piątek, 12 stycznia 2018

Przygoda 101 cz. II

Przygoda CI

Permanentna infiltracja cz. II


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn:
Wiedziałam doskonale, co musi czuć moja serdeczna przyjaciółka. Tak, wręcz doskonale znałam jej ból po stracie Asha, ponieważ równie mocno odczuwałam go w swoim sercu. Ostatecznie jej chłopak był moim starszym bratem. Starszym o trzy lata, powiedziałby Ash, gdyby tutaj był, natomiast ja odcięłabym mu się stwierdzeniem, że nie o trzy lata, a tylko o dwa lata i jedenaście miesięcy, a to duża różnica i znowu byśmy sobie dogadali tak, jak prawdziwe, kochające się rodzeństwo robi. W końcu kto się czubi, ten się lubi. To prawda stara jak świat. Niestety, już nigdy mój brat nie będzie się ze mną czubić, ponieważ odszedł z tego świata. Wszyscy przeżywali to mocno, a już najmocniej to chyba Serena, Delia, tata i ja. W końcu cała nasza czwórka była mu najbliższa i to pod każdym względem - zarówno pokrewieństwa, jak i uczuć. No i oczywiście Pikachu. On także płakał z rozpaczy i szukał pociechy w ramionach mojej Buneary, która jednak także ryczała jak dziecko, gdy tylko widziała jego rozpacz. To smutne. Tak wiele razy pocieszała go swoimi słodkimi, wesołymi minkami, jednak tym razem już nie mogła nic zrobić, jak tylko siedzieć i załamywać łapki z rozpaczy. Mnie w sumie również nie zostało nic innego.
I pomyśleć, że tak długo mój brat zdołał wymykać się śmierci, aby w końcu i tak zostać przez nią pochwycony. Widocznie prawdą jest to, że jej się nigdy nie ucieknie, bo bez względu na to, ile razy się tego dokona, to i tak w końcu śmierć nas dopadnie. Tylko dlaczego właśnie jego? Dlaczego mojego jedynego brata? Czym zasłużył on sobie na taki los? Czemu właśnie jego musiało to spotkać? Pamiętam, jak się na niego złościłam i kłóciłam z nim, jak się z nim droczyłam, jak mi dogadywał i próbował czasami mną rządzić. Wtedy tego nie cierpiałam, a dzisiaj oddałabym wszystko, aby on żył cały i zdrowy i znowu zaczął się ze mną droczyć. Mogłabym się potem na niego złościć lub nie, ale z pewnością bym była szczęśliwsza niż teraz, gdy serce pęka mi z rozpaczy.
Muszę tu jednak wyjaśnić, że ten mój ból nie jest bynajmniej tylko i wyłącznie wywołany moim własnym cierpieniem. O nie! Powodów mam znacznie więcej i nie chcę bynajmniej się tutaj wybielić, po prostu mówię szczerze, jakie są moje uczucia. A więc serce mi pękało też z tego powodu, że widziałam na własne oczy cierpienie Sereny, cierpienie Delii, cierpienie taty i cierpienie Pikachu. To wszystko razem dobijało mnie, a już zwłaszcza z tego powodu, że nie umiałam im pomóc, bo niby w jaki sposób miałam to zrobić, skoro sama miałam wielką ochotę wyć z rozpaczy, co też zresztą robiłam przy każdej okazji, gdy tylko byłam sama?
Tak czy inaczej nie umiem opisać mojego bólu po stracie Asha. Wiem jednak, że na wieść o jego śmierci, jaką przyniosła nam Serena, płakałam w ramię Clemonta bardzo długo, podobnie zresztą jak Bonnie. Max próbował znieść to po męsku, ale też płakał, a Serena siedziała tylko i patrzyła przed siebie bezmyślnie, jak w amoku. Nie chciała płakać przy innych, co w pełni rozumiałam, bo prawdę mówiąc ja także nie lubię tego robić. Wolę to robić w samotności, ale bywają takie sytuacje, kiedy bardzo potrzebuję takiego wsparcia, jakie daje mi mój chłopak oraz jego ramię, w które zawsze mogę się spokojnie wypłakać. A w tej oto właśnie sytuacji naprawdę bardzo go potrzebowałam i on dawał mi to wsparcie, jakiego tak bardzo mi było brak. Jego ramiona tuliły mnie do siebie, zaś jego ciepły, męski głos powtarzał różne słowa takie jak np. „Cii... Dawn, maleńka... No już...“. Nie wiem, po co mi to mówił, jednak mimo wszystko byłam mu wdzięczna, że to robi, bo dzięki temu nieco lepiej się czułam. Co prawda tylko nieco, ale zawsze lepsze to niż nic.
Na innych naszych przyjaciół wieść o śmierci Asha spadła jak grom z jasnego nieba. Niektórzy wcale nie chcieli w to uwierzyć sądząc, że to jakiś głupi żart. Ostatecznie jednak musieli uwierzyć w oczywiste fakty, choć wcale nie było to dla nich łatwe. Ale najgorszej to znieśli tata i Delia. Ich reakcja wyglądała dokładnie tak, jak zawsze powinna wyglądać reakcja kochających rodziców, czyli była pełna cierpienia i rozpaczy. Delia płakała z rozpaczy w domu i pan Meyer musiał wezwać lekarza, aby dał jej coś na uspokojenie, bo inaczej ona by chyba zwariowała z tego bólu, który czuła. Co do taty, to jego reakcja była równie emocjonalna, choć inna. Mianowicie poszedł on do pobliskiego baru, po czym pił tam wręcz na umór z rozpaczy, pomstując na siebie. Cindy powiedziała mi o tym prosząc, abym jej pomogła zabrać tatę z baru, zanim z rozpaczy po pijaku wywoła jakąś głupią burdę. Poszłyśmy więc tam razem i już po chwili byliśmy na miejscu.
W barze rzeczywiście był mój tata. Siedział przy stoliku, a przed sobą miał opróżnioną do połowy butelkę, a prócz tego pustą szklankę, w którą wpatrywał się bez celu. Wyglądał na całkiem spokojnego, ale Cindy mimo wszystko była pełna obaw względem niego i wcale się jej nie dziwiłam, bo ostatecznie przecież mógł po pijaku wywołać jakąś paskudną awanturę, a tego woleliśmy uniknąć. Usiadłyśmy więc przy nim, a mój Piplup wdrapał się na stolik i lekko zaćwierkał, machając jednocześnie skrzydełkami.
- Tatusiu... Wszystko dobrze? - spytałam zaniepokojona.
Ojciec spojrzał na mnie załamanym wzrokiem. Miał podkrążone oczy i czerwone z bólu. Widać było, że prócz picia płakał jeszcze z rozpaczy.
- Dawn, córeczko... Nie, nie jest dobrze. Nic nie jest dobrze i nigdy nie będzie już dobrze - odpowiedział mi tata po chwili - To jest okropne. Mój syn... Mój kochany synek... Nie żyje.
- Kochanie... Przypominam ci, że masz jeszcze jedno dziecko - rzekła na to Cindy - Nie sądzisz, iż takim gadaniem ranisz Dawn?
- Wcale mnie to nie rani - odparłam, choć tak naprawdę było inaczej i rzeczywiście poczułam się okropnie, kiedy mój ojciec mówił o Ashu w taki sposób, jakby był on jego jedynym dzieckiem.
- Widzisz, Cindy? - spytał tata załamanym głosem - Bardzo żałosny ze mnie ojciec, co nie? Jedyne, co umiem, to ranić moje dzieci.
- Tato... To nie jest wcale twoja wina, że tak się nasze losy potoczyły - powiedziałam po chwili.
- Nie moja? - mruknął ojciec, nalewając sobie kolejną szklankę napoju z butelki, który bynajmniej nie był wodą - A niby czyja, co?
- Twojej matki i twojego brata - powiedziałam bardzo pewna tego, co mówię - To wszystko jest ich wina. To oni rozpoczęli tę spiralę krzywdzenia innych. Nie jesteś wcale oprawcą. Jesteś jedynie ofiarą tej spirali, tak jak i my. Ale teraz ta spirala została przerwana. Twój brat nie żyje, a Madame Boss jest już stara i na pewno nie wróci więcej do pracy. Poza tym teraz ona cierpi najbardziej. Straciła wszystko, co tak uwielbiała. Nie można było jej dać większej kary za to, co ci zrobiła.
- Może i nie, ale mimo wszystko jakoś mnie to wcale nie pociesza, Dawn - rzekł przygnębionym głosem mój tata i wypił jednym duszkiem zawartość swojej szklanki.
- Nas także specjalnie to nie pociesza, jeśli chcesz wiedzieć - mruknęła Cindy - Ale upijanie się niewiele ci pomoże.
- Pomoże czy też nie... Teraz to bez znaczenia - odparł ojciec, znowu nalewając sobie szklankę i popijając z niej powoli - Wszystko przepadło. Odzyskałem mojego syna zaledwie na dwa lata i co? Ponownie go straciłem, ale tym razem już nigdy go nie odzyskam. Dobrze, że chociaż ty żyjesz, Dawn.
- Nie wyglądasz na specjalnie pocieszonego tym faktem - burknęłam złośliwie, a mój Piplup zaćwierkał gniewnie.
- A czego oczekujesz? - spytał mnie ojciec - Spodziewasz się, że będę się cieszył z tego powodu, iż jedno moje dziecko zginęło, zaś drugie jest pogrążone w rozpaczy z tego powodu?
- Wolałabyś więc, żebym ja też zginęła?
Ojciec, który właśnie znowu pił ze szklanki, posadził ją gwałtownie na stoliku i zawołał:
- Nie! Wcale nie! Wolałbym, aby Ash nigdy nie bawił się w detektywa i nie wywoływał wojny z moim bratem! Zobacz, czym się to skończyło dla niego! Wygrał, ale zapłacił za to najwyższą cenę! A ciebie już pali do tego, aby kontynuować jego misję, prawda?
Zdziwiłam się, skąd ojciec o tym wie, bo przecież nic mu na ten temat nie mówiłam, a jednak odgadł on bezbłędnie, co mi chodzi po głowie, co bardzo mnie zaskoczyło. Szybko jednak przestałam się dziwić, bo przecież tata posiada bardzo podobne zdolności, co Ash i choć nie jest tak genialnym detektywem jak mój brat, to jednak rozwiązał wraz ze mną kilka zagadek kierując się logicznym rozumowaniem i umiejętnością dostrzegania tego, co dobry detektyw powinien dostrzegać.
- Tato, nie wygłupiaj się - powiedziałam nieco gniewnie - Ty przecież dobrze wiesz, że ze mnie jest taki detektyw, jak z księżyca słońce, czyli raczej marny.
- Doprawdy? Pamiętam kilka zagadek, które razem rozwiązaliśmy i jakoś nie zauważyłem, abyś była marnym detektywem.
- Poważnie? To ty rozwiązywałeś zagadki, a nie ja. Ja ci tylko w tym pomagałam.
- Możliwe, ale mimo wszystko do Asha mi daleko. Ja nie zdołałem w sobie rozwinąć naszych rodzinnych zdolności tak, jak on.
- Ja tym bardziej - odparłam - Ale za to wiem, że Serena dostała od Asha zadanie kontynuowania jego misji, gdyby coś mu się stało. No i teraz pewnie przejmie dowodzenie nad drużyną i...
Załamana spojrzałam na ojca, który to wypił już do końca zawartość butelki i zamówił sobie następną, którą powoli zaczął opróżniać.
- Ale w sumie o czym ja mówię? Przecież drużyny już nie ma. Bez Asha nasza drużyna detektywistyczna nie ma wcale prawa bytu. To Ash był spoiwem, które nas wszystkich łączyło w walce o to, aby tego zła mniej było na świecie. To on zawsze rozwiązywał zagadki, to on zawsze prowadził nas do zwycięstwa i pomagał nam odzyskać nadzieję wtedy, kiedy my jej nie mieliśmy lub też mieliśmy ją i straciliśmy. Wraz z jego śmiercią wszystko przepadło, a drużyna detektywistyczna przestała istnieć.
To mówiąc złapałam za szklankę z alkoholem, którego nalał sobie tata i chciałam ją wypić, ale w ostatniej chwili ojciec mnie powstrzymał.
- Nie powinnaś - powiedział.
- Tak? A ty niby możesz? - spytałam z kpiną.
- Ja już zmarnowałem sobie życie, kochanie. Nie chcę jednak, żeby to samo spotkało ciebie.


Popatrzyłam na ojca przygnębiona i powiedziałam:
- Mylisz się. Nie zmarnowałeś sobie życia. Po prostu popełniłeś kilka błędów, które zaważały na dalszych twoich losach. No, ale co z tego? To jest powód, aby stracić wiarę w siebie? Ash zawsze powtarzał: nie poddawaj się, tylko walcz!
- Tak? - mruknął ojciec, zabierając mi w końcu szklankę i wypijając jej zawartość - I co mu z tego przyszło, że postępował zgodnie z tą zasadą?! Zobacz sama, jak skończył kierując się tym mottem. Utonął w rwącej rzece, walcząc ze swoim największym wrogiem. Stryj Simon miał jednak rację. Ash powinien zabrać Serenę i zwiać z nią jak najdalej stąd. Może gdyby tak postąpił, to dalej by żył?
- Może i tak, ale co to by było za życie? - spytała nagle Cindy - Raczej żadne. Takiego życia, kiedy wiecznie musisz się przed kimś lub przed czymś ukrywać, to nie jest życie, tylko wegetacja. Twój stryj tak właśnie robił... Uciekał przed własną przeszłością, tak jak i ty kiedyś, jednak ty umiałeś w końcu wziąć się w garść i zawalczyć.
- Stryj też umiał to zrobić i co mu z tego przyszło? - burknął na to tata - Ash tak samo. Obaj zaczęli walczyć i obaj zginęli. Oto, do czego prowadzą mrzonki o walce o sprawiedliwość. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie, a za każdy grzech musisz kiedyś zapłacić. Mój czas zapłaty teraz właśnie nadszedł.
- I co teraz zamierzasz zrobić? - spytałam - Upijać się do końca życia i paść na serce lub marskość wątroby?
- A co innego mi zostało? Co innego zostało człowiekowi, który stracił dziecko, które wcześniej strasznie skrzywdził i próbował teraz to naprawić? Co innego mi niby zostało?
- Powiedziałabym, że zostało ci drugie dziecko oraz twoja dziewczyna - mruknęła Cindy - Ale patrząc na ciebie widzę wyraźnie, że rzeczywiście teraz to została ci tylko wóda.
Po tych słowach Cindy wstała od stołu i powoli ruszyła w kierunku wyjścia.
- Hej! Miałyśmy go stąd zabrać! - zawołałam za nią.
- Jak chcesz, to zabieraj go sobie! Ja mam już dość słuchania tych jego bredni! - warknęła gniewnie Cindy.
- Rozpacz po śmierci mego brata to twoim zdaniem brednie?
Kobieta spojrzała na mnie, wzięła głęboki wdech i odpowiedziała mi o wiele spokojniejszym tonem:
- Nie! Ale gada tak, jakby miał tylko jedno dziecko i nikogo innego na tym świecie, co mnie boli i ciebie także. Nie udawaj, że tak nie jest, bo za długo żyję na tym świecie, aby nie widzieć rozpaczy malującej się na czyjeś twarzy.
Nie można było ukryć faktu, że kobieta miała rację, dlatego powoli pokiwałam głową na znak, iż ma ona rację i dodałam:
- Mimo wszystko nie możemy go tak zostawić.
Cindy westchnęła głęboko i dodała:
- Żebym go tak mocno nie kochała, to...
Następnie podeszła do mego ojca i powoli podniosła go z krzesła, a ja dołączyłam do niej. Tatę widocznie przygnębiły słowa, które usłyszał od Cindy, dlatego nawet nie stawiał oporu, a jedynie bezwolnie pozwolił na to, aby ta go podniosła i wraz ze mną wyniosła z baru. Przed wyjściem tylko zostawił pieniądze za alkohol, po czym odszedł z nami, mówiąc:
- Macie rację... Macie co do mnie rację. Jestem żałosny. Upić się z rozpaczy potrafi byle głupek. A ja muszę zachować godność. Muszę ją mieć, bo muszę żyć, a muszę żyć, bo mam dla kogo.
- O! Poważnie?! - prychnęła z kpiną Cindy - Nagle masz dla kogo żyć? Jaka ciekawa zmiana.
Tata wcale się nie przejął jej gadaniem, ponieważ odparł:
- A tak... Mam dla kogo żyć. Dla waszej dwójki. Straciłem jedną bliską mi osobę, ale was nie chcę i nie mogę stracić.
- Jak miło, że w końcu to pojąłeś - rzekła Cindy, wraz ze mną niosąc mojego tatę na plecach.
Cindy po wszystkim zapowiedziała mojemu ojcu, że jeżeli jeszcze raz zrobi on coś takiego, a już więcej wynosić go pijanego z baru nie będzie i zostawi go tam, aby się upokarzał przed ludźmi, gdyż miłość miłością, ale nie będzie tolerować takiego zachowania. Na całe szczęście ta sytuacja była wyjątkiem, ponieważ tata więcej nie pił, ale mimo wszystko wiedziałam, że czuję jeszcze większy ból niż przedtem i zdecydowanie lepiej będzie, jeśli jednak wyjadę z Alabastii, choć na jakiś czas. Serena zamierzała wyjechać, więc ja także postanowiłam to zrobić. Ostatecznie kto wie, może to pomoże, choć szczerze mówiąc miałam ku temu poważne wątpliwości, jednak i tak postanowiłam wyjechać czując, iż widok pogrążonego w rozpaczy będzie mnie tylko bardziej dołował. Może to egoistyczne, ale nie umiałam wtedy postąpić inaczej, a poza tym sam ojciec poprosił mnie, abym wyjechała i spróbowała się nim nie przejmować. Cindy ze swej strony obiecała pomagać mu w tych ciężkich chwilach, choć sama miała problem z Taylor, która też bardzo przeżywała śmierć swojego przybranego brata. Jednym słowem, to wokół mnie wszędzie widziałam rozpacz. Jeśli więc nie chciałam zwariować w tej spirali smutku, musiałam wyjechać. Cel wyjazdu wybrałam bez nawet najmniejszego wahania czy wątpliwości: Twinleaf w regionie Sinnoh!

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Prawdę mówiąc sama nie wiem, jak mogłam to zrobić. Czuję się teraz okropnie z tym wszystkim. Gdyby Ash żył, pewnie by się strasznie za mnie wstydził. Za mnie i za moje głupie zachowanie. Chociaż w sumie to, gdyby Ash żył, to nie musiałabym to robić. Gdyby on żył, to nawet nie przyszłoby mi coś takiego do głowy. Gdybym miała go teraz u swego boku, to wówczas nigdy bym nie próbowała zrobić coś tak głupiego, jak to, co zrobiłam.
Ale chyba zaczynam moją opowieść od końca. Muszę więc zacząć od początku, choć nie będzie to wcale łatwe, ponieważ czuję prawdziwy wstyd z powodu tego, co zrobiłam. Spróbuję jednak to zrobić, aby moi czytelnicy mogli w pełni zrozumieć, o co chodzi.
A więc po powrocie do Vaniville naiwnie liczyłam, że być może jakoś mi się uda w moich rodzinnych stronach łatwiej pogodzić się z tym, co mnie spotkało. Jak jednak powiedziałam, było to bardzo naiwne z mojej strony, gdyż nie tylko sobie nie pomogłam, ale jeszcze bardziej się zdołowałam, bo wszystko wokół mnie przypominało mi o moim bólu. Mój dawny pokój, wybieg dla Rhyhorna, salon i w ogóle cały dom kojarzył mi się z Ashem. Ostatecznie przecież w tym miejscu też spędziliśmy razem bardzo wiele czasu, dlatego wszelkie skojarzenia z nim były aż nadto oczywiste. Bardzo żałowałam, że nie zrozumiałam tego wcześniej, przez co na własne życzenie ściągnęłam na siebie jeszcze większe psychiczne problemy, jakbym miała ich mało i potrzebowałabym ich jeszcze więcej. Tak czy siak zamiast sobie pomóc tylko sobie zaszkodziłam. Jakie to typowe w takich sytuacjach. Ale cóż... Najwidoczniej ludzie cierpiący z rozpaczy mają ograniczony system myślenia. Ze mną w każdym razie tak było i dlatego też zamiast wyjechać do miejsca, które nie kojarzyłoby mi się z Ashem, to wybrałam takie, które wciąż mi o nim przypominało.
Takie wspominki bardzo źle na mnie działały, dlatego też chyba nikogo nie zdziwi to, co postanowiłam zrobić. A skoro o tym mowa, to byłam przygnębiona tym wszystkim, co widziałam i tym, że to wszystko mi się kojarzyło z Ashem, którego śmierć dotknęła mnie do żywego. Widziałam mojego chłopaka dosłownie wszędzie - czy miałam otwarte, czy zamknięte oczy... Widziałam go i cierpiałam z tego powodu jeszcze bardziej. Miałam już dość tego bólu, a w sercu czułam, że zaczynam wariować i za chwilę chyba kompletnie oszaleję. Tylko jedno mogło mi teraz pomóc... Skończenie ze sobą i to jak najszybciej. Jedynie dzięki temu mogłam sprawić, żeby przestało mnie boleć. Tylko śmierć mogła mnie uleczyć z cierpienia, jakiego doświadczałam każdego dnia od jego śmierci.
Ponieważ powzięłam głębokie postanowienie, że ze sobą skończę, to poszłam do łazienki i znalazłam w łazience pudełko leków na uspokojenie. Wiedziałam, że nie mam na co czekać. Wysypałam wszystkie pigułki na rękę, po czym łyknęłam wszystkie i popiłam je wodą. Następnie udałam się do swojego pokoju i położyłam się wygodnie na łóżku - uznałam bowiem, że jeżeli mam już umierać, to tylko w wygodny sposób. Bardzo szybko dopadło mnie zmęczenie, a powieki powoli mi opadły, okrywając cały świat ciemnością.
- Ash... Idę do ciebie - powiedziałam ostatkiem sił, zanim straciłam przytomność.
Ujrzałam wówczas przed sobą jakiegoś bardzo wysokiego człowieka z lekkimi zmarszczkami na twarzy, posiadacza siwych włosów, szarych oczu i rzymskiego nosa a la Juliusz Cezar. Ubrany był on w zbroję typu jakby spartańskiego, pod pachą trzymał hełm, zaś u boku miał miecz schowany w pochwie. Z jego pleców wyrastały szaro-bure skrzydła. Stał on tuż przy moim łóżku, przy jego wezgłowiu i wpatrywał się we mnie ponuro.
Każdego z pewnością przestraszyłby taki widok, ale nie mnie i chyba trudno się dziwić. W końcu chciałam jak najszybciej umrzeć, więc czego ja niby miałabym się bać? I niby o co miałabym się bać? O swoje życie? O to boją się tylko ci, którzy chcą żyć, a ja przecież chciałam wykorkować. Więc z wielką łatwością odgadłam, kogo mam przed sobą, chociaż wolałam się upewnić w swoich podejrzeniach. Dlatego zapytałam:
- Czy... Czy jesteś śmiercią?
- Nie - odpowiedział mężczyzna - Nie jestem śmiercią.
Zdziwiła mnie ta odpowiedź. Ostatecznie, jeśli miałabym sobie jakoś wyobrazić mojego ostatniego przewodnika, to właśnie mniej więcej tak by on wyglądał.
- Więc kim jesteś? - spytałam.
- Jestem Tanatos, pan śmierci - odpowiedział mi mężczyzna - Należę do rasy Przedwiecznych, które są, jak zapewne wiesz, istotami żyjącymi na tym świecie od początku jego istnienia.
- Czyli... Jesteś krewnym Chronosa?
- Tak. Jestem jednym z jego dwóch braci.
- Dwóch? A więc trzecim jest Sen?
- Tak, choć właściwie nie jest on snem.
- Jak to?
- Widzisz... Sen to zjawisko, a jakakolwiek istota żywa nie może być zjawiskiem. Tak samo jak ja nie jestem śmiercią, a jej panem. Tak mój brat jest panem czasu, ale sam nim nie jest, a drugi mój brat jest panem snu, ale sam nie jest snem.
- Więc jak się nazywa twój drugi brat?
- Nie wiem, czemu nagle cię to interesuje, ale skoro tak bardzo chcesz to wiedzieć, to zaspokoję twoją ciekawość. Naprawdę nazywa się Hypnos, jednak w każdej kulturze ma inne imię i inny wizerunek. Jedni nazywają go Snem, inni Olle Zmruż Oczko, jeszcze inni inaczej. Wyobrażają go sobie jako młodzieńca, jako dziecko, jako kobietę, jako zwierzę itd.
- A jaki jego wizerunek jest prawdziwy?
- Tak właściwie to wszystkie jego wizerunki i imiona są prawdziwe, bo wizerunek Przedwiecznych w oczach ludzi jest taki, jakim chcą go widzieć. Podobnie jest z imionami, choć tutaj to Przedwieczny sam decyduje, które ze swoich imion uważa za prawdziwe.
- A ty jak naprawdę nazywasz i jak wyglądasz?
- Nazywam się Tanatos, bo to imię najbardziej mi odpowiada, a co do wizerunku, to wyglądam tak, jak ty chcesz mnie widzieć. Widzisz we mnie greckiego bożka połączonego z aniołem śmierci, bo w głębi serca zawsze tak chciałaś mnie widzieć. Mogłabyś mnie jednak równie dobrze widzieć jako starca w czarnym płaszczu oraz z kosą w ręku i to także byłby mój prawdziwy wizerunek, bo prawda często zależy od punktu widzenia, a wasz punkt widzenia jest tworzony przez wasze podejście i wasze uczucia. Jeśli byś chciała, to widziałabyś we mnie człowieka z głową szakala i mówiłabyś do mnie Anubis, a ja bym był w twoich oczach Anubisem. Rozumiesz mnie?
- Rozumiem.
- To bardzo dobrze. No, ale ty, moja droga, chcesz widzieć we mnie kogoś podobnego do Chronosa, dlatego widzisz mnie takiego, jakim jestem teraz.
- A Chronos? Czy on też ma wiele wizerunków?
- Nie... On jeden z naszej trójki wygląda zawsze w taki sposób, w jaki widzieliście go w jego domu, w świecie poza granicami czasu. Raz dziecko, raz młodzieniec, raz człek w średnim wieku, a raz starzec. Ponieważ czas sprawia, że dzień się starzeje, tak i on się starzeje, jednak on to chyba już ci mówił.
- Owszem, mówił mi to. Ale dlaczego tak jest?
- Zadajesz mi niewłaściwe pytania - Tanatos uśmiechnął się ironicznie - Nie moją sprawą bowiem jest to, dlaczego tak jest. Ja jestem takim, jakim stworzył mnie Najwyższy i zgodnie też z jego wolą podążam za swoim przeznaczeniem, jakim jest zbieranie ludzkich dusz i dostarczanie ich do łodzi przewoźnika, który zabiera ich na Sąd Ostateczny.
- A więc i po mnie przyszedłeś, prawda? Pora na to, abym i ja stanęła przed sądem?
- Nie... Nie przyszedłem, aby cię stąd zabrać.
- Jak to? Przecież się zabiłam!
- Nie zabiłaś się. Jeszcze nie teraz.
- Jak to? Więc cały mój trud poszedł na marne?! - zawołałam powoli podnosząc się do pozycji siedzącej - Przecież to straszne! Ja chcę umrzeć! Ja nie mam po co żyć! Musisz mnie zabić!
- Powiedziałem ci już, że podążam za swoim przeznaczeniem. To nie ja decyduję o tym, kto zostaje, a kto odejdzie. W tej sprawie decyduje tylko i wyłącznie Najwyższy. Nie mnie oceniać ani kwestionować jego decyzje. Ale i On rzadko ingeruje w wasze sprawy. Często pozwala, aby przypadek o tym decydował.
- Dlaczego?
Tanatos uderzył dłonią o miecz.
- I znowu to głupie pytanie, dlaczego! Powiedziałem ci już chyba, że nie wiem, dlaczego tak jest. Po prostu tak jest i pogódź się z tym, że nigdy się nie dowiesz, dlaczego. Musiałabyś mówić z Najwyższym, aby się tego dowiedzieć, a to jest niemożliwe, bo jeszcze nigdy żaden śmiertelnik nie rozmawiał z Najwyższym.
- Poważnie? A postacie z Biblii lub Koranu?
Tanatos parsknął pogardliwym śmiechem, słysząc moje pytanie.
- Jeżeli zamierzasz traktować te księgi dosłownie oraz jak historyczne kroniki, to daleko nie zajedziesz. Obie z nich stosują metaforę, która miesza się z prawdą tak, że często ją przeinacza na korzyść tych, którzy je spisali. Nie szukaj w tych księgach prawdy historycznej, bo jej nie znajdziesz.
- Więc nikt nigdy nie rozmawiał z Najwyższym?
- Żaden śmiertelnik z nim nie rozmawiał. W każdym razie nie za życia. Po śmierci zaś to i owszem, ale po śmierci już nikt nie wraca do życia, aby o tym komuś opowiedzieć.
- A więc ci wszyscy, którzy twierdzili, że rozmawiali Najwyższym i powoływali się na niego, to byli...
- Oszuści albo idioci. Zapamiętaj to sobie, moja droga. i jeśli ktoś z żywych będzie ci wmawiał, że przemówił do niego Najwyższy, to wiedz, iż jest jest to albo szaleniec, albo oszust. Obu także się wystrzegaj, ponieważ obaj są niebezpieczni i prawdę mówiąc, to sam nie wiem, który z nich jest dla tego świata bardziej niebezpieczny.
- To bez znaczenia, bo ja już nie chcę żyć - powiedziałam załamana, powoli opadając na poduszkę.
- Poważnie? - uśmiechnął się lekko Tanatos - Może jednak zmienisz zdanie w tej sprawie.
- Nic i nikt nie zmieni mego zdania.
- Poważnie? Nawet on? - spytał Tanatos, po czym machnął ręką i tuż obok niego zmaterializował się Ash.


Jęknęłam i przerażona usiadłam na łóżku, widząc to wszystko.
- Ash?! - zawołałam przerażona - Co ty tu robisz?
- To bez znaczenia - odpowiedział mi mój luby - Pytanie powinno brzmieć, co ty tutaj robisz. Dlaczego się poddałaś, kiedy powinnaś walczyć do samego końca?
- I walczyłam, ale to jest właśnie koniec moich możliwości. Więcej nie zdołam zrobić.
- Tak ci się wydaje? - Ash z lekko ironicznym uśmiechem usiadł na moim łóżku - Cóż... A ja głupi myślałem, że jesteś odważna, a ty tymczasem najzwyczajniej w świecie uciekasz, jak zwykły tchórz.
Spojrzałam na niego groźnie, gdyż wypowiedziane przez niego słowa bardzo mnie uraziły, dlatego też zawołałam:
- A co ty niby wiesz, co?! Ty pierwszy najzwyczajniej w świecie sobie umarłeś i potem zostawiłeś mnie samą z tym wszystkim! Musiałam sama jakoś sobie z tym poradzić! Myślisz, że było mi z tym łatwo?! Uważasz, że to wszystko jest takie proste, jak ci się wydaje?! Nie, nie jest! Dowiedz się właśnie, że nie jest! Wiesz, jak ja cierpię?! Jak cierpią wszyscy twoi bliscy z twoją mamą na czele?! I ty masz pretensje do mnie, że cierpię?!
- Nie mam do ciebie żadnych pretensji, kochanie moje, jednak musisz zrozumieć, że ja także bardzo cierpię widząc, jak rezygnujesz z walki, choć od bardzo dawna już próbuję cie tej walki nauczyć. Myślałem, że nauka nie poszła w las. Widać myliłem się.
To mówiąc Ash powoli podniósł się z łóżka, a ja zawołałam za nim:
- Ciekawe, co ty byś zrobił na moim miejscu, panie mądralo!
- Dotrzymałbym danego słowa - odparł na to Ash, nawet się do mnie nie odwracając.
- I żyłbyś w cierpieniu przez jeszcze wiele lat?!
- A skąd wiesz, że cierpienie nie skończyłoby się już niedługo, gdybyś tylko miała dość siły, aby walczyć? - spytał Ash, stając w miejscu, ale wciąż nie spoglądając na mnie.
Nie zrozumiałam jego pytania, ale patrzyłam uważnie w jego kierunku.
- O czym ty mówisz?!
- Nieważne... Skoro się poddajesz, to nie musisz wiedzieć więcej niż to, co już wiesz.
Oburzona zeskoczyłam z łóżka i krzyknęłam do niego:
- Nie poddałam się! Po prostu mam już dość tej samotnej walki!
- To jedno i to samo.
Jego słowa zabolały mnie jeszcze bardziej niż przedtem i wcale nie zamierzałam tego ukrywać.
- Jak możesz mnie tak ranić, Ash?! Jak mi możesz to robić?! Najpierw mnie zostawiasz, a potem...
- Zostawiam?! - wrzasnął Ash, odwracając się w moim kierunku, zaś jego oczy zabłyszczały od łez - A tobie się wydaje, że co? Że ja to zrobiłem specjalnie? Że chciałem zadać ci tak wielki ból?! Wcale nie chciałem! To wszystko stało się wbrew mojej woli! Nie chciałem tego, ale to się stało! Myślisz może, że jest mi z tym dobrze?! To dowiedz się, że wcale nie jest! Przegrałem i musiałem się z tym pogodzić. A ty musisz walczyć! Ty musisz kontynuować walkę o to, aby tego zła mniej było na świecie! Tylko ty możesz to zrobić.
- Dlaczego tylko ja?! A dlaczego nie Dawn albo twój ojciec?!
- Bo tylko ty byłaś moim doktorem Watsonem. Tylko tobie mogłem w pełni zaufać i to tak, jak nikomu innemu! Bo tylko ty byłaś ze mną zawsze i wszędzie. Bo to ty jesteś moją dziewczyną. To ty jesteś moim kochaniem. Ty jesteś moją Sereną. Komu mam powierzyć moją drużynę, jak nie tobie?
Załamana rozpłakałam się i rzuciłam mu się mocno w objęcia, płacząc zachłannie w jego ramię.
- Ash, kochany mój! Proszę cię, nie opuszczaj mnie! Zostań ze mną! Proszę cię! Ja nie mogę... Ja nie chcę bez ciebie żyć!
- Spokojnie, kochanie. Spokojnie. Już wkrótce znów będziemy razem, ale żeby tak się stało, trzeba poczekać. A czekanie wymaga cierpliwości i czasu wymaga czasu. Odpowiedniej ilości czasu. Musisz wytrwać, a jeżeli wytrwasz, to wtedy będziemy oboje szczęśliwi. Pamiętaj... Nie poddawaj się, tylko walcz. Proszę, zrób to dla mnie. Jeśli nie dla siebie, to chociaż dla mnie.
- Dobrze, Ash. Dobrze, zrobię to dla ciebie. Kocham cię, najdroższy.
- Ja ciebie też kocham, Sereno. Ale nie martw się, bo wszystko będzie dobrze. Gdy już nadejdzie czas, wtedy wszystko będzie dobrze.
- Doskonale - przerwał nam rozmowę Tanatos - Pora więc już na nas. Musimy już iść, a ty musisz wracać do swojego świata, Sereno.
- Obiecujesz, że będziesz walczyć? - spytał mój ukochany.
- Obiecuję, Ash - odpowiedziałam mu.
- Do samego końca?
- Do samego końca.
Ash wówczas pocałował mnie czule w czoło, a następnie Tanatos wyjął miecz z pochwy, zaś z jego ostrza zaczęło bić światło tak wielkie, że mnie ono aż oślepiło.

***


Obudziłam się w sali szpitalnej. Leżałam na łóżku ubrana w piżamę i podłączona do jakieś dziwacznej aparatury. Obok mojego łóżka stał jakiś wysoki młodzieniec o niebieskich włosach, tak długich, że jedna ich część opadła mu na lewe oko tak bardzo, że całkowicie je zasłaniała. Prawe oko było zaś brązowe (prawdopodobnie lewe również, choć tego nie mogłam stwierdzić). Brązowe jak oko Asha, lecz cała reszta jego osoby wyglądała zupełnie inaczej niż postać mojego chłopaka. Twarz owego tajemniczego gościa zdobił lekki zarost. Na ubranie miał zaś narzucony biały kitel.
- O! No proszę! Nasza śpiąca królewna raczyła się wreszcie obudzić - powiedział nieznajomy, lekko się przy tym uśmiechając - Miałaś dużego farta, że zdołaliśmy cię ocalić. Gdyby twoja matka nie znalazła cię na czas, to by było z tobą krucho.
- A kto was prosił o to, aby mnie ratować? - spytałam ironicznie, po czym dodałam: - Ale pewnie ma rację, że miałam szczęście, chociaż ja bym tego tak nie nazwała.
Młodzieniec lekko się uśmiechnął i zbadał mi puls.
- Ciśnienie w normie. Gorączki też nie masz - dodał, dotykając mojego czoła - Ale mimo wszystko będziesz musiała trochę tutaj poleżeć. Lepiej nie kusić złego.
- Już wszystko, co złe mnie spotkało.
- Niewykluczone, ale może spotkać cię jeszcze coś gorszego.
- Poważnie? A czy może być jeszcze gorzej?
- Uwierz mi, może.
To mówiąc tajemniczy gość usiadł na krześle stojącym naprzeciwko mojego łóżka, a ja stwierdziłam:
- Sądząc po sposobie, w jaki do mnie mówisz wnoszę, że uważasz mnie za idiotkę.
- Przeciwnie... Idiotka nie wpadłby na taki skuteczny sposób zejścia z tego świata jak łyknięcie tabletek nasennych. Idiotka by się cięła lub też próbowała powiesić, co mogłoby skutkować kalectwem lub paraliżem. Tak więc miałaś dużo szczęścia, że wybrałaś tak skuteczny sposób zejścia z tego świata.
- Skuteczny? - prychnęłam z ironią w głosie - Chyba nie bardzo, skoro wciąż żyję.
- Ale lepsze to niż podcinanie sobie żył czy strzelenie sobie w łeb lub powieszenie - upierał się przy swoim nieznajomy - Miałaś dużego farta, że wciąż żyjesz.
- Wolałabym nie żyć, ale... Wiem, iż ten, który był powodem tej mojej głupoty wcale by tego nie chciał.
- Więc czemu to zrobiłaś?
Nie odpowiedziałam mu na pytanie, a zamiast tego po chwili rzuciłam:
- Pewnie myślisz sobie teraz o mnie: „Ech, głupia dziewuszka z bogatej rodzinki. Co ona niby wie o życiu?“.
- Wcale tak nie myślę. Po prostu ciekawi mnie, co popchnęło cię do takiego czynu.
- Ktoś bardzo mi bliski umarł, a ja nie umiem sobie z tym poradzić.
- Ktoś ci bliski, tak? Pewnie chłopak, mam rację?
- Tak... Skąd wiesz?
- Intuicja - uśmiechnął się gość - Tak czy siak, jeśli zechcesz mi o tym opowiedzieć, to możesz, ale trochę później. Ja na razie pójdę po lekarza i twoją mamę.
To mówiąc ruszył w kierunku wyjścia.
- Zaczekaj! Jak masz na imię?! - zapytałam, choć prawdę mówiąc jakoś mało mnie to interesowało.
- William - odparł na to pielęgniarz (bo prawdopodobnie nim właśnie był) i dodał: - Pójdę już. Muszę sprowadzić lekarza i twoją mamę. Muszą wiedzieć, że się wybudziłaś.
Po tych słowach wyszedł on z sali, zostawiając mnie moim własnym myślom.

***


Pielęgniarz William, zgodnie ze swoją zapowiedzią sprowadził lekarza i moją mamę. Oboje byli bardzo przejęci moim stanem, a moja mama to już szczególnie.
- Och, Sereno! Głuptasku mój kochany! Coś ty chciała zrobić? - pytała załamanym głosem moja mama, gładząc delikatnie moją dłoń - Bardzo się o ciebie martwiłam. Nawet nie wiesz, co ja przeżyłam, gdy tylko zobaczyłam cię na łóżku nieprzytomną i to prawie martwą. Nie chcesz wiedzieć, jakie katusze musiałam wtedy przejść, gdy lekarze ledwie wyciągnęli cię z objęć śmierci.
- Domyślam się tego - powiedziałam do niej ponuro - Ale w porę mnie znalazłaś i zdążyli ocalić mi życie.
- Tak... W porę cię znalazłam... Ale gdybym się w porę nie zjawiła? Mogłabyś... Ech, nawet nie chcę o tym myśleć!
- To nie myśl, proszę. Wystarczy, że ja świruję. Ty nie powinnaś tego robić. Choć jedna z nas niech będzie normalna.
Mama popatrzyła na mnie uważnie i powiedziała:
- Mówisz to tak, jakbyś uważała, że szalejesz. Dlaczego tak uważasz?
- A mało masz tego dowodów? - spytałam zdumiona - Przecież chyba wyraźnie widzisz, że próbowałam się zabić, mamo. No, a samobójcy nie są wcale normalni.
- Tak uważasz? Być może masz rację, ale od każdej reguły są wyjątki i ty jesteś jednym z nich.
- Miło mi, że chcesz mnie podnieść na duchu, ale to bez sensu, mamo. Dobrze, iż mnie uratowałaś, ale szczerze mówiąc wcale nie chce mi się żyć. Gdyby nie to, że miałam taki piękny sen...
- Jaki sen?
- Nieważne... Ważne, że ten sen zmusił mnie do tego, abym walczyła do samego końca. I to właśnie zamierzam zrobić, mamo. Nie dla siebie, ale dla Asha. Niech wie, że go kocham, nawet jeśli teraz jest w zaświatach.
- Ash z pewnością nie chciałby, żebyś się zabijała - powiedziała na to moja mama - I gdyby tu teraz był, to z pewnością by ci rzekł, jak bardzo jesteś mu bliska i jak bardzo cię kocha.
- Wiem o tym wszystkim. Mówił mi to we śnie, a jeszcze wcześniej wiele razy dawał temu dowody. Postaram się więc być twarda dla niego, nie dla siebie. Tylko w ten sposób sprawię, że pamięć o nim nigdy nie zaginie.
Mama poklepała mnie delikatnie po dłoni i potem zaczęła rozmawiać o czymś z lekarzem. Ja jednak nie zwracałam na to większej uwagi, skupiona jedynie na osobie kręcącego się tam wciąż pielęgniarza. Gdy tylko nasze spojrzenia się już spotkały, to obdarzyłam go przyjacielskim uśmiechem, a on oddał mi go z całym szacunkiem, jakim można darzyć taką dziwaczną wariatkę, jak ja.
Potem sprawy przybrały bardzo ciekawy obrót, a dokładniej mówiąc w szpitalu kolejno pojawiali się różni ludzie. Byli to moi  przyjaciele, którzy słysząc o tym, co mnie spotkało z miejsca spieszyli, aby mi złożyć wyrazy współczucia. Wśród nich była też Roxanne, moja serdeczna przyjaciółka.
- Ech, moja kochana Sereno - mówiła dziewczyna, siadając na krześle stojącym niedaleko mojego łóżka - Czy naprawdę nie sądziłam, że wytniesz bliskim taki numer. Poza tym ty i próba samobójcza?! To mi do ciebie nie pasuje!
- Wiele rzeczy do mnie nie pasuje, ale musiałam je zaakceptować jako zło konieczne - odpowiedziałam jej smutno - Jednak nic nie jestem w stanie na to wszystko poradzić.
- No proszę - westchnęła głęboko moja rozmówczyni - I pomyśleć, że kiedyś to ty wyrwałaś mi żyletkę z dłoni i ocaliłaś mi życie. A teraz ja nie zdołałam ci pomóc w podobnym problemie.
- Masz dość własnych, aby się nimi zajmować - odparłam z goryczą, ale szybko zmieniłam ton, bo nie chciałam jej urazić - A przy okazji, to jak tam się czujesz?
- Dużo lepiej. Mój chłopak mnie wspiera, więc sobie radzę i powoli zwalczam objawy SM. Kto wie? Być może całkowicie się z tego wyleczę, choć mam pewne wątpliwości w tej sprawie.
- Nie pozwól sobie na nie - rzekłam dość przygnębiona, że ją ma kto wspierać w walce z jej chorobą, a mnie wspierać nie ma nikt - Chociaż ty bądź szczęśliwa, skoro ja już nie umiem.
Rozmawiałam długo z moją przyjaciółką, która obecnie przebywała w Kalos na specjalnym leczeniu, ale na wieść o moim problemie z miejsca przybyła tutaj, aby mnie wesprzeć. Przyjechała wraz ze swoim chłopakiem, który to wiernie przy niej trwał, co bardzo mnie wzruszyło, choć też nieco smuciło, bo przecież ja swoją drugą połowę straciłam bezpowrotnie.
Innymi moimi gośćmi byli John Scribbler i Magie Ravenshop. Na całe szczęście nie prawili mi morałów, a jedynie próbowali poprawić mi humor, a nawet przynieśli mi coś na poprawę humoru.
- Proszę, tu masz ode mnie mały drobiazg, który pomoże ci przeczekać rekonwalescencję - rzekł John, podając mi plik kartek zszytych ze sobą - To jest moje najnowsze opowiadanie. Napisałem je inspirowany częściowo ostatnimi wydarzeniami z Kanto. Mam nadzieję, że choć trochę poprawię ci nim humor.
Pobieżnie przejrzałam kartki, po czym uśmiechnęłam się i odparłam:
- Dziękuję ci. Z przyjemnością przeczytam twoje najnowsze wypociny.
- Tylko bądź wyrozumiała. Pamiętaj, że on ma słabe nerwy - zaśmiała się jego ukochana, puszczając mi oczko.
Zaśmiałam się lekko i obiecałam wyrozumiałość, a gdy oboje wyszli, to otworzyłam powoli opowiadanie i zaczęłam je czytać.

***


Opowiadanie Johna Scribblera:
Rok 1910 był jednym z naprawdę pracowitych okresów naszego życia. Ja i mój kochany mąż, Sherlock Ash prowadziliśmy wtedy liczne śledztwa, bo praktycznie każdy chciał nas zatrudnić. A to mieliśmy pomóc komuś znaleźć zaginioną żonę, to znów jakieś kobiecie zaginionego małżonka, to znowu jeszcze rozwiązywaliśmy różne sprawy kradzieży, włamań, a nawet morderstw, a te zdarzały się najczęściej. Mój małżonek podejrzewał, że za to ostatnie w większości przypadków odpowiada ktoś, kogo już od kilku lat próbował dopaść, ale nigdy mu się to jeszcze nie udało.
- To jest z pewnością ponownie wina tego łajdaka, profesora Giovanni Moriarty’ego! - wołał często podczas prowadzonych przez siebie spraw w ciągu ostatnich kilku lat - To znowu jego sprawka, nie ulega wątpliwości!
Przez długi czas nie miałam pojęcia, kim jest ten człowiek i czemu tak bardzo mocno zajmuje on mego ukochanego. Sherlock długo zaś nie chciał mi nic w tej sprawie powiedzieć, ponieważ uważał on, że o tym człowieku lepiej jest nie wiedzieć zbyt wiele, gdyż zbyt wielka wiedza może tylko pociągnąć człowieka ze sobą do grobu. Oczywiście odparłam na to:
- Skoro tak, to czemu ty zbierasz wiedzę o tym człowieku i czemu tak bardzo zawzięcie chcesz go złapać?
- Ponieważ nie miałem jeszcze tak groźnego przeciwnika, a prócz tego świat nie znał większego przestępcy niż on. Dlatego właśnie to robię, jednak lepiej będzie dla ciebie, jeśli nie będziesz się w to mieszać. Przynajmniej będę miał większą pewność, że przeżyjesz.
Oczywiście nie trafiały do mnie takie argumenty, ponieważ od dawna już wychodziłam z założenia, że skoro razem walczymy ze złem tego świata i rozwiązujemy liczne zagadki detektywistyczne, to razem powinniśmy dzielić wszystkie trudy i problemy, tak samo, jak dzielimy ze sobą wszystkie radości i dobre rzeczy. Cóż stąd, skoro mój drogi mąż wiedział swoje? Tak czy siak ostatecznie przecież zgodził się powiedzieć mi wszystko, co wie o tym człowieku, jednak uprzedził, iż wiedza ta może być dla mnie bardzo niebezpieczna.
- Sprawa jest bardzo groźna - powiedział smutnym tonem Sherlock Ash - Widzisz... Człowiek, którego poszukuję, jak zapewne już dobrze wiesz, nazywa się profesor Giovanni Moriarty.
- Wiem o tym - potwierdziłam z lekką ironią - I dla twojej informacji sprawdziłam co nieco wiadomości na jego temat. Pochodzi on z jednej z najlepszych rodzin w całym Kanto. Ma dwóch starszych braci: Jamesa i Mario. Pierwszych z nich jest pułkownikiem w wojsku i ma szerokie dojścia w ministerstwie wojny, z kolei zaś drugi jest podróżnikiem. Ojciec był z pochodzenia Anglikiem, a matka Włoszką. Oboje byli emigrantami i już nie żyją. Sam Giuseppe Moriarty jest wykładowcą matematyki na uniwersytecie w Wertanii.
- Tak, to wszystko prawda, najdroższa, ale tylko i wyłącznie prawda ogólnie dostępna - odparł na to mój mąż - Bo istnieje jeszcze inna prawda, o której nie wszyscy wiedzą. Inaczej mówiąc, pan Giuseppe Moriarty wiedzie podwójne życie. W pierwszym jest profesorem matematyki na uniwersytecie w Wertanii, a w drugim (o którym niewielu ludzi wie) jest on przywódcą wręcz najgroźniejszej organizacji przestępczej, jaka kiedykolwiek działała w regionie Kanto.
- Czyli stoi na czele mafii?
- Mafii? Nie, to jest coś znacznie gorszego. Organizacja przestępcza o tak szerokim zasięgu, że potrafi ona dosięgać nawet najdalszych zakątków świata.
- Czyli ma długie ręce.
- Dokładnie tak, zaś sam profesor jest jej przywódcą i odpowiada za większość przestępstw, jakie miały miejsce w Kanto w ciągu ostatnich kilku lat. To prawdziwy geniusz zła! Napoleon zbrodni! Największy łajdak, jaki kiedykolwiek chodził po Kanto. Posiadam pewne informacje na temat jego nowych planów. Pikachu ma swoich informatorów i dzięki nim wie, że ten łajdak planuje kolejną akcję, ale tym razem na znacznie większą skalę niż kiedykolwiek przedtem.
- Na jak wielką skalę?
- Jeszcze nie wiem, ale być może na skalę nawet międzynarodową.
- Międzynarodową? - jęknęłam przerażona.
Wiedziałam doskonale, że Sherlock jest ostatnią osobą, która mogłaby zmyślać czy fantazjować, a nawet ubarwianie faktów było mu całkowicie obce, dlatego też, widząc jego zachowanie i słysząc jego słowa wiedziałam doskonale, iż to musi być tak poważne, jak on to przedstawia.
- Zobacz sama - mówił do mnie dalej mój mąż - Świat zaczyna dzielić się teraz na dwa potężne mocarstwa. Z jednej strony mamy trójporozumienie pomiędzy regionami Kanto, Hoenn i Sinnoh, zaś z drugiej strony mamy trójprzymierze pomiędzy regionami Johto, Unovą i Kalos. Wyspy Oranżowe zaś stoją spokojnie w miejscu do czasu, aż będą wiedziały, po czyjej stronie stanąć. A więc, kochana Sereno, krótko mówiąc, teraz zostaje tylko czekać, aż trójprzymierze i trójporozumienie skoczą sobie nawzajem do gardeł, a gdy już to się stanie, to wówczas wybuchnie wojna i to na znacznie większą skalę niż kiedykolwiek przedtem. To będzie wojna światowa.
- Boże - jęknęłam załamana, czując, jak w piersi serce coraz mocniej bije - To oznacza, że...
- Że zginą w niej miliony ludzi, a układ sił na świecie oraz praktycznie wszystko zmieni się i to obawiam się, że bynajmniej nie na lepsze.
- Jaki cel może mieć w tym wszystkim Moriarty?
- Pomyśl, Sereno... Kto zarobi najwięcej na takiej wojnie?
- No, oczywiście dostawcy broni, jak również i producenci wszelkiego rodzaju pojazdów bojowych.
- Właśnie. A teraz pomyśl... Moriarty to bezwzględny człowiek. Liczy się dla niego tylko zysk. We wszystkich regionach już wrze. Wojna wisi na włosku. Jeszcze rok, dwa, może trochę więcej i wojna w końcu wybuchnie. Jak wówczas zechce zarobić taki łajdak jak on? Oczywiście na sprzedaży tego, co jest najcenniejsze dla władz każdego regionu.
- A co jest najcenniejsze?
- Pojazdy bojowe i broń mogąca zabijać wielu ludzi jednym strzałem.
- Moriarty ma plany takiej broni?
- Nie, ale mają je władze różnych regionów. Teraz pomyśl... Jeśli coś takiego ma trójprzymierze, to trójporozumienie zapłaci miliony, aby też to dostać i mieć równe szanse w walce, która się szykuje. I oczywiście vice versa. Trójprzymierze zapłaci miliony za plany, które ma trójporozumienie, aby też mieć równe szanse w szykującej się wojnie. No, a do czyjej kieszeni pójdą te miliony? Do kieszeni tego, kto zechce dostarczyć im te plany. A kto im je dostarczy?
- Moriarty.
- Nie inaczej. Pikachu oczywiście nie ma całkowitej pewności, że tak właśnie będzie, jak mówię, ale z logicznego punktu widzenia wszystko się zgadza.
- Rozumiem, ale powiedz mi, dlaczego dopiero teraz zdecydowałeś się na tę rozmowę ze mną?
- Ponieważ dostałem to.
Po tych słowach Sherlock podał mi do ręki krótki liścik, w którym to pisało:

Nasze podejrzenia okazały się niestety słuszne. Przyjdę do ciebie w ważnej sprawie dziś po południu. Bądź razem z Sereną, ponieważ jej pomoc może okazać się być niezbędna.

Tracey Ash.

- A więc twój brat nas dzisiaj odwiedzi? - spytałam zaintrygowana.
- Dokładnie tak.
- Ciekawe. A powiedz mi, o jakich podejrzeniach on tu pisze?
- O tych, o których właśnie ci powiedziałem prócz jeszcze coś, o czym jednak sam jeszcze nie wiem.
- Tak... Ty nie wiesz. Też coś - prychnęłam z kpiną.
- Mówię poważnie! - zawołał oburzony moim brakiem wiary w jego słowa Sherlock Ash - Zapewniam cię, że Tracey nie mówi mi wszystkiego. Wiem jedynie tyle, że chodzi tutaj o plany jakieś broni, która znacznie może pomóc Kanto wygrać tę wojnę, która wisi nad naszymi głowami. Więcej powiedzieć mi nie chciał.
- A te podejrzenia?
- Chodzi o to, że Tracey podejrzewa, iż mamy pośród siebie szpiega, który zamierza zdobyć plany tej broni, a potem wykorzystać je do własnych celów.
- Jego list zdaje się mówić, że ten szpieg rzeczywiście istnieje.
- To prawda, ale nie znam szczegółów. Tracey pewnie wszystko nam wyjaśni, kiedy już przybędzie... Czyli tak za kilka minut.
- Skąd wiesz, że będzie tu za parę minut?
- Bo właśnie słyszę kroki panny Hudson biegnącej w naszą stronę. A ona w taki sposób biega tylko wtedy, gdy mamy gościa.
Kilka sekund później do pokoju weszła Bonnie Hudson z miotełką do zamiatania kurzu w ręku i z fartuszkiem narzuconym na ubranie. Widać właśnie sprzątała, kiedy przybyli goście.
- Panie Ash! Pani Ash! - zawołała podnieconym tonem - Pan Tracey i pan inspektor Lestrade przybyli tutaj.
- Mój brat i Lestrade? - zdziwił się nieco Sherlock - To dla mnie dość niespodziewane. Widocznie sprawa jest naprawdę bardzo pilna, skoro obaj tutaj przybywają. Niech wejdą.
Bonnie poszła do gości oznajmić im, że pan Sherlock Ash chętnie ich przyjmie, zaś mój mąż spojrzał na mnie i zapytał, czy zechcę zostać i być obecna podczas tej rozmowy.
- Też pytanie. Oczywiście, że zechcę! - zawołałam wesoło - Poza tym zrobię to też z poczucia obowiązku.
- Jakże to?
- A tak to! - zaśmiałam się, pokazując Sherlockowi list od jego brata - Tutaj pisze wyraźnie, abym została, ponieważ moja pomoc może okazać się niezbędna. Połączę więc przyjemne z pożytecznym i zostanę.

***


Tracey Ash rzeczywiście przybył do nas w towarzystwie inspektora Clemonta Lestrada. Obaj mieli poważne miny, co wyraźnie wskazywało na to, że muszą być tym wszystkim bardzo przejęci. I trudno im się dziwić, skoro sprawa wyglądała dokładnie tak, jak przedstawił mi to mój mąż. Jeśli tak, to wobec tego musimy się przygotowywać na najgorsze, pomyślałam w duchu.
- Witaj, Tracey! - zawołał radośnie Sherlock, ściskając mocno swojego brata.
- Witaj, Sherlocku - odpowiedział mu wesoło Tracey, patrząc radośnie na mojego męża, po czym przywitał się ze mną - Witaj, Sereno. Dobrze, że tutaj jesteś, ponieważ sprawa dotyczy również ciebie.
- Dokładnie. Prawdopodobnie tylko Serena może nam pomóc - dodał inspektor.
- Rozumiem, Clemont, ale mimo wszystko byłoby nam bardzo miło, gdybyś raczył wreszcie nam wyjaśnić, co was obu tu sprowadza - stwierdził Sherlock.
Odkąd Lestrade poślubił pannę Dawn Adler, kuzynkę mojego męża, to byliśmy z nim na „ty“, bo w końcu stał się on członkiem naszej rodziny. Osobiście bardzo mnie cieszyło, że Clemont bez najmniejszego wahania poślubił aktorkę teatralną, na co wielu mężczyzn na jego miejscu by się nie zdobyło. W końcu aktorki nie cieszyły się zbyt wielką popularnością w tzw. dobrym towarzystwie, a wiele z nich uważano za osoby o bardzo żałosnym sposobie prowadzenia się i charakterze. Na szczęście nasz drogi inspektor wiedział, co to znaczy naprawdę kochać, dlatego też nie przejął się takimi wyssanymi z palcami podejrzeniami i poślubił Dawn, z którą jest obecnie bardzo szczęśliwy, podobnie jak ona z nim.
- Może lepiej niech twój brat ci to wyjaśni. On umie lepiej opowiadać - zaśmiał się lekko Clemont - Choć w sumie, to chyba jest nie tyle kwestia jakiegoś talentu, co raczej jego próżności, która to sprawia, że uwielbia on słuchać dźwięku swojego głosu.
Tracey spojrzał na niego z ironią w oczach i powiedział:
- Próżność to cecha wielkich ludzi. Widziałeś kiedyś sławnego męża stanu, uczonego czy też artystę, który byłby skromny?
- Nie znam wielu sławnych ludzi, więc trudno mi cokolwiek rzec w tej sprawie. Ale być może masz rację. Tak czy siak bierzmy się do roboty i wyjaśnijmy naszym przyjaciołom, o co chodzi.
Tracey Ash pokiwał lekko głową, zgadzając się ze swoim rozmówcą, po czym spojrzał na brata i powiedział:
- Musisz zaprząc swój umysł do pracy, Sherlocku! Musisz rzucić w kąt wszystkie inne sprawy, zagadki i łamigłówki, jakimi się zajmujesz i skupił się wyłącznie na tym, z jakiego powodu do ciebie przybyliśmy.
- Zgaduję, braciszku, że skoro opuściłeś wreszcie swój ukochany Klub Diogenesa, to sprawa jest naprawdę bardzo poważna - powiedział do niego Sherlock - A jeżeli do tego twoja prośba dotyczy tego, o czym rozmawiamy od kilku tygodni, to tym bardziej mamy powód, aby się obawiać.
- Właśnie - zgodził się z nim Tracey - Sprawa niestety jest taka, jak ci to przedstawiłem na początku, ale wtedy nie miałem pewności.
- Czy teraz ją zyskałeś? - spytałam.
- Dokładnie - potwierdził Tracey - Niestety moi agenci kręcący się w różnych, podejrzanych miejscach i zdobywający tam informację nie mają najmniejszych wątpliwości. W mieście jest ten łajdak, Surge.
- Surge?! - zawołał Sherlock bardzo przejęty - To ten przeklęty szpieg jest tutaj?!
- Tak, jest tu od niedawna, co prawda pod zmienionym nazwiskiem, ale on bez dwóch zdań.
- Jesteś tego całkowicie pewien?
- Nie ma mowy o pomyłce. Surge jest w Alabastii.
Sherlock zaczął chodzić po pokoju w sposób nerwowy i rozmyślać o tym wszystkim, co właśnie usłyszał.
- A więc jednak! Surge jest tutaj! Wiedziałem! Pikachu mówił, że on może się tu zjawić i miał rację! Surge tu przybył!
- Przepraszam, że się wtrącę, ale kim jest Surge? - spytałam.
Lestrade spojrzał na mnie uważnie i powiedział:
- Surge to jeden z najlepszych szpiegów międzynarodowych. Ofiarował swoje usługi już licznym wywiadom, w tym również naszemu, ale to było dawno. Kiedy w końcu wyszło na jaw, że nie jest nikomu lojalny i jedyną wartością, którą ceni są pieniądze, to zniknął na jakiś czas, aż w końcu dzięki naszym szpiegom w półświatku dowiedzieliśmy się, że zwerbował go profesor Moriarty. Jeśli więc łajdak tak bardzo ryzykuje, aby przybyć tutaj, gdzie jest poszukiwany, to może oznaczać tylko jedno... Drań ma teraz coś dla Moriarty’ego albo będzie niedługo miał.
- Właśnie dlatego tu przyszliśmy - odezwał się Tracey - W budynku Ministerstwa Spraw Wewnętrznych znajduje się coś, co dla naszych drogich przeciwników może mieć ogromną wartość.
- Co to takiego? - spytał Sherlock.
- Plany łodzi podwodnej - odpowiedział mu jego brat - I to nie jest byle jaka łódź podwodna. To jest specjalna łódź ze specjalnymi dodatkami. Jeśli jej plany wpadną w ręce Moriarty’ego, to ten może sprzedać je temu, kto więcej zapłaci, a zapewniam cię, że członkowie trójprzymierza zapłacą każdą cenę, aby je dostać.
- Tutaj właśnie zaczyna się rola Sereny, o ile oczywiście zechce ją ona przyjąć - rzekł Lestrade, patrząc na mnie.
- Najpierw powiedz mi, proszę, jaka to rola, a potem ja ci powiem, czy ją przyjmę - stwierdziłam.
- Potrzebujemy kogoś pewnego z zewnątrz, kto dostanie się pomiędzy pracowników Ministerstwa i będzie mógł zinfiltrować je od środka.
- I uważacie, że ja najlepiej się do tego nadam?
- A i owszem. Członek wywiadu, lord Carmitage, który to pracuje w ministerstwie i jest wtajemniczony w nasze sprawy, może nam to ułatwić. Zatrudni cię jako sekretarkę i ułatwi ci kontakt z innymi pracownikami.
- Ciekawy pomysł - uśmiechnęłam się - Tylko kogo dokładniej mam obserwować?
- Masz zinfiltrować cały budynek i spróbować wykryć, kto jest tam najbardziej podejrzany. Podejrzewamy, że ktoś z pracujących tam ludzi jest zdrajcą i zechce wynieść plany łodzi podwodnej.
- Czy można je tak po prostu wynieść?
- Właściwie to nie, ponieważ budynku pilnują policjanci i zawsze rewidują oni każdego, kto wchodzi i wychodzi. Jednak nigdy nie należy lekceważyć przeciwników, dlatego też musimy sprawdzić, czy któryś z nich czegoś nie planuje.
- Permanentna infiltracja - powiedziałam z uśmiechem - Nie widzę przeszkód, jednak mimo wszystko nie wiem nawet, kogo mam obserwować.
- Wszystkich razem i każdego z osobna - odparł Tracey - Nikt nie jest wolny od podejrzeń. Przede wszystkim miej oko na pokój, w którym są papiery. Lord Carmitage pokaże ci, który to. Jeśli ktoś będzie się przy nim kręcił w taki sposób, że zmiesza się, gdy go na tym przyłapiesz, musimy o tym wiedzieć. Dzięki temu będziemy wiedzieli, kogo obserwować, bo tak nawet tego nie wiemy.
- Nie sądzicie, że ten plan jest oparty w dużej mierze tylko i wyłącznie na przypuszczeniach? W końcu nie mamy prawie żadnych poszlak.
- Niektóre sprawy takie już są - rzekł smutno Lestrade - Ale nikt nie powiedział, że służba w imieniu ojczyzny będzie łatwa. A więc jak, Sereno? Podejmujesz się tego zadania?
Sherlock, Tracey i Clemont spojrzeli na mnie pytająco, natomiast ja poczułam, że mogę udzielić im tylko jednej odpowiedzi.


C.D.N.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...