Sekrety megaewolucji cz. I
Pamiętniki Sereny:
- Spójrzcie na to, kochani - powiedział profesor Augustine Sycamore podnieconym głosem - Wiecie może, co to jest?
Po tych słowach uczony przysunął pod nasze oczy niewielki, piękny kamień o jasnej barwie. Przyjrzeliśmy mu się bardzo uważnie.
- Nie jestem znawcą i mogę być w błędzie, ale chyba to jest kamień służący do megaewolucji - odpowiedział na pytanie uczonego Clemont.
- Brawo, chłopcze! - pochwalił go słynny uczony z podnieceniem w głosie - To jest właśnie kamień do megaewolucji. Piękny, prawda?
- Niczego sobie - powiedziała Dawn mało zainteresowanym tonem.
- Pip-lu-pip! - zaćwierkał Piplup, siedzący jej na głowie.
- Naprawdę piękny - dodała zachwyconym głosem Bonnie.
- De-ne-ne! - poparł ją Dedenne, zerkając na kamień z głowy swojej trenerki.
- Trochę mały i niepozorny z wyglądu - stwierdził Max.
- Ale za to jaka drzemie w nim moce - zauważyłam.
Profesor Sycamore pokiwał głową na znak, że się ze mną zgadza.
- Tak, masz rację, Sereno. W tym jednym małym kamieniu jest ukryta wielka moc, która pozwala Pokemonowi megaewoluować.
Uczony mówił bardzo podnieconym głosem. Widać było, że ta sprawa ma dla niego naprawdę ogromne znaczenie. Jakoś wcale nas to nie dziwiło. Ostatecznie cała nasza drużyna doskonale wiedziała, iż profesor Augustine Sycamore od dawna już fascynuje się zjawiskiem megaewolucji, które jest jego wielką pasją. Mnie osobiście dziwiło, co też on może w tym widzieć, ale przecież o gustach się nie dyskutuje. W końcu podobnie jak ja jestem zdumiona zainteresowaniami dawnego ucznia profesora Oaka, tak przecież inni mogą mi się dziwić, że moją największą pasją było rozwiązywanie zagadek kryminalnych. To zdecydowanie musiało się niektórym wydawać zwariowane, bo ostatecznie ile współczesnych szesnastolatek ma właśnie takie zainteresowania? Raczej bardzo mało, jeśli w ogóle jakakolwiek inna dziewczyna w moim wieku tym właśnie się interesuje (w co wątpię) albo też i zajmuje (w co już zdecydowanie wątpię). No, ale trudno... Ja jestem najwidoczniej typem prawdziwego dziwaka, podobnie zresztą jak i cała nasza drużyna. Tym lepiej więc, że jesteśmy jedną kompanią, bo przecież dziwacy powinni trzymać się razem. W każdym razie ja tak uważam i nie tylko ja. Ash i John Scribbler myślą tak samo.
Z tego właśnie względu uznałam, iż lepiej nie będę głośno oceniać zachowania oraz zainteresowania profesora Sycamore’a, skoro moje własne pasje są dalekie od takich normalnych pasji, jakie zwykle mają nastolatki.
- Czyli, że z pomocą tego małego kamienia jakiś pana Pokemon może megaewoluować? - zapytał Max, poprawiając sobie spadające mu lekko z nosa okulary.
- I tak i nie - odpowiedział enigmatycznie profesor Sycamore, wciąż się uśmiechając - No, bo widzisz, mój chłopcze... Ten kamień umożliwia megaewolucję tylko i wyłącznie jednego konkretnego Pokemona.
- Niech zgadnę... Czyżby tym Pokemonem był nasz dobry znajomy Garchomp? - zapytał Ash.
Uczony uśmiechnął się do niego radośnie, gdy to usłyszał.
- Brawo, mój drogi chłopcze! Brawo! Widzę, że nie na darmo jesteś słynnym detektywem. Umiesz dedukować.
- Tym razem to nie dedukcja, a raczej domyślność - poprawił go mój ukochany - Po prostu pamiętam doskonale, jak pan nam mówił podczas naszego pierwszego spotkania o swoim Garchompie, a także o możliwości megaewolucji, którą posiada ten Pokemon.
- To prawda - potwierdził Clemont - Ja również pamiętam tę rozmowę. Wtedy to właśnie wpadł tutaj Zespół R i próbował porwać Garchompa za pomocą tych swoich elektrycznych obroży.
- Właśnie! Podłe dranie! - pisnęła oburzonym głosem mała Bonnie.
- De-ne-ne! - zgodził się z nią Dedenne.
- Pewnie, że podłe, jednak ich przestępcza działalność na swój sposób przyczyniła się do tego, iż spotkałam Asha - powiedziałam z delikatnym uśmiechem na twarzy - Ostatecznie to przez nich właśnie wynikło to całe zamieszanie z Garchompem, które nagrała telewizja i od razu puściła w wiadomościach na żywo, a te oglądała moja mama razem ze mną. Gdyby więc Zespół R siedział grzecznie w domu i nie próbował kombinować, to możliwe, że dalej siedziałabym na tyłku, a Ash nigdy by mnie ponownie nie spotkał. No, być może te słowa są zbyt daleko posuniętymi wnioskami, ale fakt jest faktem, oni się do tego znacznie przyczynili.
- Bardzo możliwe - rzekł z uśmiechem na twarzy mój luby - Ale moim zdaniem nieco przesadzasz. Z całą pewnością bym trafił w swojej podróży do miasta Vaniville i byśmy mogli się zobaczyć tak czy inaczej.
- Może tak, a może nie - wzruszyłam delikatnie ramionami - To teraz jest bez znaczenia, chociaż muszę przyznać, że Garchomp oraz Zespół R na swój sposób się przyczynili do istnienia naszego związku, dlatego miło mi jest znowu widzieć tego kochanego Pokemona.
- Mnie również - dodał Ash - Ale twojej logice nie można odmówić sensu, prawda, Pikachu?
- Pika-pika-chu! - zapiszczał jego starter.
- No właśnie, moi kochani - zaśmiałam się - Garchomp jest naprawdę bardzo uroczym Pokemonem i do tego niezwykle szlachetnym. Jeżeli więc któryś z pana podopiecznych, panie profesorze, zasługuje na posiadanie umiejętności megaewolucji, to właśnie on.
- Bardzo mi miło, że tak mówisz, Sereno - rzekł z uśmiechem profesor Sycamore - Naprawdę przyjemnie mi jest słyszeć, że mój wierny Garchomp w jakiś sposób przyczynił się do istnienia waszego związku.
- Do tego, że jestem teraz z Sereną przyczyniło się kilka osób, a także bardzo wiele czynników - stwierdził wesoło Ash - No, ale tak czy inaczej Garchomp ma w tym swój jakiś udział, dlatego tym milej mi jest słyszeć, że będzie on mógł megaewoluować.
- No właśnie tak nie do końca - jęknął zasmuconym głosem uczony - Widzicie, kochani moi... Jak zapewne dobrze wiecie, żeby Pokemon mógł megaewoluować potrzebne są dwa kamienie. Jeden dla trenera, a drugi dla Pokemona. Oba różnią się od siebie pewnymi szczegółami, ale muszą mieć ze sobą jakiś związek. Prócz tego wszystko również zależy od więzi, jaka łączy trenera i jego Pokemona.
- Tak, to wszystko jest nam znane, ale czemu pan nam to wszystko mówi? - zapytał Clemont.
- A ja chyba wiem, dlaczego - rzekł Ash z figlarnym uśmiechem - Coś mi mówi, że brakuje panu drugiego takiego kamienia, mam rację?
- Brawo! Widzę, mój drogi chłopcze, że nie na darmo nazywają cię najlepszym detektywem w Kanto - uśmiechnął się doń przyjaźnie profesor Sycamore - Ten kamień, który właśnie wam pokazałem, to jest kamień dla trenera. Ale wciąż brakuje mi kamienia dla Garchompa.
- Czyli, że on nie może jeszcze megaewoluować? - spytała zasmucona Dawn.
- Nie, moja droga... Jeszcze nie... Chyba, że znajdę dla niego właściwy kamień.
- Wie pan, panie profesorze... Zaczynam się już domyślać, czemu nas pan tutaj wezwał - powiedział wesołym głosem Sherlock Ash.
- Poważnie? - zapytał z uśmiechem uczony - Nie gniewaj się, ale tego to już nie możesz wiedzieć.
- Przeciwnie... Wiem to, a w każdym razie się tego domyślam. Chce nas pan prosić, abyśmy poszukali dla pana tego kamienia, a ponieważ tak się sprawy mają, to pewnie posiada pan dane, w jakim miejscu jest obecnie ten kamień.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Geniusz! Po prostu geniusz! - klasnął z zachwytem w dłonie profesor Sycamore - Jak ty się tego domyśliłeś?! To po prostu niesamowite!
- Niesamowite? Raczej elementarne - zażartował sobie lekko detektyw - Więc dobrze zgadłem, że właśnie taka jest pana prośba?
- Jak najbardziej, Ash! - zawołał wesoło uczony - Zaraz wam powiem, jakich odkryć ostatnio dokonałem.
Następnie mężczyzna zabrał nas do swojego gabinetu, gdzie jedna z jego pracownic, różowowłosa młoda dziewczyna imieniem Cosette właśnie sprzątała jego biurko.
- Dokończysz później, Cosette. Zostaw nas samych, proszę.
Dziewczyna uśmiechnęła się do uczonego, po czym wyszła z pokoju.
- Dobrze, a teraz wam coś pokażę - rzekł słynny uczony.
Następnie wyjął on z szuflady pewien kawałek papieru, który potem podał do ręki Ashowi.
- Ciekawe... - powiedział mój chłopak, oglądając uważnie ową kartkę - Bardzo interesujące.
- Co to takiego? - zapytałam?
Detektyw z Alabastii pokazał nam papier, abyśmy go mogli dokładnie sobie obejrzeć.
- Hmm... Wygląda, jak jakaś mapa - powiedział Clemont.
- Bo to chyba jest mapa - dodał Max.
- Jak z jakieś powieści o piratach - zaśmiała się Bonnie.
- Oby żaden z nich nie czaił się w pobliżu - stwierdziła wesoło Dawn, a jej Piplup zaćwierkał ponuro.
- Spokojnie, to już nie te czasy, żeby piraci grasowali po morzach - zaśmiałam się.
- A tutaj jesteś w błędzie - zauważył młody Hameron - Tak się składa, że piractwo jako przestępstwo wciąż istnieje. A skoro istnieje piractwo, to też istnieją nadal piraci.
- To prawda - potwierdził Clemont - Tylko mają teraz inną broń oraz nieco inne metody działania, ale wciąż są równie groźni, co kiedyś.
- Aha... No tak, rzeczywiście - jęknęłam czując, że się wygłupiłam.
Profesor Augustine Sycamore tymczasem patrzył z uśmiechem na całą naszą kompanię oglądającą jego mapę i rzekł:
- Macie rację, to jest właśnie mapa prowadząca do miejsca, w którym znajduje się drugi kamień niezbędny mi po to, aby dokonać megaewolucji Garchompa. Nie muszę wam chyba mówić, że jego znalezienie może mieć wielki wpływ na rozwój nauki.
- Domyślamy się tego - rzekł Clemont zachwyconym głosem - Czy już pan był w tym miejscu?
- W jaki miejscu?
- No... W tym, które wskazuje mapa.
- Nie, jeszcze nie byłem.
- Dlaczego? - zdziwiłam się - To chyba nie jest daleko od Lumiose.
- Nie, nie tak daleko, ale nie w tym rzecz - odparła uczony - Widzicie, mam tutaj w laboratorium obecnie kilka obowiązków i obawiam się, że nie znajdę ani trochę czasu, aby tego dokonać, a kamień jest mi bardzo pilnie potrzebny. Ale może wy moglibyście mi dostarczyć ten kamień?
- My? - zdziwiłam się jego propozycją.
- Zapłacę wam za podróż - dodał bardzo szybko uczony, widząc nasze wahanie - Pokryję wszystkie koszta. Na pewno nie będziecie stratni.
- Tu nie chodzi o pieniądze, panie profesorze, ale o czas - zauważył szybko Ash - Bo widzi pan, ja obecnie jako sędzia na Mistrzostwach Ligi Kalos nie mam jakoś zbyt dużo wolnego czasu, aby nim dysponować. Ale już niedługo olimpiada się kończy i wtedy będę mógł wyruszyć w drogę.
Słynnemu uczonemu jednak takie rozwiązanie nie odpowiadało.
- Nie mogę tak długo czekać. Obawiam się, że ktoś może wykorzystać moją zwłokę w tej sprawie i wykraść mi ten kamień tuż sprzed nosa.
- Jak pan wszedł w posiadanie tej mapy? - zapytałam.
- Dobre pytanie. Jak pan to zrobił? - dodał Max.
- Dostarczył mi ją mój dobry znajomy - wyjaśnił uczony - On często przynosi do mnie takie ciekawostki, które nas obu interesują. Jak wpada na trop czegoś związanego z megaewolucją, to wtedy przynosi mi to, ja zaś badam wartość tego czegoś i potem kontynuuję swoje badania. Oczywiście mój znajomy nie robi tego dla mnie za darmo... Ma z tego niezły profit.
- Domyślam się - rzuciła nieco złośliwie Dawn.
Profesor nie zwrócił na nią uwagi.
- On zwykle jednak przynosi mi konkretne przedmioty, rzadziej zaś mapy, gdyż to ostatnie jakoś mniej się przydaje.
- Dlaczego? - spytała Bonnie.
- Widzicie... Mapa oznacza, że albo sam będę musiał wybrać się na poszukiwania albo kogoś do tych poszukiwań wynająć. A wiecie chyba, jak trudno jest znaleźć właściwych ludzi, którzy przywieźliby mi cokolwiek z dalekich zakątków Kalos. A jeżeli już ich znajduję, to często okazuje się, że tacy osobnicy kradną dla siebie przedmioty, po które ich posłałem albo też zamieniają je na falsyfikaty. Miałem już kilka takich przypadków, dlatego też jestem teraz niezmiernie ostrożny wobec ludzi, których proszę o pomoc.
- Rozumiem... A że my jesteśmy bardzo zaufanymi ludźmi, to właśnie chce nas pan prosić, abyśmy panu przywieźli ten kamień, którego miejsce ukrycia wskazuje ta oto mapa? - zapytał Ash, pokazując na mapę.
- Nie inaczej - odpowiedział profesor Sycamore - Ale oczywiście, jeśli zechcecie mi odmówić, to ja naturalnie to wszystko zrozumiem i nie będę na was naciskał.
- Wie pan, panie profesorze... Nasza drużyna zawsze bardzo chętnie panu pomoże, chociaż ja osobiście nie mogę obecnie ruszać się z Lumiose - rzekł smutnym tonem detektyw z Alabastii.
- Wiem, Ash... Masz tu swoje obowiązki jako sędzia na Mistrzostwach Kalos, ale może jednak znajdziesz trochę czasu dla mnie?
- Nie wydaje mi się, panie profesorze. Jestem naprawdę zajęty. Poza tym nawet jeżeli będę miał trochę czasu, to nie będzie go tak wiele, gdyż sprawy przybierają taki obrót, że muszę tu zostać, czy tego chcę, czy nie.
- A z jakiego powodu?
- Chodzi o tego faworyta walk, Bena Kingsleya - powiedział Max - Naprawdę zaciekły z niego zawodnik. Coraz lepiej mu idzie i obawiam się, że do poniedziałku rozgromi on wszystkich przeciwników.
- W niedzielę jest ostatni dzień Mistrzostw - dodała Bonnie - Jeśli Ben Kingsley do niedzieli pokona wszystkich przeciwników, wówczas zawody się nieco przedłużą i on będzie musiał jakoś pokonać kolejno wszystkich czterech najlepszych trenerów w całym Kalos.
- Chodzi o tzw. Elitarną Czwórkę - wtrąciłam się do rozmowy.
- No właśnie - poparła mnie panna Meyer - Jeśli mu się uda, wtedy...
- Wtedy Ash będzie musiał z nim walczyć - zauważyła Dawn - Ale ja jestem zdania, że na pewno pokona nie tylko Bena, ale także wszystkich przeciwników, jacy mu się trafią.
- Dziękuję ci, moja siostrzyczko, za twoją wiarę w moje umiejętności - zaśmiał się delikatnie mój chłopak - Ale muszę liczyć się z tym, że mogę przegrać.
- Zawsze istnieje taka możliwość - powiedział Clemont - Jednak moim zdaniem Ash da sobie radę. Tylko w razie czego musi nieco trenować, aby nie wyjść z wprawy i być gotowy do walki.
- No i właśnie zmierzamy do sedna sprawy - rzekł Ash - Muszę mieć czas, aby podjąć się nałożonych na mnie obowiązków, a prócz tego jeszcze potrenować ze swoimi Pokemonami. Ben Kingsley jest naprawdę bardzo dobry. Obserwuję uważnie jego walki i powiem wam jedno... Pokonanie go nie będzie wcale takie proste.
- To tym większa będzie twoja satysfakcja, kiedy już z nim wygrasz - stwierdziłam uśmiechnięta.
- Możliwe... Ale tak czy inaczej muszę być przygotowany do walki, jak Clemont zresztą słusznie zauważył. Dlatego też nie mam czasu jeździć teraz na żadne wyprawy. No... Chyba, że pan poczeka trochę czasu i wtedy wyjedziemy całą naszą drużyną po kamień dla Garchompa.
- Nie chcę zabrzmieć jak jakiś idiota, ale naprawdę nie mogę czekać - rzekł smutnym głosem profesor Sycamore - Boję się, że w każdej chwili ktoś może mi podebrać ten kamień, dlatego wolę działać tak szybko, jak to tylko możliwe. Poza tym to wszystko jest dla dobra nauki.
- W takim razie nie wiem, co mogę dla pana zrobić, panie profesorze - rzekł smutnym głosem Ash - Ja teraz nie mogę wyjeżdżać poza Lumiose. Chyba, że wynajmie pan resztę mojej drużyny. Ostatecznie przecież można im zaufać, a prócz tego oni są naprawdę bardzo zaradni.
- Ale bez ciebie ta drużyna to nie jest to samo - zauważyła Bonnie.
- Ne-ne-ne! - pisnął Dedenne.
- Spokojnie, Bonnie. Serena was poprowadzi. Jestem pewien, że mnie godnie zastąpi - powiedział Ash z pewnością w głosie.
Spodobały mi się te słowa, dlatego też z uśmiechem popatrzyłam na mojego ukochanego i rzekłam:
- Dziękuję ci, kochanie. Ale ja tam wolę zostać z tobą i wspierać cię w twoim treningu.
- A ja bym chętnie wyruszył na taką wyprawę - powiedział Clemont - Chociaż jako Lider Sali powinienem zostać na miejscu podczas Mistrzostw aż do ich końca, jednak taka naukowa wyprawa bardzo, ale to bardzo mnie kusi.
Ash popatrzył uważnie na mapę, jaką dał mu do ręki słynny uczony i powiedział:
- Prawdę mówiąc raczej nie wydaje mi się, aby to była wyprawa dla naukowców. Z mapy wynika, że kamień ten jest w górach na terenie jakieś jaskini. Niewykluczone, iż droga będzie usiana jakimiś pułapkami.
- Niby jakimi? - spytał profesor Sycamore.
Mój ukochany szybko przeszedł do wyjaśnień.
- Pamiętam doskonale, jak szukaliśmy kiedyś kamienia dla Lucario naszej drogiej Korriny. Wtedy to kamienia pilnował inny Lucario, który jak się później okazało należał do jej dziadka, pana Gurkinna i miał za zadanie wypróbować umiejętności jego uroczej skądinąd wnuczki.
- Sądzisz więc, że tam także może czekać na nas jakiś przeciwnik? - zapytałam.
- Możliwe - pokiwał głową detektyw z Alabastii - Nie zdziwiłbym się, gdyby kamień miał swojego strażnika.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, zgadzając się z nim.
- Równie dobrze może być nieco inaczej - zasugerował Clemont - Na terenie tych gór mieszkają pewnie różne Pokemony typu kamiennego i inne takie. Mogą uznać, że wyprawa profesora Sycamore’a weszła na ich teren i stanowi dla nich jakieś zagrożenie. Dzikie Pokemony bywają nieraz bardzo agresywne wobec obcych.
- No właśnie - powiedział Ash - Wobec tego należy pamiętać, aby na tę wyprawę ruszyli naprawdę zaprawieni w boju trenerzy, żeby mogli oni pokonać ewentualnych napastników.
- Słusznie mówisz - rzekł profesor Augustine Sycamore - Może więc chociaż część twojej drużyny zechce wyruszyć w drogę?
- Jeżeli chodzi o mnie, to ja chętnie - zgłosił się Max - Kiedy widzę te wszystkie bitwy i potyczki podczas Mistrzostw to aż chce mi się samemu walczyć. Teraz będę miał okazję do tego.
- Ja też chętnie pójdę! - zawołała Bonnie - Dawno nie miałam okazji walczyć! Jestem trenerką Pokemonów od niedawna i bardzo chcę zrobić mojemu Dedenne chrzest bojowy!
- No to już mamy dwóch - zaśmiał się profesor Sycamore, patrząc z uśmiechem na naszą drużynę - A co reszta wesołej kompanii mi powie?
- Ja zostaję z Ashem. Jako jego siostra powinnam go wspierać - rzekła wesoło Dawn, a jej Piplup zaćwierkał radośnie, machając skrzydełkami.
- Ja zostaję ze względu na obowiązki Lidera Sali w Lumiose oraz dla Asha - rzekł Clemont.
- Co do mnie zastanowię się, ale pewnie zostanę z Ashem - dodałam.
Uczony posmutniał, kiedy to usłyszał.
- Tylko dwóch podróżników... Szkoda. Wielka szkoda. Ale może ktoś jeszcze się zgłosi? No, na pewno Calem pojedzie, jeśli go o to poproszę.
Na sam dźwięk tego imienia (którego tak nawiasem mówiąc dawno już nie słyszałam) moje serce zaczęło mi mocno bić.
- Słucham? Jak pan powiedział? - zapytałam - Jak się nazywa ten ktoś, kto na pewno pojedzie, jeśli go pan poprosi?
- Calem - powtórzył profesor Sycamore - A co? Znasz go?
- Kiedyś znałam.
Ash i reszta spojrzeli na mnie zdumieni.
- Poważnie? Znałaś go? - zapytała Dawn.
- A co to za jeden? - spytał mój chłopak.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Kiedyś znałam - wyjaśniłam - Calem mieszkał w sąsiedztwie mojej mamy. Miałam wtedy osiem lat, a on był już nastolatkiem. Przybył wtedy na wakacje do swojej ciotki, sąsiadki mojej matki. Bawił się ze mną i był wobec mnie bardzo wyrozumiały, bo wiecie... Ja wtedy miałam naprawdę tyle kompleksów, że hej... Ale on wszystko to rozumiał i nie okazywał mi wcale swojej wyższości, a wręcz przeciwnie... Był on zawsze miły oraz taki dobry... Do tego przystojny i całkiem słodki.
- Dobra, wyobrażamy sobie! - warknął z delikatnym gniewem Ash.
Wyraźnie lekką niechęć w nim wywołało to, w jaki sposób mówiłam o Calemie. Zaśmiałam się delikatnie.
- Przepraszam, ale weź nie bądź taki zazdrosny, skarbie.
- Ja? Zazdrosny? - spytał z udawanym spokojem detektyw - Jak sama mówiłaś, nie ma co być zazdrosnym o przeszłość. Ale dziwi mnie, czemu jak dotąd nigdy ani słowem nie wspomniałaś mi o Calemie.
- A co ci miałam mówić? - odpowiedziałam mu pytaniem na pytanie - On był tylko raz na wakacjach u swojej ciotki. Więcej się już z nim nie widziałam. Nie myślałam, że to dla ciebie takie ważne.
- Nie no... Wcale nie jest ważne - uśmiechnął się sztucznie Ash - Ale tak czy inaczej chętnie go poznam, jeśli przebywa on obecnie w okolicy.
- A przebywa - powiedział profesor Sycamore - Zatrzymał się on w Centrum Pokemon... Jak chcecie, zadzwonię do niego i poproszę, aby was odwiedził.
- Może pan to zrobić, panie profesorze, a przy okazji przyjść z nim na przyjęcie urodzinowe mojego brata - wtrąciła Dawn.
Profesor Sycamore zrobił zdumioną minę słysząc słowa dziewczyny.
- Słucham? Przyjęcie urodzinowe? To ty masz dzisiaj urodziny, Ash?
- Owszem - zaśmiał się wesoło detektyw z Alabastii - Dzisiaj właśnie kończę siedemnaście lat.
- Dokładnie tak - wtrąciła wesoło Dawn.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał radośnie jej Piplup.
- No...! To w takim razie wszystkiego najlepszego! - zawołał wesoło uczony, wstając od biurka i ściskając dłoń Asha.
- Dziękuję bardzo - powiedział mój chłopak wzruszonym głosem - Tak czy inaczej chciałem świętować w Alabastii moje urodziny, ale wyszło jak wyszło, więc właściciel miejscowej restauracji urządził zabawę dla mnie.
- Zorganizował ją na prośbę pana Johna Scribblera, który chciał w ten sposób okazać wdzięczność Ashowi za to, że dzięki niemu odnalazł on swą dawną miłość - wtrąciłam wesoło - Ale w Alabastii pani Ketchum już na pewno przygotuje drugą zabawę urodzinową dla swego syna, aby mógł on świętować w towarzystwie swoich pozostałych przyjaciół.
- No właśnie - potwierdziła przyjaźnie Dawn - A więc mamy nadzieję, że pan zechce z nami przyjść świętować.
- Pip-lu-pip - dodał Piplup.
- Nie będzie się pan nudził - dodała wesoło Bonnie - Diantha też tam będzie... I jej sekretarka, panna Kathi Lee.
- Kathi Lee też tam będzie? - spytał profesor.
Nie od dzisiaj wiedzieliśmy, że ma on wyraźną słabość do osobistej asystentki Mistrzyni Pokemon z Kalos, co nas osobiście bardzo dziwiło, bo kobieta ta nie miała ani trochę poczucia humoru, a do tego była ponura jak najgłębsze jaskinie w całym Kalos. Jednak z jakiegoś powodu budziła ona w swoim wielbicielu wyraźne zainteresowanie na tle miłosnym. Dziwiło nas to bardzo, ale przecież nie będziemy nikogo oceniać po jego gustach. Zwłaszcza, że przecież o nich się nie dyskutuje.
- To co? Przyjdzie pan? - spytał Max.
Uczony oczywiście miał na taką propozycję tylko jedną odpowiedź:
- Z największą przyjemnością.
Przyjęcie urodzinowe Asha odbyło się wieczorem tego samego dnia, czyli w środę 21 czerwca 2006 r. Brakowało na nim co prawda wszystkich bliskich mojego chłopaka, którzy pozostali w Alabastii, jednak inni byli na miejscu. Przybyli oczywiście profesor Augustine Sycamore, Diantha, Kathi Lee, Alexa, Viola z Grantem, Korrina z dziadkiem, Steven Meyer, Lionel, Miette, jak również John Scribbler wraz ze swoją ukochaną Maggie oraz jej bratem Thomasem, których to poznaliśmy niedawno. Jednym słowem, byli wszyscy nasi wierni przyjaciele przebywający obecnie w Lumiose i mogący przebywać śmiało w naszym towarzystwie.
Clemont upiekł z szefem kuchni miejscowej restauracji naprawdę bardzo smakowity tort urodziny dla Asha, ja zaś przygotowałam dla mego chłopaka przepyszne Pokeptysie. Co prawda były to przysmaki głównie dla Pokemonów, ale mój ukochany je uwielbiał, gdyż z jakiegoś powodu mu one niezmiernie smakowały (oczywiście te, które były pozbawione takich dodatków jak gałązka), dlatego też osobiście upiekłam mu jego ulubiony przysmak, co bardzo ucieszyło naszego drogiego detektywa z Alabastii.
- Pokeptysie! Mniam! Mniam! - oblizał się radośnie Ash na sam widok tych przysmaków na stole - Kochana Sereno! Ty naprawdę dobrze wiesz, co mi smakuje.
- Nic dziwnego... W końcu jestem twoją dziewczyną. Powinnam więc wiedzieć takie rzeczy, nie sądzisz?
- No właśnie - zachichotał mój chłopak - Nie ma co gadać. Naprawdę bardzo dobrze mnie znasz. Zdecydowanie lepiej niż myślisz.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Jak widać powiedzenie „przez żołądek do serca“ nadal jest aktualne - zachichotała Dawn.
- Pip-lu-pip! - zaćwierkał radośnie jej Piplup.
- Zapamiętaj je sobie dobrze, kochana. Być może przyda ci się nieco w relacjach z Clemontem - zażartowałam sobie.
- Uwaga! Wyżej wspomniany wynalazca tu idzie! - zawołał Max.
Chwilę później do sali bankietowej wszedł Clemont, pchając osobiście wózek ze sporych rozmiarów tortem urodzinowym, na którym to paliły się już świeczki.
- Wszystkiego najlepszego, Ash! - rzekł radośnie nasz wynalazca.
- Zaśpiewajmy „sto lat“ dla naszego solenizanta! - pisnęła radośnie Bonnie, klaszcząc w dłonie.
- De-ne-ne! - poparł ją Dedenne, siedzący dziewczynce na głowie.
Wszyscy ustawiliśmy się w kółku wokół naszego drogiego detektywa z Alabastii, po czym zaczęliśmy klaskać i zaśpiewaliśmy radośnie piosenkę urodzinową. Wzruszony Ash podszedł do tortu, po czym nabrał powietrza w płuca i zdmuchnął świeczki, co wszyscy powitaliśmy bardzo radosnymi oklaskami. Następnie miejscowy szef kuchni zaczął dokładnie kroić tort na takie kawałki, aby dla wszystkich gości wystarczyło.
- Gratuluję ci, mój chłopcze! - zawołał radośnie właściciel restauracji, w której się znajdowaliśmy - Siedemnaście lat to naprawdę piękny wiek! Naprawdę wspaniały! Życzę ci z tej okazji wszystkiego najlepszego!
Ash podziękował życzliwemu mężczyźnie, po czym usiadł razem ze mną przy stole między innymi gośćmi. Chwilę później John Scribbler wstał i wzniósł do ręki kieliszek z lemoniadą, mówiąc:
- Drogi solenizancie! Jesteś moim serdecznym przyjacielem, czego nie dawno dowiodłeś podczas swego ostatniego śledztwa, jakie tutaj niedawno prowadziłeś. Pomogłeś mi dzięki niemu na nowo zawrzeć znajomość z pewną uroczą damą, która siedzi tutaj obok mnie i mam nadzieję, że znowu pojawi się między nami coś więcej niż tylko przyjaźń. Ale wybaczcie mi, proszę... Jestem chyba egocentrykiem, gdyż znowu mówię tylko o sobie, a przecież miałem mówić o kimś innym. Ashu Ketchum... Jesteś wspaniałym, młodym człowiekiem, genialnym detektywem, a prócz tego człowiekiem jak najbardziej godnym tytułu Mistrza Pokemon, który to tytuł posiadasz. Chciałbym z okazji twoich siedemnastych urodzin, jakie dzisiaj wszyscy świętujemy, życzyć ci... Właściwie to nie wiem czego, ale to przecież jest bez znaczenia, bo mam już wyjście z tej sytuacji. Życzę ci tego, czego sam byś sobie życzył. Prócz tego pragnę cię prosić, abyś nigdy się nie zmieniał, a jeśli już, to na lepsze, ale nigdy na gorsze. Pamiętaj, bądź zawsze takim wspaniałym i godnym szacunku człowiekiem, jakim wciąż jesteś. Bądź nim każdego dnia swego życia (oby trwało jak najdłużej), jak również wspieraj nas dalej swoim talentem detektywistycznym, a dzielna twa drużyna niech zawsze wychodzi cało z każdych opresji i niechaj wasze życie będzie takie, jak w sensacyjnych filmach, a przynajmniej tych porządnych, gdzie panuje zasada „zabili go i uciekł“. Niech wasze życie będzie pełne przygód oraz niebezpieczeństw, ale niech będzie również odpowiednio dopasowane do tego właśnie powiedzenia, które właśnie tu zacytowałem. A zatem, krótko mówiąc... Drogi Ashu Ketchum... Prowadź dalej swoje śledztwa, ratuj świat i pomagaj innym, jak również prowadź swoich przyjaciół do zwycięstwa. Niechaj ci szczęście sprzyja we wszystkim, czego się tylko podejmiesz, gdyż godzien jesteś tego, aby być dzieckiem fortuny. Twoje zdrowie, mój przyjacielu!
Mowa ta była nieco długa i dość patetyczna, a zwłaszcza pod koniec, ale mimo to bardzo się nam ona spodobała. Nie zdziwiło nas to, że John Scribbler w swoje wypowiedzi wplótł kilka archaicznych słów, które już dawno temu wyszły z obiegu. W końcu był on uroczym dziwakiem, a prócz tego dużo czytał, zwłaszcza książki z dawnej epoki (głównie z XIX wieku), dlatego właśnie mówienie czasami archaicznym językiem nie było czymś niezwykłym w jego wypadku. Powiedziałabym nawet, że dla niego zawsze to było i pewnie jeszcze długo będzie normalną sprawą. Poza tym ta cecha charakteru dodawała tylko uroku naszemu drogiemu pisarzowi, którego przecież bardzo lubimy za całokształt jego osoby.
- Co sądzisz o tej mowie? - zapytałam Dawn, która siedziała po mojej prawicy.
- Jak zwykle dużo słów, z czego wiele można było wyrzucić, ale za to jest w nich mnóstwo serca, a także szczerej dobroci - odpowiedziała moja serdeczna przyjaciółka.
Chwilę później przyjęcie rozkręciło się na dobre. John Scribbler na spółkę z Violą oraz Alexą zorganizował małą zabawę muzyczno-taneczną, więc tańczyliśmy i bawiliśmy się razem, nie mówiąc już o tym, że jedliśmy również te wręcz przepyszne łakocie, jakie były uszykowane dla gości. Jednym słowem, zabawa była niesamowicie przyjemna, zaś atmosfera taka, jaka powinna panować na takich przyjęciach.
Niestety, jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, pojawiła się drobna przeszkoda w postaci niespodziewanego gościa. Tym kimś był mój dawny znajomy, którego sprowadził na przyjęcie pan profesor Sycamore. Przybył on trochę spóźniony z powodów prywatnych, ale jednak się zjawił. Akurat wtedy Ash rozmawiał ze mną i z Dianthą o przyszłej walce z Benem.
- Moim zdaniem masz wielkie szanse, aby wygrać - powiedziała do mojego chłopaka Mistrzyni Pokemon - W końcu pokonałeś nawet mnie, a przecież to nie jest wcale takie proste.
Ostatnie słowa dodała ona żartem, wywołując tym samym uśmiech na naszych twarzach.
- Jesteś niesamowicie skromna - powiedziałam wesoło.
- Nie inaczej. Jestem chodzącą skromnością - zachichotała Diantha.
- Właśnie widzę - odparłam dowcipnie.
Wtem niespodziewanie do restauracji wszedł jakiś młody mężczyzna. Ledwie go ujrzałam, a moje serce zabiło jak szalone. Oczywiście od razu go poznałam i prawdę mówiąc nie było w tym nic dziwnego, gdyż Calem niewiele się zmienił od czasu, gdy się oboje ostatni raz widzieliśmy. Wciąż był młody, wysoki, przystojny, a na twarzy miał wypisany bardzo radosny uśmiech. Jego jasno-niebieskie oczy, jak również fioletowe włosy miały dokładnie taką barwę jak wtedy, gdy przebywał on w Vaniville. Praktycznie jedyną różnicę między wyglądem tego młodego człowieka, a wyglądem nastolatka, którego kiedyś znałam stanowił fakt, że był on obecnie nieco starszy i myślę, iż na swój sposób bardziej przystojny. Miał on dwadzieścia parę lat oraz fizjonomię nad wyraz przyjazną.
- Witaj, przyjacielu! - zawołał radośnie profesor Sycamore, wstając od stolika (przy którym próbował właśnie niezbyt udolnie zagadać Kathi Lee), po czym podbiegając do młodego mężczyzny i ściskając mu dłoń.
- Witam, profesorze - odrzekł z uśmiechem Calem - Nie chciałbym się jednak narzucać swoją osobą na tym przyjęciu. W końcu nikogo tutaj nie znam.
- Ale zaraz poznasz - zaśmiał się wesoło uczony, dla którego taki fakt nie stanowił wcale żadnego problemu - Poza tym nie możesz powiedzieć, że nikogo tutaj nie znasz. Tak się składa, że znasz tutaj co najmniej dwie osoby. Jedną jestem ja, a drugą za chwilę ci przedstawię.
Po tych słowach podszedł on do mnie, Asha i Dianthy.
- No proszę! Toż to sama słynna Mistrzyni Pokemon, panna Diantha! - zawołał radośnie Calem - Miło mi panią poznać!
- Pana również - uśmiechnęła się do niego kobieta.
Młodzieniec patrzył na nią zachwycony, po czym spojrzał na mnie i mojego chłopaka.
- To jest Ash Ketchum, najlepszy trener Pokemonów, a także najlepszy detektyw z Alabastii, jakiego znam - przedstawił mego chłopaka uczony.
- Ash Ketchum. Miło mi cię poznać. Słyszałem o tobie bardzo wiele od profesora Sycamore’a - powiedział Calem, podając dłoń Ashowi.
- Ja o tobie także już słyszałem... Coś niecoś - odpowiedział mu nieco żartobliwie mój luby, ściskając jego dłoń.
Oczywiście sobie nieco stroił żarty, bo przecież niewiele wiedział o Calemie, a jedynie to, co ja mu o nim powiedziałam, czyli raczej niewiele.
- A tę pannę myślę, że bardzo dobrze znasz - rzekł profesor, wskazując dłonią na mnie - To Serena Evans z miasta Vaniville.
Calem uścisnął mi dłoń, po czym spojrzał na mnie uważnie, mówiąc:
- Chwileczkę... Z Vaniville?
- Właśnie - potwierdziłam - Pamiętasz mnie może?
Mężczyzna zastanowił się przez chwilę.
- Coś mi mówi twoje nazwisko, ale obawiam się, że niewiele.
- Pozwolisz więc, że ci przypomnę - zachichotałam wesoło - Mogłeś zapomnieć, ale znaliśmy się oboje z czasów, gdy miałam ledwie osiem lat. Przyjechałeś w odwiedziny do swojej ciotki, a ja byłam córką jej sąsiadki. Bawiłeś się ze mną, pamiętasz?
Mój rozmówca patrzył na mnie uważnie, po czym złapał się palcami za głowę, zamknął oczy, jakby pragną się w ten sposób skupić, a następnie zawołał:
- No tak! Rzeczywiście! Teraz sobie przypominam! A więc to ty jesteś tą uroczą dziewczynką, córką sąsiadki mojej cioci, pani Grace Evans?
- Zgadza się! To ja! - zachichotałam radośnie - Dokładnie tak! Jak mi miło, że nareszcie sobie przypomniałeś!
Calem spojrzał na mnie z przyjaznym uśmiechem.
- Wybacz mi, że nie zrobiłem tego wcześniej, ale naprawdę dawno się już nie widzieliśmy i w ogóle... Zresztą nie sądziłem, że cię tutaj zastanę.
- Ja ciebie również nie spodziewałam się tutaj zastać - zachichotałam wesoło - Popatrz tylko, jak to dziwnie w świecie bywa. Góra z górą się nie zejdzie, a człowiek z człowiekiem i owszem.
Ash chrząknął głośno. Nigdy nie lubił być spychany na dalszy plan, a przecież to właśnie miało teraz miejsce.
- Wybacz mi, kochany mój... Zupełnie o tobie zapomniałam - rzekłam delikatnie chichocząc.
- No właśnie zauważyłem - mruknął nieprzyjemnym głosem mój luby.
- Nie gniewaj się na Serenę, proszę - powiedział Calem z przyjaznym uśmiechem na twarzy - To wszystko jest moja wina, w końcu przez moją obecność twoja dziewczyna nie zwracała przez chwilę na nic uwagi. Nie gniewaj się więc na nią. Ostatecznie ona i ja nie widzieliśmy się tyle czasu. Chcemy nadrobić zaległości.
- To raczej trudne - powiedział nieco ponurym głosem Ash - Wiem, co mówię, bo sam poznałem Serenę, kiedy byliśmy dziećmi i długo się potem nie widzieliśmy. Trochę więc nam czasu zajęło nadrabianie tych wszystkich zaległości, ale i tak nam się udało.
- Mogę sobie to wyobrazić - rzekł wesoło jego rozmówca - Czy zatem pozwolisz, abym na chwilę porwał twoją dziewczynę?
Ash rozłożył ręce na znak, że nie ma nic przeciwko temu.
- Pozwalam, ale tylko i wyłącznie pod warunkiem, iż jest to chwilowe porwanie i potem mi ją oddasz, najlepiej w jednym kawałku, jak również w nienaruszonym stanie.
Calem odebrał to jako dobry żart, gdyż parsknął śmiechem, mówiąc:
- Ależ naturalnie. Oddam ci ją całą i zdrową.
- Mam nadzieję.
- Spokojnie... Przecież ci jej nie zjem. My chcemy sobie tylko nieco pogadać we dwoje.
- Powspominamy stare czasy, a potem wrócę do ciebie - dodałam.
Nie chciałam wcale ranić mojego chłopaka (chociaż moje zachowanie mogło go w pewien sposób urazić), ale byłam wtedy zbyt podekscytowana tym wszystkim, co teraz miało miejsce. Odeszłam więc na bok razem z moim dawnym przyjacielem, po czym oboje zaczęliśmy rozmawiać.
- Niesamowite - powiedziałam radośnie, opierając się o ścianę - To po prostu niezwykły zbieg okoliczności. Nie sądziłam, że mogę cię spotkać w tym mieście o tej porze i tego dnia.
- No właśnie - odparł wesoło mój rozmówca - Ech, los bywa naprawdę przewrotny. Bardzo długo się nie widzieliśmy.
- Tak... Za długo. Wtedy byłam jeszcze podlotkiem... No, a teraz...
- A teraz jesteś naprawdę piękną i uroczą dziewczyną.
Zarumieniłam się lekko słysząc te słowa. Pomyślałam sobie wówczas, że on także jest całkiem przystojny, ale głośno odparłam:
- Proszę cię... Weź mnie już nie komplementuj. Nie zasługuję na tyle wspaniałych słów.
- A moim zdaniem zasługujesz. Nie! Nawet nie próbuj zaprzeczać! W pełni sobie zasługujesz na wszystkie komplementy, jakie ci mówię.
Poczułam, że moje policzki zostają oblane rumieńcami.
- To bardzo miłe z twojej strony, ale dosyć już gadania o bzdurach. Lepiej mi powiedz, czym się zajmowałeś przez te wszystkie lata, kiedy się nie widzieliśmy.
- Różnymi sprawami - odpowiedział mi wesoło Calem - Trochę tym, trochę owym. Przede wszystkim trenowałem Pokemony, podróżowałem po świecie, aż w końcu zacząłem się zajmować zbieraniem dla pana profesora Augustine’a Sycamore’a różnych przedmiotów ściśle związanych z jego badaniami naukowymi. A tak nawiasem mówiąc, to bardzo ciekawa praca. Przyjemna, dobrze płatna, a do tego zawsze można liczyć na jakąś ciekawą przygodę.
- Nasza praca jest taka sama - zachichotałam delikatnie - Znaczy moja i Asha.
- Słyszałem coś niecoś o niej od profesora Sycamore’a. Mówił mi on, że ponoć oboje jesteście detektywami. Czy to prawda?
- Tak, naturalnie. Widzisz, mój chłopak obecnie jest znany w świecie jako Sherlock Ash, naprawdę wysokiej klasy detektyw, a prócz tego jest też Mistrzem Pokemon Ligi Kalos.
- W tak młodym wieku? Nieźle... Muszę przyznać, że twój ukochany pnie się wysoko w górę po szczeblach drabiny społecznej.
- Wszedłby po niej pewnie jeszcze wyżej, gdyby nie fakt, iż raczej nie ma on jakiś większych ambicji związanych z walkami Pokemonów.
- To trochę dziwne. Zwłaszcza, że jak mówisz jest on Mistrzem Ligi Kalos.
- Tak, dzieli ten tytuł razem z Dianthą. Ale widzisz... Asha zmęczyły już te wszystkie walki Pokemonów. On woli teraz zająć się czymś bardziej (przynajmniej dla nas obojga) ciekawszym i przyjemniejszym, co sprawia, że nasza drużyna jest bardziej użyteczna na świecie.
- To coś nas łączy. Ja również lubię być użyteczny i właśnie dlatego pracuję dla pana profesora Sycamore’a. Znajduję mu przedmioty związane z megaewolucją.
- To ty mu znalazłeś jeden z kamieni megaewolucyjnych?
- Tak... I jednocześnie przywiozłem mu mapę, która wskazywać ma miejsce, gdzie jest ukryty drugi taki kamień, choć ten, co mu go wcześniej przywiozłem jest kamieniem dla trenera, a tamten ma być dla Pokemona.
- To już wiemy - zauważyłam - A powiedz mi, czy masz pewność, że ta mapa jest prawdziwa i nie kłamie?
Mój rozmówca rozłożył bezradnie ręce.
- Musiałem się nieźle namęczyć, aby ją zdobyć, dlatego mam wielką nadzieję, że tak właśnie jest. Nie chciałbym, żeby było inaczej. Cały mój trud poszedłby wtedy na marne, co by mi się zdecydowanie nie podobało.
- Znam to uczucie - powiedziałam smutno - Czasami jeden błąd lub też zwykła ludzka złośliwość doprowadzają do tego, że wszystkie nasze dotychczasowe działania zostają całkowicie pozbawione wszelkiego sensu, a przynajmniej w naszych oczach.
Mówiłam rzecz jasna o mojej przygodzie z Shauną, która naprawdę bardzo mocno wpłynęła na moje życie.
- Jednak przecież właśnie po to masz zorganizować tę wyprawę dla profesora Sycamore’a, żeby się przekonać, czy mapa jest prawdziwa i czy ten kamień tam się znajduje. Mam rację?
- Jak najbardziej - Calem potwierdził moje przypuszczenia - Ale nie wiem, czy znajdę dość chętnych ludzi do udziału w niej.
- A ilu ludzi twoim zdaniem powinno wyruszyć na taką wyprawę?
- A czy ja wiem? Na pewno pięciu albo sześciu. Najlepiej rzecz jasna trenerów Pokemonów. Tacy mogą się nam najbardziej przydać, zwłaszcza jeżeli dojdzie do walki z dziki Pokemonami.
- Wiem, pan profesor już o tym wspominał - zauważyłam - Ale wiesz co? Możesz pogadać z innymi gośćmi na przyjęciu. Myślę, że kilku z nich na pewno się zgodzi wziąć udział w takiej wyprawie.
Mój rozmówca spojrzał na mnie z uśmiechem, mówiąc:
- Jesteś po prostu nieoceniona, Sereno!
- Dziękuję... Przez grzeczność nie zaprzeczę - zachichotałam.
Przyjęcie trwało w najlepsze, choć atmosfera na nim już nie była tak idealna, jak przedtem. Oczywiście to z powodu Asha, którego dość szybko obecność Calema zaczęła wyraźnie i mocno drażnić. Domyślałam się, jakie są przyczyny takiego zachowania mego ukochanego. W końcu odkąd tylko pojawił się mój kolega sprzed lat, to ja nie zwracałam już na niego większej uwagi, tylko stałam z Calemem w kącie rozmawiając o różnych sprawach, a głównie o dawnych czasach, które już minęły i nie wrócą, ale które zawsze jest miło sobie powspominać. Potem mój drogi rozmówca posłuchał mojej rady i poszedł porozmawiać z kilkoma gośćmi przyjęcia urodzinowego, a ja sama podeszłam do Asha, który to miał wypisaną na twarzy raczej niezbyt przyjemną minę.
- Coś się stało? - zapytałam go.
- Nie, nic takiego - odparł mój luby - Wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Oparłam się o filar (o który on sam się też opierał) i spytałam:
- Niech zgadnę... Jesteś zazdrosny?
Ash zagwizdał złośliwie, po czym mruknął złośliwie:
- No proszę... Widzę, że naprawdę bystry z ciebie detektyw, Sereno.
- Uczę się od lepszych, a konkretnie od ciebie - odpowiedziałam mu przyjaźnie, chcąc go jakoś rozbawić.
Nic jednak z tego wyszło, ponieważ mój chłopak wzruszył tylko lekko ramionami i rzekł:
- Chyba tak nie do końca lepszych, skoro tak długo zajmował cię swą osobą ten żałosny wymoczek.
Oburzona spojrzałam na niego groźnie. Rozumiałam doskonale, że był on zazdrosny, w końcu sama bywałam taka, gdy przy nim kręciły się jakieś ładne paniusie, ale teraz to już przesadził.
- Hej! Po pierwsze on wcale nie jest wymoczkiem, a po drugie tylko wspominałam z nim dawne czasy, jak również rozmawiałam z nim o tej wyprawie, jaką ma on zorganizować dla profesora Sycamore’a.
- Chciałabyś w niej wziąć udział? - spytał mnie Ash.
- Sama nie wiem... Z jednej strony bardzo chętnie bym to zrobiła, ale z drugiej nie chcę cię zostawiać samego z tymi wszystkimi obowiązkami.
- Spokojnie, sam tutaj na pewno nie będę. Przecież kilku przyjaciół na pewno ze mną zostanie.
- Rozumiem, ale mówiąc, że zostawię cię „samego“ miałam na myśli, że mnie nie będzie przy twoim boku, a przecież nieraz mówiłeś, iż działam na ciebie motywująco.
- Bo tak właśnie działasz - zgodził się ze mną Ash - Ale przecież dam sobie jakoś radę, gdybyś jednak podjęła decyzję o wzięciu udziału w tej wyprawie. Ostatecznie, ile ona może potrwać?
- A bo ja wiem? Może kilka godzin? Może nawet mniej? W końcu ten kamień znajduje się tutaj, w górach, na terenie Kalos, niedaleko Lumiose. Wystarczy tylko tam pojechać jakimś środkiem transportu, przeczesać góry, znaleźć kamień, przywieźć go profesorowi i po sprawie.
- Mówisz, że to tak po prostu? Pewnie masz rację. No, a jak wrażenia po spotkaniu z dawnym adoratorem?
Zaśmiałam się delikatnie, słysząc w jego głosie wyraźną zazdrość.
- Proszę cię, Ash! On wcale mnie nie adorował.
- Odniosłem inne wrażenie.
- Kochanie...
Objęłam go czule i spojrzałam mu w oczy.
- To jest mój przyjaciel z dawnych lat, nie żaden adorator... A zresztą spędziliśmy ze sobą tylko jedne wakacje razem i już. Nigdy się w nim nie kochałam. To ciebie pokochało moje serce, zapewniam cię.
Detektyw z Alabastii popatrzył na mnie smutno, mówiąc:
- Wiesz... Z obietnicami należy uważać, najdroższa...
- Do czego zmierzasz?
- Do niczego. Po prostu ten koleś mi się nie podoba.
- I dobrze, bo w końcu jesteś chłopakiem. Trudno, aby podobali ci się inni chłopcy - zachichotałam.
Ash jednak wcale nie żartował, o czym świadczyła jego ponura mina.
- Mówię poważnie. Mam jakieś dziwne przeczucia co do niego.
- Daj lepiej spokój! Jesteś po prostu zazdrosny, choć przecież nie masz żadnego ku temu powodu. To już ja bardziej mam powody do zazdrości.
- Doprawdy? A niby jakie?
- A mam ci wyliczyć wszystkie dziewczyny, jakie za tobą latały nawet teraz, kiedy już masz dziewczynę? Macy, Miette, Anabel, Latias, Scarlett... Mam wymieniać dalej?
Mój luby po raz pierwszy od kilku godzin uśmiechnął się do mnie.
- Wiesz, że to stare dzieje... Poza tym w większości z nich nawet nie byłem zakochany.
- Ale one były w tobie zakochane i to wystarczy, żebym była o ciebie zazdrosna. Zresztą niektóre z nich dalej coś do ciebie czują.
- Poważnie? To proszę, słucham. Niby która coś do mnie czuje?
- A chociażby Scarlett.
- Nie musisz się jej obawiać jako konkurencji dla siebie. Scarlett jest daleko stąd i nie zamierza ujawniać swej obecności, gdyż ma cykora przed policją oraz Domino.
- Owszem, ale jak widzisz sytuacje są podobne. Ja mam powody do zazdrości, więc choć raz możesz je mieć także i ty.
- To nie jest fair, Sereno. Ja żadnej z nich nigdy nie uwodziłem. Same za mną latały.
- Wiem o tym. Przyjmij zatem do wiadomości, że tak jak ty za innymi, tak i ja nie latałam, nie latam i nie będę latać za Calemem. Rozumiesz? Po prostu przyjaźnię się z nim i tyle. Poza tym to ty jesteś moim chłopakiem. Pamiętasz o tym w ogóle?
- Pamiętam.
- I czy coś daje ci powody, abyś wątpił w moją prawdomówność?
- Właściwie to nie.
- No właśnie. Dlatego nie pozwalaj zazdrości, aby ci odebrała zdrowy rozsądek. Ja sobie na to pozwoliłam podczas tego incydentu z Latias i sam dobrze wiesz, jak to się skończyło.
- Pamiętam aż za dobrze. Podobnie też miałaś potem ze Scarlett, choć muszę przyznać, że wtedy niechcący dałem ci powody do zazdrości i to o wiele poważniejsze niż w sprawie z Latias.
- To prawda, jednak ja też zachowałam się jak idiotka narażając życie swoje i naszych przyjaciół na niebezpieczeństwo. Dlatego też proszę cię, nie zachowuj się tak jak ja przed rokiem i nie popełniaj moich błędów.
Ash spojrzał na mnie z uśmiechem na twarzy, po czym skinął głową na znak zgody.
- Dobrze - powiedział - Tak właśnie zrobię. Czy masz do mnie jeszcze jakąś prośbę.
- Tylko jedną... Żebyś ze mną zatańczył zanim zabawa się skończy.
Mój luby z największą przyjemnością postanowił spełnić moją prośbę, także już po chwili oboje tańczyliśmy radośnie na parkiecie wokół innych par, wśród których byli również Dawn i Clemont. Zabawa znowu stała się przyjemna dla wszystkich.
***
Po zabawie ja i Ash podziękowaliśmy bardzo serdecznie wszystkim za przybycie na przyjęcie urodzinowe mojego chłopaka, życzyliśmy naszym przyjaciołom dobrej nocy, a następnie poszliśmy do Centrum Pokemon, gdzie potem ulokowaliśmy się wygodnie w naszym prywatnym pokoju. Tam zaś dałam Ashowi mój specjalny, przygotowany dla niego prezent, którym mój ukochany bardzo długo się cieszył zanim oboje zasnęliśmy. To znaczy on zasnął nieco wcześniej, a ja leżałam wtulona w niego i patrzyłam w sufit, rozmyślając o tym wszystkim, co właśnie miało miejsce. Ciekawiło mnie, jaka też by była moja przyszłość, gdyby jednak Calem nie wyjechał z Vaniville. Czy przy nim zapomniałabym o Ashu? No, a jeżeli tak, to czy żałowałabym swojej decyzji do końca życia? Czy spotkałabym mojego obecnego chłopaka podczas jego podróży po Kalos? Czy wtedy to uczucie by odżyło? Czy byłabym teraz z Calemem, a nie z Ashem?
Proszę, nie myślcie tylko sobie, że moje przemyślenia były wywołane niewdzięcznością dla losu za to, iż jestem teraz w związku z najlepszym detektywem na świecie. Bynajmniej, po prostu ciekawiło mnie, co by było, gdyby... Oczywiście zadawanie sobie tego rodzaju pytań jest bez sensu i doskonale zdawałam sobie sprawę, jakie to głupie, jednak mimo wszystko nie umiałam się temu wszystkiemu oprzeć. Ciekawość moja była niestety zbyt wielka, aby nie rozważać tego problemu w mojej głowie. Prócz tego zaczęły podczas tych moich rozmyślań wracać do mnie wspomnienia o tym, co było kiedyś.
Przypomniałam sobie, jak poznałam Calema. Miałam wtedy osiem lat i on właśnie przyjechał do swojej ciotki, która mieszkała niedaleko nas. Akurat ćwiczyłam z mamą jazdę na Rhyhornie, a właściwie to ja siedziałam na tym dzikusie, a moja szanowna matula kibicowała mi dzielnie, rzecz jasna z bezpiecznej odległości, pokrzykując przy tym bojowo. Oczywiście cała zabawa została zakończona tym, że znowu zleciałam na ziemię, po czym rozpłakałam się na całego. I właśnie wtedy usłyszałam jakiś wesoły głos, który zapytał:
- Czemu dziecinka tak płacze?
Podniosłam szybko głowę i zauważyłam jakiegoś chłopaka. Miał on piętnaście lat i był już całkiem przystojny. Ubrany młodzieżowo, w jasno-szare dżinsy, czarną podkoszulkę, a także w narzuconą na to czerwoną kamizelkę. Poczułam wówczas, że jest mi strasznie głupio, iż widzi mnie on w takim dość poniżającym położeniu, dlatego szybko podniosłam się na nogi, otrzepując swój strój z kurzu.
- Ja płaczę?! - pisnęłam oburzona - Ja nigdy nie płaczę! Jestem duża i dzielna!
- Oczywiście - uśmiechnął się do mnie młodzieniec - Jak ci na imię?
- Serena...
- Serena... Jak ślicznie - powiedział chłopak, ja natomiast poczułam, że czerwienię się lekko na twarzy - Ja jestem Calem. Miło mi cię poznać.
- Witam - rzekła moja mama, podchodząc do nas.
Calem ukłonił się elegancko pani Evans, mówiąc:
- Ma pani uroczą i śliczną córeczkę, proszę pani. Jest równie śliczna, co jej mama.
- Bardzo mi miło, mój panie podrywaczu, ale proszę nam powiedzieć, gdzie też to pan zmierza? - zapytała dowcipnym tonem moja mama.
- Szukam domu pani Gerdy Morrison.
- Gerda Morrison to nasza sąsiadka. Mieszka niedaleko - odparła moja mama, po czym wskazała palcem jeden z domów w najbliższej okolicy - O tam właśnie, w tym domu z czerwonym dachem.
- Dziękuję pani bardzo - rzekł z uśmiechem chłopak - Pani Morrison to moja ciotka. Zaprosiła mnie ona do siebie na wakacje, dlatego właśnie szukam jej domu.
- Na wakacje? - zapytała moja mama.
- Tak. To taka moja mała przerwa przed moją kolejną podróżą.
- Jesteś trenerem Pokemonów?
- Tak, proszę pani. Byłem już w kilku regionach, ale teraz podróżuję po Kanto, a raczej będę tu podróżował, gdy już sobie odpocznę. No cóż... Dziękuję bardzo za wskazanie mi drogi i do zobaczenia.
Następnie spojrzał on na mnie z uśmiechem, uchylił lekko czapkę z daszkiem i zaśmiał się delikatnie.
- Do widzenia, Sereno. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
Następnie odszedł swoją drogą, ja zaś długo jeszcze patrzyła w jego sylwetkę znikającą w pobliskim domu. Moje serce biło wówczas bardzo mocno, choć nie tak mocno jak wtedy, gdy poznałam Asha. O nie! Wtedy to biło ono niczego sobie, jednak miłość nie była tutaj przyczyną takiego stanu rzeczy. Nie byłam bynajmniej zakochana w Calemie. Po prostu mi się on spodobał. Oprócz mego obecnego chłopaka była to jedyna osoba, która nie traktowała mnie z góry, a prócz tego okazała mi swą życzliwość, a dla mej osoby miało to szczególne znaczenie.
Powoli ocknęłam się ze swych wspomnień i spojrzałam na Asha, który obejmował mnie mocno do siebie. Na mej twarzy zawitał wówczas bardzo radosny uśmiech. Pocałowałam czule usta detektywa z Alabastii i rzekłam do niego cichutko:
- Nie bój się, kochanie... Nie zamieniłabym ciebie na nikogo innego.
Po tych słowach mocno się w niego wtuliłam i zasnęłam.
C.D.N.
No, zaczyna się bardzo ciekawie. Nasza ekipa na polecenie profesora Sycamore'a ma ruszyć w drogę po kamień, którego profesor będzie mógł użyć do megaewolucji Garchompa. Obecnie jest w posiadaniu jednego tylko kamienia, a potrzeba do tego dwóch - jednego dla trenera, drugiego dla Pokemona.
OdpowiedzUsuńW związku ze swoimi obowiązkami profesor nie jest w stanie wyruszyć osobiście do jaskiń pod Lumiose, gdzie to znajduje się kamień. Prosi więc o to Asha i jego przyjaciół. Chłopak niestety nie może się wybrać natychmiast (a to jest warunek konieczny) z powodu swoich obowiązków sędziego podczas Mistrzostw Ligi Kalos, więc ma zastąpić go Serena. Do tego podobno ma do drużyny dołączyć Calem, którego Serena poznała w przeszłości jeszcze jako mała dziewczynka. Mimo młodego wieku zapamiętała z jego wyglądu całkiem sporo, czym wywołuje u Asha początki zazdrości.
Dodatkowo okazuje się, że Ash ma w tym właśnie dniu urodziny, więc zaprasza na nie profesora, kusząc go obecnością Kathi Lee, do której profesor ma wyraźną słabość. Skuszony tą propozycją mężczyzna zgadza się przyjść na przyjęcie i przy okazji przyprowadzić Calema.
Przyjęcie odbywa się w jednej z restauracji w Lumiose. Są na nim zgromadzeni bardzo licznie przyjaciele Asha z regionu Kalos. W pewnym momencie na przyjęcie przybywa profesor Syccamore wraz z Calemem, który obecnie jest młodym mężczyzną, dość przystojnym. Robi niemałe wrażenie na Serenie, o którą Ash jest wyraźnie zazdrosny i nie jest zadowolony z tego, że jego ukochana tyle czasu spędza z innym mężczyzną, czemu daje wyraz nieco później podczas przyjęcia gdy rozmawia z Sereną na osobności. Na szczęście dziewczynie udaje się go przekonać, że ze strony Calema nic tutaj nie grozi i że kocha tylko mistrza Pokemonów pochodzącego z Alabastii. :)
Po przyjęciu nasza ekipa wraca do Centrum Pokemon, gdzie w ich prywatnym pokoju Serena daje swojemu ukochanemu bardzo specjalny prezent, który jak mniemam jest tym, co ze snem nie ma wiele wspólnego. :D
Już po wręczeniu "prezentu" dziewczyna jeszcze wspomina swoje pierwsze spotkanie z Calemem w Vaniville, po czym już wracając myślami do Lumiose i do łóżka z Ashem, obiecuje swojemu ukochanemu, że nigdy nie zamieni go na nic innego. :) Jakie to słodkie. :)
Początek jest niewinny, ale mam wrażenie (może mylne), że Calem coś tutaj będzie kombinował i będzie się działo naprawdę wiele. :)
Ogólna ocena: 100000000000000000000000000/10 :)