piątek, 12 stycznia 2018

Przygoda 103 cz. III

Przygoda CIII

Demon i Mrok cz. III


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Zgodnie z moimi przewidywaniami mój tata, zachowując przy tym jak największą dyskrecję, przyszedł do naszego pokoju w Centrum Pokemon. Miał na twarzy wymalowaną smutną, a wręcz bardzo przygnębioną minę. Rozglądał się uważnie za siebie, aby się upewnić, czy nikt za nim nie idzie, po czym powiedział:
- Dobrze, możemy swobodnie porozmawiać.
To mówiąc zamknął drzwi i rzekł:
- Dawn, córeczko... Bardzo mnie dzisiaj przestraszyłaś.
- Naprawdę? Że ja cię niby przestraszyłam? - zapytałam oburzona - A ty to niby mnie nie przestraszyłeś, co? Jak mogłeś nie powiedzieć mi, co zamierzasz zrobić? Ja dobrze wiem, tato, że konspiracja wymaga tajności, ale przecież jestem już w tym zaprawiona. Razem z Ashem...
Posmutniałam na samo wspomnienie mojego brata, jednakże w miarę swoich możliwości powstrzymałam się od łez.
- Razem z Ashem niejeden rozwiązywaliśmy zagadki, a to wymagało wiele, ale to wiele pomysłowości i konspiracji.
- Wiem o tym, córeczko, ale w tym wypadku nie mogłem nic nikomu powiedzieć. Bałem się, że jestem pod obserwacją, a telefony mogą być na podsłuchu. Słuchałem więc twoich opowieści, ale sam udawałem, iż nic nie odkryłem i nic nie wiem.
- To już rozumiem, dlaczego był pan taki małomówny podczas naszych ostatnich rozmów telefonicznych - wtrącił Clemont.
- Brawo, chłopcze! Brawo! - mój ojciec był bardzo zadowolony - Jak widzę, praca detektywistyczna nie poszła na marne, co mnie cieszy. A więc chyba sami teraz rozumiecie, dlaczego musiałem i muszę dalej zachowywać dyskrecję.
- Tak, rozumiemy, ale najpierw wyjaśnij nam jedno - powiedziałam - Chcemy wiedzieć, czy dobrze rozumuję. Oni w każdym Centrum Pokemon w miastach najbliższej morza mają Pokemona typu psychicznego. Ten zaś hipnotyzuje siostrę Joy i jej pomocne Pokemony oraz te stworki, które mają przejść operację wyjęcia narkotyków z ich brzuchów, zgadza się?
- Tak, właśnie tak - odpowiedział ojciec - W każdym mieście mają oni swoich ludzi, zaś jeden z gangu płynie do Sinnoh za każdym razem, kiedy narkotyki są przemycane, żeby ich pilnować.
- Pilnować? - spytał Kenny.
- Tak. Na wszelki wypadek, gdyby coś podczas podróży morskiej przez ocean poszło nie tak. Przykładowo, gdyby podróż się zaczęła przedłużać i trzeba by szybko wyjąć narkotyki.
- Ale na mieście jakoś nie umieli uniknąć niepożądanych sytuacji - powiedziałam oburzona - Gdyby tak było, Zoey by nie siedziała.
- Wiem o tym, ale na statku, gdy wszystkie... muły... Bo tak przecież się je fachowo nazywa... Wszystkie muły są w jednym miejscu, to łatwiej je pilnować. I statek to małe miejsce. W razie czego łatwiej zareagować. Gdy jednak statek dobije do brzegu, to wtedy muły ze swoimi trenerami rozejdą się po miastach i trudno jest je wszystkie upilnować. Większość trenerów w nowym mieście zaraz idzie do Centrum, ale niektórzy tego nie robią. Trudno jest wtedy działać.
- Rozumiem... Ale nie szkoda im dobrego towaru?
- Owszem, szkoda, jednak to niewielka strata w porównaniu z zyskami, które osiągają z tego handlu.
- Ale jak oni wsadzają do brzuchów Pokemonów te narkotyki? - spytał Kenny - Też robią im operację z pomocą hipnozy, która służy za narkozę?
- Nie... Tutaj mają oni subtelniejsze metody działania - powiedział mój ojciec - Też używają hipnozy na siostrze Joy, która przekonuje trenerów, których oni uznają za odpowiednich do ich planów, że ich stworki muszą pozostać na noc w Centrum. Potem zabiera je do laboratorium, Pokemon hipnotyzujący je też hipnotyzuje, a one połykają woreczek z narkotykami.
- Jak to, połykają? - spytał Clemont.
- Normalnie - odparł ojciec - Pokemon, który ma służyć za muła, musi mieć odpowiedni do tego numeru przełyk. Mają oni w swoich szeregach naukowca, który zna się na rzeczy. Obserwuje trenerów przybywających do Centrum w Alto Mare, a gdy siostra Joy zabiera stworki na badania, ten ogląda każdego z nich i stwierdza, który się nada. Woreczek z narkotykami jest niewielki, zwinięty najmocniej jak się da jest możliwy do połknięcia. Niestety, wyjąć go już jest trudniej i środki wymiotne tu nie pomogą. Trzeba operować. Dlatego też w każdym mieście najbliższej portu w Sinnoh siedzą członkowie gangu. No i oni za pomocą hipnozy dokonują na Pokemonach operacji i wyjmują narkotyki. Potem zaś przekazują je człowiekowi, który przyjechał statkiem z Alto Mare, a ten przyjeżdża do konkretnego miejsca spotkać się z hurtownikami i sprzedaje je. Potem powraca on do Alto Mare i zabawa zaczyna się od nowa. Znowu powstają nowe muły, znowu kurier płynie za trenerami i ich mułami itd. itp. Tak właśnie to wygląda.
- Tym razem kurierem jesteś ty? - spytałam.
- Tak. Na szczęście szef gangu to mój dawny kumpel i mi zaufał. No i pomogło mi też to, że poprzedni kurier został zamordowany podczas jakieś bójki ulicznej.
- Przypadek? Czy wręcz przeciwnie? - spytał Clemont.
- Dobre pytanie. Niestety, nie znam na nie odpowiedzi. Sprawa jednak jest naprawdę poważna. Mam już towar i jestem umówiony z hurtownikami. Teraz zaś przyda mi się wasza pomoc.
- Jaka?
- Nie chcę ryzykować kontaktu z policją, ponieważ się boję, że mogą mnie obserwować. Nawet teraz bardzo ryzykuję rozmawiając o tym z wami, ale nie mam innego wyjścia.
- Jak to?
- Ktoś musi powiadomić o wszystkim Jenny. Weźcie...
To mówiąc wyjął z kieszeni, którą miał na sercu niewielką kamerkę i powiedział:
- Ładne cacko, nieprawdaż? Wystarczy tylko lekko odpruć guzik, a w miejsce jego wysunąć lekko statyw kamerki. Wygląda jak guzik, a naprawdę nagrywa wszystko, co się widzi. Wystarczy tylko dobrze się ustawić. Dajcie nagranie z tej kamerki miejscowej oficer Jenny. Nie będzie ona mogła go zlekceważyć. Musi pójść za hurtownikami i zobaczyć, dokąd oni idą. Być może pojadą prosto do swojego szefa. Jeśli będziemy wiedzieli, kto skupuje te prochy, to będziemy mogli wreszcie zgarnąć cały gang.
- Rozumiem... Ale my możemy ich śledzić - zaproponowałam.


Ojciec pokręcił przecząco głową.
- Nie ma mowy. Dość już zrobiliście. To nie są kieszonkowy czy inne cienkie Bolki, jakich dotąd łapaliście. To są poważni gangsterzy.
- A ty uważasz, że takich nie łapaliśmy? - spytałam urażona - Przecież organizacja Rocket to nie były... jak ty to ująłeś... Cienkie Bolki. A jednak sobie z nimi poradziliśmy.
- Nie, kochanie. Przekaż nagranie z tej kamery miejscowej Jenny. Oby tylko była mądrzejsza niż ta z Twinleaf i wzięła się poważnie do roboty.
- Spokojnie, nie będzie więc mogła się sprzeciwić oczywistym faktom - powiedziałam zadowolona - Ale proszę, tato... Pozwól więc sobie pomóc w większy sposób.
- Nie, kochanie.
- Ashowi byś pozwolił.
Ojciec popatrzył na mnie załamanym wzrokiem i rzekł:
- Kochanie... Ash zginął walcząc o to, w co wierzył. Chcesz podzielić jego los?
- Nie musi tak wcale być.
- Nie musi, ale może. Przypomnę ci to, co już ci raz powiedziałem. Straciłem już jedno dziecko. Nie zamierzam tracić drugiego!
To mówiąc przytulił mnie czule do siebie i pocałował mnie w czoło.
- Proszę, Dawn... Posłuchaj mnie uważnie. Zrób jedynie to, o co cię proszę i nic więcej.
- Ale tato...
- Zrozum... Nie przeżyję, jeśli coś ci się stanie.
Popatrzyłam na niego czule i powiedziałam:
- Wybacz mi, tato. Ja po prostu nie chcę siedzieć bezczynnie, kiedy inni działają.
Ojciec uśmiechnął się delikatnie i rzekł:
- Jesteś strasznie uparta. I do tego jeszcze zwariowana, oczywiście w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Zupełnie jak Ash... I jak ja... Widać, że jesteś z Ketchumów. Wszyscy Ketchumowie tacy są.
- To chyba dobrze, że wdałam się w rodzinę ojca? - spytałam wesoło.
- Bardzo dobrze, ale pamiętaj o tym, że zbytnia brawura wpędziła już niejednego do grobu. Nie chcę, żebyś była kolejną osobą na tej liście.
- Dobrze, tato. Rozumiem, o co ci chodzi i będę na siebie uważać, masz na to moje słowo.
- I nie zrobisz więcej niż to, o cię poproszę?
- Nie zrobię. Obiecuję.
- Doskonale. Liczę na to.
Ojciec uśmiechnął się delikatnie i powoli wyszedł z pokoju.
- Mam wielką nadzieję, że zamierzasz dotrzymać danego słowa - rzekł po chwili Clemont.
Uśmiechnęłam się delikatnie i odpowiedziałam:
- Spokojnie, Clemiś. Spokojnie. Dałam ojcu słowo i dotrzymam go.
- Cieszę się.
- Ale też nie zamierzam siedzieć bezczynnie.
Kenny i Clemont patrzyli na mnie zdumieni, a mój Piplup zaćwierkał pytająco, wyraźnie nie rozumiejąc, o co mi chodzi.
- Co ty planujesz? - zapytał Kenny.
- Przecież obiecałaś, że nie będziesz robić niczego ponad to, o co on cię poprosił - dodał Clemont.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał Piplup.
Uśmiechnęłam się lekko i powiedziałam:
- Owszem, dałam słowo ojcu... Ale przecież wy go nie daliście.
- O co ci chodzi? - spytał zdumiony Kenny.
Clemont jednak wiedział już, co mam na myśli, więc rzekł:
- Powinienem był się domyśleć, że coś takiego planujesz. Twój ojciec ma rację, Dawn. Jesteś wariatką.
- Ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu, prawda?
- Owszem, w pozytywnym. Choć chyba nie dla nas, twoich wiernych pomocników.
Zaśmiałam się lekko, podeszłam do niego i objęłam go lekko za szyję, mówiąc:
- Clemiś... Przecież nie od dzisiaj jesteśmy detektywami, prawda? Jak odpowiednio poprowadzimy całą akcję, to nic nam się nie stanie.
- Chciałbym podzielać twój optymizm, kochanie. Naprawdę bym tego chciał. Obawiam się jednak, że zdrowy rozsądek mi na to nie pozwala.
- Ale chyba nie zrezygnujesz, prawda?
- W żadnym razie, Dawn!
- Wiedziałem, że Dee Dee zawsze coś wymyśli i to będzie coś bardzo zwariowanego - zaśmiał się Kenny.
Nawet nie miałam wtedy ochoty być na niego zła za te głupie słowa. Zbyt mocno byłam podniecona możliwością realizacji mojego planu.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Płynęliśmy łodzią Maren przez ocean w kierunku Unovy i należącej do niej wyspy Rodozja. Na szczęście Kanto i Unova znajdowały się dość blisko siebie, więc mogłam liczyć na to, że dotrzemy tam w ciągu kilku godzin, o ile oczywiście nie zatrzyma nas żaden sztorm.
- Ech, trochę sobie popływamy - rzekła Alexa, siadając obok mnie.
- Tak, ale powinno być dobrze, o ile oczywiście nie zatrzyma nas burza - odpowiedziałam.
- Spokojnie, moi kochani. Żadna burza nas nie powstrzyma! - zawołała Maren, stojąca za sterem.
- Aż tak wierzysz w możliwości swojej łodzi? - spytała wesoło Alexa, a jej Helioptile zapiszczał delikatnie.
- Tak, ale przede wszystkim wierzę w prognozę pogody - odparła nam równie wesołym tonem Maren - Bo chyba nie myślicie, że wypłynęłabym w taką podróż nie mając całkowitej pewności, że nie będzie sztormu.
- A nie będzie? - spytał Max.
Bonnie, siedząca sobie obok niego na łodzi, zrobiła minę, która mówiła coś w rodzaju „Bez komentarza“, która to wywołała w nas wszystkich salwę śmiechu.
- No co? Tylko spytałem.
Następnie zaśmiał się wesoło, klasnął w dłonie i rzucił:
- Wiecie co? Za drobną opłatą mogę wam nieco umilić podróż swoim śpiewem. Co wy na to?
- A ja na to, że chętnie ci zapłacę, abyś tego nie robił - odpowiedziała Bonnie.
Parsknęliśmy śmiechem, a tymczasem Maren, która ustawiła ster, żeby kurs pozostał taki sam, wzięła do ręki gitarę i zaczęła na niej grać, z kolei zaś Max zaczął wesoło śpiewać.

Płyną dwie myszki.
Wolno, nie szybko.
A pod nimi są rybki.
Para z nich jak marzenie,
Bo kwitnie miłość w niej nieskończenie.

Aj-jaj-jaj-jaj!
Kupię dziś pierścionek!
Nie wręczę go tobie,
Bo mam pusto w głowie,
I wolę się nie żenić!

Aj-jaj-jaj-jaj!
Bo życie to sama jaja.
Jednemu przeszkadza,
Gdy śmierdzą skarpety,
A drugi się tym upaja!

Piękna z nas para.
Ona dość stara.
Młodsza jest już gitara.
Wachlarz zmarszczki jej schładza,
A gdy jej skrywa twarz, to odmładza.

Aj-jaj-jaj-jaj!
Kupię dziś obrączkę!
Pożyczę ją tobie
I wezmę za żonkę,
A potem mi ją oddasz!

Aj-jaj-jaj-jaj!
Bo życie to sama jaja.
Jednemu przeszkadza,
Gdy śmierdzą skarpety,
A drugi się tym upaja!

Marie to jest panna,
Ma tyłek jak wanna,
Całować się z nikim nie chce.
Ma ona dość gładką cerę,
Lecz minę jak głupie ciele.

Aj-jaj-jaj-jaj!
Kupię jej lusterko!
Jak sobie w nie spojrzy,
To zaraz zrozumie,
Że pora się brać za siebie.

Aj-jaj-jaj-jaj!
Bo życie to sama jaja.
Jednemu przeszkadza,
Gdy śmierdzą skarpety,
A drugi się tym upaja!

- Skąd on bierze te głupie słowa? - spytała Bonnie.
- Nie jestem pewna. Chyba z głowy - odpowiedziałam.
- To było pytanie retoryczne, ale właściwie... Spodziewałam się takiej odpowiedzi.
Alexa uśmiechnęła się lekko, po czym zapytała:
- Sereno... Mam do ciebie pytanie i to bynajmniej nie retoryczne.
- Słucham. Jakie to pytanie?
- Czy wyrzucenie naszego Caruso za burto to byłaby zbrodnia, czy też dobry uczynek?
Parsknęłam śmiechem i odpowiedziałam:
- Wiesz... Prawdę mówiąc sama się na tym zastanawiam.
- I co?
- I z jakiegoś powodu skłaniam się ku drugiej opcji.
- Wszystko słyszałem! - zawołał Max oburzonym tonem, przerywając swoje śpiewki.
- No proszę. Nie dość, że Caruso, to jeszcze gumowe ucho - zaśmiała się Alexa.
Chichotaliśmy wszyscy bardzo rozbawieni. Dzięki naszym rozmowom bardzo miło mijała nam podróż. Jednak poczułam się po jakimś czasie nieco zmęczona. Wyłożyłam się więc wygodnie i zamknęłam oczy, a zanim się obejrzałam, już spałam.
Nie wiem, jak długo byłam pogrążona we śnie, ale w końcu obudziła mnie Bonnie, lekko mną potrząsając.
- Sereno! Sereno, obudź się!
Powoli otworzyłam oczy i powiedziałam:
- Co się dzieje? Stoimy?
- Tak, stoimy - odpowiedziała Alexa - Już nie płyniemy.
- Dlaczego już nie płyniemy? - spytałam.
- Nie może - odpowiedział Max.
- Dlaczego?
- Bo ocean się skończył.
Maren parsknęła śmiechem i powiedziała:
- Po prostu dopłynęliśmy na miejsce.
Radośnie usiadłam i zapytałam:
- Poważnie? Jesteśmy już na Rodozji?
- Tak. Jesteśmy na miejscu - odpowiedziała mi Maren - Możecie więc wychodzić na ląd. Allan Jones pewnie już na nas czeka.
Ja, Max, Bonnie i Alexa powoli opuściliśmy łódź. Tylko Maren na niej pozostała.
- Będę tutaj przebywać na wszelki wypadek - powiedziała - Lepiej, żebyście mieli kogoś, kto zdoła was w porę zabrać z tego wariatkowa.
- Jasne, pewnie - mruknął złośliwie Max - Powiedz po prostu, że masz cykora przed tymi stworami.
- A ty niby nie masz, co? - spytała zadziornie Bonnie.
- Ne-ne-ne?! - pisnął bojowo Dedenne.
- Co? Strach? Ja nie znam takiego słowa.
Alexa uśmiechnęła się lekko, po czym wyjęła papierową torebkę po cukierkach, nadmuchała ją, zatkała w niej dopływ powietrza i roztrzaskała tak, że ta z hukiem pękła.
- Co to było?! - jęknął Max, podskakując w górę.
- Nic... Tylko test dla człowieka, który podobno nie wie, co to strach - odpowiedziała ironicznie Alexa.
Zaczęliśmy się śmiać, a Max mruknął złośliwie:
- Bardzo śmieszne. Bardzo.
- Wiesz, nie wiedziałem, że ty umiesz być taka złośliwa - powiedziałam do Alexy.
- To nie jest złośliwość, a jedynie przyjacielski żarcik - zaśmiała się dziennikarka - Nauczyłam się ich od Dawn i Melody. Uważają, że zawsze tak jest, iż kto się czubi, ten się lubi.
- Tak... To prawda. W naszej paczce wszyscy się ze sobą czubią. To już normalna praktyka.


Powoli poszliśmy w kierunku miejscowego szefa portu, który wiedział od Allana Jonesa, że przybywamy i czekał na nas. Był to niski, nieco otyły jegomość z dużymi bokobrodami, czarnym tupecikiem, brązowymi oczami  i sporym nosem. Ubrany był on w ciemno-szary strój urzędniczy, który to dodawał mu powagi.
- Wiecie, to zabawne - powiedział z uśmiechem na twarzy - Wszyscy, którzy mogą, uciekają z tego miejsca najbliższymi transportami handlowymi lub innymi, a wy tutaj przybywacie.
- No widzi pan - zaśmiałam się dowcipnie - My to zawsze postępujemy inaczej niż wszyscy.
- Poza tym jesteśmy detektywami - dodała Bonnie dumnym tonem - Nigdy pan nie słyszał o Sherlocku Ashu i jego detektywie?
- Owszem, słyszałem i to bardzo wiele dobrych rzeczy - zaśmiał się do niej wesoło mężczyzna, po czym posmutniałem - Słyszałem również o jego śmierci. Wyrazy ubolewania z mojej strony. To był pani chłopak, panno Evans, prawda?
- Tak, to prawda - odpowiedziałam smutno - Ale wolałbym teraz o tym nie rozmawiać. Czy może pan powiedzieć nam coś więcej o tych Pyroarach, które atakują miejscową wioskę?
- O Demonie i Mroku? Chyba panna Alexa już wszystko opowiedziała wam w tej sprawie.
- Nie powiedziałam im więcej niż sama wiem, a sama byłam tu krótko zanim popłynęłam po pannę Evans i jej przyjaciół, więc nie wiem zbyt wiele - odparła Alexa.
Mężczyzna pokiwał smutno głową i powiedział:
- Rozumiem. A więc, te Pyroary to dwa potężne samce o wielkiej sile fizycznej. Oba mają na pyskach blizny.
- Czy Pyroary są Pokemonami normalnie tu żyjącymi? - spytałam.
- Tak i jak dotąd nigdy nie atakowały one ludzi, chyba że przez nich sprowokowane. Jednak teraz sytuacja wygląda o wiele gorzej. Te stwory atakują ludzi w wiosce praktycznie bez najmniejszego powodu. I nie tylko w wiosce. Atakują również na terenie obozu, a wręcz częściej tam.
- Jakiego obozu?
- Tego, który prowadzi tu wykopaliska.
- Jaką wykopaliska?
- Co? Alexa nic nie mówiła o wykopaliskach?
- Ani słowa - to mówiąc spojrzałam na Alexę.
Ta zaś uśmiechnęła się lekko i odparła:
- No co? Wyleciało mi z głowy.
Machnęłam na to ręką i zapytałam:
- Jakie wykopaliska tutaj prowadzą?
- Już mówię. Ponoć znajdowała się na tych terenach dawna, starożytna cywilizacja.
- Jaka cywilizacja?
- Nie mam pojęcia. Tak czy siak archeolodzy uważają, że coś tu znajdą.
- I co? Znaleźli?
- Już od trzech miesięcy tak kopią i kopią i w sumie nawet coś tam znaleźli, ale szczegółów nie znam. Zresztą niewiele mnie to interesuje. Dla mnie liczy się przyszłość, a nie przeszłość. Odgrzebywanie tego, co było kiedyś jest pozbawione sensu. Przecież historii się już nie przywróci.
- Mam nieco inne zdanie w tej sprawie, ale nie będę się z panem o to sprzeczać - powiedziałam poważnym tonem - Ja chcę wiedzieć tylko jedno. Czy ataki Pyroarów zaczęły się z chwilą rozpoczęcia wykopalisk?
- Nie. Przez półtora miesiąca był spokój. Potem dopiero się zaczęło, gdy wykopali jakieś tam posążki.
- Jakie posążki? - spytała Bonnie.
- Posążki dwóch świętych Pyroarów - odpowiedział ponuro szef portu - Nazywali je właśnie Demon i Mrok. Służyły one podobno potężnej bogini Xiniconcil, czy jakoś tak się nazywała.
- Czego ona była boginią? - spytałam.
- Wojny i chyba śmierci. Nie wiem, nie interesuję się mitami.
- A te dwa Pokemony były wykonawcami jej woli?
- Właśnie. Posyłała ich zawsze w wir walki, a one zawsze zabierały ze sobą tych, którzy ginęli. Ale podobno także zsyłała ich jako karę bogów za złamanie jakiś zasad. Wtedy te potwory niczym jacyś Jeźdźcy Apokalipsy pokazywali, co oznacza gniew bogów.
- No proszę. Jak na człowieka, który nie interesuje się mitami, sporo pan o tym wie - zauważyła Alexa.
- To akurat jest zrozumiałe - odparł mężczyzna - Gdy się żyje w tym miejscu i słucha się miejscowych bredni i to po kilkanaście razy na dzień, to prędzej czy później zna się je na pamięć.
- Niech zgadnę. Po wykopaniu tych figurek Demon i Mrok się pojawiły w okolicy, mam rację? - spytałam.
- Zjawiły się niedługo po tym.
- I pewnie miejscowi uważają je za karę tej całej bogini, mam rację?
- Tak. Karę za zbezczeszczenie ich świętego miejsca.
- No jasne... A czego innego można było się spodziewać? - mruknął Max - Dwa Pokemony rozrabiają, a oni sieją panikę.
- Przypominam ci, że było już kilka ofiar śmiertelnych, dlatego też jest powód, aby siać panikę - powiedziałam ponuro.
- To prawda, ale przyznam się wam, że początkowo Pokemony nie były wcale aż tak agresywne, żeby zabijać - rzekł szef portu.
- Nie? - zdziwiłam się.
- Ano nie były. Początkowo tylko raniły ludzi. Potem ich rany stawały się tak silne, że aż zaczęły zabijać.
Pomasowałam sobie lekko podbródek i powiedziałam:
- To ciekawe. Nawet bardzo ciekawe.
- Ale co to może oznaczać? - spytała Bonnie.
- Nie mam pojęcia, jednak być może śledztwo pomoże nam to wykryć - odparłam i spojrzałam na mężczyznę - Musimy iść do obozu.
- Oczywiście. Zaraz załatwię transport.

***


Rzeczywiście, załatwił nam transport w postaci niewielkiego jeepa o zielonej barwie, którym dowieziono nas na teren wykopalisk. Tam zaś, jak to zwykle w takich miejscach bywa, kręciła się cała masa ludzi zajętych swoją pracą. Jednak łatwo było dostrzec, że wielu z nich nie jest specjalnie zachwycona tą pracą, co biorąc pod uwagę całą tę sytuację raczej wcale mnie nie dziwiło. Ludzie bali się o swoje życie i żyli w przeświadczeniu, że Demon i Mrok przybyły z zaświatów, aby ich wykończyć. Oczywiście to mogło być prawdą, bo przecież ja i Ash już nie takie rzeczy widzieliśmy, ale mimo wszystko wolałam przyjąć wersję jakąś bardziej przyziemną. Problem polegał na tym, że trudno było mi ją znaleźć.
Dość szybko dostrzegliśmy na wykopaliskach Allana Jonesa, który to właśnie rozmawiał z dwoma miejscowymi ludźmi, tłumacząc im coś niczym dzieciom.
- Mówię wam, że jeśli zachowacie wszelkie środki ostrożności, to te dwa Pokemony nic wam nie zrobią.
- Przedtem też pan tak mówił i co? Kilku naszych już zginęło, a może być więcej trupów! - zawołał jeden z nich.
- Właśnie! A my nie chcemy ginąć za te wasze przeklęte wykopaliska! - dodał drugi.
- Nie zginie więcej żaden człowiek, obiecuję - odpowiedział mu Allan, gdy nagle dostrzegł naszą grupę, zmierzającą w jego stronę.
Przeprosił swoich rozmówców i radośnie podbiegł do nas, ściskając nasze dłonie.
- Cieszę się, że już jesteście! - zawołał głosem, z którego wyraźnie biło szczęście i nie kłamana radość - Miałem wielką nadzieję, że przyjedziecie.
- Nie mogliśmy odmówić sobie możliwości przeżycia takiej przygody - odpowiedział na to Max.
- A poza tym chcemy pomóc - dodała Bonnie.
- Właśnie - zgodziłam się - Na tej wyspie jest zło, a przecież naszym mottem było i jest nadal walka o to, aby tego zła mniej było na świecie. Więc po prostu musieliśmy tutaj przybyć, chociaż obawiam się, że niewiele raczej zdziałamy.
- Weź jej nie słuchaj. Ona potrafi więcej niż chce przyznać - zaśmiała się wesoło Alexa.
Ucieszyły mnie jej słowa, choć miałam bardzo poważne obawy, że jej nadzieje, jakie we mnie pokłada zdecydowanie są przesadzone, a ja sama mogę się wcale nie okazać tak genialna, jak ona sądzi.
Moje rozmyślania przerwał jakiś tajemniczy młody mężczyzna, ubrany w żółty strój podróżnika rodem ze starych filmów przygodowych. Miał on delikatny zarost na twarzy, przepaskę na prawym oku, fedorę na głowie, a do pasa przymocowany nóż oraz kaburę z rewolwerem. Chodził on wśród miejscowych robotników, po czym dodawał im otuchy słowami pełnymi ciepła i wiary w ich możliwości.
- A ten cudak to co? Z choinki się urwał? - spytała Bonnie.
- Blisko - zaśmiał się Allan Jones - Przybył tutaj wczoraj i zaczął mi pomagać w mojej pracy. Muszę przyznać, że podczas wczorajszego ataku na nasz obóz wykazał się wielką odwagą, ale jego gadanie bywa denerwujące.
- Jak on się nazywa? - zapytałam.
- Hunter. Jack Hunter.
Tymczasem ów cudak, jak go nazwała Bonnie, nagle nas dostrzegł i uśmiechnął się wesoło.
- No proszę! Wreszcie nasi słynni detektywi! - powiedział radośnie, podchodząc do nas i ściskając dłoń każdego z nas - Miło mi was poznać, moi drodzy. Jestem Jack Hunter, poszukiwacz przygód. Żadna przygoda nie jest mi straszna.
- Jak miło mi to słyszeć - odparłam nieco zdumiona tym, jak wesoło on mówi i to w miejscu, gdzie raczej ludziom nie było specjalnie do śmiechu - Jestem Serena Evans, a to są moi przyjaciele: Max Hameron, Bonnie Meyer i Alexa. Zapewne wie pan już, panie Hunter, w jakim celu tu przybyliście.
- No pewnie! - uśmiechnął się do mnie młodzieniec - Chcecie złapać Demona i Mrok. Bardzo mi taki pomysł odpowiada. Każda pomoc w walce z tymi stworami nam się przyda. Wierzę, że wspólnymi siłami dokonamy niemożliwego! Co prawda jestem pewien, iż sam bym sobie także poradził, ale ostatecznie im nas więcej, tym weselej, prawda?
- Wygadany to on jest - powiedziała Alexa, kiedy Jack odszedł - Tylko ciekawe, czy w walce będzie równie mocny, co w gadaniu.
- Oby był, bo ja go ratować z paszczy tych lwów nie zamierzam - rzucił złośliwie Max.

***


Allan Jones oprowadził nas po wykopaliskach, pokazując nam bardzo dokładnie wszystko, co powinniśmy tutaj zobaczyć. Niczego przed nami nie ukrywał i opowiadał o wszystkim, co się ostatnio wydarzyło.
- Sprawa naprawdę jest coraz bardziej groźna - mówił przygnębiony - Sami już nie wiemy, co mamy o tym wszystkim. Być może miejscowi mają rację, kiedy mówią o siłach nadprzyrodzonych.
- Spokojnie, Allan. Tylko spokojnie - rzekłam uspokajającym tonem - Jak na razie poprzestańmy na przyziemnym wyjaśnieniu całej tej sytuacji. Myślę, że ono istnieje.
- Mam taką nadzieję, choć tak prawdę mówiąc, to gdy widzę to, co się tutaj wyprawia, to zaczynam wierzyć w te wszystkie bajki, które opowiadają miejscowi.
- Przede wszystkim spróbujmy sobie to wszystko jakoś należycie oraz racjonalnie wyjaśnić. Dlaczego te dwa Pyroary atakują ludzi? Muszą mieć ku temu jakiś ważny powód.
- Szczerze mówiąc nie wiem, jaki miałyby mieć powód, aby to robić.
- Może mają jakiś, o którym miejscowi już dawno zapomnieli.
- Dobrze, tylko jaki?
Niestety, tego już nie wiedziałam, podobnie jak i pozostali członkowie naszej kompanii.
- Ech, to po prostu beznadziejne - jęknął Allan Jones - Jeśli dalej tak będzie, to biedny Roger McFarne będzie musiał zwijać interes.
- Tak, masz rację.
Nagle coś mnie tknęło. Spojrzałam uważnie na poszukiwacza przygód i spytałam:
- Jak on się nazywa? Ten archeolog?
- Roger McFarne. A dlaczego pytasz?
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie i odparłam:
- Ponieważ, drogi przyjacielu, tak się składa, że go dobrze znam.
- Podobnie jak ja - rzekła Alexa.
- Niestety, ja wtedy nie mogłam być z wami, kiedy go spotkaliście - mruknęła Bonnie, robiąc naburmuszoną minę.
- Ja także - dodał Max.
Była to prawda, ponieważ gdy ja i Ash mieliśmy możliwość spotkać McFarne’a, to Bonnie musiała zostać w Alabastii z powodu złamanej nogi i nie miała niestety jak poznać znanego archeologa. Max zaś nie był wtedy jeszcze w drużynie detektywów, więc również nie był obecny w chwili, gdy poznaliśmy tego pana. Tym razem więc miało być inaczej. Oznajmiłam to Bonnie i Maxowi, natomiast ci z uśmiechem na twarzach oświadczyli, że z przyjemnością go poznają.
Poszliśmy więc do największego namiotu na całych wykopaliskach, a tam już przy stole obłożonym mapami stało dwóch mężczyzn oraz jakaś dziewczyna - cała trójka była ubrana w szarawe stroje podróżników, a także typowe dla takich ludzi hełmy. Tylko dziewczyna miała spodenki zamiast spodni, a poza tym jej strój był taki sam, jak obu jej towarzyszy podróży.
- Powinniśmy przesunąć chyba miejsce kopania, jeśli chcemy osiągnąć sukces - powiedział jeden z nich.
- Tak, ale pamiętaj, że możemy się mylić w naszych przypuszczeniach i te skarby mogą być zupełnie gdzie indziej - odparł drugi.
- Nie chcę psuć waszego dobrego humoru, ale ja z kolei przypominam wam, że równie dobrze niedługo możemy nie mieć robotników do kopania, jeśli te Pyroary przegnają nam wszystkich - odezwała się dziewczyna.
- Spokojnie, córeczko. Bez paniki - rzekł drugi z mężczyzn, lekko do niej się uśmiechając - Pan Allan Jones postara się już o to, żeby przegnać te paskudztwa.
- Jest tutaj już od kilku dni, przeszukał wyspę wzdłuż i wszerz i co? Wciąż nie udało mu się tego osiągnąć.
- Spokojnie, kochanie. Nie możesz oczekiwać, że wszystko stanie się w trymiga. To nie piekarnia.
- Powiedz to naszym robotnikom. Z każdym dniem mamy ich coraz mniej. Jak tak dalej pójdzie, to sami będziemy musieli kopać albo się stąd wynieść.
- Nie panikuj. Jestem pewien, że tak na pewno nie będzie - powiedział pierwszy z mężczyzn, kiedy nagle zauważył, że weszliśmy - O! Allan Jones. Widzę, że przyprowadziłeś swoich przyjaciół.
Następnie podszedł do nas i przywitał się radośnie.
- Alexa! Miło cię widzieć! Serena! A więc jednak przybyłaś! Bardzo się cieszę, że cię znowu widzę, choć szkoda, że w takich okolicznościach.
- Cóż... Widać taki nasz los - odpowiedziałam mu z uśmiechem.
- Tak... A kim są twoi przyjaciele?
- To są Max Hamereon i Bonnie Meyer.
Oboje przywitali się z archeologiem, który powiedział, że bardzo mu miło ich poznać. Potem natomiast spojrzał na swoich towarzyszy, aby ich nam przedstawić, ale to okazało się zbędne, ponieważ znaliśmy doskonale każdy z nich.
- My się już znamy - powiedziała dziewczyna.
- Poważnie? - zdziwił się Roger McFarne.
- A tak... Pan Spencer Hale i jego córka Molly Hale - powiedziałam z uśmiechem - Miło mi was znowu widzieć.
- Serena! Max! Bonnie! - zawołał radośnie Hale, ściskając nasze dłonie - Nie spodziewałem się was tutaj. Allan Jones mówił mi, że sprowadzi jakiś znanych detektywów, ale nie sądziłem, iż chodzi o was.
- Jak pan widzi, właśnie o nas mówił. Cześć, Molly.
- Hej, Serena! Znowu się spotykamy, ale tym razem w pracy. Jak widzę przejęłaś obowiązki Asha.
- Tak, jak widać - odpowiedziałam smutno - A przynajmniej chwilowo.
- Wierzę, że będziesz równie dobrym detektywem, co on.
- Z pomocą przyjaciół na pewno jej się uda - odezwał się Max.
- Właśnie - dodała Bonnie - Nie ma szans, żebyśmy sobie nie dali rady.
- Podziwiam twój optymizm, moja droga - powiedział Roger McFarne - Tego właśnie nam teraz potrzeba. Wiary w swoje możliwości. Bez niej sobie nie poradzimy.
- Szczerze mówiąc, to ja uważam, że powinniśmy się stąd wynosić i to jak najszybciej - odezwała się Molly - Ja wiem, tato, iż praca jest dla ciebie bardzo ważna, ale chyba sam rozumiesz, że cała ta sprawa jest z każdym dniem coraz bardziej niebezpieczna niż kiedykolwiek przedtem. Przecież teraz giną ludzie i to właśnie z naszego powodu.
- Molly, proszę cię - powiedział smutnym głosem Spencer Hale - Nie powinnaś szerzyć defetyzmu. Czy ty nie rozumiesz, że takie gadanie tylko zniechęca do nas robotników?
- Tato, miejscowi zaczynają uciekać z wyspy. Wielu już uciekło, inni leżą w szpitalu, a jeszcze inni umarli przez ataki tych dwóch potworów. Nie wiadomo, jak długo pozostali będą tutaj siedzieć. W końcu oni wszyscy albo uciekną z tej wyspy i zostaniemy tu sami, albo po prostu nas wygonią.
- Uciekają stąd tylko tchórze, którzy wolą w ten sposób rozwiązywać problemy.
- Tak, a ci odważniejsi zostali i już przeciwko nam bojkotują.
- Podniesiemy im wypłatę, to się uciszą.
- Już im podwyższyliśmy.
- To podwyższymy im jeszcze raz.
- Tato, ja wiem, że ty jesteś bogaty, ale możesz zbankrutować na tych wykopaliskach! A jak nie pozbędziemy się Demona i Mroku, to będziemy musieli się stąd wynosić albo zostaniemy tu sami i sami w trójkę kopać. Nie ukrywam, że nie uśmiecha mi się to.


- Tato, ja wiem, że ty jesteś bogaty, ale możesz zbankrutować na tych wykopaliskach! A jak nie pozbędziemy się Demona i Mroku, to będziemy musieli się stąd wynosić albo zostaniemy tu sami i sami w trójkę kopać. Nie ukrywam, że nie uśmiecha mi się to.
- Kochanie, właśnie po to tu przecież przyszliśmy - powiedziała Alexa wesołym tonem - Aby pozbyć się waszego problemu.
- Dobrze, jednak ja nie do końca rozumiem, po co detektywi? - spytał McFarne - Przecież to nie jest robota dla myślicieli. Raczej dla pogromcy dzikich zwierząt.
- Tego już macie, ale nie zaszkodzi, jeśli przy okazji będziecie też mieli u swego boku zaprawionych w boju detektywów - uśmiechnął się Allan Jones - Cała sprawa bardzo mnie niepokoi i obawiam się, że myśliciele będą nam potrzebni.
- W każdym razie na pewno nie zaszkodzi, jeśli tu popracują - dodała Alexa.
- Dobrze, już raz mi pomogłaś, Sereno, dlatego jestem pewien, że tym razem się także przydasz - powiedział Roger McFarne - Prowadźcie wasze śledztwo, jeśli chcecie. Molly, pokaż im, gdzie będą spać.
Dziewczyna zaprowadziła nas do sporego namiotu, który to miał nam służyć za miejsce do noclegu.
- Proszę... Tutaj będziecie spać. I lepiej zróbcie to teraz... W nocy te potwory z pewnością znowu zaatakują. Wtedy będziecie bardzo potrzebni - powiedziała.
Już miała wyjść, kiedy dodała:
- Posłuchajcie... Jeżeli mam być z wami całkowicie szczera, to moim zdaniem najlepiej zrobicie, gdy przekonacie ojca, aby się stąd zabrał zanim coś mu się stanie.
- Obawiasz się, że i jego może coś złego spotkać? - spytałam.
- No oczywiście. Bo skoro miejscowych atakują, to czemu nie mieliby zaatakować i jego?
- W sumie to racja... No, ale postaramy się, aby do niczego takiego nie doszło.
- Mam nadzieję. Sereno, zrozum... Ja mam tylko jego. Nie chcę, żeby jemu coś się stało. Straciłam już mamę i nie chcę stracić i ojca.
- Obiecuję, że do tego nie dopuścimy.
Molly uśmiechnęła się do mnie delikatnie i wyszła powoli z namiotu.

***


Obejrzeliśmy jeszcze obóz i jego umocnienia (czyli palisadę, żywopłot z ciernistych krzewów oraz dwie wieżyczki strażnicze), po czym zgodnie z propozycją położyliśmy się spać. Chcieliśmy mieć dość siły na to, aby nocą być gotowym do działania. Skoro atak następował zawsze nocą, to trzeba było mieć dużo siły, aby go odeprzeć. Niestety, zamysł ten okazał się być o wiele trudniejszy do wykonania niż myśleliśmy. Zasnąć w dzień, gdy jest się dość wypoczętym i senność nie ogarnia, to jest bardzo trudne zadanie. Na szczęście Allan Jones i chwalipięta Jack Hunter nie mieli z tym większego problemu, ponieważ zeszłej nocy bardzo mało co spali, więc dość łatwo udało im się przysnąć. Wcześniej wystawiono straże, a także ustawili sobie obaj budzik, aby móc się obudzić, gdy zapadnie zmrok i zmienić strażników na wieżyczkach strażniczych. Nie sądziłam, aby to pomogło, skoro jak dotąd nie dawało większego rezultatu, ale mimo wszystko lepsze to niż nic. I kto wie? Może naprawdę zadziała, wypatrzą Pyroary zanim one tu dotrą i zdołają je powstrzymać? To byłoby piękne, ale miałam obawy, iż to raczej mało prawdopodobne.
Ale ponieważ nikt z nas nie miał lepszego pomysłu, to udaliśmy się na spoczynek, ale jak już wcześniej wspominałam, zaśnięcie w okolicznościach takich, jak te było mało możliwe. W końcu nam się to udało, ale nie wiem, jak długo spaliśmy, kiedy nagle rozległy się głośne wrzaski, które wyrwały nas ze snów. Wybiegliśmy szybko z namiotu i zobaczyliśmy wówczas coś przerażającego. Dwa namioty stały w płomieniach, a ludzie wrzeszczeli ze strachu, biegając na wszystkie strony.
- Sereno, co się dzieje? - spytał Max, który wybiegł za nią - O ja cię! No, to te Pyroary tym razem nieźle narozrabiały.
- Oj tak... Narozrabiały i to nieźle.
Chwilę później dało się słyszeć kilka strzałów. Kątem oka dostrzegłem Rogera McFarne’a i Spencera Hale’a, jak raz za razem strzelają ze strzelb w jakieś dziwne, tajemnicze kształty biegające po całym obozie. Gdy się im przyjrzałam, to zrozumiałam, dlaczego są one tak straszne i budzą w sercach strach. Były to bowiem dwie, mieniące się na zielono niczym jakieś dusze potępione lwie postacie, z ogromnymi grzywami i czerwonymi ślepiami, które również świeciły w ciemności.
- To Demon i Mrok - powiedziała Alexa, kiedy podeszła do mnie.
- Trzeba je zatrzymać! - zawołałam.
Nie było to jednak proste, ponieważ pożar szalał na całego, a z kolei miejscowi zamiast go gasić woleli uciekać, gdzie pieprz rośnie i mieli w nosie pomaganie nam. Musieliśmy więc szybko wypuścić nasze Pokemony Mudkip Maxa z miejsca zaczął gasić pożar, a dwa wodne stworki należące do Molly skoczyły im w sukurs. Ja zaś posłałam do walki Gengara i panią Butterfree (którą na szczęście zabrałam przed wyruszeniem w tę podróż), aby spróbowały one zatrzymać oba potwory. Niestety, okazało się to być trudniejsze niż przypuszczałam, gdyż Demon i Mrok bez trudu unikały ich ataków i skakały na robotników, raniących ich zębami i pazurami, po czym doskakiwały do kolejnych ofiar. Pani Butterfree próbowała posypać ich usypiającym proszkiem, ale nie mogła ich dosięgnąć. W końcu udało się jej jednego dosięgnąć, lecz stało się coś, czego nie przewidziałam. Mianowicie Pyroar zamiast zasnąć, zaryczał tylko groźnie na motyla i skoczył na niego. Niestety, dosięgnął panią Butterfree i powalił ją ziemię, po czym wziął zamach łapą, aby ją zabić. W ostatniej chwili Gengar odrzucił go Ciemną Kulą. Lew zaryczał groźnie i uskoczył na bok przed kolejnymi ciosami, wracając do dzieła destrukcji.
- O Boże! Co za zamieszanie! - zawołał Allan Jones, podbiegając do mnie ze strzelbą w dłoni - Te bydlaki za szybko biegają! Trudno je trafić!
- Do tego panika nie ułatwia nam zadania - dodałam.
- Spróbuję je jakoś załatwić, Sereno! - krzyknął Allan i ruszył biegiem w kierunku atakujących stworów.
Sama nie wiedziałam, co mam robić. Max z Bonnie i Alexą dyrygowali akcją gaszenia pożaru, z kolei ja sama stałam jak osłupiała czując, że z nerwów serce mi zaraz wyskoczy z piersi. Dotąd widywałam takie sytuacje jedynie na filmie i nie sądziłam, że może takie coś mieć miejsce naprawdę. Tak czy siak musiałam coś zrobić.
Wtem usłyszałam za sobą krzyk Molly. Obejrzałam się i zobaczyłam ją, jak ucieka przed jednym z Pyroarów. Przerażona ruszyłam biegiem w jej stronę i wypuściłam z pokeballa Panchama.
- Zaatakuj go Kulą Energii! - zawołałam.
Pancham wykonał polecenie i cisnął w niego mocą, jednak nie trafił. Próbował zrobić to kolejny raz, ale znów chybił.
- Allan Jones miał rację. One są za szybkie - powiedziałam sama do siebie.
Pognałam szybko do Molly, która właśnie się potknęła i stanęła oko w oko ze śmiercią. Niewiele myśląc ruszyłam biegiem w jej kierunku, po czym staranowałam bokiem lwa, kiedy ten siedząc na niej zamachnął się na nią łapą. Pokemon zaryczał wściekle i spojrzał na mnie tak, że przeszły mnie ciarki. Te jego świecące, czerwone oczy były straszne.
- Pancham! Kula Energii! - zawołałam.
Mój Pokemon strzelił, ale jego przeciwnik uskoczył, więc pocisk go nie dosięgnął. Chwilę później ja leżałam na ziemi i zobaczyłam wielką, lwią łapę podnoszącą się nad moją twarzą.
Wtem padł strzał. Pyroar zaryczał wściekle i uskoczył na bok. Szybko się podniosłam i powoli przyczołgałam się do Molly, która ze strachu miała dreszcze.
- Spokojnie, Molly. Spokojnie. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz - powiedziałam, obejmując ją mocno do siebie.
Spojrzałam za siebie i zauważyłam biegnącego do mnie Jacka Huntera z rewolwerem w dłoni.
- Wszystko w porządku? Nie jesteście ranne? - zapytał przejęty.
- Nie... Dzięki, Jack - odpowiedziałam mu.
- Nie ma za co. W końcu jesteśmy jedną drużyną.
Poczułam wówczas wielki żal do siebie, że uważałam go za zwykłego chwalipiętę, który tylko w gębie jest mocny. Jak widać w walce również i dzięki temu jeszcze żyjemy ja i Molly.
Tymczasem powoli pożar został ugaszony, a oba Pyroary zniknęły w buszu.
- Za nimi! Szybko! - krzyknął głośno Jack Hunter, ruszając biegiem w kierunku miejsca, z którego one zniknęły.
Niewiele myśląc pognałam za nim, aby go wesprzeć. Prawdę mówiąc nie bardzo wiedziałam, co niby mogłabym zrobić, jednak mimo wszystko wolałam, żeby biedak nie musiał biegać po dżungli samemu. Dość szybko go dogoniłam i popatrzyłam na niego, pytając:
- Gdzie one są?
- Nie wiem... Zniknęli gdzieś w buszu - odpowiedział.
Rozejrzeliśmy się dookoła i nagle zauważyłam coś równie strasznego, co poprzedni widok, jeśli nie bardziej. Trąciłam lekko Jacka i ten spojrzał razem ze mną w kierunku tego widoku.
Dostrzegliśmy wtedy przed sobą niewielkie wzgórze, a na nim stały Demon i Mrok, ale tym razem były o wiele spokojniejsze i łagodniejsze. Przy nich stała zaś jakaś wysoka kobieta ubrana na czarno. Nie widziałam jej twarz, jednak blask księżyca oświetlał jej postać na tyle mocno, abym mogła stwierdzić, że jest ona szczupła, ma włosy upięte w kok, a jej dłonie powoli głaskały oba upiory po łbie.
Nie wiedzieliśmy, co mamy powiedzieć, gdy wtem tajemnicza kobieta spojrzała w naszym kierunku, zachichotała w podły sposób, który był dość głośny - na tyle głośny, że mogliśmy go usłyszeć. Brzmiał niczym śmiech wiedźmy w jakimś starym filmie. Potem wzięła ona do ręki coś, co cisnęła w naszym kierunku. To coś uderzyło mocno o ziemię i wówczas rozszedł się ogromny dym, gryzący w oczy i gardło. Zaczęliśmy kaszleć i krztusić się, ale dość szybko ów dym się rozszedł i ku naszemu wielkiemu zdumieniu zauważyliśmy, że na wzgórzu nie ma już nikogo. Kobieta oraz dwa Pyroary zniknęły.
- Kto to był? - spytałam.
- Nie wiem, jednak szczerze mówiąc wolałbym, aby to nie była żadna starożytna bogini - odpowiedział Jack Hunter.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Zadowolona z siebie siedziałam w gabinecie miejscowej oficer Jenny w stopniu inspektora, która to słuchała mnie bardzo uważnie. Początkowo chyba nie do końca mi dowiedziała, kiedy jednak pokazałam jej kamerkę ojca i zawarte na niej nagranie, to zmieniła zdanie.
- Nieźle... - powiedziała - A więc jednak... Czyżbyśmy wreszcie mieli tych drani w garści?
- Ojciec uważa, że tak, ale nie ma całkowitej pewności - odparłam na to wesoło - Prócz tego moi dwaj przyjaciele chodzą za nim i kiedy tylko ci kolesie hurtownicy zakończą swoje sprawy i odejdą, to wtedy pójdą za nimi, aby ich pilnować.
- A czemu? - spytała Jenny - Nie mogłaś zostawić mnie tę sprawę?
- Mogłam, ale nie mam pewności, czy zanim się weźmie do pracy, to ich już dawno nie będzie. Lepiej, żeby ktoś czuwał od początku do samego końca.
Jenny zachichotała zadziornie i powiedziała:
- No proszę... Mądrala się znalazła. Ale niech ci będzie. Wyślę zaraz kilku swoich ludzi, aby obserwowali tych ludzi. A przy okazji... Czy adres, który pada w tym nagraniu, jest na pewno adresem tego miejsca, w którym ma dojść do transakcji?
- Mam nadzieję, że tak.
- Co to znaczy „masz nadzieję“?
- To, że przecież nie było mnie tam i mogę tylko przypuszczać, że to jest prawdziwy adres.
Jenny była niezbyt zachwycona tym wszystkim, ale stwierdziła, że nie ma co i musi ona zaraz wysłać kilku ludzi, aby pilnowali to mieszkanie, w którym ma mieć miejsce transakcja. Mnie zaś kazała powrócić do mojego pokoju w Centrum Pokemon i czekać tam na jakieś wiadomości. Oczywiście niezbyt mi się taki pomysł podobał, ale mimo wszystko jakoś nie miałam ochoty odmawiać jej tego, a poza tym przecież już obiecałam ojcu, że poza dostarczeniem filmiku na policję nie zrobię w tej sprawie nic więcej, tylko powrócę do Centrum i będę tam spokojnie siedziała. Zasmucona poszłam do siebie mając nadzieję, że Clemont i Kenny mnie nie zawiodą. Jedynie mój wierny Piplup dotrzymywał mi towarzystwa i pomagał mi jakoś znieść te okropne oczekiwania.
Ja nie wiem, jak długo na nich czekałam, ale w końcu się oni zjawili. Byli obaj bardzo zadowoleni.
- Mówię ci, policja tutaj działa sprawniej niż myśleliśmy - powiedział Kenny wesoło - My śledziliśmy tych drani, ale policja także to zrobiła. A prócz tego, kiedy tylko zjawili się oni na miejscu, odczekali chwilę i potem wparowali do środka i wywlekli ich wszystkich w kajdankach.
- To prawda - potwierdził Clemont - Mówię ci, miło było popatrzeć na to wszystko.
- A więc aresztowali hurtowników - powiedziałam zadowolona - Mam tylko nadzieję, że nie pospieszyli się zbytnio.
- Ja również mam taką nadzieję. Ale cóż... Nie mieliśmy na to żadnego wpływu - odpowiedział mi Kenny - Tak czy siak wiemy już, kto kupował te narkotyki.
- Tak? A kto taki?
- To jest pan Zuker.
- Zuker? Ten cukiernik?
Jego słodycze były bardzo znane z tego, że są po prostu przepyszne i ludzie je uwielbiali. Kilka razy je próbowałam i bardzo mi one smakowały. Czyżby dodawał do swoich słodyczy narkotyki, aby były one uzależniające i zmuszały ludzi do kupowania ich w większej ilości?
- Tak, właśnie tak - mówił dalej Clemont - To ten słynny cukiernik. Policja zaczekała jakiś czas przed jego sklepem, chyba go obserwowała i czekała na coś. Chyba posłali za nimi jakieś Pokemony, które zinfiltrowały cały budynek i dopiero potem policja wkroczyła do środka, po czym zaraz aresztowała tych drani.
- To ciekawe - uśmiechnęłam się - Mam tylko nadzieję, że będą mogli zamknąć całą szajkę.
- Ja również - dodał Clemont - Bardzo mnie smuci ta sprawa. Czy aby nie za szybko to wszystko idzie?
- Moim zdaniem nie - odpowiedział na to Kenny - Policja po prostu nie wiedziała, kim są ci ludzie i gdzie mają oni swoich agentów. Nie mieli do nich dojścia.
- Podobno wysłali jakiegoś agenta, żeby ich zinfiltrował od środka - przypomniałam - Ale nie znam szczegółów. Tata nic na ten temat nie mówił.
- Być może nie spotkał tego człowieka - powiedział Clemont, po czym dodał przerażonym tonem: - Ale być może... Wolę nawet nie myśleć, co tego agenta mogło spotkać.
Pomyślałam to samo, więc westchnęłam zasmucona i dodałam:
- Och! Żeby tylko wszystko było z nim w porządku. Oby nic mu się nie stało. I żeby tacie się nic nie stało. Nie ma co... Wcześniejsze nasze sprawy nie były aż tak groźne, jak ta. Nie dziwię mu się, że się o nas boi. Tylko, co będzie, jeśli jemu coś się stanie?

***


Na szczęście ojcu nic się nie stało. Tata był cały i zdrowy, a agent tej bandy, który przybył razem z nim do Sinnoh, w niczym się nie zorientował. Ponieważ mój tata, zgodnie ze swoim zadaniem miał asystować tylko przy jednej operacji wyjmowania narkotyków z brzuchów Pokemonów, to nie miał on możliwości być przy innych, które miały miejsce niemalże w tym samym czasie w innych miastach. Ojciec asystował z tym agentem tylko przy jednym takim przypadku. Przy innych, które (jak już mówiłam) miały miejsce w tym samym czasie, ale w różnych miastach, nie miał możliwości dokonać tego. Zresztą nie należało do jego zadań. Zamiast tego po prostu wraz z owym agentem jechał do owych miast, po czym oglądał on towar i asystował przy pracach hurtowników. Policja zaś zostawała o wszystkim powiadamiana i przystępowała do obserwacji ludzi. Tym razem jednak nie aresztowali ich wszystkich, ponieważ inne Jenny nie były na szczęście w tak gorącej wodzie kąpane, jak jej koleżanka, która aresztowała Zukera i jego ludzi. Pozostali hurtownicy zostali aresztowani, ale dopiero wtedy, kiedy mój ojciec oraz jego wspólnik popłynęli z powrotem do Alto Mare. Baliśmy się, że zbyt szybkie aresztowanie Zukera może poważnie zaszkodzić całej sprawie. Baliśmy się, że taka sprawa nie uszła bez echa i być może agent towarzyszący ojcu odkrył wszystko, a co wtedy? Z pewnością skojarzy fakty i uzna, że aresztowania zaczęły się razem z pojawieniem się mego ojca i co wtedy? Wolałam nie myśleć.
Jednak moje obawy okazały się zbędne, ponieważ dzień po wyjeździe do Alto Mare ojciec zadzwonił do mnie z domu Lorenza i Bianki i oznajmił mi wesołym tonem:
- Kochanie, mamy spokój z tą bandą.
- Spokój?! - spytałam zachwycona - Ale czy na pewno?
- Oczywiście, na pewno - uśmiechnął się do mnie wesoło mój tata - Mamy święty spokój od nich. Wczoraj ich aresztowali. Co prawda dranie zorientowali się, że jestem wtyką, ale na szczęście wśród nich był policyjny agent i z jego pomocą załatwiłem ich. Potem przyjechała miejscowa oficer Jenny, aresztowała wszystkich i presto! Dranie mają załatwione miejsce w celi i czekają na proces.
Ucieszyło mnie to, ale bardzo uważnie przysłuchiwałam się temu, w jaki sposób do mnie mówi. Bałam się, czy aby nie mówi tego wszystkiego pod wpływem przymusu w postaci pistoletu czy też noża przyłożonego do pleców albo jakiegoś szantażu. Nic jednak na to nie wskazywało, dlatego ostatecznie poczułam, że ojciec mówi to wszystko najzupełniej szczerze i powiedziałam:
- Cieszę się, tato. To już niedługo powinni wypuścić Zoey.
- Jeśli ją wypuszczą, to chętnie do was przyjadę.
- A może my przyjedziemy do ciebie?
- Do Alto Mare? W sumie to czemu nie? Bianka i Lorenzo bardzo chcą was zobaczyć, ale nie śmią prosić.
- He he he... Bianka nie śmie prosić? Chyba raczej Lorenzo, bo ona to ma zawsze śmiałość mówić to, co myśli.
Porozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, a potem ojciec powiedział, że mamy dać mu znać, kiedy przyjedziemy i będzie na nas czekał. Potem ja wróciłam do moich przyjaciół i pojechałam z nimi do Twinleaf. Tam zaś już wieść o aresztowaniu prawdziwych handlarzy narkotyków dotarła i co za tym idzie, agent policji w Sinnoh przekazał swoim przełożonym, że wszyscy aresztowani trenerzy są niewinni, dlatego też musiano ich wypuścić. Jenny z Twinleaf właśnie otrzymała telefonicznie wiadomość o tym, gdy my do niej przyszliśmy.
- Oficer Jenny... Mamy ważną sprawę - powiedziałam.
- Domyślam się, jaką - odparła policjantka, odkładając powoli telefon na widełki - Właśnie dostałam wiadomość od mojego szefa. Otóż cały ten przeklęty gang został zamknięty i wiemy, że ani Zoey, ani inni aresztowani trenerzy do niego nie należą. Cóż... Właśnie miałam wydać polecenie, żeby wypuścić waszą przyjaciółkę. Wy pewnie w tej samej sprawie, prawda?
- Tak, dokładnie tak - zaśmiałam się - Więc jak? Wypuścisz ją?
- A jak ci się wydaje? Muszę - odpowiedziała policjantka.
Zadowolona uśmiechnęłam się do Jenny, ale ta wcale nie wyglądała na zachwyconą tym, że od początku to ja miałam rację. Wezwała tylko jednego z policjantów i kazała mu przyprowadzić Zoey. Nasza przyjaciółka zjawiła się tam chwilę potem bardzo zadowolona.
- Pani mnie wzywała? - spytała Zoey.
Jenny wstała od biurka i wygłosiła na szybko przygotowaną mowę, w której próbowała wyjaśnić swojej dawnej aresztantce, że bardzo jej przykro z powodu tego, iż musiała ją aresztować, że to było wyłącznie wywołane procedurami itd, że wcale tego nie chciała, że naprawdę nigdy nie wierzyła w jej winę, ale musiała ją przymknąć itp. brednie. Zoey patrzyła na nią z ironią w oczach, a gdy płomienna przemowa policjantki dobiegła końca, to powiedziała:
- Ja tam wcale pamiętliwa nie jestem, ale prawdę mówiąc wolałbym jak najszybciej opuścić to miejsce.
- Naturalnie. Jesteś wolna i możesz iść. Tylko proszę, nie miej do mnie żalu - mówiła dalej Jenny.
- Żalu nie mam, więc spokojnie. Ale wolę już iść.
Jenny powiedziała, że nie ma nic przeciwko temu, abyśmy już poszli, ale ja przed wyjściem postanowiłam jej dokuczyć.
- Przy okazji... Chyba coś mi obiecałaś, prawda? - spytałam.
- Tak? A co takiego?
Podeszłam do Jenny, zdjęłam jej z głowy czapkę i rzuciłam:
- Obiecałaś, że zjesz swoją czapkę, jeżeli Zoey okaże się niewinna. No i cóż... Okazała się być niewinna. A zatem proszę... Smacznego. Chcesz do tego sosu?
Jenny złapała wściekła swoją czapkę i zawołała:
- Spadaj, Dawn! I lepiej mnie nie drażnij, bo zaraz sama pójdziesz do paki!
Objęłam mocno Piplupa i rzekłam:
- Widzisz, Piplup? Niektórzy to zrobią wszystko, żeby tylko nie musieć spłacać długów.
Następnie zaśmialiśmy się wszyscy i wyszliśmy z gabinetu policjantki.


C.D.N.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...