piątek, 12 stycznia 2018

Przygoda 102 cz. II

Przygoda CII

Wada serca cz. II


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn:
Ponieważ Zoey siedziała w areszcie niesłusznie oskarżona o przemyt narkotyków w brzuchu swojego Pokemona, to doskonale wiedziałam, że ja i Clemont musimy coś zrobić, aby ją ocalić. Oczywiście wierzyliśmy, iż ona jest niewinna, bo za dobrze ją znałam, aby uwierzyć w jej winę. Ale niestety miejscowa oficer Jenny bynajmniej nie podzielała naszych przekonań.
- Ja wiem, że ty ją bronisz, bo to twoja przyjaciółka i to ci się chwali, moja droga, ale niestety... Musisz przyjąć do wiadomości tę jakże smutną prawdę, że po prostu twoja przyjaciółka to przemytniczka, a nie zdziwię się, jeśli i ćpunka.
- Mylisz się! - zawołałam do Jenny oburzona tym gadaniem - Znam ją za dobrze, żebym miała w coś takiego uwierzyć! Zapewniam cię, że to jest ostatnia osoba, która mogłaby zrobić coś takiego!
- Ja rozumiem, że możesz w to nie wierzyć, ale fakty mówią same za siebie.
- Jenny, posłuchaj mnie... Chyba nie nosisz tego munduru tylko po to, aby rozdawać mandaty, ale żeby również myśleć, prawda? A więc pomyśl przez chwilę. Gdyby tak Zoey naprawdę była winna, jak jej to zarzucasz, to czy nie sądzisz, że gdyby była winna, to nie posyłałaby do walki Pokemona, który na jej polecenie przemyca narkotyki? Nie zdawałaby sobie sprawy z tego, że im dłużej odwleka wydobycie woreczka z prochami z jego brzucha, to tym bardziej ryzykuje, iż biedakowi coś się stanie, a wtedy pójdzie na stół operacyjny i wszystko się wyda?
- No właśnie! - poparł mnie Clemont - Przecież musisz zdawać sobie z tego, że to, co jej zarzucasz jest po prostu absurdalne! Co ty niby chcesz dowieść Zoey? Że jest przemytniczką, czy że jest niespełna rozumu?
- Widziałam już nierozgarniętych przestępców i to bardzo wielu, więc wasze tłumaczenia niewiele tu pomogą - rzekła Jenny.
- Jenny, posłuchaj... - zaczęłam, ale policjantka mi przerwała.
- Nie, to ty posłuchaj! Ja naprawdę jestem w stanie zrozumieć, że jako siostra słynnego Sherlocka Asha nieraz widziałaś brata w akcji i chcesz mu dorównać, jednak musisz zrozumieć też jedną, podstawową rzecz. Twojej przyjaciółce nie bez powodu postawiono tak poważny zarzut. Znaleziono na jej winę poważny dowód. Jeśli jest niewinna, to jak to wszystko wyjaśnisz.
- Zoey padła ofiarą podłej intrygi - stwierdziłam.
Kobieta parsknęła śmiechem.
- Oczywiście. A mnie tu, na dłoni rośnie kaktus, wiecie? Powiem wam tak... Zjem swoją czapkę, jeśli ta wasza przyjaciółeczka jest niewinna.
- Żebyś nie musiała dotrzymać słowa - warknęłam w jej stronę widząc, iż już nic tutaj nie wskóramy.
Po tych słowach powoli wyszłam z gabinetu policjantki, a Clemont za mną.
- Ech, nic tutaj nie wskóramy - jęknęłam - Mówiłam wam, żeby od razu zadzwonić do mojego ojca!
- Dawn, musieliśmy najpierw spróbować metod oficjalnych - stwierdził na to mój chłopak - Ponieważ jednak te zawiodły, to możemy zastosować twoją metodę. Oby tylko coś pomogła.
- Spokojnie, pomoże - odpowiedziałam mu - Ma wiele talentów i umie je wykorzystać. Zresztą sam widziałeś już mojego ojca w akcji, więc dobrze wiesz, że to nie jest idiota, tylko bystry i pomysłowy facet.
- Tak, ale pamiętaj, że obecnie jest bardzo załamany śmiercią Asha. Może więc nie chcieć lub nie dać sobie rady z tą sprawą, choć mam wielką nadzieję, że ani jedno, ani drugie nie będzie miało miejsca.
- Ja również, choć obawiam się, że rozpacz po śmierci Asha jest w nim wciąż tak wielka, że może on nie myśleć racjonalnie. No cóż... Zobaczymy w praniu, jak to wyjdzie.
Po tych słowach poszliśmy razem do Centrum Pokemon, gdzie czekał już na nas Kenny.
- No i co? - zapytał.
- A jak ci się wydaje? - mruknęłam dość niechętnie - Nie chciała nas słuchać. Mądra pani policjantka, która wszystko wie lepiej.
- Cóż... To było łatwe do przewidzenia - powiedział na to mój dawny przyjaciel - To jak, Dee Dee? Wracamy do planu Be i dzwonimy po twojego ojca?
W ogóle teraz nie przejęłam się tym, jak mnie nazwał, tylko pokiwałam lekko głową na znak potwierdzenie jego przeczuć.
- Nie ma co, trzeba dzwonić po mojego ojca. Jeśli ktoś z dorosłych ma nam pomóc w tej sprawie, to tylko on.
Poszliśmy do najbliższego aparatu telefonicznego, po czym wybrałam na nim numer telefonu do Cindy Armstrong. Wiedziałam, że jeśli gdzieś ma być mój ojciec, to tylko u niej, a przynajmniej miałam taką nadzieję, iż tam właśnie jest.
- Dawn? To ty? Jak miło cię widzieć - powiedziała na powitanie Cindy, która ukazała się na ekranie telefonu - Coś się stało, kochana? Masz taką przygnębioną minę. Co się dzieje?
- Same ciekawe rzeczy, ale niestety żadna z nich nie jest przyjemna - odparłam dość ironicznym tonem - Bardzo potrzebuję pomocy taty. Czy jest może w pobliżu?
- Owszem, przypadkiem jest. Bawi się teraz z Taylor - odpowiedziała mi dziennikarka - Zaraz go poproszę. Poczekajcie chwilę.
Po około trzydziestu sekundach ukazała się postać mojego taty.
- Dawn! Clemont! Witajcie, kochani! A ten chłopak to kto?


Oczywiście miał na myśli Kenny’ego, którego nie znał. Krótko więc i na temat przedstawiliśmy mu go, zaś mój dawny kumpel z dzieciństwa nie omieszkał tacie przypomnieć, że brał on udział w Bitwie o Kanto, w której walczył też mój ojciec. Tata rzecz jasna nie zapamiętał go, choć jego twarz wydawała mu się znajoma, dlatego przeprosił go i rzekł:
- Postaram się teraz lepiej cię zapamiętać, chłopcze. A więc, co was sprowadza, moi kochani?
- Sprawa bardzo poważna - odpowiedziałam mu - Chodzi o Zoey, moją dawną przyjaciółkę.
W kilku zdaniach opowiedziałam tacie, co się stało, a Clemont i Kenny pomagali mi w tym, dodając nieco faktów od siebie. Również mój Piplup, ćwierkając od czasu do czasu, wtrącał swoje trzy grosze do tej wypowiedzi. Tata pomyślał przez chwilę o tym, co mu mówiłam i rzekł:
- Hmm... To bardzo podejrzana sprawa. Wydaje mi się, jakby to była część jakieś większej działalności.
- Czy podejrzewa pan handel narkotykami na wysoką skalę? - spytał Clemont.
- Pip-lu-pi? - zaćwierkał przerażony już samą myślą o tym Piplup.
- Tak, właśnie o tym myślę - powiedział ojciec - Będę musiał się trochę rozejrzeć wraz z Cindy. Tylko muszę wiedzieć, od czego zacząć.
- Co masz na myśli? - zapytałam zaintrygowana.
- Dowiedz się od Zoey, gdzie przebywała, zanim przybyła do Twinleaf - wyjaśnił tata - Gdy się tego dowiesz, daj mi znać, a pojadę tam i dyskretnie wypytam się, czy nie miały tam miejsce ostatnie jakieś podejrzane sytuacje. Ty zaś popytaj, czy w Twinleaf oraz jego okolicach też nie miały miejsce przypadki podobne do przypadku Zoey. Jeśli tak, to będziemy mieli punkt zaczepienia.
- A jeżeli nie?
- Wtedy będziemy się martwić.
- Dobrze, tato! Sprawdzimy to!
- Liczę na ciebie, kochanie. Kocham cię! I pamiętaj, informuj mnie na bieżąco. Będę wieczorem czekał na informacje w sprawie Zoey.
- Dobrze, ale jak ja potem cię niby znajdę, jeśli będę chciała się z tobą skontaktować?
- Sam będę do ciebie dzwonił, Dawn. Zatrzymujecie się w miejscowym Centrum Pokemon?
- Tak. Dokładnie w tym miejscu.
- Doskonale. Będę więc do was dzwonił i informował, co odkryłem. Potem przyjadę tutaj i podzielimy się informacjami. Tylko pamiętajcie o jednym.
- O czym, tato?
- O tym, żebyście na siebie uważali. Handlarze narkotyków to nie są pierwsze lepsze ciecie z ulicy, których w bitwie możesz łatwo załatwić. To są ludzie bezwzględni. Wiem, co mówię, ponieważ zanim uciekłem z domu, zdążyłem poznać wielu znajomych mojej matki i mojego brata i wierzcie mi... Nie były to przyjemne typki.
- Domyślam się. Dobrze, będziemy uważać.
- Pamiętaj, co mi obiecałaś. I do zobaczenia.
Po tych słowach tata rozłączył się, a ja spojrzałam na chłopców bardzo zadowolona.
- No, to już wiemy, co mamy robić.
- Tylko jak mamy porozmawiać z Zoey? - spytał Kenny - Jenny może nas do niej nie wpuścić.
- Jak z nią odpowiednio pogadamy, to się zgodzi - stwierdziłam - A w razie czego, to poproszę mamę o mediację w tej sprawie. Zna ona Jenny już od dawna i łatwiej jej będzie ją przekonać.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - nagranie z dyktafonu:
W nocy miałem jakieś dziwne sny. Chyba te pielęgniarki dały mi coś, abym miał przyjemne wizje senne. Prawdę mówiąc nie wiem, po co niby miałyby to robić? Chyba stryj musiał je o to poprosić, a być może jeszcze im za to zapłacił. Ostatecznie przecież takie zabawy nie są dla wszystkich i bynajmniej nie za darmo. Ale cóż... Stryjek po śmierci ojca rządzi jego firmą i pewnie jeszcze długo będzie to robił, bo mnie jakoś do tego nie ciągnie, a biorąc pod uwagę ten mój wypadek raczej nic nie wskazuje na to, żebym miał objąć schedę po ojcu. Ja to wiem... Będę gnił w tych ciemnościach już do końca moich dni.
Wszyscy od rana próbują mnie jakoś pocieszać. Siostra Claire, chociaż ona więcej mi dogaduje... Ten gadatliwy i wścibski pielęgniarz... Jak mu na imię? Chyba William. Tak, chyba tak. Swoją drogą to strasznie głupie imię. Ja nie wiem, jak można mieć takie głupawe imię. Właściwie to on nawet nie wygląda na Williama, chociaż z drugiej strony ja także nie wyglądam na Michaela. A właściwie, to co to znaczy wyglądać na kogoś? Kto decyduje o tym, kto na kogo wygląda i jakie są tego wyglądania definicje? Sam nie wiem, ale ktoś kiedyś musiał to ustalić. Tylko kto i dlaczego?
Pewnie to strata czasu rozważać to wszystko, ale z drugiej strony co mi niby teraz pozostało, jak nie siedzieć i rozmyślać o wszystkim i o niczym? Być może kiedyś te moje rozważania będą sławne? Kto wie? Może kasety z tymi nagraniami kiedyś będą na wagę złota? Chcę dać je komuś, kto umie dobrze i szybko pisać. Ten ktoś zapisze wszystko, co jest na nich nagrane i potem wyda to w formie książki. Będę więc posiadał pewność, że pamięć o mnie zostanie zachowana. Może to głupie, ale jak tak sobie teraz o tym wszystkim myślę, to dochodzę do wniosku, że bardzo tego chcę. No, ale dlaczego? Dlaczego ja miałbym tego chcieć? Właściwie to sam nie wiem. Jakoś tak po prostu ciągnie mnie ostatnio do wieczności. Weź mi to jednak wyjaśnij, mądry człowieku, który teraz słuchasz mojego ględzenia.
Podobno człowiek swego czasu osiąga taki wiek, że chce nagle być zachowany dla potomności. Dlaczego? W sumie trudno mi powiedzieć, ale tak sobie myślę, iż to musi mieć związek z wiarą w nieśmiertelność duszy. Ludzie opowiadają, że jeśli umrą i będą w niebie, to bardzo miło się poczują wiedząc, iż w pamięci ludzi wciąż są żywi. Osobiście uważam, że to głupie, bo przecież po śmierci człowiekowi na pewno jest wszystko jedno. Chociaż być może coś w tym jest, bo mnie samego ciągnie do tego, aby być wiecznie żywym. Poza tym, jeśli oślepnę na stałe (a wszystko na to wskazuje), to nie pozostanie mi zbyt wiele na tym życiu, jak tylko właśnie to, aby gadać i gadać oraz zachować tę gadaninę dla potomności. Z natury lubię gadanie, jak również mam w sobie jakąś dziwną słabość do filozofii. Teraz jednak mam mieszane uczucia w tej sprawie. Z jednej strony jakoś ciągnie mnie do gadania i słuchania tego, co sam wcześniej nagadałem... Ale z drugiej strony jest mi już wszystko jedno i praktycznie zaczynam odkrywać w sobie coraz większą obojętność na każdą sprawę, jaka się toczy wokół mnie.
Ktoś mądry (już nie pamiętam kto) powiedział mi, że człowiek składa się często z samych sprzeczności, bo jest w nim zarówno dobro, jak i zło... Mądrość i głupota... Empatia i egoizm. I tak dalej... I tak dalej. Tak czy siak każdy człowiek ma ponoć w sobie tego wszystkiego w takiej samej dawce, tylko musi sam zdecydować, ku jakim cechom się jego natura skłania. Jeśli chodzi o mnie, to ja nie mam żadnej pewności, co do tego, ku czemu się skłania moja własna natura. Jeśli wierzyć temu komuś, to mówił mi on, że jednocześnie w człowieku jest wiele, ale to wiele sprzeczności i czasami te uczucia tak się kumulują, że nie zawsze można je od siebie odróżnić, a i trudno się czasem zdecydować, czy mieć w sobie więcej dobroci czy zła? Jeśli to prawda, a wiele na to wskazuje, to cóż... Ja właśnie znajduję się w takim położeniu psychicznym, że pasuje to do tego wykładu o dwoistości ludzkiej natury.
Ech... Gadam same mądre na pozór rzeczy i do czego? Do dyktafonu... Bardzo chętnie bym sobie teraz pogadał z kimś naprawdę mądrym i godnym rozmowy, ale to nie jest takie proste. Trudno jest znaleźć kogoś, z kim warto rozmawiać o tak poważnych sprawach, a nawet bardzo trudno. W sumie to powiedziałbym nawet, że to jest niemożliwe. Bo niby z kim mam sobie porozmawiać? Może z tym gadatliwym i zarazem wścibskim pielęgniarzem Williamem? A może z tą mądralą Agathe, która to wczoraj próbowała mi dawać jakieś swoje mądre rady? Co za głupia dziewucha. Niby co ona wie o życiu? Niech sama straci wzrok, to zobaczymy, co wtedy powie. Czy dalej będzie taka pełna energii, jak obecnie.
Prawdę mówiąc to mam wyraźny dowód na to, że jestem zbudowany z wielu sprzeczności. Bo w końcu niby jak mam wyjaśnić sobie to, co teraz czuję? A co czuję? Z jednej strony wdzięczność, a z drugiej żal. Bo przecież moi przyjaciele... Bardzo dobrze się z nimi bawiłem, kiedy byłem jeszcze zdrowy. A teraz żaden z nich mnie nie odwiedził. No, może stryj im nie pozwolił, ale przecież mają Pokemony i mogłyby przez nich wysłać do mnie wiadomość. Mam też komórkę i oni też mają komórki. Nie jest więc chyba tak trudno wysłać im SMS-a z życzeniami zdrowia albo też zadzwonić, prawda? Ale jakoś żaden tego nie zrobił. Dziwne. Już trzeci dzień tutaj leżę i co? I żaden z nich  nie raczył się do mnie pofatygować. Dlaczego? Aż tak mną teraz gardzą?
Z jednej strony to mnie cieszy, bo nie chciałbym, aby mnie widzieli w takim stanie... Ale też z drugiej strony bardzo mnie to smuci, bo gdyby naprawdę im zależało na tym, to by nawet ewentualny zakaz ze strony personelu szpitalnego czy mojego stryja by im nie przeszkodził się ze mną spotkać. Naprawdę. A jednak nie widać ich tutaj. Gdzie oni teraz są, ci moi przyjaciele? A może... Może stryj miał rację, gdy niedawno mi mówił, że afiszowaniem się pieniędzmi nigdy nie zdobędę prawdziwych przyjaciół? Być może tak właśnie jest. Bardzo być może. Ale ja mówiłem mu, że bogaty nigdy nie zdobędzie prawdziwych przyjaciół, bo nigdy nie ma pewności, czy przyjaźnią się oni z nim, czy z jego pieniędzmi. Tak, teraz wyraźnie widzę, iż miałem rację. Więc czemu teraz jest mi przykro? Sam nie wiem. Może dlatego, że miałem cichą nadzieję, iż jest inaczej? A potem co? Potem proza życia odebrała mi już wszelkie marzenia. Może to i lepiej? W końcu marzenia to głupota.
Otacza mnie samo kłamstwo. Tak, kłamstwo i fałsz. Wszyscy kłamią. Wszyscy wokół mnie okłamują. Lekarze, którzy twierdzą, że będę zdrowy. Pielęgniarki wciskające mi to samo. Ten pielęgniarze, który wyraźnie musi wszędzie wścibiać nos. I wreszcie ta zarozumiała dziewczyna... Ta straszna gaduła, której to wyraźnie się wydaje, że wszystkie rozumy pozjadała. Oni wszyscy kłamią i próbują mnie pocieszyć jakimiś bzdurnymi historyjkami. Jeśli myślą, że w nie uwierzę, to muszą być jeszcze głupsi niż ja.
Ktoś idzie... Kończę więc i później pogadam sobie jeszcze... O ile mi się będzie chciało.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Williama c.d:
Przechodziłem koło sali, w której leżał Michael Cornac i zerknąłem do jej środka. Byłem bardzo ciekaw, co też on robi, choć tak prawdę mówiąc spodziewałem się, że będzie on robił to, co umie najlepiej, czyli po prostu siedzieć i użalać się nad sobą. Tym obecnie się on zajmuje. Siedzeniem, nic nie robieniem lub gadaniem do dyktafonu różne swoje brednie. Cóż... To było po prostu żałosne, choć może nie powinienem go oceniać po pozorach, bo przecież nie wiem, co to znaczy stracić wzrok i żyć bez niego. Na pewno biedak musi to przeżywać, jednak aż tak bardzo to robić nie musiałby. Można by pomyśleć, że robi wszystko na pokaz. Claire stwierdziła nawet, iż po prostu ten koleś zwyczajnie oczekuje publiczności, która będzie się nad nim użalać. Może i ma rację? Choć wolałbym jednak, aby go nie zabił jakiś bydlak, a już z pewnością nie na mojej zmianie. Nigdy bym sobie nie darował, gdyby coś mu się stało, a ja bym go nie dopilnował. Zwłaszcza, że pani sierżant Jenny podejrzewa próbę zabójstwa. A wiadomo nie od dziś, iż morderca, jeżeli za pierwszym razem nie zabije, to spróbuje po raz kolejny i tym razem będzie miał lepszy pomysł niż za pierwszym razem. To żelazna zasada kryminałów.
Chyba zaczynam bredzić od rzeczy. Pora zatem, żebym powrócił do swojej opowieści. Jak już wspomniałem, zerknąłem do pokoju, w którym leżał Michael. Muszę powiedzieć, iż pieniądze to naprawdę bardzo dobra rzecz. Jego stryj załatwił mu osobną salę. Ma farta, nie będzie musiał mieć przy sobie żadnych osób, które by mogły go drażnić swoją osobą, a jakoś odniosłem wrażenie, że wyraźnie był drażliwy na punkcie osób, które to próbują z nim rozmawiać. A jednak teraz była u niego jakaś osoba i z nim rozmawiała. Do tego jeszcze była to osoba płci żeńskiej. Jakaś wysoka dziewczyna o czarnych włosach i niebieskich oczach, z delikatnym nosem, ubrana w czarną minispódniczkę, białą bluzkę na guziki oraz brązowe szpilki. Na twarzy miała tyle makijażu, że chyba musiała długo siedzieć u kosmetyczki zanim tu przyszła. Ciekawe tylko, po co się tak umalowała, skoro jej rozmówca nie mógł jej zobaczyć? No chyba, że to nie dla niego tak się ucharakteryzowała.
- Miło mi, że tu przyszłaś - powiedział Michael - Bardzo miło. Choć trochę żałuję, iż musisz mnie oglądać w takim stanie.
- Ja też tego żałuję, ale musiałam tutaj przyjść, aby z tobą porozmawiać - odpowiedziała mu dziewczyna.
Patrzyłem na nich uważnie oparty o próg i przysłuchiwałem się. Co prawda wiedziałem, że to nie jest zbyt godne pielęgniarza zachowanie, ale mimo wszystko wolałem wiedzieć, o czym rozmawiają. Być może temat ich rozmów mógł mi się jeszcze przydać. Nigdy nic nie wiadomo.
- Mówisz takim tonem, jakbyś chciała mi powiedzieć coś takiego, co nie jest wcale miłe - rzekł po chwili Michael.
- Bo tak właśnie jest - odpowiedziała mu jego rozmówczyni - Mam takie właśnie przeczucie, że to wszystko, co chcę ci powiedzieć, raczej ci się nie spodoba.
- Skoro masz takie przeczucie, to pewnie tak właśnie jest.
- Twój sarkazm jest tutaj zupełnie niepotrzebny.
- Nie musiałbym go wcale używać, gdybyś przeszła wreszcie do sedna sprawy. Powiedz mi, o co tutaj chodzi? Co mi chcesz powiedzieć?
- Chcę ci powiedzieć, że bardzo mi przykro z powodu twego wypadku.
- Też mi coś - mruknął Michael z wyraźną niechęcią - Słuchaj, Agnes. Takie bajeczki to możesz wciskać innym, ale nie mnie. Mnie byś raczyła być uprzejma mówić tylko prawdę. Ostatecznie jesteś mi to chyba winna jako moja dziewczyna.
- Ex-dziewczyna, mój drogi - odparła na to Agnes z dumą i lekkim gniewem w głosie.
Cornac delikatnie pokiwał głową, zaś jego twarz ozdobił delikatny, acz bardzo ironiczny uśmiech.
- A więc jednak... Spodziewałem się tego. Przyszłaś mi oznajmić, że ze mną zrywasz, prawda? A oznajmiasz mi to właśnie wtedy, kiedy jestem w takim stanie.
- Wiesz... Na mieście mówią, że raczej nie odzyskasz już wzroku.
- No i co z tego? Nawet jeśli to prawda, to chyba nie jest powód, aby zrywać wszystkie znajomości?
- Widzisz... W pewnych sferach osoby takie jak ty raczej nie byłyby zbyt mile widziane.
- W pewnych sferach? - zaśmiał się z ironią Michael Cornac - Ładnie się wyrażasz. A czy wolno wiedzieć, w jakich sferach i dlaczego takie osoby jak ja nie byłyby mile widziane?
- To chyba oczywiste - Agnes miała dość nieśmiały ton, ale też pełen wyraźnego fałszu - Przecież niewidoma osoba nie może brać udział w wielu zabawach. Bo jak ty to sobie niby wyobrażasz? Że będę jechać motorem z niewiadomym chłopakiem? Przecież zabiłbyś w ten sposób siebie i mnie.
Cornac parsknął śmiechem, po czym rzucił:
- Ach tak... Prawdę mówiąc nie miałem wielkich złudzeń, co do twojej osoby, ale dziwnym trafem jakoś żywiłem cichą nadzieję, że może jednak...
- Może jednak co?
- Nic. To teraz bez znaczenia. Wynoś się stąd.
- Nie musisz być zaraz taki nieuprzejmy. Mogłabym z tobą przecież zerwać bez żadnego słowa wyjaśnienia, ale wolałam być wobec ciebie fair i porozmawiać z tobą uczciwie. A ty tak nieuprzejmie się do mnie odzywasz.
- A czego ty niby oczekujesz? Że będę cię z wdzięczności po rękach całował? Weź już sobie idź, bo nie mam ochoty cię słuchać. Powiedziałbym, że nie chcę cię oglądać na oczy gdyby nie to, że moje oczy już nic nie widzą poza ciemnością. Ale wiesz co? Tak prawdę mówiąc to wolę już ciemność oglądać niż twoją zakłamaną gębę.
- No wiesz? - Agnes obruszyła się wyraźnie - Nie myślałam wcale, że przyjmiesz to spokojnie, ale nie sądziłam, że będziesz przy tym jeszcze wulgarny.
- Za chwilę będę jeszcze bardziej wulgarny. Wynocha mi stąd!
Wówczas uznałem, że pora wkroczyć do akcji, po czym podszedłem do dziewczyny i powiedziałem:
- Bardzo przepraszam, ale powinna panienka już sobie iść. Skoro pan Cornac nie chce z panienką rozmawiać, to lepiej dać mu spokój.
- Pan Cornac - prychnęła z pogardą dziewczyną - Też mi pan! Zwykłe zero i nic więcej! Ma się za wielkiego pana, ale wulgarny jest jak ostatni prostak! Że też zmarnowałam na niego ostatnie pół roku!
- Dla moich pieniędzy je zmarnowałaś i nie udawaj, że jest inaczej - rzucił jej Michael.
Dziewczyna prychnęła z pogardą i wyszła z pokoju.
- Dziękuję, że ją wyrzuciłeś - powiedział do mnie chłopak - Chociaż prawdę mówiąc to wolałbym, abyś nie był świadkiem moich prywatnych spraw.
- Wybacz, ale czasami to nieuniknione - odpowiedziałem mu - Uwierz mi, jako pielęgniarz przysłuchałem się już niejednej podobnej rozmowie i to bynajmniej nie podsłuchiwałem. Po prostu zwyczajnie tutaj przechodziłem, usłyszałem i cóż...


- Przechodziłeś, usłyszałeś i już - zaśmiał się Michael - Uważaj, bo ci uwierzę. Podsłuchiwałeś i tyle. Powiedz mi, że lubisz skandale i plotki, co?
- Tak... Oczywiście. Uwielbiam plotki - rzuciłem z kpiną - Bo to ja nie mam nic innego do roboty, jak tylko zbierać głupie plotki na twój temat i publicznie je rozgłaszać! Tylko powiedz mi, jakie ja miałbym mieć motywy, żeby to zrobić? No, słucham?! Jakie?!
- Niektórym ludziom krzywdzenie innych sprawia przyjemność. To, że mogą o kimś rozgłosić jakieś podłe, parszywe plotki daje im poczucie bycia kimś lepszym od innych.
- Oczywiście... A czy nie sądzisz, że jako pielęgniarz raczej mam inne nastawienie? Że jako taki wolę pomagać, a nie krzywdzić?
- Kto cię tam wie, co ty wolisz?!
- Oczywiście... Kto mnie tam wie? Dobre... Tylko powiedz mi, panie mądralo, kto ciebie wobec tego wie?
- Nie rozumiem.
- Powiedz mi... Z tego, co zrozumiałem wynika, że nie miałeś wielkich złudzeń co do motywów tej pannicy. A jednak się z nią spotykałeś. Możesz mi powiedzieć, dlaczego?
- Bo jest najładniejszą dziewczyną w całym mieście, a ktoś taki jak ja może się spotykać jedynie z osobami ze swojej sfery.
- Aha... Sfery, która cię wykluczyła ze swoich szeregów.
- Takie są jej prawa. Nie jesteś doskonały, musisz odejść.
- To ciekawe. Widocznie ja należę do innej sfery, skoro nigdy takich hasełek nie poznałem.
- Widocznie. Chcesz jeszcze coś?
- Tak... Kopnąć cię w tyłek i gdyby nie przysięga Hipokratesa i to, że jesteś pacjentem, to z chęcią bym to zrobił!
Po tych słowach skierowałem swe kroki w kierunku wyjścia, po czym nagle wpadłem na Agathe, która w tej samej chwili chciała wejść do środka.
- Och, przepraszam - powiedziała uprzejmym tonem - Nie chciałam na pana wpaść. Czy można odwiedzić pacjenta?
- Wątpię, aby był w nastroju do rozmów, ale proszę bardzo.
Wpuściłem dziewczynę do pokoju, po czym zamiast odejść patrzyłem, jak ta zaczyna rozmawiać z Michaelem.
- To tylko ja... Agathe... Pamiętasz mnie jeszcze?
Nie doczekała się odpowiedzi, ale to bynajmniej jej nie zraziło, po czym spojrzała przez okno i powiedziała z zachwytem:
- Cóż to za piękny widok. Za oknem wieje ciepły wiatr. Jesień mimo wszystko jest całkiem piękną porą roku. Wystarczy tylko dostrzec jej atuty. Wiem, że to czasami trudne, zwłaszcza jeśli ktoś kocha lato, ale można to osiągnąć, jeśli tylko się chce. Ponoć wszystko można osiągnąć, jeśli tylko się chce.
Przez chwilę nic nie mówiła, a potem dodała:
- Wiesz, mam pewien pomysł. Kiedy wiatr postrąca z drzewa kasztany, nazbieram kilka dla ciebie. Będziesz miał coś własnego. Będziesz je mógł trzymać w rękach, aż zrobią się ciepłe, jak małe zwierzątka o wzdętych z przejedzenia brzuszkach.
Znowu zapanowała milczenie, które jednak gadatliwa rudowłosa panna bardzo szybko przerwała.
- Nie złości cię to, że tak ciągle do ciebie gadam? Czasem jestem zbyt dziecinna, wiem o tym, a przecież mam już piętnaście lat i powinnam być już dojrzałą dziewczyną, jednak daleko mi do tego.
Usiadła na krześle niedaleko łóżka i rzekła:
- Może wyda ci się to egoistyczne, ale cieszę się, że nie możesz mnie teraz zobaczyć. Przynajmniej przez ten czas, zanim zdejmą ci te bandaże. Lepiej będzie, jak ci opowiem, jak wyglądam. To na pewno uchroni cię to przed okrutnym wstrząsem - te słowa wypowiedziała dość żartobliwie - Nie jestem dziewczęcym ideałem. Nie mam aksamitnych oczu ani nie jestem klasyczna pięknością. Moje usta nie są różane, a w głowie to mam groch z kapustą. I jeszcze to wybrakowane serce. Teraz już wiesz, jaka jestem. Nic szczególnego, prawda? Nie umiałabym ci nawet powiedzieć, kim będę. Często się nad tym zastanawiam, ale… Zacznę znów o tym myśleć potem. Za kilka dni. A ty?
Przyjrzała się chłopakowi uważnie i powiedziała:
- Sądząc z wyrazu twarzy, a raczej wyrazu nosa, ty możesz zostać, kim tylko zechcesz. Serio. Kim zechcesz... Odkrywcą nowych lądów, zdobywcą kosmosu, wilkiem morskim, słynnym wynalazcą, a może nawet pogromcą groźnych i dzikich Pokemonów. Naprawdę. Masz bardzo zwycięski nos. Siostra Claire mówiła mi, że wkrótce zdejmą ci bandaże. Wtedy zobaczę, jak naprawdę wyglądasz. No i ty zobaczysz, jak ja wyglądam. Wiesz, jeśli nie masz nic przeciwko temu, to poczytam ci trochę. Zabrałam ze sobą do szpitala „Małego Księcia”. To moja ulubiona książka. Niezwykle piękna i bardzo mądra. Czytam ją zawsze, kiedy jest mi smutno albo jak czegoś nie rozumiem. A uwierz mi, wielu rzeczy na tym świecie nie rozumiem.
- Nie tylko ty - rzekł nagle Michael.
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, słysząc jego słowa.
- Przemówiłeś? To coś nowego. Och, wybacz mi moją złośliwość, ale to pierwszy raz, kiedy powiedziałeś do mnie cokolwiek. Miło było w końcu usłyszeć twój głos. Masz bardzo męski głos... Podobnie jak ten nos. Wiesz, przypomina mi on nieco nos Juliusza Cezara. Myślę sobie, że z takim nosem mógłbyś dokonać wszystkiego... Jak sądzisz? Czy właściciel takiego nosa może być zwykłym człowiekiem? Czy raczej kimś wielkim?
Tym razem nie usłyszała odpowiedzi.
- Przepraszam, już nie będę cię zanudzać. Może po prostu ci poczytam. Dobrze?
Następnie wyjęła z kieszeni swojego szlafroka książkę i zaczęła czytać. Ponieważ lubię tę książkę, to podsunąłem sobie krzesło, usiadłem na nim i także zacząłem uważnie słuchać lektury. Musiałem to przyznać, że Agathe pięknie czytała. Była wręcz stworzona do bycia lektorem. Mogłaby się tym zajmować zawodowo. Naprawdę dobrze jej to szło.
Gdy czytała, to wyobrażałem sobie wszystko, o czym mówił jej głos. Widziałem Małego Księcia na pustyni, jak spotyka on Pilota, jak rozmawia z nim i prosi go o narysowanie baranka, jak potem zaczyna mu opowiadać o swoich wcześniejszych przygodach, aż w końcu Agathe dotarła do chyba najpiękniejszego fragmentu książki, czyli tego, który mówi o spotkaniu Małego Księcia z Lisem i tym, jak Lis opowiadał o tym, czym jego zdaniem jest przyjaźń.
- Poznajesz tylko to, co oswoisz - powiedziała Agathe i nagle przerwała czytanie - Muszę to sobie przemyśleć… Chcę dobrze zrozumieć te słowa. Przyjaciele... Czy to są osoby, które oswajają się z nami? Powiedz, czy masz przyjaciela? Na pewno tak. Ja nie mam.
Jej głos przybrał smutny ton.
- Ja nie mam przyjaciół. Nigdy nie miałam. No, ale to zrozumiałe. Nie nadawałam się do tego. Nie można było się ze mną bawić w chowanego, ani grać w klasy, ani jeździć na wycieczki za miasto. Bo cóż to za pożytek z takiego przyjaciela, który siedzi tylko w fotelu, czyta książki i zastanawia się nad wszystkim, nad czym można się zastanawia? Prawda? No, ale po co pytam? Przecież wiem, że mi nie odpowiesz. Siostra Claire mówiła, że nie chcesz rozmawiać z nikim. Ale wiesz... Miło jest czasem pogadać z kimś, nawet jeśli tylko ty mówisz, a osoba, która cię słucha nic ci nie odpowie. Przynajmniej możesz zrzucić z serca, to ci dokucza. Lepsze chyba to niż dusić w sobie swój ból. Prawda? Tak w każdym razie ja myślę, ale mogę się mylić.
To mówiąc Agathe wstała z krzesła i dodała:
- Wiesz... Pójdę już sobie. Ale przyjdę tu jeszcze. Pogawędzimy sobie trochę... Następnym razem może przyniosę też kilka płyt... Wiesz, mam tu ze sobą parę płyt Elvisa... Jestem jego wielką fanką. Wiem, że to głupie, ale czy musimy we wszystkim zawsze być mądrzy? Lubisz Elvisa? Króla rock and rolla? Pewnie nie. To już przebrzmiało. Ale wiesz, ja tam lubię to, co jest stare i przebrzmiałe. Kocham klasyki, bo one są wieczne. Jeśli nie znasz utworów Elvisa, chętnie puszczę ci kilka. Może ci się spodobają, kto wie? Trzymaj się, Michael.
Po tych słowach wyszła powoli z pokoju.
- Fajna dziewczyna, prawda? - bardziej stwierdziłem niż zapytałem.
- Tak... Niczego sobie - odpowiedział mi Michael z lekką sympatią w głosie - Tylko trochę za dużo gada.
- Osobiście wolę sympatyczne i wesołe gaduły niż ponurych mruków - stwierdziłem i też wyszedłem.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Poszliśmy ponownie na posterunek policji, gdzie poprosiliśmy Jenny o to, aby umożliwiła nam widzenie się z Zoey. Początkowo policjantka nie była specjalnie chętna, bo widocznie wciąż była na mnie zła za poprzednią rozmowę. Ostatecznie jednak ustąpiła.
- Mam tylko wielką nadzieję, że nie kombinujecie niczego, co nie jest zgodne z prawem - powiedziała.
Popatrzyłam na nią ironicznie i rzuciłam:
- Tak, jasne! Oczywiście, że planujemy coś niezgodnego z prawem! Ja mam w staniku pilnik, Clemont ma plecak wyładowany drabinką sznurową i trotylem, zaś Kenny przemyca w kieszeniach fałszywe dokumenty i jeszcze gaz usypiający, żeby Zoey miała jak uciec.
- Bardzo śmieszne - mruknęła Jenny - No dobra, możecie wejść. Ale macie kwadrans, nie więcej.
- Nieźle ci poszło - rzekł Kenny, gdy już oboje szliśmy w kierunku celi naszej przyjaciółki.
- Dziękuję. Ma się w końcu gadane - odpowiedziałam.
- A tak między nami mówiąc... Na serio nosisz już stanik?
Widząc moje piorunujące go spojrzenie Kenny zachichotał nerwowo i zaraz dodał:
- Dobra, pytania nie było.
Powoli policjant zaprowadził nas do celi, w której to siedziała Zoey. Wpuścił nas do środka, zamknął drzwi, po czym powiedział nam, że będzie pilnował, ile czasu u niej siedzimy. Obiecaliśmy więc trzymać się ściśle wyznaczonego nam czasu i spojrzeliśmy na Zoey, która to patrzyła na nas załamanym wzrokiem.
- Och, Dawn! Tak bardzo się cieszę, że tu jesteście! To oznacza, że mi wierzycie, prawda?!
- Oczywiście, że my ci wierzymy - odpowiedziałam jej - I chcemy ci pomóc. Dlatego też musimy cię zapytać, czy nie podejrzewasz, jaka gnida chcę cię w to wrobić?
- Ba! Żebym tylko ja to wiedziała! - jęknęła Zoey załamanym głosem, po czym nagle ogarnął ją gniewem - Gdybym tylko wiedziała, kto to taki, to z wielką przyjemnością bym mu wyrwała nogi z... sami wiecie czego. Potem bym je z powrotem przyszyła i jeszcze raz powyrywała, ale tym razem o wiele boleśniej!
- Nie wątpię, żebyś to zrobiła - zaśmiał się lekko Kenny - Lepiej ci nie wchodzić w drogę, kiedy jesteś wkurzona.
- A i owszem. Już ty się o tym kiedyś przekonałeś, prawda, Kenny? - mruknęła do niego Zoey.
Kenny zachichotał nerwowo, drapiąc się lekko po karku, natomiast ja parsknęłam śmiechem i spojrzałam na niego:
- Poważnie? Nie wiedziałam, że się znacie.
- Owszem, znamy się z dawnych czasów - powiedział Kenny.
- A czy wolno wiedzieć, co was łączyło w dawnych czasach? - spytał dowcipnie Clemont.
- Raczej zapytaj, co nas dzieliło, a praktycznie to wszystko, łącznie z kręgosłupem moralnym, który z naszej dwójki tylko ja posiadałam - rzuciła złośliwie Zoey.
Kenny popatrzył na nią gniewnie:
- Błagam cię! Ja naprawdę jeszcze wiecznie będę musiał się tłumaczyć z tej sprawy z dopingiem?! Przecież ja w ogóle nie wiedziałem, że kupuję takie świństwo!
- Wiedziałeś, nie wiedziałeś - mruknęła Zoey - Ale mimo to dałeś im to draństwo, a potem musiałeś usługiwać Domino, która szantażowała cię, że o wszystkim powie policji, jeśli odmówisz.
- A ty skąd o tym wiesz, co? - spytałam - Przecież nie mówiłam ci o tej sprawie.
- A myślisz, że to jest tajemnica? - odparła moja przyjaciółka - Chyba zapomniałaś, iż Kenny stanął przed sądem i wszystko to, o czym mówię na procesie wyśpiewał.
- Ach, rzeczywiście! - zawołałam, uderzając się otwartą dłonią w czoło - Wybacz, Zoey. Zupełnie zapomniałam. Wybacz mi te głupie pytania.
- Nie ma sprawy.
- Przepraszam, że wam przeszkadzam, dziewczyny, ale czas ucieka, a my musimy wyjaśnić jeszcze coś - powiedział Clemont nieco poirytowany naszą rozmową - Przypominam wam, że nie po to tutaj przyszliśmy tutaj.
- Racja - poparł go nagle Kenny, który był bardzo rad temu, żeby jak najszybciej zakończyć ten niemiły dla niego temat.
- Słusznie - pokiwałam głową ze skruchą i powiedziałam: - A więc, Zoey... Powiedz mi, proszę, gdzie byłaś zanim przybyłaś do Twinleaf?
- Czy to ważne? - zdziwiła się Zoey.
- Skoro o to pytam, to tak - odpowiedziałam.
Moja przyjaciółka załamana uśmiechnęła się lekko, jakby zła sama na siebie, że o tym nie pomyślała, po czym rzekła:
- Wiesz... Zanim tutaj przybyłam, to byłam w Alto Mare.
- W Johto?
- Dokładnie tak.
Oczywiście ta nazwa wiele mi mówiła, bo przecież to jest miasto, z którego wywodzi się nasza przyjaciółka Latias, ale tego wolałam nie mówić Zoey. Im mniej osób wiedziało o tej uroczej Pokemonce w ludzkiej postaci, tym lepiej.
- Hmm... To jest bardzo interesujące - powiedziałam - Bardzo ciekawe. A więc w Alto Mare... I wcześniej nigdzie indziej się nie zatrzymywałaś po drodze?
- Nie, z pewnością nie. Zresztą statek z Johto do Sinnoh płynie przez Ocean Atlantycki i bynajmniej nie ma po drodze żadnych przystanków.
- A czy na statku twój Pokemon znikał na jakiś dłuższy czas? - zapytał Clemont.
- Nie, nawet na krótki czas. Miałam go cały czas na oku, tak jak i inne moje Pokemony - odpowiedziała mu Zoey - Trzymały się mnie cały czas, a część tylko na chwilę wychodziła z pokeballi, aby coś zjeść.
- Rozumiem - pokiwałam delikatnie głową - To brzmi ciekawie. Więc jesteś pewna, że na statku nikt się nie dobierał do twoich Pokemonów?
- Śmiem wątpić, aby ktoś mógł to zrobić.
- Wobec tego to musiało mieć miejsce w Alto Mare.
- A czy nie wiesz, czy w tym mieście nie miał podobnych problemów? - zapytał Kenny.
- Nie mam zielonego pojęcia - odparła moja przyjaciółka.
- Ale chyba wiem, kto może to wiedzieć - uśmiechnęłam się lekko do moich przyjaciół - Musimy porozmawiać z Jenny.
W tej samej chwili przyszedł policjant, aby nam przypomnieć, że minął już kwadrans i musimy już iść.
- Spokojnie, proszę pana - powiedział do niego wesoło Clemont - Już wszystkiego, czego chcieliśmy się dowiedzieć, to dowiedzieliśmy się. A o resztę musimy zapytać twoją szefową.

***


Oficer Jenny była bardzo zaskoczona tym, że chcemy z nią jeszcze o czymś porozmawiać, ale zgodziła się to zrobić. Zaprosiła nas do swojego gabinetu i powiedziała:
- Słucham was... Co was do mnie sprowadza?
- Chodzi o podobne sprawy, jak ta Zoey - powiedział Clemont - Bardzo nas ciekawi, czy w tym mieście lub jego okolicach miały miejsca podobne wydarzenia?
- A w jakim obrębie czasu? - spytała Jenny.
- Najlepiej w najbliższym czasie - odpowiedziałam jej.
Policjantka zastanowiła się przez chwilę, po czym rzekła:
- Prawdę mówiąc, to miało miejsce coś takiego i to w ciągu ostatnich dwóch tygodni. W sąsiednim mieście, czyli Toleceon dwa tygodnie temu też aresztowano jakąś dziewczynę przemycającą w brzuchu swojego Pokemona narkotyki. Moja kuzynka prowadziła tę sprawę. Ta nędzna przemytniczka też zaprzeczała, że nie ma z tym nic wspólnego.
- Ciekawe... Nie sądzisz, iż to nie jest przypadek? - spytałam.
- Oczywiście, że to nie jest przypadek - mruknęła policjantka - To jest szeroko zakrojona afera narkotykowa. Jakieś żałosne szczeniaki przemycają od regionu do regionu narkotyki. Nie wiemy tylko, kto może za tym stać. Te głupie bachory niewiele wiedzą.
- Bachory? Czyli było ich więcej? - spytałam.
- Kilkoro... I w różnych miastach Sinnoh, ale wszystkie są dość blisko wybrzeża. Tak czy siak powiem ci, gdyby nie przypadek, to nigdy byśmy ich nie złapali.
- Zakładam, że ich Pokemony zasłabły i dopiero w trakcie operacji prawda wyszła na jaw?
- Owszem, tak właśnie było.
- I co? Nie sądzisz, że te bachory, jak ich raczysz nazywać, są po prostu niewinnymi ofiarami?
- To bardzo możliwe, ale dopóki nie mamy pewności, to są głównymi podejrzanymi. Musimy więc dokładniej zbadać tę sprawę. W ciągu ostatnich dwóch tygodni aresztowano chyba tak z pięcioro dzieciaków w różnych miastach w regionie Sinnoh. Z Zoey to będzie sześcioro.
- Ciekawe - rzekł Clemont, bardzo zaintrygowany - A tak przy okazji chciałbym wiedzieć, czy wszystkie osoby, które aresztowaliście przyjechały tu może z Alto Mare?
- Nie wiem, to już należy do gestii moich kuzynek badających sprawę tych dzieciaków. Ja się zajmuję tylko waszą przyjaciółeczką.
- Ale wiedziałaś, że jest tyle aresztowań w tej sprawie, prawda? - spytał Kenny.
- Tak, wiedziałam, bo odpowiedzialne za nie moje kuzynki mi o tym opowiadały. Żadna z nas nie sądzi, żeby to był przypadek, jednak mimo wszystko trudno mi cokolwiek powiedzieć w tej sprawie. Ponieważ to już szósty przypadek, tą sprawą zajmie się wydział antynarkotykowy. Oni będą wiedzieli, co z tym robić.
- Ale zapewniam cię, że Zoey jest niewinna! Z pewnością tamte osoby także! - zawołałam.
- Być może, ale póki nie mamy dowodów na to, o czym mówicie, to nie możemy ich wypuścić - odpowiedziała mi Jenny.
Widząc moją załamaną minę dodała:
- Co się tak na mnie patrzysz?! Przykro mi, ale ja się muszę trzymać przepisów. Naprawdę chcę wierzyć w niewinność twojej przyjaciółki, ale dopóki niczego się nie dowiemy, to będziemy musieli ją zatrzymać aż do wyjaśnienia.
- Ale Jenny...
- Przykro mi, Dawn, ale takie są przepisy. Nic ci na to nie poradzę. Musisz się z tym pogodzić. Ja tam mogę ci wierzyć, ale moi przełożeni będą innego zdania, nawet jeśli spróbujesz z nimi porozmawiać.
Załamana opuściłam dłonie w dół wiedząc, że nie ma sensu prosić ją o cokolwiek. Teraz już mogliśmy liczyć tylko na mojego ojca.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Williama c.d:
Michael Cornac miał tego dnia więcej gości niż jego ex-dziewczyna i panna Agathe. Kolejnymi osobami, które go odwiedziły w szpitalu, byli jego stryj, stryjenka i Chespin. Jak się później dowiedziałem, Pokemon należał do Michaela i był jego starterem, ale chłopak z jakiegoś powodu nie chciał, żeby ten siedział przy nim. Jakby się wstydził tego, że on może go widzieć w takim stanie. Musiało to bardzo mocno ugodzić jego ego. Jak dla mnie to było bardzo głupie, ale cóż... Nie mnie oceniać motywy takiego rodzaju zachowania pacjenta. Sam bym pewnie nie chciał, żeby moi bliscy, którzy kiedyś bardzo mnie podziwiali, widzieli mnie w takim stanie.
Tak czy siak cała trójka przyszła do chłopaka. Stryj Caractacus był człowiekiem w wieku około pięćdziesiątki, o fioletowych włosach, czarnych oczach oraz męskim nosie, niemalże takim samym, jaki miał jego bratanek. Ubierał się też elegancko oraz po pańsku, w garnitur, krawat i lakierki. Jego żoneczka, pani Poppy była przeuroczą blondynką o brązowych oczach, kształtnym nosku i niczego sobie kształtach. Była młodsza od męża o około dwadzieścia lat, a przynajmniej na tyle ją oceniłem. Ubierała się równie bogato i szykownie, co jej mąż. Jej ubiór zaś stanowiła różowa sukienka z białym kołnierzem oraz białe szpilki. Kilka razy ocierała oczy chusteczką z rozpaczy, gdy tylko widziała Michaela. Widać widok jego rany bardzo ją rozczulił, podobnie jak zresztą Chespina, który także płakał. Jego trener zaś głaskał go czule po głowie i mówił:
- Nie płacz, Chespin. Nie smuć się. To przecież nie ciebie spotkało, tylko mnie. Nie powinieneś tak się rozczulać nad innymi.
- Weź tak nie mów, dobrze? - jęknęła Poppy - Przecież dobrze wiesz, że on cię kocha... Tak jak my wszyscy.
- Kochacie mnie... Jasne - prychnął z kpiną młody Cornac - Skoro mnie tak kochacie, to czemu żadne z was nie raczy ze mną porozmawiać, w jaki sposób zmarł mój ojciec?
- Wiesz dobrze, chłopcze, że on zginął w wypadku samolotu razem z twoją matką - powiedział na to jego stryj, odzywając się po raz pierwszy podczas tej wizyty.
- Tak, ale co, jeśli to wszystko wcale nie było wypadkiem? - drążył temat Michael - Czemu nigdy nie chcesz mi nic o tym powiedzieć, stryju? Dlaczego, skoro podobno mnie kochasz, nie powiesz mi nic o tej sprawie? Bo wiem doskonale, że coś o tym wiesz.
- Wiem tylko tyle, ile ty.
- Kłamiesz! - zawołał Michael - Ja to dobrze wiem! Skoro wiesz tylko tyle, ile mi mówisz, to czemu zawsze pocisz się z nerwów i nagle zmieniasz temat, gdy tylko zaczynam o tym mówić?
Caractacus z nerwów sięgnął do piersiówki, którą to miał w kieszeni garnituru i łyknął z niej, po czym odparł:
- To są tylko twoje urojenia. Nie mam pojęcia, czemu mnie ciągle nimi zadręczasz.
- Ponieważ dobrze wiem, że śmierć mojego ojca nie była wypadkiem, lecz zaplanowanym morderstwem! Jestem pewien, że ktoś celowo uszkodził ten samolot, aby spadł do morza!
- Tak? I żeby zabić twojego ojca zabił jeszcze z pięćdziesiąt innych osób? Przynajmniej pięćdziesiąt?
- A czemu niby nie? - burknął Michael - Mordercy są bezwzględni w dążeniu do celu.
- Tak? I niby kto miałby być tym mordercą?
- Ty, stryjaszku.
Caractacus ponownie pił z piersiówki, a kiedy usłyszał to, co zarzucił mu bratanek, zakrztusił się i zaczął kaszleć.
- Michael... Czy nie sądzisz, że trochę przesadzasz? Ja miałbym zabić mojego brata? Poza tym niby jak to miałbym zrobić? Nie miałem dostępu do tego samolotu.
- Mogłeś kogoś wynająć.
Chespin spojrzał podejrzliwym wzrokiem na starszego Cornaca, który pokiwał załamany głową i rzekł:
- Szok... Po prostu szok. Przygarnąłem cię po śmierci twojego ojca... Dbam o twoje dziedzictwo i o to, żebyś spokojnie sobie żył, a tymczasem co mnie za to spotyka? Wiecznie słyszę tylko wymówki pod moim adresem i jeszcze jakieś przerażające zarzuty. Ja nie wiem, czy sobie na to zasłużyłem.
- Już ty dobrze wiesz, czym - burknął na to jego bratanek.
Caractacus wściekły zazgrzytał zębami, po czym wybiegł on z pokoju, niemalże taranując mnie w wejściu.
- Ech, Michael - jęknęła Poppy, patrząc na bratanka swego męża - Nie powinieneś tak mówić. Przecież to jest taki dobry człowiek.
- Dobry człowiek, tak? A te siniaki, to co? Sama sobie je nabiłaś?
- Jakie siniaki? - kobieta spociła się na twarzy, słysząc to pytanie.
- Przecież dobrze wiesz... Gdy byliśmy tydzień temu nad jeziorem, to widziałem cię w kostiumie kąpielowym. Widziałem twoje plecy. Ja może nie jestem znawcą, ale przecież dobrze wiem, że takie siniaki się biorą od pobicia.
- Kochanie, ja...
- Nie udawaj! Mój stryj cię bije, prawda?!
- Kochanie... Proszę... Nie pytaj mnie o nic. Nie drąż tego tematu.
- Czyli jednak cię bije, tak? Miałem rację?
- Proszę cię, przestań! To nie jest miły dla mnie temat.
- Wierzę, ale proszę... Powiedz mi, o co tu chodzi.
- POPPY! Wychodzimy! - dało się słyszeć głos Caractacusa, który stał na drugim końcu korytarza i wrzasnął wściekle na żonę.
- Co się tu dzieje?! Czemu panicz tak krzyczy?! - zwróciła mu uwagę siostra Claire - Tutaj nie jest pole, żeby wrzeszczeć. Pacjenci chcą odpocząć.
- Weź się przymknij, kobieto! - warknął na nią wściekle mężczyzna i ponownie zawołał żonę.
- Muszę już iść - jęknęła załamana Poppy - Wybacz, muszę już iść.
Po tych słowach wyszła z pokoju i spojrzała na mnie.
- Pan podsłuchiwał?
- Nie... Dopiero co przyszedłem - odpowiedziałem.
- Rozumiem, ale proszę... Niech pan nic nikomu nie mówi. Bardzo o to pana proszę.
Następnie pobiegła szybko do swego męża. Chespin jako jedyny został ze swoim trenerem, piszcząc przy tym smutno. Mimo, iż Michael odganiał go, ten nie chciał wykonać polecenie, więc młodzieniec dał sobie spokój. Ja zaś przyglądałem się uważnie jego stryjowi i stryjence, jak idą do schodów, które prowadzą do wyjścia.
- Przyjemniaczek, co? - rzuciła Claire, podchodząc do mnie - Drze się na tę biedaczkę... Dziwi mnie, że ona jeszcze z nim siedzi.
- A ja jakoś wcale się nie dziwię - odparłem - Ostatnio jakoś nic nie jest w stanie mnie zdziwić.
- Szczęśliwy ten, który nie musi się niczemu dziwić.
- Szczęśliwy? Nie jestem pewien, czy to właściwe słowo, ale tak czy siak jedno jest pewne.
- Co takiego?
- To, że ostatnimi czasy przestałem się czemukolwiek dziwić.
- I dobrze na tym wychodzisz?
- Jak na razie bardzo dobrze.


C.D.N.



1 komentarz:

  1. Póki co to Ash w tej historii jest naprawdę żałosny. Jak dobrze, że Serena inteligencją nie grzeszy, bo od razu by przejrzała i jego przykrywkę.

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...