środa, 20 grudnia 2017

Przygoda 013 cz. I

Przygoda XIII

Skarb wujaszka cz. I


- Dam funta za twoje myśli - powiedziałam wesoło, patrząc przy tym na zamyśloną twarz mego ukochanego.
Ash uśmiechnął się do mnie delikatnie, bo z łatwością rozpoznał, skąd pochodzi cytat, którego właśnie użyłam, dlatego też odpowiedział na niego należytą odezwą, a ta brzmiała tak:
- W Ameryce daliby mi za nie centa i chyba tyle są warte.
- Pozwól, że ich przebiję - odparłam na to.
Po tych słowach oboje wybuchnęliśmy śmiechem, a ja mocno wtuliłam się w Asha, który objął mnie czule za ramiona. Poczułam wtedy, że oboje doskonale się rozumiemy, dzięki czemu tworzymy bardzo, ale to naprawdę bardzo szczęśliwy związek. Oczywiście podstawą tego, że nasz związek jest udany pozostał fakt, że się kochamy, jednak sama miłość to jeszcze nic, jak zwykła mawiać Delia, a Ash często za nią to powtarza, z czym ja także się zgadzam. Zdaniem mojego ukochanego oraz jego matki w każdym związku oprócz miłości (która jest w tej sprawie czymś tak oczywistym, że nawet nie trzeba o niej wspominać) liczy się też zaufanie i zrozumienie. Te trzy cechy tworzą prawdziwie udany związek. Z całą pewnością to prawda, gdyż mój związek z Ashem podparty jest właśnie tymi filarami.
Myśli na ten właśnie temat krążyły po mojej głowie, kiedy tak razem ze swoim chłopakiem chodziłam sobie po najbliższej okolicy korzystając z tego, że mamy nareszcie sporo wolnego czasu dla siebie. Wcześniej z tym czasem różnie bywało, jednak od ostatnich opisanych przeze mnie wydarzeń sprawy te zmieniły się na lepsze.
W weekendy restauracja „U Delii“, jak powszechnie wiadomo, działała zawsze krócej, więc my, jej pracownicy mieliśmy więcej dla siebie czasu niż w inne, zwykłe dni. Wskutek urozmaicenia naszego miejsca pracy popisami artystycznymi przybyło nam obowiązków, ale na całe szczęście te występy miały miejsce tylko od czasu do czasu. Prócz tego Delia Ketchum z powodu owych występów ustaliła nam wszystkim dokładnie zmiany, czyli jak każdy z jej pracowników ma pracować i w jakich godzinach. Jak wiadomo oprócz mnie i Asha w lokalu „U Delii“ pracują również Clemont, Bonnie, Misty, Brock, Dawn, Melody oraz Latias. Prócz nich w restauracji znajdował się też personel złożony z kilku kelnerów i kelnerek. Nie był on zbyt ogromny z tego powodu, że Delia, choć zamożna, nie była w stanie opłacić dużej ilości pracowników, co sprowadzało się do tego, że nie mogła ona też dawać nam mnóstwo wolnego czasu. Już i tak szła nam na rękę, gdy ja i Ash tropiliśmy wszelkiego rodzaju zbrodniarzy, co przecież skutkowało niejednokrotnym opuszczaniem przez nas miejsca pracy w tzw. pro publico bono, choć i tak zawsze odrabialiśmy każdy przymusowy urlop porządnie przeprowadzoną robotą w jej lokalu. Jak więc mówiłam, Delia szła nam mocno na rękę pozwalając, aby nasza drużyna detektywistyczna mogła brać sobie urlop na czas prowadzenia śledztwa, ale jak wiadomo nie mogliśmy nadużywać jej dobroci. W końcu chodziło tutaj o jej lokal, który co prawda przynosił dochody, lecz niestety nie tak duże, żeby Delia mogła zwiększyć liczbę swego personelu. Z tego powodu dotychczas wszyscy pracowaliśmy w taki sposób, że zaczynaliśmy pracę rano po śniadaniu, a kończyliśmy późnym popołudniem, a niekiedy dopiero wieczorem. Wszyscy także pracowaliśmy razem o tej samej porze. To się jednak zmieniło na lepsze, a wszystko dzięki wydarzeniom, które opisałam wam w ostatniej historii.
Dla przypomnienia wyjaśnię, że chodziło w tej sprawie o to, iż Ash został niesłusznie oskarżony o współpracę z Zespołem R. Musiał wówczas uciekać i ukrywać się przed policją, aby potem po cichu, z drobną pomocą moją i reszty naszej paczki, udowodnić swoją niewinność. Nie było to wcale łatwe, tym bardziej, że mój ukochany wciąż miał na karku organy ścigania, ale udało mu się w jakiś sposób przetrwać ten ciężki okres i dowieść swej niewinności, a prócz tego też wsadzić za kratki sprawcę swego niesłusznego oskarżenia - burmistrza Alabastii, który okazał się być agentem organizacji Rocket. Ujawnienie tego faktu nie tylko oczyściło Asha ze wszystkich zarzutów, ale także uczyniło z niego bohatera. Mieszkańcy Alabastii zaczęli walić do restauracji „U Delii“ drzwiami i oknami. Niejeden młody człowiek również chciał się zatrudnić jako kelner u pani Ketchum, żeby tylko móc poznać osobiście jej słynnego syna. W ciągu tych kilku dni, które minęły od wyżej opisanych wydarzeń, dochody Delii Ketchum tak się podniosły, że zaryzykowała i zwiększyła mocno personel przyjmując do siebie niejednego zapaleńca, który koniecznie chciał u niej pracować oraz poznać jej jakże bohaterskiego syna. Dzięki tym wszystkim zapaleńcom liczba personelu się zwiększyła, Delia mogła zmienić na lepsze warunki naszej pracy, a Ash i ja mieliśmy więcej czasu dla siebie.
Krótko mówiąc nasza sytuacja w restauracji „U Delii“ zaczęła więc wyglądać inaczej niż dotychczas. Kelnerzy i kelnerki, do których zaliczała się większa część naszej paczki, przychodzą wyłącznie na wyznaczone im wcześniej zmiany, personelu bowiem jest u nas już tyle, iż można sobie na to pozwolić, aby ktoś kogoś zmieniał. Jedynie Clemont i Brock, jako że są oni kucharzami, zostają w kuchni na cały dzień, ale ci dwaj również mieli więcej czasu dla siebie. Dzieje się tak w dużej mierze dlatego, że do pomocy doszła im spora grupka pomocników. Wcześniej mieli ich oni zaledwie trzech, teraz mają tak z dziesięciu. Podobnie rzecz się ma z kelnerami. Ash jako szef personelu miał pod sobą więcej ludzi niż przedtem, co skutkowało tym, że jego obowiązki nieco wzrosły, ale na szczęście pracował on na tyle prężnie, iż miał też więcej wolnego czasu, bo szybciej się z pracą uwijał. Zresztą Delia, kiedy kończyła się zmiana jej syna, sama zawsze wszystkiego doglądała i musiała przyznać, że zaufanie synowi w tak ważnej dla niej sprawie jak zarządzanie personelem nie było wcale złą decyzją.
Co do mnie, to choć razem z Delią dużą część swej zmiany spędzałam na pieczeniu ciast, to jednak przy każdej nadarzającej się okazji uciekałam do kuchni, aby pogadać nieco z naszymi przyjaciółmi i pożartować sobie z nimi. Żarty nasze sprawiały, iż czuliśmy wszyscy, że żyjemy oraz dodawały nam radości tak przecież niezbędnej nam wszystkim.
Jak więc widać, wszystko zmierzało wyraźnie ku dobremu w chwili, gdy tak sobie wędrowałam wtulona w ramię Asha.


Gdy więc tak szliśmy we dwoje po zakończeniu swojej zmiany, ciesząc się tym jakże pięknym, sierpniowym popołudniem, to mieliśmy w głowach same radosne myśli. Trudno chyba nam się dziwić. Mieliśmy wszak wiele powodów do radości. Ash został oczyszczony z niedawno postawionych mu zarzutów, organizacja Rocket otrzymała od nas kolejny solidny cios, a prócz tego mój chłopak stawał się z dnia na dzień bohaterem całego miasta i jego okolic. Jednym słowem, żyć nie umierać.
- Ciekawe, kogo teraz wybiorą nowym burmistrzem - zapytałam tak po chwili, patrząc na Asha i ciekawa, co mi odpowie.
- Nie wiem, ale jedno jest pewne. Muszą sprawdzić, czy nie ma długów - odpowiedział mi dowcipnie detektyw.
Wiedziałam, do czego mój chłopak nawiązuje i parsknęłam śmiechem, kładąc przy tym delikatnie głowę na jego ramieniu. Niedaleko nas biegali radośnie Pikachu, Fennekin i Pancham. Wszyscy mieli naprawdę wesołe nastroje, podobnie zresztą jak i my.
- No proszę, cóż to za urocza parka - usłyszeliśmy nagle jakiś głos.
Ja i Ash natychmiast się odwróciliśmy, by zobaczyć, kto wypowiedział te słowa. Tym kimś był szesnastoletni chłopak z zawadiacką miną i równie zawadiacko uczesanymi włosami brązowego koloru.
- Cześć, Gary! Miło cię znowu widzieć - powiedział Ash, uśmiechając się na widok przyjaciela.
- Cześć, Ash! Ciebie również miło widzieć - odpowiedział Gary Oak, podchodząc do niego powoli.
Gdy już był blisko uścisnął memu chłopakowi dłoń. Następnie spojrzał na mnie i uśmiechnął się wyraźnie zachwycony.
- Ciebie też miło mi znowu widzieć, ślicznotko - powiedział, delikatnie całując moją dłoń.
Poczułam, że się rumienię na twarzy. Pomimo tego, iż to nie Gary był moim chłopakiem poczułam, iż przyjemnie mi jest usłyszeć, że ktoś inny niż mój luby uważa mnie za ładną. Może to brzmi w mych ustach jak próżność, ale zawsze miło jest dziewczynie usłyszeć komplement z męskich ust.
Ash jednak chyba wychodził z innego założenia, bo zmierzył młodego Oaka bardzo nieprzyjemnym spojrzeniem wskazującym wyraźnie na to, że jego zachowanie wobec mnie bardzo mu się nie podoba.
- Czy wolno mi wiedzieć, co cię tutaj sprowadza, Gary? - zapytał nieco poirytowanym głosem Ash.
Gary uśmiechnął się do niego zawadiacko i powiedział:
- Jak zapewne wiesz, już od jakiegoś czasu nie trenuję już w ogóle Pokemonów. Zajmuję się zamiast tego badaniami nad nimi, bo chcę iść w ślady mojego dziadka i zostać prawdziwym znawcą Pokemonów.
- Bez wątpienia ci się to uda, Gary - stwierdziłam z uśmiechem.
Chłopak obdarzył mnie zalotnym spojrzeniem i odparł:
- Miło mi to słyszeć, moja droga. Cieszę się, że mnie doceniasz. Mnie i moje starania.
- Ja też cię doceniam, Gary, ale mimo wszystko nie odpowiedziałeś mi jeszcze na moje pytanie - mruknął bardzo niezadowolonym tonem Ash.
Z jego zachowania wyraźnie wynikało, że jest o mnie zazdrosny. To była dla mnie jakaś nowość. Wcześniej to tylko ja byłam zazdrosna o Asha, nigdy nie było na odwrót. Ale też wokół detektyw z Alabastii ciągle kręciła się cała masa dziewczyn, no a przy mnie, poza mym chłopakiem, nie było żadnych przedstawicieli płci męskiej, którzy byliby mną zainteresowani. Nie żebym tego potrzebowała, ale mimo wszystko zaloty Gary’ego, jeśli można to tak nazwać, były dla mnie nie lada odmianą.
Tymczasem młody Oak, na szczęście nieświadomy tego, co ja właśnie myślę, powiedział:
- Już ci mówię. Zrobiłem kilka naprawdę interesujących badań i chcę je zaprezentować mojemu dziadkowi.
- Jestem pewien, że będzie z nich bardzo zadowolony - stwierdził Ash już nieco spokojniejszym tonem, choć nadal nieco złym.
- A jestem pewna, że te badania będą bardzo interesujące. Sama chętnie bym je przejrzała - powiedziałam szybciej, niż pomyślałam.
Ledwo to zrobiłam, a na twarzy Asha zawitał zdecydowanie bardzo, ale to bardzo nieprzyjemny grymas. Moja propozycja wystosowana do wnuka profesora Oaka nie spodobała mu się.


- Wybacz mi, Gary, ale ja i Serena spieszymy się nieco, także wiesz... Nie będziemy cię zatrzymywać - rzekł Ash i spojrzał na mnie wymownie.
Uśmiechnęłam się do niego z miną niewiniątka, choć w duszy czułam nieco przekorę oraz radość z tego powodu, że mój chłopak wreszcie okazuje o mnie zazdrość. Gary tymczasem zaproponował, że może nas odwiedzić i pokazać nam swoje notatki na temat badań, które ostatnio prowadził, ale Ash stwierdził, że obejdzie się, a my możemy odwiedzić profesora i sami go o to zapytać. Mój ukochany był coraz bardziej nabuzowany, widziałam to wyraźnie. Gary Oak jednak moim zdaniem celowo chciał go rozdrażnić, bo zwrócił uwagę, że mam naprawdę bardzo ładnie uczesane włosy. Tym razem już przesadził, albowiem Ash natychmiast złapał mnie za rękę i powiedział, że pora na nas. Ja jednak chcąc nieco go podrażnić, rzekłam:
- Zaczekaj, skarbie. Niech Gary Oak coś jeszcze mi powie na temat moich włosów. Chętnie posłucham.
Gary zaczął je więc śmiało komplementować i nawet delikatnie dotknął ich dłonią.
- Są odpowiedniej długości, a do tego wspaniałej puszystości - mówił z nieukrywanym podziwem - Czy myjesz je specjalnym szamponem?
- Tak, z ekstraktami odżywczymi - odpowiedziałam mu.
- Są piękne. Aż chce się je dotknąć - mówił dalej młody Oak.
- Uważaj, Gary! Żebym tak ja cię zaraz nie dotknął! - powiedział złym tonem Ash.
Spojrzałam na niego i mimowolnie się uśmiechnęłam. Mój ukochany wyglądał wtedy tak, jakby miał zaraz wybuchnąć, rzucić się na Gary’ego i spuścić mu manto za te jego głupkowate zaloty wobec mnie. Nazywam te jego zaloty „głupkowatymi“, ponieważ trudno je nazwać innymi, choć mnie one nawet nieco bawiły choćby z tego powodu, że dzięki nim Ash nareszcie miał przyczynę, żeby być o mnie zazdrosnym.
Tymczasem Gary Oak, widząc reakcję mego chłopaka, zaczął się z nim droczyć.
- No co? Nie mogę już stwierdzić oczywistego faktu, że masz piękną dziewczynę? - zapytał.
- Owszem, ale mógłbyś darować sobie dotykanie jej przy tym. To nie jest eksponat w muzeum - odparł na to Ash.
I tak też od słowa do słowa obaj adwersarze, z czego jeden wyraźnie nabuzowany, a drugi żartobliwie, zaczęli toczyć małą potyczkę słowną. W końcu jednak Gary powiedział:
- Widzę, Ash, że bronisz swojej księżniczki ostrym językiem, ale czy umiałbyś ją obronić ostrą szpadą?
- A pewnie, że umiałbym! Podaj tylko miejsce i czas, a zmierzę się z tobą jak za dawnych, dobrych czasów! - odpowiedział mu bojowym tonem Ash.
- Jakich czasów? - zdziwiłam się, słysząc te słowa.
Gary szybko pospieszył z odpowiedzią.
- Widzisz, Sereno, Ash i ja, gdy mieliśmy po czternaście lat, przez dwa tygodnie braliśmy lekcje szermierki u pewnego znanego fechmistrza. Nieźle nam szło, więc szybko ukończyliśmy kurs.
- Ale przyznasz, że ja byłem lepszy od ciebie - stwierdził mój luby z dumą w głosie.
- Owszem, ale zobaczymy, czy po latach aby rączka ci za bardzo nie sparciała do tej roboty - rzekł zadziornym tonem Gary.
Ash uśmiechnął się do niego zawadiacko i powiedział:
- Zobaczysz, że nie sparciała.
- A więc widzimy się tutaj za dwie godziny?
- A żebyś wiedział!
- Więc uszykuj swoją szpadę, żebyś nie musiał bronić się przede mną patykiem.
- I vice versa, Gary.
- Albo wiesz co? Zrobimy tak! Ja przyniosę dwie szpady i potem sam wybierzesz, którą chcesz ze mną walczyć.
- Może tak być.
Obaj adwersarze szybko obrócili zaloty młodego Oaka do mnie w żart, ale jednak lekko urażony komentarzami Gary’ego honor Asha domagał się rozstrzygnięcia całej tej sprawy za pomocą tego niemalże muszkieterskiego pojedynku. Dlatego też obaj przeciwnicy podali sobie ręce i chwilę później wnuk naszego mentora odszedł w swoim kierunku. Przedtem jednak rzekł jeszcze na wpół żartem, a na wpół serio:
- Sereno, powiem ci jedno. Z twoim chłopakiem lepiej nie zadzierać. Czytałem ostatnio w gazetach o tym, co zrobił. To była dopiero akcja.
- Dziękuję za docenianie mnie - odpowiedział mu Ash.
- A propos, jesteś podobno detektywem, zgadza się? - zapytał Gary.
- A i owszem, jestem - rzekł na to mój chłopak.
Młody Oak zagwizdał z podziwem.
- No proszę, detektyw. Nieźle... Ale w sumie, to czemu ja się dziwię? Przecież już od dawna ciągnęło cię do prowadzenia poszukiwań i tropienia. Pamiętasz jeszcze tę naszą przygodę ze skarbem mojego wujka Charliego?
Ash uśmiechnął się wesoło na samo wspomnienie tego wydarzenia.
- Nigdy o niej nie zapomniałem, stary.
- To dobrze. I nie zapomnij. Niech ona cię motywuje do działania!
To mówiąc Gary Oak pomachał nam ręką, przypomniał Ashowi jeszcze raz o umówionym pojedynku i poszedł sobie. Mój chłopak zaś zadowolony odetchnął z ulgą i mruknął:
- Dobrze, że sobie poszedł, bo inaczej bym się za niego wziął...
Ash spojrzał na mnie i widząc, że zrobiłam nieco groźną minę, zająknął się, zmieszał i powiedział:
- Znaczy ten... Wziął i dał.... mu... te... no... Bilety do kina... Czy też na... no... Dyskotekę. No, wiesz... Tańce... Muzyka... Zabawa... Tara-ra-ra.
Słysząc jego wymówki pokiwałam tylko lekko głową z politowaniem i powiedziałam:
- Ależ z ciebie szkaradny zazdrośnik.
- Ze mnie? W życiu! - odpowiedział nieco oburzonym tonem Ash - Po prostu nie podobały mi się jego zaloty wobec ciebie.
- Ale on tylko mnie trochę komplementował.
- „Trochę“ to trochę za dużo.
Westchnęłam głęboko, a po chwili oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Już po paru minutach rozmawialiśmy ze sobą tak, jakby całej sprawy nie było. Szliśmy też dalej z naszymi wiernymi Pokemonami, rozmawiając przy tym wesoło i opowiadając sobie żarty.
- Ash, powiedz mi, a o co chodziło Gary’emu, kiedy mówił o skarbie swojego wujka i że pomogłeś mu go znaleźć? - zapytałam po chwili.
Chłopak uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- A! To są dawne dzieje. Jeszcze wtedy nie podróżowaliśmy ze sobą. To była jedna z moich pierwszych rozwiązanych zagadek. W sumie, jak tak o tym pomyślę, to właściwie była moja pierwsza sprawa, którą prowadziłem jako Sherlock Ash.
- Opowiesz mi o niej? - zapytałam z podnieceniem w głosie.
Bardzo byłam ciekawa tej przygody i uznałam, że musi być naprawdę interesująca oraz warta uważnego wysłuchania. Ash nie dał się długo prosić, więc usiedliśmy sobie wesoło na trawie, po czym mój chłopak zdjął z siebie plecak i wyjął z niego książkę. Była to naprawdę piękna książka, oprawiona w czerwoną, sztywną okładkę oraz mająca nieco pożółkłe stronice. Musiała mieć swoje lata, ale wciąż dobrze się trzymała:
- „Studium w szkarłacie“ - przeczytałam tytuł - To jest pierwsza część przygód Sherlocka Holmesa, jeśli się nie mylę.
- Nie mylisz się, kochanie.
- To dobrze, ale co ona ma wspólnego z tą sprawą?
- Oj ma, Sereno. Ma i to dużo - powiedział Ash z uśmiechem na twarzy - Prawda, Pikachu?
- Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pokemon.
- Opowiadaj zatem, Ash! Aż mnie rozbiera ciekawość.
- Chyba „rozpiera“ - poprawił mnie Ash.
Zarumieniłam się nieco zawstydzona z powodu takiego błędu w swojej wypowiedzi.
- Owszem, mówi się „rozpiera“. Ja powiedziałam „rozbiera“, no bo... Eee... Zależy mi na tym, aby poznać wszystkie NAGIE fakty całej sprawy.
Oboje zaśmialiśmy się z tego żartu, a Ash powiedział, że wybrnęłam z całej sytuacji z twarzą, po czym zaczął opowiadać. Pikachu, choć znał on tę historię, usadowił się wygodnie przy mnie. To samo zrobili nieznający tej opowieści Pancham oraz Fennekin.

***


Wszystko zaczęło się jakieś tak osiemnaście miesięcy temu, kochana Sereno. Podróżowałem wtedy razem z Iris i Cilanem po regionie Unova. Postanowiłem wziąć udział w tamtejszym Pucharze Juniorów, podobnie jak Iris, której również przyświecała taka ambicja. Zresztą tak prawdę mówiąc, to każde z nas miało jakieś swoje własne pragnienia, które bardzo chciało zrealizować. Ja oczywiście chciałem zostać Mistrzem Pokemonów. Cilan chciał kontynuować swoją działalność polegającą na badaniu zjawiska tzw. kompatybilności pomiędzy Pokemonami a ich trenerami. Z kolei Iris... No cóż, ona chciała po prostu trenować i wygrywać mistrzostwa czy olimpiady, nawet jeśliby miała przy tym pokonać mnie oraz zachwiać naszą przyjaźń. Co prawda tego ostatniego w ogóle nie brała pod uwagę, ale cóż... Między nami mówiąc Iris zawsze sprawiała wrażenie osoby, która doszłaby nawet po trupach do kariery, chociaż być może źle ją oceniam. Nawet była miłą towarzyszką podróży, o ile oczywiście nie dokuczała mi ona i nie nazywała mnie „dzieciakiem“, co mnie naprawdę strasznie wkurzało. Przyznaję, że nie zawsze zachowywałem się wtedy odpowiedzialnie, ale co ja na to mogłem poradzić, że rozpierała mnie energia i czasami chciałem działać od razu, bez planu? Tak po prostu spontanicznie? Iris chyba tego nie rozumiała. Dla niej spontaniczność musiała być zaplanowana, bo ona sama często działała pod wpływem impulsu, ale zwykle umiała przy tym wymyślić na szybko jakiś skuteczny plan, choć w dużej mierze była to zwyczajna improwizacja. Inna sprawa, że była ona prawie zawsze skuteczna.
Tak czy inaczej ja i Iris bardzo się lubiliśmy mimo wszystko i nic nie zachwiało naszej przyjaźni. Nawet fakt, że w jednej takiej olimpiadzie oboje doszliśmy do finału, ale Iris mnie w nim pokonała, czym zresztą do dzisiaj lubi się chwalić, ja zaś w miarę swoich możliwości próbuję nie zwracać na to uwagi.
W dniach, w których miało miejsce wydarzenie, o którym ci właśnie opowiadam, jeszcze nie wzięliśmy udziału w tej olimpiadzie. Trenowaliśmy wtedy, żeby wziąć udział w Pucharze Juniorów. Akcja mej opowieści, którą chcę się tobą podzielić, miała miejsce przed tymi zawodami. To były dni treningów przygotowawczych, nowych wyzwań, a co najważniejsze nowych przygód. To były również dni, w których do naszej jakże wesołej kompani tymczasowo przyłączyła się moja dawna przyjaciółka, Dawn. Okazało się, że podróżuje ona po regionie Unova, aby szlifować w sobie umiejętność zostania pokemonową koordynatorką. W sumie to już nią była, ale żeby móc dalej wykonywać swój zawód musiała szukać zjawisk mogących wywołać w niej natchnienie. Z tego też powodu trafiła ona do willi swojej znajomej Cynthii, którą była również i naszą przyjaciółką. Cynthia zaprosiła mnie, Iris i Cilana do siebie nie mówiąc nam jednak o tym, że Dawn również u niej jest. Czekała mnie zatem naprawdę niesamowicie miła niespodzianka.
Pamiętam to jak dziś. Wszedłem zadowolony do willi naszej znajomej, rozejrzałem się dookoła podziwiając jej piękno (żeby uniknąć niejasności to wyjaśnię, iż podziwiałem piękno willi, a nie mojej znajomej), kiedy nagle poczułem, że ktoś mnie trąca w lewe ramię. Obejrzałem się za siebie, aby zobaczyć, kto to taki, ale ten ktoś uskoczył w prawo. Spojrzałem więc w prawo, ale ten ktoś uskoczył w lewo. Znowu spojrzałem w lewo, ale ten ktoś znów uskoczył w prawo i robił tak jeszcze kilka razy. Nie widziałem wcale tej osoby, słyszałem jedynie jej wesoły chichot. W końcu odwróciłem się, żeby zobaczyć, kto to stroi sobie ze mnie żarty i właśnie wtedy zobaczyłem wyszczerzoną w radosnym uśmiechu dziewczęcą buzię, a po niej całą resztę postaci, którą doskonale znalazłem. Na ramieniu dziewczyny spoczywał Piplup.
- To Dawn! - zawołałem zachwycony, a Pikachu zapiszczał radośnie na widok naszej dawnej przyjaciółki.
- Cześć! Dawno się nie widzieliśmy, Ash! - zachichotała słodko Dawn, puszczając mi oczko.
- Kopę lat! - odpowiedziałem jej, po czym przybyliśmy sobie piątkę.





Naprawdę ucieszyłem się na widok Dawn, zwłaszcza, kiedy widziałem, jak wesoło zareagowała na mój widok. Mile mnie w ten sposób zaskoczyła, bo gdy ostatni raz się widzieliśmy, to nasze wspólne sprawy nie poszły tak, jak powinny. Ja znowu nie zostałem Mistrzem, a Dawn z jakiegoś powodu zaczęła mnie unikać. Ja tymczasem poczułem do niej coś więcej niż tylko przyjaźń. W końcu wyznałem jej me uczucie, a nawet ją pocałowałem. Ona jednak zareagowała na to dziwnie. Najpierw oddała mi pocałunek, a potem odepchnęła i zawołała:
- Dlaczego to zrobiłeś, Ash?! Dlaczego musiałeś mnie pocałować?! Dlaczego musiałeś wszystko zepsuć?!
- Dawn, o co ci chodzi? Co ja takiego złego zrobiłem? - zapytałem nic z tego nie rozumiejąc.
- Czy ty naprawdę nie rozumiesz, co zrobiłeś? - dziewczyna zaczęła na mnie głośno krzyczeć, płacząc przy tym jednocześnie.
- Ale co ja zepsułem, Dawn? Powiedz, co ja zepsułem?!
- Wszystko zepsułeś! Musimy się rozstać!
Te słowa naprawdę bardzo mnie zabolały. Nie rozumiałem, czym sobie na to zasłużyłem. Gdybym wiedział wtedy to, co wiem teraz, na pewno bym inaczej rozmawiał z Dawn, ale przecież nie mogłem posiadać wtedy takiej wiedzy, jaką obecnie posiadam.
- Ale dlaczego, Dawn? Dlaczego? - zapytałem załamany.
- Nie mogę ci powiedzieć. Nie zniósłbyś tego - odparła dziewczyna.
 W normalnej sytuacji bym pewnie zareagował na to wszystko, co mi mówiła wściekłością i powiedział jej do słuchu, wtedy jednak nie potrafiłem tego zrobić. Jedyne więc, co zrobiłem, to ponownie zapytałem, co w moim zachowaniu było nie tak. Ona jednak nie umiała mi tego w żaden sposób uzasadnić. Zamiast tego po prostu wyrzuciła mnie ze swojego pokoju, po czym słyszałem, jak pada na łóżko i płacze.
Oczywiście, jak ci już mówiłem, wtedy nie wiedziałem tego, co wiem teraz. Nie wiedziałem, że na kilka godzin przed moim wyznaniem miłości moja mała Dawn spotkała naszego ojca, który wyznał jej, kim naprawdę dla niej jestem. Dziewczyna, która czuła do mnie coś więcej niż tylko przyjaźń, załamała się. Dlatego moje wyznanie wywołało u niej taką właśnie reakcję.
Następnego dnia jednak przyszła do mnie i powiedziała:
- Ash, chciałam cię bardzo przeprosić za wczoraj. Nie powinnam była tak reagować. W końcu ty przecież nie wiesz wszystkiego.
- Ale czego ja nie wiem, Dawn? - zapytałem zdumiony nie wiedząc, o co może jej chodzić.
Miałem nadzieję, że powie mi prawdę. Ona jednak nie zrobiła tego, a ponadto stwierdziła coś takiego:
- Zawsze byłeś mi jak brat i najlepszy przyjaciel. Twoje wczorajsze wyznanie po prostu mnie przeraziło.
- Ale Dawn... Ja cię kocham... Ja się w tobie zakochałem. Czy twoim zdaniem to coś złego? Jeśli nie czujesz do mnie tego, co ja czuję do ciebie, to jestem w stanie to zrozumieć, ale mogłaś mi to powiedzieć wprost, a nie od razu na mnie krzyczeć.
- W tym właśnie problem, że ja odwzajemniam twoje uczucia - rzekła na to Dawn.
- Odwzajemniasz? No, to w czym problem?
Dawn jednak za nic nie chciała mi tego powiedzieć. Prosiłem ją, żeby zmieniła zdanie. Prosiłem, błagałem, nagabywałem, próbowałem wycisnąć z niej różnymi sposobami tę tajemnicę, którą przede mną ukrywała, ale ona nie ustąpiła. Powiedziała mi jedynie, że tak jak mi zapowiedziała, musi teraz wędrować sama, bo ma swoje własne plany na przyszłość, a one nie kolidują się z moimi. Zasmuceni tym faktem ja i Brock postanowiliśmy, że wrócimy do Kanto sami. Brock jednak zastanawiał się, czemu Dawn, która wcześniej bardzo chciała dalej z nami podróżować, teraz nagle z tego zrezygnowała. Co prawda nasza przyjaciółka podała powody, dla których zmieniła zdanie w tej sprawie, ale cóż... Nie do końca go one przekonywały. Ja byłem o tyle bogatszy w wiedzę od niego, że wiedziałem, iż przyczyną tego było moje wyznanie miłosne, ale nie miałem sumienia mu o tym powiedzieć. Dawn zresztą także nie umiała tego zrobić. Oboje zawarliśmy między sobą pewien mały układ - nie powiemy Brockowi prawdy o tym, co zaszło między nami, a publicznie będziemy udawać, że nic się nie stało. Tak też zrobiliśmy.
Nieco później cała nasza trójka zawędrowała do domu Johanny Seroni, mamy Dawn i zatrzymała się tam na dzień lub dwa, po czym ja oraz Brock mieliśmy wrócić statkiem do regionu Kanto. Do końca łudziłem się wtedy, że Dawn zmieni zdanie, nawet próbowałem z nią o tym porozmawiać na osobności, ale ona była nieugięta. Musiałem więc w końcu odpuścić. Ku mej rozpaczy między mną a moją przyjaciółką pojawiło się swego rodzaju napięcie, którego nie byłem w stanie przełamać, choć usilnie próbowałem to zrobić. Dawn przed swoją mamą i Brockiem udawała, że wszystko jest w porządku, ja zaś pomagałem jej w tym, aby nie ranić naszymi problemami bliskich nam osób.
W dniu powrotu do Kanto Dawn tryskała energią, radością i humorem. Rozmawiała z nami jakby nigdy nic, a nawet rozważała możliwość dalszego podróżowania w towarzystwie moim i Brocka. Niestety, podczas śniadania przypomniała sobie nagle o swoich planach na przyszłość, więc ostatecznie zamysł ten został zduszony w zarodku. Zasmuceni tym faktem ja oraz Brock poszliśmy do portu, gdzie czekał na nas statek do Alabastii. Dawn osobiście nas odprowadziła i gdy już wchodziliśmy na pokład usłyszałem, jak woła ona głośno:
- Ash!
Odwróciłem się z uśmiechem na twarzy. Choć może to głupie, to nawet wtedy miałem nadzieję, że nasza przyjaciółka wsiądzie jednak na pokład statku i popłynie z nami, ale niestety... Ona zawołała mnie, bo chciała się ze mną ostatecznie pożegnać w nasz ulubiony sposób. Podniosła powoli rękę, a ja już wiedziałem, o co jej chodzi i podniosłem swoją, po czym przybiliśmy sobie piątkę. To był i zawsze będzie nasz sposób wyrażania przyjaźni, która nas łączy. W tamtej chwili wiedziałem, że pomiędzy mną a Dawn nadal istnieje prawdziwa przyjaźń i to się już nigdy nie zmieni. Była to dla mnie mała pociecha, gdy wsiadałem na pokład statku, którym wróciłem do domu. Odpływając długo jeszcze wypatrywałem postać mej serdecznej przyjaciółki i widziałem, że ona płacze. Sam miałem ochotę wyć z rozpaczy, ale robiłem wszystko, aby nad sobą zapanować. Zawołałem więc do mojej przyjaciółki, że nie ma powodu do łez, bo jeszcze się spotkamy. Chyba podniosło to ją na duchu, przynajmniej trochę.
Z prawdziwym bólem w sercu zaakceptowałem jakoś decyzję Dawn o odejściu z naszej drużyny i choć dobrze wiedziałem, że powody, które mi podała nie są prawdziwą przyczyną jej rezygnacji z podróży ze mną, to postanowiłem się z tym pogodzić. Podczas rejsu wciąż jednak myślałem o mojej serdecznej przyjaciółce i drugiej prawdziwej miłości, a widok jej uśmiechniętej buzi nie opuszczał mnie nawet na moment. Pamiętałem też słowa, które mi powiedziała. Słowa, że ona również mnie kocha, ale właśnie dlatego nie może być ze mną. Wiedziałem, iż to jest prawdziwa przyczyna jej dziwnego zachowania, nie zaś chęć realizacji swoich marzeń, jednak owa przyczyna była wciąż dla mnie niezrozumiała.
Pamięć o Dawn i wspólnie przeżytych z nią przygodach mocno się we mnie zakorzeniła. Tym bardziej, kiedy po powrocie do Kanto Brock odszedł w swoją stronę, a ja wróciłem do Alabastii znowu nie osiągając tego, po co wyruszyłem. Jakiś czas spędziłem z matką, a następnie ruszyłem w dalszą drogę, tym razem do regionu Unova. Tam też poznałem Iris oraz Cilana, zaprzyjaźniłem się z nimi, a oni przyłączyli się do mnie. Cieszyłem się jak dziecko, gdy to się stało. Nareszcie znowu miałem przyjaciół i miałem z kim podróżować.
Może to, co teraz powiedziałem wyda ci się głupie, ale ty nawet nie wiesz, moja kochana Sereno, ile to dla mnie znaczy mieć przyjaciół, takich prawdziwych przyjaciół, z którymi mogę przejść przez nawet najtrudniejsze koleje losu. Nienawidzę podróżować samemu i nienawidzę samotności. Poznałem dokładnie znaczenie tego słowa w dzieciństwie, kiedy poza moją mamą nie miałem żadnej bliskiej sobie osoby, z którą mógłbym dzielić moje smutki i radości oraz wszystko, co dzielić może młody człowiek z osobą będącą mu tzw. pokrewną duszą. Nienawidzę samotności, bo to najgorszy cios, jaki może zadać nam los. Nie masz do kogo otworzyć ust, nie masz komu powierzyć tego, co jest tak ważne dla ciebie: radości, smutku, bólu, przyjemności, szczęścia czy nieszczęścia. Samotność jest wtedy, gdy idziesz na ulicy pomiędzy całą masą ludzi, ale żaden z nich nie jest ci bliski. Są ci obojętni, podobnie jak i ty jesteś obojętna im. Nie obchodzą cię ich losy, bo dla ciebie są tylko całą grupą pojedynczych osobników gatunku ludzkiego, jakich pełno na świecie. Dla nich zaś jesteś jedynie kolejnym człowiekiem, którego oni codziennie mijają na ulicy, o którego to codziennie mogą się potknąć, na którego mogą wpaść i który może umrzeć na ich oczach, a im to będzie całkowicie obojętne. Dlaczego? Bo oni tego człowieka przecież nie znają. Taki człowiek jest im obcy, a po co ktoś miałby się interesować kimś, kto jest mu obcy, nawet jeśli jest on taki na ich własne życzenie? No, a ty, biedny człecze, musisz borykać się z faktem, że jesteś tylko ziarenkiem piasku na tej ogromnej plaży, jaką jest świat. Ludzie mogą cię codziennie mijać idąc przez ulicę, a gdy pewnego dnia tego już nie zrobią, bo po prostu umrzesz, to nawet tego nie zauważą, bo niby czemu mieliby zauważyć? Co ich obchodzi los kogoś takiego jak ty? Co wszystkie ziarenka piasku na plaży może obchodzić los jeszcze jednego ziarenka? Bez niego przecież cały świat się nie zawali. Mogą więc sobie te małe, biedne ziarenka umierać tysiącami, nawet milionami. Codziennie, każdego dnia, może umrzeć nawet miliard ziarenek. Co resztę ziarenek to obchodzi, skoro na miejsce tego miliarda przyjdzie zaraz miliard kolejnych? Harmonia naszego świata jest zachowana. A to, że jakieś tam jedno ziarenko może przez to cierpieć, nic nikogo nie obchodzi.
Taka właśnie to wygląda. Gdybyś mnie zapytała, co to dokładniej jest samotność, odpowiedziałbym ci: samotność to taki stan, w którym nie masz nikogo sobie bliskiego. Samotność jest wtedy, kiedy odkrywasz, że pośród miliarda ludzi na całym wielkim świecie o żadnym z nich nie możesz nigdy powiedzieć: „To bliska mi osoba“.
Ale wybacz, zaczynam filozofować, a przecież miałem ci opowiadać o pewnej przygodzie, która mnie spotkała. Już więc wracam do fabuły.
Zatem, gdy tak podróżowaliśmy ja, Iris i Cilan, to tak jak już wcześniej ci mówiłem, trafiliśmy do willi naszej znajomej Cynthii, gdzie spotkaliśmy Dawn. To było bardzo radosne spotkanie. Bardzo się ucieszyłem na widok swej przyjaciółki. Stęskniłem się za nią, ona za mną też. Przedstawiłem jej moich nowych przyjaciółmi, z którymi dziewczyna szybko się zaprzyjaźniła. A zresztą my, młodzi ludzie dość łatwo potrafimy nawiązać miedzy sobą nic sympatii. Mamy ten talent, że jesteśmy bardziej energiczni i mniej ostrożni od starych ludzi, dlatego też bardziej od nich umiemy nawiązać przyjaźń z kimś nawet po zaledwie kilku dniach znajomości, albo też nawet po jednym tylko dniu, jak to było w przypadku ze mną, Clemontem i Bonnie. Znałem ich tylko jeden dzień, a jednak w ten jeden dzień tyle się wydarzyło, że zostaliśmy zgraną kompanią. Podobnie też było i w tym przypadku. Dawn szukając inspiracji do swojej pracy postanowiła tymczasowo przyłączyć się do mnie, Iris i Cilana. Więc po załatwieniu pewnych spraw, jakie mieliśmy załatwić razem z naszą przyjaciółką, która nas ugościła, ruszyliśmy w dalszą drogę. Po drodze ja uparcie trenowałem, żeby jak najlepiej wypaść na Pucharze Juniorów. Dawn jednak miała po jakimś czasie już całkiem dość tych wszystkich treningów i zaproponowała, abyśmy zrobili sobie dzień wolnego. Ja nie chciałem, ale Cilan uznał, że to wyjdzie mi na zdrowie. Prócz tego moje przyjaciółki Iris i Dawn, które nagle zaczęły się doskonale ze sobą dogadywać, nie mówiąc już o tym, że w ramach tego dogadywania się wspólnie nazywały mnie, ku mej wielkiej irytacji, „dzieciakiem“ (na całe szczęście Dawn robiła to rzadziej niż Iris), uznały, że musimy koniecznie odpocząć, bo inaczej zwariujemy od tych wszystkich treningów, także więc zostałem przegłosowany. Nie specjalnie mi się to spodobało, ale szybko uznałem, że mnie wypoczynek też się przyda. W dużej mierze przyczyniła się do tego Dawn. Powiedziała tak:
- Ashu Ketchum! Ty zawsze robisz mi na przekór! Ale ja wiem coś, co na pewno zmieni twoje zdanie.


Następnie powiedziała, że słyszała o Wyspie Onixa, na którym mieszka legendarny Onix, znacznie większy i potężniejszy od tych, które dotychczas mieliśmy okazję widzieć. Ponieważ byłem bardzo ciekaw tego niezwykłego Pokemona, popłynąłem razem z Dawn, Iris oraz Cilanem na Wyspę Onixa, gdzie poznaliśmy owego stwora, a także przeżyliśmy naprawdę ciekawą przygodę, ale to nie jest tematem mojej opowieści. Powiem więc krótko, że po tym wydarzeniu ruszyliśmy w kierunku miasta, gdzie miały się odbywać Puchary Juniorów.
W międzyczasie, kiedy to wszystko się działo, próbowałem nagabywać Dawn, żeby wreszcie powiedziała prawdę, dlaczego tak dziko zareagowała wtedy na moje wyznanie miłosne, jednak ona wciąż nie chciała mi tego powiedzieć, a ja po którymś razie w końcu dałem sobie spokój. Bałem się, że Dawn ucieknie ode mnie i być może więcej jej nie zobaczę. Nie chciałem tego.
Pewnie zapytasz, czy wtedy nadal ją kochałem? Tak... Na pewno tak... Ja nigdy tak szybko się nie odkochuję, Sereno. Nigdy! Ale nie chciałem też narzucać się dziewczynie z moimi uczuciami. Skoro pragnęła mieć we mnie tylko przyjaciela, to postanowiłem nim być. Dawn cieszyło to i przez ten czas, kiedy ona z nami podróżowała, cieszyłem się samą jej obecnością. Ważne dla mnie było to, że znowu podróżuje ze mną, a ja mogę mieć ją choć przez chwilę u swego boku. Jej motywacje wciąż mnie dręczyły i nie dawały mi spokoju, ale cóż... Nie można mieć wszystkiego.
Kiedy więc tak szliśmy sobie w kierunku naszego celu spotkaliśmy na naszej drodze kogoś, kogo tutaj wcale nie spodziewaliśmy się spotkać. Tym kimś był Gary Oak, mój dawny rywal, a obecnie przyjaciel.
Miało to miejsce na plaży nad jeziorem, nad które poszliśmy, żeby się nieco zrelaksować. Ponownie bowiem uległem namowom moich towarzyszy podróży i zgodziłem się zrobić małą przerwę. Przebraliśmy się w kostiumy kąpielowe, po czym radośnie wskoczyliśmy do wody rozkoszując się jej ciepłem oraz temperaturą panującej w powietrzu. Ogólnie rzecz ujmując było po prostu cudownie. Pluskaliśmy się, chlapaliśmy wodą, a Dawn i Iris dla zabawy udawały, że toną, a ja musiałem je ratować. Pomagał mi w tym Cilan, choć jeśli mam być z tobą szczery, to zdaje się, że jego pomoc nie specjalnie dziewczynom odpowiadała, bo wiecznie odsuwały się od niego, a do mnie wołały:
- Ash, ratuj nas!
Fajna była ta zabawa, serio. Wymyśliła ją Dawn, a przy niej naprawdę można poczuć się znowu jak małe dziecko i nie mieć wrażenia, że to głupie uczucie. Taka prawda. Ta dziewczyna ma w sobie coś z małego dziecka, co nigdy w niej nie wygasło i to wciąż dodaje jej uroku i sprawia, że kocham ją jeszcze mocniej. Moja mała siostrzyczka.
Wybacz, gadam od rzeczy. Lepiej już wrócę do narracji.
Naszą zabawę przerwało nam niespodziewane pojawienie się jakiegoś gościa, którego w ogóle tutaj nie oczekiwaliśmy.
- No, proszę. Widzę, Ash, że na powodzenie, to ty nie możesz narzekać - odezwał się nagle jakiś dobrze mi znany głos.
Spojrzeliśmy wszyscy z wody na to, kto wypowiedział te słowa i wtedy właśnie zauważyliśmy, że na plaży stoi właśnie Gary Oak w kąpielówkach oraz białej koszulce plażowej. Widok naszej zabawy musiał mu się bardzo spodobać. Nas jego obecność nieco zdziwiła, a śmiem nawet powiedzieć, że zaskoczyła. W końcu kogo jak kogo, ale Gary’ego się nie spodziewaliśmy tu spotkać. Wyszliśmy więc z wody i przywitaliśmy się z nim.
- Witaj, Gary. Miło mi cię znowu widzieć - powiedziałem z uśmiechem na twarzy.
- Ciebie też miło widzieć, Ash - zaśmiał się Gary i uścisnął mi dłoń - Widzę, że jak zwykle otaczasz się tłumem pięknych dziewczyn.
Powiedział to ironicznie, bo zwykle to on miał całą masę fanek czy też wielbicielek, ja z kolei miałem jedynie kilku wiernych przyjaciół przy sobie, chociaż nie zamieniłbym ich nigdy na żadne zwariowane fanki.



- To są moi przyjaciele, Gary - powiedziałem z lekką ironią - Dawn już znasz, jeśli się nie mylę.
- Owszem, znam, a ona chyba zna mnie - zaśmiał się do niej Gary.
- Nie inaczej. Wnuk słynnego naukowca poety - zachichotała Dawn.
Ledwie to powiedziała, a Gary zrobił załamaną minę i jęknął:
- Ech... Ona chyba nigdy nie da mi zapomnieć, że mój dziadek pisze wiersze o Pokemonach.
- Oj nie... Nigdy - zaśmiałem się dowcipnie, po czym wskazałem na resztę przyjaciół - To są Iris i Cilan. A ten dowcipniś tutaj to Gary Oak.
Po ceremonii powitalnej usiedliśmy wszyscy na kocu, który wcześniej rozłożyliśmy. Mieliśmy przy sobie koszyk z jedzeniem, dlatego zrobiliśmy mały piknik, przy którym prowadziliśmy wesołą rozmowę - jedną z tych,jakie to zwykle prowadzi się podczas pikników.
- Powiedz mi, Gary, co cię sprowadza w te okolice? Jakieś naukowe badania? - zapytałem zajadając kanapkę i ze śmiechem na ustach patrząc na szarpiących się właśnie o jabłko Pikachu i Piplupa, których Dawn z trudem próbowała rozdzielić.
- Owszem, to też, ale przede wszystkim sprowadza mnie co innego - odpowiedział mi Gary.
- A co konkretnie? - zapytała Dawn, która z trudem zdołała rozdzielić dwa szarpiące się Pokemony.
- Konkretnie to sprowadza mnie spadek - wyjaśnił Gary.
Wszyscy spojrzeliśmy na chłopaka z wyraźnym zainteresowaniem w oczach. Spadek? Gary dostał po kimś spadek? Ale po kim? Mieliśmy tylko nadzieję, że nie po dziadku, nie po profesorze Oaku, któremu my wszyscy życzyliśmy co najmniej dwa razy tyle lat, ile już przeżył. Na szczęście Gary widząc nasze miny chyba domyślił się, o co nam chodzi, bo powiedział:
- Spokojnie, to nie chodzi o moje dziadka, tylko o mojego wujka.
- Wujka? - zdziwiliśmy się.
- Tak, mojego wujka ze strony matki - pokiwał głową Gary, biorąc do ręki kanapkę i zajadając z uśmiechem - To był kuzyn mojej mamy.
- Nie wiedziałam, że twoja mama miała kuzyna - powiedziała Dawn.
Gary uśmiechnął się do niej ironicznie.
- Prawdę mówiąc ja również. Moja mamuśka nie jest zbyt rodzinnym typem, podobnie zresztą jak ojciec. Oboje wiecznie włóczą się po świecie i pomnażają swój niemały już majątek. Ze mną też się rzadko kontaktują, więc sami rozumiecie, iż nie mam za wielu informacji o sprawach, że tak powiem „rodzinnych“.
Te słowa były bardzo przygnębiające i czułem, że mój przyjaciel mówi je w sposób zdecydowanie smutny, choć oczywiście ukrywał to pod maską ironii i śmiechu. Wiedziałem jednak, iż ten fakt chociaż trochę go dobijał, podobnie jak i mnie smuciło to, że praktycznie nic nie wiedziałem o swoim ojcu, a nawet go nigdy nie widziałem. Cóż... Smutno niekiedy się ludzkie losy plotą na tym świecie.
- Nie znałem swego wuja, jednak on doskonale wiedział, że ja istnieję - mówił dalej Gary - Swego czasu mój wujek żył w przyjaźni z moją mamą, a swoją kuzynką. Z tego właśnie powodu zapisał mi on w spadku swoją letnią rezydencję, która znajduje się tutaj w Unovie.
- Tutaj? - zdziwiła się Iris - A daleko czy blisko?
- Całkiem blisko. Właśnie się do niej wybierałem - powiedział Gary z uśmiechem na twarzy - A byłabyś zainteresowana wybrać się tam ze mną?
- Nie wiem, jak ona, ale ja i owszem - stwierdził wesoło Cilan.
- Ja bardzo chętnie poznam twoją letnią rezydencję - odpowiedziała Iris na pytanie Gary’ego.
- Ja też chętnie bym ją zobaczyła - stwierdziła Dawn, wyciskając sobie na dłonie olejek do opalania i smarując sobie nim ręce - A ty, Ash?
Uśmiechnąłem się do niej wesoło, a następnie spojrzałem na Gary’ego mówiąc:
- Z największą przyjemnością obejrzę sobie twój nowy domek, o ile oczywiście zechcesz nas do niego zaprosić.
Gary zaśmiał się do mnie i powiedział wesoło:
- Oczywiście, że was do siebie zaproszę. Całą waszą czwórkę.
- Super! - zawołałem radośnie, a Pikachu aż podskoczył wesoło, gdy to usłyszał.
Widocznie ta wiadomość ucieszyła go tak mocno, jak i mnie samego. Bardzo chciałem zobaczyć dom, który odziedziczył Gary. Nie po to, aby mu zazdrościć ani nic z tych rzeczy. Po prostu byłem zwyczajnie ciekawy, jak wygląda ten jego spadek. Moi przyjaciele również byli tym zainteresowani, więc Gary widząc to powiedział, że z przyjemnością nas do siebie zaprosi. Bardzo się ucieszyliśmy z tego powodu. Czuliśmy też, iż zwiedzenie tego domu może oznaczać dla nas ciekawą przygodę.
Spojrzałem na horyzont i przez chwilę zamyśliłem się. Nie pamiętam już, o czym dokładnie wtedy myślałem, ale musiało to być coś naprawdę ważnego, skoro się w ogóle zamyśliłem. Gdyby nie było, to na pewno bym się nie zamyślił. Z zamyślenia wyrwał mnie lekki chłód, który poczułem na nosie. Spojrzałem na sprawczynię tego dziwnego uczucia. Była nią Dawn, a konkretnie to jej paluszek, na którym nałożyła sobie olejek do opalania i potem posmarowała nim mój nos, abym zwrócił na nią uwagę.
- Hej, Dawn! Co ty robisz?! - zaśmiałem się.
- Nic. Tylko zwracam na siebie twoją uwagę, bo najwyraźniej o mnie zapomniałeś, Ash - zachichotała Dawn.



Moja kochana siostrzyczka. Ona zawsze była pierwsza do żartów oraz droczenia się ze mną. Szkoda, że wtedy nie wiedziałem, kim ona naprawdę dla mnie jest. Uniknęlibyśmy niepotrzebnie tak długiej rozłąki. Ale cóż... Co się stało, to się nie odstanie. Tak czy inaczej cieszyłem się wtedy, że Dawn jest tutaj ze mną, choć jednocześnie czułem, że nie potrwa to długo i ona w końcu znowu ruszy swoją drogą, a ja ją stracę. Chociażby z tego powodu chciałem z nią spędzić jak najwięcej czasu, ile tylko się da. Dlatego, kiedy posmarowała mi nos olejkiem do opalania i zaczęła się ze mną droczyć, ja odpowiedziałem jej łaskotkami na znak, że ja również umiem się z nią nieco droczyć, tak jak ona ze mną.
- Przestań, Ash, ty nieznośny potworze jeden! Wiesz, że mam łaskotki! - zaczęła piszczeć Dawn.
- Pikachu! Łaskoczemy pannę psotnicę! - zawołałem wesoło czując, że nadchodzi pora na zabawę.
Pikachu skoczył mi pomagać, a po chwili zrobił to też i Gary. Z kolei Piplup zaczął w wesoły sposób bronić swojej pani próbując nas dziobać, jednak co chwila się przewracał, więc raczej niewiele mu z tego przyszło. Dawn widząc, że nie ma szans się obronić przed naszymi łaskotkami, zwiała z koca i zaczęła wesoło uciekać po plaży, a ja rzuciłem się za nią w pościg. Pikachu oraz Piplup biegali wokół nas piszcząc wesoło. Chwilę później Dawn wskoczyła mi na plecy i objęła mnie mocno za szyję.
- Wio, Ash! Naprzód! - zawołała wesoło moja przyjaciółka.
Ja zaś wesoło złapałem mocno dziewczynę za nogi, aby ze mnie nie zleciała, a po chwili biegłem z nią po całej plaży. Dawn piszczała głośno śmiejąc się z tego wszystkiego, podobnie jak nasi przyjaciele, których taki widok bardzo musiał ubawić.
- A może ty mnie też tak powozisz, Cilan? - zapytała słodkim głosem Iris, po czym nie czekając na odpowiedź wskoczyła mu na plecy i zaczęła na nim jeździć po całej plaży, podobnie jak Dawn na mnie.
Jednym słowem, rozpętała się prawdziwa zabawa. Już po chwili tylko Gary w towarzystwie Pikachu oraz Piplupa siedział na kocu i obserwował to wszystko śmiejąc się do rozpuku.
Ale jak wiadomo, żadna zabawa nie może trwać wiecznie. Ta też nie trwała, bo w końcu musieliśmy się wszyscy przebrać i opuścić plażę. Na nasze szczęście sprawę noclegu mieliśmy już załatwioną, gdyż Gary Oak zaprosił nas do siebie, więc tę noc spędziliśmy przyjemnie w jego pięknej posiadłości. Nie będę jej tutaj teraz opisywał, bo nie pamiętam już niestety, jak ona wyglądała, ale powiem jedno - była po prostu olśniewająca i robiła zdecydowanie ogromne wrażenie na każdym, kto się w niej znalazł. Nikt, kto tam trafił, nie mógł przejść obojętnie obok tego domu, bo naprawdę jego zewnętrzny wygląd wywierał ogromne wrażenie, a co dopiero wewnętrzny, który był klasą samą w sobie.
Ponieważ jak już powiedziałem nie pamiętam za dobrze wyglądu ani zewnętrznego, ani wewnętrznego tej posiadłości, to nie będę ci jej opisywał. Powiem jedynie to, co pamiętam, czyli to, że była ona naprawdę wspaniała, a ponadto miał wręcz niesamowicie piękny ogród. No, może nie był on tak ogromny jak ten ogród w Pałacu Perfum, ale tak czy inaczej zdecydowanie przykuwał on oko swoją wielkością. Co zaś do posiadłości, to w sumie, jak tak sobie o niej pomyślę, to bardzo przypominała tę rzekomo nawiedzoną rezydencję, do której trafiliśmy podróżując po razem regionie Kalos, a która okazała się być zamieszkała przez Pokemona Espurra. Dom, który Gary Oak odziedziczył po swoim wujku, bardzo mi tę posiadłość przypominał.
Noc spędziliśmy wszyscy w przytulnych łóżkach, a na rano wstaliśmy wypoczęci i wyspani. Choć nie miałem to w zwyczaju, tego ranka ja byłem wcześniej niż inni na nogach i prędzej od innych byłem wtedy gotów szukać nowych przygód. Poszedłem więc do moich przyjaciół, aby się dowiedzieć, czy i oni są gotowi. W sumie to nie wiem, czemu byłem taki naładowany pozytywną energią oraz chęcią do życia, ale być może dlatego, że chciałem koniecznie zwiedzić sobie tę posiadłość, zajrzeć dosłownie we wszystkie jej zakamarki oraz odkryć wszystkie ewentualne tajemnice. Dlatego też ledwo się ubrałem, to razem z Pikachu pobiegłem do pokoi, które zajmowali moi przyjaciele i zacząłem ich prosić, by mi w tym towarzyszyli. Niestety, żadne z nich nie było chętne do tego, aby wstawać.


Cilan powiedział, że wstanie za pięć minut, po czym przewrócił się na drugi bok i znowu sobie zasnął. Widocznie tak działała na niego atmosfera miękkiego oraz ciepłego łóżka.
- No trudno, najwyżej ominie cię super przygoda - powiedziałem do Pikachu, a następnie obaj skierowaliśmy swoje kroki w kierunku pokoju, w którym spała Iris.
Niestety, ona nie przywitała nas wcale lepiej, a wręcz wygoniła mnie z pokoju, na odchodnym rzucając we mnie swoją poduszką. Gary natomiast nawet nie raczył mi otworzyć. Prawdopodobnie spał on na tyle mocno, że nie usłyszał mego pukania do drzwi. Myślę, że tak właśnie musiało być, bo normalnie nie był wobec mnie tak niegrzeczny. Poszedłem więc do pokoju, który zajmowała Dawn mając nadzieję, że chociaż ona będzie wobec mnie lepiej nastawiona.
Na całe szczęście moja siostrzyczka (choć wtedy jeszcze nie miałem w ogóle pojęcia, że ona nią jest) nie spała. Siedziała w piżamie przed lustrem i czesała swoje ciemno-niebieskie włosy szczotką.
- Mogę wejść? - zapytałem zanim wszedłem.
- Jasne, Ash - odpowiedziała mi Dawn z radością w głosie.
Wszedłem więc do pokoju i uśmiechnąłem się na widok dziewczyny. Kiedy ją znowu ujrzałem zrozumiałem, że już wiem, dlaczego poczułem do niej coś więcej niż tylko przyjaźń. W rozpuszczonych włosach wyglądała naprawdę oszałamiająco. Wtedy wydawała mi się najpiękniejszą istotą płci żeńskiej na świecie. Oczywiście nie miałem jeszcze wtedy pojęcia, że kiedyś poznam osobę o wiele większej urodzie i z o wiele bardziej cudownymi włosami. Osobę, która właśnie siedzi obok mnie i słucha mojej opowieści.

***


Słysząc komplement Asha uśmiechnęłam się delikatnie, po czym bez słowa przysunęłam się do niego bliżej i pocałowałam go czule w policzek. Mój chłopak poczerwieniał cały na twarzy, a nasze Pokemony zapiszczały radośnie na znak, że bardzo im się ta scena spodobała.
- He he he. A to za co było? - zapytał Ash.
- Za powiedzenie mi komplementu - odparłam wesoło.
- Wiesz, ale to nie był tyle komplement, co prawda. Ot, takie zwyczajne stwierdzenie faktu - rzekł Ash, wpatrując się we mnie czule.
- Niech ci będzie. Więc ten buziak był za stwierdzenie oczywistości - zachichotałam - Ale opowiadaj dalej, bo jeszcze nie dotarłeś do fragmentu o skarbie, chociaż już się robi coraz ciekawiej.
Ukochany obdarzył mnie radosnym uśmiechem, poprawił sobie czapkę na głowie, a następnie kontynuował swoją opowieść.

***


- Co robisz, Dawn? - zapytałem zdumiony, widząc zachowanie mojej przyjaciółki.
- Nie widzisz? Szczotkuję sobie włosy - odparła mi na to dziewczyna z uśmiechem i spojrzała na mnie uważnie - A ty już jesteś na nogach? To dość niezwykłe, Ash. Zwykle śpisz do późna. Co się stało? Łóżko ci się zapaliło?
- Ha ha ha! Ale zabawne! Strasznie to śmieszne, wiesz? - mruknąłem, a Pikachu oraz Piplup zaczęli się ze mnie lekko naśmiewać.
Dawn zaś zachichotała wesoło i powiedziała:
- Chcę dzisiaj naprawdę ładnie wyglądać, bo przecież będziemy razem zwiedzać posiadłość Gary’ego Oaka.
- Po co? Przecież będziemy ją zwiedzać w naszym towarzystwie. Nie będzie żadnych innych chłopaków, na których mogłabyś zrobić wrażenie swoją fryzurą.
Dziewczyna, słysząc te słowa, spojrzała na mnie lekkim politowaniem, jakbym właśnie palnął jaką głupotę.
- Ash, widać, że nic nie wiesz o dziewczynach. Prawdziwa dziewczyna chce być zawsze piękna przede wszystkim sama dla siebie, a dopiero potem dla innych. Poza tym nigdy nic nie wiadomo.
Zaśmiałem się do niej, gdy to powiedziała. Chwilę później podszedłem do niej i wyjąłem jej szczotkę z ręki.
- Mogę ja? - zapytałem.
Dawn uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie. Nie wiedziałem, czy ma do mnie na tyle zaufania, żeby oddać swe piękne włoski pod moją opiekę. Na pewno się wahała, zanim podjęła ostateczną decyzję w tej sprawie, jednak w końcu wyraziła swą zgodę tymi dwoma uroczymi i prostymi słowami:
- Jeśli chcesz.
To mówiąc rozłożyła ona sobie lekko włosy dłońmi i oddała je pod mą opiekę. Pewnie spodziewała się, że uczeszę ją w okropny sposób, bo aż się nieco skrzywiła, kiedy zacząłem szczotkować jej włosy. Na całe szczęście odkryła, że niezgorzej radzę sobie ze szczotką do włosów i umiem całkiem dobrze układać kobiece fryzury. Dawn co prawda dała mi parę porad, jak mam ją czesać oraz jak ułożyć jej włosy, jednak przede wszystkim to była moja własna inicjatywa. Moja siostrzyczka (choć jak już mówiłem, wtedy nie wiedziałem, że ona nią jest) nie kryła swego zachwytu. Pikachu i Piplup zaś patrzyli z zainteresowaniem na to, co robię. Najwidoczniej oni też byli zdumieni mymi umiejętnościami.
- Ash, gdzie ty się nauczyłeś tak szczotkować? - zdziwiła się Dawn.
- W dzieciństwie miałem więcej koleżanek niż kolegów - wyjaśniłem jej wesoło - Wszystkie się czesały, szczotkowały i w ogóle. Wiesz, jak to dziewczyny. Chciałem się jakoś im przypodobać, a przy okazji mieć o czym z nimi rozmawiać, więc jakoś tak wyszło, że poprosiłem moją mamę, żeby nauczyła mnie tego i owego o dziewczynach. Mama więc mnie nauczyła.
- I co? Przydało się to potem?
- Tak i to bardzo. Zwłaszcza czesanie.
- I często czesałeś koleżanki?
- Parę razy, ale częściej moje kuzynki. Te to szczególnie lubiły czesać siebie i swoje lalki, a ja musiałem im pomagać, jak na porządnego kuzyna przystało.
Dawn spojrzała mi w oczy z uśmiechem i powiedziała:
- Wiesz co, Ash?
- Co, Dawn? - zapytałem.
- Twoja mama może być dumna, że ma takiego syna jak ty.
- Naprawdę tak uważasz? - spytałem, bardzo wzruszony jej słowami.


Dziewczyna pokiwała wesoło głową, a Piplup uroczym piskiem dał mi znak, że potwierdza słowa swojej trenerki, która chwilę później oznajmiła, iż musi się przebrać i z tego powodu delikatnie wyprosiła mnie oraz Pikachu ze swego pokoju.
Gdy już się przebrała, to całe nasze towarzystwo, to jest Iris, Cilan oraz Gary, byli ubrani i chętni do nowych przygód. Zadowoleni zjedliśmy razem śniadanie, a następnie przystąpiliśmy do zwiedzania posiadłości naszego gospodarza. Poznaliśmy wszystkie jej pokoje i musieliśmy przyznać, że jest ona naprawdę imponująca. Gary oprowadzał nas po pokojach, wyjaśniał też, który ma jakie przeznaczenie itd. Miał bardzo dobry humor, jednak ja mimo wszystko czułem, że memu przyjacielowi wyraźnie coś musi dokuczać. Nie umiałem sobie uzasadnić, czemu tak uważam, lecz ze sposobu, w jaki on nam opowiadał o tej posiadłości biła jakaś gorycz pomieszana ze smutkiem. Zdecydowanie Gary nie pałał do tego domu jakąś szczególną sympatią, a w każdym razie widać było, że coś wywołało w nim naprawdę kiepski humor. Postanowiłem się dowiedzieć, co to takiego.
- Gary, czy wszystko w porządku? - zapytałem go.
Chłopak uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i powiedział, że wszystko gra i jest w jak najlepszym porządku, jednak wyczuwałem, że on coś kręci, więc zacząłem na niego naciskać, by mi powiedział prawdę. Dawn poszła w moje ślady, Iris i Cilan także, a zatem nim się Gary obejrzał, już cała nasza czwórka zaczęła na niego nagabywać oraz przekonywać go, aby powiedział nam wreszcie, o co mu chodzi i co wywołało jego smutek. W końcu wnuk mojego mentora i mój dawny rywal, a obecnie przyjaciel, musiał ustąpić pod wpływem naszych namów, co oczywiście zrobił.
- Widzę, że przed wami nic się nie da ukryć - powiedział z delikatnym uśmiechem na twarzy.
- Jak widzisz, Gary, nie da się ukryć - zaśmiałem się do niego lekko, a Pikachu piszcząc potwierdził moje słowa - Mów zatem, o co chodzi, tylko bez kręcenia.
Gary Oak westchnął głęboko, po czym wyjął z kieszeni kopertę i podał mi ją powoli do ręki.
- Masz, Ash. Przeczytaj. To jest powód mojego przygnębienia.
Zdumiony otworzyłem kopertę i wyjąłem z niej list, który następnie zacząłem czytać:

Drogi siostrzeńcze,

Skoro czytasz te słowa, to na pewno nie ma mnie już pośród żywych. Bardzo chciałbym przekazać Ci ten list jak najpóźniej się da, ale niestety zetknięcie się z ponurą żniwiarką jest dla ludzi tym samym, co spotkanie z Izbą Skarbową. Możesz je odwlekać, ale nie w nieskończoność. Gdy piszę te słowa czuję się coraz słabszy, a do tego coraz bardziej zmęczony życiem. Prowadziłem taki tryb życia, że niestety nie było mi dane założyć rodziny, wobec czego Ty, mój drogi chłopcze, jako jedyny syn mej ukochanej kuzynki, odziedziczysz po mnie wszystko, co posiadam, a więc posiadłość, w której mieszkam, jak i każdą ruchomość, która się w niej znajduje. Pragnę jednak, abyś zrobił coś dla mnie. Gdy już obejmiesz w posiadanie mój dom, to odszukaj znajdujący się w nim skarb, który znajduje się w jego wnętrzu. Skarb ten ma dla mnie ogromną wartość nie tylko materialną, ale również i emocjonalną. Chcę, żebyś znalazł ten skarb, a jego część przekazał swemu dziadkowi, profesorowi Samuelowi Oakowi, którego to bardzo czczę oraz poważam. Twój dziadek sam już wybierze, jaką część skarbu zechce wziąć. Reszta skarbu należy zaś do Ciebie i zrobisz z nią, co tylko przyjdzie Ci do głowy. Musisz jednak ją najpierw znaleźć. Liczę zatem na Twoją inteligencję oraz umiejętności rozumowania. W końcu pochodzisz z naszej rodziny, więc głupi nie jesteś. Zadbaj więc o to, aby ten skarb został odnaleziony. Nie powiem Ci, czym jest ten skarb ani też gdzie on się dokładnie znajduje, liczę jednak na to, że sam zdołasz go odnaleźć. Dam Ci jednak małą wskazówkę. Zapamiętaj uważnie: ten skarb na pozór jest nic nie wart, jednak nie daj się zwieść, albowiem pozory mylą.
Ściskam Cię mocno i przesyłam moc pocałunków dla Twojej matki, a mojej kochanej kuzynki oraz życzę Ci powodzenia w poszukiwaniach.

Twój wujek Charlie.

Gdy skończyłem czytać list spojrzałem uważnie na Gary’ego.
- A więc w tym domu jest skarb? - zapytałem.
- Skarb?! WOW! Będziemy bogaci! - zawołała podniecony głosem Iris, niemalże przy tym piszcząc.
- Poprawka, moja droga. To Gary będzie bogaty, nie my! - poprawił ją Cilan przemądrzałym tonem - Ostatecznie to jego dom, a więc skarb też jest jego.
Iris spojrzała na przyjaciela mrocznym spojrzeniem, które oznaczało, że właśnie rozwiał on wszystkie jej marzenia, czego ona nie może mu za nic darować.
- Musiałeś mi o tym przypominać, Cilan? A tak się już napaliłam na te poszukiwania - powiedziała.
- Dajcie spokój! Przecież już samo poszukiwanie skarbu jest naprawdę emocjonujące! - stwierdziłem optymistycznie.
- Ash ma rację! Już same poszukiwania będę naprawdę fajne - poparła mnie Dawn, a Pikachu i Piplup zapiszczeli na znak, że się z nami zgadzają.
Gary uśmiechnął się do nas przyjaźnie i powiedział:
- A więc mam rozumieć, że chcecie mi pomóc go znaleźć?
- Jak nam odpalisz znaleźne, to pewnie - odparła na to Iris.
- Wiesz, nie chcę być zachłanny, ale mimo wszystko jednak byłoby mi bardzo miło, gdybym tak otrzymał chociaż część takiego rodzinnego skarbu - powiedziałem nieco zakłopotanym głosem.
Nie wiedziałem, co mój przyjaciel sobie teraz o mnie pomyśli, jednak on stwierdził, że nie ma nic przeciwko temu, abyśmy mu pomogli poszukać ten skarb oraz zaznaczył, iż z przyjemnością odpali nam tzw. znaleźne. To oczywiście natychmiast zmobilizowało nas do działania, a przynajmniej Iris, bo mnie zmobilizowała sama chęć przeżycia przygody.
- Zastanówmy się, gdzie w tym domu można schować skarb ogromnej wartości - mówiłem na głos, masując sobie lekko podbródek.
- Pika-pika - zapiszczał Pikachu, również myśląc intensywnie.
- Nie zapominajmy też, że ten skarb to musi być coś, co na pozór nie ma żadnej wartości, ale tylko na pozór - dodała Dawn.
- Tak, nie możemy o tym zapomnieć - powiedział Cilan.
Iris pstryknęła palcami i zawołała:
- Jak dla mnie skarb jest ukryty w ogrodzie!
- W ogrodzie? - zdziwił się Gary.
- No tak! Pomyśl tylko, gdybyś był swoim wujkiem, to gdzie byś ukrył skarb? - mówiła dalej Iris z uśmiechem radości na twarzy - Moim zdaniem ogród to wprost wymarzone miejsce do ukrywania kosztowności.
- W sumie, to nie jestem pewien, czy rzeczywiście takie miejsce pasuje do wskazówki zawartej w liście - stwierdził Gary zamyślonym głosem, ale już po chwili się rozpromienił - Ale w sumie czemu nie? Sprawdźmy to.
Poszliśmy więc wszyscy na ogród, aby rozpocząć w nim poszukiwania skarbu. Niestety, ogród tej posiadłości, jak już wcześniej wspominałem, był naprawdę duży i przeszukanie go mogło nam zająć sporo czasu. Mimo to nie traciliśmy zapału do działania.


C.D.N.




1 komentarz:

  1. No ładnie. Sprawy nabierają rumieńców, a mój ukochany autor wpada na kolejny fantastyczny pomysł. Tym razem cofamy się nieco w czasie i wraz z Ashem, Iris i Cilanem niespodziewanie łączymy siły z Garym Oakiem i szukamy skarbu jego wujaszka, który notabene będzie częścią spadku po wujku. W sumie jestem ciekawa, jakiż to może być skarb, chociaż podejrzewam, że to pewnie nie jest coś materialnego bądź cennego. Wszak nie zawsze słowo "skarb" musi oznaczać, że coś jest ze złota albo czegoś w tym stylu. :)
    Stylistycznie bardzo dobrze, nie mam się do czego przyczepić. Fabularnie wręcz cudownie. Z rozkoszą będzie się czytało następną część. :)
    Ogólna ocena: 10/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...