Ostateczne starcie cz. II
Bonnie poszła za swoimi sprawami, z kolei ja, Ash i Pikachu zaszliśmy do miejscowego baru, gdzie czekali już na nas Josh z Cindy i Taylor. Cała trójka bardzo się ucieszyła na nasz widok i zaprosiła nas do swojego stolika.
- Cieszę się, że przyszliście, kochani. Już się bałem, że się nie zjawicie - powiedziała wesoło Josh.
- Spokojnie, tato - zachichotał mój chłopak - Jak dajemy słowo, to go dotrzymujemy.
- Właśnie, proszę pana - powiedziałam wesoło - My jesteśmy słowni.
- Mówiłam ci, że przyjdą - uśmiechnęła się do Josha Cindy.
- No właśnie! Ash zawsze dotrzymuje danego słowa. Prawda, Ash?! - zapytała Taylor, wpatrując się w mojego chłopaka zachwyconym wzrokiem.
Jej idol z uśmiechem na twarzy delikatnie pogłaskał ją po główce, po czym odparł:
- W rzeczy samej, Taylor. W rzeczy samej.
Josh uśmiechnął się i zamówił dwa piwa dla siebie oraz dla Asha, a następnie zabrał go do stołu bilardowego, przy którym zaczął grać ze swoim synem, czy raczej uczyć go gry, chociaż muszę powiedzieć, że jego uczeń bardzo szybko przyjmował do głowy powierzaną mu wiedzę, co z wielką radością obserwował wierny Pikachu, siedzący na kontuarze.
- Ech, nasi kochani chłopcy - powiedziała wesoło Cindy, obserwując to wszystko - Coś mi mówi, że Josh przegra z kretesem.
- No, tego jeszcze nie wiemy, chociaż naprawdę Ash się bardzo szybko uczy - odpowiedziałam jej wesoło.
Obie piłyśmy piwo dla kobiet, zamówione nam przez Josha. Taylor z kolei sączyła powoli lemoniadę przez słomkę.
- Jak sądzisz? Obrażą się, jeśli będziemy im kibicować? - zapytałam nieco złośliwym tonem.
- Obrażą się, jeśli nie będziemy im kibicować - zachichotała Cindy, po czym skończyła pić swój napój i spojrzała na mnie: - No dobra, to chodźmy podnieść ich męskie ego. Niech się poczują lepiej.
Również dopiłam swój napój, po czym razem z nią wstałam od stolika i powoli podeszłyśmy do stołu bilardowego, obserwując uważnie grę naszych panów. Obaj grali naprawdę zaciekle.
- To będzie dopiero bardzo ciężki ruch do dokonania - powiedział po chwili Josh Ketchum, smarując kredą koniec kija bilardowego - Mówię ci, to będzie strzał prawdziwego mistrza. Jako nowicjusz możesz mieć z nim kłopot, ale obserwuj uważnie, synku, bo możesz się sporo nauczyć.
- Obserwuję cię uważnie, tato - uśmiechnął się Ash.
Jego ojciec powoli wymierzył kijem w białą bilę, po czym trafił nią dwie kule naraz. Zadowolony potem próbował wbić kolejną bilę do łuzy, ale nie udało mu się, więc tym razem była kolej jego syna.
- Obserwowałeś mnie uważnie, synku? - spytał Josh.
- Spokojnie, obserwowałem i chyba będę umiał powtórzyć ten numer - odpowiedział mu jego syn.
- Oho! Powoli, Ash! Powtórzyć to ty na pewno nie powtórzysz tego numeru... W każdym razie nie od razu. No, ale może przy odpowiednim wysiłku z twojej strony kiedyś zdołasz...
Josh nie dokończył jednak wypowiedzi, ponieważ chwilę później na naszych oczach Ash wbił jednym uderzeniem swoje trzy ostatnie bile, jakie pozostały na stole bilardowym.
- Wiesz, tato, jestem tylko nowicjuszem, jednak mimo wszystko chyba dobrze mi poszło, co nie?
Ja, Cindy i Taylor zaczęliśmy głośno klaskać, z kolei Josh nie posiadał się ze zdumienia. Jedynie patrzył to na stół, to na syna i mamrotał:
- Jak ty... Jak to... Nie, to przecież jest niemożliwe!
- Widocznie dla Asha nie istnieje takie słowo - zaśmiała się Cindy - Prawda, Ash?
Mój chłopak już miał coś odpowiedzieć, kiedy nagle podszedł do nas sierżant Bob. Miał wyraźnie przejętą minę wymalowaną na twarzy.
- O! Bob! - zawołałam wesoło na jego widok - Szukałeś nas może?
- Owszem, szukałem - odpowiedział policjant, podchodząc do nas.
- Witaj, Bob! Może zagrasz z nami? - zaproponował mu Josh, który już zdołał ocknąć się z szoku, w jaki popadł.
- Niestety, nie mogę. Wzywają mnie tu sprawy służbowe - odrzekł mu smutno policjant.
- Służbowe, mówisz? - uśmiechnął się lekko Ash - A jakie to służbowe sprawy mogą cię tutaj sprowadzać?
Bob rozejrzał się uważnie dookoła, po czym pochylił się on lekko nad moim chłopakiem i szepnął mu coś na ucho. Ten zaś, słysząc to, co policjant miał mu do powiedzenia, przerażony jęknął, po czym powiedział:
- Musimy więc jechać do Jenny. I to szybko.
- O czym ty mówisz? - zapytałam zdziwiona - Czemu musisz gdzieś jechać?
- Pika-pika? - dodał równie zaskoczony tym wydarzeniem Pikachu.
- Razem musimy tam jechać - poprawił mnie Ash - To bardzo ważne. Chodźmy więc. Musimy się spieszyć.
- Hej! A gra?! - pisnęła zasmucona Taylor.
- Później dokończę ją z tatą. Na razie musimy się spieszyć - odrzekł mój chłopak i pociągnął mnie za rękę, a Pikachu pognał za nim.
- Ech, a oni zawsze w ruchu - rzekł Josh Ketchum, opierając się przy tym lekko o swój kij.
***
Wybiegliśmy szybko z baru, po czym Bob wskoczył na swój motor, a my na swój, który był zaparkowany niedaleko. Razem pojechaliśmy nimi w kierunku posterunku policji. Co prawda chciałam po drodze zapytać mojego ukochanego, o co tutaj chodzi i dlaczego tak nagle podjął on taką decyzję, żeby porzucić ojca przy stole bilardowym oraz pognać na złamanie karku w kierunku porucznik Jenny, jednak szybko zrezygnowałam z tego uważając, że i tak pewnie za chwilę wszystkiego się dowiem, tak więc wypytywanie o cokolwiek nie ma tutaj żadnego sensu. Poza tym Ash, jak zechce, to sam mi wszystko powie, więc po co pytać?
W końcu dojechaliśmy na miejsce, a kiedy już tam byliśmy, to szybko wbiegliśmy do gabinetu porucznik Jenny, która była wyraźnie czymś bardzo zaniepokojona.
- Witajcie, kochani - powiedziała do nas ponurym głosem - Dobrze, że tu jesteście. Mam dla was bardzo niepokojące wieści, ale pewnie już o tym wiecie.
- W sumie to nie. Znaczy ja nie wiem - rzekłam.
- Co? Bob wam nic nie powiedział? - zdziwiła się Jenny.
- Nie... Tylko Ashowi, ale mnie nic nie raczył wyjaśnić - odparłam z gorzką ironią, spoglądając na policjanta.
Bob zachichotał nerwowo, zrobił dziwaczną minę i odparł:
- Prawdę mówiąc, to bałem się, że ludzie usłyszą, o czym mówię, a nie chciałem wywoływać paniki, bo ta historia jest po prostu straszna i gdyby wszyscy ludzie wokół ją usłyszeli, to by mogli zacząć panikować, a paniki powinniśmy unikać.
- Zgadzam się - rzekł Ash, kiwając lekko głową - Ostatecznie wszyscy ludzie w tym mieście bali się Giovanniego, zwłaszcza, kiedy wyszło na jaw, co on robił. Jakby teraz wszyscy się dowiedzieli, że on uciekł, to...
- Uciekł?! - krzyknęłam przerażona.
Nie chciałam początkowo uwierzyć w to, co usłyszałam, ale wszystko wyraźnie wskazywało na to, że dobrze usłyszałam i Giovanni naprawdę uciekł z więzienia. Ta wiadomość zdecydowanie uderzyła we mnie niczym grom wystrzelony z ręki Zeusa. Gdyby tak taki grom trafił w moją skromną osobę, to nie byłabym w większym szoku, w jakim byłam teraz.
- Co wy mówicie? - zapytałam zaszokowana, siadając na krześle - Jak to uciekł z więzienia? Przecież był ponoć dobrze strzeżony.
- Najwidoczniej nie tak dobrze, jak się nam wydawało - powiedziała Jenny - Ale spokojnie. Moi ludzie już go szukają, a to są zawodowcy, więc z pewnością odnajdą go.
- O ile oczywiście nie zostaną przez niego przekupieni - odparłam na to ironicznie.
Jenny lekko się obruszyła, słysząc moje słowa.
- Sereno, proszę cię. Jak mogłaś choćby tak pomyśleć? Moi ludzie są nieprzekupni, zaś ten zdrajca to musi być wysoko postawiona figura.
- Zdrajca? Jaki zdrajca? - zapytałam w szoku.
- Sugerujesz, że wśród waszych ludzi jest zdrajca? - zapytał Ash.
Jenny spojrzała na niego ironicznie i odparła:
- Ja niczego nie sugeruję, Ash. Ja to doskonale wiem. Ten zdrajca jest pośród nas, ale bynajmniej nie na naszym posterunku. On siedzi pomiędzy samymi szychami, to więcej niż pewne.
- Ale skąd taka pewność? - spytałam.
- Właśnie. I skąd pewność, że ten zdrajca w ogóle istnieje? - dodał Ash.
- Pika-pika-chu? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Wyjawił nam to więzień, z którym w pace Giovanni spędzał dużo czasu i dużo mu opowiedział o sobie - wyjaśnił Bob.
- Słuchajcie, a nie sądzicie, że on celowo naopowiadał wam bzdur na ten temat, aby zmusić nas do szukania kogoś innego niż on? - spytał mój chłopak - Może powiedział mu to, co chciał, aby dotarło do naszych uszu?
- Musiałby on znać wasz sposób myślenia, ale nawet jeżeli jest tak, jak mówisz, to i tak musimy sprawdzić te podejrzenia - odparła Jenny.
- Poczekajcie! Ustalmy pewne fakty! - zawołał Ash, już najwidoczniej nieco skołowany (podobnie jak i ja) - Kiedy uciekł Giovanni?
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
- Wczoraj po południu - odpowiedziała mu Jenny - Liczyliśmy jednak, że sami go złapiemy, a tymczasem...
- A tymczasem daliście plamę i wezwaliście mnie i Asha, aby łatwiej tego drania dopaść, mam rację? - rzuciłam ironicznie.
Jenny popatrzyła na mnie i dodała dowcipnym tonem:
- Wiesz co? Ty to powinnaś być jasnowidzem, moja droga. Naprawdę jestem pod wrażeniem tego, jak ty doskonale się wszystkiego domyślasz.
Popatrzyłam na nią spode łba i odparłam:
- Może zamiast ironizować powiesz nam, dlaczego ten łajdak chodzi sobie po wolności zamiast siedzieć w celi? Jak doszło do tego, że on uciekł?
Pani porucznik załamana usiadła przy swoim biurku i pokazała nam ręką, abyśmy usiedli naprzeciwko niej, a kiedy już to zrobiliśmy, zaczęła mówić:
- Giovanni od kilku dni gorzej się czuł. Bolał go brzuch i wymiotował. Nie mając pojęcia, co mu dolega naczelnik nakazał zawieść go do szpitala więziennego. Tam zaś Giovanni przekabacił jakoś na swoją stronę dwóch pielęgniarzy i razem z nimi uciekł. Boimy się, że może się chcieć teraz na was zemścić, dlatego właśnie informujemy was o tym.
- Jakbyście go lepiej pilnowali, to nie musielibyście teraz... - zaczęłam, ale Ash mi przerwał, mówiąc:
- Wasza dyskusja nie ma sensu. Chyba już lepiej będzie, jeżeli powiecie nam coś więcej w tej sprawie, abyśmy mogli zacząć szukać Giovanniego.
Bob uśmiechnął się do niego lekko i rzekł:
- A myślisz, że po co cię tutaj wezwaliśmy, Ash, jeśli nie po to, aby cię prosić o pomoc? A skoro pomoc, to możemy wam udzielić kilku informacji, na których wam zależy.
- To bardzo ciekawe... - zaśmiałam się - Wobec tego słuchamy, co to za nowiny?
- Po małym, ale za to wnikliwym śledztwie dowiedzieliście się, z kim Giovanni spotykał się przez ostatnie kilka dni. Podejrzewaliśmy, że pewnie wie on coś na temat tej sprawy i nie myliliśmy się. Gość bezczelnie nam się przyznał do tego, że pomógł uciec Giovanniego.
- No proszę, jaki bezczelny typek - powiedział Ash - Wyjawił wam coś jeszcze?
- Nie.
- Nie przesłuchaliście go? - zapytałam.
- Musieliśmy z tego zrezygnować - wyjaśniła Jenny.
- Dlaczego?
- Ponieważ ten gość chce, abyście to wy go przesłuchali. Z nami nie chce gadać.
- Doprawdy? - zapytał Ash - No dobrze. Co to za jeden?
- To Lysander - odpowiedziała mu Jenny.
- Lysander?! - zawołałam zdumiona - To on umożliwił Giovanniemu ucieczkę?!
- Właśnie on - odpowiedziała na to Jenny - I teraz chce koniecznie z wami rozmawiać uważając, że posiada niezwykle cenne informacje, które to mogą wam pomóc złapać waszego wroga.
- Jakoś nie wydaje mi się, aby mój drogi stryj mu się z czegokolwiek zwierzał - rzucił Ash.
- Skąd wiesz, że mu się zwierzał? - zapytałam.
- A niby w jaki inny sposób Lysander zdobył te informacje i to jeszcze w więzieniu? - odpowiedział mi pytaniem na pytanie Ash - Tylko poprzez rozmowy i podsłuchiwanie, ale jakoś trudno mi uwierzyć w to, że mój stryj byłby tak nieostrożny, aby rozmawiać o swoich planach w taki sposób, aby ten drań miał możliwość go podsłuchać.
- Wiem, że trudno ci w to uwierzyć, bo mnie także, ale najwyraźniej taka właśnie jest prawda - powiedziałam do niego - No, a przynajmniej taką mam nadzieję. Więc jak? Jedziemy?
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- No oczywiście, że jedziemy - odpowiedział nam Ash - Nie możemy tej sprawy tak zostawić. Trzeba ją wreszcie wyjaśnić!
***
Jenny z Bobem zawieźli nas do miejscowego więzienia, gdzie zaraz poszliśmy do sali widzeń, a tam usiedliśmy w oczekiwaniu na osobę, z którą mieliśmy porozmawiać. Nie czekaliśmy długo, ponieważ dość szybko się ona ukazała, a był nią Lysander - jak zwykle z rudą czupryną, rudą i gęstą brodą krótko przystrzyżoną, a także z pewną siebie miną na twarzy.
- No proszę! Moi ulubieni detektywi! - zawołał wesoło mężczyzna - Jak miło was znowu widzieć! Cieszę się, że przyjęliście moje zaproszenie na rozmowę!
Mężczyzna zachowywał się tak, jakbyśmy byli z nim na pikniku, a nie w więzieniu w pokoju widzeń, zaś on miał na sobie strój wyjściowy zamiast więziennego pasiaka w biało-czarne paski.
- Dobra, Lysander. Daruj sobie te swoje głupie złośliwości - mruknęła do niego porucznik Jenny - Przyszliśmy tu w innej sprawie niż słuchania twojego bajerowania, więc bądź uprzejmy powiedzieć nam, czego chcesz.
Lysander spojrzał na nią ironicznie, po czym odparł:
- Proszę mi wybaczyć, mademoiselle porucznik, jednak to, co mam do powiedzenia pani przyjaciołom nadaje się tylko i wyłącznie do ich uszu.
- Do czego zmierzasz?
- Do tego, żeby pani i pani kolega sierżant sobie stąd poszli i zostawili mnie samych z tymi oto uroczymi detektywami.
Jenny prychnęła z pogardą i kpiną w głosie.
- Słucham?! Chyba kpisz sobie, koleś! Czy ty uważasz, że jesteś może na pikniku lub koncercie życzeń, co?! Masz nam podobno coś ważnego do powiedzenia, więc lepiej nam to powiedz, bo jak nie, to możesz być pewien tego, że załatwię ci karcer i to przynajmniej na tydzień!
Lysander, ku jeszcze większej irytacji naszej drogiej przyjaciółki, tylko parsknął śmiechem i rzekł:
- Pardon, mademoiselle, ale ja niestety muszę się upierać przy swoim. Będzie pani tak miła i wyjdzie ze swoim kolegą na papieroska?
Jenny normalnie kipiała już z gniewu i gdyby nie nasza obecność, to pewnie skoczyłaby temu draniowi do gardła. W końcu jednak Bob położył jej dłoń na ramieniu i powiedział:
- Spokojnie, pani porucznik... Lepiej spełnijmy jego prośbę. W końcu Ash z Sereną wszystko nam powtórzą, mam rację?
- Oczywiście - odpowiedziałam mu szczerym oraz zgodnym z moimi własnymi myślami głosem - Tak właśnie zrobimy.
- No dobrze - westchnęła Jenny, powoli i z trudem odzyskując panowie nad sobą - Niech ci będzie, Lysander, ale uprzedzam cię... Jeżeli wytniesz jakiś numer, to osobiście cię zastrzelę! Masz na to moje słowo!
Po okazaniu swego oburzenia powoli wyszła z pokoju widzeń, a wraz z nią zrobił to także Bob. Zostaliśmy więc sami razem z naszym rozmówcą, który bardzo zadowolony uśmiechnął się i rzekł:
- Magnifique! A więc możemy rozmawiać. Siadajcie, proszę.
Usiedliśmy naprzeciwko niego przy stoliku, a tymczasem mężczyzna patrzył na nas uważnie i rzekł:
- Cieszę się, że przyszliście, mes ami. Bardzo mnie to cieszy, ponieważ muszę się z wami podzielić niezwykle ważnymi wiadomościami w sprawie naszego wspólnego przyjaciela.
- Mówisz o Giovannim? - zapytałam.
- Tak, właśnie o nim - potwierdził złodziejaszek, powoli kiwając głową - Chcę, żebyście wiedzieli, czego się o nim dowiedziałem podczas pobytu z nim w tym samym więzieniu.
- Słuchamy uważnie - rzekł Ash z lekką ironią.
- Pika-chu! - pisnął gniewnie Pikachu.
- Wyobraźcie sobie, że Giovanni bynajmniej nie był zachwycony moją obecnością w tym miejscu - mówił Lysander z ogromnym uśmiechem na twarzy - Wręcz przeciwnie, chciał mnie udusić przy pierwszej, nadarzającej się ku temu okazji, ale szybko wybiłem mu ten pomysł z głowy.
- Wyobrażam to sobie - powiedziałam ponuro - No i co dalej?
- Dalej było tak, że Giovanni zaakceptował moją obecność tutaj i obaj postanowiliśmy puścić w niepamięć tę całą sprawę z amuletem z Poketydy i zaczęliśmy sobie razem rozmawiać o naszej przyszłości. Monsieur Giovanni wyszedł z założenia, że nie ma szans na to, aby on kiedykolwiek stąd się wydostał, bo wyrok na niego może być tylko jeden z dwojga: dożywocie lub kara śmierci. Oświadczył jednak, że jego człowiek czuwa i pomoże mu się stąd wydostać, tylko planuje jakiś plan. Prócz ów człowiek chciał odzyskać jakiś twardy dysk, który podobno ty, mon ami ukradłeś naszemu wspólnemu znajomemu.
To mówiąc uśmiechnął się ironicznie do Asha, który popatrzył na niego i odparł:
- Owszem, zdobyłem dysk, o którym mowa, ale niech nie łudzi się, że cokolwiek zdoła zyskać na próbie jego odzyskania. Dysk został otwarty, a wszelkie zawarte w nim dane nie są już tajemnicą dla policji.
Lysander ponownie zachichotał, po czym rzekł:
- Chyba naprawdę nie doceniasz swojego przeciwnika, mon ami, bo uważasz, że taki drobiazg zdoła go powstrzymać? Wobec tego zapewniam cię, że nie. Jak sobie rozmawiałem z nim na ten temat, to drań był wyraźnie zdeterminowany do tego, aby dysk odzyskać. Uwierzcie mi, on nie cofnie się przed niczym, żeby tylko zabrać wam to i zniszczyć w jakiś sposób dane, jakie tam zawarł oraz wszystkie ich kopie. Chce was odciąć od wszystkich informacji, jakie posiadacie.
Ash parsknął lekkim śmiechem.
- I co? To są właśnie te twoje rewelacje? Wyobraź sobie, że tyle to sami się domyślamy.
- Pika-pika-chu! - pisnął znudzony Pikachu, lekko przy tym ziewając.
Lysander jednak bynajmniej nie tracił poczucia humoru ani animuszu, ponieważ powiedział:
- Doskonale was rozumiem, ale możecie być spokojni, bo oprócz tego mam dla was jeszcze kilka nowinek, o których nie macie pojęcia.
Nie wiedzieliśmy, czy naprawdę możemy mu wierzyć, mimo wszystko nadstawiliśmy uszu i zaczęliśmy uważnie słuchać tego, co też mężczyzna ma nam do powiedzenia.
- Mów! - rzucił Ash.
- A więc posłuchajcie mnie uważnie - rzekł Lysander, lekko się do nas przysuwając - Tak się składa, że to właśnie ja namówiłem Giovanniego, aby uciekł z więzienia.
Byliśmy w szoku, kiedy usłyszeliśmy te słowa. A zatem naprawdę ten człowiek miał dla nas wiadomości, jakich nie słyszeliśmy wcześniej.
- Chcesz powiedzieć, że to ty namówiłeś mojego stryja do ucieczki? - zapytał wyraźnie oburzony Ash.
Widać było aż nadto, że mój chłopak zaciska dłonie w pięści i bardzo chętnie teraz pobiłby Lysandra i to na całego, ale mimo wszystko jakoś nad sobą zapanował, z kolei nasz rozmówca mówił dalej:
- Tak, ja go właśnie namówiłem do ucieczki i użyczyłem mu do tego kilku moich ludzi wciąż chodzących na wolności. Dwóch z nich przebrało się za pielęgniarzy, gdy Giovanni tam trafił, po czym razem z nim uciekli. Muszę jednak zauważyć, że skontaktował się z nimi szpieg Giovanniego i to on ustalił resztę szczegółów uprowadzenia twojego stryja. Potem zostało już tylko czekać na dalszy rozwój wypadków.
- No i stało się - mruknął Ash - A więc ten łajdak uciekł, a ty jesteś za to odpowiedzialny. Jeśli on kogoś zabije, to będziesz współwinny.
Lysander jednak wciąż nie przejmował się takimi słowami, gdyż rzekł on tylko:
- Prawdę mówiąc wydało mi się to szalenie zabawne.
- Niby co? - zapytałam - To, że ucieknie czy to, że kogoś zabije?
- To pierwsze, oczywiście - uśmiechnął się nasz rozmówca - Jak być może wiecie, nie jestem miłośnikiem przemocy i nie zamierzam jej stosować nigdy, gdy nie jest ona konieczna.
- Och, jakiś ty humanitarny - rzucił Ash i dodał: - Lepiej skończ już te wygłupy. Gdzie jest Giovanni?
- Nie jestem tego pewien, ale tylko spokojnie, mon ami. Spokojnie. Moi ludzie przez naszych informatorów informują wciąż mnie o wszystkim, co powinienem wiedzieć o twoim stryju. Dzięki temu więc mogę swobodnie działać i donieść wam, gdy będę znał jego kryjówkę.
- Chcesz mi powiedzieć, że twoi ludzie pomogli mu uciec, żebyś ty pomógł nam go złapać? - zapytałam zdumiona czując, że już nic z tego nie rozumiem.
- Ja wiem, że to dziwne, ale tak właśnie jest - odpowiedział nam nasz złodziejaszek - Ale mam swoje powody, aby tak postępować.
- Doprawdy? A jakie? - zapytałam.
- Och, to proste - Lysander mówił do niego niemalże jak do dziecka - Monsieur Giovanni to jest mój największy rywal i przeciwnik w półświatku. Bardzo mi przeszkadza rozwinąć skrzydła, a prócz tego jeszcze wyraźnie nienawidzi ciebie, mój chłopcze i zapowiedział, że nie spocznie, dopóki cię nie zabije.
- W to jestem gotów uwierzyć - mruknął Ash.
- Jednak uznałem, że pomaganie mu może mi się opłacić - rzekł wesoło Lysander - Zwłaszcza, iż tak zdeterminowany człowiek jak on z pewnością nie odpuści, póki nie zabije ciebie, a gdyby tak miał trafić do więzienia, to chyba prędzej sam zada sobie śmierć. Pomyślałem więc sobie, że można by mu to ułatwić.
- Niby w jaki sposób? - zapytałam.
- Może zabijając go zanim on zabije nas? - dodał mój luby.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Ależ nie! Mon Dieu! Co też wam, młodym strzeliło do tych waszych gorących głów! - Lysander wyglądał na lekko oburzonego tymi słowami - Ja miałbym chcieć, abyście go zabili?! Skądże znowu!
- Jednak liczysz na jego śmierć, mam rację? - spytałam.
- A i owszem, liczę - odpowiedział, uśmiechając się do mnie w żałosny sposób, po czym spoważniał i rzekł: - Ten człowiek był tylko i wyłącznie moim środkiem do osiągnięcia celu, a mój cel jest jasny... Pozbyć się go i to najlepiej za pomocą takich rybek, które go zjedzą w całości.
- Skoro nie my mamy być tymi rybkami, to w takim razie kto ma nimi być? - zapytałam.
- Oczywiście policja, mademoiselle - uśmiechnął się wesoło Lysander - Pomyślcie tylko moi kochani... Giovanni wpada w zasadzkę, ale zgodnie ze swoimi zasadami prędzej zginie niż nam się podda, a policja jak najbardziej mu to umożliwi zabijając go podczas strzelaniny.
- To brzmi ciekawie - powiedział na to Ash - No, ale póki co wciąż nie wiemy, gdzie on jest.
- Ja też tego nie wiem, ale ofiarowuję wam swoje usługi - odpowiedział mu Lysander - Wkrótce się tego dowiem i będziesz mógł go dopaść.
- A przy okazji może także zabić, co?
- Nie musisz. Giovanni w potrzasku z pewnością będzie się bił nawet wtedy, gdy już nie będzie miał szans na wygraną. Dlatego właśnie miło mi się zrobi na sercu, jeżeli zadbacie o to, aby ten człowiek już nigdy wam nie zagroził. Mnie zresztą także. Będę was informował na bieżąco, a wy przy okazji postaracie się o to, aby Giovanni tutaj już nie powrócił. W każdym razie nie żywy.
- Rozumiem - rzekł ponuro Ash - A więc będziesz miał już niedługo informacje o miejscu pobytu mojego stryja, prawda?
- Oui... Wkrótce będę je miał, masz na to moje słowo - odpowiedział mu mężczyzna.
- Jaką mam gwarancję, że nie jesteś z nim w zmowie i nie chcesz nas zniszczyć?
- Pika-pika?! - zapiszczał bojowo Pikachu, strosząc lekko futerko.
- Żadnej - odpowiedział mu Lysander - Poza jedną... Dobrze wiesz, że Giovanni i ja to zupełnie dwa różne światy. On to brutalna przemoc i żądza władzy. Ja z kolei to jedynie chęć zysku połączona z estetyką. Uważasz, że tak skrajnie różnie światy mogą połączyć siły przeciwko tobie?
- Słuchaj, Lysander... Jedno wciąż nie daje mi spokoju - powiedziałam - Skoro tak łatwo zorganizowałeś ucieczkę Giovanniego (oczywiście przy pomocy szpiega tego drania), to czemu sam też nie uciekłeś?
- To by nie miało sensu - odrzekł Lysander.
- Dlaczego?
- Bo wtedy byłbym ścigany przez policję całego regionu Kanto, tak jak on teraz.
Nasz rozmówca uznał to za doskonały żart, więc zaczął się śmiać, ale dość szybko spoważniał, gdyż rzekł:
- Tak czy siak sprawa jest prosta. Giovanni niedługo zaatakuje i będzie próbował z pomocą swojego szpiega odzyskać ten twardy dysk. Przy okazji zechce na pewno wyeliminować was, dlatego miejcie się na baczności. Już wkrótce otrzymacie ode mnie informacje o poczynaniach waszego drogiego przyjaciela i o tym, gdzie on obecnie przebywa. A na razie, to... Adieu, mes amis.
Na tym rozmowa się zakończyła, zaś my wyszliśmy z pokoju widzeń pełni wątpliwości i poważnych obaw.
Nie mieliśmy pojęcia, czy możemy zaufać Lysandrowi, bo ostatecznie ten człowiek był zawsze naszym przeciwnikiem i już kilka razy walczył on przeciwko nam, a swego czasu był nawet na usługach Giovanniego. Niby dlaczego teraz miałby walczyć po naszej stronie przeciwko niemu? Chociaż jego historia brzmiała dość wiarygodnie, bo przecież w świecie przestępców nie ma czegoś takiego jak solidarność, dlatego też wydawało nam się bardzo możliwe, że Lysander chce zniszczyć Giovanniego, jednak mimo wszystko mieliśmy pewne obawy, iż drań, aby ponownie wkupić się w łaski dawnego szefa po prostu kłamie i chce wciągnąć nas w jakąś jego podłą pułapkę. Nie wiedzieliśmy więc, co mamy o tym wszystkim myśleć, ale jedno było dla nas pewne. Sprawa wyglądała zdecydowanie bardzo nieprzyjemnie.
Porucznik Jenny i sierżant Bob byli zdania, że Giovanni zechce teraz na pewno odzyskać twardy dysk swojego komputera oraz zniszczyć go, aby zawarte w nim dane nie zostały wykorzystane w sądzie przeciwko niemu. Jeśli więc można było wierzyć Lysandrowi, to nasz arcywróg ma w policji swojego szpiega, który może mu w tym pomóc.
- To jest więcej niż prawdopodobne - powiedziała Jenny - Tania... To znaczy Anonim już jakiś czas temu mówiła mi o tym, jednak nie udało jej się zdobyć żadnych danych w tej sprawie. Nie wiem, kim jest ten zdrajca w naszych szeregach. Nie wiemy nawet, czy to mężczyzna, czy kobieta.
- A więc w tej sprawie Lysander mówił prawdę - stwierdziłam - Ale czy w innych także?
- Czas pokaże - stwierdził filozoficznie Bob.
- Czas? - mruknęła Jenny - Obawiam się, Ash, że tego czasu nie mamy. Dopóki Giovanni jest na wolności, niczego nie możemy być pewni, a już z pewnością nie naszego bezpieczeństwa.
- Jednego możemy być całkowicie pewni - rzekł ponuro Ash.
Spojrzeliśmy na niego zaintrygowani.
- Czego możemy być pewni? - zapytałam.
- Tego, że mój stryj zechce mnie zabić.
- Myślisz, że on nawet teraz nie ustąpi? - zapytał Bob - Ostatecznie przecież nie można się mścić w nieskończoność.
- Można, jeśli jest się Włochem z pochodzenia, a prócz tego zawziętym i mściwym człowiekiem - odpowiedział na to ponuro Ash - Zapewniam was, że wtedy można się mścić w nieskończoność.
- A więc spodziewasz się zamachów na swoje życie? - zapytała Jenny.
- Wcale się ich nie spodziewam. Ja jestem pewien, że one nastąpią i to bardzo szybko. Jutro, pojutrze lub za kilka dni. To więcej niż pewne.
- Może więc chcesz, abym załatwiła ci policyjną ochronę?
- A po co? Przecież, jeżeli ten łajdak zechce mnie dopaść, to i tak mnie dopadnie. Na to niestety nie ma mocnych. Zamiast więc chronić moją osobę, lepiej spróbujcie go złapać, a jeśli już koniecznie musicie kogoś chronić, to chrońcie moich bliskich, a zwłaszcza Serenę, Dawn i moją mamę.
- Spokojnie... Znajdziemy gościa - powiedział pewnym siebie tonem Bob - Możesz być tego pewien, dopadniemy drania. Ale będzie nam miło, jeśli nam w tym pomożesz.
- Pomogę, tylko niby jak? - zapytał Ash - Przecież nawet nie wiemy, dokąd on poszedł i gdzie się ukrył? Nie mamy żadnych poszlak i żadnych pomysłów, gdzie on teraz może być. I niby jak chcecie go znaleźć? Jak ja niby mam go znaleźć?
- Więc nie chcesz nam pomóc? - spytała Jenny.
- Chcę, ale nie mam pojęcia, w jaki sposób to zrobić - rzekł na to mój chłopak - Jednak spokojnie. Jestem pewien, że ostatecznie i tak go w końcu złapiemy. Ale ja nie mam co go szukać. On sam mnie znajdzie.
- Chyba, że znajdziesz go pierwszy - powiedziała pani porucznik.
***
Chyba, że znajdziesz go pierwszy. Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Przejrzeliśmy wraz z Jenny i Bobem dokładnie celę naszego wroga, a prócz tego zajrzeliśmy do jego sali w szpitalu więziennym, jak również dokładnie przesłuchaliśmy wszystkich więźniów, którzy leżeli z nim w pokoju, ale ci nic nie wiedzieli - Giovanni bowiem nie zniżył się nawet do tego, aby z nim rozmawiać. Prócz tego nie robił żadnych notatek, żadnych zapisów, ani też nie zostawił żadnych wskazówek, które by nam pomogły go znaleźć. Więc krótko mówiąc, byliśmy w raczej bardzo kiepskiej sytuacji, ponieważ każdy dobry detektyw musi posiadać jakieś poszlaki, które pomogą mu rozwiązać zagadkę przez niego prowadzoną. Tym razem żadnych poszlak nie było.
Prócz tego, jakby tego wszystkiego było mało, to jeszcze nasz wróg okazał się być sprytniejszy niż myśleliśmy, ponieważ udało mu się włamać do tajnych pomieszczeń policyjnych i wykradł dysk twardy z zawartymi tam danymi o działalności organizacji Rocket. Również do biura prokuratora, który posiadał kopię tych danych, włamano się oraz wykradziono owe dane. Wszelkie wiadomości na ten temat zostały niestety usunięte z wszystkich policyjnych komputerów. Giovanni triumfował i mógł być pewien tego, że nie posiadano już dowodów przeciwko niemu, jak również i tego, iż nikt nie posiadał dowodu na to, że kierował organizacją Rocket ani też dowodów na jego agentów.
- Nie zdążyliśmy jeszcze przesłać tych danych do innych posterunków w Kanto - powiedział załamany kapitan Rocker, gdy wezwał do siebie mnie, Asha, Jenny i Boba - Nie wysyłaliśmy ich, bo nie mieliśmy pewności, komu z nich możemy zaufać. Nadal jeszcze badamy sprawę tego kreta w policji, jednak obawiam się, że niewiele to nam da. Zdrajcą może być praktycznie każdy... Poza wami, oczywiście - osobami, do których mam pełne zaufanie. Ale poza wami praktycznie już nikomu w tej sprawie ufać nie mogę. Każdy może być kretem.
- Lysander więc i w tej sprawie miał rację - powiedziałam - Giovanni ma tu swoich ludzi, a w każdym razie jednego.
- Tak albo chce, żebyśmy tak myśleli - zauważyła Jenny - Bardzo być może, że on liczy na to, iż zaczniemy się wszyscy nawzajem obserwować i podejrzewać nawzajem, a on skorzysta z okazji, żeby nas zniszczyć jednego po drugim.
- Najgorsze jest to, że straciliśmy te dane - jęknął Bob.
Ash uśmiechnął się delikatnie. Ja i Pikachu doskonale wiedzieliśmy, jakie ma on do tego powody, więc również nasze twarze (choć w przypadku Pokemona można raczej mówić o pyszczku) rozjaśnił delikatny uśmiech.
- Nie byłbym tego taki pewien - powiedział mój luby - Tak się akurat składa, że na moją prośbę Clemont i Max zrobili kopię danych z tego dysku.
- ŻE CO?! - krzyknęli jednocześnie Rocker, Jenny i Bob, wpatrując się przy tym uważnie w Asha.
- To, co słyszycie - zaśmiał się lekko Sherlock Ash - Zapewniam was, że moi przyjaciele, gdy rozwiązali wasz problem, to korzystając z waszej nieuwagi podłączyli do komputera pendraiva i skopiowali na niego dane na temat działalności organizacji Rocket, jakie się znajdowały na tym dysku.
- Słucham?! - zapytał Bob - Chcesz powiedzieć, że wykradliście ważne dane z policyjnego komputera?!
- Hej! A może tak troszkę grzeczniej, co?! - zawołałam oburzona jego słowami - Pozwolę sobie zauważyć, że nie wykradliśmy żadnych danych, a jedynie zabezpieczyliśmy dowody przeciw naszemu wspólnemu wrogowi! Dane, których wasi geniusze jakoś nie umieli zabezpieczyć jak należy!
- Ale powinniśmy o tym wiedzieć - bronił się Bob - A w każdym razie byłoby nam miło, gdybyśmy wiedzieli o tym od początku, zaś wy dwoje, to lepiej byście zrobili, gdybyście zapytali nas o zgodę na taki numer.
- Daj już im lepiej spokój - mruknęła Jenny - Co za różnica, czy o tym wiedzieliśmy wcześniej, czy nie? Ważne jest tylko to, że wszystko jest w porządku i proces stulecia się odbędzie. Prawda?
- Prawda, choć naprawdę takie łamanie przepisów w przypadku innych osób spotkałoby się z moim potępieniem - rzekł kapitan Rocker - Ale skoro to o was tutaj chodzi, jak i również o to, że działa to na naszą korzyść, to wobec tego jestem w stanie wam wybaczyć złamanie tych kilku przepisów, które złamaliście. Byleby tylko już nigdy więcej mi się taka samowolka nie powtórzyła, jasne?
Chciałam już coś odpowiedzieć i to coś złośliwego, kiedy Ash mnie uprzedził, przybrał bardzo zadziorną minę i rzekł:
- Prawdę mówiąc obiecałbym to panu, panie kapitanie, gdyby nie fakt, że właśnie dzięki takiej samowolce niejeden raz uratowałem śledztwo przez nas prowadzone. Wobec tego mogę panu jedynie to obiecać, że jeśli będzie potrzeba, to wówczas powtórzę swój wyczyn i będzie to pro publico bono.
- Ja ci dam pro publico bono! - zawołał kapitan Rocker, lekko grożąc mu palcem, po czym parsknął śmiechem - Naprawdę cwany z ciebie wisus, wiesz o tym? Powiedz mi tylko, gdzie masz te dane?
- Wolę na razie zachować to dla siebie - odpowiedział mu Ash wręcz konspiracyjnym tonem - Ostatecznie ściany mogą mieć uszy, a ja wolę, żeby niczego się nie dowiedziały.
- Słuszna postawa - odparła Jenny - Mam dziwne wrażenie, że lepiej w tym budynku o niczym nie mówić. O niczym ważnym dla nas wszystkich, rzecz jasna.
- Zgoda, ale liczę na to, że gdy już będzie po wszystkim, to przekażesz nam te dane - rzekł z nadzieją w głosie kapitan Rocker.
- Spokojnie, tak właśnie zrobię - odpowiedział na to mój luby - Tylko lepiej będzie, żebyśmy wkoło rozgłaszali, że rzeczywiście wszystkie dane przepadły i proces stulecia stanął pod znakiem zapytania.
- Słusznie - zgodziła się z nim porucznik Jenny - Lepiej, żeby nasi wrogowie myśleli, że z nami wygrali. Ich pewność siebie może ich zgubić i wydać w nasze ręce, a przynajmniej mam taką nadzieję.
- I ja tak myślę - dodał kapitan Rocker - Tak też zrobimy. Myślę, że nasi wrogowie dzięki temu rozbestwią się i będą zbyt pewni siebie, a dzięki temu prędzej czy później my wygramy.
Miałam nadzieję, że kapitan się nie myli, choć jakiś wewnętrzny głos mówił mi, iż to jeszcze nie koniec naszej walki z Giovannim i dopóki on jest na wolności, to będziemy mieli w nim wroga.
***
Dalsze wydarzenia opiszę w miarę możliwości krótko i zwięźle, żeby nie wdawać się niepotrzebne szczegóły. Być może nie będzie to fachowe podejście z mojej strony, jednak naprawdę ostatnie wydarzenia są dla mnie zbyt bolesne, abym mogła skupić się całkowicie na tym, co robię. Chcę jak najszybciej zakończyć swoją kronikę, dlatego też muszę to zrobić tak, żeby zachować jak najwięcej danych, ale też nie mówić tego, co zbędne.
Tak czy siak minęły już całe dwa dni od akcji tajemniczego zdrajcy w szeregach stróżów prawa, po której to policja straciła dowody przeciwko Giovanniemu. Oczywiście nasi przeciwnicy nie wiedzieli, że sami mamy kopię tych dowodów, więc wszystko było w porządku, jednak radość z tego powodu po owych dwóch dniach minęła nam z powodu tego wszystkiego, co się później stało. A co się stało? Wiele rzeczy.
Przede wszystkim zacznijmy od tego, że kiedy ja, Ash oraz Pikachu poszliśmy do pracy, to ktoś próbował trzy razy zabić mojego chłopaka. Za pierwszym razem o mały włos nie przejechał go jakiś, pędzący z zawrotną szybkością samochód, kiedy przechodziliśmy na drugą stronę ulicy i to jeszcze na przejściu dla pieszych i na zielonym świetle. Jakiś pirat drogowy nieomal zrobił miazgę z Asha, po czym pognał szybko przed siebie, żegnany gniewnymi krzykami moimi, Pikachu i jeszcze paru przechodniów będących świadkami tych wydarzeń.
- Nic ci się nie stało?! - zapytałam przerażona, podnosząc Asha z szosy.
- Pika-pi?! - zapiszczał równie mocno zaniepokojony Pikachu, szybko podbiegając do swego trenera.
- Spokojnie, nic mi nie jest - odpowiedział mi Ash, powoli wstając i otrzepując ubranie z kurzu.
- Co za pirat drogowy! - zawołałam oburzona, spoglądając w miejsce, w którym zniknął ów łajdak.
- Pirat drogowy albo i nie - odparł mój luby, poprawiając sobie czapkę na głowie.
Po tych słowach powoli ruszył razem z nami przed siebie, więcej nie poruszając tego tematu, jednak kiedy przechodziliśmy koło jednego miejsca, które właśnie było w remoncie, to nagle z rusztowania spadła cegła i niemal rozbiła głowę Ashowi. W ostatniej chwili Pikachu zapiszczał przerażony, zaś jego trener szybko uskoczył na bok, a cegła trafiła na chodnik.
- Boże święty! - krzyknęłam - Przecież o mały włos nie zmiażdżyłaby ci głowy!
- Tak... O mały włos - odpowiedział na mi to Ash, poprawiając sobie znowu czapkę na głowie.
Następnie złapał mnie za rękę i odciągnął od tego miejsca, zaś wierny Pikachu poszedł za nami.
Później jakiś koleś zaszedł nam drogę i zapytał nas o godzinę, a potem, nawet nie czekając na odpowiedź wyjął pałkę, którą zaatakował Asha. Ten jednak bez większego trudu powalił go na ziemię, natomiast Pikachu poraził drania prądem. Chwilę później z pomocą przechodniów wezwałam policję, a napastnik został aresztowany.
- Jeden raz, nawet dwa to może być przypadek, ale trzy? - jęknęłam załamanym głosem - Jak dla mnie ktoś wyraźnie nas tutaj nie lubi.
- Tak... I chyba oboje doskonale wiemy, kto to taki - mruknął Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Uważasz, że to jego sprawka? - spytałam.
- A niby kogo? - odparł detektyw z Alabastii - Mój drogi stryjaszek daje mi wyraźnie do zrozumienia, że nie będę tutaj nigdy bezpieczny, póki on jest na wolności.
Chciałam coś powiedzieć, aby go uspokoić (a przy okazji też i siebie), jednak nic nie przychodziło mi do głowy, więc milczałam.
Tego dnia nie wydarzyło się nic godnego uwagi, jednak już następnego otrzymaliśmy wiadomość od porucznik Jenny i sierżanta Boba, że Lysander ponownie prosi nas na spotkanie. Oczywiście pojechaliśmy do więzienia, gdzie w pokoju widzeń drań wyznał nam kilka ciekawych faktów.
- Mam wiadomości od moich ludzi - powiedział do nas poważnym tonem - Siedzą razem z Giovannim na terenie Wertanii, w ruinach dawnej siedziby tego drania. Łajdak czeka tylko na okazję, aby cię zabić, mon ami.
Te ostatnie słowa skierował do Asha.
- Dlatego, jeżeli chcesz go dopaść, to lepiej załatw go teraz, gdy jest w zasięgu twojej ręki.
- Jak mamy ci zaufać? - zapytał Lysandra mój luby - Przecież jesteś naszym przeciwnikiem i nieraz walczyłeś przeciwko nam. Niby jak możemy ci teraz zaufać?
- Wiem, że wcale nie macie takiego powodu, ale to sama prawda. Tylko wyślijcie tam policję, a zobaczycie, że mówię prawdę.
Nie wiedzieliśmy, czy możemy mu zaufać, jednak ostatecznie po małej naradzie z Jenny i Bobem postanowiliśmy to zrobić. Historia o tym, że nasz przeciwnik siedział w ruinach swojej dawnej siedziby wbrew pozorom nie wydawała się wcale niemożliwe. W końcu to było raczej ostatnie miejsce, w którym byśmy go szukali. Giovanni z pewnością zdawał sobie z tego sprawę i dlatego też właśnie tam siedział. Miało to sens, bo ostatecznie dziewięć na dziesięć osób uznałoby, że takie coś jest niemożliwe i tylko jedna z nich poszłaby tam szukać przywódcy organizacji Rocket. Postanowiliśmy więc posłuchać Lysandra i posłać spory oddział policji do miejsca, gdzie nie tak dawno miała miejsca Bitwa o Kanto. Jak się okazało, nasz złodziejaszek i przywódca Zespołu Flare powiedział nam prawdę, a bandyci będący na jego usługach, powierzeni tymczasowo Giovanniemu znajdowali się tam i zostali schwytani jeden po drugim... Poza samym Giovannim, który zdołał zbiec zanim pojawiła się policja, a przynajmniej tak zeznali aresztowani bandyci. Nie wiedzieli jednak, gdzie jest ich tymczasowy szef. Lysander też nie miał pojęcia, dokąd ten łajdak mógł pójść i nie ukrywał swego niezadowolenia z powodu tego, co się stało. Jego reakcja pokazała nam, że mówił prawdę. W końcu wydał nam swoich własnych ludzi, czego normalnie nigdy nie zrobił, gdyby nie miał możliwości wydać nam dzięki temu również i tego łajdaka Giovanniego. Liczył również i na to, iż ta podła gnida zginie zabita w walce z policjantami, więc tym bardziej cała ta historia go zaniepokoiła, ponieważ spodziewał się, że prędzej czy później Giovanni zechce zadać mu śmierć za jego zdradę (której z pewnością się domyślał). Nasz złodziejaszek drżał o swoje życie, więc liczył na to, że szybko złapiemy przywódcę organizacji Rocket.
Niestety, znalezienie go już wcześniej było dla nas niemożliwe, więc tym razem też takie było. Giovanni zniknął i nie mieliśmy wcale pewności, gdzie się on udał. Mogliśmy tylko zgadywać, jednak szukanie go po omacku było bez sensu. Co mieliśmy zrobić? Zostało nam tylko czekać aż do chwili, kiedy nasz wróg znowu da o sobie znać, czego spodziewaliśmy się w każdej chwili.
Atak nastąpił szybciej niż myśleliśmy. Wkrótce potem, kiedy wszyscy przyszliśmy do pracy, nasze obowiązki przerwał głośny huk, jakby wystrzał. Dobiegł on nas z gabinetu szefowej. Przerażeni szybko pognaliśmy do tego pokoju, wparowaliśmy do środka i co zastaliśmy? Delię Ketchum leżącą na podłodze z krwawiącą raną w lewym obojczyku. Pisnęłam przerażona tym widokiem i wpadłam w objęcia Dawn (która wbiegła tuż za mną), zaś Ash pochylił się nad matką i krzyczał:
- Mamo! Mamo, co ci się stało?! Kto ci to zrobił?!
- Syneczku... Może najpierw wezwiesz lekarza, a potem zaczniesz mi zadawać pytania? - odparła nieco ironicznie Delia Ketchum, próbując pod żartami ukryć swój ból.
Szybko zadzwoniliśmy po karetkę, a Brock tymczasem opatrzył mamę Asha, żeby nie wykrwawiła się przed przyjazdem lekarzy. Ci rzecz jasna w końcu przybyli i zabrali Delię ze sobą, a po odpowiedniej operacji usunęli jej kulę z obojczyka. Ash, ja i Pikachu odwiedziliśmy potem panią Ketchum w szpitalu, a ta uśmiechała się do nas i wyjaśniła nam to, co powiedziała nieco wcześniej sierżantowi Bobowi.
- Przeglądałam właśnie księgi rachunkowe, kiedy nagle ktoś wchodzi do mojego gabinetu - wyjaśniała kobieta - Miał na sobie uniform kucharza, a jego mina była ponura. Wyglądał normalnie jak dopust Boży... Ponura i okrutna mina, czarne wąsy, czarne oczy oraz wielkie, silne ręce jak u jakieś małpy. Wpatrywał się we mnie przez chwilę, a ja spytałam:
- Pan sobie życzy?
On zaś zapytał:
- Pani Delia Ketchum?
- Tak, to ja - odpowiedziałam mu - Ale to dziwne, że tego nie wiesz, bo przecież u mnie pracujesz, dobry człowieku. Chociaż tak prawdę mówiąc nie pamiętam, abym cię...
Nie dokończyłam, bo zauważyłam, jak mężczyzna powoli wysunął z rękawa pistolet i wymierzył go we mnie bez słowa. Poczułam wówczas, że serce bije mi ze strachu jak szalone i nie wiedząc, o co chodzi jęknęłam:
- Chwileczkę! Jeśli ma pan za niską pensję, to przecież wystarczy mi powiedzieć... Ja dobrze wiem, że czasy są ciężkie, ale...
Łotr jednak nie dał mi dokończyć, ponieważ rzucił tylko:
- Pozdrowienia od Giovanniego.
- Następnie strzelił mi prosto w ramię i wyszedł, jak gdyby nigdy nic - takimi słowami zakończyła swoją opowieść Delia - Nie wiem, kto to był, ale wyraźnie powiedział, kto go przysyła.
- Tak, to sama prawda - rzekł ponuro Ash, patrząc na matkę załamanym wzrokiem, a w jego oczach szkliły się łzy - Dobrze wiemy, kto go przysłał i dlaczego. Ale ponownie ten bydlak uderzył w moich bliskich. Nie daruję mu tego!
Delia położyła dłoń na dłoni Asha i powiedziała:
- Proszę cię, synku... Nie rób niczego głupiego. On na to właśnie liczy. On chce cię zabić. Liczy na to, że jeśli będzie krzywdził bliskie ci osoby, to wywabi cię stąd i zabije. Proszę... Moje życie nie jest aż tak cenne, żebyś miał ze mnie umierać.
- Mamo... Nie pozwolę na to, żeby ten bydlak cię zabił!
- Synku... Gdyby on chciał mnie zabić, to już by to zrobił. On po prostu chce cię wywabić z Alabastii, z bezpiecznych ramion przyjaciół. Nie możesz grać na jego zasadach. On tego właśnie chce.
Ash wiedział doskonale, że jego mama ma rację, ale mimo wszystko był zdecydowanie tym wszystkim przygnębiony. Domyślał się, iż jego stryj nie chciał zabić Delii, bo gdyby chciał to zrobić, to już by ona nie żyła, a przecież nie kazał powtórzyć zamachu, co mówiło samo za siebie.
Wkrótce potem ofiarą zamachu padła zupełnie inna osoba, też bardzo bliska Ashowi, czyli Josh Ketchum. On również został postrzelony, jednak lekarze zdołali go odratować bez większych trudności. Nasi przyjaciele i my byliśmy pewni, że ojciec mojego chłopaka nie został zabity jedynie dlatego, iż wcale nie miał on być zabity. To były jedynie ostrzeżenia wystosowane bezpośrednio do Asha, który doskonale odczytał intencje swego wroga.
- On chce mi dać do zrozumienia, że jest w pobliżu i czyha na mnie - powiedział ponurym tonem - Chce mnie dopaść i wykończyć, zaś jego środkiem do celu są moi bliscy.
- Bydlak i tyle! - zawołałam oburzona - Teraz zdecydowanie przegiął azymut! Co on sobie wyobraża?!
- Proszę cię, Sereno - uśmiechnął się do mnie lekko Ash - A na co liczyłaś? Że niby będzie grał fair? Przecież on nigdy nie gra fair. Tylko nie wiem, co mam teraz zrobić.
- Musisz walczyć, ale z głową - odezwał się dobrze nam znany głos.
Spojrzeliśmy na osobę, która to wypowiedziała i okazała się nią być Madame Sybilla, uśmiechająca się delikatnie.
- Jak widzisz, twój arcywróg nie zamierza darować ci tego, że go zniszczyłeś - mówiła dalej kobieta - Ale w końcu czego się spodziewałeś po nim, przyjacielu? W końcu zawsze był zawzięty i bezwzględny. Tacy ludzie się nie zmieniają.
- Ale boli mnie to, że moi bliscy cierpią przeze mnie - odpowiedział jej smutnym głosem Ash.
- Wcale nie przez ciebie - odrzekła Sybilla - Oni cierpią przez łajdaka, który uważa, że ma z tobą porachunki, ale nie musisz się obawiać o ich los. Godzina tego człowieka już niedługo wybije.
- Jestem tego pewien, ale zanim to się stanie może jeszcze skrzywdzić wielu moich przyjaciół.
- Spokojnie, na pewno tego nie zrobi - powiedziała kobieta, siadając przy nas - Niedługo dostaniesz od niego wiadomość, po której zmierzysz się z nim ostatni raz.
- Ostatni raz? I co? Czy po tej walce już nigdy nie będę musiał się go obawiać? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Nie. Nie będziesz musiał.
- Ale to oznacza, że będę musiał go zabić... Prawda?
Sama myśl o tym zdecydowanie przerażała mojego chłopaka, ponieważ już raz zabił człowieka i przeszedł z tego prawdziwe duchowe cierpienia. Fakt, że teraz znowu będzie musiał to zrobić, budził jego lęk.
- Śmierć krąży wokół tego człowieka od chwili, gdy zlekceważył on moją przepowiednię - rzekła Sybilla, przerywając tę ponurą ciszę.
- Pani przepowiednię? - zdziwiłam się.
- A tak, moją - uśmiechnęła się lekko kobieta - Celowo mu ją podałam wiedząc doskonale, że ją zlekceważy i to stanie się jego zgubą.
Po tych słowach zaczęła recytować:
Zemsty się strzeż, gdyż zgubą jest ona.
Przeciwko jej twórcy obróci swe znamiona.
Wojownik mroku w zemście samotny zostanie,
Kiedy popiołowi rzuci do walki wyzwanie.
Walka ostateczna nas wszystkich czeka,
Gdzie każdy losu swego wreszcie doczeka.
Imperium wielkie zniszczone zostanie,
Gdy czarny kwiat do walki swej stanie.
On rozpocznie to, co skończone być musi.
Wojownika mroku rozpacz zaś zdusi.
Ten wówczas do boju okrutnego stanie.
Złamie zasady i nic mu nie zostanie.
Niech się więc strzeże zemsty, bo zgubą jest ona.
Kiedy za szpadę złapie, śmierci otworzy ramiona.
A gdy wojownik mroku pieśń zemsty zanuci,
To popiół jego dzieło w perzynę obróci.
- Piękna przepowiednia, ale nie bardzo rozumiem, o co w niej chodzi - powiedziałam nieco załamanym głosem.
Ash i Pikachu przyznali, że także wszystkiego nie zrozumieli.
Sybilla uśmiechnęła się delikatnie i rzekła:
- Oczywiście, że nie rozumiecie, chociaż już na pewno domyślacie się zawartych tu aluzji. „Czarny kwiat“ to oczywiście Domino. Jej chęć odwetu na Ashu rozpoczęła serię nieszczęść i doprowadziła Giovanniego do walki z tobą, a ty zniszczyłeś wszystko, co on i jego matka stworzyli. Popiół obrócił jego dzieło w perzynę.
- No tak! - zawołałam wesoło, uderzając się lekko w czoło - „Ash“ po angielsku oznacza „popiół“!
- Rzeczywiście - uśmiechnął się mój luby - Ale nie rozumiem, dlaczego mój stryj zlekceważył te słowa.
- To bardzo proste - powiedziała wesoło Sybilla - Po prostu nie zna on angielskiego. Mówi jedynie po włosku i w języku wspólnym dla regionów, więc trudno chyba, aby zrozumiał, o co mi chodzi. Mądry człowiek kiedyś powiedział, że brak wiedzy może prowadzić do katastrofy. W tym wypadku tak właśnie było i jego imperium upadło.
- Jeszcze nie upadło - rzekł Ash - Póki ten bydlak żyje, jego imperium może się odrodzić.
- Właśnie dlatego będziecie musieli się ze sobą zmierzyć, Ash. On i ty. Ostateczna walka między wami na śmierć i życie.
- Czyli, że albo ja zabiję jego, albo on zabije mnie. Prawda?
- Śmierć po tej walce zbierze swoje żniwo. To jest nieuniknione.
- Ale czy zabierze mnie czy jego? A może nas obu?
- Tego powiedzieć ci nie mogę, bo inaczej nigdy nie podjąłbyś walki znając z góry jej wynik. Ale mogę ci rzec, że twoje zwycięstwo okupisz wielką ceną i powód do świętowania będzie tutaj też powodem do rozpaczy. Radość i smutek zmieszają się ze sobą, a wielu ludzi nie będzie wiedziało, czy ma się cieszyć, czy też cierpieć.
- Znowu mówi pani zagadkami - zauważyłam ponuro.
- No oczywiście, że tak... A oczekiwałaś, że wszystko wam podam na tacy? - odparła ironicznie Sybilla, wstając ze swojego miejsca - Musicie się pogodzić z tym, że Przedwieczni rzadko kiedy udzielają jasnej odpowiedzi swoim wybrańcom, a jeśli to robią, to naprawdę w wyjątkowych sytuacjach.
- Znaczy, że ta nie jest wyjątkowa? - spytałam.
- Jest, Sereno... Ale nie dla Przedwiecznych - rzuciła kobieta.
Po tych słowach odeszła w swoim kierunku i zanim się spostrzegliśmy, to zniknęła nam z oczu.
- Nie wiem, jak ciebie, ale mnie jakoś jej słowa nie podniosły na duchu - powiedziałam z ironią w głosie.
- Być może się zdziwisz, ale ja mam tak samo - odpowiedział mi Ash - O co jej chodziło z tą ceną? No i tą rozpaczą mieszającą się z radością, czy raczej odwrotnie? O co tu chodzi?
Oczywiście szybko przyszła nam do głowy pewna teoria, ale ja szybko ją odrzuciłam uważając, że to z pewnością panika i to przedwczesna, jednak mój ukochany nagle bardzo posmutniał, zaś jego zapał do walki chwilowo poważnie osłabł.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz