piątek, 12 stycznia 2018

Przygoda 103 cz. I

Przygoda CIII

Demon i Mrok cz. I


Pamiętniki Sereny:
- Uśmiechnij się, córeczko - poprosiła mnie moja mama.
Spełniłam jej prośbę, ale wyraźnie było widać, iż robię to niechętnie i nie trzeba było być wcale detektywem, żeby dobrze wiedzieć, iż postępuję tak wbrew swojej woli, dlatego moja mama bez żadnego trudu to odkryła.
- Wiesz... Nie o to mi chodziło - powiedziała smutno.
Popatrzyłam na nią i westchnęłam głęboko, mówiąc:
- Wybacz mi, mamo. Ja chyba już nie umiem się cieszyć życiem tak, jak dawniej.
- Rozumiem. To z powodu śmierci Asha?
- Właśnie. Z powodu śmierci Asha, mamo. Właśnie tak.
Mama położyła mi dłoń na ramieniu i powiedziała smutno:
- A nie tak dawno mówiłaś mi, iż żałujesz, że go w ogóle poznałaś.
- Mówiłam to w gniewie.
- Wiem o tym, córeczko, ale mimo wszystko chciałabym wiedzieć, czy dalej tak uważasz.
- Nigdy tak nie uważałam. Nie naprawdę.
- To dobrze. To bardzo dobrze. Uspokoiłaś mnie.
Spojrzałam na nią zaintrygowana tym, co mi mówi. Bardzo chciałam się dowiedzieć, o co jej chodzi. Nie musiałam jednak o to pytać, ponieważ moja matula widocznie doskonale wyczuła, co mnie dręczy i bardzo szybko pospieszyła z odpowiedzią:
- Widzisz, kochanie... Dręczyło mnie to, o czym mi mówiłaś wtedy, w gniewie. Ja dobrze wiem, że w gniewie rzadko się mówi to, co jest prawdą, ale mimo wszystko twoja próba samobójcza przygnębiła mnie mocniej niż myślisz. Prawdę mówiąc, czułam się po prostu fatalnie po tym wszystkim i z myślą, że możesz to powtórzyć właśnie dlatego, że żałujesz, iż żyjesz... I że poznałaś Asha... I że w ogóle wydałam cię na świat.
- A więc chodzi ci o to, mamo, że bałaś się, iż mogę powtórzyć próbę samobójczą, tym razem skuteczniej?
- Tak, jeśli oczywiście wciąż żałujesz, że poznałaś Asha i że w ogóle żyjesz.
- Spokojnie, mamo. Nie zamierzam się więcej zabijać i choć czasami żałuję, że żyję, to nigdy nie żałowałam, iż poznałam Asha. A jeśli nawet, to nie naprawdę.
- To dobrze, córeczko. A więc mogę bezpiecznie spuszczać cię z oczu bez obawy, że sobie coś zrobisz?
- Owszem, mamo. Ale mogłaś zapytać mnie o to jakoś normalnie, a nie w taki zagmatwany i skomplikowany sposób.
Mama spojrzała na mnie ironicznie i odparła:
- Doprawdy? I uważasz, że to takie proste? Iść do swojego jedynego dziecka, po czym zapytać się go: „Kochanie, czy masz już ochotę do życia, czy też dalej chcesz się zabić?“. Uważasz, że mnie, jako matce łatwo jest zadać ci takie pytanie?
- Wierzę, że nie i dlatego tak właśnie błądziłaś i plątałaś się w tym, co mówisz, prawda?
- Właśnie. Kochanie, zrozum mnie... Ja mam ciebie jedną. Jak tak po prostu mogłabym przyjąć do wiadomości, że nie żyjesz? Że odebrałaś sobie życie? Ty? Moje jedyne dziecko? Ja wiem, kochanie... Ja dobrze wiem, moja kochana Sereno, że nigdy nie byłam tak dobrą matką jak Delia Ketchum, że zawaliłam całą sprawę, ale przecież chyba mogę jeszcze to naprawić?
- Mamo... Myślałam, że ten temat już dawno mamy za sobą. Ale mogę to powiedzieć jeszcze raz. Od czasów, kiedy zaczęliśmy ze sobą wreszcie naprawdę rozmawiać, to stałaś się taką matką, jaką zawsze powinnaś być.
- No, nie tak do końca. Czasami jeszcze bywam zamknięta w sobie i nie umiem wyrazić należycie swoich uczuć.
- A czego się spodziewałaś, mamo? Że się zmienisz tak z miejsca, bez żadnych komplikacji? Że już nigdy stare nawyki cię nie najdą?
Mama parsknęła delikatnym śmiechem.
- Wiesz... Ja się nigdy nie spodziewałam, że moja własna córka będzie mnie musiała w takich sprawach pouczać. Zawsze sądziłam, iż jeśli już, to będzie odwrotnie.
- Widzisz... Dziwnie się plotą ludzkie losy.
- Tak, córeczko... To bardzo dziwnie. Ja straciłam męża, ty chłopaka... Obie będziemy to pewnie przeżywać do końca życia. Ale obie musimy teraz z tym żyć i być dla siebie wsparciem.
- Tak, mamo... Musimy. Nie ma wątpliwości.
Moja kochana rodzicielka uśmiechnęła się do mnie i przytuliła mnie czule, a ja zachłannie ją objęłam, dziękując jej za to, że jest tutaj ze mną.


Cała ta rozmowa odbyła się po moim wyjściu ze szpitala i podczas naszej wędrówki do domu. Myślałam o tym wszystkim, co się ostatnio stało i zaczęłam też jednocześnie rozumieć wiele spraw. Rozumiałam, że muszę jakoś żyć, pomimo śmierci Asha. Sam mój luby tego ode mnie oczekiwał, a przynajmniej takie miałam przeczucie. Pamiętam bardzo dobrze tę wizję, jaką miałam w chwili, gdy po mojej nieudanej próbie samobójczej straciłam przytomność i ujrzałam bożka śmierci Tanatosa w towarzystwie ducha mego chłopaka. Czy to była prawdziwa wizja, czy też może mi się wydawało, że to wszystko widzę? Czy to miało miejsce naprawdę, czy tylko działo się w mojej głowie? Pamiętam, jak kiedyś zapytałam o coś podobnego Anabel, to odpowiedziała mi:
- Oczywiście, że w twojej głowie, ale skąd wobec tego wniosek, że nie dzieje się to naprawdę?
Tak, jedno zdanie wypowiedziane przez mą przyjaciółkę mówiło samo za siebie. Nie można było zaprzeczyć, że widziałam to, co widziałam, ale przecież nie musiało to oznaczać, iż to było nieprawdziwe. Moja miłość do Asha była tak wielka, że mogła wywołać w mojej głowie podobne wizje. Może chciałam to widzieć? A może chciałam pocieszać się takimi wizjami? Może pragnęłam ujrzeć Asha, jak mnie pociesza i dodaje mi otuchy? A być może po prostu widziałam to, co miało miejsce naprawdę? Sama już nie wiem, co jest prawdą, a co nie. Jedno jednak wiedziałam na pewno. To, że musiałam żyć dalej i spróbować kontynuować misję Asha, choć doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że nie będzie to ani łatwe, ani przyjemne. Bez niego wszystko bowiem straciło swój smak radości i szczęścia. I nawet walka o to, aby tego zła mniej było na świecie nie przynosiła mi już takiej satysfakcji, co kiedyś. Mimo wszystko musiałam podjąć tę walkę.
- Tak, muszę to zrobić... Dla Asha! - powiedziałam sama do siebie, kiedy siedziałam potem w łóżku w swoim dawnym pokoju.
Moja przygoda w szpitalu tylko utwierdziła mnie w tym, że nie tak łatwo uwolnić się od detektywistycznej przeszłości. Chociaż, tak prawdę mówiąc, czy ja chciałam się od niej w ogóle uwolnić? Czy sprawiłoby mi jakąkolwiek przyjemność unikanie tego, co kiedyś dawało mi radość i sens życia? Nie, z pewnością nie! Wiedziałam, że mogę uciekać od przeszłości, ale to jest bezsensowna ucieczka, a poza mogę ukryć się przed swoją dawną ja, lecz nie zdołam uciec przed samą sobą. Przed tą Sereną Watson, panią detektyw, która u boku Sherlocka Asha rozwiązała już niejedną zagadkę. Ta druga ja ciągle ciągnęła mnie do dawnych przygód i związanych z nimi niebezpieczeństw tak mocno, że nie byłam w stanie porzucić tej drogi.
A swoją drogą to było dosyć niezwykłe, że Ash został detektywem. Ostatecznie nigdy nie brał on na poważnie takiej możliwości. Co prawda zawsze ciekawiły go zagadki kryminalne, a przede wszystkim takie jak te, które to rozwiązywali Holmes czy Poirot, a do tego Ash jako dwunastolatek pomógł słynnemu detektywowi Herbertowi Jonesowi rozwiązać naprawdę ciekawą sprawę kradzieży na statku „Królowa Mórz“, czym rozpoczął swoją przygodę jako detektyw. Potem dwa razy prowadził on śledztwa i rozwiązał je - i do tego jeszcze samodzielnie. Prócz tego jeszcze próbował prowadzić trzecie, ale z powodu niechęci miejscowej policji nie mógł tego zrobić, więc zrobił to dopiero ponad rok później, gdy już był dość znany jako detektyw. Ale tak czy siak, pomimo tych spraw, którymi sam się zajmował, chyba nie brał na poważnie bycia detektywem. Chociaż wspominał mi raz, że po tym, jak już zdobędzie tytuł Mistrza Pokemonów, to mógłby zostać detektywem. Wspominał o tym, ale prawdę mówiąc trudno mi powiedzieć, czy myślał o tym wtedy na poważnie, czy traktował to jedynie jako dobrą zabawę. Teraz już się tego nie dowiem, ale tak czy siak wiem jedno - Ash podczas swej podróży po Kalos nie widział siebie jako słynnego detektywa i to znanego na cały świat. A jednak nim został. Jego pierwsze sprawy, które prowadził w regionie Kanto po uzyskaniu tytułu Mistrza Pokemonów były dość łatwe, ale stopniowo stawały się coraz trudniejsze i trudniejsze, a on sam zaczął podchodzić do tego poważniej i zanim się obejrzał, już zajmował się tym zawodowo. Tak samo, jak ja.
Prawdę mówiąc nie zawsze nadążałam za sposobem myślenia Asha. Był on całkiem bystry i pomysłowy, a chociaż nie posiadał tak wielkich zdolności, jak Holmes czy Poirot, to jednak umiał on myśleć oraz wyciągać wnioski z tego, co widział i słyszał, a prócz tego już podczas poprzednich podróży, gdy tylko miał okazję, pożyczał z bibliotek kryminały i czytał je, a ponieważ szybko czyta, to zwykle w jeden dzień miał już całą książkę przeczytaną, a wiadomości z niej wydobyte zachował w swojej głowie na lepsze czasy. Wiedza ta bardzo mu się przydała podczas jego śledztw, bo chociaż jego sprawy były o wiele nowocześniejsze niż te, które prowadzili wielcy detektywi z klasyki literatury światowej, to jednak ich pomysły oraz pomysły przestępców, których zwalczali dawały Ashowi wiele do myślenia i pomagały mu nieraz wyciągnąć właściwe wnioski podczas śledztw.
A co ze mną? Cóż... Ja, prawdę mówiąc, byłam jedynie jego wiernym doktorem Watsonem, chociaż Ash zawsze uważał, że mam więcej wiedzy i umiejętności niż mi się wydaje i po prostu zwyczajnie nie wierzę w siebie. To prawda, ale trudno mi było to zrobić, gdy widziałam to samo, co on, a także słyszałam to samo, co on, a mimo to nie umiałam z tego wyciągnąć tych samych wniosków, co on, a jeśli nawet, to z rozwiązaniem całej sprawy zawsze miałam problem, a Ash nie. To chyba dowodziło, kto jest w naszym duecie geniuszem, a kto tylko jego pomocnikiem. Jednak nie byłam też taka najgłupsza, niekiedy miałam nawet pewne spostrzeżenia, które dość dobrze zainspirowały Asha do wyciągnięcia odpowiednich wniosków, a prócz tego sama nieraz podrzuciłam mu właściwie rozwiązanie sprawy, choć zwykle to robiłam niespodziewanie i praktycznie nieświadomie, więc trudno nazwać tę zdolność do inspirowania Asha jakimś wielkim geniuszem mego umysłu, jeśli w ogóle można mówić tu o jakimkolwiek geniuszu.
- Ty, Sereno, masz w sobie więcej umiejętności niż myślisz - mówił do mnie nieraz Ash - Problem z tobą jest taki, że ty po prostu nie wierzysz w siebie.
Tak, właśnie tak on do mnie nieraz mówił i dowodził mi, że posiadam więcej talentu w swojej zwariowanej, miodowowłosej głowie niż myślę. Ale cóż... Ja nie miałam takiej matki, jak on, która by mnie wspierała w mojej działalności i która by we mnie wierzyła. Byłam niestety całkiem sama ze wszystkim, co mnie spotykało i sama musiałam sobie z tym radzić. Ashowi było więc łatwo mówić, żeby wierzyć w siebie, skoro on miał od samego początku kogoś mu bliskiego, kto zawsze go utwierdzał w przekonaniu, że może praktycznie wszystko osiągnąć, czego tylko pragnie, jeśli tylko będzie miał dość wiary w swe umiejętności i dość determinacji, aby dążyć do celu wbrew wszelkim przeciwnościom losu. On miał taką osobę, która go w tym wspierała, a ja? Jaką miałam matkę?
Oczywiście nie miałam teraz mamie tego wszystkiego za złe, ale mimo wszystko prawdę należało pamiętać, aby wyciągnąć z niej należyte wnioski, a w każdym razie mama tak ostatnimi czasy mi mówiła.


- Kochanie, to wszystko, co miało miejsce wcześniej w naszym życiu nie może pójść w zapomnienie - powiedziała do mnie mama, kiedy to rano następnego dnia przy śniadaniu rozmawiałyśmy na ten temat - No, a przede wszystkim to, co ty i Ash osiągnęliście, a osiągnęliście bardzo wiele.
- Tak, ale zrobiliśmy to razem - odpowiedziałam - A teraz jestem sama. Teraz Ash mi nie pomoże.
- To prawda, ale pamiętaj, że Ash sam chciał, abyś kontynuowała jego misję. I bardzo chciałabym się dowiedzieć, czy chcesz to zrobić. Czy może wolisz tu siedzieć i powtarzać mój błąd, czyli gnuśnieć i wspominać dawne czasy oraz to, jaka byłaś wtedy szczęśliwa, a teraz nie jesteś.
- Mamo... To nie jest wcale takie proste. Nie zrobię tego szybko i tak na zawołanie.
- Kochanie... Z takimi sprawami, jak śmierć bliskiej osoby zawsze jest trudno się pogodzić i wiem, że musisz mieć dużo czasu, ale kiedyś musisz po upadku się podnieść. Nie możesz wiecznie leżeć na ziemie, gdy się już na nią wywalisz.
Zasmucona popatrzyłam na nią i oparłam się lekko o krzesło.
- Wiem, mamo... Ale nie będzie mi to łatwo zrobić. Zwłaszcza teraz. Ash zginął na początku września, a to dopiero październik. W sumie chyba to już cały miesiąc minął od chwili, gdy on zginął. Chociaż nie jestem tego pewna, bo wszystkie daty mi się już w głowie mieszają.
- Miałam tak samo, gdy zginął twój ojciec. Wszystko mi się w głowie mieszało, a do tego jeszcze traciłam poczucie czasu. Nie miałam pojęcia, co jest co, zaś wszelkie daty przez długi okres mieszały mi się ze sobą i już nie miałam pewności, czy on umarł kilka dni temu, czy też może kilkanaście lub kilkadziesiąt lat temu.
- Czasami mi się zdaje, że to tylko jakiś okropny sen - powiedziałam smutno do mojej mamy - Że on zaraz wejdzie przez te drzwi i powie, iż to wszystko było udawane... Ta jego śmierć i wszystko inne. I doda, dlaczego musiał to robić, ja to zrozumiem, bo jego powody będą naprawdę poważne, wybaczę mu i już. Tak mi się czasem wydaje, ale wiem, że to niemożliwe.
- Niestety, kochanie - odparła moja rodzicielka, nalewając mi mleka do szklanki - Takie piękne historie zdarzają się tylko w książkach lub filmach, ale nie w prawdziwym życiu. Chociaż...
- Tak? - spojrzałam na nią zaintrygowana i bardzo ciekawa tego, co mi chce powiedzieć.
- Nie, nic. Napij się mleka. To pomaga.
- Niby na co?
- Na samopoczucie. W każdym razie tak słyszałam.
- A tobie pomaga?
- Zależy kiedy.
Powoli wzięłam do ręki szklankę i pociągnęłam z niej tęgiego łyka, po czym zapytałam:
- A przy okazji... Zaczęłaś mówić „Chociaż“ i przerwałaś. Co wtedy chciałaś mi powiedzieć?
- To, że co prawda takie rzeczy się dzieją tylko w książkach i filmach, a nie w prawdziwym życiu, chociaż z drugiej strony musisz pamiętać o jednej ważnej rzeczy.
- O jakiej?
- O takiej, że przecież znaleźli co prawda ciało Giovanniego, ale ciała Asha jakoś nie odnaleziono.
- No i co z tego?
- To z tego, że póki nie ma ciała, to nie ma dowodu na to, że jest trup, nieprawdaż?
- Mamo, do czego zmierzasz?
- Do tego, że przecież policja nie znalazła ciała Asha, więc jaką masz gwarancję, iż on zginął?
- Mamo... Ja wiem, że ty chcesz mnie pocieszyć, ale spójrzmy prawdzie w oczy. Skoro Ash żyje, to gdzie on jest? Jak przeżył ten upadek?
- Ash już nie takie rzeczy przeżywał. Sama mi opowiadałaś.
- To prawda, ale... Skoro żyje, to gdzie się teraz podziewa? Dlaczego nie daje znaku życia?
Załamana położyłam łokcie na stole, a na dłoniach oparłam swą głowę, mówiąc:
- A może te twoje koleżaneczki miały rację, gdy mówiły, że Ash już o mnie zapomniał i włóczy się teraz po świecie z jakąś lafiryndą?
Mama spojrzała na mnie załamanym wzrokiem, pomieszanym z lekką złością i rzekł:
- Po pierwsze, to już nie są moje koleżaneczki, a po drugie to naprawdę wierzysz w takie bzdury?
- Bzdury, nie bzdury, ale Asha jak nie było, tak nie ma. Więc albo nie żyje, albo masz rację i przeżył, lecz skoro przeżył, to czemu go tutaj przy mnie nie ma? Ech! To po prostu okropność! Chodzą mi po głowie strasznie głupie myśli. Sama już nie wiem, co jest prawdą.
- Powiem ci, co jest prawdą - rzekła mama, zbierając ze stołu talerze i szklanki po śniadaniu - Prawdą jest jedynie to, że bardzo cierpisz po stracie Asha i z rozpaczy przestajesz myśleć racjonalnie. Wcale mnie to nie dziwi, bo sama tak miałam. Więcej ci powiem, byłabym bardzo zdziwiona, gdybyś tak nie robiła. To wszystko, co robisz dowodzi tylko, jak wielką miłością wciąż darzysz Asha.
- I co w związku z tym?
- To, że skoro go kochasz, to powinnaś w niego wierzyć. Jeśli on żyje, to musi mieć ważny powód, aby się ukrywać.
- Ba! Tylko jaki?
Mama rozłożyła bezradnie ręce.
- Tego to ja już nie wiem, ale możliwości może być wiele. Nie znam Asha tak dobrze, jak ty, jednak wierzę, że świadomie by cię nigdy nie zranił. Jeśli żyje i ukrywa się, to musi chodzić tu o twoje bezpieczeństwo.
Spojrzałam na nią zaintrygowana.
- Naprawdę tak uważasz?
- Tak, właśnie tak uważam, kochanie. Nie mam pojęcia, czy Ash żyje, ale nie wierzę, że żyjąc ukrywałby się przed wszystkimi i nie dał ci znaku życia bez ważnego powodu, a ten powód nie był wcale powiązany z twoim bezpieczeństwem.
- Czyli uważasz, że jeśli on się ukrywa, to musi kierować się moim dobrem?
- Tak, właśnie tak uważam.
- A czy nie pomyślał, że lepiej by dla mnie było, gdybym wiedziała o tym, że on żyje?
- Może i tak, ale być może prawda jest bardziej skomplikowana. Być może właśnie twoje i jego bezpieczeństwo zależy od tego, czy on będzie siedział cicho się i nie wychylał.
Mama parsknęła śmiechem.
- Ech, naoglądałam się chyba za dużo filmów sensacyjnych i gadam teraz głupoty.
- Być może to są głupoty, a być może sama prawda. A być może Ash stracił pamięć i nic nie pamięta... Być może wszystko jest inne niż wygląda?
- Właśnie, Sereno. Trzeba rozważyć i takie możliwości. A tak z innej beczki, byłaś w ogóle w tym miejscu, w którym zaginął Ash?
- W Wąwozie Diabła? Po walce z Giovannim nie.
- A szkoda. Może wypatrzyłabyś tam coś, co by zmusiło twoje szare komórki do myślenia?
- Przecież policja już oglądała dokładnie to miejsce.
Moja mama znowu parsknęła śmiechem.
- Kochanie, jesteś detektywem, który nieraz poprawiał błędy policji i jeszcze się nie nauczyłaś tego, że często dokładne oględziny dla policji nie są wcale tak dokładne, jak dla detektywa?
- Inaczej mówiąc, jeżeli chcesz coś dobrze zrobić, to najlepiej będzie, jeśli zrobisz to samemu?
- Właśnie, kochanie.
Zastanowiłam się przez chwilę nad tym, co ona powiedziała.
- Wiesz... To brzmi całkiem ciekawie i nawet sensownie.
- No widzisz. To może wybierzesz się tam z przyjaciółmi i przyjrzyj się temu miejscu?
- Uważasz, że to coś da?
- Na pewno więcej niż siedzenie tutaj i myślenie o tym wszystkim, co się stało.
- Hmm... W sumie racja. Siedzeniem w Vaniville oraz biadoleniem nad swoją dolą z pewnością niczego nie poprawię. A z kolei małym śledztwem w tej sprawie, to i owszem. No, oczywiście zawsze istnieje ryzyko, że mogę niczego nie odkryć, ale przynajmniej powiem, że próbowałam.
- No! I to jest właśnie moja trzeźwo myśląca córka, która za swoje umiejętności otrzymała licencję detektywa i to w bardzo młodym wieku! - zawołała zachwyconym głosem moja mama, uśmiechając się radośnie - No, to jak? Kiedy ruszasz w drogę?
- Już chcesz się mnie stąd pozbyć?
- Nie... Już chcę wiedzieć, czy mam pakować twoje rzeczy, czy nie?
- Sama je spakuję. A co do tego, o czym mówiłaś, to nie mam żadnej pewności, że masz rację, ale sprawdzę to. Kto wie? Może informacje, które zdobędę pomogą mi odnaleźć Asha lub chociaż jakiś ślad po nim?
- I tak właśnie powinnaś myśleć, córeczko! - zawołała zachwyconym głosem moja mama - Tak właśnie powinnaś myśleć! Cieszę się, że poszłaś po rozum do głowy!
- Nie znalazłabym go, gdyby nie ty.
- Oj tam! Beze mnie też byś sobie poradziła. Może nawet szybciej niż ze mną.
Uśmiechnęłam się do niej i powiedziałam:
- Pojadę tam jutro. Zadzwonię do Delii... To znaczy, do pani Ketchum i powiem jej, że wracam do Alabastii. Umówię się też z resztą naszej dawnej drużyny, żeby na mnie czekali. Być może razem odnajdziemy choćby jakiś ślad Asha. Kto wie? Może on jednak żyje? A może...
Nie chciałam dokańczać swojej myśli, która mnie bardzo przerażała i dobijała, bo przecież oznaczała, że moje pierwotne przypuszczenia okazały się jednak słuszne i mój chłopak naprawdę nie żyje. Co prawda praktycznie wszystko na to wskazywało, ale nie należało się poddawać, a już na pewno nie wtedy, kiedy odzyskałam nadzieję.

***


Zgodnie ze swoim postanowieniem zadzwoniłam do Delii Ketchum i powiedziałam jej, jakie są moje plany. Kobieta oczywiście ucieszyła się, gdy usłyszała, że zamierzam wrócić.
- To bardzo dobrze, kochanie. To bardzo dobrze, że już wracasz do Alabastii - powiedziała do mnie radośnie - Alabastia bez ciebie to już nie to samo. Mam tylko wielką nadzieję, że wszystko u ciebie w porządku.
- Jak na razie wszystko dobrze, ale być może będzie jeszcze lepiej, jeśli wpadnę na jakiś trop, który policja przeoczyła.
- Dałby Bóg, kochanie moje, żebyś na taki trop wpadła - rzekła bardzo wzruszonym głosem Delia - Dałby Bóg. Ale prawdę mówiąc, ja nawet  nie wiem, czy umiem posiadać jakąkolwiek nadzieję w tej sprawie.
- Spokojnie, ja jej posiadam za dwoje, a to wystarczy.
Delia uśmiechnęła się delikatnie, słysząc moje słowa, po czym odparła:
- Skoro tak, to wobec tego wszystko jest w porządku. Miej nadzieję za siebie i za mnie i niech ta nadzieja pcha cię do zwycięstwa. Kto wie? Może dzięki niej jeszcze raz pokażesz wyższość umysłu detektywa nad umysł policjanta?
- Wcale nie chcę tej wyższości dowodzić. Chcę tylko odnaleźć Asha, jeśli jeszcze żyje.
- Musisz w to wierzyć, kochanie. Musisz w to wierzyć, a już zwłaszcza wtedy, kiedy inni tracą wiarę. Ty przecież byłaś jego dziewczyną i właśnie ty powinnaś iść za jego mottem, które mówi: „Nigdy się nie poddawaj, tylko walcz“. Właśnie ty ze wszystkim ludzi na całym świecie powinnaś się tym mottem kierować.
- Ale czy mnie się uda? Czy uda mi się kierować tym mottem tak, jakby tego chciał Ash?
- Nie wiem, kochanie. Sam nie wiem. Ale z pewnością czas pozwoli ci znaleźć odpowiedź na twoje pytanie. Poza tym... Jeżeli ty odnajdziesz Asha, to wówczas twoja wiara w swoje siły sama powróci. Jestem tego pewna.
- Tak... Jeśli go znajdę... Dobrze powiedziane. Jeśli go znajdę. To się może jednak okazać bardzo trudne. Trudniejsze niż myślisz. Ale ostatecznie razem z Ashem nie takie sprawy rozwiązywaliśmy, więc muszę tym bardziej mieć wiarę i nigdy się nie poddawać.
- Właśnie, kochanie. Właśnie! I tak mi mów!
- Dobrze... A więc będę jutro. Lecę najbliższym samolotem do Kanto.
- Doskonale. Będziemy zatem na ciebie czekać.
- Cieszę się. Do jutra.
Po tych słowach rozłączyłam się i odłożyłam słuchawkę na widełki, a następnie udałam się do swojego pokoju, w którym spakowałam wszystkie niezbędne mi rzeczy, po czym sprawdziłam w Internecie, o jakiej godzinie mam lot do regionu Kanto. Upewniwszy się, że zdążę na niego dotrzeć z mojego domu, uśmiechnęłam się zadowolona i zeszłam do mojej mamy.
- Sprawdziłam już wszystko, mamo. Samolot mam jutro w południe. Odlatuje on z Lumiose.
- Świetnie, kochanie - odpowiedziała mi mama z uśmiechem na twarzy, wycierając przy tym naczynia - Zarezerwowałaś już sobie bilet?
- Oczywiście, że tak.
- To doskonale. A więc już jutro ruszasz.
- Dokładnie. Będziesz tęsknić?
- Jak zawsze, gdy się rozstajemy - odparła mama, po czym spojrzała na mnie zasmucona - Bez ciebie tutaj jest tak pusto.
- Możesz lecieć ze mną.
- Nie, kochanie... Jesteś już dorosła i musisz rozpocząć własne życie. Ja nie mogę wiecznie pałętać się przy tobie. No, a poza tym... Ktoś musi tutaj siedzieć na wypadek, gdybyś kiedyś chciała tu przyjechać. W końcu kto inny będzie ścierał kurze w twoim pokoju, aby był zawsze gotowy na twój przyjazd?


Parsknęłam śmiechem, po czym przytuliłam się do niej czule, mówiąc:
- Dziękuję ci, mamo. Dziękuję ci, że jesteś i że mnie wspierasz w tak trudnych dla mnie chwilach. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.
- Jeśli tyle samo, co i dla mnie, to bardzo wiele.
- Myślę, że nawet jeszcze więcej, mamo.
- Więc tym bardziej się cieszę, że chociaż trochę mogę ci pomóc.
Po tych słowach mama powoli głaskała moją głowę dłonią i rzekła:
- Kochanie... Pamiętaj, że tutaj zawsze możesz powrócić. Tutaj zawsze masz swój dom i to się nigdy nie zmieni. Nawet, kiedy już założysz własny.
- Nie założę go, mamo, jeśli nie znajdę Asha.
- Nie mów na przyszłość. Przecież nie wszyscy muszą być tacy, jak ja i skazywać się na wieczną samotność po stracie ukochanej osoby. Być może któregoś dnia...
- Nie, mamo. Ja już podjęłam decyzję. Albo odnajdę Asha, albo nigdy więcej się już z nikim nie zwiążę. Taka jest moja decyzja i nie zmienię jej. Ash z pewnością też by tak postąpił, będąc na moim miejscu.
- Wiesz co? Jesteś równie uparta, co on.
- I dobrze. Przynajmniej wiem, że dobrze odrobiłam swoją lekcję.
- Jaką lekcję?
- Bycia takim, jak Ash. Bardzo chciałam być taka, jak on, chociaż tylko częściowo i myślę, że to mi się udało.
- No, w uporze mu dorównujesz, tego możesz być pewna. I myślę, że w bystrości także.
- Tego nie byłabym taka pewna, mamo.
- A ja byłabym pewna, a wiesz dlaczego?
- Dlaczego?
- Bo cię znam i wiem, jaka jesteś. Wiem, jak bardzo dobry wpływ miał na ciebie Ash. Dlatego też cieszę się, że postępujesz tak samo, jak on by postąpił na twoim miejscu.
- Myślisz, że go znajdę?
- Będę się za to modlić, kochanie.
Spojrzałam na nią z delikatnym uśmiechem pełnym politowania. Ona i te jej wiary w modlitwy. Chwilami była z nimi naprawdę zabawna. Jak małe dziecko, któremu się powie, aby się pomodliło, to Najwyższy wysłucha jego próśb i z pewnością je spełni. Praktyka pokazała, że z tym spełnieniem to różnie bywało. Oczywiście nie mnie oceniać to wszystko. Być może ktoś tam na górze ma jakiś swój plan i wie, co robi, a być wcale nie ingeruje w nasze życie i sami musimy sobie z tym życiem poradzić, a ten ktoś jedynie osądzi nas po śmierci? Nie wiem, jak to jest i nie jestem też pewna, czy chciałabym wiedzieć, bo obawiam się, że odpowiedź na to pytanie mogłoby do reszty przygnębić, a tego nie chciałam. Poza tym ktoś kiedyś (już niestety nie pamiętam, kto to był) powiedział mi:
- Czym byłby ten świat bez odrobiny tajemnicy?
Kto mi to powiedział? Już sama nie wiem. Może Ash podczas jednej z naszych przygód? A może ktoś zupełnie inny? Co za różnica? Tak czy siak Anabel miała rację, gdy stwierdziła:
- Czy życie warte jest zadawania tylu pytań?
Nie, nie jest warte. Za to warte jest tego, aby przeżyć je najlepiej, jak to w ogóle jest możliwe. I ja właśnie zamierzałam to zrobić. Choć bez Asha (którego odnalezienie stało pod wielkim znakiem zapytania) było to raczej bardzo trudne. Ale cóż... Nikt nie mówił, że będzie łatwo.

***


Pod wieczór odwiedzili mnie w domu Roxanne i Christopher, którym opowiedziałam o swoich planach. Oboje pochwalili je uważając je za bardzo dobry pomysł. Co prawda trochę ryzykowny i wcale nie dający mi gwarancji na to, że cokolwiek uda mi się znaleźć, ale zdecydowanie o wiele lepszy niż siedzenie tutaj i rozpaczanie. Rozmowa z nimi jeszcze bardziej utwierdziła mnie w przekonaniu, że słusznie postępuję. Rzecz jasna dobrze wiedziałam, iż szanse znalezienie Asha są małe, ale lepsze chyba małe szanse niż żadne, prawda?
Tak czy siak decyzję podjęłam i nie zamierzałam zmieniać zdania w tej sprawie. Następnego ranka pojechałam z mamą, Roxanne i Christopherem do Lumiose, gdzie udaliśmy się na lotnisko.
- Trzymaj się, kochanie - powiedziała do mnie czule moja mama na pożegnanie - I pamiętaj, żeby zadzwonić, jak już będziesz na miejscu. Chcę mieć pewność, że wszystko z tobą w porządku.
- Dobrze, mamo. Zadzwonię. Obiecuję - odpowiedziałam jej czule.
- Do zobaczenia, Sereno - rzekł Christopher.
- Mam tylko nadzieję, że niedługo znowu się spotkamy, ale w lepszych okolicznościach niż te - dodała Roxanne.
Uściskałam czule każde z nich, pomachałam im ręką na pożegnanie i udałam się do samolotu. Zajęłam swoje miejsce, wzięłam książkę, po czym pogrążyłam się w lekturze, choć tak naprawdę myślami byłam z Ashem. Zastanawiało mnie, czy go znajdę, czy też natrafię na jakikolwiek jego ślad i czy to cokolwiek mi da? Nie umiałam jednak znaleźć na nie odpowiedzi, ale chciałam, bardzo chciałam wierzyć, że osiągnę sukces dzięki temu.
Sama nie wiem, kiedy dokładnie nastąpił lot ani jak długo lecieliśmy. Prawdę mówiąc niewiele mnie to zajmowało. Chciałam być po prostu dobrej myśli i wierzyć, że będzie lepiej, że jeszcze powrócą dawne, dobre czasy, ale prawdę mówiąc było to bardzo trudne do przywrócenia. W sumie, czy w ogóle jest możliwy powrót do tego, co było? Czy nawet, jeśli przeżyje się na nowo to samo wspomnienie, to czy to uczucie, które nam towarzyszyło za pierwszym razem, gdy przeżywaliśmy to wydarzenie, także się powtórzy? Czy może wręcz przeciwnie? Ech... Mam się nad czym zastanawiać.
Z takimi właśnie dziwacznymi myślami leciałam do Kanto, aż w końcu doleciałam na miejsce. Wówczas wysiadłam na lotnisku, gdzie już czekali na mnie Tracey, Melody, Max i Bonnie.
- Witaj, Sereno! - zawołała radośnie Melody, ściskając mnie czule.
- Witaj z powrotem w Kanto - dodał Tracey.
- Tak się cieszę, że tu wróciłaś! - pisnęła Bonnie, mocno się do mnie przytulając.
- Bez ciebie Alabastia to już nie to samo - dodał Max.
- Tak, wiem o tym. Już mi ktoś to mówił - zaśmiałam się do nich lekko.
- No widzisz? I ten ktoś oczywiście miał rację - stwierdził wesołym głosem młody Hameron.
Uśmiechnęłam się do niego i powoli ruszyłam wraz z nimi w kierunku Alabastii. Szliśmy powoli, nie spiesząc się.
- Wszyscy chcieli przyjść na twoje powitanie, ale Brock stwierdził, że nie ma co posyłać nie wiadomo jak wielkiej delegacji, bo i tak wszyscy zobaczymy się z tobą na miejscu - powiedział Tracey.
- E tam... Zwyczajnie nie chciało mu się tracić personelu do pomocy w kuchni - zażartowała sobie Melody.
- Nie osądzaj go tak surowo, moja droga. Ostatecznie restauracja musi być prowadzona porządnie. W końcu to jest restauracja pani Ketchum, którą wszyscy bardzo szanujemy.
- Co racja, to racja. Nie chcemy, żeby pani Ketchum miała przez nas straty. I tak już mocno przeżywa to wszystko, co się ostatnio działo. Po co tworzyć jej nowe problemy?
- Właśnie! - zawołała Bonnie - Musimy wszyscy zadbać o to, żeby pani Delii żyło się jak najlepiej.
- I tak Asha jej nie zastąpimy - stwierdził Max.
- Może i nie, ale chociaż musimy spróbować.
- Spróbować zawsze można.
- Słuchajcie, a co nowego zaszło w Alabastii? - spytałam, chcąc urwać temat, który wyraźnie zaczął prowadzić do sprzeczki pomiędzy Maxem a Bonnie, a tej chciałam za wszelką cenę uniknąć.
- Same ciekawe rzeczy - odpowiedziała mi Melody - Wyobraź sobie, że zaczął się już proces stulecia. Agenci organizacji Rocket w ciągu ostatniego miesiąca zostali niemalże całkowicie wyłapani i są już sądzeni. Każdy tam, gdzie został złapany.
- W Kanto też już się rozpoczęło - powiedział Tracey - Wszyscy jednak spodziewają się twoich zeznań w tej sprawie. Co prawda dowody są tego rodzaju, że dranie nie są w stanie wymigać od więzienia, jednak im więcej oskarżających zeznań, tym większa pewność, że dranie już z paki nie wyjdą.
- Spokojnie. Będę z przyjemnością zeznawać - stwierdziłam mściwym tonem - Póki co jednak mam co innego na głowie niż proces stulecia.
- Wiem, pani Ketchum już nam mówiła - rzekł Max - Podobno chcesz dobrze sprawdzić ten cały Wąwóz Diabła. Spodziewasz się ponoć, że coś tam znajdziesz.
- To nie jest tyle spodziewanie się, co raczej pobożne życzenie.
- Niech będzie. Ale tak czy siak ja zamierzam ci w tym pomóc.
- I ja też! - dodała Bonnie.
- De-ne-ne! - poparł ją Dedenne, wysuwając lekko głowę z torby swej trenerki.
- Wszyscy ci pomożemy najlepiej, jak umiemy - dodała Melody.
- Dziękuję wam - odpowiedziałam wzruszona - A przy okazji... Czy wśród złapanych jest Zespół R?
- Nie... Ich policja nie zdołała złapać - odpowiedział Max.
- Nie złapali też Annie i Oakley - dodała Bonnie.
- Kilkunastu agentów organizacji Rocket (jeżeli nie więcej) wciąż się ukrywa przed wymiarem sprawiedliwości - rzekł Tracey - Ale spokojnie. To tylko kwestia czasu, kiedy ich złapią.
- Być może... Choć mam pewne wątpliwości w tej sprawie - rzekłam nieco przygnębiona - No, a jak tam nasi przyjaciele? Czy siedzą jeszcze w Alabastii czy już ich wywiało?


- Większość z nas została tutaj, ale część wybyła - odparła Melody.
- May wyjechała z Garym do Hoenn - odezwał się Max - Moja siostra bardzo przeżywa śmierć Asha. On także. Oboje traktowali go jak brata i... Prawdę mówiąc May trudno się z tym pogodzić. Mnie zresztą też, ale staram się trzymać fason.
- Jasne - mruknęła złośliwie Bonnie.
- A co?! Może nie trzymam?!
- Jedyne, co trzymasz, to rękami głowę, żeby ci nie spadła z karku, ty głupi chwalipięto!
- Coś ty powiedziała?!
- USPOKÓJCIE SIĘ! - wrzasnęłam na nich.
Oboje natychmiast umilkli.
- Jeśli sądzicie, że w ten sposób mi pomagacie, to się mylicie - dodałam już spokojniejszym tonem, ale zawierającym w sobie wyrzut.
- Nie zwracaj na nich uwagi. Oni ostatnio tak już mają - powiedziała do mnie po cichu Melody - Oboje próbują przed wszystkimi ukryć, jak bardzo mocno przeżywają śmierć Asha.
- Rozumiem... Gniew maskuje smutek - powiedziałam - A co z resztą?
- Brock i Misty są na miejscu. Iris i Cilan także. No, a Clemont i Dawn obecnie siedzą z Latias w Alto Mare.
- No proszę. Aż tam ich zagnało?
- A tak... Podobno jakaś sprawa z narkotykami tam się wydarzyła czy coś takiego.
- Z narkotykami? I co? Rozwiązują ją?
- Nie wiem. Nie znam bliższych szczegółów. Wiem tylko, że tata Dawn i Asha też tam pojechał i podobno razem rozwiązali jakąś zagadkę. Ale kto tam z kim, gdzie, co i jak, to ja już nie wiem. Sami ci muszą opowiedzieć.
Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Chociaż ktoś kontynuuje misję Asha. A co z Alexą?
- Wyjechała za jakimiś tam sprawami. Chociaż zdaniem Rene to ona po prostu szuka w wirze pracy ukojenia po śmierci swego przyjaciela.
- Rozumiem. A Macy?
- Dalej ryczy na samo wspomnienie Asha i zaczyna lamentować, jaki to on był wspaniały itd.
- I ma rację, bo był, choć nie musiałaby się tak popisywać.
- Pewnie, że nie musiałaby. Ale nie byłaby sobą, gdyby przestała się wydurniać. A z kolei Delia Ketchum trzyma fason, choć wszyscy widzą, jak bardzo cierpi. Na szczęście pan Meyer jest w pobliżu i pomaga jej się z tym uporać.
- To dobrze. Nie powinna męczyć się z tym sama.
- Nikt z nas nie powinien. Ale na szczęście mamy siebie nawzajem, prawda?
- Tak, Melody. Prawda...

***


Nie będę się tu rozpisywać nad tym, w jaki sposób powitano mnie w Alabastii. Powiem jedynie, że było to czułe i radosne spotkanie. Wszyscy byli wyraźnie zadowoleni z mojego powrotu, a już szczególnie Delia, która nie ukrywała, iż moja obecność bardzo ją cieszy. Prócz tego pokładała ona nadzieje w moją misję, choć prawdę mówiąc żadna z nas nie miała żadnej pewności, że to się uda i moja wyprawa osiągnie jakikolwiek sukces. Ale przecież nie mogłam się teraz poddać tylko dlatego, że miałam wątpliwości. Musiałam wykonać swoje zadanie, zwłaszcza, iż istniała szansa na to, że dzięki temu odnajdę wreszcie chociaż jakieś poszlaki wskazujące na to, czy Ash żyje, czy też nie.
Jednakże, jak to często w takich sytuacjach bywa, moje plany musiały ulec zmianie, kiedy nagle i zupełnie niespodziewanie, następnego dnia po moim przybyciu do Alabastii, spotkałam Alexę. Było to rzecz jasna całkiem przypadkowe spotkanie i wcale go sobie nie zaplanowałam, bo niby czemu miałabym to robić, skoro myślałam, że dziennikarka przebywa obecnie w jakimś dalekim od tego miasta miejscu, gdzie poświęca się swojej pracy dziennikarskiej? Więc chyba nikogo nie zdziwi moje zdumienie, kiedy to zaszłam do Rene Artois, aby mnie ładnie ostrzygł i zastałam tam... Alexę, która też była właśnie jego klientką i czytając „Głos Alabastii“ pozwalała, żeby fryzjer zadbał o jej włosy.
- Alexa?! - zawołała zdumiona.
Dziennikarka powoli opuściła czytaną przez siebie gazetę i spojrzała na mnie, po czym uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Serena! Jak miło cię znowu widzieć! Już wróciłaś?!
- Tak, jak widzisz. Wróciłam na stare śmieci, jak to mówią.
- I postanowiłaś zadbać o swoją fryzurę?
- Tak jakoś się złożyło.
- Więc siadaj śmiało, kochanie.
Rene podsunął mi fotel obok Alexy, po czym zapytał:
- Golenie czy strzyżenie?
- Słucham? - zapytałam zdumiona.
- Żartowałem - zachichotał fryzjer - Spokojnie, moja droga. Domyślam się, że mam cię zrobić na bóstwo, mam rację?
- No... Powiedzmy, że chciałabym mieć taką fryzurę, żeby poczuć się o wiele przyjemniej.
- Doskonale! Lepiej trafić już nie mogłaś! - zaśmiał się radośnie Rene - Możesz liczyć na taką właśnie fryzurę.
Następnie zawołał on swojego pomocnika (którego wynajął jakiś czas temu) i zadowolony zaczął z jego pomocą dbać o włosy moje i Alexy.
- Coś taka ponura, Alexa? - spytałam dziennikarki.
- Ech, dziewczyno... - westchnęła smutno moja przyjaciółka - Też byś na moim miejscu nie skakała z radości, gdybyś wróciła właśnie z Unovy i zetknęła się z takim problemem, z jakim ja się zetknęłam.
- A jaki to problem?
- Ech, szkoda słów.
- A niby dlaczego? Ja to bym chciała się dowiedzieć, jaki to problem cię dręczy, moja droga.
Alexa westchnęła się smutno i powiedziała do mnie:
- To taka smutna i bardzo przykra sprawa. Ma ona miejsce na wyspie Rodozja. Słyszałaś o niej?
- Nigdy nie byłam najlepsza z geografii, ale o ile dobrze pamiętam, to jest wyspa należąca do regionu Unova, mam rację?
- Nie inaczej. Do tego regionu należy kilka wysp, a to jest jedna z nich. Właśnie stamtąd wracam. Ostatnio jednak nie dzieje się tam zbyt dobrze.


- A co się tam dzieje?
- Od półtora miesiąca mają tam miejsce bardzo dziwne wypadki. Dwa Pyroary atakują ludzi.
- To chyba nic niezwykłego. Dzikie Pokemony często atakują ludzi.
- Racja, ale Pokemony tego rodzaju rzadko są agresywne wobec ludzi, a właściwie to prawie wcale.
- A może to są właśnie takie wyjątki potwierdzające regułę?
- Nie bardzo, Sereno. Gdyby tak było, to nie przejmowało by mnie to. Tutaj chodzi o coś innego. Widzisz, ta wyspa jest zamieszkana przez wielu ludzi, ale duża ich część jest skupiona w takiej jednej wiosce w głębi lądu.
- I co? Ludzie z tej wioski są atakowani przez Pyroary, gdy tylko wejdą do buszu?
- Właśnie, że nie! Widzisz... Tu jest problem. Te Pokemony z jakiegoś powodu wdzierają się nocą do wioski i atakują ludzi.
- Słucham?!
Teraz to już naprawdę byłam zaszokowana. Czego jak czego, ale takiej historii w życiu się nie spodziewałam.
- To ciekawe - powiedziałam - A raczej przerażające, a raczej jedno i drugie. I te dwa Pokemony atakują zawsze w nocy?
- Tak. Wpadają do wioski, potem wdzierają się do chat, wywlekają z nich ludzi, ciężko ranią i uciekają.
- Były jakieś ofiary śmiertelne?
- Kilka osób zmarło już na wskutek zadanych im ran. Te Pokemony są strasznie agresywne. Miejscowi ochrzcili je mianem Demon i Mrok.
- Demon i Mrok? Ciekawe imiona. Tak jakbym już je gdzieś słyszała... W jakimś filmie lub książce - powiedziałam, masując sobie podbródek - I mówisz, że te dwa potwory atakują ludzi, ale tylko je ranią? One nigdy nie zabijają?
- Nie, ale co z tego, skoro od ich ran ludzie umierają?
- I mówisz, że to się zaczęło półtora miesiąca temu?
- Dokładnie tak. I nikt nie wie, jak można sobie z nimi poradzić. Kilku znanych tropicieli przybyło na Rodozję, przeszukali dokładnie całą wyspę, ale drani nie znaleźli. Musieli więc sobie odpuścić i wyjechać. Ale ledwie wyjechali, a zaraz obie bestie rozbestwiły się i ponownie zaatakowały i to jeszcze agresywniej niż przedtem.
- Czy miejscowi jakoś wyjaśniają sobie to wszystko?
- Tak. Twierdzą, że te dwa Pokemony są duchami ludzi, którzy zostali kiedyś tutaj zabici przez białych kolonizatorów czy coś w tym rodzaju. Nie wiem, nie przysłuchiwałam się takim bzdurom, bo to są przecież brednie. Mimo wszystko już sporo ludzi uciekło z wioski na sąsiednią wyspę. Reszta jednak upiera się, że chce tutaj zostać, bo to są ziemie ich przodków i nie pozwolą się z nich wygonić, choćby mieli oni swoje bohaterstwo przypłacić życiem.
- I obawiasz się, że mogą to zrobić?
- Dokładnie tak.
- Ech... Biedni ludzie - westchnęłam załamana - Szkoda, że nie można im pomóc. Chociaż... Może można?
- Co tam kalkulujesz, Sereno?
- Kalkuluję, że być może cała ta sprawa wcale nie jest tylko atakiem dzikich Pokemonów na ludzi z niechęci do ludzkiej rasy. Przyczyna moim zdaniem jest inna, tylko nie wiem, jaka.
- Coś mi mówi, że podejrzewasz coś na kształt spisku.
- Owszem, coś takiego właśnie podejrzewam. Przydałby się jakiś dobry detektyw, żeby zbadać tę sprawę. Może Herbert Jones?
- Zapomnij. Już go prosiłam o pomoc. Zajmuje się on obecnie sprawą jakiegoś morderstwa na terenie Johto. Raczej nie zostawi tej sprawy. Ale jego brat się tam wybrał.
- Allan Jones?
- Tak, właśnie on. Zamierza znaleźć bestie i je unieszkodliwić, chociaż mam obawy, że może mu się to nie udać. Tutaj, jak sama mówisz, bardzo by się przydał detektyw.
- Tak... Szkoda, że nie ma z nami Asha.
- Moja droga... - odezwał się nagle Rene - O ile dobrze wiem, jest tu obecna jego wierna uczennica, która z pewnością posiada wiele wiedzy w kwestii rozwiązywania zagadek.
- No właśnie! - dodał jego pomocnik - Jeśli ktoś miałby rozwiązać tę zagadkę, to tylko uczennica Sherlocka Asha.
Uśmiechnęłam się do nich wesoło, po czym powiedziałam:
- Cieszą mnie bardzo wasze słowa... Naprawdę jesteście obaj bardzo mili, ale obawiam się, że będę musiała was zawieść. Nie posiadam niestety wcale talentu Sherlocka Asha do rozwiązywania zagadek.
- Moim zdaniem się nie doceniasz - rzekła Alexa.
- Już ktoś mi kiedyś to mówił - zauważyłam.
- Widzisz? Nie tylko ja tak uważam - zaśmiała się dziennikarka - Ja wiem, że to może być niebezpieczna misja, ale przecież mogę pojechać z tobą do Rodozji. Z chęcią pomogę ci w tej sprawie tak samo, jak wtedy, gdy pomagałam Ashowi w sprawie w Melastii.
- Wybacz, Alexo, ale nie czuję się na siłach, aby rozwiązywać zagadki w zastępstwie Asha.
Dziennikarka wyraźnie posmutniała, gdy usłyszała moją odpowiedź.
- Widzę, że muszę być z tobą szczera. Przybyłam tu po to, żeby cię namówić do popłynięcia na Rodozję i rozwiązanie tej zagadki.
- Cieszę się, że doceniasz mnie jako detektywa, ale byłam dobra tylko u boku Asha. Bez niego jestem nikim i wolę się nie brać za coś, co na pewno mnie przerośnie.
- Jak tam uważasz. Ale może zmienisz zdanie, kochanie. Tam ludziom potrzeba pomocy dobrego śledczego, a ty przecież jesteś kimś takim.
- Nie, Alexo. To Ash taki był. To on był Holmesem. Ja zaś jestem tylko Watsonem.
- Ash nie zgodziłbym się z tym „tylko“.
- Ash na wiele spraw by się nie zgodził, ale one miały miejsce i nic nie mogliśmy na to poradzić.
Alexa zasmucona powoli opuściła głowę w dół i rzekła:
- Dedukuję zatem, że nie chcesz jechać.
- Chcę, ale nie czuję się na siłach. W każdym razie jeszcze nie teraz. Może później.
- Później? Być może nie będzie już żadnego „później“, gdy te potwory wykończą całą wioskę.
Po tych słowach powróciła ona do lektury swojego pisma, nie mówiąc już do mnie ani słowa.


C.D.N.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...