piątek, 12 stycznia 2018

Przygoda 100 cz. I

Przygoda C

Ostateczne starcie cz. I


Z wielkim żalem i bólem w sercu zasiadam teraz przed laptopem, aby spisać relację z naszej ostatniej przygody. Prawdopodobnie robię to ostatni raz w życiu, ponieważ strata, jaką wszyscy ponieśliśmy w tej przygodzie jest tak wielka, że nie wiem, czy kiedykolwiek będę jeszcze psychicznie zdolna do tego, aby cokolwiek zanotować w naszych kronikach. Tej przygody też nie chciałam wcale w nich umieszczać, ale ostatecznie zdecydowałam się to zrobić, ponieważ wiem, że wszyscy tego ode mnie oczekują. No, a poza tym potomni powinni wiedzieć, w jaki sposób ostatecznie pokonaliśmy naszego arcywroga, Giuseppe Giovanniego. Boję się, że po latach plotki tworzone przez licznych plotkarzy oraz dziennikarzy zniszczą prawdziwy obraz tych wszystkich wydarzeń, zaś ci ludzie, którzy nie byli naocznymi świadkami ostatecznego starcia Asha z Giovannim mogą w nie uwierzyć. Wolę więc zachować prawdę dla potomnych, dlatego też zapisuję tu wszystko, co się wtedy naprawdę zdarzyło, choć nie ukrywam, że pisanie tego bynajmniej nie sprawia mi przyjemności.
Po Bitwie o Kanto większość z nas trafiła do szpitala w Wertanii, w pobliżu której toczyła się owa wiekopomna potyczka. Nie było tam miejsca dla nas wszystkich, dlatego też część z nas musiano przewieść do szpitala w Alabastii, jednak w taki sposób, abyśmy nie odnieśli przy tym większych obrażeń. Walka była naprawę zaciekła i groźna, ale udało się nam ją wygrać. Ostatecznie pokonaliśmy w niej organizację Rocket, zabiliśmy Malamara, a prócz tego wreszcie przestało być już tajemnicą to, że pan Meyer jest tym superbohaterem, który wraz ze swoim MegaBlazikenem niejeden raz nas wyciągnął z opresji - więc bilans walki był jak najbardziej pozytywny, zaś ten ostatni fakt, czyli sekret pana Meyera bardzo ucieszył i zarazem też zaskoczył nie tylko Delię, ale także Clemonta i Bonnie. Ja i Ash od dawna znaliśmy ten sekret, więc nie byliśmy tym zaskoczeni, ale za to cieszyliśmy się, że pan Meyer ujawnił ten fakt przed najbliższymi sobie osobami. One powinny już dawno o tym wiedzieć, przynajmniej ja i Ash tak uważaliśmy, ale ukochany pani Ketchum wolał zachować dla siebie ten sekret, jednak po Bitwie o Kanto sprawa wyszła na jaw i przestał on to ukrywać, co bardzo nas ucieszyło.
Tak czy siak walka z organizacją Rocket była groźna, ale odnieśliśmy w niej zwycięstwo. Pokonaliśmy w niej ludzi Giovanniego i ich Pokemony, zaś policja (która wkroczyła do akcji tak pod koniec bitwy, kiedy to szala zwycięstwa już ostatecznie przechyliła się na naszą stronę) wyłapała lub też zabiła wszystkich pomagierów naszego arcywroga. Zwycięstwo było więc ogromne, a poza ranami fizycznymi nie ponieśliśmy żadnych strat. Stryj Asha stracił praktycznie wszystko, zaś z naszej strony jedynie dzielny pan Simon Ketchum poległ w tej walce, a ponieważ był on samotnikiem i to od lat, to nie miał kto pochować jego ciała - poza Ashem i Joshem. Ten ostatni zorganizował pogrzeb i załatwił wszystkie związane z nim formalności, aby odciążyć swego syna od tej sprawy uważając, że Ash powinien teraz skupić się na przygotowaniach do procesu Giovanniego, a także na święcie sportu, które odbywało się jak co roku w Alabastii w ostatnich dniach sierpnia. Ash brał tam udział w zawodach piłkarskich, które odbyły się dnia 31 sierpnia, ponieważ był kapitanem i zarazem członkiem drużyny Dzikie Pokemony, nie mógł więc jej zawieść. On, Clemont i Damian trenowali zaciekle, aby ich drużyna mogła odnieść sukces, a prócz tego mój ukochany szykował się do wzięcia udziału w procesie przeciwko Giovanniemu.
Proces ów jednak napawał nas wszystkich niepokojem.
- Sprawa Giovanniego nie jest wcale taka oczywista - powiedział do nas kapitan Rocker - Wcale nie mamy pewności, czy zdołamy udowodnić Giovanniemu wszystkie jego winy.
- Jak to? - zapytałam zdumiona, kiedy to usłyszałam - Przecież porwał panią Ketchum i stworzył armię Pokemonów, z którą próbował podbić Kanto. Mamy na to świadków!
- To prawda, mamy świadków i od tego się nie wymiga - rzekł na to szef policji w Alabastii - Mimo wszystko jednak cała ta sprawa nie wygląda zbyt dobrze dla nas. Tę winę możemy mu udowodnić, ale też pamiętajcie, że za takie coś dostanie spory wyrok albo też psychiatryk, a z tego ostatniego może się szybko wydostać, kiedy zdoła w jakiś sposób dowieść, że jest już zdrowy i nieszkodliwy.
- Dom wariatów? - zdziwiłam się - Ja wiem, że to wariat, ale mimo wszystko dom bez klamek tutaj mi jakoś nie pasuje.
- A sądowi może najspokojniej pasować - rzekł ponuro kapitan - No, a czego ty się niby spodziewasz? Jeśli tylko takie zarzuty mu postawimy, jak porwanie pani Ketchum i stworzenie armii Pokemonów, to cóż... Po tych zarzutach sąd może uznać, że Giovanni jest szalony i wsadzi go do domu bez klamek. A stamtąd już droga na wolność jest o wiele łatwiejsza niż z więzienia, jak na pewno dobrze wiecie.
- Domyślam się - rzekł ponuro Ash - Ale przecież musimy mu jakoś udowodnić jego poprzednie przestępstwa, a przede wszystkim kierowanie grupą przestępczą!
- To oczywiście da się udowodnić, ale będzie bardzo trudno zrobić - odpowiedział mu ponuro kapitan Rocker - Nie jest to wcale takie proste, jak się może wydawać. Wciąż nie zdołaliśmy otworzyć dysku twardego, który nam dostarczyłeś. Tam są wszystkie dane, które mogą posłużyć za dowód w procesie stulecie, jednak mimo wszystko najpierw musimy go otworzyć, a tego wciąż nie możemy zrobić.
- Wasi hakerzy nie potrafią sobie dać z tym rady?
- Ano nie potrafią! - Jasper Rocker niemalże wybuchł gniewem, kiedy to usłyszał - Ja nie wiem, co oni tam robią, ale przecież idiotów tam nie zatrudniamy! To są bystrzy ludzie i całkiem pomysłowi, a jednak mimo to wciąż nie mogą złamać tego szyfru, który chroni ten przeklęty dysk.
- A jaki to szyfr? - spytał Ash.
- To jakiś dziwaczny ciąg cyfr, ale wciąż nie wiemy, o jaki to ciąg liczb chodzi.


- Trzeba więc próbować aż do skutku - powiedziałam.
- A myślisz, że nie próbujemy? - mruknął złym tonem kapitan - Uwierz mi, próbowaliśmy i wciąż próbujemy, ale w tym ciągu cyfr jest naprawdę wiele cyfr, co daje wiele możliwości. W sumie milion kombinacji, jeśli nie więcej. Twoim zdaniem to jest takie proste odgadnąć ten ciąg cyfr?
Oczywiście wiedziałam, że takie zadanie bynajmniej nie jest proste, ale mimo wszystko byłam wyraźnie zawiedziona, ponieważ spodziewałam się, że już dawno otworzyli ten dysk, dlatego powoli otarłam sobie pot z czoła i rzekłam:
- Ja naprawdę rozumiem, że są problemy, jednak mimo wszystko trzeba coś zrobić. Przecież temu draniowi nie może się upiec!
- Spokojnie, nie upiecze mu się, tego możesz być pewna - uśmiechnął się do mnie lekko Jasper Rocker - Tylko potrzebujemy jeszcze nieco więcej czasu.
- Czasu mieliście dosyć! - zawołał mocno rozzłoszczony tym gadaniem Ash, zrywając się ze swego miejsca - Uważam, że teraz pora na to, abyśmy my wkroczyli do akcji!
- A niby co chcesz zrobić? - spytałam.
- Nie ja, ale Max i Clemont - odpowiedział mój chłopak - Oni najlepiej znają się na komputerach, a zwłaszcza Max. Powinniśmy im dać spróbować otworzyć ten dysk.
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło Pikachu, któremu ten pomysł wyraźnie bardzo się spodobał.
- Doskonały pomysł! - zawołałam radośnie - Oni się przecież znają na tych wszystkich technicznych i komputerowych sprawach! Mogą nam tutaj bardzo pomóc!
Kapitan Rocker popatrzył na nas uważnie, jęknął lekko, po czym rzekł ponuro:
- Sądzisz, że moi przełożeni będą zadowoleni z tego, co mi tu właśnie proponujesz? Uważasz, iż będą oni chcieli, żeby dwóch cywilów, do tego jeszcze nieletnich próbowało zrobić to, czego naszym hakerom nie udało się zrobić?
- A co pan woli? - zapytał oburzony Ash - Może dalej się męczyć z tym problemem i jednocześnie ryzykować, że ktoś to zniszczy i w ten sposób odbierze nam dowody przeciwko Giovanniemu?!
- Nie, tego nie chcę i nawet tak nie myśl - odpowiedział mu ponuro szef policji w Alabastii - Sercem i ciałem jestem po twojej stronie, jednak nie oczekuj ode mnie, że pozwolę dwóm dzieciakom, choćby najbardziej uzdolnionym zajmować się sprawami tylko dla wtajemniczonych.
- Jakoś ci wasi wtajemniczeni ludzie nie umieją sobie z tym waszym problemem poradzić - mruknęłam dość ironicznie - Więc może pozwolicie naszym przyjaciołom zaingerować w tę sprawę? Być może zrobią oni to, czego wy nie umiecie.
Kapitan Rocker spojrzał na mnie z wyraźnym gniewem w oczach.
- Uważasz pewnie, że u nas pracują same matoły, prawda? Że już nie umiemy sobie sami bez waszego udziału poradzić z żadnym śledztwem?! Że może bez was, wielkich geniuszy niczego nie potrafimy dokonać?!
Mężczyzna uspokoił się, wziął głęboki wdech, po czym powiedział:
- Ech... Wybaczcie mi, proszę. Wybaczcie, że się tak uniosłem. Nie powinienem był tego robić. W końcu co wy jesteście temu winni, iż ja mam z tym dyskiem problem? Naprawdę jestem załamany. Już sam nie wiem, co mam zrobić.
- Więc ja panu mówię, co ma pan zrobić - powiedział do niego Ash - Niech pan da działać Maxowi i Clemontowi. Oni na pewno sobie poradzą.
- A jeżeli nie poradzą? - jęknął kapitan - To ja się wtedy tylko wstydu najem i nic więcej.
- A jeżeli sobie poradzą, to wtedy osiągniemy sukces, na którym tak bardzo nam zależy - rzekł mój luby - Poza tym w takiej sprawie nie wolno nam się poddawać i musimy się chwytać każdej możliwej szansy, jaka się przed nami rysuje.
Kapitan zastanawiał się przez dłuższą chwilę nad słowami Asha, po czym westchnął głęboko i rzekł:
- Dobrze... Niech tak będzie. Zgadzam się. Jak Max i Clemont będą już zdrowi, to niech do mnie przyjdą i niech sprawdzą ten dysk. Oby tylko to coś pomogło.
Ash uśmiechnął się delikatnie do kapitana.
- Może być pan tego pewien, że co jak co, ale na komputerach to oni się doskonale znają i na pewno pana nie zawiodą. Mnie nigdy w takich sprawach nie zawiedli, więc czemu pana mieliby zawieść?
- Zobaczymy... Pożyjemy, zobaczymy - mruknął Rocker, a ton jego głosu wyraźnie wskazywał, że nie jest wciąż do końca przekonany naszymi argumentami, jednak mimo wszystko wyraża on zgodę na nasze działanie licząc, że coś to pomoże.

***


Zgoda kapitana bardzo nam pomogła. Clemont i Max zostali w walce lekko ranni, więc pobyli trochę w szpitalu razem z większością naszych przyjaciół, którzy brali udział w Bitwie o Kanto, ale dość szybko wyszli i mogli zająć się sprawą owego dysku. Oczywiście prośba kapitana, żeby rozwiązali ten problem bardzo im się spodobała, a już szczególnie Maxowi.
- Ja tam od początku byłem gotowy zająć się całą tą sprawą - rzekł przemądrzałym tonem Max - Ale oczywiście musiało przyjść najgorsze na naszą kochaną policję, aby raczyła ona wreszcie poprosić nas o pomoc.
- Wiesz, jak to mówią. Jak trwoga, to do Boga - powiedział równie złośliwym tonem Clemont - Choć moim skromnym zdaniem problem z tym dyskiem na pewno nie jest wcale tak wielki, aby sobie nie mogli sami z nim poradzić. Jestem pewien, że gdyby się lepiej postarali...
- Może tak, a może nie... A jakie to ma teraz znaczenie?! - jęknęłam załamana tą głupkowatą wymianą zdań - Liczy się tylko to, że sam kapitan Rocker prosi was o pomoc! Czy musicie analizować jego decyzję?
- Ona ma rację - powiedziała biorąca udział w tej rozmowie Dawn - Naprawdę jesteście chwilami okropnie męczący. Lepiej idźcie do kapitana i zajmijcie się tym dyskiem, zanim się rozmyśli.
- On czy dysk? - zapytał Max i wyszczerzył zęby w dość głupkowatym uśmiechu.
- Dowcipniś - mruknęła Dawn, jednak delikatnie się uśmiechnęła, bo widać było wyraźnie, że rozbawił ją żart naszego przyjaciela.
Po tej rozmowie nasi przyjaciele poszli zaraz do kapitana Rockera, aby zająć się całą sprawą dysku, o czym jeszcze będę później mówić. Na razie wspomnę o innych sprawach.
Przede wszystkim muszę tutaj dodać, że z pomocą Sybilli wszystkie zahipnotyzowane przez Malamara stworki powróciły do swych właścicieli, natomiast te, które ich nie miały, wróciły do swoich naturalnych środowisk. Nie wiem, jak nasza droga przyjaciółka zdołała to osiągnąć, ale też jakoś nie paliliśmy się do tego, aby ją o to pytać uważając, że jednak lepiej jest, aby nie wiedzieć wszystkiego o wszystkich i lepiej pewne sprawy pozostawić w tajemnicy. Poza tym, gdyby Sybilla chciała nam to wyjawić, to sama by to zrobiła bez naszego nagabywania.
Jedynie kilka Pokemonów, których nie miało swoich właścicieli, nie powróciło do lasu, ponieważ ich obrażenia odniesione w bitwie, jak również psychiczny szok doznany po wyjściu z transu zesłanego przez Malamara były zbyt wielkie, aby mogły tego same dokonać. Dlatego też o wiele dłużej pozostały one w Centrum Pokemon niż ich lekko ranni koledzy i koleżanki.
Jednym z takich Pokemonów był Latios, który trafił do Centrum w Wertanii w bardzo kiepskim stanie. Ja i Ash, a prócz tego Latias w ludzkiej postaci odwiedziliśmy go, aby dowiedzieć się, jak się biedak czuje.
- Fizyczne rany nie są bynajmniej groźne dla jego życia, jednak jego psychiczne rany to już zupełnie inna sprawa - powiedziała pielęgnująca go siostra Joy - Obawiam się, że jeszcze długo może sobie z tym nie poradzić.
- Rozumiem - rzekł Ash, a jego Pikachu zapiszczał smętnie.
- Biedny Latios - powiedziałam smutna - Możemy go zobaczyć?
- No oczywiście, że tak - zgodziła się siostra Joy - Tylko nie za długo. Biedaczek musi dużo odpoczywać, pamiętajcie o tym.
Obiecaliśmy, że nie będziemy męczyć biednego Pokemona, po czym powoli poszliśmy do sali, w której leżał Latios. Stworek był zmęczony i bardzo wykończony, ledwie tylko od czasu do czasu otwierał oczy, aby nas zobaczyć. Przebywał wciąż w inkubatorze, który dodawał mu energii i miał pomagać odzyskać siły witalne.
- Biedny Latios - powiedziałam załamana, widząc Pokemona w takim stanie - Myślisz, że wyjdzie z tego?
- Mam taką nadzieję - odpowiedział mi Ash - Siostra Joy nie miała żadnych wątpliwości w tej sprawie. Mówiła tylko, że bardziej od zdrowia fizycznego niepokoił ją jego stan psychiczny, a ten ponoć pozostawia wciąż wiele do życzenia.
Latias powoli oparła się dłońmi o inkubator i spoglądała uważnie na Latiosa, uśmiechając się do niego przyjaźnie. Pokemon spojrzał w jej stronę zmęczony, jednak z wyraźną uwagą. Najwidoczniej rozpoznał on w naszej przyjaciółce kogoś niezwykle podobnego do siebie, tyle tylko, że chwilowo w ludzkiej postaci.
- Och, biedaczek. Wciąż jest jeszcze słaby - usłyszeliśmy za sobą jakiś kobiecy głos.
Spojrzeliśmy za siebie i zobaczyliśmy Theodorę Brown, która z lekkim uśmiechem na twarzy powoli podchodzi do nas.
- Tak, jeszcze jest słaby - rzekł smutno Ash - Jednak liczymy na to, że wydobrzeje i potem wróci na wolność.
- Ja też mam taką nadzieję, bo bardzo żal mi biedaka - stwierdziła ex-sekretarka Giovanniego - Ten bydlak trzymał go w klatce w swoim jednym laboratoriów, gdzie prowadzono badania nad zapanowaniem nad mózgiem Pokemonów i zmuszenia ich do posłuszeństwa. Wolę nawet nie myśleć, co oni mu tam robili.
- Więc lepiej nie myśl i nie podawaj nam tego opisu - powiedziałam, aż wzdrygając się na samą myśl o tym, że miałabym coś takiego słuchać - A tak w ogóle, to co cię tu sprowadza?
- Chciałam was znowu zobaczyć, a przy okazji dowiedzieć się, co u was słychać.
- Cóż... Nie jest źle, choć mogłoby być lepiej - odpowiedział jej Ash.
Kobieta parsknęła lekkim śmiechem.
- Nie dziwię się wam, że tak myślicie. Sama również planowałam rozbicie organizacji Rocket, ale wasza działalność przyspieszyła moje plany w tym kierunku, chociaż przy okazji poprowadziła je nieco inaczej niż to planowałam. Nie powiem, żeby wszystkie te zmiany były mi na rękę, ale i tak liczy się efekt.


Podczas tej rozmowy wyszliśmy wszyscy z sali zostawiając Latiosa, aby sobie odpoczął. Jednocześnie popatrzyłam bardzo uważnie na naszą rozmówczynię i zapytałam:
- Wybacz, że spytam, ale mam pewne, dość dręczące mnie pytanie.
- Skoro cię dręczy, to śmiało mi je zadaj. Może ulżę ci w bólu.
- No dobrze. Chodzi mi o to, kim ty tak naprawdę jesteś? Od Asha wiem jedynie tyle, że jako Anonim byłaś tzw. piątą kolumną (lub jak kto woli kretem) w szeregach organizacji Rocket. Więcej mój luby nie chciał mi powiedzieć.
To mówiąc spojrzałam na Asha, który lekko zachichotał.
- Wiesz... Ciekawe pytanie, ale zapewne zrozumiałe dla was obojga. A więc słuchajcie uważnie... Nie nazywam się Theodora Brown. Tak naprawdę nazywam się Tania Micawber. Jestem policjantką i traf chce, że jestem także bardzo podobną do sekretarki Giovanniego. Mój szef wpadł na pomysł, aby wykorzystać moje zdolności oraz to łudzące podobieństwo do prawdziwej Brown, to udawałam ją podczas pracy w organizacji Rocket.
- Ale czekaj, bo czegoś tu nie rozumiem - rzekłam po chwili - Skoro ty jesteś policjantką, to gdzie jest prawdziwa Theodora Brown?
- Ona nie żyje.
- Nie żyje?! - zawołaliśmy zaszokowani Ash i ja.
- Pika-pika?! - dodał równie zdumiony, co my Pikachu.
- Tak, właśnie tak - odparła policjantka - Miała ona poważny wypadek podczas wycieczki w góry. Spadła ze skały i została ciężko ranna. Mimo pomocy lekarzy zmarła na miejscu. Policja jednak poleciła ukryć ten fakt przed Giovannim i mnie postawić na miejsce zmarłej.
- To było strasznie ryzykowne - zauważyłam.
Tania uśmiechnęła się delikatnie.
- Wbrew pozorom to wcale nie było takie niebezpieczne, jak się wam wydaje. Bo widzicie... Prawdziwa Theodora Brown była niezwykle skryta i zamknięta w sobie, prawie z nikim nie rozmawiała, a prócz tego jeszcze nikt w organizacji nie interesował się nią zbytnio. Praktycznie poza tym, że jest często u szefa i wykonuje polecenia bezpośrednio od niego wydawane nikt nie wiedział o niej praktycznie nic.
- Skąd mieliście te dane? - spytałam.
- Od naszych agentów wysyłanych jako wtyczki do organizacji Rocket - odpowiedziała policjantka - Większość z nich zapłaciła za zdobycie tych wszystkich informacji życiem, ale udało się. Jako Theodora Brown byłam bardzo blisko szefa i mogłam dzięki swoim donosom na policję lub innym odpowiednim raportom do moich przełożonych sabotować niejeden plan Giovanniego. Ale i tak bez ciebie, Ash, nie udało by mi się.
- Dziękuję. Miło mi, że tak mówisz - powiedział do niej przyjaznym tonem Ash - Powiedz mi tylko jedno... Dlaczego właśnie Anonim?
- Słucham?
- No wiesz... Dlaczego właśnie taki, a nie inny przydomek jako agentka sobie wybrałaś?
Agentka policyjna rozłożyła bezradnie ręce i zaśmiała się przy tym delikatnie, mówiąc:
- Właściwie to sama nie wiem. Po prostu uznałam, że to słowo tutaj pasuje idealnie. Myślę, że kojarzyło mi się z anonimowymi donosami, jakie ludzie składają nieraz na policję, a także z tym, iż moje... że tak powiem, donosy także są anonimowe... Więc cóż... Zostałam Anonimem. Choć teraz, gdybym miała sobie wybrać jakąś ksywkę, to chyba wybrałabym sobie jakąś lepszą.
- A czemu? Anonim to dobra ksywka - rzekł Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Taka, jak każda inna - dodałam.
Latias pokiwała delikatnie głową na znak, że się ze mną zgadza.
- Być może - odparła smutno policjantka - Tak czy siak ważne, że cała sprawa została już zakończona, choć wielka szkoda, iż tyle ofiar kosztowała nas nasza walka z organizacją Rocket. Ja doskonale wiem, że nieraz nie da się ich uniknąć, ale mimo wszystko mogłoby być ich trochę mniej albo nie być wcale. Tak czy siak dobrze, że to już koniec.
- Jeszcze nie - rzekł Ash ponurym głosem - Koniec nastąpi dopiero wtedy, gdy Giovanni pójdzie siedzieć i to na dobre.
- Tak, masz rację - zgodziła się z nim agentka - Oby tylko zdołano wydobyć dane z tego dysku, co ty go wtedy ukradłeś.
- Oby zdołali, bo inaczej z dowodami przeciwko mojemu stryjowi, to może być krucho.
Anonim poklepała go lekko po ramieniu.
- Więcej wiary w naszych przyjaciół z policji, Ash. Więcej wiary oraz więcej optymizmu. Zobaczysz, wydobędą te dane, a wówczas rozpocznie się taki proces, jakiego Kanto jeszcze nigdy nie widziało.
- Oj tak, proces stulecia - uśmiechnął się Ash - Proces największej organizacji przestępczej we wszystkich regionach. Świat jeszcze nie widział takiego procesu, jaki będzie miał Giovanni i jego ludzie.
- Chyba tylko proces samego Ala Capone będzie w stanie mu dorównać - zażartowałam sobie.
Ash i Latias zachichotali, zaś Anonim delikatnie się uśmiechnęła.
- Tak, to sama prawda, Sereno. Tylko jego proces może dorównać temu procesowi, jaki będzie miał wytoczony Giuseppe Giovanni. On jest właśnie takim naszym rodzimym Alem Caponem i możesz być pewna, że pójdzie siedzieć, ale za coś poważniejszego niż tylko niepłacenie podatków. Możesz być tego pewna.
Bardzo chciałam być tego pewna, jednakże wszystkie dotychczasowe wydarzenia nie pozwalały mi zbytnio na zachowanie optymizmu, chociaż bardzo tego chciałam.

***


W niedługim czasie po tych wszystkich rozmowach, jakie wcześniej przytoczyłam odbył się pogrzeb Simona Ketchuma. Oczywiście nie mogło na nim zabraknąć Asha, jego ojca, siostry i mnie, tak więc przybyliśmy na niego do samego regionu Sinnoh, gdzie mieszkał ten dzielny człowiek.
- Przyznam się, że chwilami doprowadzał mnie on do szału, ale teraz wiele bym dał, aby żył i znowu to robił - powiedział Ash, kiedy odbywała się uroczystość pogrzebowa.
- Wierzę - uśmiechnęłam się do niego - Ważne jednak, że znowu przed śmiercią był tym samym dzielnym i szlachetnym człowiekiem, którym był kiedyś i którego my widzieliśmy w Lapucie.
- Tak, to prawda - zgodził się ze mną Ash - Być może śmierć godna prawdziwego bohatera jest dla niego spełnieniem marzeń? Może zawsze w podobny sposób chciał umrzeć? A może dzięki tej śmierci znowu może z bliskimi mu osobami, które wcześniej stracił?
- Na pewno tak jest, kochanie. Jestem tego pewna - uśmiechnęłam się czule do Asha.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał delikatnie Pikachu, który wyraźnie podzielał moje zdanie w tej sprawie.
Pogrzeb był skromny, ponieważ nie przybyło na niego zbyt wiele osób, jednak mimo wszystko odbył się tak, jak powinien się odbyć, a prócz tego jeszcze Ash, już po całej ceremonii, kiedy zostaliśmy sami, wziął magiczne skrzypce Kronikarza i zagrał na nich jeden z najbardziej wzruszających utworów, jakie kiedykolwiek dane mi było słyszeć. W ten oto sposób chciał uczcić odejście swego ciotecznego dziadka, który mimo pewnych sprzeczek z nich miał jego szacunek, a także coś na kształt szacunku.
Po pogrzebie Simona Ketchuma powróciliśmy wszyscy do Centrum Pokemon, gdzie postanowiliśmy w spokoju spędzić wieczór, a rano wrócić najbliższym statkiem do Kanto, jednak spokój przerwała nam nagła wieść od siostry Joy, że mamy telefon. To dzwonił Max z bardzo radosną nowiną. Niemalże skakał z radości, kiedy nam ją oznajmiał.
- Nie uwierzycie, kochani, co mam wam do powiedzenia! - zawołał wesoło na widok mój i Asha.
- Niech zgadnę... Ty i Clemont złamaliście kod cyfrowy do otwarcia dysku twardego i wreszcie nasza policja może się dobrać do zawartych tam danych? - spytał Ash niewinnym tonem.
Max spojrzał na niego zaszokowany.
- Nie no! Zgadł, jak słowo daję, zgadł! Nie no, stary! Ty zawsze byłeś zdolniacha, ale żeby jeszcze czytać mi w myślach? Tego to ja się po tobie nie spodziewałem. Ile masz jeszcze talentów, o których nie wiem?
- Jak złamaliście ten kod? - zapytałam już nieco poirytowana tym jego gadaniem bez celu.
- Ach, tak! Racja! Mówmy o konkretach - zaśmiał się wesoło chłopak, poprawiając sobie palcem okulary na nosie - Wybacz mi, gaduła ze mnie. Otóż ten kod cyfr miał akurat tyle cyfr, co słynny na cały świat ciąg liczb Fibonacciego. Razem z Clemontem założyliśmy więc, że to może nie być przypadek i wpisaliśmy go. No i co się okazało? Że trafiliśmy w dziesiątkę i dostaliśmy się do dysku, a tam jest cała masa danych na temat wszystkich agentów Giovanniego i misji, jakie oni wykonali. Mamy te kanalie i już się nam nie wywiną.
- Doskonale! - uśmiechnął się radośnie Ash - Wiedziałem, że kto jak kto, ale wy dwaj sobie z tym dacie radę. Dziwi mnie tylko, że policyjni hakerzy sami na to nie wpadli, skoro to takie proste.
- To ty nie wiesz, że najciemniej jest pod latarnią? - zapytał Max - Tak czy siak sprawa jest załatwiona i możesz być pewien tego, że tym razem Giovanni się nie wymiga od dożywocia.
- Obyś miał rację, Max. Obyś miał rację - uśmiechnął się do niego dość smutno mój chłopak - O ile dobrze drania znam, to może on nam jeszcze wyciąć niejeden numer, ale spokojnie... Damy sobie z nim radę. W końcu już tyle razy to robiliśmy. Czemu teraz miałoby się nam to nie udać?
- No właśnie! - ucieszył się młody Hameron - To właśnie chciałem od ciebie usłyszeć, szefunciu! A więc zbieraj się, ponieważ proces stulecia już niedługo ruszy! Nie może cię na nim zabraknąć!
- Spokojnie, Maxiu - rzekł Ash, uśmiechając się z mściwą satysfakcją - Za nic w świecie nie przegapiłbym tego wydarzenia.

***


We wszystkich gazetach w całym Kanto na pierwszych stronach pisało o tym, że drużyna Sherlocka Asha rozgryzła kod do pewnego dysku z danymi na temat działalności organizacji Rocket. Dziennikarze nie mogli się nachwalić umiejętności hakerskich Maxa, jak również i wielkich zdolności posiadanych przez innych członków naszej drużyny. Dane zaś zdobyte w ten sposób zostały rozesłane do policji we wszystkich regionach, aby mogła ona wyłapać wszystkich agentów Giovanniego, którzy wciąż wykonywali swoje misje i w większości nie wiedzieli nic o aresztowaniu swego szefa.
Tymczasem w Alabastii mieliśmy niemalże święto narodowe. Wszyscy wiwatowali na cześć dzielnych detektywów z drużyny Sherlocka Asha, a do restauracji „U Delii“ ludzie walili drzwiami i oknami, aby zobaczyć swoich bohaterów. Sama szefowa owej restauracji z kolei urządziła jednej niedzieli wspaniałe przyjęcie połączone z przedstawieniami scenicznymi. Jednym z nich był wspaniały występ Lionela, który zaśpiewał podczas niego pewną przedwojenną piosenkę. Scenariusz przedstawienia napisał John Scribbler, zaś zgodnie z nim nasz uzdolniony chłopak ubrany jak torreador i otoczony wianuszkiem dziewczyn w hiszpańskich strojach (w tym Miette) zaśpiewał wesoło następującą piosenkę:

Tancerka w kabarecie, jak Ewa w raju
Słodkim jabłuszkiem kusi, wdzięki rozdaje.
Wracają chłopcy z wojny, pończoszki w ruch.
Tu nawet nie pomoże surowy anioł stróż.
Gdy koronkowe szmatki w krąg
Szaleje pierwszy rząd.

Lansuję nowy taniec: panowie, panie!
Miłosny przekładaniec na skwerze, w bramie.
Na dziko i namiętnie, jak Afrykanie.
Lansuję nowy taniec: panowie, panie!
Panienka w pąs!
Wabiąco podkręć wąs!
I łap ją w pół!
A potem hop pod stół!

Pani generałowa zalotnie zerka
I nóżką sobie macha, jak ta tancerka.
Generał baletnicę do tańca rwie
I jeszcze śmielej zerka pod jej spódniczkę.
Gdy koronkowe szmatki w krąg
Szaleje drugi rząd.

Lansuję nowy taniec: panowie, panie!
Miłosny przekładaniec na skwerze, w sianie.
Na dziko i namiętnie, jak Afrykanie.
Lansuję nowy taniec: panowie, panie!
Panienka w pąs!
Wabiąco podkręć wąs!
I łap ją w pół!
A potem hop pod stół!

Pod koniec tego występu, po zaśpiewaniu ostatnich słów swej piosenki Lionel zatańczył wesoło z Miette, dając nam w ten sposób prawdziwy popis swoich umiejętności tanecznych, dzięki czemu zebrał o wiele więcej jak najbardziej zasłużonych braw niż gdyby tylko zaśpiewał. Naprawdę występ był po prostu wspaniały i spodobał się nam wszystkim, a szczególnie takim miłośnikom sztuki jak ja czy Ash.
Potem, kiedy już goście się rozeszli, to w restauracji za zgodą Delii pozostaliśmy jedynie Ash, ja oraz nasi najbliżsi przyjaciele, którzy to mieli jeszcze przygotowane małe przedstawienie dla mojego chłopaka, a swojego idola, którego posadzili na krześle i kazali mu czekać spokojnie na to, co dla niego uszykowali.
- A co takiego dla mnie przygotowaliście? - spytał zaintrygowany tym wszystkim Ash.
- Pika-pika? - dodał pytająco Pikachu.
- Zobaczysz - uśmiechnęłam się - Na pewno będziesz zadowolony.
Max tymczasem stanął na taborecie i zawołał:
- Panie i panowie! Zapraszam serdecznie was wszystkich do wzięcia udziału w wesołej piosence przygotowanej na cześć naszego idola i zarazem najlepszego detektywa na świecie! Piosenka ta połączona będzie z małym przedstawieniem według scenariusza pana Johna Scribblera!
Zewsząd posypały się brawa, a sam John wraz z Maggie siedział na ławce w kącie i czekał na rozwój wydarzeń.
Tymczasem Max spojrzał na Asha, podszedł do niego i zaczął śpiewać:


Kurczę, okropnie się martwię, Ashuniu,
Żeś tak zdołował się nam.
Każdy tu chciałby być tobą, to fakt.
Wezmę twój żal choćby sam.
Tu nie ma takiego drugiego jak ty,
Kochamy cię wszyscy, boś gość!
Masz w sobie coś, o czym każdy z nas śni!
Intelekt i rozumu także dość!

Kto jest chłop tak, jak Ash?
Kto ma rozum, jak Ash?
Ilu takich bystrzaków, jak on tutaj znasz?
To chodzące wcielenie męskości...

Chórek dziewczyn z Macy na czele zaśpiewał:

Boski Apollo to on!

Max zaśmiał się wesoło i pokazał palcami na naszych przyjaciół, po czym zaśpiewał:

Spytaj śmiało każdego z tych gości,
Z kim w drużynie zwycięskiej być razem dziś chcą!

Następnie wraz z chórem naszych kompanów zaśpiewał:

Kto ma spryt, tak jak on?!
I do serc, tak jak on
Trafia wszystkich niewieścich,
Czy panien, czy żon?

Wówczas ja, śmiejąc się wesoło ze zdumionej miny Asha zaśpiewałam:

Tak, to prawda jest, więc
Nawet nie zaprzeczaj!

A chór przyjaciół zawołał:

Bo powodzenie ty masz!
Więc żyj wciąż nam
I pokonaj zło.

Max zaś wesoło dodał:

Boś ty pierwszy z pierwszych, a reszta to tło!

Potem chór zadeklamował:

Kto ma spryt, tak jak Ash?
Kto ma chwyt, tak jak Ash?
Ilu takich tu łepskich
Detektywów znasz?

Max wówczas przebrał się w strój podobny do stroju Asha i naśladując ruchy swego idola zaśpiewał:

Skrada się, kiedy jest już na łowach,
Gdy Giovanniego ma ślad!
Najpierw daje mu w gębę i to zdrowo!
Potem kopniaka w zad!
Och, taki on chwat!

Ash uśmiechał się wesoło, a tymczasem chór zaśpiewał ponownie:

Kto ma mózg, tak jak on?
Kto ma luz, tak jak on?
I kto jest takim bystrzakiem
Na misjach, jak on?

Max zaś dośpiewał wesoło:

I szpadą i głową robi doskonale,
Że tylko zazdrościć mu!

Chwilę później ja, Dawn i May złapaliśmy Asha za ręce i wciągnęliśmy go na stół, na które same też weszłyśmy i zaczęliśmy wesoło tańczyć coś w rodzaju flamenco, zaś Ash nieco tym wszystkim zdumiony tańczył wesoło przy nas. Jednak wtedy, zgodnie ze scenariuszem, kilku naszych przyjaciół ze szpadami naskoczyło na nas. Pisnęłyśmy i szybko schowałyśmy się za plecami Asha, który z podaną mu szpadą stanął do ostrej „walki“ z naszymi napastnikami. Oczywiście wszystkich on z łatwością pokonał, ku ogromnej uciesze zebranego tłumu, który zaczął głośno śpiewać:

To jest mistrz naszej krwi!
I niejednej on pannie co noc wciąż się śni.
Dla przyjaciół jest dobry, a dla wrogów srogi.
Więc jeszcze raz!
Kto idolem jest mas?!
Kto tu super jest man,
Jak nie on, jak nie ten?!
I kto fanek ma sto?!
Kto, no kto?!
Tylko jeden wśród nas
To prawdziwy jest Ash!

- A zwą go jak?! - zawołał wesoło Max.
- ASH KETCHUM! - ryknęliśmy wszyscy chórem.
Na tych słowach całe przedstawienie się zakończyło, podobnie jak i piosenka. Ash wówczas śmiejąc się opadł zmęczony na krzesło i zawołał:
- Ech, kochana Sereno... Super przedstawienie, ale obawiam się, że nie zasłużyłem sobie na tyle pochwał.
- Spokojnie, zasłużyłeś sobie jak nigdy przedtem - odpowiedziałam mu wesoło - W końcu to ty załatwiłeś Giovanniego i to na dobre.
- Bez was, moich wiernych przyjaciół by mi się to nie udało.
- Być może, ale mimo wszystko i tak największa zasługa leży po twojej stronie.
Pikachu uważał tak samo, ponieważ zapiszczał wesoło na znak, że się ze mną zgadza. Ash natomiast uśmiechnął się do mnie czule i przytulił mnie mocno do siebie.
Była to jedna z najweselszych nocy w całym naszym życiu i podczas jej trwania nic nie zapowiadało grozy, jaka wkrótce miała nadejść.

***


Wesoła zabawa w restauracji trwała do bardzo późna w nocy, przez co potem musieliśmy następnego dnia wziąć wolne, ponieważ nie mielibyśmy siły ustać na nogach. Spaliśmy chyba tak do południa i dopiero po tej porze mogliśmy jakoś zebrać wszystkie siły, aby wstać z łóżek, ubrać się, zjeść śniadanie, a także posprzątać po wczorajszej balandze. Delia Ketchum nie miała jednak o to do nas żalu. Wręcz przeciwnie, była bardzo zadowolona z tego, że jesteśmy szczęśliwi.
- Sama mam wielkie powody do radości. Wreszcie macie dowody na Giovanniego - powiedziała z uśmiechem na twarzy, a także wyraźną mściwą satysfakcją w głosie - Odetchniemy wreszcie z ulgą, kiedy ten podły łajdak usłyszy wyrok dożywocia. Chociaż może przy odrobinie szczęścia dostanie karę śmierci.
- Tylko spokojnie, mamo. Nie oczekujmy cudów - rzekł do niej Ash - Ostatecznie przecież kara śmierci nie jest stosowana zbyt często. Tylko w wyjątkowych sytuacjach.
- A nie uważasz, że to wszystko, co zrobił Giovanni nie kwalifikuje się może do kategorii wyjątkowych sytuacji?
- Owszem, tak właśnie uważam, mamo, jednak mimo wszystko to nie ja będę wydawał wyrok w tej sprawie, tylko sąd.
- Ech, wiem o tym doskonale, mój synku - westchnęła głęboko Delia, patrząc na mnie i Asha smutnym wzrokiem - Mam jednak wielką nadzieję, że sądy wykażą się rozumem oraz sprawiedliwością, ponieważ ja nie mam zamiaru patrzeć spokojnie na to, jak ten bydlak wychodzi na wolność i dalej nam szkodzi.
- Spokojnie, mamo. Mam nieco lepsze zdanie o sądach niż ty - odparł na to mój luby - Możesz być więc spokojna, bo Giovanni z pewnością trafi za kratki. Dowody przeciwko niemu są tego rodzaju, że nie jest w stanie się z tego wymigać. Pytanie tylko, ile latek dostanie, ale jestem pewien, iż nie będzie to niższy wyrok niż dożywocie.
- Obyś miał rację - powiedziała smutno Delia i pokiwała lekko głową - Chociaż, jeśli mam być szczera, to moim zdaniem zyskamy z nim spokój dopiero wtedy, gdy ten łajdak dostanie karę śmierci. Tylko wtedy będziemy mieli całkowitą pewność, że on już nigdy nas nie skrzywdzi.
Popatrzyłam na Asha, który miał bardzo przygnębioną minę. Na pewno przypomniał on sobie tę rozmowę, jaką odbył on ze swym stryjem jakiś czas temu, podczas której Giovanni wyraźnie mu dał do zrozumienia, że dopóki żyje, dopóty nie da mu spokoju i będzie go wciąż prześladował. Prócz tego powiedział, iż tylko śmierć jednego z nich lub ich obu może zakończyć tę walkę. To chyba mówi samo za siebie, nieprawdaż?
- Mamo, tylko spokojnie... - rzekł smutnym głosem Ash - Wszystkiego dowiemy się za jakiś czas, kiedy wreszcie odbędzie się proces Giovanniego. Możesz być pewna, że kiedy tylko do niego dojdzie, to już ja podczas niego będę zeznawał przeciwko temu mojemu kochanemu stryjaszkowi. I możesz być pewna tego, że ja już niczego tam nie zapomnę powiedzieć. Wszystko opowiem, a jest tego bardzo wiele.
- W to ja nie wątpię - uśmiechnęła się do niego Delia - Tylko aby na pewno nie zapomnij o niczym, co wiesz o jego działalności powiedzieć w sądzie. Niech sąd wie, co ten łajdak zrobił. Być może ogrom jego zbrodni sprawi, iż dostanie karę śmierci, a przynajmniej dożywocie, choć wolałabym to pierwsze.
- A coś ty taka nagle mściwa się zrobiła, mamo?
- Ja? Mściwa? - parsknęła śmiechem Delia - Też mi coś. Ja nie jestem wcale mściwa, ale po prostu chcę mieć pewność, że nigdy nie powtórzą się wydarzenia sprzed ostatnich tygodni. Nie zamierzam być więcej porywana ani być zakładnikiem lub też przynęta na ciebie, synku.
- To zrozumiałe i ja także wcale sobie tego nie życzę - rzekł Ash - Ale spokojnie, mamo. Giovanni skończy za kratkami, a wówczas ja z wielką przyjemnością będę mu posyłał paczki.
- Lepiej bombę zegarową mu poślij. Oddasz wtedy światu przysługę - mruknęła Delia - Albo jakieś łakocie zatrute cyjankiem. Też by pomogło.
- To kusząca oferta - zaśmiał się jej syn, masując sobie lekko palcami podbródek i udając przy tym, że rozważa tę propozycję - Być może jeszcze z niej skorzystam. Wiesz co? Poproszę chyba Clemonta, żeby mi taką bombę skonstruował. Wtedy wystarczy jedno wielkie KABOOM i papa, stryjaszku.
Po tych słowach wybuchł śmiechem, a ja, Delia i Pikachu dołączyliśmy do niego.
- Ech, moi kochani - pani Ketchum powoli otarła sobie dłonią z oczu łzy wywołane śmiechem - Pośmialiśmy się, a teraz wracajmy już do swoich obowiązków. Wysprzątajcie dokładnie całą restaurację, ponieważ już jutro znowu zabieramy się do pracy.
- Racja, a więc bierzmy się do sprzątania - rzekł Ash - Przy tej okazji muszę jeszcze podyktować Bonnie dokładną listę wszystkich przewinień i zarzutów wobec Giovanniego, jakie przeciwko niemu mamy. W końcu o niczym nie mogę zapomnieć podczas składania zeznań w sądzie. Wszystkie jego podłe czyny, o których wiem i które widziałem osobiście powinny być tam wymienione. Tylko i wyłącznie dzięki temu będziemy mieli całkowitą pewność, że się go pozbędziemy. No, a po spisaniu tej listy, to idziemy na miasto. Tata zaprosił mnie i Serenę na bilard do miejscowego baru. Uważa, że jako dorosły facet powinienem umieć grać w tę grę.
- Zgadzam się z nim - zaśmiała się Delia - Tylko bądź tak uprzejmy nie wygrywać z Joshem za często. Nie wiem, czy jego ego to zniesie.
Ash popatrzył z ironią na mamę i rzekł:
- Mamo, proszę cię... Przecież ja dopiero będę się uczył grać w tę grę. Niby jak mam z nim wygrać?
- Znając ciebie wcale bym się nie zdziwiła, gdyby i takie coś było dla ciebie możliwe, synku.
- Domyślam się, że to był komplement.
- Słusznie się domyślasz.

***


Zgodnie z zapowiedzią posprzątaliśmy wszystko w restauracji, potem ja i Ash oraz Pikachu poszliśmy do domku na drzewie, gdzie chwilę później przyszła Bonnie z laptopem. Mój chłopak chodząc po domku zaczął sobie dokładnie przypominać wszystkie zbrodnie Giovanniego, o jakich wiedział i jakich sam był świadkiem, a było ich naprawdę sporo, więc cóż... Trochę to potrwało, zanim je sobie wszystkie przypomniał, a następnie podyktował je naszej „sekretarce“.
- Doskonale! - zawołał wesoło mój chłopak - Prokurator będzie miał używanie.
- I bardzo dobrze - powiedziałam z mściwą satysfakcją w głosie - Nie zamierzam ukrywać, że się cieszę z tego powodu. Im więcej będziemy mieli przeciwko niemu, tym większa pewność, że zgnije w więzieniu.
- Dokładnie tak - zgodził się ze mną Ash, po czym spojrzał na Bonnie - Tylko pamiętaj o tym, Bonnie, żeby to wszystko wydrukować i przechować, a potem będę się tym posiłkować podczas procesu, na wypadek gdybym czegoś zapomniał.
- Możesz na mnie liczyć, Ash! - zawołała wręcz zachwyconym głosem Bonnie.
Dziewczynka była wyraźnie podekscytowana tym wszystkim, jak też i faktem, że Ash powierza jej tak ważne zadanie, któremu to ona zamierzała podołać, chociażby się ziemia miała jej zapaść pod nogami. Taka to ona już zawsze była - kiedy coś sobie postanowiła, musiała to zrobić. Myślę, że pod tym względem brała przykład ze swojego idola, który przecież zawsze miał tak samo.
- Doskonale, Bonnie - uśmiechnął się do niej Ash - A więc teraz to zostaje nam tylko czekać na proces.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał delikatnie Pikachu, wskakując na ramię swojego trenera.
- Już się nie mogę go doczekać - powiedziała Bonnie bojowym tonem - Możesz być pewien, że wszyscy będziemy zeznawać w sądzie i nie damy Giovanniemu wymigać się od więzienia.
- Spokojnie, nie wymiga się on, to pewne - rzekł Ash - Tylko bądźmy wszyscy gotowi i pamiętajmy o tym, co ten bydlak nawywijał, a zobaczysz, że pójdzie siedzieć, jak dwa razy dwa to cztery.
- Oby tak było, bo naprawdę musimy zakończyć naszą walkę z nim.
- Spokojnie, Bonnie. Proces Giovanniego oraz jego agentów zakończy ostatecznie całą naszą wojnę z organizacją Rocket. Będziemy mieli od nich spokój i zajmiemy się innymi sprawami.
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.
- De-ne-ne! - zapiszczał Dedenne, wychylając się lekko z torby swojej trenerki.
- A nie będzie ci tego brakować? - zapytała nagle Bonnie, drukując to, co napisała na polecenie Asha.
- Niby czego?
- No wiesz... Tej walki z organizacją Rocket... Swojego arcywroga... Nie będzie ci brakować tego wszystkiego, co czułeś, kiedy z nim walczyłeś? Tego dreszczyku emocji?
Ja i Ash parsknęliśmy śmiechem, słysząc to pytanie.
- Dowcipna jesteś, wiesz? - spytałam.
- Nie, jestem po prostu ciekawa - odparła na to dziewczynka.
Ash uśmiechnął się do niej lekko i rzekł:
- W sumie trochę mi będzie tego brakować, ale co tam... Znajdziemy innych wrogów do zwalczania. Tego kwiatu jest pół światu, a może nawet jeszcze więcej. Przestępców więc nam nie zabraknie.
- Och, to doskonale! - Bonnie klasnęła radośnie w dłonie - Czyli dalej będziemy walczyć o to, żeby tego zła mniej było na świecie?
- Możesz być tego pewna - uśmiechnął się do niej Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.
Dziewczynkę bardzo zadowoliła ta odpowiedź, ponieważ wzięła ona wydrukowane kartki, po czym powiedziała:
- Super, Ash! Cieszę się, bo bardzo mi się podoba ta praca. Lubię być detektywem.
- De-ne-ne! - zapiszczał Dedenne.
- Ja także - dodałam wesoło - Wszyscy to lubimy. Dlatego możemy się cieszyć, że jeszcze sobie trochę powalczymy.
- Jeżeli chodzi o walkę, to chwilowo jedyna walka, która mnie teraz interesuje, to z moim ojcem o mistrzostwo w bilardzie - zaśmiał się Ash.
- Racja - przypomniałam sobie - Lepiej już chodźmy, żeby zdążyć na czas.
- Słusznie. Powinniśmy przybyć tam na czas. Nie wypada się spóźnić - pokiwał głową na znak zgody Ash - A więc ruszajmy, kochani.
- Pi-pika-chu! - pisnął radośnie Pikachu.


C.D.N.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...