Przygoda CI
Permanentna infiltracja cz. IV
Opowiadanie Johna Scribblera c.d:
Sprawa nie wyglądała najlepiej, dlatego dokładnie obejrzeliśmy ciało, próbując odkryć, czy to było samobójstwo, czy też może ktoś go zabił, ale tę drugą opcję szybko odrzuciliśmy jako niemożliwą. W końcu nikt nie miał możliwości, aby do pokoju wejść, więc niby kto miałby go zabić? Rzecz jasna poważną zagadką dla nas był też fakt, że Carter tak bez powodu się zabił, wcześniej wywołując taką awanturę. To wydawało nam się całkowicie pozbawione sensu, ale nie umieliśmy sobie tego w żaden sposób wyjaśnić. Musieliśmy zostawić ciało i powiadomić o wszystkim lorda Carmitage. Ten oczywiście w równie wielkim szoku, jak wtedy, gdy się dowiedział o całym tym zamieszaniu, jakie wywołał Carter, tylko tym razem był o wiele bardziej przygnębiony niż przedtem.
- Boże... Biedny Carter - powiedział smutnym głosem, siadając bardzo załamany na krześle - Nie mogę w to uwierzyć. To jest straszne... Po prostu straszne. Żeby coś takiego miało miejsce w naszym Ministerstwie... Skandal murowany. Ale w ogóle, to jak panowie weszliście do środka tego pokoju, skoro on miał podstawione pod drzwiami butelki z nitrogliceryną?
- Och, to było prostsze niż się wydawało - odpowiedział na to mój mąż - Prawda jest taka, że to wcale nie była nitrogliceryna.
- Nie? - zdziwił się lord.
- O nie! Po prostu woda z domieszką kilku środków chemicznych, po których wyglądała jak płynny dynamit.
- Ale po co ta cała heca?
- Widocznie Carter nie chciał wysadzić budynku.
- Więc po co straszył, że to zrobi?
- Nie mam pojęcia. Myślę jednak, iż zagadką jest tutaj coś zupełnie innego.
- Co takiego?
- W pokoju, w którym to zabarykadował się Carter nie było żadnych środków do stworzenia fałszywej nitrogliceryny.
- Co więc w związku z tym?
- W związku z tym Carter musiał je przynieść ze sobą. To więc rodzi kolejne pytanie. Czemu to zrobił? Czyżby planował urządzić całą tę hecę od samego początku, nawet jeśli nie zostanie przyłapany na myszkowaniu w tym pokoju?
To było bardzo zagadkowe i rzeczywiście budziło wątpliwości.
- Faktycznie, to ciekawe - powiedziałam wyraźnie zaintrygowana - To zmusza do myślenia. Dotychczas wszystko wskazywało na to, że pan Carter zrobił to wszystko, co zrobił pod wpływem chwili, w desperacji. A jednak okazuje się to niemożliwe, skoro przyniósł on ze sobą te środki chemiczne zmieniające kolor wody na taki, żeby stała się podobna do nitrogliceryny, to oznacza, że z góry to wszystko sobie zaplanował. No, ale... Skoro to sobie zaplanował, to czemu teraz się zabił?
- To wszystko jest jedną wielką i przerażającą zagadką - powiedział załamanym głosem mój mąż - Muszę nad tym wszystkim pomyśleć.
- Czy... Czy mogę zobaczyć ciało? - spytał lord Carmitage - Czy ktoś jest przy ciele?
- Tak. Inspektor Lestrade.
- Dobrze. Pójdę więc tam i zobaczę go. Muszę go zobaczyć ostatni raz zanim go zabierzecie... Czy pójdzie pani ze mną, pani doktor?
- Oczywiście. Nie widzę przeszkód - odpowiedziałam mu.
Sherlock pozostał w gabinecie lorda pogrążony we własnych myślach, z kolei ja i Carmitage poszliśmy do pokoju, przed którym czuwał inspektor. Oczywiście nie utrudniał nam sprawy i wpuścił nas do środka, żebyśmy mogli zobaczyć ciało zabitego.
- Proszę dalej pilnować pokoju, póki nie przyjadą pana ludzie - dodał po chwili lord - A właśnie, czy zawiadomił pan ich?
- Już dzwoniłem. Niedługo przyjadą zabrać ciało.
- Oczywiście pouczył ich pan o tym, żeby byli dyskretni, prawda?
- Ależ naturalnie.
- Doskonale.
Powoli lord i ja weszliśmy do pokoju i zamknęliśmy za sobą drzwi. Chcieliśmy zachować ostrożność, gdyż w pobliżu pomieszczenia zaczęli się zbierać ludzie, a nasz dostojny lord wolał, żeby jak najmniej osób widziało ciało Cartera uważając, że ciekawość rodzi plotki, a on tych chce właśnie uniknąć. Kiedy jednak lord Carmitage zobaczył ciało swojego urzędnika, to wręcz załamany złapał się za serce, jęknął głęboko i opadł na krzesło.
- Podać panu wody? - spytałam.
- Tak, poproszę - odpowiedział mi lord, uśmiechając się lekko.
W pokoju stała karafka, ale pusta - najwidoczniej Carter zużył całą wodę do stworzenia rzekomej nitrogliceryny, dlatego też szybko wybiegłam z pokoju do najbliżej łazienki, nalałam wody do zabranej ze sobą szklanki i wróciłam z nią. Lord wciąż siedział na krześle i głęboko oddychał, z trudem łapiąc oddech.
- Proszę - powiedziałam, podając mu wody.
- Dziękuję pani - uśmiechnął się do mnie lekko lord, wypijając powoli zawartość szklanki - Bardzo panią przepraszam, pani Sereno, ale cóż... Widocznie widok martwych ciał źle na mnie działa.
- To widać - odparłam ponuro - Z kolei, co do mnie, to musiałam jakoś przywyknąć do takich widoków. W końcu jestem lekarzem wojskowych. W regionie Johto podczas wojny takie widoki były na porządku dziennym.
- Rozumiem. Mam nadzieję, że będzie pani milczeć o tej całej sprawie, podobnie jak pani mąż.
- Z pewnością, milordzie. Oboje jesteśmy chodzącą dyskrecją.
- To dobrze. Sprawa ta nie może nigdy wyjść na światło dzienne. To by dopiero było, gdyby taki skandal dotknął nasze ministerstwo.
- Nic nikomu nie powiemy. Ani ja, ani mój mąż, ani też inspektor.
- Doskonale. Tylko jedno wciąż mnie ciekawi.
- Chodzi o motywy zachowania Cartera? Nas także to ciekawi.
- Owszem, bo to wszystko jest strasznie dziwne i prawdę mówiąc, pozbawione większego sensu.
- Większego sensu? Milordzie, tu nie ma żadnego sensu, jeśli mam być szczera. Tym bardziej ta cała sprawa mnie dręczy, ale spokojnie. Mój mąż z pewnością zdoła ją rozwiązać.
- Oby tak było. Proszę mu tylko powiedzieć, że nie będę szczędzić pieniędzy, żeby tylko tę sprawę wyjaśnić.
- Z przyjemnością mu to przekażę, ale zapewniam Waszą Lordowską Mość, że poprowadzimy tę sprawę nie tylko dla pieniędzy, lecz również z przyczyn patriotycznych.
- Wierzę w to, pani Ash. Wierzę w to.
Wkrótce potem przyjechała policja i zabrała ze sobą ciało pana Cartera (oczywiście w jak największej dyskrecji). Ja zaś porozmawiałam z moim mężem, czy siedząc w pokoju lorda pogrążony we własnych myślach już coś odkrył. Co prawda nie spodziewałam się usłyszeć pozytywnej odpowiedzi, ale ją usłyszałam.
- A i owszem - powiedział bardzo zadowolony Sherlock - Sprawa jest już niemalże rozwiązana.
- Niemalże? - spytałam zdumiona - To bardzo ciekawe, bo wydawało mi się, że oboje widzieliśmy to samo, a jednak ja nic nie widzę.
- Przeciwnie, kochanie - uśmiechnął się do mnie mój mąż - Widzisz wszystko, tylko nie rozumiesz tego, co widzisz.
- Więc może mnie oświecisz? - burknęłam poirytowana.
- Z największą przyjemnością, tylko jeszcze nie teraz. Czy wywieźli już ciało Cartera?
- Tak, przed chwilą.
- Doskonale. Będę potrzebował jeszcze kilku wiadomości i myślę, że nasz drogi Max Gregson bez trudu je dla mnie zdobędzie.
- A co to za informacje?
- Niedługo się dowiesz. Tutaj nie możemy swobodnie rozmawiać. Mam wielkie obawy, że ściany w tym budynku mają uszy.
Uwaga była jak najbardziej słuszna, dlatego też powoli pojechaliśmy dorożką na posterunek policji, gdzie zastaliśmy Lestrade’a siedzącego przy biurku i piszczącego właśnie raport w sprawie całej sprawy.
- Witaj, Clemont! - zawołał radośnie Sherlock, wchodząc do pokoju - Co tam piszesz?
- Raport do komisarza w sprawie tego, co się tutaj stało. Oczywiście zaznaczam w nim prośbę lorda Carmitage, aby w całej tej sprawie zachować jak największą dyskrecję. Im mniej osób będzie o tym wiedzieć, tym lepiej.
- To prawda - zgodziłam się - A gdzie jest Max?
- Max? Chyba jest teraz w swoim gabinecie - odpowiedział Clemont, spoglądając na mnie znad swego raportu - A co? Masz do niego sprawę?
- Sherlock ma, nie ja.
- Owszem - zgodził się mój ukochany - To prawda. Potrzebuję kilku informacji na temat pewnej osoby.
- I uważasz, że Gregson może ci je dostarczyć?
- Tak. Jestem pewien, że Max z pewnością mi je dostarczy.
- Skoro tak, to proszę bardzo. Ale może i ja ci mogę nieco pomóc?
- A i owszem, będziesz mógł, lecz wszystko po kolei. Najpierw sprawa do Maxa, potem do ciebie. Wiadomości, jakie może zdobyć Max są bardzo ważne, ponieważ być może się mylę, zaś te wiadomości potwierdzą moje przypuszczenia lub też im zaprzeczą.
Clemont uważnie przyglądał się mojemu mężowi, po czym odparł:
- Rozumiem. Skoro tak, to bierzmy się do dzieła.
Sherlock oraz ja zostawiliśmy Clemonta z jego raportem i poszliśmy do Maxa Gregsona. Ten, jak zwykle zresztą, przyjął nas z radością.
- Sherlock! Serena! Co mogę dla was zrobić, kochani?!
Mój mąż bardzo z siebie zadowolony przekazał mu, o co prosi. Byłam bardzo zdziwiona, gdy się dowiedziałam, o jaką osobę on pytał, podobnie jak i sam Max, jednak jak zawsze Gregson nie zadawał pytań o sens tego, co ma zrobić, lecz tylko rzucił:
- Nie ma sprawy! Na kiedy potrzebujesz te dane?
- Na dzisiaj i to przed wieczorem.
- Oho! Czyli wieczorem szykuje się nam niezła burda, skoro tak mnie poganiasz.
- Dokładnie. Z tego właśnie względu potrzebujemy tych informacji.
- Spokojnie, zdobędę je dla ciebie.
- Doskonale! - uśmiechnął się Sherlock - A ja muszę skontaktować się z Pikachu. Chodź, Sereno! Czas nas goni!
Nie rozumiałam jeszcze wszystkiego, co się wokół mnie działo, ale też wcale nie ciągnęło mnie do zadawania pytań, bo wiedziałam, że i tak nie otrzymam na nie odpowiedzi, przynajmniej jeszcze nie teraz.
***
Do wieczora na szczęście Max zdobył niezbędne dla nas informacje, zaś Pikachu obiecał czuwać ze swoimi pomocnikami w miejscu, w którym Sherlock mu nakazał. Potem bardzo zadowoleni pojechaliśmy do Clemonta i poprosiliśmy go o pomoc. Ten był zdumiony, gdy usłyszał naszą prośbę, ale obiecał zrobić to, o co go poprosiliśmy.
Pojechaliśmy więc w czwórkę (czyli ja, Sherlock, Clemont i Max) do prosektorium i zaczailiśmy się w odpowiednim miejscu, które wcześniej już sobie wybraliśmy, po czym zaczęliśmy czekać na przybycie tej osoby, której przybycia się spodziewaliśmy. Na całe szczęście nie musieliśmy zbyt długo czekać i już po chwili zauważyliśmy, że do budynku zbliża się nagle jakaś tajemnicza postać, uważnie się rozglądająca dookoła.
- To Monferno! - powiedziałam głucho.
- Spodziewałem się, że drań nie przyjdzie osobiście - uśmiechnął się zadowolony Sherlock.
- Oby tylko twój plan się udał - powiedział do mojego męża Clemont wyraźnie zaniepokojony.
- Spokojnie, Ashowi zawsze wszystko dobrze wychodzi - rzekł bardzo pewnym tonem Max, a ja miałam nadzieję, że ma rację.
Obserwowaliśmy uważnie budynek, do którego powoli wszedł przez komin Monferno, a już po chwili wyszedł z niego, trzymając w łapce jakiś związany sznurkiem rulonik.
- A więc ma to! - uśmiechnął się Ash - Tak też myślałem.
- Musimy go szybko zatrzymać! - zawołał Lestrade, jednak Sherlock go powstrzymał.
- Spokojnie. On musi przybyć na miejsce, inaczej nie będziemy mieli dowodu.
Monferno powoli zeskoczył z dachu prosektorium, po czym pognał on przed siebie.
- No i co teraz? Jak my go teraz znajdziemy w tej ciemności? - spytał inspektor - Co prawda to draństwo ma ogień na końcu ogona, jednak sam widzisz, że zgasił go najmocniej, jak to możliwe...
- No właśnie. Szukanie go w tej ciemności jest mało realne - dodał jego asystent.
- Spokojnie, przyjaciele - uśmiechnął się zadowolony Sherlock - Ja dobrze wiem, gdzie ten małpiszon idzie. Poza tym Pikachu i jego kompanii nie spuszczają go z oczu.
Następnie wziął on do lejce do ręki i pognał nieco nasze wierzchowce. Oczywiście Clemont miał rację i w ciemności nie widzieliśmy naszego celu, ale dostrzegliśmy kilka Pokemonów, machających nam łapkami ze swoich posterunków.
- Dają nam znaki - rzekł Sherlock - Czyli drań tędy przechodził.
- Mam nadzieję, że naprawdę nie spuszczają go z oczu - dodałam.
- Spokojnie. Pikachu to profesjonalista. Jest najlepszy w tym, co robi.
- Obyś miał rację. Jak dotąd nigdy nas nie zawiódł i oby teraz też nas nie zawiódł.
Jechaliśmy dalej powozem, aż w końcu dotarliśmy do domu, przed którym siedział Pikachu. Na nasz widok zapiszczał on delikatnie, podbiegł do nas i powiedział coś do Sherlocka.
- Doskonale! A więc wszedł tutaj? I Surge też tam jest? Idealnie.
Po tych słowach mój mąż spojrzał na obu policjantów i powiedział:
- Teraz detektywi ustępują miejsca policji. Myślę, że obaj wiecie, co macie robić.
- Oczywiście, przyjacielu - odrzekł z uśmiechem na twarzy Clemont, schodząc z powozu - No, Surge... To wreszcie się spotkamy!
- I coś mi mówi, że szybko się nie rozstaniemy - dodał Max bojowym tonem, także schodząc z powozu.
Obaj policjanci ruszyli w kierunku domu, ale drzwi były zamknięte. Clemont wystrzelił więc zamek i wraz ze swoim przyjacielem wszedł do środka. Sherlock wówczas powoli zszedł z powozu i razem z Pikachu podszedł pod okno po lewej stronie drzwi, gdzie stanął, jak gdyby nigdy nic i zaczął czekać. Chwilę później przez to okno wyskoczył wysoki mężczyzna o złotych włosach, ubrany w czarny strój, jednak na widok mojego męża wyraźnie się zmieszał.
- Tak coś czułem, że się tu spotkamy - powiedział złośliwie Sherlock z satysfakcją w głosie.
Surge próbował go uderzyć, ale ten sprawnie się uchylił i sam zadał mu poważny cios, po czym Pikachu dołożył swoje piorunem i ów podły łajdak leżał nieprzytomny na ziemi. W oknie domu pokazali się wówczas Clemont z Maxem.
- Przyjaciele... Czy ja muszę wszystko za was robić? - zapytał lekko ironicznym głosem mój mąż.
Obaj nie odpowiedzieli mu, tylko popatrzyli na siebie nieco załamani, zaś Pikachu powoli wydobył z kieszeni łajdaka kilka papierów.
- Tajne plany łodzi podwodnej - powiedziałam zachwycona - A więc już wszystko w porządku.
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Glameow Zoey został szybko zabrany do Centrum Pokemon, tam zaś prześwietlono mu żołądek i odkryto w nim to coś, co wywołało w nim te okropne bóle. Aby uratować życie stworkowi, siostra Joy wezwała zaraz na pomoc miejscowego doktora Pokemonów i z jego to pomocą natychmiast dokonała operacji biednego stworka.
Ja, Clemont, Kenny i Zoey siedzieliśmy przed salą operacyjną i tam też czekaliśmy, aż operacja się zakończy, a my poznamy jej wyniki. Długo to trwało, ale w końcu drzwi sali się otworzyły, a siostra Joy wyszła nas do nas i zdjęła maseczkę z twarzy, głęboko przy tym oddychając.
- I co?! I co z nim?! - zawołała Zoey, patrząc na nią.
Joy zmierzyła ją groźnym wzrokiem, po czym powiedziała:
- Na szczęście żyje.
- Uff! Dzięki Bogu! - odetchnęła z ulgą moje koleżanka.
- Oj tak, dzięki Bogu - przytaknęła jej gniewnie Joy - Masz wielkie szczęście, że twój biedny Pokemon nie zszedł z tego świata.
- Czy mogę go zobaczyć?
- Jeszcze nie, dopiero skończyliśmy go operować. A tak przy okazji... Może wyjaśnisz mi, co to takiego?
Po tych słowach wyjęła ona z kieszeni jakiś niewielki, przeźroczysty woreczek z białym proszkiem. Nie trzeba było być znawcą, aby wiedzieć, co to jest.
- Boże! - zawołał zaszokowany Kenny i spojrzał zdumiony na Zoey.
Sama dziewczyna była w nie mniejszym szoku niż on, a może nawet w jeszcze większym.
- Ja... Ja nie wiem, co to jest. Pierwszy raz na oczy to widzę.
- Doprawdy? - zakpiła sobie z niej siostra Joy - To bardzo ciekawe, skoro właśnie wydobyliśmy to z brzucha twego Pokemona. To oraz jeszcze kilka takich woreczków.
- CO?! - wrzasnęliśmy wszyscy jeszcze bardziej zaszokowani.
- CO?! - dodała Zoey - Z brzucha mojego Glameow?! Ale jak to?! Jak to jest w ogóle możliwe?!
- Nie sądziłam, że tutaj ten proceder wciąż się utrzymuje - powiedziała siostra Joy - Pokemony jako żywe skrytki na narkotyki przemycane przez granice regionów. Powinszować ci pomysłowości, moja droga Zoey. No, po prostu powinszować. Szkoda tylko, że to paskudztwo zaszkodziło twojemu Pokemonowi. Woreczek w kilku miejscach z powodu kwasów żołądkowych zaczął się rozpuszczać, a wraz z nim to paskudztwo i stąd te boleści. Biedny Glameow... Ma szczęście, iż w ogóle żyje.
- Co?! Uważasz, że to ja?
- A niby kto, co?! To w końcu twój Pokemon! Tylko ty go karmisz i widzisz, co je. Chyba, że chcesz mi powiedzieć, że to paskudztwo ktoś inny wcisnął twojemu Pokemonowi do gardła.
- Na pewno, bo ja w życiu bym mu nie...
- Dosyć, moja panno! Na policji się będziesz tłumaczyć!
Zoey jęknęła przerażona, ale nic nie mogła zrobić. Wezwana na pomoc miejscowa oficer Jenny z miejsca ją aresztowała i zakuła w kajdanki. Moja ex-rywalka spojrzała w moim kierunku załamana, po czym zawołała:
- To nie ja! Przysięgam! Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła! Dawn, przecież mnie znasz! Wiesz, że ja bym nigdy... Dawn, wytłumacz im!
Wiedziałam, że Zoey mówi prawdę, bo szczerość bijąca z jej głosu była aż nadto wiarygodna. Szkoda tylko, iż policja była innego zdania.
- To z pewnością musi być jakaś pomyłka - rzekł w jej obronie Clemont - Jestem pewien, że Zoey by nigdy czegoś takiego nie zrobiła.
- Właśnie! Zoey ma swoje wady, ale to spoko laska! - dodał Kenny - Na pewno nie posunęłaby się do czegoś takiego.
- Pani oficer, ja mogę... - zaczęłam, ale Jenny kazała mi milczeć.
- Dosyć, Dawn! Ja naprawdę doceniam, że chcesz pomóc przyjaciółce, ale dowody mówią same za siebie. Przykro mi, ale musiałam ją zamknąć. Może kiedyś to zrozumiesz.
Po tych słowach Jenny i Zoey wyszły, a ja ze złości kopnęłam ścianę.
- A niech to! To są jakieś kompletne bzdury! Że niby Zoey handluje prochami?! To już prędzej uwierzę, że Miltanki umieją latać!
- Obawiam się, że Jenny to nie przekona - zauważył Clemont.
- Może ją odbijemy z paki? - zaproponował wesoło Kenny, ale szybko spoważniał - Wybaczcie, głupi pomysł. Ale tak czy siak trzeba coś zrobić.
- No i zrobimy! - zawołałam, coś sobie nagle przypominając - Musimy tylko wezwać posiłki!
- Kogo masz na myśli? - spytał Kenny.
Zamiast odpowiedzieć mu na to pytanie, tylko się uśmiechnęłam, a mój chłopak zaraz wszystko zrozumiał. Wiedział już, o kim mówię.
***
Opowiadanie Johna Scribblera c.d:
- To była dopiero ciekawa sprawa - powiedziałam zachwycona, gdy już następnego dnia jedliśmy obiad.
Obok mnie i mojego męża siedzieli także Clemont i Max, obaj bardzo zadowoleni.
- Zgadza się - powiedział Max - Kto by pomyślał, że lord Carmitage będzie mózgiem całej tej operacji.
- Właśnie, kiedy zacząłeś go podejrzewać? - spytał Clemont.
- Nie od razu to zrobiłem i przyznaję, że dopiero zabójstwo Cartera to sprawiło - uśmiechnął się mój mąż.
- Nie widzę związku.
- Już ci go wyjaśniam. Kiedy ty, kochana Sereno, dokładnie oglądałaś zwłoki zabitego, ja zacząłem rozważać to wszystko, co się wokół nas dzieje i doszedłem do wniosku, że nie mogło to być samobójstwo, ale morderstwo. Tylko jak tu wszedł morderca? Odkryłem, gdy ty oglądałaś ciało, że w tym super tajnym pokoju jest tajne przejście. Gdy ty i lord Carmitage wyszliście z gabinetu tego drugiego, to bardzo uważnie obejrzałem całe pomieszczenie i znalazłem w tym gabinecie także tajne przejście. Poszedłem nim i trafiłem przez nie do tajnego pokoju, w którym dokonano zabójstwa Cartera. Miałem jednak wciąż pewne wątpliwości, ale ostatecznie rozwiał je Max swoimi wiadomościami, jakie dla mnie zdobył.
- Ale w sumie po co ta cała szopka? - spytałam - Czy lord Carmitage nie mógł po prostu wynieść tych papierów?
- Oczywiście, że nie - zaśmiał się ironicznie mój mąż, zapalając fajkę - Wiedział on doskonale, iż policja stojąca tuż przed wejściem do budynku Ministerstwa Spraw Wewnętrznych zawsze rewiduje każdego, kto z niego wychodzi, bez względu na to, kim jest. Sam nie mógł wynieść planów, bo wiedział, że je przy nim znajdą. Była tylko jedna osoba, której policja nie będzie rewidować. Nieboszczyk. Wciągnął więc w całą tę sprawę Cartera. Wiedział o jego długach karcianych i obiecał mu dość pieniędzy, żeby je spłacić, jeśli ten urządzi w odpowiednim dniu i w odpowiednim momencie tę cała szopkę z nitrogliceryną. Gdy wszyscy biegali panikując, to wówczas lord Carmitage wszedł tajnym przejściem do pokoju z planami, w którym siedział Carter. Nawiasem mówiąc założę się, że to on kazał przygotować to przejście, aby w odpowiednim momencie go użyć. Tak czy siak wszedł do tego pokoju, tam zaś zabił Cartera, po czym wybiegł przejściem i wrócił nim do siebie, unikając przyłapania przez nas. Potem, kiedy poszedł tam z tobą, to udawał, że zasłabł na widok zwłok i poprosił cię o wodę. Wiedział, że będziesz musiała po nią pójść do łazienki, więc miał czas, aby wyjąć plany łodzi podwodnej z sejfu i wsadził je do kieszeni marynarki Cartera. Plan się udał i bardzo z siebie zadowolony Carmitage wywiózł papiery z budynku bez najmniejszych podejrzeń.
- No dobrze, ale czemu pracownik prosektorium, który zajmował się zabezpieczeniem ubrań Cartera, nie przeszukał ich dokładnie? - spytałam - Sądziłam, że takie są procedury.
- Bo są - zgodził się Clemont - Ale widzisz... Pracownik prosektorium, który miał wtedy dyżur, też należy do tego spisku. Miał nie mieć wtedy dyżuru, ale zgłosił się na miejsce kolegi, który nagle zaniemógł (choć coś mi mówi, że sam się przyczynił do tej niemocy) i ukrył papiery, a kiedy przyszedł Monferno, to mu je dał.
- Bardzo sprytnie pomyślane - powiedziałam - Lord Carmitage wynosi papiery w ubraniu zabitego Cartera, a potem pracownik prosektorium daje je wysłanemu przez Surge’a Monferno, ten zaś z kolei przekazuje je swojemu panu. Plan niemal doskonały. A wszystko przez pieniądze.
- To prawda - zgodził się mój mąż - Carmitage sporo stracił na giełdzie, o czym dowiedział się na moją prośbę Max. Jego straty były tak wielkie, że dał się zwerbować Surge’owi do zdobycia tych planów. Surge zaś miał je dostarczyć profesorowi Moriarty’emu.
- Mam nadzieję, że Carmitage i jego wspólnik z prosektorium już są pod kluczem - powiedziałam.
- Spokojnie. Są i jeszcze długo tam będą - odparł zadowolony Max - A już niedługo dołączy do nich profesor Moriarty, kiedy tylko Surge złoży odpowiednie zeznania.
- Na pewno złoży, aby ratować własną skórę - rzekł mój mąż, pykając fajkę - Już niedługo Moriarty trafi tam, gdzie jego miejsce.
Niestety, Sherlock Ash tym razem się przeliczył, ponieważ Surge nie zdążył złożyć żadnych zeznań. Dzień po swoim aresztowaniu został on znaleziony martwy w swojej celi - ktoś go otruł dodając trucizny do jego kolacji. Lord Carmitage i pracownik prosektorium zaś nic nie wiedzieli o Moriartym, więc nie mogli go obciążyć. Sprawa więc nie skończyła się po myśli mojego męża, gdyż ścigany przez niego szef świata przestępczego ponownie znowu uniknął sprawiedliwości.
- Ten łotr znowu mi się wymknął, ale możesz być spokojna, Sereno, że jeszcze go dopadnę! - powiedział Sherlock kilka dni później - Uwierz mi, dopadnę go!
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Opowiadanie Johna Scribblera bardzo mi się spodobało, ale niestety prócz tego niechcący przypomniało mi o moim ukochanym i o tym, że już go więcej nie zobaczę. Tak, to właśnie uświadomiło mi to opowiadanie. To, iż już nigdy nie zobaczę, jak Ash chodzi w tym swoim płaszczu i naśladuje w swoim zachowaniu oraz mowie Sherlocka Holmesa. To wszystko należało już do przeszłości i musiałam się z tym pogodzić, choć zdecydowanie było to trudne i wciąż nie wiedziałam, jak mam to zrobić.
Załamana i przygnębiona wpadłam na bardzo głupi pomysł. Ubrałam się w swoje wyjściowe ubrania, po czym wymknęłam się ze szpitala. W sumie nie wiem, po co to zrobiłam. Chciałam chyba pochodzić po mieście i jakoś ukoić zszargane nerwy. Prócz tego obecność tylu ludzi oraz hałas, jaki robili zagłuszał moje myśli i nie pozwalał mi skupiać się na Ashu. Jednak tak było tylko przez jakiś czas, bo potem zaczęłam widzieć twarz mojego ukochanego w wystawach sklepowych oraz kałużach na drodze, a także w setkach innych miejsc. Załamana tym odkryciem złapałam się mocno za głowę i jęknęłam:
- Nigdy się od tego nie uwolnię!
Po tych słowach weszłam do pobliskiego baru, gdzie zamówiłam sobie drinka. Miałam już osiemnaście lat, więc mogłam śmiało pić, jeśli tylko chciałam, a teraz bardzo chciałam to zrobić. Usiadłam przy jednym stoliku, a barman (będący moim znajomym od lat i wiedzący o tym, ile wiosen już ukończyłam) podał mi moje zamówienie. Już miałam zacząć pić, kiedy to nagle usłyszałam jakieś dzikie śmiechy przy jednym ze stolików stojących przy kontuarze. Spojrzałam ku niemu i zauważyłam moją mamę kipiącą z gniewu w towarzystwie jej dwóch zaśmiewających się koleżanek.
- To naprawdę niesamowita historia! - wolała jedna z nich - Ja ci się dziwię, Grace, że jeszcze przyznajesz się do takiej histeryczki!
- Gdybym ja miała taką córkę, to bym się jej wyrzekła - dodała druga.
- Lepiej uważajcie na to, co mówicie - warknęła na nie moja matka.
- Ja tam mogę uważać, ale przecież nie możesz zaprzeczyć oczywistym faktom, a te mówią same za siebie. Twoja córka chciała się zabić z powodu jakiegoś chłopaka.
- Swojego chłopaka, który niedawno zginął.
- A jaka to różnica, co to za chłopak? Ważne, że twoja córka omal się nie zabiła przez niego. Ona naprawdę jest nieźle stuknięta. Chyba naczytała się „Cierpień młodego Wertera“.
- A czy nie powinna aby użyć pistoletów? - wtrąciła druga baba.
- Może nie miała jak to zrobić, bo jej mamusia to uniemożliwiła? Ano właśnie Grace! Czemu skąpisz swojej drogiej córeczce gnata, żeby mogła się swobodnie zabić? - spytała pierwsza.
Moja mama wręcz gotowała się z wściekłości, ale postanowiła jeszcze przez chwilę zachować spokój i powiedziała:
- Pomijając fakt, że obrażacie moje jedyne dziecko i bawi was jego cierpienie, to jesteście obie zbyt poważnymi kobietami, żebyście miały mi nie powiedzieć, skąd posiadacie te informacje!
- Przecież całe miasto o tym gada - rzuciła druga baba.
- Tak... Już całe Vaniville mówi o tym, jaką to romantyczką jest twoja córeczka - dodała pierwsza - Musisz być z niej dumna, prawda?
Mama nie wytrzymała. Podniosła z krzesła tę jędzę i walnęła ją z całej siły w twarz z otwartej dłoni. Włożyła w ten cios tak wiele siły, że aż ją przewróciła.
- Co ty?! - zapytała zaszokowana tą sytuacją druga paniusia.
- Ty podła kreaturo! Zapłacisz mi za to, co powiedziałaś! - krzyczała mama do obalonej kumpeli - Stawaj do walki! Tu i teraz!
- Chyba ci się śni! - warknęła na nią baba, podnosząc się - Jaka córka, taka matka, co?! A ja się dziwiłam, że Serenie tak odbija!
- Żądam od ciebie satysfakcji! - wrzasnęła moja mama.
- Tere-fere-kuku!
- CO?! Taka ma być twoja odpowiedź?
- Innej odpowiedzi nie dostaniesz!
- A więc dowiedz się, że jesteś bez honoru!
- CO?! Do mnie to było?!
- Tak, do ciebie!
- Że niby ja bez honoru?! A co?! Może nie płacę swoich rachunków?! Może oszukuję w walkach?! Może kradnę, co?! Dlaczego niby jestem bez honoru?!
- Bo roznosisz plotki o moim jedynym dziecku!
- Tak?! A nie pomyślałaś, że ona na to zasługuje?!
- A ty zasługujesz na kopniaka wiesz w co!
Spoliczkowana paniusia i jej zaszokowana koleżanka wyszła za nią, a mama za nimi krzyczała:
- Jeszcze cię zmuszę do walki!
- Spadaj, wariatko! I lepiej się tutaj więcej nie pokazuj, bo naślę na ciebie policję! - padła odpowiedź.
- Spokojnie, nie zamierzam! Noga moja już więcej nie postanie w tej dziurze! Macie na to moje słowo!
Po wykrzyczeniu tego wszystkiego odwróciła się na bok i... dostrzegła mnie. Była zdziwiona, ale pomimo to powoli podeszła i usiadła przy moim stoliku.
- Słyszałaś? - spytała.
- Trudno było nie słyszeć - odpowiedziałam.
Mama parsknęła śmiechem.
- Racja, trochę głośno wymieniałyśmy poglądy.
- Trochę głośno, to fakt.
- Ale chyba nie sądzisz, że ja pozwolę obrażać moje jedyne dziecko?
- Domyślam się, ale mimo wszystko wielu może być takich. Będziesz się ze wszystkimi bić?
- A tak! A tak! Będę walczyć z tyloma, z iloma zdołam. Choćby nawet z całym miastem, jeśli będzie trzeba.
- Nie, mamo - pokręciłam przecząco głową - Nie będzie takiej potrzeby i nie będziesz musiała walczyć. Poza tym co niby chcesz zwalczać? Przecież one mają rację. Jestem wariatką. Chciałam się zabić. Jestem nienormalna.
Mama uderzyła dłońmi w stół.
- Nieprawda! Właśnie, że nieprawda! Jesteś normalna, tylko po prostu cierpisz! A ty myślisz, iż ja po stracie męża, to twardo wszystko znosiłam?! Mylisz się! Ja też wtedy cierpiałam. I też chciałam się zabić.
Spojrzałam na nią zdumiona. Czego jak czego, ale takiego wyznania się nie spodziewałam.
- Mówisz poważnie? - spytałam.
- Najzupełniej.
- Niemożliwe. Gadasz tak, żeby mnie pocieszyć.
- Mówię zupełnie poważnie. Tak było.
- A więc to u nas rodzinne.
- Co takiego?
- Zabijanie się z miłości. Te baby mają rację. Jestem nienormalna.
- To nieprawda, córeczko. Nieprawda. Ty nie jesteś nienormalna. Jesteś mądrą i dobrą dziewczyną, a do tego silną psychicznie, ale nawet człowiek silny psychicznie ma swoje granice i musi kiedyś pęknąć. Twój czas na to, aby pęknąć właśnie nadszedł.
- Trudno nie pęknąć, kiedy wszyscy, których kochasz cię opuszczają i zostajesz sama. Jedni uciekli przed tobą w śmierć, a drudzy w pracę.
Moja mama doskonale wiedziała, co mam na myśli, jednak wolała nie drążyć tematu, bo powiedziała:
- Żal przez ciebie przemawia. Żal jak najbardziej słuszny, ale być może niewłaściwie skierowany.
- Niewłaściwie? - mruknęłam - A co? Może ty też nie uciekałaś przede mną i matczyną miłością, aby samej nie cierpieć? A może mój ojciec i mój chłopak nie zginęli dla tego, co kochają, nie licząc się przy tym w ogóle z moim zdaniem?
Ponieważ mama milczała, mówiłam dalej:
- Sprawa jest prosta. Wszyscy, których kocham porzucają mnie i mają rację. Bawiłam się przez ponad dwa lata w detektywa i naiwnie pomyślałam sobie, że może wreszcie los się do mnie uśmiechnął. Ale właśnie zostałam za to ukarana. Ja nie mam prawa żyć. Takie głupie istoty jak ja nie posiadają prawa do istnienia. Powinnam naprawdę kupić sobie broń i palnąć sobie w łeb, ale tak porządnie, aby tym razem mnie nie odratowano!
Tym razem moja mama znowu walnęła dłońmi w stół i zawołała:
- Do licha ciężkiego! Nie powtarzaj tych bredni!
- To nie są brednie, tylko prawda - odparłam spokojnie.
- Jaka niby prawda?!
- Najprawdziwsza.
- I co?! I ty w nią wierzysz, tak?!
- Boże, sama już nie wiem, w co wierzyć.
Mama popatrzyła na mnie załamana, po czym krzyknęła:
- Do diabła! Można przyjmować krytykę, ale nie można pozwolić na to, aby jakieś ścierwa cię maltretowały!
- Maltretowały? - zdziwiłam się - A kto mnie niby maltretuje? I jakie niby ścierwa?
- Wszyscy ci, którzy cię nie szanują, tak jak na to zasłużyłaś! To są te ścierwa i to oni cię maltretują i utwierdzają w tych chorych przekonaniach, jakimi właśnie mnie uraczyłaś.
Przez dłuższą chwilę zachowałyśmy milczenie.
- Nawiałaś ze szpitala? - spytała po chwili mama.
- Tak, ale zaraz tam wracam. Dość mam wrażeń, jak na jeden dzień.
Po tych słowach spojrzałam na mamę i ścisnęłam jej dłoń, mówiąc:
- Dziękuję ci, mamo. Dziękuję ci. Chociaż ktoś na tym świecie mnie broni. Choć ktoś jest moim przyjacielem.
- Masz więcej przyjaciół na tym świecie, Sereno - odparła moja mama - Nie jesteś sama, pamiętaj o tym. Nie jesteś sama.
Słowa te nie opuszczały mej pamięci, gdy wracałam do szpitala. Nie jesteś sama, Sereno. Nie jesteś sama. Wszystko przetrzymasz, jeśli zechcesz, bo nie jesteś sama. Och, żeby to była prawda, pomyślałam sobie. Żeby była prawda.
KONIEC
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Przygoda 129 cz. II
Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...
-
Tutaj zaś znajdują się krótkie opisy przygód bohaterów serii „ Ash i Serena na tropie ”. Dzięki nim łatwiej przypomnicie sobie, o czym był k...
-
Świat Pokemonów - a oto kilka wiadomości niezbędnych po to, aby można było zrozumieć całą fabułę. Akcja naszej historii dzieje się w świe...
-
Początek, czyli jak to się zaczęło Pamiętam jak dziś dzień, w którym Ash zdołał spełnić swoje marzenie i został Mistrzem Pokemon. Było t...
Jak głosi motto kibiców Liverpoolu: "You Never Walk Alone". Ta zasada winna przyświecać Serenie. Niech pamięta, że nigdy nie kroczy sama.
OdpowiedzUsuńA teraz samo opowiadanie, które czyta się dość szybko, ALE dopiero w momencie wejścia opowieści wewnętrznej Pana Gryzipiórka.Nie będę ukrywał, że moim zdaniem, to najmocniejszy punkt tego rozdziału, bo posiada świetnie poprowadzoną zagadkę, aczkolwiek dość szybko domyśliłem się kto był winny, a potrzeba było tylko dowodów i jak widać, po raz kolejny się nie pomyliłem. Nie mniej, tym razem najsłabiej wyszła część Dawn, aczkolwiek świetnym pomysłem jest pozostawienie otwartego zakończenia tej historii i w sumie tylko dlatego będę chciał poznać kontynuację. Tylko czemu uważam, to za najsłabszy punkt? Głównie przez te moralizatorskie gadki o tandetności życia koordynatora, aczkolwiek nie ukrywam, że cieszy mnie fakt, iż Zoey dobrze się czuje z tym co robi, bo jednak skoro coś daje nam radość i czerpiemy z tego satysfakcje, to co złego w tym, że się temu oddajemy?
A teraz czas na danie główne, gdzie świetna surówka doskonale pasuje do cudownie przyprawionego kotleta, jednak całość psują zimne ziemniaki, które nie są polane żadnym sosem.
Tym kotletem jest cierpienie. Cierpienie jako coś co odczuwają wszyscy bohaterowie tej historii po stracie tak ważnej dla nich postaci. Tą doskonałą przyprawą jest stan Sereny i Delii, które starają sobie poradzić z tą sytuacją i mimo bardzo świeżych krwawiących ran, szukają sposobu na przeciwdziałanie temu. Same przyprawy nie dadzą ci dobrej panierki, a to co sprawia w tym wypadku, że ta panierka smakuje tak dobrze jest Grace. Cieszy mnie jej powrót w roli tej opoki, osoby która broni honoru swej córki. I w końcu osoby którą można nazwać matką. Tylko przy tej okazji jest osobą, która ucieszona świetną panierką zapomniała polać ziemniaki sosem. I tu najbardziej boli mnie te autorefleksje i samosugestie. Wiem że pokazuje, ze ona też przez coś podobnego przechodziła, że chciała sobie poradzić w taki i taki sposób. Boli natomiast fakt tego wiecznego samodobijania. Byłaś złą matką? Byłaś! Ale to był sposób radzenia sobie z bólem. Przerabialiśmy to, dawno temu, więc chyba ostatnie co potrzebuje zrozpaczona osoba, to samobiczującej się opoki.
Na świetną surówkę złożyło się kilka pomniejszych wątków. Czy to Jash uciekający do flaszki czy ta cudna scena w kuchni z próbą ścięcia włosów. Tu czuć prawdziwy smak tego opowiadania. Aczkolwiek zmarnowanie potencjału Josha przez brak jakiegoś monologu z prawdziwego zdarzenia są taką cebulą unijającą smak innych warzyw z tej surówki. Podobała mnie się również ta konkluzja części pierwszej, moim zdaniem to był dobry pomysł, by zakończyć tą część w ten sposób.
UsuńNo to teraz te nieszczęsne ziemniaczki, za które muszę opieprzyć kucharza. To wszelkiego rodzaju sceny pokroju dywagacji o płci śmierci czy wdupczenie dawania dupy po krzakach (choć ta druga rzecz ma jakiś sens). To zdecydowanie przyprawiające o ból brzucha bzdurki pokroju streszczania na pół opowiadania wydarzeń z poprzedniego rozdziału. Czytaliśmy to... W POPRZEDNIM ROZDZIALE! Nie 50 rozdziałów w tył, tylko jeden. Jak nie pamiętamy, to można szybko wrócić, a ten skrót w tym miejscu i w stanie w jakim ma być Serena jest kompletnie bez sensu. Tyle dobrego, że ona sama to zauważa. Szkoda jedynie, że w momencie, gdy już to wszystko powiedziała. Tak samo cykl robienia z czytelnika dekla trwa w najlepsze. Mówiłem to nie raz, ale powtórzę. Nie jesteśmy ułomni, nie musimy mieć nawiasów z tekstem (to był on) by wiedzieć że to on. Tak jak nie musimy wiedzieć że śmiali się z śmiesznego żartu bo był śmieszny lub powiedział to bo tak było. Jako klient tej restauracji czuje się jakby kucharz napluł na te ziemniaki i z uśmiechem stwierdził "Oto pański sos". No i jeszcze te dywagacje z Tanatosem. Nosz błagam, serio o takich pierdach by się rozmawiało z uosobieniem śmierci? Jednak w tamtej scenie plusem było stwierdzenie, że "Dlaczego to głupie pytanie. Tak po prostu jest i koniec" to było świetne i na tym winno się skończyć. No i jeszcze wciagnięcie w to Asha. Mam serio nadzieję że to tylko sen, a nie kolejny członek klubu lizania rowka, który za zrobienie mu kanapkipozowli mu się zobaczyć z dziewczyną, by uwiarygodnić całą tą szopkę.
Chyba to wszystko co chciałem powiedzieć, aczkolwiek w trakcie czytania głupotek znalazłem więcej, choć mniejszych, ale skoro o nich zapomniałem i nie zapisałem to nie są aż tak istotne.
Moja ocena to 8-/10. Tylko dlatego, że wciągnęła mnie historia z planami łodzi, ta ocena nie jest niższa.
Nie spodziewałem się, że aż tak to mi się rozciagnie. Śmieszne xD
Usuń