Miasto w chmurach cz. IV
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn:
Nie mieliśmy wciąż wiadomości od mojego brata poza jedną wysłaną nam raz przez Butterfree - wiadomość, że mój chłopak żyje i ma się dobrze, a został on uprowadzony jedynie po to, aby pomóc w naprawie jakiś tam pojazdów w pewnym tajemniczym miejscu. Ash z Sereną, Misty i Brockiem wciąż przy nim czuwał, więc wszystko było w porządku. Przynajmniej tak napisał mi mój brat. Prawdę mówiąc nie wiedziałam, czy mam mu wierzyć. Przecież równie dobrze mógł kłamać, abym się niepotrzebnie nie martwiła, ale miałam nadzieję, że tego by nie zrobił. Ostatecznie wolę znać prawdę, choćby najgorszą niż żyć w kłamstwie.
Danny i Anne wciąż tęsknili za Ashem i Sereną i pytali się, kiedy oni wrócą. Zapewniałam ich, że nastąpi to już niedługo, ale sama przy okazji nieźle się zamartwiałam i nie miałam pojęcia, co tak naprawdę się dzieje z moimi przyjaciółmi. Ostatecznie przecież nie miałam żadnej pewności, że wszystko z nimi dobrze, jednak wolałam zachować swoje obawy dla siebie i nie dzielić się nimi z dziećmi, bo tylko bym je niepotrzebnie nastraszyła, a to była ostatnia rzecz, którą chciałam.
Wraz z profesor Ivy i jej asystentkami opiekowałam się dzieciakami, a jednocześnie wyczekiwałam Butterfree z kolejnymi wieściami. Zamiast tego przybyli Brock i Misty na grzbiecie Charizarda. Bardzo ucieszyłam się na ich widok.
- Brock! Misty! - zawołałam, ściskając ich na powitanie - Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że was widzę. A gdzie Ash? Gdzie Serena? No i gdzie jest Clemont? Czemu nie wrócili z wami?
- Musieli zostać jeszcze trochę, ale spokojnie... Niedługo wszyscy do nas wrócą - odpowiedział mi Brock.
Nie powiem, żeby te słowa chociażby w najmniejszym nawet stopniu mnie uspokoiły, bo tak nie jest. Powiedziałabym nawet, że wywołały efekt odwrotny od zamierzonego.
- Oczywiście. Wiesz co, Brock? Takie bajki to ja wciskam wciąż tym biednym dzieciakom, które się niepokoją o Asha.
- A właśnie, co z dziećmi? Czy mają się dobrze? - zapytała Misty.
- Tak, mają się dobrze, ale nie o tym teraz mówimy - powiedziałam do niej niechętnie - Słuchaj, Misty... Masz nietęgą minę. Wiem dobrze, co ona oznacza. Jest źle, prawda?
- Oj tam, zaraz źle - zachichotała nerwowa moja przyjaciółka - Choć przyznaję, że mogłoby być lepiej, ale zaraz źle? Weź nie przesadzaj.
Spojrzałam na nią groźnym wzrokiem, a Misty westchnęła i odparła:
- Dobra, chyba musimy wyznać ci prawdę. Ale z góry mówię, że to nie był mój pomysł. To twój brat sobie to wymyślił.
- Co niby wymyślił? Mów po ludzku!
Misty i Brock opowiedzieli mi wszystko, co się wydarzyło w Lapucie. Ponieważ byliśmy na łące niedaleko domu profesor Ivy, a dzieci z nami nie było (bawiły się one z asystentkami naszej drogiej gospodyni), to mogliśmy swobodnie rozmawiać. Nie będę ukrywać, że bardzo zaniepokoiło mnie to, co usłyszałam od moich przyjaciół.
- Słucham?! I mam rozumieć, że po tym wszystkim zostawiliście ich tam samych?! - zawołałam, gdy już opowieść dobiegła końca.
- Ash sam tego chciał - broniła się Misty.
- Nie mogliśmy przecież go zmusić, żeby zrobił inaczej - dodał Brock.
Zła jak Beedrill popatrzyłam na niego groźnie i zawołałam:
- Zostawiliście tam mojego brata, mojego chłopaka i moją przyjaciółkę samych?! Na pastwę tego całego monstrum, czymkolwiek ono jest?!
- Ale przecież ci mówimy, że Ash sam tego chciał - zauważył dość niepewnym siebie tonem Brock.
- Tak? A gdyby Ash chciał skoczyć z mostu na główkę, też byś mu na to pozwolił?
- Zależy w jakiej sytuacji - zachichotał chłopak, ale widząc, że ten żart wcale mnie rozbawił szybko spoważniał - Przepraszam cię. Ja po prostu... Ja naprawdę jestem równie mocno zaniepokojony, co ty. Ale pamiętaj, że to nie jest pierwszy lepszy gość. To jest nasz Ash! On zawsze daje sobie radę z każdym problemem.
- Obyś miał rację - jęknęłam załamana - A z moim bratem to ja muszę sobie bardzo poważnie porozmawiać, bo drań jeden ciągle się naraża na jakieś niebezpieczeństwo i potem wszyscy musimy się o niego martwić.
- A jak się narażał w twoim towarzystwie, to wszystko było dobrze - mruknęła ironicznie Misty.
- Tak, bo wtedy przynajmniej walczyliśmy ramię w ramię, a teraz co? Nie mogę mu w żaden sposób pomóc.
- Przecież możesz - zauważył Brock - Poszukaj z nami tych informacji, o które on prosi, a wtedy na pewno mu pomożesz.
Uśmiechnęłam się lekko, słysząc te słowa.
- No jasne! Informacje! Jak ja mogłam o tym zapomnieć? Skoro mój brat potrzebuje danych, to z przyjemnością je dla niego zdobędę!
- Oczywiście z naszą drobną pomocą - odezwała się Misty.
- Oczywiście - odpowiedziałam jej, uśmiechając się od ucha do ucha czując, że wszystkim nam wraca dobry humor.
Ale dobry humor dobrym humorem, a przecież mieliśmy zadanie do wykonania. Sherlock Ash na nas liczył, dlatego nie mogliśmy go zawieść. Poszliśmy zatem do profesor Feliny Ivy. Kobieta właśnie wraz ze swoimi asystentkami bawiła się właśnie w morzu wraz z dzieciakami, a jej Gyarados wiózł na grzbiecie Danny’ego i Anne.
- Hej! To Dawn! - zawołał wesoło Dawn, machając mi ręką.
- Razem z Brockiem i Misty! - dodała Anne.
Oboje zaczęli radośnie machać rękami w naszym kierunku, zwracając tym samym uwagę profesor Ivy, która spojrzała na nas i uśmiechnęła się przyjaźnie. Na widok jej osoby w bardzo obcisłym kostiumie kąpielowym Brock poczerwieniał na twarzy i zmieszał się, ponieważ wyraźnie powróciły do niego wspomnienia, których bynajmniej wcale nie chciał przywoływać. Misty widząc jego reakcję, westchnęła tylko i mruknęła:
- Ech, z facetami jak z dziećmi.
Uśmiechnęłam się pobłażliwie, ponieważ wiedziałam doskonale, że jej zachowanie było kolejnym dowodem na to, iż ma od dawna wielką słabość do Brocka, jednak nie myśli wiązać się z nim, gdy ten głupieje na widok tak ładnych kobiet, jak nasza droga gospodyni. Osobiście jednak uważałam, że związek z Misty pomógł Brockowi zwalczyć w sobie tę słabość. Pytanie tylko, czy i on lubi naszą drogą rudzinkę w taki sam sposób, w jaki ona lubi jego?
- Witajcie, kochani - powiedziała profesor Ivy, która powoli podpłynęła bliżej nas na grzbiecie jednego ze swych Pokemonów - Już wróciliście? A czy są tu z wami Ash i Serena?
- Niestety nie, ale prosili nas o zdobycie kilku informacji, dlatego tu przyszliśmy - odpowiedział jej Brock, odzyskując panowie nad sobą.
- Mamy nadzieję, że nam pani pomoże - dodała Misty.
- Poczekajcie, zaraz do was przyjdę!
Jak zapewne Serena to raczyła wyjaśnić w swoich pamiętnikach, dom profesor Ivy znajdował się na skale tuż nad brzegiem morza, dlatego nasza droga uczona miała kawałek drogi, aby wrócić na plażę, a z niej dotrzeć do domu, jednak od czego ma się kilka Pokemonów typu latającego, które to mogą zabrać cię tam, gdzie zechcesz? Pani profesor uważała tak samo, bo złapała się szponów Fearowa, który zabrał ją prosto do nas, a wtedy kobieta zeskoczyła zwinnie na ziemię, po czym zapytała:
- A więc mówcie, o co chodzi.
Brock widząc ją tak blisko siebie i to jeszcze w granatowym kostiumie kąpielowym, tak ciasno przylegającym do jej ciała, poczerwieniał cały na twarzy i nie umiał z siebie słowa wydusić, dlatego też ja musiałam przejąć inicjatywę.
- Chodzi o wydarzenia sprzed sześciu lat. Ash podejrzewa, że w tych okolicach rozbił się w tym czasie samolot z dwoma pasażerami. Obaj byli prawdopodobnie mężczyznami i naukowcami.
- Ash bardzo chce wiedzieć, co się z nimi stało i czy oni żyją, czy też zginęli - dodała Misty.
Profesor Ivy zamyśliła się przez chwilę.
- To, co mówicie coś mi przypomina, ale nie pamiętam za bardzo, co takiego. Chodźcie ze mną! Sprawdzimy to.
Przed pójściem na poszukiwania z nami zwróciła się jeszcze do swoich asystentek, aby zaopiekowały się one bliźniętami pod jej nieobecność, a gdy te obiecały jej to zrobić, to poszła z nami do swego domu, gdzie nawet nie bawiąc się w takie ceregiele jak przebieranie się włączyła laptopa i zaczęła w nim szperać.
- Poszukamy i zaraz się wszystkiego dowiemy - powiedziała, delikatnie przygryzając przy tym wargę.
Brock widząc jej zachowanie lekko westchnął, zaś Misty delikatnie trąciła go ramieniem w bok.
- Weź się w garść - mruknęła cicho tak, aby uczona tego nie usłyszała.
- Dzięki, Misty - odpowiedział jej chłopak.
Pani profesor tymczasem dalej szukała danych, aż w końcu je znalazła.
- Mam! - zawołała i odsunęła się lekko, żeby pokazać nam ekran swego laptopa, na którym widniały już dane w sprawie, która nas interesowała - Zobaczcie sami.
Podsunęliśmy się, aby przyjrzeć się owym informacjom, tymczasem Felina Ivy mówiła dalej:
- Tutaj pisze, że sześć lat temu rozbił się niedaleko stąd, na jednej z sąsiednich wysp samolot z dwoma pasażerami. Jeden z nich zginął, a drugi przeżył, ale stracił pamięć.
- Przeżył? - zapytałam zaintrygowana.
- Ale stracił pamięć? - dodała Misty - No, ale który to? Jak brzmi jego nazwisko?
- W tym właśnie problem, moja droga. Nie mieli przy sobie żadnych dokumentów. Żadnych dowodów tożsamości. Niczego, co mogłoby dowieść władzom, kim oni są.
- A więc to oni! - stwierdził Brock - To muszą być ci, których szukamy. Tylko gdzie obecnie przebywają?
- Jeden z nich na cmentarzu, drugi zaś... - profesor Ivy zaczęła stukać w klawiaturę - Zaraz się tego dowiemy.
Postukała i poszukała, aż w końcu znalazła to, co zamierzała znaleźć.
- Nie mam tu danych na jego temat, ale spokojnie. Widzę, że opiekował się nim mój znajomy lekarz. Tym lepiej. Powinien wiedzieć, gdzie on teraz przebywa.
- To tylko przypuszczenie - zauważyła Misty.
- Ale jedyne, jakie mamy - odparła na to profesor Ivy.
Wiedzieliśmy, że kobieta ma rację, dlatego nic nie mówiliśmy, tylko patrzyliśmy uważnie, jak szuka ona w swoim notebooku telefonu do owego kolegi, po czym znajduje go i dzwoni do niego. Mężczyzna na szczęście był w domu i odebrał telefon. Okazał się on być całkiem młodym i przystojnym człowiekiem o czarnych włosach i jasno-zielonych oczach oraz delikatnym zarostem, który dodawał mu uroku.
- Witaj, Felino! - zawołał wesołym głosem - Miło cię znowu widzieć. Co się stało, że dzwonisz?
- Mamy małą prośbę do ciebie oraz wielką nadzieję, że nam pomożesz - odpowiedziała mu uczona.
- Słucham więc uważnie, moja droga.
- Czy pamiętasz może, jak sześć lat temu opiekowałeś się człowiekiem, który w wyniku katastrofy lotniczej stracił pamięć? Leciał on wraz z jednym kolegą, który niestety zginął.
Lekarz pomyślał przez chwilę i uśmiechnął się.
- Ach tak! No jasne! Pamiętam go! - zawołał wesoło - Nazywaliśmy go w szpitalu Pan X, bo nie wiedzieliśmy praktycznie nic o jego pochodzeniu. Miły człowiek, do tego uczony.
- Skąd wiesz, że uczony, skoro nic o nim nie wiedzieliście?
- To proste. Miał on przy sobie taki swój jakby dziennik, w którym to zapisywał dane naukowe na jakieś tematy oraz swoje własne zapiski.
- Poważnie?
- Tak. Chociaż w sumie chyba bardziej był bajkopisarzem z zacięciem naukowym. To, co tam wypisywał to przypominało historyjki rodem z baśni braci Grimm, jeśli nie lepiej.
- Nie wiesz może, gdzie ten człowiek obecnie przebywa?
- A pewnie, że wiem. Pracuje u mnie.
- U ciebie?
- Tak, w moim szpitalu. Jest on tam portierem. Czy chcesz może z nim porozmawiać?
- Nie tyle ja, co moi przyjaciele. A powiedz mi, czy ma on może dalej przy sobie ten swój dziennik?
- A tak, ma... Niestety nie odzyskał on dzięki niemu wspomnień, choć coś niby zaczął kojarzyć, ledwie go zobaczył, ale wciąż niewiele pamięta. Nie wiem tylko, dlaczego cię on tak interesuje.
- Nie mnie, ale moich przyjaciół, jednak to teraz jest bez znaczenia. Słuchaj, niedługo przyjedziemy odwiedzić tego pana. Chętnie sobie z nim porozmawiamy.
- Nie ma sprawy, chociaż moim zdaniem tracisz tylko czas. On ci nie powie nic ze swoich wspomnień, bo ich po prostu nie pamięta.
- Spokojnie... Być może sobie je przypomni. A nawet jeśli nie, to i tak rozmowa z nim będzie ciekawa.
- Jak uważasz. To kiedy przybędziecie?
- Tak w ciągu kilku godzin.
- Wow! Szybka jesteś!
- Szybka i skuteczna, pamiętaj o tym. A więc widzimy się niedługo. Trzymaj się, Rupert.
- Ty też się trzymaj, Felino. Do zobaczenia.
Po tych słowach lekarz rozłączył się, a uczona spojrzała na nas z uśmiechem na twarzy.
- No, to znaleźliśmy pana X - powiedziała.
Ponieważ pani profesor zapaliła się do pomagania nam, to uznaliśmy, że nie mamy czasu do stracenia i pora ruszać w drogę. Danny i Anne zostali pod opiekę asystentek Ivy, a my na pokładzie prywatnej łodzi pani profesor popłynęliśmy na jedną z sąsiednich wysp, gdzie znajdował się szpital, a w nim cel naszej wyprawy. Gdy tylko przybyliśmy do brzegu i zostawiliśmy łódź na przystani, to z miejsca poszliśmy do miejscowego cmentarza, gdzie przebywał lekarz o imieniu Rupert. Mężczyzna przywitał się z nami bardzo uprzejmie (a szczególnie z panią profesor), po czym powiedział:
- A więc to są ci twoi młodzi przyjaciele, którzy bardzo chcą się czegoś dowiedzieć na temat pana X. To bardzo interesujące. Wiecie co? Wydaje mi się, że kilku z was już gdzieś widziałem.
- Bardzo możliwe. Swego czasu było głośno o naszych wyczynach - powiedziała żartobliwym tonem Misty - Ale to teraz jest bez znaczenia. Czy może nas pan zaprowadzić do pana X? Bo chyba tak go dalej nazywacie?
- Właściwie to już nie - odpowiedział nam na to mężczyzna - Teraz nazywamy go pan Muller.
- Muller?! - zawołali w szoku Brock i Misty.
- A skąd takie nazwisko przyszło wam do głowy? - zapytał Brock.
- Ponieważ takie nazwisko widnieje w jego dzienniku - powiedział na to mężczyzna - Ale być może jest to nazwisko zmyślone. Nie udało nam się bowiem odnaleźć żadnych z jego krewnych. Żaden z Mullerów, na jakich natrafiliśmy, nie zna go i nie wie, kim on jest. Co prawda mogli kłamać, ale nie wydaje mi się, aby tak było.
- A czy ten dziennik na pewno pisał on? - spytałam - Może pisał go ten kolega, który zginął?
- Nie, z pewnością nie - odpowiedział mi lekarz - Gdyby tak było, to charakter pisma by się nie zgadzał, a tak wszystko jest w porządku.
- Porównaliście jego pismo z pismem z dziennika? - zapytał Brock.
- Tak i nie ma wątpliwości... To ten rzekomy pan Muller jest autorem dziennika.
- Dlaczego mówisz „rzekomy“? - spytała profesor Ivy.
- Ponieważ, jak ci już powiedziałem, nie mamy żadnej pewności, że on naprawdę ma tak na nazwisko. Równie dobrze to może być przydomek lub coś w tym stylu. Nie możemy nic założyć na pewno w jego przypadku.
- Rozumiem - kiwnęła głową uczona - Możemy z nim porozmawiać i to najlepiej na osobności?
- Ależ oczywiście, że tak - uśmiechnął się jej rozmówca - Nie widzę przeciwwskazań.
Zostaliśmy więc zaprowadzeni do osobnego pokoju, w którym potem pojawił się pewien wysoki mężczyzna, nieco już łysawy, z delikatną brodą barwy beżowej i takich samych włosach, ale nieco podniszczonych przez siwiznę. Jego oczy były czarne i ciepłe, jednak pełne bólu.
- Słucham, moi drodzy - rzekł spokojnym, choć smutnym tonem - Co was do mnie sprowadza?
- Dzień dobry, panu - powiedziałam - Jestem Dawn, a to Brock, Misty i profesor Ivy. Bardzo chcieliśmy pana poznać.
- Poważnie? A czemu chcieliście mnie poznać? - zapytał spokojnym i zarazem smutnym tonem mężczyzna.
- Ponieważ interesuje nas pana przeszłość - odpowiedziałam - Widzi pan... Być może jest pan człowiekiem, którego od dawna poszukuje rodzina, a pan nic o tym nie wie.
- Bardzo to możliwe, ale niestety nic nie pamiętam ze swej przeszłości. Znaczy coś niecoś tam pamiętam, jednak są to głównie obrazy pozbawione większego sensu.
- A czy pana dziennik nie pomaga panu w odzyskaniu wspomnień? - spytała Misty.
- Więc wiecie i o dzienniku? - uśmiechnął się do nas mężczyzna - Dużo wiecie, naprawdę. Niestety, on mi bardziej zaszkodził niż pomógł.
- Dlaczego? - zdziwił się Brock.
- Ponieważ przywołał w mojej pamięci wiele obrazów, których sensu nie jestem w stanie pojąć. Męczę się z tym wszystkim już od sześciu lat. Naprawdę nie wiem, co mam zrobić, aby uciec od tych obrazów, które mnie dręczą i nie dają mi spokoju.
- Być może nie będzie pan musiał uciekać od nich. Wystarczy tylko, że będzie pan spróbował zaakceptować te obrazy i spróbuje z nimi żyć.
- Spróbuje z nimi żyć... Ech, mój drogi chłopcze... Gdyby to było takie proste... Niestety, nie jest.
- Więc pan nic nie pamięta? - spytała Misty.
- Ze swojej pamięci nic. Tylko, tak jak wam już powiedziałem, obrazy pozbawione większego sensu.
- Rozumiem - rzekłam smętnie - A pana dziennik?
- Interesuje was on? Proszę, możecie go wziąć. Dość miałem już przez niego problemów. Tylko szkodzi zamiast pomagać. Tylko szkodzi.
To mówiąc wyszedł on na chwilę i powrócił po chwili z niewielkim dziennikiem w czarnej okładce.
- Proszę. Może wam się na coś przyda - rzekł, podając nam przedmiot do rąk.
Z uśmiechem na twarzach przyjęli ów dar i życzyliśmy panu Mullerowi powrotu pamięci, po czym wyszliśmy z pokoju.
- Musimy teraz zapoznać się z tym dziennikiem - stwierdziłam - No, ale oczywiście na spokojnie.
- Zgadzam się. Podejrzewam, że jego treść zawiera niezbędne dla nas wskazówki wyjaśniające ostatecznie zagadkę Laputy - rzekł Brock.
- Oby tylko Ashowi to pomogło - dodała Misty.
Chwilę później natknęliśmy się na Ruperta, który uśmiechnął się do nas przyjaźnie.
- I jak? Pomogła wam ta rozmowa? - zapytał.
- Pomogła i nie pomogła - odparła enigmatycznie profesor Ivy - Ale dostaliśmy jego dziennik. Może z niego dowiemy się czegoś ciekawego.
- Wątpię. Opisywał w nim same bajki, chociaż naukowym językiem i muszę przyznać, że rozbudzają one wyobraźnię.
Pożegnaliśmy mężczyznę, po czym wyszliśmy z budynku, aby potem ruszyć w kierunku przystani.
- Dawn! Hej, Dawn! - usłyszałam jakiś zachrypnięty nieco głos, który mnie nawoływał.
Obejrzałam się i zauważyłam stojącego niedaleko Simona Ketchuma, który patrzył na nas uważnie, opierając się przy tym o laskę.
- Dziadek Simon! - zawołałam wesoło, podbiegając do niego - Miło cię znowu widzieć! Co ty tu robisz?
- Przyjechałem na rutynowe badanie serca - odpowiedział starszy pan - A ty z przyjaciółmi znowu prowadzisz jakieś śledztwo?
- Tak, chociaż w sumie to bardziej Ash niż ja. Ja mu tylko pomagam.
- Ale pomagasz w godny pochwały sposób. A właśnie, gdzie twój brat?
- Prowadzi śledztwo w innym miejscu i posłał mnie po informacje.
- Rozumiem. A wasz ojciec?
- Pewnie w Melastii razem ze swoją dziewczyną.
- Aha... No dobrze. Więc jak zobaczysz brata i ojca, to pozdrów ich ode mnie. Ja już muszę iść, bo inaczej ktoś wskoczy w kolejce na moje miejsce, a tego bym sobie nie życzył. Powiedz mi tylko, gdzie się zatrzymałaś?
- Na wyspie Valencia, w domu profesor Ivy.
- Świetnie. Z chęcią was jutro odwiedzę, jeżeli oczywiście znajdziecie dla staruszka trochę wolnego czasu.
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
- Dla ciebie, dziadku? Tyle czasu, ile tylko zapragniesz.
- Doskonale. A więc do zobaczenia, Dawn.
To mówiąc dziadek pogłaskał mnie czule po głowie i odszedł powoli w stronę szpitala.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Opowiedzieliśmy Clemontowi przy najbliższej okazji o tym, co miało miejsce zeszłej w nocy i zapytaliśmy go, czy nie był on może świadkiem jakiegoś podejrzanego wydarzenia.
- Nie, w żadnym razie - odpowiedział nam nasz przyjaciel - Spałem i nie przypominam sobie, aby cokolwiek miało wtedy miejsce.
- Wiesz, wydaje mi się, że to było coś w rodzaju hipnozy, a ludzie, gdy już wyjdą z transu hipnotycznego, to nie pamiętają tego, co robili będąc w transie - powiedział Ash tonem znawcy - Oczywiście mogę się mylić, ale z tego, co wiem, to właśnie tak jest.
- Pika-pika! Pika-chu! - zgodził się z nim Pikachu.
- Być może, ale ja dobrze pamiętam, co robiłam będąc w tym transie - zauważyłam.
- Fakt, to słaby punkt mojej teorii - jęknął Ash.
- Niekoniecznie - uśmiechnął się Clemont - Jeżeli osoba, która kogoś zahipnotyzowała, wybudzi go z transu, to powinna też mu nakazać, aby nie pamiętała ona tego, co robiła będąc zahipnotyzowaną. Jeśli tego nie zrobi, to jest spore ryzyko, że osoba taka, która była zahipnotyzowana, zapamięta choć część tego, co robiła w transie.
- Ale przecież Malamar, gdy nas hipnotyzował, to nie nakazywał nam zapomnienia tego, co robiliśmy w transie, a mimo tego zapominaliśmy o tym - zauważyłam.
- Tak, ale Malamar jest Pokemonem, zatem jego hipnoza z pewnością działa inaczej niż hipnoza rzucona przez człowieka - stwierdził Clemont - Poza tym wszystko chyba zależy tutaj od umysłu, jaki ma osoba, która padła ofiarą hipnozy i być może od niej wiele zależy. Prócz tego pamiętajmy, że w porę zostałaś wybudzona, w transie nie byłaś zbyt długo, więc mogłaś to zapamiętać. Tak więc teoria Asha ma sporo sensu.
- Wiedziałem! - uśmiechnął się mój chłopak, robiąc pełną zadowolenia z siebie minę.
- Czy nie męczy cię trochę to, że zawsze masz rację? - spytałam nieco zadziornym tonem.
- Trochę męczy, ale cóż... Staram się do tego przyzwyczaić - odgryzł mi się wesoło Ash.
Uśmiechnęłam się do niego czule, bo naprawdę jego żart bardzo mnie rozbawił, choć zdecydowanie sytuacja nie sprzyjała żartom.
- Jedno jest pewne, Ash. Im szybciej się stąd wyniesiemy, tym lepiej - powiedziałam po chwili, gdy już spoważniałam.
- No, a co z Ingą i Kurtem? - spytał Ash - Przecież nie możemy ich tak zostawić.
- Pika-pika! - poparł go Pikachu.
- A niby jak chcesz im pomóc? Przecież nawet nie wiemy, co to za draństwo terroryzuje to miasto! Tych dwoje doskonale to wie, ale nic nam nie powiedzą. Za bardzo się boją. A bez ich wiedzy stoimy w miejscu.
- Niekoniecznie - powiedział Clemont - Wiemy, że to coś jest w pałacu i prawdopodobnie to coś jest pod kontrolą króla Edgara. Inaczej król bez obaw pozwoliłby wam spać w pałacu. Widocznie wyczuwa w was osoby, które bardzo lubią wtykać nos w nieswoje sprawy i dlatego woli on zadbać o to, abyście niczego się nie dowiedzieli.
- To już ustaliliśmy wcześniej - zauważyłam - Sprawa jednak nie jest wcale taka prosta. Przecież nie możemy tak po prostu wejść do pałacu i zacząć szukać tego monstrum, czymkolwiek ono jest.
- Podobno to roślina, tak przynajmniej twierdzi Inga - rzekł Ash.
- Roślina, która pożera ludzi? - jęknął Clemont - Musiałaby być wręcz monstrualnej wielkości.
- I z pewnością taka właśnie jest - stwierdziłam - Tym bardziej trzeba ją powstrzymać, tylko w jaki sposób? Inga i Kurt na pewno wiedzą, gdzie ona jest, ale niestety nie chcą nam tego powiedzieć. Wolą siedzieć cicho i się nie wychylać.
- Być może Brock, Misty i Dawn znajdą coś, co pomoże nam jakoś rozwiązać tę sprawę - rzekł Ash - Ale póki co musimy być ostrożni.
- I jak najszybciej opuścić Laputę - dodałam - Im szybciej to zrobimy, tym większa pewność, że wyjdziemy z tego cało.
- Spokojnie... Pracy zostało mi jeszcze najwyżej na jeden dzień. Potem możemy się stąd wynosić - powiedział do nas Clemont.
- Moim zdaniem powinniśmy to zrobić już teraz, ale niech ci będzie - odparłam na to ponuro - Ważne, żebyśmy wyszli z tego cało, że o biednych mieszkańcach tego miasta nie wspomnę.
- Spokojnie, kochani. Jestem pewien, że wszystko dobrze się skończy, jak zwykle zresztą - powiedział zadowolonym tonem Ash.
Chciałam podzielać jego zdanie w tej sprawie, niestety cała ta sytuacja była bardzo niebezpieczna i nie wiedziałam już, czy tym razem wyjdziemy z tego cało.
***
Starania Clemonta, aby naprawić wszystkie maszyny latające i to jak najszybciej przyniosły oczekiwane owoce, ponieważ już następnego dnia po naszej rozmowie zostały one naprawione. Wówczas to król Edgar ogłosił wielkie przyjęcie na cześć naszego wynalazcy, na które oczywiście ja i Ash zostaliśmy zaproszeni. Ponieważ chcieliśmy mieć całkowitą pewność, że nic złego nie stanie się tam naszemu przyjacielowi, to poszliśmy tam. Na całe szczęście wszystko odbyło się tam tak, jak powinno się odbyć, czyli w jak najlepszym porządku. Król Edgar kilkanaście razy wznosił nasze zdrowie, a przede wszystkim zdrowie Clemonta, który lekko się rumienił zachwycony tak wielką ilością komplementów. Podczas zabawy nie wydarzyło się nic niepokojącego poza jedną sprawą... Mianowicie taką, że władca Laputy miał zdecydowanie młodszą twarz niż wtedy, kiedy widzieliśmy go po przybyciu do pałacu. Jego zmarszczki częściowo zniknęły, zaś siwe włosy nabrały nieco czarnej barwy. Nie wiedzieliśmy jednak, co jest tego przyczyną.
Po przyjęciu (trwającego do późna w nocy) powróciliśmy do domu Ingi Muller, u której to spędziliśmy ostatnią naszą noc na Lapucie. Potem zadowoleni pożegnaliśmy ją, aby wyruszyć w podróż do domu.
- Szkoda, będzie mi was tu brakowało - powiedziała smutnym tonem kobieta - Mam wielką nadzieję, że jeszcze was zobaczę.
- Być może zobaczysz nas szybciej niż myślisz - rzekł Ash.
Inga zdziwiła się, słysząc jego słowa, jednak nie drążyła tematu chyba bojąc się tego, co może usłyszeć. Kurt z kolei ze smutkiem nas pożegnał i pokazał nam na migi, jak bardzo nas lubi i liczy na to, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Ja i Ash odpowiedzieliśmy mu w tym samym języku, iż również na to liczymy, po czym odeszliśmy.
Król Edgar osobiście przyszedł nas pożegnać.
- Może jednak tu zostaniecie? - zaproponował - Tacy ludzie jak wy z pewnością znajdą tutaj swoje miejsce, a zwłaszcza ty, Clemoncie.
- Dziękuję za tak piękne słowa, Wasza Królewska Mość, ale niestety muszę już wracać do swoich obowiązków w naszym świecie, to jest na dole - odpowiedział mu nasz przyjaciel.
Król wyraźnie był zawiedziony tymi słowami.
- Wielka szkoda. Naprawdę wielka szkoda. Ale cóż... Skoro tak trzeba, to trzeba. Mam tylko nadzieję, że jeszcze kiedyś nas odwiedzicie.
- Ja również mam taką nadzieję - odparł na to Ash.
Pikachu wskoczył mu na ramię, a mój chłopak wypuścił z pokeballa Pidgeota, który wziął na grzbiet mnie, Asha, Clemonta i Pikachu. Na całe szczęście był dość duży, aby sobie na to pozwolić, choć musieliśmy przez to lecieć znacznie wolniej niż chcieliśmy, a chcieliśmy wrócić jak najszybciej. Bardzo stęskniliśmy się za naszymi przyjaciółmi, nie mówiąc już o tym, iż chcieliśmy być pewni, że wszystko z nimi dobrze.
- Mam nadzieję, że pani profesor przygotowała nam coś dobrego do zjedzenia na obiad, bo jestem głodny - rzekł Ash, gdy lecieliśmy.
- Daj już spokój, Ash. Przecież ona nawet nie wie o tym, że wracamy - odpowiedziałam mu wesoło.
- Wiem, ale mimo wszystko mam nadzieję wrócić tam w porze obiadu.
- Dlaczego mnie to nie dziwi?
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
Powoli zbliżaliśmy się wszyscy do naszej starej, dobrej ziemi, za którą zdążyliśmy się już nieźle stęsknić. Ostrożnie wylądowaliśmy na niej, po czym zeskoczyliśmy na nią. Miło było znowu poczuć ją pod stopami. Z tej radości miałam wielką ochotę ją ucałować, ale sobie to darowałam wiedząc, jak bardzo jest to niehigieniczne.
Pidgeot tymczasem ledwie dyszał zmęczony niesieniem nas na swoim grzbiecie. Ash uśmiechnął się do niego bardzo przyjaźnie i wciągnął go do pokeballa, mówiąc:
- Dzięki, przyjacielu. Odpocznij trochę. Miałeś sporo do dźwigania.
- Chyba zacznę się odchudzać - rzekł Clemont.
Zmierzyłam go wzrokiem w sposób ironiczny i rzuciłam:
- Ty? Ciekawe niby, z czego?
Ash parsknął śmiechem i potem wyruszyliśmy w kierunku domu pani profesor, rozmawiając przy tym wesoło.
- Jestem pewien, że pani profesor, kiedy tylko nas zobaczy, każe nam przygotować coś pysznego do zjedzenia - mówił mój chłopak - A potem sprawdzimy, czego dowiedzieli się...
Nie dokończył jednak swojej myśli, ponieważ zauważył nagle coś, co po chwili i my zauważyliśmy, czyli przerażający widok. Tym widokiem był dom profesor Ivy, a raczej to, co z niego zostało, zaś zostały z niego same gruzy. Dym lecący z nich wskazywał na to, iż przemiana tego domu w gruzy miała miejsce całkiem niedawno.
- Dawn! Dzieci! Nasi przyjaciele! - zawołał Ash, po czym przerażony wraz z Pikachu ruszył biegiem w kierunku domu profesor Ivy.
- Ash! - krzyknęłam za nimi.
Nie zatrzymali się, tylko biegli dalej, aż dobiegli do domu i weszli do środka, nawołując kolejno wszystkich jego mieszkańców. Niestety, nikt mu nie odpowiedział. Ja i Clemont załamani obserwowaliśmy to nie wiedząc, co mamy zrobić. To wszystko było przerażające.
- Co tu się stało? - spytałam.
- Nie wiem - odpowiedział Ash - Ale to wygląda, jakby ktoś ich napadł i strzelał do nich z broni palnej. Musieli użyć również jakieś mocniejszej artylerii. W końcu dom sam z siebie się nie zniszczył.
- To pewne, ale kto to zrobił i po co? - zapytał przerażony Clemont - I gdzie są wszyscy? Gdzie Dawn?
Ash załamany biegał po całych ruinach i wraz z wiernym Pikachu nawoływał siostrę i resztę.
- No i co tak stoicie?! Szukajcie ich! Może gdzieś tu są! - wołał.
- Ash, to nie ma sensu... - powiedziałam do niego przygnębiona - Ich tutaj nie ma.
- Nie! To niemożliwe! Oni muszą gdzieś tu być! Niemożliwe, żeby tak po prostu zniknęli!
Po tych słowach zaczął znowu biegać i nawoływać przyjaciół.
- Daj sobie spokój, Ash. Serena ma rację. Tu ich nie ma - usłyszeliśmy za sobą jakiś dobrze nam znany głos.
Obejrzeliśmy się za siebie i zauważyliśmy Cleo Winter w stroju ninja, jak stoi i patrzy na nas uważnie.
- Ty! - wysyczał wściekle Ash przez zaciśnięte usta, po czym zanim zdążyłam go powstrzymać podbiegł do niej i złapał ją wściekły za poły - Ty im to zrobiłaś, tak?! Ty?! Gadaj! Gdzie oni są?! Flaki ci wypruję, jeżeli ich skrzywdziłaś! Gdzie jest moja siostra?! Gdzie jest profesor Ivy?! Gdzie jest reszta moich przyjaciół?!
- Ash, przestań! - zawołałam przerażona.
Bałam się, że jeśli ona naprawdę jest winna, a Ash jej zrobi krzywdę, to wtedy niczego się od niej nie dowiemy. Dlatego musieliśmy z Clemontem odciągnąć go od dziewczyny, która jęknęła i pomasowała sobie lekko szyję, mówiąc:
- Masz krzepę. Ale oszczędzaj siły na walkę z prawdziwymi wrogami. Poza tym chyba mnie nie znasz za dobrze. Nie wiesz, że ja nie stosuję takich metod?
- Więc wiesz, kto to zrobił?! - krzyknął Ash - No, to gadaj! Kto tu był?! Kto zaatakował moich przyjaciół i zniszczył dom profesor Ivy?!
- O to lepiej zapytaj swojego przyjaciela, króla Edgara.
- Słucham?! - krzyknęłam - A co on ma z tym wspólnego?!
- To on ich kazał porwać.
Przeraziła nas ta wiadomość. W innej sytuacji pewnie byśmy w nią nie uwierzyli, ale w chwili obecnej, gdy wiedzieliśmy, do czego ten człowiek jest zdolny, nie mieliśmy wątpliwości, że Cleo mówi prawdę.
- Skąd ty o tym wiesz? - zapytał Clemont podejrzliwym tonem.
- Wróciłam z Laputy i zaczaiłam się tutaj - odpowiedziała szczerze dziewczyna - Chciałam cię zatłuc w pojedynku, kiedy tu wrócisz, ponieważ wiedziałam, że wrócisz. Wiesz dobrze, że nie daruję ci śmierci Josephine, ale teraz to nie ma znaczenia. Widziałam ich...
- Kogo widziałaś? - spytałam.
- Ludzi króla Edgara - wyjaśniła Cleo - Bez trudu ich rozpoznałam, bo odkąd wyśledziłam cię i dowiedziałam się, że jesteś na Lapucie krążyłam po mieście przebrana za jednego ze strażników pałacowych. Napatrzyłam się na ich gęby wystarczająco długo, żeby ich rozpoznać. Ci łajdacy przylecieli tu na latających maszynach i strzelali z nich do domu profesor Ivy, a potem porwali ją i wszystkich jej przyjaciół. Złapali ich w sieci i uciekli z nimi.
- A Danny i Anne? - zapytałam.
- Ich także.
Ash zacisnął pięści z bezsilnej złości.
- Czego oni od nich chcą?
- A jak ci się wydaje? - spytała Cleo - Może nie nadepnąłeś ostatnio na odcisk Erickowi, szefowi ochrony pałacowej? Może nie próbujesz zabić ich monstrum, które trzymają gdzieś w pałacu?
- Skąd o tym wiesz? - spytałam podejrzliwie.
- Słyszałam to i owo podczas rozmów króla z Erickiem, ale nie to jest najważniejsze. Byłeś nieostrożny, Ash. W twoim pokoju w domu pani Ingi Muller miałeś podsłuch. Bardzo sprytnie ukryty. Wszystkie wasze rozmowy się nagrały i król dobrze wiedział, co planujecie. Spodziewał się, że twoi przyjaciele odnajdą na twoje polecenie wiadomości o panu Mullerze i jego działalności. Przede wszystkim chcieli znaleźć dziennik, w którym zapisał on swoje dane i spostrzeżenia. Dziennik, który Dawn widząc, co się święci wysłała z Charizardem w nieznane mi miejsce.
- Moja dzielna siostrzyczka - uśmiechnął się Ash, ale zaraz posmutniał - Moja szkoła. Za to ja jestem idiotą! Jak ja mogłem nie pomyśleć, że tam jest podsłuch? Co oni teraz z nimi zrobią?
- Pewnie złożą ich w ofierze tej podłej roślinie - powiedział Clemont - Gdybyśmy tylko wiedzieli, dokąd Dawn wysłała dziennik.
- A ja chyba wiem - rzekł nagle Sherlock Ash, uśmiechając się lekko - Tutaj jest tylko jedna osoba, której poza profesor Ivy możemy ufać. Kirke! Do niej Dawn musiała wysłać dziennik. Chodźcie! To nasz jedyny trop!
Ash, Pikachu, ja, Clemont i Cleo poszliśmy do domu Kirke. Na całe szczęście przeczucie i sztuka dedukcji tym razem nie myliły i mój chłopak jak zawsze miał rację. Kirke miała dziennik wysłany jej wraz z Charizardem przez Dawn.
- Tak, mam go tutaj, ale nie wiem, co tam jest napisane - powiedziała kobieta, podając nam niewielki notes w skórzanej oprawie - Mam nadzieję, że to cudeńko jest naprawdę warte tego, aby dla niego ryzykować życie.
- Ja również mam taką nadzieję - rzekł Ash i wziął do ręki dziennik.
Potem zaczął uważnie i w spokoju przeglądać jego treść.
- Już wszystko rozumiem - powiedział, gdy już wgłębił się w jego treść - Muller pisze tutaj coś w rodzaju wyznania grzechów. Pisze, że on i kilku jego kolegów znalazło podczas wyprawy na Valencię nasiona tajemniczej rośliny. Zasadzili je i pomagali jej rosnąć za pomocą sztucznego nawozu. Roślina zaczęła powoli rosnąć, a wkrótce okazało się, że jest to Victribol, roślina o genach Pokemonów i mająca ich inteligencję.
- Roślina Pokemon?! - zawołał zdumiony Clemont - Słyszałem coś o takich. Podobny rosły one w czasach prehistorycznych.
- Tak, to jest właśnie jeden z okazów tej rośliny, być może ostatni na świecie - odpowiedział mu Ash i dalej przeglądał dziennik - Roślina długo nie ukazywała tego, jak bardzo jest niebezpieczna. Gdy jednak pewnego dnia zaatakowała pnączami jednego z naukowców, jej opiekunowie zaczęli uważniej się jej przyglądać. Doszli do wniosku, jak niebezpieczne ma moce i że jest mięsożerna. Postanowili ją zniszczyć, ale król Edgar się nie zgodził.
- Dlaczego? - zapytałam.
- Ponieważ ta roślina dodaje mu sił. Wytwarzane przez nią soki wracają wigor z dawnych lat. Edgar z kolei jest już stary, nawet bardzo stary. Nie pozwoli więc zabić rośliny, nawet jeśli mają przez to ginąć ludzie. Tak tutaj pisze.
- Straszne! - zawołałam.
- Potworne! - dodał Clemont.
- Ohydne! - rzekła Cleo.
- Pika-pika! - pisnął Pikachu.
Ash tymczasem przeglądał dziennik i zaczął mówić, co czyta.
- Roślina z czasem zaczęła źle reagować na promienie słoneczne, więc została zamknięta w ciemnym pomieszczeniu, żeby dalej wytwarzać soki odmładzające dla króla Edgara. Ponieważ jednak roślina ta domagała się mięsa, dostała je... w postaci naukowców, którzy ją stworzyli.
- Praktyczne - rzuciła sarkastycznie Kirke - Pozbyli się świadków.
- Jednak Muller nie zamierzał się dać pożreć - mówił dalej Ash - Pisze tutaj, że wraz z wiernym kolegą pewnej nocy włamał się do pałacu króla i uszkodził skutecznie wszystkie środki transportu poza jednym, na którym wraz z owym kolegą poleciał na Ziemię, aby szukać sposobu na zwalczenie tej rośliny. Bał się, że król każe sprowadzać ofiary dla rośliny z naszego świata. Wiedział, iż nie naprawią maszyn, bo wszyscy wynalazcy uciekli z Laputy kilka dni wcześniej, kiedy Muller wyznał im prawdę. Znaczy prawie wszyscy. Większość bowiem stąd zwiała, inni zaś zostali i zginęli. On sam zaś szukał sposobu na zabicie rośliny.
- I co? Znalazł go? - spytałam.
Ash czytał dalej.
- Tak! Znalazł! Odkrył, że Victribol boi się promieni słonecznych, które pozbawiają go mocy, a jedyny sposób, żeby go zabić, to odrąbać jego strąk od korzeni. Wtedy zdechnie. Ale niestety, nie jest to wcale takie proste. Zwłaszcza podczas pełni, kiedy jego moce hipnotyczne są potężniejsze niż kiedykolwiek. Ale pisze też, że można moce osłabić za pomocą pewnych jagód, które tutaj rosną.
- Wobec tego na co my jeszcze czekamy?! - zawołałam - Lecimy tam i niszczymy tę roślinę! I przy okazji uwalniamy naszych przyjaciół!
- Dokładnie tak - Ash uśmiechnął się delikatnie - Będziemy walczyć i zniszczymy to diabelstwo.
- Skoro tak, ja dołączam do was - odezwała się Cleo - Nie pozwolę, aby taki potwór pożerał ludzi! Jestem całym sercem z wami.
- I ja także - dodała Kirke - Nie zostawię was samych. A poza tym nie chcę być kolejną porwaną i pożartą.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał bojowo Pikachu.
- A więc jest nas już sześciu - powiedział Ash.
- Raczej siedmiu - rzekł nagle jakiś starszy głos.
W drzwiach domu stał Simon Ketchum.
- Słyszałem niechcący część rozmowy. Trafiłem tutaj, ponieważ dom pani profesor jest zniszczony i domyślam się, że miejscowa czarownica (bez urazy) powinna coś o tym wiedzieć. Przyjechałem odwiedzić moją wnuczkę, ale jej tu nie ma. Chciałbym wiedzieć, gdzie ona teraz jest.
- Jak ci powiemy, to nie wiem, czy nam uwierzysz - rzekł Ash.
- Wypróbuj mnie, chłopcze - odparł jego dziadek.
***
Na całe szczęście pan Simon Ketchum uwierzył w nasze wyjaśnienia, a potem obiecał nam swą pomoc. Razem zebraliśmy niezbędne do pokonania tej przeklętej rośliny jagody, które miały moc osłabiania mocy tego potwora. Wiedzieliśmy, że musimy się spieszyć, bo mamy mało czasu. Pełnia trwała kilka dni, a więc dzisiaj też mogły mieć miejsca jakieś przerażające rzeczy związane bezpośrednio z Victribolem, dlatego o wiele lepiej było, żebyśmy wzięli w tym udział niż stali bezczynnie. Chociaż dziadek Asha i Dawn zdecydowanie nie należał do ludzi zbyt chętnych do pomagania innym, to tym razem postawił wziąć udział w naszej akcji.
- Moja wnuczka została porwana. Nie pozwolę, aby jej choć włos z głowy spadł - powiedział, zaciskając pięść ze złości - Poza tym nawet, jeśli zginę, to i tak nikt nie będzie po mnie płakał, a przynajmniej jeszcze się na coś komuś przydam.
Chcieliśmy mu z Ashem wyjaśnić, że źle o sobie myśli i jest bardzo potrzebny swoim wnukom, jednak wszelkie tłumaczenia były tu bez sensu, dlatego w końcu je sobie odpuściliśmy i kiedy już byliśmy gotowi, a noc powoli nadeszła, to Kirke kazała nam się ustawić w krąg i rzekła:
- Dawno tego nie robiłam, jednak myślę, że jak się skupię, to nam się to uda. Tylko pamiętajcie... Gdy już znajdziemy się na miejscu i usłyszymy tę muzykę, to zatkajcie sobie uszy watą. Nie możemy sobie pozwolić na to, aby też wpaść w trans i wleźć do paszczy tej bestii.
Pokiwaliśmy głowami na znak, że rozumiemy, po czym wszyscy razem złapaliśmy się za ręce, a Kirke zamknęła oczy i spróbowała wykorzystać swoje umiejętności, aby nas teleportować. Niestety, nic to nie dało.
- Czy to właśnie tak miało być? - zapytał nie bez złośliwości Simon Ketchum.
- Oczywiście, że nie - warknęła na niego kobieta - Po prostu jest nas za dużo jak na tylko moją moc. Musimy więc wszyscy skupić się na tym, żeby przenieść się do Laputy. Postarajcie się zatem... Wszyscy zamknijcie oczy i myślcie tylko o tym, aby się przenieść.
- Jeśli i to nie zadziała... - zaczął Simon Ketchum.
- I zamknijcie jadaczki - warknęła na niego Kirke.
Staruszek lekko się żachnął, ale nie zamierzał robić on awantur, tylko posłuchał jej i zaczęliśmy wszyscy wysilać swoje zmysły, aby dostać się na Laputy. Chwilkę później poczułam, jak mój żołądek przeskakuje mi aż do gardła, po czym wraca na swoje miejsce. Otworzyłam oczy i zobaczyłam dobrze mi znane uliczki Laputy, a do moich uszu dotarły te niepokojące dźwięki złowrogiej muzyki.
- Szybko! Wata w uszy! - krzyknęła Kirke.
Posłuchaliśmy jej i wsadziliśmy sobie spore kawałki waty do uszu, dzięki czemu uniknęliśmy zahipnotyzowania. Co prawda słyszeliśmy coś niecoś z tego, co się działo wokół nas, ale było to bardzo stłumione, a co najważniejsze, nie słyszeliśmy tej muzyki.
- Posłuchajcie mnie teraz uważnie - rzekła Kirke do nas za pomocą telepatii - Ludzie zaczynają wychodzić z domów. Widać moc Victribola już na nich działa. Wmieszajmy się w tłum. Tylko w ten sposób znajdziemy miejsce, gdzie jest ta bestia, bo na pewno tam właśnie oni wszyscy idą.
Ash już wcześniej doszedł do takich wniosków, dlatego też powoli ruszyliśmy przed siebie powolnym i spokojnym krokiem. Wmieszaliśmy się w tłum i udawaliśmy, że podobnie jak oni nic nie kontaktujemy. Dzięki temu byliśmy bardziej wiarygodni, gdyby któreś z nich nabrało co do nas podejrzeń, choć prawdę mówiąc na to wcale się nie zanosiło.
W tłumie zauważyłam Kurta i jego Rattata, którzy najwidoczniej poszli zobaczyć to, co się dzisiaj stanie, bo w końcu na niego muzyka nie działała. Miałam tylko nadzieję, że nic złego im się nie stanie przez ich ciekawość.
C.D.N.
Po tylu latach... Wreszcie! W sensie wreszcie przeczytałem, a nie doczekałem się rozdziału, bo ten trochę już wisi.
OdpowiedzUsuńTylko że wracam również bardziej marudny i bardziej czepialski.
Lecz na początek może mały głos pozytwizmu wynikający z dramatyzmu sceny powrotu na stały ląd gdzie mamy dramat i w końcu widzimy więcej emocji niż typową wieczna sielankę i radość przez co masz wrażenie sztuczności świata. Odkrycie zgliszczy jest dla mnie najlepszą sceną tego opowiadania. Mamy dramat, mamy niepewność (niestety nie mamy trupów ale to da się przeżyć (żarcik słowny)). Kolejny pozytyw to pani Hilda ( wiem że nie tak ma na imię, ale tak już nazwałem bo pasowało. Postać żywa w swej nieżywotności, ale przy tym naturalna. Polubiłem ją... trochę.
To teraz mniej kolorowe rzeczy prócz głupotek pokroju miasta latającego w kosmosie czy "śmiesznych opowieści będącymi zabawnymi, bo wywołały śmiech" lub powtórzeń ( co też może wynikać z faktu czytania surowej wersji (błagam, powiedz że to poprawiłeś) mamy powrót Grety która jest najbardziej niewiarygodną postacią... chyba w całej serii. Nie wierzę w jej przemianę, to wydaje sie tak nie realne, zwłaszcza ze to nie pierwszy raz takie coś dzieje, a jeszcze stawiając się na jej miejscu masz wrażenie że całkowicie inaczej by się zareagowało.Oby nigdy nie wróciła i jej bachory też ^^ Serio, może lepiej ograniczyć klub lizania dupy Asha, bo nie długo zapisze się do niego cała populacja Kanto. Fabuła ciekawa do pewnego momentu, przewidywalna w dalszej perspektywie. Co do Laputy to wiesz... Jak to miasto wyglądało, bo ja mam wrażenie że mowa o wielkim dysku z jedna bramą którą można ominąć, długą ulicą, kilkoma domkami i zamkiem. Szczerze, to nie pierwszy raz, gdy opis jest znikomy. Szkoda, bo chciałbym sobie to wszystko wyobrazić i poczuć wyimaginowany wiatr we włosach. A na koniec... Clemont ty ośle! Na dole laska czeka i się wypłakuje, bo cię PORWALI, a ty wyjebka bo maszyny i naprawa i chuje móje dzikie węże. Dawn powinna go w pape strzelić, a ekipa z Laputy dodać od siebie.
Dam temu 7/10. Mam nadzieję że kolejne opowieści (do których wkrótce siądę) będą lepsze i bardziej emocjonujące.