Przygoda X
Zagadka z przeszłości cz. I
- Zaśpiewasz nam coś, Sereno? - zapytał mnie czułym głosem Ash.
Słysząc to pytanie spojrzałam na niego z radosnym uśmiechem na twarzy. Po tym, jak Ash przygotował mi wspaniałe przyjęcie urodzinowe, to nie umiałam mu niczego odmówić, dlatego też bez wahania zgodziłam się dla niego zaśpiewać. Cieszyło mnie też, że mojemu chłopakowi przypadł do gustu mój śpiew, tym bardziej, iż od dziecka miałam ogromną słabość do popisów artystycznych.
W chwili, w której to Ash wyraził swoją prośbę o wysłuchaniu mojego śpiewu, siedzieliśmy całą naszą wesołą kompanią na plaży, gdzie lubiliśmy spędzać czas po pracy oraz wolne dni. Oczywiście nie każdą wolną chwilę poświęcaliśmy leniuchowaniu na plaży. Niejeden raz szliśmy we dwoje do profesora Oaka, bo lider naszej kompani lubił odwiedzić swoje Pokemony, które kiedyś powierzył opiece swego mentora. Lubię wówczas towarzyszyć mojemu ukochanemu w tych wizytach, ponieważ dzięki temu mogłam się dowiedzieć, jakie stworki on posiada i mogłam też poznać je osobiście. Jest ich naprawdę bardzo dużo, tak około osiemdziesiąt i trudno mi było podczas tych wizyt wszystkie je zapamiętać oraz wymienić w moich pamiętnikach. Powiem więc tu jedynie tyle, że największym mirem cieszył się wśród nich naturalnie Pikachu, pod jego nieobecność zaś przywódcą Pokemonów Asha był Bulbasaur, którego od czasu do czasu Delia Ketchum pożyczyła sobie od profesora Oaka do pracy w swoim ogrodzie. Zresztą nie tylko z jego pomocy korzystała, mój chłopak bowiem posiada kilka Pokemonów typu roślinnego i duża ich część często bywała w ogrodzie Delii, żeby pomagać jej podczas prac przy warzywach i innych roślinach, jednak zdecydowanie najczęściej robił to Bulbazaur, który jak już powiedziałam, zaraz po Pikachu cieszył się i cieszy nadal największym mirem u wszystkich Pokemonów schwytanych przez mego ukochanego.
Ash odwiedzał profesora Oaka nie tylko po to, żeby móc zobaczyć się ze swoimi stworkami, ale również dlatego, aby spotkać swego mentora oraz odwiedzić Tracy’ego, który odkąd został asystentem profesora Oaka rzadko opuszczał laboratorium, podobnie zresztą jak i jego pryncypał. Obaj są tak pochłonięci swoimi badaniami i pracą, iż nawet nie mają za bardzo czasu robić zakupów, więc nieraz Delia posyła kogoś ze swojej restauracji z obiadem dla nich obu. Na całe szczęście poza Traceym podejścia słynnego uczonego do jedzenia nie podzielają inni jego pracownicy, który zawsze przychodzą do swego miejsca pracy z całkiem dużymi zapasami jedzenia. Stać jest ich nawet na bardzo drogie wiktuały, ponieważ pan profesor płaci im nie tylko uczciwie, ale i nad wyraz hojnie. Może on sobie na to pozwolić, bo jest bogaty, zaś upublicznianie wyników badań, które prowadzi, jak i również opatentowanie stworzonych przez niego wynalazków znacznie jego budżet powiększało. A zatem może on żyć na tak wysokiej stopie, na jakiej tylko chciał, a żył na bardzo wysokiej.
Oprócz wizyt u profesora Oaka wolny czas spędzaliśmy z Ashem na najróżniejszych czynnościach. Nie będę tu wymieniać wszystkich, bo nie ma na to czasu ani miejsca, jednak mogę powiedzieć tyle, że doskonale nam upływały dni w te wakacje. Całe swoje dotychczasowe życie marzyłam, aby je tak spędzić, ale los nigdy mi na to nie pozwolił. Tylko jeden jedyny raz w swoim dzieciństwie miałam naprawdę udane wakacje. Były to te wakacje, podczas których byłam na Letnim Obozie Pokemonów profesora Oaka i po raz pierwszy spotkałam Asha. Wtedy też naprawdę doskonale się bawiłam, ale wcześniej i potem to już nie do końca, także dopiero tego lata roku 2005 poznałam prawdziwe uroki tej jakże pięknej pory roku, a wszystko to było zasługą tego szczególnego chłopca, który jak nikt inny na świecie zawsze potrafił wywołać na mej twarzy uśmiech i dalej to potrafi.
Teraz też go wywołał, kiedy poprosił mnie, abym dla niego zaśpiewała. Bez wahania się na to zgodziłam tym bardziej, że pozostali członkowie naszej wesołej gromadki również zaczęli na to nalegać. Nie mogłam i nie potrafiłam im odmówić.
Muszę tutaj gwoli ścisłości wyjaśnić, że występy publiczne bynajmniej nie były mi obce. Podczas mojej podróży z Ashem, Clemontem i Bonnie po regionie Kalos stwierdziłam, że moim największym marzeniem jest zostać światowej sławy pokemonową artystką. Zdobycie swego własnego marzenia wcale nie było dla mnie takie łatwe, bo przez pierwsze tygodnie naszej podróży praktycznie każdy z naszej czwórki miał jakieś marzenia oprócz mnie samej. Ash chciał zostać Mistrzem Pokemonów, Clemont sławnym na cały świat wynalazcą, z kolei zaś Bonnie marzyła o tym, by w odpowiednim czasie zostać trenerką Pokemonów, najlepiej taką jak nasz lider, którego szczerze podziwiała. Wszyscy mieli wiec swoje marzenia. Wszyscy oprócz mnie, gdyż ja długo nie wiedziałam, jakie jest moje największe pragnienie i potrzebowałam czasu, aby zrozumieć, że jest nim chęć zostania światowej sławy pokomenową artystką. W celu realizacji tych planów podejmowałam różne próby publicznych występów, a po jednym takim nieudanym Pokazie postanowiłam nawet zmienić swój wygląd myśląc, że to mi pomoże zrobić wielką karierę. Obcięłam więc sobie włosy na krótko i zaczęłam nosić ten kretyński płaszczyk. Ashowi jednak nie spodobał się mój nowy wizerunek. W twarz mi tego nie powiedział (był na to zbyt taktowny), jednak po jego spojrzeniu, gdy mnie pierwszy raz zobaczył bardzo łatwo się domyśliłam, że nie podoba mu się taka nowa Serena, dlatego też z radością przywitał dzień, kiedy włosy mi odrosły i znowu byłam sobą. Ach, te moje biedne włosy! Już więcej ich nie obcinałam i nie zamierzam obcinać.
Wracając jednak do właściwej narracji powiem, że kiedy Ash i reszta poprosili mnie o występ, to zgodziłam się na niego bez wahania. Wstałam więc i wesoło ustawiłam się naprzeciwko moich przyjaciół.
- Witajcie, kochani! Zapraszam was wszystkich na plażowy występ przyszłej światowej sławy artystycznej! - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- Zaśpiewaj nam coś naprawdę wesołego! - zawołała radośnie Bonnie, klaszcząc przy tym w dłonie.
- De-ne-ne! - pisnął radośnie mały Dedenne, siedzący obok swojej opiekunki.
- Lepiej coś plażowego i odpowiedniego do naszej sytuacji - dodała Dawn, szczerząc się wesoło.
Jej Piplup podskoczył delikatnie na znak, że zgadza się on ze swoją trenerką.
- Niech może Ash zadecyduje? W końcu Serena to jego dziewczyna - stwierdziła wesoło Melody.
- Nie musisz nam o tym przypominać - mruknęła złośliwie Misty.
Ash zastanowił się przez chwilę nad propozycją Melody, aż w końcu powiedział:
- Sereno, a co powiesz na piosenkę „La isla bonita“?
- Pika! Pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu.
- Pikachu uważa, że to dobry pomysł - stwierdził Ash.
Pomysł mego chłopaka strasznie mi się podobał, dlatego bez wahania wyraziłam na niego swoją zgodę. Radośnie wypuściłam więc z pokeballa Fennekina, żeby mi towarzyszył podczas występu. Oprócz niego uwolniłam też swojego Panchama. Co prawda nie miałam go ze sobą w chwili, gdy przybyłam z Ashem do Alabastii, jednakże profesor Sycamore przywiózł mi go, gdy przyjechał na moje urodziny.
- Tak coś czuję, że może ci się on przydać - stwierdził profesor, patrząc na mnie wesoło, kiedy podawał mi pokeball z moim Pokemonem - Tak czy inaczej korzystaj mądrze z jego pomocy. Występuj jak najczęściej się da i realizuj swoje marzenia, aby zostać pokemonową artystką. Jestem pewien, że Pancham ci w tym pomoże.
Tak, ja również byłam tego pewna. Pancham mógł jak nikt inny pomóc mi zostać pokemonową artystką, dlatego też z radością wypuściłam go z pokeballa i nałożyłam mu wesoło przeciwsłoneczne okulary na oczy.
- Doskonale w nich wyglądasz, Pancham.
Mój Pokemon widocznie uważał tak samo, ponieważ wesoło zapiszczał i ułożył swoje palce w wesoły znak. Zadowolona spojrzałam na Asha, po czym puściłam mu oczko, chwyciłam za leżąca obok niego moją parasolkę, otworzyłam ją i zaczęłam tańczyć. Miałam na sobie różowy, dwuczęściowy kostium, nieco tylko szerszy od bikini, który to doskonale nadawał się do mych publicznych występów. Prócz tego we włosy wpięłam sobie kwiat, co zdaniem Asha dodawało mi o wiele uroku osobistego. Byłam więc gotowa do występu i mogłam go rozpocząć.
Stanęłam dumnie przed swoimi przyjaciółmi i swoim chłopakiem, po czym zaczęłam tańczyć oraz śpiewać piosenkę, jaką zażyczył sobie Ash, zaś Fennekin i Pancham pomagali mi w tym najlepiej, jak umieli, a trzeba przyznać, że umieli bardzo dużo. Dlatego też, gdy piosenka dobiegła końca, cała nasza trójka zebrała jak najbardziej zasłużone oklaski od naszych widzów. Wszyscy głośno i radośnie klaskali, a już najwięcej to chyba Ash oraz Pikachu. Radośnie ukłoniłam się swojej publiczności, zaś Fennekin i Pancham zrobili to samo.
- Dziękujemy wam, dziękujemy. Tylko, proszę, nie pchajcie się naraz po autografy. Dla wszystkich wystarczy - zażartowałam sobie.
- No nie! Ona zaczyna gadać jak Ash! - mruknęła nieco załamanym głosem Misty, zasłaniając sobie oczy dłonią.
- Co chcesz? To efekt spędzania dużej ilości czasu z moim bratem - zaśmiała się do niej Dawn - Ja też długo z nim przebywałam podczas jego podróży po regionie Sinnoh i widzisz, jaka jestem.
- Owszem, widzę - rzekła Misty, mierząc uważnie swoim wzrokiem dziewczynę.
Ja tymczasem usiadłam wesoło obok Asha i uśmiechnęłam się do niego z miłością w oczach.
- I jak mi poszedł występ, kochanie? - zapytałam.
- Sereno, ten występ wyszedł ci jak zawsze, czyli po prostu doskonale - powiedział mój ukochany ze szczerością w głosie.
- Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Naprawdę tak sądzisz? - spytałam, nie do końca mu dowierzając.
Ash zaśmiał się wesoło i rzekł:
- Och, ty mój kochany niedowiarku. Ty mi nigdy nie wierzysz, kiedy mówię ci komplementy! Nie wiem, dlaczego.
- Nie bierz tego do siebie, Ash. Po prostu nie przywykłam do aż tylu komplementów i tyle. Nic poza tym.
Detektyw z Alabastii popatrzył na mnie i zachichotał.
- No, niech ci będzie. Powiedzmy, że ci wierzę.
Po tych słowach Ash znowu zachichotał i podał mi do ręki czapkę z daszkiem.
- Proszę, Sereno. Zapomniałem dać ci ją w trakcie twojego przyjęcia urodzinowego. Podoba ci się? Taka, o jaką prosiłaś.
Była to czapka z daszkiem podobna do tej, którą zwykle nosił Ash. Mój ukochany mówił mi, że ma kilka takich czapek i każda z nich ma dla niego dość dużą wartość emocjonalną, jednak jedną z nich dał kiedyś Dawn jako znak ich przyjaźni. Gdy jakiś czas temu mi o tym powiedział, to zapytałam go, czy również mogę otrzymać taki prezent. Ash stwierdził, że nie widzi przeszkód i obiecał dać mi czapkę przy najbliższej okazji. Tak też zrobił i to właśnie w chwili, którą teraz tu opisuję.
- Dziękuję ci, Ash. To jest naprawdę piękna czapka - ucieszyłam się i nałożyłam ją sobie na głowę - Jak wyglądam?
- Tak jak ta czapka, czyli niesamowicie uroczo, kochanie - powiedział mój chłopak wesołym tonem.
Dawn zachichotała i nałożyła sobie na głowę swoją czapkę z daszkiem.
- Mamy teraz takie same czapki, a przynajmniej tego samego rodzaju - stwierdziła wesoło.
Skinęłam jej głową na znak, że się z nią zgadzam i również uważam to za powód do radości.
***
Kilka dni po moich urodzinach do naszej restauracji zadzwonił telefon. Delia poszła go odebrać, a następnie zawołała mnie, żebym razem z Ashem podeszła do aparatu, ponieważ ta osoba, która właśnie dzwoni, chce z nami rozmawiać. Oczywiście natychmiast pobiegłam po mojego chłopaka, a gdy już z nim wróciłam, Delia z uśmiechem ustąpiła nam miejsce przy telefonie.
- Dzień dobry, panie profesorze - powiedział wesoło Ash do postaci, która ukazała się nam na ekranie aparatu telefonicznego.
- Witam, panie profesorze - zaśmiałam się radośnie, gdyż z miejsca rozpoznałam profesora Oaka.
- Witaj, Ash. Witaj, Sereno - uśmiechnął się do nas uczony - Cieszę się, że was widzę. Mam do was sprawę. Dzisiaj ukończyłem wreszcie prace nad moim najnowszym wynalazkiem i chciałbym go zaprezentować całej waszej czwórce.
- Czwórce? - zdziwiłam się - Panie profesorze, z całym szacunkiem, ale nas jest dwoje.
- Spokojnie, umiem jeszcze liczyć, Sereno. Powiedziałem czwórce, bo mam nadzieję, że Clemont i Bonnie także z wami przyjdą - wyjaśnił szybko profesor Oak - Szczególnie liczę na tego pierwszego, gdyż mój wynalazek pośrednio dotyczy również jego osoby.
- W jaki sposób może on dotyczyć Clemonta? - zdziwił się Ash.
- I co to za wynalazek? - zapytałam z zainteresowaniem.
- Jeszcze nie mogę wam tego powiedzieć, ale zapewniam was, że jest to coś niesamowitego - odpowiedział nam uczony z wielkim uśmiechem na twarzy - Jestem pewien, że wam się spodoba. To co, przyjdziecie?
- A kiedy mielibyśmy przyjść? - spytałam zaintrygowana.
- Najlepiej dzisiaj, zaraz jak skończycie pracę. Da się to zorganizować? - rzekł słynny uczony.
- Myślę, że tak - powiedziałam i spojrzałam pytająco na Asha.
- Ja nie mam nic przeciwko temu - odpowiedział mój chłopak.
Profesor cały rozpromienił się na twarzy, słysząc te słowa.
- To doskonale. Będę zatem na was czekał w godzinach wieczornych - powiedział - Mam tylko nadzieję, że mój wynalazek się wam spodoba.
- Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej, profesorze - zaśmiał się delikatnie Ash i puścił mi oczko.
Uczonego widocznie zadowoliła ta odpowiedź, gdyż zawołał:
- To dobrze! A zatem zapraszam was serdecznie. Będę na was czekał. Do zobaczenia za kilka godzin.
To mówiąc profesor zakończył połączenie. Odłożyłam więc słuchawkę na widełki i spojrzałam na Asha.
- Jak sądzisz, jaki wynalazek zechce nam przedstawić profesor Oak? - zapytałam.
- Nie wiem, ale sądząc po tonie, w jaki nam przekazał tę informację, to musi być coś naprawdę ważnego, w każdym razie dla niego. Nie możemy go więc zawieść - odpowiedział mi mój chłopak.
- Powiedzmy o tym Clemontowi i Bonnie! - zaproponowałam.
- Słusznie! Chodźmy im powiedzieć! - zgodził się ze mną Ash.
Pobiegliśmy do naszych przyjaciół i przekazaliśmy im radosną nowinę. Oboje bardzo się ucieszyli z zaproszenia od profesora Oaka i oczywiście bez wahania je przyjęli. Zauważyliśmy jednak, że Clemont, kiedy tylko mu przekazaliśmy tę nowinę, zaczął się uśmiechać w sposób, powiedziałabym wręcz enigmatyczny. Nie zdradził nam jednak przyczyn, dla których tak się zachował, dlatego też taktownie nie pytaliśmy o to. Uznaliśmy z Ashem, że to pewnie ma coś wspólnego z nowym wynalazkiem profesora, dlatego za kilka godzin i tak się wszystkiego dowiemy, a więc nie ma sensu zawracać sobie głowę braniem naszego przyjaciela na spytki.
***
Zgodnie z planem po pracy poszliśmy razem naszą wesołą czwórką do laboratorium profesora Oaka. Wpuściła nas tam jego nowa sekretarka - stara bowiem została aresztowana za kradzież ważnych notatek swego pryncypała oraz próbę ich sprzedania, o czym była już mowa w jednej z poprzednich historii, dlatego też nie będę do tego wracać. Powiem jedynie tyle, że nowa sekretarka była kompetentna i uczciwa, a jak wiadomo obie te cechy rzadko kiedy chodzą ze sobą w parze, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, dlatego profesor miał wielkie szczęście, że trafił na kogoś takiego.
Mieliśmy czekać na pana profesora w jego gabinecie, tam więc się też udaliśmy. W miejscu tym przywitał nas Tracey, którego widok ucieszył nie tylko Asha, ale nas wszystkich. Uścisnęliśmy mu dłoń i zapytaliśmy o Oaka.
- Profesor zaraz przyjdzie. Musi tylko jeszcze skończyć to, co obecnie robi - wyjaśnił nam Tracey.
- A konkretnie, to co on teraz robi? - zapytałam z zainteresowaniem.
- To ściśle tajne, nie mogę wam powiedzieć - odpowiedział mi chłopak, po czym dodał wesoło: - Jeśli wam powiem, to będę musiał was zabić.
Ash i Bonnie zachichotali dobrze wiedząc, że nasz przyjaciel żartuje. Ja zaś spojrzałam na chłopaka z lekką kpiną w oczach i rzuciłam z ironią:
- Dziękuję za ostrzeżenie. Moje życie jest dla mnie bardziej cenne niż jakakolwiek tajemnica, więc wolę nie wnikać w sekrety naszego profesora.
- Mądra decyzja - stwierdził Tracey, kiwając głową.
Chwilę później do gabinetu wszedł profesor Oak. Ledwie nas zobaczył, a uśmiechnął się do nas radośnie, wołając:
- Witajcie, przyjaciele. Cieszę się, że już jesteście!
- My również się cieszymy - odpowiedział mu Ash - Nie mogliśmy przecież odmówić pańskiemu zaproszeniu.
- Tym bardziej, że dotyczy ono pańskiego nowego wynalazku, proszę pana - dodałam z uśmiechem.
Profesor zaśmiał się lekko i nieco zażenowany podrapał się po karku.
- Prawdę mówiąc ten wynalazek nie jest do końca tylko moim dziełem.
- To znaczy? - zdziwiłam się.
- Co pan ma na myśli, profesorze? - dodał zaintrygowany Ash.
- To proste. Profesor zbudował to urządzenie, ale nie sam - pospieszył natychmiast z wyjaśnieniami Tracey.
- Rozumiem, że korzystał z twojej pomocy - zasugerowałam.
- Tak, ale nie tylko z mojej - odpowiedział chłopak.
- A z czyjej jeszcze? - zapytał zaintrygowany tym wszystkim Ash.
- Z mojej - odezwał się Clemont.
Ja, Ash i Bonnie spojrzeliśmy na niego wyraźnie zdumieni. Czego jak czego, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewaliśmy. Fakt, że nasz Clemont pomagał profesorowi Oakowi w budowaniu jego najnowszego wynalazku był dla nas prawdziwym zaskoczeniem.
- Jak to, braciszku? Pomagałeś profesorowi zbudować jego najnowszy wynalazek? - zapytała zdumiona Bonnie.
Clemont zrobił bardzo dumną minę i uśmiechnął się wesoło.
- Owszem, moja jakże bardzo zdziwiona siostrzyczko. Wraz z Traceym pomagałem panu profesorowi stworzyć jego najnowsze i jakże wspaniałe dzieło. Robiłem to w ciągu ostatnich kilku dni, kiedy kończyliśmy pracę w restauracji.
- To ja już teraz wiem, dlaczego zawsze po pracy tak nagle znikałeś i wracałeś dopiero na kolację - stwierdziłam wesoło.
Na twarzy Bonnie zawitał dosyć złośliwy uśmieszek.
- Jak znam twoją pomoc, to pewnie ten wynalazek wybuchnie szybciej niż zdążysz pomyśleć, braciszku - powiedziała.
Clemont zrobił niezadowoloną minę i spojrzał na siostrę morderczym spojrzeniem.
- Miło jest mieć takie oparcie w rodzinie - powiedział z kpiną w głosie.
- Nie ma sprawy, zawsze do usług - odpowiedziała mu Bonnie.
- Możecie nam w końcu powiedzieć, co zbudowaliście? - zapytał nieco już zniecierpliwiony Ash.
- Pika-pika-chu? - zapiszczał Pikachu.
Profesor uśmiechnął się do nas i podszedł do tajemniczego, dużego przedmiotu, który miał wcześniej przykryta dużą, białą płachtą.
- Już wam mówię - powiedział, po czym zdjął zasłonę ze swego dzieła - Przedstawiam wam oto prawdziwy cud nowoczesnej techniki, o którego stworzeniu marzy niejeden wynalazca! Oto... Wehikuł czasu!
Kiedy ja, Ash i Bonnie usłyszeliśmy nazwę tego wynalazku byliśmy po prostu w szoku. Co jak co, ale czegoś takiego wcale się nie spodziewaliśmy. Sądziliśmy zawsze, że profesor Oak jest ostatnią osobą, która by chciała wyprodukować taki niemalże mityczny wynalazek, a tu taka niespodzianka. Trudno powiedzieć czy miła, czy też wręcz przeciwnie.
Sam wehikuł również nas zadziwił. Było to urządzenie naprawdę duże, przypominające powiększony piekarnik, do którego ktoś przymocował całą masę guzików, małą klawiaturę z ekranikiem oraz wielką dźwignię z boku. Zdecydowanie nie tak wyobrażaliśmy sobie wehikuł czasu. W każdym razie ja na pewno wyobrażałam go sobie inaczej.
- Panie profesorze... Z całym szacunkiem, ale jest pan pewien, że to urządzenie zadziała? - zapytał z lekkim powątpiewaniem w głosie Ash.
- No właśnie, profesorze. Nie żebyśmy wątpili w pański geniusz, ale... - powiedziałam i nie wiedziałam, jak mam dokończyć moją myśl w sposób, który nie urazi uczonego.
Na szczęście z pomocą przyszła mi Bonnie.
- Ale jeśli za coś bierze się mój brat, to można oczekiwać tylko bardzo kiepskich wyników - dokończyła moją myśl dziewczynka.
Uśmiechnęłam się delikatnie i popatrzyłam na Clemonta.
- Może nie do końca to miałam na myśli, ale jednak sens tego, o czym myślałam, pozostał w wypowiedzi Bonnie ten sam. Sorki, Clemont. To nic osobistego.
Chłopak zrobił złą minę i podszedł do wehikułu czasu.
- Jestem bardzo zasmucony waszymi słowami, ale też jestem w stanie je zrozumieć - powiedział młody wynalazca wręcz wielkodusznym tonem - W końcu większość moich wynalazków nie tylko, że nie działało jak należy, ale do tego jeszcze wybuchało. Tym razem jednak będzie inaczej, albowiem tym razem moje dzieło to niesamowicie uniwersalna oraz skuteczna w stu procentach maszyna do przenoszenia ludzi w czasie!
- Ekstra! Nauka jest niesamowita! - zawołał zachwyconym głosem Ash, ulegając ostatecznie charyzmie naukowej swego przyjaciela.
Ja i Bonnie jednak dalej nie byłyśmy przekonane.
- Nie obraźcie się, chłopcy, ale nie uwierzymy, póki nie zobaczymy - powiedziałam z lekką ironią.
- Właśnie. Clemont, odpal to swoje cudo i pokaż, że naprawdę działa - stwierdziła złośliwym tonem Bonnie.
Młody Meyer spojrzał wymownie na Tracey’ego oraz profesora Oaka, którzy z uśmiechem na twarzach skinęli głowami dając mu tym znak, że wyrażają swoją zgodę na to, co on właśnie planował. Bardzo z tego faktu zadowolony chłopak zatarł radośnie ręce, po czym powiedział:
- Uważajcie, bo dzięki nauce przyszłość mamy dziś! Włączam zestaw Clemonta, Tracey’ego i profesora Samuela Oaka! Przygotujcie się na podróż w czasie!
To mówiąc pociągnął za wielką dźwignię w wehikule, co sprawiło, że mechanizm się włączył, a wszystkie guziki na nim rozbłysły każdy swoim blaskiem.
- A wolno wiedzieć, jak to dokładniej działa? - zapytałam.
Profesor Oak szybko pospieszył z wyjaśnieniami.
- To proste. Po uruchomieniu tej oto dźwigni wehikuł się nagrzeje, a wtedy możecie wpisać dowolną datę na tym czytniku i dotknąć maszyny, następnie zaś włączacie czerwony guzik...
- Ten wielki? - spytała Bonnie.
- Tak, ten największy ze wszystkich - odpowiedział dziewczynce pan profesor - Wtedy to maszyna w ciągu kilkunastu sekund przeniesie was w wybrany czas.
- Jeśli to cudeńko w ogóle zadziała - stwierdziłam ironicznie.
Ash spojrzał na mnie zdumiony.
- Dlaczego tak mówisz? Wątpisz w geniusz profesora Oaka? - zdziwił się mój chłopak.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu, patrząc na mnie uważnie.
- Ależ nie, wcale w niego nie wątpię. Ani też w geniusz Tracey’ego, ale widzisz, Bonnie ma rację. Większość wynalazków Clemonta kończy swoją karierę na jednym wielkim bum - pospieszyłam z odpowiedzią.
- Ale tym razem budował to urządzenie razem z profesorem Oakiem i Traceym. Myślę, że to może mieć pozytywny wpływ na całą tę sytuację - stwierdził z pewnością w głosie Ash.
- Skoro tak mówisz - powiedziałam, gdyż nie chciałam się z nim na ten temat kłócić.
- No, a jaki czas można wpisać do tej maszyny, profesorze? - zapytała podnieconym głosem Bonnie.
- Jaki tylko zechcesz - odpowiedział profesor i podszedł do maszyny - Może to być czas bardzo dawny jak np. 30 000 lat temu.
To mówiąc dotknął palcami klawiatury zamontowanej na maszynie i wpisał w nim daną liczbę, która natychmiast ukazała się na małym ekraniku.
- Albo może to być data bliższa naszym czasom - mówił dalej uczony i zmienił datę - Może to być trzy tysiące lat temu, trzysta lat, albo po prostu trzydzieści.
Z tymi słowami wpisywał kolejne daty na maszynie.
- Wszystko zależy od waszej wyobraźni, moi drodzy - zakończył swoją przemowę profesor Oak.
- Ekstra! Jak dla mnie cudowne! - zawołał podnieconym głosem Ash, nie ukrywając swego zachwytu.
- A jak dla mnie to cudeńko wyleci w powietrzu zaraz po uruchomieniu - powiedziałam nieco złośliwym tonem.
- Poważnie? - zapytał Ash, patrząc na mnie uważnie - Wybacz, Sereno, ale ja jestem innego zdania.
- Założę się z tobą o piątaka, że tak właśnie będzie.
- Przyjmuję zakład, Sereno! Wypłacę ci pięć dolców, jeśli się okaże, że masz znowu rację.
Oboje uścisnęliśmy więc sobie wesoło ręce na znak przypieczętowania naszej umowy. Tymczasem Clemont nacisnął czerwony guzik na maszynie i powiedział z radością w głosie:
- Dla próby weźmy datę już wybraną przez profesora, czyli trzydzieści lat temu. Przeniesiemy się tam na chwilę i zaraz wrócimy.
- Albo po prostu, jeśli Serena ma rację, będziemy świadkami kolejnej eksplozji - mruknęła złośliwie Bonnie.
Clemont spojrzał nieco zły na siostrę, po czym złapał za dźwignię.
- Za chwilę będę pierwszym podróżnikiem w czasie! Zobaczycie! To urządzenie uczyni naszą uczoną trójkę sławnymi, profesorze!
- Wierzę, że tak będzie, mój chłopcze! - zawołał podnieconym głosem profesor Oak.
- Dawaj, Clemont! Śmiało, nie krępuj się! - kibicował mu Tracey.
Ash również był wyraźnie podekscytowany tym wszystkim, z kolei ja i Bonnie miałyśmy co do tej maszyny mieszane uczucia. Z jednej bowiem strony życzyliśmy naszym przyjaciołom sukcesu, ale z drugiej baliśmy się, że coś może pójść nie tak, jak zwykle zresztą.
No i poszło nie tak, gdyż zamiast przenieść się w czasie Clemont dalej stał przed nami, zaś wehikuł czasu zaczął niebezpiecznie podrygiwać oraz wypuszczać z siebie wielkie podkłady dymu.
- O nie! Coś jest nie tak! - zawołał przerażony nasz przyjaciel i zaczął uważnie obserwować maszynę - Chyba system się przegrzał!
- Clemont, wyłącz to! Musimy szybko zbadać tę maszynę! - krzyknął równie przerażony profesor Oak.
Chłopak próbował za pomocą dźwigni wyłączyć maszynę, ale niestety nie udało mu się to, gdyż dźwignia ani drgnęła. Tymczasem wehikuł czasu zaczął wydawać z siebie niepokojące dźwięki oraz jeszcze więcej pary.
- Clemont, wyłącz to wreszcie! - krzyknął przerażony Ash.
- Pika-pika! - piszczał Pikachu.
- Próbuję, ale to draństwo nie chce się ruszyć! - wołał załamanym głosem nasz młody wynalazca, dalej szarpiąc się z dźwignią.
- Clemont, przecież to zaraz wybuchnie! Puść już tę głupią maszynę! - zawołałam zaczynając się poważnie bać o życie przyjaciela.
Nasz przyjaciel jednak zignorował moje słowa i dalej szarpał się z dźwignią. Ash szybko więc podbiegł, aby oderwać go od jego wynalazku, ale niestety mu się nie udało. Złapał przyjaciela co prawda mocno w pasie i próbował odciągnąć od niebezpieczeństwa, lecz Clemont był zdecydowanie zbyt zawzięty, aby puścić dźwignię. Przerażona podbiegłam szybko do Asha i złapałem go mocno w pasie, żeby jakoś mu pomóc. Bonnie również do nas podbiegła, złapała mnie w pasie i zaczęła ciągnąć. Wtedy właśnie stało się to, co stać się musiało, a mianowicie wynalazek wybuchł, zaś cała nasza czwórka została odrzucona do tyłu w tumanie kurzu oraz dymu.
- Moje gratulacje, drogi braciszku! Zaliczyłeś właśnie w swej karierze jeszcze jedno wielkie bum - powiedziała złośliwie Bonnie.
- O nie! Dlaczego?! Dlaczego?! Dlaczego?! - jęczał załamany Clemont, patrząc na szczątki wehikułu - Przecież to wszystko powinno działać jak należy.
- Pomiędzy słowami „powinno“, a „działa“ jest wielka różnica, wiesz? - mruknęłam nieco złośliwie - Więc wyszło na moje. Mówiłam wam, że tak będzie.
- Będziesz musiał zbudować swój wynalazek od nowa, braciszku - stwierdziła Bonnie, kładąc bratu dłoń na ramieniu - Nie przejmuj się. To dla ciebie przecież nie pierwszyzna. Dasz sobie radę.
- Wiecie co? Obawiam się, że budowanie tego wynalazku od nowa to nie jest nasz jedyny problem - powiedział Ash ponurym tonem.
- Co masz na myśli? - zapytałam nie rozumiejąc, o czym on mówi.
- Rozejrzyjcie się, a sami zobaczycie.
Ja, Clemont i Bonnie poszliśmy za jego radą rozglądając się dookoła i wówczas dopiero zauważyliśmy, co miał na myśli Ash. Nie znajdowaliśmy już w laboratorium Oaka, ale w samym środku lasu.
- Ojej... Gdzie jest laboratorium? - zapytała z przerażeniem w głosie Bonnie.
- Gdzie są profesor Oak i Tracey? - dodałam równie przerażona.
Spojrzałam na naszą kochaną złotą rączkę i zapytałam:
- Clemont, możesz nam to wyjaśnić? Gdzie my właściwie jesteśmy?
Słowa te wypowiedziałam na wpół ze złością, a na wpół ze strachem.
Chłopak przestał już na szczęście opłakiwać swój nieudany wynalazek i podszedł do szczątków wehikułu, po czym znalazł wśród nich fragment z ekranem, na którym wciąż widniała data. Kiedy ją przeczytał, to pobladł na całej twarzy i głośno przełknął ślinę.
- No?! Co tam pisze? - zapytałam.
Prawdę mówiąc bałam się usłyszeć odpowiedź spodziewając się, że nie będzie ona wesoła. Niestety miałam rację. Była ona bardzo niewesoła.
- Ekhem... Widzicie... Co do tej daty... to... Tego no...
Clemont wyglądał na przerażonego, a przynajmniej na bardzo mocno zażenowanego.
- No co, Clemont? Co to za data? Gdzie my jesteśmy, a raczej KIEDY my jesteśmy? - zapytał Ash.
- Proszę, tylko się nie gniewajcie i nie panikujcie. To nie jest jeszcze koniec świata - stwierdził wynalazca, pocąc się coraz mocniej na twarzy.
Bonnie, Ash i ja spojrzeliśmy na niego groźnie.
- Gadaj natychmiast! Jaka tam widnieje data?! - powiedział groźnym tonem mój chłopak.
Clemont westchnął głęboko i wydusił to z siebie w końcu.
- 31 lipca 1975 roku.
- CO?! Jaka?! - krzyknęliśmy wszyscy troje jednocześnie.
- 31 lipca 1975 roku - powtórzył wynalazca, głośno przełykając ślinę.
- Przecież słyszeliśmy, nie jesteśmy głusi! - zawołałam dość gniewnym tonem.
- No to co pytaliście jeszcze raz? - zdziwił się nasz przyjaciel.
- To było pytanie retoryczne! Clemont, coś ty narobił?! Czy ty wiesz, w co nas wpakowałeś?! - dodałam wściekłym głosem.
- Właśnie! Jeśli ta maszyna mówi prawdę, to właśnie przenieśliśmy się w czasie o trzydzieści lat do tyłu! - zawołał groźnie Ash.
- No to pięknie! Wiedziałam, że wynalazki mojego brata ściągną na nas tylko kłopoty - mruknęła niezadowolonym tonem Bonnie.
Clemont nagle uśmiechnął się, choć powodów do tego to on raczej nie miał, podobnie jak i my.
- Ale chwileczkę... To oznacza, że...
W oczach chłopaka pojawił się wymowny błysk.
- Co to oznacza? - zapytałam.
- To oznacza, że miałem rację! Wynalazek działa!
Clemont zaczął radośnie skakać dookoła szczątków wehikułu czasu.
- Nie rozumiecie?! To znaczy, że wehikuł zbudowałem z profesorem i Traceym tak, jak należało go zbudować! Ten wehikuł czasu działa właśnie tak, jak powinien! Przenieśliśmy się w czasie! Czyż to nie cudowne?!
- Co w tym takiego cudownego?! Clemont, czy ty nie widzisz, w co ty nas wpakowałeś?! - krzyknęłam oburzonym tonem.
- Właśnie, braciszku! Ocknij się! - zawołała oburzonym tonem Bonnie - Nie rozumiesz, w co ty nas wpakowałeś?! Utkwiliśmy w przeszłości!
- Dokładnie tak! - dodałam, kładąc sobie ręce po bokach - Cofnęliśmy się w czasie do dni, w których nie powinno nas być! Prawdę mówiąc, to my nawet się jeszcze nie narodziliśmy!
- Właśnie! A co gorsza, to ten twój jakże genialny wynalazek wyleciał w powietrze i nie mamy jak wrócić do naszych czasów! - zakończył moją myśl Ash.
Clemont chyba wreszcie to zrozumiał, ponieważ przestał już radośnie podrygiwać i spojrzał na nas przepraszająco.
- Wybaczcie mi, ja naprawdę tego nie chciałem - zaczął się tłumaczyć - Skąd miałem wiedzieć, że to się zepsuje?
- Zepsuje? Człowieku, to się nie zepsuło! To wybuchło! Wyleciało w powietrze! Trafił to szlak! Rozleciało się to na kawałki! - zawołał oburzony i rozwścieczony Ash.
- Właśnie, braciszku! I jak teraz niby wrócimy do siebie?! - mruknęła Bonnie, biorąc się pod boki.
- Spokojnie, naprawimy wehikuł czasu i po sprawie - powiedział do niej Clemont wręcz uspokajającym tonem - Poza tym spójrzmy lepiej na to wszystko optymistycznie. Mogliśmy trafić gorzej. O wiele gorzej. Mogliśmy na przykład wylądować w średniowieczu, gdzie pewnie spaliliby nas na stosie za herezję.
- Jakoś to mnie nie pociesza, wiesz? - mruknęłam niechętnie.
- Mniejsza o to, Sereno - machnął lekceważąco ręką Clemont - Jak już powiedziałem, możemy to łatwo naprawić i wrócić do swoich czasów.
Kiedy jednak popatrzył na resztki wehikułu wiara w to, co powiedział, zdecydowanie go opuściła.
- Chociaż jak tak się nad tym wszystkim zastanowię, to chyba raczej mało możliwe - stwierdził po chwili namysłu - Z tych szczątków nic już nie będzie.
- No pięknie! I co my teraz zrobimy?! - jęknęła załamana Bonnie.
- Właśnie, co my zrobimy? Jak teraz wrócimy do domu? - zapytałam zasmucona - Nigdy już nie ujrzę mojej mamy? Ona pewnie się teraz bardzo o mnie martwi.
- Ekhem... Sereno - odezwał się nagle Ash - Prawdę mówiąc, kochanie, to jesteśmy w czasach, kiedy twoja mama jest jeszcze małą dziewczynką i w ogóle nie wie o tym, że kiedykolwiek zostanie twoją mamą.
- Ano tak, rzeczywiście. Zapomniałam - powiedziałam i popatrzyłam na niego - Ale co my w takim razie teraz zrobimy?
- Nie wiem, musimy pomyśleć - rzekł Ash i zastanowił się.
Po chwili pstryknął radośnie palcami.
- Już wiem! Cofnęliśmy się w czasie o trzydzieści lat, prawda?!
- Tyle to już wiemy, Ash - mruknęła złośliwie Bonnie.
- No właśnie. Ale nie cofnęliśmy się na tyle mocno, by nie móc znaleźć pomocy - zaczął mówić dalej nasz lider - Spróbujmy zrobić tak, jak w filmie „Powrót do przyszłości“.
- Co masz na myśli? - zdziwiłam się.
- Musimy znaleźć młodszego profesora Oaka i poprosić go o pomoc w zbudowaniu nowego wehikułu czasu - wyjaśnił nam Ash - Tylko w ten sposób zdołamy powrócić do naszego świata.
- Dobry pomysł. Ale co będzie, jeżeli młodszy profesor Oak nam nie uwierzy? - zapytałam z obawą w głosie.
- Będziemy musieli go w jakiś sposób przekonać, że mówimy prawdę - powiedział Clemont z radością w głosie - Ash, to jest genialny pomysł!
- Prawdę mówiąc to jest jedyny pomysł, jaki mam - stwierdził Ash, po czym spojrzał na nas - Chyba, że ktoś z was ma lepszy.
Nie mieliśmy, więc musieliśmy zaakceptować koncept mego chłopaka, choć czuliśmy, że istnieje ryzyko, iż może się on nam nie powieść. Jednak to była nasza ostatnia nadzieja, a więc musieliśmy się jej chwycić, nawet jeśli była ona dość ulotna.
- No dobrze, a więc co robimy? - zapytałam.
- Musimy znaleźć laboratorium profesora Oaka - stwierdził Ash - Mam nadzieję, że znajduje się ono tam, gdzie w naszych czasach.
- I że w ogóle jest w Alabastii, bo jak nie, to mamy przekichane - powiedziałam załamanym tonem.
- Sereno, szerzysz defetyzm - zaśmiał się delikatnie mój chłopak.
- Kiedy taka prawda! My mamy strasznie nikłe szanse na osiągnięcie sukcesu - broniłam swojej teorii.
- Ale jednak je mamy, a to się liczy - powiedział mój chłopak, wciąż nie tracąc optymistycznego nastawienie do całej sprawy.
- Dokładnie tak, Ash! - poparł przyjaciela Clemont - Nie możemy się poddawać! Wiecie, czego się dowiedziałem nałogowo czytając w swoim dzieciństwie komiksy o Batmanie?
- Że nie masz o czym gadać z dziewczynami?! - mruknęła złośliwie Bonnie.
- Co?! No tak, to też, ale nie to chciałem wam powiedzieć - rzekł nieco urażonym tonem wynalazca - Chodziło mi o to, że nie wolno się poddawać i należy zawsze walczyć o swoje bez względu na to, jak trudna to będzie walka. Nie wolno nam się poddawać.
- Zgadzam się z Clemontem - powiedział bojowym tonem Ash - Poza tym moje życiowe motto brzmi: „Nigdy się nie poddawaj, tylko walcz“ i zamierzam dalej się nim kierować bez względu na wszystko.
Podziwiałam optymizm mojego chłopaka, bo jeśli chodziło o mnie, to moja głowa pełna już była najczarniejszych i najstraszliwszych myśli, które napawały mnie przerażeniem. Trudno mnie było wtedy przekonać do tego, że wszystko się skończy szczęśliwie, ale cóż... Skoro mieliśmy nadzieję na powrót do swoich czasów, to należało z tej nadziei skorzystać, dlatego też poszliśmy w kierunku miasta. Na szczęście las wyglądał niemalże tak samo jak w naszych czasach, więc nie zabłądziliśmy w nim.
- Zastanówmy się przez chwilę. Jak to w ogóle jest możliwe, że tutaj trafiliśmy? - zapytałam, gdy już szliśmy do miasta.
- Moim zdaniem to bardzo proste - powiedział Ash - Wehikuł czasu przenosił osoby, które go dotknęły w chwili, kiedy dochodzi do przenosin, czyli w tym wypadku Clemonta, który szarpał się z dźwignią.
- To rozumiem, ale dlaczego przeniosło nas? - zapytała Bonnie.
- Myślę, że dlatego, że ja trzymałem się Clemonta, Serena trzymała się mnie, a ty, Bonnie, trzymałaś się Sereny. Wytworzyła się więc między nami więź fizyczna, która spowodowała reakcję przeniesienia nas tutaj.
- Chyba znowu dobrał się do naukowych książek mojego brata, skoro gada w taki uczony sposób - mruknęła nieco niezadowolonym tonem mała Bonnie.
- Najwyraźniej - odpowiedziałam dziewczynce.
- A w prostych słowach oznacza to, że maszyna wzięła naszą czwórkę za jedno ciało i dlatego nas przeniosła - dokończył Ash.
To mówiąc spojrzał na Clemonta, który pokiwał twierdząco głową.
- Jestem tego samego zdania - powiedział nasz przyjaciel.
Detektyw z Alabastii nagle posmutniał na twarzy.
- Szkoda, że nie ma z nami Pikachu. Niestety, zeskoczył on z mojego ramienia, kiedy podbiegłem ratować Clemonta i maszyna go nie przeniosła.
Uśmiechnęłam się czule do mego ukochanego, po czym powiedziałam:
- Nie martw się, Ash. Pikachu jest na pewno cały i zdrowy. Po prostu został on w laboratorium razem z profesorem Oakiem oraz Traceym. Jestem pewna, że znajdziemy go, gdy tylko wrócimy do swoich czasów.
- Mam nadzieję, że tak - rzekł Ash z delikatnym uśmiechem na twarzy, choć w jego głosie nadal było słychać lekką obawę.
Po tej rozmowie poszliśmy w kierunku miasta, gdy nagle usłyszeliśmy jakiś płacz. Dobiegał on z leśnej gęstwiny. Nie wiedzieliśmy, co on może oznaczać, jednak kierowani ciekawością postanowiliśmy to sprawdzić. Co prawda miałam pewne obawy, że być może jest to jakaś zjawa, która swoim płaczem chce w nas wzbudzić litość, po czym zwabi nas w pułapkę i uwięzi (czytałam o takich sytuacjach), to jednak poszliśmy w miejsce, z którego ów płacz dobiegał. Po kilku minutach poszukiwań ujrzeliśmy małą i uroczą dziewczynkę o brązowych włosach oraz tego samego koloru oczach. Była ubrana w niebieską sukienkę i czarne buciki, a we włosy wpiętą błękitną kokardę. Wyglądała w niej naprawdę uroczo i bardzo słodko.
- Ojej, biedna mała. Pewnie zgubiła się w lesie - powiedziała Bonnie ze współczuciem w głosie.
- Nie możemy jej odmówić pomocy - rzekł Ash tym samym tonem.
- Uważaj, Ash! A co, jeśli to jakaś zjawa? - zapytałam przerażona.
- Jaka zjawa? - zdziwił się mój chłopak.
- No wiesz... Taka co płacze, żeby wzbudzić w nas litość, a potem, gdy do niej podejdziemy, to ona... porwie nas... w zaświaty.
Clemont miał dreszcze na całym ciele, gdy to usłyszał. Bonnie z kolei patrzyła na mnie zdumiona widocznie nie wiedząc, co ma myśleć o tym, co właśnie powiedziałam. Ash jednak machnął na to wszystko ręką.
- Na pewno to nie jest żadna zjawa, Sereno. Ale przecież w razie czego możemy uważać - powiedział Ash i podszedł do dziewczynki.
- Jakoś nie podzielam twojego entuzjazmu - mruknęłam do niego nieco niezadowolonym tonem.
Ash tymczasem podszedł do płaczącej dziewczynki.
- Maleńka, dlaczego płaczesz? - zapytał ją z uśmiechem na twarzy.
Dziewczynka podniosła powoli głowę i spojrzała na niego uważnie, po czym podciągając nosem odpowiedziała:
- Bo zgubiłam się w lesie i teraz nie wiem, jak mam wrócić do domu.
Patrzyłam uważnie na tę małą i poczułam się nagle jakoś dziwnie. Nie było to jednak wcale poczucie niebezpieczeństwa, raczej czegoś całkowicie przeciwnego. Poza tym te oczy... Te brązowe, śliczne oczka tej dziewczynki wydawały mi się jakoś dziwnie znajome.
- Te oczy... Te oczy - powtarzałam sama do siebie - Skąd ja je znam?
- Jak masz na imię, dziecinko? - zapytał Ash, patrząc z uśmiechem na małą istotkę.
Dziewczynka popatrzyła na niego uważnie i odpowiedziała mu bardzo zadziornym głosem:
- Nie wolno mi rozmawiać z nieznajomymi.
- Bardzo ładne imię - zaśmiał się detektyw.
- Tak, tylko takie trochę długie - dodałam nieco złośliwym tonem.
Mała zrobiła nieco urażoną minkę słysząc moje słowa, po czym zadarła nosek i pisnęła:
- Głupia jesteś?! Przecież to nie jest moje imię!
- Jakoś się tego domyśliłam, wiesz? - odpowiedziałam jej.
- Mogłabyś być trochę grzeczniejsza dla tych, którzy chcą ci pomóc - mruknęła złośliwie Bonnie.
- A kim wy jesteście? - zapytała nas dziewczynka, uważnie lustrując wzrokiem nasze osoby.
- Ja jestem Ash, a to są moi przyjaciele: Serena, Clemont i Bonnie - przedstawił nas mój chłopak - A ty kim jesteś?
- Ja mieszkam w Alabastii, ale poszłam na spacer i zgubiłam się w lesie - odpowiedziała na jego pytanie dziewczynka.
- Rodzice na pewno się o ciebie niepokoją - powiedziałam z troską w głosie zapominając już o tym, że mała przed chwilą powiedziała, że jestem głupia.
- Moja mama tak, ale tata, to nie wiem. On nie mieszka teraz z nami - odpowiedziała dziewczynka smutnym tonem.
- Dlaczego? Co się stało? - zapytała zdumiona Bonnie.
- De-ne-ne? - zapiszczał Dedenne, wychylając lekko główkę z torby swojej trenerki.
Najwidoczniej dopiero teraz wrócił do nas z krainy snów, bo wcześniej to siedział zupełnie cicho.
- Już od miesiąca znowu się włóczy po świecie. Chce zostać Mistrzem Pokemonów i ma nas w nosie - wyjaśniła nasza nowa przyjaciółka - Ale jak on ma nas w nosie, to my go też. Tak mówi moja mama.
- Mądra kobieta z tej twojej mamy. Nie ma co się narzucać ludziom - stwierdziłam z uśmiechem.
Ash tymczasem poprawił sobie zawadiacko czapkę na głowie i rzekł:
- Nie ma co tu stać i gadać. Odprowadzimy cię do miasta i pomożemy znaleźć twój dom. Co ty na to?
Dziewczynka zawahała się lekko. Widocznie propozycja Asha była dla niej kusząca, ale mimo wszystko obawa przed nami, nieznanymi jej osobami wciąż powodowała w niej wątpliwości, czy przyjąć tę propozycję. Jednakże mimo wszystko ostatecznie mała postanowiła nam zaufać i kiedy mój luby wyciągnął w jej kierunku dłoń, ścisnęła ją mocno, a my wyruszyliśmy na poszukiwanie domu naszej nowej przyjaciółki.
Poszukiwania na szczęście nie trwały długo. Kiedy wyszliśmy z lasu i dotarliśmy do miasta mała z łatwością już znalazła drogę do swego miejsca zamieszkania. Nam zatem pozostało tylko ją tam odprowadzić, jednak ku naszemu wielkiemu, ale to naprawdę wielkiemu zdumieniu droga do domu dziewczynki była nam bardzo dobrze znana.
- Chwileczkę... Ja znam tę drogę - powiedziałam po chwili.
- Właściwie to ja też - stwierdził zdumiony Ash.
- Wszyscy chyba ją znamy - rzekł po chwili Clemont - Nie domyślacie się może, dokąd ona prowadzi?
Domyślaliśmy się tego, ale nikt z nas nie powiedział tego na głos, bo nie mieliśmy pewności, czy aby na pewno dobrze myślimy. Jednak wszelkie wątpliwości rozwiały się, kiedy nagle zobaczyliśmy dom dziewczynki. Był on duży, biały z czerwonym dachem i niezwykle uroczym, choć niewielkim ogródkiem.
- Ale to przecież... To jest przecież... - mówiłam zdumiona, po czym trąciłam zdumiona mego chłopaka w ramię - Ash, czy ty to widzisz?
- Tak, Sereno. Widzę - rzekł mój chłopak, najwyraźniej jeszcze bardziej zdumiony niż ja.
Tymczasem z domu wyszła nagle jakaś piękna kobieta ubrana w ładną, stylową bluzkę fioletowej barwy i niebieską spódnicę. Miała ona czarne włosy oraz brązowe oczy, niezwykle podobne do oczu swojej córki. Do tego strasznie nam ona kogoś przypominała. Kogoś, kogo wszyscy bardzo dobrze znaliśmy.
- Mama! - zawołała dziewczynka, puszczając rękę Asha i wpadając w objęcia kobiety.
- Córeczko! Najdroższa moja! Nawet nie wiesz, jak się o ciebie bałam, kiedy nie wróciłaś na kolację! - zawołała kobieta, przyciskając do siebie ze łzami w oczach swoje maleństwo.
- Mamo, przepraszam. Byłam w lesie na spacerze i zgubiłam się - łkała jej mała kruszynka.
- Ile razy ci mówiłam, Delio, żebyś nie chodziła sama po lesie? No, ile razy ci mówiłam? - płakała jej matka, głaszcząc włoski dziewczynce.
- Delio?! - jęknęliśmy wszyscy jednocześnie.
Spojrzałam na Asha już wszystko rozumiejąc.
- Ash... Ta dziewczynka... Te jej oczy... Teraz już wiem, czemu mi się one wydawały od samego początku znajome. Ta mała ma twoje oczy!
- Tak, to prawda. I do tego jeszcze mieszka w moim domu, a jej mama wyglądem strasznie przypomina moją mamę, wyłączając oczywiście kolor włosów - odpowiedział mi Ash i spojrzał na mnie uważnie.
- Myślicie o tym samym, co ja? - zapytał Clemont.
- Ale jak to? - zdziwiła się Bonnie - Chcecie powiedzieć, że...
- Ne-ne-ne? - zapiszczał pytająco Dedenne.
- Tak, Bonnie - rzekł poważnym tonem Ash - Ta mała dziewczynka o imieniu Delia, to moja mama.
- To niesamowite - powiedziała zdumiona panna Meyer - To jest twoja mama? Ta pyskata dziewczynka?
- Owszem, to moja mama - uśmiechnął się detektyw z Alabastii.
- Gwoli ścisłości to jeszcze nią nie jest, ale w przyszłości nią zostanie - sprostował słowa swego przyjaciela Clemont.
- Ale to oznacza, że... - spojrzałam na mego chłopaka - Mama Delii, ta kobieta... Ash, to jest twoja...
- Moja babcia - powiedział Ash - Nigdy nie miałem okazji jej poznać, bo zmarła zanim przyszedłem na świat.
Tymczasem mama Delii spojrzała na całą naszą czwórkę z wyraźnym zainteresowaniem w oczach. Musiałam przyznać, że jej córka w dorosłej wersji była do niej strasznie podobna (wyłączając kolor włosów). Nie dało się ukryć pokrewieństwa między tą dwójką.
- To wy odprowadziliście moją córkę do domu? - zapytała nas kobieta.
- Tak, to my, proszę pani - odezwałam się - Spotkaliśmy ją w lesie i nie mogliśmy zostawić jej samej.
Kobieta podeszła do nas i po kolei uścisnęła każdego z nas.
- Dziękuję wam z całego serca. Gdyby nie wy... to nie wiem, co by się stało - powiedziała kobieta z uśmiechem na twarzy - Moja córka już nieraz włóczyła się po okolicy, zwykle jednak wracała nas czas. Ale niestety kilka razy już musiałam ją szukać poza miastem, bo zabłądziła i nie umiała sama wrócić. Moja mała Delia to straszny włóczykij.
- Tak, wiem - zaśmiał się cicho Ash, po czym widząc, że kobieta mu się dziwnie przygląda, dodał: - To znaczy poznaliśmy już Delię i domyślamy się, że to musi być straszna wiercipięta.
- Wiercipięta. To dobre słowo - zaśmiała się kobieta - Ale wybaczcie, nie znamy się jeszcze. Jestem Arabella Krupsh, dla przyjaciół Bella. A wy?
- Ja mam na imię Bonnie, a to jest mój starszy brat! - zawołała z dumą Bonnie, wskazując na swego brata.
- Jestem Clemont Meyer, a to jest moja młodsza siostra, Bonnie Meyer. Miło nam panią poznać - rzekł Clemont, kłaniając się nisko.
- A to jest mój ukochany Dedenne! - pisnęła dziewczynka, pokazując swego Pokemona, który wskoczył jej na ręce.
- De-de-ne! - zapiszczał wesoło stworek.
- Ja jestem Serena Evans - przedstawiłam się - A to jest mój chłopak, Ash Ketchum, słynny trener Pokemonów.
- Słynny? To dziwne, ja jakoś o tobie nie słyszałam - zdziwiła się pani Krupsh, lustrując uważnie Asha wzrokiem.
- Sereno, on przecież jeszcze nie jest sławny - powiedział do mnie po cichu Clemont.
- Właśnie! Przecież on jeszcze się nie narodził, podobnie zresztą jak my - dodała nieco złośliwie Bonnie.
Poczułam, że się czerwienię ze wstydu. Jak mogłam palnąć taką gafę? No cóż, pierwszy raz podróżowałam w czasie, to myliło mi się jeszcze mylić to i owo. Mimo wszystko wiedziałam, że nie powinnam popełniać takich pomyłek, bo mogą one nas drogo kosztować. W przyszłości postanowiłam być ostrożniejsza i uważać na to, co mówię.
- Jestem słynny tam, skąd pochodzę - zaśmiał się Ash, próbując jakoś wybrnąć z opałów, w jakie go niechcący wpakowałam.
- A skąd pochodzisz, mój drogi? - zapytała Bella.
- Z Kalos, tak jak i my! - zawołałam szybko.
- Właśnie! Wszyscy pochodzimy z regionu Kalos! - wyjaśnił szybko Ash z uśmiechem na twarzy - Ja i Serena jesteśmy z miasta Vaniville, zaś Clemont i Bonnie pochodzą z Lumiose.
Bella przyjrzała nam się uważnie, jednak zdaje się, że uwierzyła nam w nasze wyjaśnienia, gdyż tylko pokiwała głową ze zrozumieniem, mówiąc:
- No dobrze. Wybaczcie, że was tak wypytuję, ale wolę wiedzieć, z kim zadaje się moja córka - powiedziała powoli się uśmiechając - Tak czy siak cieszę się, że wszystko się dobrze skończyło, a moja mała Delia jest cała i zdrowa. Powiedzcie mi jednak, co was sprowadza do Alabastii?
- Chcemy odwiedzić mojego wujka - pospieszył szybko z odpowiedzią mój chłopak - Może go pani zna? Nazywa się Samuel Oak.
- Samuel Oak? - zdziwiła się kobieta - Ten młody profesorek, którego książka o Pokemonach latających niedawno stała się bestsellerem?
- Ten sam, proszę pani - uśmiechnął się Ash - To mój wujek. Chcemy dostać od niego Pokemony, żeby rozpocząć wędrówkę po regionie Kanto.
- Rozumiem, jednak dzisiaj i tak was nie przyjmie. Pracuje do późna - powiedziała ze znawstwem w głosie Bella.
- Zna pani zwyczaje profesora Oaka? - zdziwiłam się nieco.
- No pewnie. W końcu zamawia on u mnie posiłki, ale zwykle jest tak zajęty swoją pracą w laboratorium, że nawet nie ma czasu sam ich odbierać, więc muszę mu zawsze kogoś z nimi posyłać - zaśmiała się wesoło Bella.
- Profesor Oak zamawia u pani posiłki? - zapytała Bonnie.
- De-ne-ne? - dodał Dedenne.
Pani Krupsh zaśmiała się uroczo. Bardzo teraz przypominała swoją córkę w dorosłej wersji.
- Jesteście tu nowi, to tego nie wiecie, ale ja mam własną restaurację - wyjaśniła nam kobieta - Nazywa się „U Belli“ i cieszy się ona dość dobrą renomą.
- Moja mama prowadzi najlepszą restaurację pod słońcem! - pisnęła Delia, obserwując uważnie naszą rozmowę.
- Delio, nie przeszkadzaj! - zawołała Bella, po czym spojrzała na nas - Pewnie jesteście zmęczeni podróżą. Zapraszam was do siebie.
- Ale my nie chcemy się narzucać - powiedział Ash.
- Właśnie! Nie chcemy sprawiać kłopotów - dodał nieco zażenowany Clemont.
- Ależ to żaden kłopot, kochani. Dla tych, którzy pomogli mi odzyskać mój najdroższy skarb na świecie, ten dom jest zawsze otwarty - zawołała radośnie Bella, po czym wprowadziła nas do środka.
Nim zdążyliśmy zaprotestować kobieta radośnie wprowadziła nas do swojego domu i uraczyła najlepszą kolacją, jaką tylko zdążyła nam szybko przygotować. Gdy to robiła naszła mnie myśl, że gościnność oraz otwarte serce na ludzi musi być w rodzinie Asha dziedziczne, skoro jego babcia, jego mama i on sam są właśnie tacy. Nie ukrywam, że ta cecha strasznie mi się podobała.
- Smakuje wam, moje szkraby? - zapytała po chwili Bella z matczyną czułością w głosie.
- Tak, proszę pani - powiedziałam, kiedy już przełknęłam kolejny kęs tych łakoci, jakimi uraczyła nas nasza gospodyni.
- To jest po prostu pyszne, proszę pani! - pisnęła wesoło Bonnie.
- Naprawdę niesamowicie smaczne! - dodał Clemont.
- Nawet mojemu Dedenne to smakuje! - zaśmiała się Bonnie, zaś jej Pokemon zapiszczał wesoło na potwierdzenie tych słów.
- Właśnie, to jest po prostu pyszne, bab... Proszę pani - zawołał Ash.
O mały włos nie nazwałby Belli babcią, na szczęście w ostatniej chwili się powstrzymał. Kobieta jednak była tak zachwycona naszym ogromnym apetytem, że nawet nie zwróciła na to uwagi.
- Nie żałujcie sobie, kochani. Jedzcie dalej, a w razie czego zrobię wam dokładkę - mówiła Bella.
Kiedy już się najedliśmy, to nasza gospodyni uszykowała nam pokój gościnny, w którym cała nasza czwórka się bez problemu pomieściła.
- Wygodnie wam? - zapytała z troską w głosie pani Krupsh.
- Tak, proszę pani. Jest naprawdę bardzo dobrze - odpowiedział Ash, zaś ja, Clemont i Bonnie zgodziliśmy się z nim.
- To dobrze - uśmiechnęła się ta anielica w ludzkiej postaci.
Chwilę później popatrzyła na Asha, który również radośnie się do niej uśmiechnął. Przez chwilę nie odrywała od niego wzroku.
- Czy coś się stało? - spytał chłopak.
- Nie, nic... Ja tylko... - powiedziała Bella, przyglądając mu się uważnie - Tylko wydaje mi się, jakbym cię już gdzieś widziała.
- Niemożliwe, jestem tu pierwszy raz - zaprotestował Ash.
- Tak, ja o tym wiem, ale i mimo to mam takie jakieś dziwne uczucie, że cię znam - mówiła dalej pani Krupsh, nadal uważnie obserwując mojego chłopaka - Czy my się aby przypadkiem nie znamy?
- Nie, proszę pani. Raczej nie.
- Wiem, że to pewnie niemożliwe, ale mimo wszystko wydajesz mi się jakoś tak dziwnie znajomy. Naprawdę. Tylko nie wiem, dlaczego. A może ja znam twoją mamą?
Ash omal nie parsknął śmiechem, słysząc to pytanie. Z wielkim trudem powstrzymał się od tego i powiedział:
- Z całą pewnością... To znaczy... Chciałem powiedzieć, że istnieje taka możliwość. Niewykluczone, że ją pani zna.
Bella pokiwała głową ze zrozumieniem.
- No, dobrze. Dość już tego wypytywania. Idźcie lepiej spać, dzieciaki. Pora już na to. Dobranoc i przyjemnych snów.
- Dobranoc, pani Bello! - zawołaliśmy chórem.
A gdy kobieta zgasiła światło i wyszła z pokoju, Ash dodał cicho:
- Dobranoc, babciu.
Uśmiechnęłam się wesoło, po czym zmęczona ułożyłam się na swym posłaniu i zamknęłam oczy, ale zanim zasnęłam coś sobie przypomniałam. Usiadłam więc i powiedziałam:
- Ash! Słuchaj, Ash!
- Co się stało? - zapytał zdumiony mój chłopak.
- Właśnie sobie przypomniałam, że zapomnieliśmy o bardzo ważnej rzeczy - wyjaśniłam mu.
- Niby o jakiej? - zdziwił się Ash.
Uśmiechnęłam się wówczas figlarnie i odpowiedziałam mu:
- O tym, że wciąż wisisz mi pięć dolarów za przegrany zakład.
Chłopak popatrzył na mnie niechętnie, po czym powiedział, że zapłaci mi jutro, a następnie położył się na boku i zasnął.
C.D.N.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Przygoda 129 cz. II
Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...
-
Tutaj zaś znajdują się krótkie opisy przygód bohaterów serii „ Ash i Serena na tropie ”. Dzięki nim łatwiej przypomnicie sobie, o czym był k...
-
Świat Pokemonów - a oto kilka wiadomości niezbędnych po to, aby można było zrozumieć całą fabułę. Akcja naszej historii dzieje się w świe...
-
Początek, czyli jak to się zaczęło Pamiętam jak dziś dzień, w którym Ash zdołał spełnić swoje marzenie i został Mistrzem Pokemon. Było t...
WOW. Historia naprawdę niesamowita, od początku zapierająca dech w piersiach. Kiedy już się wydawało, że kolejny wynalazek Clemonta to będzie wielka klapa nawet przy współpracy z Tracey'em i profesorem Oakiem to okazało się, że mimo wybuchu zadziałał. :) Niesamowite. :)
OdpowiedzUsuńCudowne jest spotkanie z małą Delią Ketchum, a właściwie wtedy Delią Krupsh :) Przypomina nieco spotkanie małych Asha i Sereny. :)
A zakończenie po prostu cudowne i wzruszające. :)
Ogólna ocena: 10/10 :)
Hej czy ktoś może mi podać link do 2 i 3 części tego opowiadania bo niemoge znaleźć BARDZO PROSZĘ!
OdpowiedzUsuńhttps://ashiserena2.blogspot.com/2017/12/przygoda-010-cz-ii.html - tutaj jest link do 2 części
Usuńhttps://ashiserena2.blogspot.com/2017/12/przygoda-010-cz-iii.html - tutaj jest link do 3 części
Nie wiem, fajnym pomysłem byłoby gdyby celebi zabrała drużynę w prawdziwy świat (ma możliwość podróży w czasie)
OdpowiedzUsuń