czwartek, 4 stycznia 2018

Przygoda 062 cz. II

Przygoda LXII

Clemont w opałach cz. II


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn:
Wiem doskonale, że to wszystko było naprawdę głupie, ale nie jestem w stanie cofnąć czasu i naprawić to, co nawyrabiałam. Nie chcę się tutaj tłumaczyć, ale uważam, iż musiałam wtedy iść z Bonnie. Dziewczynka była bardzo zdeterminowana, aby za wszelką cenę uratować swojego brata.
Obudziłam się w nocy i zauważyłem, że mała wychodzi z domku, w którym spałyśmy. Była ona ubrana w swoje normalne ubranie, nie zaś w piżamkę, dlatego wiedziałam doskonałe, że coś kombinuje. Usiadłam więc na łóżku i zapytam ją, co ona tu robi. Panna Meyer spojrzała więc na mnie przerażona, po czym szybko zaczęła mi tu wymyślać jakieś bajki twierdząc, że niby musi się przewietrzyć i takie tam. Jednak nie ze mną te numery. Przycisnęłam ją i w końcu powiedziała mi prawdę. Zamierzała uratować swego brata bez względu na to, co o tym wszystkim powie Ash. Załamana próbowałam ją przekonać, aby zrezygnowała z tego planu, a gdy nic to nie dało, postanowiłam jej pomóc. Uznałam, że skoro mała musi się pchać w sam środek kłopotów, to niech chociaż zrobi to pod moim okiem. Ubrałam się w trybie wręcz błyskawicznym, po czym cicho weszłam do domku, w którym spali Ash i Serena, a potem zabrałam z niego pokeball z Pidgeotem. Wiedziałam, że to głupie, ale nie miałam innego wyjścia. Skoro Bonnie uparła się, aby ratować brata, to ja musiałam jej w tym pomóc. A ponieważ nie mieliśmy żadnego środka transportu, więc musieliśmy pożyczyć sobie jednego z latających Pokemonów Asha. Na nim to bez trudu dostaliśmy na Wyspę Ostronosów, a następnie ostrożnie weszliśmy do zamku Lawrence’a III. Wystawieni tam przez Domino strażnicy posnęli i nikt nie zauważył naszej obecności. Bez trudu przekradliśmy się przez puste korytarze zamku w poszukiwaniu Clemonta. Po jakimś czasie jednak miało miejsce to, co było bardzo łatwe do przewidzenia... Wpadliśmy w ręce naszych wrogów, którzy od razu mocno nas związali i dostarczyli przed oblicze tej jędzy 009. Dedenne próbował bronić swojej trenerki, ale niestety został wsadzony do małej klatki odpornej na ataki elektryczne, nic więc nie mógł zrobić.
- No proszę - powiedziała kobieta, patrząc ze złośliwym uśmiechem w naszą stronę - Kogo my tu widzimy? Dziewczyna i siostrzyczka naszego drogiego wynalazcy. Przyszłyście go odwiedzić?
- Nie! Przyszłyśmy go stąd zabrać! - zawołała Bonnie.
Domino parsknęła śmiechem, słysząc te słowa. Następnie wzięła do ręki czarny tulipan i zaczęła udawać, że go wącha, po czym odparła:
- Jesteś straszna zabawna, moja mała. Naprawdę uważasz, że wam na to pozwolę? Ten chłopaczek jest mi jeszcze potrzebny.
- To prawda - dodał jakiś ponury, męski głos.
Chwilę później z cienia wyszedł kolejny osobnik. Był to dość wysoki mężczyzna o ciemno-niebieskich oczach oraz jasno-zielonych włosach z długimi kosmykami. W uszach miał on coś na kształt kolczyków, a jego ciuchami były fioletowe spodnie i długa bluza, taka jakby szata o barwach bieli i fioletu. Na lewej dłoni miał jednocześnie pierścień i sygnet. Prawa dłoń była pozbawiona jakichkolwiek dodatków.


- Witam was, piękne panie - powiedział mężczyzna spokojnym głosem - Miło mi was powitać w moich skromnych progach.
- Skromnych... Też mi coś - mruknęłam, patrząc złośliwym wzrokiem wokół siebie.
Człowiek w zielonych włosach parsknął ironicznym śmiechem, kiedy usłyszał moje słowa.
- Wiem, że to wszystko może się wam wydawać dziwne, może nawet zwariowane, ale przecież mając majątek należy żyć na poziomie. Tak czy inaczej naprawdę bardzo się cieszę, iż tu przybyliście. Wasza wizyta jest mi bardzo miła, choć niespodziewana. Jestem Lawrence III.
- Wiemy, kim jesteś - powiedziałam.
Doskonale pamiętałam jego buźkę, ponieważ nie tak dawno widziałam je na zdjęciu w komputerze, gdy Max szukał danych na temat tego kolesie.
- Próbowałeś sześć lat temu złapać Lugię! - zawołała Bonnie.
Mężczyzna uśmiechnął się do nas ironicznie.
- No proszę, jak widzę moja sława została rozprzestrzeniona na cały świat. Tym lepiej, bo kiedyś moja kolekcja przejdzie do legendy.
- Kolekcja? Masz na myśli te wszystkie Pokemony, które łapiesz za pomocą nowoczesnej technologii? - warknęłam ze złością.
- A i owszem - pokiwał głową Lawrence III, uśmiechając się dumnie - Musicie przyznać, że moja kolekcja jest naprawdę wyjątkowa. Zostanie ona zapamiętana przez potomnych jako najlepszy przykład tego, że posiadając właściwe predyspozycje można osiągnąć wszystko.
- Owszem albo też mając wielki majątek po tatusiu - dodałam bardzo złośliwie.
Nasz przymusowy gospodarz popatrzył na mnie ponuro.
- Mój ojciec nie umiał stworzyć czegoś takiego, jak to. Był niestety człowiekiem bardzo prymitywnym. Umiał pomnażać tylko pieniądze i nic innego się dla niego liczyło. Moja matka zaś była kimś zupełnie innym. Była wspaniałą osobą. To dzięki niej zaczęłam swoją pasję kolekcjonerską.
Poczułam, jak gniew we mnie kipi. Ten człowiek porywał Pokemony i więził je w swojej siedzibie, traktując je przedmiotowo jak znaczki albo lalki, ale mówił nam o tym tak spokojnie, jakby to wszystko było czymś najbardziej normalnym na świecie. Już chciałam mu coś wykrzyczeć, gdy nagle on rzekł:
- Chodźcie za mną. Coś wam pokażę.
Chwilę później zaprowadził on nas do wielkiej sali, gdzie znajdowało się mnóstwo Pokemonów. Wszystkie były zamknięte w okrągłych klatkach otoczonych czymś na kształt prądu przepływającym przez ich pręty.
- I jak wam się to podoba? - zapytał mężczyzna - Są piękne, musicie to przyznać. Nikt inny na całym świecie nie ma takiej kolekcji i nikt inny mieć jej nie będzie.


Po tej wypowiedzi straciłam cierpliwość, więc wrzasnęłam:
- Dość już tego! Czy ty wstydu nie masz?! Porywasz Pokemony nie pytając ich nawet o to, czy chcą być z tobą! Zmuszasz je do siedzenia w klatkach i razisz prądem, gdy próbują uciec?! Uważasz, że to wszystko jest fair?!
Lawrence III uśmiechnął się ponownie, wcale nie tracąc przy tym cierpliwość, pomimo iż go wyraźnie drażniłam. Domino z kolei popatrzyła na mnie z wyraźną złośliwością.
- Moja droga... Życie nigdy nie było fair. Powinnaś o tym już dawno wiedzieć.
- Nie jest ono fair przez takich, jak ty! - odparłam gniewnie.
Kobieta popchnęła mnie złośliwie, aż się przewróciłam i upadłam na podłogę. Nie mogłam niestety wstać, ponieważ byłam związana, podobnie jak i moja przyjaciółka.
- Masz rację - zachichotała podle 009 - Życie niestety nie jest fair, a ja tym bardziej, o czym właśnie miałaś okazję się przekonać.
- Domino, nie powinnaś tak traktować naszych gości. Nawet jeśli są oni nieproszeni - powiedział Lawrence III.
Czarny Tulipan spojrzała na niego złośliwie, po czym powiedziała:
- Ja tam nie będę się bawić w żadne uprzejmości z intruzami. A poza tym chyba zapominasz o czymś bardzo ważnym.
- Naprawdę? A o czym?
- O tym, że ta pannica w niebieskich włosach to jest siostrzyczka tego chłoptasia, Asha Ketchuma. Opowiadałam ci o nim przecież.
- Tak, mówiłaś mi i przypominam go sobie. O ile dobrze pamiętam, to właśnie on pomógł Lugii uciec z moich rąk sześć lat temu.
- Nie inaczej. Jeśli zatem jego mała siostrzyczka tu jest, a prócz niej ta wścibska blondyneczka, to najwidoczniej nasz przeciwnik także. Założę się więc, że przebywa on obecnie na Shamouti lub niedaleko stąd.
- Skąd masz taką pewność? - zapytał Lawrence III.
- Bo te dwie pannice zazwyczaj siedzą w Kanto - wyjaśniła 009 - One nigdy nie wędrują po świecie same, a przynajmniej nie ostatnio. Jeżeli już podróżują, to tylko z Ashem Ketchumem. Wobec tego proste jak dwa razy dwa jest równanie, które mówi... Nasz wróg jest tutaj i prędzej czy później sam się tutaj zjawi. A wiesz, co to oznacza? On na pewno nam zechce przeszkodzić w realizacji naszych planów.
- Co więc mamy zrobić?
- Zastawić na niego pułapkę, oczywiście. Jeśli jego mała siostrzyczka wpadła w kłopoty, to on z całą pewnością przybędzie tutaj, aby ją odbić, a przy okazji swego kumpla wynalazcę. Wtedy z całą pewnością wpadnie w naszą pułapkę.
- O nie! Tylko nie to! - jęknęłam przerażona.
- Co myśmy narobiły?! - dodała załamanym głosem Bonnie.
Domino popatrzyła na nas złośliwym wzrokiem.
- No cóż... Samowolka zazwyczaj tak się kończy, moje kochane. Ale trudno... Za błędy trzeba płacić.
Następnie podniosła nas z ziemi, mówiąc:
- A teraz pora, abyście sobie z kimś porozmawiały.
Chwilę później zostałyśmy zaprowadzone do tajemniczego pokoju, w którym znajdowało się wielkie działo.
- Co to za paskudztwo? - zapytałam.
- To działo, które pomoże mi schwytać Lugię - powiedział Lawrence III, stając obok mnie - Niestety, popsuło się ono. Sądziłem, że sam sobie dam radę z jego naprawą, ale kiedy dziesięć dni temu złapałem jednego Pokemona o mocach psychicznych, ten uszkodził to działo do tego stopnia, że niezbędna mi będzie pomoc, żeby je naprawić. Zaoferował mi ją wasz serdeczny przyjaciel.
Po tych słowach wskazał dłonią na młodego człowieka krzątającego się w pobliżu tego działa. Szybko go rozpoznałyśmy.
- Clemont! - zawołałam.
- Braciszku! - dodała przerażona moja przyjaciółka.
Chłopak spojrzał na nas zdumiony i przerażony jednocześnie.
- Dawn! Bonnie! Co wy tu robicie?! - zawołał.
- Przebywają obecnie pod naszą opieką, podobnie jak i ty - odparła złośliwym głosem Domino.
Lawrence III popatrzył na nas z uśmiechem.
- Wasz przyjaciel jest nam naprawdę bardzo życzliwy. Panna Domino przywiozła mi go tutaj mówiąc, że z całą pewnością naprawi on działo.
- A skąd wy się w ogóle znacie? - zapytałam.
- Prowadzimy razem wspólne interesy, moja piękna - wyjaśnił nam ten szaleniec.
- Tak, to prawda - pokiwała głową 009 - Od jakiegoś czasu się znamy. Łączą nas wspólne interesy.
- Domyślam się, jakie - mruknęłam złośliwie.
- No proszę... Jaka bystra dziewuszka - zachichotała Czarny Tulipan - Myślę, że jesteś na tyle mądra, aby wiedzieć, co spotka ciebie oraz twoją koleżankę, jeżeli twój chłoptaś nie naprawi szybko tego działa.
- Uszkodzenie jest poważne - odezwał się szybko Clemont - Robię, co mogę, ale naprawdę potrzebuję czasu.
- Przeciwnie... Tobie potrzeba jedynie właściwej motywacji - zaśmiała się podła kobieta.
Następnie przemieniła ona swój czarny tulipan w szpadę i przyłożyła jej ostrze do mojego gardła.
- Która pójdzie na pierwszy ogień? Twoja dziewczyna czy może twoja siostrzyczka? Którą bardziej kochasz, a którą mniej?
Mój ukochany wynalazca jęknął przerażony i spocił się na twarzy, gdy to zobaczył.
- Nie waż się ich tknąć! - krzyknął.
- Bo co niby mi zrobisz?! - mruknęła złośliwie kobieta.
Clemont rzucił trzymane przez siebie narzędzia na podłogę, mówiąc:
- Wtedy nie naprawię tej maszyny!
Lawrence III zasłonił sobie załamany oczy. Domino jednak wcale nie sprawiała wrażenie przejętej.
- Jak sobie chcesz. To zabijemy twoje przyjaciółeczki, a potem ciebie, zaś dla mojego wspólnika znajdę innego wynalazcę, który z całą pewnością będę bardziej skłonny do współpracy z nami niż ty.
Wiedziałam, że ta kobieta nie żartuję. Była przecież podłą i okrutną kobietą. Czułam więc, iż na pewno spełni ona swoją groźbę, jeśli mój drogi Clemiś odmówi jej pomagania.
- Ona może sobie grozić! Nie waż się jej słuchać! - zawołałam.
- Właśnie! Nie wolno ci jej pomagać! - krzyknęła Bonnie.
009 przyłożyła dziewczynę ostrze szpady do gardła.
- Zła podpowiedź! Decyduj się, przyjacielu. Albo naprawiasz to cudo, albo moje ostrze zostanie zaraz zabarwione piękną, szkarłatną barwą.
- Szkarłatną? - zdziwił się Lawrence III - To one taki mają kolor krwi?
- Nie wiem, ale z przyjemnością pomogę ci poznać odpowiedź na to pytanie - zachichotała okrutna kobieta.
Moja przyjaciółka pisnęła przerażona i zaczęła się mocno pocić ze strachu. Ja również byłam przerażona. Wiedziałam już, co zdecyduje mój luby, choć wcale tego nie pochwalałam. Ale czy mogłam od niego żądać, aby poświęcił mnie i swoją siostrę dla dobra misji?
- Dobrze... Pomogę wam to naprawić - powiedział wynalazca.
- Mądra decyzja - zaśmiała się Domino - Kiedy działo będzie gotowe?
- Powinno być dzisiaj wieczorem.
- Tym lepiej... Ostateczny termin jest jutro rano. Jeżeli się spóźnisz, to wówczas... Sam rozumiesz.
Po tych słowach 009 złapała Bonnie za włosy i przejechała palcem po jej szyi w sposób, który oznaczał wszyscy wiemy co.
- Dziękuję wam bardzo za przybycie - powiedziała po chwili agentka organizacji Rocket - Bez was nie mielibyśmy odpowiednich argumentów w rozmowie z waszym przyjacielem.
- Wielkie dzięki, Bonnie! - warknęłam na moją przyjaciółkę.
Dziewczynka zachichotała nerwowo.
- Mogłaś mnie zatrzymać! - mruknęła.
Wiedziałam, że ma rację, dlatego też darowałam sobie moralizowanie. Czułam jedynie, że naprawdę wpakowałyśmy siebie i Clemonta w niezłą kabałę.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Kiedy Ash opowiedział, jaki ma plan bardzo się on nam spodobał. Był on naprawdę przebiegły, choć też niezwykle ryzykowny. Wiedzieliśmy, że Domino wspiera Lawrence’a III, aby razem z nim dokonać porwania Lugii, więc proszenie tego Pokemona o pomoc w pokonaniu tych ludzi było takie jakby niezbyt stosowne. Jednak nie mieliśmy żadnego wyboru. Bez niego wykonanie tego planu stawało się niemożliwe.
Brock i Misty pozostali przy Mewtwo, aby go doglądać, pozostali zaś wyszli z Ashem poza jaskinię Slowkinga.
- Wiesz, co masz robić - powiedział mój luby do Melody.
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, po czym wzięła do ręki swoją okarynę zrobioną z muszli i zaczęła na niej grać utwór znany jako „Pieśń Lugii“. Wygrywała go tak przez minutę czy dwie, kiedy nagle morze (na które mieliśmy piękny widok z miejsca, w którym byliśmy) zaczęło kipieć, bulgotać, a następnie wyskoczył z niego Lugia. Spojrzał on na nas radośnie i rzekł:
- Witajcie, przyjaciele. Jak mniemam, potrzebna wam moja pomoc.
- Nie inaczej - odpowiedział mu Slowking - Twoi przyjaciele są teraz w potrzebie.
- Tak - powiedział Ash, podchodząc bliżej Pokemona - Musisz nam pomóc, Lugia. Clemont został porwany i uwięziony na Wyspie Ostronosów w zamku Lawrence’a III!
- Wraz z nim uwięziono też Dawn i Bonnie - dodałam.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
- Potrzebujemy twojej pomocy, aby ich uwolnić - rzekła Melody.
- Czy możesz nam pomóc? - zapytał Tracey.
- To bardzo ważne - dokończył Max.
Lugia patrzył na nas uważnie, po czym odparł:
- Pomóc wam mogę i z największą przyjemnością to uczynię, jednak nie wiem, w jaki sposób mam to uczynić.
- Slowking powiedział nam, że twoja moc jest większa dzięki mocom trzech kul, które przyniosłem z Wysp Ognia, Lodu i Pioruna - powiedział po chwili lider naszej drużyny.
- O tak, to prawda - odparł Pokemon - Dzięki temu mogę sprawować kontrolę nad Moltresem, Articuno oraz Zapdosem.
- Ich moc będzie nam bardzo potrzebna - odezwał się Slowking - Sam wszak nie możesz tam lecieć i narażać swego życia na niebezpieczeństwo.
- Ryzyko, na jakie mogę narazić swoją osobę nie jest wcale tak ważne dla mnie jak to, co grozi naszym przyjaciołom - odparł Lugia - Mówcie zatem, jaki macie plan.
- Plan jest bardzo prosty - powiedział mój ukochany - Wraz z trzema Tytanami musisz zaatakować siedzibę naszego wroga. Pomagać ci w tym będą Tracey i Melody.
- Chyba rozumiem, do czego zmierzasz - rzekł z uśmiechem Strażnik Wód - Chcesz zająć naszych wrogów, aby ci byli daleko od zamku, kiedy ty będziesz ratować swoich przyjaciół?
- Dokładnie tak. Jesteś bardzo przenikliwy - rzekł wesoło nasz drogi geniusz.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Możemy więc na tobie polegać? - zapytałam ja i Melody.
- Oczywiście, przyjaciele - zgodził się Lugia.
- To doskonale - Ash zatarł ręce z radości - Teraz zostaje nam już tylko zrealizować nasz plan.
- Gdzie jest twój syn? - spytał Slowking.
- Jest niedaleko stąd - odparł jego przyjaciel.
Zastanowiliśmy się nad tą sprawą. Uznaliśmy, że potomek naszego przyjaciela powinien być ukryty w jakimś bardzo bezpiecznym miejscu na wypadek, gdyby Domino postanowiła go porwać. W końcu nigdy nic nie wiadomo. Z całą pewnością nie mogliśmy zabrać młodzieńca ze sobą na misję, gdyż istniało zbyt wielkie ryzyko, że mogło mu się coś stać. Zatem sprawa była jasna. Synek Lugii musiał zostać ukryty. Tylko gdzie?
- Proponuję ukryć twojego potomka na Shamouti - zaproponowała po chwili namysłu Melody - Mój ojciec, moja siostra i jej mąż z pewnością się nim zaopiekują.
Strażnik Wód nie miał nic przeciwko temu.
- Doskonale. Wiem, że mogę mam zaufać. A zatem... Przejdźmy już do działania.
- A więc do dzieła! - zawołałam radośnie.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.

***


Synek Lugii pozostał w wiosce na Shamouti pod opieką Tobiasa, Carola i Noaha. Wiedzieliśmy, że z nimi jest całkowicie bezpieczny, gdyż to w końcu nasi przyjaciele, a prócz tego naprawdę rozsądni ludzie, którym można zaufać, jak również powierzyć swoje życie. Ponieważ ten uroczy, pokemoni młodzieniec był w odpowiednich rękach, to mogliśmy śmiało ruszać w drogę.
Szybko ja, Ash i Max wsiedliśmy na łódź Maren, której właścicielka zabrała nas w kierunku Wyspy Ostronosów. Nad nami lecieli wtedy Lugia razem z trzema Tytanami. Normalnie te paskudne ptaszyska na pewno nie byłyby wcale tak miło do nas nastawione, ale tym razem Strażnik Wód miał do dyspozycji moc trzech klejnotów, więc musiały go słuchać. Na grzbiecie Lugii siedziała Melody, a obok nich leciał Tracey na Charizardzie.
- Mam nadzieję, że wszyscy wiedzą, co mają robić - zapytał Ash przez krótkofalówkę naszych przyjaciół lecących nad nami.
- No pewnie, że tak - zachichotała wesoło Melody - Już nie możemy się doczekać skopania paru wrednych tyłków razem z ich właścicielami.
- Kopcie, kopcie. Tylko porządnie - zaśmiał się detektyw z Alabastii.
- Tak czy inaczej szykuje się nam niezła zadyma - dodał wesoło Max, zacierając przy tym ręce.
- Coś mi mówi, że nie możesz się już doczekać tej całej bijatyki - zachichotałam delikatnie.
- A dziwi cię to? - parsknął śmiechem nasz drogi haker - Naprawdę mam teraz wielką ochotę spuścić niezły łomot tej wrednej Domino oraz jej kumplom.
- A myślisz, że ja nie? - zachichotał mój chłopak.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał jego starter.
- My również mamy wielką ochotę na bijatykę - usłyszeliśmy nagle z krótkofalówki głos Tracey’ego.
Ash zachichotał delikatnie.
- Zapomniałem, że oni słyszą wszystko, co mówię, jeśli nie wyłączę tego ustrojstwa.
Następnie wziął urządzenie do ręki, mówiąc:
- Jak zaatakujecie zamek, to musicie zadbać o to, aby nie uszkodzić go zbyt mocno. Przynajmniej nie od razu. Musimy sprawić, aby Domino i jej ludzie ruszyli na was. W ten właśnie sposób dacie nam czas na uwolnienie Clemonta, Dawn i Bonnie.
- Wiem, wszyscy dobrze pamiętamy, co mamy robić - zawołał Sketchit - Liczcie na naszą pomoc.
- Nie zawiedziemy was - dodała radośnie Melody.
- Dokładnie tak - odrzekł Lugia przyjaznym tonem - Czas wreszcie zrobić porządek z szaleńcem i jego sojusznikami.
- Dziwi mnie, że wcześniej tego nie zrobiłeś - mruknął Max.
- Mój przyjacielu... Moja moc ma za zadanie chronić, a nie niszczyć - odparł mu Strażnik Wód - W tym wypadku chodzi o ratowanie naszych przyjaciół. Jeżeli więc będziemy musieli coś zniszczyć, to będzie to tylko i wyłącznie konieczność. Niezbędna konieczność.
- Prawda... Czasami nie ma innych metod - rzekł Ash ponurym tonem.
W tej samej chwili Maren odwróciła się od kierownicy w naszą stronę, mówiąc:
- Bądźcie gotowi do akcji, przyjaciele. Widzę Wyspę Ostronosów na horyzoncie!
Spojrzeliśmy przed siebie i zobaczyliśmy ponury ląd oraz wielką górę, która tam się znajdowała. Na niej zaś stał wielki i bardzo ponury zamek.
- To siedziba Lawrence’a III - powiedziałam.
- Jesteśmy na miejscu - dodał Max.
- Tym lepiej - zawołał Ash, wstając ze swego miejsca.
Poprawił sobie czapkę z daszkiem i wziął do ręki krótkofalówkę.
- Wszyscy znają sobie zadania?
- No pewnie! - odpowiedział mu bojowy krzyk z krótkofalówki.
- W takim razie do dzieła, przyjaciele! Do ataku!
- Pi-pika-chu! - pisnął elektryczny gryzoń, skacząc na ramię swojego trenera.
Krzycząc to detektyw z Alabastii skierował palec w bojowy sposób na cel naszej podróży.
- Naprzód, przyjaciele! Do ataku!
- Ay-ay, kapitanie! - wrzasnęliśmy radośnie, aż paląc się do walki.
- Maren! Wysadź nas na lądzie! - zawołał po chwili mój chłopak.
- Ay, kapitanie! - odparła dziewczyna, kierując swój statek ku plaży.
Spojrzałam w kierunku zamku Lawrence’a III, mówiąc po cichu:
- Trzymaj się, Clemont... Już niedługo cię ocalimy.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Siedziałyśmy razem z Bonnie związane w kącie tego przebrzydłego pokoju, w którym Clemont naprawiał wielkie działo służące do polowania na Pokemony. Niedaleko nas stała oparta o ścianę panna Domino, bawiąca się czarnym tulipanem, od czasu do czasu go też wąchała, a przynajmniej udawała, że to robi, bo przecież jej kwiatek był sztuczny i nie wydzielał żadnego zapachu, co więc niby miała wąchać? Udawała tylko, że to robi i z jakiegoś powodu sprawiało jej to przyjemność.
- Jak długo jeszcze ci to zajmie? - mruknęła po chwili.
- Jeszcze trochę... Tak około godzinę - odpowiedział jej mój kochany wynalazca - Może nawet więcej.
- Lepiej dla ciebie, aby nie trwało to ponad godzinę - rzekła 009 - Bo jeśli będziesz celowo zwlekać, to wówczas... Sam rozumiesz.
- Przecież on nie robi tego celowo! - krzyknęła Bonnie oburzonym tonem.
- Ne-ne-ne! Pip-lu-li! - zapiszczeli Dedenne i Piplup, którzy siedzieli w małej klatce wiszącej tuż pod sufitem.
Domino bawiła się tymczasem swoim tulipanem, tak jakby w ogóle nie obeszło jej to, co właśnie usłyszała, po czym dodała:
- Lepiej nie każ mi udowadniać, co potrafię zrobić, jeżeli uważam, że ktoś mnie okłamuje.
- Przecież ja nie kłamię! - jęknął załamany Clemont - Nauki nie można poganiać.
- Nauki nie, ale naukowca i owszem.
- Robię, co mogę!
- Wierzę ci, ale mój tulipan ma na ten temat inne zdanie. Jak na razie jeszcze ulegam mojemu miękkiemu serduszku i nie każę ci udowadniać, że mówisz mi prawdę. Jeśli jednak będziesz zwlekać, wówczas...
- Oj! Nie strasz naszego drogiego gościa - powiedział Lawrence III z ironicznym uśmiechem - Przecież on robi, co może, ja zaś mogę jeszcze trochę poczekać.
- Może ty możesz czekać, ale ja na pewno nie. Ani mój szef - rzekła Domino lekko poirytowana - Pamiętasz chyba, jaką mieliśmy umowę. Dla ciebie Lugia, a dla mnie jego DNA. Sklonujemy go za pomocą naszych naukowców.
- Czyli będzie jeszcze jeden Lugia? - zapytał kolekcjoner.
Wyraźnie posmutniał, kiedy to usłyszał.
- Trochę szkoda, bo chciałem mieć w swojej kolekcji jeden jedyny na całym świecie egzemplarz tego jakże wyjątkowego gatunku.
- Oj, nie bój się - mruknęła złośliwie Domino - Nikomu nie będziemy opowiadać o tym, że mamy na usługach Pokemona takiego rodzaju. Twoja kolekcja pozostanie nadal jedyna w swoim rodzaju.
- Mam nadzieję - rzekł ponuro jej wspólnik.
Poczułam, jak gniew we mnie kipi coraz mocniej. Gdyby nie te więzy, to bym się zaraz rzuciła na tę jędzę i spuściła jej niezłe manto. Widziałam wyraźnie, jak Bonnie również próbuje zerwać więzy, co niestety było dla nas obu niewykonalne.
Nagle w pomieszczeniu rozległo się jakieś głośne buczenie, a prócz tego denerwujące czerwone światło zaczęło ostro migać, zalewając swoją falą cały pokój.
- Alarm?! - zapytała Domino.
Zdenerwowana odpięła od paska krótkofalówkę, po czym zawołała:
- Co się tam dzieje?!
- Szefowo, jakieś wielkie ptaszyska lecą właśnie w naszą stronę! - odpowiedział jej jeden z jej ludzi.
- Ptaszyska?! - zawołał Lawrence III.
Szybko podbiegł do działa, które zawierało również teleskop i spojrzał przez nie uważnie.
- Aha! Wiedziałem! Lugia leci do nas! - zawołał radośnie.
Zadowolony zatarł ręce z radości.
- Moja zdobycz... Mój wielki skarb... Uzupełnienie mej kolekcji... Cel mojego życia sam pcha mi się w ręce.
Następnie spojrzał na Clemonta i zapytał:
- Naprawiłeś to już?
- Jeszcze nie do końca... Obawiam się, że potrzeba mi przynajmniej godziny, aby wszystko sprawdzić.
- Trudno! Zaryzykuję! - mruknął kolekcjoner - Zaraz go złapię.
- Chwileczkę! - zawołała Domino i zrobiła podejrzliwą minę - Czy nie wydaje ci się dziwne, że Lugia nagle tak sam z siebie leci w naszą stronę, choć doskonale wie o tym, że na niego polujesz?
- Może chce uwolnić tego wynalazcę? - zasugerował Lawrence III, po czym spojrzał ponownie przez teleskop - No proszę... Na jego grzbiecie siedzi jakaś dziewczyna.
- Dziewczyna? - zainteresowała się 009 - Taka o miodowych włosach i niebieskich oczach?
- Nie... Ta ma owszem niebieskie oczy, ale włosy brązowe - odparł jej wspólnik, nie odrywając wzroku od soczewki.
Domino była wyraźnie zawiedziona tą odpowiedzią.
- Czy ktoś jeszcze jest z nimi? - spytała.
- Tak. Są też Moltres, Zapdos i Articuno - padła odpowiedź - A do tego Charizard z jakimś chłopakiem na grzbiecie?
- Czy to Ketchum?
- Nie... Jakiś inny chłopak.
- No proszę - zachichotała podle agentka organizacji Rocket, po czym spojrzała na mnie - Najwidoczniej ten twój kochany braciszek nie zamierza sam cię ratować, tylko wysyła pomocników. Cóż... Raczej niezbyt dobrze to o nim świadczy.
Następnie wzięła ona do ręki krótkofalówkę i powiedziała do swoich ludzi:
- Rozprawcie się z tymi intruzami!
- Ale szefowo... To nie byle jacy intruzi! To te przeklęte Pokemony z okolic Shamouti!
- A więc je osłabcie na tyle mocno, żeby nie były w stanie się bronić, gdy spróbujemy je złapać.
- A co zrobić z tymi dwoma dzieciakami, które lecą z nimi?
- Poślijcie ich do wszystkich diabłów. No, chyba umiecie sobie z nimi poradzić?
- Jak najbardziej, pani szefowo.
Bonnie spojrzała na mnie zdumiona.
- O co tu chodzi? - zapytała.
Popatrzyłam jej w oczy, po czym odparłam:
- Nie wiem. To chyba kolejny genialny plan mojego brata.
- Sądzisz, że on za tym stoi?
- Jestem tego pewna. Nie wiem, co on kombinuje, ale oby wiedział, co robi.
- Ash zawsze wie, co robi.
- Chciałabym podzielać twój optymizm.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Tracey, Melody oraz Lugia wykonali swoje zadanie, prowadząc atak na zamek Lawrence’a III. Za pomocą mocy trzech Tytanów oraz samego Strażnika Wód zaczęli ostrzeliwać posiadłość tego szalonego kolekcjonera, uszkadzając ją, lecz niezbyt mocno. W końcu dobrze wiedzieli, że w środku są nasi przyjaciele, więc jeśli zamek się zawali, to oni zginą. Na to zaś nie mogliśmy pozwolić.
Tak czy inaczej atak został przeprowadzony skutecznie, co zgodnie z planem Asha wywołało kontratak ze strony ludzi Domino. Byli oni ubrani na czarno i mieli na swetrach czerwoną literkę R, a na plecach odrzutowe plecaki, którymi natychmiast polecieli naprzeciwko swoich przeciwników, po czym zaczęli do nich strzelać za pomocą karabinów maszynowych. Pokemony jednak z łatwością odpierały ich ataki, a niejeden z tych łotrów został zestrzelony mocami owych ptaszysk i znalazł swój grób w oceanie. Kilku z nich spalił ogień Moltresa, inni zaś zamienili się sopel lodu przez moc Artucino lub zwęglili się od ataków Zapdosa.
- Bitwa trwa - powiedział zadowolony Ash - Choć nie chciałem, żeby oni koniecznie ginęli.
- No cóż... Jak widać nad trzema Tytanami nie można zapanować we wszystkich aspektach - zauważyła Maren - To co? Ruszacie do akcji?
- Nie inaczej - odrzekł mój luby - Zaczekaj na nas, proszę.
- Ay-ay, kapitanie! - zawołała zielonowłosa, salutując mu przy tym po wojskowemu.
Zaśmiałam się, po czym zeskoczyłam z łodzi na brzeg razem z moim ukochanym oraz Maxem i jego Pikachu. Następnie pobiegliśmy szybko w stronę zamku Lawrence’a III. Był on blisko, więc szybko tam dotarliśmy. Przy jego wielkiej bramie stali dwaj strażnicy, ale na całe szczęście na to także mieliśmy przygotowane działanie.
- Pikachu, do dzieła! - zawołał Ash.
Pokemon szybko zeskoczył z jego ramienia, po czym poraził prądem obu panów, po czym powalił ich nieprzytomnych na ziemię.
- Świetnie! A więc problem z głowy - stwierdził Max.
- Zatem ruszajmy! - krzyknęłam.
Ruszyliśmy szybko biegiem przez bramę i już po chwili byliśmy w środku.
- Dobra, Ash. To dokąd teraz? - zapytał młody Hameron.
- Czekajcie... Niech sobie przypomnę...
Mój ukochany zamknął oczy i zaczął sobie coś przypominać.
- Już wiem! Tędy!
Pobiegliśmy za nim szybko, gdy on wskazywał nam drogę.
- Bardzo dobrze to pamiętam - powiedział do nas detektyw z Alabastii - Mewtwo pokazał mi, którędy mamy iść. Oby się nie mylił.
- I obyś ty miał dobrą pamięć - dodał Max - Inaczej tu zabłądzimy.
Nie mówiłam nic, jednak miałam wielką nadzieję, że mój ukochany dobrze pamięta, którędy mamy iść. Na całe szczęście tak właśnie było i dzięki temu nie pomyliliśmy drogi.
Biegliśmy przez kilka minut, po czym znaleźliśmy pokój, w którym znajdowało się mnóstwo klatek z Pokemonami.
- Widziałem ten pokój w wizji Mewtwo - powiedział do mnie Ash - To tutaj Lawrence III ma swoje prywatne zoo.
- Ja to nazywam kolekcją.
Spojrzeliśmy szybko w kierunku, z którego dobiegł nas ten głos i zauważyliśmy mężczyznę o ciemno-zielonych włosach, niebieskich oczach, z kolczykami w uszach, mający biało-fioletowy strój.
Ash zacisnął pięść na jego widok.
- Lawrence III! - zawołał.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu, skacząc mu na ramię.
Mężczyzna uśmiechnął się podle.
- Widzę, że mnie pamiętasz, młodzieńcze. Ja ciebie też, chociaż jesteś teraz sześć lat starszy. Tylko czy mądrzejszy? Chyba tak, skoro wymyśliłeś tak doskonały pomysł, aby się tu dostać. Bardzo sprytnie, chłopcze. Ta cała dywersja, aby wyciągnąć moją wspólniczkę i jej ludzi z zamku... Naprawdę sprytnie to rozegrałeś.
- Gdzie jest Clemont Meyer?! - zawołałam oburzona.
- Gdzie jest Bonnie Meyer?! - dodał Max.
- I gdzie moja siostra?! - krzyknął Ash - Co z nimi zrobiłeś?!
- Nic takiego - powiedział Lawrence III.
Następnie roztoczył radośnie rękoma gest, abyśmy popatrzyli na cały pokój i to, co się w nim znajdowało.


- Powiedzcie sami... Czyż to nie jest piękne? - zapytał - Mój kochany ojciec nigdy nie wymyśliłby czegoś takiego, gdyż jego interesowało tylko robienie pieniędzy. Nic poza tym go nie obchodziło, nawet własny syn. Tak to już bywa w bogatych rodzinach.
- Gdzie są nasi przyjaciele?! - krzyknęłam.
Mężczyzna zignorował mnie, po czym mówił dalej:
- Na szczęście moja matka zawsze miała dla mnie czas. Aby jakoś mi go umilić, zaczęła wraz ze mną kolekcjonować różne rzeczy związane z Pokemonami. Początkiem naszej pasji była karta z Mew, a teraz mam to, co tutaj widać. Przyznacie chyba, że to piękne.
Rozejrzałam się dookoła, po czym pomyślałam, że ten człowiek jest zwyczajnym wariatem. Ash patrzył na niego zaś z mieszanymi uczuciami.
- Uważasz, że twoja matka byłaby z ciebie teraz zadowolona, gdyby widziała, jak teraz wygląda twoja kolekcja? - zapytał.
- Pika-pika?! - dodał Pikachu.
Lawrence III westchnął głęboko.
- Nie wiem... Nigdy się tego nie dowiem, ponieważ moja matka nie żyje. Zmarła, gdy miałem piętnaście lat. Ojciec nie uronił nawet jednej łzy na jej pogrzebie. Ja nie zamierzam tym bardziej ronić łzy nad nikim, a już zwłaszcza nad moją kolekcją.
- Dość tego! - krzyknęłam - Pikachu! Poraź go!
Pokemon zaatakował szybko mężczyznę i uderzył w niego piorunem. Lawrence III opadł nieprzytomny na ziemię. My zaś szybko pobiegliśmy do pokoju, z którego on właśnie wyszedł. Tam znaleźliśmy związane Dawn i Bonnie.
- Ash! Serena! Max! - zawołały radośnie na nasz widok.
- Siostrzyczko! - krzyknął mój luby.
Szybko zaczął rozwiązywać Dawn, zaś je i Max szybko rozwiązaliśmy Bonnie. Panna Seroni radośnie skoczyła swemu bratu na szyję, obejmując go mocno do siebie.
- Braciszku! Przepraszam cię! Tak strasznie cię przepraszam! - płakała niebieskowłosa - Nie powinnam była tu przychodzić! Przeze mnie masz same problemy.
- Przestań już, siostrzyczko! Przecież to nieprawda! - odpowiedział jej czule Ash - Ale tak czy inaczej złoję ci jeszcze skórę, jak znowu wywiniesz mi taki numer!
Dawn spojrzała na niego groźnie.
- Ej! To, że się kajam nie znaczy, że masz prawo mnie bić!
- Gdzie jest Clemont? - przerwałam tę dyskusję.
- Domino go zabrała - odpowiedziała Bonnie.
- CO?! - krzyknęliśmy przerażeni.
- Tak, to prawda - powiedziała Dawn - Ta jędza domyśliła się, że atak Lugii jest dywersją mająca na celu odwrócić jej uwagę. Zabrała Clemonta ze sobą i chce z nim uciec!
Detektyw z Alabastii, jak tylko to usłyszał, jęknął przerażony i szybko pobiegł do sąsiedniego pokoju, w którym Lawrence III powoli odzyskiwał przytomność. Mój luby złapał go szybko i zaczął szarpać za poły ubrania.
- Gdzie Domino zabrała Clemonta?! Odpowiadaj!
Mężczyzna uśmiechnął się do niego ironicznie, po czym rzekł:
- Nie musisz być wobec mnie taki nieuprzejmy. Mogłeś mnie zapytać o to nieco grzeczniej.
- Więc pytam cię grzecznie, gdzie jest mój przyjaciel?!
- Panna Domino ma tu motorówkę. Pewnie właśnie nią odpływa.
- Daleko nie odpływie! - zawołał mój luby, puszczając swego wroga.
Następnie spojrzał na nas, wołając:
- Idziemy! Szybko!
Bonnie jeszcze uwolniła Dedenne z klatki, a Dawn to samo zrobiła z Piplupem oraz Pidgeotem. W końcu nie mogliśmy ich tutaj zostawić.

***


Szybko opuściliśmy zamek Lawrence’a III, po czym dobiegliśmy do łodzi Maren, wskakując na nią z rozpędu.
- Widzę, że misja się udała - powiedziała nasza przyjaciółka, gdy tylko przybyliśmy.
- Nie całkiem - odparł Max.
- Porwali mojego brata! - dodała Bonnie - Musimy go gonić!
- Ne-ne-ne! - poparł ją Dedenne.
- Tam jest! Widzę ich! - zawołałam, dostrzegając motorówkę, wokół której pływało kilka skuterów.
- Domino próbuje nam uciec - powiedziała Dawn.
- Ale nie uda się jej to! - krzyknęła bojowo Maren - Szybko, zapnijcie pasy! Ruszamy w drogę!
- Pasy?! A są tu jakieś? - spytała Bonnie.
Parsknęłam śmiechem słysząc to pytanie. Nie tak dawno zadawała je naszej przyjaciółce Misty, choć w nieco innych okolicznościach.
Chwilę później silniki łodzi Maren uruchomiły się, a my pognaliśmy na całego przed siebie. Pruliśmy fale w taki sam sposób, jaki zwykle ma miejsce w filmach akcji. Max od razu to zauważył, bo krzyknął radośnie:
- Ale pościg! Zupełnie jak w przygodach Bonda!
- Lepiej, bo to ma miejsce naprawdę! - zaśmiałam się.
Byliśmy coraz bliżej motorówki Domino, jednak kobieta zobaczyła, że ją ścigamy i szybko dała znak swoim ludziom, którzy gnali tuż obok niej na skuterach wodnych, aby nas zatrzymali. Bandyci wykonali jej polecenie, zawrócili i zaczęli strzelać w naszą stronę z pistoletów maszynowych. W ostatniej chwili padliśmy na podłogę i kule nas minęły.
- Hej! Dziurawicie mi łódź! - krzyknęła oburzona Maren.
- Chyba pora się nimi zająć! - zawołała do mnie Dawn.
- Też tak myślę!
Ja i Dawn posłałyśmy do walki Piplupa i Pachama, którzy to zaczęli ciskać w naszych przeciwników bąbelkami oraz ciemnymi kulami.
- To im da do myślenia! - krzyknęła moja przyszła szwagierka.
- Pomogę wam! - dodał Max.
Szybko przybył on nam z pomocą rzucając do walki swego Mudkipa, a Bonnie nas wsparła swoim Dedenne. Pokemony raz za razem atakowały ludzi z organizacji Rocket swoimi mocami, strącając jednego po drugim ze skuterów.
- Za długo to trwa! Domino zaraz nam ucieknie! - krzyknął załamany Ash, patrząc na oddalającą się motorówkę.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał jej starter.
- Niekoniecznie! - usłyszeliśmy nagle znajomy głos.
To Melody siedząca na grzbiecie Lugii leciała właśnie tuż obok nas. Dziewczyna z uśmiechem zeszła z Pokemona i zwinnym ruchem wskoczyła do pojazdu Maren.
- Szybko! Lugia was zabierze! - zawołała.
- Wskakujcie - powiedział Strażnik Wód, patrząc na mnie i na Asha.
Nie kazaliśmy mu czekać, dlatego też bardzo szybko wykonaliśmy to polecenie. Dołączył do nas Pikachu, który nie chciał opuścić swego trenera. Chwilę później unieśliśmy się w górę, a Lugia zaczął bardzo szybko lecieć za motorówką Domino.
- Naprzód, przyjacielu! - zawołał Ash.
- Pika-chu! - zapiszczał jego starter.
- Trzymajcie się mocno! - odrzekł wesoło Strażnik Wód.
Dość szybko dogoniliśmy uciekającą nam agentkę 009, po czym mój ukochany zaczął się przymierzać do skoku.
- Zejdź trochę niżej, Lugia!
Pokemon spokojnie i bez pośpiechu spełnił jego prośbę. Wówczas to detektyw z Alabastii bardzo zwinnym ruchem zeskoczył z grzbietu naszego sojusznika i wylądował na motorówce, gdzie był już związany Clemont. Chłopak bardzo się ucieszył, gdy go zobaczył.
- Ash! - zawołał radośnie.
- Cześć, stary - zaśmiał się jego przyjaciel.
Domino puściła kierownicę i spojrzała wściekła na przeciwnika.
- Znowu ty?! Wiecznie musisz mi przeszkadzać?! - krzyknęła.
- Taka karma - zaśmiał się Ash, dobywając szpady, którą miał u boku.
Kobieta strzeliła w niego z czarnego tulipana, jednak mój ukochany w ostatniej chwili uniknął strzału, a potem kilku kolejnych. Zwinnym ruchem przewinął się tuż pod gradem jej pocisków, po czym ciął szpadą tak, że wytrącił Domino broń z ręki, a ta poleciała prosto w odmęty oceanu.
- Dość tego, Domino! Jesteś aresztowana! - zawołał Ash, przykładając jej ostrze szpady do gardła.


Domino zachichotała tylko podle, po czym zwinnym ruchem podcięła mojemu chłopakowi nogi, przewracając go na podłogę motorówki.
- Nic z tego, kochasiu! Może następnym razem! - warknęła złośliwie - Chociaż... Chyba nie będzie następnego razu.
To mówiąc wyjęła rewolwer i już chciała strzelić do Asha, gdy nagle Pikachu strzelił piorunem, który wytrącił jej z ręki pukawkę.
- Głupi gryzoń! - warknęła 009, masując sobie obolałą dłoń.
Następnie zaczęła ona szybko majstrować przy kierownicy, a gdy już skończyła, to odpaliła swój odrzutowy plecak, który szybko narzuciła sobie na plecy.
- Żegnaj, detektywie! - krzyknęła agentka, odlatując w przestworza, nim mój chłopak zdążył ją pochwycić.
Chcieliśmy razem z Lugią ją gonić, jednak pojawił się inny problem. Motorówką, którą płynęli chłopcy została pozbawiona przez tę parszywą jędzę sterowności i oto właśnie pędziła na skały. Ash i Clemont (którego to mój ukochany zdążył rozwiązać) próbowali ją zatrzymać, ale okazało się, że Domino uciekając uszkodziła kierownicę i skrzynię biegów, przez co nie można było skręcić w bok, ani też zatrzymać pojazdu. Zamiast więc ścigać tę jędzę, Strażnik Wód opadł nisko niedaleko motorówki, aby zabrać ze sobą pasażerów.
- Wskakujcie! - zawołałam.
Chłopcy razem z Pikachu szybko zeskoczyli z motorówki na grzbiet Lugii. Ich pojazd chwilę później uderzył w skały, po czym wybuchł.
- Udało się nam! - zawołałam radośnie.
Ash pokręcił przecząco głową.
- Nie bardzo... Ona znów nam uciekła.
Zasmucona spojrzałam w kierunku, w którym to właśnie zniknęła ta jędza, a potem na zamek Lawrence’a III, gdzie ciągle toczyła się potyczka trzech Tytanów i ludzi Domino, choć tych ostatnich było już niewielu.
Wtedy właśnie nastąpił gwałtowny wybuch, a jedna z wież zaczęła się dymić oraz trząść.
- Co to było?! - zapytałam zdumiona.
- Chyba Lawrence III próbował odpalić działo - stwierdził Clemont - Ostrzegałem go, że nie jest jeszcze do końca sprawdzone.
Ash jęknął przerażony.
- Musimy tam szybko lecieć!
- Chcesz go ratować?! - krzyknęłam zdumiona - Ty chyba kompletnie zwariowałeś!
- Możliwe, ale tak należy postąpić.
Nie słuchając argumentów przeciwko takiej decyzji mój luby poprosił Lugię, aby poleciał on w kierunku zamku. Pokemon spełnił jego polecenie, wysadzając nas przed bramą tej twierdzy. Chwilę później ja i Ash szybko wbiegliśmy do środka budynku widząc, że wokół unosi się dym, a z sufitu zlatywały płonące belki oraz kamienie. Wiedzieliśmy zatem, iż musiał tu wybuchnąć pożar. Do tego Moltres (lub jakiś inny Tytan) trafił ponownie zamek swoją mocą, zwiększając tym samym szalejące wokół nas żywioły grozy.
- Musimy znaleźć Lawrence’a! - zawołał detektyw z Alabastii.
- Ash, jeśli przez niego zginiemy, to cię zabiję! - zawołałam.
Mój ukochany zignorował mnie, ponieważ biegł dalej, a ja za nim. Co ciekawe, gdy biegliśmy przed siebie, to co chwila zaczęły nas mijać jakieś Pokemony.
- Co to ma być? - zdziwiłam się.
- Pewnie prywatne zoo naszego przeciwnika - odpowiedział mi Ash - Coś mi mówi, że próbuje ono zwiać.


Wbiegliśmy do pokoju, w którym Lawrence III miał swoją kolekcję. Wtedy właśnie zauważyliśmy, jak ten szaleniec otwiera wszystkie klatki i nie zważając na szalejący wokół pożar, woła:
- Uciekajcie stąd, moje dzieci! Uciekajcie z tego koszmaru! Znajdę wam nowy, lepszy dom, gdzie już stąd uciekniemy!
- Niech pan stąd ucieka! - krzyknęłam - To wszystko się zaraz spali!
- Nie mogę zostawić mojej kolekcji! - odpowiedział mi mężczyzna.
Wypuścił on właśnie ostatnie swoje Pokemony, która nagle, zupełnie niespodziewanie, zamiast uciekać rzuciły się na niego, zadając mu raz za razem groźne ciosy. Przez chwilę chcieliśmy ratować tego człowieka, ale Ash szybko zrozumiał, że to bezcelowe, gdyż porwał mnie ze sobą za rękę wołając, żebyśmy oboje uciekali. Ja jednak byłam wręcz sparaliżowana z przerażenia, widząc tę straszą scenę. Krótką chwilę później zobaczyliśmy, jak niedawne elementy kolekcji tego jakże szalonego milionera rozszarpują swego dawnego właściciela na kawałki. A raczej widział to tylko Ash, gdyż ja szybko odwróciłam wzrok i przytuliłam mocno głowę w ramię mojego chłopaka, kiedy Pokemony zaczęły to robić.
- Boże, to przerażające! - zawołałam.
- Chodźmy stąd! - krzyknął do mnie Ash.
Wybiegliśmy szybko z zamku i wówczas zauważyliśmy, jak wszystkie Pokemony wcześniej tam uwięzione ostatecznie wydostały się na wolność, zaś Moltres, Zapdos i Articuno, które to pokonały już ostatni członków organizacji Rocket zniszczyły swoimi mocami do reszty zamek Lawrence’a III. Następnie pewnie w furii zaatakowałyby nas, gdyby nie Melody, która zagrała na muszli „Pieśń Lugii“, a utwór ten szybko zgrał się z mocami Strażnika Wód i uspokoił Tytanów.
- Matko święta! - jęknął Clemont, ocierając sobie pot z czoła - A ja już myślałem, że zaraz nas zabiją.
- Pewnie by to zrobili, gdyby nie pieśń grana na muszli - odpowiedział przyjaźnie Lugia.
Pikachu zapiszczał radośnie i wskoczył w objęcia Asha, który mocno go uściskał.
- Chodźmy do naszych przyjaciół - zaproponował jego trener.
Zeszliśmy więc z góry na plażę, gdzie czekała już Maren z naszymi przyjaciółmi. Był wśród nich też Tracey razem z Charizardem.
- Clemont! - pisnęła Dawn.
Następnie rzuciła się mocno na szyję swemu chłopakowi, ściskając go mocno i całując.
- Tak się o ciebie bałam! - wołała niebieskowłosa.
- Ja o ciebie też - odrzekł jej ukochany.
Bonnie patrzyła na ten widok z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Wiesz co, Dawn? Myślę, że możesz być jednak dziewczyną mojego chłopaka.
- Dziękuję za pozwolenie - zachichotała panna Seroni.
- To co, Ash? Chyba udała się nam akcja ratunkowa, prawda? - zapytał wesoło Tracey.
Detektyw z Alabastii popatrzył na niego z uśmiechem i odparł:
- Tak... Udała się nam, choć nie do końca tak, jak ją zaplanowaliśmy.
- Nie zawsze wszystko możemy zaplanować - rzekł Lugia.
- No właśnie - dodała Maren - Ale i tak było bardzo dobrze. Dawno nie przeżyłam takiej przygody. Melody ma rację, że z wami zawsze coś się dzieje.
- To prawda - potwierdził Max - Czasami jedyną rzeczą, która nam brakuje jest odrobina nudy.

***


Wróciliśmy wszyscy w glorii chwały na Shamouti, gdzie powitano nas z prawdziwą radością. Mieszkańcy tej wyspy nosili całą naszą kompanię na rękach i podrzucali wysoko w górę, wykrzykując przy tym imiona swoich bohaterów: Asha, Melody, Tracey’ego, Maren, Maxa oraz moje. Ludzie wiwatowali także na cześć Dawn, Clemonta i Bonnie, których uwolniliśmy. Byliśmy szczęśliwi, choć w dużej mierze również ogarnął nas wszystkich lekki smutek. Ostatecznie przecież misja nie poszła tak, jak byśmy tego chcieli. Nie pragnęliśmy bowiem niczyjej śmierci, nawet ludzi z organizacji Rocket, choć ich zdecydowanie nie było nam żal, bo to byli łajdacy, ale i tak dręczyły nas lekkie wyrzuty sumienia z powodu tego, że niechcący do doprowadziliśmy do tej sytuacji.
Najpierw Łowczyni J zginęła zabita przez Zapdosa, którego wcześniej sama rozdrażniła (Ash miał do siebie delikatny żal, że nie zdołał jej ocalić, ale w końcu przestał o tym myśleć, ponieważ w ciągu ostatnich kilku dni mieliśmy co innego na głowie niż rozważanie tej sprawy). Później ludzie Domino w większości zginęli walcząc z trzema Tytanami, także jedynie nieliczni z nich zostali złapani przez policję, którą Maren wezwała przez telefon na swojej łodzi. Policja wodna dowodzona przez miejscową oficer Jenny (tę samą, którą niedawno poznaliśmy), przybyła szybko na miejsce i znalazła ich. Pozbawieni skuterów oraz innych środków transportu bandyci zostali wyłapani. Jedynie ich szefowa znów nam się wymknęła, ale Ash czuł, że to tylko kwestia czasu, aż ją złapiemy.
- Mówię wam, moi kochani... My ją jeszcze zobaczymy za kratkami i będzie tam siedzieć razem ze swoim szefem! Oboje tam zgniją! Obiecuję wam to! - mówił detektyw z Alabastii wieczorem, gdy odpoczywaliśmy po ostatniej przygodzie.
Mieliśmy nadzieję, że tak właśnie będzie, bo im mniej przestępców pozostaje na wolności, tym lepiej dla spokojnych obywateli.
Jeszcze jedna sprawa nas dręczyła. Mianowicie śmierć Lawrence’a III. Zginął on właściwie przez własną głupotę, chociaż Ash dręczył się, że nie zdołaliśmy mu jakoś pomóc. Ale niby w jaki sposób mogliśmy to zrobić? Przecież ten drań sam na własne życzenie próbował wystrzelić do Lugii z uszkodzonego działa, które wybuchło i doprowadziło do pożaru sali, w której stało, a w konsekwencji do pożaru całego zamku, który jeszcze się rozprzestrzenił z powodu ataku Moltresa, Articuno i Zapdosa. Lawrence III zamiast uciekać, próbował wtedy ratować swoją kolekcję. To było nawet szlachetne z jego strony, ale nie przewidział jednej rzeczy - że kilka jego Pokemonów w furii za wiele lat niewoli rzuci się teraz na niego i dosłownie rozszarpie go na kawałki. Zamknęłam oczy w ostatniej chwili, aby na takie coś nie patrzeć, zaś Ash przerażony szybko zabrał mnie stamtąd bojąc się, że rozszalałe Pokemony w furii mogą i nam zrobić coś złego. Dzięki Bogu przetrwaliśmy tę trudną dla nas sytuację, choć było naprawdę gorąco.
Gdy potem tego samego dnia odwiedziliśmy ruiny zamku Lawrence’a III (a zrobiliśmy to tak jakoś z dwie godziny po powrocie na Shamouti), znaleźliśmy w nich szczątki klatek na Pokemony, resztki działa, a prócz tego kartkę z wizerunkiem Mew. Ash podniósł ją powoli z ziemi i obejrzał ze smutkiem, po czym rzekł:
- Sybilla powiedziała: „Od karty się zaczęło i na karcie się skończy“. Teraz już wiem, co miała na myśli.
- Sprawdziły się jej słowa - stwierdziłam smutno - Wielka szkoda, że nie mogliśmy go ocalić.
- Tak... Szkoda... Ale on sam wybrał swój los.
- Niestety... Jakie to smutne...
- Tak, Sereno. Człowiek ogarnięty szaleństwem jest naprawdę bardzo smutnym widokiem. Moja mama mi tak mówiła i miała rację... Jak zwykle zresztą.
Po tych słowach detektyw z Alabastii schował sobie kartę z Mew do kieszeni. Postanowił ją zachować jako pamiątkę po tej przygodzie.

***


Wieczorem zaszliśmy do jaskini Slowkinga, w której wciąż przebywał Mewtwo. Na szczęście czuł się on już dużo lepiej, do czego przyczyniła się troskliwa opieka zarówno Brocka, jak i Misty, a także samego Slowkinga. Pokemon na nasz widok okazał swoją radość i zadowolenie, choć wciąż był jeszcze słaby.
- Zobaczycie, że już jutro lub pojutrze odzyskam wszystkie siły - rzekł z uśmiechem - A wtedy znajdę Malamara i dopadnę go.
- Jeśli ja cię przed tym nie uprzedzę - stwierdził Ash.
Pokemon uśmiechnął się do niego delikatnie.
- Rozumiem cię. Ale jeśli mogę prosić, to nie zabijaj go. Zostaw to mnie.
- Mewtwo... Dlaczego mnie o to prosisz?
- Nie chcę, aby twoje serce zostało przeżarte nienawiścią. Ty przecież jeszcze nigdy nikogo nie zabiłeś, prawda?
- Nie... Nie zabiłem.
- Nawet w obronie własnej?
- Nawet.
- To bardzo dobrze... Choć zabić w obronie własnej to jedno, a zabić z nienawiści to zupełnie co innego. Nigdy nie posuwaj się do takich czynów, które mogą popełnić twoi wrogowie. Nie zabijaj z nienawiści ani z zemsty. Bo jeśli wpuścisz do serca zło, nie będzie już odwrotu. Jednego widma już uniknąłeś. Nie pozwól, aby drugie cię dopadło, bo możesz tym razem nie uciec.
- Ale ty zamierzasz zabić Malamara. Dlaczego?
- Bo chcę chronić nas wszystkich, a dopóki on będzie żył, nigdy nie będziemy bezpieczni. To nie będzie zemsta, a jedynie sprawiedliwość.
- Z mojej strony tak samo.
- Wierzę ci, Ash - rzekł Mewtwo, dotykając jego dłoni - Ale proszę... Obiecaj mi, że jeśli będziesz musiał zabić Malamara, to tylko w obronie swojej lub swoich bliskich. Nigdy nie z zemsty. Obiecaj mi to.
Mój luby patrzył na niego zdumiony. Bardzo go zdziwiły takie słowa, ale ostatecznie pokiwał głową na znak zgody, mówiąc:
- Dobrze, Mewtwo. Obiecuję ci to. Nie zabiję Malamara, a jeśli jednak go zabiję, to tylko w obronie własnej lub swoich bliskich. Masz na to moje słowo.
Pokemon uśmiechnął się delikatnie.
- Dziękuję ci, Ash... Dziękuję ci... To bardzo ważne dla mnie. Cieszy mnie, że rozumiesz to wszystko.
Detektyw z Alabastii popatrzył na niego, a potem na Brocka.
- Jesteś pewien, że już mu lepiej? - zapytał.
- Tak... Już mu lepiej, musi tylko dużo wypoczywać. Rano był bardzo osłabiony, ale leki mu pomogły.
- Właśnie - dodała Misty z uśmiechem na twarzy - Na pewno będzie z nim dobrze. Ma zdrowie i siły większe niż niejeden człowiek.
- To dobrze - rzekł mój ukochany - Mam nadzieję, że się nie mylicie.

***


Następnego dnia był 31 maja. Postanowiliśmy wszyscy tego właśnie dnia wrócić do Kanto, ponieważ chcieliśmy zdążyć na 1 czerwca. Z okazji Dnia Dziecka odbywały się zwykle uroczyste zabawy. Wiedzieliśmy, że nie może nas tam zabraknąć, a zwłaszcza Brocka jako doskonałego kucharza. Dlatego też zapakowaliśmy swoje manatki i po śniadania wyruszyliśmy w drogę. Wszyscy mieszkańcy Shamouti przyszli nas pożegnać.
- Będziemy za wami bardzo tęsknić - powiedział Noah.
- Odwiedźcie nas jeszcze kiedyś - dodała Carol.
- Zawsze będziecie tutaj mile widziani - rzekł Tobias.
Następnie nas uściskał i uśmiechnął się do nas radośnie. Uścisnął też mocno swoją młodszą córkę.
- Na pewno nie chcesz zostać? - zapytał Melody jej ojciec.
Dziewczyna popatrzyła na niego z uśmiechem.
- Na pewno, tato. Moi przyjaciele w Alabastii mnie potrzebują. Poza tym są tu pewne osoby, których nie chcę oglądać częściej niż muszę.
Tu wymownie spojrzała na swoją matkę, która powiedziała:
- Wiesz, kochanie... Ja już niedługo i tak wracam do siebie, więc wcale nie byłabyś skazana na moje towarzystwo, gdybyś tu została.
- Być może, ale ja wolę zdecydowanie wrócić do Alabastii, razem z moim chłopakiem.
To mówiąc ścisnęła ona mocno dłoń Tracey’ego, który uśmiechnął się delikatnie do swoich przyszłych teściów.
- Rozumiem to - rzekła tolerancyjnym tonem kobieta - Nie będę więc naciskać, ale gdybyś chciała się ze mną spotkać i porozmawiać, to daj znać, a chętnie wybiorę się do Kanto.
- Dziękuję, ale raczej to nie będzie konieczne - mruknęła Melody.
Jej matka wyglądała na co najmniej zawiedzioną, jeśli nie bardziej, czym jednak dziewczyna w ogóle się nie przejęła, choć biorąc pod uwagę to, co usłyszeliśmy o pani Rose, potrafiłam zrozumieć to, dlaczego moja przyjaciółka woli unikać towarzystwa swojej matki. Pewnie rany nie goją się tak szybko, jak byśmy tego chcieli. A niektóre nie goją się wcale, choć osobiście miałam wielką nadzieję, że rany na duszy Melody należą do tej pierwszej kategorii.
Pożegnaliśmy się więc ponownie z mieszkańcami Shamouti, po czym bardzo zadowoleni wsiedliśmy na pokład łodzi Maren, którą nasza droga, zielonowłosa przyjaciółka zabrała nas wszystkich do kochanego Kanto. A raczej prawie wszystkich, ponieważ Melody z Traceym lecieli na grzbiecie Charizarda, ponieważ Max i Bonnie nie mogli sobie odmówić lotu razem z Pidgeotem w roli środka transportu. Łodzią więc płynęliśmy Maren, Ash, Misty, Brock, Clemont, Dawn oraz ja.
- Czeka nas kilku godzinna podróż - oznajmiła nam nasza pani pilot.
- W takim razie dobrze, że wzięliśmy ze sobą zapasy - rzekł Brock.
- Właśnie, bo umieranie z głodu jest ostatnią rzeczą, którą chciałabym doświadczyć podczas morskiej wyprawy - zachichotała Misty.
Przysunęłam się delikatnie do Asha.
- Sądzisz, że między nimi coś zaiskrzyło? - zapytałam.
- Moim zdaniem już dawno do tego doszło - zachichotał mój luby - Tylko teraz należy to odpowiednio rozwijać.
- A według mnie lepiej się nie mieszać - stwierdziła Dawn, siadając obok nas.
- No właśnie - dodał Clemont, robiąc to samo - Oboje są na tyle duzi, że sami sobie dadzą radę, bez żadnej pomocy z naszej strony.
- Może i masz rację - rzekł detektyw z Alabastii - Być może w pewne sprawy lepiej się nie mieszać.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał jego starter.
- O czym tak rozmawiacie? - zapytała Misty.
- O niczym ważnym - odpowiedział jej mój chłopak - Takie tam nasze bzdurki.
- Myślisz, że słyszała? - spytałam go po cichu.
- Wątpię - odrzekł on wesoło - Jest zbyt zajęta gapieniem się na swego ukochanego.
- Ej! On nie jest moim ukochanym! - warknęła gniewnie rudowłosa.
Parsknęłam śmiechem, widząc zdumioną minę Asha.
- Jednak słyszała - powiedziałam.
- Najwidoczniej - zachichotał trener Pikachu - No, ale cóż... Jak widać nie zawsze mam rację. Czasami ja także się mylę.
- Jaki skromny - mruknęła Misty, która i to usłyszała.
- Owszem, Sherlock Ash także się myli - powiedziałam wesoło.
- Ale tylko czasami - stwierdziła dowcipnie Dawn.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło elektryczny gryzoń.


KONIEC

























1 komentarz:

  1. Nasi przyjaciele przy pomocy Lugii oraz Trzech Tytanów przypuszczają atak na zamek, w którym więziony jest Clemont oraz Dawn i Bonnie, którym Domino grozi śmiercią, jeśli młody wynalazca nie zbuduje działa do złapania Lugii na czas.
    Podczas ataku, w którym pomagają im Tracey oraz Melody, Ash i Serena zakradają się do zamku, jednak napotykają na swojej drodze pierwszą przeszkodę - Lawrence'a III, którego Pikachu łatwo oszałamia sprawiając, że mężczyzna pada nieprzytomny na ziemię.
    Ash i Serena trafią do pomieszczenia, w którym przebywają Dawn oraz Bonnie, i szybko je uwalniają. Dowiadują się od niej, że Clemont został uprowadzony przez Domino, która w tym samym momencie próbuje uciec z wyspy wraz z młodym wynalazcą. Przyjaciele ruszają za nim w pościg wskakując na łódź Maren, którą przypłynęli. Nie bez trudności dościgają Domino, która za wszelką cenę próbuje im utrudnić uwolnienie Clemonta. Próbuje wszelkich możliwych środków, w końcu majstruje coś przy kierownicy i ucieka. Okazuje się, że zepsuła ona motorówkę na tyle, że jedynym jej przeznaczeniem jest rozbicie się o pobliskie skały. Na szczęście całą sytuację ratują Tracey i Melody, którzy na Lugii przybywają im na ratunek.
    Pozostaje jeszcze kwestia Lawrence'a III. Nagle naszych przyjaciół dobiega ogromny wybuch dochodzący z zamku. To Lawrence, który próbował uruchomić nieukończone działo. Mimo wszystko Ash decyduje się ratować przeciwnika, który mimo niebezpieczeństwa nade wszystko stawia swoją kolekcję, którą uwalnia z klatek by mogły one uciec i się ratować. Niestety nie przewiduje tego, że Pokemony, wściekłe za kilka lat niewoli, mogą chcieć się na nim zemścić. Nacierają one wściekle na milionera i dosłownie rozszarpują go na strzępy. Czy mi go szkoda? Może to zabrzmi okrutnie, ale jakoś nie. Dostał w pełni zasłużoną karę za swoje uczynki.
    Po całej pełnej sukcesów akcji nasi przyjaciele wracają w chwale na Shamouti, skąd następnego dnia wracają do Kanto po kolejne przygody. :)
    Opowieść bardzo, ale to bardzo ciekawa. Taka lekka, łatwa i przyjemna mimo tragicznej śmierci, chociaż akurat była to śmierć całkowicie zasłużona. Pełna pozytywnych akcentów, dzięki czemu czyta się ją z uśmiechem.
    Ogólna ocena: 10000000000000000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...