Zagadka dla ojca i syna cz. III
- A więc to wy jesteście tymi nowymi pracownikami? - zapytał Jim Martey, kiedy zobaczył mnie i Asha.
Mężczyzna ten był wysokim i całkiem przystojnym blondynem o niebieskich oczach i delikatnym zaroście. Ubierał się całkiem elegancko, jak zresztą przystało na bogatego gościa mieszkającego w tak niesamowicie bogatym domu, z którego aż kapało od przepychu.
- Owszem, proszę pana - odpowiedział na jego pytanie Ash.
- Właśnie. My w sprawie tego artykułu w gazecie - dodałam - Ponoć szuka pan pokojówki oraz ogrodnika. To chyba nadal aktualne?
- Oczywiście, że aktualne - rzekł Jim Martey, uważnie lustrując nas wzrokiem - Poprzedniego ogrodnika zwolniłem, bo się obijał, a pokojówkę dlatego, że mnie okradała. No dobrze, tylko próbowała to zrobić. I tylko raz... Ale przyłapałem ją na gorącym uczynku.. A zresztą to nieważne. Ogłoszenie jest nadal aktualne, tylko pytanie, czy wy dwoje macie jakieś doświadczenie w tej pracy?
- No, ja to mam ogromne doświadczenie w ogrodnictwie - odpowiedział Ash, uśmiechając się delikatnie.
Było to częściowo zgodne z prawdą, w końcu Delia Ketchum miała naprawdę piękny ogródek, a jej syn, ku swej rozpaczy, nieraz musiał swojej mamie pomagać w jego pielęgnacji. Nie cierpiał tego, ale teraz wiedza ta mogła mu się bardzo przydać.
- Ja natomiast nie mam jakiegoś wielkiego doświadczenia, ale szybko się uczę - odpowiedziałam.
Martey przyjrzał się nam uważnie, po czym powiedział:
- No dobrze, przyjmę was na okres próbny, a po jego zakończeniu zdecyduję, czy przyjąć was na stałe.
Oczywiście ucieszyliśmy się na tę wieść, gdyż dzięki temu nasz plan się powiódł. Właściwie to nie był nasz plan, ale plan Josha Ketchuma. To on, czytając gazetę natrafił na artykuł, w którym napisano, że Jim Martey poszukuje pokojówki i ogrodnika. Dlatego też Josh, gdy tylko dowiedział się, jaką sprawę prowadzimy, postanowił nam pomóc wpadając na pomysł, abyśmy zatrudnili się w willi tego gościa i w ten sposób mogli go obserwować oraz spróbować poszukać zaginionej statuetki. Plan był iście genialny, dlatego też ja i Ash postanowiliśmy z niego skorzystać. Zaopatrzeni zatem w krótkofalówki od porucznik Jenny wkroczyliśmy do akcji. Na szczęście pan Martey postanowił przyjąć nas do pracy, umożliwiając nam w ten sposób realizację naszego planu.
- Doskonale. Jak się nazywasz, młody? - zapytał po chwili milczenia Martey.
- Bob, proszę pana - odpowiedział mu Ash.
- Bob... Nawet niezłe imię. W sam raz dla ogrodnika. Idź do ogrodu. Tam jest szopa, a w niej strój roboczy. Przebierz się i zabieraj do strzyżenia trawników.
- Tak jest, proszę pana - zawołał mój chłopak, po czym udał się pod wskazane miejsce.
- Ty zaś, moja panno, pójdziesz do pokoju dla służby i przebierzesz się w strój roboczy, a następnie od razu zabierzesz do swoich obowiązków. Jak się nazywasz?
- Selena, proszę pana - odpowiedziałam.
- Doskonale. A zatem, moja droga Seleno, idź już się przebierz. Kamerdyner wprowadzi cię w szczegóły twoich obowiązków.
- Tak jest, proszę pana.
To mówiąc wyszłam i poszłam wykonać to polecenie. Już po chwili w stroju pokojówki zajmowałam się odkurzaniem salonu. Przez okno, które było ogromne, zobaczyłam Asha, jak powoli strzyże kosiarką trawę w ogrodzie. Chłopak również mnie zobaczył, gdyż dał mi znak kciukiem w górę.
Jak zatem widać, wszystko szło zgodnie z planem. Teraz należało poszukać statuetki. Podejrzewałam, że musi być ona ukryta gdzieś w domu. A skoro jest ukryta, to na pewno sprytnie. Pewnie w jakieś tajnej skrytce za portretem albo w czymś podobnym, jak to zwykle bywa w filmach. Niestety, życie to nie jest film i bardzo szybko się o tym przekonałam, gdy sprzątając cały salon dotykałam oraz pociągnęłam za wszystko, co się dało, ale nie otworzyło się żadne tajne przejście ani też nawet żadna tajna skrytka. To samo było w innych pokojach. Kompletna porażka.
Nie zamierzałam się jednak poddawać. Porucznik Jenny na nas liczyła i nie mogliśmy jej zawieść, jednak pierwszego dnia pracy nie udało się ani mnie, ani Ashowi znaleźć żadnej tajnej skrytki, a zapewniam, że mój ukochany przetrząsnął uważnie cały ogród, zaś ja sprzątałam cały dom i miałam możliwość dokładnego przyjrzenia się wszystkiemu, co tam było, z której to możliwości skorzystałam, nie osiągając wszakże swego celu.
Pierwszy dzień pracy nie posunął więc wcale naszego śledztwa do przodu, ale sądziłam, że może drugiego dnia będzie lepiej. Niestety, wtedy też nie znalazłam żadnej skrytki. Trzeciego ani czwartego dnia także. Ash w swojej pracy też nie odnotował żadnych wyników, jeżeli oczywiście nie liczyć dość zadbanego ogródka swego pracodawcy, ale to przecież nie miało żadnego znaczenia dla śledztwa.
Jedyne co odkryliśmy, to fakt, że kamerdyner raz na dzień wychodzi z domu i to jeszcze w godzinach pracy, po czym idzie na miasto i wraca po godzinie, góra dwóch. Tak było przez wszystkie cztery dni naszej pracy. Ash zwrócił na to uwagę i drugiego dnia naszej pracy Misty bardzo uważnie obserwowała podejrzanego. Trzeciego dnia robiła to Dawn, czwartego zaś Melody. Niestety, efekty tego były raczej mierne. Facet trzy dni siedział w barze, zamówił piwo, wypił je, po czym wyszedł wyraźnie zły. Nawet się z nikim nie spotkał.
Piątego dnia pracy Ash zgłosił się do mnie krótkofalówką i powiedział:
- Sherlock do Watsona. Sherlock do Watsona. Watson, zgłoś się.
Wyjęłam krótkofalówkę i odpowiedziałam:
- Watson do Sherlocka. Co tam?
- Obserwuję tego kamerdynera i wyobraź sobie, że znowu wychodzi z domu i to w godzinach pracy - zaczął mówić Ash - Czy obserwowałaś go dzisiaj, tak jak ci kazałem?
- Tak i znowu o czymś gadał z szefem, tak jak wczoraj i przedwczoraj, ale nie wiem niestety o czym - odpowiedziałam mu - Chciałam podsłuchać pod drzwiami, ale niestety służba kręciła się w pobliżu i nie mogłam.
- Muszę więc skontaktować się z Clemontem i Bonnie i przekazać im, żeby obserwowali naszego delikwenta - stwierdził detektyw.
- A zasięg krótkofalówki jest dość silny, aby nas usłyszeli? - zapytałam.
- Spokojnie. Tak jak im kazałem, czekają w mieście, żeby go obserwować. Jeśli zrobią to dyskretnie, to dowiedzą się, dokąd poszedł.
- Wiesz, z całym szacunkiem, jednak nie spodziewam się specjalnej dyskrecji po Bonnie. Clemont to jeszcze, ale Bonnie?
- Nikt inny nie może iść. Misty, Melody i Dawn są spalone, nie mogą się znowu kręcić w tym barze, bo gość je rozpozna i nabierze podejrzeń. Clemont nadaje się doskonale do tego zadania, a Bonnie go kamufluje. Będą wyglądać na rodzeństwo, które przyszło do baru na oranżadę.
- Obyś miał rację. Dobra, muszę wracać do pracy, zanim się zorientują, że się obijam.
- Powodzenia. I niech Moc będzie z tobą - zakończył rozmowę Ash i wyłączył się.
- Strasznie zabawne - mruknęłam pod nosem i zaraz powróciłam do swoich obowiązków.
***
Wieczorem spotkaliśmy się całą drużyną w domu Asha. Towarzyszył nam Josh Ketchum, który był bardzo ciekaw, jak nam sprawa się powodzi.
- Więc jak? Dowiedzieliście się czegoś? - zapytał nas na wstępie.
- Jak na razie wiemy jedynie tyle, że statuetki nie ma w domu - powiedziałam - Przetrząsnęłam pod pretekstem sprzątania chyba wszystkie kąty i nic. A więc albo skrytka jest bardzo dobrze ukryta...
- Albo tego badziewia po prostu tam nie ma i już - stwierdził Ash niemal załamanym tonem - Mam powoli dość tej roboty. Zaczynam już nienawidzić tego ogrodu.
- Odwagi, braciszku. Dasz sobie radę - powiedziała Dawn, próbując podnieść go na duchu.
- Dam sobie radę. Obyś miała rację - mruknął mój luby z niedowierzaniem w głosie - Tak czy inaczej Jim Martey na pewno coś knuje. Jego kamerdyner ciągle wychodzi z domu w godzinach pracy i nikt się temu nie dziwi.
- Ponoć ma duże fory u szefa. Wiem to, gadałam ze służbą - wtrąciłam się do rozmowy - Ponoć często tak wychodzi i szef nie ma nic przeciwko temu, a znany jest z tego, że się nie patyczkuje z tymi, którzy lekceważą swoje obowiązki w jego domu.
- Ciekawe. Bardzo ciekawe - stwierdził Josh, drapiąc się po brodzie - Jeżeli on zlecił kradzież statuetki, to gdzie ona jest? I co ten kamerdyner kombinuje?
- Jak kazałeś, Ash, śledziliśmy go - zameldowała Bonnie.
- No i czego się dowiedzieliście? - spytał nasz młody detektyw.
- Niewiele. Facet usiadł przy barze, zamówił piwo, wypił je i już miał wyjść, kiedy nagle jakiś inny facet się do niego przysiadł - rzekł Clemont.
- Co? Ktoś się do niego przysiadł? To bardzo interesujące - Ash spojrzał na przyjaciela z wyraźnym zainteresowaniem - O czymś rozmawiali?
- A pewnie. Rozmawiali, ale trudno powiedzieć o czym. W barze był straszny gwar - odpowiedział Clemont - A ja musiałem z Bonnie siedzieć przy stoliku, bo na miejsce przy ladzie nas nie wpuścili. Że niby nieletni jesteśmy, a miejsca przy ladzie są tylko dla dorosłych.
- Ale ja za to strzygłam uszami i co nieco usłyszałam - powiedziała Bonnie z dumą w głosie.
- A co usłyszałaś? - zapytałam.
- Otóż ten gość, z którym kamerdyner się spotkał, powiedział, że nie mógł przyjść wcześniej, bo policja go obserwowała i musiał przeczekać, aż będzie nieco spokojniej. Potem coś mówili o jakieś umowie, którą zawarli, ale niewiele z tego słyszałam, bo gadali strasznie cicho. Ale drogi pan kamerdyner nie był specjalnie zachwycony tą rozmową. Wyszedł potem strasznie wściekły.
- Interesujące - zastanowił się Ash - Chyba zaczynam rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Ale pewność zyskamy dopiero jutro... Podejrzewam, że jutro kamerdyner znowu się spotka z tym kolesiem.
- Tak, tylko nie mamy już za bardzo ludzi do śledzenia go - zauważył Clemont - Ja i Bonnie jesteśmy spaleni, bo gość widział nas. Jak jutro nas znowu zobaczy, to zacznie coś podejrzewać.
- Słuszna uwaga - stwierdziłam zamyślając się - A może Latias?
- Niemożliwe. Moja mama wzięła ją pod swoje skrzydła i nie pozwoli mi jej tak narażać - stwierdził Ash załamanym tonem - Brock też odpada, szef kuchni jest restauracji potrzebny.
- Mógłbym go zastąpić na tym stanowisku - zgłosił się Clemont.
Ash uśmiechnął się do przyjaciela delikatnie.
- Nie wątpię, że mógłbyś, ale powiedzmy sobie szczerze. Brockowi daleko do tajnego agenta. Nie będzie umiał we właściwy sposób śledzić naszego delikwenta. Poza tym sam powiedziałeś, że tam w tym barze, gdzie śledziliście kamerdynera są ładne kelnerki. Prawda?
- No tak, zapomniałam! - jęknęła Dawn, uderzając się otwartą dłonią w czoło - Przecież on jest pies na baby! Jak zobaczy ładną kelnerkę, to zacznie się do niej przystawiać i nici z podsłuchiwania.
- Ja tam mogę pójść - powiedział Josh Ketchum - Mogę gościa obserwować i podsłuchać, o czym będzie mówił. W miarę możliwości oczywiście.
- Super! To dobry pomysł! - zawołał Ash - Ale ja cię będę asekurował!
- A twoje obowiązki w domu Jima. Zapomniałeś o nich? - zdziwiłam się tym, że mój ukochany o tym nie pamięta.
- Nie zapomniałam, Sereno. Ale facet dał mi dzień wolnego w nagrodę za dobrze przystrzyżony żywopłot - odpowiedział mi Ash z dumą w głosie - A więc mogę w przebraniu wspomóc nieco szpiegowską działalność mojego ojca.
- W przebraniu? - zapytałam zdumiona.
- A za kogo się przebierzesz? - spytała Bonnie.
- To moja tajemnica. Tylko Dawn o tym wie, ale nie ciągnijcie jej za język, bo i tak się nie wygada. Prawda, siostrzyczko?
- Ani myślę! - zawołała panna Seroni - Kostium mam już dla ciebie gotowy. Uszyłyśmy go z twoją mamą, choć ona się dziwi, po co ci to.
- Świetnie! Doskonale! - zawołał Ash, klaszcząc zadowolony w dłonie - A zatem jutro rozpocznie się akcja. A co do mojej mamy, to możesz jej powiedzieć, że kostium ten odegra swoją rolę w całej sprawie i to się liczy.
***
Mimo moich usilnych próśb, Ash nie powiedział mi, jaki kostium uszykowała dla niego Dawn, dlatego ostatecznie dałam sobie z tym spokój i przestałam go o to prosić. Zamiast tego ponownie omówiłam ze wszystkimi plan działania, po czym poszłam do pracy, czyli do domu Jima Marteya. Miałam wyjątkowe szczęście, gdyż mój pracodawca kazał mi wyczyścić miotełką wszystkie obrazy wiszące na korytarzach, co dawało mi ogromną możliwość podsłuchiwania pod gabinetem.
Rozmowa, jaką usłyszałam, przebiegała tak:
- No i co ci drań powiedział, Leonie? - zapytał Jim Martey.
- To, co powiedział mi ostatnio, szefie. Cena poszła w górę - odpowiedział kamerdyner Leon - Dodał też, że jeżeli nie zapłacimy mu tyle, ile on chce, to pójdzie do kogoś innego.
- Co?! Ten drań nam będzie nam jeszcze warunki stawiał i straszył nas?! - ryknął wściekle Jim Martey - Za kogo on się niby uważa?!
- Szefie, proszę tak głośno nie krzyczeć! Ktoś może usłyszeć! - zwrócił mu uwagę jego sługa.
- Teraz jakoś mało mnie to interesuje - mruknął jego pracodawca - Przecież ta suma, której on żąda jest dwa razy większa niż wartość tego szmelcu, który mu kazałem ukraść.
- Już mu to mówiłem, ale on twierdzi, że skoro wysilił się na tyle, aby zrobić statuetkę i podmienić na kopię, to powinien otrzymać więcej niż było umówione.
- To śmieszne! On chyba sobie jakieś żarty ze mnie stroi! Za kogo on się uważa, co?! A mnie za kogo uważa? Za Rockefellera? Jestem owszem bogaty, ale przecież nie na tyle, żeby mnie było stać na płacenie wręcz grubych milionów pierwszemu lepszemu złodziejowi!
- Przypominam, że to nie jest pierwszy lepszy złodziej, panie szefie! W końcu musiał się wysilić, żeby wyrobić sobie fałszywe zaproszenie na to przyjęcie, potem podmienić statuetkę na kopię i ukryć ją tak, aby policja jej nie znalazła. Pan sam tam przecież nie mógł iść. Musiał pan mieć alibi, że w chwili kradzieży był pan daleko od miejsca zbrodni.
- Zgoda, ale za ten numer, który mu zleciłem, on już dostał swoją dolę. Niech mi odda towar i przestanie sobie żarty stroić.
- Nie odda go, póki nie dostanie tyle, ile żąda, szefie.
- Co więc w takim razie mam zrobić?
- Radzę zapłacić, bo inaczej on jest gotów iść na policję albo co gorsza oddać statuetkę właścicielowi.
- Groził ci tym?
- Tak. Powiedział mi, że właściciel z pewnością mu zapłaci za zwrot swojej własności.
- No cóż... Skoro tak, to trzeba będzie mu zapłacić. Ale nie dzisiaj. Nie mam takiej sumy przy sobie. Zdobędę ją dopiero jutro. Pójdziesz więc teraz do niego i powiesz mu, że wymiana kasa za towar dokona się jutro i pieniędzy będzie tyle, ile on chce. Ale niech nie próbuje żadnych sztuczek, bo gorzko tego pożałuje.
- Przekażę mu to, szefie.
- Idź więc i powiedz mu to. Macie za pół godziny spotkanie. Tylko się nie spóźnij.
Słysząc te słowa odskoczyłam szybko od drzwi, odeszłam kawałek i zaczęłam wycierać miotełką obrazy. Po krótkiej chwili z gabinetu wyszedł kamerdyner. Od razu mnie zobaczył.
- A ty co tu robisz, mała? - warknął na mnie.
- Obrazy czyszczę, tak jak pan Martey mi kazał - odpowiedziałam, próbując nie drżeć ze strachu wiedząc, że to mnie zdradzi.
Kamerdyner spojrzał na mnie niechętnym wzrokiem i wysyczał:
- No to czyść je. Ale nie guzdraj się, bo pan Martey obetnie ci pensję.
To mówiąc odszedł.
- Najpierw musi mi ją wypłacić - mruknęłam niezadowolona.
Upewniwszy się, że kamerdyner zniknął mi z pola widzenia, znalazłam szybko jakieś ustronne miejsce w najbliższym kącie, wyjęłam krótkofalówkę i powiedziałam:
- Watson wzywa Sherlocka. Watson wzywa Sherlocka. Ash, zgłoś się!
Chwilę później usłyszałam głos mego chłopaka.
- Tu Sherlock Ash, zgłaszam się. O co chodzi?
- Pidgeotto leci do gniazda. Powtarzam, Pidgeotto leci do gniazda. Czy mnie zrozumiałeś?
- Zrozumiałem, Watsonie. Pidgeotto leci do gniazda. Przekażę dalej.
- Oby tylko się nam udało.
- Nie panikuj, tylko rób swoje, a wszystko będzie dobrze. Spotkanie tak jak ustalaliśmy.
- Zrozumiałam, Sherlocku. Spotkanie tam gdzie zwykle i o tej samej godzinie. Odbiór.
- Zanotowałem w pamięci, Watsonie. Powodzenia w pracy. Bez odbioru.
To mówiąc wyłączył się, ja zaś wróciłam do obowiązków.
Nie będę się rozpisywać nad moim dalszym, pełnym pracy dniem. Powiem jedynie tyle, że po skończeniu udałam się na miasto, żeby spotkać się z Ashem tak, jak to było ustalone. Stanęłam w umówionym miejscu na rogu dwóch ulic i czekałam. Minęło jednak kilka minut, a Ash wciąż się nie zjawiał. Zaczęłam się poważnie denerwować i niepokoić jednocześnie Nie wiedziałam, co mój luby robi. Po głowie krążyły mi różne, przerażające myśli. Może został zdekonspirowany, a może go złapali i teraz wyciskają z niego wszystko, co wie w tej sprawie? O nie! Tylko nie to!
- Powróżyć panience! Powróżyć! Cyganka prawdę ci powie! Wszystko widzi, wszystko powie! - odezwał się nagle jakiś dziwny głos.
To w moją stronę podeszła Cyganka w długiej, fioletowej spódnicy, zielonej bluzce, kolorowej chuście na głowie, z kolczykiem w uchu i z długimi, czarnymi włosami splecionymi w loki. Wyglądała nawet uroczo, jednak nie miałam raczej ochoty na jej towarzystwo.
- Przepraszam, ale czekam na kogoś - odburknęłam mając nadzieję, że sobie pójdzie.
- O! Panienka czeka na kogoś! Zapewne na chłopca, bo niby na kogo innego mogłaby taka piękna panna czekać, prawda?! - trajkotała dalej Cyganka, nie chcąc się ode mnie odczepić.
- Owszem, ale daj mi już spokój, jeśli łaska.
- Ależ panienko, Cyganka przecież złego nic zrobić nie chce, jedynie prawdę przepowiedzieć. A Cyganka wszystko widzi, wszystko wie oraz wszystko powie. Rączką proszę podać i niczego nie żałować.
- Ale ja nie mam pieniędzy - mruknęłam mając nadzieję, że na dźwięk tych słów ona się wreszcie ode mnie odczepi.
Przeliczyłam się jednak.
- Cyganka pieniędzy nie potrzebuje. Ona tylko pomóc pragnie. Rączkę daj więc panienko, a przyszłość, co na dłoni ci się rysuje, powiem.
Załamana podałam jej wreszcie dłoń mając nadzieję, że powie to, co ma do powiedzenia i da mi spokój.
- O! Panienka młoda, ale serduszko już bardzo mocno bije z miłości - zaczęła swoje wróżby Cyganka - Panienka jest zakochana w chłopcu. W pięknym chłopcu, który również bardzo ją kocha.
- Tak. Kocha i spóźnia się na spotkanie - mruknęłam niezadowolona.
- Spokojnie, panienko. Coś go zatrzymało, ale z pewnością zaraz tu przyjdzie. Zobaczysz, panienko. Cyganka prawdę widzi na twojej dłoni. Niczego nie zmyśla, a jedynie pomóc pragnie.
- Tak? To niech mi w takim razie powie, gdzie jest mój chłopak?
- Bliżej niż myślisz, panienko - usłyszałam nagle głos, którego usłyszeć wcale się nie spodziewałam.
Spojrzałam na Cygankę, która podniosła twarz tak, że nasze spojrzenia się spotkały. Dopiero teraz zobaczyłam, że ową rzekomą Cyganką jest tak naprawdę...
- ASH! - zawołałam nie mogąc wyjść z szoku - Ash! O ja nie mogę! Co ty wyprawiasz?! Co to za przebranie?!
Mój chłopak położył mi palec na ustach i syknął niespokojnie.
- Cicho! Nie krzycz tak głośno! Nie wszyscy muszą wiedzieć, kim ja jestem - powiedział, uśmiechając się do mnie konspiracyjnie - Przebrałem się, żeby móc śledzić tego całego Leona.
- No i co? - zapytałam.
- Poszedł do baru, a tam przejął go mój ojciec. Wie już, kiedy i gdzie ma się odbyć przekazanie pieniędzy za statuetkę.
- To znaczy, że ten złodziej ją ma?
- Nie inaczej, ale szczegóły poznasz się w domu. Na razie jednak nie krzycz tak głośno, bo mnie zdekonspirujesz.
- Dobrze, już dobrze.
To mówiąc przyjrzałam się uważnie Ashowi i jakoś nie potrafiłam się nie zaśmiać. Chłopak teraz naprawdę przeszedł samego siebie. Wiedziałam, że ma on niekiedy wręcz zwariowane pomysły, ale takie coś? Przebrać się za Cygankę? To już mógł wymyślić tylko mój ukochany. Dlatego też nikogo pewnie nie zaskoczę uwagą, że gdy powiem, iż w chwili, w której to sobie uświadomiłam, zaczęłam się śmiać jak wariatka. O mało nie upadłam przy tym na ziemię ze śmiechu, taki to był dla mnie zabawny widok.
- No co? - zapytał Ash, zdumiony moim zachowaniem - Co znowu?
- Nic, tylko... Cha cha cha! Ten kostium... Cha cha cha! Błagam cię... Nie miałeś się już za kogo przebrać?
- No co? Przynajmniej wyglądam realistycznie.
Z trudem powstrzymałam się od dalszego śmiechu i powiedziałam:
- Owszem, nie powiem nie, ale jakbyś mi powiedział, to zrobiłabym ci jakiś odpowiedni makijaż i byłbyś jeszcze bardziej realistyczny.
- Oj, już mniejsza z tym. Dobrze jest jak jest - powiedział Ash, machając lekceważąco ręką na to, co właśnie powiedziałam - Ale obiecuję następnym razem poprosić cię o pomoc w kwestii przebrania.
Nagle podbiegły do nas jakieś dzieciaki.
- Hej, Cyganko! Czy to ładnie tak zostawiać nas? - zapytał jakiś chłopiec.
- Właśnie! Obiecała pani dla nas zatańczyć i zaśpiewać! - dodała mała, ruda dziewczynka.
- O matko... Zapomniałem, że im to obiecałem - powiedział do mnie cicho Ash, a głośno dodał: - A nie moglibyśmy innym razem? Teraz jestem zmęczona.
Dzieciaki spojrzały na siebie, po czym głośno zawołały:
- NIE!
Ash załamany zrozumiał, że nie wygra tej bitwy, dlatego poszedł z dziećmi na drugą stronę ulicy, na której to zobaczyłam nagle Pikachu w cygańskim stroju i pomyślałam, że za chwilę tam umrę ze śmiechu. Pokemon miał bowiem na głowie chustkę, kolczyk przyczepiony do ucha, a prócz tego jeszcze kastaniety w łapkach. Wyglądał naprawdę zabawnie, równie zabawnie, co jego trener. Choć, jak się nad tym zastanowię, to widoku mojego chłopaka w kiecce nic nie przebije. Żałuję, że nie miałam ze sobą wtedy aparatu fotograficznego, aby móc uwiecznić ten widok. Chociaż może to i lepiej, bo on nigdy by mi tego nie darował, gdybym to zrobiła.
Tymczasem Ash włączył gramofon, który tam stał i poleciała z niego melodia, zaś mój chłopak złapał za tamburyn, po czym zaczął się wyginać w rytm muzyki i śpiewać:
Miłość jest drapieżnym ptakiem,
Którego widzi się tylko raz.
Nocą zbiera czarne kwiaty
I cicho czeka na twój czas.
Miłość damą jest granatową.
Mówią, że dzika jest i zła.
Nie nasyca się wciąż od nowa.
Na jej gniew nie ma dna.
L’amour.
L’amour.
L’amour.
L’amour.
Bo miłość to cygańskie dziecię,
Ani jej nie ufaj i ani wierz.
Gdy gardzisz, kocham cię nad życie,
Lecz, gdy pokocham to się strzeż.
Gdy gardzisz, kocham cię,
Gdy gardzisz, kocham cię nad życie.
Lecz, gdy pokocham...
Lecz, gdy pokocham to się strzeż.
Śpiewając te słowa Ash wyginał się lekko i potrząsał tamburynem w sposób naprawdę zabawny. Z kolei Pikachu dodawał nieco rytmu melodii, grając wesoło na kastanietach. Występ ten przyciągnął wręcz tłumy, które to, podobnie jak dzieci, chciały zobaczyć Cygankę w akcji.
- Fajny występ! Ale kto to taki jest?! - zapytał mnie ktoś, gdy zobaczył, że się wpatruję w tańczącego Asha.
- Nie wiem, ja nie znam tego pana... Znaczy się... Tej pani... - jęknęłam lekko zasłaniając sobie usta dłonią, aby ukryć to, że duszę się ze śmiechu.
Tymczasem Ash śpiewał dalej:
Miłość czarną jest pustynią.
Płonie w niej samotny kwiat.
Miłość młodą jest dziewczyną,
Która czeka tysiąc lat.
Jestem płaczem i westchnieniem.
Płonie we mnie ślepy skwar.
Bądź mą wodą i zbawieniem
I ratunkiem dla mych warg.
L’amour.
L’amour.
L’amour.
L’amour.
Bo miłość to cygańskie dziecię,
Ani jej nie ufaj i ani wierz.
Gdy gardzisz, kocham cię nad życie,
Lecz, gdy pokocham to się strzeż.
Gdy gardzisz, kocham cię,
Gdy gardzisz, kocham cię nad życie.
Lecz, gdy pokocham...
Lecz, gdy pokocham to się strzeż.
Po występie Ash ukłonił się lekko publice, a ta zaczęła mu głośno klaskać, nie ukrywając przy tym swojego zachwytu. Do tego wielu z nich wyjęło portfele i nim mój ukochany się zorientował, do tego tamburynu poleciała cała masa pieniędzy. Zdumiony chłopak początkowo nie wiedział, co ma zrobić, ale ostatecznie od ludzi ich zapłatę za swój występ i wrócił zadowolony do domu. Ja i Pikachu szliśmy tuż obok niego, zaśmiewając się z całej tej sytuacji.
***
Nielegalna transakcja pomiędzy złodziejem, a jego zleceniodawcą miała się odbyć następnego dnia wieczorem. Josh Ketchum na szczęście usłyszał dokładnie godzinę oraz miejsce spotkania, więc mogliśmy zastawić wraz z porucznik Jenny zasadzkę. Poszłam na nią chcąc mieć całkowitą pewność, że podczas niej Ashowi nic się nie stanie.
O wyznaczonej godzinie zjawił się Jim Martey wraz z Leonem. Martey miał walizkę pod pachą (podejrzewałam, że znajdują się w niej pieniądze za statuetkę). Obaj panowie odczekali chwilę, aż zjawił się złodziejaszek. On również miał w ręku walizeczkę.
- To co? Łapiemy ich? - zapytał Ash.
- Jeszcze nie, Ash. Czekamy - odpowiedziała mu porucznik Jenny - Musimy ich złapać na gorącym uczynku, jednak żeby to zrobić, musimy mieć całkowitą pewność, że statuetka jest w środku.
Chwilę później złodziej i jego zleceniodawca otworzyli szybko swoje walizki i w świetle ulicznych latarni pokazali sobie nawzajem ich zawartość. Jedna z nich zawierała pieniądze, druga zaś statuetkę. Gdy więc wszystko zostało już ustalone, dokonano transakcji.
- Teraz! - powiedziała Jenny i zagwizdała.
Już po chwili całą ulicę otoczyli policjanci, którzy od razu rzucili się na trzech przestępców. Ash i ja również wkroczyliśmy do akcji i kiedy Jim Martey próbował uciekać, to Pikachu oraz Fennekin swoimi mocami z łatwością go obezwładnili.
- Hurra! - zawołaliśmy wesoło ja i Ash, przybijając sobie piątkę.
- Ash! Leon nam ucieka! - krzyknął nagle Josh Ketchum, wskazując palcem na uciekającego kamerdynera.
Zapomniałam wspomnieć, że ojciec Asha również poszedł z nami na akcję. Jak się później okazało, jego obecność podczas niej była zbawienna.
- Ucieka? Nie na długo! - zawołał mój chłopak i ruszył prędko w pościg za uciekającym.
Już po chwili obaj turlali się po szosie w bijatyce. Niestety, kamerdyner miał ręce i siłę Snorlaxa, więc z łatwością przyszpilił on Asha do ziemi. Nie zdążył go na całe szczęście udusić, co najwyraźniej planował, gdyż Josh Ketchum złapał drania za ramiona i odciągnął od mego chłopaka.
- Zostaw mojego syna! - wysyczał mężczyzna, zaczynając się bić z Leonem.
Niestety, Leon był silniejszy nawet od Josha, gdyż dość szybko powalił go na ziemię i przydusił do niej.
- Zostaw mojego ojca! - krzyknął Ash, rzucając się na kamerdynera.
Ojciec i syn zaczęli walczyć ramię w ramię z Leonem, podczas gdy policja obezwładniała Marteya, który znowu próbował im się wymknąć oraz złodzieja, który bezskutecznie chciał umknąć w ciemności nocy. Nikt więc nie był w stanie im pomóc. Oprócz mnie, pomyślałam sobie.
- Pikachu! Fennekin! Za mną! - zawołałam i ruszyłam im na pomoc.
Nim jednak dobiegłam do walczących Leon zrzucił z siebie Asha i jego ojca, po czym wyjął zza pasa pistolet. Na szczęście nie zdążył z niego wystrzelić, gdyż nagle jakiś ogromny strumień ognia uderzył go w rękę i stopił mu broń. Leon wrzasnął z bólu i na chwilę stał się bezbronny, co ja i Ash wykorzystaliśmy, żeby móc go obezwładnić.
- Co to było? - spytał mój chłopak - To, co nam pomogło?
- Nie mam pojęcia - odpowiedziałam i rozejrzałam się dookoła.
Po chwili w ciemności na jednym z dachów zobaczyłam człowieka w długiej, czerwonej pelerynie. Na twarzy miał on maskę w kształcie ptasiej głowy, podobnej do głowy Blazikena. Zresztą cały jego strój upodabniał go do tegoż Pokemona.
- Ash, zobacz! - zawołałam, wskazując go palcem.
- Hej, ja go znam! - krzyknął Ash - To jest ten tajemniczy trener Blazikena po megaewolucji! Widzieliśmy go parę razy w Kalos! Ale to oznacza, że...
Nim Ash dokończył swą myśl, to obok tajemniczego naszego wybawca stanął MegaBlaziken. Domyśliliśmy się już, że właśnie ten jego gorący strumień ognia ocalił Josha i Asha od śmierci. Ale skąd ten trener ze swoim Blazikenem wiedzieli, że będziemy potrzebować pomocy? To była bardzo zagadkowa sprawa, tak jak i to, iż kilka razy ocalił mnie, Asha, Clemonta i Bonnie, gdy podróżowaliśmy po Kalos. Dlaczego to robił i dlaczego nosił taki strój? To była dla nas wielka zagadka.
- Hej! Kim jesteście?! - zawołał Ash do tajemniczych osób, stojących właśnie na dachu.
- Obrońcami sprawiedliwości i pogromcami zła. Zjawiamy się zawsze wtedy, kiedy jesteśmy potrzebni - odpowiedział zamaskowany trener - Nasze imiona nie mają teraz znaczenia, albowiem liczy się dla nas jedynie dobrze wykonane zadanie. Tym razem przybyliśmy na czas, jednak następnym razem możecie nie mieć tyle szczęścia. Uważajcie więc na siebie.
Po tych słowach superbohater i jego Blaziken zniknęli w mroku nocy.
- Hej! Kimkolwiek jesteście, bardzo wam dziękuję! - krzyknął radośnie w ich kierunku Ash - Uratowaliście mnie i mojego tatę!
Josh Ketchum cały obolały powoli podniósł się z ziemi i uśmiechnął do Asha.
- Czy to oznacza, mój synu, że topór wojenny między nami został już na zawsze zakopany? - zapytał z uśmiechem na twarzy.
Ash cały rozpromieniony podał mu dłoń.
- No pewnie, że tak... Tato.
Ojciec i syn radośnie uścisnęli sobie dłoń. W oczach Josha Ketchuma zaś pojawiły się łzy szczęścia.
- Tato, ty płaczesz? - zapytał zdumiony tym widokiem Ash.
- Tak, mój synu. Płaczę, bo jestem wzruszony. A jestem wzruszony, bo mam wspaniałego i bohaterskiego syna - rzekł Josh Ketchum bardzo doniosłym tonem - Nie mógłbym sobie wymarzyć lepszego. Teraz dopiero widzę, jak wspaniałym człowiekiem jest mój syn. Żałuję tylko, że tak długo o tym nie wiedziałem.
- Lepiej późno niż wcale, co nie, tato? - zaśmiał się delikatnie jego potomek, przedrzeźniając lekko słowa, którymi kiedyś uraczył go ojciec.
Josh zaśmiał się delikatnie rozumiejąc tę aluzję, po czym powiedział:
- Żebyś wiedział, synu. Żebyś wiedział.
We trójkę powróciliśmy do porucznik Jenny, oddając w jej ręce tego drania Leona, którego natychmiast zakuła w kajdanki i wsadziła do radiowozu, gdzie już czekali Jim Martey oraz złodziejaszek, obaj również skuci.
- Dobra robota, moi państwo! - powiedziała pani porucznik, salutując nam - To była wręcz doskonale przeprowadzona akcja. Jestem z was bardzo dumna. Zwłaszcza z ciebie, Sherlocku Ashu.
- Ech, to drobnostka - odrzekł na to detektyw - Nie poradziłbym sobie bez pomocy Sereny i mojego taty.
- Nie przesadzaj, Ash. Byłeś niesamowity - powiedziałam.
- Właśnie, synu. Poradziłeś sobie lepiej niż ja kiedykolwiek - dodał na to Josh Ketchum.
Ash zarumienił się lekko na twarzy i aby nikt tego nie widział, nacisnął sobie mocniej na oczy czapkę Sherlocka Holmesa (dla wyjaśnienia muszę dodać, iż mój chłopak poszedł na akcję w stroju detektywa).
- Tak czy inaczej, ja jestem z was bardzo zadowolona - powiedziała Jenny, patrząc na statuetkę - To cacuszko zaś powróci do właściciela. Na pewno bardzo się on ucieszy na jego widok.
- W to nie wątpię - zaśmiałam się - Mam tylko nadzieję, że kolejna sprawa Sherlocka Asha będzie mniej niebezpieczna.
- To już nie zależy ode mnie, mój ty drogi Watsonie - rzekł mi detektyw, puszczając mi oczko - Poza tym bez ryzyka nie ma zabawy.
- Święte słowa, synu. Święte słowa - powiedział pan Ketchum.
Porucznik Jenny jeszcze raz nam pogratulowała, następnie zaś odwiozła nas jednym z radiowozów pod sam dom, życzyła miłej nocy i pojechała na komisariat, żeby przesłuchać osobiście sprawców całego tego zamieszania. Mnie zaś nagle przypomniało sobie, że zapomniałam powiedzieć panu Marteyowi, iż się zwalniam z posady pokojówki. Powiedziałam o tym Ashowi i jego ojcu, a obaj wówczas wybuchli gromkim śmiechem, jak to zresztą podejrzewałam.
- Chodźmy już lepiej do domu, synu - powiedział krótką chwilę później Josh Ketchum - Twoja matka już pewnie się martwi, że tak długo cię nie ma.
- Tak. Pewnie tak - odpowiedział jego syn, po czym wszyscy troje weszliśmy do domu.
- Wiesz co, Ash? Muszę ci coś powiedzieć - rzucił nagle Josh.
- Co takiego chcesz mi powiedzieć, tato? - spytał chłopak.
- Powinieneś już zacząć się golić.
Ash zachichotał, słysząc te słowa. Pogłaskał się lekko ręką po twarzy i rzekł:
- Och, tato. Chętnie. Jest tylko mały problem. Nie umiem tego robić.
- Nic nie szkodzi, synu. Ja cię nauczę - odpowiedział mu wesoło ojciec.
- Nauczysz mnie? Poważnie? A kiedy? - ucieszył się chłopak.
- Choćby zaraz!
- W takim razie naucz mnie już teraz.
- Nie ma sprawy, Ash! No, a tak przy okazji... Sereno, moja droga... Mam nadzieję, że nie obrazisz się, jeśli porwę ci na chwilę chłopaka? Rozumiesz, to taka sprawa między nami mężczyznami.
- Ależ oczywiście, nie ma sprawy - odpowiedziałam i puściłam oczko obu panom Ketchum.
Gdy Ash i jego ojciec ruszyli razem w kierunku łazienki, żeby przeprowadzić poglądową lekcję golenia poczułam w sercu, iż nareszcie pomiędzy nimi zaczynają się pojawiać właściwe relacje.
***
Następnego dnia rano miało miejsce niezwykłe wydarzenie. W kuchni Delia Ketchum oraz moja mama z uśmiechem na twarzach uraczyły nas najlepszym śniadaniem, jakie kiedykolwiek jedliśmy. Później Josh Ketchum porwał na chwilę Clemonta, żeby w osobnym pokoju naradzić się z nim na temat pewnej bardzo ważnej sprawy. Na tę jakże super tajną naradę zostali zaproszeni również Steven Meyer, Brock oraz Cilan. Rozmowa między nimi trwała długo, ale wszelkie próby jej podsłuchiwania, jakie podjęliśmy razem z Ashem, okazały się być bezcelowe, więc musieliśmy odpuścić.
Tego dnia Clemont Meyer nie poszedł do pracy. Widocznie był zbyt zajęty konspirowaniem wraz ze swoim ojcem. Brock co prawda się pojawił, ale wszelkie próby wyciśnięcia z niego czegokolwiek na temat tego, co planują równało się zeru, dlatego też zajęliśmy się naszymi obowiązkami przestając zadawać pytania.
Konspiracja ta trwała kilka dni. Wreszcie, któregoś razu, zaraz po pracy, Josh Ketchum oraz Steven Meyer zaprowadzili nas na polanę niedaleko domu Delii i zaprezentowali nam to, nad czym tak długo pracowali w sekrecie. Był to domek na drzewie, jednak nie byle jaki tam domek, lecz prawdziwe dzieło sztuki. Widać było, że nieźle się nad tym napracowali.
- To mój dodatkowy, nieco spóźniony prezent urodzinowy - powiedział Josh Ketchum z dumą w głosie - Podoba ci się, Ash?
- Jest piękny! Po prostu cudowny! - zawołał radośnie zapytany - Nie mógłbym sobie wymarzyć lepszego.
- Cieszę się, że tak uważasz - zaśmiał się pan Meyer - A ty co nim sądzisz, Sereno?
- Ja podzielam zdanie mojego chłopaka. Jest piękny - odpowiedziałam.
Meyer oraz Josh zaśmiali się wesoło.
- Wiedzieliśmy, że to powiesz - rzekł Josh - Ale nie myśl, synu, że ten domek jest tylko dla ciebie.
- Ten domek jest dla całej waszej detektywistycznej drużyny - dokończył jego myśl pan Meyer, szczerząc wesoło zęby - Będziecie mogli tutaj urządzać swoje super tajne spotkania i inne takie. Co tylko zechcecie.
- Poważnie?! - zawołaliśmy ja i Ash, a następnie w tej samej chwili, niemalże jednocześnie krzyknęliśmy: - SUPER!
Natychmiast przekazaliśmy tę wiadomość naszym przyjaciołom, którzy także bardzo się ucieszyli. Jedynie Bonnie była nieco zła na Clemonta, że nie powiedział jej niczego o tym, co szykuje z ich tatą. Podobnie Misty była nieco nadąsana na Brocka, że brał udział w konspiracji i nie raczył uchylić przed nią, swoją wierną przyjaciółką, nawet małego rąbka tajemnicy, jednak mimo wszystko skończyło się na tym, że postanowiła ostatecznie litościwie mu to wybaczyć.
Tego wieczoru ja, Ash, Clemont, Bonnie oraz Dawn (którą Ash przyjął na staż do naszej dzielnej drużyny detektywistycznej) poszliśmy spać w naszym domku na drzewie. Tam też zjedliśmy kolację. Gdy zaś szliśmy spać poczułam, że właśnie rozpoczyna się nowy rozdział w naszym życiu.
Radość z powodu powstania domku na drzewie zmącił nam nieco fakt, iż Josh Ketchum następnego dnia wyjechał z Alabastii, aby móc zrealizować swoje cele. Ash i Dawn byli bardzo zasmuceni z tego powodu, ponieważ jego obecność stała się im ostatnio bardzo miła, dlatego ze łzami w oczach przyszli się z nim pożegnać. Dawn miała wówczas na głowie czerwoną czapkę z daszkiem, którą niedawno dostała od swego brata. Założyła ją celowo, aby upodobnić się w tej chwili do Asha i sprawić, żeby scena pożegnania była bardziej rodzinna.
- Dlaczego to robisz, tato? - zaczął dopytywać się mój luby - Ledwo cię oboje odzyskaliśmy, a już musimy cię tracić?
- Właśnie, tato! - dodała załamanym tonem Dawn - Znowu nas opuszczasz?!
Josh popatrzył na nich z uśmiechem i łzami w oczach, po czym rzekł:
- Muszę, dzieciaki. Muszę. Mam swoje obowiązki na tym świecie, tak jak wy macie swoje. Poza tym ja mam wciąż duszę włóczęgi. Muszę od czasu do czasu podróżować. Ale nie bójcie się, kochani. Odwiedzę was szybciej niż się będziecie tego spodziewać. Będę też często do was dzwonił.
- Słowo? - zapytała z niedowierzaniem panna Seroni.
- Słowo honoru - odpowiedział jej Josh.
Dawn mocno przytuliła się do ojca, a ten pogłaskał ją z miłością po głowie i pocałował w czoło, następnie delikatnie klepnął Asha w ramię.
- Trzymaj się, synu. I dbaj o swoją siostrę - powiedział, a następnie pogłaskał Pikachu po główce - A ty dbaj o mojego syna, Pikachu.
- Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pokemon.
- Ty również o niego dbaj, Sereno! To wyjątkowy chłopak! - dodał wesoło pan Ketchum, spoglądając na mnie.
- Tak... Wiem to - odpowiedziałam mu - W końcu jest pana synem. Nie może być inny.
Josh zaśmiał się do mnie wesoło, po czym odwrócił się i ruszył przed siebie. Nie odszedł jednak daleko, gdy zatrzymał go okrzyk:
- Tato!
Mężczyzna odwrócił się, a wówczas zobaczył Asha biegnącego w jego stronę i wpadającego mu mocno w ramiona. Wzruszony tym widokiem Josh przytulił czule do siebie chłopaka i powiedział:
- Jeszcze się spotkamy, mój synu. Spotkamy się. I to szybciej niż byś myślał.
- Kocham cię, tato - rzekł Ash.
- I ja cię kocham, mój synu - odpowiedział mu jego rodzic, po czym dodał wesołym tonem: - Pamiętaj tylko, żeby zawsze golić się z góry na dół, a nie na odwrót.
- Dobrze, tato. Zapamiętam to.
Josh jeszcze raz uścisnął swego syna, po czym ruszył w swoją stronę. Ash zaś podszedł do mnie i swojej siostry, aby razem z nami jeszcze długo machać swemu ojcu na pożegnanie. W oczach całej naszej trójki szkliły się łzy.
- No i odszedł - powiedziała po chwili Dawn.
- Tak, odszedł - dodałam nieco smutnym tonem - Ale wróci tu, jestem tego pewna.
- Tak, Sereno. On tu jeszcze wróci. W końcu obiecał nam to - odrzekł Ash zamyślonym tonem - Poza tym bardzo kocha swoje dzieci, jestem tego pewien. Na pewno nie wytrzyma z tęsknoty i jeszcze niejeden raz nas odwiedzi.
- Mam taką nadzieję, bo jeśli nie, to wtedy będzie miał ze mną do czynienia - zawołała bojowym tonem Dawn.
Ash zaśmiał się, po czym spojrzał na mnie i zawołał:
- Sereno! Chcesz może pojeździć ze mną na tym motocyklu, którego dostałem od ojca?
Pisnęłam z radości jak mała dziewczynka, klaszcząc przy tym w dłonie.
- Naprawdę chcesz mnie nim przewieść, Ash?!
- No jasne! Jeszcze się pytasz?! Więc jak?
- Jeszcze się pytasz?! A masz kartę motorowerową?
- A mam. Pewnie że mam. W planach.
Puścił mi oczko i zachichotał.
- Żartowałem. Pewnie, że mam. Możesz spokojnie ze mną jechać.
Wybuchnęliśmy oboje śmiechem, po czym złapaliśmy się za ręce i radośnie pobiegliśmy do garażu, gdzie stał motocykl. Chwilę później włożyliśmy na nasze głowy kaski, ja zaś objęłam Asha bardzo mocno w pasie i ruszyliśmy przed siebie. Żegnały nas okrzyki Dawn i jej Piplupa, które przypominały nam, żebyśmy wrócili do domu na obiad, co obiecaliśmy oczywiście zrobić. Na razie jednak jechaliśmy wesoło przez miasto, a wiatr wiał nam wesoło w twarze, natomiast w mojej głowie krążyły takie oto myśli:
- Tak... To zdecydowanie początek czegoś nowego.
KONIEC
Nie ukrywam, że to jedno z lepszych opowiadań. Wyjąwszy postaci Pokemonów mamy tu do czynienia z dość powszechną (niestety) sytuacją rozbitej rodziny, a właściwie rodzin. W poprzedniej części dowiedzieliśmy się, że powrócił ojciec Asha, Josh. Jednak nie zrobił On na Nas dobrego wrażenia. Jak słusznie zauważyli bohaterowie, zachowywał się tak, jakby te 16 lat nieobecności – całe dotychczasowe życia syna – było zaledwie chwilką. Niechęć i żal Asha są w pełni uzasadnione i nie ukrywa ich wcale. Jakby tego było mało, wyjaśniła się tajemnica Dawn – Josh jest również Jej Ojcem. Oboje zatem byli w tej samej sytuacji, ponadto niewiele brakowało, aby brat z siostrą związali się ze sobą, nie znając swego pokrewieństwa. Ash reaguje zupełnie naturalnie: jest wściekły, załamany i zszokowany tym wszystkim. Dochodzi do kłótni z Sereną, starającą się go pocieszyć. Tutaj bardzo spodobała mi się Jej postawa. Nie pozwala, żeby pozostały jakiekolwiek niedomówienia. Jej miłość do Asha jest większa niż złość za jego zachowanie, zwłaszcza, że pod wpływem emocji nie kieruje się empatią wobec Dawn ani samej Sereny, której ojciec nie żyje. Samej Serenie też brakuje ojca, więc jest w stanie zrozumieć ból swojego chłopaka. Sprzeczka z Dawn jest już łagodniejsza. Oboje szybciej dochodzą do porozumienia i zaczynają się darzyć braterską miłością. Przy okazji Ash dowiaduje się jak los spotkał Ojca Sereny, jest mu przykro i na prośbę ukochanej próbuje dać szansę Joshowi. Niestety lub stety dochodzi do kolejnej utarczki, w wyniku której Ash uderza swego ojca w twarz. Terapia szokowa przynosi jednak pozytywne rezultaty. Wiedząc o prowadzonej przez drużynę detektywów sprawie, oferuje on dzieciom swoją pomoc. Syn początkowo odmawia. Tym razem jednak Josh szczerze przyznaje się do wszystkich błędów, ze skruchą przeprasza swoje dzieci, że opuścił Je i nie potrafił się nimi zająć. Wyznał, że mimo to obserwował ich losy i cieszył się Ich szczęściem. Mimo oporów, Ash zaczyna się wahać, dostrzega szczerość swego ojca, jednak oczekuje od niego działań. Dochodzi do pojedynku Pokemon. Pomimo przegranej Josh otrzymuje swoją szansę od dzieci i wykorzystuje ją lepiej niż mogliśmy się spodziewać. W wyniku planu Starszego Ketchuma Ash z Sereną otrzymują pracę w domu podejrzanego i dokonują tam infiltracji. Pozostali szpiegują jego kamerdynera. Końcowa obława kończy się sukcesem, zaś wspólna przygoda, w której Ojciec i Syn wspólnie bronili się przed przestępcą, zbliża ich do siebie. Mimo, że Josh ponownie rusza w podróż, to jego relacje z dziećmi są już dobre, a właściwie zbudowane na nowo. Rozstanie, choć smutne, nie potrwa długo. Josh jeszcze nie raz mile zaskoczy Swoje dzieci, i obie strony będą mogły na siebie liczyć. Mamy tu doby przykład człowieka, który choć popełnił poważne błędy, zranił swoich bliskich, swoje dzieci, to jednak potrafił je zrozumieć. Szczery żal i skrucha oraz siła woli, a co najważniejsze miłość do dzieci sprawiła, że Josh zdołał naprawić swoje relacje z Nimi. Ash i Dawn, widząc starania i szczerość swego Ojca, dają mu szansę. W głębi serca chcieli, żeby naprawdę do nich wrócił. Ich życzenie się spełniło. Niestety, w życiu nie każdy potrafi odzyskać miłość swoich bliskich. Poza historią odrodzenia więzi Ojca z dziećmi, mamy ciekawą, choć może nie najtrudniejszą jeszcze zagadkę, którą udaje się rozwiązać dzięki wsparciu Josha. A takich współpracy będzie jeszcze sporo. Wesołe wstawki muzyczne ubarwiają akcję i rozluźniają atmosferę. Niezły kamuflaż Asha – Cyganka prawdę Ci powie ;) oraz jego taniec dla dzieci super. Podsumowując bardzo piękna i pouczająca historia, pokazująca, że każdy może otrzymać drugą szansę, lecz to od niego zależy, jak ją wykorzysta i czy w ogóle mu na tym zależy. Oceniam te opowieść 11/10
OdpowiedzUsuńZakończenie tej historii było naprawdę zaskakujące, w życiu bym się nie spodziewała, że to akurat kamerdyner Jima Marteya oraz jego chlebodawca stali za kradzieżą tej cennej statuetki. Potrafisz zaskakiwać czytelnika i to jest jak najbardziej na plus. :)
OdpowiedzUsuńSpodobał mi się również moment, w którym Ash i jego ojciec w końcu się dogadali i chłopak dał mu drugą szansę. Mam nadzieję, że dobrze ją wykorzysta. A scena pożegnania dzieci z ojcem wzruszyła mnie do głębi.
Ogólnie całe opowiadanie oceniam 10/10. :)
Pozdrawiam, skarbie. :)