czwartek, 4 stycznia 2018

Przygoda 061 cz. II

Przygoda LXI

Powrót Wybrańca cz. II


Poszliśmy wszyscy razem z tłumem ludzi, który wiwatował radośnie na naszą cześć, a także śpiewał jakąś pieśń, choć niestety nie pamiętam jej słów, a szkoda, bo były one ładne, choć ich melodia pozostawiała wiele do życzenia. Stwierdziłam potem w rozmowie z Brockiem, że gdyby dołożyć właściwy podkład muzyczny, to na pewno byłby wspaniały przebój.
Dotarliśmy kilkanaście minut później do wioski zamieszkiwaną przez mieszkańców Shamouti. Tam powitali nas pozostali ludzie, w tym przyszła panna młoda, Carol. Wyglądała ona niemalże tak samo jak Melody, ale w takiej wersji zdecydowanie starszej i to o tak około dziesięć lat. Była ona wysoka, posiadała brązowe oczy, niebieskie oczy, a także delikatny nosek. Ogólnie rzecz biorąc sprawiała bardzo przyjemne wrażenie.
- Witajcie, kochani! - zawołała radośnie, obejmując nas i czule całując w policzki - Nawet nie wiecie, jak się cieszę, że was widzę. Mam nadzieję, że będziecie się równie dobrze bawić na moim weselu, co ja.
- Jestem tego pewien - rzekł Ash, kiedy Carol wycałowała go czule, co on przywitał delikatnym rumieńcem.
- Oczywiście będziesz się dobrze bawić tylko w towarzystwie swojej dziewczyny - mruknęła Misty.
Mój luby popatrzył na nią zdumiony.
- No oczywiście, że tak zamierzam zrobić. Nie wiem, skąd ci przyszło do głowy, iż może być inaczej.
- A ja wiem, dlaczego - zachichotałam, wskazując palcem na Brocka.
Chłopak właśnie zalecał się do kilku miejscowych piękności, to zaś wyraźnie irytowało naszą rudą przyjaciółkę.
- Może zdradzicie mi swoje imiona, ślicznotki?! - zawołał chłopak.
- Ja mam lepszy pomysł. Ja ci bardzo chętnie zdradzę adres jednego psychiatry - mruknęła Misty, odciągając kucharza za ucho.
Ktoś tu jest zazdrosny, pomyślałam sobie. Może to i lepiej? Bardziej cię takie coś zmotywuje do działania. A może nie? Ostatecznie zazdrość nie zawsze jest dobrą motywacją.
Tymczasem Carol zachichotała wesoło, widząc tę sytuację, po czym przedstawiła nam swojego ukochanego.
- To jest mój narzeczony, Noah - powiedziała, wskazując dłonią na młodego mężczyznę.
Młodzieniec ów był dość wysoki, przystojny, miał czarne włosy oraz brązowe oczy, a prócz tego jego twarz zdobił delikatny zarost, który nawet dodawał mu uroku. Muszę przyznać, że przez chwilę w mojej głowie się pojawiła myśl, jakby Ash wyglądał, gdyby tak się nie golił przez kilka dni. Szybko jednak odrzuciłam tę myśl. Mój luby wyglądał już wspaniale i nie trzeba było go upiększać.
- Bardzo mi miło was poznać, zwłaszcza ciebie, Ash - rzekł z radością w głosie Noah - Melody i Carol wiele mi o tobie opowiadały oraz o tym, jak to ocaliłeś świat przed zagładą.
- Miło mi słyszeć te słowa, ale muszę zauważyć, że nie byłem wtedy sam - rzekł skromnie Wybraniec - Ostatecznie bez pomocy moich wiernych przyjaciół bym sobie nie poradził.
- To możliwe, ale mimo tego wciąż jesteś bohaterem naszej wyspy, a pamięć o twoich czynach nigdy nie zaginie - powiedział narzeczony Carol.
- Tak, to prawda - dodała radośnie jego ukochana - Do dzisiaj wielu opowiada o twoich dokonaniach. Jesteś naszym bohaterem.
- Właśnie - zaśmiał się Tobias, podchodząc do nas - I z tego właśnie względu mielibyśmy do ciebie pewną prośbę. Mamy wielką nadzieję, że ją spełnisz.
- Wszystko zależy od tego, jaka to będzie prośba, proszę pana - odparł jakże przezornie mój chłopak.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
Mężczyzna uśmiechnął się do niego delikatnie.
- Mówisz nie jak nastolatek, ale jak dorosły. Podoba mi się to. Pozwól więc, że wyjaśnię ci wszystko na osobności. Nie masz nic przeciwko temu, Sereno, że porwę na chwilę twego chłopaka?
- Naturalnie, pod warunkiem, że mi go zaraz oddasz - zgodziłam się bez wahania.


Ojciec przyszłej panny młodej spojrzał na mnie przyjaźnie, następnie zabrał ze sobą Asha na bok, gdzie obaj zaczęli rozmawiać, w czym rzecz jasna asystował im wierny Pikachu.
- Wygląda na to, że na wesele zjechało się dużo gości - rzekłam po chwili do Carol i jej siostry.
- Tak, masz rację - uśmiechnęła się do mnie moja nowa przyjaciółka - Będzie ich bardzo wielu i dobrze. Im nas więcej, tym weselej.
- Nie wiem tylko, czy będzie tak wesoło, jak być powinno - mruknęła Melody - W końcu jedna osoba tutaj nie przybyła i jakoś śmiem wątpić, aby przybyła.
Przyszła panna młoda popatrzyła na nią smutnym wzrokiem.
- Moim zdaniem nie powinnaś tracić nadziei. Przecież powiedziała, że przybędzie.
- Jasne... Powiedziała... A ty, głupia, jej wierzysz?
Carol spojrzała na siostrę ze złością.
- Moja droga... Może ty się pogodziłaś z tą sprawą, ale ja jakoś nie... Ja wiem, że jestem od ciebie starsza i powinnam być rozsądna, jednak są na tym świecie rzeczy, które niekiedy zmuszają nas do posiadania czegoś tak irracjonalnego jak marzenia. A ja mam takie jedno marzenie. Takie, żeby nasza matka była na moim ślubie.
- Łudź się, łudź, jak mówi bajka o łodzi - mruknęła bardzo złośliwie moja przyjaciółka - Naprawdę czasami zastanawiam się, która z nas jest tutaj większym dzieckiem.
- Co ty mi tu sugerujesz? Że jestem naiwna?
- Nie chciałam tego powiedzieć, ale skoro to zauważyłaś, to nie będę się zgrywać i powiem wprost. Jesteś zwyczajnie bardzo naiwna, kochana siostrzyczko. Przyjmij do wiadomości prosty fakt... Nasza matka odeszła od nas, kiedy miałam siedem lat. Rozwiodła się ona z naszym ojcem i związała z jakimś bogatym kolesiem, z którym to obecnie podróżuje po świecie, a kontakty ze swoimi córkami ogranicza jedynie do rozmów telefonicznych. Już łapiesz?! Nie widzieliśmy jej na żywo prawie dziesięć lat! Czemu niby nagle teraz mieliśmy ją spotkać, co?
- Dlatego, że to nasza matka - odparła spokojnym, choć bardzo złym tonem Carol - Dlatego powinnyśmy wierzyć jej słowom i w to, że ona się zmieni.
- Dziewczyno, jakby ona miała się zmienić, to już by tutaj była! A jej tu nie ma, jak widzisz. To chyba mówi samo za siebie, prawda?
- Niekoniecznie. Może przybędzie jutro?
- Może... Jeżeli przybędzie, to będzie mi bardzo miło. A jeżeli nie, to wtedy wyjdzie na moje, a ty będziesz nieszczęśliwa na własnym ślubie. Więc życzę ci z całego serca, aby nasza mamusia zjawiła się tutaj, choć ja wolałabym jej nigdy więcej na oczy nie widzieć.
Po tych słowach Melody odeszła gdzieś na bok, Carol zaś spojrzała na mnie smutno i powiedziała:
- Bardzo mi przykro, że musiałaś to oglądać, Sereno. Naprawdę jest mi przykro. Niestety, jak widziałaś w sprawie naszej matki, to obie z moją siostrą posiadamy bardzo różne zdania.
- Zauważyłam - rzekłam smutno - Wiesz, pewnie moja słowa zabrzmią okrutnie, ale gdyby moja matka wycięła mi taki numer, to wolałabym, aby nigdy więcej nie pokazała mi się na oczy.
- Melody ma to samo zdanie w tej sprawie - stwierdziła przyszła panna młoda - Ale ona ledwie pamięta matkę. Była małym dzieckiem, gdy ta od nas odeszła. Ja byłam wtedy nastolatką i więcej pamiętam, dlatego bardziej tęsknię za matką.
- A czemu od was odeszła?
- Tego nie wiem... Podobno nie czuła się tu szczęśliwa. Podobno miała jakieś marzenia, których nie zdołała zrealizować... Potem zaś wydarzył się pewien wypadek, z którego ona ledwie uszła z życiem. Uznała wówczas, że to znak z nieba, iż musi zrealizować swoje pragnienia. Dlatego spakowała swoje rzeczy i odeszła z domu. Ojciec jej zapowiedział, iż jeśli odejdzie, to nie ma po co wracać. No i nie wróciła do nas nigdy. Ale kiedy ostatnio ze sobą rozmawiałyśmy, to obiecała mi, że przybędzie na moje wesele, a ja jej wierzę.
Rozumiałam już całą sytuację i było mi bardzo przykro. Naprawdę w tym świecie jest wiele przykrych sytuacji, często też związanych właśnie z rodziną. Przykładowo mój ukochany prawie całe swoje dotychczasowe życie nie znał swego ojca i dopiero rok temu się to zmieniło. Moja matka natomiast była na tyle żałosną osobą, że po prostu szkoda słów i dopiero jakiś czas temu się zmieniła i jestem w stanie z nią normalnie rozmawiać. Życie pisze najróżniejsze scenariusze ludziom, a zwykle są to scenariusze smutne do tego stopnia, że bez bliskich byśmy sobie z nimi nie poradzili.


Chwilę później zauważyłam, jak Ash z Pikachu odchodzi od Tobiasa, który właśnie zakończył z nim rozmowę. Przeprosiłam więc Carol, po czym podeszłam do mego ukochanego.
- I co ci powiedział? - zapytałam.
Mój luby uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Nie uwierzysz, jak ci powiem. Poprosił, abym ponownie odegrał rolę Wybrańca i zdobył trzy kule z trzech różnych wysp: Wyspy Ognia, Wyspy Lodu oraz Wyspy Pioruna.
Otworzyłam zdumiona usta, gdy to usłyszałam.
- Nie wierzę! Znowu masz się bawić w te hece?
- Owszem, ale tym razem Lawrence III nie będzie przeszkadzał nam w tym zadaniu.
- A skąd ta pewność? - zapytałam - Poza tym, to czemu dzisiaj cię o to proszą? Święto Legendy jest dopiero w lipcu.
- W sierpniu.
- Wszystko jedno. Teraz jeszcze nie ma lata. Jest dopiero koniec maja, czyli wiosna. Skąd nagle Tobias wymyśla takie pomysły, skoro jeszcze nie ma terminu tego święta?
- Po prostu chce on w ten sposób uczcić wesele córki odtwarzając, przynajmniej częściowo, czyn miejscowego bohatera, czyli mnie - wyjaśnił Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął jego Pokemon.
- Skoro mi to wszystko mówisz, to rozumiem, że się na to zgodziłeś? - bardziej stwierdziłam niż zapytałam.
Mój luby pokiwał radośnie głową na znak potwierdzenia.
- Ale jeśli masz coś przeciwko temu, to oczywiście chętnie wysłucham twoich argumentów i być może wpłyną one na moją decyzję.
Zastanowiłam się przez chwilę nad tym wszystkim. Prawdę mówiąc nie miałam nic przeciwko, aby on brał w tym udział. Po prostu nieco mnie to zdziwiło, jak również miałam pewne bardzo złe przeczucia, zwłaszcza wywołane tym, co zobaczył Ash. Uważałam, że wcale mu się nie wydawało i naprawdę widział Malamara, a co za tym idzie lepiej być blisko innych ludzi niż daleko od nich. Ostatecznie ten drań raczej nas nie zaatakuje, jeśli będziemy w tłumie ludzi. On zwykle atakował wtedy, gdy się oddaliśmy od innych i byliśmy praktycznie na jego łasce. Ponieważ to wszystko mnie dręczyło, musiałam powiedzieć o tym mojemu chłopakowi, co oczywiście zrobiłam.
- Uważasz, że naprawdę widziałem Malamara? - zapytał Ash - Czy to w ogóle możliwe, iż on tu jest? Ale co on by tu robił?
- Tak trudno się tego domyślić? - mruknęłam - On szykuje przeciwko tobie kolejną zasadzkę!
- Niekoniecznie, Sereno. Pamiętaj, że świat nie kręci się tylko wokół mnie. Jego na pewno też nie. Drań pewnie ma teraz inne sprawy na głowie niż ganianie za mną bez przerwy.
- Nie załóż się. Przecież Malamar to świr. Uwziął się na ciebie i z całą pewnością nie spocznie, póki nie dokona tego, co sobie postanowił.
- Więc mam zrezygnować z udziału w tej zabawie?
- Niekoniecznie. Powinnam cię prosić, abyś tak właśnie zrobił, jednak widzę wyraźnie, że aż się palisz do działania. Wobec tego proszę cię o co innego.
- O co takiego?
- Obiecaj, że weźmiesz ze sobą Tracey’ego lub mnie. Nie możesz tam iść sam.
- Nie będę sam. Pikachu będzie mi towarzyszył. Prawda, Pikachu?
- Pika-pika-chu! - pisnął Pokemon.
Spojrzałam na niego załamana.
- Wiesz dobrze, o czym mówię, kochanie.
Ash uśmiechnął się do mnie czule.
- Wiem i nie ma sprawy. Jednak wobec tego mam do ciebie prośbę.
- Jaką?
Mój ukochany opowiedział mi o tym, jakie ma podejrzenia względem jednej osoby, którą zobaczył dzisiaj w wiosce.
- Być może się mylę i pewnie tak jest... Ale lepiej, abyśmy się mieli na baczności - rzekł detektyw z Alabastii, kończąc swoją opowieść.
Pokiwałam radośnie głową.
- Doskonale. Wobec tego możesz na mnie liczyć, skarbie.

***


Następnego dnia o poranku obudził nas jakiś dziwny hałas. Ja i Ash zerwaliśmy się ze swego posłania bardzo tym rumorem zdumieni.
- Co to za dziwny dźwięk? - zapytałam, trąc sobie oczy.
- Brzmi jak prywatny śmigłowiec lądujący na terenie wioski - odparł mój ukochany.
- Poznajesz to po dźwięku?
- Nie... Widzę go właśnie przez okno.
Parsknęłam śmiechem, słysząc te słowa. On czasami naprawdę umiał mnie rozbawić.
- To chyba powinniśmy zobaczyć, kto to z taką pompą tutaj przybył - zaproponowałam.
- Podejrzewam, że jest to matka Melody i Carol - stwierdził detektyw z Alabastii, wciągając na siebie bieliznę oraz spodnie.
- Skąd taki wniosek? - zapytałam.
- Bo widzę przez okno, jak z tego pojazdu latającego wychodzi osoba niezwykle podobna do naszych przyjaciółek.
- Podobieństwo jeszcze o niczym nie świadczy.
- Słusznie... Ale tylko jej się tu spodziewają.
- Fakt... Coś w tym jest...
Po tych słowach zachichotałam delikatnie, szybko się ubierając. Gdy już oboje byliśmy gotowi, to wyszliśmy z domku, w którym to spaliśmy i zauważyli, że rzeczywiście na placu, niedaleko miejsca naszego noclegu stał duży helikopter, wokół którego zabrała się spora grupa ludzi. Właśnie wysiadła z niego wysoka kobieta o ciemno-brązowych włosach (upiętych w kok) oraz czerwonych oczach. Jej ubiór stanowiła czarna sukienka, duży słomkowy kapelusz oraz przeciwsłoneczne okulary i ogólnie wyglądała jak Audrey Hepburn w „Śniadaniu u Tiffany’ego“.
- Kto to jest? - zapytałam zdumiona Tobiasa, gdy tłum ludzi zebrał się, aby zobaczyć tajemniczego gościa.
Mężczyzna westchnął smutno, po czym rzekł:
- To, moja droga Sereno, jest moja ex-małżonka. Jak widzę, musiała oczywiście przybyć z całą pompą.
- Niektórzy tak mają - powiedziałam smętnym tonem - Są tacy ludzie na świecie, co to uwielbiają zwracać na siebie uwagę.
- Święte słowa, moja droga - pokiwał głową Tobias - Matka moich córek właśnie należy do takich osób.
- Zauważyłam - odparłam ironicznie.
Kobieta tymczasem podeszła powoli do swego ex-męża, uśmiechając się do niego przyjaźnie. Obok niej kroczył Pokemon o niebieskiej maści, przypominający skrzyżowania jakby lisa z delfinem.
- Co to za Pokemon? - zapytałam.
- To jest Vaporeon - odpowiedział Ash.
Zaintrygowana wyjęłam Pokedex i skierowałam go na stworka.
- Vaporeon! Pokemon typu wodnego. Ewoluuje z Eevee. Mieszka nad jeziorami oraz morzami. Jego szczególną umiejętnością jest to, że potrafi rozpuścić się w wodzie.
- To niesamowite - powiedziałam, chowając komputerek do kieszonki spódniczki.
Tymczasem kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie w kierunku Tobiasa, po czym powiedziała:
- Witaj, mój drogi! Bardzo dawno cię nie widziałam.
- Tak... Ostatni raz chyba na rozprawie rozwodowej, kiedy sąd orzekł rozwód z twojej winy.
Jego rozmówczyni parsknęła śmiechem.
- Mój drogi... Chyba nie sądzisz, że przybyłam tutaj, aby się licytować, kto jest winien rozpadu naszego małżeństwa, a kto nie? Przybyłam tutaj na ślub mojej córki.
- Miło, że sobie o niej przypomniałaś - mruknął mężczyzna.
Carol tymczasem powoli podeszła do matki, uśmiechając się do niej delikatnie.
- Mamo! Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że przyjechałaś!
- Ja również się cieszę, moja córeczko! - zawołała kobieta, ściskając ją mocno i całując w oba policzki.


Powoli do tego zbiegowiska podeszła Melody w towarzystwie swego ukochanego Tracey’ego. Młodsza siostra panny młodej nie wyglądała na zadowoloną z całej tej sytuacji. Kobieta tymczasem skończyła tulić starszą córkę i zwróciła swój wzrok ku młodszej.
- No proszę! Melody! Jak ty wyrosłaś, kochanie! To jest twój chłopak? Miło mi cię poznać, młodzieńcze! Jestem Rose. A ty?
- Tracey Sketchit - przedstawił się uprzejmie nasz przyjaciel.
- Cześć, mamo - burknęła od niechcenia dziewczyna.
Widocznie obecność rodzicielki wywołała w niej naprawdę przykre wspomnienia, do których raczej nie chciała wracać, co niestety teraz stało się już niemożliwe. Pani Rose jednak całkowicie to zbagatelizowała, gdyż mówiła tylko:
- Dalej się na mnie gniewasz za tamto? Wybacz mi, córeczko, ale po prostu zrozumiałam, że w żadnym razie nie jestem tak dobrą matką, jaką powinnam być i raczej nią nie będę. Po co miałam zostawać i dawać wam fałszywą nadzieję na to, że się zmienię?
- Masz rację. Lepiej było odejść i zostawić nas same, będąc przy tym całkowicie uczciwą z samą sobą.
Rose najwyraźniej nie wyczuwała sarkazmu w głosie swojej młodszej córki, ponieważ zachichotała radośnie, klaszcząc w dłonie.
- No widzisz, kochanie?! Wiedziałam, że ty mnie zrozumiesz.
Czułam w sercu wielką ochotę, aby tej kobiecie wygarnąć, co o niej myślę, jednak powstrzymałam się od tego. Ostatecznie przecież nie było to moje wesele, tylko Carol. Uznałam zatem za stosowane zachować swoje myśli dla siebie, nawet jeśli miałam wielką ochotę je rzucić tej zadufanej w sobie idiotce prosto w twarz.

***


Godziną później wszyscy zjedliśmy śniadanie, po czym ubraliśmy się w eleganckie stroje typowe dla wyspy Shamouti, a następnie poszliśmy do miejscowej świątyni, gdzie czekał już pastor, aby udzielić ślubu młodej parze. Zgodnie z zapowiedzią Maren była świadkiem Carol, zaś ze strony Noah jako drużba wystąpił jakiś jego przyjaciel. Wszyscy prezentowaliśmy się wspaniale, ale najlepiej mój luby w tradycyjnym stroju tych okolic oraz szpadą u boku. Broń tę Ash zabrał ze sobą na tzw. wszelki wypadek. Ostatecznie nigdy nie wiadomo, kiedy może się ona przydać. Wyglądał w niej naprawdę dostojnie, przynajmniej ja tak uważałam.
Po ceremonii ślubnej, kiedy to państwo młodzi pocałowali się czule i wymienili obrączki, zaczęliśmy wszyscy sypać na nich ryż jako zapowiedź szczęścia. Oboje z Ashem robiliśmy to śmiejąc się przy tym radośnie, ja zaś w wyobraźni widziałam już nasz ślub i naszych przyjaciół sypiących nam na szczęście cały ocean ryżu. Uśmiechnęłam się radośnie do tych myśli, które wprawiły mnie w bardzo dobry humor.
- Sereno... Idziemy... - trącił mnie lekko Ash.
Szybko wróciłam do rzeczywistości i zachichotałam delikatnie.
- Wybacz, zamyśliłam się. Już idziemy.
Oboje ruszyliśmy za innymi gośćmi, a Pikachu szedł radośnie obok nas, piszcząc przy tym przyjaźnie.
Nieco później rozpoczęło się wesele, a podczas niego jak wiadomo, miały miejsce uczta i tańce. Jednym słowem, wspaniała zabawa na sto dwa. Przyjemna atmosfera udzieliła się nam wszystkim, a szczególnie Ashowi i Tracey’emu, którzy to widząc, jak kilku chłopaków śpiewa głośno wesołe piosenki i nadaje rytm weselu, sami postanowili mieć w tym swój udział, dlatego stanęli na środku parkietu, śpiewając:

Biegł Piersian przez pole,
Ogon miał spuszczony!
Pewnie już żonaty
Albo narzeczony!
Oj, dana! Oj, dana!
Oj, dana! Oj, dana!
Pewnie już żonaty
Albo narzeczony!

Biegł Piersian przez pole
I leciał przez owies.
Był dziwnie wesoły,
Pewnie on już wdowiec.
Oj, dana! Oj, dana!
Oj, dana! Oj, dana!
Był dziwnie wesoły,
Pewnie on już wdowiec!

Ja, Misty i Melody śmiałyśmy się z tego do rozpuku, a chwilę później nasi chłopcy, po odczekaniu na swoją kolej, zaśpiewali ponownie wesoło i  na tę samą nutę:

Oj, myślałaś, młoda,
Że bierzesz anioła.
A z tego młodego
To taka pierdoła!
Oj, dana! Oj, dana!
Oj, dana! Oj, dana!
A z tego młodego
To taka pierdoła!

Następnie Ash podbiegł do mnie i porwał mnie do tańca, śpiewając przy tym wesoło:

Drogą sobie jadę,
Do panny Sereny!
Daj mi, Reno, buzi!
Bo mi serce kwili!

Zachichotałam radośnie słysząc te słowa, po czym zaczęłam tańczyć razem z moim ukochanym. Kątem oka widziałam, jak Tracey tańczy sobie z Melody, natomiast Misty podryguje z jednym drużbą. Od razu zaczęłam wypatrywać Brocka, który stał gdzieś z boku i nadzorował pracę innych kucharzy, lecz także uważnie obserwował rudowłosą, która bardzo dobrze się bawiła i to bez niego. Jego mina wskazywała ewidentnie na zazdrość.


Jakiś czas później Melody założyła na głowę wianek z kwiatów oraz doczepiony do niego welon, po czym wyjęła muszlę i zaczęła na niej grać. Muszę tu zauważyć, że wyglądała ona naprawdę wspaniale. Jej codzienna sukienka była całkiem podobna do tej, którą miała teraz na weselu siostry, choć ta odświętna miała w sobie więcej piękna i dostojności. Dodatkowo jeszcze welon i wianek z kwiatów także robiły swoje, dodawały uroku oraz sprawiały, że Melody naprawdę przypominała kogoś w rodzaju kapłanki.
- Uwaga, wszyscy! - zawołał Tobias uroczystym tonem - A teraz pora na to, aby nasz Wybraniec zaszczycił nas powtórzeniem swojej niezwykłej misji, którą to kiedyś ocalił nasz świat.
Melody uśmiechnęła się wesoło, po czym podbiegła do Asha, zrobiła pirueta wokół własnej osi, a następnie zawołała:
- Wybrańcze nasz! Ich trzech pochwyć w rękę swoją! Niech klejnoty połączone Mórz Potwora uspokoją!
Potem spojrzała na nas i dodała równie doniosłym głosem:
- Idź ku trzem wyspom dawnym! Kule kryją się tam! Między życiem, a śmiercią musisz wybrać ty sam! Wybrańcze, ty! Do świątyni wśród chmur musisz starać się wejść, a uzdrowi ten świat strażnik, co śpiewa pieśń.
Następnie uklękła przed nim, mówiąc:
- Przenieś nam, o Wybrańcze, kule z wysp nam sąsiadujących i złóż w naszej świątyni, którą Slowking strzeże.
- Czy gotowy jesteś, Wybrańcze, aby misję swoją powtórzyć, a także własną chlubę powiększyć? - spytał Tobias.
Ash uśmiechnął się do niego radośnie, po czym odpowiedział:
- Jak najbardziej. Czy mam ruszyć już teraz?
- Im szybciej, tym lepiej - odparł mężczyzna.
Maren z uśmiechem na twarzy podeszła do nas.
- Świetnie! A zatem zapowiada się nam ciekawa wyprawa! - zawołała radośnie - Idę po moją łódź!
- Kapitalnie! - zaśmiał się Ash - Chodź, Tracey! Ruszamy!
Chłopak wiedział, że ma iść z moim ukochanym, dlatego bez słowa sprzeciwu wypełnił on polecenie Wybrańca.
- A ty uważaj na... No wiesz, kogo... - dodał mi szeptem na ucho mój ukochany.
Zasalutowałam mu po wojskowemu i zawołałam:
- Możesz na mnie liczyć, kochanie!
- Pika-pika-chu! - pisnął radośnie Pikachu.

***


Ash z Traceym i Maren wyruszył w drogę, a tymczasem ja z Melody zaczęłam się poważnie niepokoić.
- Coś ty taka spięta? - zapytała mnie moja przyjaciółka - Tym razem nie ma tutaj żadnego szaleńca, który by wam zagrażał.
- Mam dziwne obawy, że jednak tu jest, chociaż my tego nie wiemy - odparłam - Naprawdę niepokoi mnie to wszystko. Chłopcy powinni byli zostać tutaj.
- Moim zdaniem nieco przesadzasz - stwierdziła Melody - Na pewno nic złego im się nie dzieje, podczas gdy my tu sobie rozmawiamy.
- Tak uważasz? Obyś miała rację.
Spojrzałam smętnie w kierunku Misty rozmawiającej sobie z jakimś chłopakiem. Potem zerknęłam na Brocka i zobaczyłam go, jak flirtuje on z miejscową pięknością o długich nogach oraz zielonych włosach. Załamana zasłoniłam sobie oczy dłonią.
- Coś nie tak? - spytała mnie z troską moja przyjaciółka.
- A owszem. Zobacz sama - wskazałam palcem na Misty oraz Brocka - Wyraźnie mają się ku sobie, a mimo to oboje wyczyniają takie hece. Oni są naprawdę jacyś dziwni.
- Delikatnie mówiąc - zachichotała lekko siostra panny młodej.
Chwilę później dało się słyszeć głośny krzyk. Wszyscy pobiegliśmy w kierunku, z którego dobiegał. Zauważyliśmy wówczas jedną dziewczynę patrzącą przerażonym wzrokiem na stolik. Na nim zaś znajdowała się jakaś kasetka. Miała wyłamany zamek, była otwarta, a co najważniejsze pusta.
- O nie! Pieniądze dla młodych! - krzyknął załamany Tobias.
Jak to na weselach często bywa, gości zrzucali się dla młodych na ich nową drogę życia. Ojciec Carol schował te pieniądze w tej kasetce, którą teraz widzieliśmy otwartą i wyłamaną. Wszystko było jasne. Ktoś ukradł te pieniądze. Tylko kto i po co?
Wszystkich gości ogarnęła jakaś panika. Zaczęli krzyczeć przez siebie nawzajem, co powinni zrobić, że należy szybko złapać złodzieja i inne takie.
Nagle jeden z młodych kucharzy o imieniu Nathan, właściciel ciemno-czerwonych włosów oraz fioletowych oczu, zawołał:
- To na pewno ten przybłęda je ukradł! Widziałem go, jak kręcił się koło kasetki!
Po tych słowach skierował oskarżycielsko palec w kierunku Brocka, który popatrzył na niego zdumiony i przerażony zarazem.
- Słucham?! - jęknął mój przyjaciel - To jakaś pomyłka!
- Na pewno da się ją łatwo wyjaśnić - rzekł Tobias poważnym tonem - Wywróć kieszenie.
Czarnoskóry hodowca Pokemonów bez wahania spełnił polecenie i wywrócił kieszenie swoich spodni na lewą stronę. Wtedy jednak stało się coś przerażającego - z jednej kieszeni wypadł mu niewielki plik banknotów zwiniętych gumką.
- Co to jest? - zapytał ojciec panny młodej.
- To pieniądze z kasetki! - krzyknął Nathan.
- Nie! To niemożliwe! - pisnęła przerażona Misty - On tego nie zrobił!
- To nie moje! - jęknął Brock.
- Oczywiście, że to nie twoje, złodzieju! - warknął na niego miejscowy kucharz - Od początku miałem obawy, co do ciebie i widzę, że miałem rację! Jesteś rabusiem!
- Podrzucono mi to!
- Będziesz się tłumaczył na policji.
Po tych słowach Nathan pochylił się ku ziemi i chciał podnieść plik pieniędzy, ale uprzedziłam go w tym czynie, podnosząc pieniądze przez chusteczkę.
- Nie powinniśmy zostawiać odcisków palców - powiedziałam - Jeśli Brock jest winien, na pewno zostawił ślady na banknotach.
- Mógł użyć rękawiczek - rzekł ktoś z gości.
- Mógł... Ale mógł też tego nie zrobić.
Następnie odłożyłam pieniądze do kasetki i zamknęłam ją.
- Niech pan tego pilnuje do przyjazdu policji. Wyjaśnimy tę sprawę z moim chłopakiem i mogą pana zapewnić, że oboje bez trudu dowiedziemy niewinności naszego przyjaciela.
- Ja przepraszam bardzo, ale kim jest ta pannica, że ma prawo nam rozkazywać?! - zawołał oburzonym głosem Nathan.
- Ta pannica jest moim gościem, a także detektywem - powiedziała oburzonym tonem Melody.
- Prócz tego jest też ukochaną naszego Wybrańca - dodał Tobias - Jeśli więc ona mówi, że pan Brock jest niewinny, to na pewno ma rację. Policję jednak wezwać musimy, aby złodziejaszek nam nie uciekł.


Wszyscy się z nim zgodzili, po czym podeszłam do mojego przyjaciela i poklepałam go lekko po ramieniu, mówiąc:
- Nie bój się... Udowodnimy z Ashem twoją niewinność.
- Mam nadzieję... Już raz byłem oskarżony, a teraz znowu to samo! - jęknął załamanym głosem Brock.
- Wtedy oskarżano cię o zabójstwo, a dziś tylko o kradzież - zaśmiała się Melody - I tak idzie ku lepszemu.
Mój przyjaciel wcale nie wyglądał na pocieszonego, ale sprawiało mu radość świadomość, że ktoś mu wierzy. Ja zaś wiedziałam, że natychmiast muszę powiadomić o wszystkim Asha.
- Sereno... On jest niewinny! - złapała mnie mocno za rękę Misty.
Uśmiechnęłam się do niej delikatnie, po czym powiedziałam:
- Spokojnie... Udowodnimy jego niewinność.
- Ale jak? - zapytała rudowłosa.
- Wszystko w swoim czasie. Najpierw muszę sprowadzić Asha.
- Niby jak chcesz to zrobić?
- Mam swoje sposoby.
Pobiegłam więc szybko do domku, w którym zostawiliśmy z moim ukochanym rzeczy. Wiedziałam, że mamy przy sobie te laleczki od Latias. Z ich pomocą mogliśmy się śmiało skontaktować oraz porozmawiać o tym, co właśnie miało miejsce. Niestety ten plan diabli wzięli, ponieważ szybko zauważyłam, iż mój ukochany zostawił w domku swój plecak.
- Niech to licho! - zawołałam ze złością, gdy to sobie uświadomiłam.
- Co się stało? - spytała mnie Melody.
- Ash zapomniał zabrać swoje rzeczy - powiedziałam załamana - W tym plecaku ma wszystko, co najważniejsze, łącznie z pokeballami.
- A szpada?
- Ma ją stale przy sobie.
- Chociaż tyle. To co robimy?
- Musimy lecieć do niego i powiedzieć mu, co się stało. Niech szybko kończy swoją misję, a potem wraca tutaj.
Po tych słowach złapałam szybko do ręki plecak mojego chłopaka i ruszyłam biegiem przed siebie. Moja przyjaciółka nie odstępowała mnie ani na krok.
- Idę z tobą! - zawołała.
- Jak sobie życzysz - powiedziałam - Mam tylko nadzieję, że nie masz lęku wysokości.
- Ja i lęk wysokości? Też mi coś - mruknęła dziewczyna.
- Tym lepiej.
Szybko wyjęłam dwa pokeballe z plecaka Asha i wypuściłam z nich Charizarda oraz Pidgeota.
- Wasz trener jest na Wyspie Ognia! Musicie nas szybko tam zabrać! - zawołałam.
Oba Pokemony zaryczały bojowo, po czym pozwoliły nam wziąć na swoje grzbiety (Melody wybrała na swojego wierzchowca Charizarda, a ja Pidgeota). Następnie zamachały skrzydłami i uniosły się w górę razem ze swoimi pasażerami.
- Skąd wniosek, że to akurat Wyspa Ognia? - zapytała Melody, gdy już leciałyśmy.
- Bo jest najbliżej Shamouti - odpowiedziałam.

***


Ruszyliśmy zatem w drogę na grzbietach obu latających Pokemonów. Mieliśmy nadzieję, że znajdziemy Asha i Tracey’ego zanim ci opuszczą Wyspę Ognia. Sprawa była w końcu bardzo nagląca. Oczywiście mogliśmy po prostu zwyczajnie poczekać, aż on wróci, ale nie chciało mi się tego robić. Uważałam, że mój ukochany powinien wiedzieć o tym, co właśnie miało miejsce na Shamouti i wyrobić sobie opinię w tej materii zanim powróci z trzema kulami. A najlepiej by było, gdyby dał on sobie spokój z zabawą w Wybrańca i ratował swego przyjaciela. Wiedziałam jednak, że to ostatnie jest niemożliwe. Zbyt dobrze bowiem znałam mego ukochanego, aby nie wiedzieć, że wykonania powierzonego mu zadania ma dla niego naprawdę ogromne znaczenie, więc na pewno nie przerwie misji, którą mu powierzono, nawet jeżeli to tylko zabawa.
- Ash powinien łatwo zdobyć kule - powiedziała do mnie Melody, gdy leciałyśmy już ku Wyspie Ognia.
- Pewnie tak, ale mówił mi, że twój ojciec zostawił kilka Pokemonów na straży każdej kuli, aby zadanie było nieco trudniejsze - przypomniałam jej.
- Wiem o tym, bo sama mu to doradziłam. Uważałam, że nasz drogi Wybraniec nie zechce się podjąć zbyt łatwego zadania. No, a poza tym jest ryzyko, jest przyjemność.
- Może, ale to nieco utrudni mu zadanie.
- Tym lepiej, łatwiej go znajdziemy, jak będzie w jednym miejscu, a nie ciągle się przenosił z miejsca na miejsce, bo łatwo znajdzie i zabierze to, po co przybył.
Uznałam, że w tym rozumieniu jest sporo racji, więc nie mówiłam już nic, tylko skupiłam się na locie. Ponieważ nasze środki transportu były bardzo szybkie, to dotarliśmy na Wyspę Ognia w bardzo krótkim czasie. U jej brzegu zauważyliśmy łódź z siedzącą na niej Maren, która właśnie piła kawę z termosu stojącego tuż przy jej nogach.
- Hej, Maren! - zawołała Melody.
Zielonowłosa szybko podniosła głowę w górę, po czym zauważyła nas i pomachała nam ręką.
- Hej! Co wy tu robicie?! - zapytała zdumiona.
- Musimy porozmawiać z Ashem! To bardzo ważne! - odparła moja przyjaciółka.
- Gdzie on jest?! - dodałam.
- Na lądzie razem z Traceym! - odpowiedziała Maren.
- Dzięki! - zawołałyśmy ja i Melody.
Chwilę później szybko wyruszyłyśmy na Pokemonach w głąb Wyspy Ognia, aby poszukać naszych chłopaków. Miałyśmy nadzieję, że się z nimi nie miniemy, co biorąc pod uwagę to, jak szybko Ash zwykle rozwiązywał podobne problemy, było bardzo możliwe.
Lecieliśmy tam kilka minut, wypatrując ich uważnie z góry.
- Widzę ich! - krzyknęła nagle moja przyjaciółka.
Spojrzałam szybko w dół i zauważyłam mego ukochanego, jak u boku Tracey’ego odpiera on ataki jakiś Pokemonów.
- Rzeczywiście czekała na nich tu mała przeszkoda - powiedziałam - A swoją drogą te Pokemony naprawdę wczuły się w swoją rolę.
- Racja - dodała Melody - Wyglądają one tak, jakby naprawdę chciały wykończyć naszych chłopaków.
Wtedy jeden ze stworków uderzył swoją mocą prosto w Asha, który upadł na ziemię. Pokemon jednak na tym nie poprzestał, ponieważ zaczął strzelać w niego swoją mocą raz za razem.
- Ej, co on robi?! - zapytałam przerażona - Wygląda, jakby chciał go zabić! Przecież to ma być na niby!
- Niedobrze - jęknęła moja przyjaciółka - Albo te Pokemony za bardzo wczuły się w swoją rolę, albo naprawdę chcą ich wykończyć.
Chwilę później zauważyłam, jak mój ukochany unika kolejny ataków, a jego Pikachu dzielnie odpiera ataki wroga. Już chciałam się zastanowić, czemu inne Pokemony go nie bronią, kiedy nagle sobie przypomniałam, że przecież zostawił on swój plecak na Shamouti i ja dopiero teraz mu go przywiozłam.
Tracey tymczasem z pomocą swoich stworków próbował jakoś pomóc swemu przyjacielowi, ale sam miał poważne problemy z atakującymi go Pokemonami.
- Niedobrze... Ta cała sprawa przestaje mi się podobać - zauważyłam.
- Mnie również - rzekła bardzo poważnym tonem Melody - Chyba już najwyższy czas na to, abyśmy się wtrąciły.
- Też tak uważam.
- No to naprzód!


Chwilę później zaczęłyśmy obie szybko pikować w dół na atakujące Pokemony, wydając przy tym z siebie bojowe okrzyki, które zagłuszyły ryki Charizarda oraz Pidgeota. Ash i Tracey szybko nas dostrzegli. Byli oni bardzo zdumieni naszą obecnością tutaj, ale nim zdążyli nam cokolwiek powiedzieć, nasze środki transportu przeszły do natarcia. Najpierw szybko roztrąciły one napastników, a potem użyły swoich mocy.
- Pidgeot! Podmuch Wiatru! - zawołałam do Pokemona, na którym leciałam.
Ten użył swoich skrzydeł, tworząc w ten sposób tak wielki podmuch, że zdmuchnął on stworki atakujące naszych chłopaków prosto na najbliższą skałę.
- Charizard! Miotacz Płomieni! - krzyknęła Melody.
Chwilę później naszych przeciwników osmalił ogień wystrzelony z pyska dzielnego Pokemona. To połączone z wcześniejszym uderzeniem w skały, osłabiło już całkowicie naszych przeciwników, przez co stracili oni przytomność i stali się niegroźni.
- Już po nich! - zachichotała zadowolona moja przyjaciółka.
Następnie obie wylądowałyśmy na ziemi, zeszliśmy (a raczej zwinnie zeskoczyliśmy) z grzbietów swych wierzchowców, po czym wskoczyłyśmy radośnie w ramiona swoich chłopaków.
- Ash! Tracey! - krzyknęłyśmy z radością.
- Serena! Melody! - zawołali wesoło nasi ukochani.
Uściskaliśmy się czule, wycałowaliśmy, a następnie mój luby zapytał:
- Co wy tutaj robicie?! Przecież miałyście czekać na Shamouti.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
Szybko opowiedziałyśmy im, co też miało miejsce niedługo po ich wypłynięciu na Wyspę Ognia. Nasi chłopcy byli tym zaszokowani.
- No proszę... Więc moje przewidywania się sprawdziły - powiedział detektyw z Alabastii.
- Spodziewałeś się, że to nastąpi? - zapytała zdziwiona Melody.
- Podejrzewałem, że ktoś zechce wyciąć bardzo nieprzyjemny numer Brockowi, chociaż nie wiedziałem, co to będzie za numer. Domyślam się jednak, kto to zrobił.
- Niby w jaki sposób się tego domyślasz? - spytał Tracey.
- Oczy, mój przyjacielu... Oczy mówią same za siebie. No, a poza tym Serena mnie nieco oświeciła względem psychologii.
- Więc co robimy? - zapytałam.
Mój ukochany wyjął z kieszeni swych spodni niewielką, przeźroczystą kulę, w której tlił się niewielki płomyk.
- To jest Kula Ognia? - zapytałam.
- O tak, Sereno - potwierdził Ash - Właśnie tak ją zapamiętałem. No cóż... Pan Tobias czeka, aż przyniosę mu wszystkie trzy kule. Nie zawiodę więc jego oczekiwań.
- A co z Brockiem? - spytała Melody.
- Policja nic mu nie zrobi, a poza tym zanim przybędą i dokładnie zbadają sprawę, my zdążymy wrócić na Shamouti.
- A te Pokemony? Dlaczego was zaatakowały? - ta myśl nie dawała mi spokoju.
Detektyw rozłożył bezradnie ręce.
- Nie mam pojęcia. Miały nas lekko zaatakować i stoczyć niegroźną walkę z nami, ale obawiam się, że planowały nas wysłać do zaświatów.
- Tylko po co? - jęknął Tracey - Przecież nie miały żadnego powodu, aby to robić.
- Być może ktoś im kazał - odrzekł mój luby, chowając Kulę Ognia do kieszeni - A jeśli tak, to domyślam się, kto. Najwidoczniej wtedy na morzu widziałem wyraźnie osobę, którą myślę, że widziałem.
- Tym bardziej powinieneś zawrócić - powiedziałam.
- Tym bardziej muszę iść dalej - rzekł Ash - Jeżeli zawrócę, on podąży za mną i może zagrozić całemu Shamouti. Musimy więc go złapać teraz, kiedy jest daleko od naszych bliskich.
- O kim wy w ogóle mówicie? - zapytała zdumiona Melody.
- Później ci to wyjaśnimy - odparł detektyw z Alabastii - Teraz szybko do łodzi!
Wciągnęliśmy do pokeballi Charizarda oraz Pidgeota, po czym szybko pobiegliśmy natychmiast w kierunku plaży, gdzie czekała na nas Maren. Dziewczyna widząc naszą czwórkę oraz wiernego Pikachu gnającego przy boku swego trenera radośnie się uśmiechnęła.
- No proszę. Widzę, że wasza drużyna została nagle powiększona o dodatkową parę rąk - powiedziała, kiedy wskakiwaliśmy do jej pojazdu - Masz Kulę Ognia?
- Jak najbardziej - odpowiedziała jej radośnie Ash - A teraz kurs na Wyspę Lodu, tylko szybko! Musimy jak najszybciej znaleźć wszystkie trzy skarby i wrócić na Shamouti! To ważne.
- Ay-ay, kapitanie! - zaśmiała się wesoło zielonowłosa, salutując przy tym wesoło memu chłopakowi.
Następnie szybko wskoczyła do kabiny kierowcy, po czym szybko włączyła silniki i ruszyliśmy w drogę. Na niebie zauważyliśmy jakiegoś wielkiego Pokemona ptaka: żółtego z czerwonymi piórami. Latał on nad wyspą, wydając z siebie dzikie krzyki.
- Co to za Pokemon? - zapytałam.
- To Moltres - wyjaśnił mi Ash.
- Tytan ognia - dodała Melody.
Poczułam, jak serce mi mocno bije z podniecenia. W końcu na własne oczy widziałam legendarnego Pokemona. Zadowolona szybko wyjęłam z kieszeni Pokedex, który skierowałam na ogromnego ptaka. Komputerek chwilę później ukazał mi jego obraz i wyrecytował:
- Moltres, Pokemon ognisty ptak, nazywany również Tytanem Ognia. Znany z posiadania bardzo agresywnego charakteru oraz swojej wielkiej nieprzystępności. Jego ogień potrafi nawet zabić człowieka.
- Niesamowite - powiedziałam zachwycona.
- Nie będziesz tak mówić, jeśli nas zaatakuje - mruknęła Melody - Gaz do dechy, Maren! Zanim nas zobaczy!
- Robi się! - zachichotała dziewczyna i szybko wrzuciła kolejny bieg.
- Nie chcę cię dołować, Sereno, ale Moltres to najmniejszy z naszych problemów - rzekł Ash.

***


Jakiś kwadrans później dotarliśmy na Wyspę Lodu. Tam zostawiliśmy Maren na wybrzeżu prosząc, aby zaczekała tu, aż wrócimy, po czym cała nasza czwórka razem z Pikachu poszła na poszukiwanie drugiego skarbu.
- Mam tylko nadzieję, że nie czeka na nas tutaj jakaś kolejna przykra niespodzianka - powiedział Tracey.
- O ile znam nasze szczęście, to będzie - odparłam.
Na szczęście mieliśmy ze sobą nasze Pokemony, więc mogliśmy bez trudu zwalczyć wszelkie zagrożenie, gdyby się ono pojawiło.
- Gdzie jest dokładnie ten klejnot? - zapytałam.
Mój luby rozejrzał się dookoła.
- Ostatni raz byłem tu z Zespołem R, gdy mi pomagał ratować świat. Ale to był przecież sześć lat temu...
Pikachu nagle zapiszczał i zeskoczył z ramienia Asha, po czym jak strzała pomknął przed siebie.
- Hej, przyjacielu! A ty dokąd?! - zaśmiał się jego trener.
- Pika! Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał jego starter.
- Chyba wskazuje nam drogę - zauważył Tracey.
- To chodźmy za nim! - zawołała Melody.
Szybko pobiegliśmy w kierunku, który wskazywał nam nasz dzielny Pokemon. Byliśmy bardzo zadowoleni, że nie musimy bez celu błądzić po okolicy, skoro mamy doskonałego tropiciela skarbów w osobie Pikachu.
- Ale skąd on wie, którędy iść? - zapytałam.
- Pokemony mają lepszy węch niż ludzie - odpowiedział mi Tracey - Mają też lepszą pamięć.
- Pewnie Pikachu zapamiętał tę drogę, gdy był tu ostatni raz - dodała Melody.
- Pewnie tak - zgodziłam się z nią.
Wtedy usłyszeliśmy głośny huk i kawałek skały obok nas rozleciał się na kawałki.
- Co to było? - zapytałam przerażona.
Kilka sekund później nastąpiło podobne zdarzenie. Pikachu zapiszczał gniewnie i strzelił piorunem w jakieś miejsce na skale. Już chwilę później osunął się z niej na ziemię człowiek razem z małym karabinkiem w dłoni.
- Mamy już przyczynę tych zdarzeń - odpowiedziała Melody - Ktoś próbował nas zastrzelić.
- Tak i chyba dalej próbuje! - jęknął Tracey, wskazując palcem na górę naprzeciwko nas.
Spojrzeliśmy w tamtą stronę i zauważyliśmy wtedy kilkunastu ludzi uzbrojonych podobnie, którzy z miejsca zaczęli do nas strzelać. W ostatniej chwili schowaliśmy się za skały, ale ostrzał się nie zakończył.
- Nie dobrze... Sprawa jest coraz groźniejsza - zauważyłam.
- Musimy się jakoś przedrzeć! - zawołał Tracey - Tylko w jaki sposób?
- Użyjmy naszych Pokemonów! - zaproponował Ash.
Wypuścił on z pokeballi Bulbasaura, Totodile’a oraz Greninję. Cała czwórka razem z Pikachu zaserwowała w kierunku naszych przeciwników swoje pociski, a że byli zwinni, to łatwo się im udało uniknąć trafienia.
- Pomogę ci! Pancham, do dzieła! - zawołałam.
Chwilę później mój wierny Pokemon za pomocą swych ataków wsparł stworki mego chłopaka. Oboje wydawaliśmy jedno polecenie za drugim, starając się również uniknąć ostrzału. Nie wiem, jak długo nam to zajęło, ale w końcu wszyscy nasi przeciwnicy zostali ogłuszeni, a my byliśmy bezpieczni, przynajmniej na jakiś czas.
- Uff! No i po sprawie! - jęknęła Melody, ocierając sobie pot z czoła - Czemu oni do nas strzelali?
- Podejrzewam, że nie byli sobą - rzekł Ash - Mam dziwne obawy, że ktoś ich zahipnotyzował i kazał im tu czekać na nas.
- Czekać? Na nas? Po co? - zdziwił się Tracey - Żeby nas zabić?
- Możliwe... A może cel był inny? Sam nie wiem... Chodźmy po Kulę Lodu. Nie możemy tu czekać, aż się ockną.
- Skoro byli w transie, to po przebudzeniu powinni być normalni - zauważyłam.
- Możliwe, ale jest ryzyko, że się mylę, a oni wcale w transie nie byli - wyjaśnił mi detektyw z Alabastii - W takim wypadku lepiej, abyśmy się znaleźli jak najdalej od nich.
- Słusznie! - pokiwał głową Tracey, drżąc nieco ze strachu.
Szybko opuściliśmy to miejsce i pognaliśmy za Pikachu w kierunku groty, gdzie znaleźliśmy coś dużego, wyglądającego jak ołtarz z postacią ptaka. W jego dziobie spoczywała kula podobna do tej, którą wcześniej pokazywał mi Ash.
- Kula Lodu - powiedziałam.
Mój luby pokiwał głową, potwierdzając moje słowa, po czym powoli podszedł do skarbu i wydobył go z posągu. Chwilę później znajdujący się tam dziwny znak, taki jakby jakiś mały, lodowy strumyczek, zalśnił jasnym blaskiem. Wybraniec zadowolony schował skarb do kieszeni spodni.
- Dobra, a teraz spadamy stąd, zanim te śpiące królewny się obudzą.
Już mieliśmy iść, kiedy nagle usłyszeliśmy jakiś dziwny dźwięk. To brzmiało tak, jakby ktoś chichotał, jednak w taki zupełnie inny niż ludzki sposób. Powiem więcej; człowiek nie mógłby się tak śmiać. Ten chichot był po prostu jakiś nieludzki.
- Co to było? - zapytałam przerażona.
- Znam ten śmiech - powiedział mój chłopak tonem Hana Solo z filmu „Gwiezdne Wojny: Powrót Jedi“.
Odwróciliśmy się za siebie i zauważyliśmy sunącą w naszą stronę tajemniczą postać, która powoli leciała do nas. Nie musieliśmy się długo zastanawiać, aby sobie przypomnieć, kto to taki.
- Malamar! - zawołał Ash, po czym położył dłoń na rękojeści szpady.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał gniewnie jego starter, któremu futerko na grzbiecie się aż zjeżyło.


C.D.N.



1 komentarz:

  1. Jak widać akcja się rozkręca z minuty na minutę. Na wesele dziewczyn zostaje zaproszona ich dawno niewidziana matka, która 10 lat temu porzuciła rodzinę dla podróżującego po świecie milionera. Siostry wciąż mają o to do niej żal i bardzo wyraźnie go artykułują, gdy kobieta już przybywa na miejsce, oczywiście z ogromną pompą, afiszując się ze swoim bogactwem. Wyraźnie nie wyczuwa ciężkiej atmosfery, jaka zapanowała na tym poniekąd wesołym wydarzeniu.
    Zostaje ponownie przeprowadzony rytuał Wybrańca, w wyniku którego Ash oraz Tracey wyruszają w podróż podobną do tej z filmu "Pokemon 2 - Uwierz w swoją siłę". Oczywiście muszą wciąż być ostrożni, gdyż istnieje zagrożenie atakiem Malamara, który podobno był widziany w pobliżu Shamouti i wysp pobocznych.
    Gdy tylko chłopcy wyruszają na wyprawę, dochodzi do bardzo nieprzyjemnego incydentu. Z kasetki zostają skradzione pieniądze dla pary młodej, a o kradzież zostaje oskarżony Brock, u którego w kieszeni zostaje odnaleziony zwitek banknotów. Serena i Melody od razu wyruszają za Ashem na wyspę Moltresa, by odnaleźć Asha i Traceya, by ci mogli przeprowadzić stosowne śledztwo.
    Biorą Charizarda i Pidgeotta i wyruszają na pomoc swoim ukochanym. Odnajdują ich walczących z pokemonami, które wydają się być zahipnotyzowane. To samo dzieje się na wyspie Lodu, gdzie w drodze po kulę Lodu ponownie natrafiają na zahipnotyzowane pokemony. Nawiązuje się walka, z której nasza ekipa wychodzi zwycięsko. Jednak nie może długo cieszyć się zwycięstwem, gdyż na ich drodze po Kulę Lodu staje Malamar...
    W głębi serca wierzę, że nasi przyjaciele wyjdą z tego starcia zwycięsko, a ten mściwy Pokemon wreszcie zostanie pokonany raz na zawsze. :)
    Część bardzo dynamiczna, bardzo mi się spodobała. Oceniam ją bardzo ale to bardzo wysoko. :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...