Przygoda XCIX
Bitwa o Kanto cz. II
Ash zgodnie ze swoją naturą zwykle realizował swe postanowienia i tym razem też tak było, czyli poszedł do lasu w pobliżu Alabastii. Choć chciał, abym pozostała w mieście razem z naszymi przyjaciółmi pokazałam mu, że jestem równie uparta, co i on i nie zamierzam go zostawiać samego w potrzebie.
- Nie ma mowy! Zapomnij o tym, że cię zostawię! - zawołałam bardzo oburzona - Skoro ty możesz się narażać na niebezpieczeństwo, to ja także mogę i zrobię to, czy tego chcesz, czy nie! Rozumiesz mnie, Ash?! Ja chcę ci pomóc!
- Ale w czym ty mi możesz pomóc, Sereno? W tej sprawie raczej nie będziesz mogła mi wiele pomóc. Chyba tylko w tym, żeby wolniej zginąć.
- Myślisz, że możesz tam zginąć?
- Myślę, że dobrze wiem, kto za tym wszystkim stoi, ale mam pewne wątpliwości. Chcę się upewnić, iż mam rację. Nie widziałem jeszcze tych zdziczałych Pokemonów, więc nie wiem, czy są one zahipnotyzowane, ale uwierz mi... Widziałem już wiele razy zahipnotyzowane Pokemony i wiem doskonale, jak one wyglądają. Dlatego wystarczy, że je zobaczę, a już będę wiedział, czy to jest to, co myślę.
Popatrzyłam na niego zaintrygowana tym, co on mówił czując, że i w mojej głowie powoli zaczyna rysować się obraz tego, co się tutaj dzieje.
- Słuchaj, Ash... Powiedz mi szczerze... Czy ty uważasz, że to może być... Malamar?
- Nie jestem pewien, Sereno. On nigdy nie zdołał zahipnotyzować tyle Pokemonów naraz. Chociaż... Może to umiał, ale nie widziałem jeszcze go w akcji? Sam nie wiem.
- Więc tym bardziej nie możesz iść tam sam, kochanie.
- Ale Sereno...
Złapałam go za rękę i spojrzałem mu w oczy:
- Kochanie! Zrozum wreszcie, że ta twoja donkiszoteria jest bez sensu i może skończyć się dla ciebie fatalnie! Przecież nie możesz iść sam w środek największego piekła! Bo na co ty liczysz? Że zawsze będziesz się wymykał niebezpieczeństwu?
- Jak dotąd mi się udawało.
- Prędzej czy później fart może cię opuścić. Ja ci tego nie życzę, ale proszę cię... Przestań wystawiać swoje życie na niebezpieczeństwo, bo ile jeszcze razy będziesz wciąż wymykał się śmierci tylko i wyłącznie dzięki szczęściu? Nie powinieneś liczyć tylko na fart, ale na coś więcej.
- Na przykład na ciebie?
- A co? Nie możesz na mnie liczyć?
- Przeciwnie... Zawsze mogłem na ciebie liczyć i wiem, że zawsze tak będzie, jednak jeśli to jest to, co myślę, to możesz zginąć.
- Ty też możesz zginąć.
- Ja mogę szafować swoim życiem, jak mi się żywnie podoba, ale nie mogę pozwolić na to, żebyś ty ryzykowała swoim.
- To samo mogę powiedzieć tobie, Ash. Moim życiem szafuję, jak mi się żywnie podoba, ale nie pozwolę, abyś sam narażał się na jakiekolwiek niebezpieczeństwo, a już zwłaszcza takie. No, a poza tym sprawę Malamara zaczęliśmy oboje i oboje ją zakończymy.
- Być może to nie Malamar.
- Więc wobec tego znalazł się nam nowy nieprzyjaciel, być może nawet gorszy od niego. Nie zamierzam pozwolić ci samemu się z nim bić.
Ash popatrzył na mnie załamanym wzrokiem, rozłożył ręce i jęknął:
- Sereno... Kochanie... Ty to naprawdę jesteś uparta.
- Tak? I kto to mówi? - prychnęłam z ironią - Największy uparciuch na świecie. Tak czy siak sprawa jest prosta. Idę z tobą i jeżeli chcesz mnie zmusić, abym tutaj została, to będziesz musiał mnie związać, jednak i to nie gwarantuje ci pewności, że zostanę w Alabastii.
Mój chłopak uśmiechnął się do mnie czule i objął mnie mocno do siebie, gładząc powoli moje włosy.
- Moja kochana Serena... Moja maleńka. Widzę, że związek ze mną źle na ciebie działa. Jesteś jeszcze większy uparciuch niż ja.
- Nie... Ja tam w uporze tobie nie dorównam, możesz być tego pewien. Drugiego takiego uparciucha, jak ty, to nie ma i nie będzie - zachichotałam delikatnie - Jednak ja postaram się o zaszczytne drugie miejsce na liście największych uparciuchów świata, bo na pierwsze nie zdołam wejść. Oboje się na nim nie zmieścimy, jednak na drugim miejscu będzie mi dobrze, to pewne.
Ash popatrzył na mnie ironicznie i spytał:
- W grobie razem ze mną będzie ci dobrze?
- Na pewno lepiej niż w życiu bez ciebie.
Mój luby popatrzył na mnie wówczas zasmucony i rzekł niesamowicie poważnym tonem:
- Sereno, chcę cię o coś prosić...
- O co, kochanie?
- Jeśli coś mi się stanie...
- Nawet tak nie mów! - nie dałam mu dokończyć, patrząc mu w oczy przerażona - Kochanie, proszę cię! Ja naprawdę nie mogę się zgodzić na wysłuchiwanie takich rzeczy! Ani nawet, żebyś o tym myślał! Chcę, żebyś zaczął myśleć pozytywnie! Uda się nam, jeśli tylko będziemy razem ze sobą współpracować!
- Masz dość idylliczną wizję tego wszystkiego, kochanie - odparł dość smutnym głosem Ash - Obawiam się, że z prawdą i naszymi możliwościami to ona nie ma zbyt wiele wspólnego.
- Być może, ale wolę być dobrej myśli. Zresztą sam mnie tego uczyłeś.
Ash parsknął śmiechem, słysząc moja odpowiedź.
- Widzę więc, że nauka nie poszła w las.
- Nauka nie, ale my się tam wybieramy, o ile się nie mylę. Szkoda tylko, że prawdopodobnie po pewną śmierć.
- Poważnie? A gdzie się podział twój wcześniejszy optymizm?
- Sam powiedziałeś, że nauka nie poszła w las, a ja się szybko uczę. Zazwyczaj... Więc jak sam widzisz, uczę się od mego mentora jego postawy. Ale tak na poważnie to uważam, iż możemy zginąć w tym lesie, jednak liczę na to, że tak się nie stanie. Ostatecznie zawsze możemy wezwać Giratinę.
- Wiem o tym, jednak wolę nie wzywać jej na pomoc zbyt często. Sama dobrze wiesz, że ona jest nieobliczalna. Znaczy nie wobec przyjaciół, ale wobec innych i owszem... A nie chciałbym, żeby urządzała jatkę w lesie.
- Słusznie... W końcu, jeśli masz rację, to te biedne Pokemony są tylko marionetkami w rękach naszych wrogów.
- W rękach... Albo też w mackach - rzekł Ash śmiertelnie poważnym tonem.
***
Ponieważ mój upór był równie wielki, co upór mojego chłopaka, to poszliśmy oboje do lasu, aby sprawdzić osobiście, co też się dzieje z tymi biednymi Pokemonami. Mieliśmy pewną teorię w tej sprawie, ale brakowało nam jakichkolwiek dowodów na potwierdzenie lub też zaprzeczenie tej teorii. Jednak nie zabrakło nam rozumu, dlatego też przed pójściem do lasu zaszliśmy jeszcze do profesora Oaka, który dał nam dwa pistolety, które jakiś czas temu stworzył z Clemontem przy pomocy Maxa i Tracey’ego.
- To są pistolety na kule paraliżujące - powiedział uczony - Działa on zarówno na ludzi, jak i na Pokemony. Jak ktoś dostanie takim pociskiem, to przez jego ciało przejdą niegroźne dla życia impulsy, które wywołają w nim paraliż i utratę przytomności. To pistolety wzorowane na tych, które czasami używa policja. Wasz przyjaciel Clemont miał dobrą myśl, aby coś takiego wymyślić.
- Zgadza się - uśmiechnął się do swego mentora Ash, biorąc od niego broń - Tylko czy to zadziała?
- Mowa! - zaśmiał się Oak, po czym nagle spoważniał - A tak swoją drogą, to czy naprawdę musicie się tam pchać? Skoro wiecie, że tam czeka zasadzka...
- Tego właśnie nie wiemy, panie profesorze - odpowiedział mu Ash - Dlatego właśnie tam idziemy, aby się tego dowiedzieć.
- Nie inaczej - poparłam go, chowając broń do kieszonki spódniczki - Wszystkiego się dowiemy i potem panu opowiemy.
- Jeśli przeżyjecie, aby to zrobić - rzekł ponuro uczony - Naprawdę uważam was za parę wariatów, ale wy się już nie zmienicie.
- Już za późno, żeby nas zmieniać - zachichotał Ash, po czym dodał poważnie: - Ale w razie czego zajmie się pan moimi Pokemonami?
- Sam się nimi zajmiesz - odpowiedział mu profesor Oak - I jeszcze długo będziesz się nimi zajmować.
- Jeśli tylko przeżyję to, w co się teraz pakuję - rzekł mój chłopak, po czym dodał: - No dobrze... Sereno, kochanie... Chyba już pora na nas. Nie ma co odkładać tego w nieskończoność. Ostatecznie i tak nas to nie ominie. Więc bierzmy się do dzieła, kochanie.
Po tych słowach Ash powoli ruszył przed siebie w kierunku wyjścia z laboratorium profesora Oaka, z kolei ja spojrzałam na uczonego i rzekłam:
- Cóż... On ma rację. Pora na nas. Obyśmy tylko wyszli z tego całego.
- Ja również mam wielką nadzieję, że uda wam się z tego wyjść cało - powiedział profesor Oak - Bardzo chcę być dobrej myśli, ale też umysł taki, jak mój to jest prawdziwe przekleństwo. Każe mi on na wszystko patrzeć racjonalnie, a za co tym idzie, także na waszą misję, która moim zdaniem jest wręcz samobójstwem.
- Bardzo mnie pan pocieszył, wie pan? - mruknęłam złośliwie, po czym poszłam za Ashem.
***
Razem z Ashem udaliśmy się w kierunku lasu w okolicach Alabastii. Dość szybko tam dotarliśmy, a kiedy tylko się tam znaleźliśmy, to zaraz położyliśmy dłonie na broni od profesora Oaka (którą mieliśmy w swoich kieszeniach) uważnie obserwując wszystko dookoła szliśmy przed siebie.
- Pamiętaj, Sereno... Jeśli coś się poruszy, to najpierw strzelaj, a potem zadawaj pytania - powiedział do mnie Ash - W końcu te pociski nie zabijają, tylko paraliżują, dlatego też nie musimy się obawiać, że kogoś niechcący zabijemy.
- Ash, ja tam osobiście wolę najpierw zobaczyć, do kogo strzelam z tej pukawki - odpowiedziałam mu - Przyjrzeć się, a dopiero potem strzelać, oczywiście jeśli będę musiała strzelać.
- Obawiam się, że raczej nie będziesz mieć wyboru i będziesz musiała to zrobić. W końcu jest to bardzo niebezpieczna sytuacja. Pokemony nieźle zbzikowały i z pewnością zaatakują nas bez pytania, kim jesteśmy i co my tu robimy. Więc cóż... Jeśli chcesz wyjść z tego w jednym kawałku, musisz uprzedzić ich ruch. Inaczej mówiąc ty musisz zaatakować zanim Pokemon zaatakuje ciebie.
- W sumie racja, choć to chyba ostateczność.
- Nie inaczej. Ostateczność, kochanie. Mimo wszystko dobrze ci radzę, dla własnego bezpieczeństwa strzelaj do wszystkiego, co tutaj się rusza... Poza mną, oczywiście.
Rozejrzałam się dookoła siebie i powiedziałam:
- Jest tylko mały problem... Tu nic się nie rusza.
- Serio? - zdziwił się Ash.
Podobnie jak ja zaczął on uważnie rozglądać się dookoła, wszystko uważnie obserwując.
- Nie ma co gadać... - powiedział mój chłopak - Sprawa wygląda dość niezwykle. Nie będę zaprzeczał, byłem zaskoczony tym, co się tu dzieje, ale teraz jestem jeszcze bardziej. Powiedz sama, Sereno... Czy widzisz tutaj cokolwiek... Znaczy coś, co żyje?
- Nie licząc nas... To nie - odpowiedziałam mu.
- No i w tym jest problem. Tutaj powinno aż roić się od Pokemonów różnego rodzaju. A jednak żadnego tutaj nie ma. Właściwie to nikogo poza nami tu nie ma.
- Racja, Ash... Domyślam się, że czego jak czego, ale tego to ty się nie spodziewałeś.
- Nie... Nie spodziewałem się. Raczej spodziewałem się jakieś bandy rozwścieczonych Pokemonów, które zaatakują nas, ledwie nas zobaczą. A tymczasem co? Cisza i święty spokój i jedynym zagrożeniem jest tutaj wiatr dla liści.
Popatrzyłam na niego zaniepokojona i rzekłam:
- Wiesz co? Normalnie taki widok jak tutaj bardzo by mnie ucieszył, jednak tym razem, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, to taki widok mnie przeraża i to bardziej niż rozjuszone Pokemony.
- Mnie to mówisz? - odparł Ash i wyjął pistolet od profesora Oaka - I dlatego lepiej bądź gotowa do walki.
Rozejrzeliśmy się dookoła, ale wcale niczego nie zauważyliśmy, co też zdecydowanie jeszcze bardziej wzmogło w nas obawy.
- Ta cisza dzwoni mi w uszach - powiedziałam.
- Mnie tak samo - rzekł Ash i zatrzymał się na chwilę - Ech, coś mi mówi, skarbie że chodzenie w kółko po tym lesie nie ma najmniejszego sensu. Chyba, iż jakieś Pokemony czekają w krzakach, aby nas zaatakować, gdy tylko stracimy czujność.
Wystarczy, że wypowiedział te słowa, a moje serce zaczęło bić jak szalone, zaś ja sama wyjęłam szybko broń i zaczęłam mierzyć do wszystkich krzaków wokół mnie.
- Co więc proponujesz, kochanie? - zapytałam.
- Proponuję rozejrzeć się tutaj jeszcze chwilę, a potem wracać do domu - odpowiedział mi mój chłopak - Musimy się też dowiedzieć, czy w innych miejscach w Kanto, gdzie doszło do takiego rodzaju ataków Pokemonów, też jest teraz pusto bez Pokemonów.
- Koniecznie trzeba się tego dowiedzieć - powiedzieć - Tylko jak?
Ash zaczął uważnie rozglądać się dookoła, po czym dostrzegł coś, co go zaniepokoiło. Wyjął powoli lupę, uklęknął i zaczął on uważnie oglądać ziemię przed sobą.
- Ciekawe... Bardzo ciekawe...
- Co takiego? - spytałam, podchodząc do niego.
Mój luby pokiwał na mnie palcem i podeszłam bliżej, aby zobaczyć jego odkrycie.
- Zobacz tylko te ślady. Zobacz je i powiedz, czy one Ci czegoś nie przypominają?
Kucłam przy nim i spojrzałam na owe ślady. Były one nieco podłużne, jakby takie mackowate.
- Wiesz... Nie jestem znawczynią, ale one wyglądają, jak jakieś takie... Macki udające nogi.
- Macki udające nogi?
- Wiesz... Nie wiem, czy to dobre określenie.
- Tak samo dobre, jak każde inne - stwierdził filozoficznie Ash i dalej obserwował ślady - Ja też nie jestem jakimś wielkim znawcą, ale zobacz sama... Te ślady nie są zbyt głębokie, czyli owe nogi czy też raczej macki podtrzymują całkiem sporą postać, ale bynajmniej nie ciężką. W każdym razie jednego jestem pewien... Znam te ślady.
- Ja także... Wiem, że już je gdzieś widziałam. Tylko nie bardzo wiem, gdzie je widziałam - dodałam.
Obejrzeliśmy sobie dokładnie ślady przez lupę, zaś Ash rzekł:
- To dziczenie Pokemonów i ich znikanie... I to wszystko na masową skalę... To bardzo mnie niepokoi. Chyba oboje dobrze wiemy, czyja to jest sprawka, prawda?
Spojrzałam na mojego chłopaka załamana i przerażona jednocześnie tym, co on mówił.
- Mam wielką nadzieję, że się mylisz.
- Też chciałbym się mylić, jednak mimo wszystko oboje dobrze wiemy, co to za gość zostawił te ślady.
Nagle usłyszeliśmy za sobą jakieś groźne dźwięki, które bardzo dobrze znaliśmy. Obejrzeliśmy się za siebie i zauważyliśmy wielkiego Pokemona, który ląduje tuż przed nami, stając na ziemi na swoich tylnych mackach wystających mu z bioder. Wyglądem przypominał on kałamarnicę, ale taką kosmiczną i zdecydowanie odpychającą.
- Malamar! - zawołał wściekle Ash.
- A więc to ty za tym stoisz! - dodałam wściekła.
Mój luby złapał za szpadę, którą miał u boku i krzyknął:
- Świetnie, że tu jesteś! Teraz wyrównamy nasze rachunki i to raz na zawsze!
Pokemon odpowiedział mu złośliwym tonem coś, czego nie zdołaliśmy zrozumieć, ponieważ nie znamy jego języka, po czym podniósł nas w górę swoimi mocami. Przerażeni jęknęliśmy, a ten zachichotał i cisnął nas o ziemię w bolesny sposób, a następnie znowu nas podniósł w górę.
- Witaj, bratanku! - usłyszeliśmy nagle czyiś dobrze znany głos.
Chwilę później tuż przed nami pojawił się Giovanni poruszający się na latającym segwayu. Jego twarz zdobił podły uśmiech.
- Miło mi, że przyszedłeś - powiedział mężczyzna - Wiedziałem, że kiedy tylko zacznie się to całe zamieszanie, to ty się tutaj zjawisz.
- Co znowu kombinujesz, stryjaszku? - spytał Ash - I dlaczego zadajesz się z tą kanalią?
- Mówisz o moim nowym wspólniku? Cóż... Może i ma podłe metody działania, ale przecież liczy się tylko to, że są skuteczne, prawda?
- Wspólniku?! - zawołałam zaszokowana.
- O czym ty mówisz? - dodał Ash.
- O moim wspólniku, który pomoże mi zrealizować moje cele, które dotychczas były dla mnie niemożliwe do realizacji. A przy okazji pomszczę śmierć mojej córki.
Po tych słowach spojrzał na Asha ponuro i dodał:
- Nie chciałeś mnie słuchać, kiedy radziłem ci wycofać się z zabawy w detektywa. Cóż... Tym gorzej dla ciebie, ponieważ teraz już nie zdołasz mi przeszkodzić, a twoi bliscy zapłacą za to, co zrobiłeś. Pora wreszcie podbić Kanto i zaprowadzić w nim nasze porządki.
- Podbić Kanto? A niby jak zamierzasz tego dokonać? - warknął na niego Ash.
Malamar podniósł nas wysoko w górę swoimi mocami, zaś Giovanni na swym pojeździe towarzyszył nam cały czas, aż w końcu zauważyliśmy, że wylatujemy ponad las, a z niego mamy widok na całą okolicę. Widok obejmował też ogromną polanę oraz zebrane na niej Pokemony, a właściwie cały potężny, wielki oddział Pokemonów czy raczej wręcz armię. Wszystkie stworki stały spokojnie, jakby na coś czekały.
- I jak wam się to podoba? - zapytał Giovanni podłym tonem - Piękną armię sobie stworzyłem, prawda? Wspaniałą, jedyną w swoim rodzaju, a do tego całkowicie mi oddaną. Oczywiście za sprawą mocy mojego wspólnika.
Malamar, unoszący się w powietrzu tuż obok nas, wymruczał coś podłego przez swój papuzi dziób.
- Tak, on ma rację - rzekł Giovanni - To, co widzicie, to jest tylko jeden oddział armii Pokemonów, za pomocą całe Kanto będzie niedługo moje. A ty, mój biedny detektywie z przeceny, będziesz teraz musiał na to wszystko patrzeć ze świadomością, że nie zdołasz mnie już powstrzymać.
To mówiąc spojrzał jeszcze raz na Pokemony i dodał:
- Piękna armia, nieprawdaż? Chciałem, żebyś ją zobaczył i mógł ją należycie ocenić. Mogłem ją zabrać co prawda wcześniej, zaraz po tym, gdy Malamar je zahipnotyzował, ale wolałem zaczekać z zabraniem jej do mojej siedziby w Wertanii do chwili, a się tu zjawisz, bo wiedziałem, że jeszcze dzisiaj tutaj przyjdziesz.
- A dlaczego chciałeś, żebym zobaczył twoją armię? - spytał mój luby.
- Po to, żebyś bardziej cierpiał wiedząc, że naprawdę nie masz ze mną najmniejszych szans.
- To się jeszcze okaże - powiedział Ash, zaciskając zęby ze złości - Powstrzymałem cię już niejeden raz, więc teraz także to zrobię.
Malamar rzucił coś w swoim języku, zaś Giovanni zachichotał podle, mówiąc:
- Ach, racja! Byłbym zapomniał o jednej, ważnej rzeczy. Widzisz... Tak się składa, że moi ludzie właśnie porywają twoją szanowną oraz bardzo cię kochającą rodzicielkę.
- Co?! MAMA?! - wrzasnął Ash - Co jej zrobiłeś, ty parszywy...
- Jeszcze nic, chłopcze, ale uwierz mi, zrobię i to prędzej niż myślisz - odpowiedział Giovanni, podlatując do nas - Będę przesyłał ci pocztą kolejne części jej ciała... Nie zapomnę o żadnym kawałku, abyś mógł potem ułożyć je sobie w całość, gdy będzie pogrzeb. Potem zaś zrobię coś podobnego z każdym z twoich przyjaciół. A ty, kochaneczku, będziesz musiał żyć i na to patrzeć. Będziesz musiał mnie błagać o to, abym cię zabił i oszczędził ich.
- Jeśli mojej matce choć włos spadnie z głowy, to...
- To niby co mi zrobisz? Już ze mną samym nie miałeś żadnych szans, a co dopiero ze mną i moim sojusznikiem. Zostaniesz po prostu zmieciony w proch!
Gdy to powiedział, dał zaraz znak Malamarowi, który powoli opuścił nas na ziemię.
- Zostalibyśmy jeszcze dłużej, ale wybacz... Podbój Kanto nie będzie czekał. Muszę doglądnąć moją armię. Niczego nie może jej zabraknąć, gdyż tylko wtedy naprawdę wygram.
- Mala-mar! - odpowiedział mu podły Pokemon.
Następnie obaj polecieli przed siebie i zniknęli nam z oczu.
- A więc już wiemy, kto za tym stoi - powiedziałam, masując sobie obolałe siedzenie - Dwa psychole. Jeden gorszy od drugiego.
- To prawda, ale żeby zawarli sojusz, tego to się nie spodziewałem - odpowiedział mi Ash i powoli otrzepał ubranie z kurzu - Tym razem mamy naprawdę powody do strachu.
Nagle Ash coś tknęło.
- Boże... Mama!
Następnie ruszył biegiem w kierunku Alabastii, a ja pobiegłam za nim.
***
Pobiegliśmy w kierunku Alabastii. Chyba jeszcze nigdy nie biegliśmy przed siebie z taką szaloną prędkością. To było po prostu niesamowite, że wyrobiliśmy taką szybkość i nie wypluliśmy przy tym płuc, chociaż prawdę mówiąc, to mnie już niewiele do tego brakowało. W końcu dobiegliśmy na miejsce, a następnie wparowaliśmy do restauracji. Nie było tam już żadnych gości ani też nikogo innego, a jedynie nasi przyjaciele - wszyscy smutni i przygnębi.
- Gdzie moja mama?! Co się jej stało?! - zawołał na wstępie Ash.
- To Ash! - zawołała Misty, gdy tylko nas zobaczyła.
- Nareszcie jesteś! Nawet nie wiesz, co się tutaj działo! - dodała Bonnie podnieconym tonem.
- Coś mi mówi, że jednak wiem - odparł na to Ash.
Pikachu, który pocieszał właśnie zrozpaczoną Buneary, teraz podbiegł do swego trenera i przytulił się do niego czule. Podobnie postąpiły Dawn i Latias.
- Pika-pi! Pika-chu! - piszczał smętnie Pokemon.
- Och, braciszku! - jęknęła przygnębiona Dawn - Ty nawet nie wiesz, co się tutaj stało.
- Podejrzewam, że jednak wiem - odparł na to jej brat - Moja mama została porwana, mam rację?
- Tak, ale skąd to wiesz? - zaintrygowała się tym May.
- Właśnie! Przecież byłeś w lesie, a porwania dokonano zaraz po tym, jak tam poszedłeś! - dodała Dawn.
- Giovanni mi o tym opowiedział.
Następnie przytoczył on dokładnie całą rozmowę ze swoim stryjem. Wszyscy wysłuchali Asha uważnie i zapytali, co powinniśmy teraz zrobić.
- Dla mnie sprawa jest prosta - odpowiedział nam Ash - To przeze mnie moja mama została uprowadzona, więc ja teraz ją uwolnię.
Ash powoli przeszedł po kuchni i zaczął w niej ładować do swojego plecaka jakieś niewielkie, acz niezbyt obfite zapasy. Poszliśmy tam za nim i uważnie obserwowaliśmy w milczeniu jego zachowanie. W końcu jednak ja się odezwałam.
- Przepraszam, że się wtrącam, ale czy wolno wiedzieć, co dokładniej robisz?
- Pakuję właśnie zapasy na wycieczkę do Wertanii - odpowiedział mi Ash - Zamierzam odbić moją mamę z rąk mego stryja, ale zanim to zrobię muszę się porządnie najeść, a podczas takiej drogi mogę zgłodnieć.
- Rozumiem, ale chyba nie pójdziesz tam sam, co? - zapytała Misty.
- Właśnie - dodała Melody - Nawet Wybraniec podczas takiej misji nie może być sam.
- Ja niestety muszę być sam, żeby więcej nie narażać moich przyjaciół na zemstę moich wrogów - odpowiedział jej Ash.
Po tych słowach skończył się on pakować i ruszył powoli w kierunku drzwi, jednak ja mu je zastawiłam.
- Jeśli chcesz tam iść, to tylko ze mną - powiedziałam.
- Daj już spokój, Sereno - odparł Ash - Za bardzo cię w to wszystko wmieszałem. Nie chcę, żeby i ciebie ktoś mi porwał, a potem przysyłał mi pocztą... No, sama wiesz, co.
- Uważasz może, że takie groźby robią na mnie wrażenie?
- Na tobie może nie, ale na i mnie owszem, dlatego właśnie nie chcę pozwolić, abyś tym razem się narażała dla mnie.
Chciał już przejść, ale ponownie zagrodziłam mu drogę.
- Dla ciebie? - spytałam ironicznie i parsknęłam śmiechem - O nie, kochanie. Ja nie robię tego dla ciebie. Ja robię to dla nas. Dla nas i dla tej wspaniałej kobiety, która jest twoją matką, a którą ja niezwykle szanuję. Dlatego właśnie idę tam z tobą.
- Ale Sereno...
- Dość już tego! Nie ma żadnego „ale“! Powiedziałam ci już coś dzisiaj i powtórzę to jeszcze raz! Jeśli chcesz mnie zmusić, żebym tu została, to będziesz musiał mnie związać, bo ja w innym wypadku tutaj nie zostanę, ale pójdę za tobą i pomogę ci.
- Ale to misja o wiele niebezpieczniejsza niż poprzednie - stwierdził Ash ponuro - Czy bierzesz to wszystko pod uwagę?
- Tak... Dokładnie tak samo, jak to, że ty będziesz próbować mnie zniechęcić, ale to bezcelowe, bo ja pójdę z tobą choćby na koniec świata.
Ash spojrzał na mnie i uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Dziękuję, Sereno. Dziękuję. Twoje słowa naprawdę działają na mnie kojąco... Milej się kogoś ratuje, gdy ma się u boku wiernego towarzysza.
Pikachu wskoczył mi na ramię i zapiszczał lekko.
- A najlepiej to dwóch - zaśmiał się mój ukochany, po czym dodał: - Bo przecież nie zapomniałem o tobie, Pikachu.
Pokemon zapiszczał delikatnie i wskoczył na ramię Asha.
- A więc możemy iść - powiedział detektyw z Alabastii.
- Chwileczkę! - zawołał nagle Max, podbiegając do nas - Naprawdę uważasz, że pchanie się w łapy Giovanniemu po waszym spotkaniu w lesie ma jakikolwiek sens i macie szansę z nim wygrać?
- On ma rację - odezwał się nagle Brock - To jest czystym szaleństwem i musicie chyba zdawać sobie z tego sprawę.
- Owszem, zdajemy sobie z tego sprawę, ale to niczego nie zmienia - odpowiedział mu Ash - Zamierzam uwolnić moją mamę i nic mi w tym nie przeszkodzi, a już na pewno nie mój nienormalny stryjaszek.
- Ale Ash... Przecież ty możesz zginąć! - pisnęła przerażona Bonnie, mając wyraźnie łzy w oczach.
- Wobec tego umrę za coś, w co wierzę - odparł wesoło Ash - Czy jest coś piękniejszego na tym świecie?
- Owszem, jest - stwierdziłam ironicznie - Choćby przeżycie swojego życia w sposób spokojny bez obaw, że ktoś cię zabije. Ale cóż... Skoro takie jest nasze przeznaczenie...
I chociaż nasi przyjaciele prosili nas, abyśmy tego nie robili, to my musieliśmy tam iść, więc zignorowaliśmy te wszystkie prośby i wyszliśmy z restauracji „U Delii“.
- Niedługo zacznie się ściemniać - powiedziałam - Mam nadzieję, że do Wertanii trafimy przed zmrokiem.
- Trafić tam na pewno trafimy, jednak nie mam pojęcia, co możemy zrobić dalej.
- Prawdę mówiąc, to ja również tego nie wiem. Ale być może, gdy już tam będziemy, to już sobie poradzimy.
- Oby tak było. Oby tylko tak było, bo inaczej będziemy działać po omacku, a nie cierpię takiego rodzaju działania.
- Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny - zeznanie Anonima:
Delia Ketchum siedziała na krześle związana i patrzyła załamana w kierunku Giovanniego, który to bardzo zadowolony głaskał trzymanego na swych kolanach Persiana.
- Natychmiast mnie wypuść! - zawołała do niego groźnie kobieta - Nie wiesz nawet, na co się porywasz!
- Ależ przeciwnie, moja droga. Ja doskonale wiem, na co się porywam. Inaczej bym tego nie zrobił - zaśmiał się podle Giovanniego - Ja doskonale wiem, na co się porywam.
- Ten Pokemon cię kontroluje! Proszę, uwolnij się od niego, bo inaczej skończysz marnie! - krzyknęła Delia.
- Uwolnić się od niego? - zapytał Giovanni - O nie! Ja nie muszę się od niego uwalniać, ponieważ nie jestem w jego niewoli!
- Niech ci będzie! Ale daj sobie spokój z tym potworem! Czy ty nie znasz już lepszych sojuszników?
- Może i tak, jednak chcę jego do pomocy.
- Dlaczego?
Giovanni wstał z fotela, uśmiechnął się podle do Delii, podszedł do niej i rzekł podle:
- Ponieważ, podobnie jak ma porachunki z twoim synalkiem. Jeśli więc mam z kimś zemścić się, to tylko i wyłącznie z nim.
Delia popatrzyła na niego z pogardą i rzuciła:
- Jesteś naiwny, Giovanni. On skorzysta z twojej pomocy, aby przejąć władzę nad światem i pozbędziecie się ciebie, gdy już będzie po wszystkim.
Mężczyzna sprawiał wrażenie wręcz ubawionego tymi słowami.
- Poważnie, moja droga? Cóż... Być może masz rację, jednak nie zależy mi na władzy nad światem.
- Nie? - zdziwiła się Delia.
- Nie...
- A dlaczego?
- Widzisz... Odkąd twój syn odebrał mi moją córkę Domino, to odebrał mi też sens mego istnienia. Dlatego właśnie chcę, żeby cierpiał. Chcę, żeby zobaczył, jak wszystko, co kocha i jest mu bliskie przestaje istnieć, a on sam ponosi największą porażkę ze wszystkich możliwych. Chcę, żeby widział, jak odnoszę sukces, a on nic nie może na to poradzić. Chcę także, aby przez miłość do ciebie przyszedł tutaj i spróbował cię uwolnić.
- On na pewno tutaj nie przyjdzie! Jest za sprytny, aby się tutaj zjawić wiedząc, że zastawiłeś na niego pułapkę!
Giovanni wybuchł gromkim śmiechem.
- Głupia i żałosna kobieto... Ty chyba naprawdę nie znasz swego syna, skoro opowiadasz takie bzdury. Przecież to oczywiste, że on tutaj przyjdzie. Będzie doskonale wiedział, że czeka tu na niego zasadzka, ale pomimo to przyjdzie tu. Zrobi to, ponieważ kocha cię nad życie. Ponieważ jesteś jedną z najbliższych mu osób. Ponieważ nie wyobraża sobie tego, żeby mógł cię zostawić samą w potrzebie. Zgubi go twoja miłość do ciebie. Wpadnie w moją zasadzkę, a ja złapię go w nią i zmuszę, aby podziwiał wszystkie moje triumfy: jeden po drugim. Wtedy dopiero moja zemsta zaboli go najmocniej na świecie. Wtedy dopiero poczuje, co to naprawdę znaczy stracić wszystko, co się kocha. Wtedy dopiero moja zemsty wreszcie się dopełni! A ty mi w tym pomożesz, moja droga!
- Nie ma mowy!
- Nie masz wyboru. Ash prawdopodobnie jutro lub też pojutrze będzie tutaj wiedząc, że ty też tu jesteś. Będziesz więc idealną przynętą.
To mówiąc Giovanni złapał palcami podbródek Delii.
- Nawiasem mówiąc całkiem uroczą przynętą i gdyby nie to, że wciąż mam w pamięci moją zmarłą żonę, to nawet byś mnie pociągała.
- Nawet pociągała? Też coś! - prychnęła urażona Delia - Też mi coś!
To mówiąc kopnęła mężczyznę w kostkę, a gdy ten odskoczył od niej, wysyczała:
- Nie poszłabym z tobą na randkę, nawet gdybyś był ostatnim żyjącym na tej planecie facetem!
Giovanni rozmasował sobie obolałą kostkę, po czym uśmiechnął się ironicznie i rzekł:
- Zachowaj siły na później. Jeszcze ci się przydadzą. Będziesz patrzeć na to, jak twój kochany synek wpada w moje ręce. Nie możesz przegapić żadnego momentu z tej jakże cudownej sytuacji. Cudownej oczywiście dla mnie, rzecz jasna.
Po tych słowach mężczyzna wybuchł gromkim i zarazem też podłym śmiechem, zaś Delia poczuła, że jest naprawdę w bardzo nieprzyjemnej sytuacji. Wiedziała też, iż Ash przyjdzie po nią, ale musi go za wszelką cenę zawrócić i nie dopuścić do tego, aby jej jedynak trafił prosto w zastawioną na niego pułapkę. Problem polegał na tym, że nic nie mogła w tej sprawie zrobić, a ta bezsilność dobijała ją całkowicie.
C.D.N.
piątek, 12 stycznia 2018
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Przygoda 129 cz. II
Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...
-
Tutaj zaś znajdują się krótkie opisy przygód bohaterów serii „ Ash i Serena na tropie ”. Dzięki nim łatwiej przypomnicie sobie, o czym był k...
-
Świat Pokemonów - a oto kilka wiadomości niezbędnych po to, aby można było zrozumieć całą fabułę. Akcja naszej historii dzieje się w świe...
-
Początek, czyli jak to się zaczęło Pamiętam jak dziś dzień, w którym Ash zdołał spełnić swoje marzenie i został Mistrzem Pokemon. Było t...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz