Demon i Mrok cz. IV
Pamiętniki Sereny c.d:
Ponieważ stanie w miejscu nie miało najmniejszego sensu, dlatego ja i Jack Hunter powoli powróciliśmy do obozowiska, a tam już ludzie powoli zaczęli gasić pożar, a także odzyskiwać zmysły, które odebrał im strach, choć to ostatnie zajęło im więcej czasu niż ugaszenie ognia.
- Wszystko w porządku? - zapytał mnie z troską w głosie Jack.
Uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie, wpatrując się w jego jedyne oko, niebieskie i podobne do mojego.
- Wiesz... To zabawne, ale od jakiegoś czasu ciągle spotykam osoby płci męskiej, które są dla mnie bardzo miłe i zarazem też zawsze zasłaniają sobie prawe oko.
- Poważnie? - spytał z uśmiechem na twarzy Jack Hunter.
- A tak... Mówię zupełnie poważnie. W szpitalu w Vaniville, który to niedawno opuściłam, był taki pielęgniarz o imieniu William. Wiesz, bardzo mi go przypominasz. Ale on miał brązowe oczy, zaś ty niebieskie, a więc to raczej nie możesz być ty.
- Tak sądzisz? A co by było, gdybym jednak nim był?
Mówiąc to śmiał się, więc wiedziałam doskonale, że żartuje. Choć te wydarzenia, które miały miejsce przed paroma chwilami zdecydowanie nie były czymś, z czego można by się śmiać, ale mimo wszystko zaśmiałam się wesoło i powiedziałam:
- Prawdę mówiąc... Gdybyś nim był, to bym zapytała cię, dlaczego za mną chodzisz i chcesz tak bardzo pilnować mojego bezpieczeństwa.
- Gdybym był Williamem, to bym pewnie odpowiedział ci, że po prostu wpadłaś mi w oko... Jedyne, które mam.
Parsknęłam śmiechem, odzyskując spokój ducha i zarazem poczucie normalności.
- Dowcipniś z ciebie. Ale wiesz... Gdybyś był Williamem, to bym sobie pomyślała, że jesteś jakimś prześladowcą. Jakimś nawiedzonym gościem, który się we mnie zakochał i trzeba go zamknąć dla mojego bezpieczeństwa.
- Tak... Ale to raczej mało możliwe, abym był Williamem, zwłaszcza, że z tego, co mi mówisz wynika, iż miał on oboje oczu. Mam rację?
- Tak... A przynajmniej tak myślę, bo zaczesywał sobie włosy w taki sposób, aby mu zasłaniały prawe oko.
- Teraz chyba taka moda. Znam kilka osób, które też się tak noszą. A ja, niestety, straciłem prawe oko podczas jednego polowania. Łapałem wtedy zwierzęta na terenach bez Pokemonów i pewien wredny lew... No, nieźle mnie zaprawił. Uwierz mi, nie chciałabyś zobaczyć, jak moje oko wygląda bez przepaski.
- Jak tak mówisz, to chyba naprawdę tego nie chcę.
- No widzisz. Więc cóż... Lepiej przywyknij do mojej pirackiej gęby. Ostatecznie chyba nie jestem taki straszny, mam rację?
- Nie, z pewnością nie. Zresztą trudno jest uważać za strasznego kogoś, kto ci ratuje życie, narażając przy tym własne.
- Zgadzam się.
Powoli powróciliśmy do obozowiska, prowadząc tę rozmowę, a wtedy podbiegli do nas Max i Bonnie. Obok nich biegli Mudkip i Dedenne.
- I co?! Złapaliście te Pyroary?! - zawołała Bonnie.
- Zabiliście je? - dodał drastyczniej Max.
- Niestety, nie... - odpowiedziałam - Ale widzieliśmy coś, co naprawdę jeszcze bardziej gmatwa całą sprawę.
- A co takiego? - zapytała Bonnie.
Wtem podbiegła do nas Alexa i przerwała tę rozmowę.
- Jesteście wreszcie... Zakładam, że ich nie złapaliście?
- Niestety nie... Trudno jest złapać widmo, prawda? - odparłam nieco ironicznie, po czym dodałam: - Chociaż być może to wcale nie jest widmo, ale tak czy siak sama widziałaś. Ten widok był straszny.
- Oj tak... Wcześniej ich nie widziałam, bo jak tutaj byłam, to one nie zaatakowały. No, bo one nie atakują co noc. Bywały tutaj podobno dni, że przez tydzień nie zaatakowały, a potem znienacka...
- Tak jak dzisiaj?
- Dokładnie. Tak jak dzisiaj. Atakują zawsze w nocy i zawsze tak, że wystawione straże niczego nie widzą.
- Dzisiaj też ich nie widzieliśmy - powiedział Jack Hunter - Allan Jones i ja bardzo dokładnie obserwowaliśmy okolicę i co? I nic.
- No, jak się ma jedno oko, to można coś niecoś przeoczyć, mój drogi, więc się nie dziwię, że nic nie widziałeś - stwierdziła ironicznie Alexa - Ale że Allan nie zauważył niczego, to jest zdecydowanie niepokojące. Do tego nie znalazł on śladów tych stworów, co mnie bardzo dziwi.
- Właśnie... Przecież jeśli są Pokemony, to muszą być ślady.
- Tak... A on mi mówił, że odnalazł co prawda kilka śladów, ale bardzo niewiele. Prowadzą na wzgórze, a potem buch! Nie ma ich.
- Dziwne... Nie wiedziałam, że widma zostawiają ślady - powiedziałam zaintrygowana.
- Tak... Ale jeśli zostawiają, to czemu tylko od pewnego miejsca do innego miejsca, potem zaś znikają?
- Właśnie, Alexo. Co to może znaczyć? Albo to, co przed chwilą Jack i ja widzieliśmy.
- A co takiego widzieliście?
Opowiedzieliśmy jej, a także Maxowi i Bonnie o wszystkim, co oboje ujrzeliśmy na tym wzgórzu. Cała trójka zaś słuchała nas uważnie wyraźnie bardzo zaintrygowana tym wszystkim.
- Niezwykłe - rzekła zaintrygowana Alexa.
Helioptile zapiszczał nerwowo i przycisnął mocno łepek do karku swej trenerki.
- Osobliwe zjawisko - dodał Max zamyślonym głosem - Nie ma co.
- I to nawet bardzo - powiedziała Bonnie, zaś jej Dedenne zapiszczał pytająco - Ciekawe, co powie o tym nasza pani detektyw. Sereno, co o tym sądzisz?
- Sama nie wiem... Muszę nad tym pomyśleć. Ale lepiej powiedzcie mi, co w obozie.
- Jak widzisz, ugasiliśmy pożar, no i lekarz opatruje rannych - odparł Max - Jednak mam bardzo złe przeczucia. Mówię ci, bardzo złe.
- Boisz się buntu robotników?
- Nie. Boję się tego, że nas zlinczują, a biorąc pod uwagę ich nastrój jest to bardziej niż prawdopodobne.
Jack Hunter uśmiechnął się ironicznie, po czym poszedł w kierunku miejsca, gdzie o mały włos nie zginęłam.
- A ten co? - zapytał Max.
- Nie wiem... Ale wiem, że ocalił mi dzisiaj życie i wolę nie okazywać mu niewdzięczności poprzez zadawanie mu zbędnych pytań. Jak zechce mi coś wyjaśnić, to sam to zrobi, bez moich namów.
- Jak uważasz. Ale jak dla mnie to on jest taki jakiś... Dziwny.
- Dziwny? Niby czemu?
- Sam nie wiem... Ale wiesz... Trochę za bardzo przypomina mi Asha.
- On? Asha?
- Wiem, to brzmi głupio, ale czuję się chwilami w jego obecności tak, jakbym się spotkał z jakimś... Sam nie wiem... Jakby duch Asha opętał jego ciało.
Parsknęłam śmiechem, słysząc jego słowa.
- Maxiu, proszę cię. Ja wiem, że ty się naoglądałeś filmów akcji i kilku filmów grozy, ale przecież nie możesz brać na poważnie wszystkiego, co widzisz na ekranie.
- Ja przecież niczego takiego nie biorę na poważnie. Mówię jedynie, jak się czasami czuję. Zwyczajnie wyrażam swoje poglądy w tej sprawie i już. Wielka mi rzecz.
- Ja rozumiem, Maxiu, ale mimo wszystko aby nie przesadzasz?
- Ja przesadzam? Przecież sama widziałaś zjawy i duchy. Więc czemu by nie miał jakiś duch nas nawiedzić?
- Dobre pytanie - rzekła Bonnie.
Uśmiechnęłam się lekko i powiedziałam:
- Wiesz... To w sumie nie jest wcale takie głupie. Biorąc pod uwagę to wszystko, co się wokół nas dzieje mogę uwierzyć w to, o czym mówisz, ale jakoś... Trudno mi w to uwierzyć.
- A ja bym tego na twoim miejscu nie bagatelizował, Sereno. Ten twój Jack Hunter to może nie być żaden Jack Hunter, tylko... ten no... Kurczę, jak on się nazywał?
- Kto?
- No, taki duch z żydowskich wierzeń, co to włazi po śmierci w inne ciało i chodzi dalej po świecie, aby się mścić za swoje krzywdy?
- Dybuk?
- No właśnie! Dybuk! O nim właśnie mówię! Dziewczyno, to może być właśnie taki dybuk i zapewniam cię, że nie będzie ci do śmiechu, jeśli mam rację. Takie duchy zwykle krzywdzą zamiast pomagać.
- Dobrze, już dobrze - machnęłam na to ręką - Zobaczymy z czasem, co jest prawdą, a co nie.
- Żeby tylko nie było, że cię nie ostrzegałem!
Parsknęłam śmiechem i powoli poszłam w kierunku Jacka, myśląc o tym, że Max ma po części trochę racji, bo ostatecznie przecież sama czułam się dość dziwnie przy Jacku Hunterze. Czasami jego zachowanie czy sposób mówienia przypominały mi Asha, ale przede wszystkim bardzo mi też one przypominały Williama, dlatego miałam w głowie lekki mętlik i chwilami już sama nie wiedziałam, co też mam o tym wszystkim myśleć. Uznałam jednak, że pewnie nam wszystkim lekko odbija z powodu śmierci Asha, który ostatecznie był bliski wielu osobom, nie tylko mnie. Wielu go wszak kochało i każdy, kto czuł do niego nawet braterską czy też siostrzaną miłość mógł teraz tak bardzo chcieć go zobaczyć, że nie myślał w tej sprawie zbyt racjonalnie.
Tak czy inaczej powoli podeszłam do Jacka, który oglądał z pomocą latarki ziemię w miejscu, gdzie postrzelił Pyroara.
- Znalazłeś tam coś? - spytałam, podchodząc do niego.
- A i owszem, znalazłem - potwierdził młodzieniec i poświecił mi tak, abym i ja mogła zobaczyć jego znalezisko - Przyjrzyj się uważnie. Widzisz?
Przyjrzałam się i powiedziałam:
- No, widzę. Czerwone plamy na ziemi.
- I jak myślisz? Co to za plamy?
- Pewnie krew.
- Właśnie. Krew Pyroara. Tutaj właśnie krwawił, gdy go postrzeliłem w grzbiet. Ale patrz uważniej.
To mówiąc poświecił on lekko latarką po ziemi, gdzie znajdowały się ślady lwich łap oraz kropelki krwi.
- Widzisz? Pyroar, którego zraniłem krwawił uciekając stąd.
- I co to oznacza?
- Co to oznacza? Ty się jeszcze pytasz? - zapytał zdumiony Jack - To oznacza tylko jedno! To oznacza, że Demon i Mrok to nie są żadne duchy! To nie są widma z zaświatów. Widma nie krwawią, a jeśli nawet, to tylko w taki sposób, że tak powiem metafizyczny. Krew metafizyczna nie zostawia śladów na ziemi. Rozumiesz?
- Rozumiem. Ale to oznacza, że...
- To oznacza, że Demon i Mrok to są prawdziwe Pyroary, które ktoś celowo charakteryzuje na duchy, aby przestraszyć ludzi.
- Ale jaki by miał w tym cel?
- To dobre pytanie. Niestety, nie znam na nie jeszcze odpowiedzi, ale spokojnie... Odkryję je, to więcej niż pewne.
- Odkryjemy je razem, mój drogi - poprawiłam go - Nie myśl sobie, że sam będziesz się bawić w detektywa. To ja mam licencję na rozwiązywanie zagadek, nie ty. Bądź łaskaw o tym nie zapominać.
Jack Hunter uśmiechnął się do mnie delikatnie i odparł:
- Nigdy bym się nie ośmielił o tym zapomnieć, pani detektyw.
To mówiąc wykonał lekko ironiczny ukłon.
***
Mój rozmówca mógł się jednak śmiać, ale sprawa bynajmniej nie była ani trochę zabawna. Kiedy poszłam porozmawiać ze Spencerem Halem oraz Rogerem McFarnem, to zastałam ich, jak kłócą się z jednym miejscowym robotnikiem, który wyraźnie był na nich wściekły.
- To jest po prostu skandal! Prowadzicie tutaj prace, które nie podobają się istotom z zaświatów i ściągacie nam na kark same kłopoty! To przez wasze głupie wykopaliska to wszystko się dzieje! To przez was ludzie tutaj giną!
- Człowieku, weź się już lepiej nie ośmieszaj - powiedział do niego z politowaniem McFarne - Przecież wszyscy dobrze wiemy, że to nie są żadne upiory z zaświatów, tylko prawdziwe Pokemony!
- Być może wy to wiecie, ale my nie - odpowiedział na to robotnik - Poza tym, skoro to są prawdziwe Pokemony, to czemu żadna kula ich nie trafiła?
- Bo twoi ludzie nie umieją strzelać i tyle!
- Naprawdę? A wasi niby potrafią?
- Owszem. Hunter zranił jednego z nich. Sprawa jest aż nadto jasna. To są prawdziwe Pokemony, a nie żadne widma czy demony.
- Powiedz to robotników, którzy przez was giną lub też uciekają z tej wyspy bojąc się o własne życie!
- Przecież Allan Jones to profesjonalista. On znajdzie te Pokemony, zapewniam cię.
- Już to słyszałem wcześniej i co? Jakoś nie widzę, żeby z tego wyszedł jakiś pożytek.
- Na to potrzeba czasu, człowieku! Chyba nie spodziewasz się tego, że problem zostanie rozwiązany w jeden dzień!
- Nie, ale oczekiwałem, skoro sprowadziliście tutaj profesjonalistę, to coś on osiągnie, a jak dotąd niczego nie osiągnął, tyle tylko, że mamy więcej rannych i trupów.
- Już coś wiadomo w sprawie dzisiejszej napaści?
- Oczywiście, że wiadomo. Lekarz powiedział mi, że trzech umarło, a reszta, która została ranna wyliże się z tego, ale nie wiem, czy będą chcieli pracować.
- Powiedz im, że złapiemy te Pokemony i skończą się problemy.
- Skończą się albo i nie. Od dłuższego czasu karmię ich takimi bajkami i co? Wciąż słyszę tylko jakieś obiecanki cacanki, ale prócz nich jakoś nic tutaj nie otrzymaliśmy. Wiecznie tylko obietnice bez pokrycia. Ja naprawdę rozumiem, że dla was śmierć paru robotników to nic wielkiego, ale dla nas to poważna sprawa.
- Obrażasz nas! - zawołał oburzonym głosem McFarne - Jak możesz tak mówić? Życie ludzkie znaczy dla mnie więcej niż cokolwiek innego!
- Czyżby?! Ja odnoszę wrażenie, że przejmujesz się bardziej ludzkimi kośćmi wygrzebanymi z ziemi niż żywymi istotami! - zawołał wściekłym głosem robotnik.
- To odnosisz błędne wrażenie!
- Więc to udowodnij! Ty i twoi kumple zacznijcie wreszcie coś robić, bo ludzie uciekają z tej wyspy bojąc się, że jest nawiedzona, a wiecie, kogo obwiniają o sprowadzenie na nią duchów? Was!
- Domyślam się, że to nas właśnie o to obwiniają - odpowiedział mu ponuro McFarne - A co do tych duchów, to brałem ich istnienie pod uwagę, jednak wolę przede wszystkim rozważać opcję bardziej przyziemną.
- Więc weź pod uwagę jeszcze jedną... Mianowicie taką, że jeżeli nie zrobicie czegoś i to szybko, to ci robotnicy w końcu was zlinczują! A ja nie będę ich dłużej przed tym powstrzymywał!
To mówiąc mężczyzna wyszedł z namiotu, a my zostaliśmy sami. Obaj uczeni zaś spojrzeli na mnie i byli oni wyraźnie przygnębieni faktem, że musiałam być świadkiem tej sceny.
- Och, Sereno - powiedział smutno McFarne - Jak widzisz, mamy tutaj poważne problemy związane z tymi dwoma potworami. Dwa Pokemony, a zobacz, ile zamieszania narobiły. Mamy już parę trupów oraz nową grupę rannych.
- A co z Molly? - spytałam.
- Na szczęście nic się jej nie stało. Po prostu najadła się strachu i nic więcej - odezwał się po raz pierwszy w tej scenie Spencer Hale - Zaczynam jednak żałować, że ją tutaj sprowadziłem. Bardzo tego żałuję. Chciała być blisko mnie, a i ja chciałem mieć ją blisko siebie. No i co? Z tego wynikają dla niej same kłopoty. Moja biedna, mała córeczka. Ja wiem, że to twarda dziewczyna, ale mimo wszystko nawet twardy człowiek może kiedyś w końcu pęknąć pod wpływem strasznych wydarzeń.
- Ja wiem o tym - odpowiedziałam mu smutnym tonem - Sama nie tak dawno przeżyłam tragedię i miałam chwile słabości i to dość poważne. Ale mimo wszystko można sobie z każdym problem jakoś poradzić. Z tym także. Wiemy już z całą pewnością, że to nie są żadne duchy, tylko prawdziwe Pokemony.
- Tak, to prawda. Jack Hunter postrzelił jednego z nich. Widziałem krew na ziemi - powiedział Roger McFarne - Duchy przecież nie krwawią, ale niestety... Naszych robotników to wcale nie uspokaja.
- A dziwisz się im? - mruknął Spancer Hale - Przecież ci ludzie stracili kilku swoich znajomych, a może nawet i krewnych. Ja dzisiaj o mało nie straciłem córki. Weź to pod uwagę, że te nasze pasje mogą kiedyś nas drogo kosztować.
- Chcesz stąd wyjechać?
- Nie... Ale zaczynam rozważać taką opcję.
- Proszę cię... Daj jeszcze czas naszym detektywom. Być może znajdą oni te potwory. Poza tym Allan Jones to jest wielki poszukiwacz przygód i prawdziwy łowca. Jack Hunter natomiast, mimo swoich przechwałek, także dowiódł, że nie jest ułomkiem.
- I co z tego?
- A to z tego, że mogą dokonać naprawdę wiele. Musimy tylko dobrze się za to wszystko zabrać.
- Odpowiednio zabrać. Oczywiście. Dobrze, niech ci będzie. Tak czy siak sprawa jest prosta. Robotnicy oczekują od nas działań i to skutecznych działań. Albo im je damy, albo... Wolę nie myśleć, co się stanie.
Po tych słowach Spener Hale powoli wyszedł z namiotu.
- Dokąd idziesz? - spytał go McFarne.
- Do mojej córki... Póki jeszcze ją mam - rzucił na to jego rozmówca i odszedł.
Archeolog spojrzał na mnie załamany i rzekł:
- Widzisz sama, kochana Sereno, co się tu dzieje. Mam tutaj po prostu sądny dzień. Allan Jones, zanim tu przyjechałaś, przeglądał uważnie cały teren wokół naszego obozu. Ale znalazł ślady prowadzące z obozu tylko do najbliższego wzgórza, po czym one się urywają. Nie wiemy, o co tu chodzi i jak to w ogóle jest możliwe.
- Spróbujemy to wyjaśnić - odpowiedziałam mu - Nie mogę jednak niczego zagwarantować z całą pewnością.
- Och, Sereno... A czego można być dzisiaj pewnym?
- Jednego... Tego, że ja i moi przyjaciele zrobimy wszystko, co tylko jest możliwe.
Byłam pewna, iż dotrzymam danego słowa. Tylko co im z tego, jeżeli nie będzie widać efektów tej naszej pracy?
***
Nie wiem, jakim cudem udało mi się zasnąć, ponieważ nerwy i wielkie przygnębienie, które mnie opanowało doprowadzały do tego, że nie miałam wielkiej ochoty na sen. Chciałam działać, chciałam pomóc, ale też dobrze wiedziałam, iż nie mam co liczyć na osiągnięcie tego celu, dlatego musiałam jakoś zregenerować swoje siły poprzez sen. Tylko zaśnięcie w takiej sytuacji było naprawdę bardzo trudne do osiągnięcia, ale „trudne“ nie znaczy wcale „niemożliwe“, ponieważ w końcu zasnęłam. Miałam jednak bardzo głupie sny o Ashu, który zamienia się w Jacka Huntera, potem w Williama, potem w szereg innych osób. Później zaś widziałam Demona i Mrok biegających po okolicy i straszące mnie tymi swoimi świecącymi, czerwonymi ślepiami. Obudziłam się przerażona tym widokiem, po czym znowu się położyłam i ponownie zasnęłam, ale trudno mi powiedzieć, jakie miałam wtedy sny. Nie pamiętam ich, choć w sumie to przecież i tak nie ma żadnego znaczenia.
Obudziłam się około południa i zauważyłam, że w namiocie nikogo nie ma. Powoli wyszłam więc na zewnątrz i przemyłam sobie powoli twarz w misce z zimną wodą, po czym poszłam do miejscowego kucharza, który na szczęście zachował dla mnie moje śniadanie, a następnie zaczęłam je powoli jeść.
- Nie ma co... Naprawdę przykra sytuacja, mam rację? - zapytał mnie kucharz, gdy siedziałam przy nim i jadłam swój posiłek.
- Oczywiście, że przykra... I to jeszcze jak - odpowiedziałam bardzo smutnym głosem - Ale spokojnie, proszę pana. To nie jest sprawka duchów, mogę pana zapewnić.
- Tak, wiem. Mówił mi o tym pan McFarne - uśmiechnął się do mnie kucharz - Mam tylko nadzieję, że skoro to są prawdziwe Pokemony, to da się je wykończyć. Ja chętnie w tym pomogę, jeśli tylko się na coś przydam.
- Tylko spokojnie, proszę pana - odpowiedziałam mu - Niech pan dalej zajmuje się swoją pracą, a polowaniem zajmę się ja i moi przyjaciele.
- Wiem, mówiono mi o tym, że panienka jest słynnym detektywem. Podobno wraz ze swoim chłopakiem rozwiązała pani wiele spraw.
- Tak, to prawda. Mam tylko nadzieję, że ta sprawa nie okaże się być zbyt poważna dla mnie. Chociaż z drugiej strony otaczają mnie prawdziwi fachowcy. Allan Jones to prawdziwy profesjonalista w tym, co robi.
- Słyszałem o nim, słyszałem. Mam tylko nadzieję, że czegoś dokona. Bardzo się martwię. Nie chciałbym, aby te potwory więcej zaatakowały.
- Chciałabym powiedzieć, żeby był pan spokojny i że nie musi się pan już niczym przejmować, ale trudno mi cokolwiek w tej sprawie powiedzieć. Ja mogę tylko powiedzieć to, co powiedziałam już panu McFarne’owi. To, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby jakoś rozwiązać ten nękający nas wszystkich problem.
- To mi w zupełności wystarczy - odpowiedział mi przyjaznym tonem kucharz - Oby tylko słowa i czyny łączyły się ze sobą.
- W tej sprawie pan może być pewien, że tak właśnie będzie.
Powoli zjadłam swoje śniadania i poszłam do szpitalnego namiotu, gdzie łatwo znalazłam Molly Hale. Bardzo chciałam wiedzieć, co się z nią dzieje. Na całe szczęście dziewczynka była tylko lekko ranna i nic poza tym, ale przede wszystkim najadła się strachu. Wcale mnie to jednak nie dziwiło, bo w końcu sama miałam wczoraj niezłego cykora.
- Jak się masz, Molly? - spytałam.
- Tak sobie - odpowiedziała mi smutno dziewczynka - Ale mniejsza o to. Najważniejsze, że z tatą wszystko w porządku.
- Twój ojciec z kolei przejmuje się bardziej twoim zdrowiem niż swoim własnym.
- Domyślam się. Ale mówisz, że wszystko z tobą dobrze?
- Lekarz mówi, że tak, a ja sama wolę nie martwić niepotrzebnie ojca. Dlatego też dzisiaj wychodzę i wrócę do pomagania mu w pracy. W końcu po odejściu mamy tata ma tylko mnie i swoją pracę. Dzięki temu, że jestem jego asystentką, dbam o to, że nie musi on już wybierać między nami i może śmiało spędzać czas w pracy razem ze mną. Ale jeżeli ma spędzać ze mną czas w pracy, muszę w tej pracy być. Dlatego po kolejnych bardzo ważnych badaniach zamierzam wracać do swoich obowiązków.
- A nie wolałabyś jednak trochę odpocząć?
- Może bym i wolała, ale tu chodzi o ojca. Moje potrzeby nie są aż tak wielkie. Przede wszystkim chcę, żeby on czuł się szczęśliwy, zaś on jest szczęśliwy mając mnie i swoją pracę. Chcę mu to umożliwić. Nawet, jeśli będę musiała mniej odpoczywać niż powinnam.
Uśmiechnęłam się do niej wesoło.
- Kochana Molly. Chyba nie było jeszcze córki, która by tak mocno kochała swojego ojca, jak właśnie ty.
- A dziwisz się? Ojciec był przy mnie całe życie. Matka sobie wybyła w świat pod pretekstem, że mój ojciec to pracoholik, czego ona nie mogła znieść. Ale jakoś łatwo w ten sposób zapomniała o mnie.
- Tak się zdarza, kochanie. Nie każda matka sprawdza się w swojej roli, choć ludziom zwykle wydaje się, że jeśli ktoś nawala, to tylko ojciec.
- Widzisz, Sereno, a u mnie jest odwrotnie. Ojciec wykonuje swoje obowiązki porządnie, a matka nie. Świat staje na głowie.
- A żebyś wiedziała, Molly. Świat staje na głowie.
Pogłaskałam ją powoli po głowie i wyszłam z namiotu szpitalnego, porozmawiałam chwilę z lekarzem, po czym bardzo zadowolona poszłam w kierunku wyjścia z obozu. Miałam nadzieję, że napotkam w końcu kogoś z moich przyjaciół. Chciałam razem z nimi poprowadzić poszukiwania, ale nie miałam pojęcia, jak sama się za to zabrać. Na szczęście znalazłam Jacka w towarzystwie Maxa i Bonnie. Cała trójka przeglądała dokładnie tereny przy obozie w poszukiwaniu śladów.
- Tutaj, widzicie? - mówił Jack, pokazując na ziemię - Tu są ślady łap i ślady krwi. Drań dostał ode mnie kulką i pognał w tę stronę.
- Tak, ale co z tego, skoro potem zniknął? - mruknął Max - I to jeszcze w jakiś fantastyczny sposób.
- Żaden tam fantastyczny - nie zgodził się z nim Jack Hunter - Jestem pewien, że to wszystko da się jakoś wyjaśnić.
- Dobrze, ale jak? - spytała Bonnie.
- Nie wiem... - Hunter rozłożył bezradnie ręce - Naprawdę nie wiem. To wszystko jest dziwne, bardzo dziwne. Ale być może ma o wiele bardziej prozaiczne wyjaśnienie niż myślimy.
- Dobrze, tylko jakie? - zapytałam, podchodząc do nich - Jak można wytłumaczyć coś, czego nie da się wytłumaczyć?
Jack uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Być może w bardziej prosty sposób niż sądzisz, Sereno. Wszystkiego dowiemy się z czasem. Póki co spróbujmy znaleźć to wzgórze, na którym widzieliśmy te stwory ostatnim razem. Może ono nam coś powie.
- Czemu nie? - odparłam - A gdzie jest Allan Jones?
- Kręci się gdzieś tutaj wraz z Alexą - odpowiedział mi Hunter.
- Dlaczego?
Jack uśmiechnął się do mnie ironicznie i powiedział:
- Widać, że nie polujesz za często. Nie wiesz podstawowych rzeczy, które zna każdy łowca. Skoro drapieżnik tak często się tu pojawia i często atakuje, to musi mieć swoją kryjówkę. Musi mieć miejsce, w którym skryje się przed słońcem i wypocznie przed nocnym atakiem. Człowiek ma swój dom, a zwierzę swoje legowisko.
- Może je zmieniać.
- Być może, jednak sądzę, że jest ono raczej w pobliżu obozowiska. W każdym razie Allan Jones jest tego pewien, zaś ja podzielam jego zdanie. Alexa z kolei twierdzi, że te dwa Pyroary mogą się ukrywać praktycznie na terenie całej wyspy. Zapowiedziała, iż przeczesze ten gąszcz kawałek po kawałku, aż w końcu je znajdzie.
- Tak... Znajdzie, ale tylko guza. My zresztą też się o niego prosimy - mruknął Max, jednak zaraz się uśmiechnął - No, ale my już tacy jesteśmy. Zawsze pchamy się tam, gdzie jest największe niebezpieczeństwo.
- Walczymy o to, aby tego zła mniej było na świecie - dodała Bonnie bojowym tonem - To jest nasza życiowa misja!
Jack parsknął delikatnym śmiechem, słysząc jej słowa i sposób, w jaki je wypowiedziała, mówiąc:
- To piękne hasełko... Naprawdę bardzo piękne. Ale to jest życie, a nie film. W życiu nie wszystko jest takie proste. Choćby ta sprawa.
Kiedy tak rozmawialiśmy, to jednocześnie szliśmy po śladach Pyroara do wzgórza, na którym ostatni raz widzieliśmy oba Pokemony lwy. Tam zaś obejrzeliśmy ziemię bardzo dokładnie, ale nie znaleźliśmy żadnych śladów. Te bowiem urywały się w tym miejscu i nigdzie więcej one nie prowadziły.
- Tak samo, jak ostatnio - rzekł Jack Hunter - Allan Jones mi mówił, że zawsze ślady się w jakimś miejscu urywały i wyglądało to niemal tak, jakby te Pokemony dostały skrzydeł.
- Tak, ale przecież one skrzydeł nie mają - zauważył Max.
- Tyle, to ja sam zauważyłem - mruknął Jack Hunter - One nie mogą wędrować po wyspie nie zostawiając żadnych śladów.
Zeszliśmy powoli ze wzgórza, po czym Max, który uważnie przyglądał się ziemi powiedział:
- A to co takiego?
- Co? - spytałam.
- Sama zobacz. Masz lupę?
Wyjęłam lupę Asha, którą zabrałam ze sobą i podałam ją chłopcu, a ten zaczął z niej uważnie oglądać ziemię.
- Ciekawe...
- Co takiego? - spytała Bonnie.
- De-ne-ne? - zapiszczał Dedenne, siadając jej na głowie.
- Właśnie - dodałam - Co takiego tam zauważyłeś?
- Tu ziemia jest jakby wypalona... Widzicie?
Przyjrzeliśmy się wszyscy temu miejscu, które pokazywał palcem Max i rzeczywiście, zauważyliśmy to, co nam wskazywał. Ziemia w pewnym miejscu sprawiała wrażenie wypalonej. Była czarna i pachniała ona w dość dziwny sposób. Pochyliłam się razem z Jackiem, po czym oboje zaczęliśmy ją wąchać.
- Pachnie prochem - powiedział Hunter - Coś tutaj musiało niedawno eksplodować.
- Hmm... Rzeczywiście. To pachnie jak proch - dodałam, a następnie spojrzałam na niego - Pamiętasz? Ta baba rzuciła w nas czymś i zrobił się wielki dym.
- Właśnie. To musiała być jakaś bombka, która wybuchając robi wiele dymu. Coś jak świeca dymna.
- Tak... To wiele wyjaśnia. Duchy nie używając takich cacek, jeśli chcą zniknąć. Tylko nadal nie rozumiem, w jaki sposób te Demon i Mrok znikają stąd nie zostawiając śladów.
- Musi coś po oba te stwory przylatywać, a potem unosić je w górę - stwierdziła Bonnie.
Uśmiechnęłam się zadowolona i powiedziałam:
- Tak! Z pewnością tak właśnie jest. Tylko co je może zabierać? Nie może to być żaden pojazd, bo żaden pojazd nie lata bez robienia choćby najmniejszego hałasu.
- Może to jakiś inny Pokemon? - zasugerowała Bonnie.
- Dobrze, ale jaki?
Tego niestety już nie wiedziałam. Wszystko jednak wskazywało na to, że nie mamy tu wcale do czynienia z atakiem demonów z zaświatów, ale prawdziwym i realnym spiskiem istot żywych. Tylko jaki to spisek i kto go uknuł? Tego jeszcze nie wiedzieliśmy.
***
Powróciliśmy zaraz do obozu z tymi rewelacjami, które przekazaliśmy Hale’owi i McFarge’owi. Obaj wysłuchali ich uważnie, jednak nie mieli pewności, czy to coś zmienia, bo w końcu wciąż nie zdołaliśmy złapać tych przeklętych bestii. Do tego nasi rozmówcy, mimo usilnych prób nie zdołali wykrzesać ze swoich mózgownic pomysłu, kto by niby chciał im szkodzić i próbować ich stąd wygonić.
- Nikt taki nie przychodzi mi do głowy - powiedział Hale.
- Mnie także - dodał McFarge - Nie mam pojęcia, kto by niby chciał nas stąd wygonić. Chociaż...
- Tak? - spytałam.
- Wiecie... Przypomniał mi się taki jeden gość, który pół roku temu bardzo interesował się pobliskimi terenami. Tymi, na wschód. O tam!
To mówiąc wskazał kierunek ręką.
- A co tam takiego jest ciekawego? - spytałam.
- Nic takiego, tylko jakaś stara, opuszczona kopalnia - odparł archeolog - Podobno kiedyś wydobywano z niej diamenty, ale teraz jest opuszczona.
- Diamenty? - zainteresował się Max, a oczy aż mu zabłyszczały - A to ciekawe. A czy one nadal tam są?
- Nie, już dawno zasoby się wyczerpały - odpowiedział mu McFarge - A w każdym razie takie krążą słuchy. Ludzie jednak już dawno przestali tam czegokolwiek szukać. Wielu twierdzi, że tam nigdy niczego nie było, a inni, że coś tam znaleźli, ale potem długie poszukiwania niczego nie dały. Nie wiadomo więc, co jest prawdą.
- I do kogo należy ta kopalnia?
- Teraz to własność rządu Unovy. Własność całego regionu. Nie wolno tam kopać.
- Ale zwiedzać wolno?
- Naturalnie. To jest dziedzictwo narodowe oraz żywa historia, a zatem każdy może tam chodzić i zwiedzać.
- To ciekawe - powiedziałam, masując sobie lekko podbródek - A czy wolno wiedzieć, kim był człowiek, który interesował się tą kopalnią?
- On nie interesował się kopalnią, ale terenem, który do niego przylega - odpowiedział Hale - W tym również tymi ziemiami, na których obecnie prowadzimy wykopaliska. To taki jeden bogaty koleś. Podobno chciał kręcić tu film czy coś.
- Aha... A czy zwiedzał kopalnię?
- Naturalnie. Wszyscy ją zwiedzali, gdy tylko tu przybyli.
- Ciekawe... A proszę powiedzieć... Czy kopalnię można kupić?
- O! W żadnym razie! - zaśmiał się McFarne - To część dziedzictwa narodowego. Gdyby kupujący był nawet samym Rockefellerem, to i tak by usłyszał NIE od rządu Unovy. Ta kopalnia jest dziedzictwem narodowym.
- I atrakcją turystyczną? - spytał Hunter.
- Dokładnie tak.
Jack spojrzał na mnie i uśmiechnął się zadowolony.
- Być może mamy jakiś punkt zaczepienia...
Następnie spojrzał na archeologa i zapytał:
- Czy zanim tu panowie przybyli, to czy te tereny były zamieszkane?
- Nie, skądże znowu. Te tereny są dzikie oraz niezamieszkane - odparł McFarne - Wioska, z której pochodzą nasi robotnicy jest raczej daleko stąd, tak jakoś pół dnia drogi przynajmniej. Oczywiście pieszo, bo autem jest znacznie szybciej.
- Czyli zanim panowie się tu zjawili, to nie było tu nikogo? Żadnego człowieka?
- Żadnego. Poza turystami z wycieczkami krajoznawczymi itp. osobami zwiedzającymi okolicę to nikt.
- Czyli gdyby ktoś pracował po cichu w tej kopalni, to nikt by się nie dowiedział?
- Dowiedziałby się, bo prędzej czy później taki ktoś natknąłby się na krążących tu w pobliżu.
- Jakoś żadnego nie zauważyłem.
- Bo Demon i Mrok przegnali ich z tych terenów. Boją się tu chodzić, póki te potwory są na wolności.
- A ten koleś od filmu?
- Gdy dowiedział się, że my tu prowadzimy wykopaliska, wyniósł się i dał sobie spokój.
Hunter pokiwał lekko głową i wyszedł z namiotu, a ja za nim.
- I co o tym sądzisz? - spytał mnie Jack.
- To, że zadajesz pytania godne prawdziwego detektywa - odparłam dowcipnym tonem - A do tego na temat. Myślę, że ta kopalnia może być faktycznie kluczem do rozwiązania tej zagadki.
- Tak... Kiedyś były w niej diamenty, teraz ponoć ich nie ma. A co, jeśli nadal tam są?
- I jeśli ktoś o tym wie, to może chcieć je wydobyć po cichu. Jednak teraz nie może tego zrobić, bo...
- Bo archeolodzy krążą w pobliżu kopalni i ryzyko przyłapania go jest aż nazbyt wielkie.
- Właśnie! - Jack Hunter ucieszył się jak dziecko, gdy mi to mówił - Widzisz? Oboje myślimy tak samo.
- Przypominam ci, że to tylko hipoteza i nie wiemy, czy prawdziwa.
- Nie wiemy, ale możemy się dowiedzieć tego tylko w prosty sposób.
- Sprawdzając kopalnię?
- Właśnie. Być może stanowi ona kryjówkę Pyroarów, a w każdym razie może być motywem działania ich, że tak powiem, zleceniodawcy.
Max i Bonnie powoli wyszli z namiotu i spojrzeli na nas zdumieni.
- Co was tak cieszy? - spytała Bonnie.
- Pewnie macie już jakieś super hipotezy, prawda? - zażartował sobie Max.
- Czy super, to ja nie wiem, ale że mamy hipotezę, to fakt - zaśmiał się lekko Hunter.
***
Opowiedzieliśmy więc Maxowi i Bonnie o tym, co podejrzewamy, a ta dwójka, jak się można było domyślać, z miejsca chciała iść i sprawdzić tę kopalnię, czy przebywają w niej może Pyroary. Osobiście miałam poważne obawy, że trop z kopalnią jest chybiony i może Jack się myli. Coś mi jednak mówiło, iż wcale się nie myli. Teraz tym bardziej przypominał mi Asha, a jeszcze bardziej Williama. Czyżby rzeczywiście to był Will, ten pielęgniarz z Kalos, który nagle zmienił tożsamość? Tylko jaki on miałby mieć w tym wszystkim cel, o to pytanie? Niestety, nie umiałam sobie na nie w żaden sensowny sposób odpowiedzieć i postanowiłam odłożyć rozważania na ten temat na późniejszy okres.
Powiedzieliśmy obu archeologom, dokąd zamierzamy iść, po czym wzięliśmy od kucharza trochę zapasów, aby mieć co jeść w przypadku, gdyby wyprawa się miała przedłużyć, co przecież było możliwe. Ostatecznie w moim życiu działy się już takie rzeczy, że jakieś większe lub też mniejsze przedłużenie podróży bynajmniej nie było tutaj niczym niezwykłym. Raczej powiedziałabym, że tak nagłe zmiany planów były czymś raczej normalnym w moim życiu. A zresztą, powiedzmy sobie tak szczerze, czy jakąkolwiek przygodę można zaplanować? Zwłaszcza taką, w której mamy do czynienia z przestępcami, których musimy pokonać? To nie jest przyjęcie, w którym można wszystko sobie zaplanować - choć prawdę mówiąc pamiętam takie imprezy, które były dobrze zaplanowane, a mimo wszystko i tak trzeba było improwizować, aby całość przebiegła jak należy. Myślę, że nasza misja detektywistyczna w dużej mierze polegała zawsze właśnie na improwizacji, kiedy trzeba było tak naprawdę szybko wymyślić jakiś plan działania i to skuteczny, co przecież nigdy nie należało do łatwych zadań, jednak Ash jakoś zawsze umiał sobie z tym poradzić. Jak on to robił, nie wiem, ale że dobrze mu to szło, to więcej niż pewne. Szkoda, że go teraz ze mną nie było, choć ten Jack Hunter był całkiem pomysłowy. Bardzo mi on przypominał Asha i być może Max miał rację, iż duch mego chłopaka wstąpił w nowe ciało. Chociaż do głowy przyszła im także inna hipoteza, jednak szybko ją odrzuciłam, bo przecież Ash nie żył. Gdyby żył, to nie ukrywałby się przede mną i nie przebierał za nikogo innego. Bo niby po co miałby to robić? Więc teoria brała w łeb. Oczywiście inna teoria - mówiąca o tym, że Jack to był pielęgniarz William, któremu musiałam wpaść w oko była już całkiem na rzeczy. To już miało ręce i nogi. Tylko czemu tak bardzo chciałby bawić się w takie hece i w ogóle łazić za mną? Jaki miałby w tym cel? To wszystko bez sensu. Nie jestem przecież tak atrakcyjna ani też szczególnie urocza, żeby móc się podobać mężczyznom. Chociaż Ashowi się podobałam, ale cóż... On mnie kochał, a poza tym jakoś inny facet nie leciał na mnie... No, może tylko Tierno, ale jego zalotów nie miałam co brać na poważnie, w końcu zaraz po powrocie do dawnego wyglądu przestałam już być dla niego atrakcyjna. Poza nim niby komu się podobałam? Gary się do mnie zalecał, ale on robił tak z wieloma innymi laskami zanim związał się z May. Calem też się nie liczy, bo przecież zakręcił się koło mnie tylko po to, aby mnie podejść. Nędznik! Więc on również się nie liczy. No i też trudno do moich zalotników zaliczyć Arlekina... Chociaż z drugiej strony...
Ale właściwie, o czym ja się rozpisuję? Przecież miałam pisać o swojej przygodzie, a tymczasem wypisuję jakieś brednie. Ech, jestem po prostu żałosna! Lepiej już wrócę już do właściwej narracji, bo inaczej zacznę dalej ciągnąć ten swój głupi i bezsensowny wywód.
A więc po zrobieniu zapasów poszliśmy razem z Jackiem, Maxem oraz Bonnie w kierunku kopalni. McFarne wskazał nam drogę do celu naszej podróży, jednocześnie mówiąc nam, że osobiście odradza nam wycieczkę.
- Strop nie jest zbyt bezpieczny i grozi zawaleniem - powiedział - Poza tym, jeśli macie racje, to możecie sobie tylko napytać biedy. Zresztą Allan Jones już był w tej kopalni i nie znalazł żadnych śladów Pyroarów.
- Może nie wiedział, jak szukać? - spytał Jack.
- A ty niby wiesz? - zaśmiał się archeolog - Tak czy siak może i Allan nie szukał tak, jak twoim zdaniem powinien, ale nie zmienia to faktu, że ma on bardziej rozsądne podejście do tej sprawy.
- Aha... A to bardziej rozsądne podejście to jest przeczesanie buszu i szukanie Demona i Mroku w stepie? - spytał złośliwie Hunter.
- Tak. Przynajmniej to coś da.
- I co? Jakoś szukał ich wcześniej w ten sposób i niczego nie znalazł.
- Bo nie wiedział, gdzie ma ich szukać.
- A teraz to niby wie?
- Mam taką nadzieję, bo inaczej wolę nie myśleć, co zrobią robotnicy, gdy jeszcze raz się powtórzy atak albo na obóz, albo na wioskę. Bo przecież tam też atakują.
- Czy ataki są regularne? - spytałam.
- Nie. Następują zupełnie niespodziewanie. I nie wiemy, czy zaatakują teraz wioskę, czy też obóz.
- Tak... Efekt zaskoczenia jest zawsze po ich stronie.
- Można tak powiedzieć. Dlatego Allan uważa, że należy ich szukać na ich własnym terenie.
- To jest jakaś myśl, ale nie jestem pewien, czy aby słuszna - rzekł na to sceptycznym tonem Jack Hunter - Dlatego właśnie zamierzamy sprawdzić tę kopalnie. Być może tam ukrywają się Demon i Mrok.
- Skąd wniosek, że akurat tam?
- Bo to blisko wykopalisk, a prócz tego jest to raczej ostatnie miejsce, w którym byście ich szukali.
- Rozumiem. W sumie jest w tym jakaś logika, ale wcale nie musi tak być.
- Wiem, że nie musi, ale musimy to sprawdzić.
- Jak sobie chcecie. Ale nie mówcie, że was nie ostrzegałem, iż tam jest niebezpiecznie.
- Na pewno tego nie powiemy - zaśmiała się Bonnie - Możemy już iść?
Widać było, iż pali się do działania i wcale się jej nie dziwiłam, bo sama bardzo chciałam jak najszybciej dowiedzieć się co i jak. Oczywiście nasz drogi pan McFarne miał rację, że wcale nie musiało w tej kopalni coś być i po prostu się mylimy, ale argumenty Jacka miały sens, więc wolałam to sprawdzić. Max i Bonnie byli tego samego zdania, a zatem sprawa była przesądzona.
Ruszyliśmy więc we wskazanym nam kierunku, przechodząc przez trawiaste tereny wyspy Rodozji. Na całe szczęście kopalnia rzeczywiście była niedaleko, bo nie miałam wielkiej ochoty przedzierać się długo przez tę gęstą trawę.
- Paskudna trawa - powiedziałam ze złością - Miejscami sięga twarzy. Nie można by jej jakoś ściąć albo wypalić?
- Nie... Ścinanie nie ma sensu, bo za szybko odrasta - odpowiedział mi Jack - A co do wypalenia, to zły pomysł. Za duże ryzyko, że zajmie się całą wyspa.
- Racja... Takie gorące tereny, to są aż wymarzone miejsca dla pożaru - odezwał się przemądrzałym tonem Max - Cała wyspa może się od ognia zająć, więc lepiej nie ryzykować. Ogień to przecież nie przelewki.
- Komu ty to opowiadasz? Myślisz, że z kim rozmawiasz? - mruknęła złośliwie Bonnie.
- Możecie się przymknąć?! - warknął na nich Hunter - Jeśli sądzicie, że w ten sposób mi pomagacie, to się grubo mylicie.
- Przepraszamy! - rzucili chórem Max i Bonie.
- Ech... Oni zachowują się jak dzieci - powiedział Jack.
- Bo są dziećmi, jakbyś nie zauważył - stwierdziłam dowcipnie.
- Tak, ale ja w ich wieku...
- Tak, wiem! Pewnie zachowywałeś się wzorowo i porządnie, tak?
- No... Może wzorowo to nie, ale mądrzej niż oni.
- Nie wątpię.
Uśmiechnęłam się lekko i powoli szliśmy dalej, aż nagle zauważyliśmy lecą w powietrzu Alexę na Noivernie.
- Hej, Alexa! - zawołałam do niej radośnie.
Dziennikarka pomachała mi wesoło, po czym wylądowała obok nas i zeskoczyła ze swego Pokemona.
- Jak tam, kochani? Dokąd się wybieracie? - spytała.
- Do kopalni - odpowiedziałam jej - Chcemy sprawdzić pewien trop z nią związany.
- Poważnie? A dlaczego właśnie tam?
- A dlaczego nie?
Alexa parsknęła lekko śmiechem i odparła:
- Dobra odpowiedź. Bo w sumie racja. Dlaczego nie? Ale tak z czystej ciekawości powiedz mi, proszę... Po co ty się tam w ogóle chcesz pchać? Jacka Huntera to jeszcze rozumiem. Jego wygląd i zachowanie mówią same za siebie.
- A niby co jest nie tak w moim wyglądzie i zachowaniu? - zapytał Jack z ironią w głosie.
- Nic takiego - odpowiedziała mu wesołym głosem dziennikarka - Po prostu... Jakby to powiedzieć... Wyglądasz mi na takiego, co to bez wahania pcha się w największe niebezpieczeństwa. No, ale Serena... To w końcu jest porządna dziewczyna i porządny detektyw.
- To ty widocznie nie wiesz, ile razem z Ashem pakowałam się w sam środek kłopotów.
- Wiem, że wiele razy, ale to Ash cię do nich ciągnął. Sama byś tam przecież nie polazła, nieprawdaż?
- No, nie jestem pewna. Tak czy siak, jakbyś ktoś nas szukał, to cóż... Będziemy w kopalni.
- Aha... A potem gdzie was szukać? Na cmentarzu?
- Strasznie zabawne.
***
Bez trudu dotarliśmy do kopalni, a gdy już przy niej byliśmy, to zaraz weszliśmy do jej środka, uważnie rozglądając się dookoła.
- Co dokładniej zamierzamy tutaj znaleźć? - zapytał Max.
- Jakiegoś dowodu na potwierdzenie naszej teorii - odpowiedział mu na to Jack Hunter - Pyroarów... Ich śladów... A być może nawet diamentów... Sam nie wiem... Ale jedno jest pewne. Jak tylko to znajdziemy, to będziemy wiedzieli, że mamy do czynienia z tym, czego szukamy.
- Ciekawa filozofia - rzucił Max i szedł za nami.
Chwilę później zaczęło się już robić ciemno, ponieważ wchodziliśmy coraz głębiej w jaskinię i światło słoneczne coraz słabiej do nas docierało. Wyjęliśmy więc wszyscy latarki, którymi to oświetlaliśmy sobie uważnie drogę.
- Przede wszystkim świećcie mi na ziemię - polecił Jack Hunter - Być może znajdziemy ślady Pyroarów.
- Ślady Pyroarów, powiadasz? - spytałam i zaczęłam uważnie świecić po podłożu - Sądzisz, że to możliwe, iż tu będą?
- Należy wziąć to pod uwagę. Oczywiście mogę się mylić.
- Możesz... Ale to bynajmniej mnie nie pociesza.
Zaczęliśmy szukać na podłożu śladów łap Pokemonów lwów, ale nie mogliśmy ich znaleźć, gdy nagle Bonnie powiedziała:
- Hej, Jack!
- Tak? - spytał Hunter, spoglądając na nią.
Dziewczynka wówczas przyłożyła sobie lekko latarkę do brody tak, że światło padało na jej twarz od dołu. Przy okazji Bonnie zrobiła groźną minę, próbując nas przestraszyć, ale jakoś kiepsko jej to wyszło, czego dowodem był choćby fakt, że Jack wcale się nie przestraszył, a ja tym bardziej.
- Bonnie, proszę cię - powiedziałam z lekką złością w głosie - Czy ty naprawdę nie masz co robić?
- Sorki... Myślałam, że umiem być straszna.
- Umiesz być jedynie strasznie irytująca - warknął na nią Max.
- Tak? A to ty niby lepszy? - powiedziała oburzona dziewczynka.
- Zamknijcie się oboje! - skarcił ich z gniewem w głosie Jack Hunter - Bo za chwilę was zastrzelę!
- On nie żartuje i naprawdę to zrobi - powiedziałam dowcipnym tonem, dość dobrze jednak imitującym powagę.
Max i Bonnie widocznie uznali, że mówię na poważnie, więc przestali się kłócić i wygłupiać, tylko po prostu szli z nami dalej obserwując ziemię. Nie wiem, jak długo się tutaj kręciliśmy, ale w końcu znaleźliśmy to, czego szukaliśmy.
- Są! - zawołałam - Są ślady Pyroarów!
Jack zasłonił mi usta dłonią i syknął do mnie gniewnie:
- Musisz tak głośno mi to oznajmiać? Przecież, jeśli ktoś tutaj jest, to nie powinien o nas wiedzieć.
- Racja... Przepraszam, nie powinnam tak głośno mówić. Ale zerknij tylko na ziemię.
Powoli Jack oświetlił ziemię przed sobą światłem latarki i uśmiechnął się bardzo zadowolony.
- A więc jednak - powiedział - A więc są ślady.
- Ale czemu nie było ich bliżej wyjścia? - spytała Bonnie.
- Najwidoczniej to coś, co ich tutaj przyniosło, umiało latać i unosiło ich w powietrzu nad ziemię, aż w końcu tutaj musiało ich posadzić, aby szli o własnych siłach - odpowiedział Jack - A przynajmniej tak ja to widzę.
- Nie zdziwiłabym się, gdybyś miał rację - stwierdziłam - Tak czy siak, jeśli Allan zwiedził tylko teren kopalni w pobliżu wejścia, to nic dziwnego, że nie znalazł śladów, bo one były dopiero głębiej. Ciekawe tylko, dokąd nas one zaprowadzą?
- Zaraz się o tym przekonamy - powiedział Hunter - Idziemy?
Oczywiście odpowiedź mogła być tylko jedna.
- Idziemy!
Powoli poszliśmy w kierunku, do którego prowadziły naszą czwórkę ślady Pyroarów na ziemi. Oświetlaliśmy je sobie latarkami, a jednocześnie wciąż byliśmy bardzo ostrożni, gdyż spodziewaliśmy się, że w każdej chwili z jakiegoś kąta mogą wyskoczyć na nas Demon i Mrok. Woleliśmy więc nie ryzykować niepotrzebnie i zachować czujność.
Szliśmy przed siebie różnymi korytarzami, wciąż prowadzeni śladami stóp obu Pokemonów.
- O rany! Czy one musiały wlec się aż tak daleko? - spytała Bonnie wyraźnie zmęczonym tonem.
- Tak... Nie mogły sobie znaleźć legowiska jakoś tak bliżej wyjścia? - dodał Max.
Jack i ja nie zaszczyciliśmy tych pytań odpowiedziami.
- Wiecie... Zauważyliście może, że nagle zrobiło się jakoś jaśniej? - rzuciłam po chwili.
Rzeczywiście, nagle w kopalni zrobiło się nieco jaśniej. Spojrzeliśmy wszyscy na ściany i zauważyliśmy wystające z nich jakieś dziwne kamienie, które się błyszczały. Poświeciliśmy na nie, a gdy blask latarki spotkał się z ich blaskiem, to na chwilę nas oślepiło.
- Co to takiego? - zapytała Bonnie.
- Chyba się domyślam - powiedziałam.
Podeszłam do ściany i złapałem za jeden z kamieni, ale nie mogłam go wyrwać. Jack mi pomógł, więc w końcu mi się to udało.
- Czy to jest to, co myślę? - spytałam.
- Chyba tak - odpowiedział mi Hunter - To wygląda na diament.
- Diamenty?! - spytali Max i Bonnie jednocześnie.
- Owszem, tak wyglądają te kamienie zaraz po wydobyciu - wyjaśnił im poszukiwacz przygód - Widocznie nasz drogi archeolog się mylił myśląc, że zasób diamentów z tej kopalni się skończył.
- Może wydobyto już wszystkie diamenty z tych części bliżej wyjścia, a w te głębsze szyby nie chciało im się wchodzić - zasugerowałam.
- Być może, ale ktoś jednak to odkrył - powiedział Jack - Wszystko na to wskazuje.
- Czy to dlatego pojawiły się Demon i Mrok? - spytał Max.
- Tak - odpowiedziałam - Kopalnia jest obecnie nieczynna i nie wolno w niej kopać. Stanowi ona własność państwa. Jeśli ktoś chciałby wydobyć diamenty, to tylko nielegalnie. Ale to jest mało możliwe, skoro w pobliżu kopalni kręcą się archeolodzy oraz ich robotnicy. Ktoś prędzej czy później musiałby zauważyć, że praca w kopalni trwa. Wobec tego przeganiają z tych terenów ludzi, aby były one puste. A jak najskuteczniej przegnać ludzi, jak nie strasząc ich potworami z piekła rodem?
- To podłość! - powiedziała oburzona Bonnie, a jej Dedenne zapiszczał gniewnie.
- Właśnie - zgodziłam się z nią - Tylko, jak teraz ich powstrzymać?
- Moim zdaniem powinniśmy się stąd szybko zabierać i sprowadzić tu McFarne’a i innych - powiedział Max - Niech wreszcie zrobią porządek z tym kimś, kto to wszystko wymyślił.
- Tylko musimy mieć dowody na poparcie swoich słów - zauważyłam - Ten diament może się nam bardzo przydać.
Schowałam go więc do plecaka.
- Przydałoby się też sfotografować te ślady - powiedziałam - Chociaż obawiam się, że nie mam czym.
Niestety, nikt z nas nie miał czym tego zrobić. A bez dowodu w postaci śladów Pyroarów byliśmy dalej w lesie.
- Kiepsko to wygląda - rzekł Max - Ale jest jeszcze jedno wyjście.
- Jakie? - spytałam.
- Może, jak im przywleczemy Pyroary, to będzie wystarczający dowód dla sądu?
- Jesteś chyba nienormalny! - rzuciłam poirytowana - Chcesz próbować złapać te dwa diabły? Przecież nie mamy nawet broni!
- Ja mam gnata, jakby co - rzekł Jack.
- Widzisz? On ma gnata jakby co - Max pokazał ręką na poszukiwacza przygód.
Załamana rozłożyłam ręce i spojrzałam w niebo, mówiąc:
- No jasne... Wygląda na to, że ja jedna jestem rozsądna w tej kompanii wariatów. Ale cóż... Tak czasem bywa.
- Idziesz z nami? - spytała Bonnie.
- Też pytanie! Jasne, że idę! - odpowiedziałam i już po chwili szliśmy razem w kierunku, w którym prowadziły nas ślady.
Szliśmy jakiś czas, uważnie patrząc na nasz trop, a jednocześnie Max i Bonnie robili za naszą tylną straż, obserwując wszystko wokół nas.
Nagle doszły naszych uszu jakieś głosy. Brzmiało one jak rozmowa. Skierowaliśmy swoje kroki w tym kierunku. Zbliżaliśmy się tam ostrożnie i zauważyliśmy stojącą do nas tyłem wysoką kobietę ubraną na czarno, jak rozmawia ona z jakimś człowiekiem na hologramowym ekranie. Był to łysy i gruby jegomość o azjatyckich rysach twarzy, a także niewielkim wąsie. Schowaliśmy się szybko za najbliższą skałą, po czym zaczęliśmy zza niej wszystko uważnie obserwować.
- A więc rozumiem, że niedługo pozbędziemy się naszego problemu? - spytał mężczyzna.
- Oczywiście, proszę pana - odpowiedziała mu kobieta zadowolonym głosem - Już wkrótce kopalnia będzie tylko pana. Demon i Mrok skutecznie zadbali o to, aby poprzedniej nocy doszło w obozie archeologów wręcz do sądnego dnia.
- Doskonale. Na to właśnie liczyłem - uśmiechnął się podle mężczyzna do swej agentki - Oby tak dalej. Zamierzam wydobyć te diamenty i czerpać z nich zyski i to niewyobrażalne. Państwo nie chciało mi sprzedać kopalni? No, to tym gorzej dla państwa. Wezmę ją więc sobie za darmo. Czy dzisiaj też zaatakują?
- Tak... Lepiej dzisiaj też to zrobić.
- Dlaczego lepiej?
- Do obozu przybyli teraz jacyś detektywi. Obawiam się, że mogą być profesjonalistami. Jeśli tak, to lepiej, żeby nie wywęszyli za dużo.
- Słusznie. Nie należy lekceważyć przeciwnika.
- A to kanalie - syknęłam - A więc jednak... Miałeś rację z tą kopalnią.
- Ma się czasem nosa - uśmiechnął się Jack.
- Eee... Serena - jęknął nagle Max.
- Maxiu, nie teraz. Nie słyszę, co oni mówią.
- Ale Serena...
- Powiedziałam, nie teraz.
- Ale Serena...
- No co?
- Obejrzyj się za siebie.
- O co ci znowu...
Nie dokończyłam, ponieważ ledwie się obejrzałam, a zauważyłam, o co mu chodziło. Przed nami stali Demon i Mrok, warcząc na nas groźnie i orząc pazurami ziemię. Z ich pysków leciała ślina. Byliśmy w pułapce.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz