Na tropie zdrajcy cz. III
Po powrocie z Wąwozu Diabła od razu poszłam do pokoju Asha, gdzie siedziałam długo grając na skrzypcach Kronikarza uroczą melodię z serialu „Porwany za młodu“. Bardzo mnie ta muzyka uspokajała, a przy okazji jednocześnie sprawiała, że czułam się bliżej Asha. Poza tym oddawała ona doskonale moje odczucia związane ze wszystkim, co ostatnio przeżywałam. Dobrze wiedziałam, że muszę podjąć decyzję, co teraz mam robić. Chociaż właściwie muszę teraz sprostować. Oczywiście doskonale wiedziałam, co powinnam robić, problem był tylko w tym, że sprawa była dość trudna do przeprowadzenia i wymagała ona dobrego przemyślenia. Ashowi zawsze pomagała muzyka skrzypiec, dlatego uznałam, że i mnie ona dobrze zrobi - zwłaszcza, iż instrument Kronikarz jest magiczny. Jego magia faktycznie dobrze na mnie podziałała, ponieważ dzięki temu zdołałam sobie wszystko ułożyć w głowie. Na tyle dobrze, że nie zostało mi już teraz nic innego, jak tylko przejść do działania.
Wieczorem odwiedzili nas Brock i Misty, aby omówić sprawę występu, który miał się odbyć już następnego dnia. Oczywiście usłyszeli oni moją muzykę i Misty nie omieszkała wyrazić swojej opinii w tej sprawie, kiedy tylko zaszła na górę.
- Mogłabyś z łaski swojej grać trochę ciszej? Skupić się nie można - powiedziała do mnie.
Uśmiechnęłam się do niej ironicznie i odparłam:
- Może ty się nie możesz skupić, ale ja umiem.
- No proszę. Nie wiedziałam, że z ciebie taka egoistka, Sereno - rzuciła złośliwie w moim kierunku Misty - A może uważasz, że masz monopol na cierpienie, co?
Odłożyłam skrzypce i spojrzałam na nią pytająco.
- Co masz na myśli?
- Nie udawaj. Dobrze wiesz, o czym mówię. Cierpisz po stracie Asha. Dobrze to rozumiem i podzielam twój ból, ale mimo wszystko nie odnosisz czasami wrażenia, że mimo wszystko trochę za bardzo to przeżywasz?
- A niby w jaki sposób ja mam to przeżywać, co? - spytałam ją zła - Powiedz mi z łaski swojej, jak ja niby mam to przeżywać?
Misty powoli zaczęła się uspokajać. Westchnęła załamana i rzekła:
- Sama nie wiem, ale na pewno nie w taki sposób. Takim jawnym pokazywaniem wszystkim, jak bardzo cierpisz nikomu nie pomożesz, a już na pewno nie sobie.
- Wiem o tym, Misty. Ale ta gra bardzo mi pomaga. Prócz tego lepiej się dzięki niej czuję.
- Rozumiem, ale już nie rzępol tak głośno, dobrze? W całym domu cię słychać. A poza tym nie znasz innej melodii?
- Ta mi się najbardziej podoba.
Misty machnęła na to ręką i poszła, a ja powoli uśmiechnęłam się do samej siebie czując, że ta sprzeczka także dodała mi sił i już coraz bardziej jestem gotowa do realizacji mojego planu.
***
Zgodnie z planem następnego dnia wieczorem została odśpiewana piosenka przygotowana przez Lionela i Miette, a także jeszcze kilka innych. Jedna z nich szczególnie przypadła mi do gustu. Była ona napisana dla Asha przez Brocka i jego zespół, aby uczcić zwycięstwo mojego chłopaka nad Giovannim. Niestety powstała ona za późno i mój luby nie miał niestety jak jej odsłuchać. Za to ja przysłuchiwałam się jej uważnie i wiedziałam już doskonale, że jej słowa zdecydowanie przypadłyby do gustu Ashowi, gdyby wciąż żył. Piosenka ta szła bowiem tak:
Przygoda twoja trwa dziś.
Kto wygra wszystko? Tak - ty!
Któregoś dnia Wielkim Mistrzem będziesz!
Wiesz dobrze, że radę dasz,
I imię twe będzie znane wszędzie!
Ty zostaniesz bohaterem!
Wszyscy znać będą już twoją twarz!
Przełam strach i okaż odwagę,
Bo przyszłość świata w swoich rękach masz!
Oczywiście piosenka ta miała znacznie więcej zwrotek, ale te najlepiej zapamiętałam i szczególnie mi się one spodobały, dlatego też postanowiłam właśnie tę jedną tutaj umieścić.
- To była wspaniała piosenka - powiedziałam do Brocka i jego zespołu, gdy weszłam za kulisy, abym im pogratulować - Ashowi na pewno by się ona spodobała.
- Tak, na pewno - odpowiedział mi Brock, kiwając smutno głową - Wielka szkoda, że jej pisanie tak nam się wlekło. Nie zdążył jej odsłuchać.
- Tak, to wielka szkoda - odparł Clemont, który tego samego dnia wraz z Dawn i Latias powrócił z Alto Mare - Ale jeszcze większa, że nie ma już z nami tego, komu jest ona dedykowana.
- A to nieprawda! - zawołała Bonnie.
Wszyscy spojrzeliśmy na nią zdumieni i ciekawi, co też dziewczynka ma na myśli, a ona uśmiechnęła się wesoło i powiedziała:
- Ash zawsze będzie z nami! Tutaj!
To mówiąc położyła sobie dłoń na sercu i popatrzyła na mnie.
- Prawda, Sereno?
- O tak, dokładnie - zgodziłam się z nią - Masz rację, Bonnie. On już zawsze będzie z nami i dlatego właśnie powinniśmy zrobić to, co już dawno powinniśmy zrobić.
- To znaczy? - spytała Misty.
- Pomścić jego śmierć! - zawołałam bojowo.
Wszyscy popatrzyli na mnie zdumieni, zaś ja z uśmiechem na ustach dodałam:
- A tak! Właśnie tak! Kochani, dość już wylałam łez po nim! Teraz zaś nadeszła pora na działanie! Zamierzam już od jutra rozpocząć śledztwo w sprawie agenta Giovanniego, przez którego ten łajdak uciekł z więzienia i przez którego straciłam mojego chłopaka! Tak! Właśnie tak zrobię!
- Sereno, może mów trochę ciszej, co?! - mruknęła wściekle Misty - Nie wszyscy muszą wiedzieć, co planujesz.
- W sumie racja. Nie musisz tak drzeć swej japy - zwróciła mi złośliwie uwagę Melody.
Ja jednak byłam zbyt mocno tym wszystkim podniecona, ponieważ podskoczyłam radośnie w górę i dodałam:
- Tak! Właśnie tak zrobimy! Dopadniemy tego drania i Ash zostanie pomszczony! To będzie triumf sprawiedliwości!
- Nie krzycz, proszę cię - powiedział błagalnym tonem Tracey.
Ja jednak nie zamierzałam go słuchać.
- Oczywiście trzeba zacząć od sprawdzenia kilku danych, które są w naszym posiadaniu. To priorytet naszego działania!
- Ciszej, proszę cię! - syknęła Misty - Czy chcesz ściągnąć tutaj tłum gapiów?!
Oczywiście zlekceważyłam jej słowa i bardzo zadowolona mamrotałam jeszcze głośnym szeptem, co i jak zrobimy. Byłam tym wszystkim naprawdę podekscytowana i po zakończeniu rozmowy powróciłam zadowolona do sali głównej, gdzie przysiadłam się do stolika Delii i Meyera.
- I jak tam? Podobał się wam występ? - spytałam.
- A i owszem, był naprawdę bardzo dobry - odpowiedziała mi moja niedoszła teściowa - Choć osobiście żałuję, że Ash nie mógł go widzieć.
- Być może widział go stamtąd, gdzie teraz przebywa - rzekł smutnym tonem Meyer.
- Oj tak. Czego jak czego, ale tego to ja jestem pewna - powiedziałam bardzo pewnym siebie tonem - On z pewnością widział ten występ i jest nim bardzo zachwycony.
- Ech, Sereno... Żeby to była prawda - westchnęła Delia.
- To jest prawda, pani Ketchum. A ty co o tym sądzisz, Pikachu?
To mówiąc spojrzałam na Pokemona, który siedział wraz ze swoją lubą Buneary na stoliku przy nas. Był on wciąż bardzo zdołowany. Odkąd umarł Ash, to całe dnie spędzał w kuchni restauracji jego mamy, gdzie zajmował się pomaganiem personelowi. Potem włóczył się po okolicy i wracał na noc do domku na drzewie. Buneary wiernie mu towarzyszyła w tym wszystkim nie chcąc go zostawiać samego z jego problemami, co dowodziło tylko, jak bardzo mocno go kocha. On zaś cieszył się, iż nie musi być z tym wszystkim sam i dlatego miła mu była jej obecność.
Na moje pytanie Pikachu odpowiedział smętnym piskiem i spojrzał na bok, po czym nagle skierował swój wzrok ku jednemu ze stolików, przy którym to siedział... Jack Hunter popijający powoli drinka. Widocznie jego interesy tym razem zagnały go tutaj. Ponieważ jednak ten gość jak kot chodził własnymi drogami, o czym miałam się okazję przekonać spotykając go w Wąwozie Diabła, to nie byłam wcale zdumiona jego obecnością tutaj. Ostatecznie przecież po nim mogłam się wręcz wszystkiego spodziewać - wszystkiego co dobre, oczywiście, a przy okazji również wszystkiego, co jest ekscentryczne.
Pikachu patrzył uważnie na Huntera, jakby jego obecność wyraźnie go zdziwiła, a może nawet wzbudziła w nim dziwne emocje.
- Pika? - zapiszczał Pokemon, nadstawiając lekko uszu - Pika-pi?
- Bune? Bune-bune? - spytała Buneary zaintrygowana.
Jej luby tymczasem coraz bardziej uważnie przyglądał się Jackowi, który wyraźnie to dostrzegł i nagle, z jakiegoś powodu uznał, że już pora na niego i wyszedł z restauracji. Pikachu wówczas zrobił coś bardzo dziwnego. Mianowicie zeskoczył ze stolika i pobiegł za nim.
- Pikachu?! Co ty wyprawiasz?! - zawołałam, ruszając w jego ślady.
Buneary także zapiszczała zaniepokojona i pognała za mną.
Obie długo nie mogłyśmy znaleźć Pikachu, który przepadł gdzieś w mroku nocy. W końcu jednak go odszukałyśmy, a kiedy to zrobiłyśmy, to rzecz jasna nie umknęło naszej uwadze, że Pokemon był wyraźnie bardzo zaszokowany. Jak tylko nas zobaczył, to zaczął coś pokazywać mi na migi. Buneary nie znała tego języka, dlatego nic z tego nie zrozumiała, ja zaś z uśmiechem na twarzy powiedziałam:
- Tak, Pikachu. Właśnie tak. Wybacz, ale sprawa jest bardzo delikatna i musimy działać dyskretnie. Takie coś, co teraz zrobiłeś może poważnie nam zaszkodzić.
- Pika-pika! - zapiszczał smętnie Pokemon.
Uklękłam przy nim i powiedziałam czule:
- Spokojnie, mały. Już niedługo wszystko zostanie wyjaśnione. A na razie musimy się zająć pewnym bardzo złym typem.
- Pika-pika! - zapiszczał groźnie Pokemon, puszczając lekko iskierki z policzków.
***
Następnego dnia bardzo zadowolona oraz pełna planów na przyszłość wyciągnęłam z kufra strój Sherlocka Holmesa, który dotychczas nosił Ash i przytuliłam go mocno do serca, wdychając jego zapach.
- Och, Ash - powiedziałam sama do siebie - Będziesz jeszcze ze mnie dumny. Obiecuję ci to.
Następnie zadowolona nałożyłam go na siebie i bardzo zachwycona spojrzałam na siebie w lustrze.
- No i jak wyglądam, Pikachu? - spytałam Pokemona, który siedział w pokoju uważnie mnie obserwując.
- Pika-pika! - odpowiedział mi Pikachu.
- Masz rację, Ashowi było w tym bardziej do twarzy - odparłam - Ale ponieważ go nie ma, to ktoś za niego musi walczyć o to, aby tego zła mniej było na świecie.
Zadowolona w tym stroju zeszłam na dół, gdzie Delia wraz z Meyerem, Clemontem, Dawn, Maxem i Bonnie jadła właśnie śniadanie.
- Cześć wszystkim - powiedziałam.
Wszyscy zaś spojrzeli się na mnie wyraźnie zaintrygowani tym, w jakim stroju zeszłam na śniadanie.
- Sereno! Co ty... Co ty masz na sobie? - spytała zaszokowana Delia.
- To strój detektywa, proszę pani - odpowiedziałam.
- Widzę, ale... Dlaczego założyłaś strój Asha?
- Ponieważ zamierzam lepiej zbadać sprawę jego śmierci.
Delia była w niezłym szoku, podobnie jak i Meyer. Pozostali obecni przy stole nie byli wcale tym zdumieni, ponieważ już wczoraj im mówiłam o moich planach, które oni oczywiście poparli.
- Czy masz już jakiś trop? - spytała Delia.
- Wiesz, co masz robić? - dodał Meyer.
- No oczywiście, że tak - odpowiedziałam bardzo zadowolona - Tylko muszę zajść dzisiaj do kilku miejsc. Jak wszystko dobrze pójdzie, to już za kilka dni sprawa zostanie wreszcie wyjaśniona.
- Mam nadzieję, że tak będzie, Sereno - powiedziała Delia i to bardzo wzruszonym głosem - Prawdę mówiąc nie miałabym nic przeciwko temu, żeby zobaczyć w więzieniu tego łajdaka, przez którego straciłam syna.
- Z przyjemnością go tam dostarczę - odparłam mściwym tonem - I mam zamiar zrobić to z całą bezwzględnością.
- Doskonale! - zawołał wesoło Meyer - To mi się podoba! Tylko żebyś nie wpakowała się w żadne kłopoty.
- Spokojnie, nie zamierzam pakować się w kłopoty, bo kłopoty będą mieli tylko ci, których chcę wytropić.
Zadowolona zjadłam śniadanie, po czym pożegnałam moich przyjaciół i ruszyłam w kierunku posterunku policji. Gdy wychodziłam usłyszałam, jak Max mówi do reszty:
- Lepiej sprawdźmy, czy w okolicy nie objawił się gdzieś Ash.
- A to dlaczego? - spytał zaintrygowany Clemont.
- Bo coś mi mówi, że jego duch właśnie wstąpił w Serenę.
Po dźwięku, jaki z siebie wydał nasz wynalazca domyśliłam się, że raczej nie spodobała mu się taka możliwość. Ja zaś parsknęłam śmiechem i powiedziałam cicho:
- Być może jesteś bliższy prawdy, Maxiu, niż ci się to wydaje.
Następnie ruszyłam w kierunku posterunku.
Porucznik Jenny przyjęła mnie w swoim gabinecie, chociaż przy tym z miejsca zaznaczyła, że nie będzie mi mogła poświęcić zbyt wiele czasu.
- Mamy ostatnio urwanie głowy z tym wszystkim, co się tutaj dzieje - powiedziała załamanym głosem - Mówię ci, różne sprawy trzeba kończyć, inne znowu zaczynać. Wydawałoby się, że zniszczenie organizacji Rocket to będzie przysługa dla ludzkości, ale tak naprawdę otworzyło to drogę do rozwinięcia swej działalności wszelkiej maści innym przestępcom, którzy teraz bardziej spokojni o swoją skórę zaczynają działać.
- Tak, niestety... Wszystko ma swoje plusy i minusy - stwierdziłam - Ale chyba zgodzisz się ze mną, że lepiej, aby nie było Giovanniego i jego pomagierów, prawda?
- Zgadza się, ale jak sobie pomyślę, że teraz wielu przestępców już się nie boi i działa jawnie na jego dawnych terenach, to...
- Spokojnie, to tylko zwykłe płotki. Łatwo je wyłapiecie.
- Tak, wyłapiemy, ale na ich miejsce przyjdą kolejne.
- Całego świata nie naprawisz, ale zawsze możesz spróbować chociaż trochę naprawić swoje podwórko.
- Tak... No dobra, w jakiej sprawie przychodzisz?
- Potrzebuję dostępu do danych, które ja i Ash wam dostarczyliśmy.
- Chodzi ci o listę agentów organizacji Rocket?
- Tak... Muszę ją przejrzeć i porównać z ich kopią, którą my mamy.
Jenny spojrzała na mnie bardzo uważnie.
- Chcesz mi powiedzieć, że wciąż masz kopię tych danych?
- Tak, a co? - spytałam - Mam ryzykować, że znowu wam przepadnie tak, jak ostatnim razem?
Policjantka zarumieniła się lekko i powiedziała:
- Wiesz doskonale, że to nie było tak. Po prostu ktoś się tu włamał do naszego systemu danych i wszystko wykasował.
- Wiem o tym i mam pewne podejrzenia, że ten ktoś powtórzył swój numer.
- Niemożliwe. Mamy wszystkie dane na swoim miejscu.
- Nie mówię, że je usunął. Chodzi mi o to, że mógł z nich usunąć jedno nazwisko.
- Jedno nazwisko?
- Tak. Ja oraz moi przyjaciele mamy powody, aby twierdzić, że agent Giovanniego odpowiedzialny za jego ucieczkę z więzienia, a w ten sposób też pośrednio odpowiedzialny za śmierć Asha wciąż pozostaje na wolności.
- Sporo agentów organizacji Rocket wciąż chodzi sobie po wolności, ale spokojnie. To tylko kwestia czasu, jak ich wyłapiemy.
- Nie wątpię, jednak mam podejrzenia, aby uważać, że jedno nazwisko wyraźnie wam umknęło.
- Jak to?
- Tak to. Pomyśl przez chwilę. Lista jest całkiem długa, prawda?
- Prawda.
- No właśnie. Nie sposób jest zapamiętać wszystkie nazwiska na niej umieszczone, mam rację?
- Tak, masz rację. Salomon miałby trudność, a co dopiero my.
- Właśnie. Założę się, że najpierw zabezpieczyliście dane, a dopiero potem zaczęliście dokładniej je przeglądać. Jeśli więc w międzyczasie ktoś usunął z niej jedno nazwisko, mogliście tego nie zauważyć.
Jenny zastanawiała się przez chwilę nad tym, co mówiłam.
- Tak, to brzmi całkiem sensownie - powiedziała po chwili - No, ale to tylko hipoteza.
- I zamierzam ją sprawdzić - odparłam zadowolona - A właściwie nie ja, tylko Clemont i Max. Chcę cię prosić, abyś udostępniła im te dane, o których tu mowa. Sprawdzę je i porównają z danymi, które my mamy. Jeśli u nas jest jedno nazwisko więcej niż u was, to będzie to nazwisko, którego szukamy.
- Wiesz, że to jest niezgodne z naszymi procedurami?
- Wiem, ale wiem także, że chcesz równie mocno jak ja sprawić, aby zdrajca siedzący pośród nas uszedł bezkarnie. On musi odpowiedzieć za swoje czyny i ja zamierzam tego osobiście dopilnować.
Policjantka pomyślała przez chwilę i westchnęła.
- No dobrze. Niech ci będzie. Wezwij tu Clemonta i Maxa. Ja przez ten czas pogadam z kapitanem. Z pewnością nie będzie zachwycony, ale jestem pewna, że ostatecznie przyzna ci rację. Chociaż jestem także pewna tego, że zrobi to bardzo niechętnie.
- A ja myślę, że chętnie, zwłaszcza, jeżeli w ten sposób przyskrzyni prawdziwą kanalię.
***
Zadzwoniłam z komisariatu do restauracji „U Delii“, a kiedy odebrała Misty, to poprosiłam do telefonu Clemonta i Maxa. Rudowłosa była co najmniej zdumiona moją prośbą, ale spełniła ją. Zaś ja bardzo zadowolona popatrzyłam na obu moich przyjaciół, gdy już stali przed ekranem telefonu i powiedziałam:
- Słuchajcie, chłopcy! Bardzo mi jest potrzebna wasza pomoc!
- Nie ma sprawy, szefowo - zaśmiał się do mnie Max - Co możemy dla ciebie zrobić?
- Przede wszystkim przyjdźcie tutaj, na komisariat - powiedziałam - Porucznik Jenny i ja mamy dla was małe zadanko.
Oczywiście chłopcy byli tym wszystkim bardzo zdziwieni, ale przyszli i dowiedzieli się, co mają zrobić. Obaj nie ukrywali swojej radości z tego powodu.
- Ja będę sprawdzał dane w komputerze policyjnym, a Clemont będzie patrzył na nasze dane - Max bardzo szybko rozdzielił zadania - Musimy mieć pewność, że żadne nazwisko z listy nam nie umknie.
- Spokojnie, nie umknie nam - rzekł Clemont, uśmiechając się bardzo zadowolony - Jestem pewien, że wszystko pójdzie jak należy.
- Doskonale! - powiedziałam i wyjęłam z kieszeni swojej spódniczki płytę z danymi - Tu jest nasza kopia. Pilnuj tego jak oka w głowie.
- Możesz na mnie liczyć, Sereno - rzekł Clemont - A co ty przez ten czas będziesz robić?
- Sprawdzę pewną moją hipotezę - odpowiedziałam mu tajemniczo - Coś mi mówi, że stało się to, co przewidziałam, choć mogę się mylić.
- Ciebie naprawdę opętał duch Asha - rzucił Max - Nie wiem, czy nie powinienem zacząć się ciebie bać.
- Bój się, bój - zachichotałam - Jest ryzyko, jest przyjemność z zabawy. W każdym razie Ash tak uważał, a ja podzielam jego zdanie.
Zadowolona poszłam z porucznik Jenny i chłopakami do archiwum, gdzie udostępniono naszym kochanym geniuszom komputer z danymi oraz drugi, na którym można było sprawdzić płytkę z naszymi informacjami.
- Kapitan Rocker zdecydowanie nie był zachwycony, gdy poznał twój plan - powiedziała Jenny, kiedy już wyszłyśmy z archiwum - Mówi, że to jawne łamanie prawa, ale mimo wszystko, jeśli z tego wyjdzie coś dobrego i pożytecznego dla ogółu, to warto jednak zaryzykować, choć on na siebie odpowiedzialności brać nie będzie.
- Oczywiście. To było do przewidzenia - stwierdziłam złośliwie - Ale mniejsza z tym. Ważne, że się zgodził. Tylko to ma teraz znaczenie.
- Dobrze, a czy to wszystko, czy może potrzebujesz ode mnie czegoś jeszcze?
- Jednego. Pilnuj naszych geniuszy, a ich ktoś tutaj nie zaatakował albo coś w tym stylu. Wolałabym, aby już nas nie ubywało.
Jenny już chciała coś powiedzieć o swoich obowiązkach, ale zmieniła zdanie i uśmiechnęła się lekko do mnie, mówiąc:
- Nie ma sprawy. Ja też tego nie chcę, dlatego będę nad nimi czuwać.
Zadowolona jej słowami pożegnałam ją i poszłam w kierunku domu Delii Ketchum. Miałam jakieś takie dziwne przeczucie, że stanie się to, co powinno się stać i oczywiście miałam rację, bo ledwie wróciłam, a już z miejsca odkryłam, że w domu ktoś był pod naszą nieobecność. Więcej - ten ktoś niemalże przerył cały dom szukając czegoś, czego nie znalazł. Zabrał co prawda laptopa, ale jeśli łudził się, że w ten sposób zdobędzie listę agentów Giovanniego i pozbawi nas jej, to się grubo mylił, bo listę miałam przy sobie, więc drań mógł sobie kraść komputer. I tak nie odzyska on tych danych, o których mowa.
Potem zaszłam do domku na drzewie, gdzie siedzieli już Pikachu i Buneary. Zadowolona usiadłam obok nich i spytałam:
- I jak? Zrobiliście zdjęcia?
Oba Pokemony pokiwały radośnie główkami i pokazały małe aparaty fotograficzne, z którymi na moje polecenie obserwowały dom Delii. Jak się okazało, moje przeczucia się sprawdziły. Wczoraj celowo narobiłam hałasu i głośno mówiłam licząc na to, iż nasz delikwent podsłucha moje słowa i zechce odebrać moje dane. Ale przeliczył się on, jeśli sądził, że to osiągnie wykradając je z domu. Co prawda spodziewałam się także i napaści na moją osobę, ale na to także byłam przygotowana, zaś dane miałam schowane w kilku różnych kopiach w różnych miejscach. Do napaści na mnie nie doszło, ale do włamania i owszem. Na szczęście danych drań nie zdobył, co dawało nam przewagę. To znaczy zdobył je, bo były one na laptopie, ale to była tylko i wyłącznie jedna z kopii. Póki nie wiedział on o pozostałych kopiach, byliśmy bezpieczni.
- A Latias idzie za nim? - spytałam.
Pikachu i Buneary piszcząc pokiwali wesoło główkami na znak, że tak właśnie jest.
- Doskonale - powiedziałam sama do siebie - Teraz niewidzialna Latias będzie go pilnować. A ponieważ ma doczepione do szyi małe urządzenie do robienia zdjęć i nagrywania głosu, to już gość ma przekichane. Żeby tylko nie odkrył jej obecności przy sobie. Chociaż Latias jest bardzo bystra i umie się maskować jak należy. Jednak nawet najlepszym noga się może powinąć. Ash był jednym z najlepszych i proszę, co go spotkało. My więc musimy być ostrożniejsi.
Potem zadzwoniłam do Boba (także wtajemniczonego w nasze plany) i gdy tylko się pojawiła, rzekłam:
- Cześć, Bob. Słuchaj, twoja pomoc może mi się jeszcze bardzo, ale to bardzo przydać.
- Dobra, ale do rzeczy. O co chodzi? - jęknął załamany moją gadaniną Bob.
Parsknęłam śmiechem i odparłam:
- Musisz mi załatwić u kapitana Rockera widzenie z jednym więźniem. Na jutro. To bardzo ważne.
- Z więźniem? A z którym?
- Z Lysandrem.
- Dobra, postaram się to załatwić.
- Oby tylko szybko. Bardzo wiele od tego zależy - powiedziałam jak najbardziej poważnym tonem, aby sierżant Bob wiedział, iż sprawa ta jest pilna i zależy mi na tym, aby szybko została załatwiona.
***
Oczywiście wszyscy domownicy po powrocie do domu byli bardzo przejęci tym, że ktoś się tutaj włamał i czegoś szukał. Byli również wyraźnie zdumieni tym, iż mnie prawie wcale to nie obeszło.
- Spokojnie, nie ma co panikować - powiedziałam - Naprawdę nie ma powodów do paniki. Wszystko jest pod kontrolą.
- Mam tylko nadzieję, kochanie, że wiesz co robisz - rzekła wyraźnie zasmucona Delia - Nie chcę przeżywać kolejnej tragedii utraty bliskiej sobie osoby. A wiesz przecież, iż jesteś mi bliska jak rodzona córka. Dlatego więc bardzo cię proszę, uważaj na siebie.
Obiecałam Delii, że będę ostrożna, po czym pociągnęłam Clemonta i Maxa do pokoju Asha, gdzie zamknęliśmy się i bardzo ostrożnie oraz cicho rozmawialiśmy ze sobą.
- I jak, chłopcy? - spytałam - Macie to, o czym mówiliśmy?
- Oczywiście, że tak - odpowiedział Clemont.
- Czy my wyglądamy na takich, którzy nie mają? Pewnie, że mamy - zaśmiał się ironicznie Max.
Spojrzałam na niego groźnie, więc zamilkł w pół słowa.
- Wybacz mi, Sereno. Czasami mnie ponosi pewność siebie. Ale dobra, nieważne. Mamy to nazwisko.
- Wiedziałam, że mogę na was liczyć, chłopcy - powiedziałam pełna zachwytu w głosie - A więc, co to za nazwisko?
Podali mi je, zaś ja doznałam lekkiego szoku, kiedy je usłyszałam. Myśląc nad tym wszystkim usiadłam na łóżku.
- Ciekawe. Bardzo ciekawe. A więc tak brzmi jego nazwisko. Nieźle. Koleś jest rzeczywiście wysoko postawiony, byłam tego pewna.
- Tak, tylko to, że jest na naszej liście to za mało - zauważył Clemont - Potrzeba nam czegoś mocniejszego, aby móc go wsadzić za kratki. Mamy co prawda na niektórych nagraniach wypowiedziane jego nazwisko, ale dla sądu to może być za mało, jak na dowód.
- Spokojnie, przyjacielu - uśmiechnęłam się wesoło - Już ja wiem, co powinniśmy zrobić. Musicie się tylko przygotować na małą prowokację. Być może nam się uda.
- Jaką prowokację? - spytał Max.
- Dowiesz się tego w swoim czasie, Maxiu. Ja na razie idę się przejść. Trzymajcie się, kochani!
To mówiąc wyszłam zostawiając obu mych przyjaciół z ich własnymi myślami.
***
Podejrzewałam, że nasz drogi złodziejaszek może zechcieć powtórzyć swój wyczyn, dlatego też Pikachu i Buneary czuwali przy mnie cały czas. Okazało się to jednak zbyteczne, ponieważ nikt się nie włamał i niczego nam nie skradziono. Byłam zadowolona, ale wyraźnie czułam, że mogę być na celowniku, dlatego miałam się cały czas na baczności, kiedy następnego dnia pojechałam z porucznik Jenny do miejscowego więzienia. Miałam pewne zdjęcie zrobione przez Pikachu i Buneary, które chciałam pokazać Lysandrowi. Czułam, że jestem śledzona, ale tym razem sprawiało mi to wielką przyjemność. Oznaczało bowiem, iż mój plan zaczyna się sprawdzać.
W więzieniu przywitał mnie naczelnik o nazwisku Durus, który był wysokim i szczupłym mężczyzną o bujnej, siwej czuprynie, z lekkim wąsem barwy mleka oraz niebieskimi oczami. Szczupły, sympatyczny na twarzy, ugościł mnie i Jenny, po czym bardzo chciał wiedzieć, dlaczego tak bardzo mi zależy na tym, aby się widzieć z więźniem Lysandrem.
- Mam on ważne informacje, które pomocą mnie oraz pani porucznik rozwikłać pewną sprawę - odpowiedziałam.
- Rozumiem - odparł naczelnik, bawiąc się palcami - Muszę jednak panience przypomnieć, że od czasu procesu agentów organizacji Rocket pan Lysander jest naszym świadkiem koronnym. Jego zaznania obciążyły wielu agentów nie żyjącego pana Giovanniego. Dlatego wszelkie rozmowy z nim z osobami nie należącymi do policji nie są dozwolone.
- Wiem, ale mimo wszystko sprawa jest pilna - odpowiedziała mu na to Jenny - Tłumaczyłam to już panu wczoraj, gdy o tym rozmawialiśmy. Panie naczelniku, na pewno pan to rozumie.
- Oczywiście, że rozumiem, jednak wy też musicie zrozumieć mnie. Naginam dla was przepisy i tylko ze względu na przyjaźń, jaka mnie łączy z kapitanem Rockerem zgadzam się na to. Ma więc panienka pół godziny, nie więcej.
- Spokojnie, tyle mi wystarczy.
- Doskonale.
Naczelnik wezwał strażnika, który okazał się być wysokim mężczyzną o czarnych oczach, fioletowych włosach i zdecydowanie mało przyjemnej fizjonomii z dodatkiem ponurych wąsów i lekkiej bródki. Zaprowadził on nas w milczeniu do pokoju widzeń, do którego potem wprowadzono też Lysandra, a następnie zostawiono nas z nim.
- No proszę... Mademoiselle Serena - zaśmiał się przestępca na mój widok - Nie spodziewałem się, że znowu cię tutaj zobaczę. Stęskniłaś się za mną, mon chéri?
- Mniej niż myślisz - rzuciłam złośliwie.
- Nie przyszliśmy tu na pogaduszki - warknęła Jenny - Potrzeba nam kilku informacji.
- I uważacie, że je posiadam? - spytał dowcipnie Lysander.
- My jesteśmy tego pewni - odparłam - Chodzi o tego gościa. Chcemy wiedzieć, czy może go znasz.
To mówiąc podsunęłam mu zdjęcie mężczyzny, który to włamał się do domu Delii Ketchum. Był to łysy gość o czarnych oczach, niewielkim nosie, potężnych barach i w ogóle mający w swojej postaci coś nieprzyjemnego. Lysander obejrzał sobie zdjęcie dokładnie i rzekł:
- No proszę... Monsieur Moraston. Nie wiedziałem, że naraziłaś się aż takiej kanalii.
- Znasz go? - spytała Jenny.
- Osobiście nie, ale w świecie przestępczym jest on doskonale znany - odpowiedział jej Lysander - Morderca w całym znaczeniu tego słowa.
- Korzystałeś z jego usług? - zapytałam.
- Ce genre de moi?! Skądże! Nigdy życiu! - Lysander wyglądał wręcz oburzonego tym pytaniem - Ja nigdy nie zajmowałem się mokrą robotą. Ja jestem uczciwym oszustem.
- O ile ktoś taki istnieje - zaśmiałam się ironicznie - A Giovanniego to kto wydał policji na śmierć?
- O! Pardon, mademoiselle! Ja tylko miałem nadzieję, że wasi ludzie się go pozbędą za mnie. To była jedynie nadzieja. Mógłbym go, co prawda sam zabić, ale mam za miękkie serce do takiej roboty. Ale jeżeli wy lub policja wyprawilibyście go na tamten świat, to cóż... Jego pech, a moje szczęście. Wypadek przy pracy. Ces’t la vie!
- Czasem sama nie wiem, czy mam się tobą brzydzić, czy cię podziwiać - powiedziałam ponuro - A ten Moraston, to kto to taki?
- Zawodowy żołnierz, były komandos, a także psychopata oraz łajdak pozbawiony jakichkolwiek skrupułów. Empatia jest mu raczej obca tak, jak mnie przemoc. Spędził dziesięć lat w Legii Cudzoziemskiej, a służba tam zmienia ludzi, rzadko na lepsze. Mówią o nim, że zabił więcej ludzi niż ja zjadłem filetów z Magikarpów.
- A wiele ich zjadłeś? - zapytałam.
- Bardzo wiele - odpowiedział Lysander, patrząc na mnie śmiertelnie poważnie - Jeśli mu się naraziłaś, to możesz już sobie wynajmować miejsce na cmentarzu, bo on nie odpuści, póki nie skończy tego, co raz zaczął.
- Mam tak samo, więc istnieje spora szansa, że połamie sobie na mnie ząbki - odparłam, zabierając zdjęcie - Jeszcze jedno pytanie. Czy wiesz, kim jest agent, który ułatwił wtedy Giovanniemu ucieczkę z więzienia?
- Niestety, tego nie wiem.
- Poważnie?
- Oui. Giovanni nie raczył mi tego powiedzieć, zaś ja z troski o swoje bezpieczeństwo wolałem o to nie pytać.
- Ale masz pewne podejrzenia, prawda?
- Owszem, mam. Ale nie dotyczącego tego agenta, tylko kogoś innego.
To mówiąc pokiwał palcem, abym się pochyliła, a on szepnął mi coś na ucho. Uśmiechnęłam się lekko i odpowiedziałam:
- Nie mówisz mi niczego nowego. Ja już sama się tego domyśliłam.
- Doprawdy? No, to w takim razie jesteś chyba lepsza niż myślałem. I wiedząc to mimo wszystko tutaj przyszłaś?
- Tak. Chcę sprowokować agenta do działania. On już wie, że skoro tu przyszłam, to już jestem na jego tropie. A skoro tak, to założę się z tobą o co tylko chcesz, że jeszcze tej nocy spróbuje mnie sprzątnąć i to pewnie w taki sposób, aby wszyscy myśleli, że popełniłam samobójstwo.
- Dlaczego właśnie w taki? - spytała Jenny szeptem.
- Ponieważ coś takiego nie wzbudzi podejrzeń - odpowiedziałam jej szeptem - Prowadziłam śledztwo, które nic nie dało, dlatego też załamana palnęłam sobie w łeb lub coś w tym stylu.
- Mon Dieu! Ty masz w sobie więcej odwagi niż niejeden mężczyzna - odparł Lysander przerażonym szeptem - Błagam cię tylko, uważaj na siebie! Ten człowiek jest niebezpieczny.
- Spokojnie. Już niedługo przestanie taki być - odparłam mu cicho, a głośno dodałam: - Doskonale. Mamy już wszystkie informacje.
Następnie skierowałam swoje kroki do wyjścia, mówiąc dalej, gdy już drzwi się otwarły:
- Jutro dowie się o tym wszystkim kapitan Rocker.
- A wtedy będziemy mieli kilka głośnych aresztowań - dodała Jenny bardzo zadowolona.
Po tych oto słowach skierowaliśmy się w kierunku wyjścia z więzienia odprowadzane przez strażnika.
- Mogłabym go już teraz aresztować - szepnęła do mnie Jenny.
- Bez pośpiechu - odparłam szeptem - Inaczej cały plan diabli wezmą.
Wychodząc spotkałyśmy naczelnika Durusa, który przyszedł pożegnać nas, zanim wyjdzie.
- I jak? Czy pomogła rozmowa? - zapytał przyjaźnie.
- O tak! I to bardzo - odpowiedziałam mu wesoło - Myślę, że już jutro będziemy mieli naszego ptaszka w garści. Muszę tylko zweryfikować kilka danych i kapitan Rocker jutro dokona wraz z panią porucznik największego aresztowania w swojej karierze.
- Cieszę się w imieniu swoim i jego - odparł wesoło naczelnik - A więc do zobaczenia.
To mówiąc pomachał nam ręką na pożegnanie.
***
Powróciłam zadowolona do domu Delii Ketchum, uśmiechając się w duchu, ponieważ na twarzy byłam śmiertelnie poważna. Miałam naprawdę wielką nadzieję, że moje przypuszczenia mnie nie zmylą i rzeczywiście rozpocznie się działanie. Musiałam się mieć na baczności do chwili, aż nie otrzymam wiadomości. Na wszelki więc wypadek trzymałam się z daleka od okien bojąc się, że Moraston może chcieć mnie inaczej zabić niż ja to sobie wyobrażałam. Prawdę mówiąc teraz oto rozpoczęła się już gra przypuszczeń - mogłam jedynie przypuszczać, że tej nocy zostanę zaatakowana, ale nie miałam przecież żadnej pewności, iż tak będzie. Ale cóż... Zrobiłam chyba wszystko, aby winowajca wiedział, że jestem na jego tropie i będę działać przeciwko niemu. Nawet pozwoliłam sobie wysłać mu liścik z żądaniem pieniędzy w zamian za moje milczenie w tej sprawie. Tak, nawet tak byłam bezczelna. Napisałam mu:
Szanowny Panie,
Zapewne Pan doskonale wie, że jestem już na jego tropie i to już tylko kwestia czasu, kiedy Pana zdemaskuję. Prawdę mówiąc jednak, po głębokim namyśle dochodzę do wniosku, że wydanie Pana policji wcale nie zwróci mi chłopaka, więc może lepiej będzie wziąć od Pana pieniążki i zadowolić się nimi, a potem wyjechać i poszukać szczęścia w Kalos? Jak Pan sądzi? Czy sto tysięcy dolarów to odpowiednia suma? Chcę ją otrzymać jutro rano, bo inaczej wiadomości, jakie posiadam trafią w ręce kapitana Rockera, a zna go Pan doskonale i wie Pan, że on tego tak nie zostawi. Poruszy niebo i ziemię, aby dowieść Pana winy, a wtedy już nic Pana nie ocali. Nie leży w moim interesie skazywać Pana na dożywocie, dlatego też niech Pan się zastanowi. Proszę odesłać mi pieniądze przez mojego Butterfree, który przyniósł Panu ten list. Ma Pan czas do jutra, gdyż jutro o godzinie 8:00 wiadomości, jakie posiadam dostanie kapitan Rocker. Proszę sobie na spokojnie to wszystko przemyśleć. Czekam na pieniążki.
S.E.
Zadowolona uśmiechnęłam się na samo wspomnienie tego faktu. To już ostatecznie zmusi go do działania. Zna moją reputację detektywa i wie, że należy mnie traktować poważnie. Wie z pewnością także o mojej próbie samobójczej, więc pewnie uzna, iż teraz mi odbiło i postępuję jak idiotka. Choć pewnie będzie podejrzewał podstęp, ale wie też, że posiadam dane na jego temat. W ukradzionym laptopie była kopia tych danych, jednak ja mam wciąż oryginał. I że on zechce go odzyskać, to więcej niż pewne. Spodziewa się jednak zasadzki. Co więc zrobi? To dobre pytanie. Tego nie wiedziałam, ale jednego byłam całkowicie pewna - on był przyparty do muru i zacznie szybko działać, aby ocalić swoją skórę. I to właśnie go zgubi.
Latias będąc niewidzialną cały czas łaziła za jego cynglem, co dawało mi szansę na odkrycie jego planów. Miałam tylko wielką nadzieję, że moja pokemonia przyjaciółka nie wpakuje się przez to w kłopoty, ale na całe szczęście tak się nie stało i przybyła ona do laboratorium profesora Oaka, gdzie wkrótce też i ja przybyłam za pomocą wynalazku Clemonta. Ten oto cudowny przedmiot do otwierania portali do wszelkich miejsc na naszej planecie był niezwykle pożytecznym wynalazkiem, chociaż musiał on wciąż pozostać w tajemnicy. Tak czy siak, gdy Latias zjawiła się w laboratorium, to profesor Oak otworzył portal do pokoju Asha, gdzie byłam ja i weszłam swobodnie do siedziby mentora mojego chłopaka.
- Jestem, panie profesorze - powiedziałam na powitanie - Jak na razie jeszcze cała i zdrowa.
- Obyś tylko była taka jak najdłużej - rzekł Oak - Ta sprawa jest bardzo ryzykowna. Będę szczęśliwy, gdy już się zakończy.
- Jak wszystko pójdzie dobrze, to będzie tak jeszcze dzisiaj, proszę pana - stwierdziłam zadowolona - No i jak, Latias? Masz jakieś dane?
Latias w ludzkiej postaci pokiwała wesoło głową i odpięła ona od swej szyi niewielką kostkę, którą potem zadowolona postawiła na stole. Włączyła ją, a z kostki wysunął się spory hologram ukazujący nam Morastona i jego zleceniodawcę. Obaj rozmawiali ze sobą, a ich rozmowa mówiła o tym, że należy się mnie pozbyć i to szybko. Takich nagrań było więcej, zaś kolejne pokazywało Morastona rozmawiającego przez komórkę ze swym szefem. Ta rozmowa była widziana jedynie z perspektywy płatnego zabójcy, więc nie wiedzieliśmy, co zleci mu jego szef, jednak z poprzedniej wiedzieliśmy, że Moraston jako strażnik w więzieniu podsłuchiwał naszą rozmowę i wie, iż spodziewam się zasadzki w domu i próby upozorowania mego samobójstwa, dlatego też lepiej będzie mnie zabić w sposób bardziej niespodziewany. I to musi być jeszcze tej nocy. Im szybciej, tym lepiej.
- A więc mamy ich - powiedziałam zadowolona - Teraz zostaje nam tylko zastawić zasadzkę.
- Sęk tylko w tym, że oni zasadzki właśnie się spodziewają - zauważył profesor Oak - Musisz zatem jakoś przewidzieć ich ruch, ale to nie będzie wcale takie proste.
- Spokojnie. Być może będzie o wiele prostsze niż nam się wydaje - uśmiechnęłam się lekko i spojrzałam na Latias - Czy twój przyjaciel przejął obserwację Morastona?
Latias potwierdziła kiwnięciem głowy.
- Doskonale. A więc w razie czego wkroczy do akcji. I my też.
- Obyście się tylko nie przeliczyli - westchnął profesor Oak, wyraźnie bardzo zaniepokojony.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz