Wada serca cz. IV
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Zgodnie ze swoją wcześniejszą obietnicą tata zadzwonił do nas, a gdy już to zrobił, to opowiedzieliśmy mu dokładnie o naszych odkryciach oraz o podejrzeniach. Nie było tego zbyt wiele i cóż... Musieliśmy to też przyznać przed tatą.
- Policja nie chce, abyśmy się mieszali w tę sprawę - powiedziałam przygnębionym tonem - Bardzo nam przykro. Niestety, nie możemy liczyć na współpracę z nimi. Gdyby Ash żył, to by może inaczej do tego podeszli, ale niestety... Ja nie jestem Ashem.
- Córeczko, nie możesz tak myśleć - rzekł pocieszającym tonem mój tata - Ty naprawdę musisz myśleć inaczej, bo jeszcze zwariujesz od takiego patrzenia na świat.
- Jakiego patrzenia na świat?
- Takiego, że jak nie jesteś swoim bratem, to nic ci się nie może udać. Wszyscy bardzo tęsknimy za Ashem, ale myślenie w taki sposób do niczego nas nie zaprowadzi. Ale lepiej zmieńmy temat. Co powiedziała ci Jenny?
- Jenny powiedziała mi, że podobno wyższe służby policyjne się w to wmieszały. Wyznała mi też w sekrecie, iż podobno wysłali oni kogoś do Alto Mare, aby zinfiltrował tę siatkę handlarzy narkotyków od środka, ale nie mam pojęcia, kto to taki.
- Wysłali kogoś, powiadasz? Ciekawe - tata zastanowił się przez chwilę - Tak czy siak z moich odkryć wynika, że narkotyki są właśnie tutaj, w tym mieście produkowane. Potem zaś są wywożone przez trenerów, oczywiście nieświadomie.
- A więc jednak... Nasze przypuszczenia potwierdziły się. Ale niestety to nie pomoże Zoey. Ona dalej jest trzymana w areszcie. Policja podobno sprawdza, czy aby nie ma ona coś z tym wszystkim wspólnego.
- Ech, ta nasza kochana policja. Ale w sumie, to czego ty się po niej spodziewasz? Że będą oni myśleć bez uwzględniania procedur i tych swoich paragrafów? No, coś ty! Przecież tak myśli detektyw, a nie policjant.
- A więc co robimy?
- Jeśli to są tak niebezpieczni ludzie, jak myślę ja i myśli policja, to lepiej będzie, abyście zostali tam, gdzie jesteście. Nie przyjeżdżajcie do Alto Mare.
- Dlaczego?
- Ponieważ znalazłem kogoś, kto może mi pomóc dostać się do tych ludzi. Pod żadnym pozorem jednak nie ważcie się tutaj przyjeżdżać. Wolę, abyście się nie kręcili w pobliżu, bo może wam się coś stać.
- A bo to pierwszy raz?
- Dawn, córeczko moja... Proszę cię! Chcę ci pomóc ocalić twoją drogą przyjaciółkę, ale musisz zrozumieć coś bardzo ważnego. To, że nie chcę cię widzieć martwą w kostnicy! Rozumiesz?!
- Giovanni jakoś nie zdołał mnie wykończyć.
- Nie zdołał, ale był już prawie blisko. Czy pamiętasz, jak cię Domino porwała?
- Owszem, pamiętam doskonale, ale jakoś z tego wyszłam.
- Wiem, ale powiem ci to, co kiedyś powiedziała Delia Ashowi. To, że doskonale mu idzie, ale któregoś dnia w końcu może mu się powinąć noga. I chyba zapomniałaś, że twojemu bratu niestety powinęła się już noga. Już byłem na symbolicznym pogrzebie mego syna, bo przecież jego ciała dotąd nie znaleziono. Chyba nie chcesz, żebym musiał iść też na pogrzeb mojej córki?!
- Nie, tato. Nie chcę tego, ale nie mogę siedzieć bezczynnie.
- Wiem o tym, bo w końcu jesteś moim dzieckiem i masz geny rodu Ketchumów, ale mimo wszystko zrób to dla mnie i chroń siebie oraz swoich przyjaciół. Możesz tylko narobić sobie kłopotów, że o sobie nie wspomnę.
- Tato... Jak dotąd nie zabraniałeś mi udziału w jakiś akcjach. Coś mi mówi, że masz już jakiś dobry plan działania.
- Mam, kochanie, ale żeby go przeprowadzić, muszę mieć pewność, że jesteście bezpieczni.
- Tato... Co ty planujesz?
- Zamierzam dowiedzieć się, kto i dlaczego produkuje to świństwo i rozprowadza je po Sinnoh. Wy zaś, jeżeli chcecie mi pomóc, to obserwujcie uważnie okoliczne Centra Pokemon.
- Centra? Uważasz, że to tam się dzieje?
- Logika mi to podpowiada. Zresztą spróbuję się dowiedzieć więcej na ten temat. Jak dobrze pójdzie, to jutro się dowiem co i jak. Ale pomyśl przez chwilę, Dawn. Oni wpakowują do brzuchów Pokemonów to paskudztwo, a potem muszą jakoś je wydobyć. A jak je wydobędą, jeśli nie za pomocą odpowiednich chirurgów?
- Ale wiesz... Chirurdzy nie muszą być w Centrach. To można zrobić w prywatnym mieszkaniu.
- Tak, ale weź pod uwagę, że jak dotąd nikt się nie zorientował w tym, co się dzieje, poza osobami, u których Pokemonów znaleziono prochy. Poza tymi przypadkami nikt się nie zorientował, w czym rzecz, więc... To muszą robić po cichu w jakimś Centrum.
- A niech mnie... To ma sens, tato... Tylko w jakich miastach oni się czają?
- Obawiam się, że praktycznie w każdym na terenie Sinnoh. Spróbujcie bacznie obserwować wszystkich młodych trenerów, którzy w najbliższym czasie przybywają z Alto Mare.
- Tato! Ich mogą być setki!
- No, z tymi setkami to nie przesadzaj, córeczko. Może być ich mniej niż myślisz.
- Może i racja. Ale trudno będzie ich wszystkich obserwować.
- Też racja. Ale wiesz co? Sprawdź te miejsca, w których aresztowano tych trenerów. Wypytaj ich. Niech powiedzą, co pamiętają z wizyty w Alto Mare. Potem sprawdź innych trenerów, którzy przyjechali z tego miasta do Sinnoh. Choć kilku.
- A po co my mamy z nimi rozmawiać? Skoro w niczym się oni nie zorientowali?
- Blizny chirurgiczne.
- Jakie blizny?
- Znaczy ślady po operacji chirurgicznej.
- Nie rozumiem.
- Pomyśl, córciu... Jeśli te Pokemony, które służą za żywe skrytki do narkotyków, docierają na miejsce, ludzie za to odpowiedzialni muszą jakoś te prochy wydobyć.
- Operacja! - zawołałam - No tak! Muszą operacyjnie je usunąć! A więc Pokemony, którym robiono coś takiego muszą mieć ślady po cesarce!
- Dokładnie, córcia! Brawo! Myślisz właściwie!
- Tak, ale mimo wszystko ciekawi mnie, w jaki sposób ma to nam niby pomóc?
- Jeśli napotkasz na takich ludzi, musisz wydobyć z nich jak najwięcej informacji. Mogą się nam przydać.
- Rozumiem. To mi bardzo pasuje! Ja cię piko! Clemont i Kenny będą zadowoleni! Wreszcie coś się zaczyna dziać!
- I doskonale! O to chodzi! Wy będziecie prowadzić bezpieczniejszą część śledztwa, a ja to mniej bezpieczne.
- Tylko proszę, tato - powiedziałam zaniepokojonym tonem - Proszę, uważaj na siebie. Martwię się o ciebie.
- Tak jak i ja o ciebie. Więc zróbmy sobie nawzajem przysługę i niech nasza działalność nie naraża nikogo z nas niebezpieczeństwo. Co ty na to?
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
- Doskonale, tato. A więc obiecuję ci to.
- Ja tobie także.
- I doskonale. Trzymaj się, córcia. I jakby co, to dzwoń do domu Bianki i jej dziadka Lorenza. Podam ci zaraz numer.
Podał mi numer, a ja sobie zapisałam go i uśmiechnęłam się lekko.
- Dzięki, tato. Mam nadzieję, że nam się wszystko uda.
- Uda się nam, jeśli tylko będziemy współpracować. I pamiętaj, jak coś sobie zaplanujesz, to kontaktuj się ze mną. Żadnej samowolki. Od teraz ja tu dowodzę. Pamiętaj!
To mówiąc pogroził mi lekko palcem, a ja parsknęłam śmiechem.
- Nie ma sprawo, tato. Znaczy się... Tak jest, sir! - zasalutowałam mu.
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Williama c.d:
Następnego dnia wydarzyło się coś, co naprawdę mocno namieszało w całej tej sytuacji. Nie umiałem tego przewidzieć, bo prawdę mówiąc trudno było przewidzieć całą tę sytuację. Niestety, nie miałem możliwości czuwać nad Michaelem przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, bo przecież tylko wtedy mógłbym uniknąć tego, co się stało, a poza tym niektórzy są bardziej pomysłowi i nie docenianie ich pomysłowości jest błędem, o czym miałem możliwość się przekonać.
Następnego dnia po urodzinach Agathe odwiedziłem Michaela Cornaca i zauważyłem, że obok niego na łóżku leży bombonierka, którą to właśnie chłopak rozpakował.
- No proszę... Zamówiłeś sobie? - zapytałem ironicznie - Widać, że jak się ma pieniądze, to można wszystko załatwić.
- Jasne, jasne - mruknął zapytany, rozpakowując czekoladkę - Bo ty myślisz, że jestem tylko bogatym dupkiem, który uważa, że wszystko może sobie kupić za pieniądze.
- A nie jesteś?
- Może cię to zdziwi, ale nie jestem. A co do tej bombonierki, to tak się składa, że Agathe przysłała mi tę bombonierkę.
- Poważnie? A to ciekawe - uśmiechnąłem się - Bardzo interesujące. Mówisz zupełnie poważnie?
- Najzupełniej poważnie.
- Interesujące. Sądziłem, że po tym, co wczoraj jej powiedziałeś ona się na ciebie śmiertelnie obrazi i słowa do ciebie nie powie.
- Ja też tak myślałem, ale ta bombonierka mówi mi co innego - odparł Michael, wrzucając sobie do ust czekoladkę - Chcesz jedną?
- Wybacz, ale nie... Jakoś nie mam apetytu. Ale ty się nie krępuj.
Chespin zadowolony również rozpakował sobie czekoladkę i zaczął ją powoli jeść.
Ja zaś powoli poszedłem do sali, w której to leżały Serena i Agathe. Chciałem się dowiedzieć, co z dziewczyną i czy lepiej się czuje. Prócz tego chciałem też pogadać z Sereną. Zastałem jednak tylko Agathe i Espurra.
- Cześć, Agathe - powiedziałem przyjaźnie - Nie ma Sereny?
- Nie, wyszła do łazienki - odparła rudowłosa - A czemu pytasz? Coś się stało?
- Nie... Tylko chciałem się dowiedzieć, jak się czuje. A właśnie, jak ty się czujesz?
- Lepiej. Już jutro mam mieć operację, a potem poleżę z kilka dni, aby moje ciało przyzwyczaiło się do nowego serca. Więc pewnie będzie zero wizyt u kogokolwiek. Pewnie mnie przeniosą do jakieś osobnej sali. A co u Michaela?
- Ma wyrzuty sumienia z powodu tego, co ci powiedział wczoraj.
- I dobrze... Może dzięki temu mnie przeprosi.
- Wciąż się na niego gniewasz?
- Nie... Już się nie gniewam. Ale mimo wszystko mam trochę żalu.
- I słusznie. A powiedz mi... Czy ta bombonierka to był znak zgody?
- Jaka bombonierka?
- Weź nie udawaj. Ta bombonierka, którą dla niego zamówiłaś i którą dostał dzisiaj rano.
- William, o czym ty mówisz? - Agathe nie posiadała się ze zdumienia - Przecież ja nie wysyłałam mu żadnej bombonierki. A w ogóle skąd, to taki pomysł... William! Dokąd lecisz?!
Ja jednak nie słuchałem tego, co ona mówi, gdyż szybko pognałem do sali, w której leżał Michael Cornac. Kiedy już tam wpadłem, to zauważyłem coś, co mnie przeraziło. Tym czymś był nieprzytomny młody Cornac, leżący na swoim łóżku. Przy nim zaś spał Chespin. Przerażony tym widokiem sprawdziłem u obu puls. Obaj go mieli, a więc jeszcze żyli. Najszybciej, jak to było możliwe wezwałem pomoc mając wielką nadzieję, że jeszcze nie jest za późno i można ich ocalić.
- Oby nie było za późno. Oby nie było za późno - powtarzałem sobie w duchu.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Wieść o otruciu Michaela Cornaca zatrutą bombonierką spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. William zaczaił się na mą osobę dość daleko od sali, na której leżałam razem z Agathe. Wolał nie ryzykować, żeby biedna rudowłosa nie dostała znowu ataku serca. Lepiej oszczędzać jej wzruszeń, a przynajmniej do czasu operacji.
- Och, biedny Michael - jęknęłam - Więc jednak mieliśmy rację, kiedy myśleliśmy, że ktoś chce go zabić. Najpierw mamy to przecięcie przewodów hamulcowych w jego motorze, potem fałszywego lekarza, a teraz jeszcze zatrutą bombonierkę. Ktoś wyraźnie chce się go pozbyć.
- Tak, ale niestety nie mamy pewności, kto to taki - odpowiedział mi na to William - Sprawa jest naprawdę groźna. Ciekawe, co odkryje policja w sprawie tej bombonierki.
- Sama jestem tego ciekawa. Ale wątpię, żeby nam przekazali jakieś informacje w tej sprawie. Chociaż... To ostatecznie moje rodzinne miasto. Miejscowa sierżant Jenny dobrze mnie zna. Pamiętam ją jeszcze z czasów, gdy była posterunkową. Fajna babka. Może, jak się z nią pogada, to powie nam coś na ten temat.
- Mam nadzieję. Ale proszę cię, nie mówmy nic Agathe. Lepiej, żeby biedactwo się nie martwiło o niego. Jeśli temu kolesiowi coś się stanie, to ona gotowa umrzeć na zawał.
- Racja. Lepiej jej nic nie mówić. W tym wypadku im mniej wie, tym lepiej dla niej.
My rozmawialiśmy, a tymczasem operacja płukania żołądka biedaka trwała dalej. Chociaż nie wiem, czy słowo „biedak“ tu pasuje, bo ostatecznie koleś nieźle narozrabiał i o mały włos nie posłał tej uroczej dziewczyny na tamten świat. Ja wiem, że wcale tego nie chciał, ale mimo wszystko jakoś w moich oczach wcale go to nie tłumaczyło. Miałam ochotę powiedzieć mu do słuchu i to tak, żeby mu w poszło w pięty, ale póki co musiałam siedzieć cicho.
Tymczasem podeszła do nas powoli Claire i poprosiła Williama na słowo. Ten zaś zniknął z nią w sali operacyjnej, siedział tam jakiś czas, po czym wyszedł wyraźnie zaniepokojony.
- Co się stało, Williamie? - spytałam przerażona - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że on...
Wiadomość o śmierci Michaela Cornaca musiała zostać zachowana w najgłębszej tajemnicy przed Agathe. Nie było to łatwe, jednak cały personel został ostrzeżony, aby pod żadnym pozorem nie mówić dziewczynie ani słowa o tym wszystkim. Baliśmy się, że może się tym przejąć tak mocno, że znowu dostanie ataku serca i tym razem naprawdę umrze i już nie zdołamy jej pomóc. Powiedzieć jej możemy o wszystkim, jednakże dopiero później, gdy już jej życiu i zdrowiu nie będzie nic zagrażać.
Sierżant Jenny, która prowadziła całą sprawę, przyjechała do szpitala, aby przesłuchać wszystkie osoby posiadające jakąkolwiek wiedzę na ten temat. Szczególnie długo rozmawiała z Williamem, który przedstawił jej chyba najwięcej faktów. Przesłuchała ona też mnie, a także Claire, lekarza prowadzącego chorobę Cornaca, ordynatora i jeszcze parę innych osób. Nie przesłuchała jedynie Agathe, ale dziewczyna nie mogła przecież o niczym wiedzieć, bo za duże było ryzyko, iż coś jej się może stać z tych nerwów. Jenny na całe szczęście zrozumiała tę sprawę i nie sprzeciwiała się temu.
Do szpitala przyjechali też stryj Caractacus i jego żona Poppy razem ze swoim sekretarzem. Był to dość wysoki mężczyzna, chudy, z orlim nosem, czarnymi włosami oraz fioletowymi oczami. Wyglądał on wręcz na wzór kompetencji i wszelkiego porządku psychicznego. Stryj Michaela natomiast bardzo przygnębiony, jego żona także, a sekretarz o imieniu Carol sprawiał wrażenie zasmuconego i to bardzo, ale opanowanego. Cała trójka usiadła w sali Michaela przygnębiona.
- Dlaczego to się musiało stać? - jęknął załamany Caractacus, płacząc w dłonie - Dlaczego Michael? Mój jedyny bratanek! Najpierw jego ojciec, a teraz on? Czemu to wszystko na mnie spada?
Poppy głaskała go czule po ramieniu, zaś sekretarz rzekł naprawdę smutnym tonem:
- Panie prezesie... Jeżeli wolno mi zasugerować, to sugerowałbym, aby skupił pan całą swoją psychiczną i fizyczną siłę na znalezieniu morderców pana bratanka.
- Tak, masz rację, Carol - rzekł smutno stary Cornac - Popłakać zawsze jeszcze zdążę. Teraz powinienem się skupić na czymś innym.
To mówiąc spojrzał na mnie stojącą wraz z Williamem i spytał:
- Mam rację, panno Evans?
- Tak, ale skąd pan mnie zna? - zdziwiłam się.
- Swego czasu było o pani głośno. O pani i o pani chłopaku, Sherlocku Ashu.
Pokiwałam smutno głową i odparłam:
- Tak... To prawda. Swego czasu było o nas głośno. Jednak niedawno mój chłopak zmarł, a ja...
- Wiem o śmierci pani chłopaka, panno Evans, ale z tego, co czytałem o państwa działalności wnioskuję, że pani także posiada licencję detektywa, mam rację?
- Nie inaczej - potwierdziłam - A czemu pan pyta? Chce mnie pan wynająć?
- Tak... Do znalezienia morderców mojego bratanka.
- Kochanie, a nie lepiej byłoby zostawić tę sprawę policji? - spytała pani Poppy.
- Policji? Jakoś nie umieli oni znaleźć tego, kto przeciął w motorze Michaela przewody hamulcowe, więc teraz też raczej nikogo nie znajdą. A ja muszę dopaść tych bydlaków. Rozumiesz?! MUSZĘ! Nie daruję im tego, co zrobili!
To mówiąc zacisnął dłoń w pięść i pomachał nią bezsilnie. Widząc go miałam pewne wątpliwości, czy aby na pewno on jest winien, ale z drugiej strony być może odgrywał on przede mną szopkę, aby odwrócić od siebie uwagę. To przecież także było możliwe. Wciąż przecież nie zapomniałam o tych siniakach na plecach Poppy, o których wspominał Michael. Mimo wszystko, skoro chce mnie ściągać sobie na kark jako śledczego... To nie ma sprawy. Z przyjemnością udowodnię mu jego winę.
- Dobrze, przyjmuję zlecenie - powiedziałam - Ale nie mogę obiecać, że znajdę mordercę.
- Spokojnie, panno Evans - uśmiechnął się do mnie Carol - Pan prezes jest pewien pani umiejętności detektywistycznych, a on się nigdy nie myli co do ludzi.
- Rozumiem. A więc doskonale. Mam tylko nadzieję, że zdołam panu pomóc. Jeszcze dzisiaj rozpocznę przesłuchania w tej sprawie.
- To doskonale - pokiwał smutno głową Caractacus, powoli wstając ze swojego krzesła - Muszę już iść... Firma sama się nie poprowadzi... Chociaż prawdę mówiąc o wiele mniej by mnie bolało to, gdyby fabryka wyleciała w powietrze niż żeby się dowiedzieć czegoś tak strasznego.
Poppy załamana ocierała sobie oczy chusteczką i wyszła za mężem, a za nimi sekretarz Carol.
- Ech... Biedni ludzie - powiedziałam do Williama - Chociaż równie dobrze mogą odstawiać szopkę przed nami.
- Niestety, istnieje taka możliwość - odparł pielęgniarz - Ale spokojnie. Wszystko trzeba przeprowadzić właściwie. Zacznijmy od tego, czy nagrałaś całą tę rozmowę?
- Oczywiście - uśmiechnęłam się zadowolona do niego i wyjęłam z kieszeni dyktafon - Choć nie do końca wiem, po co mnie o to prosiłeś.
- Chcę, żeby ktoś sobie to posłuchał. Coś tak czuję, że może nam to pomóc.
Nagle do sali weszła Claire. Szybko schowałam dyktafon do kieszeni i wpatrywałam się uważnie w pielęgniarkę, jakby nic się nie stało.
- Co jest, Claire? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha.
- I tak się też czuję - powiedziała zdziwiona pielęgniarka - Ale w sumie to... Naprawdę nie mam pewności, czy mam rację. Jednak przysięgłabym, że widziałam tego gościa w tym szpitalu.
- Ale przepraszam... O kim ty mówisz?
- No, o tym gości, który właśnie wyszedł z tej sali.
- O Caractacusie?
- Nie, nie o nim! O tym drugim...
- O jego sekretarzu?
- To to jest jego sekretarz? Tak, właśnie o nim mówię.
- I co? Widziałaś go tutaj? W tym szpitalu?
- Tak i to dwa razy... Ale w sumie nie mam pewności, czy może czegoś nie pokręciłam.
- A kiedy go widziałaś? - spytał William zaintrygowany jej słowami.
- Nie tak dawno...
I opowiedziała nam, kiedy oraz w jakich okolicznościach go widziała. Uważnie jej wysłuchaliśmy i notowaliśmy w pamięci wszystkie dane na ten temat. Claire nadawała jak radio, ale wciąż akcentowała, że nie ma żadnej pewności, czy aby się nie myli. Skończyła dopiero wtedy, kiedy zaczęli na nią dzwonić. Zadowolony William otarł pot z czoła i rzekł:
- Uff... Myślałem, że nie przestanie nadawać.
- Ale przynajmniej powiedziała coś z sensem, co może nam pomóc.
- Dokładnie tak. A to nagranie, które zrobiłaś, także może nam bardzo pomóc.
- Więc na co jeszcze czekamy? Chodźmy.
Nagranie bardzo nam pomogło i dzięki niemu mogliśmy potwierdzić nasze sugestie, jednak William chciał mieć całkowitą pewność, więc musiał ją zdobyć, a ta nie była bynajmniej łatwa do zdobycia. Do tego potrzebna nam była pomoc naszych przyjaciół: Roxanne i Christophera. Posłani przez nas na miasto z aparatem fotograficznym przeszli się następnego dnia po mieście i zgodnie z naszymi przypuszczeniami zrobili oni kilka doskonałych zdjęć. Gdy je nam pokazali, byliśmy nad wyraz zadowoleni.
- Doskonale! - zawołałam - To jest doskonałe! Mamy dowody!
- Przykro mi, ale jeszcze to nie jest dowód dla policji - rzekł William - Ani dla sądu tym bardziej. Musimy mieć coś mocniejszego.
- Racja - rzekł Christopher - Gdyby tak się przyznali do winy, to by było najlepsze.
- Ale to mało możliwe - stwierdziła Roxanne - Nie ma co gadać, takie rzeczy dzieją się tylko w filmach, ewentualnie w powieściach kryminalnych, ale nie w życiu.
Nagle mnie olśniło. Ostatnio rzadko mi się to zdarzało, ale tym razem tak właśnie było.
- Powieści kryminalne... No jasne! John Scribbler!
- Chodzi ci o tego pisarza? - zdziwiła się Roxanne.
- Tak, chodzi mi o tego pisarza.
- Ale co on ma z tym wszystkim wspólnego?
- Uwierz mi, ma... I to dużo. To jest pomysłowy gość. On pisze książki, czytałam je i są genialne. I mówię wam. Już kilka pomagał mnie i Ashowi. Jak już weźmie się do dzieła, to nie ma przebacz, musi być dobrze! Jego pomysły jeszcze nigdy mnie nie zawiodły.
Po tych słowach pobiegłam szybko do aparatu telefonicznego i bardzo zadowolona zadzwoniłam z niego do domu pisarza. Miałam nadzieję, że jest on w domu, ale to była tylko i wyłącznie nadzieja. Całe szczęście, iż okazała się ona być jak najbardziej prawdziwa, ponieważ John odebrał telefon.
- Serena? A co się stało? Czy wszystko w porządku?
- Tak, w porządku, a raczej będzie w porządku, jeżeli tylko będziesz uprzejmy dołożyć swoją cegiełkę.
- Poważnie? - pisarz uśmiechnął się zadowolony - A czy możesz mi powiedzieć, o co chodzi?
- Chętnie ci opowiem, ale lepiej będzie, jeżeli przyjedziesz osobiście. Bo wiesz... Jest duże ryzyko, że ktoś, kto nie powinien może nas usłyszeć. Na korytarzu nie jest zbyt bezpiecznie.
- W sumie czemu nie? Lumiose jest bardzo blisko Vaniville. Przyjadę do ciebie. W którym szpitalu leżysz?
Podałam nazwę, a on obiecał się zjawić. Minęły chyba dwie godziny, ale w końcu przybył on na miejsce samochodem, po czym odwiedził mnie z bukietem kwiatu.
- Proszę, dla naszego choruszka - powiedział wesoło.
- Dzięki, ale nie prosiłam, żebyś tu przyjechał, aby dostawać od ciebie kwiaty.
- Tak? A ja się łudziłem... He he he... No dobrze, a więc o co chodzi?
- Przede wszystkim o to, żebyś zajął się sprawą, o której ci mówiłam.
- Chyba raczej „o której mi NIE MÓWIŁAŚ“, bo przecież nie chciałaś rozmawiać o tym przez telefon.
Parsknęłam śmiechem i powoli poszliśmy do szpitalnej kawiarni, a tam usiedliśmy przy stoliku, po czym zaczęliśmy omawiać całą sprawę. Pisarz wysłuchał mnie uważnie, pomyślał przez chwilę i rzekł:
- Wiesz co? Zdobyć ich przyznanie się do winy nie będzie wcale łatwo. Jedynie naprawdę bardzo mocny szok może ich zmusić do przyznania się. Ale wiesz... Chyba miałbym pewien pomysł.
Pochylił się lekko w moją stronę i zaczął mi wyjaśniać co i jak.
***
Około północy, za zgodą ordynatora zaprosiliśmy do sali, w której do niedawna leżał Michael państwa Cornac, ich sekretarza, Claire, Roxanne i Christophera. Ja i William przygotowaliśmy wszystko, w czym pomógł nam też John Scribbler, ciesząc się przy tym jak dziecko.
- Oby tylko wszystko poszło zgodnie z planem - powiedział.
- Spokojnie... Drań się nie wywinie - zachichotałam zadowolona - Nie ma mowy, aby mógł nam zwiać.
- I bardzo dobrze. Nie może się nie udać.
Kiedy już wszyscy byli na miejscu, to William, John i ja kazaliśmy wszystkim usiąść przy stole. Ci byli zdziwieni, ale mimo wszystko wykonali nasze polecenie.
- Czy wolno wiedzieć, w jakim celu zostaliśmy tutaj wezwani? - spytał nas Caractacus.
- I to jeszcze o takiej porze? - dodała Poppy.
- Spokojnie, wszystkiego się państwo dowiedzą w swoim czasie - rzekł zadowolonym tonem William - Ale najpierw niech państwo usiądą.
Kiedy już spełnili naszą prośbę, to wstałam i powiedziałam:
- Moi państwo... Chciałabym wam podziękować za przybycie i dodać, że dzięki wnikliwemu śledztwu prowadzonemu na spółkę z sierżant Jenny wiem już, kto zabił Michaela.
- Poważnie? - spytał Carol - Jestem pod wrażeniem. Działa pani jak błyskawica. Gratuluję.
- Dziękuję. Niestety, dowiedzenie tego nie będzie takie proste. Dlatego właśnie państwa tutaj zebraliśmy.
- A co chce pani w ten sposób osiągnąć? - spytała Poppy.
- Chcę odkryć prawdę - odpowiedziałam jej - Jednak do tego będzie mi potrzebna pomoc naszej drogiej przyjaciółki Roxanne.
- Nie inaczej - rzekł Christopher bardzo zadowolony - Nie chcę tu się chwalić, ale moja dziewczyna jest wspaniałym medium.
- Medium? - spytała Claire - Takim do wywoływania duchów?
- Nie inaczej - uśmiechnął się William - Właśnie takim.
- Przyszliśmy tu wywoływać duchy? - zdziwiła się Poppy - Irracjonalny pomysł.
- A mnie się nawet podoba - powiedział jej mąż - Wszystko lepsze niż to poczucie bezczynności, które mnie dręczy.
- A ja tam wolę się nie bawić w takie hece - rzekła Claire - Bo to jest przecież niebezpieczna zabawa.
- Spokojnie... Wszystko jest już pod kontrolą - odezwał się Scribbler - Wszystko będzie dobrze. Teraz róbmy to, co panna Roxanne nam powie.
- Złapcie się wszyscy za ręce i zamknijmy oczy - powiedziała Roxanne.
Nie wszyscy byli zbyt chętni na to, ale w końcu wszyscy wzięliśmy się na ręce, po czym moja przyjaciółka przemówiła mrocznym głosem:
- Duchu zamordowany... Duchu zamordowanego człowieka... Duchu Michaela Cornaca... Ukaż się nam. Zjaw się przed nami. Zjaw się! Ukaż się nam i wskaż swego mordercę!
- Co to za głupoty? - jęknął Carol, który nagle zaczął się denerwować.
- Cicho! - skarcił go John Scribbler.
- Możecie otworzyć oczy - rzekła Roxanne.
Chwilę później drzwi sali się otworzyły i pojawiła się jakaś błękitna poświata, a następnie do środka wleciała wysoka postać ubrana w piżamę i w bandażu na głowie. Wszyscy wpatrywali się w nią z różnymi uczuciami, ale najbardziej przerażony był Carol, który zerwał się ze swojego miejsca, najpierw jęcząc, a potem dysząc jakby dostał zawału. Poppy i Claire zaczęły wrzeszczeć, zaś Caractacus był zaszokowany.
- Michael? Czy to ty?
- Tak, mój stryju... To ja - rzekł Michael ponurym, wręcz nienaturalnym głosem - Przyszedłem wyrównać rachunki z tym, który mnie zabił.
To mówiąc skierował głowę w kierunku Carola i rzekł:
- Jak mogłeś to zrobić, łajdaku?
- Ja? Ja nic złego nie zrobiłem.
- Ależ jasne... Nic poza tym, że udawałeś lekarza, który to próbował doprowadzić mnie do samobójstwa, a kiedy ci się nie udało, to wysłałeś mi bombonierkę z podrobioną karteczką od mojej przyjaciółki Agathe.
- Nie... To nie ja... To nie ja... To ona! - wrzeszczał Carol, wskazując palcem na Poppy.
- Zamknij się, idioto! - wrzasnęła kobieta.
- Może i na jej polecenie, ale to nie ona zadzwoniła do cukiernika, aby mi przysłał bombonierkę - mówił dalej Michael - To twój głos to zrobił. Tutaj, w zaświatach wszystko się wie. I ja już wiem wszystko. Wiem już, że to ty mnie zabiłeś. Zabiłeś mnie, nędzniku... Zabiłeś mnie!
Po tych słowach Michael zdjął powoli bandaż i ukazał wszystkim duże, świecące na niebiesko oczy, które wyglądały jak dwie lampki nocne.
- Zabiłeś mnie i teraz przyjdzie ci za to zapłacić!
To mówiąc zjawa wyciągnęła ręce w kierunku mężczyzny, po czym zaczęła powoli lewitować w jego stronę. Sekretarz Caractacusa natomiast wrzasnął przerażony i doskoczył do drzwi, ale te zatrzasnęły się przed nim i nie był w stanie ich otworzyć, chociaż robił, co mógł, aby tego dokonać: szarpał klamkę, walił w drzwi pięściami, lecz nic mu to nie dało. Prócz tego zjawa znowu zaczęła lecieć w jego stronę. Przerażony Carol podbiegł do okna i próbował je otworzyć.
- Zwariowałeś! To trzecie piętro! - wrzasnął zaniepokojony Caractacus.
Było już jednak za późno, ponieważ Carol z trudem otworzył okno, po czym wyskoczył przez nie i z wrzaskiem zleciał na ziemię.
- Dość tego dobrego! - wrzasnęła Poppy, zeskakując ze swego miejsca i wyjmując z torebki pistolet, którym wymierzyła we mnie - Dość tej szopki, panno Evans! Co to ma znaczyć?!
- To, że właśnie dowiedzieliśmy się, kto zabił Michaela Cornaca!
- Słucham?! - wrzasnął przerażony Caractacus Cornac - Zabiłaś mojego bratanka?!
- O tak, zabiłam go! - krzyknęła wściekle kobieta - Potem po jakimś czasie zabiłabym ciebie! Samobójstwo z rozpaczy po śmierci bratanka. Oto, co by świat wiedział o twojej śmierci! A ja bym przejęła firmę! Ale nie! Ta głupia smarkula musiała się w to wmieszać! I kim jest ten cały duch, bo ja w przeciwieństwie do tego idioty, w duchy nie wierzę!
- Doprawdy? - spytał ironicznie John Scribbler - A w Pokemony pani wierzy?
Po chwili Poppy Cornac została uniesiona w górę, a jej pistolet upadł na podłogę. Następnie zaś do sali weszła sierżant Jenny razem z Espurrem należącym do Agathe. Policjantka zapaliła światło i powiedziała:
- Dobrze, panno Ravenshop. Można skończyć tę zabawę.
- Szkoda, tak dobrze się bawiłam - zachichotała Maggie, którą Espurr postawił na ziemi.
Jak się zapewne domyśliliście, to panna Ravenshop była właśnie owym duchem. Z pomocą Espurra oraz urządzenia do zmiany głosu udawała ona zjawę, a teraz była bardzo zadowolona z wręcz idealnie odegranej przez siebie roli, więc zaśmiała się i powiedziała:
- Michael sam chciał zagrać ducha, ale jeszcze nie widzi on dobrze na oczy, a tutaj dobry wzrok był potrzebny, więc ja zagrałam tę rolę. No i co wy na to? Dobrze mi to wyszło?
- Doskonale - powiedział zadowolony pisarz, przytulając ukochaną.
- Zaraz? Michael? Jak to? - zawołał zdumiony Caractacus - O czym wy tu mówicie? Przecież Michael nie żyje!
- Żyje, proszę pana - uśmiechnął się Scribbler - Żyje, ale wpadł on na pomysł, aby udać zmarłego i dzięki temu zdemaskować swego niedoszłego mordercę.
- Ledwie zobaczyłem pana Carola, a poczułem, że już go widziałem i to właśnie tutaj, na terenie szpitala - rzekł William - Podobne uczucia miała też Claire, ale nie mieliśmy dowodów. Dlatego nagraliśmy rozmowę z nim i z panem, panie Cornac na dyktafon i daliśmy te nagrania do posłuchania Michaelowi.
- Michael Cornac poznał na dyktafonie głos Carola jako człowieka, który udawał lekarza, a do tego jeszcze siostra Claire przypomniała sobie, że widziała tego delikwenta w kitlu lekarza i to dwa razy i to jeszcze w dniach, gdy dochodziło do czegoś złego z udziałem Michaela, zatem bez większego trudu skojarzyliśmy ze sobą te fakty - rzekłam bardzo zadowolona - Choć przyznam się, że to nie było proste. Muszę powiedzieć, iż początkowo to podejrzewaliśmy pana, panie Caractacus.
- Mnie? - zdziwił się mężczyzna.
- Tak, bo naprawdę mieliśmy ku temu powód. Pana żona twierdziła, że pan ją bije i miała nawet jakieś siniaki, który widział sam Michael.
- Ja ją biję?! Przecież to absurd! - zawołał mężczyzna.
- Teraz to wiemy, ale wtedy jeszcze tego nie wiedzieliśmy - rzekłam wesoło - Jednak potem, gdy zaczęliśmy podejrzewać Carola, to obecny tutaj Christopher obserwował go z aparatem i cóż... Zrobił mu kilka zdjęć, w tym również zdjęcia z pana żoną. Wynikało z nich jasno, że mają romans. Razem z Williamem wywnioskowaliśmy, iż to ta dwójka próbowała zabić Michaela i ten spektakl miał tego dowieść. I udało się. I to jeszcze lepiej niż to sobie zaplanowaliśmy.
- Tak, znacznie lepiej - powiedziała Jenny złośliwym tonem - Ten cały Carol będzie musiał być zbierany przez moich ludzi z chodnika. A raczej nie on, lecz to, co z niego zostało.
Po tych słowach spojrzała ona ironicznie na mnie i moich przyjaciół.
- No co? Przecież nie mogliśmy przewidzieć, że będzie się on chciał bawić w Piotrusia Pana! - jęknęła Roxanne - Ale za to mamy mózg całej tej operacji. Panią Poppy.
Jenny podniosła powoli kobietę i zakuła ją w kajdanki, po czym rzekła do mnie:
- Następnym razem bądź uprzejma mi powiedzieć wszystkie szczegóły swego planu, Sereno. Przez chwilę myślałam, że to naprawdę duch.
- Dobra ze mnie aktorka, co nie? - zachichotała Maggie.
- Owszem, aż za dobra - zaśmiała się policjantka.
- Gdzie jest Michael? - spytał Caractacus - Mogę się z nim zobaczyć?
- Oczywiście... - powiedziała Claire - Zaraz pana zaprowadzę.
- Im szybciej tym lepiej - rzekła Roxanne.
- Przeciwnie, bez pośpiechu - zaśmiałam się - Zwłaszcza, że macie sobie panowie wiele do powiedzenia.
Rzeczywiście, obaj mieli sobie bardzo wiele do powiedzenia, zarówno Michael, jak i jego stryj. Chłopak potem opowiedział nam wszystko. Wciąż jeszcze miał bandaż na głowie, ale już jutro mieli mu go zdjąć. I tak zresztą najważniejsze było to, że chłopak i jego Chespin czuli się dobrze, a do tego odzyskali chęć do życia.
- Teraz dopiero zaczynam widzieć wszystko tak, jak trzeba - mówił do mnie i Williama - Stryj był dla mnie taki, jaki był, ponieważ obwiniał się o śmierć moich rodziców.
- W jaki sposób miałby być jej winny? - spytałam.
- Bo to on miał wtedy lecieć na tę konferencję, a nie oni - wyjaśnił Michael - Ale niestety, zabalował z kolegami tak mocno, że złamał nogę i musiał zostać w szpitalu. Ojciec zatem zmienił plany i poleciał tam z mamą, a potem samolot miał ten wypadek i... resztę już wiecie. Stryj nigdy sobie tego nie darował. Uważał, że to wszystko jego wina. Nie umiał mi spojrzeć w oczy. Stał się nerwowy, jednak nigdy nie uderzył Poppy. To był tylko jej wymysł, aby go pogrążyć.
- A te siniaki?
- Nabiła je sobie raz niechcący podczas ćwiczeń. Gdy je zobaczyłem, to zaczęła udawać, że nie wie, o co chodzi i zgrywała się tak, jak to zwykle robi ofiara przemocy domowej.
- Sprytnie to sobie wymyśliła.
- Tak, ona i jej kochanek mieli bardzo dobry plan działania. Nigdy nie interesowałem się specjalnie firmą, więc nie widziałem Carola, a ten podle to wykorzystał, aby mnie podejść w przebraniu lekarza.
- Dobrze, że sprawa się wyjaśniła.
- Chyba raczej, iż ty ją wyjaśniłaś, Sereno.
- No... Bez Williama bym sobie nie poradziła. To on zdobywał dowody i wszystkie poszlaki.
- Ale to ty wpadłaś na pomysł, aby sprowadzić tu tego pisarza i razem z nim wymyśliłaś cały plan - zauważył William.
- Dobrze, mam w tym swoją małą zasługę - uśmiechnęłam się.
- Oboje macie - rzekł Michael - A przy okazji... Co z Agathe?
- Miała przeszczep i teraz wypoczywa. Za dzień lub dwa zacznie sama wstawać i być może się zobaczycie - wyjaśniłam.
- A tak przy okazji! Zostawiła coś dla ciebie - powiedział William - Książkę i list. Dopiero jutro zdejmą ci bandaże, więc ja ci przeczytam list.
To mówiąc wyjął list z książki i zaczął czytać:
Cześć, mumio egipska!
Wiem już o wszystkim. Wcześniej nic mi nie mówiono w obawie o moje zdrowie i życie. Słusznie zrobili, bo niepotrzebnie bym się tym wszystkim przejęła. Muszę ci powiedzieć, że załatwiłeś doskonale tę swoją stryjenkę. Sama bym lepiej tego nie wymyśliła, chociaż czytam dużo książek i jakieś pomysły w głowie mam.
Wiem, że mój drogi Espurr odegrał w tej historii swoją rolę. Cieszę się, że mogłam ci w ten sposób pomóc, choć trochę nieświadomie, ale zawsze. Mam nadzieję, że już niedługo się zobaczymy. Bardzo mi na tym zależy. Twoje niemiłe słowa dawno Ci już wybaczyłam. Nie mogłabym się długo gniewać na kogoś, kto zrobił dla mnie coś tak dobrego, jak Ty.
Zapytasz zapewne, co takiego zrobiłeś. Odpowiem ci. Pamiętasz może dziewczynę, której banda złodziejaszków ukradła rower? To było rok temu. Ruda, urocza dziewuszka z lekkimi piegami na nosie. Pamiętasz ją? To byłam ja. Pomogłeś mi odzyskać rower i sprałeś tych drani koncertowo. Gdy tylko przywieźli Cię do szpitala, to od razu Cię poznałam. Znałam też Twoje nazwisko, bo w sumie trudno było Cię nie znać. Oczywiście Ty mnie nie poznałeś, ale czego ja mogłam oczekiwać? Takich, jak ja przecież miałeś na pęczki, prawda?
Tak czy siak niedługo będę mogła stąd wyjść i wtedy się zobaczymy. Mam nadzieję, że nie będziesz zawiedziony tym, jak wyglądam. Ostatecznie przecież najważniejsze jest niewidoczne dla oczu, jak powiedział Lis.
Do zobaczenia, Michael! Pewnie przez jakiś czas jeszcze nie będę mogła cię odwiedzać. Wiem, że już jutro zdejmą Ci bandaże. Zostawię Ci moją książkę, abyś miał co czytać, gdy już to się stanie. Wkrótce wrócę po nią. Trzymaj się, Ty kochana, zrzędliwa mumio! A zanim się zobaczymy, to potrzymaj mnie za rękę. Chociaż mentalnie. Ja poczuję, jeśli spełnisz moją prośbę. I jeszcze raz trzymaj się... I mnie też.
Agathe.
Michael uśmiechnął się delikatnie, gdy William skończył czytać list.
- Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. Niewidoczne... Tak, to prawda. To sama prawda. Mądra z niej dziewczyna, co nie?
- Owszem... Jedna z najmądrzejszych - powiedziałam.
***
Minęły trzy dni od tego wydarzenia. Lekarze długo musieli czekać, aż Agathe będzie mogła po przeszczepie zacząć sama chodzić i spacerować po szpitalu. Dziewczyna, kiedy już udzielono jej na to pozwolenia, z miejsca odwiedziła Michaela, który to siedział na łóżku bez bandaża i czytał książkę od niej. Bez opatrunku można było wreszcie dostrzec jego brązowe oczy. Takie same, jakie miał Ash.
Weszłam do sali, aby się pożegnać z Michaelem, ponieważ tego dnia miałam być wypisana ze szpitala. Już i tak za długo tu byłam. Gdy weszłam, to właśnie Agathe przyszła do Michaela, zaś ten uważnie się jej przyglądał, po czym uśmiechnął się i rzekł:
- Agathe...
- Tak, to ja - powiedziała rudowłosa.
- A jednak trochę mnie okłamałaś.
- Jak to?
- Nie jesteś wcale taka brzydka, jak mi wmawiałaś. Powiem ci nawet więcej... Jesteś bardzo ładna.
- Dziękuję. Miło mi to słyszeć - Agathe zarumieniła się delikatnie.
- A mnie miło mówić. Wiesz co? Może poszłabyś ze mną na dyskotekę lub jakąś inną zabawę? Oczywiście, jak już stąd wyjdziemy.
- A nie wstydziłbyś się mnie?
- Ciebie? Takiego anioła? W żadnym razie. I przepraszam cię za tamto.
- Nie szkodzi. Oboje mieliśmy gorsze dni. Ważne, że to już za nami - Agathe z uśmiechem usiadła przy jego łóżku - A co do twojego zaproszenia, to chętnie pójdę, ale muszę cię uprzedzić, że mogę ci deptać po palcach, bo kiepsko tańczę. Jednak wiesz co? Teraz, nawet jak mnie za to skarcisz, będę mogła się popłakać. Czy to nie cudowne? A teraz... Potrzymaj mnie za rękę, jeśli możesz.
Michael czule ścisnął jej dłoń, ja zaś płakałam ze wzruszenia, kiedy to widziałam.
- Ach, Serena! - zawołała Agathe, która nagle usłyszała moje chlipanie - Wybacz... Nie wiedziałam, że tu jesteś.
- A więc to tak wyglądasz, Sereno - uśmiechnął się do mnie Michael - Też bardzo dobrze. Powiedz... Już cię wypisali?
- Tak, wypisali mnie. Jestem już zdrowa i wszystko jest w porządku. Chciałam się z wami pożegnać.
- Chwileczkę! Żegnać się?! Jeszcze nie! - zawołał William, który nie wiadomo skąd nagle wparował do sali z gramofonem w ręku - Najpierw panna Agathe pokaże nam, że może już tańczyć wykonując swój pierwszy taniec ze swoim chłopakiem.
- Ale on nie jest... - Agathe chciała coś powiedzieć, ale Michael czule ścisnął jej dłoń i dziewczyna uśmiechnęła się do niego - Nie jest gotów do tańca.
- A kto tak powiedział? - spytał wesoło Michael - Ja mam siły i chęć, więc mogę tańczyć.
- Doskonale! A więc do dzieła! - zawołał Christopher, który też wszedł do sali i to razem z Roxanne.
Chwilę później z gramofonu poleciała wesoła piosenka „I need your love tonight“ Elvisa Presleya, a Michael porwał do wesołego tańca Agathe, zaś Christopher wywijał wesoło z Roxanne. Z kolei William wygłupiał się na całego tańcząc z mopem w ręku, który to miał imitować gitarę. Muszę przyznać, że było to tak zabawne, że śmiałam się do rozpuku.
Niestety, wszystko ma swój kres, nawet wesoła zabawa, więc niestety i ona dobiegła końca z powodu Claire, który przyszła, aby ponownie nam przypomnieć, że szpital to nie dyskoteka i takie tam. Powiedziałam jej, iż wszyscy to wiemy, ale jest powód do radości, więc trzeba świętować. Ona zaś pomruczała coś pod nosem o przeszkadzaniu innym pacjentom i wyszła.
Ja zaś pożegnałam Michaela i Agathe, którzy odprowadzili mnie do wyjścia cały czas trzymając się za ręce. Przed wyjście jeszcze uściskali oraz ucałowali mą osobę, dziękując mi po tysiąc razy za to, co dla nich zrobiłam. Ja natomiast odpowiadałam, że to nic takiego i bez Williama bym sobie nie poradziła. Sam William wraz z Christopherem i Roxanne szli tuż obok mnie w milczeniu patrząc na tę scenę. Widocznie tak ich wzruszyła, że nie chcieli nam przeszkadzać.
- Powodzenia wam życzę... I uważajcie na siebie - powiedziałam do szczęśliwej pary.
Michael i Agathe uśmiechnęli się do mnie i zostali przy schodach, podczas gdy ja ruszyłam w kierunku wyjścia przypominając sobie innego, wesołego chłopaka o brązowych oczach, który już nigdy nie chwyci mnie za rękę. Na chwilę jeszcze odwróciłam się w stronę moich nowych przyjaciół i zauważyłam, że machają mi oni wesoło na pożegnanie. Odmachałam im czując, jak moje oczy wylewają z siebie przynajmniej potok łez.
- Sereno... - usłyszałam za sobą czyiś głos.
Odwróciłam się i zauważyłam moją mamę stojącą właśnie w wejściu do szpitala.
- Pora na ciebie - rzekł William i ścisnął mi czule dłoń na pożegnanie - Ale wiedz, że prowadzić to śledztwo z tobą to była dla mnie przyjemność.
- Wierzę - uśmiechnęłam się wesoło i przez łzy - Trzymaj się, Will. A jakbyś chciał zmienić branżę, to... Nasza drużyna stoi przed tobą otworem.
William uśmiechnął się do mnie, a ja podziękowałam mu jeszcze raz i ruszyłam powoli w kierunku wyjścia razem z Christopherem i Roxanne.
- Chodź, kochanie - powiedziała moja mama, kiedy do niej podeszłam - Chodźmy do domu.
- Tak... do domu - wyszeptałam bez większego sensu - Do domu...
Jeszcze odwróciłam się w kierunku Williama, Michaela i Agathe, po czym ponownie pomachałam im na pożegnanie, mówiąc:
- Żegnajcie... Oby los był dla was lepszy niż dla mnie.
- Co mówiłaś, kochanie? - spytała mama.
- Nic takiego - odwróciłam się do niej szybko i uśmiechnęłam się - Nic ważnego. Chodźmy już do domu.
KONIEC
Dobra, to będzie wersja instant, bo moją dłuższą usunął internet, który postanowił się wyłączyć przy publikacji
OdpowiedzUsuńNa plus
+ postać Agathe
+ rozbicie na kolejne rozdziały opowiadania w Sinnoh
+ zakończenie głównej sprawy, które potrafiły parę razy zmylić
Na minus
- zmarnowanie potencjału Clair i Michaela
- kolejne smutne backstory, jakby nikt w tym świecie nie miał normalnego dzieciństwa
- o zbiorowej amnezji nie wspomne, ale pełnym głupotek wątku przeszczepu owszem (i w końcu jaką ona ma wadę serca, a pyta o to gość z wadą serca)
Moja ocena to 7/10, jako że mocno się zawiodłem.