Demon i Mrok cz. II
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Zgodnie z wolą mojego taty ja, Clemont i Kenny rozejrzeliśmy się po kilku sąsiednich miastach, w których doszło do aresztowań. Tam mieliśmy okazję przepytać kilku trenerów o ich Pokemony. Początkowo nie byli oni zbyt chętni do rozmowy, to jednak potem, gdy się dowiedzieli o tym, kim jestem, to już wszelkie wątpliwości i niechęć do udzielania nam informacji minęła im jak ręką odjął. Więcej - wszyscy bardzo chętnie chcieli pomóc siostrze słynnego detektywa Sherlocka Asha. Pokazywali nam nawet swoje Pokemony i niektóre z nich posiadały ślady po szwach. Widząc te ślady na brzuchach Pokemonów byliśmy bardzo zadowoleni.
- A więc twój tata miał rację - powiedział Clemont, kiedy wieczorem siedzieliśmy razem w jadalni Centrum Pokemonów - Wiele stworków nosi na brzuchach ślady po cesarce.
- To prawda, ale moim zdaniem to niewiele nam pomaga - rzekł Kenny ponurym tonem - Jak dla mnie, to dowiedzieliśmy się sporo faktów, jednak mimo wszystko nie posuwają one śledztwa do przodu.
- Ale przecież wiemy już z zeznań, że ci dranie muszą posiadać swoich ludzi w Centrach Pokemon - zauważył Clemont.
- To prawda, ale to niewiele nam pomaga. Bo przecież nie wiemy, kto to robi. Siostry Joy? Czy może ktoś z ich ludzkich pomocników? A jeśli tak, to którzy? Przecież nie możemy podejrzewać wszystkich.
- Wszystkich nie, ale kilku z nich.
- Ale z tego, co wiemy wynika, że ci handlarze mają swoich ludzi w kilku miastach i wszyscy muszą być zatrudnieni w Centrum Pokemon.
- Niekoniecznie... Być może ich sposób działania jest o wiele bardziej sprytny niż myślimy.
- Właśnie - powiedziałam zasmucona i dodałam: - Chłopcy, spójrzmy prawdzie w oczy. Całe to nasze śledztwo, chociaż prowadzone wnikliwie i bardzo dobrze, jednak nie przyniosło nam nic.
- Jak to, nic? - zdziwił się Clemont - Przecież twój ojciec był bardzo nam wdzięczny za te informacje. Podobno bardzo mu pomogły.
- A co miał niby powiedzieć? Coś, co by nas zdołowało?
- Dawn, proszę cię... Jestem pewien, że nasze wiadomości naprawdę mu pomogły i on nas wcale nie okłamał.
- Być może, ale mimo wszystko jakoś... Sama już nie wiem. Czuję, że ojciec dobrze się bawi, a my tu siedzimy i siedzimy bez żadnego sensu.
- Słucham? Dobrze się bawi? Ty chyba nie mówisz poważnie - Clemiś wyglądał na co najmniej oburzonego moimi słowami - Ja rozumiem, że gorycz przez ciebie przemawia, ale nie powinnaś tak się zachowywać i w taki sposób wyrażać się o swoim ojcu. On tam być może naraża życie dla naszej sprawy, a ty tymczasem...
- Przepraszam cię - powiedziałam zasmuconym tonem.
Pod wpływem słów mego chłopaka poczułam nagle, że jest mi bardzo głupio i szybko pożałowałam mojej głupiej uwagi.
- Oczywiście masz rację. Tata pewnie sporo ryzykuje, aby nam pomóc, a mnie się wydaje, że to nie wiadomo jak dobra zabawa.
- No właśnie. Weź naprawdę pomyśl dwa razy, zanim znowu w ten sposób go obrazisz.
- Coś mi mówi, że nasza kochana Dee Dee cierpi na chorobę zwaną potocznie nudą - zachichotał Kenny.
Spojrzałam na niego groźnie i powiedziałam:
- Nazwij mnie jeszcze raz Dee Dee, a ty będziesz zaraz cierpiał na poważną chorobą zwaną wyrwaniem języka u samej nasady. Łapiesz, o co mi biega, czy mam ci zademonstrować, na czym polega ta choroba?
- He he he... Spokojnie. Już wszystko załapałem - zachichotał nerwowo Kenny, wyraźnie bojąc się mojej groźnej miny - Więc nie musisz mi niczego demonstrować.
- Mam taką nadzieję, bo jakoś nie sprawia mi przyjemności myśl, że miałabym grzebać palcami w twojej roześmianej jadaczce. Dlatego też bądź uprzejmy nie zmuszać mnie do tego. Oszczędź więc kłopotów sobie i mnie.
- Kusząca propozycja. Kto by ją odrzucił? Chyba tylko głupek.
- Tak... Problem w tym, że jeden właśnie siedzi przede mną.
- Słucham?!
Piplup wskoczył pomiędzy nas i zaćwierkał błagalnie, rozkładając przy tym skrzydełka każde w stronę jednego z nas.
- Tak, masz rację, Piplup - powiedziałam złym tonem - Szkoda moich nerwów na tego głupka. Lepiej zadzwońmy już do ojca i przekażmy mu to, co wiemy.
- Jeśli głupek może się odezwać... - wtrącił Kenny.
- Odezwać się może, a jeszcze bardziej zamknąć - mruknęłam.
Kenny zawarczał z gniewu, po czym dokończył swoją wypowiedź:
- Jeśli głupek może coś powiedzieć, to powie ci, Dawn, że dzwonienie do twojego ojca nie będzie konieczne.
- Tak? A to czemu?
- Obejrzyj się za siebie, to się dowiesz.
Zrobiłam to, co mi radził spodziewając się, że jest to jakiś jego kolejny głupi żart, jednak zauważyłam, ku swemu najwyższemu zdumieniu, iż ma on rację i rzeczywiście przy jednym ze stolików siedzi właśnie mój ojciec w towarzystwie jakiś dwóch kolesi, którzy zdecydowanie na sympatycznych to mi nie wyglądali. Siedzieli oni i rozmawiali o czymś cicho, ale o czym, nie miałam pojęcia.
- Ja cię piko! - jęknęłam - To rzeczywiście on.
- Co on tu robi? - spytał Clemont.
- Jeśli głupek może coś powiedzieć... - zaczął Kenny.
- Byle coś mądrego - mruknęłam.
Mój przyjaciel z dawnych lat westchnął gniewnie i dokończył:
- To proponuję podejść i się go zapytać.
Spojrzałam na niego z politowaniem i powiedziałam:
- Miało być coś mądrego, a nie chronicznie głupiego. Nawet Iris by nie wymyśliła tak głupiego pomysłu.
- A wymyślała już naprawdę głupie, uwierz mi - poparł mnie Clemont.
Kenny zaśmiał się głupkowato i odparł:
- No dobra, ten pomysł może nie był najinteligentniejszy ze wszystkich mych inteligentnych pomysłów, ale spokojna głowa. Mam ich jeszcze kilka?
- Doprawdy? Są równie genialne, co ten poprzedni? Bo jeśli tak, to już się ich boję - rzuciłam złośliwie.
Kenny spojrzał na mnie spode łba i stwierdził, że w takiej sytuacji to nie ma co ze mną rozmawiać, po czym zamilkł.
- Bardzo mnie interesuje, co też mój ojciec tu robi - powiedziałam.
- Moim zdaniem jest tylko proste wyjście - stwierdził Clemont.
- Pójść i zapytać go, gdy będzie sam? - zaproponował Kenny.
- Dwa wyjścia - skorygował swoją wypowiedź mój chłopak - Myślałem raczej myślałem o śledzeniu go.
- To też dobre wyjście, ale moim zdaniem lepiej jest zapytać go wprost co i jak - upierał się przy swoim mój dawny kumpel.
Ale ponieważ był w mniejszości, to musiał się zgodzić na propozycję Clemonta, którą ja przyjęłam bez najmniejszego wahania. Prawdę mówiąc byłam bardzo ciekawa, o co tutaj rodzi mój ojciec i dlaczego nic mi o tym nie powiedział.
Tata tymczasem dostrzegł nas siedzących przy stoliku, ale zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Domyślałam się, że w ten sposób daje nam do zrozumienia, iż prosi, abyśmy się zdradzili z tym, iż go znamy, bo inaczej możemy narobić kłopotów sobie i jemu. Dlatego też nic nie powiedzieliśmy i nie zrobiliśmy, poza siedzeniem i obserwacją, a później nawet (za radą Clemonta) udawaliśmy, że prowadzimy rozmowę na jakiś dość błahy temat. Dzięki temu mieliśmy większą pewność, iż nie zdemaskujemy go i wszystko pójdzie dobrze. Ale ciekawość mnie paliła, dlatego musiałam koniecznie się dowiedzieć, o co tutaj chodzi.
Pamiętniki Sereny c.d:
Po skończonej wizycie w zakładzie fryzjerskim Rene poszłam z Alexą do kawiarni „Pod Różą“, gdzie obie zamówiliśmy sobie kawę i ciasto, po czym zaczęłyśmy rozmawiać, jednak dla bezpieczeństwa o zupełnie innych sprawach niż te dziwaczne napaści na ludzi urządzane przez dwa Pokemony lwy. Jednak im bardziej Alexa starała się unikać tego tematu, to tym bardziej ja byłam go ciekawa. Nie umiem sobie tego zjawiska w żaden sensowny sposób wyjaśnić, ale tak właśnie było. Być może cała sprawa zaintrygowała mnie o wiele bardziej niż bym chciała się do tego przyznać, ale tak czy siak nie mogłam się jej podjąć. Zbyt dobrze bowiem wiedziałam, co się stanie, jeśli spróbuję rozwikłać tę zagadkę. Tylko się ośmieszę przed przyjaciółmi i tymi ludźmi, którzy będą pokładać we mnie wiarę. Przecież to oczywiste, że nie jestem wcale dobrym detektywem, chociaż mam licencję. To Ash był genialnym śledczym, a ja jedynie jego wierną prawą ręką i nic poza tym. Owszem, raz kiedyś mi się udało rozwikłać sprawę porwania Pokemonów z Pokazów Piękności w Kalos, ale to było dawno temu. Jednorazowy sukces i to osiągnięty jedynie dzięki pomocy Asha, z którym przecież cały czas się kontaktowałam, więc miał on możliwość wspierać mnie swoim geniuszem. Tym razem było jednak inaczej i byłam całkowicie zdana na własne siły. Niby jak miałam sobie poradzić z tym problemem? To było niemożliwe.
Jednak mimo wszystko Ash z jakiegoś dziwnego powodu (wciąż nie rozumiem, jakiego) pokładał we mnie wielkie nadzieje i uważał, że kto jak kto, ale właśnie ja mogę go godnie zastąpić, gdyby coś mu się stało. W sumie to ja nie wiem, jak taki niedorzeczny pomysł mógł mu przyjść do głowy. Ja detektywem równie dobrym, co Ash? Też mi coś! To już Max ze swoimi zwariowanymi pomysłami rodem z filmów o Bondzie bardziej się nadawał na detektywa niż ja. Choć kiedyś raz chciał on zastąpić Asha na stanowisku detektywa, ale nie wyszło z tego nic dobrego. Mimo wszystko muszę przyznać, że naprawdę starał się on jak mógł i kto wie, czy nie lepiej niż ja? Ale tak czy siak sprawa jest pewna - ja nie byłam w stanie godnie zastąpić Asha. Nie miałam jego talentu i tyle.
Chociaż z drugiej strony Ash był zawsze zdania, że wiara w siebie to połowa sukcesu, a druga połowa to determinacja. Cóż... Jemu nie brakowało ani jednego, ani drugiego i co? Okazało się, że długo miał szczęście, ale w końcu noga mu się powinęła. Mama zawsze mówiła mi, iż nie ma na tym świecie człowieka, który wygrywałby od życia same dobre losy. Niestety i Ash też nie należał do takich ludzi. Wygrywał wiele razy, ale w końcu musiał przegrać. Ale ja żyłam i miałam obowiązek wypełnić wolę mojego chłopaka, choć prawdę mówiąc to był zdecydowanie wysiłek ponad moje siły. Czułam, że wbrew wszelkim zapewnieniom Asha nigdy tak naprawdę nie byłam godna jego zaufania ani tym bardziej wiary w moje umiejętności. Po prostu nie byłam Ashem Ketchumem. Byłam Sereną Evans, dziewczyną Asha i osobą, która w przeciwieństwie do swojego ukochanego nigdy nie osiągnęła w życiu niczego, a jeśli już, to tylko przy pomocy właśnie Asha, bo własnymi siłami osiągnęłam jedynie tyle, iż zmarnowałam sobie sporo lat życia i zamiast wyruszyć w podróż gnuśniałam w domu bez żadnego celu. Kto sprawił, że ruszyłam się wreszcie z czterech kątów i poszłam w świat, szukać własnego szczęścia? Ash. Kto sprawił, że wreszcie zaczęłam wierzyć w siebie? Ash. Kto sprawił, że moje życie miało sens? Ash. Kto sprawił, że stałam się sławna? Ash. To Ash właśnie sprawił, że jestem tym, kim jestem. Bez niego byłabym nikim i obecnie tym właśnie jestem. Nikim. Jedynie cieniem wielkiego detektywa. Tak prawdę mówiąc, to zawsze nim byłam, ale kiedyś jakoś nie specjalnie mi to przeszkadzało, gdyż miałam u swego boku Asha. Teraz zostałam sama i byłam zdana jedynie na własne siły. Jak niby więc miałam sobie poradzić?
Ash był moim napędem do działania, a bez niego czułam się teraz jak samochód, z którego wyjęto silnik, czyli niezbyt ciekawie. Nie mogłam bez niego prawidłowo funkcjonować, to było więcej niż pewne. Wobec tego jak niby miałabym rozwiązywać jakiekolwiek zagadki? To bez sensu. Przecież samochód nie może funkcjonować bez silnika, natomiast ja nie mogłam funkcjonować bez Asha. Chociaż z drugiej strony... Wszyscy tego właśnie ode mnie oczekiwali. Tego, że będę zdolna mimo wszystko normalnie żyć, a także kontynuować dzieło mojego chłopaka. Czy oczekiwali ode mnie zbyt wiele? Z pewnością. W końcu jak mogli sądzić, że po śmierci tak bliskiej mi osoby będą mogła normalnie żyć, a do tego być genialnym detektywem? Przyjaciele oczekiwali tego ode mnie, a ja nie byłam w stanie tego dla nich zrobić. Ani dla nich, ani dla siebie.
Choć być może należy w tej sprawie pamiętać o innej, bardzo ważnej rzeczy. Mianowicie chodzi tu o to, że przecież byłam dziewczyną Sherlocka Asha i byłam z nim niezwykle mocno związana emocjonalnie. On by z pewnością spełnił moją prośbę i kontynuował naszą misję, gdyby tak znalazł się na moim miejscu. Ale w sumie to nic dziwnego. Przecież on był zawsze dzielny i odważny, a wszelkie niebezpieczeństwa czy trudności traktował jak wyzwania, które po prostu musiał przezwyciężyć. Taki on właśnie był i nie będę zaprzeczać, to właśnie mi w nim imponowało tak mocno i tego bardzo mocno mu zazdrościłam. Tego, że on tak potrafił funkcjonować w tym świecie. Ja tego nie potrafiłam. Ale może właśnie powinnam to zrobić? Może właśnie powinnam tak postąpić, bo Ash tego ode mnie chciał? Czyż nie powinnam spełnić życzenia mojego ukochanego, zwłaszcza, iż za życia był mi bliższy bardziej niż ktokolwiek inny? Czy nie powinnam walczyć dalej o to, aby tego zła mniej było na świecie? Walka bez Asha oczywiście już nie była tak wspaniała, ale mimo wszystko przecież mogłam liczyć na pomoc naszych przyjaciół. Co prawda żadne z nich nie miało umysłu Asha, ale przecież razem rozwiązaliśmy już niejedną zagadkę i może tym razem też by się nam udało? Oczywiście bez naszego dzielnego lidera wszystkie nasze możliwości stawały pod wielkim znakiem zapytania, ale i tak czułam, że jeśli byśmy się tak wszyscy postarali, to byśmy osiągnęli zwycięstwo. Tak, to możliwe. Mało możliwe, ale zawsze możliwe.
- Zapamiętaj, Sereno... Żadna sprawa nie jest przegrana, dopóki choć jeden głupiec o nią walczy - powiedział do mnie kiedyś Ash.
Może więc była jeszcze nadzieja na to, że kontynuacja naszej walki o to, aby tego zła mniej było na świecie mogła zostać zakończona sukcesem? Naprawdę bardzo chciałam walczyć, ale po prostu miałam już prawdziwy mętlik w głowie. Z jednej strony chciałam mieć święty spokój od zagadek itp, bo w końcu to przez nie straciłam chłopaka, ale z drugiej za bardzo to polubiłam, abym miała się tak po prostu z tego wycofać. Krótko mówiąc sama nie wiedziałam, czego chcę. Chciałam walczyć i jednocześnie miałam dość walki. Jaką tu więc decyzję podjąć?
- Żyjesz tam jeszcze, Sereno? - przerwała mi moje rozmyślania Alexa.
Spojrzałam na nią uważnie i uśmiechnęłam się lekko.
- Wybacz... Zamyśliłam się.
- Rozumiem. A nad czym to, jeśli wolno wiedzieć?
- Nad tym niezwykłym przypadkiem, o którym mi mówiłaś.
Alexa uśmiechnęła się lekko.
- To ciekawe. A więc ten przypadek jednak cię zaciekawił?
- Mała poprawka. On mnie od początku zaciekawił, ale mimo wszystko mam poważne wątpliwości, czy powinnam się tym zajmować.
- Bo uważasz, że nie zdołasz rozwiązać zagadki?
- Tak. Właśnie tego się obawiam.
- Rozumiem. Ale gdyby Ash był z nami, to byś bez wahania wraz z nim pojechała na Rodozję.
- Właśnie tak. Gdyby tak Ash żył... Ale jego nie ma już pośród nas. On mi już nie pomoże.
- Tak, to prawda, ale musisz spróbować nauczyć się żyć bez niego.
- Wszyscy mi to radzą, jednak ja nie chcę żyć bez niego.
- Wierzę ci na słowo. W końcu kochałaś go nad życie.
- Kochałam i nadal go kocham. Wątpię, żebym mogła pokochać innego mężczyznę.
- Nikt ci tego nie każe, ale czy nie pomyślałaś, że Ash chciałby, abyś żyła normalnie i...
- I kontynuowała jego dzieło? Tak, wiem o tym i wiem, że Ash bardzo tego chciał, ale ja nie umiem się na to zdobyć. To znaczy, o ile to pierwsze jestem w stanie jeszcze zrobić, ale drugie już nie. Zdecydowanie przerasta to moje możliwości.
- Wiesz, Sereno... - Alexa popatrzyła na mnie smutnym wzrokiem - Ja nie chcę się wymądrzać, ale może chociaż spróbuj? Skoro wiesz, że Ash by tego od ciebie chciał... No, a ty chcesz spełnić jego ostatnie życzenie (bo chyba chcesz je spełnić) to powinnaś spróbować swoich sił jako detektyw.
- Być może powinnam, jednak wątpliwości wciąż mnie dręczą. Prawdę mówiąc sama nie wiem, co powinnam zrobić.
Alexa uśmiechnęła się do mnie delikatnie i powiedziała:
- Cóż... Spróbujmy na to spojrzeć w sposób logiczny. Mianowicie masz teraz dwie możliwości. Pierwsza to taka, że zostaniesz tutaj i będziesz coraz bardziej pogrążać w swej rozpaczy i bezczynności, aż w końcu zwariujesz od tego wszystkiego, bo bezczynność bynajmniej nie pomaga w radzeniu sobie z problemami.
- Ponura wizja - rzuciłam.
- Ale prawdziwa.
- Bardzo możliwa, to pewne. No, a ta druga wizja?
- Pojedziesz ze mną i rzucisz się w wir pracy. Przejęta śledztwem nie będziesz tyle myśleć o swoim cierpieniu i być może nie tylko rozwiążesz tę zagadkę, ale i jeszcze zdołasz znaleźć spokój ducha. Z czasem pogodzisz się ze śmiercią Asha i zaczniesz normalnie funkcjonować, chociaż to ostatnie będzie wymagało bardzo wiele czasu i cierpliwości.
- To dość ciekawa wizja - uśmiechnęłam się lekko - Czy mówisz mi to wszystko po to, aby mi pomóc, czy po prostu chcesz mnie koniecznie zabrać ze sobą i wymyślasz sposoby, żeby mnie przekonać?
- Jedno i drugie - zaśmiała się Alexa.
Jej Helioptile zapiszczał wesoło i zajadał dalej swoją porcję lodów.
- Ech... Naprawdę nie wiem już, co mam robić. Chcę z tobą jechać, a jednocześnie chciałabym, aby świat zawalił mi się na głowę i przestało mnie boleć serce z tęsknoty za Ashem.
- Tak, ale zauważ, że to drugie nie ma możliwości się zrealizować, a to pierwsze i owszem.
Uśmiechnęłam się do niej delikatnie.
- Ciekawa demagogia. I wiesz co? Nawet skuteczna.
Alexa popatrzyła na mnie zaintrygowana. Jej Helioptile także.
- Czyli co? Przekonałam cię?
- Prawdę mówiąc tak, jednak moje wątpliwości wciąż się nie rozwiały i pewnie jeszcze długo będą mi towarzyszyć.
- Cóż... Ryzyko zawodowe.
- Mówisz zupełnie jak Ash.
- Nie sądzisz, Sereno, że już pora, abyś ty tak zaczęła mówić?
Spojrzałam na nią i powiedziałam:
- Wiesz co? Masz rację. Już najwyższa na to pora.
Postanowiłam więc jechać z Alexą na Rodozję i tam dowiedzieć się, o co chodzi z tymi atakami Pyroarów. Byłam tym naprawdę przejęta i to tak bardzo, że aż zapomniałam przez chwilę o wcześniejszym postanowieniu. Potem co prawda sobie o nim przypomniałam, ale wiedziałam doskonale, że w takiej sprawy nawet Ash wolałaby pomagać wielu ludziom niż tylko sobie samemu. Wiedziałam doskonale, co by mi powiedział, gdyby żył i widział, w jaki sposób postępuję.
- Kochana Sereno, musisz zrozumieć, że na pierwszym miejscu zawsze jest pomoc innym, a dopiero potem nam samym. W końcu my walczymy o to, aby tego zła mniej było na świecie, a co to niby będzie za walka, jeśli dla swoich własnych, prywatnych spraw poświęcimy dobro ogółu?
Tak, z pewnością tak Ash by do mnie powiedział, gdybym tak miała jeszcze wątpliwości w tej sprawie. Dlatego też postanowiłam nieco zmienić swoje plany i ruszyć z Alexą do Rodozji i pomóc tym biednym ludziom. Kto wie, jak bardzo teraz oni potrzebowali pomocy. Nie mogłam ich zostawić ich samych, na pastwę losu. Co prawda nie bardzo jakoś wierzyłam w to, iż mogę im jakoś pomóc, ale mimo wszystko nawet, jeśli się okaże, że moja pomóc na nic się nie zda, to przynajmniej będę wiedziała, iż zrobiłam, co mogłam. To zawsze jest pocieszająca myśl, nieprawdaż? Poza tym, kto wie? Może naprawdę mi się uda z pomocą moich wiernych przyjaciół rozwikłać tę zagadkę? To by dopiero było coś! Rozwikłać zagadkę, pomóc biednym ludziom, a przy okazji jeszcze pokazać wszystkim, że jestem naprawdę coś warta. Wszystkim, ale tak najbardziej, to sobie samej. To by było coś!
Oczywiście to było jedynie moje głębokie marzenie, którego prawdę mówiąc nie miałam wielkich nadziei zrealizować, jednak mimo wszystko w takiej sprawie, jaka teraz mi się szykowała nie wolno mi było myśleć o sobie, a o tym, jak pomóc tym biednym ludziom atakowanym przez dwa okrutne Pyroary. Przede wszystkim o tym powinnam myśleć i dlatego też skarciłam samą siebie za to, że chciałam dzięki tej sprawie poprawić swoje samopoczucie i opinię na swój temat. Jednak, tak prawdę mówiąc, czy w tym było coś złego? Bo ostatecznie co jest złego w tym, że chcę się poczuć lepiej po śmierci Asha i znowu czuć, że jestem coś warta? Można przecież połączyć przyjemne z pożytecznym, a więc czemu bym teraz nie miała tego zrobić? Może właśnie tego najbardziej potrzebowałam? Może powinnam pomagać innym, a przy okazji także i sobie?
Tak czy siak musiałam zaczekać z wyjazdem jeszcze jeden dzień, bo tak się złożyło, że następnego dnia po mej rozmowie z Alexą dowiedziałam się, iż mam wezwanie do sądu, gdyż powołano mnie na świadka w sprawie zbrodni popełnionych przez organizację Rocket. Było ich sporo, a wszyscy, którzy o nich coś wiedzieli, musieli się zgłosić i zeznawać. Co prawda nie aresztowano żadnego z agentów, których bym poznała osobiście, ale mimo wszystko miałam w tej sprawie (podobnie jak reszta naszej drużyny) coś do powiedzenia, więc korzystając z okazji w sądzie opowiedzieliśmy wszystko, co wiemy o działalności Giovanniego. Nasza pamięć w tej sprawie na całe szczęście ani przez chwilę nam nie szwankowała i mogliśmy przytoczyć Wysokiemu Sądowi wszystkie szczególiki, które tylko pamiętaliśmy. Przede wszystkim nasze zeznania obciążyły Annie i Oakley, które niestety wciąż były nieuchwytne dla policji, ale te zeznania, jak powiedziała nam później porucznik Jenny, miały ogromne znaczenie.
- Póki co jeszcze te wiedźmowate siostrzyczki są na wolności, ale nie bój się... To już tylko kwestia czasu, kiedy je złapiemy - mówiła do nas, gdy nasze zeznania dobiegły końca i mogliśmy opuścić salę sądową - Kiedyś je dorwiemy, a wtedy wasze zeznania mogą nam bardzo pomóc. Mam tylko nadzieję, że kiedy już do tego dojdzie, to zechcecie powtórzyć je jeszcze raz przed sądem.
- Masz to jak w banku - powiedział do niej Max zadowolonym tonem - Ale weźcie się już pospieszcie i w końcu je złapcie! Chcę jeszcze w tym stuleciu zobaczyć, jak one zostają skazane na wiele lat więzienia.
- Spokojnie, Maxiu... Doczekasz się tego procesu, ale musisz pamiętać, że policja to nie piekarnia - zachichotała lekko Jenny, słysząc to życzenie - W końcu trudno oczekiwać od funkcjonariuszy, że rozwiążą sprawę tak po prostu, bo nasi obywatele mają takie życzenie. Musisz zatem uwzględnić wszystkie szczegóły i inne takie... A zresztą po co ja ci to mówię? Przecież sam prowadziłeś sprawy u boku jednego z najlepszych detektywów w całym Kanto, jeśli nie na świecie. Więc chyba wiesz, jak się prowadzi wnikliwe śledztwo, mam rację?
- Oj tak, sporo o tym wiem, ale niestety za mało wciąż jeszcze umiem, abym miał go zastąpić lub choćby naśladować.
Gdy to powiedział, to znowu naszły mnie wątpliwości. A co, jeżeli i ja również za mało jeszcze umiem, aby godnie zastąpić Asha? Być może moje umiejętności w kwestii rozwiązywania zagadek są nadal za małe, aby móc właściwie poprowadzić jakiekolwiek śledztwo, a zwłaszcza to, o którym to opowiadała mi Alexa? Może jednak powinnam dać sobie spokój?
Z takimi oto wątpliwościami wracałam wraz z Maxem i Bonnie do domu z siedziby sądu.
- No, to jak, Sereno? Pakujemy się i jutro w drogę, tak? - spytała nagle Bonnie.
Popatrzyłam na nią zaintrygowana jej pytaniem i odpowiedziałam jej pytaniem na pytanie:
- O czym ty mówisz, Bonnie?
- No, jak to? Przecież jutro płyniemy do Rodozji, aby pokonać te dwa Pokemony i przy okazji rozwiązać zagadkę ich ataków na ludzi.
- Właśnie! - poparł ją nagle Max - Przecież sama nam o tym mówiłaś i już wszystko chyba ustaliliśmy, prawda? Chyba nie chcesz się teraz z tego wycofać?
- No oczywiście, że nie - uśmiechnęłam się do nich delikatnie - Tylko, że...
- Tylko, że co? - spytała Bonnie.
- Tylko, że wiecie... Żadne z nas nie jest Ashem. Nie możemy liczyć na to, iż zdołamy rozwikłać tę zagadkę.
Moi młodzi przyjaciele zatrzymali się i spojrzeli na mnie wyraźnie zdumieni moimi słowami.
- O co ci chodzi? - spytał Max - Przecież jeszcze wczoraj byłaś taka odważna, śmiała i pewna siebie? Taka, jaka zawsze byłaś zanim...
Chciał już powiedzieć „zanim zginął Ash“, ale najwidoczniej uznał, że przypominanie mi o nim tylko jeszcze bardziej mnie dobije, dlatego lepiej będzie sobie darować dokańczanie tego zdania. Ostrożność była całkowicie niepotrzebna i zbędna, przynajmniej moim skromnym zdaniem.
- Wiem, co chciałeś powiedzieć i nie musisz tego przede mną skrywać - powiedziałam do niego uspokajającym tonem - Przecież ja dobrze wiem, że Ash nie żyje i muszę się z tym pogodzić. Chodzi jednak o to, iż on zginął, a wraz z nim przestała istnieć nasza drużyna detektywistyczna. Bez niego to już nie będzie to samo, nawet jeśli będziemy kontynuować jego dzieło.
- Tak, masz rację... To już nie będzie to samo - rzekł na to Max - Ale moim zdaniem mówisz w taki sposób, jakbyś się poddała. A myślałem, że twoim mottem jest hasło „Nigdy się nie poddawaj, tylko walcz“.
- To było motto Asha, nie moje.
- Ale ty jako jego dziewczyna przejęłaś je po nim i to jeszcze za jego życia - odezwała się Bonnie - A poza tym to właśnie ciebie Ash wybrał na swoją następczynię.
- Właśnie - poparł ją Max - Sprawa jest więc prosta. Ash pokładał w tobie nadzieje, dlatego nie możesz go zawieść. Musisz nas poprowadzić do zwycięstwa.
- Mówisz tak, jakby to był jakiś wyścig, który musimy wygrać.
- W pewnym sensie tak jest, Sereno. To jest wyścig ze złem, a metą jest wygrana. Tylko od nas zależy, czy zło dotrze do mety, czy też może nam się to uda.
Chciałam już coś powiedzieć, ale Max znowu mnie uprzedził.
- Nie, Sereno! Ja rozumiem! Ja wszystko rozumiem! Boisz się, że sobie nie dasz rady! My oboje też się boimy. Clemont i Dawn, gdyby tutaj byli, pewnie też by się przyznali, że również się boją. Ale mimo wszystko Ash umiał przezwyciężyć strach i walczyć i to nawet wtedy (a może szczególnie wtedy), kiedy nikt nie wierzył w to, że on może wygrać. I co? I zwykle w takiej sytuacji on wygrywał, a niedowiarki zbierały szczęki z podłogi nie mogąc uwierzyć w to, co widzą! Taki właśnie był Ash!
- Tylko, że ja nie jestem Ashem! Ja jestem Serena Evans, cykor i tchórz zamknięty pod kloszem zrobionym z własnych kompleksów! - zawołałam załamana, mając łzy w oczach - Czy wy tego nie rozumiecie?! Tysiące myśli krąży mi po głowie! Teraz chcę walczyć, a za chwilę będę chciała schować się w mysią dziurę! I to pewnie w końcu zrobię, bo bez Asha jestem nikim!
- Może kiedyś tak było, ale dzięki Ashowi stałaś się wspaniałą i mądrą dziewczyną, która umie sobie poradzić z każdym problemem - odparł na to Max poważnym tonem - Ash mówił ci zawsze więcej niż komukolwiek. Ash wierzył w ciebie i przekazywał ci mądre nauki, jakich nigdy nie przekazał nikomu innemu, nawet mnie. No i teraz sama mi powiedz. Chcesz, żeby te nauki poszły na marne? Chcesz, żeby Ash tam, gdzie teraz jest wstydził się za ciebie? Czy chcesz, żeby poczuł, iż jego nauki poszły na marne?
- Właśnie! Drużyna Sherlocka Asha musi dalej działać, nawet po jego śmierci - dodała Bonnie, a Dedenne wskoczył jej na głowę, piszcząc przy tym bojowo - Chyba, że wtedy to sobie żartowaliśmy.
- Wtedy, czyli kiedy?
- Zawsze, kiedy walczyliśmy o to, żeby tego zła mniej było na świecie. Powiedz, Sereno... Żartowaliśmy sobie?
- Ash wierzył w ciebie. Wierzył, że poprowadzisz nas tak dobrze, jak on - odezwał się Max - On w ciebie wierzył i my także w ciebie wierzymy. Proszę... Nie zawiedź Asha. Nie zawiedź nas.
Popatrzyłam na nich wzruszona tą wiarą, jaką we mnie pokładają oraz tym, jak bardzo chcą na mnie polegać. Nie wiedziałam przez chwilę, co ja mam im odpowiedzieć, a po mojej głowie krążyło wiele myśli. W końcu jednak wzruszona uroniłam kilka łez, po czym złapałam oboje w objęcia i mocno do siebie przytuliłam.
- Dziękuję wam, moi kochani. Dziękuję wam. Dziękuję, że we mnie wierzycie. Macie rację. Nie mogę zawieść ani Asha, ani was.
Po tych słowach zaśmiałam się bojowo i dodałam:
- No... To na co jeszcze czekamy? Wracajmy do domu i pakujmy się, bo jutro ruszamy w drogę!
- TAK! - krzyknęli radośnie Max i Bonnie, podskakując w górę.
- De-ne-ne! - pisnął szczęśliwy Dedenne.
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Ponieważ moja ciekawość była większa niż rozum (no, a przynajmniej wtedy tak było) postanowiłam wraz z moim wiernym Piplupem sprawdzić, co się tutaj dzieje i co mój ojciec tutaj robi. Wiedziałam jednak, że śledzić kogoś w asyście wiernych przyjaciół jest bardzo trudno i dlatego właśnie powiedziałam Clemontowi i Kenny’emu, aby zaczekali na mnie w jadalni i nie próbowali za mną iść. Oczywiście ten plan im się nie spodobał, a już zwłaszcza mojemu chłopakowi, ale musieli się z nim pogodzić i puścić mnie samą.
- Skoro chcesz tam iść, to chociaż weź ze sobą Piplupa - powiedział w końcu Clemont, załamując ręce pod wpływem mojego uporu - Może zdoła ci on pomóc, jakby co.
Nie specjalnie uśmiechało mi się branie na przeszpiegi mojego startera, ale w końcu ustąpiłam i kiedy ojciec wraz z owymi podejrzanymi typkami wyszedł z jadalni, ja zaś dyskretnie ruszyłam jego śladem. Bardzo chciałam wiedzieć, co on teraz zrobi i dokąd pójdzie.
Moje śledztwo zaprowadziło mnie jakiegoś pomieszczenia, w którym było wiele pokeballi z chorymi i rannymi Pokemonami. Tata i ci podejrzani kolesie weszli do środka. Ponieważ zostawili oni uchylone drzwi ostrożnie zajrzałam do środka i zobaczyłam, że oprócz tych mężczyzn znajduje się też siostra Joy, lecz jakaś dziwna. Wyglądała tak, jakby nie kontaktowała, co się wokół niej dzieje.
- Doskonale... Siostra Joy jest teraz w naszej mocy - rzekł jeden z tych mężczyzn - Słyszysz nas, Joy?
- Tak, panie. Słyszę was - odpowiedziała kobieta.
Jęknęłam przerażona wiedząc już, co tu jest grane. Joy była w transie hipnotycznym, to zdecydowanie było więcej niż pewne. Moje obawy w tej sprawie potwierdzała obecność niewielkiego Pokemona typu psychicznego Drowzee, który stał właśnie na jednej z półek i machając swoimi łapkami w dziwaczny sposób wyraźnie hipnotyzował siostrę Joy oraz towarzyszącego jej Pokemona.
- Doskonale - rzekł zadowolony jeden ze zbirów, zacierając ręce - A teraz daj nam pokeballe trenerów, którzy przybyli z Alto Mare.
Kobieta powoli i bez żadnego oporu podała je.
- A teraz pójdziesz i powiesz ich trenerom, że ich Pokemony muszą zostać przez noc na obserwacji i rano do nich wrócą.
- Tak zrobię, panie - odparła Joy i skierowała się ku wyjściu.
Szybko uskoczyłam na bok i pielęgniarka wyszła, w ogóle mnie nie dostrzegając.
- A teraz bierzmy się do roboty. Im szybciej, tym lepiej - rzekł drugi z bandziorów - Musimy w końcu wydobyć nasz towar, a te głupie stworzenia muszą mieć czas, aby dojść do siebie po operacji.
- Najpierw zamknijmy drzwi, bo jeszcze ktoś nas tu przyłapie - dodał pierwszy z nich.
- Ja to zrobię - zaoferował się mój tata.
Powoli podszedł on do drzwi i już miał je zamknąć, kiedy nagle coś go tknęło i zerknął w miejsce, które zamykające się drzwi zasłaniały. Tam zaś oczywiście byłam ja. Zdumienie mojego ojca nie miało granic, jednak nie miał on czasu, aby dać mu wyraz, ponieważ zaraz usłyszał:
- Co się tam dzieje?
- Nie, nic - odparł tata uspokajającym tonem, zamykając drzwi - Tylko chciałem sprawdzić, czy nikt nas nie podgląda. Ale na szczęście wszystko jest w porządku.
- Nerwy nie wyrabiają, co? - zaśmiał się podle jeden z bandziorów - Spokojna głowa. Przywykniesz do tej roboty. No, a teraz zabierajmy się do pracy.
Ponieważ drzwi były zamknięte i to jeszcze (wnioskując po trzasku w zamku) na klucz, to mogłam sobie odpuścić dalszą obserwację, dlatego też bardzo ostrożnie wraz z Piplupem wymknęłam się z tego miejsca, aby jak najszybciej powrócić do moich przyjaciół i opowiedzieć im, czego właśnie byłam świadkiem.
- A więc tak oni to robią! - zawołał Kenny, kiedy siedziałam znowu przy stoliku i opowiedziałam chłopakom to, co widziałam.
Załamana zasłoniłam mu usta dłonią, zaś Clemont dodał:
- Może trochę ciszej, kolego?
- Właśnie! - warknęłam na niego gniewie - Cały świat nie musi zaraz słyszeć, o czym my mówimy.
- Przepraszam was - bąknął przez moją zaciśniętą na jego ustach dłoń Kenny.
Przywróciłam mu więc dopływ powietrza, po czym powiedziałam:
- To się zgadza z naszymi poprzednimi odkryciami. Wszyscy, którzy przybyli z Alto Mare, a ich Pokemony miały na brzuchach ślady operacji, mówili nam dokładnie to samo. Mówili, że ich Pokemony musiały zostać z polecenia siostry Joy w Centrum na całą noc. Teraz już wiem, dlaczego.
- Właśnie. W końcu kolesie muszą mieć czas wyjąć narkotyki i zaszyć stworki z powrotem - rzekł Clemont - Drowzee im to ułatwia hipnotyzując siostrę Joy oraz te Pokemony, które mają być operowane. I pomyśleć, że my podejrzewaliśmy kogoś z personelu o współudział.
- Tak... Ale pewnie ci dranie mają ludzi we wszystkich najbliższych portu miastach - powiedział Kenny - Inaczej by nie mogli działać. Czy w każdym mają też hipnotyzującego Pokemona?
- Z pewnością - stwierdziłam - Inaczej nie mogliby przeprowadzać tych swoich akcji. W każdym razie byłoby im trudno to zrobić.
- Właśnie... Więc co robimy Dee... Znaczy się Dawn?
Spojrzałam na mojego przyjaciela bardzo groźnym, wręcz morderczym wzrokiem, po czym odpowiedziałam na jego pytanie:
- Moim zdaniem sprawa jest jasna. Ojciec jest między nimi, ale nie wierzę, żeby to robił z własnej woli. Albo go zmusili, albo co jest bardziej prawdopodobne, po prostu wszedł do nich jako podwójny agent.
- I co w związku z tym?
- To, mój ty mało inteligentny przyjacielu, że musimy siedzieć cicho i czekać na wiadomość od mojego ojca. On z pewnością zechce się z nami skontaktować.
- Skąd ta pewność?
- Znam go bardzo dobrze i wiem, że to zrobi. Wówczas na pewno wie nam, co robić albo raczej czego nie robić. A przede wszystkim nie możemy go wkopać. Jeśli będziemy więc prowadzić śledztwo na własną rękę, to jest wielkie prawdopodobieństwo, że popsujemy jego plan i niechcący możemy go zdemaskować.
- Prawdę mówiąc twój ojciec oddałby nam przysługę, gdyby raczył nam powiedzieć, o co chodzi w tym jego genialnym planie - rzekł Clemont.
- Tak, zdecydowanie tak by było najlepiej, ale niestety tego nie zrobił, więc musimy poczekać, aż to zrobi - stwierdziłam.
- Zrobi albo i nie - rzucił Kenny.
Popatrzyłam na niego ponuro i odparłam:
- Możesz być pewien, że zrobi. Na pewno zechce, żebyśmy wiedzieli, co planuje i dlaczego. Ale założę się, że jego warunkiem będzie, abyśmy usiedli grzecznie w swoim pokoju i poczekamy na jego ruch.
- Czyli co? Ominie nas najlepsza zabawa?
- Tak... Ale to mała cena zwycięstwa. Chyba, że wolisz inną zabawę.
- Jaką?
- Zabawę polegającą na tym, że wsadzają cię w cementowe buciki, a potem wyrzucają do morza.
Kenny wykrzywił się na samą myśl o tym.
- Odpada... Nie cierpię owoców morza.
- No właśnie... Więc jeśli nie chcesz ich jeść do końca życia, to lepiej posłuchaj tego, co ci mówię. Ojciec się z nami skontaktuje... To więcej niż pewne. A wtedy będziemy wiedzieli, co robić.
- A raczej czego nie robić - dodał Clemont.
- Tak, to też - zaśmiałam się.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Tak, jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Ja, Max i Bonnie zdążyliśmy się do końca dnia spakować oraz uszykować do drogi, a także powiadomić naszych przyjaciół, dokąd właśnie wyjeżdżamy i w jakim celu. Oczywiście wszystkich zaintrygowała cała ta sprawa, a nawet niektórzy chcieli do nas dołączyć, jednak nie zgodziłam się na to.
- To jest praca dla drużyny detektywistycznej i przede wszystkim dla niej - powiedziałam.
- No właśnie! Zadanie dla detektywów! - zawołał Cilan zadowolonym tonem - A przecież w pobliżu nie znajdziecie nigdzie lepszego detektywa niż ja! Sprawy Pokemonów nie są mi obce!
- Tak, w przeciwieństwie do szarych komórek - warknęła na niego Iris - Boże, dzieciaku! Dlaczego ty zawsze musisz przynosić mi wstyd?
- Hej! Tylko bez takich tekstów! - odparł oburzonym tonem chłopak w zielonych włosach - Tobie się wydaje, że jestem do niczego?!
- Jako kucharz jesteś super, ale jako detektyw... Spójrzmy prawdzie w oczy... Jesteś po prostu kiep i tyle! Może miałeś czasami farta, aby znaleźć zaginionego Pokemona, jednak to o wiele za mało! To Ash miał prawdziwy talent. Ty się umiesz tylko popisywać.
- O przepraszam - odezwał się Brock - Nie mogę się z tym zgodzić. Cilan naprawdę posiada talent.
- Tak, do opowiadania o sobie niestworzonych historii - mruknęła na to złośliwie Iris - Ale co mi tam! Jak chcesz, Sereno, to weź tego kretyna ze sobą. Przynajmniej odpocznę od jego głupoty.
- I vice versa.
- SŁUCHAM?!
- Dosyć tego! - zawołałam oburzona - Jak już powiedziałam, jadą ze mną jedynie Bonnie i Max, bo to sprawa dla detektywów i tylko oni należą do naszej drużyny detektywów i są wciąż na miejscu. Dlatego jadą ze mną. Reszta z was zostaje tutaj i dopilnuje, żeby restauracja „U Delii“ nie upadła pod naszą nieobecność.
- Spokojnie, nie upadnie - powiedziała Misty.
- A jeśli nawet upadnie, to zawsze można ją pozbierać z chodnika - dodała Melody.
Wszyscy parsknęliśmy śmiechem, słysząc jej słowa. Ona to naprawdę umiała rozbawić człowieka do łez, kiedy miała dobry humor.
Tak mniej więcej wyglądało moje pożegnanie z przyjaciółmi i życzenie im powodzenia połączone z wyrażeniem chęci jak najszybszego powrotu do ich towarzystwa. Gdy więc już te wszystkie formalności zostały uczynione, zadowolona wróciłam z Bonnie i Maxem do domu, aby wyspać się przed jutrzejszą wyprawą.
Następnego dnia, zaraz po zjedzonym śniadaniu, pożegnaliśmy razem Delię Ketchum, która czule mnie przytuliła i powiedziała:
- Proszę, uważajcie na siebie.
- Będziemy uważać. Obiecuję - obiecałam jej.
- W miarę naszych możliwości - dodał wesoło Max.
- I wszyscy na siebie nawzajem będziemy uważać - pisnęła Bonnie.
- Ne-ne-ne! - poparł ją Dedenne.
Delia spojrzała na mnie i wzruszona powiedziała:
- Wiesz, Sereno... To wprost nie do wiary. Nie tak dawno chodziłaś na śledztwa z moim synem, a teraz musisz sama to robić.
- Spokojnie, ja nie jestem przecież sama - uśmiechnęłam się do niej delikatnie - Mam przecież wiernych przyjaciół u boku, a to znaczy więcej niż można przypuszczać.
- Wierzę ci - zgodziła się ze mną Delia i wzruszona pogłaskała moją twarz - Wielka szkoda, że nie zdążyłaś zostać moją synową.
- Ja sama bardzo tego żałuję.
- Nie wątpię. Dlatego właśnie mam wielką nadzieję, że nie będziesz musiała skończyć tak, jak Ash.
- Spokojnie, proszę pani - odezwała się wesoło Bonnie - Uda się nam! W końcu jest z nami Serena! Co się może nie udać?
Bardzo dobre pytanie, pomyślałam sobie. Prawdę mówiąc odpowiedź na nie była dosyć prozaiczna, bo praktycznie wszystko się nie udać, jeśli tylko źle poprowadzimy całą sprawę. Miałam więc nadzieję, że do tego nie dojdzie, choć oczywiście odpowiedzialność, jaką wzięłam na swoje barki była zdecydowanie wielka i czasami miałam bardzo poważne wątpliwości, czy aby na pewno nadaję się do tego zadania. W końcu jednak przegnałam precz z mojej głowy wszelkie wątpliwości, po czym poszłam wraz z moimi przyjaciółmi na przystań. Tam zaś czekała już na Alexa. Stała ona sobie na pomoście, przy którym cumowała jedna z łodzi.
- Witajcie, moi kochani! - zawołała radośnie Alexa - Widzę, że jednak przyszliście.
- A czemu mielibyśmy nie nadejść? - zdziwiła się Bonnie.
- No wiesz... Wypadki chodzą po ludziach, a ludzie po wypadkach - odpowiedziała dziennikarka i spojrzała na łódź - Mam rację?
- Masz, jak zawsze zresztą - odpowiedziała jej Maren, wysuwając nagle głowę znak pieca i silnika.
- Maren! - zawołaliśmy ja, Max i Bonnie.
- A co ty tutaj robisz?! - dodałam w szoku - Nie powinnaś towarzyszyć swemu ukochanemu tam, gdzie on teraz?
- Po pierwsze, to nie jest żaden mój ukochany - rzekła Maren.
- Tak, jasne... Nie jest - zachichotali Max i Bonnie.
- A po drugie, to sam mnie tu posłał, abym przywiozła Alexę, która ma sprowadzić słynnych detektywów na pomoc jego braciszkowi - dokończyła wypowiedź Maren - Nie będę owijać w bawełnę. Sytuacja jest naprawdę bardzo poważna i jego brat sam może sobie nie dać rady. Herbert by mu pomógł, ale musi on teraz rozwiązać inną zagadkę. To jest bardzo poważna sprawa kryminalna, więc musi pozostać na miejscu. I dlatego też jego brat tam popłynął, ale Herbert się o niego boi. Stella zresztą też. Dlatego prosił, żebym przypłynęła z Alexą tutaj i znalazła detektywów, którzy wesprą jego brata. Najlepiej takich, którzy są już wypróbowani w boju.
- Czyli nas! - zawołała radośnie Bonnie.
- De-ne-ne! - poparł ją Dedenne.
- Właśnie - potwierdziła Maren - Więc jak? Wsiadacie?
- Też pytanie - rzucił Max i wskoczył do łodzi - Chodźcie, dziewczyny! Nie guzdramy się.
- Ech! Jedyny facet w tym gronie i już zadziera z tego powodu nosa - zaśmiała się ironicznie Alexa.
Uśmiechnęłam się słysząc te słowa, spojrzałam za siebie i westchnęłam delikatnie.
- Spokojnie, Ash. Nie zawiodę cię. Nie zawiodę.
Po tych słowach także wsiadłam na łódź Maren.
C.D.N.
Ty wiesz, że cesarka, to zabieg ginekologiczny, polegający na wydobyciu dziecka z łona, a nie zabieg krojenia żołądka, co nie?
OdpowiedzUsuń