Na tropie zdrajcy cz. I
- Wysoki Sądzie, pragnę zauważyć, że wszystkie przedstawione tutaj zarzuty wobec mojego klienta są przede wszystkim tylko zwykłymi oskarżeniami i to jeszcze nie popartymi zbyt dobrymi ani też w najmniejszym nawet stopniu realnymi dowodami.
Mecenas, który rozpoczął w taki oto sposób swoją mowę obrończą, był człowiekiem około pięćdziesiątki, wysokim, z szarymi włosami i oczami barwy zgniłej zieleni. Miał on niewielki, szczupły nos, chude ręce i długie nogi. W ogóle wyglądał jak strach na wróble ubrany w adwokackie ciuchy. Poczułam do niego niechęć od pierwszej chwili, gdy tylko go zobaczyłam. Zdecydowanie nieprzyjemna figura. Do tego jeszcze bronił tego nędznika. Ja rozumiem doskonale, że taki miał zawód, ale mimo wszystko za bardzo wczuwał się w swoją rolę. Bo przecież chyba nie był aż tak naiwny, aby wierzyć w niewinność swojego klienta. Musiał on doskonale widzieć, że to kanalia i łotr spod ciemnej gwiazdy, a pomimo tego z jaką zaciekłością go bronił. Poczułam do niego z tego powodu ogromną niechęć, jednocześnie słuchając tego, co on mówił.
- Przypominam Wysokiemu Sądowi, że wbrew temu, co mówił tu pan prokurator, dowody przeciwko mojemu klientowi nie są wcale tak żelazne i oczywiste. Przede wszystkim należy pamiętać, iż dowodem najważniejszym jest tutaj lista agentów świętej pamięci pana Giuseppe Giovanniego z dysku twardego jego komputera. Pomijam już fakt, że ów dysk zdobyli prywatni detektywi, którzy licencję otrzymali jedynie po znajomości i dzięki protekcji wysoko postawionych osób, z którymi się zaprzyjaźnili. Pomijam również fakt, że świętej pamięci pan Ash Ketchum, prywatny detektyw zdobył ten dysk w sposób nielegalny, jak jakiś zwykły, pospolity złodziej...
- Ty bezczelny chamie! - wrzasnęła Bonnie, zrywając się ze swojego miejsca wraz z Maxem, który próbował ją uspokoić, chociaż sam wyraźnie kipiał z gniewu - Ash nie był złodziejem!
- Aha... A więc mam rozumieć, że pan Giovanni sam podarował dysk twardy swojego komputera swojemu bratankowi? I to jeszcze z dowodami przemawiającymi przeciwko niemu? - spytał ze złośliwym tonem adwokat - Proszę więc mnie poprawić, jeśli się mylę.
Bonnie nie wiedziała, co ma mu odpowiedzieć, więc usiadła na swoim miejscu razem z Maxem, który wyraźnie miał już w oczach miarę na trumnę tego drania, wyraźnie marząc o tym, aby mu skoczyć do gardła i go udusić za jego kłamstwa. Ja sama też miałam na to wielką ochotę, tylko panowałam nad sobą wiedząc, iż nic na tym nie zyskam, jeśli także wybuchnę gniewem.
- Tak też myślałem - rzekł adwokat z podłym uśmiechem na twarzy, kiedy nie otrzymał odpowiedzi na swoje pytanie.
Jego klient również uśmiechnął się ironicznie, najwidoczniej czując się pewnym siebie. Ja jednak wiedziałam, że może on się uśmiechać i myśleć, że wygrał, ale my mamy przeciwko niemu naprawdę potężną broń i mina zrzednie mu z twarzy, kiedy ją zobaczy.
- A więc, jak już mówiłem, zanim mi dość niegrzecznie przerwano, to można jeszcze pominąć sposób, w jaki został ten dowód przeciwko mojemu klientowi zdobyty. Pomijam tu ten fakt, chociaż już sam sposób, w jaki ten dowód zdobyto był po prostu godny pożałowania. No, ale pomijając już to należy zauważyć, że przecież nie ma żadnych dowodów na to, iż na tej liście agentów Giuseppe Giovanniego znajdowało się nazwisko mojego klienta. Pragnę również zauważyć, że wszelkie dowody, łącznie z ową feralną listą zostały dostarczone policji, ale wskutek opieszałości władz, jak również i ogromnej lekkomyślności niektórych funkcjonariuszy policji... Tak, właśnie lekkomyślności! Nie boję się tutaj użyć tego słowa, ponieważ tym owi funkcjonariusze się wykazali. Pozwolili oni, aby jakiś łotr udający jednego z nich usunął dowody przeciwko świętej pamięci panu Giovanniemu i jego ludziom ze wszystkich komputerów, na których się one znajdowały. Potem policja pozwoliła sobie wziąć za dowody w procesie kopie tych danych, które to kopie samowolnie zrobili sobie nasi kochani detektywi. O ile samo to jest już karygodne, to jednak nie może się to równać z gorszą zbrodnią naszej policji, którą to zbrodnią było wzięcie za dowód przeciwko mojemu klientowi listę przygotowaną przez śp. detektywa Asha Ketchuma oraz jego przyjaciół, która to lista, jak wiele na to wskazuje, została sfałszowana i oprócz nazwisk prawdziwych agentów zawiera ona również nazwiska osób będących osobistymi wrogami naszych drogich detektywów. Ponieważ nikt nie zapamiętał wszystkich nazwisk z listy, zanim została ona usunięta z komputerów i ponownie wręczona policji przez naszych jakże szacownych detektywów, to cóż... To bardzo łatwo było w nią wpleść tyle dodatkowych nazwisk, ile się tylko chciało i można wysnuć przypuszczenie, że właśnie to miało miejsce. Zwracam tu uwagę Wysokiego Sądu, iż na innych dowodach znalezionych na dysku twardym, czyli na nagraniach z kamer, nagraniach z dyktafonu itp. rzeczach znajduje się co prawda głos mojego klienta, a w kilku nagraniach pada jego nazwisko, ale należy zauważyć, że żadnego nagrania z uwiecznioną jego postacią nie ma, zaś wszelkie nagrania głosowe z jego głosem wyraźnie wyglądają na sfabrykowane, podobnie jak i nagrania, w których pada jego nazwisko. To nie są zatem żadne, całkowicie pewne dowody winy mojego klienta, natomiast oskarżanie go wyłącznie na podstawie listy agentów organizacji Rocket i to listy najprawdopodobniej sfałszowanej jest szkalowaniem dobrego imienia mojego klienta, a pragnę przypomnieć, że takie coś jest karalne. Prócz tego musimy pamiętać również o tym, iż główny świadek oskarżenia, panna Evans nie może być uznawana za świadka, że tak powiem wiarygodnego.
- Doprawdy? A to niby czemu? - przerwałam jego tyradę.
- Z bardzo prostej przyczyny - odparł adwokat, uśmiechając się podle - Wysoki Sądzie, czy mogę zadać świadkowi pytanie?
- Oczywiście - zgodził się sędzia.
- Panno Evans, czy to prawda, że w ciągu ostatniego miesiąca, podczas pobytu w Kalos, próbowała pani odebrać sobie życie? - zapytał mecenas.
- Tak, ale co to ma do rzeczy? - odpowiedziałam.
- Próbowała pani to zrobić z rozpaczy po śmierci ukochanego?
- Tak.
- No właśnie. Z całym do pani szacunkiem, chyba pani nie sądzi, że sąd weźmie pod uwagę zeznania osoby, która nie tak dawno próbowała się zabić i choćby z tego powodu kierują nią emocje, często ze sobą sprzeczne, a co za tym idzie, nie może w pełni za siebie odpowiadać, prawda?
- Pan mecenas sugeruje, że jestem chora psychicznie?
- Ależ bynajmniej, panno Evans. Ja dowodzę tylko, iż pani zeznania nie mogą być ani całkowicie spójne, ani prawdziwe, bo wszak osoby, które chcą się zabić...
- Są nienormalne, tak? - warknęłam na niego już nieźle wkurzona - I to właśnie pan mi próbuje sugerować?! Że jestem nienormalna i moje zeznania nic nie znaczą?!
- Nie. Ja próbuję pani powiedzieć, że pani jako osoba... raczej nerwowa nie jest w stanie należycie ocenić sytuacji.
- Doprawdy?
- Tak. Z całym więc do pani szacunkiem, mimo wszystko naprawdę nie jestem pewien i Wysoki Sąd też pewnym być nie może prawdziwości pani zeznań. A więc, jak już mówiłem, ponieważ dowody przeciwko memu klientowi zostały dostarczone przez dzieci oraz osoby o dość ograniczonej poczytalności, należy zadać sobie pytanie, czy są one prawdziwe. I niestety, z całym szacunkiem dla naszych detektywów, odpowiedź brzmi: NIE! Nie są! Nie są, ponieważ przeciwko słowu dorosłego i niezwykle szanowanego człowieka i to jeszcze na wysokim stanowisku występują tu dzieci, bardzo zresztą nerwowe (jak mieliśmy okazję się przed chwilą przekonać), a prócz tego również i młoda dziewczyna mająca poważne problemy emocjonalne. Występują oni z dowodami, które na milę pachną oszustwem. Słowa takich osób nie można brać na poważnie, podobnie jak i słowa policjantów, którzy ich popierają i którzy chcą dzięki uwięzieniu mojego klienta odzyskać twarz i swoje dobre imię, które to utracili z powodu tego, iż nie zdołali należycie upilnować dowodów przeciwko agentom Giovanniego. Bardzo mi przykro, pani porucznik, ale obawiam się, że nie zdoła na cudzym garbie zbudować sobie własne proste plecy.
Te słowa adwokat skierował do porucznik Jenny, która to patrzyła na niego z iskierkami gniewu w oczach.
- Sprawa jest więc bardzo prosta - kontynuował mecenas - Świadkowie nie są wiarygodni, mają osobistą niechęć do mojego klienta oraz motywację, aby go zniszczyć, a prócz tego również dowody przez nich przedstawione nie są dostatecznie mocne, nie mówiąc już o tym, że sprawiają one wrażenie sfabrykowanych, dlatego też właśnie proszę Wysoki Sąd o uniewinnienie mojego klienta.
- Tak?! A może jeszcze o oficjalne przeprosiny z naszej strony, co?! - wrzasnęła na niego Dawn, zrywając się ze swojego miejsca - Jak pan śmie?! Wysoki Sądzie, moja przyjaciółka, panna Evans nie ma wyznaczonej przez komisję lekarską ograniczonej poczytalności! Dlaczego zatem pan mecenas pozwala sobie na obrażanie jej?!
- Proszę o spokój, bo każę opróżnić salę! - zawołał sędzia, uderzając młotkiem o swoje biurko - Panno Seroni... Nikt nie obraża pani przyjaciółki, zaś pan mecenas jedynie przedstawia sytuację tak, jak ona wygląda, chociaż przyznaję, że przesadził on w swojej opinii, dlatego też przywołuję pana mecenasa do porządku i proszę, aby w przyszłości zważał na swoje słowa i starał się nikogo nie obrażać.
- Przepraszam, Wysoki Sądzie - rzekł mecenas przepraszającym tonem, lekko uchylając głowę przede mną z pozornym szacunkiem - Nie chciałem nikogo urazić. Po prostu przedstawiam tu fakty, a te mówią same za siebie. Mimo wszystko przyznaję, iż być może przedstawiłem całą prawdę w nieco złych słowach, dlatego więc przepraszam panią, panno Evans. Nie miałem zamiaru pani urazić.
Następnie znowu zwrócił się do sądu i powiedział:
- Wracając jednak do głównego tematu, to cała prawda jest taka, jak ją przedstawiłem. Świadkom oskarżenia brakuje wiarygodności, a poza tym spójrzmy na to, kim są ci świadkowie. To tylko grupka dzieci, pewna dość nerwowa panna, skompromitowani przez swoją lekkomyślność policjanci, a także dwóch przestępców, z których jeden to notoryczny złodziej, a drugi to płatny morderca. Jak można brać zeznania takich ludzi za prawdziwe? Z kolei zaś dowody przeciwko memu klientowi są naprawdę bardzo łatwe do podważenia. Dlatego też zapytam Wysoki Sąd, czy można prosić tu o inny wyrok dla mojego klienta niż tylko uniewinnienie? Czy teraz, w świetle tego wszystkiego na tej sali znajdzie się jeszcze ktoś, kto nazwie mojego klienta kłamcą, zdrajcą czy też przestępcą?
- Ja go tak nazwę! - odezwał się nagle jakiś męski głos.
Ktoś zerwał się z sali dla świadków i przemówił gromkim tonem:
- Ja tak go nazwę! Ja nazwę go kłamcą! Ja nazwę go zdrajcą! I ja go też nazwę przestępcą! Zwyczajnym, pospolitym przestępcą! Oto, kim jest pana klient, panie mecenasie!
Na sali pojawił się rumor oraz gwar, który to przerwał dopiero sędzia, waląc młotkiem o biurko sędziowskie.
- Spokój! Cisza na sali! - wołał sędzia - A pan kim jest, żeby takie ostre słowa wyrażać?
- Jestem Jack Hunter! - odpowiedział młody mężczyzna, który przed chwilą podniósł głos - I mam bardzo ważne wiadomości w tej sprawie!
- Dobrze. Wobec tego proszę pana do nas... I proszę o to, aby zważał pan na słowa, ponieważ może pan zostać wydalony z sali.
Jack Hunter, bo to był właśnie on, powoli podszedł do miejsca, przy którym zeznają świadkowie i zaczął zeznawać.
- Imię i nazwisko świadka?
- Jack Hunter.
- Czy to prawdziwe nazwisko świadka?
- Nie, to jest mój pseudonim.
- A zatem jak się świadek naprawdę nazywa?
- Wysoki Sądzie... Pozwolę sobie odpowiedzieć na to pytanie dopiero na samym końcu moich zeznań.
Sąd poradził się sędziów dodatkowych siedzących po jego bokach, po czym powiedział:
- No dobrze. Ma pan takie prawo. Najważniejsze, aby pan na to pytanie w ogóle odpowiedział. A więc proszę dalej odpowiadać. Wiek?
- Osiemnaście lat.
- Zawód?
- Zawodu wykształconego nie posiadam, ale wykonuję różne zawody. Ostatnio byłem łowcą dzikich Pokemonów.
- Rozumiem. A więc jakie posiada pan informacje w tej sprawie?
- Bardzo interesujące - odpowiedział Jack Hunter, uśmiechając się przy tym podle.
Następnie wytoczył on całą litanię oskarżeń skierowanych przeciwko oskarżonemu, mówiąc o jego zbrodniach, a na dowód przedstawił dowody w postaci zdjęć oraz jeszcze kilku nagrań głosowych. Im więcej mówił, tym bardziej mina na twarzy oskarżonego zrzedła, zaś on sam był coraz bardziej poirytowany. W końcu nie wytrzymał nerwowo, oparł się lekko dłońmi o ławę oskarżonych i wrzasnął:
- To nie do pomyślenia! Kim pan jesteś, żeby mnie oskarżać, co?! Mów mi pan zaraz, panie Hunter, kim pan naprawdę jesteś! No, mówże pan! Kim pan jest, panie posługujący się pseudonimami?!
Jack uśmiechnął się do niego ironicznie, po czym przemówił nagle zupełnie innym głosem.
- Nie poznaje mnie pan? To bardzo przepraszam. To pewnie przez mój zarost. Zaraz to naprawię.
Chwilę później naprawił to, zgodnie z zapowiedzią i wówczas po całe sali rozległ się głos prawdziwego szoku, ponieważ tego, co wszyscy ujrzeli praktycznie nikt nie przewidział. Nikt poza kilkoma osobami, w tym także i mną.
Cała ta historia, której finał przytoczyłam rozpoczęła się dwa tygodnie wcześniej, kiedy zakończyłam sprawę dwóch Pyroarów atakujących ludzi na wyspie Rodozja z regionu Unova. Sprawa nie przedstawiała się najlepiej i chociaż wszystko wskazywało na to, że mamy tutaj do czynienia z siłami nadprzyrodzonymi, to jednak rozwiązanie sprawy, jak to można było zresztą przewidzieć, było czysto prozaiczne. Zachłanny koleś dowiedział się, że w starej i opuszczonej kopalni znajdują się pokłady diamentów. Wiedział, iż nie będzie mógł wykupić kopalni od rządu Unovy, zaś powiedzenie rządowi o tym, że znajdują się tam diamenty nie wchodziło w grę, ponieważ w takim wypadku musiałby się nimi podzielić z rządem, a tego za nic nie chciał. Pragnął je mieć tylko dla siebie, a ponieważ prowadzenie pracy w kopalni zdecydowanie nie mogłoby przejść bez echa, dlatego postanowił wygonić stamtąd wszystkich ludzi, którzy mogliby się kręcić, co tym bardziej było konieczne, bo w pobliżu były prowadzone wykopaliska, dlatego możliwość odkrycia jego pracy istniała i to na poważnie. Dlatego też właśnie wolał on przepędzić stamtąd wszystkich ludzi, którzy mogliby mu zaszkodzić. Musiał wygonić archeologów i ich robotników, bo pracując w kopalni robiłby dość hałasu, żeby to można było odkryć. Nawet jeśli jego dwaj kumple - Demon i Mrok trzymali straż nad kopalnią, to wykrycie prawdy było bardziej niż możliwe, a wówczas musiałby się on w najlepszym razie przygotować na podzielenie diamentami, zaś w najgorszym nawet na więzienie za nielegalne kopanie w miejscu, które jest dziedzictwem narodowym. Tego także chciał uniknąć, więc wolał uknuć taką, a nie inną intrygę i mieć dzięki niej spokój. Niestety, nie przewidział działalności wścibskich detektywów z Alabastii oraz ich przyjaciół, która to działalność doprowadziła do zdemaskowania go i cóż... Gdy wyjeżdżałam z Rodozji, to dowiedziałam się, że gość poszedł siedzieć i czeka go proces w tej sprawie. Żałowałam, iż nie będę mogła tego widowiska zobaczyć, jednak wolałam się zająć swoimi sprawami niż znowu gdzieś wyjeżdżać. W końcu miałam jeszcze pewne sprawy do załatwienia.
Dzień po ostatecznym ataku Mroku na nasz obóz, podczas którego lew zginął, ale Jack Hunter został przy tym ranny w bok, zaszłam do namiotu szpitalnego, aby się dowiedzieć, czy wszystko z nim w porządku. Muszę przyznać, że bardzo polubiłam tego człowieka, był naprawdę bardzo miły, a do tego niesamowicie dzielny. W końcu ocalił mi życie. Chciałam się więc upewnić, że wszystko z nim dobrze. Wiedziałam, iż jestem mu to winna za to, co dla mnie zrobił. Zaszłam więc do namiotu szpitalnego i weszłam do środka. Akurat Jack siedział bez koszuli na swym posłaniu, bo lekarz owijał mu bandaż wokół żeber.
- O! Panna Serena! - rzekł lekarz z uśmiechem.
- Witam. Przepraszam, nie chcę przeszkadzać - powiedziałam.
- Ależ skąd, nie przeszkadza pani w niczym - uśmiechnął się do mnie lekarz i spojrzał wesoło na swojego pacjenta - Chyba panna Serena panu nie przeszkadza, panie Hunter, prawda?
- Nie, w żadnym razie mi nie przeszkadza - uśmiechnął się lekko Jack, po czym spojrzał na mnie - Jak się czujesz?
- Lepiej niż wczoraj. Trochę jeszcze w szoku jestem po tym, co tu się stało. Biedne Pyroary. Wielka szkoda, że musiały zginąć.
- To prawda, wielka szkoda, jednak co ja miałem innego zrobić? Bo w końcu one zagrażały nie tylko mojemu życiu, ale i życiu nas wszystkich. Miałem nie strzelać?
- Nie mówię, że miałeś nie strzelać. Po prostu... Po prostu mi ich żal i tyle. Nic więcej.
- Tobie to chyba żal jest całego świata, co nie? - uśmiechnął się do mnie ironicznie Jack Hunter.
- A nieprawda - odpowiedziałam mu zadziornie - Nieprawda, bo tego drania, który za to wszystko odpowiada, to z przyjemnością wsadziłabym osobiście do paki, aby tam zgnił.
- Spokojnie. Nasza wspólna działalność doprowadziła do tego, że koleś nie może na coś innego, jak tylko na dożywocie.
- Oby tylko nie wymigał się od tego. Ostatecznie dowody...
- Dowody przecież są. Nagrania na tej kostce mówią same za siebie. Pamięć dysku pamięci tego przedmiotu posłuży wystarczająco za dowód w procesie. Nie może więc być tutaj mowy o czymś innym, jak tylko o wyroku skazującym i to poważnym wyroku. I pomyśleć, że to wszystko jest nasza zasługa.
Uśmiechnęłam się ironicznie słysząc, jak znowu zaczyna się chwalić przed lekarzem, który właśnie zmieniał mu bandaż. Musiałam przyznać, że Jack Hunter naprawdę ma o sobie bardzo wysokie mniemanie, ale mimo wszystko jakoś nie umiałam mu mieć tego za złe. W końcu ocalił mi życie, a prócz tego jeszcze był naprawdę odważnym człowiekiem, więc co miałam niby o nim myśleć, jak tylko same dobre rzeczy?
Gdy tak lekarz zdejmował mu bandaż, po czym założył mu kolejny, to poczułam się naprawdę dziwnie. Wydawało mi się, że dostrzegam w nim coś, co bardzo mi przypominało Asha. Nie umiałam się oprzeć takiemu oto wrażeniu. Max mógł mieć rację, kiedy wspominał o tym dybuku, chociaż z drugiej strony wolałam przyjmować bardziej przyziemną teorię o całej tej sytuacji, a mianowicie taką, że po prostu mi się to wszystko wydaje i nic więcej. Tęsknota za Ashem to wywołała i nic więcej.
- Wszystko dobrze? - spytał mnie Jack.
- Tak, wszystko w porządku - odpowiedziałam - Słuchaj, czy ten zarost nie przeszkadza ci za bardzo? Nie pocisz się w nim zbytnio?
- Wcale mi nie przeszkadza, dlaczego niby miałby mi przeszkadzać? - uśmiechnął się Hunter - A co do pocenia się, to... Może trochę pocę się, ale mimo wszystko lubię swój zarost i już.
- To ciekawe - odparłam ironicznie - Może dlatego, że dzięki niemu bardziej wyglądasz jak Allan Jones?
- Może i tak - zaśmiał się młody mężczyzna - Tak czy inaczej załatwił mnie nieźle ten Pyroar. Dobrze, że tym razem nie było to oko, tylko bok. Miałem więcej szczęścia niż rozumu.
- To sama prawda - zaśmiałam się - Mam nadzieję, że szybko wrócisz do zdrowia.
- Wrócisz? Ja już jestem zdrowy! - zaśmiał się wesoło Jack - Po prostu tylko trochę słabszy, ale spokojnie. Będę miał się lepiej, kiedy już te rany mi przestaną dokuczać. A jak się ma Molly?
- Nie widziałam jej jeszcze dzisiaj, ale mam zamiar jeszcze ją zobaczyć - odpowiedziałam mu - Jak ostatnim razem ją widziałam, to dostała ataku histerii i musiała zażyć coś na wzmocnienie. Ciągle tylko się obwinia o to wszystko, co miało miejsce ostatniej nocy.
- I wcale się jej nie dziwię - powiedział Jack - Naprawdę postąpiła bardzo lekkomyślnie. Przecież mogła nas wszystkich pozabijać.
- Pamiętaj, że to tylko dziecko. Do tego siedząc z ojcem na różnych wykopaliskach nie może mieć zbyt rozsądnego spojrzenia na świat i to, co się na nim dzieje.
- Oczywiście, że nie - wtrącił się lekarz - Jak ktoś wiecznie siedzi w przeszłości i grzebie się w niej, to niby co może wiedzieć o świecie i tym, co się na nim obecnie dzieje?
- O tak, to sama prawda - odparłam z goryczą - Człowiek siedzący wiecznie w przeszłości nie ma zbyt dobrego osądu teraźniejszości i rzadko też patrzy w przyszłość.
- W przyszłość to może sobie patrzeć wróżka albo jasnowidz - rzucił złośliwie Jack Hunter - A prawda jest taka, że przede wszystkim liczy się to, co jest tu i teraz.
- Tu i teraz?
- Dokładnie tak. Przede wszystkim tu i teraz, a jeżeli już koniecznie chcesz wybiegać w przyszłość, to najlepiej w niezbyt daleką, gdyż inaczej możesz się zbytnio przejechać na swoich planach.
- Rozumiem cię i pewnie masz rację, choć mimo wszystko naukowcy, którzy szukają ciągle reliktów przeszłości, to niewiele chyba wiedzą o tym, co się dzieje na świecie. Wolą oni zagłębiać się w przeszłości, a o samej przyszłości niewiele wiedzą. Chociaż nie wszyscy tak mają.
Jack machnął na to ręką, zaś ja pożegnałam go i poszłam zajrzeć do namiotu, w którym przebywała Molly. Dziewczynka po wydarzeniach, jakie miały miejsce w nocy dostała coś na sen, bo inaczej sama by nie zasnęła, w takim była szoku. Po owych środkach na szczęście zasnęła i spała długo oraz spokojnie. Teraz zaś, gdy do niej zaszłam, już nie spała, tylko siedziała na swoim posłaniu wyraźnie załamana.
- Jak się czujesz, Molly? - spytałam.
- A jak mam się czuć? - odparła zasmucona dziewczynka - Fatalnie, choć trochę lepiej niż wczoraj.
- Nie dziwię ci się - powiedziałam do niej - No, ale nie powinnaś już tak bardzo się o wszystko obwiniać. Ostatecznie nikomu nic się nie stało.
- A Jack Hunter?
- On? Dziewczyno, on jest ostatnim człowiekiem, który żywiłby do ciebie jakiekolwiek pretensje, możesz być tego pewna.
- Ale i tak czuję się okropnie. Bardzo żałuję swojego zachowania. Ja nie chciałam nikomu narobić problemów, a zwłaszcza wam. Ale tak mi było żal tego biednego Pyroara...
- Spokojnie, nikt nie ma do ciebie o to pretensji.
- Nieprawda... Wszyscy są na mnie z tego powodu źli, ale nie chcą mi tego okazać, bo lubią mojego ojca.
- Weź już przestań. Nie musisz tworzyć takich teorii spiskowych. I tak mamy i bez tego własne problemy.
- Tak... To prawda. Mamy już dość problemów, ale ja się do nich także niestety przyczyniłam.
- Weź już daj spokój. Takie gadanie wcale nam nie pomaga.
- Przepraszam, Sereno.
- Molly, do licha ciężkiego! Ty przestań już wszystkich przepraszać! - zawołałam, siadając obok niej - Nikt się na ciebie nie gniewa. A nawet, jeśli przez chwilę byli na ciebie źli, to już im przeszło. Więc weź już przestań tak gadać i spróbuj się uśmiechnąć.
Dziewczynka spojrzała na mnie, a jej twarz powoli i ostrożnie rozjaśnił bardzo uroczy uśmiech.
- Myślisz, że wszystko teraz będzie dobrze, Sereno? - zapytała mnie.
- No oczywiście, że tak - odpowiedziałam jej przyjaźnie - Zobaczysz, będzie dobrze, Molly. Niczym się więc już nie przejmuj i myśl o wszystkim pozytywnie. Tylko nadzieja może nam pomóc.
- Nadzieja na co?
- Na lepszą przyszłość, o którą to będziemy walczyć. Jeśli jednak nie będziemy jej mieć, to wtedy nasza walka nie ma najmniejszego sensu. Tylko walka zawierająca nadzieję na wygraną może osiągnąć sukces.
Molly uśmiechnęła się do mnie i mocno się we mnie wtuliła.
- Och, Sereno... Kochana Sereno... Tak okropnie się czuję.
- Nie tylko ty, kochanie - odpowiedziałam jej smutnym tonem - Nie tylko ty. No, ale musimy sobie poradzić. Musimy, bo inaczej zginiemy. A my przecież nie chcemy zginąć.
- Nie... Nie chcemy. Tylko jak my to zrobimy?
- Po kolei, Molly. Po kolei.
***
Spędziłam na wykopaliskach jeszcze kilka dni, chcąc mieć całkowitą pewność, że wszystko dobrze się tam skończyło, a gdy tylko upewniłam się w tej sprawie, to bardzo zadowolona postanowiłam powrócić do Alabastii. Max i Bonnie również się na to zdecydowali. Jedynie Alexa została tu na miejscu.
- Gazeta „Unova Express“ chce mi zapłacić wręcz krocie za to, żebym im opowiedziała o całej tej sprawie - powiedziała bardzo zadowolona - Z wielką chęcią to zrobię.
- Nie wątpię w to - uśmiechnęłam się do niej - Zarobisz, a przy okazji rozsławisz drużynę Sherlocka Asha i pokażesz, że ta działa mimo wszystko.
- Właśnie - dziennikarka pokiwała zadowolona głową - I o to chodzi, moja droga. Widzę, że rozumiesz, do czego zmierzam, co też bardzo mnie cieszy. Poza tym w ten sposób uczcimy również pamięć Asha.
- Tak, to prawda - zgodziłam się z nią, lekko opuszczając głowę w dół - Należy mu się to od nas. Mam tylko nadzieję, że tam, gdzie teraz jest, patrzy na nas szczęśliwy.
- Jestem pewna, że tak właśnie - Alexa położyła mi dłoń na ramieniu i dodała z uśmiechem: - Zobaczysz... Wszystko będzie dobrze. Widzisz sama, jak doskonale ci poszła ta sprawa. Skoro ona ci się udała, to inne także ci się udadzą, jestem tego pewna.
- Bez pomocy przyjaciół, w tym twojej nie poradziłabym sobie.
- Sereno... A czy nie było tak zawsze? Czy Ash też nie rozwiązywał zagadek właśnie z pomocą przyjaciół?
Trudno było odmówić sensu takiej logice, dlatego uśmiechnęłam się i zadowolona przyznałam jej rację.
- Tak, to prawda. Widać, że pracując w drużynie możemy naprawdę wiele zdziałać. Przy okazji Jack Hunter też się wykazuje całkiem sporą dozą myślenia. Może zechciałby do nas dołączyć?
- Spróbuj z nim o tym pogadać. Podobno będziecie razem płynąć do Alabastii, prawda?
- Tak, on ma jakieś sprawy do załatwienia w Kanto, choć coś tak czuję, że po prostu chce się do mnie zalecać i tyle.
Alexa parsknęła śmiechem, gdy to usłyszała.
- Zalecać się do ciebie? Ciekawe. A skąd taki wniosek? Robił to już?
- Nie, ale mam podejrzenia, że on był pielęgniarzem Williamem, który opiekował się mną w szpitalu w Vaniville.
- Poważnie? I teraz włóczy się za tobą, bo się w tobie zabujał?
- Nie wiem, to tylko przypuszczenie. Pewnie jestem w błędzie, co dość często ostatnio mi się zdarza, ale mimo wszystko chcę to sprawdzić.
- Rozumiem - Alexa uśmiechnęła się wesoło - No, a jeśli okaże się, że masz rację, to czy umówisz się z nim?
- Zastanowię się jeszcze nad tym. Być może będę musiała go umówić ze specjalistą od chorób głowy.
- Uważasz, że jest stuknięty?
- No... Normalny, to on raczej nie jest. Normalny człowiek nie bawi się w takie podchody z dziewczyną, która mu się podoba.
- Wiesz... Moim skromnym zdaniem wyciągasz teraz zbyt daleko idące wnioski. Ostatecznie przecież on może być zupełnie normalny, ale bardzo nieśmiały w stosunku do kobiet. W końcu bycie odważnym na polu walki wcale nie jest tożsame z byciem odważnym w relacjach damsko-męskich. Osobiście znam kilku facetów, którzy są niesamowicie odważni i śmiali w walkach Pokemonów, ale nie umieją wydukać słowa w obecności kobiety, która im się podoba. Być może więc, jeśli oczywiście Jack Hunter naprawdę jest pielęgniarzem Williamem z Kalos, mamy tu do czynienia z chroniczną nieśmiałością.
Westchnęłam załamana. Znowu moja teoria brała w łep pod wpływem argumentów tworzonych przez rozum, a nie przez przewrażliwione serce. Ja chyba naprawdę muszę się jeszcze bardzo wiele nauczyć o pracy detektywa, a przede wszystkim tego, że nie można wyciągać żadnych wniosków tylko i wyłącznie na podstawie uczuć, obaw itp.
- Ech, pewnie masz rację, Alexa - powiedziałam załamana i zła sama na siebie - Coś mi mówi, że tak właśnie może być, zaś ja niepotrzebnie panikuję oskarżając o coś niewinnego człowieka, ale chyba sama przyznasz, że ostrożności nigdy za wiele.
- To prawda. Sprawdź tego pana dobrze i odkryj jego zamiary zanim poślesz go do domu bez klamek. Ostatecznie przecież ocalił ci życie. Nie można więc traktować go jak pierwszego lepszego. Poza tym... Uważam, że powinnaś sobie kogoś znaleźć. W końcu masz jeszcze całe życie przed sobą, a związek z kimś, kto cię pokocha może ci bardzo pomóc.
Popatrzyłam na nią z lekką niechęcią i już miałam jej powiedzieć, że powinna się wstydzić proponować mi coś takiego, gdy Ash jeszcze w grobie nie ostygł, ale zmieniłam zdanie i powiedziałam spokojnym tonem:
- Zobaczymy, Alexo. Zobaczymy. Czas pokaże, jak się sprawy mają naprawdę. A co do nowego związku, to wolę się z tym nie spieszyć.
- Słusznie, bez pośpiechu - rzekła Alexa - Przemyśl sobie wszystko na spokojnie, a na pewno zrozumiesz, czego ci trzeba. Ja osobiście życzę ci jak najlepiej.
- Wiem, Alexa. Dziękuję ci.
Po chwili obie uściskałyśmy się po przyjacielsku i pożegnałyśmy się. Potem pożegnałam się też z Molly, jej ojcem oraz Rogerem McFarnem, a następnie ja, Bonnie, Max i Jack wsiedliśmy na łódź Maren, która ruszyła w kierunku Alabastii.
- Szykujcie się, moi kochani, na podróż do pięknego Kanto! - zawołała wesoło Maren - Trochę ona potrwa, więc może sobie pośpiewamy?
- Ja jestem za! - stwierdził wesoło Max.
- Tylko nie mów, że za dodatkową opłatą, bo ja ci na pewno nie będę płacić za twoje wycie - mruknęła Bonnie.
Max zrobił oburzoną minę i już chciał jej coś powiedzieć, kiedy nagle odezwał się Jack Hunter.
- Słuchajcie, ja mam lepszy pomysł. Może tak ja i Max razem coś wam zaśpiewany? Jakieś szanty albo coś w tym stylu. Co wy na to?
- O! To dobry pomysł! - zgodziła się wesoło Maren.
Następnie ustawiła automatycznego pilota i uśmiechając się wzięła do ręki gitarę, mówiąc:
- Sereno! Może dołączysz do naszego akompaniamentu? Będzie nam weselej.
- Ale ja nie mam na czym grać - powiedziałam.
- Jak to? A twoje skrzypce? - spytała Bonnie, której wyraźnie spodobał się pomysł, abym i ja z nimi zagrała i zaśpiewała.
- Ach tak, racja! - zawołałam, wyjmując z mojego plecaka magiczne skrzypce - Tylko, że to nie jest mój instrument. Miał go kiedyś Kronikarz.
- No i co z tego?! Mówiłaś nam, że podobno każdy może na nich grać - stwierdził Max.
Pomyślałam przez chwilę i przypomniałam sobie, iż rzeczywiście tak było. Na tych skrzypcach, a przynajmniej zdaniem Madame Sybilli każdy mógł grać, nawet jeżeli nie posiadał żadnego innego talentu, jednak osoba chcąca na nich grać musiała mieć szlachetne intencje, nie będące chęcią zysku czy też popisania się. Spojrzałam na skrzypce zastanawiając się przez chwilę, jakie są moje intencje, ale nie znalazłam w nich niczego, co by było egoistyczne. Przeciwnie, chciałam zagrać z przyjaciółmi coś wesołego, aby poprawić humor sobie oraz innym. Do tego głównie ten instrument służył, miałam więc nadzieję, że teraz mi posłuży do osiągnięcia tego celu.
Usiadłam więc zadowolona, ścisnęłam mocno palce swej lewej dłoni na skrzypcach, a palce prawej na smyczku, po czym przejechałam nim po strunach. Szybko się okazało, że struny wydają z siebie pod moim wpływem naprawdę przyjemne dźwięki. Zadowolona uśmiechnęłam się i zaczęłam przygrywać do melodii, którą grała Maren na swojej gitarze. Już po chwili poleciała wesoła melodia, a Jack z Maxem zaczęli radośnie śpiewać:
Piętnastu chłopa na umrzyka skrzyni,
Hej, ho, ho, ho! I butelka rumu!
Pij za zdrowie, resztę czart uczyni.
Hej, ho, ho, ho! I butelka rumu!
Z całej załogi jeden został zuch,
Choć wypłynęło ich czterdziestu dwóch.
Hej, ho, ho, ho! I butelka rumu!
Tom Evry dostał nożem po policzku.
Hej, ho, ho, ho! I butelka rumu!
A monsieur Tessain zadyndał na stryczku.
Hej, ho, ho, ho! I butelka rumu!
Z całej załogi jeden został zuch,
Choć wypłynęło ich czterdziestu dwóch.
Hej, ho, ho, ho! I butelka rumu!
Nóż dostał w grdykę Francuz i padł trupem.
Hej, ho, ho, ho! I butelka rumu!
Grosz zaśniedziały był ich całym łupem.
Hej, ho, ho, ho! I butelka rumu!
Z całej załogi jeden został zuch,
Choć wypłynęło ich czterdziestu dwóch.
Hej, ho, ho, ho! I butelka rumu!
Trup Bellamy’ego sczerniały i suchy.
Hej, ho, ho, ho! I butelka rumu!
Wisi pod Kingston, aż brzęczą łańcuchy.
Hej, ho, ho, ho! I butelka rumu!
Z całej załogi jeden został zuch,
Choć wypłynęło ich czterdziestu dwóch.
Hej, ho, ho, ho! I butelka rumu!
Piosenka ta została wesoło zaśpiewana i zdecydowanie poprawiła nam wszystkim humor, a już szczególnie mnie, która takiej poprawy humoru bardzo potrzebowałam. Dzięki temu dalsza podróż odbyła się w przyjemny sposób.
Po przybyciu do regionu Kanto, zaraz wysiedliśmy wszyscy na brzeg i bardzo podziękowaliśmy Maren za podwiezienie nas.
- A może wpadniesz na jakiś poczęstunek do restauracji „U Delii“? - zaproponowałam - Należy ci się darmowy posiłek za twoją pomoc.
- A właściwie, to dlaczego nie? - uśmiechnęła się kobieta, której moja propozycja bardzo się spodobała - Nie mam nic przeciwko temu. Z wielką przyjemnością coś u was zjem. No, a poza tym nikt tak dobrze nie gotuje, jak szefowie waszej kuchni.
Miała tutaj oczywiście na myśli Brocka i Clemonta. Gdy tylko o nich pomyślałam, to zaraz mnie zastanowiło, czy oboje są już w Alabastii. Bo Brock, jak wypływałam, to był, ale Clemont przebywał w Alto Mare razem z Dawn. Ciekawiło mnie, czy już wrócił, czy też wciąż przebywał w Johto. Pomyślałam więc sobie, że będzie to pierwsze pytanie, które zadam moim przyjaciołom, gdy już znowu będę z nimi rozmawiać.
Poszliśmy więc pieszo do Alabastii korzystając z tego faktu, że port znajdował się niedaleko tego miasta i łatwo tam było dotrzeć. Gdy zaś dotarliśmy na miejsce, to Jack Hunter pożegnał nas wszystkich uprzejmie i powiedział, że musi teraz pójść w swoją stronę, gdyż (jak nam wcześniej zapowiedział) ma swoje sprawy do załatwienia tutaj i musi się nimi zająć.
- A nie możesz załatwić ich później? - spytała wyraźnie zawiedziona jego zachowaniem Bonnie - Teraz byśmy mogli sobie spędzić jeszcze więcej czasu razem.
- No właśnie! - poparł ją Max - Zjadłbyś z nami, opowiedziałbyś kilka ciekawych przygód...
- Wybaczcie mi, ale nie mogę - odparł Hunter z wyraźnym smutkiem w głosie - Uwierzcie, bardzo bym tego chciał, ale moje sprawy wymagają jak najszybszego załatwienia, dlatego też muszę już iść je załatwić. Trzymajcie się, kochani. Mam nadzieję, że wkrótce znowu się zobaczymy.
Nie ukrywając swojego rozczarowania Max i Bonnie pożegnali Jacka. Ja i Maren zachowaliśmy do jego zachowania znacznie więcej dystansu niż oni, zwłaszcza, że przecież dobrze pamiętaliśmy, jak nam już na samym początku podróży zapowiedział, iż będzie musiał po przybyciu do Alabastii zająć się swoimi sprawami i praktycznie tylko dla tych spraw tam z nami płynie. Dlatego pożegnałyśmy go nieco zasmucone, ale też przygotowane na ten smutek.
Mimo wszystko poczułam w sercu pewien żal, gdy tylko zniknął on nam z oczu. Nie umiałam sobie tego żalu jakoś logicznie wyjaśnić, jednak mimo wszystko go czułam i wiedziałam, że wolałabym, aby ten bojowy młodzieniec, któremu wcale nie straszna jest żadna niebezpieczna przygoda pozostał z nami nieco dłużej. Być może brzmi to dość dziwnie, bo przecież podejrzewałam tego człowieka o to, że być może on na swój sposób mnie prześladuje, ale ostatecznie polubiłam go i to bardzo, zaś jego zachowanie teraz wyraźnie dowodziło, iż raczej nie ma on obsesji na moim punkcie. Gdyby ją miał, to przecież nie poszedłby sobie teraz z takiego powodu, jaki podał. Raczej szukałby pretekstu, aby wszędzie za mną łazić. Chociaż... Z drugiej strony mógł chcieć uśpić moją czujność, aby łatwiej mnie śledzić. Taka myśl także przyszła mi do głowy i prawdę mówiąc nie wiedziałam już, co mam o tym wszystkim myśleć. Wiedziałam tylko jedno - brakowało mi jego towarzystwa.
Po przybyciu do restauracji zamówiłam dla Maren najlepszy posiłek, jaki tylko dało się uszykować, a następnie z radością poszłam do moich przyjaciół, którzy siedzieli w kuchni. Minęłam w drzwiach do kuchni parę osób z obsług, w tym Chrisa Adamsa, który to właśnie szedł do jakiegoś klienta z jego zamówieniem, uśmiechnęłam się do niego wesoło, po czym skierowałam swoje kroki do królestwa Brocka.
On oczywiście tam był, a także Cilan. Właśnie obaj kończyli szykować jakieś zamówienie do ludzi, które potem przekazali młodej kelnerce, która potem odeszła z nim, mijając mnie w wejściu.
- A niech mnie! Serena! - zawołał Cilan, odrywając się od swojej pracy - Już wróciłaś, moja droga?
- Jak widzicie, panowie - odpowiedziałam wesołym tonem - Trochę mi to zajęło, ale już tu jestem.
- Skoro tak, to zakładam, że praca poszła bardzo dobrze - powiedział wesołym głosem Brock.
- Owszem, poszła nam bardzo dobrze, choć gdyby nie pewien dzielny człowiek, Jack Hunter, to wolę nie myśleć, co by się mogło stać.
- Musisz koniecznie nam o tym opowiedzieć.
- Z wielką przyjemnością cię posłuchamy, ale jeszcze nie teraz - rzekła Iris, która właśnie weszła do kuchni - Na razie mamy tu pracę, kochanie. Cilan, macie to zamówienie dla stolika numer 5?
- Spokojnie, już mamy - uśmiechnął się do niej wesoło Cilan, po czym zadowolony podał jej tacę z jedzeniem.
Iris wzięła od niego tacę i powiedziała poważnym tonem:
- Doskonale. A więc idę.
Następnie spojrzała na mnie i dodała:
- A tak przy okazji... Cieszę się, że wróciłaś, Sereno. Jak już będziemy mieli czas, to chętnie z tobą porozmawiam o twoich przygodach na Rodozji. I pewnie nie tylko ja.
- Na pewno - powiedział Brock, uśmiechając się wesoło - Tylko lepiej już idź, bo klienci nie powinni czekać dłużej niż powinni.
- Spoko Maroko, Brock - zaśmiała się Mulatka - Jestem ostatnią osobą, która każe czekać klientowi, bo sama odbywa pogaduszki z koleżankami z pracy.
Mówiąc to zaśmiała się i poszła powoli w kierunku sali z gośćmi.
- Ech... Wybaczcie, nie chcę wam przeszkadzać - powiedziałam wesoło - A powiedzcie mi, Misty i reszta paczki skończyli już swoją zmianę?
- Tak i są obecnie u profesora Oaka - odpowiedział Brock.
- O! A to ciekawe. A czemu tam poszli? - spytałam.
- Bo przyleciał John Scribbler z Lionelem i Miette i ćwiczą jakiś nowy numer w stylu lat międzywojennych. Wiesz, że John to uwielbia.
- Oj tak, to prawda... Lionel też. W końcu obaj są fanami Kronikarza - uśmiechnęłam się wesoło - Nawiasem mówiąc te nasze niedzielne występy bardzo zachwycają publiczność.
- Zdecydowanie - rzekł Cilan - W końcu poza naszą restauracją żadna w Kanto nie ma takich występów. W Kalos to jest ich masa, bo tam bardziej restauratorzy są miłośnikami sztuki. A tutaj nie i dlatego właśnie pani Delia dobrze robi, że daje publice to, czego nigdzie indziej w regionie Kanto ona nie uświadczy.
- Owszem, jednak guzik by z tego przyszło, gdyby nie fakt, że ludzie w tym mieście wciąż jeszcze kochają sztukę - zauważyłam - A prócz tego jeszcze Sherlock Ash przyciągnął gości do restauracji swojej mamy.
Westchnęłam smutno i powiedziałam:
- Widziałam, jak tu szłam, że restauracja ma dość dużo gości, choć nie tyle, ile ostatnio.
- Co chcesz? Bez słynnego detektywa to miejsce niestety już nie jest tak zachwycające - rzekł smutnym głosem Brock - Ale muszę ci powiedzieć, że Delia także to zauważyła. Dlatego też poprosiła o pomoc Johna, a ten postanowił przygotować tutaj coś podobnego do tego, co wystawia w Kalos w restauracji w Lumiose.
- Rozumiem. Dlatego on tu przyjechał - powiedziałam z uśmiechem - Miło mi, że chce nam pomóc. I mówicie, że teraz szykują przedstawienie u profesora Oaka?
- Tak. Idź do nich, a sama zobaczysz.
Uśmiechnęłam się lekko do Brocka i zadowolona poszłam w kierunku laboratorium słynnego uczonego.
***
Okazało się, że moi przyjaciele faktycznie byli u profesora Oaka. Stali oni na wybiegu dla Pokemonów, które to bardzo zaciekawione zebrały się wokół, aby ich obserwować, jak występują.
- Kochani! Przerwijcie na chwilę! - zawołał profesor Oak, gdy wszedł na wybieg razem ze mną - Chcę wam coś oznajmić! Serena wróciła!
Obecni na wybiegu Misty, Tracey, Melody, John Scribbler, Lionel oraz Miette spojrzeli w moją stronę i uśmiechnęli się wesoło. Następnie wszyscy podeszli do mnie przyjaźnie, aby mnie powitać. Nie dostrzegłam wśród nich Clemonta, Dawn i Latias, co oznaczało, że jeszcze nie wrócili z Alto Mare.
- Miło mi was znowu widzieć - powiedziałam bardzo radośnie - Wiecie co, kochani? Wasze uśmiechnięte twarze to dla mnie miła odmiana po tym wszystkim, co widziałam w Unovie.
- A co tam widziałaś? - spytał Lionel, poprawiając sobie okulary.
- Och... Szkoda słów - odparłam, machając lekko ręką - Powiem tylko tyle, że to było po prostu coś strasznego.
- Strasznego? Już mi się podoba - zachichotał Scribbler.
- Nie wątpią, ale o tym opowiem wam później. Teraz to wolałabym zobaczyć wasz występ.
- A skąd wiesz o występie? - spytała Miette.
Melody westchnęła ironicznie.
- Proszę cię... Przecież widzi wyraźnie, że coś szykujemy. Głupi by się domyślił, o co chodzi, a co dopiero nasza pani detektyw.
- Ano tak, racja - zaśmiała się Miette - Wybacz mi moje głupie pytanie.
- Nie ma sprawy. Ale powiedzcie mi, czemu ćwiczycie tutaj? Zwykle nie ćwiczymy występów w tym miejscu.
- A to moja wina - odezwał się John Scribbler - Uznałem, że w plenerze będzie źle, poza tym nie chciałam, aby ktoś nas podejrzał i miał darmowy występ, a potem nie chciał przyjść do restauracji.
- Fakt, jest w tym jakaś logika - zaśmiałam się - A wolno wiedzieć, jaki to będzie występ?
- Zaraz ci pokażemy! - zawołał podnieconym głosem Lionel.
Następnie nastawił gramofon, z którego poleciała wesoła melodia.
- Na razie ćwiczymy tylko z gramofonem - wyjaśniła Misty - Potem będziemy ćwiczyć granie tej muzyki na instrumentach.
- Aha... No, jeżeli wam tak wygodniej, to nie ma sprawy - odparłam i zaczęłam uważnie obserwować występ.
Lionel i Miette tańczyli radośnie i zaczęli śpiewać piosenkę, która w podziale na role tak wyglądała:
LIONEL:
Powiedz, mała, gdybym chciał
Z tobą wpaść w tak zwany szał,
Mógłbym liczyć?
MIETTE:
Można by pogadać...
LIONEL:
Szał to znaczy...
MIETTE:
Ja już wiem... Cała trudność tylko w tem...
LIONEL:
Już trudności?
MIETTE:
Że się trzeba nadać...
To trzeba umieć, trzeba na tym się rozumieć,
Tu mieć i tu mieć...
LIONEL:
Wszędzie mam, więc raj mi stwórz!
MIETTE:
Łyżka miłości na pół szklanki namiętności,
Kropla czułości i eliksir gotów już.
LIONEL:
Daj mi wypić jeden haust.
Przyrządź mi to, jak sam Faust.
MIETTE:
To trzeba umieć, trzeba na tym się rozumieć,
Tu mieć i tu mieć...
LIONEL:
Wszędzie mam, więc raj mi stwórz.
MIETTE:
To trzeba umieć, trzeba na tym się rozumieć,
Nic, tylko umieć...
LIONEL:
Porozumieć się i już.
MIETTE:
Faust, pamiętam, taki pan,
Co odmłodnieć chciał.
LIONEL:
Nie sam.
MIETTE:
A na skroni srebrzy się siwizna.
A tobie z tym do twarzy, lecz...
LIONEL:
Starość to jest trudna rzecz...
MIETTE:
Powiedz, jak starzeje się mężczyzna? No?
LIONEL:
To trzeba umieć, starość musi się wyszumieć!
To trzeba umieć, trzeba tylko młodym być!
MIETTE:
Łyżka miłości na pół szklanki namię...
LIONEL:
...tności, mnóstwo czułości, na gorąco duszkiem pić!
MIETTE:
Daj mi wypić jeden haust!
LIONEL:
Nie kuś diable!
MIETTE:
Głupi Faust.
LIONEL:
To trzeba umieć, starość musi się wyszumieć!
To trzeba umieć, trzeba tylko młodym być!
To trzeba umieć, trzeba na tym się rozumieć,
Nic, tylko umieć...
MIETTE:
Porozumieć się...
LIONEL:
I już.
Po zakończeniu śpiewu zaczęłam radośnie klaskać wesoło w dłonie, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha.
- Brawo, kochani! Brawo! - zawołałam zachwycona - To jest genialne! Po prostu cudowne! Jestem pewna, że publiczności spodoba się ten występ.
- Dziękuję - rzekł Lionel, ocierając pot z czoła.
- Już nas tak nie chwal - zaśmiał się Scribbler - Wystarczy, że będzie to robić publiczność. Jeśli oczywiście będzie to robić.
- Będzie, na pewno będzie - powiedziała Miette, bardzo wesołym oraz pewnym siebie tonem.
Uśmiechnęłam się lekko, a jednocześnie zaczęłam przypominać sobie Asha, z którym wystąpiłam parę razy w niedzielne wieczory w podobnych numerach. Poczułam wówczas, że ogarnia mnie wielki żal, iż on już nie żyje i więcej ze mną nie zaśpiewa.
Gdy tak o tym myślałam, to przypomniałam sobie coś jeszcze. Coś, co obiecałam sobie zrobić przed wyjazdem do Unovy. Wtedy jednak musiałam odłożyć w czasie, ale teraz mogłam się tym spokojnie zająć. I oczywiście zamierzałam to zrobić. Im szybciej, tym lepiej.
C.D.N.
Jack Hunter walił mi Ashem od początku. Kiedy przeczytałem następne przygody, nie miałem wątpliwości
OdpowiedzUsuń