piątek, 12 stycznia 2018

Przygoda 098 cz. II

Przygoda XCVIII

Miasto w chmurach cz. II


Polecieliśmy w kierunku latającego miasta osadzonego na dysku pełni najgorszych obaw. Nie wiedzieliśmy bowiem, dokąd właściwie zmierzamy i co na nas tam czeka. Jedno było jednak całkowicie pewne - to nie było nic dobrego, lecz pomimo tej wiedzy nie mogliśmy się wycofać, bo przecież Clemont liczył na nas i musieliśmy go ratować, tak samo jak to zrobiliśmy wtedy na Wyspach Oranżowych, gdy porwał go Lawrence III, aby z jego pomocą odbudować swoją maszynę do łapania Lugii. Coś czuliśmy, że tym razem sprawa ma się o wiele gorzej, co tylko jeszcze bardziej zachęcało nas do działania.
Nasi porywacze wraz z naszym przyjacielem wylądowali na ziemi na powierzchni dysku i zeskoczyli z Salamance’a, a następnie ściągnęli z jego grzbietu Clemonta, który przerażony dopytywał się porywaczy, czego oni od niego chcą.
- Dowiesz się tego na miejscu - odpowiedział mu jeden z porywaczy - A teraz idziemy.
- Nigdzie nie idziecie! - krzyknął do nich Ash, gdy podchodziliśmy do lądowania.
Mój chłopak jak zwykle w takich sytuacjach miał wiele energii, która pchała go do szybkiego i sprawnego działania. Tym razem też miał jej aż w nadmiarze, dlatego nie czekając, aż Pidgeot bezpiecznie wyląduje na ziemi, zwinnie zeskoczył z jego grzbietu, wylądował na powierzchni lądu, po czym wyrwał szpadę i wymierzył ją w kierunku napastników.
- Puśćcie mojego przyjaciela, bo inaczej posiekam was na kawałki!
Napastnicy zachichotali podle i złapali za pistolety maszynowe, które mieli zarzucone na plecach i wymierzyli je w Asha, jednak Pikachu poraził ich prądem, powalając na ziemię oraz paraliżując.
- Ash! Jak mnie znalazłeś?! - zawołał zdumiony Clemont.
- Wystarczyło lecieć za wami - odpowiedział mój chłopak, podbiegając wesoło do niego - Jesteś cały?
- Tak, jestem cały i zdrowy, ale nie rozumiem, po co oni mnie porwali - rzekł Clemont.
- Później sobie o tym pogadamy - rzuciła Misty - Lećmy stąd i to jak najszybciej.
- Stać!
Chwilę później przed nami pojawili się ludzie podobni do tych, którzy porwali Clemonta. Ubrani oni byli w czarne stroje, a w ręku mieli pistolety maszynowe wymierzone w naszym kierunku. Wszyscy stanęliśmy w pozycji bojowej, jednak wiedzieliśmy, że nie mamy większych szans, bo przecież zanim nasze Pokemony uderzą w nich swoimi mocami, to oni pociągną za spusty i zostanie z nas sito. Sytuacja wyglądała więc nie najlepiej.
- Zaczekajcie, moi państwo - odezwał się jakiś człowiek, wychodząc z tłumu napastników.
Był on ubrany tak samo, jak pozostali, ale był starszy od nich, a jego włosy oraz zarost były barwy miedzi, natomiast oczy jasno-brązowe. Twarz miał ozdobioną kilkoma zmarszczkami, ale zdecydowanie nie był on starym człowiekiem. U jego lewego boku wisiała szpada, a przy prawym widniała kabura z pistoletem.
- Nie możemy was stąd wypuścić, moi państwo - rzekł mężczyzna - To byłoby nam bardzo nie na rękę, gdybyście tak po prostu sobie stąd odeszli. W końcu nie po to włożyliśmy tyle wysiłku w to, aby sprowadzić tutaj waszego przyjaciela.
- Sprowadzić? Dobre sobie! Przecież wy go porwaliście! - zawołała Misty oburzonym tonem.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał bojowo Pikachu.
- Nazywaj to sobie jak chcesz - odpowiedział jej mężczyzna spokojnie, choć ironicznie - Sprawa jest o wiele bardziej złożona niż myślisz, panno. Musieliśmy sprowadzić waszego przyjaciela tutaj. Taki dostaliśmy rozkaz.
- Rozkaz? - spytałam.
- Czyj rozkaz? - dodał Brock.
- Naszego króla Edgara - odparł na to mężczyzna - Bardzo chce on mieć tutaj, w swoich naukowych szeregach dobrego wynalazcę.
- Naukowych szeregach? - spytał Clemont, któremu nagle oczy aż się zaświeciły na dźwięk tych dwóch słów.
Rudy facet wyraźnie to zauważył, ponieważ uśmiechnął się delikatnie i powiedział wesoło:
- Tak, właśnie tak. W naszej ojczyźnie bardzo cenimy sobie naukę, a każdy z nas interesuje się konkretnymi dziedzinami nauki. Myślę więc, że wasz przyjaciel znajdzie tutaj wielu ciekawych rozmówców.
- Wow! - westchnął Clemont coraz bardziej zachwycony.
Nas jednak ten koleś nie zdołał ugłaskać tak, jak to zrobił z naszym przyjacielem, czego bynajmniej nie zamierzaliśmy ukrywać.
- Dobrze, dobrze... Mowa trwa - rzuciłam złośliwym tonem - To nie zmienia faktu, że porwaliście naszego przyjaciela.
- I właściwie to skąd wiedzieliście, że on jest wynalazcą? - spytał Ash, wciąż trzymając w dłoni szpadę.
- Dobre pytanie - uśmiechnął się do nas rudzielec - Ale odpowiedź na nie jest bardzo prosta. Bo widzicie... Szukaliśmy na polecenie króla Edgara wynalazcy, aby nam pomógł w rozwiązaniu naszego małego problemu.
- Małego problemu? - spytał Clemont.
- Tak... No i niechcący podsłuchaliśmy wczoraj waszą rozmowę, z której wynikało, że wasz przyjaciel to wynalazca. Więc cóż... Musieliśmy go tutaj sprowadzić.
- A czy nie można było go poprosić grzecznie o pomoc? - spytała złośliwym tonem Misty, biorąc się rękami pod boki.
- A gdybyśmy wam powiedzieli, że potrzebujemy waszej pomocy w mieście, które wisi w powietrzu na wielkim dysku, to co byście powiedzieli?
- Że wam nieźle odbiło - odpowiedziała Misty.
- No i sami widzicie - uśmiechnął się ironicznie mężczyzna - Dlatego właśnie musieliśmy dopuścić się tego porwania. Nie sprawiło nam to wcale przyjemności, ale cóż... Niekiedy trudno zachować dobre maniery, a już zwłaszcza wtedy, kiedy sprawa jest najwyższej wagi i wymaga stosowania nawet bardzo nieprzyjemnych metod. Cóż... Cel uświęca środki, jak mawiał wielki pisarz Machiavelli.
- To dość pokrętny sposób myślenia - rzuciła rudowłosa.
- Być może, ale zawsze przynosi skutek.
- Ale jakby tak wszyscy myśleli, to...
- Dość! - zawołał Ash gniewnym tonem - Wasze motywacje mogą być jak najbardziej szlachetne, lecz mimo wszystko metody waszego działania pozostawiają wiele do życzenia.
- Metody metodami, jednak skoro to dla dobra nauki... - rzekł Clemont, który wyglądał na przekonanego tymi argumentami.
- Dla dobra nauki czy nie, porwanie jest porwaniem - zauważyłam poirytowana nagłą zmianą jego nastawienia.
- No właśnie! Wasz król powinien się dowiedzieć o tym, jakie macie metody działania! - dodał Brock.
- Chyba, że je pochwala - mruknęła Misty - Czemu bym się wcale nie dziwiła.
- Spokojnie, tylko bez takiego czarnowidztwa - powiedziałam do niej po cichu.
- Czarnowidztwa?! Przecież oni go porwali i grozili nam bronią!
- Tak i dalej mają tę broń, więc lepiej ich nie drażnij, bo ja tam nie chcę być przerobiona na sito.
- Cykor.
- Odezwała się odważna.
- Cicho być! - warknął na nas Ash, po czym spojrzał on na rudzielca, mówiąc do niego: - Skoro waszemu królowi tak bardzo zależy na naszym przyjacielu, to wobec tego chętnie sobie z nim porozmawiamy i dowiemy się nieco więcej na ten temat, bo bardzo mnie on interesuje.
- Nas wszystkich on interesuje - powiedział Clemont z uśmiechem na twarzy - A zwłaszcza to, jaki macie tutaj problem.
- Doskonale - uśmiechnął się do nas rudzielec - A zatem możecie z nim porozmawiać. Z całą pewnością Jego Wysokość bardzo chętnie udzieli wam audiencji i porozmawia z wami.
- A my z nim - rzuciła Misty złowrogim tonem.

***


Tajemniczy faceci w czerni (jak to złośliwie nazywałam tych ludzi w myślach) zaprowadzili nas do wielkiego pałacu, który znajdował się przy jednym z dwóch końców miasta. Po drodze mijaliśmy całkiem eleganckie domy, z których wychodzili ludzie wraz ze swoimi Pokemonami, aby na nas popatrzeć. Wyraźnie nasza obecność tutaj ich zaintrygowała i trudno się temu dziwić, bo przecież byliśmy w tym miejscu nowi, a nowość zawsze intryguje, zwłaszcza, jeśli chodzi o ludzi.
Nie zwracaliśmy na nich większej uwagi, ponieważ cała ta sprawa była naprawdę absorbująca i zarazem niepokojąca do tego stopnia, że nawet gdyby to miasto było opustoszałe, to i tak nie zwrócilibyśmy na to większej uwagi, bo za bardzo nas interesowała osoba króla Edgara i jego niezwykła chęć sprowadzenia tutaj Clemonta. Była ona co najmniej dziwna, żeby nie powiedzieć „niepokojąca“. Ash uważał dokładnie tak samo, bo schował co prawda szpadę do pochwy, ale mimo wszystko miał rękę na rękojeści, aby w razie czego szybko ją wydobyć i przystąpić do walki.
- Ash, mam jakieś złe przeczucia - powiedziałam cicho na ucho memu ukochanemu.
- Nie dziwię ci się... Ja również je mam - odparł cicho Ash, aby nikt inny nas nie usłyszał - Miej oczy szeroko otwarte, uszy zaś nastawione na najmniejsze dźwięki wokół nas. Ja będę miał także.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
- Ty także, Pikachu - dodał Ash, patrząc na Pokemona - Bądźcie oboje czujni, kochani.
- A co z resztą naszej kompanii? Też ma być czujna?
- Moim zdaniem ona już jest czujna. Od pierwszej chwili, gdy tylko tu przybyliśmy.
- Poważnie? Clemont nie wygląda na zbyt czujnego.
- Bo jest zaabsorbowany czymś innym niż czuwanie. Tak czy inaczej bądźmy wszyscy ostrożni, a w razie czego wiejemy stąd tak szybko, jak wiatr wieje przez pola.
Uśmiechnęłam się lekko i spojrzałam przed siebie. Byliśmy właśnie przez bramą pałacu, gdzie stało kilku ludzi noszących takie same stroje, co nasza obstawa. Kiedy tylko zauważyli oni rudzielca, zasalutowali mu i nie zadając żadnych pytań wpuścili nas do środka, stając przy tym na baczność. Wywnioskowałam z tego, że ruda ta przechera, która nas tutaj sprowadziła, musi być chyba jakąś ważną figurą w tym pałacu. Podzieliłam się swoimi spostrzeżeniami z Ashem, który uśmiechnął się delikatnie i rzekł do mnie:
- Moim zdaniem to jest miejscowa straż czy ochrona... A ten rudzielec to pewnie ich szef.
- To by miało sens. Tylko ciekawi mnie, czy ich król wie o tym, jakie oni stosują metody działania.
- Jeśli mam być szczery, to moim zdaniem ten król należy do takich ludzi, których nie obchodzą metody działania, a jedynie ciekawi ich to, jaki jest tego skutek, a jeżeli skutek zgadza się z ich planami, to mają w nosie resztę szczegółów.
- Mam nadzieję, że się mylisz.
- Ja również mam taką nadzieję, bo inaczej może być trudną osobą w negocjacjach.
Szliśmy powoli przez korytarze pałacu, który wręcz bił w oczy swoim blaskiem i przepychem. Widać było wyraźnie, że mieszka w nim ktoś z klasą, kto lubi się otaczać pięknymi przedmiotami, a prócz tego jeszcze chce czuć, że jest kimś przez duże K. Ponieważ mieliśmy już do czynienia z pałacami, to widok tego budynku zarówno od zewnątrz, jak i od wewnątrz nie zrobił na nas zbyt wielkiego wrażenia, chociaż oczywiście widzieliśmy jego piękno, które było aż nadto widoczne.
- Ciekawi mnie, czy ten facet ma jakieś kompleksy - rzekł nagle Brock, rozglądając się dookoła.
- Dlaczego? - spytałam zaintrygowana jego słowami.
- Bo jeżeli ktoś otacza się takim przepychem, to albo jest próżny, albo też po prostu ma kompleksy, które leczy w ten sposób.
Uśmiechnęłam się delikatnie, słysząc takie wyjaśnienie. Było całkiem zabawne, choć możliwe, że miało dużo na rzeczy.
- Lepiej darujcie sobie takie uwagi, kiedy już staniecie przed obliczem Jego Wysokości - rzekł rudzielec wyraźnie niezadowolony z takiego rodzaju komentarzy.
- A kiedy przed nim wreszcie staniemy? - zapytała Misty.
- Już przed nim stoicie! - odparł nasz rozmówca, otwierając nam drzwi do kolejnej sali.
Weszliśmy niej i zauważyliśmy tam siedzącego na złotym krześle starszego pana z białą brodą, siwymi włosami i szarymi oczami, ubranego w elegancki, czarny strój. Był on otoczony grupką ludzi, którzy właśnie mu coś tłumaczyli, ale człowiek ten uciszył ich nagle ruchem ręki, ponieważ zauważył, jak wchodzimy do środka.
- Witaj, Erick! Miło cię znowu widzieć! - zawołał uradowany starszy pan, schodząc z krzesła i podchodząc do nas - Czy spełniłeś moje życzenie? Sprowadziłeś pana Meyera?
- Tak, Wasza Królewska Mość. Oto on! - odpowiedział mu oficjalnym tonem rudzielec, pokazując zadowolony na Clemonta.
Nasz przyjaciel ukłonił się królowi i rzekł:
- Wasza Królewska Mość... To jest dla mnie prawdziwy zaszczyt być zaproszonym przez Waszą Wysokość do jego pałacu, choć muszę przyznać, że metody, jakimi mnie tu sprowadzono zdecydowanie nie były przyjemne.
- Oni go po prostu porwali, grożąc nam przy tym bronią! - zawołała Misty oburzonym tonem.
Król spojrzał na nią, a potem na całą resztę naszej kompani, po czym zapytał:
- A kim są ci dobrzy ludzie?
- To są przyjaciele pana Meyera - wyjaśnił rudzielec, który to (jak się właśnie dowiedzieliśmy) miał na imię Erick - Przybyli oni tutaj na swoich Pokemonach, aby go odbić. Najwidoczniej pomyśleli, że chcemy zrobić ich przyjacielowi krzywdę.
- Tak?! A niby co innego twoim zdaniem mieliśmy sobie pomyśleć, co?! - wrzasnęła na niego Misty - Groziliście nam bronią! Chcieliście nas zabić, jeśli spróbujemy go bronić!


- Zapewniam panienkę, że nikomu nie zrobilibyśmy krzywdy - odparł Erick - Musieliśmy tylko być przekonujący.
- Aha... A ta broń to tylko dla dekoracji, co?!
- Nie... Broń nosimy zawsze jedynie po to, aby z jej pomocą usuwać ewentualne przeszkody, których nie możemy usunąć inaczej, jak tylko w taki sposób.
- Tak?! A gdybyśmy stawili wam opór i to poważny, to użylibyście jej przeciwko nam?!
- Droga panno - odezwał się nagle król Edgar - Zapewniam panią, że moi ludzie mieli polecenie nikogo nie krzywdzić podczas wykonywania powierzonego im przeze mnie zadania i nigdy nie posunęliby się za daleko.
- Odnieśliśmy inne wrażenie - powiedziałam.
Władca latającego miasta uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Rozumiem pani zaniepokojenie, ale naprawdę mogę panią zapewnić, że nigdy nic ani pani, ani pani przyjaciołom z naszej strony nie groziło.
- Chciałabym panu wierzyć, ale niestety fakty mówią same za siebie.
- To prawda - zgodził się ze mną Ash - Nie mamy powodu, aby ufać ludziom Waszej Wysokości, zwłaszcza po tym, co się stało. Dlatego właśnie przybyliśmy tutaj, aby uratować naszego przyjaciela. Skąd niby mieliśmy wiedzieć, że ani przez chwilę nic mu nie groziło?
- To zrozumiałe i bardzo mi miło, że dzięki temu mogę was poznać - odrzekł na to z uśmiechem na twarzy król Edgar - Obawiam się jednak, że nie poznałem jeszcze państwa godności. Czy można o nie poprosić?
- Ależ naturalnie - odrzekł na to Ash, nie zaszczycając jednak króla uśmiechem - Ja jestem Ash Ketchum, Mistrz Pokemonów Ligi Kalos oraz prywatny detektyw. To jest moja dziewczyna, Serena Evans, a to są nasi przyjaciele: Brock Wandstorf i Misty Macroft, a także Pikachu, mój wierny druh w każdej sprawie.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
Edgar uśmiechnął się do niego przyjaźnie i pogłaskał go powoli po głowie. Pokemon zasyczał jednak gniewnie i wskoczył na ramię Asha, jakby pieszczoty tego człowieka nie sprawiły mu wcale przyjemności, a wręcz go nawet przestraszyły. Ash rzecz jasna od razu to dostrzegł, ponieważ zapytał z niepokojem:
- Wszystko w porządku, stary?
Pokemon zapiszczał smętnie i nic więcej nie wyjaśnił w tej sprawie. Być może sam nie do końca rozumiał tego, co go właśnie spotkało.
- No dobrze, moi drodzy... Skoro formalnościom stało się już zadość, możemy przejść śmiało do wyjaśnienia wam powodu, dla którego to wasz przyjaciel został tutaj sprowadzony.
- Słuchamy więc z ogromną uwagą - mruknęła Misty, krzyżując ręce na piersiach.
Król nie przejął się w ogóle jej złośliwym tonem, gdyż klasnął tylko lekko w ręce i rzekł:
- Widzicie, moi drodzy... W Lapucie... To jest, w moim królestwie...
- A! Więc ono nazywa się Laputa? - spytałam.
Nazwa ta oczywiście na myśl przywiodła mnie oraz Ashowi „Podróże Guliwera“ i trzecią wyprawę głównego bohatera tej książki do nieznanych mu światów.
- Nie inaczej - odpowiedział mi król - Nazywa się ono Laputa, Miasto Nauki. Jest to miejsce, gdzie wszyscy ludzie cenią sobie naukę w każdym jej aspekcie. Niestety, w sprawie wynalazków mamy poważne problemy.
- Jaki, jeśli wolno wiedzieć? - spytał Clemont.
- Bo widzicie... Laputa niegdyś słynęła z naprawdę wielu wspaniałych i wybitnych wynalazków, ale cóż... Pewnego dnia nasi wynalazcy, skuszeni wizją zarobienia wielkich zysków na swoich dziełach, opuścili nas, aby w waszym świecie zbić fortunę. A kiedy już to zrobili, to nigdy już tutaj nie powrócili. W krótkim czasie straciliśmy wszystkich wynalazców, których to pochłonęła chciwość na dobra doczesne, jakie bez trudu zdobywają oni w waszym świecie, jednak nie potępiam ich... Tutaj jedynie tworzyli dla naszej społeczności i bez większych widoków na jakiś poważny zysk, tam zaś mają wszystko, o czym zawsze marzyli.
- Ale z pewnością zostawili swoich następców, prawda? - zasugerował Brock.
Król Edgar pokręcił przecząco głową.
- Niestety... Nie zostawili ich. To znaczy niektórzy zostawili, ale i oni opuścili nasze szeregi, a wynalazki, które nam pozostały z czasem zaczęły się psuć, a my nie umiemy ich naprawić, a potrzebujemy ich bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Gdybyśmy tylko mogli wykształcić klasę nowych wynalazców, byłoby cudownie, ale niestety to niemożliwe, skoro wciąż nie mamy naszych geniuszy.
Clemont uśmiechnął się od ucha do ucha.
- A więc to dlatego pan mnie tutaj sprowadził - bardziej stwierdził niż zapytał - Potrzebujecie ludzi, aby naprawili wasze maszyny.
- Dokładnie - pokiwał lekko głową król - Mamy bardzo wiele marzeń i planów, ale nie zrealizujemy ich bez maszyn.
- Mogę zobaczyć te maszyny?
- Oczywiście. Zapraszam serdecznie.
Król objął delikatnie ramieniem naszego przyjaciela i spojrzał na nas:
- A państwa zapraszam w gościnę do nas. Mój pałac jest do waszej dyspozycji.
Nagle Erick podszedł do władcy i szepnął mu coś na ucho. Ten nagle się zmieszał i dodał:
- Chociaż tak właściwie, to przypomniałem sobie, że sale gościnne w większości są w remoncie, więc siedzieć tam jest raczej trudno, a co dopiero nocować. Dlatego lepiej będzie, jeżeli przenocujecie gdzie indziej. Najlepiej u pani Ingi Muller. To bardzo sympatyczna kobieta, wdowa po jednym z najlepszych naukowców, jacy kiedykolwiek żyli w Lapucie. Bardzo chętnie przyjmuje gości, więc chętnie was przyjmie. Jestem tego pewien.
Jego nagła zmiana decyzji bardzo nas zaniepokoiła, podobnie jak chęć zabrania gdzieś Clemonta bez nas, jednak postanowiliśmy robić dobrą minę do złej gry i wyraziliśmy zgodę na tę dość osobliwą propozycję.
- Opowiem wam wszystko, jak już się spotkamy! - zawołał Clemont, gdy już odchodził z władcą, który wciąż go po przyjacielsku obejmował.
- Pozwólcie za mną - rzekł Erick usłużnym tonem, delikatnie się nam kłaniając.

***


Szef ochrony pałacu królewskiego zaprowadził nas do domu, w którym mieliśmy nocować. Ledwie zapukał do drzwi, a otworzył nam Mister Mime z malującym się na jego twarzy wielkim zdziwieniem.
- O! No proszę! - zawołał Ash - Tutejsza gospodyni również ma Mister Mime’a!
Uśmiechnął się wesoło na wspomnienie osoby, która była nam obojgu bardzo bliska i też ma takiego Pokemona.
- Witaj, Mime - powiedział uroczystym tonem Erick - Czy twoja pani jest w domu?
Pokemon pokiwał lekko głową na znak, że tak, po czym wprowadził nas do środka. Poprowadził nas do jednego z pokoi, gdzie siedział mały, czarnowłosy chłopiec o brązowych oczach, bawiący się wesoło z Rattata. Był tym tak zajęty, że nawet nie zwrócił na nas uwagi. Minęliśmy go więc bez słowa, po czym podeszliśmy do innych drzwi, do których to Mister Mime zapukał, lekko przy tym piszcząc.
- Wejdź, Mime! - usłyszeliśmy czyiś głos.
Pokemon otworzył drzwi i wszedł razem z nami do środka. Wówczas ujrzeliśmy pokój, w którym to znajdowało się kilka regałów zapełnionymi książkami, a także sporych rozmiarów biurko, przy którym siedziała kobieta około czterdziestoparoletnia, o brązowych oczach oraz czarnych włosach, ubrana w beżową bluzkę i zieloną spódnicę. Siedziała nad jakąś książkę, której lektura wyraźnie ją wciągnęła. Na nosie miała ona osadzone okulary. Kobieta powoli podniosła głowę w górę i spostrzegła nas. Była przy tym lekko zdziwiona, choć nie aż tak bardzo, jakbym się tego spodziewała.
- O! Kapitan Erick - powiedziała z lekkim uśmiechem na twarzy - Miło mi pana widzieć. Widzę, że przyprowadził pan gości.
- Tak, to są goście samego króla - wyjaśnił szef ochrony pałacu - Są oni przyjaciółmi wynalazcy, którego sprowadziłem dzisiaj do Laputy.
- Sprowadził pan? Skąd? Ze świata na dole?
- A tak, pani Muller. Zresztą z innego miejsca byśmy go nie ściągnęli. W Lapucie już nie ma przecież wynalazców. Ale po co ja pani to mówię? Przecież wszyscy wiemy, jak ta sytuacja wygląda.
Pani Muller popatrzyła smutnym wzrokiem w stronę Ericka i pokiwała delikatnie głową w sposób potakujący.
- Tak, to prawda. Ale to teraz bez znaczenia. Czemu przyprowadził pan do mnie tych ludzi?
- Król życzy sobie, aby ich pani ugościła.
- Poważnie? A czemu sam tego nie zrobi?
- Remontujemy pałac i nie możemy udostępnić gościnnych pokoi dla gości, ponieważ wciąż nie są gotowe. Poza tym hałas pracujących ludzi też przeszkadza gościom.
- Rozumiem. A dlaczego właśnie do mnie?
- A dlaczego nie?
Kobieta rozłożyła lekko ręce i uśmiechnęła się smutno.
- Doskonale. A zatem zapraszam państwa na herbatę lub też na coś mocniejszego.
- Herbata będzie w sam raz - rzekł Brock w imieniu nas wszystkich, ale żadne z nas nie zamierzało sprzeczać się z jego decyzją, gdyż ostatecznie alkohol nie był nam przyjazny i woleliśmy go nie pić.
- Ja jednak sobie daruję. Mam służbę i muszę już wracać - powiedział Erick, poprawiając sobie beret na głowie - Tak czy inaczej proszę w imieniu króla i swoim, aby pani zabawiła gości. Zresztą na pewno pani to potrafi. W końcu jest pani nauczycielką, a nauczyciele umieją z pewnością przykuć uwagę słuchaczy.
- Tak... Zwykle umieją - burknęła ponuro kobieta.
Erick uśmiechnął się do niej delikatnie, po czym lekko się nam ukłonił i odszedł w swoją stronę.
- Państwo pozwolą - powiedziała po chwili pani Muller, zdejmując z nosa okulary - Przygotuję państwu herbaty i kanapek.
- Nie musi pani się tak kłopotać, pani Muller - rzekł na to Ash.
- Inga, drogi młodzieńcze... Panią Muller jestem dla ludzi mi obcych. A ci, którzy są u mnie w gościnie, nie są obcy. Poza tym nie lubię, gdy młodzi ludzie mówią do mnie per „pani“. Czuję się wtedy taka stara.
- Rozumiem cię - uśmiechnął się do niej Ash - A więc nie musisz się kłopotać, Ingo.
- To nie jest kłopot, w każdym razie nie dla mnie - powiedziała na to kobieta - Mam nadzieję, że będzie wam się tutaj dobrze żyło, choć prawdę mówiąc, to jest dość smutny dom.
- Dlaczego? - spytałam.
- Ponieważ jest w nim za wiele wspomnień, które już nigdy nie wrócą - odpowiedziała pani Muller, kierując swoje kroki do kuchni.
Poszliśmy za nią i bardzo uważnie się jej przyglądaliśmy. Kobieta wykonywała powoli swe ruchy, jakby z niczym się nie spieszyła. Wydawało się, że jest jednocześnie zadowolona z naszego towarzystwa, jak i nim nieco znużona. Zapytała tylko o nasze imiona, ale poza tym nie okazała większego zainteresowania naszymi osobami.
- Może pani... może ci pomogę? - spytała Misty.
- Właśnie... Możemy ci pomóc - dodał Brock.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
- Nie, dziękuję - odparła kobieta, kręcąc przecząco głową - Nie trzeba. Do pomocy mam Mister Mime’a, a moi goście nigdy mi nie usługują.
- Ja bym to nie nazwał usługiwaniem, a raczej byciem uprzejmymi - stwierdził wesoło Brock.
- Nazywaj to sobie, jak chcesz - stwierdziła sucho Inga Muller, wciąż zachowując ponurą twarz.
Następnie zaparzyła herbatę, a milczenie ogarnęło nas wszystkich. W końcu Ash postanowił przerwać je i znowu poczuć się detektywem, dlatego zapytał:
- Podobno to miejsce nazywa się Laputa. Czy to prawda?
- Tak, to prawda - odpowiedziała mu Inga - Tak samo, jak to miasto z powieści Jonathana Swifta. Legenda mówi, że ten pisarz kiedyś tutaj trafił i stworzył własną wersję Laputy w swej najsłynniejszej powieści. Oczywiście to tylko legenda.
- Erick mówi, że byłaś nauczycielką.
- Tak, byłam nią, ale po śmierci męża rzuciłam zawód. Mam po mężu dożywotnią rentę przyznawaną mi przez króla za specjalne zasługi na polu nauki i z tego żyję.
- Czego uczyłaś?
- Historii.
- O! To bardzo ciekawe... Wobec tego na pewno znasz historię Laputy, prawda?
- Prawda. Znam ją bardzo dobrze i fascynuje mnie ten temat.
- Powiedz mi więc, proszę... Czy może utrzymujecie relacje z naszym światem? Znaczy... To chyba dobre określenie, prawda? Nasz świat...
- Tak, to dobrze słowo. I tak, z waszym światem Laputa utrzymywała swego czasu kontakt.
- Utrzymywała? To znaczy, że teraz już tego nie robi?
- Nie.
- Dlaczego?
- Po prostu nie mamy jak. Wynalazcy już dawno od nas odeszli, zaś maszyny latające przestały działać, a my nie umiemy ich naprawić.
- To trochę dziwne, bo podobno wszyscy tutaj interesują się nauką.
- Tak, interesują się nią, jednak jeśli dla ciebie słowo „nauka“ to jest synonim słowa „technika“, to twoja wiedza musi być bardzo kiepska, mój chłopcze. Zwłaszcza z języka angielskiego.
Muszę tutaj wyjaśnić, że podczas pobytu na Lapucie rozmawialiśmy po angielsku, bo takim właśnie językiem porozumiewali się tutejsi ludzie.


- Wybacz, nie chciałem cię urazić... Po prostu ten fakt bardzo mnie dziwi i tyle - rzekł przepraszającym tonem Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał smętnie Pikachu.
- Mnie także to niepokoi, ale tak po prostu jest - rzekła Inga i dodała przepraszającym tonem: - Wybacz mi... Nie chcę cię pouczać. Ja po prostu tak mam. Stary nawyk. Zanim wyszłam za Heinricha, to byłam nauczycielką angielskiego w podstawówce, a potem wyrobiłam sobie fakultet z historii i przerzuciłam się na ten kierunek. Poprawianie kogoś, kto się nie wyraża tak, jak należy, to jest mój nawyk. Tak samo, jak twoim jest zapewne masowanie sobie podróbka, gdy się zamyślasz.
Ash, który właśnie masował sobie palcami podróbek, zachichotał lekko i przestał to robić.
- Twój mąż był ci bardzo bliski, prawda? - spytałam.
- Tak - odparła Inga - Bliższy bardziej niż ktokolwiek inny tutaj. Nie licząc naszego syna.
Po tych słowach powoli wzięła z kredensu szklankę, ale upuściła ją na podłogę. Pochyliła się nad nią i zaczęła ją zbierać.
- Pomogę ci! - zawołał Ash i pochylił się nad szkłem.
- Zostaw, nie trzeba - odpowiedziała mu załamanym głosem Inga.
- To moja wina... Nie chciałem... Chcę jakoś to naprawić...
- Mówię ci, ZOSTAW TO! - wrzasnęła na niego Inga.
Jednocześnie skaleczyła się dłonią o szkło. Z ręki poleciała jej stróżka krwi. Kobieta wstała i oparła się o blat.
- Przepraszam... Przepraszam was... Pewne wspomnienia są zbyt silne, aby o nich zapomnieć. I żeby nie bolały.
- Teraz za to boli cię ręka - rzekł Brock, oglądając jej dłoń - Masz tutaj apteczkę?
- Tak, w łazience.
Brock poszedł do łazienki do apteczki, po czym powoli opatrzył jej dłoń. Kobieta podziękowała i uśmiechnęła się delikatnie.
- Dziękuję. I przepraszam za mój wybuch. Po prostu... Pewne sprawy są dla mnie zbyt bolesne.
- Nie musisz o nich mówić, jeśli nie chcesz - powiedziałam.
- Tak, a wy zapytacie mnie o to innym razem, bo ciekawość nie da wam spokoju - odparła Inga - Powiem wam, ale zapewniam was, że ta opowieść was nie ucieszy.
Do kuchni wszedł Mister Mime, który powoli przygotował herbatę, a potem zamiótł kawałki szkła i wyrzucił je do śmierci. Potem wraz ze swoją panią powoli zaniosła herbatę i kanapki (które przez ten czas Inga nam uszykowała) do salonu, gdzie usiedliśmy sobie. Na dywanie bawił się cały czas ten sam chłopiec, którego widzieliśmy wchodząc do domu. Miał on na sobie białą koszulkę i niebieskie spodenki, zaś jego Rattata biegał wokół niego i piszczał lekko, rozbawiając w ten sposób swego trenera.
- To jest mój synek, Kurt - powiedziała Inga widząc, iż wpatrujemy się w chłopczyka - Moja jedyna pociecha w życiu, odkąd straciłam męża.
- A co się stało? - zapytałam zaintrygowana.
- Pięć lat temu mój drogi mąż opuścił Laputę wraz ze swoim wiernym przyjacielem, pewnym naukowcem. Szukał dla nas lekarstwa.
- Jakiego lekarstwa? - spytał Brock.
- Lekarstwa na chorobę, która dręczyła całe nasze miasto i dalej dręczy.
Widząc nasz lęk dodała szybko:
- Spokojnie, to nie jest jakaś choroba fizyczna i nie jest zaraźliwa. Ja w sumie mówię na to „choroba“, bo nosi to znamiona chorób.
- Rozumiem - powiedział Ash - I co? Twój mąż znalazł lekarstwo?
- Nie. Zaginął wraz ze swym przyjacielem, gdy próbował je znaleźć. Obaj zaginęli i już ich nikt nigdy nie widział. Mówią, że szukał on leku na terenie Wysp Oranżowych i tam właśnie zaginął. Nie wiem jednak, czy to prawda.
- Ile lat ma twój synek? - spytała Misty.
- Jedenaście - padła odpowiedź - Ale prawdę mówiąc mentalnie ma on nieco mniej, choć prawdę mówiąc nie dziwię mu się. Sama cierpiąc na to, na co on musi cierpieć pewnie sama bym zdziecinniała do reszty. To jest chyba jedyne lekarstwo na wytrzymanie tego, co się tutaj dzieje.
- A co dolega twojemu synkowi?
- Jest głuchoniemy. Nie może mówić, a prócz tego brakuje mu słuchu.
Załamanym wzrokiem spojrzała na chłopca, który uśmiechnął się do niej bardzo czule, a potem pokazał jej na migi „Kocham cię, mamo“, a ona odpowiedziała mu w tym samym języku „Ja ciebie też, skarbie“. Przyznam, że to była naprawdę wzruszająca scena. Byłam nią bardzo zachwycona zwłaszcza, iż dawno nie widziałam takiej miłości w oczach matki patrzącej na dziecko, pomijając oczywiście uczucia Delii do Asha, która kocha nad życie swego syna i to z wzajemnością. Oboje zresztą zawsze byli sobie bardzo bliscy, co trwa do dzisiaj.
- Biedny chłopiec - powiedziałam przygnębiona.
- Pewnie, że biedny - odparła smutno Inga - Jednak bez względu na to wszystko, co go spotkało, bardzo go kocham. Jestem jego matką i kocham go bezwarunkowo.
- Nie każda matka umie się na to zdobyć - rzekłam smutnym tonem - Zwłaszcza, jeśli jej dziecko ma taki... mały defekt.
- Mały defekt - mruknęła smutno kobieta, kiwając lekko głową - Ale w sumie masz rację. Można by to tak nazwać. Dla mnie jednak to nie jest ani defekt, ani też choroba. Po prostu mój synek został okrutnie pokrzywdzony przez los.
- Los bywa niekiedy podły - odparł Ash ponuro - Coś o tym wiem.
- Wierzę ci, ale co mam zrobić? To moje jedyne dziecko. Kocham je nad życie, chociaż jego rówieśnicy bywają wobec niego okrutni, a wszelkie rozmowy z ich rodzicami na nic się nie zdały.
- Czemu nie opuścisz Laputy, skoro tak wam tu źle? - spytałam.
- Nie mam jak. Poza tym, nawet gdybym mogła, to nigdy nie porzucę tego miejsca. Jest mi ono bliskie przez wzgląd na męża, choć jednocześnie z tego też powodu działa na mnie czasami boleśnie.
- Dlaczego? - spytała Misty.
- Ponieważ przypomina mi mojego męża. Sami zobaczcie.
To mówiąc kobieta wstała od stołu, podeszła powoli do półki, zdjęła z niej zdjęcie w ramce i pokazała je nam. Na zdjęciu widać było Ingę wraz z synkiem i jakimś mężczyzną, która bardzo przypominał Kurta, ale w starszej wersji, choć równie uroczej i sympatycznej.
- To jest właśnie mój mąż - rzekła po chwili Inga - Ładny, prawda?
- Nawet bardzo - odpowiedziałam jej - I na serio zaginął?
- Tak. Nikt do teraz nie może znaleźć jego ciała, że już nie wspomnę o samolocie, którym przyleciał na Ziemię wraz ze swym kolegą. Po prostu przepadł jak kamień w wodę.
- A więc nie masz żadnej pewności, że on zginął, prawda? - zauważył Ash - Przecież równie dobrze może on żyć.
- Tak? I co jeszcze? Może stracił pamięć i dlatego właśnie nie powrócił do swojej rodziny, bo nawet nie wie, kim jest?


Kobieta uśmiechnęła się ironicznie i dodała:
- Piękna teoria, naprawdę piękna, ale niestety nie ma najmniejszych szans na bycie prawdziwą. Takie rzeczy dzieją się tylko w książkach oraz w filmach. W prawdziwym życiu nie mają one prawa bytu.
Przez chwilę milczeliśmy, a Kurt przybiegł do mamy, która to czule go przytuliła i pocałowała w czoło. Pokazywali sobie coś jeszcze na migi, a chłopiec wrócił do zabawy ze swoim Rattatą, zaś jego matka mówiła:
- Jest niesamowicie podobny do ojca, dlatego czasami, gdy patrzę na niego, to bardzo cierpię, bo przypomina mi się mój biedny mąż. Ale muszę jakoś żyć. Nie jest to łatwe, ale tak trzeba. Wiem, że on by tego chciał. No i ja tego chcę. Poza tym chcę być dobrą matką dla mego dziecka, a uwierzcie mi, wychowywanie głuchoniemego chłopca nie jest wcale takie proste.
- Możemy jedynie to sobie wyobrazić - powiedział smutno Brock - Ale chyba sobie radzisz, prawda?
- Owszem, radzę sobie w miarę moich skromnych możliwości. Kocham mojego synka, ale boli mnie bardzo to, że rówieśnicy raczej nie traktują go dobrze, a wręcz traktują go z góry. Paskudne bachory. Bo one są zdrowe, to wolno im się znęcać nad innymi, którym zdrowie szwankuje. Tak właśnie uważają, wredne kreatury.
- Czyli, że Kurt nie chodzi do szkoły? - spytał Brock.
- Nie. Uczę go w domu. Jak dotąd nikt tutaj nie wprowadził szkół dla dzieci specjalnej troski... Czy jak tam się to nazywa w waszym świecie.
Ash uznał, że on musi coś powiedzieć, dlatego rzekł:
- Nie jest źle. Kurt sobie całkiem dobrze radzi.
- Pewnie dlatego, że nic nie słyszy i praktycznie niewiele rozumie z tego, co się wokół niego dzieje - odparła Inga - Choć uczę go czytać z ruchu warg. To bardzo pomaga, wiecie o tym?
- Domyślam się - uśmiechnął się Ash - Ja się nauczyłem migowego, aby móc rozmawiać z pewną moją przyjaciółką, która jest niemową. No i przy okazji mogę też swobodnie dyskutować z Pikachu.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Inga uśmiechnęła się delikatnie do Asha i powiedziała:
- Widzisz, Ash... Bycie „innym“ wcale nie oznacza braku przyjaciół... Znaczy nie powinno oznaczać, bo tutaj właśnie to oznacza. Wszyscy ludzie w Lapucie cierpią na jakąś znieczulicę. Nauka zdaje im się rekompensować brak serca czy też empatii. No, ale to tylko pozory, zapewniam was. Tak naprawdę ci, co się obnoszą ze swoją podłą obojętnością na ludzką krzywdę najwięcej cierpią, jednak udają twardzieli, ponieważ uważają, że tylko tak przetrwają ciężkie chwile.
- A czemu to robią? Czy tutaj ludzie cierpią? - spytała Misty.
- Kochanie... Wszędzie na świecie ktoś cierpi. Tak już jest zbudowany ten świat. Jedni są szczęśliwi, inni cierpią. Taka kolej rzeczy.
- No, niby tak, ale czy tutaj ktoś szczególnie cierpi?
- Tak... Przede wszystkim ludzie, którym krewni i bliscy zniknęli w tajemniczych okolicznościach.
Ash i Pikachu zaintrygowani tymi słowami spojrzeli na Ingę uważnie czekając na dalsze wyjaśnienia.
- W jaki sposób oni zniknęli? - spytał Ash.
- Wszyscy tak samo. Znikali w nocy, bez słowa wyjaśnienia i już nigdy nie wrócili. I tak przez kilka ładnych lat się dzieje. Co miesiąc ktoś tutaj znika.
- Czyli, że to się stało tutaj normą?! - zawołała przerażona Misty.
- Tak...
- A co król na to? - zapytałam.
- Obiecał zająć się tą sprawą, ale jego starania nie osiągnęły sukcesu.
- Mówisz takim tonem, jakbyś uważała, że on to robi celowo - rzekł Brock, patrząc na Ingę uważnie.
Pani Muller uśmiechnęła się delikatnie i odparła:
- O naszym królu krąży wiele dziwnych opinii. Mówią o nim, że jest nieśmiertelny i zawarł pakt z diabłem, który go chroni.
- A co ty o nim sądzisz? - zapytał Ash.
- Ja uważam, że król Edgar nie zapewni nikomu w Lapucie ochrony. Dlatego też radzę wam osobiście, abyście opuścili to miasto i nigdy więcej tu nie wracali.
- Czemu ty tego nie zrobisz? - spytałam - Nie boisz się o Kurta?
- Boję się, ale mówiłam wam, nie mam jak uciec z Laputy, a poza tym sami wiecie, jakie mam uczucia względem tego miejsca. Ale gdybym ich nawet nie miała, to brak mi możliwości opuszczenia tego miejsca. Król ma tylko kilka Pokemonów latających zdolnych unieść na swoim grzbiecie człowieka i nie użyczy ich nikomu poza swoimi ludźmi, a maszyny latające są zepsute. Więc nawet, gdybym tego chciała, to nie mogłabym uciec. Poza tym, dokąd ja ucieknę? Do waszego świata, gdzie jeszcze bardziej gardzą takimi, jak Kurt? Pomyślcie tylko. Skoro tutaj mają go za nic, to co dopiero w waszym świecie, gdzie bycie „innym“ to jest zbrodnia, dla której ludzie nigdy nie znali litości?
Trudno nam było odeprzeć ten zarzut lub mu zaprzeczyć, dlatego też Ash nic nie powiedział.
- No nic... Nie będę wam tu biadolić o sobie. Przygotuję wam pokoje do spania.
Następnie powoli podeszła do progu, jednak nim przez niego przeszła, odwróciła się i spojrzała na nas, mówiąc:
- Nie ufajcie królowi Edgarowi i lepiej opuśćcie Laputę, póki jeszcze możecie to zrobić.
To mówiąc wyszła zostawiając nas samych i pogrążonych we własnych myślach, które krążyły wokół tego, o czym przed chwilą nasza gospodyni nam powiedziała.

***


Clemont nie wrócił do domu na noc. Tylko zadzwonił z informacją, że zostaje w pałacu, żeby od rana móc zająć się naprawą kolejnych środków transportu.
- Dzisiaj naprawiłem trzy. Ich uszkodzenia nie były wcale tak poważne, jakby się mogło wydawać - mówił do nas wręcz podnieconym głosem - Widać, że brakuje im tutaj wynalazców. Są tutaj co prawda całkiem dobrzy mechanicy, ale niestety... Jakoś nie mogą oni sami dać sobie rady z tymi uszkodzeniami.
- Ciekawe, że tego nie umieli, skoro nie są one tak poważne, jak się wydają - ironizowała Misty.
Clemont najwyraźniej nie dostrzegł złośliwości w jej głosie, ponieważ rzekł tylko:
- Wiesz, może źle się wyraziłem, ale one nie były takie skomplikowane dla dobrego wynalazcy. Dla mechanika zaś mogą być bardzo trudne.
- Jakie to ciekawe - burknęłam - Może powiesz nam, kiedy zamierzasz zakończyć swoją pomoc?
- Kiedy już wszystko będzie gotowe, ale to może potrwać co najmniej kilka dni - odpowiedział nam nasz przyjaciel - Wciąż nie wiem, jakie to uszkodzenia mają inne pojazdy. Sprawa więc może się nieco przeciągnąć.
Ja i Misty zrobiliśmy załamane, a wręcz złe miny, gdyż cała ta sprawa przestawała się nam coraz bardziej podobać, a zwłaszcza po słowach, jakie usłyszeliśmy od Ingi. Bynajmniej nie byłyśmy z tego powodu zachwycone. Ash i Brock także, choć bardziej panowali nad emocjami niż my.
- Rozumiem... Jednak byłoby nam bardzo miło, gdybyś uwinął się jak najszybciej - powiedziałam do Clemonta - Naprawdę to miejsce emanuje jakąś złą energią. Jest tu coś, co mnie niepokoi i nie tylko mnie.
- Właśnie - dodał Ash, podchodząc bliżej ekranu telefonu - Im szybciej opuścimy to miejsce, tym lepiej dla nas wszystkich.
- Ja to wszystko rozumiem, ale wy też spróbujcie zrozumieć mnie - odparł nasz przyjaciel wynalazca - Przecież nie mogę zostawić tych ludzi w potrzebie. Ostatecznie przecież to jest mottem naszej drużyny... Pomaganie innym w potrzebie, prawda?
- No, w sumie to racja - zgodził się z nim Ash, jednak z taką lekką niepewnością - Mimo wszystko należy zachować zdrowy rozsądek i nie dać się wykorzystywać.
- Słucham? Że niby ja się daję wykorzystywać? - parsknął śmiechem Clemont, któremu najwyraźniej taka myśl nawet nie przyszła do głowy - Ja naprawdę nie rozumiem, jak mogłeś o czymś takim pomyśleć, Ash.
- Wiesz, stary... Czy mimo wszystko nie wydaje ci się to dziwne, że wszyscy wynalazcy opuścili tę krainę i nie tutaj żadnego, który by umiał naprawić ich maszyny?
Clemont pomyślał przez chwilę, po czym odpowiedział:
- Może to wszystko brzmi nieco dziwnie, ale przecież już nie takie rzeczy widzieliśmy na tym świecie, prawda?
- W sumie to racja - zgodził się z nim Ash - Ale mimo wszystko lepiej będzie, jeśli wszyscy opuścimy Laputę i to jak najszybciej.
- Zgadzam się - pokiwała głową Misty - To miejsce ani trochę mi się nie podoba.
- Mnie nawet się podoba, ale czuć w nim coś, co budzi mój niepokój - powiedział na to Brock śmiertelnie poważnym tonem - Dlatego podzielam zdaniem Asha. Im szybciej opuścimy to miejsce, tym lepiej dla nas.
- Rozumiem was, ale wiecie chyba doskonale, że wynalazcy nie wolno poganiać, podobnie chyba ma się sprawa z detektywami, prawda? - odparł Clemont z delikatnym uśmiechem na twarzy.
Jego uśmiech tylko mnie zirytował, bo on najwyraźniej dawał nam do zrozumienia, że jego zdaniem zbyt poważnie traktujemy całą tę sprawę, a nie powinniśmy tego robić. No cóż... Skoro on tak uważał, to trudno, jednak jeszcze się przekona, w jak wielkim tkwi błędzie, pomyślałam sobie, choć w duchu miałam nadzieję, że być może to właśnie on ma rację, zaś Ash i my wszyscy szukamy jedynie dziury w całym. Niestety, to wszystko, co tutaj widzieliśmy połączone z ostrzeżeniami ze strony Ingi Muller zdecydowanie napawało nas niepokojem i nie umieliśmy myśleć o niczym innym, jak tylko o tym.
- Zgoda, niech ci będzie, że wynalazcy nie należy poganiać, ale bądź gotowy na to, aby jak najszybciej opuścić to miejsce, a właściwie w każdej chwili bądź na to gotowy - powiedział w końcu Ash - I pamiętaj o tym, aby mieć się na baczności.
- Wy także - odparł na to Clemont i zakończył połączenie życząc nam dobrej nocy.
- Słyszeliście go? - prychnęła z wyraźną kpiną w głosie Misty - „Wy także“. Mądrala jeden. On chyba już nigdy nie nabierze rozumu.
- Moim zdaniem oceniasz go zbyt surowo - powiedział Ash do swojej najstarszej przyjaciółki - Jeśli chodzi o mnie, to przecież dobrze wiesz, że nieraz zachowywałem się o wiele bardziej nierozsądnie niż on. Poza tym tak naprawdę nic nie wiemy o królu Edgarze. Nasza gospodyni mówi nam o nim niemiłe rzeczy, ale skąd my w ogóle wiemy, że to prawda? A może ta kobieta kłamie? Może oczernia króla z jakiegoś nieznanego nam powodu?
- Być może, jednak naprawdę to wszystko są tylko nasze domysły - stwierdziła ponuro Misty - Nie wiemy nic i w tym jest największy problem, bo przecież powinniśmy to wiedzieć.
- Ale nie dowiemy się tego zbyt wcześnie, jeśli w ogóle - rzekł na to Brock - Jednak nie możemy nikogo potępiać tylko na podstawie pogłosek, jakie usłyszeliśmy od kilku osób.
- W sumie, to tylko od jednej osoby - sprostowałam.
- Nieważne, od ilu osób. Ważne, że je słyszeliśmy - stwierdził Ash - Dlatego też właśnie powinniśmy w miarę możliwości być ostrożni i nikomu tu zbytnio nie ufać. No i dowiedzmy się, czy te historie Ingi o zaginionych ludziach są prawdziwe. Być może ta kobieta kłamie, bo ma uraz do króla i chce celowo nas nastawić przeciwko niemu.
- Szczerze? Sam nie wierzysz w tę teorię - burknęła rudowłosa.
Mój chłopak parsknął śmiechem.
- Szczerze? Masz rację, że w nią nie wierzę, ale musimy być ostrożni zarówno wobec króla, jak i wobec Ingi. Ostatecznie nic o nich nie wiemy.
- Tak, to prawda - zgodził się z nim Brock - Ale chyba warto byłoby się czegoś dowiedzieć, tylko w jaki sposób?
Detektyw z Alabastii uśmiechnął się delikatnie.
- No nie! Znam dobrze tę minę! - zawołała Misty - Dobrze wiem, co ona oznacza. Masz już jakiś pomysł, prawda?
- A i owszem - zaśmiał się Ash.
- I z pewnością ten pomysł mi się nie spodoba, prawda?
- Tak przypuszczam.
- Ale nie odpuścisz go sobie, cokolwiek bym nie powiedziała, co nie?
- Dokładnie tak.
Misty załamana rozłożyła ręce załamana i spojrzała na mnie.
- Jak ty to wytrzymujesz, Sereno?
- Sama nie wiem - odpowiedziałam jej dowcipnym tonem - Chyba po prostu już do tego przywykłam.


C.D.N.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...