kanto Express“, w której lekturze była pogrążona.
- Co może nas zainteresować, mamo? - zapytał Ash, popijając powoli kakao ze swojej filiżanki.
- Posłuchaj, a się dowiesz, synku - odpowiedziała mu jego mama, po czym zaczęła czytać: - Za tydzień ma się odbyć w Alabastii doroczny konkurs taneczny. Każdy chętny może wziąć w nim udział.
- O! To interesujące! - zawołałam wesoło - A pisze może coś więcej na ten temat?
- A pisze, kochanie, pisze - uśmiechnęła się do mnie Delia - Pisze tu, że w konkursie wystąpić mogą jedynie pary. Chłopcy i dziewczyny.
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Bo to konkurs tańca towarzyskiego, nie zaś indywidualnego - odpowiedziała pani Ketchum - Inaczej mówiąc, występy solo odpadają.
- O! To naprawdę interesujące! - zaśmiała się Bonnie i spojrzała na Clemonta - Może ten konkurs to jedyny sposób na to, żeby mój brat wreszcie znalazł sobie żonę?!
Clemont słysząc jej słowa zakrztusił się herbatą i Ash musiał strzelić go przez plecy, żeby ten przestał kaszleć. A gdy już biedak się uspokoił, to spojrzał uważnie na swoją siostrzyczkę i powiedział:
- Chyba już ustaliliśmy, Bonnie, że nie będziesz mi nigdy więcej szukać żony, prawda?
- Może ty to ustaliłeś, ale ja nie - prychnęła nieco niezadowolonym tonem dziewczynka - Zobaczysz, jeszcze znajdę ci wspaniałą żonę, a ty będziesz mi za to dziękować.
- Będę ci dziękować, jak przestaniesz mnie wreszcie swatać. Dopiero wtedy ci podziękuję.
Delia zachichotała delikatnie, słysząc tę naprawdę uroczą sprzeczkę pomiędzy rodzeństwem.
- Bonnie, ja sądzę, że twój starszy brat sam potrafi znaleźć sobie dziewczynę - powiedziała wesołym tonem, z trudem jednak siląc się na powagę.
- Mój brat? On miałby sam sobie znaleźć dziewczynę? - zaśmiała się z kpiną w głosie Bonnie - Przecież jest tak bardzo nieśmiały wobec pań, że gdybym mu nie pomagała, to do żadnej sam by nie zagadał.
- Tak. I gdyby nie ty, nie musiałbym przed żadną uciekać, rumieniąc się przy tym ze wstydu - odpowiedział jej złośliwie Clemont.
Słysząc to Bonnie nadąsała się i już do końca śniadania nie zaszczyciła brata ani jednym słowem.
Ash tymczasem spojrzał na mnie i powiedział:
- Zainteresował cię ten konkurs taneczny, Sereno?
- No pewnie! - odpowiedziałam mu radośnie - Bardzo chętnie bym w nim wystąpiła. A propos, pani Ketchum, skoro to jest konkurs, to czy jest tam też jakaś nagroda?
- A i owszem, jest - rzekła z uśmiechem Delia i zerknęła uważnie do gazety - Tutaj pisze, że zwycięska w tym konkursie para będzie królem i królową balu.
- Balu? - zapytaliśmy z zainteresowaniem ja i Ash.
- Tak. Balu, który jest szykowany z okazji dorocznego święta miasta. Prócz tego każdy uczestnik konkursu tańca będzie mógł wziąć udział w tym balu i to całkowicie za darmo.
- Za darmo? - zapytał się Ash.
- Pika? - dodał Pikachu, siedzący właśnie na stole niedaleko swojego trenera i jedzący swoją porcję śniadania.
- Owszem - pokiwała lekko głową Delia - Całkiem za darmo, bez kupowania biletów.
- Czyli inni będą musieli je kupić, żeby wziąć w nim udział? - spytał mój chłopak.
- Dokładnie tak.
Ash wyraźnie bardzo się zainteresował słowami swojej mamy. Najwidoczniej perspektywa wzięcia udziału w balu i to całkiem za darmo bardzo mu odpowiadała. Zresztą nie tylko jemu, bo mnie również.
- A więc w takim razie może zapiszemy się na ten konkurs? - zapytał Ash i spojrzał na mnie - Jestem pewien, że oboje go zwyciężymy.
- Jestem za! To świetny pomysł! - zawołałam szczęśliwa, że mój luby mi to zaproponował.


- Jest tylko jeden problem. Ty przecież nie umiesz tańczyć, Ash - mruknęła niezadowolonym tonem Bonnie.
- Poprawka, Ash umie tańczyć, ale tylko tańce solo i to takie, które są wesołe i dzikie i podczas których można się wygłupiać - zauważył Clemont - Z kolei tańce w parze to już rzeczywiście gorzej mu wychodzą.
Ashowi nieco zrzedła mina, gdy to usłyszał.
- Tak, to rzeczywiście jest słaby punkt tego pomysłu - powiedział mój chłopak - Ale przecież zawsze mogę się nauczyć.
- No właśnie, a więc nie ma co tracić nadziei! - zaśmiałam się radośnie - Prawda, Fennekin?
- Fenne-kin! - pisnął radośnie mój Pokemon.
Z wdzięczności za to, że poparł on moje słowa, podałam mu kawałek gałązki, jego ulubiony przysmak, który stworek natychmiast pożarł.
- Nie zapominaj jednak, że masz na naukę zaledwie tydzień - rzekł Clemont poważnym tonem - A ponieważ nie umiesz tańczyć, to termin siedmiu dni może być dla ciebie zdecydowanie za krótki.
- Sugerujesz, Clemont, że ja mam dwie lewe nogi? - zapytał mój luby nieco urażonym tonem.
- Ależ nie, wcale nie, Ash! Po prostu wszyscy zbyt dobrze pamiętamy twoje ostatnie lekcje tańca.
Zachichotałam delikatnie, słysząc słowa Clemonta. Doskonale wiedziałam, o czym on mówi. Ash raz już chciał się uczyć tańca, co miało mu podobno pomóc w walce z Korriną o Odznakę Bójki, jednakże jego starania w tym kierunku poszły  niestety na marne. Musiałam wszak przyznać, że Ash mimo wszystko miał w sobie zawsze dużo zapału, co mi bardzo imponuje.
Chłopak lekko zarumienił się na twarzy, gdy tylko usłyszał ten lekki docinek Clemonta,  gdyż dobrze pamiętał, jak jego próby nauki tańca się zakończyły. Mimo wszystko jednak szybko odzyskał uśmiech na twarzy i powiedział:
- Wtedy ćwiczyłem taniec solo! Tym razem będę ćwiczył taniec we dwoje, czyli towarzyski, a to zupełnie co innego!
- Pika-pika! - poparł jego słowa Pikachu, który właśnie wcinał jabłko, swój najlepszy przysmak.
Stworek złapał też butelkę ketchupu i powoli wycisnął sobie z niego nieco zawartości na jabłuszko, po czym zaczął je ze smakiem jeść. Patrzyłam na to z delikatnym niesmakiem, ponieważ ja nigdy nie łączyłabym obu tych przysmaków. Pikachu jednak jest wielkim amatorem jabłek oraz ketchupu, więc łączenie ich ze sobą nie stanowiło dla niego problemu w jedzeniu. Najprawdopodobniej wynika to z faktu, że kubki smakowe Pokemonów są zdecydowanie inne niż ludzkie, ale to tylko moje przypuszczenie.
Szybko jednak przestałam patrzeć na Pikachu i powiedziałam:
- Poza tym ja będę uczyć Asha, a chyba w moje talenty nauczycielskie nie wątpisz - zasugerowałam wesołym tonem i spojrzałam na Clemonta.
- Ależ nie, wcale nie! W życiu! - odpowiedział mi nasz przyjaciel nieco zmieszanym tonem - Po prostu sądzę, że...
- Mój brat pewnie chce powiedzieć, że wobec takiego ucznia jak Ash będziesz musiała uzbroić się w cierpliwość, bo wygłupy czy wygibasy solo świetnie mu wychodzą, ale poważne tańce w parze to już nie - dokończyła wypowiedź brata Bonnie.
- No właśnie, o to mi właśnie chodziło - powiedział Clemont, kiwając głową potakująco.
Ash nie obraził się na te słowa i rzekł tylko:
- Spokojnie, Clemont. Tylko spokojnie. Zamierzam razem z Sereną wygrać ten konkurs i zdecydowanie moje tzw. dwie lewe nogi w żadnym razie nam w tym nie przeszkodzą.
- Nie masz dwóch lewych nóg, Ash - wtrąciłam się do rozmowy - Ale nauka tańca towarzyskiego ci się bardzo przyda, to więcej niż pewne.
- I dlatego właśnie dzisiaj po pracy zamierzam z tobą trochę poćwiczyć, o ile oczywiście chcesz.
- Jasne, że chcę, Ash. Bardzo tego chcę. Nawet więcej niż bardzo.
- A więc jesteśmy umówieni? - zapytał mój chłopak z uśmiechem na twarzy.
- Nie inaczej - odpowiedziałam cała rozpromieniona.
- Doskonale. A więc sprawa załatwiona - powiedziała radosnym głosem Delia, klaszcząc przy tym w dłonie - Ale teraz zjedzcie śniadanie do końca, bo lekcja tańca wymaga dużych pokładów siły.
- Słusznie - pokiwałam głową z uśmiechem na twarzy - A więc jedzmy. Potem do pracy. A po pracy nadejdzie czas na lekcje tańca. Tylko, żebyś się z nich nie wymigał.
To mówiąc lekko pogroziłam memu chłopakowi palcem.
- Że co?! Ja miałbym się wymigać od lekcji tańca?! Jeszcze czego! - udawał obrażonego moimi słowami Ash - Jestem Ash Ketchum! Nigdy nie wycofuję się z raz podjętego wyzwania!
- Pika-chu! - zapiszczał bojowym tonem Pikachu, potwierdzając jego słowa.

***


- Najważniejsze w tańcu towarzyskim jest to, abyś nie zapominał, że tańczysz z kimś, a nie sam - powiedziałam do Asha, gdy już staliśmy oboje w ogrodzie jego mamy - Nie możesz o tym zapominać.
- Nie bój się. Nie zamierzam tego robić - odpowiedział mi mój chłopak.
- Wierzę, że nie zapomnisz, ale mimo wszystko wolę ci to powiedzieć. Zdaje się, że przywykłeś już do tego, że większość rzeczy robisz sam. Jesteś raczej typem indywidualisty i chociaż nie pogardzisz pomocą, to mimo wszystko przywykłeś zdobywać zwycięstwa sam, na własną ręką. Dotychczas dobry los pozwalał ci na to, ale tym razem jest inaczej, dlatego też od tej zasady musisz się jak najszybciej odzwyczaić. Przynajmniej na razie.
- Przyznam, że to może być trudne - rzekł Ash, delikatnie drapiąc się palcami po karku.
- Oczywiście, że będzie trudne, ale przecież twoje motto brzmi „Nigdy się nie poddawaj, tylko walcz“. No chyba, że coś się pod tym względem zmieniło.
Ash spojrzał na mnie wesołym wzrokiem i powiedział:
- W żadnym razie! Nic się w tej sprawie nie zmieniło, Serenko! Zamierzam dalej przestrzegać tej zasady!
- I bardzo dobrze! To jest właściwa postawa! - zawołałam radośnie - Na tej postawie zajdziesz bardzo daleko. Prawda, Fennekin?
- Fenne-kin! - zapiszczał wesoło mój Pokemon.
- Pika-chu! - dodał Pikachu.
- Bardzo się cieszę, że macie dokładnie takie samo zdanie w tej sprawie – odpowiedziałam wesoło Pokemonom - A więc przejdźmy już od teorii do praktyki. Pikachu, nastaw gramofon, proszę. Zaczniemy od czegoś klasycznego. Czy lubisz muzykę klasyczną, Ash?
- Uwielbiam, ale nie każdą - odpowiedział mi mój chłopak.
- To i dobrze, bo ja mam tak samo - zaśmiałam się - Co powiesz na walc „Nad pięknym modrym Dunajem“?
- Może być. Ale czy nie jest on aby za trudny jak na naukę tańca?
- W żadnym razie. Mógłby być za trudny dla kogoś, kto nie lubi takiej muzyki lub nie wierzy w swoje siły. Ale ciebie żadna z tych dwóch cech nie dotyczy, mam rację?
Ash zacisnął bojowo pięść.
- No jasne, że nie dotyczy! Jestem pełen zapału i gotowy do akcji!
- Spokojnie, wstrzymaj Rapidashe! - zachichotałam dając rękami znak, aby nieco zwolnił tempo - Na początek zaczniemy powoli.
- Ale ja bym chciał się szybko nauczyć! - zawołał Ash.
- Nie wątpię, jednak na spokojnie, wszystko po kolei, Ash. Ćwiczysz wolno, uczysz się szybko. Twoja nauka musi iść tak, jak ten oto walc. Najpierw cicho i powoli, a potem głośno oraz coraz szybciej. Ucz się tak samo. Najpierw będziesz zdobywał umiejętności na spokojnie, potem coraz szybciej. Także zobaczysz, że na konkursie będziesz tak wyuczony, że nikt ci nie dorówna.
- Dobra! Takie coś, to ja rozumiem! Jestem gotowy do akcji!
- A więc do dzieła! Pikachu!
Pikachu radośnie nastawił gramofon i już po chwili z jego wnętrza poleciały dźwięki słynnego walca. Podeszłam powoli do Asha, żeby udzielić mu pierwszych wskazówek.
- Ash, teraz uważaj. Jedna ręka na mojej talii, druga chwyta moją dłoń. 
Chłopak wykonał polecenie, ja zaś splotłam swoje palce jednej ręki z jego palcami, z kolei drugą dłoń położyłam na jego ramieniu.
- A teraz zgodnie z rytmem, Ash. Raz-dwa-trzy. Raz-dwa-trzy. Raz-dwa-trzy.
Zaczęliśmy powoli tańczyć. Początkowo chłopakowi niezbyt dobrze to szło i co chwila albo nogi mu się plątały, albo też niechcący deptał mi po palcach.
- Przepraszam, nogi mi się plączą - powiedział smutnym tonem Ash.
- Nic nie szkodzi, zawsze tak jest na początku - odpowiedziałam mu - Tylko się nie poddawaj. Jeszcze raz... Zgodnie z rytmem. Raz-dwa-trzy. Raz-dwa-trzy. Raz-dwa-trzy. Właśnie tak, Ash! Raz-dwa-trzy! Nie patrz na boki! Patrz tylko w moje oczy! Świat wokół nas nie istnieje. Istniejemy tylko my dwoje i ten walc.
- Trudno mi to sobie wyobrazić - zaśmiał się Ash.
- A więc spróbuj! Skup się! Spróbuj się wyciszyć na wszystko inne wokół nas poza muzyką, która leci z gramofonu. Nie patrz też na nic innego, jak tylko w moje oczy. Nie patrz też pod nogi.
- Ale jak nie patrzę pod nogi, to nie widzę, jak stawiam kroki.
- Musisz je więc stawiać instynktownie.
- Ale ja nie umiem.
- Po to właśnie tutaj jesteśmy, żebyś się tego nauczył, Ash. Spokojnie, damy sobie radę, zobaczysz. Po prostu uwierz w siebie. Na pewno ci się uda. Musi się udać.
Zaczęliśmy więc oboje tańczyć. Początkowo Ashowi nauka walca szła dość opornie, jednak w końcu zapanował nad swoimi nogami i przestał mi wreszcie deptać po palcach. Później szło nam jeszcze lepiej, także przed kolacją zdołaliśmy opanować już wszystkie niezbędne kroki i po kilku godzinach nauki pod wieczór Ash doskonale już umiał tańczyć walca.
- Widzisz, udało się! - zawołałam wesoło do niego, gdy skończyliśmy zajęcia - Umiesz już tańczyć walca.
- To prawda, ale tylko dzięki tobie - odpowiedział mi mój chłopak - Sam nigdy bym się tego nie nauczył.
- No chyba, przecież walca tańczy się we dwoje, więc powinno się go uczyć również we dwoje.
- Też fakt.
Ash uśmiechnął się do mnie radośnie i spojrzał mi w oczy tak cudownym wzrokiem, że kiedy zrobiłam krok w tył, to poślizgnęłam się i wpadłam prosto w jego objęcia.
- Wybacz, czasami jestem straszną niezdarą - zachichotałam.
- Wiesz, jeżeli chodzi o mnie, to życzyłbym sobie więcej takich cudownych wypadków - odpowiedział mi Ash patrząc mi w oczy.
Nasze twarze były bardzo blisko siebie, więc chyba nic dziwnego, że chwilę później oboje pocałowaliśmy się. Nie była to dla nas jakaś wielka nowość, w końcu już niejeden raz do tego dochodziło, jak to chyba zwykle bywa pomiędzy zakochanymi, ale ten pocałunek szczególnie mi się spodobał. Był taki cudowny, wspaniały, słodki i bardzo dorosły. O wiele doroślejszy od naszych poprzednich pocałunków. Miał w sobie też o wiele większą magię niż inne. Chciałam, aby trwał on wiecznie.
- Dzieci, chodźcie już na kolację! - zawołała Delia Ketchum, wychylając się z okna razem z Mr. Minem, który stał obok niej.
Natychmiast przerwaliśmy pocałunek i zarumieniliśmy się lekko. Delia zaś delikatnie zachichotała widząc, co się dzieje, po czym powiedziała:
- Oj, przepraszam. Ja chyba nie w porę...
- Spokojnie, mamo. Nic się nie stało, ale musisz przywyknąć do takich widoków - odpowiedział jej Ash i spojrzał na mnie w taki sposób, że trudno mi się było nie zaśmiać.
- Dobrze, postaram się przyzwyczaić. Ale wy już lepiej chodźcie, bo kolacja czeka.
- Mime-mime! - zapiszczał stojący obok niej Mr. Mime.
- Mr. Mime bardzo mi przy niej pomagał. Clemont i Bonnie także.
- Proszę wybaczyć, że my nie pomagaliśmy, ale... - zaczęłam, lecz Delia mi przerwała.
- Spokojnie, Sereno. Ja to rozumiem. Przecież ćwiczycie do konkursu tańca. Musicie się do tego przyłożyć. I tak dużo mi pomagacie w restauracji. Nie chcę wam dokładać obowiązków.
- To nie obowiązek. To sama przyjemność - odpowiedziałam w imieniu Asha i swoim.
- Dobrze, dobrze. Ale już chodźcie.
- Mime! Mime! - zawołał Mr. Mime, po czym on i Delia zniknęli w głębi domu.
Ash wówczas delikatnie zachichotał i powiedział:
- Sereno, weź może lepiej nie chwal się tak bardzo chęcią pomagania mojej mamie, dobrze?
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Bo zaraz zechce zagonić nas do pracy w ogrodzie.
- A co w tym złego?
- To, że łatwiejsza jest już wspinaczka wysokogórska niż pomaganie mojej mamie w jej eksperymentach ogrodniczych. Zapewniam cię, że dobrze wiem o czym mówię.
Oboje zaśmiewając się z tego weszliśmy do domu.

***


Następnego popołudnia, zaraz po pracy i zjedzeniu obiadu, znowu poszliśmy do ogrodu. Tam mieliśmy ponownie potrenować taniec. Tym razem jednak miało to być coś innego niż walc.
- Tym razem będziemy ćwiczyć taniec taki bardziej nowoczesny - wyjaśniłam Ashowi - Nie wiadomo dokładnie, jakie tańce będą tam ludzie wykonywać, więc lepiej opanować więcej tańców niż tylko jeden.
- I słusznie - zgodził się ze mną Ash - Ale zakładam, że zasady jego nauki są podobne do tych, co panowały wtedy, kiedy uczyłaś mnie walca?
- Dokładnie tak - potwierdziłam z uśmiechem na twarzy - Będziesz musiał wyciszyć się na wszystko inne poza muzyką, a także zapomnieć o wszystkim, co jest wokół nas. Liczymy się tylko my dwoje oraz muzyka.
- To nie będzie takie proste. Ale zamierzam tę sztukę opanować.
- Ostatnio dobrze ci szło. Tym razem też musi się udać.
Uśmiechnął się do mnie delikatnie, ja natomiast popatrzył na Pikachu i Fennekina.
- Pikachu! Fennekin! Włączcie gramofon.
Pokemony spełniły mą prośbę i już po chwilę z gramofonu poleciała piosenka „Hungry Eyes“. Stanęłam następnie przed Ashem i ujęliśmy się oboje.
- Teraz uważaj. Rób to, co mówię.
Udzieliłam mu kilku instrukcji, a następnie zaczęliśmy oboje tańczyć. O ile jednak walc był dla Asha dość łatwy do opanowania, to nowoczesny taniec okazał się już o wiele trudniejszy. Był bardziej skomplikowany, a co za tym idzie, jego nauka szła nam dłużej niż nauka walca. Tańczyliśmy oboje aż do kolacji, ale mój chłopak wciąż nie opanował jeszcze wszystkich umiejętności w tej dziedzinie. Musieliśmy zatem poczekać do następnego popołudnia, aby tak się stało. Natomiast w kolejne dni, jakie nam pozostały do ćwiczeń, pomogłam Ashowi opanować jeszcze trzy inne tańce. Zadanie to było zdecydowanie trudne, w końcu mój ukochany, chociaż posiada wiele umiejętności, to jednak przedtem nie miał wielu możliwości, żeby tańczyć z kimś w parze. Nie nauczył się więc nigdy tej jakże szlachetnej umiejętności. Oczywiście stwierdzenie Clemonta, że Ash ma niby dwie lewe nogi, było zdecydowanie krzywdzące. Mój chłopak posiadał dryg i świetnie potrafił się gibać, ale musiał znaleźć w sobie wewnętrzną dyscyplinę, która pozwoliłaby mu nauczyć się porządnie tańczyć, a nie tylko wygłupiać na parkiecie. Znalezienie tego drygu zawsze należy do zadań niezwykle trudnych, jednak mój ukochany opanował to szybciej niż myśleliśmy. Oboje w ten tydzień, który mieliśmy do nauki tańca, tak doskonale zgraliśmy się ze sobą w tańcu, że lepiej już chyba być nie mogło.
- Brawo, Ash! Brawo! - zawołałam wesoło, gdy w sobotę wieczorem szliśmy na kolację - Opanowałeś już wszystkie tańce, które ja znam. Oczywiście tańców jest znacznie więcej, ale ja cię nauczyłam tego, co sama umiem.
- Wiesz, nigdy nie oczekiwałem, że nauczysz mnie tego, czego nie umiesz - odpowiedział mi żartem Ash, którego oczy wyraźnie wskazywały na to, że bardzo mu się podobają moje pochwały.
- To racja - zaśmiałam się delikatnie - Ale nie o to chodzi. Myślę, że oboje damy sobie radę podczas jutrzejszego konkursu.
- A jak tak nie myślę.
Zdziwiłam się, gdy mi to powiedział.
- Nie myślisz?
- Nie, ja tak nie myślę. Ja to wiem!
To mówiąc Ash uśmiechnął się w zawadiacki sposób. Zrobił to do tego tak uroczo, że po prostu sama musiałam się uśmiechnąć. On już tak potrafił zrobić, iż osoby sobie bliskie zarażał w cudowny wręcz sposób śmiechem. To znaczy dla mnie ten sposób był „cudowny“, bo inni mogli sobie uważać inaczej. Ich zdanie w tej sprawie raczej mnie niewiele interesowało.
- Proszę cię, nie strasz mnie tak więcej - powiedziałam wesoło.
- Ja cię straszę, panno Evans? - zapytał niewinnym tonem Ash.
- Owszem, panie Ketchum. Niepotrzebnie mnie pan straszysz i takie są tego skutki, że się potem pana boję.
Ash pogłaskał powoli mój policzek palcem i powiedział:
- Spokojnie, panno Evans. Nie zamierzam panią więcej straszyć. A jeżeli niechcący już to zrobiłem, to bardzo teraz za to przepraszam.
- No, ja mam nadzieję, że więcej mi tego nie zrobisz - zachichotałam radośnie i pocałowałem czule usta Asha.
- Jeśli będziesz mnie częściej całować, to tym chętniej będę grzeczny.
- Aha! Więc mam rozumieć, że muszę cię przekupywać pocałunkami, abyś chciał być grzecznym chłopcem?
- No... Można tak to ująć.
Zadziornie pociągnęłam mu czapkę na oczy i powiedziałam wesoło:
- Nie drażnij się ze mną.
- Wcale nie zamierzam tego robić, kochanie - rzekł Ash, poprawiając sobie czapkę - Tak czy inaczej damy sobie oboje radę podczas jutrzejszego konkursu tańca, tego jestem pewien.
- No i taki sposób myślenia mi odpowiada - odpowiedziałam.

***


Następnego dnia oboje szykowaliśmy się na konkurs tańca. Byliśmy nim bardzo podnieceni, choć przy okazji też nieco zdenerwowani z jego powodu, jak to zwykle w takich sytuacjach bywa. Wierzyliśmy jednak w nasze zwycięstwo, a jak mawia mój chłopak, wiara to połowa sukcesu, natomiast drugą połową jest dążenie do zwycięstwa ze wszystkich sił.
Przed wyjściem z domu, Ash zatrzymał się na chwilę w swoim pokoju. Ponieważ jednak długo z niego nie wychodził, to poszłam sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. Zastałam go w chwili, gdy klęczał przy kufrze stojącym w kącie pokoju. Kufer był otwarty, a Ash coś w nim przeglądał.
- Coś się stało? - zapytałam, kiedy to zobaczyłam.
Ash spojrzał na mnie z uśmiechem i powiedział:
- Nie, skądże, najdroższa. Po prostu szukałem tutaj czegoś i nawiedziły mnie wspomnienia.
- Doprawdy? - usiadłam na podłodze obok niego i zapytałam: - A czy wolno mi zapytać, jakież to wspomnienia cię nawiedziły?
Ash zaśmiał się i natychmiast pospieszył z odpowiedzią:
- Naturalnie, że możesz. To nie jest żadna tajemnica.
- W takim razie jakie wspomnienia cię nawiedziły?
Mój chłopak wskazał palcem na zawartość kufra.
- Wspomnienia związane z przedmiotami, które są tutaj schowane.
- Rozumiem. A jakie to przedmioty i z czym się wiążą?
- Wiążą się one z moimi poprzednimi podróżami. Zobacz tylko...
Chwilę potem Ash zaczął po kolei wyjmować z kufra i pokazywać mi różne interesujące przedmioty.


- To tutaj, to wyjątkowa przynęta na ryby. Dostałem ją od Misty wtedy, kiedy opuszczała ona moją drużynę, by zostać Liderką Sali w Azurii.
Obejrzałam ów przedmiot i musiałam przyznać, że rzeczywiście był na swój sposób niezwykły. Swoim wyglądem wyglądała jak karykatura Misty, chociaż słowo „karykatura“ jest raczej nieodpowiednie, bo bardziej pasuje tutaj określenie „miniaturowa wersja“. Ale tak czy siak muszę przyznać, że przynęta wyglądała niesamowicie uroczo.
- Ładne. A inne przedmioty?
Ash uśmiechnął się do mnie i schował przynętę do kufra, następnie wyjął z niego chusteczkę.
- To chusteczka od Misty. Dała mi ją tego samego dnia, co tę przynętę. Obie mają dla mnie szczególną wartość. Myślę, że to rozumiesz... W końcu Misty to była moja pierwsza towarzyszka podróży.
- I twoja pierwsza prawdziwa przyjaciółka - dodałam z uśmiechem na twarzy.
Chłopak spojrzał na mnie i powiedział:
- Wiesz... Co do tego ostatniego, to niekoniecznie. Pierwszą moją prawdziwą przyjaciółką byłaś ty, bo przecież oboje poznaliśmy się wtedy, gdy byliśmy jeszcze dziećmi.
- Ach, no tak! Rzeczywiście! - zaśmiałam się, uderzając lekko w czoło - Masz rację. Zapomniałam o tym. A wracając do twoich pamiątek, co tam jeszcze masz?
Ash schował, a raczej delikatnie złożył chusteczkę do kufra, po czym wyjął z niego połówkę pokeballa.
- To zaś jest symbolem mojej przyjaźni z Garym Oakiem, wnukiem profesora Oaka.
- Gary Oak? Coś mi to mówi - zastanowiłam się przez chwilę - Czy on też nie był na Letnim Obozie Pokemonów profesora Oaka?
- Właśnie tak, Sereno - zaśmiał się Ash - I jeśli się nie mylę, to często sobie z nas żartował, że...
- Że jesteśmy parą narzeczonych! - zachichotałam - Tak, rzeczywiście! Teraz go sobie przypominam.
W tej samej chwili, podobnie jak wcześniej i w Ashu, ożyły we mnie nagle bardzo miłe wspomnienia.

***


- Spokojnie, Różowa Panienko. One nic ci nie zrobią - powiedział Ash do swojej małej przyjaciółki, kiedy to oboje powoli zbliżali się w kierunku jeziora.
Malutka Serena jednak nie podzielała zdania swego przyjaciela i chyba nic dziwnego. Ostatecznie miała ona zaledwie siedem lat i nadal bała się większości Pokemonów. Magikarpy również ją na swój sposób przerażały, szczególnie wtedy, kiedy otwierały te swoje duże pyszczki, jakby chciały ją połknąć w całości. Tak to przynajmniej dla niej wyglądało i chociaż Ash tłumaczył małej dziewczynce, że Magikarpy są zdecydowanie niegroźne, to jednak wolała trzymać się od nich z daleka. Mimo wszystko nie chciała również wyjść na tchórza i to jeszcze w oczach swego rówieśnika i postanowiła za wszelką cenę zwalczyć w sobie lęk. Nawet, gdyby miała tę próbę przypłacić życiem. Nie będzie się poddawać, tylko walczyć, tak jak to robi Ash!
- Na pewno one mi nic nie zrobią? - zapytała Serena, gdy oboje zbliżyli się do brzegów jeziora.
- Oczywiście, że nie - zaśmiał się Ash i spojrzał na dziewczynkę.
Musiał przyznać, że wyglądała ona naprawdę uroczo w tym swoim różowym kostiumie kąpielowym wyszywanym w czerwone serduszka, a także słomkowym kapeluszu na głowie. Widać było wyraźnie, że różowy to był jej ulubiony kolor i zdecydowanie bardzo do niej pasował. Ash zaś wolał niebieski. Nawet spodenki, które miał teraz na sobie, były właśnie tej barwy.
- Ale nie wejdziemy do wody, Ash? - zapytała z obawą w głosie mała Serena.
- Oczywiście, że nie, Różowa Panienko. Zostaniemy tutaj, na brzegu i stąd będziemy je karmić - odpowiedział jej chłopiec.
Dziewczynka odetchnęła z ulgą. Skoro nie mieli wejść do wody, to ona nie musiała się niczego obawiać. Chyba... Mimo wszystko mocno złapała swoją rączką dłoń Asha, żeby w ten sposób poczuć się bezpieczniej. Na szczęście chłopiec nie miał nic przeciwko temu. Wręcz przeciwnie, bardzo mu się to podobało.
- Dobrze, a teraz będziemy je karmić - uśmiechnął się wesoło Ash, po czym pokazał Serenie trzymane przez siebie zielone wiaderko - Widzisz? Tutaj jest taka specjalna karma dla Magikarpów. Profesor Oak mi ją dał.
- A jak będziemy je karmić? - spytała Serena.
- W bardzo prosty sposób - zaśmiał się Ash, ustawiając wiaderko z karmą tak, żeby Serena również miała do niego dostęp - Będziemy ją brać garściami i rzucać im do wody.
- No dobrze. Ale ty pierwszy im rzuć - rzekła Serena.
- Zgoda.
Ash wziął w dłoń garść nieco karmy dla Magikarpów, po czym sypnął ją na powierzchnię jeziora. Chwilę później w wodzie pojawiły się zwabione zapachem jedzenia, Pokemony rybki. Przerażona Serena pisnęła i złapała bardzo mocno Asha za ramię.
- Aaaaa! Ash, boję się! - pisnęła Serena.
- Spokojnie, Różowa Panienko - odpowiedział jej wesoło chłopiec - One nie są groźne. One niej jedzą dziewczynek.
- Ale one mają takie przerażające pyszczki!
- One tak je otwierają, bo chcą jeść. Daj im garść karmy, a zobaczysz, że im będzie smakować. No już... Spróbuj...
Serena wciąż bała się to zrobić, dlatego Ash wziął jej rączkę, zanurzył ją w wiadrze, po czym pomógł dziewczynce zaczerpnąć nieco karmy, po czym sypnąć ją na powierzchnię jeziora. Magikarpy natychmiast zaczęły jeść ów posiłek. Mała Serena, widząc to, pisnęła słodko z radości, po czym sama rzuciła nieco karmy Pokemonom rybkom.
- One jedzą! Smakuje im! - zawołała radośnie.
- Mówiłem! I co? Nadal są groźne? - zapytał dowcipnie Ash.
Serena zarumieniła się lekko i zachichotała, po czym odpowiedziała:
- Nie... Już nie są... Miałeś rację. One nie są straszne.
To mówiąc dziewczynka złapała w swoją dłoń garść karmy i sypnęła ją wesoło do wody. Ash uśmiechnęła się do dziewczynki, po czym również to zrobił. Chwilę później oboje karmili Magikarpy, a na ich twarzach pojawiły się radosne uśmiechy.


- Hej, popatrzcie! To znowu ci narzeczeni! - odezwał się nagle czyiś złośliwy głos.
Ash i Serena zwrócili szybko twarze w kierunku, z którego ów głos dobiegał. Zobaczyli wtedy jakiegoś siedmioletniego, czarnowłosego chłopaka w fioletowych spodenkach, otoczonego wręcz wianuszkiem dziewczynek w kusych kostiumach kąpielowych, które łasiły się do niego zachłannie.
- Gary Oak! Znowu musisz nam dokuczać?! - zapytał złym tonem Ash.
- A ty znowu musisz kręcić się koło tego małego strachajły? - zakpił sobie złośliwie Gary, a dziewczyny wokół niego zaczęły się głośno śmiać.
Ash zacisnął wściekły pięść, gdy to usłyszał. Obecność Gary’ego Oaka często działała na niego jak czerwona płachta na Taurosa. Chłopak zawsze celowo go prowokował, a potem podle napawał się widokiem zdenerwowanego młodego Ketchuma. Do tego jeszcze zawsze otoczony był wianuszkiem dziewczyn, które chwaliły go i wiecznie za nim chodziły potwierdzając bezmyślnie wszystko, co tylko powiedział. Ten chłopak zdecydowanie zasłużył sobie na nauczkę. Ash miał nadzieję kiedyś mu ją dać.
Widząc zaciskającą się pięść swego przyjaciela Serena szybko złapała go za rękę.
- Ash, proszę. Nie rób tego. Nie bij się z nim! - powiedziała cienkim, niemalże zapłakanym głosem - Proszę, nie rób tego!
- Tak, słuchaj tej swojej zapłakanej księżniczki, wielki rycerzu! - śmiał się dalej Gary, a dziewczyny wokół niego zawtórowały mu piskliwie.
- Ash, proszę! - błagała Serena, patrząc przy tym na swego przyjaciela swymi zapłakanymi oczami.
Nie chciała, żeby chłopak bił się z Garym. Wiedziała, że to nic nie da. Ten chłopak i tak nie zmieni o niej zdania, a bójka z nim tylko zepsuje relacje Asha z profesorem Oakiem, który był przecież dziadkiem tego zarozumiałego gnojka. Profesor bardzo lubił młodego Ketchuma, ale Serena, mimo swego młodego wieku wiedziała, że na pewno to się skończy, jeśli chłopak pobije jego wnuka.
Ash Ketchum nie miał ochotę darować Gary’emu Oakowi kolejnych zniewag pod swoim adresem, jednak obecność jego małej przyjaciółki działała na niego niezwykle kojąco, dlatego ostatecznie opuścił powoli pięść i machnął lekceważąco ręką na swego oponenta.
- Masz rację. Szkoda czasu na niego - powiedział Ash i odwrócił wzrok w kierunku jeziora, by dalej karmić Magikarpy.
- No proszę, Ash posłuchał tej małej, różowej beksy! Ash, ty chyba ją bardzo kochasz, co?! - kpił sobie dalej Gary Oak, a dziewczyny wokół niego wybuchły gromkim śmiechem.
- Kochasz ją? Kochasz tę małą płaksę?! Powiedz nam, proszę! - śmiały się wielbicielki młodego Oaka.
Mała Serena zarumieniła się mocno na twarzy, nie wiedząc, co ma w tym momencie zrobić. Ash zaś zaciskał zęby w bezsilnej złości. Wiedział, że nie może rzucić się na Gary’ego i go zmasakrować, gdyż skrzywdziłby w ten sposób Serenę, która nigdy by mu tego nie wybaczyła. Postanowił zatem ignorować zachowanie swego rywala i jego wielbicielek.
Panna Evans jednak nie zamierzała odpuścić Gary’emu zniewag i w końcu, nabrawszy wcześniej odwagi, przeszła do działania.
- Jesteście wstrętni! - wrzasnęła wściekłym tonem w kierunku chłopaka i jego wielbicielek - A Ash jest sto razy lepszy od was, bo jego naprawdę ktoś lubi, a was nie!
Dziewczyny zaczęły jeszcze głośniej ryczeć ze śmiechu, gdy usłyszały jej słowa, zaś Gary zakpił sobie:
- Jego ktoś lubi? Niby kto? Chyba takie beksy jak ty!
Serena zła pokazała mu język. Ash zaś uśmiechnął się delikatnie.
- Nie zwracaj na nich uwagi. Zazdroszczą nam po prostu i tyle - powiedział lekceważącym tonem - Wracajmy do zabawy.
- Właśnie! Wracaj już lepiej do zabawy ze swoim narzeczonym, panienko w słomkowym kapeluszu! - zawołał Gary - Chodźcie, dziewczyny. Zostawmy tych narzeczonych samych. Nie potrzebujemy ich towarzystwa.
- Narzeczonych! Ale heca! Nasz Ash ma narzeczoną! Ash ma narzeczoną! Narzeczony i narzeczona! Narzeczona i narzeczona! - chichrały ciągle jak opętane wielbicielki Gary’ego.
- Dbaj lepiej o swoją dziewczynę, Ash, bo może kiedyś ci ją odbiję! - krzyknął jeszcze na pożegnanie Gary - Jak oczywiście będę chciał!
Ash miał ochotę rzucić w niego kamieniem, ale widząc błagalną minę Sereny zrezygnował z tego.
Tymczasem Gary oraz jego wielbicielki odeszli w swoją stronę, rycząc przy tym na całe gardło złośliwą piosenkę:

Ash z Sereną na plaży się spotkali.
Potem długo się całowali.
Najpierw miłość, potem ślub.
A na końcu dziecko siup!

Serena zarumieniła się na całej twarzy, kiedy to usłyszała. Ash natomiast zacisnął zęby ze złości, ale dalej karmił Magikarpy chcąc zapanować w ten sposób nad gniewem. Udało mu się to i już po chwili odzyskał spokój ducha. Serena zaś złapała go mocno pod ramię, po czym pomagała mu w tej zabawie. Chwilę później oboje zapomnieli o tym, co się stało i opowiadali sobie nawzajem wesołe historie, a następnie wskoczyli radośnie do jeziora, gdzie zaczęli sobie pływać pomiędzy bardzo zdumionymi ich zachowaniem Magikarpiami.
- Ash... Powiedz mi... Czy ty mnie lubisz? - zapytała Serena, kiedy już wracali do obozu.
- Oczywiście, że cię lubię, Różowa Panienko - odpowiedział jej Ash.
Cały on. Ciągle nazywał ją w ten uroczy sposób. Różowa Panienka. Wiedział doskonale, jak miała na imię, w końcu profesor Oak kilkakrotnie wymieniał je w jego obecności, jednak najwidoczniej wciąż wolał nazywać Serenę tym uroczym przydomkiem, którym ją obdarował podczas ich pierwszego spotkania. Możliwe też, że zapomniał, jak Serena ma na imię. W końcu ona sama nigdy mu tego nie powiedziała, a profesor Oak mówił mu to tylko pierwszego dnia, gdy Ash znalazł Serenę w lesie i odprowadził do obozu. Wymienił je co prawda kilka razy, ale nie jest wykluczone, że Ash mógł mimo to zapomnieć, jak jej na imię. Dziewczynka jednak nie miała o to do niego żalu.
- I już zawsze będziemy przyjaciółmi, prawda? - zapytała Serena z nadzieją w głosie.
- Oczywiście, że tak. A gdy już będziemy duzi, to zrobimy Gary’emu na złość i pobierzemy się! - zachichotał wesoło Ash.
- Tak! To jest cudowny pomysł! - odpowiedziała Serena i przytuliła się mocno do Asha - Tak bardzo cię lubię, Ash!
- Ja ciebie też lubię, moja mała Różowa Panienko. Ja ciebie też.

***


Powoli powróciłam do rzeczywistości i uśmiechnęłam się do Asha.
- Tak, Gary Oak. Doskonale go pamiętam - powiedziałam wesołym tonem - Strasznie nam dokuczał.
- Jednak my się tym wcale nie przejmowaliśmy - rzekł na to czule Ash - A przynajmniej ty tego nie robiłaś, bo ja miałem ochotę go zmasakrować.
- Dobrze, że tego nie zrobiłeś - zaśmiałam się słysząc jego słowa - Jeszcze by cię obciążyli kosztami pogrzebu.
Oboje wybuchliśmy radosnym śmiechem.
Ash później spojrzał ponownie na połówkę pokeballa i zaczął mówić:
- Gary Oak zawsze lubił się ze mną drażnić i ze mnie kpić. A już szczególnie uwielbiał zawsze podkreślać, że jest o krok przede mną. Wiedział, że jego słowa trafiają na podatny grunt, dlatego też to robił. Teraz, po latach, gdy o tym myślę, to wiem, że tak właśnie było. On mnie drażnił, ponieważ bardzo dobrze wiedział, że mnie tym wkurzy. Gdybym więc nie reagował na jego zaczepki, to przestałby w końcu tak robić. Ale niestety... Ja dawałem mu się rozdrażnić, a on bezczelnie to wykorzystywał. Dopiero po latach, kiedy wreszcie go pokonałem w jednej bitwie Pokemonów, Gary mnie docenił jako godnego tytułu trenera. Obaj pogodziliśmy się wówczas, a jakiś czas później zostaliśmy przyjaciółmi. Wtedy daliśmy sobie te dwie połówki pokeballa. To symbol zawartej przez nas przyjaźni, jak i również małej rywalizacji, którą od czasu do czasu między sobą prowadzimy. Ale to już nie jest tak chora rywalizacja, co kiedyś. Teraz to jest po prostu zwyczajna, sportowa rozgrywka.
- I bardzo dobrze. Cieszę się, że obaj już się lubicie - zaśmiałam się - Chociaż za tego jego żarty to i tak nadal chętnie rozkwasiłabym mu nos.
Ash parsknął śmiechem i powiedział:
- Nie tylko ty tak masz. Mnie czasami też nachodzą takie zbrodnicze myśli. Ale lęk przed pokrywaniem kosztów pogrzebowych jest większy niż niechęć do kogokolwiek.
Teraz to ja się zaśmiałam.
Ash schował kolejną pamiątkę do kufra, po czym wyjął z niego połowę wstążki.
- A to? Co to jest? - zapytałam z zainteresowaniem.
Mój chłopak szybko pospieszył z wyjaśnieniami.
- To jest pamiątka po May. Ta wstążka była nagrodą w olimpiadzie, w której oboje braliśmy udział. Zremisowaliśmy, dlatego jako symbol naszej przyjaźni oraz wspólnego zwycięstwa przecięliśmy ją na pół.
- To bardzo miłe - powiedziałam.


- Owszem. A zobacz to...
Ash schował do kufra wstążkę, a następnie wyjął z niego fioletową opaskę na głowę.
- A to dostałem od Dawn, gdy zakończyliśmy podróż po Sinnoh. To opaska na czoło. Noszę ją czasami, a zwłaszcza wtedy, kiedy jestem przeziębiony.
- Jak to? - zdziwiły mnie jego słowa.
- Widzisz... Ta opaska świetnie ogrzewa mi uszy oraz skronie. Czasami na jesień łapałem zapalenie ucha i wtedy zwykle robiłem sobie opatrunek, wkładałem go do ucha i zakładałem opaskę, która opatrunek wręcz doskonale przytrzymuje. No, a czasami też używałem ją do ćwiczeń. Wiesz, bieganie i takie tam.
- Rozumiem cię - uśmiechnęłam się - Bardzo praktyczny prezent. A ty? Czy dałeś coś Dawn na pamiątkę?
- Tak. Swoją czapkę z daszkiem. Mam ich kilka, każda ma dla mnie wartość emocjonalną, ale jedną z nich dałem swojej przyjaciółce z Sinnoh.
- A mnie byś dał jedną? - zapytałam z zainteresowaniem.
Ash uśmiechnął się do mnie wesoło.
- Oczywiście - powiedział - Nie mam nic przeciwko temu. Mam ci ją dać już teraz?
- Nie, nie teraz. Może później. Czy masz jeszcze jakieś pamiątki po swoich przyjaciołach?
- Kilka.
To mówiąc schował opaskę do kufra, z którego następnie wyjął jeszcze parę przedmiotów będących dla niego pamiątkami z dawnych przygód, a na końcu wydobył z kufra rulonik papier i podał mi go. Bardzo zaintrygowana rozwinęłam rulon i zobaczyłam, że to kartka papieru, na którym ktoś sprawną ręką narysował Asha i Pikachu.
- Wow! Jakie ładne! Przecież to ty i Pikachu! Ktoś ma naprawdę wielki talent! - zawołałam szczerze zachwycona - Kto to rysował?
- Latias.
Spojrzałam na niego zaintrygowana tym, co powiedział.
- Latias? Ale chyba nie „ta“ Latias?
- Właśnie ta.
- Niesamowite! Latias?! Ta Latias?! Mityczny Pokemon płci żeńskiej, który ponoć przynosi szczęście każdemu, kto go ujrzy?
- Właśnie o niej mówię. Choć czy przynosi szczęście, to ja nie wiem. Ale tak, właśnie o niej tutaj mowa.
Zdumiona otworzyłam szeroko usta ze zdumienia. Ash widząc to, delikatnie się uśmiechnął.
- Spodziewałem się takiej reakcji po tobie. Ale mimo wszystko zamknij lepiej buzię, bo nie jesteś Magikarpem.
Posłuchałam jego rady i zapytałam:
- Kiedy poznałeś Latias?
- To było parę lat temu. Razem z Misty i Brockiem podróżowałem po świecie. Trafiliśmy do miasta Alto Mare, zwanego też Wysokim Morzem. Piękne miejsce. Cało miasto to jedne wielkie kanały. Ludzie pływają po nim gondolami...
- Wyobrażam sobie - mruknąłem nieco niezadowolona tym, że Ash bawi się w opisywanie miasta zamiast przejść do rzeczy - Ale mógłbyś się sprężać?
Ash zaśmiał się i usiadł na łóżku, patrząc na mnie.
- Masz rację, przepraszam. Lepiej będę mówił do rzeczy.
- No, ja myślę.
Chłopak zachichotał, po czym zaczął mówić:
- W tym właśnie mieście, Misty wzięła udział w wodnych wyścigach, które wygrała. Po nich udaliśmy się całą trójką na lody, ale po drodze Pikachu poszedł napić się wody z poidła dla Pokemonów. Spotkał przy nim tajemniczą dziewczynę w brązowych włosach, zielonej bluzce i białej spódniczce. Dziewczyna pomogła mu napić się wody, a kiedy się do nich zbliżyłam, ta zaintrygowana podeszła do mnie i zaczęła się we mnie dziwnie wpatrywać, po chwili jednak pobiegła w swoją stronę. Zdziwiło mnie zachowanie tej dziewczyny, ale zlekceważyłem to. Nagle Pikachu pobiegł w tym samym kierunku, co nieznajoma. Ruszyłem biegiem za nim i zobaczyłem, że dziewczynę zaatakowały jakieś dwie starsze od niej babki. To były Annie i Oakley i pracowały dla Giovanniego.




- Giovanniego? Szefa Zespołu R? - zdziwiłam się.
- Nie inaczej. Dla niego pracuje przecież wiele takich drużyn zła. Wszystkie one tworzą grupę przestępczą znaną jako organizacja Rocket. Tak przynajmniej mówiła mi porucznik Jenny.
- Ale czego te dwie złodziejki chciały od tej tajemniczej dziewczyny?
- Zaraz się dowiesz. A więc dalej było tak, że ja i Pikachu spuściliśmy manto Annie i Oakley, po czym porwaliśmy dziewczynę i uciekliśmy z nią. Dziewczyna jednak zniknęła, gdy tylko się odwróciłem. Nie podziękowała mi nawet za pomoc. Zasmuciło mnie to, ale pomyślałem, że nie ma co się przejmować. Znalazłem więc Misty i Brocka, a potem poszedłem razem z nimi zwiedzać miejscowe zabytki. Oprowadzał nas po nich staruszek imieniem Lorenzo, który produkował w tym mieście gondole. Podczas zwiedzenia miejscowego muzeum zauważyłem nagle dziewczynę, która malowała właśnie obraz. To była Bianka, wnuczka Lorenza. Rozpoznałem ją jako osobę, którą ocaliłem, więc podbiegłem do niej i zapytałem, czemu wtedy zniknęła mi z oczu. Ale ona popatrzyła na mnie zdumiona, po czym powiedziała: „O co ci chodzi? Nie znam cię!“ i odeszła.
- Tak powiedziała? Bardzo dziwne.


- Tak... Ale ledwie odeszła, pobiegłem za nią. Nie mogłem jej znaleźć, lecz po chwili ona sama mnie znalazła. Uśmiechała się tajemniczo, po czym dała mi znak ręką, abym poszedł za nią. Zrobiłem to i trafiliśmy razem do jakiegoś domu, a właściwie do ogrodu, który przylegał do tegoż domu.
- I co było dalej?
- Dalej było tak, że ta tajemnicza dziewczyna, wciąż nie mówiąc ani słowa, wskoczyła na huśtawkę i zaczęła się huśtać. Chwilę później jednak mnie i Pikachu zaatakował jakiś Pokemon. Zaczęliśmy się przed nim bronić, ale nic to nie dało. Gdy już było gorąco, to nagle tajemnicza dziewczyna stanęła między mną a moim napastnikiem nie pozwalając, żeby ten mnie atakował. Wówczas przyjrzałem się Pokemonowi i zauważyłem, że to Latios, jeden z dwóch Pokemonów-bliźniaków mieszkających od dawna w tym mieście. Chwilę później zjawiła się kolejna osoba. Była to...
- Kto?
- Nie uwierzysz, jak ci powiem. Tą osobą był... Sobowtór mojej tajemniczej nieznajomej.
- Sobowtór? - nie mogłam wyjść z szoku, gdy to usłyszałam.
- Właśnie tak. Sobowtór - Ash pokiwał głową na znak potwierdzenia - Różnił się on od mojej tajemniczej nieznajomej tylko tym, że miał beret na głowie, sztalugi pod pachą i umiał mówić. Moja nieznajoma była bowiem niemową. Co jednak najdziwniejsze, to owa panna malarka, która właśnie przyszła do ogrodu, nie zdziwiła się wcale tym, że ma sobowtóra. Była jedynie zła, że ja i Pikachu tu jesteśmy. Chwilę później zjawił się Lorenzo i wszystko stało się jasne. Malarką była Bianka. To ją widziałem malującą i to ona powiedziała mi: „Nie znam cię!“. Z kolei ta moja tajemnicza nieznajoma miała na imię Latias i była Pokemonem, bliźniaczką Latiosa.
- To niesamowite - powiedziałam - Naprawdę niesamowite. Więc dziewczyna, którą spotkałeś przy tym poidle i którą ocaliłeś, to była Latias w ciele Bianki?



- Właśnie tak. Lorenzo widząc, jak Latias mi ufa, postanowił wraz z wnuczką również mi zaufać oraz wyjawił mi wielki sekret, którego oboje strzegli. Latios i Latias mieszkali z Lorenzem oraz Bianką i pozostawali pod ich opieką. Nikt o tym nie wiedział. Lorenzo zaś miał również ukrytą w fontannie, wybudowanej na środku swojego ogrodu, magiczną kulę, zwaną Kulą Duszą, która swoją mocą chroniła całe miasto. W kuli tej była ukryta dusza Latiosa seniora, ojca Latiosa i Latias, który kiedyś oddał życie w obronie Alto Mare. Dusza ta nadal sprawowała pieczę nad miastem oraz swoimi dziećmi. Lorenzo opowiedział mi to, ponieważ ocaliłem życie Latias i zdobyłem jej przyjaźń, a to oznaczało dla niego, że można mi zaufać. Nie muszę chyba mówić, że czułem się tym zaszczycony.
- Rozumiem. Ale czemu Latias wyglądała jak Bianka?
- Ponieważ Latias umie przybierać ludzką postać, a ponieważ Bianka była jej jedyną przyjaciółką, to mityczna Pokemonka zamieniała się w nią, kiedy chciała wyjść na miasto.
- Ach, więc to tak działało. I to już koniec opowieści?
- Jeszcze nie.
- A co było dalej?



- Dalej wydarzyło się to, że Bianka odwiozła mnie motorówką do Centrum Pokemon. W nocy jednak obudził mnie nagle Pikachu. Ocknąłem się ze snu i zobaczyłem Biankę, która nie wiedzieć jak trafiła do naszego pokoju. Kiedy jednak zapytałem ją, co się stało i skąd się tutaj wzięła, rzuciła mi się na szyję i zaczęła płakać w moje ramię. Nie mówiła ona nic, choć poruszała ustami. Wówczas zrozumiałem, że mam do czynienie nie z Bianką, ale z Latias. Obudziłem więc Misty i Brocka i wyjawiłem im, kim jest nasz gość. Chyba nie chcieli mi uwierzyć, ale gdy Latias przybrała swoją prawdziwą postać, to zaraz uwierzyli. Latias zaś skontaktowała się mocą swego umysłu z Latiosem. Ten zaś przesłał jej obraz, który widzi własnymi oczami, a Latias przekazała go nam.
- To one tak potrafią? Niesamowite!
- A żebyś wiedziała, że niesamowite. Ale do rzeczy. Gdy zobaczyliśmy to, co widział Latios, przeraziliśmy się. Okazało się, że Latios oraz Bianka i Lorenzo zostali schwytani przez Annie i Oakley, które zdobyły również Kulę Duszę. Z jej pomocą uruchomili MOA, taką maszynę mogącą chronić miasto lub je zniszczyć. Dzięki tej oto maszynie obie chciały pochwycić Latias, a przy okazji również zabić każdego, kto im stanie na drodze. Mocą Kuli Duszy sprawili, że wszystkie domy stały się więzieniem i nikt nie mógł do nich wejść ani też wyjść.
- Jak to zrobiły?
- Sprawiły, że drzwi i okna wszystkich budynków zarosły jakimś żelaznymi pnączami. Nie pamiętam wszystkich szczegółów, ale pamiętam, że widząc, co się święci ja, Pikachu i Latias wyskoczyliśmy w ostatniej chwili przez okno z Centrum Pokemon, wsiedliśmy do gondoli i ruszyliśmy z pomocą Latiosowi. Zaatakowały nas wówczas dwa mityczne Pokemony, które Annie i Oakley ożywiły mocą magicznej kuli i kazały im pochwycić Latias, a przy okazji także zabić mnie. Na szczęście we trójkę pokonaliśmy ich i dostaliśmy się do pomieszczenia, w którym Lorenzo, Bianka i Latios zostali uwięzieni. Uwolniliśmy ich i stoczyliśmy walkę z Annie i Oakley. Pokonaliśmy je, ale podczas bitwy moc Kuli Duszy wyczerpała się całkowicie.
- Wyczerpała się?




- Niestety. Dusza Latiosa seniora straciła wszystkie swoje moce i opuściła ją. Maszyna MOA przestała działać, a całe miasto wyschło, ale nie to było najgorsze.
- A co było najgorsze?
- Najgorsze było to, że już chwilę później w kierunku miasta zaczęła płynąć wielka fala, ogromne tsunami, które mogło zatopić Alto Mare. Na szczęście Latios i Latias wykorzystali swoje moce, żeby woda jedynie przywróciła miastu kanały, dzięki którym ono istniało. Niestety, wysiłek ten osłabił Latiosa do tego stopnia, że biedak umarł.
Przerażony zasłoniłam sobie usta dłońmi.
- Boże... Boże kochany... Latios umarł?
Ash pokiwał smutno głową.
- Tak. Latios, podobnie jak wcześniej jego ojciec, zginął w obronie miasta, zaś jego dusza ukryła się w tej samej magicznej kuli, w której kiedyś żył duch Latiosa seniora. Kulę tę Lorenzo ponownie ukrył w fontannie swojego ogrodu, Annie i Oakley trafiły do więzienia, zaś ja z Misty oraz Brockiem wyruszyliśmy w dalszą podróż. Przed wyjazdem popłynęliśmy łodzią do domu Lorenza, aby pożegnać się z nim i Bianką. Ale Bianki nie było, bo poszła na targ. Zasmuceni popłynęliśmy w kierunku oceanu, jednak nagle na jednym moście zauważyliśmy Biankę machającą nam wesoło ręką. Zatrzymaliśmy się zatem na przystani, żeby ją pożegnać. Ja wyszedłem z łodzi i podszedłem do Bianki, która podbiegła do mnie z uśmiechem na twarzy. Zapytałem ją, co słychać, ale ona nic mi nie odpowiedziała. Uśmiechała się tylko tajemniczo. Po chwili takiego milczenia oraz patrzenia sobie w oczy wręczyła mi ten rysunek, który właśnie oglądasz, a następnie pocałowała mnie w policzek. Długo i czule. Wtedy właśnie domyśliłem się, że to nie jest Bianka, ale Latias.
Zachichotałam wesoło, kiedy Ash mi to powiedział. Wyglądał na wyraźnie zawstydzonego tym, co mówi. Ja osobiście nie zamierzałam być wcale zazdrosna o jego poprzednie „związki“ czy też inne historie miłosne z jego udziałem. W końcu było to długo przede mną. No, chociaż w sumie, jak tak sobie o tym pomyślę, to skoro się znamy od siódmego roku życia, to miało to miejsce już za mojej kadencji. Ale ostatecznie przecież wtedy nie byłam jeszcze jego dziewczyną, nie było więc najmniejszych powodów do zazdrości. Poza tym cała opowieść wydawała mi się naprawdę bardzo romantyczna.
- I co było dalej, mój ty Casanovo? - zachichotałam wesoło.
Ash lekko się zarumienił i powiedział:
- Oj tam, zaraz Casanova. To już gruba przesada. Po prostu Latias to była pierwsza dziewczyna, która mnie pocałowała z miłości.
- Z miłości, tak? - zapytałam wesołym tonem - A jesteś pewien, że to była miłość?
- No cóż... Nie mogę tego wiedzieć na pewno, bo ona nigdy mi tego wprost nie powiedziała, ale wiesz... Takie rzeczy się czuje.
- No, ja myślę, że się czuję. No i jak się wtedy czułeś?
Ash roześmiał się.
- Sam nie wiem. To było niesamowicie przyjemne, cudowne uczucie. Miałem wtedy dwanaście lat, prawie trzynaście. Pierwszy raz się całowałem, znaczy tak na poważnie. Nie umiem nazwać tego, co wtedy czułem. Jedno jest pewne. To było wspaniałe.
Popatrzyłam na Asha z przymrużeniem oka.
- I naprawdę Latias była pierwszą dziewczyną, która cię pocałowała?
- No, właściwie to nie. Pierwszą, która mnie pocałowała byłaś ty, kiedy się żegnaliśmy przed powrotem do domu z Letniego Obozu Pokemonów profesora Oaka.
- Tak, pamiętam. Słodki buziaczek.
- No... I to jeszcze jak. Potem całowała mnie moja droga szkolna koleżanka, Scarlett, gdy mieliśmy po dziewięć lat. Oboje mieliśmy do siebie słabość. Później zrobiła to chyba Melody z Wyspy Shamouti, ale to się nie liczy. To nie była miłość, a jedynie taki uroczy, tradycyjny, powitalny całus, jak sama określiła to, co zrobiła.


- Uhm... Jasne. A Pikachu siedzi i zawija w sreberka.
- Że co, proszę? - zaśmiał się Ash - Co ty mówisz?
- To, że nawet jeśli Melody tak ci powiedziała, to nie znaczy, że to musi być prawda - wyjaśniłam Ashowi - Ale mniejsza z tym. No, czyli Latias cię pocałowała i co było dalej?
- Nic. Uśmiechnęła się znowu i uciekła.
- Tak po prostu?
- Tak. Tak po prostu.
Zaśmiałam się wesoło słysząc jego słowa.
- No, to była niezła scenka. Szkoda, że tego nie widziałam.
- Ale widzieli za to Misty i Brock. Ten drugi z wrażenia o mało nie wypadł z łodzi.
Śmiałam się coraz bardziej, gdy to słyszałam.
- No to nieźle. A Misty?
- Była zdumiona, a potem zadała pytanie, które prawdę mówiąc dręczyło nas wszystkich.
- Jakie?
- Zapytała Brocka: „Zaraz! To była Bianka czy Latias?!“. Brock zaś jej na to odpowiedział: „Nie wiem, ale z zazdrości aż mnie skręca!“.
Słysząc ostatnie słowa tej opowieści poczułam, że mnie samą zaczyna lekko skręcać, ale ze śmiechu i dopiero jakoś po minucie zdołałam się uspokoić na tyle, żeby zapytać:
- A ty, mój kochany romantyku, jak uważasz? 
- No cóż... Obie były do siebie niezwykle podobne, jak i również tylko Bianka umiała rysować. Ale jednak...
- Ale jednak?
- Jednak sądzę tak, jak już powiedziałem wcześniej... To musiała być Latias. Uważam tak z dwóch powodów. Po pierwsze, nie miała na głowie beretu, a kiedy wcielała się w Biankę, to brak tego nakrycia głowy był najlepszym sposobem na rozróżnienie obu dziewczyn. Po drugie Latias mogła, przybierając postać Bianki, opanować kilka jej umiejętności, w tym rysowanie. Po trzecie dziewczyna, która mnie pocałowała, nic nie mówiła w chwili naszego pożegnania. Po czwarte zaś tylko Latias miała powód, aby to wszystko zrobić. W końcu znaliśmy się bardzo dobrze, z Bianką natomiast o wiele słabiej.
- Rozumiem. Widziałaś ją jeszcze kiedyś?
- Nie, nigdy więcej jej nie spotkałem. Ale wspomnienie o niej nigdy mnie nie opuściło.
Wstałam powoli z podłogi i poklepałam Asha po ramieniu.
- Och, mój ty romantyku. Jakie ty miałeś ciekawe, miłosne przygody.
- No! Niczego sobie - zaśmiał się Ash.
- Tak, ale lepiej już chodźmy, bo spóźnimy się na konkurs taneczny.
- Słusznie, Sereno. Pora kończyć już te nasze wspominki i powrócić już do rzeczywistości. A w niej mamy pewne zawody do wygrania.
- Dokładnie tak, Ash! Dokładnie!





C.D.N.






1 komentarz:

  1. Hej to ja wierna czytelniczka Ania z NK! :)
    Wreszcie powróciłam w poszukiwaniu bardzo ciekawej historii i jak widzę nie zawiodłam się. :)
    Pomysł z konkursem tańca jak najbardziej przypadł mi tutaj do gustu, świetny na serio. :) Ash i jego próba nauczenia się czegokolwiek od Sereny w kwestii tańca - niektóre sceny naprawdę rozbawiają. :D
    A późniejsze wspomnienia pozwoliły na przypomnienie sobie poprzednich częśći POKEMONÓW jak i poznać poprzednie towarzyszki Asha. :) Pomysł ogólnie rzecz biorąc jak najbardziej trafiony.
    Z niecierpliwością przejdę do kolejnych części przygody, bo widzę, że będzie się sporo działo. :)
    Pozdrawiam serdecznie! :) :*

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...