Miasto w chmurach cz. V
Powoli i bez zbędnego pośpiechu poszliśmy w kierunku pałacu. Tam zaś czekał na nas szef ochrony i jego ludzie. O ile jego podwładni wyglądali wyraźnie na zahipnotyzowanych, to on sam zdawał się być jak najbardziej przytomny, co nieco nas zaniepokoiło. Baliśmy się bowiem, że rozpozna nas i wtedy cały plan diabli wezmą. Na całe szczęście nie dostrzegł naszej małej grupki w wielkim tłumie ludzi. Zacierał tylko ręce zadowolony i coś mówił, ale przez watę w uszach niewiele z tego zrozumiałam.
Mężczyzna poprowadził nas przez pałac w kierunku jednego z pokoi, tam zaś podszedł do ściany i nacisnął wiszącą na niej lampę. Chwilę później fragment ściany się odsunął ukazując nam wejście prowadzące po schodach prosto w dół. Zeszliśmy po nim ostrożnie po kolei, aby się nie pchać. Było nas bardzo wielu, jednak nie stanowiło to żadnej przeszkody, gdyż w tym pomieszczeniu wszyscy się pomieściliśmy. Ciekawiło mnie, gdzie jesteśmy. Clemont później powiedział mi, że było to wnętrze tej wielkiej platformy, na której była ułożona Laputa. Pod nią znajdowało się podziemia, a także kryjówka Victribola. Miejsce ciemne i oświetlane jedynie nikłym blaskiem niewielkich lamp zawieszonych na ścianach. Idealne miejsce dla kogoś lub czegoś, co nie lubi światła.
Dość długo szliśmy do celu naszej podróży, aż w końcu dotarliśmy do niego. Tym celem była ogromna sala, gdzie zebrali się wszyscy mieszkańcy Laputy. Tam zaś król Edgar, który widocznie czekał już od dłuższego czasu, stanął na krześle i zaczął coś mówić. Tuż za nim znajdowała się ogromna kurtyna czerwonej barwy, która zasłaniała coś, co było za mężczyzną.
- Możecie już wyjąć watę z uszu - rzekła do nas telepatycznie Kirke - Melodia ustała.
Wyjęliśmy watę i usłyszeliśmy, jak król Edgar przemawia do swoich poddanych i mówi im coś o jakimś poświęceniu dla ich wielkiego oraz też sprawiedliwego władcy. Kątem oka rozejrzeliśmy się dookoła siebie. Choć muzyka ustała, ludzie nadal byli w transie, zaś Edgar dalej przemawiał.
- Ale nie lękajcie się, moi kochani - rzekł podły władca - To wszystko jest już przeszłością. Nie będziecie więcej poświęcać swoich bliskich po to, aby wasz drogi władca mógł dalej sprawiedliwie wami rządzić. Jak wam wiadomo, dobrobyt państwa zależy od dobrobytu jego władcy i dla niego trzeba być gotowym na najwyższe poświęcenie. Jednak już nie musicie się bać. Wszystko będzie dobrze. Nie musicie się więcej dla nikogo poświęcać, ponieważ inni uczynią to za was. Złapaliśmy dzisiaj kilku obcych, którzy ośmielali się wtrącać w nasze sprawy. Ich oto złożymy w ofierze naszemu panu, a on stworzy dzięki temu więcej soków, dzięki którym nie tylko ja, ale i wielu z was, starych i zmęczonych, odzyska wigor dawnych lat, a nawet młodość!
- A więc Muller miał rację - powiedziałam - Ten bydlak karmi ludźmi Victribola, żeby ten dawał mu swoje soki, które posiadają moc odmładzania ludzi.
- Niech się pożegna ze swoim eliksirem młodości, bo więcej go już nie dostanie - wysyczał Ash, zaciskając pięść ze złości.
- Pika-pika! - zapiszczał bojowo Pikachu.
Tymczasem Edgar powoli podszedł do kurtyny i rzekł:
- Teraz pora złożyć ofiarę naszemu panu. Przyprowadzić więźniów!
Strażnicy wprowadzili do sali naszych przyjaciół, czyli profesor Ivy, Brocka, Misty, Dawn, Danny’ego i Anne, a także skrępowanych Buneary i Piplupa (którzy najwyraźniej nie ulegli hipnozie).
- O nie! - jęknęłam głucho.
- O nie! Dawn! - dodał Clemont - Moja kochana Dawn!
- Spójrz na ich oczy - powiedziała do mnie Cleo - Są w transie, tak jak prawie wszyscy tutaj.
- Tak... Poza królem i kapitanem. Ciekawe, dlaczego?
- Tego dowiemy się później - odpowiedział mi Ash - Na razie musimy ich uwolnić.
Król tymczasem zadowolony spojrzał na więźniów i rzekł:
- Byliście tak wścibscy, że na polecenie swego przyjaciela szukaliście danych, których nigdy nie powinniście byli poznać. Heinrich Muller nam nie zaszkodzi, ale wy i owszem. Dlatego musicie zginąć dla dobra Laputy. Jednak nie bójcie się, bo kto dobrowolnie odda życie naszemu panu, będzie żył wiecznie. Chcecie żyć wiecznie?!
- Tak - odpowiedzieli chórem nasi przyjaciele.
- Doskonale - uśmiechnął się mężczyzna bardzo zadowolony - To mi się podoba. Dlatego umożliwię wam to. A oto istota, która was nią obdarzy. Przedstawiam wam... Victribola!
To mówiąc król Edgar odsunął z pomocą Ericka kurtynę, ukazując nam przerażający widok. Za kurtyną znajdowała się ogromna donica, a w niej przeogromna roślina o żółtym strąku, zielonych pnączach oraz niewielkich, różowych kwiatkach wyrastających ze strąka.
- A więc to jest to paskudztwo - powiedziałam.
- Przypomina mi Victreebela - rzekł Simon Ketchum - Ale jest o wiele bardziej obrzydliwe.
Tymczasem roślina wyciągała pnącza w kierunku naszych przyjaciół i jako pierwsza owinęła się wokół Danny’ego i Anne.
- Tak, mój słodki! - zawołał radośnie na te widok Edgar - Pożryj ich wszystkich! Takiej uczty jeszcze nie miałeś! Zjedz ich, a potem obdarz mnie wieczną młodością! Jak na razie odmłodziłeś mnie o dwadzieścia lat oraz zwróciłeś dawne siły witalne, lecz ja chcę więcej. Znacznie więcej! Dlatego też dam ci tyle posiłku, ile go zapragniesz. Tylko okaż mi swą łaskę i obdarz mnie nieśmiertelnością!
Podła roślina owinęła się wokół dzieci i już zaczęła je podnosić w górę, kiedy nagle coś świsnęło i w pnącza wbiły się dwie srebrne gwiazdki ninja rzucone przez Cleo. Roślina zaskowyczała i puściła dzieci. Wszystkie oczy zwróciły się w naszą stronę.
- Zostaw ich w spokoju, Wasza Wysokość! - zawołała Cleo bojowym tonem - Nie pozwolę ci ich skrzywdzić!
- Żadne z nas na to nie pozwoli! - dodał Ash, powoli wyjmując szpadę z pochwy.
Król zachichotał podle.
- No proszę, kogo ja widzę? Nasi słynni detektywi, a także genialny wynalazca powrócili i to jeszcze z przyjaciółmi. Chcecie sobie popatrzeć na to jakże urocze widowisko? Tym chętniej je wam ukaże! Zobaczycie sobie je z bliska! Brać ich!
Wszyscy mieszkańcy Laputy zaczęli iść w naszą stronę niczym jakieś zombi z kiepskiego filmu grozy. Na szczęście byliśmy na to przygotowani.
- Stójcie! - zawołał Clemont - Mam prezent dla waszej roślinki! Coś, co z pewnością jej się spodoba!
To mówiąc wyjął on ze swojego plecaka pewien niewielki przedmiot, przypominający wyglądem mały wentylator.
- Przedstawiam wam mój Przenośny Generator Światła!
- Mógłbyś popracować nad nazwą - powiedziałam dowcipnie.
Chłopak nie zwrócił na mnie uwagi i włączył on urządzenie, które wytworzyło mimo swojego niewielkiego wzrostu tak wielki snop światła, że gdy spotkał się on z rośliną, zakwiczała ona przerażona. Król Edgar i Erick spojrzeli przerażeni na swojego „pupilka“.
- Szybko! Zasłoń ją, bo to światło ją zabije! - krzyknął król, po czym spojrzał na nas - Łapcie tego drania! Zabierzcie mu to urządzenie!
- Nic z tego! - zawołał Ash i wypuścił z pokeballa Pidgeota.
Clemont szybko wskoczył na jego grzbiet i uniósł się wraz z nim w powietrze, oślepiając dalej roślinę swym wynalazkiem, stając się też dzięki temu niedostępnym dla próbującej go dopaść tłuszczy.
Erick tymczasem próbował szybko zasłonić roślinę kurtynę, ale wtedy wkroczyliśmy do akcji ja i Ash. Wypuściliśmy z pokeballi Bulbasaura oraz Panchama, które swoimi mocami rozwaliły haki podtrzymujące kurtynę. Ta zaś opadła i już nic nie osłaniało ją przed światłem z wynalazku Clemonta.
- Szybko, teraz do dzieła! - krzyknął Simon Ketchum - Wyrwijmy ten chwast z korzeniami!
Wypuściliśmy nasze Pokemony, które zatrzymały zahipnotyzowanych ludzi na dystans od nas, w czym pomagała im Kirke swoimi mocami. My tymczasem podbiegliśmy do naszych przyjaciół, którzy wciąż byli w transie i nie wiedzieli, co się wokół nich dzieje. Staraliśmy się odciągnąć ich jak najdalej od rośliny. Ci jednak wciąż byli w transie i niewiele rozumieli z tego, co się tutaj dzieje, a prócz tego, idąc za rozkazem króla Edgara także chcieli nas złapać. Nasze Butterfree posypywały ich magicznym pyłkiem, dzięki czemu posnęli i stali się już niegroźni dla siebie i dla nas. Potem rozwiązaliśmy Piplupa i Buneary, które radośnie zapiszczały, a następnie szybko włączyły się do bitwy. Dzielna Buneary powaliła zwinnym skokiem jednego gościa próbującego zaatakować Pikachu od tyłu, po czym rzuciła się w objęcia swego oblubieńca. Ten czule ją przytulił i powrócił do walki, a ona uczyniła to samo.
Butterfree też zaraz do nich dołączyli posypując proszkiem wszystkich zahipnotyzowanych, ale niestety nie robili tego długo, gdyż ktoś strzelił do nich, lekko przestrzeliwując im skrzydła. Był to Edgar, który z pistoletem zabranym Erickowi, wydawał rozkazy swoim ludziom.
- Zestrzelić mi tego głupka! - krzyczał, wskazując ręką Clemonta.
Żołnierze oczywiście próbowali zestrzelić naszego przyjaciela, jednak ich kule chybiały celu, który zwinnie im się wymykał. Czuliśmy wszak, że długo to może nie potrwać, dlatego musieliśmy się starać, aby zniszczyć tę przeklętą roślinę, która mimo oślepiającego światła atakowała nas swoimi pnączami. Cleo oraz Ash uderzali w nie mieczem samurajskim i szpadą, zmuszając to paskudztwo do trzymania się na dystans, jednak mimo ich naprawdę dobrego wyszkolenia w walce trudno im było odeprzeć wszystkie ataki naraz. Zwłaszcza, że do walki włączył się też Erick.
- Wybieracie się możę dokądś? - spytał, wyjmując szpadę, którą miał przymocowaną do boku - Obawiam się, że nigdzie nie pójdziecie.
- Twój pan to szaleniec! - krzyknęłam - Zniszczy was wszystkich! Nie widzisz tego?!
- Widzę doskonale - odparł mężczyzna - Widzę, że jest szalony, ale z szaleńcami lepiej trzymać niż przeciwko nim walczyć. Zwłaszcza, jeśli są u władzy.
Ash stanął naprzeciwko niego i powiedział:
- Ja się nim zajmę! Wy załatwcie Victribola!
Ja, Cleo i Simon pokiwaliśmy głową na znak zgody i zostawaliśmy mojego chłopaka, który stanął do walki z dowódcą straży pałacowej. Już po chwili wywiązywał się między nimi pojedynek na szpady. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam, jak obaj zaciekle ze sobą walczą, jednak nie miałam czasu długo się temu przypatrywać, ponieważ Cleo podbiegła do mnie i złapała mnie za rękę, wołając:
- Rusz się, Sereno! Mamy zadanie do wykonania!
Z żalem musiałam zostawić Asha w miejscu jego starcia i ruszyłam w kierunku rośliny, która oślepiona światłem Clemonta atakowała nas co jakiś czas swymi pnączami. Cleo raz za razem ciachała ją swoim mieczem, zaś ja i Simon Ketchum z trudem unikaliśmy ataków rośliny, aż wreszcie, po dość dłuższej chwili dopadliśmy donicy, w której rosła i zaczęliśmy ją pchać.
- Rany! Ale to ciężkie! - sapnęłam, wytężając wszystkie siły.
- Przydałaby się nam pomoc Kirke - jęknął Simon Ketchum.
Niestety, kobieta była zbyt zajęta odpieraniem ataków ludzi z Laputy i trzymaniem ich na dystans od nas, w czym dzielnie pomagały jej nasze Pokemony. Musieliśmy więc sami walczyć z ciężarem donicy.
Nagle poczułam, jak coś oplata mi się wokół nogi i po chwili porwało mnie w górę. To było jedno z pnączy schwytało mnie za kostkę. Przerażona zaczęłam krzyczeć i wołać o pomoc.
- Serena! - wrzasnął przerażony Ash, na chwilę przerywając walkę.
Nie miał jednak zbytnio możliwości, aby mi pomóc, ponieważ wciąż odpierał ataki Ericka. Cleo cisnęła zaś gwiazdkami ninja w pnącze, które opadło wraz ze mną na ziemię, ale nie zdążyłam się z niego wyplątać, gdy nagle stało się coś strasznego. Jedna z kul trafiła w wynalazek Clemonta i wytrąciła mu go z rąk. Maszynka spadła na ziemię i rozbiła się na kawałki, przez co światło zanikło, a roślina znowu była w pełni sił, co oczywiście wykorzystała, aby znowu mnie podnieść w górę i odepchnąć Cleo i Simona, próbujących mi pomóc.
- Pożryj ją! Pożryj! - krzyczał zadowolony Edgar - Śpiewaj swą pieśń! Zahipnotyzuj ich! Niech nie mają sił z tobą walczyć!
Victribol zaczął wydawać z siebie ową hipnotyzującą pieśń. Wszyscy zatkaliśmy sobie uszy, próbując jej nie słuchać, a tymczasem podła roślina podniosła mnie w górę tuż nad swoim strąkiem, po czym rozłożyła go tak, abym wpadła do jej wnętrza.
- Serena! - wrzasnął przerażony Ash.
Chciał mi ruszyć z pomocą, ale wtem dostał on szpadą w żebra i padł ranny na ziemię.
- Ash! - krzyknęłam zaniepokojona.
Erick tymczasem podszedł powoli i wziął zamach szpadą, gdy nagle wrzasnął z bólu. Okazało się, że to Kurt przedarł się na czworakach przez walczących tłum, zaszedł go od tyłu i uderzył mocno w plecy, natomiast jego Rattata ugryzł drania w nogę. Ash wykorzystał tę sytuację, aby podbiec i walnąć łajdaka prosto w twarz pięścią z całej siły. Szef ochrony pałacowej upadł nieprzytomny na ziemię, mój luby natomiast lekko uśmiechnął się do Kurta i razem z nim i Pikachu (który właśnie do nich dołączył) podbiegł do nas.
- Pikachu! Atakuj piorunem! - krzyknął Ash.
- Pika-pika-chuuuu! - pisnął Pokemon, atakując roślinę.
Niewiele to jednak pomogło, gdyż Victribol zaatakował ich pnączem i odepchnął na bok. Ale Ash miał jeszcze kilka asów w rękawie. Jednym z nich był Charizard, którego przywołał, po czym wskoczył na jego grzbiet wraz z Kurtem i Pikachu. Podlecieli oni w pobliże rośliny, a następnie Ash dał chłopcu garść zebranych przez nas jagód mających moc osłabienia tej rośliny.
- Wrzuć to mu do paszczy! - pokazał Kurtowi na migi.
Chłopiec pokiwał potakująco głową i podlecieli bliżej. Muzyka nadal wydobywała się z rośliny, uniemożliwiając nam walkę. Ja natomiast powoli czułam, że ręce mnie bolą od zasłaniania sobie uszu i jeszcze trochę będzie ze mną krucho, gdy wtem Ash stanął na Charizardzie, wydobył szpadę i skoczył w moim kierunku. Jednym zwinnym cięciem przeciął pnącze, które mnie trzymało i oboje opadliśmy na ziemię. Na szczęście upadek nie był bolesny, ponieważ jakaś moc ostrożnie i powoli osadziła nas na ziemi. To była Kirke, która kątem oka dostrzegła, co się dzieje i pomogła nam swymi mocami bezpiecznie wylądować.
- Wszystko dobrze, kochanie? - spytał Ash.
- Tak, najdroższy - odpowiedziałam mu czule, po czym przerażona spostrzegłam, że nie zasłaniam sobie uszu.
Spodziewałam się popadnięcia w trans, ale nic takiego nie nastąpiło. Spojrzałam wtedy w kierunku rośliny, nad którą latał Kurt na Charizardzie, machając nam wesoło ręką. Już wszystko było dla mnie jasne.
- Wrzucił jej do paszczy jagody! - zawołała Cleo - Mamy szansę!
Ash i ja szybko zerwaliśmy się z ziemi, ale wtem padł strzał w naszym kierunku. To był król Edgar z pistoletem w dłoni.
- Nie zabierzecie mi mojego Victribola! - warknął - Nie pozwolę wam go zabrać! Ani jego, ani mojej nieśmiertelności!
- Przecież ta roślina zabija ludzi! Jest niebezpieczna! Dlaczego tego nie widzisz?! - krzyknęłam załamana.
- Jest niebezpieczna tylko dla takich jak wy - mruknął złośliwie król - Mnie ona pozwala odzyskać dawny wigor i młodość. Nie pozwolę wam, żebyście mi ją odebrali! Choćbym miał was wszystkich zabić, nie pozwolę wam na to!
Pikachu, stojący z boku, strzelił w niego piorunem i wytrącił mu broń z ręki, po czym powalił go na ziemię, a tymczasem my ruszyliśmy szybko biegiem w kierunku donicy, którą wciąż próbowali przewrócić Cleo wraz z Simonem. Dołączyli do nas Clemont, Kurt i Rattata. Wszyscy zaczęliśmy pchać donicę. Trwało to długo i było naprawdę męczące, jednak udało nam się w końcu przewrócić ją na ziemię. Teraz tylko musieliśmy odrąbać strąk od korzeni.
- Szybko! Do dzieła! - zawołał Ash, po czym wraz zaczął rąbać swoją białą bronią po strąku, a Cleo zaraz do niego dołączyła.
Trwało to dość długą chwilę, a roślina powoli zaczęła odzyskiwać siły i już sięgała pnączami w naszą stronę, kiedy to nagle mój ukochany oraz jego przeciwniczka (tymczasowo będąca jego sojuszniczką) osiągnęli swój cel i odrąbali ogromny strąk od korzeni. Victribol zaryczał wówczas z bólu, po czym potoczył się po ziemi tuż pod nogi króla Edgara, który właśnie zdołał odzyskać przytomność.
- Nie! Nie! Tylko nie to! - wrzeszczał przerażony i załamany - Moje biedactwo! Moje maleństwo! Moja wieczna i nieskończona młodości!
Wówczas stało się coś niesamowitego. Moc Victribola minęła, przez co ludzie atakujący już osłabioną walką Kirke oraz nasze Pokemony odzyskali świadomość i przestali nam zagrażać. Również nasi porwani przyjaciele znowu byli sobą.
- Ash! Serena! Clemont! - zawołała Dawn, podbiegając do nas.
Uściskała ona mocno brata, a potem swego chłopaka.
- Co się tu stało? Skąd my się tu wzięliśmy? - spytała, rozglądając się dookoła.
- Chyba nie tylko ty zadajesz dzisiaj to pytanie - odpowiedziałam jej wesoło.
Brock i Misty powoli podeszli nas, również będąc w szoku.
- Co to za miejsce? Co my tu robimy? - spytała Misty.
- Wygląda to jak kryjówka tej rośliny - rzekł Brock.
- Tak, najwyraźniej - dodała profesor Ivy, podchodząc powoli w naszą stronę wraz ze swymi bardzo zdumionymi asystentkami - Chyba jednak już wszystko jest w porządku.
- Ash! Serena! - zawołali radośnie Danny i Anne, podbiegając do nas i przytulając się bardzo zachłannie do naszych nóg.
Objęliśmy ich czule do siebie, po czym obserwowaliśmy zdumionych mieszkańców Laputy, którzy to nie byli w stanie pojąć, co się tutaj dzieje. Jednocześnie usłyszeliśmy jakieś dzikie, potępieńcze jęki. Spojrzeliśmy w kierunku, skąd one dobiegały zobaczyliśmy, że wydaje je z siebie Edgar, który na naszych oczach zaczął się gwałtownie starzeć.
- Nie! Tylko nie to! To niemożliwe! Nie! Nie pozwalam! Nie chcę! Ja nie chcę być znowu stary! Nie!
Mężczyzna gwałtownie zestarzał się na naszych oczach i już po chwili wyglądał on na o wiele starszego niż przedtem. Król Laputy w ciągu około minuty stał się chudym, wysuszonym i siwym staruchem przypominającym bardziej żywego trupa niż człowieka.
- Co się dzieje? - spytałam.
- Najwidoczniej moc soków tej rośliny wraz z jej zgonem przestała istnieć - odpowiedział Clemont.
Mężczyzna popatrzył na nas w szoku, po czym wrzasnął przeraźliwie i chciał rzucić się na Asha, kiedy to nagle złapał się za serce, jęknął i upadł na ziemię wijąc się przy tym z bólu. Brock i profesor Ivy podbiegli do niego, aby mu pomóc, ale było już za późno.
- Nie żyje - rzekł Brock - Atak serca.
- Widocznie soki tej rośliny odejmowały mu lat i dodawały zdrowia - powiedział Clemont.
- Piękny okaz Victribola - zauważyła profesor Ivy naukowym tonem, patrząc na martwą rośliną - Szkoda, że trzeba było go zniszczyć, ale to, co zostało warto by było przebadać. Kto wie, jaka to szansa dla nauki.
Uśmiechnęliśmy się z politowaniem słysząc te słowa.
- Ech, ci naukowcy - jęknęła Misty.
- Pika-pi! - pisnął przerażony Pikachu do Asha, wskazując łapką za siebie.
Obejrzeliśmy się za siebie i zobaczyliśmy Ericka, jak z nożem w ręku bierze zamach na Asha stojąc kilka centymetrów za nim. Najwidoczniej korzystając z naszej nieuwagi zaszedł go od tyłu i chciał teraz zabić. Wtem padł strzał i mężczyzna upadł na ziemię z dziurą w czole. Obejrzeliśmy się i zauważyliśmy Simona Ketchuma z pistoletem Edgara w dłoni. Mężczyzna powoli opuścił broń i rzekł:
- Nienawidzę łotrów rzucających się na kogoś od tyłu...
Następnie powoli odrzucił broń i poszedł w kierunku wyjścia, mówiąc:
- Idziecie czy wolicie tu zostać?
Uśmiechnęliśmy się do niego delikatnie i powoli ruszyliśmy za nim.
***
Kiedy już byliśmy wszyscy na zewnątrz, to wyjaśniliśmy mieszkańcom Laputy, co się stało i gdzie znikali ludzie przez ostatnie sześć lat. Dodaliśmy też, jak ważną rolę w całej tej przygodzie odegrał Kurt, chociaż Ash nieco wyolbrzymił jego zasługi, jednak nie mieliśmy mu tego za złe. Chłopiec był noszony na rękach przez miejscowe dzieciaki, a te, które nie tak dawno mu dokuczały, teraz wiwatowały najgłośniej na jego cześć.
- Ja zawsze wiedziałem, że będą z niego ludzie! - mówił jeden z nich.
- A ja od początku go lubiłem! - dodawał drugi.
- Wredne lizusy - mruknęłam zła, słysząc te słowa - Bardzo chętnie kazałabym Pikachu popieścić ich wszystkim prądem.
- Nie warto - powiedział Ash, lekko się uśmiechając - Szkoda na nich sił. Tacy już się niczego nie nauczą.
- My też nie - dodała Misty - Ciągle pakujemy się w jakieś kłopoty lub ratujemy świat, sami omal przy tym nie ginąc.
- Ale przyznasz, że dzięki temu nie jest nam nudno - zaśmiał się Brock.
- Tak, to prawda. Nie jest nudno - odparła rudowłosa - Przynajmniej Laputa jest już bezpiecznym miejscem i ludzie mogą się tutaj czuć znowu bezpieczni i dalej zajmować się nauką.
- Ciekawi mnie tylko, kogo wybiorą na nowego króla? - zapytała Kirke - Ja tam bym proponowała Kurta.
- Hej! To doskonały pomysł - uśmiechnął się Ash - Ciekawe, jak ludzie zareagują, gdy im to zaproponujesz.
Tymczasem powoli wszyscy wrócili do swoich domów, zaś profesor Ivy i Brock opatrzyli rany Asha i naszych Butterfree.
- To tylko draśnięcie - powiedziała Ivy do mojego ukochanego - Miałeś wielkie szczęście. A o wasze Butterfree się nie bójcie. Rany szybko im się zagoją i znowu będą mogły latać.
Uspokoiło nas to, ponieważ bardzo baliśmy się o naszych biednych podopiecznych, którzy niedawno stali się naszymi Pokemonami. Jednak na całe szczęście profesor Ivy i Brock byli pewni ich zdrowia, a na czym jak na czym, ale na ich zdaniu mogliśmy polegać.
Nastał ranek, kiedy ostatni ludzie, wiwatujący radośnie na naszą cześć podziękowali nam jeszcze raz za pomoc i powrócili do siebie, natomiast my poszliśmy do domu Ingi Muller, która siedziała załamana przed domem.
- Hej, Inga! - zawołał Ash.
- Pika-pika! - dodał Pikachu.
Kobieta powoli podniosła głowę w górę i zauważyła nas. Radośnie uśmiechnęła się na widok Kurta biegnącego w jej stronę. Objęła go mocno i uściskała.
- Och, synku! Mój synku! - wołała.
Potem zaczęła wyzywać go w języku migowym zaznaczając przy tym, jak bardzo się o niego bała i co on sobie wyobraża wychodzić tak z domu. On zaś odparł na to, że stał właśnie w oknie, kiedy nagle zobaczył mnie, Asha, Clemonta, Kirke oraz Simona materializujących się na środku ulicy. Czuł, że coś się szykuje i chciał to zobaczyć.
- Powinnaś mu za to podziękować - powiedział Ash z uśmiechem na twarzy - Gdyby nie on, nie dalibyśmy rady Victribolowi.
- A co z nim? Zniszczyliście go? - spytała kobieta.
- Spokojnie, teraz już może służyć za kompost - powiedziała złośliwie Misty - Ale mogłabyś następnym razem być z nami bardziej szczera.
- Chciałam, ale bałam się, że zginiecie próbując nam pomóc - odparła smutno kobieta - Mój mąż zginął chcąc zniszczyć to przeklęte paskudztwo. Nie chciałam, abyście dołączyli do grona ludzi, którzy ponieśli przez niego śmierć.
- A skoro już o tym mowa, to myślę, że będziemy mieli dla ciebie małą niespodziankę - rzekła Dawn i uśmiechnęła się tajemniczo.
Jej Piplup zaćwierkał radośnie, machając przy tym skrzydełkami, zaś Pikachu i Buneary zapiszczeli słodko.
- Chyba wiem, do czego zmierzasz - powiedziałam wesoło.
Inga zaprosiła całą naszą wesołą gromadkę na posiłek. Jedynie Kirke powiedziała, że musi coś załatwić i prawdopodobnie się spóźni, dlatego też jedliśmy bez niej. Gdy byliśmy już przy deserze, drzwi domu się otworzyły i do środka weszła nasza przyjaciółka w towarzystwie jakiegoś mężczyzny w średnim wieku. Na jego widok Inga jęknęła, jakby właśnie zobaczyła ducha.
- Nie... To niemożliwe - rzekła zdumiona.
Podeszła powoli do niego i dotknęła jego twarzy dłonią.
- Nie... To prawda... To ty... Ty żyjesz... Heinrich!
Następnie rzuciła mu się na szyję i zaczęła mocno płakać w jego ramię. Mężczyzna powoli objął ją do siebie i zaczął powoli gładzić jej włosy.
- I... I.... Inga... - wydyszał powoli.
- Pamięta ją pan?! - zawołała radośnie Dawn.
- Tak... Pamiętam - rzekł powoli mężczyzna i spojrzał na swego synka - Boże... Kurt... Aleś ty urósł...
Następnie pokazał mu coś na migi, zaś chłopiec radośnie wystrzelił w jego stronę i objął go mocno w pasie. Mężczyzna objął swoją rodzinę roniąc przy tym łzy, które lały się też nam wszystkim z oczu.
- Jakie to wzruszające - rzekła Dawn, tuląc się do Clemonta.
- Tak... Cieszę się, że znowu są razem - powiedział jej chłopak.
Ash tulił mnie tymczasem do siebie i rzekł z uśmiechem:
- Będą mieli sobie dużo do powiedzenia.
- Tak, w końcu nie widzieli się całe sześć lat - odparłam czule.
Pikachu uspokajał płaczącą z radości Buneary, zaś Brock ocierał łzy Misty. Profesor Ivy uśmiechała się czule i lekko zachichotała widząc, jak rozpłakały się z tego wzruszenia jej trzy asystentki. Danny i Anne z kolei skakały radośnie wokół stoły śpiewając radosną piosenkę.
- Dobrze, może już wystarczy tej czułości? - zapytała Kirke, siadając przy stole - Mam tylko nadzieję, że zostawiliście mi coś z obiadu, bo jestem bardzo głodna.
Inga spojrzała na nią i zachlipała delikatnie, uśmiechając się przy tym wzruszona.
- Możesz być pewna, że dla ciebie w mojej spiżarni zawsze coś się znajdzie.
- Miło mi to słyszeć - powiedziała Kirke.
Simon Ketchum jako jedyny nie płakał, ale jego twarz wyrażała swego rodzaju smutek połączony z radością.
- Co się stało, dziadku? - spytał Ash, widząc jego minę.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Nie... Nic takiego, mój chłopcze - odparł wymijająco mężczyzna - Po prostu wracają pewne wspomnienia...
- Jakie wspomnienia?
- Szczęśliwe i cudowne... Które jednak już nigdy nie wrócą. Nieważne. Nie przejmuj się tym. Lepiej wracajmy do posiłku.
Jeśli jednak myślicie, że na posiłku się skończyło, to się grubo mylicie. Skończyło się na wielkiej zabawie trwającej do późna w nocy, aż Kurt z Dannym i Anne padli zmęczeni na kanapę, a następnie z miejsca zasnęli. Dopiero wtedy uznaliśmy, że już pora to kończyć i położyć dzieciaki spać. Oczywiście Mullerowie ugościli nas u siebie dziękując nam po stokroć za to, jak im pomogliśmy.
***
Następnego dnia postanowiliśmy się zbierać zwłaszcza, że przecież już niedługo Ash miał jechać do regionu Kalos sędziować w tegorocznych Mistrzostwach. Pierwotnie miały mieć one miejsce na początku czerwca, jednak ze względu na to, iż Diantha grała w filmie i jego kręcenie nieco się przedłużyło, a sama Mistrzyni Pokemonów (będąca również wielką gwiazdą filmową) nie miała czasu ani też możliwości opuścić plan filmowy, otwarcie Mistrzostw przesunięto na połowę lipca. Oczywiście w naszym przypadku była to bardzo korzystna sytuacja, bo dzięki niej mogliśmy spędzić nieco więcej czasu na pracy detektywów, a przy okazji pomogliśmy paru osobom, no i mogliśmy także odprawić osiemnastkę Asha w jego rodzinnej Alabastii. Jednym więc słowem, same plusy wynikały z tej sytuacji.
Ale lepiej już wrócę do narracji właściwej. Zatem, jak już wcześniej wspomniałam, następnego dnia pożegnaliśmy szlachetną rodzinę Mullerów, która postanowili pomóc mieszkańcom miasta w chmurach zaprowadzić porządek po śmierci króla.
- Nie będzie łatwo, ale jestem pewien, że sobie damy radę - powiedział Heinrich Muller, mówiący do nas po angielsku, choć z silnym niemieckim akcentem - Nawet nie wiecie, ile ja wam zawdzięczam, moi kochani. Nie wiem, czy kiedykolwiek zdołam się wam odwdzięczyć.
- Możesz się odwdzięczyć wyjaśnieniem jednej sprawy, która wciąż nas dręczy - odezwała się Misty.
- Doskonale. A więc pytaj, moja droga.
- Ciekawi mnie, dlaczego na Pokemony nie działała moc hipnotyzująca Victribola, chociaż na ludzi działała doskonale. Profesor Ivy uważa, że te rośliny rosły w prehistorycznych czasach i umiały hipnotyzować zarówno ludzi, jak i Pokemony.
- To prawda - zgodziła się z nią profesor Ivy - Jestem tego całkowicie pewna.
- Nie jestem tego pewien, ale moim zdaniem ten okaz nie był wcale tak rozwinięty, jak Edgar tego chciał - wyjaśnił Muller - Moc hipnotyzująca tej rośliny działała tylko podczas pełni księżyca. Tylko wtedy Victribol mógł sobie upolować jedzenie, że pozwolę sobie na takie sformułowanie. Jednak jedna ofiara w miesiącu to za mało, aby wyżywić w pełni taką roślinkę. Król zaś nie karmił go zbyt obficie, bo zbyt dobrze wiedział, czym to grozi...
- Wyginięciem wszystkich ludzi z Laputy - powiedział Brock.
- Właśnie tak, dlatego karmił go ostrożnie i szukał sposobu na to, żeby porywać ludzi z waszego świata. Miał on kilka latających Pokemonów, ale tylko dwa lub trzy nadawały się do noszenia ludzi na swoich grzbietach i do porywania ofiar dla Victribola. Dlatego musiał mieć naprawione maszyny latające, które ja z moim kolegą (świeć Panie nad jego duszą) uszkodziliśmy wiedząc, że on coś takiego planuje. Wiedziałem też, że ich nie naprawi, bo wynalazcy w większości uciekli z Laputy po tym, jak już im wyznałem (a prócz tego pokazałem), co król Edgar trzyma w podziemiach pałacu, zaś inni zostali, lecz odmówili współpracy i zginęli.
- Dlatego szukał innego wynalazcy i w końcu trafił na Clemonta - powiedziałam.
- Ale dziwi mnie, że tak długo szukali wynalazcy - rzekła Dawn.
- Moim zdaniem mogli kilku wcześniej złapać, ale ci zorientowali się, że jest coś nie tak i pewnie zginęli, gdy zaczęli zadawać zbyt wiele pytań - stwierdził Ash.
- Pika-pika - zapiszczał smętnie Pikachu.
- Tak pewnie było, ale już się tego nie dowiemy - odparł smutno Muller - Jednak nie ma co mówić o smutnych rzeczach. Ważne, że teraz wszystko jest w porządku. Musimy co prawda jeszcze załatwić kilka spraw, aby ten świat znów był piękny, ale jestem pewien, że nam się to uda.
- Ja też jestem tego pewien - uśmiechnął się do niego Ash - Trzymajcie się.
Pożegnaliśmy rodzinę Mullerów i powoli podeszliśmy do Kirke, która znowu kazała nam się ustawić w kręgu. Jednak zanim wszyscy zaczęliśmy się skupiać na powrocie do Valencii, to Pikachu zapiszczał lekko.
- O co chodzi, Pikachu? - zapytałam.
Spojrzeliśmy za siebie i zauważyliśmy Kurta, który podbiegł do nas z Rattata bardzo radośnie, po czym zaczął nam pokazywać na migi:
- Dziękuję, że oddaliście mi tatusia. Dziękuję, że nas uratowaliście. Kocham was.
- My ciebie też kochamy - odpowiedziałam mu ja i Ash w tym samym języku.
Chłopiec przyjaźnie się do nas uśmiechnął, po czym uściskał nas czule i pokazał nam miganiem, że nigdy nas nie zapomni.
- My ciebie także nie - odrzekł Ash w tym samym języku.
Kurt uśmiechnął się do nas i pomachał nam ręką na pożegnanie, po czym wrócił do rodziców. Jego Rattata zapiszczał delikatnie i przyjaźnie w naszym kierunku, a następnie dołączył do swego trenera.
- Uroczy dzieciak - powiedziała Misty.
- Tak, zgadzam się - rzekł Ash.
Potem wzięliśmy się wszyscy za ręce, zamknęliśmy oczy i skupiliśmy się na tym, aby powrócić do Valencii. Kirke przeniosła nas tam za pomocą teleportacji, wywołując we mnie ponownie niezbyt przyjemne uczucie w żołądku. Wiedziałam dobrze, że nie prędko znów zdecyduję się na podróż takiego rodzaju.
- Ech, to dopiero była przygoda - powiedziała Dawn.
- Tak... Max i Bonnie zzielenieją z zazdrości, gdy się o niej dowiedzą - dodał Clemont.
- Szkoda, że Cleo odeszła wczoraj zaraz po całej akcji i nie świętowała z nami - rzekła Misty - A właśnie... Dalej obwinia cię o śmierć siostry?
- Niestety tak - potwierdził Ash smutnym tonem - Powiedziała mi wczoraj, zanim zniknęła, że to niczego między nami nie zmienia i jeszcze mnie dopadnie.
- Biedna dziewczyna - powiedziałam.
- Biedna? Chyba raczej nawiedzona - mruknęła Dawn - Ile jeszcze jej dowodów szlachetności Asha trzeba, żeby uwierzyła w jego słowa?
- Obawiam się, że żaden dowód tutaj nie wystarczy - rzekł na to jej brat - Będzie na mnie polować, dopóki mnie nie wykończy. Dobrze, że chociaż walczy uczciwie. Nie to, co Giovanni.
- A właśnie... Skoro już o tym mowa, to ciekawi mnie, co ten łajdak teraz planuje - zagadnął Brock.
- Pewnie coś złego przeciwko Ashowi, jak zwykle zresztą - odparła Misty.
- Spokojnie, damy sobie z nim radę - stwierdziła wesoło Dawn, zaś jej Piplup potwierdził to wesołym ćwierkaniem.
- Właśnie! - pisnęła Anne.
- Sherlock Ash ze wszystkim sobie radę da! - dodał Danny.
- Pika-pika! Bune-buny! - zapiszczeli Pikachu i Buneary.
Ash uśmiechnął się do nich i rzekł:
- Obyście mieli rację, kochani. A tak przy okazji, przykro mi z powodu pani domu, pani profesor.
- Niczym się nie przejmuj - powiedziała profesor Felina Ivy - Dom był ubezpieczony, więc żadna strata. Szybko się go naprawi. Najważniejsze, że zdobyłam próbki Victribola. Będę mogła go dokładnie zbadać.
- Tak! - ucieszyły się jej asystentki, już paląc się do nowych badań.
- Dziwadła - mruknął Simon Ketchum - Z takich to rodzą się zwykle wariaci zagrażający temu światu.
- Dziadku, proszę! - jęknęła Dawn - Więcej optymizmu.
- Więcej realizmu, wnuczko - odparł na to mężczyzna - Ale dobrze, niech ci będzie. Tym razem postaram się nie zrzędzić. Chociaż nie miałbym większych powodów do narzekania, gdyby któreś z was zainteresowało się wynikami moich badań serca.
- A właśnie, jak wyniki badań twego serca? - spytał Ash.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Całkiem dobrze, chociaż tak prawdę mówiąc, to biorąc pod uwagę niedawne wydarzenia pewnie to się zmieni na gorsze - odpowiedział starszy pan - Ale co tam! Ważne, że znów dobro wygrało ze złem. Przynajmniej jedna pociecha w tym świecie.
- Czy on zawsze jest taki marudny? - spytała mnie telepatycznie Kirke.
- Nie wiem, mało go znam - zachichotałam.
- Kogo mało znasz? - spytał mnie Simon.
Zarumieniłam się lekko i odparłam:
- A nikogo... Takiego jednego gościa, który właśnie przyszedł mi do głowy.
Pan Ketchum wzruszył lekko ramionami i odparł:
- Ech, dzisiejsza młodzież. Weź tu ją zrozum, człowieku.
***
Ponieważ dom profesor Ivy wymagał naprawy i praktycznie wszystko było tam uszkodzone, to poszliśmy do miejscowego Centrum Pokemon, skąd zaraz zadzwoniliśmy do profesora Samuela Oaka i poprosiliśmy go o włączenie portalu. Dzięki niemu przenieśliśmy się z błoni na Valencii do laboratorium naszego drogiego uczonego.
- Witam pana, panie profesorze - powiedział wesoło Ash - Tęsknił pan za nami?
- Owszem, trochę tęskniłem - zaśmiał się uczony - Ale szczególnie to Delia za wami tęskniła. Biedaczka już od kilku dni nie mogła się do was dodzwonić. Ja i Josh musieliśmy jej wytłumaczyć, że jako dorosły człowiek masz swoje własne sprawy i nie możesz się jej ze wszystkiego spowiadać.
- Poważnie? A co ona na to? - zachichotał Ash.
- Twoja mama na to, że oczywiście ona to rozumie, ale mimo wszystko się niepokoi, bo takie są już matki. Poza tym chodzi tutaj o coś znacznie poważniejszego.
- Co takiego? Chyba Molly Hale nie rozbiła związku mojej mamy ze Stevenem Meyerem?
- Nie, na szczęście jeszcze tego nie zrobiła, chociaż na twoim miejscu bym na nią uważał, bo ta dziewczynka jest bardziej uparta niż myślisz.
- Poważnie? Ja również jestem bardziej uparty niż ona myśli, dlatego też zobaczymy, kto wygra ten pojedynek na upór.
- Zobaczymy - parsknął śmiechem profesor Oak - Jednak sprawa jest naprawdę poważna. Wróciła Gerda i nie wie, gdzie są jej dzieci. Bardzo się o nie niepokoi.
- Och, naprawdę? - zapytała złośliwie Dawn - Ciekawe, że wcześniej tego nie robiła, kiedy wywiozła je na koniec świata.
- Dawn, przestań - poprosił ją cicho Clemont.
- Uważam, że Dawn ma rację - rzekła Misty - Naprawdę tej paniusi należy się solidne lanie. I jeszcze trzeba, żeby ktoś jej porządnie dogadał, ale wiecie, tak naprawdę porządnie!
- Mam nadzieję, że moja mama już to zrobiła - powiedział Ash.
- Jak ją wszyscy znamy, to z pewnością to zrobiła - zaśmiał się Brock.
- Też tak myślę, ale raczej nie zaszkodzi, jeśli jeszcze raz to zrobi - powiedziałam.
Ash uśmiechnął się do nas i rzekł:
- Doskonale. A więc chodźmy, przyjaciele.
Powoli nasza kompania udała się w kierunku restauracji „U Delii“, gdzie natychmiast wstąpiliśmy do gabinetu szefowej.
- Witaj, mamo - powiedział mój chłopak na powitanie - Mam wielką nadzieję, że nie przeszkadzamy.
Kobieta uśmiechnęła się radośnie na nasz widok. Poderwała się zaraz ze swego miejsca i uścisnęła mocno mnie i Asha.
- Och, kochani! Tak się cieszę, że was widzę! Powiedzcie mi, czemu przez ostatnie kilka dni w ogóle nie odbieraliście? Tylko Dawn odbierała i mówiła, że macie jakieś nową sprawę. Niestety, nie powiedziała mi, jaka to sprawa.
- Lepiej, żebyś nie wiedziała zbyt wiele - powiedział do niej Ash.
- To ściśle tajne łamane przez poufne - dodał Danny.
Delia zachichotała, słysząc te słowa.
- Widzę twoją szkołę, synku. No cóż... Mam nadzieję, że Gerda będzie bardziej wyrozumiała wobec ciebie niż ja, bo nie miała ze swoimi dziećmi kontaktu przez kilka ładnych dni.
- Och, naprawdę? - mruknęłam złośliwie - Chyba na własne życzenie. Przecież to ona wyjechała i je zostawiła.
- Nie bądź dla niej niesprawiedliwa, Sereno. Przecież wiesz, że Gerda ma swoje obowiązki.
- Wiem, proszę pani, ale mimo wszystko uważam, iż to było po prostu żałosne podrzucić nam dzieciaki bez pytania nas o zgodę. Przecież równie dobrze moglibyśmy nie mieć czasu się nimi zająć.
- Ale mimo wszystko mieliście.
- Mieliśmy, ale tu chodzi o zasady.
- Zgadzam się z tobą, kochanie, mimo wszystko Gerda jest ich matką i kocha swoje dzieci, choć może nie okazuje im tego tak, jak powinna.
- Delikatnie mówiąc - mruknęła Misty.
- Zgadzam się z Misty - powiedział Ash - Już najwyższy czas, żeby Gerdzie ktoś dogadał i to porządnie. Gdzie ona jest?
- W Centrum Pokemon - odpowiedziała mu Delia Ketchum - Czeka na wiadomości o swoich pociechach.
- Doskonale - uśmiechnął się na to mój chłopak - Bardzo chcę jej coś powiedzieć do słuchu.
- Chętnie bym to zobaczyła - powiedziała Dawn nie bez satysfakcji w głosie.
- Przyznam się, że ja także - dodała zadziornie Misty - Czy może pani po nią zadzwonić?
Delia Ketchum oczywiście mogła i to zrobiła, także już po chwili w jej gabinecie zjawiła się Gerda.
- Danny! Anne! - zawołała radośnie na widok dzieci pani mecenas, po czym podbiegła do nich i mocno je objęła - Tak się o was bałam! Co się z wami działo po moim wyjeździe?! I dlaczego Ash wywiózł was na koniec świata?!
- To nie on, tylko taki jeden Pokemon, który nas porwał, ale Ash nas ocalił - wyjaśnił jej Danny.
- Poważnie?
- Tak, Ash nas ocalił - mówiła radosnym, choć piskliwym tonem Anne, klaszcząc przy tym w dłonie - I pannę Pysię - dodała, wskazując na swoją laleczkę.
- Naprawdę? - spytała Gerda niedowierzająco.
- Tak... Najpierw nas ocalił przed stadem Spearowów, potem przed tym Pokemonem, a później przez taką wielką rośliną, która chciała nas zjeść! - wołał Danny.
Gerda wpatrywała się w niego uważnie, po czym spojrzała na Asha i spytała:
- Czy mam rozumieć, że trzy razy naraziliście moje dzieci na poważne niebezpieczeństwo?
- Słucham?! - zawołała oburzona Dawn - To przecież twoje dzieci dały nam do wiwatu uciekając spod naszej opieki i pakując się w kłopoty!
- Tylko w te trzecie kłopoty niechcący wpakowaliśmy twoje dzieci, ale kto mógł przewidzieć, że tak się stanie? - powiedział Brock.
- To ostatnie mogłeś sobie darować - mruknęła do niego Misty.
- Poza tym przypominam ci, że to ty zostawiłaś swoje dzieci pod naszą opieką nawet nie pytając nas o pozwolenie! - zawołał Ash coraz bardziej rozzłoszczony.
- Nie miałam czasu was o to pytać! Miałam ważne sprawy na głowie!
- Tak? Ciekawe, jakie to bardzo ważne sprawy kazały ci zrzucić twoje obowiązki na kogoś innego!
- A choćby zarabianie na utrzymanie moich pociech! Jakbyś tego sam nie zauważył, ja muszę na nie zarabiać, żeby jakoś mogły one żyć! Odkąd mój mąż nas zostawił, to radzę sobie ze wszystkim sama!
- Jakoś kiepsko sobie radzisz jako matka. Chyba, że opieką nazywasz powierzenie dzieci opiekunkom przez większość czasu, jaki masz.
- Nie zawsze mogę się zajmować dziećmi.
- Ach tak... Ciekawe.
- Słuchaj, chłopcze! Jak sam będziesz mieć dzieci, to się przekonasz, że czasami trzeba wybrać pomiędzy bawieniem się ze swoimi pociechami, a zarabianiem na ich utrzymanie pieniędzy!
- Oczywiście, bo pieniądze są najważniejsze, tak?
- Bez nich nie utrzymałabym moich dzieci!
- A nie sądzisz, że im trzeba też miłości, nie tylko kasy?
- Owszem, sądzę... Ale ja je kocham.
- Właśnie widzę.
Gerda popatrzyła na niego oburzona.
- Dobra, dość tego. Mam dość tłumaczenia ci wszystkiego od nowa. Ja zarabiam pieniądze na utrzymanie dzieci. Może nie było zbyt fair zostawić wam Danny’ego i Anne bez pytania was o zgodę, jednak sprawa była pilna, poza tym zgodziliście się z nimi zostać na jeden dzień, więc co to dla was jeszcze jeden lub choćby kilka?
- No nie! Ja chyba się przesłyszałem! - jęknął wściekły Ash - Czy ona powiedziała to, co powiedziała?
- Tak, właśnie to powiedziała - odpowiedziałam ironicznie.
Ash spojrzał na nią wściekły.
- Nie! Dość tego dobrego! Dość! Naprawdę jesteś po prostu walnięta, kobieto!
- Ash! - jęknęła Delia zdumiona jego zachowaniem.
Jej syn jednak nie dał sobie przerwać i dalej krzyczał na Gerdę.
- Tak, jesteś walnięta i to nieźle! Zostawiłaś nam dzieci pod opieką bez pytania, a do tego jeszcze teraz nas obrażasz?! Zaniedbujesz swoje dzieci, a będziesz nas obrażać?! Czy ty w ogóle myślisz, co robisz?!
- Dość tego! - warknęła na niego Gerda - Dzieci, idziemy!
- Nie! Nie idziemy z tobą! - zawołał Danny.
Kobieta popatrzyła na niego zdumiona.
- Słucham? Synku, o czym ty mówisz?
- Nie idziemy z tobą! - powiedziała Anne i przytuliła się do nogi Asha - Chcemy zostać z nim!
- No właśnie! - dodał Danny, robiąc to samo - Ash przynajmniej nas kocha, a ty nas nie kochasz!
- Dla ciebie są ważne tylko pieniądze! - pisnęła jego siostrzyczka.
- Dzieci, jak wy możecie? - jęknęła Gerda - Przecież ja to wszystko dla was robię... Żebyście mieli jeszcze lepsze życie niż ja.
- Wcale tego nie chcemy - powiedział Danny.
- My chcemy ciebie! - dodała Anne - Chcemy, żebyś to ty się z nami bawiła, a nie panie opiekunki!
- A jeśli nie chcesz, to niech się nami Ash zajmuje.
- Właśnie! Bo on nas kocha! Nie to, co ty!
- Ale... Ja was kocham - rzekła Gerda, a jej oczy były pełne łez.
- Udowodnij - zawołały naraz dzieci.
Pani mecenas spojrzała się zdumiona na nas, potem na Delię i rzekła:
- Delio... Ja... Ja nic nie rozumiem... Żyły z siebie wypruwam próbując zarobić pieniądze na utrzymanie moich dzieci... Dbam o ich byt, a one wolą obcych ludzi niż mnie, rodzoną matkę?
- Ech, Gerdo... - uśmiechnęła się do niej z politowaniem Delia - Czy ty naprawdę nie widzisz oczywistych faktów, czy po prostu udajesz? Twoje dzieci cię kochają, ale praktycznie nie ma cię w domu.
- Powiedziałam przecież, że...
- Tak, wiem! Wiem! Pracujesz! - teraz to Delia wybuchła gniewem, ale szybko się uspokoiła i przyjęła spokojniejszy ton - Naprawdę rozumiem, że musisz pracować, aby utrzymać swoje dzieci. Mimo wszystko nie wydaje ci się jednak, że za dużo czasu spędzasz w pracy, a za mało w domu?
- Ale mam pracę taką, jaką mam. Ona nieraz wymaga poświęcenia jej więcej godzin niż ma doba.
- Tak uważasz? Być może tak jest. Ale zauważ, że twoje dzieci więcej są wychowane przez nianie i opiekunki niż ciebie. Nie masz dla nich czasu. Zapominasz o tym, że one mają większe potrzeby niż tylko pieniądze na życie.
- Ale Delio...
Pani Ketchum nie dała jej jednak dojść do słowa.
- Ocknij się, kobieto! - zawołała - Masz tylko kilka lat na to, żeby spędzić z nimi trochę czasu. Te lata miną bardzo szybko. Dzieci cię kochają i chcą się z tobą bawić, potrzebują cię. Jednak ty nie masz dla nich czasu. Kiedyś, gdy minie twój czas, to ty będziesz zabiegać o ich czas, a one nie będą go mieć dla ciebie. Za pewien czas Danny i Anne nie będą chcieli, abyś w ogóle im zawracała głowę. Wtedy to ty będziesz ich potrzebować tak samo, jak one teraz potrzebują ciebie. Weź się ocknij, kobieto, bo inaczej stracisz swoje dzieci. Proszę... Mówię to w imię naszej przyjaźni. Obudź się, zanim będzie za późno.
Gerda spojrzała załamana na Delię, potem na nas, a potem na swoje dzieci. Kucnęła przed nimi i powiedziała:
- Danny... Anne... Ja naprawdę jestem taką złą mamą?
- Nie, nie jesteś - odparł Danny - Gdybyś tylko miała więcej czasu dla nas...
- I więcej się z nami bawiła - dodała Anne.
Pani mecenas popłakała się z rozpaczy. Wyciągnęła obie ręce do swych dzieci, a te wpadły w jej objęcia, po czym same też się rozpłakały.
- Przepraszam was. Przepraszam was wszystkich. Wiem, byłam fatalną matką, wiem o tym, ale to się zmieni na lepsze... Obiecuję wam to. Będę odtąd dobrą matką... Macie na to moje słowo.
Następnie wstała i spojrzała na Delię, mówiąc:
- Dziękuję ci, kochana... Twoje słowa dały mi wiele do myślenia.
Potem skierowała swój wzrok na nas.
- Ashu... Sereno... Dawn... Dziękuję wam... Dziękuję... - powiedziała wzruszonym głosem - Dziękuję, że ocaliliście moje dzieci i zajęliście się nimi pod moją nieobecność. Dziękuję wam. Po stokroć wam dziękuję za okazaną mi pomoc.
- Drobiazg... To była dla nas przyjemność - rzekł Ash.
Misty i Dawn parsknęły śmiechem, widocznie przypominając sobie to, jak pomstował na zwariowane pomysły dzieciaków, gdy byliśmy w domu profesor Ivy. Jednak szybko, jak na zawołanie przybrały poważne miny.
- Od dzisiaj wszystko się zmieni w naszym życiu, kochani - rzekła do dzieci Gerda - Będę się wami zajmowała... Będę o wiele mniej siedzieć w sądzie, a więcej z wami.
- Ale chyba Ash będzie nas odwiedzał, prawda? - spytała Anne.
- Owszem, będzie odwiedzał, jeśli tylko zechce - rzekła Gerda, patrząc na Asha.
- Oczywiście, że tak. Jeśli tylko zechcecie - uśmiechnął się Ash.
Gerda uściskała mnie, mojego chłopaka i jego siostrę, jeszcze raz nam podziękowała, po czym wzięła dzieci za ręce i powiedziała:
- Zabieram moje dzieciaki na lody. Musimy nadrobić stracony czas.
Gdy już wyszli, Ash spojrzał uważnie na mamę i spytał:
- Mamo... Powiedz mi, proszę, czy ty mówiłaś to wszystko, co właśnie powiedziałaś Gerdzie z własnego doświadczenia?
- Może troszkę - uśmiechnęła się lekko Delia - Ja też teraz bardziej zabiegam o twój czas niż ty o mój.
- Ale ty zawsze miałaś do mnie czas.
- Wiem i cieszę się, że i ty go do mnie masz. Ale muszę się pogodzić z tym, że masz od dawna własne sprawy, a prócz tego jesteś obecnie dorosły i zaczynasz powoli swoje własne życie. Chcę jednak brać w nim udział od czasu do czasu chociaż.
- Spokojnie, mamo. Ja zawsze będę miał dla ciebie czas i nigdy nie zapomnę o tym, kto mnie wychował i był moim pierwszym prawdziwym przyjacielem.
Delia wzruszona objęła syna do siebie i przytuliła go do siebie.
- Mój synek... Mój dorosły synek... Bardzo cię kocham.
- I ja ciebie kocham, mamo - odpowiedział Ash, obejmując ją czule.
Oczywiście z miejsca wzięliśmy się wszyscy do pracy w restauracji „U Delii“, gdzie mieliśmy trochę obowiązków do zrobienia. Personel bardzo się ucieszył na nasz widok, a zwłaszcza Latias, Max i Bonnie.
- Nawet nie wiecie, jak się cieszymy, że was widzimy! - zawołał Max podnieconym tonem - Mówię wam, kuchnia bez was nie jest wcale zła, ale mimo wszystko z kuchnią Brocka i Clemonta to się nie równa.
- Daj spokój! Cilan jest dobry w deserach, ale jeśli chodzi o pierwsze i drugie danie, to nie ma z wami szans! - dodała wesoło Bonnie - No, ale tak z innej beczki, to powiedzcie mi, jakie mieliście przygody na Valencii?
Latias pokazała nam na migi, że sama jest tego bardzo ciekawa. Nie tylko ona zresztą. Melody, May i Iris (te dwie pracujące u nas tymczasowo jako kelnerki i dorabiające sobie przed kolejną podróżą) również były tego ciekawe. Oczywiście Ash nie zamierzał wcale długo ich pozostawiać w niewiedzy i opowiedział im dokładnie co i jak, ale dopiero wtedy, kiedy mieliśmy wolne.
- Mam nadzieję, że teraz zostaniesz z nami na dłużej, stary - rzekł Max - Stęskniliśmy się za tobą.
- Obawiam się, że jeszcze trochę potęsknicie - odparł Ash - Jak na pewno dobrze pamiętacie, to ja za kilka dni wyjeżdżam na dwa tygodnie do Kalos. Na Mistrzostwa Ligi jako sędzia.
- Ach, no tak! - jęknął Max - Zupełnie o tym zapomniałem. Ale zawsze możemy z tobą pojechać.
- Nie wydaje mi się - zauważyłam - Pani Ketchum mówiła, że będzie jej potrzebny cały personel, ponieważ okres wakacyjny to dwa razy więcej pracy. Chociaż... Może, jak pogadacie z szefową...
- Ja tam nie miałbym nic przeciwko temu, aby cała moja drużyna ze mną jechała, ale w tej sprawie decyduje moja mama - rzekł Ash - Tak czy siak spokojnie, mamy kilka dni do Mistrzostw. Zdążymy zatem na pewno omówić jeszcze każdą z interesujących nas spraw.
Przez kilka dni pracowaliśmy na wysokich obrotach, a goście bardzo się cieszyli, że wrócił Brock, którego kuchnię niezwykle lubili. Ash zaś otrzymał tymczasem list od Dianthy przypominający mu o tym, iż niedługo jego obowiązki Mistrza Ligi Kalos go wezwą. Prócz tego mój luby otrzymał jeszcze jeden list wysłany mu przez jednego Spearowa. Był to list od Kurta. Ash z przyjemnością pokazał mi go i razem odczytaliśmy je. Jego treść brzmiała następująco:
Drogi panie Ketchum,
Bardzo się cieszę, że Pana poznałem. Jest Pan po prostu wspaniałym człowiekiem i do tego sprawił Pan, że moja mama znowu zaczęła się uśmiechać. Dziękuję Panu za to i Pana dziewczynie także. Uratował Pan nas wszystkich - Pan i Pana przyjaciele. Jesteście po prostu wspaniałymi ludźmi. Na Lapucie jest już znowu dobrze. Chłopcy z sąsiedztwa bardzo mnie lubią i bawimy się razem, choć ja im tak do końca nie ufam. W końcu kiedyś mi dokuczali, a mama mówi, że tacy się nie zmieniają. A jak Pan uważa? Mogą się zmienić na lepsze?
Muszę Panu też powiedzieć, że tata został wybrany nowym królem Laputy. Bardzo się z mamą cieszymy. Tata początkowo nie chciał przyjąć tej funkcji, ale w końcu ją przyjął i zaczął razem z mamą naprawiać wszystkie złe działania króla Edgara. Nieźle nam idzie, dlatego myślimy, że będzie dobrze - zwłaszcza, że do kraju przybyło już dwóch wynalazców, a ponoć ma ich być tu więcej. Liczymy też, iż zechce Pan nas jeszcze odwiedzić. W końcu wiele dobrego Pan dla nas zrobił, więc może kiedyś znowu nam Pan pomoże? Mam naprawdę wielką nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Ja wiem, że ja jestem głuchoniemy, ale chyba mógłbym być detektywem, prawda? Bardzo mi się podoba Pana praca i bardzo chciałbym kiedyś razem z Panem pracować. Czy to możliwe? Proszę mi odpisać i jeśli Pan może, to szybko. Chciałbym wiedzieć, jak brzmią pytania na moje odpowiedzi. Prócz tego chciałbym z Panem korespondować, bo lubię Pana, a wręcz Pana kocham. Pana i Pannę Serenę, bo oboje jesteście kochani i dobrzy - nie to, co inni. Jest Pan dla mnie jak dobry wujek. Ja wiem, że to może głupie, ale tak właśnie czuję.
Proszę więc ucałować ode mnie Pannę Serenę i pozdrowić ją ode mnie. Będę czekał na list od Pana, o ile oczywiście nie jest to dla Pana problem. Pozdrawiam i ściskam mocno.
Kurt Muller.
Uśmiechnęłam się zachwycona, gdy przeczytaliśmy ten list.
- Uroczy dzieciak. Odpiszesz mu? - zapytałam.
- Oczywiście, że tak - odparł wesoło Ash - I to z miejsca. Na takie listy z wielką przyjemnością odpisuję.
Po tych słowach Ash usiadł przy biurku i zaczął pisać.
KONIEC
A sorka, zapomniałem że opowiadania mają 5 części (gdzie te dobre czasy, gdy wystarczyło ich trzy, max cztery... Recka rozdział wstecz ;)
OdpowiedzUsuń