Bitwa o Kanto cz. III
Pamiętniki Sereny c.d:
Na grzbiecie wiernego Pidgeota, który już nieraz zabierał nas oboje do różnych miejsc, polecieliśmy do Wertanii. Gdy byliśmy na miejscu, to zaraz poszliśmy do miejscowego Centrum Pokemon.
- Przenocujemy tutaj i przy okazji spróbujemy obmyślić jakiś dobry plan działania.
- Zakładam, że już co nieco wymyśliłeś w tej sprawie - rzekłam do Asha, kiedy tylko usiedliśmy przy stoliku.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu, siadając obok nas.
- To prawda, już co nieco przychodzi mi do głowy, jednak trudno to nazwać jakimś planem lub choćby jego zarysem.
- Spokojnie... Póki co zawsze lepsze to niż nic. A więc mów, Ash... Co planujesz?
- A więc tak... Zamierzam wedrzeć się do siedziby Giovanniego, potem uwolnić moją mamę, a następnie uciec z nią jak najdalej tylko się da.
- Ciekawy pomysł. Prosty i wręcz niesamowicie niewykonalny. Mam nadzieję, że bierzesz to pod uwagę.
- Owszem, biorę to wszystko pod uwagę, kochanie. Dlatego właśnie mówiłem ci, że trudno ten mój koncept nazwać planem, bo plan musi być sensowny, a ten... no, nie jest.
- A więc nie możemy wymyślić czegoś lepszego?
- Możemy, tylko jaki plan mamy ustalić?
- Mnie się pytasz? To ty tu jesteś od myślenia!
- Jasne! Zwal wszystko na faceta! Jak zwykle zresztą! Typowe babskie podejście do całej tej sprawy!
- Ej! Tylko bez takich tekstów! Też się martwię o twoją mamę, tylko po prostu nie mam żadnego pomysłu, jak moglibyśmy się tam dostać.
Uspokoiliśmy się więc i zaczęliśmy naradzać.
- Może tak wynalazek profesora Oaka? - zaproponowałam - Ten, dzięki któremu można dostać się do każdego miejsca na ziemi?
- Ten otwierający portal? - zapytał Ash.
- Dokładnie.
- Nie... To za duże ryzyko. Może dzięki niemu wejdziemy do siedziby mojego stryja, ale co, jeśli ktoś z agentów dostanie się przez to przejście do Alabastii?
- Więc poprosimy, aby profesor otworzył portal, zamknął go i otworzył wtedy, gdy będziemy z twoją mamą.
- Możliwe, ale mimo wszystko ryzyko jest zdecydowanie za wielkie. O tym wynalazku Giovanni za nic nie może się dowiedzieć. Wyobrażasz sobie, co on mógłby zrobić z takim wynalazkiem?
- Nawet wolę nie myśleć - powiedziałam - A niech to... Naprawdę to jest trudniejsze niż myślałam. Chociaż... Może uda się nam jakoś wedrzeć do środka tak, aby Giovanni nas nie zauważył?
Ash pomyślał przez chwilę.
- No właśnie! Że też ja wcześniej na to nie wpadłem! Sereno, jesteś po prostu genialna!
Zdziwiła mnie ta jego nagła zmiana nastroju z przygnębionego oraz załamanego do radosnego i bardzo zadowolonego.
- Miło mi, że tak mówisz, ale możesz rozwinąć tę myśl?
- Jak najbardziej. A więc, kiedy wspominałaś o tym, że można tam się wedrzeć tak, żeby Giovanni nas nie zauważył, to przypomniałaś o pewnej sprawie. Mianowicie, kiedy jeszcze służyłem jako wtyczka w organizacji Rocket, to mój drogi stryjek nie miał przede mną tajemnic i wśród rzeczy, w które mnie wtajemniczył był tunel prowadzący z pewnego miejsca na polach przed Wertanią do siedziby tego drania.
- Poważnie? I możemy nim przejść do środka siedziby twojego stryja?
- Tak, ale mam obawy, że być może Giovanni i to także bierze pod uwagę i wystawił w tym miejscu straże.
- Niestety nie można tego wykluczyć, Ash. Mimo wszystko uważam, że ten pomysł jest najlepszym pomysłem, który można w takiej sytuacji wymyślić. W każdym razie ja tak uważam.
- A więc doskonale! - uśmiechnął się do mnie mój chłopak - Jednak jest wielkie ryzyko, że Giovanni przewidział taką sytuację i będzie na nas czekał.
- Spokojnie, Sereno. Mamy Pokemony i damy z ich pomocą popalić temu łajdakowi.
- Coś mi mówi, że tak pięknie to nie będzie, ale cóż... Z braku innego planu musimy przyjąć ten, który mamy.
- Wiesz, możemy jeszcze wezwać naszych przyjaciół i...
- I co? Narazić ich na niebezpieczeństwo utraty życia lub gorzej? Nie ma mowy! Nie będę narażał moich naszych przyjaciół na śmierć. Jeśli tam czeka zasadzka, to powinni się oni trzymać z daleka od tego miejsca. Ty też w sumie powinnaś, ale wiem, że i tak mnie nie posłuchasz.
- Nie, nie posłucham cię i pójdę z tobą.
- No właśnie... Uparciuchu jeden.
- Odezwał się ten, kto nie jest uparty.
Ash uśmiechnął się do mnie czule, po czym powoli zaczęliśmy jeść posiłek, który zamówiliśmy sobie w Centrum Pokemon. Co prawda, ciągle mieliśmy swoje zapasy (bo przecież nie zdążyliśmy ich wszystkich zjeść), ale skoro w Centrum jedzenie dla trenerów było za darmo, to żal byłoby z tego nie skorzystać. Nie żałowaliśmy sobie, ponieważ Ash powiedział mi, że być może jest to nasz ostatni porządny posiłek.
- Nie wiemy przecież, czy wyjdziemy z tego żywi - stwierdził - Więc lepiej skorzystajmy z okazji, póki ją mamy.
- Oczywiście - uśmiechnęłam się lekko - Zwykły pretekst do tego, żeby się najeść do syta. Ale w sumie co mamy sobie żałować?
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło Pikachu.
Ash popatrzył na mnie z uczuciem i pogłaskał powoli mój policzek palcem, mówią:
- Jesteś cudowna, Sereno. Chcę, żebyś to wiedziała zanim zginiemy.
- Przestań mówić, że zginiemy, jasne?! Sam mówiłeś, że wiara w swoje umiejętności to połowa sukcesu!
- Wiem o tym, kochanie, ale cóż... Przecież tym razem nie będę tak próżny ani tak głupi, żeby ci wmawiać, że wszystko będzie dobrze. Wiele wskazuje na to, iż jest to nasza ostatnia misja.
- Ciekawe... Czyżbyś zamierzał wycofać się z branży?
Spojrzeliśmy w kierunku, skąd dobiegło nas to pytanie. Wówczas to zobaczyliśmy przed sobą Simona Ketchuma, stojącego niedaleko nas z tacą pełną jedzenia.
- Dziadek! - zawołał zdumiony Ash.
- Pika-pika! - dodał Pikachu.
- Dzień dobry, panie Ketchum - dodałam.
- Czołem, Ash. Witaj, Sereno. Dobry wieczór, Pikachu - pan Ketchum uśmiechnął się delikatnie na nasz widok, po czym usiadł sobie przy naszym stoliku - Miło mi, że was spotykam, ponieważ wybierałem się do was, ale spotykam was tutaj.
- A czemu wybierałeś się do nas? - spytał Ash.
- Ponieważ chciałem wam przekazać informacje o tym, co się dzieje w Wertanii - odpowiedział mu jego dziadek - Właśnie wracałem do Sinnoh, kiedy nagle widzę tutaj niesamowicie dziwną sytuacją.
- Niech zgadnę... Dzikie Pokemony z okolicznych lasów i pół stają się nagle dzikie i wszystkie bez wyjątku i bez żadnego powodu atakują ludzi, mam rację?
Simon popatrzył na wnuka uważnie, choć nie był zaskoczony - raczej przerażony tym, co usłyszał.
- A niech to... A więc u was też się to dzieje, tak?
- Owszem i ponoć w okolicach każdego z miast w Kanto coś takiego ma miejsce.
- Nie tylko w okolicach. Z miast również Pokemony masowo uciekają swoim trenerom i biegną do lasu.
- Poważnie? - zapytałam zdumiona.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Niesamowite - powiedział Ash - A w Alabastii czegoś takiego nie było. Tylko w jej okolicach Pokemony padają ofiarą tej dziwnej choroby, ale w samym mieście już nie.
Następnie popatrzył na Pikachu i dodał:
- Dziwne, że mój przyjaciel nie szaleje... Chyba, że czegoś nie wiem.
Pikachu pokręcił przecząco głową i zapiszczał.
- To ciekawe - powiedział Simon Ketchum - To naprawdę intrygujące. Coś wywoływało w Pokemonach agresję i sprawiało, że uciekały od swoich trenerów, a te, które ich nie miały, to atakowały ludzi. Teraz jednak wasz Pokemon, chociaż powinno go spotkać to samo, to nie robi niczego z tych rzeczy, o których mówimy. Dziwne...
- Może wcale nie takie dziwne - powiedział Ash - Ostatecznie wiemy doskonale, kto za tym stoi i wiemy, kto to planuje.
- Niech zgadnę. Ten ktoś to Giovanni, tak?
- Owszem, dziadku.
- A więc jednak. Coś tak czułem, że to ten łajdak za tym wszystkim stoi. Zresztą prawdę mówiąc nie specjalnie nas zaskoczyłeś.
- Tak? A co masz na myśli?
- Widzicie... Gdy byłem świadkiem masowej ucieczki Pokemonów z tego miasta, to zaintrygowany poszedłem za nimi i jak myślicie, dokąd one poszły?
- Do siedziby Giovanniego?
- Dokładnie tak. Tylko nie mam pojęcia, w jaki sposób ten drań może kontrolować tyle Pokemonów naraz? Czyżby to jakiś wynalazek?
- Żaden wynalazek. Ten łajdak ma wsparcie Malamara z kosmosu.
- Malamara z kosmosu?
- Tak i to o potężnych mocach. Takich, że inne Malamary, te ziemskie mogą tylko o takich mocach pomarzyć.
- Domyślam się - powiedział zaintrygowany Simon Ketchum - A więc, jak podejrzewam, przybyliście tutaj, żeby go powstrzymać?
- Nie tyle po to, żeby go powstrzymać, co raczej po to, żeby ocalić moją mamę porwaną przez Giovanniego - wyjaśnił mu Ash.
Jego dziadek wpatrywał się w niego uważnie.
- Giovanni porwał twoją matkę?
- Dokładnie tak i teraz musimy ją uwolnić.
- Doprawdy? - Simon popatrzył na niego z kpiną w oczach - A ciekawi mnie, w jaki niby sposób chcesz to zrobić.
- To proste. Znam tajne przejście do siedziby Giovanniego, więc wejdę przez nie z Sereną, uwolnię moją mamę i razem uciekniemy.
- Piękny i wspaniały plan! Prosty i niewykonalny!
- Wiesz, już dzisiaj słyszałem coś podobnego... Ale niestety nie mam wyjścia, dziadku. Nie zostawię swojej matki na pastwę losu tego łajdaka.
- Tak? A czy nie pomyślałeś o tym, że Giovanni zdaje sobie sprawę z tego, że znasz to przejście i zastawi tam zasadzkę?
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale co niby mam zrobić? Zostawić matkę na pastwę losu?
Mężczyzna smutno popatrzył na swego wnuka i dodał:
- Wiesz, Ash... Może to okrutnie zabrzmi w moich ustach, jednak moim zdaniem naprawdę głupio postępujesz. Bo w końcu na co ty liczysz? Że ją uwolnisz i sam przy tym nie zginiesz?
- Właśnie na to liczę. Chociaż biorę pod uwagę możliwość śmierci.
- Ach tak... Bierzesz ją pod uwagę, ale mimo to chcesz narażać nie tylko swoje życie, ale i życie swojej dziewczyny?
- Przepraszam pana, ale ja narażam swoje życie tylko z własnej woli - odezwałam się.
- Być może, ale mimo wszystko uważam wasze zachowanie za szczyt idiotyzmu.
Spojrzeliśmy na niego uważnie, a Ash zapytał:
- Więc co twoim zdaniem powinienem zrobić? Nie próbować ratować mojej mamy?
- Wiem, że to być może zabrzmi okrutnie, ale ja tak właśnie uważam. Powinieneś dać sobie spokój z ratowaniem swojej biednej matki, bo nawet jeśli sprowadzisz policję, to i tak nic jej nie pomożesz. Na tego łajdaka nie ma mocnych. Myślałem, że przekonałeś się już o tym.
- Przekonałem się, ale wciąż uważam, że nie ma takiego twardziela, którego by nie pokonał inny twardziel.
- I co? Może uważasz, że ty nim jesteś?
- Owszem, tak właśnie uważam.
Simon Ketchum westchnął głęboko, po czym odparł:
- Możesz tak sobie uważać, ale fakty mówią same za siebie. Ten łajdak porwał twoją matkę i na pewno nie zrobił tego bez powodu. On na pewno doskonale wie, że przyjdziesz po nią, więc zaczeka na twoje przybycie, aby zabić ciebie i twoich bliskich.
- Oczywiście, że po to właśnie ją porwał - odpowiedział mu Ash - To przecież bardziej pewne niż to, iż Ziemia jest okrągła.
- Więc pomyśl teraz, kogo niby uratujesz, kiedy wpadniesz prosto w zasadzkę tego łajdaka?
- Póty życia, póty nadziei.
- Tak, oczywiście. W co ty wierzysz, mój chłopcze? W garbate aniołki? Lepiej spójrz prawdzie w oczy... Ty nie masz szans z Giovannim. Zwłaszcza teraz, kiedy ma on wsparcie Malamara z kosmosu. Zabije ciebie i Serenę, kiedy tylko się u niego zjawicie.
- Więc co mam niby twoim zdaniem zrobić? Zostawić matkę na pastwę losu?
- Być może zabrzmi to dosyć brutalnie, mój chłopcze, ale musisz jedno zrozumieć... Twoja matka przeżyła już dość długie lata... Ty dopiero masz życie przed sobą, więc...
Ash nie wytrzymał nerwowo i uderzył pięściami w stół.
- Do licha ciężkiego! Czy ty słyszysz sam siebie?! Czy ty chcesz mnie namówić do tego, żebym poświęcił moją matkę dla ratowania własnej skóry, za powód podając mi to, że ona żyła już dość długo?!
Simon Ketchum nie przejął się tym, ponieważ zachował kamienną twarz i powiedział smutno:
- Przykro mi, wnuczku, jednak musisz zrozumieć, że twoja matka cię kocha i z pewnością nie zechce, żebyś poświęcał swoje życie dla ratowania jej życia. Ona nigdy by nie zniosła myśli, że zginąłeś próbując ją ratować.
- Tak. Podobnie jak nie zniosła by tego, że pozwoliłem jej umrzeć, aby ratować własną skórę. Zrozum... Twoja matka z pewnością kocha ciebie mocniej niż kogokolwiek innego na świecie. Dlatego też lepiej zrobisz, jeśli nie złamiesz jej serca i nie zginiesz w jej obronie. Pomyśl tylko, jak będzie wyglądać życie twojej mamy bez ciebie i ze świadomością, że więcej cię nie zobaczy? Zgiń ratując ją, a zobaczysz, iż jej życie stanie się wówczas dla niej przekleństwem.
- I dlatego właśnie mam poświęcić jej życie?
- Jeśli szanujesz ją i jej miłość do ciebie, to tak.
Ash nie wytrzymał już nerwowo. Ponownie uderzył dłońmi w stół i krzyknął:
- A więc to tak?! Nie tak dawno pomagałeś nam walczyć ze złem, a teraz każesz mi zachowywać się jak cyniczny egoista? To jaki ty w końcu jesteś, dziadku?! Kim ty właściwie jesteś, co?! Bohaterem czy też nędznym tchórzem?! Mam rozumieć, że wszystkich bliskich poświęciłeś dla swojej filozofii?!
Simon Ketchum poderwał się z krzesła i powiedział nam spokojnie, acz bardzo groźnie:
- Uważaj, mój chłopcze! Nie wiesz o mnie wszystkiego, dlatego też nie ośmielaj się mnie oceniać! Dokonałeś wiele w tak młodym wieku, jednak musisz jeszcze wiele się nauczyć o ludziach! Oceniasz innych po pozorach.
- Doprawdy? - spytał Ash złośliwie - Więc może mi powiesz, jaki jesteś naprawdę, dziadku? Skąd mam wiedzieć, jaki jesteś, skoro nawet mi tego nie powiesz?
Starszy pan westchnął głęboko, po czym odparł:
- Kiedyś byłem taki jak ty... Odważny, zdeterminowany idealista pełen zapału do działania. Wierzyłem we wzniosłą walkę o lepszy świat, w którym tacy, jak ja będę wygrywać z takimi, jak Giovanni. Ale niestety mój własny brat zdradził mnie i nasze ideały dla lepszego, wygodnego życia za lepsze pieniądze. Tak to wyglądało. Zdradził nas dla złotego cielca. A potem stał się ojczymem Giovanniego i ojciec twojego ojca, Ash.
- Wiem o tym. Nie jest to dla mnie tajemnicą - odparł Ash, siadając na krześle - Powiedz mi coś, czego jeszcze nie wiem.
Jego dziadek także usiadł na krześle i rzekł:
- A więc dobrze... Wiesz, co ja wtedy zrobiłem? Walczyłem z nim dalej i próbowałem zniszczyć organizację Rocket. Niestety byłem bardzo dobry w tym, co robię. Udaremniłem kilka akcji tego łajdaka, mojego brata i jego żoneczki. Zapłaciłem za to najwyższą cenę.
- Jaką? - zapytałam.
- Miałem synka, przeuroczego, dziesięcioletniego chłopca. No i żonę, a jego matkę... Była ona w czwartym miesiącu ciąży, kiedy to się stało.
- A co się stało?
- Pod moją nieobecność nasz dom zaatakowali członkowie organizacji Rocket. Zabili oni moją żonę i synka. Odebrali mi trzy najbliższe osoby za jednym razem. Złamali mi serce i pozbawili sensu życia. Postanowiłem się zemścić i zorganizowałem akcję przeciwko mojemu bratu. Pewien zaufany człowiek podstępem zakaził George’a wirusem tropikalnej choroby. Wiecie, jak to zrobił? Przysłał mu pudełeczko, które po otwarciu wypuszczało taką małą sprężynkę, która była zakażona. George otworzył pudełko i zranił się w palec, a potem umierał w męczarniach, a ja czułem się wręcz pełen życia, gdy o tym się dowiedziałem. Tak! Zabiłem własnego brata! Oto, jaki jestem! Jednak po tym wszystkim poczułem, że nie jestem wcale w niczym lepszy od niego. Odszedłem zatem z policji i zacząłem żyć na własną rękę. Nie chciałem mieć już nic wspólnego z moją bohaterską przeszłością i zacząłem pracować jako detektyw, od czasu do czasu tylko ponownie stając na drodze organizacji Rocket. Prócz tego znów związałem się emocjonalnie z paroma osobami, które niestety prędzej czy później mnie opuszczały lub też ginęły. W końcu więc odszedłem na emeryturę i dałem sobie spokój. Mojej walki o to, co ma sens już prawie nikt nie pamięta, a ja sam skończyłem jako stary samotnik. Oto, jakie jest obecnie moje życie. Oto, jak wyglądam. Dlatego też obecnie nie walczę o nic i dla nikogo i tobie również to radzę. Zbyt wiele to człowieka kosztuje, a potem i tak nikt cię nie pamięta i pochowają cię pod płotem. Poza tym nasza walka ze złem prędzej czy później kończy się śmiercią bliskich nam osób, których zabijają takie bydlaki jak Giovanni. Ostrzegałem cię, ale ty mnie nie posłuchałeś, dlatego też nie dziw się, że teraz twoi bliscy cierpią. Ale wiedz, że z całą pewnością im nie pomożesz, jeśli pozwolisz się zabić temu łajdakowi.
- Wierzę ci na słowo, dziadku... A w każdym razie wierzę w to, że ty w to wierzysz - rzekł po chwili Ash.
Ton jego głosu wyraźnie wskazywał na to, iż bardzo mocno wzruszyła go historia Simona, to mimo wszystko naprawdę też irytowała go postawa tego człowieka, czego wcale nie zamierzał ukrywać.
- Posłuchaj mnie, dziadku... Ja rozumiesz, dlaczego porzuciłeś swoje dawne ideały, ale mimo wszystko nie zamierzam się wycofać. Za bardzo się w to wszystko zaangażowałem, abym miał się teraz poddać.
- Doprawdy? I poświęcisz bezmyślnie życie swoje, swojej dziewczyny, a także swojego Pikachu, aby spróbować uratować swoją matkę, której i tak ocalić nie zdołasz? Pięknie. Naprawdę pięknie. Widać, że jesteś prawdziwy Ketchum... Idiotycznie brniesz w realizację wszystkich swoich celów, a już zwłaszcza tych bezmyślnych i idiotycznych.
Ash spojrzał na niego groźnie i warknął:
- Słuchaj, dziadku... To, że ty straciłeś wiarę nie znaczy, że wszyscy mają tak postępować! Swojej hańby nie zmyjesz krytykując mnie! A może myślisz, że w ten sposób odwiedziesz mnie od mojej decyzji? Mylisz się! Nic i nikt nie zdoła tego zrobić! Będę dalej walczył, choćbym miał przy tym zginąć!
- I zapewne to cię właśnie czeka, chłopcze.
- Więc zginę walcząc o to, w co wierzę! A wiesz, dlaczego? Bo ja się nie poddaję! W przeciwieństwie do takich tchórzy, jak ty!
Po tych słowach Ash wypadł z sali, a ja i Pikachu patrzyliśmy załamani na Simona Ketchuma, który to wręcz kipiał ze złości po tym, co od mego chłopaka usłyszał.
- Głupi szczeniak! Myśli, że wszystkie rozumy pozjadał. A niech tam! Niech sobie idzie! Niech Giovanni go zabije! Będzie o jednego idiotę mniej na świecie!
- Wie pan... Myślę, że mógłby pan czasem zastanowić się, czego pan właściwie chce - powiedziałam ponuro - Pomóc Ashowi czy też może go zdołować?
- Ja już mam serdecznie dość tego chłopaka! Niech sobie robi, co chce! Ja umywam ręce! Mnie nie będzie smarkacz jeden obrażał.
- Ach tak? Cóż... Ale ja nie umywam rąk i będę walczyć u jego boku do samego końca!
To mówiąc wstałam od stolika i też ruszyłam ku wyjścia. Najpierw jednak odwróciłam się jeszcze do starszego pana i dodałam:
- Wie pan co? Nie tak dawno pewien człowiek w podeszłym wieku, pomimo swoich lat i pomimo braku wiary w jakiekolwiek ideały walczył u boku mojego chłopaka ze złem tego świata i był wtedy bardzo dzielny oraz szlachetny. Nie prawił nam morałów, ale walczył zaciekle nie pytając o sens tego, co robimy. Po prostu walczył ze złem uważając widocznie, że warto to robić. Bardzo chciałabym go znowu spotkać, bo pan niestety nim nie jest. Pan jest zaledwie nędzną podróbką tego szlachetnego człowieka.
- WON! - wrzasnął na mnie mężczyzna.
Ja i Pikachu powoli wyszliśmy z sali. Ponieważ ludzie było tam mało, a większość z nich zajęta była sobą, to nie przejęli się naszą głośną wymianą zdań, co bardzo mnie ucieszyło, gdyż wolałam nie robić sobie tego rodzaju reklamy.
***
Ash, ja i Pikachu poszliśmy spać, a następnego dnia rano zjedliśmy śniadanie i zaczęliśmy się przygotowywać do akcji. Wiedzieliśmy, że nie możemy nikogo w to mieszać. Bo w końcu nie mieliśmy zielonego pojęcia, komu z miejscowej policji w pełni możemy zaufać, a poza tym ja i Ash wychodziliśmy z założenia, że w trójkę łatwiej się przedrzemy do siedziby Giovanniego niż mając u swojego boku policyjną eskortą. Poza tym Ash uważał, że skoro jego stryj zawarł sojusz z Malamarem, to i tak nie zdołamy go pokonać. Czuł, iż nie wrócimy z tej misji żywi, jednak mimo wszystko chciał zaryzykować, ponieważ nie czułby się on godny bycia synem Delii Ketchum, gdyby zostawił ją samą na pastwę losu. Rad dziadka w tej sprawie nie miał zamiaru słuchać. Poza tym był na niego wściekły.
- Słuchaj, Ash... A może jednak poprosimy go, aby poszedł z nami - zaproponowałam mu, gdy opuszczaliśmy Centrum Pokemon - W końcu jest on doświadczony w tego typu akcjach.
- Być może, ale nie zamierzam prosić tego tchórza o cokolwiek - Ash był naprawdę niesamowicie zawzięty.
Popatrzyłam na niego nieco załamana czując, że teraz mój chłopak strasznie kogoś mi przypomina, jednak nie powiedziałam tego na głos, aby go nie urazić. Wiedziałam jedno - namawianie go do skorzystania z pomocy dziadka można było porównać do namawianie mnie przez moją mamę do jazdy na Rhyhornach. Jednym słowem, było to wręcz skazane na porażkę. Wiedziałam, że muszę dać sobie spokój, chociaż w pewnym sensie miałam poważne wątpliwości, czy nasz drogi ex-policjant i ex-detektyw w jednym chciałby nam pomóc. Jak widać mógł nam pomóc w walce z tą paskudną rośliną na Lapucie, ale w sprawie z Giovannim nie zamierzał tego robić. No trudno... Jego sprawa. My się dopraszać nie będziemy.
Tak czy inaczej nie spotkaliśmy Simona Ketchuma, gdy wychodziliśmy z Centrum Pokemon ani też na mieście. Prawdę mówiąc muszę dodać, że miasto było jakieś takie ponure bez jakiekolwiek Pokemona. Smutny widok. I pomyśleć, że to wszystko sprawka Malamara i jego sojuszu z Giovannim. Ale z jakiegoś powodu Alabastia została ocalona przed podobnym losem. Ciekawe, dlaczego? Nie znaliśmy z Ashem odpowiedzi na to pytanie.
Postanowiliśmy jednak się tym wszystkim nie przejmować, a zamiast tego wykonać nasze zadanie. Powoli więc poszliśmy w kierunku najbliższej polany otoczonej drzewami, tam zaś Ash poszukał przez chwilę, aż znalazł on to, czego szukał - wówczas odrzucił kilka kamieni i powiedział bardzo zadowolony:
- Tutaj! To tutaj!
Następnie przerzucił rękoma piasek na bok i odsłonił on spore kółko, które złapał i pociągnął je do siebie. Wówczas kawałek ziemi się podniósł w górę, a ja szybko przekonałam się, że to nie ziemia, a drewniany właz do wejścia do podziemnego tunelu.
- Doskonale! Wciąż jeszcze da się otworzyć - powiedział mój luby - Możemy tam iść. Jego drugie wejście jest w siedzibie Giovanniego.
- A gdzie konkretnie? - zapytałam.
- W moim pokoju.
- W twoim pokoju?
- No wiesz... W tym pokoju, w którym mieszkałem, gdy byłem wtyką policji w organizacji Rocket.
- Rozumiem. Więc co? Idziemy?
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu, stając tuż przy wejściu do tunelu.
- Ech, Sereno - westchnął Ash - Wiem, że idziemy po pewną śmierć, jednak mimo wszystko wiem, że będę nienawidził sam siebie, jeśli zostawię moją mamę samą w tej ciężkiej sytuacji. Czy ja kompletnie oszalałem?
- Może ja znam odpowiedź?
Odwróciliśmy się i zauważyliśmy idącego w naszym kierunku Simona Ketchuma.
- No proszę... Zmieniłeś zdanie? - zapytał go Ash.
- Chciałem zmienić twoje - odpowiedział mu jego dziadek.
- Próżny trud... Ja tego nie zrobię. Pójdę tam bez względu na to, czy to pochwalasz, czy nie, dziadku.
Simon Ketchum westchnął głęboko i podszedł do niego bliżej, mówiąc:
- Naprawdę nie wiem, co mam jeszcze powiedzieć, żebyś zrozumiał, że to bez sensu.
- Nic, cokolwiek byś mi teraz nie powiedział, nie zmieni mojego zdania w tej sprawie.
- Mówiłem ci - odezwał się kolejny znajomy głos - Jego zdania nie zmienisz. On jest jeszcze bardziej uparty niż my.
Zza drzewa wyszedł Josh Ketchum. Za nim szła Cindy.
- Tata?! Cindy?! - zawołał zdumiony Ash - Co wy tutaj robicie?!
- To samo, co ten stary dziadyga - odpowiedział mu Josh Ketchum - Chcemy cię namówić do zmiany zdania, choć prawdę mówiąc to mamy też inny cel.
- Przede wszystkim chcemy ci pomóc, jeśli namówienie cię do zmiany zdania się nie uda - dodała Cindy.
- Nie, nie uda się - odpowiedział jej Ash - Ale jak wy niby chcecie mi pomóc?
- Giovanni zagraża teraz całemu Kanto, dlatego wszyscy, którzy cenią sobie wolność powinni walczyć z tym łajdakiem aż do jego ostatecznego pokonania - powiedział po chwili ojciec mego chłopaka - Dlatego właśnie musimy połączyć nasze siły z każdym, kto może razem z nami walczyć.
- A jest ich bardzo wielu - dodał profesor Oak, który to nagle wyszedł zza kolejnego drzewa.
Za nim wyszli profesor Sycamore, profesor Rowan, profesor Birch i profesor Ivy, a także Cullen Calix i Luna Carson-Calix z ojcem.
- Wy tutaj też?! - zawołał zdumiony Ash - Skąd wy się tu wzięliście?
- Przyszliśmy pomóc ci walczyć z Giovannim - odpowiedziała Luna.
- Do ostatniego tchu będziemy walczyć u twego boku - dodał jej ojciec.
- Nie inaczej, przyjacielu - rzekł Clemont, również zjawiając się na miejscu - W końcu jesteśmy przyjaciółmi... Muszkieterami.
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego - dodał Max, który także nie wiadomo skąd się wziął.
Zaraz po nich na polanie, na której byliśmy zaczęli pojawiać się inni nasi przyjaciele. Byli wśród nich Dawn, Bonnie, Lyra, Khoury, Damian, Anabel, Ridley, Angie, jej rodzice, Misty, Brock, May, Gary, Iris, Cilan, Tracey, Melody z ojcem, siostrą oraz szwagrem, Alexa z rodzicami, Rene, Viola, Grant, Lionel, Miette, Macy, Esmeralda, Adela z Nikiem i Atalantą oraz Greninją i jakimś Froakiem, Maren, Herbert Jones i jego brat Allan, Luke, Ritchie, Kenny, Korrina z dziadkiem, Diantha, Kathi Lee, Cynthia, John Scribbler, Maggie Ravenshop i jej brat Thomas, Shauna z Tierno i Trevorem, Kirke, a także wszyscy Mistrzowie Strefy Walk. Dostrzegłam w tym tłumie też Spencera Hale’a wraz z Molly, a także Johannę Seroni, Normana i Caroline Hameronów, jak również i Stevena Meyera w stroju super-bohatera. U jego boku stał MegaBlaziken. Osób tych było więcej, ale trudno mi teraz wszystkie wymienić. Tak czy inaczej były tam wszystkie osoby, które swego czasu poznaliśmy i żyliśmy z nimi w wielkiej przyjaźni. Nie zabrakło tu także Gerdy, choć bez dzieciaków. Prócz tego zauważyłam w tłumie kilka osób, których nie znałam. Wśród nich były dwie młode oraz całkiem urocze dziewczyny nieco starsze ode mnie. Ash wyjaśnił mi potem, że to Anthea i Concordia, przybrane siostry naszego zmarłego przyjaciela N. Pierwsza z nich była blondynką o brązowych oczach, z dość fantazyjnie upiętą fryzurą i ubraną w niebieską bluzkę, żółtą spódnicę i niebieskie buty. Druga miała zaś różowe włosy i niebieskie oczy, a jej ubiór stanowiły w biała sukienka, zielony płaszczyk oraz różowe buty. Mój luby wyznał mi potem, kim one były dla N.
- Posiadają dokładnie te same moce, co N - wyjaśnił Ash, gdy już było po wszystkim - Zespół Plazma porwał je w tym samym czasie, co N i razem z nim one potem uciekły... Albo nieco później, już nie pamiętam. Tak czy siak wychowały się one z N i były mu jak siostry, a on im jak brat. Ja, Iris i Cilan poznaliśmy je niemalże w tym samym czasie, co N. Pomagały nam walczyć z Zespołem Plazma, a potem poszły swoją drogą.
- Ciekawe - powiedziałam - Nie wiedziałam, że jest więcej takich osób o takich mocach. Sądziłam, że N i Anabel są jedyni.
- Jak widać nie.
- Jak widać.
Ale taką rozmowę odbyliśmy już po walce, której jeszcze nie opisałam, więc najlepiej zrobię, jeśli powrócę do właściwej narracji, zanim całkiem się w tym zaplączę.
- Wy wszyscy tutaj? - zdziwił się Ash, widząc tych wszystkich ludzi przed sobą - Co wy tu robicie?
- Myślałeś, przyjacielu, że będziesz tym razem walczył sam? - zapytał Ritchie.
- Jeśli tak, to jesteś większym dzieciakiem niż Cilan - mruknęła Iris, a Cilan lekko się obruszył.
- Rodzina zawsze trzyma się razem - powiedziała Alexa.
- A cioteczki nie opuszczą cię w potrzebie - dodała Viola.
- Zwłaszcza, że jeśli Kanto padnie, to potem przyjdzie kolej na inne regiony - dodał Grant.
- Nie pozwolimy, aby tyran nami rządził - rzekł John Scribbler - Więc przyszliśmy tutaj, żebyś na bój śmiertelny z wrogiem nas poprowadził.
- Po co tak patetycznie? - mruknął Thomas - Po prostu chcemy skopać tyłek Giovanniemu i aż się palimy do tego.
- Właśnie - zgodziła się Maren - Więc kiedy zaczynamy?
- O nie! Nic z tego! - zawołał Ash oburzonym tonem - To ja zacząłem tę wojnę i to ja ją muszę zakończyć. Nie wolno mi was wszystkich narażać na niebezpieczeństwo z mojego powodu.
- Ash, słodziaku... Chyba zapominasz o jednej rzeczy - zauważyła Miette.
- A o czym?
- A o tym, co powiedział ci Grant. Jeśli Kanto padnie, to padną także inne regiony.
- Musimy więc walczyć, aby ocalić nasz świat - powiedziała smutno Lyra - Świat, który wszyscy kochamy.
- Magnifique! - zawołał Rene - Jakem Francuz, do bijatyki mam dzisiaj wielką ochotę! Ożywimy dzisiaj chwałę muszkieterów!
- I nie damy się Giovanniemu - rzekł Khoury - Choć pewnie to pewna śmierć, ale co tam... Jeśli mamy ginąć, to tylko u twego boku.
- O nie! Nie ma mowy! - obruszył się Ash, choć widać było wyraźnie, że zachowanie przyjaciół bardzo go wzruszyło - Kochani, ja naprawdę doceniam wasze starania, ale nie możecie wszyscy ze mną iść do siedziby Giovanniego.
- Chyba nie zrozumiałeś naszego planu - odezwała się nagle Johanna - My nie chcemy wcale tam iść.
- My chcemy zmusić Giovanniego, aby wystawił do walki swoje siły i tym samym zajął się czymś innym niż tylko czekaniem na ciebie - zaczęła wyjaśniać Dawn.
- Dzięki temu zyskasz większą szansę niż wtedy, gdyby był skupiony jedynie na tobie - zauważyła May.
- Odwrócimy uwagę Giovanniego, a ty uratujesz mamę! - dodał Gary.
Ash popatrzył na nich przerażony.
- Czy wam odbiło?! - krzyknął - Przecież on was zabije! Nie! Ja się na to nie zgadzam!
- A kto cię pytał o zdanie? - mruknęła Misty - Idziemy tam, czy tego chcesz, czy nie. Proste...
- Wybacz, Ash, ale tym razem się z nią zgadzam - rzekł Brock - Musisz pogodzić się z tym, że ci pomożemy, czy tego chcesz, czy nie.
- Musimy to zrobić - powiedziała smutno Anthea - Dla dobra całego regionu Kanto i dobra tych biednych Pokemonów, które ten łajdak Malamar kontroluje.
- A także po to, aby pomścić śmierć N, naszego drogiego brata - dodała smutno Concordia.
- I mojego kuzyna - rzekła ponuro Anabel - Choć jego zabójczyni nie żyje, to jednak prawdziwym winowajcą jest przede wszystkim organizacja Rocket. Jej zniszczenie więc to nie tylko nasz obowiązek, ale też i sprawa osobista.
- Tym bardziej mamy więc powody, aby walczyć - stwierdził Ridley.
Ash chciał już coś powiedzieć, jednak tym razem go uprzedziłam.
- To wszystko bardzo piękne, ale skąd wy się tu w ogóle wzięliście?
- Ja ich tu sprowadziłem! - usłyszałam jakiś znajomy głos.
Zobaczyłam, że niedaleko mnie w powietrzu lewituje Mewtwo, a obok niego latają też Mew, Celebi z małżonką i Nowa Meloetta. Potem na niebie dostrzegłam Lugię, Giratinę, Reshirama, a także kilka innych Pokemonów, których nazw nie znałam.
- To ty ich tu sprowadziłeś? - zdziwił się Ash - Ale w jaki sposób?
- Ja mu pomogłam - powiedziała Madame Sybilla, wychodząc z tłumu naszych sprzymierzeńców - Mam pewne moce, które umożliwiają mi to, choć muszę przyznać, że pomoc w tej sprawie okazał nam ktoś jeszcze.
- Kto taki? - zapytałam.
- Ta sama osoba, która pomogła ostatnio Ashowi skontaktować się z tobą, gdy byłaś opętana przez ducha Kali.
- A któż to taki?
- Wciąż jeszcze nie czas na to, aby to wyjaśnić - odpowiedział nam Mewtwo - Ta osoba jeszcze nie jest gotowa, aby się ujawnić. Musicie więc uszanować jej wolę i nie naciskać na nią. Gdy przyjdzie czas, to wszystkie zagadki zostaną rozwiązane.
- Tym razem skup się na czymś innym, mój przyjacielu - powiedział Lugia, również za pomocą telepatii - Nadeszła pora na to, abyśmy ruszyli w bój, Wybrańcze, aby ponownie ocalić świat.
- Walka nie będzie łatwa - dodała Giratina - Malamara wspiera jakaś tajemnicza siła, którą wy, ludzie, nazywacie Złem, czystym i pierwotnym Złem. Nawet ja ze swoją potęgą tym razem nie będę w stanie zapewnić wam pełnego bezpieczeństwa.
- Dlatego też musimy w tej walce zabić Malamara - rzekł Mewtwo - Tylko jego śmierć sprawi, że wszystkie pogrążone w hipnozie Pokemony przestaną mu być posłuszne i nie będą już naszymi wrogami. Tylko wtedy wygramy tę bitwę. Inaczej Malamar swoimi mocami zdoła bardzo szybko przywrócić im siły i nie będziemy w stanie z nimi wygrać.
- Wszystko zatem zależy od ciebie, Ashu Ketchum - dodała Sybilla - Musisz wedrzeć się do siedziby Giovanniego, zabić Malamara oraz pojmać swego stryja. Tylko wtedy bitwa zakończy się naszym zwycięstwem.
- Malamara biorę na siebie - zgłosił się Mewtwo.
- Tym razem to nie ty go pokonasz, mój drogi, kosmiczny przyjacielu - odpowiedziała mu kobieta - A w każdym razie nie sam. Tę walkę musisz stoczyć w duecie z wiernym swoim druhem, który nauczył cię przed laty ważnej lekcji życia.
Wiedziałam, że ma na myśli Asha. Mewtwo także to musiał zrozumieć, ponieważ spojrzał na niego i rzekł:
- Obawiam się, że Malamar może wyjść na pole bitwy, więc jeśli tak będzie, stawię mu czoła. Jeśli jednak zostanie w budynku, to wtedy możesz być pewien, iż nie zostawię cię w potrzebie, przyjacielu.
Ash wzruszony uśmiechnął się do niego i powiedział:
- Dziękuję, przyjacielu.
Potem spojrzał na zebraną armię oddanych mu przyjaciół i dodał:
- Wam także dziękuję. Wasza pomoc znaczy dla mnie o wiele więcej niż myślicie. Tylko nie wiem, jak chcecie walczyć z Pokemonami.
- Spokojnie. Mamy przy sobie broń od profesora Oaka - powiedział profesor Sycamore - Pistolety na paraliżujące kule.
- Rozmnożyłam je swoją mocą - dodała Sybilla, a widząc zdumioną minę Asha dodała: - No co? Myślałeś, że ja tylko umiem gadać oraz mówić zagadkami?
- Mamy też oddane nam Pokemony, które będą wraz z nami walczyć - dodała Anabel - Nie poddamy się, przyjacielu.
Meloetta oraz Mew zapiszczeli delikatnie, ocierając się przy tym czule swymi pyszczkami o policzki Asha.
Jakąś chwilę później dało się słyszeć pisk opon i na polanę wjechała porucznik Jenny motorem. Za nią na tych samych pojazdach wjechali też sierżant Bob i kapitan Rocker.
- Chyba miejsce dla policji w waszej walce też się znajdzie, prawda? - spytała wesoło Jenny.
- Pora skopać kilka przestępczych tyłków - dodał bojowo Bob.
- I zakończyć działanie organizacji Rocket raz na zawsze - powiedział podobnym tonem szef policji w Alabastii.
Ash uśmiechnął się do mnie i do Pikachu, mówiąc:
- Teraz chyba już nic mnie na tym świecie nie zaskoczy, Sereno.
- Mnie, prawdę mówiąc chyba też - zaśmiałam się.
***
Po ustaleniu kilku istotnych szczegółów cała armia oddanych nam przyjaciół ruszyła zaraz w kierunku siedziby Giovanniego i miała zgodnie z naszym planem zacząć ją atakować mocami swoich Pokemonów. W ten oto sposób zmusiliby oni Giovanniego do posłania na nich całej swojej armii zahipnotyzowanych stworków. Z pewnością jego ludzie też w większości opuszczą bazę, aby pomóc swojej armii i dowodzić nią. Dzięki temu w bazie pozostanie zaledwie garstka, co da nam większe szanse powodzenia. Nie mieliśmy tylko pewności, czy aby Malamar pozostanie wewnątrz budynku, czy też może dołączy do walczących. Prawdę mówiąc nie wiedziałam, co bym wolała, jednak jedno było całkowicie pewne - ta walka miała być inna niż jakiekolwiek inne bitwy przez nas prowadzone. Dlatego musieliśmy być przygotowani nawet na najgorsze. Z tego względu Josh Ketchum oraz Super Trener Blazikena (czyli Steven Meyer) postanowili iść za nami. Chcieli nam zapewnić niezbędną pomoc w walce. Ash nie był do końca przekonany do tego pomysły uważając, że ich obecność może nam nieco przeszkodzić w realizacji naszych planów, jednak ostatecznie uległ ich namowom.
- Ale pamiętajcie... Macie słuchać moich poleceń i bez dyskusji.
Obaj panowie solennie obiecali dotrzymać danego słowa, po czym wraz ze mną, Ashem i Pikachu powoli zeszli do tunelu, który prowadził do siedziby Giovanniego.
- Myślisz, że twój stryj spodziewa się ataku i wystawił straże? - zapytał pan Meyer.
- Jestem tego pewien - odpowiedział mu Ash.
- Z pewnością tak właśnie zrobił - zgodził się Josh - Mój brat nie jest głupi. Dobrze wie, że Ash przyjdzie po swoją mamę, aby ją uwolnić i będzie na niego czekał.
- Wątpię, żeby spodziewał się całej armii - powiedziałam wesołym i zarazem pewnym siebie tonem - Myślę, że to nam daje pewną przewagę.
- Niewielką, ale zawsze - odpowiedział mi mój przyszły teść.
Powoli przeszliśmy przez cały tunel, aż dotarliśmy do tego miejsca, w którym znajdowało się przejście do pokoju niegdyś zajmowanego przez Asha. Stanowiła je wielka ściana z cegieł z zawieszoną na niej lampą.
- To tutaj - powiedział mój chłopak - Teraz trzeba otworzyć przejście i wejść.
- Otworzyć? Jak? - zapytałam.
- A tak - odparł Ash i powoli nacisnął lampę.
Chwilę później ściana się otworzyła i tuż przed nami ukazał się ciemny i dość ponury pokój. Weszliśmy do niego po kolei, a wówczas to ściana zamknęła się za nami.
- To tutaj mieszkałeś? - spytałam, rozglądając się dookoła - Trochę tu ponuro, nie sądzisz?
- Wiem, ale raczej nie miało to być miejsce do uciech i zabaw, ale do odpoczynku przed kolejnymi zadaniami mojego stryja.
- No, niczego sobie pokoik - powiedział pan Meyer, rozglądając się dookoła siebie.
- Owszem, w całkiem dobrym stylu - dodał Josh, lekko się przy tym uśmiechając - Choć ja bym dodał tu nieco kolorów.
- Dobrze, dość już tego gadania - odezwał się nagle Ash - Przecież nie przyszliśmy tutaj po to, aby podziwiać wnętrza. Jesteśmy tutaj po to, żeby wykonać nasze zadanie.
- Pika-pika! - zgodził się z nim Pikachu.
Powoli ruszyliśmy w kierunku drzwi do pokoju, kiedy to nagle coś wyskoczyło z kąta i skoczyło w naszą stronę. Nim się obejrzeliśmy, każde z nas otrzymało jeden cios, po którym leżało już na ziemi, a tajemnicza osoba ubrana na czarno stanęła w pozycji bojowej.
- Giovanni wiedział, że tu przyjdziecie - powiedziała.
- A ja dobrze wiedziałem, iż wystawi straże, jednak nie sądziłem, że to będziesz ty, Cleo.
Tajemniczy ninja zerwał ze swojej twarzy kominiarkę i odsłonił swoją prawdziwą twarz - twarz panny Winter.
- Tak, Ash - rzekła ponuro dziewczyna - Czekałam tutaj na ciebie z polecenia Giovanniego. Spodziewał się on, że przyjdziesz i wykorzystasz do tego ten stary tunel. Jak widzę nie mylił się.
- Nie... Ja także się nie myliłem, bo wiedziałem, że ktoś tu będzie na nas czekał. Nie sądziłem tylko, że to będziesz ty. Ostatecznie przecież nie jesteś taka, jak on i jego ludzie. Jesteś o wiele lepsza niż oni, Cleo, jednak przestaniesz taka być, jeśli spędzisz z nimi więcej czasu.
- Wiesz, Cleo, z kim zadał się twój szef?! - dodałam oburzona.
- Wiem i nie pochwalam tego - odpowiedziała mi Cleo - Ale dopóki ty żyjesz, Ash, muszę tu siedzieć i w końcu dopaść cię i zabić. Wtedy dopiero będę mogła opuścić szeregi organizacji.
- Czemu jej teraz nie opuścisz? - spytałam.
- Dobrze oboje wiecie - warknęła Cleo - Najpierw muszę pomścić moją siostrę i nie spocznę, póki tego nie zrobię.
- Pomścisz ją później. Na razie muszę odnaleźć moją mamę, która jest tu uwięziona.
To mówiąc Ash ruszył z Pikachu przed siebie, ale dziewczyna zastąpiła mu drogę.
- Nigdzie nie pójdziesz.
- Zwariowałaś?! - jęknął mój luby - Tam jest moja mama! Ona zginie, jeśli jej nie pomogę!
- Wybacz mi, ale ja ci w tym nie pomogę, Ash. Nie pochwalam metod stosowanych przez Giovanniego, jednak tym razem muszę myśleć o czymś innym, a przede wszystkim o zemście.
- Zemsta - prychnął Ash - Jakie to głupie. Kiedy wreszcie zrozumiesz, że nie zabiłem twojej siostry?
- Żałosne wykręty tchórza - odpowiedziała mu Cleo Winter, łapiąc za samurajski miecz, który miała zawieszony na plecach.
Ash westchnął głęboko i wydobył szpadę.
- Niech ci będzie, Cleo, ale uprzedzam cię... Popełniasz wielki błąd.
- Ty też kłamiąc mi w żywe oczy. Stawaj do walki.
Ash westchnął, po czym ustawił się w odpowiedni sposób razem z Cleo, która to wpatrywała się w niego uważnie. Ja, Pikachu, Josh i Steven powoli się wycofaliśmy, aby nie przeszkadzać w walce.
- Zaczynajmy! - zawołała Cleo.
- Panie przodem - rzekł Ash.
Panna Winter zaatakowała pierwsza, ale mój luby bez trudu sparował jej ciosy. Potem kolejne i kolejne. Cleo zaczęła atakować go tak, jak zwykle to robiła, czyli zawzięcie i bezwzględnie. Ash natomiast starał się unikać jej ataków jak najczęściej to było możliwe, jedynie tylko od czasu do czasu sam zaatakował, zwykle jednak spokojnie odbijał każdy z jej ciosów lub parował go. Wyraźnie było widać, że nie chce zrobić Cleo krzywdy. Wielka szkoda, że o niej nie można było powiedzieć tego samego.
Ash i Cleo nacierając na siebie nie tylko biegali po całym pokoju, ale jeszcze skakali po stole, krzesłach, łóżku itd. Walka więc była naprawdę zaciekła, a że walczyli w niej naprawdę dobrzy fechmistrze, to długo nie było widać jej rozstrzygnięcia.
- Przestań się z nią cackać, Ash! - krzyknął w końcu mocno już tym poirytowany Josh Ketchum - Zrań ją chociaż w rękę i chodźmy stąd! Nie możemy tracić czasu!
Mój chłopak chyba zrozumiał dokładnie to samo, ponieważ w końcu, regenerując wszystkie swoje siły zaatakował zaciekle Cleo, która teraz sama zaczęła się bronić, a w końcu pchnął ją szpadą w prawe ramię. Dziewczyna upadła na podłogę i złapała się za ranną rękę.
- Dokończ dzieła - wysyczała w jego stronę.
Załamany jej słowami Ash powoli opuścił broń, a następnie schował ją do pochwy.
- Nie mam ani czasu, ani ochoty, aby bawić się z tobą w takie hece - powiedział ponuro - Mam zadanie do wykonania.
To mówiąc podszedł do nas i rzekł:
- Chodźmy, pora na nas.
- Nie tak prędko!
W drzwiach pokoju stało dwóch ludzi w mundurach organizacji Rocket z wymierzonymi w nas pistoletami maszynowi.
- Tak coś czuliśmy, że znowu dasz plamę, Agentko C - powiedział złośliwym tonem jeden z nich - Będziemy musieli sami dokończyć dzieła.
- Nie! Nie ważcie się! - krzyknęła Cleo - On miał być mój! Giovanni mi obiecał!
- Giovanniego tutaj nie ma - rzekł drugi z tych ludzi podłym tonem - A czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
- Zostawcie go! - wrzasnęła oburzona ich zachowaniem Agentka C - On ma zginąć w honorowej walce ze mną, a nie od waszych kul!
- Zamknij jadaczkę, bo inaczej sama zaraz zostaniesz przerobiona sito! - odparł na to pierwszy z agentów.
Cleo Winter zrozumiała, że nic tutaj nie zdziała i spojrzała na nas wszystkich przepraszającym wzrokiem.
- Dobranoc, paniczu Ketchum - uśmiechnął się do nas podle jeden z mężczyzna, a jego kolega parsknął sarkastycznym śmiechem.
Następnie obaj wymierzyli broń w Asha.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz