piątek, 12 stycznia 2018

Przygoda 099 cz. I

Przygoda XCIX

Bitwa o Kanto cz. I


Uzupełnienie pamiętników Sereny - zeznanie Anonima:
- Proszę pana... - odezwała się Theodora Brown.
Wpatrywała się ona uważnie i wyraźnie bardzo niespokojna w swojego szefa Giuseppe Giovanniego. Mężczyzna stał przed przyklejonym do ściany wielkim zdjęciem Asha i uważnie mu się przyglądał, jednocześnie mocno chwiejąc się na nogach. W prawej dłoni trzymał pistolet, a w lewej butelkę, w której bynajmniej nie znajdowała się woda.
- Ciii! - syknął na swoją sekretarkę Giovanni, nie odrywając przy tym wzroku od zdjęcia bratanka - Ty parszywa gnido... Wyobrażasz może sobie, że jesteś nietykalny? Że możesz zabić moją córkę i żyć sobie bezpiecznie? Mylisz się! Moja zemsta cię dopadnie i nieważne, jakie łączą nas więzy pokrewieństwa. Będziesz zdychał w męczarniach i to jeszcze psychicznych! Będziesz skamlał o litość dla swoich bliskich, kiedy ja się do nich dobiorę! Masz na to moje słowo! Wszystkich ci ich zabiorę, a dopiero potem zabiorę ci życie. Zdechniesz u mych stóp! Rozumiesz to?! Zdechniesz powoli i w męczarniach, ty nędzny zdrajco własnej rodziny! Tak właśnie będzie, jakem Giovanni!
Następnie wyciągnął dłoń z pistoletem w kierunku zdjęcia, po czym drżącą ręką wymierzył w nie i strzelił kilka razy. Kule nie trafiły jednak w zdjęcie, tylko w ścianę obok.
- Proszę pana... - odezwała się ponownie Theodora Brown - Ośmielę się zauważyć, że pan za dużo pije i niestety...
Giovanni jednak spojrzał na nią tylko obojętnym wzrokiem i rzekł dość ponuro:
- Naładuj broń.
To mówiąc rzucił jej swój pistolet.
- Ale... proszę pana...
- NAŁADUJ! - wrzasnął na nią Giovanni, po czym cisnął w kobietę butelkę.
Sekretarka zdążyła jednak uchylić swoją głowę przed ciosem, przez co butelka trafiła w ścianę, rozpryskując się na kawałki. Fragmenty szkła oraz resztki płynu poleciały na wszystkie strony pokoju. Panna Theodora Brown westchnęła głęboko, po czym wzięła broń swego szefa, podeszła do biurka i zaczęła ją nabijać. Potem oddała ją Giovanniemu, który to wciąż z drżącą od nadmiaru alkoholu ręką wymierzył w fotografię Asha, powoli się skupił, a następnie wystrzelił. Tym razem trafił w twarz chłopca widoczną na zdjęciu - kula przestrzeliła wizerunkowi policzek. Zadowolony z tego mężczyzna zagwizdał i potem ponownie strzelił, tym razem trafiając w nos, potem w oko, a później jeszcze trzy razy trafił w czoło. Wyżywszy się dzięki temu zadowolony Giovanni powoli opuścił broń.
- Nieźle pan strzelasz - odezwał się nagle jakiś kobiecy głos, który to jednak nie należał do panny Brown.
Mężczyzna spojrzał w kierunku, skąd dobiegł go ten niespodziewany komentarz i zobaczył dziwaczną kobietę w wieku około czterdziestu lat, o seledynowych włosach i szkarłatnych oczach, ubraną w niebieską bluzkę i długą, brązową spódnicę z zielonymi dodatkami. Przypominała ona nieco swym wyglądem Cygankę. Zarówno Giovanni, jak i jego sekretarka patrzyli na nieznajomą ze zdumieniem, gdyż wyraźnie zaszokowała ich jej obecność.
- Jak tutaj weszłaś?! - zawołał w szoku Giovanni.
- Normalnie... Drzwiami - uśmiechnęła się do niego kobieta.
- Bzdura! Przecież ochrona by cię tu nie wpuściła!
- Poważnie? - nieznajoma miała na twarzy wymalowaną ironię - Jakoś wcale mnie nie zauważyli.
Theodora Brown podeszła do niej chcąc ją wyrzucić z pokoju, jednak kobieta odsunęła ją od siebie ręką i powiedziała:
- Mam do ciebie sprawę, Giovanni. Dlatego właśnie przyszłam.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy byli na „ty“ - odparł na to mafioso - Jednak, skoro tak bardzo tego chcesz, to nie ma sprawy. Mów śmiało. O co chodzi?
Kobieta popatrzyła na niego wyraźnie pogardliwym spojrzeniem, po czym rzekła kpiąco:
- Nie oczekuj ode mnie jasnej odpowiedzi, gdyż ja nigdy nie zwykłam mówić jasno. Tym razem też tego nie zrobię, choć ciebie raczej nie powinno to dziwić. W końcu już kiedyś się spotkaliśmy. Pamiętasz?
Giovanni przyglądał się uważnie nieznajomej, pomyślał przez chwilę, po czym odparł:
- Chyba sobie przypominam. To było jakieś pół roku temu. Wróżyłaś mi chyba z ręki i plotłaś mi jakieś bzdury o popiele, który to zniszczy całe moje imperium.
- A tak... A tak... - kobieta potwierdziła jego słowa z uśmiechem na twarzy - Ta przepowiednia wciąż jest aktualna, choć prawdę mówiąc to już się zaczęła spełniać, ale ty oczywiście nie bierzesz tego pod uwagę.
- Poważnie? - zapytał Giovanni, uśmiechając się w ironiczny sposób - Naprawdę uważasz, że ta twoja przepowiednia się spełniła?
- Nie mówię, że się spełniła - odparła na to kobieta - Ja tylko mówię, że już się zaczęła spełniać. Zlekceważyłeś ją, dlatego nie udało ci się uniknąć śmierci twojej córeczki. Ale wciąż możesz uniknąć reszty. Mówię ci więc... Zrezygnuj ze swoich planów zemsty... Bo jak już ci mówiłam, popiół okryje twoje imperium... I zniszczy je całkowicie. Zniszczy tak, że już nigdy się ono nie odrodzi.
- Jaki popiół? - spytał ją Giovanni - Nie możesz mówić po ludzku?
- A nie mówię? - zaśmiała się kobieta - Popiół pokryje swym ogromem twoje imperium i już nigdy więcej nie zdoła się ono odrodzić.
Jej słowa wywołały zdumienie w Giovannim, który wpatrywał się w nią uważnie, zaś kobieta znów zaczęła mówić:
- Nie darzę cię sympatią, a wręcz przeciwnie... Mam wielką nadzieję na to, że w końcu zostaniesz zniszczony i zgnijesz w więzieniu. Jednak wojna z tobą będzie okupiona ofiarami, a tych chcę uniknąć, dlatego właśnie mówię ci „Zrezygnuj ze swojej zemsty na Ashu Ketchumie“. Możesz być pewien tego, że pożałujesz tego i popiół okryje twoje imperium i zniszczy cię.


Następnie zaczęła powoli recytować:

Zemsty się strzeż, gdyż zgubą jest ona.
Przeciwko jej twórcy obróci swe znamiona.
Wojownik mroku w zemście samotny zostanie,
Kiedy popiołowi rzuci do walki wyzwanie.
Walka ostateczna nas wszystkich czeka,
Gdzie każdy losu swego wreszcie doczeka.
Imperium wielkie zniszczone zostanie,
Gdy czarny kwiat do walki swej stanie.
On rozpocznie to, co skończone być musi.
Wojownika mroku rozpacz zaś zdusi.
Ten wówczas do boju okrutnego stanie.
Złamie zasady i nic mu nie zostanie.
Niech się więc strzeże zemsty, bo zgubą jest ona.
Kiedy za szpadę złapie, śmierci otworzy ramiona.
A gdy wojownik mroku pieśń zemsty zanuci,
To popiół jego dzieło w perzynę obróci.

Giovanni wysłuchał uważnie słów kobiety, po czym wybuchł gromkim śmiechem.
- Ech, ty zwariowana babo! - zawołał gromkim głosem - Czy naprawdę uważasz, że żyjemy może w czasach średniowiecza i możesz mnie teraz zastraszyć takimi swoimi bzdurnymi przepowiedniami?! Nie! Strasz sobie nimi mojego bratanka, ale nie mnie! Ja się nie zamierzam dać na nie nabrać! Takimi zabobonami można straszyć innych, ale nie mnie, moja pani! A te twoje ostrzeżenia mam naprawdę głęboko w poważaniu! Wynoś się i daj mi spokój! Zaś co do zemsty, to nie bój się... Zemszczę się na moim nędznym bratanku i on pożałuje tego, że odebrał mi mój największy skarb!
- Największy skarb, powiadasz? - zakpiła sobie kobieta - Ciekawe, że ten twój skarb doceniłeś dopiero wtedy, gdy go straciłeś.
Wściekły mężczyzna zazgrzytał zębami i wymierzył w nią pistolet, ale kiedy pociągnął za spust, to wbrew swoim oczekiwaniom nic się nie stało. Magazynek był pusty.
- Zużyłeś już wszystkie naboje - zachichotała w podły sposób kobieta, patrząc z pogardą na swego rozmówcę - Liczyłam strzały.
Rozjuszony Giovanni podbiegł do biurka, otworzył brutalnie szufladę, po czym wyjął z niego naboje i zaczął nimi nabijać swój pistolet, lecz kiedy w końcu to zrobił, to odkrył, że tajemnicza nieznajoma zniknęła w zupełnie niezrozumiały sposób. Theodora Brown, choć niemalże nie odrywała od niej wzroku, nie umiała wyjaśnić, jak ona to zrobiła. Giovanni wypadł więc z gabinetu i zawołał do stojących tam ochroniarzy:
- Dokąd poszła ta kobieta?!
- Jaka kobieta? - zdziwili się ochroniarze.
- Nie udawajcie! Ta, która tutaj kilka minut temu weszła!
- Kilka minut temu nikt tutaj nie wchodził.
Giovanni spojrzał zdumiony na swoich ochroniarzy i zapytał:
- Co wy gadacie?!
- Słowo honoru, proszę pana - odpowiedział przerażony jeden z jego ochroniarzy - Przecież stoimy tu cały czas. Nie wpuścilibyśmy tutaj nikogo bez pana zgody.
- A jednak ktoś tutaj był - odparł Giovanni, będąc w coraz większym szoku.
- Tak, to prawda - potwierdziła Theodora Brown - Naprawdę. Sama ją widziałam. Była tu jakaś kobieta, a potem zniknęła bez śladu.
- Skoro zniknęła bez śladu, to jak niby mieliśmy ją widzieć? - zapytał retorycznie jeden z ochroniarzy.
Giovanni popatrzył na niego wściekle i zatrzasnął mu wściekle drzwi przed nosem.

***


Pamiętniki Sereny:
- Naprawdę bardzo się cieszę, że zgodziłeś się wreszcie ze mną spotkać i porozmawiać, mój przyjacielu - powiedział Ash, siedząc w kąpielówkach na skale wystającej z wody.
Obok niego siedział Pikachu, który zapiszczał przyjaźnie. Niedaleko na skale siedziałam zaś ja ubrana w moje różowe bikini z białymi koronkami. Sierpniowe słoneczko ogrzewało nasze ciała, a prócz tego sprawiało ono, że rozmowa, choć zdecydowanie nie toczyła się na przyjemny temat, to jednak była całkiem miła.
Przed nami siedział na wodzie Greninja opuszczający powoli głowę w dół. Przy nim znajdowali się opierający się o kolejną skałę Adela oraz Nik. Oboje służyli mnie i Ashowi za tłumacza.
- Bardzo jest mi przykro, mój przyjacielu, że tak głupio odszedłem od ciebie - powiedział Greninja, przynajmniej zdaniem Adeli, która przełożyła na nasz język słowa Pokemona - To nie było najmądrzejsze posunięcie.
- Miłość rzadko kieruje się mądrością - stwierdziłam ponuro - Poza tym byłeś szczęśliwy z panną Frogadier.
- Wiem o tym, ale gdybym nie zostawał z nią, to bym teraz nie cierpiał - odparł Greninja.
- Ale cierpiałbyś żyjąc z dala od ukochanej.
- Być może... Tak czy inaczej jestem po prostu zdołowany. Ona zginęła na moich oczach, zaś ja nie zdołałem jej uratować.
- Nie dziwię ci się - rzekł Ash przygnębiony, po czym spojrzał uważnie na Pokemona - Ja wiem, że to trudne, ale musisz zrozumieć, że naprawdę zrobiłeś wszystko, co w twojej mocy, aby ją ocalić. Nic więcej nie mogłeś zrobić. Nie jesteś wszechmocny. Nikt nie jest, a tym bardziej my.
Greninja zapiszczał smętnie, a Adela przetłumaczyła jego słowa.
- Mimo wszystko czuję się okropnie. Odnoszę wrażenie, że mogłem więcej zrobić, a nie zrobiłem tego.
Pikachu zapiszczał smętnie, zaś Ash zsunął się ze skały, podpłynął do Greninjy i objął go czule do siebie.
- Pamiętaj, że we mnie masz zawsze przyjaciela.
Pokemon objął go czule, zaś my wszyscy patrzyliśmy na to wzruszeni.
- Chyba wszystko już zmierza ku lepszemu - powiedziałam wzruszona.
- Mam taką nadzieję - odparła Adela - Obawiam się jednak, że Greninja musi mieć więcej czasu na to, aby przetrzymać wszystkie swoje cierpienia.
- Nie dziwię się, bo nie są to byle jakie cierpienia - stwierdziłam - To jest strata ukochanej osoby. Takie coś nie można tak po prostu przeboleć jak inne cierpienia.
- No właśnie - zgodził się ze mną Nik - Jednak mamy nadzieję, że ta rozmowa mu pomoże.
Greninja tymczasem wysunął się lekko z objęć Asha i uśmiechnął się do niego delikatnie, po czym zaczął coś mówić.
- Naprawdę bardzo ci dziękuję, że tu przyszedłeś, przyjacielu - zaczęła tłumaczyć jego słowa Adela - Ale jeszcze nie czuję się jeszcze na siłach, żeby zacząć znowu żyć. Muszę jeszcze popłakać nad sobą.
- Dobrze, przyjacielu - uśmiechnął się do niego Ash - A więc płacz, ile tylko chcesz, to nie żaden wstyd. Płacz, ale kiedy już poczujesz, że jesteś gotowy, to śmiało daj mi o tym znać, bo u mnie zawsze znajdziesz swoje miejsce. Nigdy nie będziesz obcym lub też nieproszonym gościem. Będziesz zawsze mile widziany, pamiętaj o tym.
Greninja podziękował swemu dawnemu trenerowi, po czym odparł, iż potrzebuje teraz samotności i prosi nas o nią. Oczywiście spełniliśmy jego prośbę i pozwoliliśmy, aby Pokemon wskoczył do wody, po czym zniknął w morskich odmętach.
- Myślisz, że on podniesie się po tej tragedii? - spytałam Adeli.
- Jest silnym Pokemonem, więc na pewno się podniesie - rzekła smutno syrenka - Jednak będzie potrzebował na to czasu. Może nawet dużo czasu. Panna Froakie mu w tym pomoże.
- Panna Froakie? Siostrzyczka jego ukochanej?
- Właśnie tak. Przeurocza istotka. Powinnaś ją poznać. Jest naprawdę bardzo urocza. Mówię ci, jak cierpliwie i troskliwie opiekuje się ona swoim przyjacielem.
- Coś mi mówi, że kieruje nią nie tylko empatia, mam rację, Adelo? - zażartował sobie lekko Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Adela uśmiechnęła się do nich delikatnie i rzekł:
- Nie inaczej. Bystrzak z ciebie, Ash.
- Raczej detektyw - odparł żartobliwie Nik.
- Wiesz, skarbie... Ty jesteś lepszy niż myślałam - powiedziałam do mojego ukochanego wesołym tonem - Nawet nie widziałeś na oczy panny Froakie, a mimo to bardzo łatwo się domyśliłeś, że ta urocza Pokemonka jest zakochana w Greninjy.
- To nie była wiedza, tylko przypuszczenie - odparł na to wesoło Ash, patrząc na mnie dowcipnie - Choć może raczej po prostu zwykła nadzieja.
- Nadzieja? - spytałam zdumiona.
- A tak... Bo sama kiedyś mi mówiłaś, że klin się klinem wybija, a co za tym idzie miłość się wybija z serca inną miłością.
- Uważasz więc, że Greninja może zakochać się w pannie Froakie?
- Uważam, że jest to możliwe, jednak nie od razu. Na to niestety trzeba czasu... Pewnie nawet dużo czasu.
- Spokojnie - rzekł Nik z uśmiechem na twarzy - Wszystko będzie dobrze z naszym przyjacielem. Tylko wierzmy w niego i go wspierajmy. Nic innego nie możemy zrobić. Jako przyjaciele możemy tylko w taki sposób postąpić. Przynajmniej ja tak uważam.
- I ja także - dodał Ash - Moim zdaniem Nik ma rację. Przyjaciele nie mogą na siłę uszczęśliwić przyjaciela. Po prostu muszą go wspierać oraz podnosić na duchu. No i czekać... Czekać i nie tracić nadziei.
- Nie ma to jak cytat mistrza Dumasa - zaśmiałam się delikatnie - Ale w sumie sama uwielbiam tego pisarza, więc czemu by go nie cytować? A takie piękne hasło może być naszym kolejnym mottem.
- Tak, to prawda - zaśmiał się Ash i dodał wesoło: - A więc, jak już to wcześniej mówiliśmy, będzie dobrze. Damy sobie radę. Greninja także da sobie radę. W końcu to twardziel.
- Musi nim być, bo inaczej go pożrą - powiedział Nik - W świecie Pokemonów tylko twardziele przetrwają. Chociaż w świecie ludzi chyba jest tak samo, prawda?
Trudno nam było się nie zgodzić.

***


Rozmowa, jaką toczyliśmy, odbyła się w pierwszych dniach sierpnia na plaży w pobliżu Alabastii, na której w ciepłe dni tak bardzo lubimy bywać. Miało to miejsce dzień po naszym powrocie z Kalos, gdzie przebywaliśmy oboje z okazji Mistrzostw Ligi Kalos. Pojechaliśmy tam tylko ja i Ash, ponieważ ze względu na sezon Delia potrzebowała jak najwięcej personelu. Poza tym naszym przyjaciołom potrzeba było nieco odpoczynku ze względu na różne nie zawsze miłe przygody, jakie ich ostatnio spotkały w naszym towarzystwie. Woleliśmy ich nie męczyć i nie narażać ponownie na kolejne niebezpieczeństwa. Na całe szczęście podczas Mistrzostw nie wydarzyło się nic wymagającego pomocy detektywów, więc nasi wierni kompani niczego nie stracili, choć i tak nie zmieniło to faktu, że trochę oni żałowali, iż nie pojechali z nami, ponieważ zdążyli się za nami nieźle stęsknić przez te dwa tygodnie ich nieobecności, podobnie jak i my stęskniliśmy się za nimi. Dlatego z radością wzięliśmy ich w ramiona, po czym uściskaliśmy i czule ucałowaliśmy, a oni odwzajemnili się nam tym samym.
- Dobrze, że wróciliście - powiedziała Delia z uśmiechem na twarzy - Alabastia bez was już nie jest taka sama. Wszyscy tu za wami tęskniliśmy.
- My za wami także - odpowiedział jej wesoło Ash - Nawet nie wiesz, jak bardzo, mamo.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu, potwierdzając jego słowa.
Kobieta uśmiechała się do nas radośnie, po czym ucałowała w czoło mnie oraz mojego chłopaka. My zaś poczuliśmy, że naprawdę wróciliśmy do domu, do miejsca, w którym jesteśmy szczęśliwi i w którym nas kochają.
Potem odbyła się moja osiemnastka i to z równie wielką pompą, co osiemnastka Asha, choć nie było na niej aż tak wielu przyjaciół, czemu wcale się nie dziwiłam, bo przecież o wiele mniej podróżowałam po świecie i mnie poznałam ludzi niż Ash, który znacznie wcześniej niż ja zaczął żyć. Mimo wszystko nie przejmowałam się tym wcale i bawiłam się radośnie na swoim przyjęciu urodzinowym. Miałam wszelkie powody do tego, aby być zadowoloną, w końcu wreszcie byłam dorosła. Teraz to już zostało mi tylko wraz z Ashem założyć własną rodzinę, choć może nie od razu, bo przecież nie można za szybko to robić, gdyż pośpiech jest tutaj zdecydowanie nie wskazany. Mimo wszystko pamiętałam doskonale, co ja i mój luby sobie zaplanowaliśmy - że gdy już tylko będziemy dorośli, to się pobierzemy. Ash oczywiście również dobrze pamięta to wszystko, jednak póki co nie pali się do żeniaczki mówiąc:
- Nie czas teraz na to. Naprawdę nie czas. Z największą przyjemnością bym to zrobił, ale wciąż wokół nas zbierają się czarne chmury. Giovanni na pewno czeka na odpowiedni moment, aby nas zaatakować. Musimy być na to gotowi.
Zgodziłam się z nim, jednak nie wiedziałam, w jaki niby sposób nasz największy wróg chce zadać nam cios i kiedy to zrobi. Byłam jednak pewna tego, że w końcu to nastąpi. W sumie wszyscy byliśmy tego pewni, dlatego też trzymaliśmy się blisko siebie i nigdzie nie chodziliśmy pojedynczo. Oczywiście żaden atak nie nastąpił, lecz spodziewaliśmy się go w każdej chwili i namawialiśmy naszych przyjaciół, aby opuścili oni Kanto i nie pojawiali się tam póki ich nie powiadomimy, że jest już bezpiecznie. Jak się można było domyślać, wyjechało tylko niewielu, a większość pozostała i siedziała w Alabastii mimo naszych wręcz błagań, aby to zrobili. Zwłaszcza członkowie naszej drużyny detektywistycznej nie chcieli nawet słyszeć o tym, aby stąd wyjechać.
- Ash, jak możesz nam coś takiego nam proponować?! - zawołał wręcz oburzonym tonem Max - Przecież to nas obraża, rozumiesz mnie?! Jesteśmy twoimi przyjaciółmi, a przyjaciele trzymają się razem, zwłaszcza w takich sytuacjach jak ta! Poza tym jesteśmy jedną drużyną, a więc wszyscy razem przeżywamy te same losy! Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!
- Nie jest to najlepszy moment na to, żeby bawić się w muszkieterów - powiedział niesamowicie poważnym tonem Ash - Zrozum, przyjacielu... To jest naprawdę bardzo piękne, co mówisz, ale mimo wszystko dobrze wiem, że prędzej czy później Giovanni uderzy, a wówczas wszyscy, którzy staną w mojej obronie mogą zginąć.
- A bo to już mało razy dla ciebie narażaliśmy swoje życie?! - zawołał oburzony takim gadaniem Max.
- Właśnie! - pisnęła urażona Bonnie - Przeżyliśmy razem tyle przygód i to nieraz bardzo groźnych!
- No i właśnie dlatego nie chcę ponownie was narażać - rzekł Ash - Robiłem to już zbyt wiele razy.
- Ale nigdy wbrew naszej woli - zauważył Clemont.
- Wiem i jestem wam za to niewymownie wdzięczny - odparł na to mój luby - Jednak mimo wszystko tym razem sprawa jest bardziej niebezpieczna niż kiedykolwiek.
- Daj spokój! Jakby Giovanni chciał nas zaatakować, to już dawno by to zrobił - stwierdził Clemont.
- Dokładnie. A on siedzi sobie spokojnie w Wertanii i nic nie robi - dodała Bonnie.
- No i właśnie to mnie najbardziej niepokoi - stwierdził Ash bardzo niespokojnym tonem - Moim zdaniem to jest taka przysłowiowa cisza przed burzą.
- Sądzisz, że on czeka na właściwy moment, żeby nas zaatakować? - spytała Dawn.
- Moim zdaniem on liczy na to, że czekając tak długo na jego atak w końcu zaczniemy myśleć tak, jak Clemont - odparł na to jej brat - On tylko czeka na chwilę, gdy zaczniemy uważać, iż atak nie nastąpi nigdy i stracimy czujność, a wtedy uderzy z całą mocą i to tak, że się nie pozbieramy.
- Braciszku... - rzekła czułym tonem Dawn - To wszystko, co mówisz brzmi bardzo prawdopodobnie, jednak musisz pamiętać też o tym, że nie możemy popaść w paranoję. Od chwili, kiedy pokonałeś Domino wszyscy chodzimy ostrożnie bojąc się nieraz własnego cienia, a odkąd powróciłeś z Mistrzostw zaczynamy jeszcze bardziej bzikować. Czy naprawdę uważasz, że takim sposobem pomożemy sobie?
- Nie mówiłabyś tak, gdybyś przeżyła to, co ja musiałem przeżyć i to całkiem niedawno - powiedział Ash.
- A co takiego przeżyłeś? - zapytała jego młodsza siostra wyraźnie tym wszystkim zaintrygowana.
Ja wiedziałam, o co chodzi, jednak uznałam, że najlepiej będzie, jeżeli Ash wszystko wyjaśni siostrze. Ostatecznie to on przeżył to wszystko i on lepiej będzie mógł wyjaśnić, co go spotkało.

***


- To miało miejsce tuż przed samymi finałami Mistrzostw - rozpoczął swoją opowieść Ash - Nie spodziewałem się tego, co mnie spotkało, choć miałem, że tak powiem, złe przeczucia. Lękałem się, że może się wydarzyć coś nieprzyjemnego dla mnie i dla Sereny, jednak tego, co miało miejsce, w życiu bym się nie spodziewał.
Wszystko zaczęło się rankiem w dniu finałów. Wstałem wtedy rano i to wcześniej niż Serena i nagle (nie wiedzieć czemu) naszło mnie coś, żeby się przejść po okolicy. Nie umiem tego wyjaśnić, po prostu poczułem, że muszę to zrobić. Wstałem więc, ubrałem się, pocałowałem moją dziewczynę w czoło i poszedłem sobie na spacer, zajadając po drodze zrobioną naprędce kanapkę. Towarzyszył mi jak zwykle Pikachu, który postanowił trzymać się blisko mnie.
- Wiem, że nie powinniśmy się stąd oddalać i zostawiać Sereny samej, ale pomyślałem, iż pogadam sobie z tobą jak facet z facetem - powiedziałem do niego wesoło - Naprawdę jestem zdania, że nasza walka z Giovannim jest coraz bardziej niebezpieczna.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Do czego zmierzam? Chodzi mi o to, że po ostatniej przygodzie, choć nie miała ona nic wspólnego z moim stryjem, zacząłem coraz bardziej sobie uświadamiać to, jak bardzo narażam naszych przyjaciół.
- Pika-pika! Pika-chu!
- Ja wiem, że to dla nich nie pierwszyzna, ale mimo wszystko coś tak czuję, iż lepiej by było dla moich bliskich, gdybym trzymał się od nich z daleka. Wtedy nie będą oni narażeni na niebezpieczeństwo, na które ja się narażam.
- Pika-pika! Pika-pika-chu!
- Uważasz inaczej? No wiesz... W sumie to masz rację. Równie dobrze Giovanni może mścić się na mnie poprzez krzywdzenie moich bliskich i właśnie zostawiając ich tylko jeszcze bardziej ich narażę, bo jeśli mój stryj zechce mnie wywabić z mojej kryjówki, to użyje ich jako przynęty.
Załamany usiadłem na ławce i jęknąłem, łapiąc się za głowę.
- Ech... To po prostu beznadziejne, Pikachu! I tak źle i tak niedobrze! Cokolwiek nie zrobię, moi bliscy będą narażeni na niebezpieczeństwo już przez samo to, że są mi bliscy. I co ja mam teraz zrobić?
Pikachu pogłaskał łapką moją dłoń i zapiszczał delikatnie, po czym pokazał mi na migi: „Musisz być blisko nich i razem z nimi walczyć ze złem. Tak, jak zawsze to robiłeś“.
- Masz rację - uśmiechnąłem się do niego - Mimo wszystko nadal się obawiam, że moja obecność bardziej ich naraża na niebezpieczeństwo... Ale może faktycznie lepiej będzie walczyć ze złem razem w jednej drużynie niż rozdzielać się i walczyć pojedynczo?
Nagle tuż przed nami zatrzymał się jakiś czarny samochód, z którego wysiadło kilku ludzi ubranych na czarno i z maskami zasłaniającymi im górną część twarzy.
- Nie było cię w Centrum Pokemonów, więc pomyśleliśmy, że musisz być gdzieś w pobliżu i proszę... Nie pomyliliśmy się - powiedział do mnie jeden z nich.
- Kim jesteście i czego chcecie? - zapytałem ich, zrywając się z ławki i łapiąc za szpadę.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, z którego policzków poleciały iskierki.
- Spokojnie, chłoptasiu... Nie chcemy ci zrobić krzywdy - rzekł drugi z podejrzanych ludzi - Nasz szef chce tylko z tobą porozmawiać.
- A kim jest wasz szef?
- To chyba powinieneś wiedzieć najlepiej, Sherlocku Ashu.
Następnie podejrzane typy wskazały mi dłońmi otwarte tylne drzwi samochodu, którym tu przyjechali. Coś czułem, że jeżeli będę stawiał opór, to raczej marny będzie mój los, dlatego lepiej pojechać z nimi dobrowolnie. Ostatecznie jeżeli zechcą, to i tak mnie ze sobą zabiorą, a więc może lepiej zrobić to delikatnie niż brutalnie? Wsiadłem zatem do auta, wciągnąłem szpadę na kolana, żeby mi nie przeszkadzała siedzieć, zaś tajemniczy ludzie usiedli z przodu, po czym ruszyli przed siebie.
- Dokąd mnie wieziecie? - spytałem.
- Na wycieczkę po okolicy - odparł jeden z nich - Ale spokojnie, to nie potrwa długo. Potem odwieziemy cię na miejsce.
Nie wiedziałem, czy mam im dowierzać, jednak nie miałem większego wyboru, jak tylko poddać się ich woli, co też zrobiłem. Pojechałem wraz z nimi poza miasto do niewielkiego domku na obrzeżach. Tam natomiast wysiedliśmy, a moi tajemniczy nieznajomi zaprowadzili mnie do wnętrza owego domku, gdzie weszliśmy do jakiegoś pokoju, a w nim przy biurku siedział... Giovanni z Persianem na kolanach.
- Witaj, bratanku - powiedział do mnie przyjaznym tonem - Dawno się nie widzieliśmy. Siadaj, proszę.
To mówiąc pokazał mi ręką fotel znajdujący się naprzeciwko niego. Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć, jednak mimo wszystko usiadłem i czekałem na rozwój wypadków. Pikachu usiadł mi na kolanach, również na to czekając.
- Jak miło, że przybyłeś - rzekł po chwili mój stryj, powoli głaszcząc Persiana.
- Darujmy sobie te uprzejmości i przejdźmy do rzeczy - odparłem z irytacją w głosie - Mam niedługo ważne obowiązki na trybunach i nie mogę się spóźnić. Poza tym Serena na mnie czeka.
- Spokojnie... Zaraz wrócisz do swojego nudnego życia, jeżeli tylko raczysz wysłuchać tego, co mam ci do powiedzenia.
- A więc słucham uważnie.


Giovanni popatrzył na mnie groźnie i rzekł:
- Wiesz chyba doskonale, że za to, co zrobiłeś mam wszelkie powody do tego, żeby cię nienawidzić. Prawda?
- Tak, zdaję sobie z tego sprawę - odpowiedziałem mu - Ale dam ci jeszcze więcej powodów do tego uczucia, ponieważ zamierzam cię zamknąć i już niedługo znajdę na to sposób.
- Doprawdy? No cóż... Wielu już próbowało to osiągnąć, ale niestety... Zawsze bezskutecznie - odparł Giovanni, podle się przy tym uśmiechając - Jednak spodziewałem się takiej odpowiedzi po tobie i wiedz, że choć zabiłeś moją córkę...
- Ja nie zabiłem Domino!
- Nie osobiście, ale to bez znaczenia. Nieważne, czyja ręka pociągnęła za spust. Ważne, że to ty ponosisz za to odpowiedzialność. Chcę więc, żebyś wiedział, że przysięgałem pomścić moją córkę, jednak rozmowa z Madame Boss, którą niedawno odbyłem przypomniała mi o tym, że mimo wszystko wciąż jesteś moim bratankiem, a także członkiem mojej rodziny. Możesz również być godnym następcą władcy organizacji Rocket.
Spojrzałem na niego uważnie, bardzo zaintrygowany jego słowami.
- Chcesz mi powiedzieć, że mimo mej rzekomej odpowiedzialności za śmierć Domino byłbyś gotów przyjąć mnie z powrotem w swoje szeregi?
- Nie ja, lecz Madame Boss sobie tego życzy. Gdyby to zależało ode mnie, to pływałbyś teraz w najbliższej rzece mając cementowe buciki na nogach. Jednak moja matka, a twoja babcia mimo wszystko wciąż uważa, że zabicie cię to byłaby niepowetowana strata dla naszej rodziny. Dlatego w obecnej sytuacji mamy tylko trzy wyjścia.
- Jakie?
- Pierwsze to jest twój powrót do naszej organizacji i służenie jej tym razem wiernie.
- Zaufałbyś mi po tym wszystkim?
- Nie, ale to przecież nie oznacza, że nie mógłbyś dla mnie pracować. Rzecz jasna nie miałbyś już tak dobrego stanowiska, co przedtem, a prócz tego patrzyłbym ci ciągle na ręce, ale z czasem...
- Odmawiam!
- Może raczysz wysłuchać mnie do końca?
- Po co?
- Po to, aby poznać wszystkiego argumenty przemawiające za tą opcją.
- Nie wysilaj się. Nie zamierzam jej przyjmować.
- Cóż... Jest jeszcze drugie wyjście.
- Jakie?
- Drugie wyjście to twoje wręcz natychmiastowe wycofanie się z pracy detektywa. Inaczej mówiąc masz przejść na detektywistyczną emeryturę, a prócz tego zniszczyć dysk twardy z danymi, który mi wykradłeś. Policyjni technicy wciąż się nad nim męczą, ale spokojnie... Nie zdołają go otworzyć. Dane, które chcecie zdobyć są całkowicie bezpieczne, ale mimo wszystko muszę mieć pewność, że nikt ich nie zdobędzie, więc zniszczysz dysk przed swoim odejściem. To wyjście preferowałbym ja, bo Madame Boss woli cię zwerbować, ale ja nie miałbym nic przeciwko temu, abyś uciekł i więcej nie wchodził mi w drogę.
- Tak, oczywiście - zakpił sobie Ash - A przy okazji zapomniałbyś o zemście za śmierć swojej córki, co?
Postukałem się lekko palcem w czoło i zawołałem:
- O, tu! Musiałbym mieć z głową, żeby uwierzyć w twoje słowa! Nie wierzę ci, że dałbyś mi spokój po tym, jakbym spełnił twe żądanie! A więc tym bardziej odmawiam!
Giovanni wzruszył lekko ramionami i głaszcząc dalej Persiana rzekł spokojnym tonem:
- Zgoda... Wobec tego zostaje nam jeszcze jedna możliwość.
- Jaka?
- Zginiesz wraz ze swoimi przyjaciółmi. Wszyscy, którzy dla ciebie coś znaczą zginą, a ty będziesz patrzeć na ich śmierć. To właśnie się zdarzy, jeżeli zechcesz dalej ze mną walczyć. Ale żal mi ciebie... Tak, właśnie tak, Ash. Żal mi ciebie pomimo tego, jak wielki zadałeś mi ból. Dlatego radzę ci po dobroci... Zrezygnuj.
- Nigdy! - zawołałem, po czym wstałem, oparłem dłonie o biurko i dodałem: - Nieważne, jak długo mi to zajmie! Dopadnę cię i już zadbam o to, abyś zgnił w więzieniu!
Giovanni popatrzył na mnie groźnie i odparł:
- Zatem już niedługo czeka cię śmierć, mój drogi bratanku. Szkoda. Miałem nadzieję, że będziesz mądrzejszy, ale skoro nie... To szykuj sobie już trumnę, chłopcze! I szereg trumien dla twoich przyjaciół.
Popatrzyłem na niego gniewnie i rzekłem:
- No dobrze, stryjku... Myślę, że dość już sobie pogawędziliśmy. Było miło, ale teraz muszę już iść... Serena na mnie czeka.
To mówiąc ruszyłem w kierunku drzwi.
- Zawieźcie go tam, skąd go zabraliście - rozkazał swoim ludziom ten nikczemnik.
- To zbyteczne. Przejdę się - powiedziałem.
- Ja cię tu zaprosiłem i ja cię odwiozę.
- Tak, a po drodze twoi ludzie mnie...
To mówiąc przejechałem sobie palcem po gardle.
- Kusząca oferta - zaśmiał się mój stryj - Ale cóż... Dałem ci słowo, że po rozmowie ze mną wrócisz do swojego jakże uroczego życia, a więc nie mogę ci nic zrobić, bo ja zawsze dotrzymuję danego słowa. Nawet, jeśli je dałem takiemu zdrajcy rodziny jak ty.
Poczułem, że gniew mnie zalewa, więc odpowiedziałem mu:
- Powiem ci coś, stryjaszku! Gdybym miał pewność, że moja śmierć sprawi, że ty także przestaniesz istnieć, to Bóg mi świadkiem, umarłbym z wielką radością. Inaczej mówiąc mogę zginąć, jeśli przedtem usunę z tego świata również ciebie.
- Możesz umrzeć, jeżeli umrę i ja? - zasyczał wściekle Giovanni - To pierwsze mogę ci obiecać. To drugie już nie!
- Poważnie? Jednak licz się z każdą możliwością, dobrze ci radzę.
- Ty mi radzisz? Jakoś wcześniej nie umiałeś mi dać rady, panie dzielny detektywie. A pamiętasz nasze starcie w Unovie w sprawie z Meloettą? Bez trudu cię pokonałem. Jak więc widać, nie jesteś wcale taki nie do zdarcia.
Wspomnienie tego wydarzenia doprowadziło mnie do złości, dlatego też zacisnąłem wściekle dłoń w pięść i zawołałem:
- Stryjaszku... Daję ci słowo... Ja cię jeszcze zobaczę za kratkami!
- Ty głupcze! - krzyknął mój stryj, zrywając się z fotela - Czy ty nie rozumiesz, że nasze starcie skończy się dopiero wtedy, gdy jeden z nas lub obaj zejdziemy z tego świata?! Bo przecież dopóki żyjemy, to będziemy się nawzajem zwalczać! Z tą tylko różnicą, że ja mam szansę wygrać, a ty nie!
- Nie bądź zbyt pewny siebie. Ta pewność siebie kiedyś cię zgubi.
- A ciebie zgubi wiara w twe siły, zarozumiały głupcze. Twoja zarozumiałość działa mi już na nerwy! Zabierzcie go stąd, bo za chwilę stracę cierpliwość i złamię dane słowo!
Ludzie Giovanniego zabrali mnie do samochodu i odwieźli nim do miejsca, z którego zostałem przez nich zabrany. Gdy to zrobili, odjechali, a ja szybko pognałem do Sereny chcąc się upewnić, że jest bezpieczna.

***


- Tak to właśnie wyglądało - zakończył swoją opowieść Ash, patrząc na nas uważnie - Jak więc widzicie, mam wszelkie powody do tego, żeby się denerwować. Mój stryjek wyraźnie zapowiedział, że zrobi mi z życia piekło, a że mimo bycia łajdakiem jest też człowiekiem honoru, to możecie być pewni tego, iż on to zrobi. Czego jak czego, ale tego jestem pewien.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał smętnie Pikachu, jedyny świadek owej przerażającej rozmowy, którą nam przytoczył Ash (a którą wcześniej zdążył opowiedzieć mnie).
- To nie wygląda za ciekawie - stwierdziła Bonnie.
- I właśnie dlatego, że nie wygląda za ciekawie powinniśmy trzymać się razem oraz wspierać się w naszych działaniach - powiedziała Dawn tak stanowczym tonem, jakiego nigdy wcześniej nie słyszałam - Powiedzmy to sobie wprost, braciszku! Wiemy, że ty uwielbiasz robić z siebie bohatera i naprawdę doceniamy to, że nie chcesz nas narażać, jednak zostając sam na łasce tego bydlaka, naszego stryja, nie będziesz mieć żadnych szans. Oni cię zabiją bez większego trudu. Dlatego uważam twój pomysł za szczyt głupoty ocierający się o samobójstwo.
- Dawn! - skarcił ją Clemont.
- A co?! Może ja nie mam racji?! - zawołała jego dziewczyna bardzo pewnym siebie tonem - Mówię ci, twój przyszły szwagier po prostu czasami zachowuje się jak idiota!
- Dawn, uważaj na to, co mówisz! - warknęłam na nią, choć w duchu podzielałam jej pogląd.
- Przecież wiesz dobrze, że mam rację. Wszyscy to wiecie - odparła na to moja najlepsza przyjaciółka - Sprawa nie wygląda najlepiej, to prawda i mój brat postępuje naprawdę szlachetnie chcąc nas trzymać z daleka od tego wszystkiego, ale i my musimy postąpić równie szlachetnie nie spełniając jego oczekiwań. Innymi słowy, zostajemy z tobą w Alabastii, braciszku, czy tego chcesz, czy nie.
Ash popatrzył na siostrę załamanym wzrokiem, mówiąc:
- Uparty babsztyl.
- Uparte chłopaczysko - odcięła mu się Dawn.
Mój luby popatrzył na nią i delikatnie zachichotał, mówiąc:
- Ech, siostrzyczko... Po prostu nie wiem, co mam powiedzieć na takie twoje nastawienie.
- Po prostu zrozum, że musisz pogodzić się z naszą obecnością tutaj i z tym, że będziemy razem z tobą... ramię w ramię walczyć z naszym stryjem.
- Ona ma rację. Musimy razem walczyć - powiedziała Bonnie.
- Jesteśmy jedną drużyną, a drużyna trzyma zawsze się razem - dodał Max - Dlatego wybacz, mon capitaine, ale niestety musimy zostać z naszym liderem, czyli tobą bez względu na wszystko.
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego - rzekł Clemont bardzo poważnym tonem - Te słowa nas zobowiązują. Chyba, że żartowaliśmy, gdy składaliśmy sobie nawzajem tę przysięgę.
- Oni mają rację - odezwałam się - Poza tym nigdy byśmy sobie nie darowali, gdyby coś ci się stało, a my nie moglibyśmy ci pomóc.
Ash  popatrzył na nas, jęknął i rzekł:
- Jesteście strasznie uparci.
- Odezwał się ten, który nigdy nie był uparty - mruknęła Dawn.
- Mając takiego lidera trudno nie być upartym - zaśmiałam się wesoło - Ale tak czy siak sprawa jest prosta... Nie uwolnisz się od nas, a my nie uwolnimy się od ciebie, choć prawdę mówiąc nawet byśmy tego nie chcieli. Więc lepiej przygotuj się na wspólne skopanie twojemu stryjaszkowi jego włoskiego, przestępczego tyłka.
Mój chłopak parsknął śmiechem i powiedział do nas wesoło:
- Kochani... Naprawdę nie mógłbym sobie wymarzyć lepszej drużyny i wierniejszych druhów w każdej potrzebie.
Potem objął nas wszystkich po kolei i dodał:
- Jednak wolałbym, abyście wszyscy wyjechali w bezpieczne miejsce, ale skoro zostajecie, to postaram się, żebyśmy razem pokonali tego drania! Zobaczycie, zaprowadzimy spokój w tym mieście albo ja nie nazywam się Sherlock Ash.
- Prawdę mówiąc, to ty nie nazywasz się Sherlock Ash, tylko Ash Josh William Ketchum - zauważyła Dawn i zachichotała.
Jej brat popatrzył na nią złośliwie i mruknął:
- Mądrala.

***


Jak więc postanowiliśmy, tak zrobiliśmy i pozostaliśmy w Alabastii, choć oczywiście strach sprawiał, że nie umieliśmy myśleć o niczym innym, jak tylko o zapowiedzi Giovanniego, iż zniszczy on Asha i nas wszystkich. Tak, zdecydowanie jego vendetta nie miała czekać i wiedzieliśmy o tym doskonale, jednak liczyliśmy jeszcze na to, że może drań zginie zanim coś zrobi przeciwko nam. Ostatecznie w świecie mafijnych starć i porachunków takie coś było jak najbardziej możliwe, a zatem Giovanni mógł zginąć z ręki swojego konkurenta zanim spełni on to, co obiecał. Mógł, ale niestety nie zginął, a nam samym przyszło się z nim zmierzyć.
Wszystko zaczęło się pewnego na pozór normalnego dnia, kiedy to przyszliśmy do pracy i już mieliśmy zająć się swoimi zajęciami, gdy nagle wpadli do nas Iris z Cilanem, bardzo czymś przejęci.
- Wyobraźcie sobie tylko, co się dzieje na mieście! - zawołała Iris - W Centrum Pokemon zjawiło się z kilkunastu ludzi, którzy opowiadają jakieś dziwaczne historie.
- Historie? Jakie historie? - spytałam zaintrygowana jej słowami.
- Straszne i zarazem niesamowite - odpowiedział Cilan - Mówią, że w lesie niedaleko Alabastii atakują ich Pokemony.
- Phi, też mi odkrycie... Wiele Pokemonów żyjących na tych terenach atakuje ludzi - zauważyła Misty - Zwłaszcza Beedrile i Spearowy.
- Tak, ale inne już tego nie robią - mówił dalej Cilan - Nie robią tego Butterfree, Pikachu, Bulbasaury et cetera, et cetera. A teraz robią.
Popatrzyliśmy na niego wręcz zaszokowani. Czego jak czego, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewaliśmy.
- CO?! Chcesz nam powiedzieć, że te zazwyczaj spokojne Pokemony atakują teraz ludzi? - spytałam.
- I to w pobliżu Alabastii? - dodał Ash.
- Tak, ale to jeszcze nie koniec niespodzianek - dodała Iris przejętym tonem - Podobno, kiedy ludzie wypuszczali swoje Pokemony, żeby te ich broniły, te też ich atakowały.
- O ja cię piko! - zawołała zaszokowana i przerażona Dawn, zasłaniając sobie dłońmi usta - To straszne! Co się tutaj dzieje?
- Ale to jeszcze nie koniec niespodzianek - dodał Cilan.
- Pięknie! Co jeszcze się dzieje? - spytała Melody.
- Kilku ludzi, gdy ich własne Pokemony zaatakowały, szybko wyjęło pokeballe i wciągnęły stworki do nich z powrotem, a następnie rzuciło się do ucieczki - mówił do nas zielonowłosy - W Alabastii zaś odkryli, kiedy tylko pokazali swoje Pokemony siostrze Joy, że są normalne i wszystko jest z nimi dobrze.
Wszyscy patrzyliśmy na nich przerażeni i zaniepokojeni jednocześnie. W końcu takie informacje nie codziennie człowiek otrzymuje, a prócz tego to wszystko, co mówili nam Iris i Cilan brzmiało niczym scenariusz jakiegoś przerażającego filmu, ale to było znacznie straszniejsze, bo działo się na jawie. Czułam, że za tym wszystkim coś się kryje - coś być może podobnego do tego, co ostatnio przeżyliśmy, lecz o wiele groźniejszego.
- To straszne - powiedziała Misty.
- I niepokojące - dodał Brock - Pokemony dziczeją poza Alabastią, a w samym mieście są już normalne. O co tu chodzi?
- To musi być coś w rodzaju hipnozy - stwierdziłam - A co ty o tym sądzisz, Ash?
- Myślę, że masz rację, Sereno, ale nie bardzo wiem, jaka by to miała być hipnoza - odparł mój chłopak, masując sobie delikatnie podbródek - Jak dotąd spotkaliśmy się z różnego rodzaju hipnozą, a ostatnio nawet zbiorową hipnozą, jednak nigdy nie była ona aż tak przerażająca i na tak wielką skalę.
- Ano właśnie! - zawołała Bonnie - I dlaczego one uspokoiły się w Alabastii, a poza nią są groźne?
- Może to przypadek? - zasugerował Max.
- Być może, jednak należy tę sprawę zbadać - powiedział Ash - Ale po pracy... Na razie wracajmy już do swoich obowiązków. Po ich wykonaniu pójdziemy do Centrum Pokemon i dowiemy się, czy nie przybyło więcej ludzi z podobnymi przypadkami.
- A sądzisz, że może być ich więcej? - zapytałam.
- Obawiam się, że tak - odparł Ash - Ale przecież mogę się mylić.

***


Oczywiście, jak się zapewne każdy już domyśla, Sherlock Ash się nie mylił i kiedy tylko nasza drużyna zakończyła swoją zmianę i poszła do Centrum Pokemon, to dowiedziała się tam od siostry Joy, że do Alabastii przybyło więcej ludzi z podobnymi przypadkami. Wielu z nich było dość poważnie rannych, więc szpital był ich pełen, nie mówiąc już o tym, że Centrum Pokemon było wręcz zapełnione Pokemonami trenerów, które to zaatakowały swoich właścicieli, ale potem wezwane z powrotem do swoich pokeballi znormalniały. Siostra Joy musiała więc zbadać je wszystkie, lecz wyniki jej badań wzbudziły w niej niepokój, podobnie jak i w nas.
- Badam je i badam i nic z tego nie rozumiem - powiedziała wręcz załamana - Im nic nie dolega. Są zupełnie normalne.
- I co? Na nic nie chorują? - spytała Dawn - Jesteś tego pewna?
- Może jednak dręczy je jakaś choroba? - dodał Max.
Siostra Joy pokręciła przecząco głową.
- Nie, kochani. Zbadałam je dokładnie. Wszystkie z nich są zdrowe. Żadnych defektów, żadnego wirusa, nic...
- To ciekawe - powiedział Clemont - Czy medycyna umie to jakoś nazwać?
- Niestety nie i w tym problem - odparła Joy - Choć w sumie to brzmi tak, jakby ktoś zahipnotyzował te biedne stworki. Ale jeszcze nie słyszałam o takiej zbiorowej hipnozie.
Moglibyśmy jej coś niecoś opowiedzieć o tego rodzaju przypadkach i to, jak się na nie natknęliśmy, jednak darowaliśmy sobie to wszystko. I tak już biedactwo się tym zadręczało. Po co mieliśmy jej dokładać nowych trosk i zmartwień?
- Ciekawi mnie tylko, czy w innych miejscach w Kanto jest tak samo - rzekł nagle Max.
Ash popatrzył na niego uważnie i rzekł:
- Dobre pytanie... Musimy się tego dowiedzieć.
Poszliśmy potem do porucznik Jenny, która także była zaniepokojona tym wszystkim.
- Normalnie to miasto chyba zwariowało - jęknęła - I jego okolice też. Coś mi mówi, że ta sprawa aż się prosi o rozwiązanie jej przez wielkiego i sławnego detektywa.
Choć normalnie Ash byłby zadowolony z takich słów, ale teraz to jakoś wcale nie było mu do śmiechu ani radości, nam także.
- Jenny... A powiedz mi, czy w innych miastach Kanto takie coś się dzieje? - spytał Ash - I w ich okolicach także?
- A skąd ja mam to wiedzieć? - odpowiedziała mu załamana Jenny - Ale w sumie... Chyba wiem, jak to sprawdzić.
Kobieta chwyciła za telefon i zaczęła kolejno wybierać z niego numery policji z różnych miast w Kanto. Zadzwoniła do paru, ale informacje, które zdobyła, przeraziły ją na całego.
- Ash... Nie wiem, czy ta wiadomość cię pocieszy, ale moje kuzynki z innych miast, do których udało mi się dodzwonić mówią mi, że u nich dzieje się to samo. Nieźle, co?
- Nieźle? Raczej strasznie! - zawołała Dawn - Pokemony atakujące własnych trenerów, a także bogu ducha winnych trenerów?!
Piplup, Pikachu i Buneary przerażeni zapiszczeli, zbierając się razem ze sobą.
- Co się tutaj dzieje? - jęknęła Jenny - To brzmi, jakby ktoś rzucił na nie wszystkie jakiś czar.
- Czar, powiadasz? - spytał Ash, masując sobie lekko podbródek - Kto wie? Może masz rację? Ale lepiej zbadać tę sprawę osobiście.
- Co proponujesz? - zapytałam.
- Musimy iść do lasu i zobaczyć, co się tam dzieje.
Pikachu zapiszczał bojowo i podskoczył do Asha.
- Ale lepiej bez ciebie, przyjacielu.
Pokemon zapiszczał smętnie.
- Zapominasz, stary, że wszystkie Pokemony tam dziczeją. Nie chcę, żeby i ciebie to spotkało.
Następnie objął go mocno do siebie i rzekł:
- Spokojnie... Wrócę najszybciej, jak to możliwe. Będzie dobrze.
Pikachu chyba do końca mu nie dowierzał, ale ostatecznie uległ jego namowom.
- Zaopiekuj się Buneary - dodał czule Ash - I pamiętaj, że jakby coś, to nie mógłbym sobie wymarzyć lepszego startera.
- Nawet tak nie mów! - zawołałam - To brzmi tak, jakbyś się żegnał!
- Kto wie, czy będę miał później okazję - odpowiedział mi mój luby.


C.D.N.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...