piątek, 12 stycznia 2018

Przygoda 104 cz. II

Przygoda CIV

Na tropie zdrajcy cz. II


Po odśpiewaniu przez moich przyjaciół jeszcze kilku piosenek wszyscy się rozeszli, a ja postanowiłam wrócić do domu Delii, aby wypocząć przed planowaną przeze mnie jutrzejszą wyprawą do Wąwozu Diabła. Chciałam mieć jak najwięcej sił przed tym realizacją mojego przedsięwzięcia, dlatego też z głową pełną planów i pomysłów poszłam do domu. Zastałam tam już Bonnie i Maxa, którzy to właśnie szykowali z Delią oraz Mister Mimem kolację.
- O! Serena! - zawołała wesoło moja niedoszła teściowa, uśmiechając się na sam mój widok.
- No proszę. Raczyłaś się zjawić - powiedział dowcipnie Max, robiąc przy tym złośliwą minę - Jak zwykle pani detektyw przychodzi na gotowe.
- Przepraszam - odparłam zadziornie, lekko się przy tym uśmiechając.
- Oj, weź już przestań - rzekła nieco karcącym tonem Delia - Serena jest już dorosła i ma swoje sprawy, którymi musi się zajmować.
- Tak? A my to niby ich nie mamy, proszę pani?
- Macie, ale wy nie jesteście dorośli. Wy jesteście jeszcze dziećmi - zauważyła kobieta z anielskim uśmiechem na twarzy.
- I co? To nam odbiera do posiadania swoich własnych spraw? - spytała Bonnie.
- De-ne-ne? - zapiszczał pytająco Dedenne, siedząc dziewczynce na głowie.
Pani Ketchum parsknęła śmiechem.
- Kochani moi... Oczywiście, że macie prawo do posiadania swoich spraw, nie ma innej opcji. Mimo wszystko musicie być przygotowani na to, że Serena teraz, jako dorosła częściej będzie wychodzić z domu i zajmować się swoimi sprawami. Nie możecie oczekiwać od niej, że wszystko będzie takie, jak dawniej.
- A dlaczego nie? - spytała Bonnie.
- Bo Ash nie żyje i wszystko się zmieniło! - zawołałam gniewnie w jej stronę.
Bonnie zrobiła przerażoną minę, a Max i Delia wyraźnie zdumioną, że już nie wspomnę o szoku malującym się na twarzach Mister Mime’a oraz Dedenne. Widząc ich reakcję bardzo szybko poczułam, iż przesadziłam i powiedziałam:
- Przepraszam was. Nie powinnam była podnosić głos. To, że wciąż nie umiem sobie z tym wszystkim poradzić, to nie jest powód, aby drzeć się na wszystkich przyjaciół.
- My się nie gniewamy - odparł Max spokojnym tonem - I w sumie, to nawet miałaś rację, że krzyknęłaś. Czasami przydaje się nam kubeł zimnej wody wylany na łeb.
- Tak, czasami - rzuciła Bonnie, wciąż się lekko dąsając.
Delia popatrzyła na tę dwójkę i posłała ich do salonu, aby uszykowali nakrycia. Oboje wyszli wraz z Dedenne, a Mister Mime po chwili dołączył do nich wraz z tacą z kolacją. Gdy już więc zostałyśmy same, to kobieta popatrzyła na mnie uważnie i powiedziała:
- No dobrze, Sereno. Mnie nie oszukasz. Powiedz mi, co się dzieje? Bo coś musi się dziać. Normalnie się tak nie zachowujesz.
- Sama nie wiem - odpowiedziałam jej załamana - To chyba przez te piosenkę, którą śpiewali dzisiaj Lionel i Miette.
- Mówisz o tej, którą mają wystawić w niedzielę podczas pokazów artystycznych?
- Dokładnie. Widzę, że wiesz, o jaką chodzi.
- Ba! Trudno, żebym nie wiedziała, Sereno. W końcu jestem szefową restauracji, w której będzie to wszystko urządzane.
- No tak... Racja. Trudno więc, żebyś nie wiedziała, o co chodzi.
- Właśnie. No i co z tą piosenką?
- No i to, że przypomniało mi się, jak razem z Ashem występowaliśmy u ciebie na scenie z podobnymi piosenkami.
- Aha... Rozumiem. I wspomnienia wróciły?
- Dokładnie tak. Ale to, że wróciły to pół biedy. Gorzej jest z tym, że one przypominają mi to, iż Ash nie żyje i więcej ze mną takich utworów nie zaśpiewa.
- Aha, to takie buty... Rozumiem cię. Ale przecież postanowiłaś sobie pojechać do tego całego Wąwozu Diabła i poszukać jakiś śladów. Być może jednak mój syn...
To mówiąc Delia złapała się za serce i oparła o blat kuchni.
- Ech... Boże, kogo ja oszukuję? To zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Naprawdę bardzo bym tego chciała, ale nie... To chyba niemożliwe.
- Ja też powoli przestaję w to wierzyć... A właściwie to chyba nigdy w to nie wierzyłam. Zresztą ja już sama nie wiem, co mam o tym myśleć. Mam mętlik w głowie. Z jednej strony chcę zobaczyć to miejsce, jednak z drugiej ucieszyła mnie wyprawa na Rodozję, bo dzięki niej mogłam jakoś opóźnić wyprawę do Wąwozu Diabła. Z jednej strony wierzę, że coś tam znajdę, a z drugiej rozum mi mówi, że się tylko głupio łudzę. Ja chyba jestem nieźle stuknięta.
- Nie... Ty po prostu wciąż kochasz mojego syna miłością szczerą i prawdziwą - odpowiedziała mi smutno Delia, patrząc na mnie przygnębiona - To zupełnie naturalne, że masz takie mieszane uczucia i zmiany nastrojów.


Nagle popatrzyła na mnie uważnie, po czym dodała:
- Słuchaj... A ty może jesteś przy nadziei?
Parsknęłam śmiechem, słysząc te słowa.
- No, coś ty? Zawsze się zabezpieczaliśmy.
- Wiem, ale wiesz, że to nie daje stuprocentowej pewności.
- No wiem, ale jestem całkowicie pewna, że nie jestem w ciąży.
- Szkoda.
- Ja sama tego żałuję. Przynajmniej miałabym teraz jakąś cząstkę Asha pod sercem. A tak co? Dave i Megan nigdy nie przyjdą na świat.
- Ech... Wielka szkoda. Zdążyłam pokochać te dzieciaki, gdy przybyły do nas z przyszłości. Ale niestety to prawda, że przyszłość jest w ciągłym ruchu i niczego nie można być pewnym.
- Można być pewnym ponoć dwóch rzeczy... Starości i śmierci.
- Słyszałam jeszcze, że konsekwencje naszych czynów też są pewne, bo przecież wszystko, co zrobimy ma jakieś swoje skutki. Pozytywne lub też negatywne.
- Oj tak... To prawda. Pozytywne lub też negatywne - odpowiedziałam smutno - Masz rację. To też jest coś pewnego na tym świecie.
- I jeszcze jedna rzecz jest pewna.
- Jaka?
- Taka, że jutro wstanie nowy dzień. I to jest dla nas wszystkich jakaś pociecha. Może i niewielka, ale zawsze jakaś.
Uśmiechnęłam się do niej delikatnie i pokiwałam delikatnie głową.
- Tak, masz rację. Niewielka, ale zawsze. Chociaż tyle nam pozostało. Niewielkie nadzieje.
Delia podeszła do mnie i przytuliła mnie czule do siebie.
- Będzie dobrze, kochanie. Zobaczysz, że będzie dobrze. Nawet, jeżeli niczego nie znajdziesz w Wąwozie Diabła, ale coś mi mówi, że jednak coś znajdziesz. Jeśli tylko będziesz uważnie szukać.
- Tak sądzisz?
- Tak, właśnie tak.
Poczułam jeszcze większą sympatię do tej jakże cudownej kobiety i poczułam, że dla niej powinnam w miarę swoich możliwości spróbować odszukać jakiś ślad Asha w Wąwozie Diabła. Byłam jej to winna za całe dobro, którego od niej doznałam.
Gdy tak sobie o tym myślałam, to nagle usłyszałam, jak ktoś wchodzi do domu.
- Witajcie, kochani! - zawołał czyiś męski głos, który obie z łatwością rozpoznałyśmy.
To Steven Meyer właśnie wrócił.
- Chyba już pora na kolację - powiedziałam.
- Tak... W rzeczy samej - zaśmiała się Delia.

***


Zjedliśmy razem kolację rozmawiając przy tym o mych planach, jakie chciałam zrealizować następnego dnia. Wszyscy je pochwalili, a zwłaszcza Max i Bonnie, którzy to bardzo chcieli się dowiedzieć, czy być może Ash jednak przeżył. Co prawda nawet oni nie bardzo chcieli w to wierzyć, ale mimo wszystko mieli w głębi serca nadzieję, że może jednak... Myślę, że w sercu każdego człowieka, nawet jeśli straci całą nadzieję, to mimo wszystko tli się taka malutka iskierka (niewielka, ale zawsze), która każe mu wierzyć wbrew wszystkiemu i wszystkim, nawet samemu sobie. Nawet, kiedy rozum każe zwątpić, to serce wciąż chce wierzyć wbrew wszystkiemu. Sama tak miałam, bo prawdę mówiąc naprawdę nie umiałam uwierzyć w to, żeby Ash mógł przeżyć tak straszny upadek. Dlaczego jednak podejmowałam się tego zadania? Ponieważ bardzo chciałam wierzyć, że być może mimo wszystko zdołał on jakoś przetrwać. Chciałam tego i wierzyłam. Wiara ta była wszak niewielka - nie większa niż pyłek, ale zawsze istniała w moim sercu, więc czemu nie miałaby istnieć w sercach moich przyjaciół? Zwłaszcza Bonnie i Maxa, którzy zawsze podziwiali Asha, mieli go za swojego idola, kochali go jak starszego brata i nie umieli dojść do porządku dziennego z faktem, że on przepadł i więcej już nie wróci? Oni oboje, choć strasznie cierpieli i wierzyli w śmierć Asha, to jednak mieli też tę iskierkę nadziei, że może przeżył on starcie z Giovannim i żyje. Wiedziałam doskonale, iż ta iskierka nie zgaśnie nawet jeżeli nie znajdziemy na to żadnego dowodu. Ostatecznie przecież te dowody miały tylko znaczenie formalne. Żadne z nas po prostu nie chciało siedzieć bezczynnie i paliło się do działania chcąc się podjąć tej, na pozór wydawałoby się syzyfowej pracy, która trwałaby bez końca i nie miała możliwości realizacji. Tak czy siak jednego byłam pewna - kochałam Asha, więc nie zamierzałam po prostu pogodzić się z tym wszystkim zwyczajnie, jak do tego, że mogę mieć trądzik czy odcisk na pięcie. Do faktu śmierci Asha nie zamierzałam się dostosować jak do czegoś oczywistego. Kochałam go i chciałam z nim być, ale cóż... Śmierć nas rozdzieliła. Czy jednak aby na pewno? Tej pewności nie miałam nigdy, a moje wątpliwości wzrosły w chwili, gdy zobaczyłam podczas wykopalisk to, co zobaczyłam. Oczywiście istniało również najbardziej proste i niesamowicie prozaiczne rozwiązanie tego faktu. Mianowicie takie, że z tęsknoty za Ashem po prostu mi odbija i widzę to, czego nie ma. Rzecz jasna takie rozwiązanie również istniało, a właściwie nawet było więcej niż prawdopodobne, jednak mimo wszystko wolałam nie brać go na poważnie, czemu chyba nikt się dziwi, prawda? Bo przecież niby kto chce się spokojnie przyznać do tego, że jest nienormalny z tęsknoty za zmarłą drugą połową?
Tak czy siak wiedziałam już doskonale, czego chcę i dlaczego tego chcę. Postanowiłam więc zrealizować swój plan działania, a ponieważ Max i Bonnie nie tylko popierali mój pomysł, ale też zamierzali mnie wesprzeć w jego realizacji, to tym bardziej musiałam się podjąć tego zadania. Już nie wyobrażałam sobie innej opcji. Poza tym nigdy nie czułabym się fair wobec Asha i wobec siebie samej, gdybym chociaż nie spróbowała. Oczywiście, jak już wcześniej mówiłam, moje obawy w tej sprawie były tak wielkie, że wcześniej nawet z radością odwlekłam wyprawę do Wąwozu Diabła płynąć na Rodozję. Tym razem jednak musiałam w końcu chwycić Taurosa za rogi i zmierzyć się z nim niczym Ursus w filmie „Quo Vadis“ z lat pięćdziesiątych - wiecie, w tej wersji, gdzie Peter Ustinov gra Nerona.


Po skończonej kolacji zadowolona poszłam pozbywać naczynia wraz z Mister Mimem, który wręcz ochoczo mi w tym towarzyszył. Jak zwykle ani Bonnie, ani Max nie specjalnie palili się do pomagania mi w tej czynności, jednak jakoś mało mnie to teraz interesowało. Po podjęciu decyzji i to ostatecznej o wyprawie do Wąwozu Diabła, miałam bardzo dobre myśli w głowie. Dobre oraz pozytywne. Dlatego też nikogo chyba nie dziwiło, że myjąc naczynia jeszcze cicho pogwizdywałam sobie pod nosem. Gdy już skończyłam swoją pracę, powiedziałam:
- Dziękuję za pomoc, Mister Mime.
- Mime-mime! Mime-mime! - zapiszczał Pokemon, uśmiechając się do mnie przyjaźnie.
- No, a teraz pora iść spać, bo jutro z samego rana ruszam w drogę! - powiedziałam bardzo zadowolona i ruszyłam w kierunku schodów.
- Sereno, kochanie! - zawołała mnie nagle Delia.
Odwróciłam się za siebie i zobaczyłam panią Ketchum, patrzącą na mnie proszącym wzrokiem.
- Tak, proszę pani? - spytałam.
Ponieważ wciąż były wokół nas inne osoby niż tylko my dwie, to postanowiłam zwracać się do niej oficjalnie uznając, że lepiej będzie, jeśli póki co jeszcze zachowamy obie fakt, iż mówię do Delii per „ty“ dla siebie.
- Czy mogłabyś mi przynieść moje robótki? - spytała Delia.
- Tak, proszę pani. A gdzie one są?
- Na strychu. W takiej dużej, brązowej skrzyni.
- Aha... Chyba już wiem, w jakiej. Zaraz przyniosę.
Poszłam więc na piętro, a tam otworzyłam za pomocą małego, złotego łańcuszka niewielką klapę w suficie, z której lekko wysunęła się drabinka prowadzące na strych. Zadowolona weszłam na górę i szybko odnalazłam skrzynię, o której mówiła mi pani Ketchum. Otworzyłam ją i zaczęłam w niej szperać. Bez większych trudności znalazłam dwie pary drutów, wełnę, igłę, nici i jeszcze inne drobiazgi, które moja niedoszła teściowa używała do szycia lub dziergania - a muszę tu zauważyć, że posiada ona talent w obu tych dziedzinach.
- Znalazłam! - powiedziałam zadowolona sama do siebie.
Już miałam iść, gdy nagle coś mnie zaintrygowało. Tym czymś było niewielkie, kartonowe pudełko. Wyjęłam je powoli i otworzyłam. W filmach często widziałam, że takie pudełeczka często kryły w sobie jakieś bezcenne skarby. Może to nie najlepiej o mnie świadczy, ale pomyślałam sobie, iż nic się nikomu nie stanie, jeśli zobaczę, jakie skarby przechowuje pani Delia Ketchum. Otworzyłam więc pudełeczko i znalazłam w niej stertę starych zdjęć. Niektóre były czarno-białe, a jeszcze inne kolorowe, lecz to był kolor dość bury, że tak powiem. Jeszcze inne zaś były już normalnie kolorowe - prawie tak dobre, jak dzisiaj robione zdjęcia.
Choć wiedziałam doskonale, że to bardzo nieładnie, to jednak mimo wszystko postanowiłam obejrzeć sobie te zdjęcia i wtedy nagle dostrzegłam coś, co mnie zaciekawiło i zarazem bardzo wzruszyło. Na kilku zdjęciach byłam ja z Ashem - oboje jeszcze jako dzieci. Zdziwiło mnie to bardzo, bo przecież Delia jakoś nigdy wcześniej nie pokazywała mi tych fotografii. Najwyraźniej musiała je zrobić na Letnim Obozie Pokemonów profesora Oaka, a potem schowała je tutaj i zupełnie o nich zapomniała. Cóż... Mając tyle na głowie, co ona trudno się dziwić, że coś takiego miało miejsce.
Zapakowałam wszystkie zdjęcia do pudełka i zniosłam je na dół bardzo zachwycona i zarazem bardzo wzruszona. Powróciłam potem do salonu, gdzie wszyscy siedzieli przy stoliku lub na kanapie i rozmawiali.
- Znalazłaś to? - spytał Meyer, widząc mnie.
- Co ci się stało, kochanie? - zapytała zaniepokojonym głosem Delia.
- Tak, znalazłam. Nic takiego - odpowiedziałam szybko na ich pytania - Tylko po prostu... Znalazłam tam również coś jeszcze. Coś, co mnie bardzo wzruszyło.
- Tak? A co takiego? - spytała Bonnie.
- De-ne-ne? - zapiszczał Dedenne.
- Sami zobaczcie - to mówiąc położyłam na stoliku pudełko.


Delia powoli je otworzyła i westchnęła głęboko.
- Mój Boże! Przecież to moje stare zdjęcia! O rany! Ja już zupełnie zapomniałam, że one w ogóle istnieją! Gdzie ty to znalazłaś, kochanie?!
- W tej starej skrzyni, w której były robótki - odpowiedziałam, siadając przy stoliku obok niej.
Kobieta z uśmiechem na twarzy zaczęła przeglądać zdjęcia, a Meyer, Bonnie i Max brali po kolei do rąk fotografie, które ona już obejrzała, aby samemu je obejrzeć.
- To ja jako dziecko - powiedziała wzruszona Delia, pokazując zdjęcie dziewczynki, którą ja i Bonnie doskonale z znaliśmy z naszej podróży do przeszłości.
- Ale urocza! - zaśmiał się wesoło Meyer - Byłaś bardzo słodka jako dziecko. Nie mówię, że teraz jesteś inna! W żadnym razie.
- Dobra, dobra, panie lizusie - zachichotała Delia i dalej pokazywała nam zdjęcia - To moja mama, Arabella Krupsh... To moja mama ze mną... A to mój ojciec, William Krupsh.
- William? - spytałam zaintrygowana - Ash ma na trzecie imię William. Czy to przypadek?
- Właśnie! - zawołał Max, uważnie patrząc na Delię - Podobno Ash ma drugie imię po swoim tacie, a trzecie po znanym aktorze.
Delia poczuła, że powiedziała trochę za dużo, ale widziała, że już Max nie przestanie drążyć tematu, w czym ja i Bonnie go wspieraliśmy, dlatego westchnęła głęboko i powiedziała:
- To z tym aktorem to jest bzdura. Ash nosi... To znaczy NOSIŁ trzecie imię po moim ojcu. Pierwsze miał wyjątkowe, drugie zaś po swoim ojcu, a trzecie po moim.
- Stąd właśnie Ash Josh William Ketchum - powiedziałam - Ale o ile wiem, pani ojciec...
- Porzucił moją matkę i mnie, gdy byłam dzieckiem? Tak, to prawda - odparła ponurym, a wręcz załamanym głosem kobieta - Zrobił to i to bez najmniejszych skrupułów, nie licząc się przy tym z uczuciami ani moimi, ani mojej matki.
- Więc dlaczego...
- Dlaczego uczciłam jego pamięć nadając jego imię Ashowi? No cóż... Dałam mojemu synowi na drugie i na trzecie imię imiona mężczyzn, których kochałam, a którzy mnie zawiedli. Najpierw ojca Asha, potem mojego ojca. Może to głupie, ale bardzo chciałam, aby on był inny niż oni i naprawił ich błędy.
- I to właśnie zrobił, Delio - rzekł Meyer, ściskając czule dłoń swojej ukochanej - Tak właśnie zrobił. Był o wiele lepszy niż oni obaj.
- Tak, to sama prawda - pokiwała smutno głową kobieta i zaczęła dalej oglądać zdjęcia - Tu ja jako uczennica. Już wtedy w Alabastii pojawiały się pierwsze kolorowe negatywy, jednak kiepskiej jakości.
- Dlatego jest takie bure? - spytała Bonnie.
- Tak, dlatego. O! Ale to już jest lepsze - powiedziała Delia, pokazując nam kolejną fotografię, tym razem kolorową, choć też trochę wyblakłą - To ja w wieku siedemnastu lat. A ten chłopak obok mnie to Spencer Hale.
- Nawet podobny - zauważył Max.
- Ojej! Nosiła pani wtedy warkoczyki?! - pisnęła zachwycona Bonnie.
- O tak - zaśmiała się Delia - Wtedy to był prawdziwy szczyt mody w Alabastii. Każda szanująca się dziewczynka tak właśnie się nosiła. Tu ja i Spencer wraz z profesorem Oakiem. Jeszcze wtedy nie był siwy, ale za to taki sam, jak teraz. A tutaj z kolei ja i Josh. Urocza z nas parka, co nie?
Spojrzałam na zdjęcie pokazujące Delię z Joshem, kiedy oboje mieli osiemnaście lat. Josh wyglądał na nim niemalże tak samo, jak Ash przed swoją śmiercią, pomijając brak blizn oraz inny kolor oczu. Widać było, iż jego syn był jego młodszą kopią.
- A tu z kolei jestem ja w ciąży... Urocze co? Wieloryb pierwsza klasa. Waleń lądowy. He he he - zaśmiała się Delia, pokazując nam siebie z dużym brzuchem ciążowym - Tutaj zaś ja z Ashem w szpitalu, niedługo po jego narodzinach. Josh zrobił nam to zdjęcie zanim się zmył i nie widziałam go potem przez szesnaście lat. Ech... Nie ma co do tego wracać. Stare dzieje. O! A tutaj ja z Ashem w powijakach... Tutaj znowu ja z Ashem w ogródku. Tu ja z Ashem i profesorem Oakiem. O! A to zdjęcie jest naprawdę urocze. To ja z Ashem, profesorem, a także ze Spencerem Halem, jego żoną i ich córeczką Molly.
- He he he! Ale była wtedy malutka! - zaśmiał się Max.
- I jaka słodka - dodała Bonnie wyraźnie zachwycona.
- Tak... Od razu podbiła serce Asha.
- Poważnie? - spytałam.
- Oj tak... Cały czas bawił się z nią, wygłupiał się dla niej i w ogóle - zachichotała Delia.
- W to mu graj - stwierdziłam wesoło - On już taki był. Bardzo lubił dzieci i wygłupy.
Westchnęłam smutno przypominając sobie nagle, jak Ash wygłupiał się podczas naszego pobytu w Unovie i jak bawił się radośnie z dziećmi z tzw. Brygady Trubbisha. Wygłupiał sie przy nich po prostu niesamowicie - co oczywiście wcale mu nie przeszkadzało być również genialnym detektywem i naprawdę kochającym synem i chłopakiem, a prócz tego jeszcze świetnym trenerem Pokemonów. Poczułam, jak łzy zbierają mi się w oczach, a rozpacz ogarnia moje serce. Jak to mogło być możliwe, że tak wspaniały człowiek umarł? To było prostu podłe i niesprawiedliwe! Dlaczego to właśnie jego musiało spotkać coś takiego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Nie mogłam tego zrozumieć w żadnym razie. Los bywa podły wobec ludzi, a szczególnie to się chyba uwziął na mnie. Tylko dlaczego?
Ale nie! Nie wolno mi tak myśleć. Przecież nie tylko ja cierpię, ale również Delia, Josh, Dawn i wiele jeszcze innych osób, które kochało Asha. Naprawdę w swojej rozpacz wyraźnie o tym zapomniałam, a nie wolno mi tego robić. Nie, nie i jeszcze raz nie! Naprawdę nie wolno mi było tak postępować! W takich sprawach nigdy nie wolno człowiekowi być egoistą.
Oglądaliśmy dalej zdjęcia i przeszliśmy powoli do tych fotografii, które pokazywały Asha jako ucznia, potem Asha jako miotacza w szkolnej drużynie baseballa, Asha na rowerze, a wreszcie Asha razem ze mną na Letnim Obozie Pokemonów.


- A niech mnie! - zawołała radośnie Bonnie, śmiejąc się przy tym lekko - Przecież to Serena!
- Pokaż! - rzekł Max i wziął od niej zdjęcia - Ano faktycznie. Miałaś rację. To rzeczywiście mała Serena. A ten obok, co z nią tańczy to jest mały Ash?
- Dokładnie tak - odpowiedziałam wesoło, również biorąc do ręki to zdjęcie i uśmiechając się przy tym - Tak, to właśnie my dwoje. Tutaj na tym zdjęciu tańczyliśmy razem podczas ostatniej zabawy zorganizowanej przez profesora Oaka na sam koniec Letniego Obozu Pokemonów.
Kolejne zdjęcie pokazywało Asha, jak daje mi buzi w policzek, a ja się przy tym rumienię strasznie. To było podczas tego samego tańca. Ten mały cwaniak miał mnie pocałować w rączkę po skończeniu tańca, jednak kiedy jego mama zawołała do niego: „Pocałuj ją, kochanie“, to oczywiście Ash pocałował mnie w policzek zamiast w rączkę, a jego mama, chcąca nam zrobić zdjęcie, jak on mi daje buziaka w łapkę, to cóż... Zrobiła nam takie oto zdjątko. Musiałam przyznać, że po prostu śmiać mi się chciało, kiedy sobie to wszystko przypomniałam, chociaż jednocześnie miałam też łzy w oczach, bo przecież doskonale wiedziałam, iż już nigdy nie zdołam sobie to wspominać razem z moim ukochanym. Gdyby tak on żył, to bym teraz mogła razem z nim oglądać te zdjęcia i wspominać ten nasz wspólny pobyt na Letnim Obozie Pokemonów, ale cóż... To już niestety było niemożliwe. Dlaczego? Dlatego, że mój luby nie żył i przez podłe kanalie z organizacji Rocket musiałam go stracić na zawsze. Chociaż... Może wcale nie tak na zawsze. Być może wyprawa do Wąwozu Diabła coś mi da, a być może też moje pewne przypuszczenia względem tego, co ujrzałam na wykopaliskach w Rodozji okażą się słuszne?
Z takimi właśnie myślami dalej oglądałam zdjęcia, uśmiechając się na widok najróżniejszych scen, do których ustawiła nas Delia zanim ja i Ash musieliśmy się pożegnać. Byliśmy więc tam ja oraz Ash na kocu podczas pikniku, ja i Ash nad jeziorem, ja i Ash z Poliwagiem, ja i Ash z kilkoma innymi Pokemonami... Boże, tyle pięknych zdjęć... A także tyle pięknych wspomnień z nimi związanymi.
- O! A to tutaj? - spytała nagle Bonnie - To nie jest chyba z Obozu, prawda?
Wzięłam je i przyjrzałam mu się dobrze. Na zdjęciu byliśmy ja i Ash przytuleni do siebie i leżący w jednym łóżku, które stało w pokoju będącym ewidentnie pokojem Asha.
- Rzeczywiście, to nie z Letniego Obozu Pokemonów - stwierdziłam po chwili - To zdjęcie zrobiono w pokoju Asha.
- Ale jak to jest możliwe? - spytał Max.
- Wbrew pozorom to bardzo proste - powiedziałam wesoło i zaczęłam wspominać.

***


Jedenaście lat temu w Alabastii, w domu Delii Ketchum wieczorem panował względny spokój. Jedynie Ash był bardzo zasmucony z powodu rozstania się ze swoją uroczą przyjaciółką z Letniego Obozu Pokemonów profesora Oaka, którą to zdążył bardzo polubić. Naprawdę bardzo ją polubił, a może nawet więcej. Ash od dziecka bowiem miał pewną słabość do dziewczyn, a szczególnie do tych, którymi mógł się opiekować. To już była zasługa jego mamy, ponieważ ta właśnie o takim facecie marzyła, który by się nią opiekował i był jej rycerzem. I cóż... Asha właśnie tak wychowała, żeby był on takim rycerzem dla swoich przyjaciółek, a szczególnie dla tej jednej jedynej. Oczywiście nie miała wtedy pojęcia, że jego mała Różowa Panienka będzie tą jedną jedyną, ale mimo wszystko cieszyło ją, że jej syn opiekował się tą dziewczynką podczas całego pobytu na Letnim Obozie Pokemonów. Sama również bardzo ją polubiła i uznała, że to w sam raz dziewczyna dla jej syna. Gdyby tylko oboje byli nieco starsi, można by było co nieco zaplanować w tej sprawie, ale cóż... Oboje byli jeszcze dziećmi, więc nie można niczego zaplanować.
Tak więc Ash siedział w domu smutny, a Delia nie umiała w żaden sposób go pocieszyć, bo doskonale wiedziała, jak bolesna jest tęsknota za ukochaną osobą i nawet najbardziej kochająca matka nie była w stanie w żaden sposób takiej osoby zastąpić. Musiała się więc pogodzić z tym, że jest w tej sprawie kompletnie bezsilna i patrzeć na rozpacz swego syna. Sama jednocześnie co jakiś czas zerkała na okno, za którym szalała burza.
- Ech, jak to dobrze, że u nas jest ciepło i sucho. Prawda, kochanie? - spytała wesoło kobieta.
Ash uśmiechnął się do mamy delikatnie, ale też trochę jakby sztucznie, ponieważ jego smutek po rozstaniu z maleńką przyjaciółeczką był zbyt wielki, aby mógł się cieszyć z czegokolwiek.
- Och, kochanie... - westchnęła załamana Delia - Tęsknisz za nią?
- Tak, mamo... Bardzo - powiedział smutno Ash.
Zasmucona nie wiedziała, co ma dodać, kiedy nagle usłyszała jakieś pukanie do drzwi.
- O! Ciekawe, kto to może być? - spytała samą siebie.
Następnie skierowała ona swoje kroki w kierunku drzwi i otworzyła je. Wówczas zobaczyła stojące przed sobą dwie postacie, z których jedna była wysoka, druga niska. Pierwsza trzymała parasol, druga zaś tuliła się do niej mocno, obejmując ją w pasie.
- Dobry wieczór - powiedziała przyjaznym tonem wyższa z dwóch osób - Przepraszam, że przeszkadzam, ale niestety uciekł nam samolot do Kalos, a następny jest dopiero jutro w południe. Mówiła pani, że jakby co możemy przenocować u pani. Jeśli to dalej aktualne...
Delia bez trudu rozpoznała osobę, która to mówiła. To była Grace Evans w fioletowym żakiecie, czerwone spódnicy oraz czarnych butach na szpilkach. Do jej nóg tuliła się mała Serena w różowej sukience, różowych bucikach i w słodkim, słomkowym kapeluszu.
- Oczywiście, moje kochane. Oczywiście - rzekła z wielkim uśmiechem na twarzy Delia, wpuszczając gości do środka - W taką pogodę, to ja nawet Squirtle’a bym nie wygoniła na dwór, a co dopiero takie urocze osoby, jak wy dwie.
Chwilę później zamknęła drzwi, po czym spojrzała wesoło na Grace i jej córkę.
- Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę, że tutaj przyszliście. Ktoś bardzo się ucieszy z tej wizyty.
Poprowadziła gości do salonu, wołając przy tym wesoło:
- Ash, kochanie... Mamy gości.
Chwilę później o mały włos nie wpadła na Asha, który to usłyszawszy głos pani Evans podbiegł do progu salonu, żeby zerknąć, kto przyszedł. Kiedy zobaczył swoją małą przyjaciółkę rozpromienił się cały od ucha do ucha. Westchnął wzruszony i zawołał:
- Różowa Panienka!
- ASH! - krzyknęła radośnie Serena.
I chociaż zwykle była bardzo nieśmiała, tym razem bez krępacji rzuciła się chłopcu na szyję i wtuliła w niego zachłannie, a on objął ją mocno do siebie, głaszcząc pieszczotliwie jej włosy.
- Kochane dzieciaki - rzekła wzruszonym głosem Delia, patrząc na ten jakże cudowny widok i lekko ocierając sobie oczy.
- Tak, bardzo kochane - odparła Grace nieco obojętnym tonem, pod którym kryło się głęboko kochające serce, nie umiejące jednak okazywać swoich uczuć w należyty sposób.


Ash tymczasem uściskał radośnie Serenę i popatrzył na nią czule.
- Fajnie, że jesteś. Chodź! Pokażę ci mój pokój!
- Ash, kochanie... Serena jest cała mokra. Musi się przebrać i wykąpać - powiedziała Delia, śmiejąc się.
- Ja też mam się wykąpać - dodał wesoło Ash - A może wykąpiemy się razem?
- TAK! - pisnęła radośnie Serena, lekko się przy tym rumieniąc.
Widocznie sama była zaskoczona swoją śmiałością, której pewnie się po sobie samej nie spodziewała.
- Kochanie, to przecież nie wypada - rzekła Delia, patrząc na Grace, jakby oczekiwała jej decyzji w tej sprawie.
- Spokojnie, nie widzę problemu - odparła pani Evans, uśmiechając się lekko - Przecież nic złego się nie stanie, prawda? Ostatecznie przecież oboje niczego razem nie zbroją.
- Racja. Ale czy Serena nie będzie się wstydzić?
- Jakoś nie wygląda mi na osobę, która by się wstydziła rozebrać przy Ashu.
Serena zarumieniła się lekko, a Grace zachichotała wesoło.
- Tak myślałam. Dobra, dzieciaki. Hop do wanny!
- Tak! - Ash wręcz podskoczył z radości i złapał dziewczynkę za rękę, po czym pognał z nią w kierunku łazienki.
Bardzo zachwycona i uśmiechnięta Delia poszła z nimi do łazienki, a następnie nalała wody do wanny, dodała piany, zaś Ash radośnie pomógł rozebrać Serenę, sam też się rozebrał i oboje weszli do wanny. Już chwilę później chłopiec łaskotał dziewczynkę, aby ta się zaczęła śmiać. Był po prostu wyraźnie prze-szczęśliwy, ona zresztą także, choć wiele razy jeszcze się rumieniła. Ale oboje byli zachwyceni i niesamowicie szczęśliwi z tego powodu, że mogą być razem. Delia patrzyła na nich bardzo wzruszona, a potem pomogła im się umyć, a gdy już skończyli, przyniosła z góry piżamę dla Asha, a także białą koszulkę i niebieskie spodenki dla Sereny. Samą sukienkę dziewczynki i jej kapelusik rozwiesiła na lince w łazience, żeby wyschły one do jutra.
- Dobra, dzieciaki. Dość tego chlapania się - Delia klasnęła radośnie w dłonie, po czym powoli wyjęła Asha z wanny i zaczęła go wycierać.
Następnie to samo uczyniła z Sereną, a potem ubrała oboje dzieci i przytuliła je czule do siebie.
- Słodziaki - powiedziała wzruszona - Kochane słodziaki.
Był już dość późny wieczór i dzieci powinny iść spać, jednak jakoś nie specjalnie je do tego ciągnęło. Dlatego też bardzo zachwycone bawiły się wesoło w pokoju Asha, a także jadły ciasteczka przyniesione im przez Delię.
- Rozkoszne łobuziaki - rzekła Delia do Grace - Nie sądzi pani?
- Tak i to bardzo - pani Evans powoli pokiwała głową - Naprawdę urocze. Zwłaszcza pani syn. Trochę może bezpośredni, ale uroczy. Chociaż w sumie ta bezpośredniość jest jego zaletą.
- Naprawdę? Nie wiem, czy nie jest trochę za bardzo śmiały.
- Nie, dlaczego? - Grace uśmiechnęła się lekko - U mężczyzny taka śmiałość to jest wielka zaleta. Na kobiety mięczak nie działa. Tylko śmiały facet może zdobyć ich serce.
- Poważnie? Cóż... Chyba ma pani rację.
- Zgaduję, że jego ojciec też był śmiały?
- Oj tak, ale tylko w kilku sprawach. W innych z kolei był on bardzo skryty. Obawiam się, że skrywał jakiś sekret, którego nie umiem w żaden sposób odkryć.
- Może nie powinna pani? - spytała Grace.
Delia spojrzała na nią zagadkowo, czekając na dalsze słowa.
- Widzi pani... Jeżeli ludzie dobrzy mają swoje sekrety, to zwykle mają je dlatego, że bardzo, ale to bardzo cierpią, lecz nie chcą, aby ktokolwiek o tym wiedział. Ich cierpienie w ich własnych oczach czyni ich słabymi. Tak przynajmniej oni to widzą i uważają, że muszą być silni. Boją się mówić o swoich cierpieniach, gdyż w pewnym sensie dają przeciwko sobie osobom, którym się zwierzają broń przeciwko sobie. Nie chcą, aby ta broń kiedyś w nich uderzyła. Dlatego cierpią w milczeniu i wolą nic nikomu nie mówić, aby nie cierpieć jeszcze bardziej.
- Nawet jeśli zwierzając się mogliby sobie pomóc?
- Jakoś nie sądzę, aby zwierzenia mogły komukolwiek pomóc, a już na pewno nie zwierzającemu się. Ja się nigdy nikomu nie zwierzam i wolę tego nie robić.


- A miałaby pani z czego się zwierzać?
- Być może - Grace spojrzała na Delię ze smutnym uśmiechem, po czym dodała: - Ciekawi mnie tylko, w jaki sposób to jest możliwe, że pani wychowała swojego syna bez jego ojca. To przecież nigdy nie było łatwe.
- Tak, to prawda... Samotne matki nigdy nie miały lekko, ale ja jakoś sobie radzę. Praktycznie zawsze musiałam sobie jakoś radzić. Od początku swojego istnienia na tym świecie. A pani, pani Evans?
- Ja? - Grace westchnęła delikatnie i z głęboką rozpaczą w głosie - Tak prawdę mówiąc, to wydaje mi się, że miałam tak samo. W przeciwieństwie jednak do pani kiepsko mi to idzie.
- Dlaczego?
- Ponieważ daję plamę we wszystkich aspektach mojego życia. Odkąd mój mąż umarł...
Grace złapała się dłońmi za twarz i pomasowała ją sobie w sposób dość brutalny, mówiąc:
- Nie! Nie będę płakać! Nie będę się pani zwierzać, choć wiem, że jest pani jedną z najszlachetniejszych istot na tym świecie. Ale nie mogę... Nie mogę się pani zwierzać.
- Dlaczego? - zdziwiła się Delia, nic z tego nie rozumiejąc.
- Ponieważ muszę być twarda. I muszę tę twardość przekazać mojej córce. Ona także musi być twarda, bo inaczej życie ją zgniecie na pył. Musi taka być. Musi wiedzieć, w jaki sposób żyć, aby nie cierpieć tak, jak ja muszę cierpieć, odkąd jej ojciec zginął. Ale nie! Już zaczynam się zwierzać! Nie wolno mi tego robić! Przepraszam panią bardzo, pani Delio. Bardzo panią przepraszam.
- Nic nie szkodzi. Czy jest pani zmęczona?
- Trochę tak. Ta kanapa jest rozkładana?
- Tak, ale może pani spać na moim łóżku.
- A na czym pani będzie spać?
- Na kanapie.
- Nie ma mowy. Nie będę gościem, który kradnie gospodarzowi jego łóżko. W żadnym razie.
Grace była niesamowicie uparta, dlatego też Delia postanowiła się nie upierać przy swoim, więc rozłożyła swemu gościowi kanapę, przyniosła też pościel, aby mogła na niej spać i bardzo zadowolona życzyła jej dobrej nocy. Poszła potem do dzieci, abym im powiedzieć, że już pora spać, ale to było zbędne, gdyż Ash i Serena leżeli właśnie na łóżku. Dziewczynka leżała na lewym boku, natomiast jej przyjaciel spał tuż za nią, czule ją do siebie przytulając. Ten widok niesamowicie wzruszył Delię, która to zachwycona westchnęła i powiedziała:
- Jakie słodziaki.
Potem poszła po aparat fotograficzny i zrobiła nim zdjęcie, a następnie przykryła oboje kołdrą.
- Śpijcie dobrze, kochani. Śpijcie dobrze.
Po tych słowach ostrożnie wyszła z pokoju i zostawiła zakochaną parę samą, wcześniej składając pocałunki na głowach ich obojga.

***


Tak to właśnie wyglądały okoliczności powstania tego jakże pięknego zdjęcia, które budziło mój zachwyt, a także naprawdę bardzo urocze zdjęcie. Wzięłam je i powoli przyszpiliłam je lekko do ściany w pokoju Asha, w którym spałam.
- Ech, Ash - powiedziałam zasmuconym tonem - Naprawdę tego nie rozumiem. Dlaczego też los tak podle nas potraktował? Czemu tak właśnie musiało być?
Załamana opadłam na łóżko, wciąż patrząc na to urocze zdjęcie.
- Kocham cię, Ash - szepnęłam.
Wpatrywałam się jednocześnie w postacie na zdjęciach. Boże, jak my byliśmy wtedy szczęśliwi. Naprawdę szczęśliwi. Przez chwilę, ale zawsze. Potem na całe osiem lat zostaliśmy rozdzieleni, lecz co z tego, skoro i tak w końcu się spotkaliśmy i odzyskaliśmy na zawsze. Tak, na zawsze, ale to „na zawsze“ trwało tylko trzy lata, z czego aż dwa w związku, a potem... Ech, szkoda słów. Los wyraźnie się na mnie uwziął. Chyba skończę tak, jak moja matka.
Chociaż zawsze jest cicha nadzieja, że w Wąwozie Diabła znajdę coś, co pomoże mi odnaleźć Asha lub jakiś dowód na to, iż jednak żyje. Ale skoro żyje, to czemu nie daje znaku życia? To nie miało sensu. Całkowicie było pozbawione sensu. Choć z drugiej strony rozwiązywane przeze mnie i Asha zagadki wiele razy zdawały się nie mieć sensu, a mimo to potem ten sens został odnaleziony. Więc jeśliby Ash żył i się ukrywał, to z pewnością by jakiś sens tego wszystkiego istniał. Tylko jaki?
A jeśli mimo moich starań niczego nie odnajdę? Albo też przeciwnie, odnajdę dowód na to, że Ash zginął? Co wtedy zrobię? Jak zdołam ukoić moje biedne, krwawiące serce, które utraciło resztki nadziei? W jaki niby sposób? Czy mam postąpić tak, jak mówiła Alexa? Znaleźć innego? Czy ja kiedykolwiek zdołam odnaleźć ukojenie po jego śmierci? Czy zdołam normalnie i szczęśliwie żyć? A jeśli tak, to niby z kim? Może z Jackiem Hunterem? W sumie dlaczego nie? Był nawet podobny w zachowaniu do Asha. Nawet bardzo podobny. Dlaczego więc nie z nim? Albo z Williamem? Chociaż prawdę mówiąc Jack i William byli jedną i tą samą osobą, byłam tego całkowicie pewna. Wiele faktów na to wskazywało, a prócz tego serce mi to podpowiadało. Oczywiście serce często się myli, ale nie tym razem. W każdym razie tak czułam.
Bez względu jednak na to, czy moje serce się myli, czy też nie, jednego byłam pewna. Następnego dnia wszystko się zmieni. Na lepsze lub też na gorsze, ale się zmieni, to pewne.

***


Nie będę tutaj tracić czas na opis naszej wyprawy do Wąwozu Diabła. Szkoda na to czasu i atłasu. Poza tym nie wydarzyło się tam wówczas nic godnego uwagi. Po prostu więc powiem, że dotarliśmy do tego miejsca tak samo szybko, jak ostatnim razem, a potem z pomocą Charizarda i Pidgeota wlecieliśmy w środek Wąwozu Diabła. Później na grzbietach tych stworków powoli obejrzeliśmy sobie dokładnie to miejsce. Zobaczyliśmy wtedy, że w Wąwozie ze skały wyrasta wielka i szeroka gałąź, na której miał gniazdo pewien Pokemon ptak, niezbyt zresztą przyjazny. Skrzeczał on okropnie na nasz widok, jakby się bał, że możemy chcieć dobrać się do jego potomstwa. Dlatego też szybko opuściliśmy to miejsce, ale przedtem miało miejsce coś, co mnie zaintrygowało.
Już mieliśmy odlatywać, gdy nagle Bonnie zawołała:
- Zobacz, Sereno! Tam się coś błyszczy!
Podleciałam na Charizardzie bliżej gniazda i mimo agresji ze strony owego Pokemona, który w tym miejscu siedział zdołałam wydobyć leżące w jego domostwie coś długiego i błyszczącego z daleka. Obejrzałam to sobie bardzo dokładnie i powiedziałam:
- A niech mnie! To medalik Asha! To Yin, który nosił.
Bonnie i Max na grzbiecie Pidgeota powoli podlecieli do mnie bardzo zaintrygowani.
- Mówisz poważnie? - spytała Bonnie.
- Jestem tego pewna... To jest ten medalion - odpowiedziałam.
- Co to znaczy? - zapytał Max.
- Nie mam pojęcia - odparłam smutno - Wiem tylko jedno. Ash musiał spadając upaść na to gniazdo.
- Czyli przeżył?
- Nie wiem, Max. Sama nie wiem. Chyba nie, skoro nie ma go tutaj z nami. Może ten Pokemon wyrzucił go ze swego gniazda? A może... Nie, to przecież niemożliwe.
To mówiąc spojrzałam uważnie w górę.
- Zdecydowanie niemożliwe. Przecież on by się nie wspiął na tę półkę skalną. Jest za stroma. Człowiek by się po niej nie wspiął. No, może jakiś zawodowy alpinista, ale nie Ash.
W ten sposób nadzieja w moim sercu ani nie prysła, ani nie pocieszyła mnie. Byłam wyraźnie zagubiona w moich domysłach, jakie wiązały się z tym medalikiem. Załamana schowałam ów przedmiot do plecaka, po czym powoli powiedziałam:
- Kochani... Nie mamy tu już raczej czego szukać. Lepiej wracajmy.
- Zaraz, Serena! - zawołał oburzony Max - Już chcesz się poddać?! Przecież ten wąwóz jest bardzo wielki! Może przeszukajmy go dokładniej?!
- I niby co chcesz w ten sposób osiągnąć? - spytałam załamana - Ten medalik niczego nie dowodzi. Zaczynam żałować, że w ogóle tu przybyłam. Zamiast rozwiać wątpliwości tylko je w sobie wzmogłam. Głupia ja.
Załamana kazałam Charizardowi lecieć w górę i poleciałam tam, a Max i Bonnie za mną, choć wyraźnie robili to z niechęcią.
- Czołem wszystkim - usłyszałam znajomy głos, gdy już wyleciałam z wąwozu.
Oczywiście rozpoznałam człowieka, który to powiedział. To był Jack Hunter. Siedział właśnie na kamieniu i bawił się patykiem.
- No proszę. Ty tutaj? - spytałam, zeskakując z grzbietu Charizarda - Co cię sprowadza w te strony?
- Własne interesy - odparłam - Mówiłem ci przecież, że mam sprawy do załatwienia w Kanto.
- I aż tutaj cię przygnało?
- Owszem, tutaj. I przy okazji chciałbym z tobą porozmawiać.
- Śmiało.
- Nie tutaj i nie teraz. Nie przy twoich przyjaciołach, którzy pewnie zaraz tu będą.
- Ja nie mam przed nimi tajemnic.
- Doprawdy?
Uśmiechnęłam się delikatnie i odparłam:
- No dobrze. Niech ci będzie. W sumie dobrze, że cię spotykam, bo i ja muszę cię o coś zapytać.
- To doskonale się złożyło. A o co chcesz mnie zapytać?
- Mam pewne przypuszczenia i chcę się nimi z tobą podzielić. Ale to też na osobności.
- Świetnie. A więc dogadaliśmy się. Dzisiaj o północy przy lesie. Może być?
- Nie ma sprawy.
Tak więc umówiliśmy się na rozmowę, która wkrótce miała odmienić całe moje życie.


C.D.N.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...