Sherlock Ash i Duch z Baskerville cz. III
Pamiętniki Sereny c.d:
Ash miał rację, naprawdę jeszcze daleka droga była przed nami, żeby osiągnąć w pełni sukces. Greninja mojego chłopaka miał w sobie naprawdę wielki potencjał, ale niestety posiadał także sporo agresji i wszelkie próby zwalczenia jej, jakie podjęliśmy tego dnia nic nie dały. Musieliśmy więc dać sobie tego na tę dobę, jak również ofiarować nieco odpoczynku sobie oraz temu biednemu Pokemonowi. Poszliśmy zatem do Centrum Pokemon, żeby coś zjeść i przy okazji porozmawiać.
- Ech, to po prostu bezcelowe! - jęknął załamany Ash - On po prostu nie panuje nad swoją agresją. Nie sądziłem, że ewoluując rozwinie w sobie taki gniew.
Spojrzałam zdumiona na niego, słysząc te pełne defetyzmu słowa.
- Chyba nie chcesz się teraz poddać? - zapytałam.
- A mam jakiś wybór? On mnie słucha, ale ten gniew, który go pali od środka oraz niechęć do jego przeciwnika połączony z chęcią wygranej jest zdecydowanie silniejszy niż wierność mi.
- Największy problem jest w tym, że on ciągle widzi przed sobą swego przeciwnika z ostatniej walki - rzekł zasmucony Max - A przynajmniej tak to wygląda, bo nawet jak atakuje puszki jest wkurzony na całego.
- Tak to czasami bywa - powiedział smutno Clemont - Greninje zwykle są agresywne, ale jeśli wierzyć profesorowi Sycamore’owi to ten ma w sobie znacznie więcej gniewu niż normalny Pokemon tego gatunku.
- Dziwisz się? - spytała Dawn - Przecież jeśli wierzyć przepowiedni, to nie pochodzi on z naszego świata.
- No właśnie! - wtrąciła Bonnie - Pokemony z kosmosu mają większe moce niż te żyjące na Ziemi.
- Najlepszym przykładem jest chyba Malamar - dodał Max.
- Ne-ne-ne! - pisnął Dedenne.
- Pip-lu-li! Pi-ka-chu! - poparli go Piplup i Dedenne.
- Skoro o kosmosie mowa, to ja tu mam naprawdę kosmiczną awanturę - rzekł załamanym głosem mój chłopak - Jeśli nie odkryjemy, w jaki sposób Greninja może kontrolować swoją moc i zapanować nad agresją, to obawiam się, że będę musiał wziąć do walki z Benem innego Pokemona.
- No to w czym jest problem? - spytała Bonnie - Przecież chyba możesz wziąć nowego Pokemona.
- Nie do końca - odpowiedział jej lider naszej drużyny - Obawiam się, że żaden mój Pokemon nie zdoła pokonać tego siłacza kierowanego przez Bena Kingsleya. A jeśli nawet, to przecież zanim go przygotuję do walki, to minie sporo czasu... Czasu, którego ja nie mam. Walka lada dzień. Greninja musi być do niej przygotowany.
- Przepraszam...
Spojrzeliśmy automatycznie w kierunku osoby, która wypowiedziała to słowa. Była nią wysoka kobieta ubrana w czarny strój, czarny kapelusz oraz okulary przeciwsłoneczne. Oczywiście od razu ją poznaliśmy.
- Może ja mogę wam pomóc? - spytała kobieta.
Uśmiechnęliśmy się do niej delikatnie.
- No jasne, że tak, Diantho. Siadaj - powiedział Ash, wskazując dłonią na jedno z wolnych krzeseł.
Kobieta zachichotała delikatnie, widząc zaproszenie, po czym usiadła wygodnie przy stoliku, a następnie powiedziała:
- Wiem, jaki dręczy wasz problem.
- Nic dziwnego - zaśmiałam się - Przecież rozmawialiśmy o tej sprawie jeszcze w szpitalu, kiedy odwiedziłaś Asha.
- Poza tym przecież wszyscy widzieli na arenie, jaki to problem ma Greninja mojego brata - zauważyła wesoło Dawn.
- Nie inaczej - rzekła z uśmiechem Diantha - Na arenie wszystko było jak najbardziej wyraźnie pokazane. Przykro mi, Ash, z powodu tego, co się dzieje z twoim Greninją. Ale może powinieneś tak spróbować go trenować w inny sposób?
- A niby w jaki? - spytał mój luby - Przecież próbowałem już dosłownie wszystkiego.
- No, tak nie do końca - odparła Mistrzyni Pokemon - Tak się składa, że pewne metody działania jeszcze nie zostały przez ciebie wypróbowane.
- Poważnie? A niby jakie?
- Chodź ze mną, to zobaczysz.
Po tych słowach kobieta wstała i powoli ruszyła przed siebie, a ja i Ash poszliśmy za nią. Pikachu zaś wesoło wskoczył na jego ramię.
- Zostańcie tutaj - powiedział mój chłopak - Nie wiemy jeszcze, jaki ona wymyśliła pomysł. Być może nie jest on wart waszego zainteresowania.
- Więcej wiary w naszą drogą Dianthę - powiedziała Bonnie - Ona jak dotąd jeszcze nigdy nas nie zawiodła.
- Ne-ne-ne! - zgodził się z nią Dedenne.
- To prawda, ale wolę na razie wstrzymać się z oceną - rzekł detektyw z Alabastii.
Następnie powoli poszliśmy za Mistrzynią Pokemon ciekawi tego, co też ona dla nas przygotowała. Udaliśmy się na łąkę.
- Być może to, co wam zaprezentuję, pomoże Greninjy - powiedziała kobieta - Jak zapewne dobrze wiecie, mam własny sposób trenowania, jaki wprowadzam do ćwiczeń z moim Gardevoirem. Myślę, że tutaj może on co nieco pomóc.
- W jaki sposób to może pomóc? - spytałam.
- I co to za metoda treningowa? - dodał Ash.
- Już wam mówię - odpowiedziała Diantha, gdy już byliśmy na miejscu - Widzicie... Najlepszym treningiem dla Pokemona, zwłaszcza takiego, który sprawia problemy, jest wspólne ćwiczenie jego umiejętności razem z nim.
- W jaki sposób? - spytał detektyw z Alabastii.
- Najróżniejszy. Biegi, przysiady i inne takie. To koniecznie muszą być takie ćwiczenia, które możecie wykonywać razem: on i ty. Tak trenuje wielu najlepszych trenerów, w tym także Korrina.
- Tak... To prawda - powiedziałam - Pamiętam to doskonale, jak kiedyś widziałam jej trening.
- Ja również coś sobie przypominam - potwierdził mój chłopak - Wiem, że jej metody i poglądy niezbyt mi odpowiadają, ale w tym wypadku muszę przyznać, iż ta dziewczyna ma naprawdę dobre pomysły. Poza tym ja bardzo podobnie trenuję razem z moim Greninją.
- Tak, ale są pewne różnice - przypomniałam mu - Przecież jak dotąd wypróbowałeś jedynie medytację i taniec, nie zaś biegi na przełaj itp.
- Masz rację, Sereno. Weźmy się więc do dzieła.
Detektyw z Alabastii wypuścił więc Greninję, po czym wyjaśnił mu, co zamierza zrobić. Pokemon był bardzo zachwycony tym pomysłem.
Diantha tymczasem wypuściła również swego Gardevoira.
- Skoro chcesz trenować, to najlepiej będzie ci się trenować z kimś - powiedziała aktorka - Co ty na to? Chyba nie masz nic przeciwko mojemu towarzystwu?
- W żadnym razie - odparł mój luby.
- Skoro tak, to w takim razie ja dołączam do was! - zawołałam radośnie i wypuściłam swego Braixena.
- Super - zaśmiał się Ash - Będziemy więc trenować we trójkę.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Od czego zaczynamy? - spytała Diantha.
- Proponuję, aby najpierw zacząć od przysiadów, później weźmiemy się za pompki, a następnie może za biegi - zasugerował detektyw z Alabastii.
Pomysł był bardzo dobry, dlatego przeszliśmy do jego realizacji i już po chwili cała nasza trójka w towarzystwie Pokemonów zaczęła trenować ćwiczenia fizyczne. Mistrzyni Pokemon Ligi Kalos (będąca nie bez powodu moją idolką) uważa, że fizyczne ćwiczenia zmuszają każdego Pokemona do uczenia się cierpliwości, jak również do osiągnięcia wewnętrznego spokoju.
- Pokemon podczas fizycznych ćwiczeń musi szlifować nie tylko swoje mięśnie, ale i wytrwałość. Dość szybko widzi wtedy, że będąc agresywnym traci więcej sił, a tym samym jego możliwość do osiągnięcia celu staje pod znakiem zapytania. Dlatego prędzej czy później zrozumie on, iż gniew tylko go osłabia, a wewnętrzny spokój może mu dać wygraną.
To był całkiem mądry sposób myślenia, więc oboje z Ashem uznaliśmy, że w tym wszystkim jest sporo sensu. Dlatego też postanowiliśmy przejść do dość brutalnego treningu, aby Greninja zrozumiał, iż agresja nie pomoże mu w walce i lepiej jest zachować spokój podczas starcia.
Po kilku ćwiczeniach usiedliśmy na trawie, aby nieco odpocząć. Ash powoli wytarł sobie dłonią pot z czoła.
- Naprawdę męczące są te ćwiczenia - powiedział.
- Pika-pika! - pisnął Pikachu.
- Nikt nie mówił, że będzie lekko - stwierdziłam wesoło.
- To prawda - zgodził się mój chłopak - Ale też zawsze warto się nieco spocić, gdy cel jest szczytny.
Wtedy nagle pod nasze nogi spadły jakieś małe, metalowe kostki, które wybuchły i wystrzeliły w nas liny, te zaś mocno skrępowały mnie, Asha oraz Dianthę. Chwilę później zjawiły się nie wiadomo skąd następne kostki, a te unieruchomiły Gardevoir, Greninję, Pikachu i Braixena.
- W pełni podzielam twoje zdanie! - usłyszeliśmy znajomy głos.
- Kto tu jest?! - zawołałam.
Spojrzeliśmy w kierunku, skąd poleciały na nas kostki. To było wielkie drzewo, z którego zeskoczyła dwójka osób i zaczęła recytować.
- A jak myślisz?! Te dwie niecnoty, moja miła...
- Zwiastują kłopoty, żebyś się nie zdziwiła!
- By uchronić świat od dewastacji!
- By zjednoczyć wszystkie ludy naszej nacji!
- Głąbom z problemami nie przyznać racji!
- By gwiazd dosięgnąć, będziemy walczyć!
- Jessie!
- James!
- Zespół R trenuje walkę w służbie zła!
- Więc poddaj się lub do treningu z nami stań.
- MIAU! To fakt! - dodała trzecia postać, zeskakując szybko z drzewa i dołączając do kompanów.
- Zespół R! - zawołaliśmy ja i Ash - Nie możecie nam dać spokoju?!
- Wybaczcie, kochani, ale niestety taką mamy fuchę - zarechotał James.
- Wiem, że to was może wkurzać, jednak takie życie - dodała Jessie - Wy trenujecie, a my przychodzimy na gotowe i zabieramy wasze Pokemony.
- Ale cóż... Takie jest życie - miauknął Meowth.
Następnie podeszli do nas i zabrali nasze skrępowane stworki.
- Nie ujdzie wam to na sucho! - zawołał Ash.
- Ile razy już to słyszeliśmy? - zachichotał James.
- Głąbie, jesteś po prostu męczący - parsknęła śmiechem Jessie.
- Mógłbyś zmienić płytę - rzekł Meowth.
- A wy patrzeć za siebie! - zawołał nagle czyiś męski głos.
Zespół R odwrócił się szybko na piętach i zauważyli, jak właśnie w ich kierunku idą jacyś groźni mężczyźni z pistoletami w dłoniach. Za nimi szedł Lysander.
- Merci boque za zapakowanie mi Pokemonów - powiedział uprzejmym tonem - Bez was nie dałbym sobie radę. Dziękuję bardzo, mes amis.
Następnie sam wyjął pistolet i wymierzył w kierunku złodziejaszków, którzy nie mając większego wyboru podnieśli ręce do góry.
***
Opowieść Johna Scribblera c.d:
Kiedy mój niedoszły zabójca uciekł, natychmiast zaalarmowałam cały dom, zaś Max w piżamie i szlafroku wezwał szybko miejscową policję, z którą potem bardzo dokładnie przesłuchał wszystkich domowników i służbę. Niestety jego przesłuchanie nic nie dało.
- Nikt nic nie wie... Brakuje nam świadków... Praktycznie to mógł być każdy - powiedział Max załamanym głosem, gdy już skończyć przesłuchanie - A jak tam twoje ramię?
- Nie jest źle - odpowiedziałam mu, masując sobie ranne miejsce, które zdążył mi już opatrzyć doktor Mortimer - Tylko mnie lekko ranił. A jak tam przesłuchanie świadków?
- Leży i kwiczy - mruknął podinspektor - Wszyscy mówią, że spali w momencie ataku na ciebie i że wyrwano ich z łóżek. Alibi żadne z nich nie ma, ale też brakuje nam dowodów, iż któreś z nich kłamie. A więc nie mamy podstaw do tego, aby ich o coś oskarżyć. Sprawa się robi coraz trudniejsza.
- Muszę o tym napisać do Sherlocka - powiedziałam - Im szybciej on się dowie o tym, co się tutaj dzieje, tym lepiej.
Jak postanowiłam, tak też zrobiłam i już następnego dnia napisałam dokładną relację ze śledztwa, jakie prowadziłam w Baskerville Hall mając nadzieję, że nie potępi on mojego czynu, który to sprowokował zabójcę do działania. Ostatecznie czy ten wyszedł mi na dobre, bo przecież okazało się, że jednak ktoś ma tutaj coś na sumieniu i tym kimś nie jest wcale Pokemon.
No właśnie, Pokemon! Gdy tak rozmyślałam o tym wszystkim, to sobie pomyślałam, że muszę koniecznie zobaczyć Huntera zwanego przez ludzi z tego domu Duchem z Baskerville. Byłam bardzo ciekawa, co też może mi on powiedzieć. Ostatecznie od dawna mieszka w tym domostwie i praktycznie bywa wszędzie, gdzie tylko chce, więc bardzo możliwe, że mógł on widzieć coś, co może mieć znaczenie dla naszej sprawy.
Tylko jak miałam właściwie go znaleźć i w jaki sposób przekonać do mówienia? I w ogóle jak się z nim porozumieć? Przecież on nie umie mówić w moim języku, zaś ja jego języka też nie rozumiem. Dlatego też miałam co do tej sprawy naprawdę złe przeczucia. Mimo wszystko nie traciłam nadziei, choć była ona coraz mniejsza.
Napisałam więc dokładnie mojemu mężowi relację z tego wszystkiego, co miało miejsce już pierwszego dnia mego śledztwa, a następnie bardzo z siebie zadowolona poszłam na pocztę i wysłałam list do Sherlocka. Potem powróciłam do Baskerville Hall, gdzie zjadłam drugie śniadanie, następnie bardzo zadowolona zaczęłam szukać Huntera. Max towarzyszył mi w tym.
- Ciekawe, gdzie jest nasz Duch z Baskerville? - zapytałam wesoło.
- Właśnie taki jest problem z tymi duchami - mruknął Max - Jak ich nie trzeba, to się pojawiają, aby cię zdenerwować, a kiedy są potrzebne, to weź je potem sobie sam szukaj, człowieku.
- Tak, coś w tym jest - powiedziałam smutno - Mój instynkt detektywa podpowiada mi jednak, że możemy go znaleźć i to bardzo łatwo.
- Doprawdy? A niby gdzie?
- Myślę, że gdzieś na strychu.
- Czemu akurat tam?
- Bo tam zwykle gnieżdżą się Pokemony duchy.
Aby mieć pewność, że słusznie rozumuję, poprosiłam o pomoc doktora Mortimera. Ten jechał właśnie do pacjenta, więc się nieco spieszył, ale mimo to udzielił mi on wyjaśnień, że się nie mylę i Hunter vel Duch z Baskerville zwykle przebywa na strychu.
- I co? Nie mówiłam? - spytała podkomisarza - Chodźmy tam!
Weszliśmy z Maxem do tego pomieszczenia, rozglądając się dookoła siebie za pomocą latarek. Co prawda był dzień, ale strych miał tylko jedno okienko i to do tego małe, więc panowały tu spore ciemności.
- Ciekawe, gdzie on się schował? - zapytałam.
Nagle poczułam, że dostaję w plecy zwiniętą w kulkę kartką papieru. Obróciłam się na pięcie, ale nikogo nie zauważyłam.
- Gdzie jesteś?! - krzyknęłam.
Usłyszałam dziwny chichot za swoimi plecami. Zaczęłam się uważnie rozglądać, podobnie jak i Max. Jednak nasze poszukiwania nie miały sensu, bo przecież nasz przeciwnik był Pokemonem duchem i umiał kiedy chciał, stać się niewidzialny.
- Pokaż się, Hunter! - zawołał Gregson.
- Nie chcemy ci zrobić krzywdy - dodałam - Spokojnie, chcemy tylko z tobą porozmawiać.
- Zakładając, że zrozumiemy jego język - mruknął Max.
- To akurat nie ma większego znaczenia.
- Że co?! Przecież to ma wielkie znaczenie!
Chichot nagle się zwiększył, a chwilę później przed nami zamajaczyła delikatna sylwetka Huntera, która jednak bardzo szybko stał się wyraźna, a potem przybrała postać Pokemona ducha właśnie przez nas szukanego.
- To on! - zawołałam - Hunter... Chcemy z tobą porozmawiać.
Pokemon patrzył na mnie uważnie, po czym parsknął śmiechem i zaczął wirować w powietrzu, chichocząc przy tym radośnie.
- No i tak wygląda z nim rozmowa - jęknął Max.
Duch podleciał do nas i lekko popchnął nas na podłogę.
- I jak widzę, stare żarty się go ciągle trzymają - jęknął mój towarzysz.
Musiałam mu przyznać rację, jednak to wszystko wyszło nam na dobre, gdyż powoli podnosząc się z ziemi przewróciłam pewien karton, z którego to wyleciało kilka niewielkich przedmiotów, a pośród nich było małe zdjęcie oprawione w ramki. Na tym zdjęciu znajdował się Augustine Baskerville w towarzystwie Huntera.
- O! To chyba twój trener - powiedziałam smutno.
Duch zawisł mi nad głową, po czym wyraźnie posmutniał widząc to, co trzymam w rękach.
- Brakuje ci go, prawda? - spytałam.
Pokemon pokiwał smutno głową, po czym wziął zdjęcie z moich rąk i mocno je do siebie przytulił.
- Nie wiesz może, kto go zabił? - zapytałam.
Zaprzeczenie.
- Zrozum nas, Hunter - zaczął mówić Max - Ty możesz wiedzieć coś, co bardzo nam wszystkim pomoże. Powiedz nam, proszę...
Duch jednak nie chciał rozmawiać, gdyż tylko odleciał w głąb strychu ze swoim skarbem. Wiedzieliśmy z moim przyjacielem, że dzisiaj już nic nie dokonamy. Należało więc odłożyć tę rozmowę na inny termin.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Zespół R został związany, natomiast ich łup został zaraz zapakowany do specjalnych pokeballi budowanych przez niektórych złodziei. Wiadomo przecież, że Pokemony nie mogą być złapane do pokeballi, jeżeli już mają swojego trenera, więc jeśli złodziej chce schwytać cudzego stworka, to musi posiadać naprawdę specjalny sprzęt, aby dokonać kradzieży, w przeciwnym razie może się on pożegnać ze swoim genialnym planem. Oczywiście takie specjalne pokeballe do kradzieży to nie jest byle jaki sprzęt, więc nie każdy złodziejaszek mógł się poszczycić jego posiadaniem. Lysander niestety był jednak prawdziwym geniuszem złodziejskiego półświatka, dlatego też nic dziwnego, iż miał taki oto ekwipunek.
- Ty paskudna kreaturo! - darła się Jessie, próbując rozerwać więzy.
- Nie ujdzie ci to na sucho! - dodałam groźnie.
- Nie wolno okradać złodziei! To nie fair! - jęknął James.
Jego przyjaciółka ze złością kopnęła go lekko w bok.
- Znalazłeś sobie porę, aby się użalać nad sobą! - mruknęła.
- Oddawaj nam nasz łup! - miauknął koci złodziejaszek.
- Hej! A niby czemu wasz, co?! - zapytałam gniewnie - Przecież tam są przede wszystkim nasze Pokemony!
- Tak, czyli te Pokemony, które my wam zabraliśmy - wyjaśnił Meowth - Kradzione, nie znalezione!
- Coś w tym jest - zażartowała sobie Diantha.
Zazdrościłam tej kobiecie, że umie ona sobie żartować nawet w takiej chwili, która zdecydowanie żartom nie sprzyjała. Ja tego nie umiałam zrobić, chociaż pytaniem bez odpowiedzi pozostaje fakt, czy by mi to coś pomogło.
- Nie złośćcie się tak, mes amis - zaśmiał się do nas podle Lysander - Przecież ja żadnego z was nie zamierzam zabić. Ja chcę tylko zabrać wasze Pokemonów.
- Twoje niedoczekanie! - krzyknął Ash.
Złodziejaszek zaśmiał się do niego tylko i rzekł:
- Podczas naszego ostatniego spotkania przez ciebie mój gang został aresztowany, a ja sam ledwie umknąłem. Tym razem pora na rewanż. Doceń więc moją inicjatywę, która uważa zabicie cię za zbyt brutalny i niegodny człowiek czyn i przestań się szarpać.
- Jakiś ty szlachetny! - zawołałam wściekle.
- N’est-ce pa? - zachichotał złodziej - Masz rację, jestem szlachetny, ale miło mi, że to doceniasz, Sereno. No, ale na mnie już pora. Wasze Pokemony to wspaniały towar na czarnym rynku, zwłaszcza Gardevoir i Greninja. Za nie dostanę najwięcej.
Już miał odejść, kiedy nagle coś powaliło go na ziemię. Jakiś ogromny pocisk. Podobne pociski uderzyły w jego podwładnych, obezwładniając ich na miejscu.
- Co jest?! - jęknął złodziej, masując sobie obolałą pierś.
- To już koniec, kochasiu! - zawołał jakiś dziewczęcy głos.
Chwilę później coś skoczyło w naszą stronę. Była to Korrina, która jak zwykle była w bojowym nastroju i na wrotkach. Obok niej stał Lucario.
- Korrina! - zawołał Ash.
- Nie sądziłam, że kiedyś to powiem, ale cieszę się na twój widok! - odparłam wesoło.
- Dziękuję bardzo - zachichotała dziewczyna - Podziękujesz mi jednak później! Najpierw pogadam sobie z twoim przyjacielem.
- Wybacz mi, cherry, ale... Obawiam się, że chyba nie będę mógł się na to zgodzić.
Po tych słowach Lysander cisnął coś na ziemię, robiąc przy tym bardzo wiele dymu, następnie skoczył w sam jego środek, a następnie rzucił się do ucieczki. Na całe szczęście Korrina szybko go zauważyła.
- Lucario, walnij go! - krzyknęła nasza znajoma.
Jej Pokemon cisnął w stronę uciekającego pocisk, wytrącając mu nim z dłoni torbę, w której miał on swoje specjalne pokeballe z uwięzionymi tam Pokemonami. Lucario skoczył szybko w jego stronę, ale Lysander wystrzelił do niego z pistoletu, w którym to zamiast pocisków były zwinięte mocno liny z metalowymi kulkami. Starter Korriny został więc prędko skrępowany. Dziewczynka skoczyła mu szybko na pomoc, ale zanim go rozwiązała, to jej przeciwnik zdążył już uciec. Załamana tym faktem Liderka Sali w mieście Shalour powoli uwolniła swego przyjaciela, potem rozwiązała nas.
- Ale to była akcja - powiedziała Diantha - Lepsza niż na filmie.
- Pewnie, że lepsza, bo jest prawdziwa - zaśmiałam się - Dziękujemy ci, Korrino.
- Nie ma za co. Byłam w pobliżu, to pomogłam - odparła dziewczyna wesołym głosem.
Ash właśnie wypuszczał złapane przez złodziei Pokemony i rzekł:
- Wiesz, Korrino... Chciałbym cię o coś prosić.
- My też! - zawołał Meowth.
- Możecie nas rozwiązać? - spytał James.
Spojrzeliśmy na nich groźnie.
- A niby po co? Zaraz tu przyjedzie policja i sama to zrobi - warknęła Korrina.
Zespołowi R nie spodobała się taka propozycja, ale niewiele nas w tej sprawie obchodziło. Diantha tymczasem wydobyła komórkę i zadzwoniła po sierżant Jenny, która z wielką przyjemnością szybko przybyła na miejsce i aresztowała złodziejaszków, a konkretnie Zespół R i pomagierów Lysandra.
- Wy to chyba nie umiecie nawet wyjść na spacer, żeby nie wywołać awantury - zażartowała sobie z nas policjantka.
- Przecież nie robimy tego celowo - zaśmiał się mój chłopak.
- Wiem, ale zabawnie to wygląda - odparła Jenny - Chociaż tym razem pomogło mi to zamknąć kolejnych przestępców, a zwłaszcza tę jakże uroczą trójkę hultajską.
Te słowa skierowała ona do Zespołu R, którego członkowie mieli takie miny, jakby właśnie szli na szafot.
- To nie była nasza najlepsza akcja - jęknął James.
- Zdecydowanie daleko jej do tego - dodała Jessie.
- Ktoś na górze chyba nas nie lubią - miauknął Meowth.
- Zdaje się, że Zespół R znowu błysnął! - jęknęli wszyscy troje, kiedy policja ich zabrała.
- No to mamy tych przygłupów z głowy - zaśmiała się Korrina.
- Na razie - odpowiedziałam jej - Uwierz mi, oni są jak Lassie. Zawsze wracają i nigdy nie odpuszczają.
- Taka widać ich karma - stwierdziła ponuro Diantha.
- Pewnie tak - przyznała jej rację Liderka Sali w Shalour, a następnie spojrzała na Asha - A przy okazji... Miałeś do mnie ponoć jakąś prośbę?
- A owszem - odpowiedział jej mój chłopak - Słuchaj... Wiem, że teraz spłaciłaś swój dług wobec mnie za ocalenie ci niedawno życia w górach, ale czy mimo to mogę cię prosić o przyjacielską przysługę?
- Jak najbardziej - odparła wesoło blondynka - Mów śmiało.
***
Opowiadanie Johna Scribblera c.d:
Przez kilka następnych dni próbowałam prowadzić śledztwo razem z Maxem, jak również za pomocą różnych argumentów przekonać do siebie Huntera. Miałam też nadzieję, iż zechce mi on powiedzieć, co wie w sprawie śmierci swego trenera. Niestety, Pokemon unikał mnie. Snuł się czasami po domu, ale nie miał zbyt wielkiego humoru, a jeśli już go odzyskiwał, to tylko i wyłącznie po to, aby zaraz go stracić. Widać było, że trapi go cierpienie spowodowane śmiercią jego pana.
Pewien przełom w śledztwie przyniosła mi dopiero rozmowa z panem Jaspersonem, kamerdynerem i wiernym sługą pana Baskerville.
- Biedny Hunter - powiedział do mnie służący, kiedy to pewnego dnia ponownie próbowałam do siebie przekonać ducha - A do niedawna był on jeszcze taki wesoły i radosny, a teraz co? Biedak męczy się.
- Jak pan uważa? Czy to on przyczynił się do śmierci swego trenera? - zapytałam.
Kamerdyner pokręcił przecząco głową.
- W żadnym razie! Nie wierzę w to, panienko! On ma może wiele wad, ale nie jest zabójcą!
- Wie pan, on mógłby chcieć jedynie zrobić dowcip panu Baskerville, a tymczasem wyszło jak wyszło.
Wierny sługa miał jednak zupełnie inne zdanie w tej sprawie.
- Ja uważam, że to zrobił człowiek. Tylko nie wiem, który. Ale coś mi mówi, że to była pani Cosette.
Spojrzałam uważnie na swojego rozmówcę, wcale nie zdziwiona jego odpowiedzią, po czym zapytałam:
- A czemu pan tak uważa?
- Bo ona wyszła za jaśnie pana tylko z powodu pieniędzy, nic więcej. Taka jest prawda! Nikt jej tutaj tak naprawdę nie lubi, choć wszyscy staramy się być dla niej mili. Tak by chciał pan, jestem tego pewien.
- Rozumiem - powiedziałam - No, ale proszę mi powiedzieć... Czy pani Cosette kłóciła się ze swoim mężem w dnu zabójstwa?
Kamerdyner pomyślał przez chwilę, nim odpowiedział.
- Nie przypominam sobie takiego wydarzenia, choć przyznaję, że żona jaśnie pana była ostatnio dość kłótliwa.
- Tak? A o co takiego?
- O panicza Lionela. Twierdzi, że za dużo on wydaje i doprowadza ojca do ruiny. Oczywiście to czyste brednie, ale ona nie znosi naszego panicza Lionela i życzy mu jak najgorzej.
Po tej rozmowie kamerdyner zajął się swoimi obowiązkami, natomiast ja poszłam sobie to wszystko przemyśleć. Cała ta relacja brzmiała naprawdę ciekawie. Naprawdę ciekawie. O co więc mogło chodzić pani Cosette? Czy naprawdę panicz Lionel tak dużo pieniędzy wydawał? A może ona sobie to wymyśliła, bo miała do niego jakiś żal? A jeżeli tak, to jaki? Czyżby przybył nam kolejny podejrzany?
Moje myśli przerwało nagle jakieś dziwne pukanie w szybę okienną. Spojrzałam szybko w kierunku okna i zauważyłam wówczas Huntera, który pokazywał mi coś, co trzymał w dłoni.
- Hunter? - zdziwiłam się.
Otworzyłam mu okno i wpuściłam go do środka.
- Witaj, Hunter - powiedziałam - Co się stało? Co to jest?
Duch uśmiechnął się przyjaźnie, po czym pokazał mi ów przedmiot, którym to było zdjęcie oprawione w ramki. Wzięłam je w dłonie i uważnie mu się przyjrzałam.
- A niech mnie! To zdjęcie pana Baskerville! Z tobą!
Pokemon potwierdził moje słowa kiwnięciem głową. Przyjrzałam się więc jeszcze raz fotografii wzruszonym wzrokiem.
- Jaka ona piękna. Widać, że obaj bardzo się lubiliście. Prawda?
Hunter potwierdził skinięciem głowy, zaś z oczu pociekły mu powoli łzy. Szybko je jednak otarł, a następnie pokazał dłonią na postać swojego trenera na fotografii i próbował mi coś wytłumaczyć, oczywiście na migi.
- Chwileczkę... Nie tak szybko. Co mi chcesz powiedzieć?
Duch zaczął mi więc spokojnie pokazywać w języku migowym, o co mu chodzi. Nie do końca to rozumiałam, ale po długim namyśle zaczęłam wreszcie pewne sprawy pojmować.
- Czekaj... Chcesz mi powiedzieć, że wiesz coś na temat śmierci lorda Baskerville’a?
Pokemon pokiwał potakująco głową, po czym zaczął on pokazywać na postać na zdjęciu, następnie coś jakby pisanie i wręczanie komuś czegoś.
- Czy profesor coś napisał? Coś ważnego?
Hunter potwierdził.
- I dał to tobie?
Kolejne potwierdzenie.
- I gdzie to jest?
Pokemon pokazał na zdjęcie, ale nie rozumiał, o co mu chodzi. Duch widząc moją niedomyślność, jęknął załamany, a następnie wyleciał on przez otwarte okno.
- Dziękuję ci... - powiedziałam smutnym głosem.
Zdołowało mnie to, że nie jestem w stanie mu pomóc w żaden sposób. Następnie usiadłam na łóżku wpatrując się długo w to zdjęcie.
- Ech... Biedny Duch z Baskerville. Ja nie wiem, jak ktoś mógłby go posądzić o to, że zamordował swego trenera. Chociaż ten ślad jego dłoni na plecach pana Augustine’a... No, ale ciekawe, co powie o tym Sherlock, kiedy się już zjawi... Jeśli się zjawi.
Na całe szczęście otrzymałam tego samego dnia depeszę z wiadomością od mojego kochanego męża. Pisało w niej:
Przyjeżdżam do Baskerville Hall STOP Zostań na miejscu STOP Uważaj na siebie STOP Nie mów nikomu o moim przyjeździe STOP Tylko Maxowi STOP Czekaj na mnie na dworcu STOP Kocham Cię STOP Ash.
Uśmiechnąłem się radośnie, kiedy czytałam słowa depeszy. Przytuliłam ją mocno do siebie i ucałowałam jej słowa.
- Och, kochany mój! Nawet nie wiesz, jak mnie cieszy ta wiadomość - powiedziałam sama do siebie.
Oczywiście postąpiłam zgodnie z poleceniem i nie mówiłam nikomu o jego przyjeździe, poza oczywiście Maxem Gregsonem, który to również był bardzo uradowany tym wszystkim.
- To doskonale! - zawołał - Tym lepiej! Może wreszcie rozwiążemy tę zagadkę, bo jak na razie drepczemy w miejscu.
- O przepraszam bardzo, Max! Dowiedzieliśmy się przecież naprawdę ciekawych spraw.
- Być może, ale nie zaszkodzi, jeżeli nasz kochany detektyw wreszcie zajmie się tą sprawą jak należy, bo wcześniej, to jakoś specjalnie nie był nią zainteresowany.
- Owszem, ale skoro tutaj przyjeżdża, to być może ta zagadka go jednak na swój sposób interesuje.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz.
Po tej rozmowie wsiedliśmy oboje do powozu i pojechaliśmy razem na dworzec kolejowy. Pociąg przyjechał o czasie, potem zaś wysiadł z niego Sherlock Ash, któremu mocno wpadłam w ramiona.
- Mój najdroższy! - zawołałam - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę!
- Ja także się cieszę! - odpowiedział mi mój mąż - Nawet nie wiesz, jak bardzo. Czytałem twoje relacje z całego śledztwa, jakie mi wysyłałaś pocztą. Jestem z ciebie bardzo dumny.
- Cieszę się, że tak mówisz - zachichotałam - Nie chcę się chwalić, ale naprawdę dałam z siebie wszystko.
- Nie chcę się chwalić, ale ja też przecież nie byłem ostatni - mruknął złośliwym tonem Max.
Sherlock parsknął śmiechem, słysząc te nasze przechwałki.
- Miło mi to słyszeć, przyjacielu. No cóż... Naprawdę jestem z was obu bardzo zadowolony.
- Inspektor Clemont Lestrade będzie z ciebie dumny - rzekłam.
- Być może, ale trudno mi to powiedzieć - odparł na to Gregson.
- Jeżeli masz wątpliwości, możesz go sam zapytać - powiedział wesoło Ash.
Chwilę później z pociągu wysiadł Clemont Lestrade z torbą podróżną w dłoni.
- Pan inspektor?! - zawołałam zdumiona.
- Pan tutaj także? - dodał równie zdziwiony Max - Co pan tu robi?
- Naprawiam to, co ty i pani Ash zepsuliście - burknął jego przełożony - Może byś tak łaskawie zabrał moje bagaże?
- Oczywiście.
Gregson szybko pochwycił torbę swego pracodawcy, po czym razem poszliśmy w kierunku powozu, do którego się zapakowaliśmy.
- Możemy jechać! - zawołałam do woźnicy.
Chwilę później ruszyliśmy razem w drogę.
- Mam nadzieję, że cała ta sprawa zainteresowała cię na tyle mocno, że zechcesz ją rozwiązać.
- Oczywiście, że tak - odparł z uśmiechem Sherlock.
- Prawdę mówiąc, to cały czas tak było - rzekł wesoło Clemont.
Spojrzałam na nich obu bardzo zdumiona ich słowami i zachowaniem.
- Nie rozumiem... Ale jak to? Sherlocku, czy ty mi chcesz powiedzieć, że od samego początku cała ta sprawa cię zainteresowała?
- Nie inaczej.
- Więc czemu udawałeś, że jest inaczej?!
- Musiałem to zrobić, najdroższa, bo widzisz... Ostatnio narzekałaś, że jesteś tylko i wyłącznie moją pomocnicą w prowadzeniu śledztw. Chciałem więc dać ci szansę na to, abyś mogła się wykazać.
- A przy tej okazji poprowadzić własną część śledztwa - dodał bardzo uradowanym głosem inspektor.
Oboje z Maxem Gregsonem patrzyliśmy na nich uważnie coraz bardziej zaintrygowani tym, co oni mówili.
- Nie mogłeś mi o tym wszystkim od razu powiedzieć? - spytałam.
- Nie, ponieważ musiałaś być przekonana, że ta sprawa mnie tyle o ile interesuje - wyjaśnił Ash - Dzięki temu nasi podejrzani sądzili, iż ja się tutaj nie zjawię. Zatem w ich oczach nie byłaś żadnym zagrożeniem, bo w końcu kto traktuje poważnie żonę i asystentkę Sherlocka Asha? Przekonałaś się podczas naszych śledztw, że mało kto... I tutaj właśnie popełnili błąd, bo ty zdobyłaś kilka poszlak, które naprowadziły mnie na właściwy trop.
- Niby jakich?
- Całe twoje śledztwo, moja kochana Sereno, zostało naprawdę bardzo dobrze poprowadzone. Dowiodłaś, że morderca jest w Baskerville Hall i jest nim ktoś z domowników.
- Wiesz już, kto to jest?
- Mam jedynie pewne podejrzenia, ale nie wiem, czy są one słuszne. Odkryłem jak na razie pewne ciekawostki na temat kilku osób. Odkryłem je z pomocą mojego brata Tracey’ego oraz mojej drogiej kuzynki Dawn Adler.
- Co takiego odkryliście?
- Później wam powiem. Najpierw jednak ty mi powiedz, jakie masz do mnie rewelacje, bo zakładam, że są one naprawdę godne uwagi.
Opowiedziałam zatem mężowi oraz naszemu przyjacielowi wszystko o tym, co miało miejsce na niedługo przedtem, zanim dostałam depeszę od niego. Oczywiście bardzo go to zainteresowało.
- To brzmi bardzo ciekawie - powiedział - Nawet nie wiesz, jak bardzo. Masz może przy sobie to zdjęcie?
- Owszem. Miałam takie przeczucie, że lepiej będzie je mieć przy sobie.
Następnie wyciągnęłam je z kieszeni i podałam Ashowi. Ten zaczął je dokładnie oglądać, gwiżdżąc przy tym lekko.
- Ciekawe... Bardzo ciekawe... Hunter dawał ci do zrozumienia, że lord Baskerville dał mu to zdjęcie... Tak po prostu... I być może kazał je ukryć na strychu. O co tutaj chodzi? Chyba wiem, ale najpierw muszę coś sprawdzić.
Po tych słowach wyjął on zdjęcie z ramki, a wówczas fotografia upadła mu na kolana, a zaraz za nią wyleciała również złożona na czworo kartka papieru. Sherlock rozłożył ją i zaczął uważnie czytać to, co tam było na niej napisane.
- Co to takiego? - spytałam zaintrygowana.
- No właśnie! - dodał Max - Co to takiego?
Detektyw uśmiechnął się zadowolony, po czym spojrzał radośnie na nas, mówiąc:
- Kochani... To jest coś niezwykle ważnego, co pomoże nam rozwiązać zagadkę. Dzięki temu wszystko zostanie wyjaśnione.
- A możesz mówić jaśniej? - zapytał inspektor - Bo wybacz, ja nadal nic z tego nie pojmuję.
- Spokojnie, mój przyjacielu. Wszystko po kolei - powiedział detektyw bardzo zadowolonym tonem - Już wam wyjaśniam co i jak.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Po nieudanej napaści Zespołu R i Lysandra na nasze osoby poszliśmy wszyscy do Centrum Pokemon, aby nieco odpocząć po tych wszystkich wrażeniach, jakie nas ostatnio spotkały. Oczywiście opowiedzieliśmy o nich reszcie naszej drużyny, która była nimi wyraźnie podekscytowana.
- Ech, że też nie mogliśmy tego widzieć! - zawołała Dawn - Zespół R nareszcie aresztowany! Jaki to musiał być piękny widok!
- Nie ciesz się przedwcześnie - zwróciłam jej uwagę - Oni już parę razy siedzieli, a i tak zawsze uciekali z więzienia.
- To prawda - potwierdził Ash - W jaki sposób to robili, nie wiem, ale mam jakieś takie przeczucie, że jeszcze nieraz staną nam na drodze.
- Obyś nie wypowiedział tego w złą godzinę, braciszku.
- A czy znaleźliście już może jakiś sposób na to, jak pomóc Greninjy? - zapytał Clemont, zmieniając temat.
- Tak, chociaż nie jestem pewien, czy on tu pomoże - odpowiedział mu detektyw z Alabastii.
- Spokojnie, mnie on zawsze pomaga, więc czemu miałoby nie pomóc tobie, Ash? - zapytała Korrina.
- Moja droga, nie zapominaj o tym, że każdy Pokemon ma inne moce i inaczej reaguje na ćwiczenia fizyczne - zauważyła bardzo spokojnym tonem Diantha - Nie mierz więc wszystkich jedną miarką.
- No właśnie! - poparła ją Bonnie - Ale tak czy inaczej muszę zobaczyć te ćwiczenia.
- Ja również muszę! Może będziemy świadkami kolejnego niezwykłego zdarzenia, jak wtedy, gdy walczyłeś z Finnem? - zasugerował Max.
- Pika-pika! Pika-chu! - pisnął Pikachu.
- Masz rację, stary. Ja również mocno w to wątpię - rzekł Ash smutnym głosem - Ale wiem doskonale, że nie mam już więcej pomysłów, więc muszę skorzystać z tej propozycji. Jeśli jednak i to nie wypali, to sam już nie wiem, co zrobię.
Mówił to takim tonem, jakby nie był sobą, domyślałam się jednak, co jest tego przyczyną. Ostatecznie walki Pokemonów przestały go tak bardzo zachwycać, tak jak to robiły kiedyś. Teraz czuł się już nimi lekko znużony i wcale mu się nie dziwiłam. W końcu mnie samą już one nieco denerwowały, ale przecież mój chłopak nie mógł się teraz poddać. Nie teraz, kiedy w grę wchodziła jego duma Mistrza Ligi Kalos, jak również honor, co przecież też jest niezmiernie ważną sprawą.
- Spokojnie, Ash - rzekłam czułym tonem, kładąc swoją dłoń na jego dłoni - Będzie dobrze, zobaczysz. Wierzę, że znajdziesz nić porozumienia ze swoim Greninją i wygrasz tę rewanżową walkę z Benem. A nawet jeśli tego drugiego nie uda ci się osiągnąć, to pamiętaj jedno... Dla mnie ty zawsze będziesz mistrzem.
- Dla nas także! - dodali radośnie nasi przyjaciele.
Diantha uśmiechnęła się delikatnie, po czym spytała:
- No to jak, Ash? Gotów na kolejny trening?
Mój luby spojrzał na nas, a następnie zawołał bojowo:
- No pewnie, że tak! Jak zawsze!
- Pika-pika! - pisnął radośnie Pikachu, wskakując mu na ramię.
***
Tego dnia Ash długo trenował razem z Greninją i Pikachu. Ten ostatni co prawda nie musiał wcale tego robić, ale wychodził widocznie z założenia, że tam, gdzie jest jego trener, tam i on powinien być, a prócz tego zawsze lubił robić to, co Ash. Krótko mówiąc Pikachu przestrzegał motta „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego“, podobnie jak i my, co oczywiście było dla mnie powodem do radości, ponieważ dzięki temu mieliśmy z nim wszyscy bardzo dobre relacje. Tak w ogóle, to nasze Pokemony zawsze podchodziły na poważnie do spraw honoru, ponieważ i my mieliśmy do tego podejście niezwykle sentymentalne. Trudno jednak, aby było inaczej, skoro jesteśmy detektywami, a swego czasu na pewien czas zostaliśmy nawet królewskimi muszkieterami. Profesor Oak (a za nim także profesor Sycamore) uważa, że Pokemony zwykle są takie, jacy są ich trenerzy, zwłaszcza jeśli się do nich przywiążą emocjonalnie. Dlatego właśnie nasze stworki były takie jak my, a przynajmniej w większości przypadków.
Tak czy inaczej Pikachu miał doskonałe relacje z Ashem... No, a co do Greninjy, to wszystko wskazywało na to, iż on również próbuje stworzyć takie relacje ze swoim trenerem i nawet udaje mu się osiągnąć ten cel, choć niestety wciąż nie do końca panował nad swoim gniewem. Clemont uważa, że wielka moc, czy też wielkie umiejętności często oznacza również wielkie problemy, a za przykład podał siebie samego.
- Jestem wynalazcą, ale uwierz mi, mój własny talent niekiedy przeraża nawet mnie samego - wyjaśnił nasz przyjaciel - Może to zabrzmi śmiesznie, ale talent to również wielka odpowiedzialność. Mój ojciec uważa, że jeśli się posiada jakieś szczególne umiejętności, to należy je zawsze wykorzystywać dla dobra innych.
- Wcale nie głupio mówi twój ojciec - zauważyła Dawn.
- Też tak sądzę - zgodziłam się.
- Wiem, ale uwierzcie mi... Produkowanie wynalazków jest po prostu wspaniałe, jednak wiążę się ono również z odpowiedzialnością. Wynalazki przecież nie mają służyć tylko mnie, ale także innym. Nie tworzę ich jedynie do siebie, lecz dla potomnych. Jeżeli więc stworzę je źle, to wtedy będą one działać na szkodę innych, jak również będą stanowić bardzo złą wizytówką mojej osoby. Ash ma podobnie ze swoimi talentami.
- Co masz na myśli? - spytała Bonnie.
Zerknęliśmy wszyscy na Asha, Korinnę i Dianthę, którzy to zaciekle ze swoimi pupilami trenowali bieg od jednej strony boiska treningowego do drugiego i z powrotem, jak również ćwiczyli oni skakanie, wspinanie się po drabinkach oraz inne takie.
- Widzisz, Sereno... Ash potrafi wspaniale walczyć jako trener, a prócz tego doskonale rozwiązuje on zagadki detektywistyczne. Wszystko to robi równie dobrze, jak ja tworzę wynalazki.
- Weź się już tak nie chwal - rzuciła dowcipnie Dawn.
Zachichotałam delikatnie, słysząc ten komentarz. Clemont zaś lekko się zarumienił, po czym zaczął tłumaczyć, co miał na myśli.
- Widzicie... Ja i Ash mamy własne talenty, choć w innych dziedzinach. Ponieważ jednak dostaliśmy je od losu, to nie możemy ich marnować, lecz wykorzystać dla dobra innych. Może takie myślenie jest nieco idealistyczne, ale mnie ono wydaje się piękne.
- Mnie również - odparłam.
- Wszyscy tak uważamy - powiedziała panna Seroni - Ale nie do końca rozumiem, do czego zmierzasz.
- Nie widzisz, że twój brat na poważnie podchodzi do wszystkiego o czym mówi? - spytał wynalazca - On nie traktuje tego jak zabawę. Dla niego cała sprawa jest niezmiernie poważna. Dlatego właśnie każda porażka jest dla niego boleśnie odczuwalna, a co za tym idzie niekiedy prowadzi to do kłopotów, bo zbyt mocno może się w coś zaangażować. Tak mocno, że albo doprowadzi sprawę do końca, albo...
- Lepiej nie kończ! - zawołałam - Nawet nie próbuj kończyć! Wiem, o co chodzi!
- Wszyscy się tego domyślamy - zauważył Max - A więc o to chodzi... Rzeczywiście wielka moc i wielkie umiejętności to niekiedy także wielkie kłopoty, zwłaszcza wtedy, kiedy się w coś zaangażujesz.
- Im większe zaangażowanie, tym bardziej cię boli, jeżeli przegrywasz swoją grę. Do tego zmierzasz? - spytała Dawn, patrząc na Clemonta.
- Tak... Obawiam się, że Greninja może właśnie cierpieć na tę chorobę - odpowiedział ponuro nasz wynalazca - Zobacz tylko, jak zaciekle trenuje. A pamiętasz bitwę na arenie? Widzę po tym wszystkim, że traktuje on walki zbyt serio. Ash również, choć jemu się nie dziwię. Jest Mistrzem Pokemon i musi dbać o swoje dobre imię, dlatego danie z siebie wszystkiego jest jego obowiązkiem. No, ale Greninja... Obawiam się, że posiada on bardzo wielkie ambicje. Ogromne ambicje.
- Dokładnie tak - powiedziałam - To rzeczywiście może sprowadzić na niego kłopoty.
Tymczasem Ash, Korrina i Diantha przerwali na chwilę swój trening i zaczęli dyszeć ze zmęczenia.
- Chyba już wystarczy - zaśmiał się mój chłopak - Jak uważacie, moje panie?
- Zdecydowanie dobrze nam to idzie - odrzekła wesoło Diantha, lekko ocierając sobie pot z czoła - Oby tylko Greninja znalazł w sobie choć trochę wewnętrznego spokoju.
- Tego, to już dowiemy się tylko w jeden sposób - stwierdziła Korrina, z trudem odzyskując normalny oddech - Niech Greninja teraz spróbuje sam czegoś dokonać. Wówczas zobaczymy, czy umie on należycie wykorzystać swoją moc.
- Dobry pomysł - zgodził się z nią Ash, po czym spojrzał na swojego Pokemona - Greninja... Teraz zrobimy ci mały tor przeszkód. Połączysz się ze mną za pomocą swojej mocy i pamiętaj... Staraj się panować nad swoim gniewem, inaczej on może mnie prędzej czy później zabić. Weź lepiej to pod uwagę, zanim mnie wykończysz.
Pokemon zapiszczał smutno, chowając łapki za siebie. Wcale nie chciał skrzywdzić swego trenera, ale też panowanie nad swoimi mocami chwilami chyba przerastało jego możliwości. Tym razem jednak miało się to zmienić.
- Dobrze, użyj teraz naszej tajnej broni! - zawołał Ash.
Stworek szybko wykonał polecenie i znowu zjednoczył się ze swoim trenerem. Następnie na jego polecenie zaczął szybko biec po całym boisku, wykonując przy tym różne skoki, salta i inne takie. Jednocześnie Korrina z całą premedytacją drażniła go różnymi złośliwościami.
- Co jest, Greninja?! Tylko na tyle cię stać, co?! Masz strasznie kiepski czas! Ruszaj te swoje krótkie nóżki! No dalej! Mamy tu zakwitnąć?! A może umrzeć z nudów?!
- Co ona wyprawia? - zapytała zdumiona Bonnie.
- Wygląda na to, że chce go wkurzyć - odpowiedział jej Max.
- Nie wiem, czy to jest dobry pomysł.
- Ja również.
- A ja myślę, że tak - powiedziałam.
Przyjaciele spojrzeli na mnie zdumieni. Widać nie takich słów się po mnie spodziewali.
- Co?! O czym ty mówisz?! - zapytał Max, kiedy minął mu już pierwszy szok wywołany tym, co powiedziałam.
- Widzicie... Moim zdaniem Korrina chce, żeby nasz Greninja nauczył się panować nad sobą i zapamiętał sobie, że gniew wcale nie rozwiąże jego problemów - stwierdziłam najpoważniej, jak tylko umiałam.
- Tak... To dobry sposób - zgodził się ze mną Clemont.
- Odnoszę wrażenie, że Greninja jest nieco innego zdania - zauważyła nieco złośliwie Dawn.
Rzeczywiście, Pokemon był coraz bardziej rozjuszony, ale Ash zawołał do niego:
- Pamiętaj, Greninja! Panuj nad sobą! Nigdy nie pozwól, żeby zaślepił cię gniew, bo inaczej zabijesz nas obu!
Stworek uspokoił się, tymczasem Korrina dalej sobie z niego szydziła. Oczywiście wiedzieliśmy, że to wszystko jest udawane, ale gniew Pokemona był coraz większy i coraz trudniej nad sobą panował. Ash natomiast ciągle powtarzał mu swoje wskazówki.
- Panuj nad sobą! Panuj nad sobą! Gniew ci wcale nie pomoże, a raczej zaszkodzi ci! Pamiętaj... Gniew to zły doradca!
Greninja kipiał ze złości słysząc słowa Korriny, jednak w końcu zaczął zupełnie ignorować słowa dziewczyny i skupił się jedynie na tym, co było jego zadaniem, czyli na treningu. Liderka Sali w mieście Shalour próbowała go drażnić, ale ten przestał już na to zwracać uwagę, dlatego bez żadnego trudu przeszedł cały tor przeszkód i to nawet kilka razy. Potem zaś przerwał połączenie z Ashem, który dyszał już zmęczony w taki sposób, jakby to on, a nie jego Pokemon obiegł dookoła całe boisko.
- Jak się czujesz? - zapytałam z troską, podchodząc do niego.
- Zmęczony... Ale też zadowolony - odpowiedział mi mój luby - Chyba Greninja nauczył się panować nad sobą.
- Mam nadzieję - powiedziałam.
- Moim zdaniem jest już gotowy, aby walczyć z Pokemonem Bena - stwierdziła Daintha z uśmiechem.
- A moim zdaniem nie zaszkodzi, jeżeli on jeszcze nieco potrenuje - zauważyła Korrina.
- Racja - powiedział mój luby - Trochę więcej treningu na pewno nam nie zaszkodzi.
C.D.N.
Dalszy ciąg zagadki śmierci lorda Baskerville'a. Wydaje sie, że sprawa utknęła w martwym punkcie. Nikt nie przyznaje się do nocnej napaści na Serenę, wszyscy doskonale udają swoje alibi na ten czas. Zrezygnowana Serena wraz z inspektorem Gregsonem podejmuje próbe rozmowy z Hunterem, jednak na próżno. Duch zdaje się wiedziec coś na temat śmierci swojego trenera, jednak nie chce powiedzieć. Serena i inspektor starają się dowiedzieć o co chodzi. Dziewczyna wzywa nawet na pomoc swojego męża, który decyduje się natychmiast przyjechać do Baskerville Hall.
OdpowiedzUsuńW momencie w którym Serena czyta telegram od swojego ukochanego, odwiedza ją Hunter, który pokazuje jej ramkę ze zdjęciem, na którym widnieje on i jego trener. Na migi dodaje również, że jego pan coś napisał i ukrył to prawdopodobnie na strychu. Daje Serenie ramkę ze zdjęciem, którą ona potem przekazuje swojemu małżonkowi, gdy ten przyjeżdża do Baskerville Hall wraz z inspektorem Lestradem. Nagle z ramki wypada złożona na czworo kartka papieru, która okazuje się być dla Holmesa kluczem do rozwiązania zagadki śmierci lorda Baskerville'a.
Tymczasem w Alabastii trener pokemonów Ash Ketchum próbuje przy pomocy treningu opanować emocje swojego Greninji. Z pomocą przychodzi mu Diantha, która proponuje mu trening przy pomocy wspólnych ćwiczeń wraz z Pokemonem. Ash zgadza się, a do treningu dołączają Serena i jej Braixen oraz Diantha ze swoim Gardevoir. Niestety, podczas treningu w parku zostają oni napadnięci przez zespół R (wielki powrót moich ulubieńców), którzy unieruchamiają ich stworki przy pomocy specjalnych klatek. Pech jednak chce, że plany zespołu R udaremnia Lysander, który również ma chrapkę na Pokemony naszych przyjaciół. Gdy już się wydaje, że sprawa jest przegrana, z pomocą naszej ekipie przychodzi Korrina ze swoim wiernym Lucario, która ratuje stworki z łap wrednego Lysandra, jednak sam winowajca niestety ucieka. Za to zespół R ląduje za kratkami, tam gdzie ich miejsce.
Ash i reszta ekipy mogą więc powrócić do treningu, ale już na podwórku młodego detektywa. Budują tam tor przeszkód, który Greninja ma pokonać w stanie połączenia umysłów z Ashem. Jednocześnie Korrina staje przy torze i próbuje wyprowadzić stworka z równowagi, a Ash w tym samym czasie uspokaja Greninję, by ten nie reagował na uwagi Korriny. W końcu się to udaje i pokemon przestaje reagować na uwagi liderki sali Shalour, po czym kilkakrotnie spokojnie przemierza tor, by na koniec rozłączyć się ze zmęczonym Ashem. Wydaje się, że Greninja jest już w stanie zapanować nad emocjami i walka Asha z Benem Kingsleyem jest absolutnie w zasięgu zwycięstwa. :) Czy się to uda? I czy sprawa Ducha z Baskerville zostanie pomyślnie rozwiązana? To wszystko okaże się już w ostatniej, czwartej części przygody. :)
Ogólna ocena: 10000000000000000000000000000000/10 :)