Serena w Krainie Czarów cz. I
Opowiadanie to dedykuję moim dwóm wiernym czytelnikom: Satoshi89 oraz Polineks 96, którzy podsunęli mi kilka genialnych pomysłów, bez których to opowiadanie by nie powstało.
- Zobacz, Ash, co znalazłam! - zawołałam wesoło, pokazując mojemu chłopakowi książkę, którą właśnie trzymałam w dłoni.
Ash i jego wierny Pikachu spojrzeli na mnie zaintrygowani tym, co chcę im pokazać, dlatego podeszli do mnie bliżej.
- Co tam masz, Sereno? - spytał detektyw z Alabastii.
- To jedna z moich ulubionych książek z czasów, kiedy byłam jeszcze małym, uroczym podlotkiem.
Ash wziął powieść do ręki i przyjrzał się jej uważnie.
- No proszę... - zaśmiał się wesoło - Lewis Carroll... „Przygody Alicji w Krainie Czarów“ oraz „O tym, co Alicja ujrzała po drugiej stronie lustra“. Dwie powieści w jednej książce. Nie powiem, to bardzo ładne dzieło. Też je znam i bardzo lubię, choć już dawno go nie czytałem.
- Jak byłam mała, to wręcz kochałam przygody Alicji - powiedziałam, odbierając od niego książkę i przyglądając się jej przez chwilę - A wiesz, wyobrażałam sobie nawet, że przeżywam przygody podobne do tych, które przeżywa Alicja.
- Poważnie? - zaśmiał się Ash.
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
- O tak - kiwnęłam głową - Ale w mojej wyobraźni nie podróżowałam sama, lecz z tobą.
- Serio? - zdziwił się mój luby - Ze mną? To znaczy, że wyobrażałaś sobie to wszystko już wtedy, gdy mnie poznałaś?
- Tak... W mojej wyobraźni podróżowałam razem z tobą po Krainie Czarów i po drugiej stronie lustra, a ty mnie broniłeś i podnosiłeś na duchu, gdy potrzebowałam pomocy.
- A często jej potrzebowałaś?
- Nawet nie wiesz, jak często.
Następnie podeszłam do niego i wtuliłam się mocno w jego tors.
- Wiesz, czasami nadal czuję się tak zagubiona, jakbym właśnie wpadła do króliczej nory. Ale tym razem nie jestem z tym wszystkim sama.
- To prawda. Teraz mamy siebie nawzajem i żadne z nas nie cierpi na samotność - rzekł czule Ash, delikatnie pieszcząc moje włosy.
- No właśnie - zgodziłam się z nim.
- Pika-pika! Pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.
Usiedliśmy we trójkę na moim łóżku i spojrzeliśmy na książkę, którą wzięłam na kolana, po czym zaczęłam powoli ją kartkować, oglądając przy tym ilustracje. Mój chłopak wraz ze swoim starterem towarzyszyli mi w tej na pozór nudnej czynności, która im się musiała wydawać ciekawa, tak jak i mnie.
- Ach! Wracają wspomnienia - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- Ile razy czytałaś tę książkę? - zapytał Ash czułym tonem.
- Sama nie wiem - zachichotałam delikatnie - Możesz być pewien, że wiele razy. Chyba znam ją już na pamięć.
- Ja czytałem ją może tylko dwa lub trzy razy, ale chętnie znowu do niej wrócę, zwłaszcza, że ty ją uwielbiasz.
Spojrzałam na niego z politowaniem.
- Proszę cię, Ash! Nie musisz lubić wszystkiego, co ja lubię.
- Ale ja bardzo lubię tę historię. Tylko, że pamiętam ją mniej niż ty, bo dawno jej nie czytałem. W ogóle przez ostatnie kilka lat mało co czytałem. W końcu, jak pewnie dobrze wiesz, nigdy nie miałem tyle czasu na czytanie, co ty. Odkąd skończyłem dziesięć lat włóczę się po świecie, więc jak się pewnie domyślasz nie czytałem tylu książek, co ty.
- Ale je czytałeś, a to się liczy - powiedziałam, czule gładząc jego dłoń - Poza tym moim zdaniem jesteś o wiele bardziej zaradny niż ja, bo w końcu zobacz, ile dokonałeś w swoim życiu i to w czasie, gdy ja siedziałam w tym domu przez całe piętnaście lat nie mając przed sobą żadnych perspektyw ani planów na swoją przyszłość. Jestem na siebie zła, że nie umiałam się zdobyć na to, aby wcześniej rozpocząć swoją podróż.
- Może potrzebowałaś do tego odpowiedniej motywacji? - spytał Ash.
Spojrzałam na niego uważnie i odparłam:
- Być może masz rację, kochanie, ale mimo wszystko jestem zła na siebie. Podczas, gdy ty wiele dokonywałeś przez te lata, czyli spełniałeś swe marzenia, ratowałeś świat i tak dalej, ja gnuśniałam tutaj w tym domu, nie umiejąc się zdobyć na to, aby zrealizować swoje marzenia.
- Byłaś sama... Sama w wielkiej, króliczej norze, gdzie wszystko cię przerastało... Nikt cię wtedy nie wspierał ani nie podnosił na duchu. Nie miej więc do siebie żalu. Raczej miej go do tych, co cię nie wspierali wtedy, gdy tego potrzebowałaś.
- Wiesz... Wydaje mi się, że masz rację, ale też czuję, że mogłam więcej dokonać. Gdybym tylko miała więcej wiary w siebie...
- Wiara w siebie może istnieć tylko wtedy, gdy nie jest się samemu na tym świecie. Coś ja o tym wiem, uwierz mi.
- Ty nigdy nie byłeś sam... Miałeś mamę, miałeś przyjaciół...
- Ale trafiały mi się nieraz takie chwile, że byłem sam na tym świecie ze swoimi problemami... I uwierz mi, to były najgorsze sytuacje w moim życiu. Wtedy wszystko wydaje się być wyolbrzymione i jest znacznie gorsze niż naprawdę. Najmniejszy nawet problem urasta do okrutnych rozmiarów... A ty sama czujesz się malutka jak po wypiciu eliksiru zmniejszającego twój wzrost, lecz nie masz ciastka, które odda ci twój wzrost z powrotem. I tak samo nie ma przy tobie nikogo, kto cię wspiera.
Zdumiona słuchałam tego wszystkiego. Wiedziałam, że mój ukochany nie miał wcale lekko w życiu, ale żeby aż tak? A poza tym mówił mi słowa, które dotyczyły nie tylko jego, ale także i mnie.
- To, co mówisz brzmi niczym opis moich własnych uczuć z tamtych czasów - powiedziałam.
- No proszę - zaśmiał się Ash - Jak my oboje się dobrze rozumiemy.
- Rzeczywiście... John Scribbler swoim literackim językiem pewnie by powiedział: „Chociaż losy wasze były tak różne, to jednak więcej was łączy, niż możecie sobie wyobrazić“.
- Tak... Pewnie by nam tam powiedział, a potem by jeszcze dodał, że wszystkim problemom należy powiedzieć: „Jesteście tylko talią kart, a ja się nie boję talii kart“.
Zachichotałam delikatnie, słysząc te słowa.
- Być może by tak powiedział... O ile oczywiście zna książkę Lewisa Carrolla - stwierdziłam.
- O ile go znam, to na pewno zna - rzekł Ash - Wiesz, w sumie on mi nawet przypomina Szalonego Kapelusznika.
- A mnie bardziej Kota z Cheshire, bo jest taki całkowicie niezależny, życzliwy i pomocny, zwariowany i uroczy.
- Pika-pika! Pika-chu! - zgodził się ze swoim trenerem Pikachu.
- Fakt... To lepsze porównanie - powiedziałam wesoło.
Wtuliłam się czule w Asha czując, jak mi serce mocno bije z radości. Takie chwile jak ta były najpiękniejszymi chwilami w całym moim życiu, gdy mogłam przebywać z moim ukochanym i wtulałam się w niego czując jego cudowną, kojącą wszystkie smutki osobę.
Muszę tu wyjaśnić, że podczas tej rozmowy przebywaliśmy obecnie z naszą drużynę u mojej mamy, Grace Evans w domku na przedmieściach Vaniville. Szanowna ma rodzicielka zaprosiła nas do siebie, abyśmy spędzili z nią dzień lub dwa przed powrotem do Alabastii. Oczywiście nie mogliśmy jej odmówić, zwłaszcza, że bardzo za nią tęskniłam, a podczas Mistrzostw nie było wiele możliwości na to, abyśmy mogły spędzić ze sobą nieco czasu. Teraz więc obie chciałyśmy to nadrobić.
- Kochani! Co wy tutaj robicie?! - zapytała moja mama, wchodząc do pokoju.
Spojrzałam na nią z lekkim wyrzutem w oczach.
- A nie słyszałaś o czymś takim jak tradycja pukania do drzwi, mamo? - odparłam nieco ironicznie.
Mówiłam nieco sennym głosem, gdyż upał był ogromny, zaś ja sama czułam się naprawdę zmęczona, choć przecież fizycznie nie miałam ku temu powodów. Z całą pewnością powodem takiego stanu rzeczy był upał, który panował tego dnia.
Grace Evans parsknęła śmiechem, słysząc moje słowa.
- Wybaczcie mi, ale sądziłam, że w dzień raczej nie bawicie się w te wasze hece.
- A co masz na myśli? - zdziwiłam się.
Ash oczywiście, jako że był bardziej przytomny, od razu zrozumiał, o co mi chodzi, gdyż parsknął śmiechem, słysząc jej wypowiedź.
- Proszę pani... Przecież to, że siedzimy z Sereną na łóżku nie oznacza zaraz jednej czynności.
- Poważnie? - zachichotała moja mama.
- Owszem, proszę pani. Jest pani strasznie dowcipna.
- Pika-pika-chu! - zgodził się ze swym trenerem Pikachu.
- Uznam to za komplement - powiedziała moja mama wesołym głosem - Ale tak na poważnie, to ja tam nie mieszam się do tego, co robicie. Oboje jesteście na tyle dojrzali i dorośli, choć może jeszcze niepełnoletni, że z całą pewnością dobrze wiecie, co robicie i macie do tego prawo. W końcu tak to już jest na świecie, że miłość ma swoje prawa. Ale jedna sprawa. Róbcie to, kiedy chcecie i ile razy chcecie, tylko... ja babcią jeszcze nie chcę zostać, w ogóle się do tej roli nie zdążyłam przygotować i te przygotowania potrwają jeszcze dłuższy czas, także... No, sami rozumiecie.
Ash zachichotał pod wpływem tych słów, a ja z kolei poczułam, że mi policzki robią się całe czerwone ze wstydu.
- Mamo, błagam! Przecież mówiłam ci już, że jesteśmy ostrożni i to zawsze! - zawołałam do niej z lekkim wyrzutem.
- Wierzę wam, ale przecież zawsze lepiej jest powtórzyć sto razy, niż o tym zapomnieć - stwierdziła wesoło moja mama - Ale wiecie co? Chodźcie lepiej na dwór. Co będziecie tutaj siedzieć w takiej duchocie? O! Widzę, że czytaliście książkę!
- Tylko przeglądaliśmy - odpowiedziałam jej, ziewając - Patrzyliśmy na książki, jakie znałam w moim dzieciństwie i sprawdzaliśmy, czy je oboje znamy, czy też nie.
- No i co?
- No i Ash zna prawie wszystkie książki, które i ja znam.
- Tak, to prawda - potwierdził mój luby.
- Pika-pika-chu! - potwierdził Pikachu.
Moja mama uśmiechnęła się do nas delikatnie.
- Miło mi to słyszeć, ale teraz już lepiej chodźcie. Sereno, odłóż już tę książkę. Spędziłaś prawie całe swe dotychczasowe życie na czytaniu. Bądź więc uprzejma poświęcić obecny swój czas na coś innego.
Wstałam powoli z łóżka, powoli się przeciągając i mówiąc:
- Ech... Pogoda jest tak słoneczna, że wręcz duszna... W taką pogodę nic mi się nie chce.
- Ja czasami mam podobnie - zaśmiał się Ash, masując sobie skronie - Ech... Moja głowa... Od tej duchoty mam bóle nad oczami.
- W razie czego mam coś od bólu głowy - powiedziała moja mama.
- Chętnie skorzystam...
- A więc chodź.
Grace Evans podała Ashowi środek na ból głowy, a następnie podała go także i mnie, abym mogła jakoś normalnie funkcjonować między ludźmi. Następnie poszliśmy całą naszą trójką na zewnątrz, gdzie przebywali nasi wierni przyjaciele: Clemont, Dawn, Bonnie i Max, którzy trenowali swoje Pokemony, a przy okazji bawili się też z Rhyhornem mojej mamy. Nad nimi latał Fletchling mojej matuli, ćwierkając przy tym wesoło.
- Witajcie, kochani! - zawołała Dawn na nasz widok - Co wy tak długo tam robiliście?
- Może lepiej nie pytaj, bo nie wiem, czy odpowiedź ci się spodoba - zażartował sobie Max.
Panna Seroni i Bonnie parsknęły śmiechem doskonale wiedząc, co on ma na myśli.
- Proszę cię! Musisz wyskakiwać z takimi tekstami? - jęknął Clemont, patrząc na Maxa załamanym wzrokiem.
- My się nie obrażamy - powiedział szybko Ash.
- No właśnie - dodałam szybko.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Może i nie, ale Max powinien panować nad językiem - zauważył nasz drogi wynalazca - I nie mówić mojej siostrze o pewnych sprawach.
- To raczej mało możliwe - zaśmiała się Bonnie - A co do tego, to ja już jestem dość duża, aby wiedzieć, co i jak.
- No i widzisz, coś narobił?! - jęknął młody Meyer na naszego hakera.
- No co? Ode mnie ona tego nie wie! - zawołał w swojej obronie młody Hameron.
- Pewnie, że nie od ciebie, bo co ty niby w tej sprawie wiesz? - rzekła złośliwie Bonnie.
- Odezwała się panna, która zawsze wszystko wie lepiej - burknął Max urażonym tonem.
Parsknęłam delikatnie śmiechem, widząc tę scenę, przy której zresztą odniosłam wrażenie, że oboje wyraźnie muszą się mieć ku sobie, skoro tak się uwielbiają ze sobą czubić. Podzieliłam się tym spostrzeżeniem z Ashem, kiedy usiadłam wygodnie na brzegu studni. Mój luby, siadając obok mnie, stwierdził:
- Myślę, że masz rację... Coś w tym jest, że kto się czubi, ten się lubi. A bywa też i tak, iż najlepsze przyjaźnie są tworzone dopiero po wielu latach wzajemnego dogryzania sobie nawzajem.
Po tych słowach spojrzał na Pikachu i powiedział:
- Mój wierny kompan coś o tym wie, prawda?
- Pika-pika! Pika-chu!
- Tak też myślałem.
Siedziałam wygodnie na studni, patrząc na ten uroczy widok, po czym skierowałam swój wzrok w kierunku naszych przyjaciół wesoło trenujących swoje Pokemony.
- Ech... Upał jest straszny... Ciągle chce mi się spać - powiedziałam.
- Lepiej nie zasypiaj na studni, bo możesz tam wpaść - zauważył Ash.
- Słuszna uwaga - odparłam zaspanym głosem.
Mimo wszystko nie byłam w stanie zapanować nad zmęczeniem, gdyż ogarnęło mnie ono i to na tyle mocno, że zamknęły mi się oczy i nim ktoś zdążył zareagować, przechyliłam się do tyłu i już po chwili byłam wewnątrz studni. Przerażenie wywołane całą tą sytuacją bardzo szybko mnie ocuciło, zwłaszcza, że spadałam prosto w dół i spodziewałam się, iż już za chwilę wpadnę do zimnej, lodowatej wody, ale zamiast tego ciągle tylko leciałam, leciałam i leciałam jeszcze dłużej. Dziwiło mnie to bardzo mocno. Przecież studnia nie była aż tak głęboka. Powinnam w ciągu minuty spaść na samo dno, a tymczasem ona dawno minęła, a ja wciąż spadałam. Nie rozumiałam, o co tutaj może chodzić, ale jedno było pewne... To całe spadanie robiło się już męczące.
- Mogłabym już wreszcie gdzieś spaść, bo zaczynam mieć tego powoli dosyć - powiedziałam sama do siebie.
Chwilę później uderzyłam plecami o coś twardego. Podniosłam się szybko stając na równe nogi i zauważyłam widok, jakiego nie miałam nawet najmniejszych nadziei zobaczyć. Tym widokiem był ogromny wręcz pokój z kilkunastoma drzwiami najróżniejszej wielkości umieszczonych w ścianach. Największe drzwi miały chyba wielkość stodoły, z kolei najmniejsze miały rozmiar mysiej nory.
- No nie! Ja chyba rzeczywiście śnię - powiedziałam - Albo właśnie jestem w zaświatach.
Ledwie wymówiłam te słowa, a poczułam, jak moje ciało przechodzą dreszcze strachu. Nie chciałam być sama w tym dziwnym i irracjonalnym miejscu, które przecież fizycznie nie miało prawa istnieć. Świadomość ta mnie przerażała tak bardzo, że nie wiedziałam, co mam zrobić.
- Och, Ash! Gdybyś tu był razem ze mną...
Nie dokończyłam swojej wypowiedzi, ponieważ po chwili coś za mną spadło właśnie w dół, robiąc przy tym sporo hałasu.
- Nie ma to tamto! To był długi lot - powiedziało to coś.
To był oczywiście mój luby, chociaż nie wyglądał on na zachwyconego tym, co się stało. Obok niego stał Pikachu, który także był daleki od tego, aby okazywać zadowolenie z zaistniałej sytuacji.
- Naprawdę, Sereno... Chwilami mam ochotę cię udusić! Przez ciebie spadliśmy do tego dziwnego miejsca! A mówiłem ci chyba, żebyś uważała, bo zlecisz. No i masz... Zleciałaś.
- A ty co tutaj robisz? - zapytałam.
- Ratuję ci życie, jak widzisz - padła odpowiedź - A w ogóle to mogłaś mnie posłuchać, kiedy ci mówiłem, żebyś się nie przechylała do tyłu! I co?! Mnie się oczywiście nigdy nie słucha! Przez to teraz musimy siedzieć w tym dziwacznym miejscu... A właśnie! Gdzie my jesteśmy?!
Rozłożyłam bezradnie ręce.
- Ba! Żebym ja to wiedziała! Nie wygląda to jak normalne dno studni, nie sądzisz?
Ash rozejrzał się dookoła razem z wiernym Pikachu.
- Nie... Zdecydowanie nie wygląda to na normalne dno studni, choć tak po prawdzie, to w ogóle nie wygląda normalnie.
- Pika-pika! - zgodził się z nim Pikachu.
- A żebyś wiedział - powiedziałam - Gdzie my w ogóle jesteśmy?
- Nie wiem, ale zaraz się dowiemy... Mam nadzieję.
Rozejrzeliśmy się uważnie po całym pomieszczeniu, ale nie było tam niczego poza drzwiami ustawionymi praktycznie wszędzie. Prócz tego stał w tym pokoju jeszcze mały stolik z maleńkim kluczykiem oraz lusterkiem. Wzięłam te przedmioty do ręki bardzo nimi zaintrygowana.
- Ciekawe... Bardzo ciekawe... Ash, zobacz tylko! To lusterko ma szkło z obu stron.
Mój luby wziął od mnie ów tajemniczy przedmiot i obejrzał go sobie dokładnie.
- Tak, masz rację. Ale co ciekawe, jedna część lustra powiększa obraz, a druga pomniejsza. O co może tu chodzić?
- Nie wiem... - odparłam, biorąc do ręki kluczyk - I jeszcze to coś. Do czego jest ten klucz?
- Może pasuje do jednych z tych drzwi? - zasugerował Ash.
- Być może, ale do których?
Zaczęłam zaraz sprawdzać razem z moim chłopakiem, jakie drzwi mają zamek odpowiedni do tego klucza. Poszukiwania nie trwały długo i szybko namierzyliśmy cel naszego śledztwa. Były to małe drzwiczki ustawione pod ścianą w kącie.
- Chyba to te drzwi - powiedział detektyw z Alabastii.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
- Tylko kto niby ma się przez te takie maciupcie drzwi przecisnąć? - spytałam z kpiną.
Ash pomyślał, po czym nagle uderzył się w czoło.
- Czekaj! To jest myśl! - zawołał - Chyba wiem, o co tu chodzi! Chodź!
Zamknęłam odruchowo małe drzwiczki, po czym podeszłam do stolika, odkładając na niego kluczyk.
- Być może to lusterko pomniejsza i powiększa ludzi - powiedział Ash - Po to właśnie ma szkło z dwóch stron. Spróbujmy.
Następnie on, ja oraz Pikachu zaczęliśmy uważnie wpatrywać się w tę część lusterka, która pomniejszała obraz. Widzieliśmy w niej swoje osoby bardzo malutkie, jak również bardzo oddalone niczym postacie widziane na horyzoncie. Chwilę później poczułam jakieś dziwne uczucie.
- Co się dzieje?! - zawołałam zdumiona.
- Nic takiego - odparł mój chłopak - Zwyczajnie się zmniejszamy.
- I ty to mówisz tak spokojnie?
- A niby jak mam to mówić?
- Pika-pika-chu!
Chwilę później cała nasza trójka była wielkości liliputów i mogła już bez trudności przedostać się przez maleńkie drzwiczki.
- Świetnie! Możemy już iść! - powiedział bardzo zadowolony Ash - Teraz pasujemy do drzwi.
Ledwie to powiedział, a ja nagle coś sobie przypomniałam i wściekła na siebie walnęłam się w czoło, wołając:
- Boże! Jaka ja jestem głupia! Nie przejdziemy!
- A niby czemu? - spytał mój luby.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
Spojrzałam przerażonym i załamanym wzrokiem na mego ukochanego.
- Och, proszę... Wybacz mi! Ja nie wiedziałam... Bo ja... Zamknęłam te drzwi, a kluczyk zostawiłam na stole... Który teraz jest wielki jak olbrzym!
Ash zasłonił sobie załamany oczy dłonią, gdy usłyszał moje słowa.
- No jasne... A czego innego ja oczekiwałem?
- Przepraszam cię, Ash!
- No dobrze, już nieważne - detektyw z Alabastii nie zamierzał na tym poprzestać - W końcu pamiętasz chyba, jakie jest nasze motto.
- Nie poddawaj się, tylko walcz!
- No właśnie.
Chwilę później Ash ponownie spojrzał w lusterko (które jakimś trafem zmniejszyło się razem z nami), ale z jego drugiej strony. Już po chwili urósł on do ogromnych rozmiarów. Bez trudu zdjął więc ze stolika kluczyk, podał mi go do ręki, po czym ponownie się zmniejszył.
- Widzisz? Tak się kaszle, moje kochanie - zachichotał, chowając sobie lusterko za pasek od spodni.
Następnie wziął ode mnie kluczyk od drzwi i podrzucił go delikatnie w górę.
- Nie ma to tamto! Teraz możemy iść.
Chwilę później otworzyliśmy sobie przejście, przez które trafiliśmy na bardzo piękną, zieloną łąkę. Nie wiedzieliśmy, co to za miejsce i dlaczego właśnie my musieliśmy tu trafić, jednak nie mieliśmy raczej jakiś większych możliwości przed sobą. Zawrócić nie mogliśmy, a inne drzwi były dla nas zamknięte, więc pozostało nam tylko iść ku nieznanemu, tym bardziej, że na swój sposób nas to pociągało.
- Jak tu pięknie! - powiedziałam po chwili.
- To prawda - odparł radośnie mój chłopak.
- Dziękuję za komplement! - usłyszeliśmy nagle jakiś kobiecy głos.
Rozejrzeliśmy się uważnie dookoła siebie i zauważyliśmy nagle pewną młodą kobietę przebraną w strój przypominający kwiat. Jej głowę zdobiło coś, co wyglądało niczym ogromna główka róży. Ubranie kobiety zaś było zielone. Twarz tej dziwacznej osoby była nam doskonale znana, także dość szybko ją poznaliśmy.
- Siostra Joy! - zawołałam zdumiona - Co ty tutaj robisz?!
- I to w takim dziwnym stroju? - spytał Ash.
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
Joy spojrzała na nas zdumionym wzrokiem.
- Joy? Jaka Joy? - zapytała - Nie bardzo wiem, o czym wy mówicie. Ja jestem Różą!
- Różą? - zdziwiłam się i zlustrowałam wzrokiem wygląd kobiety - To wyjaśnia ten kostium.
Kobieta popatrzyła na mnie ze złością i spytała:
- A co?! Przeszkadza ci coś mój strój?
- Nie! W żadnym razie! - zawołałam szybko, bojąc się, iż nasza nowa znajoma może nam coś zrobić - Tylko jestem zdumiona tym kostiumem.
- A ja jestem zdumiona twoim, ale jakoś nie robię sobie idiotycznych uwag na jego temat - powiedziała Róża obrażonym tonem.
- Właśnie je robisz - mruknął złośliwie Ash.
- Pika-pika-chu! - poparł go jego starter.
Siostra Joy wzruszyła lekko ramionami.
- Jakby nie patrzeć, jestem teraz u siebie i mogę mówić, co chcę, a wy jesteście u mnie i powinniście być grzeczni wobec gospodyni.
- A jesteśmy u ciebie? - zapytałam.
- Owszem. Inaczej byście sobie tu ze mną nie rozmawiali, gdyby to były cudze tereny.
- No, w sumie coś w tym jest.
Róża powoli pokiwała głową, biorąc do ręki filiżankę herbaty i powoli popijając z niej.
- Dokąd zmierzacie? - spytała nasza „gospodyni“.
- W sumie nie wiemy - odpowiedziałam jej.
- Szukamy wyjścia z tej krainy - wyjaśnił Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - pisnął Pikachu.
- Aha... Rozumiem...
Joy sprawiała wrażenie osoby w ogóle nie przejętej tym, co właśnie jej powiedzieliśmy, gdyż tylko popijała powoli herbatę z filiżanki, którą potem najzwyczajniej w świecie zaczęła jeść.
- A czemu chcecie stąd iść? - spytała po chwili.
- Bo to nie jest nasz dom - odparłam.
- Ale może chyba być, prawda?
- Pewnie, że może, ale my wolimy nasz dom.
- A niby czemu?
- Bo go kochamy.
- To miejsce też można kochać.
- Pewnie i tak, ale nie znamy tego miejsca.
- Więc je może poznajcie, zamiast oceniać po pozorach?
Musiałam przyznać, że sporo w tym jest sensu, więc postanowiłam nie zaprzeczam, tylko zapytałam:
- Gdzie twoim zdaniem powinniśmy pójść, aby poznać to miejsce?
- Najlepiej tam, dokąd chcecie - odparła Róża dość obojętnym tonem - Chyba nie sądzicie, że robię tutaj za przewodnika, prawda? Nie mam na to czasu. Muszę sobie jeszcze poprawić płatki, a prócz tego mam zamówioną wizytę u kosmetyczki... Moje płatki wymagają dobrej opieki.
Westchnęłam załamana, widząc ten widok. Był po prostu żałosny, więc nie chcąc wywołać sprzeczki poprzez złośliwe komentarze, które cisnęły mi się na usta, postanowiłam już pójść zanim powiem coś, czego będę żałować.
- Chodźmy, Ash - zaproponowałam.
Mieliśmy już iść, gdy nagle zatrzymał nas głos siostry Joy vel Róży.
- Zaczekajcie...
Odwróciliśmy się i spojrzeliśmy na nią uważnie.
- Najlepiej idźcie tamtą drogą! - kobieta wskazała nam palcem, dokąd powinniśmy iść - Tam mieszka Humpy-Oak. On zna to miejsce najlepiej z nas wszystkich, więc na pewno wam pomoże, jak go grzecznie poprosicie.
Podziękowaliśmy siostrze Joy, a raczej Róży za okazaną nam pomoc i poszliśmy przed siebie, mając nadzieję, że więcej się na nią nie natkniemy.
Jakiś czas później stanęliśmy przed jakimś niewielkim murkiem, na którym to siedział sobie dziwaczny stwór wyglądający jak ogromne jajo, ale mający twarz... profesora Oaka!
- Witajcie, przyjaciele - przywitał nas stwór - Jestem Humpy-Oak. Co was do mnie sprowadza?
Ash i ja oczywiście szybko zauważyliśmy jego fizyczne podobieństwo do naszego mentora, ale postanowiliśmy nie pytać o to, gdyż za bardzo nas teraz ciekawiło, jak opuścić to dziwaczne miejsce.
- Dzień dobry - powiedział Ash, kłaniając się uprzejmie - Jestem Ash, a to mój przyjaciel Pikachu.
- Pika-pika-chu! - pisnął jego starter.
- Ja jestem Serena - odpowiedziałam, lekko dygając.
Humpy-Oak popatrzył na nas uważnie, wkładając sobie w oko monokl.
- Nieźle... Wyglądacie niczego sobie. Imiona też macie nie najgorsze.
- Miło nam to słyszeć - odparłam.
- Wybaczcie, że mogę brzmieć nieprzyjemnie, ale cóż... Zawsze mówię prawdę bez względu na to, czy kogoś ona rani, czy też nie - mówił dalej Humpy-Oak.
- No właśnie widzę - mruknął złośliwie Ash - Ale czy mógłby nam pan wskazać wyjście z tej krainy?
- Oczywiście, skoro tak bardzo się spieszycie, żeby sobie stąd pójść -odparł nieco zniechęcony nasz nowy znajomy - A nie pomyśleliście może, aby lepiej poznać to miejsce? W końcu nie jest ono chyba takie złe.
- Raczej nie - pokręciłam przecząco głową.
- Ale wolimy wrócić do domu - dodał mój luby.
- A nie ciągnie was do tego, aby poznać nieznany wam zupełnie ląd i różne związane z nim perspektywy? - spytał Humpy-Oak - Przecież nigdy nie wiadomo, co jest na drugim końcu tęczy.
- To prawda, ale my tęsknimy za domem - odparłam.
Jajo-podobny człowiek warknął gniewnie, słysząc moją odpowiedź.
- Wobec tego jesteście bardzo głupi! - zawołał - Ja za moich młodych lat byłem podróżnikiem, co się zowie! Ciągle tylko wędrowałem od jednego miejsca do drugiego! W was natomiast nie ma ani odrobinki chęci poznania świata!
- I tutaj się pan myli! - krzyknęłam oburzona - Tak się składa, że swego czasu podróżowaliśmy we dwoje po dużej części świata i bardzo dobrze go poznaliśmy!
- E tam, ten wasz świat! - mruknął złośliwie Humpy-Oak - W waszym świecie wszystko jest takie przewidywalne, a przecież to, co przewidywalne jest nudne. To właśnie dlatego kocham to miejsce! Tutaj niczego nigdy nie można być pewnym!
- Ja uważam to za wadę tego świata - powiedziałam.
- To twoja sprawa - odrzekł niechętnie nasz rozmówca - Jeśli chcecie opuścić to miejsce, to proszę bardzo... Ale najpierw musicie iść za nim.
Następnie wskazał on ręką na postać biegnącą właśnie alejką. Był to wielki Wigglytuff, ale mający białe futerko zamiast różowego, a także jasno-niebieską kamizelkę z przymocowaną do niej cebulą, czyli zegarkiem na łańcuszku.
- Ojej! Spóźnię się! Jak późno! Strasznie późno! - wołał Pokemon, po czym pognał przed siebie.
- No jasne! Podróżować za białym królikiem - jęknęłam - Normalnie o tym właśnie marzyłam.
Pożegnaliśmy się szybko z Humpy-Oakiem i z miejsca ruszyliśmy za tajemniczym, gadającym Pokemonem.
- Nie zauważyłeś czegoś ciekawego, Ash? - spytałam go, gdy już sobie biegliśmy.
- Poza tym, że spotkaliśmy tutaj już dwie postacie i obie miały twarze znanych nam osób? - odpowiedział mi pytaniem na pytanie mój luby.
- Nie o to mi akurat chodziło, choć to prawda - odparłam - Zauważ, że właśnie przeżywamy przygody jak Alicja w Krainie Czarów i po drugiej stronie lustra.
Ash spojrzał na mnie zdumiony.
- Czy sugerujesz, że właśnie trafiliśmy do świata podobnego do tego, po którym podróżowała bohaterka książki, którą uwielbiasz?
- Nic nie sugeruję, ale wszystko na to wskazuje.
Zarówno mój chłopak, jak i jego starter nie mieli zbyt zadowolonych min, kiedy to usłyszeli, ale zachowali komentarze dla siebie. Rzeczywiście, cała ta sprawa wyglądała naprawdę dziwacznie, ale przecież nie mieliśmy innego wyjścia, jak tylko biec przed siebie za Białym Wigglytuffem, który miał być naszym przewodnikiem. Mimo wszystko coś mnie w tym jednak pociągało. Nie wiedziałam, co Ash może o tej sprawie myśleć, ale ja czułam dziwną mieszankę złości i podniecenia, ponieważ z jednej strony chciałam jak najszybciej opuścić to zwariowane miejsce, ale z drugiej pragnęłam się dowiedzieć, dokąd nas zaprowadzi podążanie za naszym białym królikiem.
***
Biegliśmy przez jakiś czas, aż nagle dotarliśmy do wielkiego domku przypominającego taki jakby dworek szlachecki. Nasz przewodnik zniknął jednak bez śladu.
- No i gdzie teraz jest ten Wigglytuff? - spytałam załamana.
- Sam chciałbym to wiedzieć - odpowiedział mi mój chłopak - Widzisz go gdzieś, Pikachu?
- Pika-pika! Pika-chu! - pisnął Pikachu, kręcąc przecząco głową.
- Aha... No trudno. Może jest w tym domku.
Nagle przed nami zjawiła się kolejna dobrze nam znana osoba. To była Korrina. Wyglądała tak samo, jak zawsze, ale jej ubranie było tym razem białe w czerwone serduszka.
- Czy jesteście w służbie u Księżnej Johanny? - zapytała.
- Korrina?! - zdziwiłam się.
- Co ty tu robisz? - zapytał Ash.
- Pika-pika?
Dziewczyna oczywiście nas nie rozpoznała, ponieważ popatrzyła na mnie i na Asha uważnie, pytając:
- Skąd znacie moje imię?
- No przecież cię dobrze znamy! - zawołałam - Nie pamiętasz nas?
- Bardzo mi przykro, ale nie - burknęła dziewczyna - Wybaczcie mi, ja naprawdę nie mam czasu na pogaduszki. Mam jeszcze milion zaproszeń do rozwiezienia, więc mi powiedzcie, czy jesteście od Księżnej Johanny?
Nie wiedziałam, co mam jej odpowiedzieć, ale Ash jak zwykle przejął inicjatywę.
- Oczywiście, że tak. Właśnie do niej idziemy.
- Doskonale - stwierdziła Korrina, po czym podała nam zaproszenie w pięknej, białej kopercie w czerwone znaczki - Przekażcie to waszej pani, jeśli łaska.
- A co to jest? - zapytałam.
Korrina wyglądała na oburzoną moim pytaniem.
- Ja nie zaglądam do kopert, które dostarczam gościom, ale mogę wam powiedzieć, że to zaproszenie na partyjkę krykieta u Misty, Królowej Kier.
- Misty jest tu Królową Kier?! - zawołałam zaszokowana.
- No tak - potwierdziła nasza rozmówczyni - Coś nie tak?
- Nie... W żadnym razie - odpowiedziałam - Tylko jestem tym faktem nieco zaskoczona.
- Więc lepiej przestań być, bo inaczej nasza królowa każe cię skrócić o głowę, a szkoda by było obcinać taką głowę, jak twoja. Masz w końcu taki ładny kolor włosów. Czy w razie czego mogę je sobie wziąć?
- Co takiego? - zapytałam zdumiona i zaszokowana jednocześnie.
- Twoje włosy... Wiesz, jak już ci zetną głowę. Mogłabym sobie z nich zrobić perukę. Nosiłabym ją tylko w odświętne dni i na uroczyste okazje. Co ty na to?
Byłam zdecydowanie zdegustowana tą propozycją, więc odparłam:
- Wybacz mi, ale zamierzam zachować swoją głowę na karku, razem z włosami, oczywiście.
Korrina wyglądała na wyraźnie zawiedzioną tym, co powiedziałam:
- No cóż... Jeśli będziesz taka bezczelna, to nie bój się. Stracisz głowę szybciej niż myślisz. Tak czy inaczej przekażcie Księżnej zaproszenie. No, a twoje włosy, to ja sobie zamawiam!
Następnie zadowolona pognała na swoich wrotkach przed siebie, aby rozdać kolejne zaproszenia.
- No nieźle - jęknęłam załamana - Ona wyraźnie życzy mi śmierci.
- Niekoniecznie - stwierdził Ash - Ona po prostu liczy na to, iż dostanie twoje włosy, które z jakiegoś powodu się jej podobają, podobnie jak i mnie.
- Ale ty nie chcesz z nich zrobić peruki.
- Rzeczywiście. Nigdy nie przyszło mi to do głowy.
Oboje spojrzeliśmy na siebie, po czym parsknęliśmy śmiechem, gdyż po namyśle cała ta sytuacja zaczęła nas bawić i to bardzo mocno.
- No dobrze, Sereno... Chodźmy już do tej Księżnej - zaproponował mi Ash, kiedy zapanowaliśmy nad śmiechem.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
Chwilę później weszliśmy do środka dworku, gdzie pierwszym, co nas uderzyło, było to, że pomieszczenie, w którym się znaleźliśmy wyglądało jak wielka kuchnia. W nim zaś wysoka i chuda kucharka (przypominająca Violę) oraz ubrana w piękne szaty jej pani (wyglądająca jak kopia Johanny Seroni) właśnie sprzeczały się na jakiś temat.
- A ja ci mówię, że ta zupa potrzebuje więcej soli! - krzyczała Księżna.
- Możesz sobie być księżną, ale o kuchni nie masz bladego pojęcia! - warknęła na nią Viola - Poza tym ja tutaj rządzę i miałaś nie wtykać swego długiego nochala w moje sprawy! Ustaliliśmy chyba, że w kuchni to rządzę ja, prawda?!
- Skoro ja mam to jeść, to będę wtykała mój długi nochal w te sprawy, czy tego chcesz, czy nie!
- Przepraszam... - odezwałam się.
Obie kobiety przerwały kłótnie i spojrzały na nas uważnie.
- Czego tu? - spytała po chamsku Viola.
- Może tak grzeczniej, co? - burknęła na nią Księżna Johanna - A gdzie twoje dobre maniery? Do gości należy zwracać się z szacunkiem!
Następnie spojrzała na nas i zawołała:
- Czego tu chcecie, przybłędy?!
- Rzeczywiście, jest o wiele grzeczniejsza od swojej kucharki - zaśmiał się złośliwie Ash.
Ja zaś przeszłam szybko do rzeczy, bojąc się sprzeczki z gospodynią.
- Spotkaliśmy po drodze posłańca i prosił nas on... A właściwie ona... Bo posłaniec to kobieta...
- Może być sobie nawet mężczyzną, mało mnie to obchodzi! - burknęła Księżna - Czego ten posłaniec chciał?
- Przekazać pani to zaproszenie - powiedział Ash, podając jej kopertę.
Kobieta wzięła ją od niego, szybko otworzyła, wyjęła z niej zawartość, po czym zaczęła uważnie ją czytać.
- No proszę... To zaproszenie na partyjkę krykieta do naszej kochanej królowej Misty... Obawiam się, że nie będę mogła przyjąć zaproszenia.
- A czemu? Co się stało? - spytałam zdumiona słowami kobiety.
- Dość gadania! - warknęła Viola - Nigdzie nie idziemy, a zupa była za słona!
To mówiąc cisnęła ona we mnie i Ash miską pełną jakieś polewki czy też czegoś innego. W ostatniej chwili się uchyliliśmy, a pocisk rozbił się o ścianę, rozbryzgując na niej jego zawartość. Mój luby powoli wziął na palec tajemniczą substancję, spróbował ją i rzekł:
- W sumie rzeczywiście za słona.
Jęknęłam załamana, widząc jego reakcję, po czym popatrzyłam równie mocno załamana na Violę oraz Johannę, mówiąc:
- Jeśli wolno, to pragnę zauważyć, że Królowa Kier nie jest miłą osobą i może pani za takie coś ściąć głowę.
- Jakoś się tym nie przejmuję - mruknęła Księżna - A poza tym mam ważniejsze sprawy na głowie.
- A co takiego? - spytałam - Chyba nie doprawianie zupy?
- Nie... Wcale nie - burknęła Johanna.
- A co powiecie o tej?! - krzyknęła Viola, ciskając w nas kolejną miską z kolejną polewką.
Oczywiście ponownie się uchyliliśmy, a mój chłopak ponownie nabrał na palec nieco zawartości tego pocisku, skosztował i rzekł:
- Za dużo pieprzu.
- Tak też właśnie myślałam - mruknęła kucharka, po czym podeszła do wielkiego kotła, w którym zaczęła coś mieszać.
Następnie wrzuciła do niego parę czarno-białych adidasów.
- A to na co? - spytałam zdumiona.
- Żeby zupa dawała niezłego kopa - odparła takim tonem, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
- Aha... No tak - zaśmiałam się lekko, po czym spojrzałam na Księżnę - Czemu nie chce pani iść na partyjkę krykieta do królowej?
Johanna spojrzała na mnie uważnie i zapytała:
- A ty byś chciała tam iść wiedząc, że twoje dziecko zostało porwane przez najgorsze monstrum tego świata?
Poczułam, jak przez moje plecy przechodzą jakieś ciarki. Sytuacja nie wyglądała teraz tak wesoło, jak przed chwilą.
- Monstrum? - zdziwiłam się.
- A jakie to monstrum? - spytał detektyw z Alabastii.
- Nie wiesz? - Księżna nie posiadała się ze zdumienia - Chodzi mi o Dżabbersmoka.
Po moich plecach znowu przeszły ciarki, zaś Ash i Pikachu spojrzeli na mnie zdumieni.
- A co to jest Dżabbersmok? - zapytał mój luby.
Księżna patrzyła na niego zdumiona i wyraźnie też zaszokowana jego niewiedzą w tym temacie.
- Nie wiesz, kto jest Dżabbersmok?
Następnie usiadła na stołku i zaczęła recytować:
Było smaszno, a jaszmije smukwijne
Świdrokrętnie na zegwniku wężały,
Peliczaple stały smutcholijne
I zbłąkinie rykoświstąkały.
„Ach, Dżabbersmoka strzeż się, strzeż!
Szponów jak kły i tnących szczęk!
Drżyj, gdy nadpełga Banderzwierz
Lub Dżubdżub ptakojęk!“.
W dłoń ujął migbłystalny miecz,
Za swym pogromnym wrogiem mknie...
Stłumiwszy gniew, wśród Tumtum drzew
W zadumie ukrył się.
Gdy w czarsmutśleniu cichym stał,
Płomiennooki Dżabbersmok
Zagrzmudnił pośród srożnych skał,
Sapgulcząc poprzez mrok!
Raz-dwa! Raz-dwa! I ciach! I ciach!
Miecz migbłystalny świstotnie!
Łeb uciął mu, wziął i co tchu
Galumfująco mknie.
„Cudobry mój; uściśnij mnie,
Gdy Dżabbersmoka ściął twój cios!
O wielny dniu! Kalej! Kalu!“
Śmieselił się rad w głos.
Było smaszno, a jaszmije smukwijne
Świdrokrętnie na zegwniku wężały,
Peliczaple stały smutcholijne
I zbłąkinie rykoświstąkały.
Ash i Pikachu patrzyli na kobietę zdumieni, po czym pierwszy z nich powiedział:
- Bez urazy, ale ten wiersz nie ma najmniejszego sensu.
Księżna wzruszyła kpiąco ramionami.
- A czy wiersze muszą mieć sens? Mój chłopcze, chyba nie wiesz zbyt wiele o świecie, skoro uważasz, że wiersze powinny mieć jakikolwiek sens. Jeśli tak sądzisz, to się mylisz. Poezja nie musi mieć sensu! Ona powinna mieć przede wszystkim rymy, a reszta sama się znajdzie.
- Ciekawa logika - powiedział Ash - Ale do rzeczy... Ten Dżabbersmok czy jak mu tam porwał pani córkę... A pani nic z tym nie robi?
Załamana kobieta otarła sobie powoli z oczu łzy rąbkiem chusteczki, po czym odparła:
- A niby co ja mogę zrobić? Przecież z tym potworem nikt nie może się równać! Mało to już razy ten nikczemnik napadał na wsie, miasteczka oraz zamki, porywał piękne kobiety i zabierał je do swojej warowni, aby mu one służyły? Teraz przyszła kolej na moją córkę. Moją biedną, małą Dawn...
Imię to oczywiście nie wzbudziło w nas zdumienia. Ostatecznie skoro ciągle natykaliśmy się na osoby dobrze nam znane, to czemu Dawn też by nie miała mieć w tym świecie swojego odpowiednika? Tym bardziej jednak smucił nas fakt, że ona została uprowadzona.
- I nikt nie może jej uwolnić? - zapytałam.
- Niestety nie - odparła mi smutno kobieta - Chyba, że znacie drogę do jego zamku, a tej raczej nikt nie zna. A zresztą nawet, gdybyście ją znali, to i tak byście zginęli przy próbie odbicia jej. Dlatego właśnie nie mam ochoty chodzić na partyjki krykieta z kimkolwiek. Muszę wdziać żałobę i poużalać się nad sobą.
Ja, Ash i Pikachu spojrzeliśmy na siebie uważnie wiedząc już bardzo dobrze, co mamy zrobić.
- Mimo wszystko spróbujemy uwolnić pani córkę - powiedziałam.
Księżna popatrzyła na nas uważnie, mając na twarzy wzrok nieco taki nieobecny i spytała:
- Że co?
- Mówię, że spróbujemy uwolnić pani córkę! - krzyknęłam myśląc, że ona mnie nie słyszała.
Kobieta wsadziła sobie palec w ucho i poruszyła nim mocno.
- Nie musisz krzyczeć. Przecież słyszałam - burknęła niemile - A jeśli pytałam „co“, to chodziło mi raczej o pytanie „Czy ja dobrze słyszę?“.
- Tak, dobrze pani słyszy - odpowiedział jej Ash - Odnajdziemy pani córkę i sprowadzimy ją bezpieczną do domu.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
Johanna spojrzała na nas uważnie, po czym objęła nas mocno.
- Och, moi kochani! Jak miło mi to słyszeć! - zawołała - To po prostu cudownie! Chcecie więc ocalić moją małą córeczkę?! Nawet nie wiecie, jak przyjemnie mi jest to słyszeć! Oby się wam udało!
Następnie puściła nas z objęć i zaczęła wypychać za drzwi.
- Nie chcę was popędzać, ale skoro się zgłosiliście, to powinniście już iść, aby zdążyć ocalić moje dziecko przed partyjką krykieta!
- Ale mówiła pani, że nie chce tam iść - zdziwił się Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął zdumiony Pikachu.
- To było dawno i nieprawda! Czasy się zmieniły i muszę nie narażać swego życia na gniew władczyni.
Po tych słowach wypchnęła nas ona za drzwi, wołając:
- Powodzenia, kochani! Szczęścia życzę... A przyda się wam ono na pewno!
Kiedy to powiedziała, to zamknęła nam drzwi przed nosem.
- Cóż... Nie mogę powiedzieć, żeby była ona uprzejma - powiedziałam z lekką ironią.
- Nieważne... To pewnie przez ten pieprz - odparł Ash - Czuć go było w całej kuchni.
- Fakt... No to co robimy?
Detektyw z Alabastii zaśmiał się delikatnie, a następnie zdjął z pleców swój wierny plecak i założył na siebie swój roboczy strój, mówiąc:
- Jak to, co robimy? To, do czego się zobowiązaliśmy, Sereno, czyli szukamy siedziby Dżabbersmoka i ratujemy Dawn z opresji! A nawiasem mówiąc nie wiem, czemu wszystkie postacie są podobne z wyglądu i imion do naszych przyjaciół z prawdziwego świata.
- Coś mi mówi, Ash, że to nie jest jedyna zagadka, na którą raczej nie znajdziemy odpowiedzi.
- W sumie racja. Ale może to miejsce jest dlatego magiczne, bo pewne sprawy pozostaną tutaj do końca nie wyjaśnione?
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu, popierając słowa swego trenera.
Musiałam przyznać, że w tym, co on mówi jest naprawdę wiele sensu, więc nie ciągnęłam tematu.
***
Ponieważ tak właściwie nie wiedzieliśmy, dokąd mamy iść, poszliśmy przed siebie pierwszą dróżką, na jaką trafiliśmy.
- A właściwie to dokąd my idziemy? - spytałam.
- A skąd ja mam to wiedzieć? - zaśmiał się mój luby - Przecież jestem tu pierwszy raz.
- Pika-pika! Pika-chu! - zachichotał delikatnie Pikachu.
- Racja... W sumie to masz rację - powiedziałam - Ale lepiej by było nie błądzić, tylko iść w konkretnym kierunku, nie sądzisz?
- To też prawda... Ale kogo my mamy zapytać o drogę? - zapytał Ash, podnosząc czapkę i drapiąc się po głowie.
Usłyszeliśmy nagle jakiś dziwny chichot i po chwili zauważyliśmy, jak na gałęzi najbliższego drzewa coś zaczyna się pojawiać, jakiś taki dziwny kształt. Najpierw był to uśmiech, potem oczy, później cały pyszczek, a na sam koniec cały korpus.
- Może ja wam pomogę? - zapytał tajemniczy osobnik.
Od razu rozpoznaliśmy w nim naszego kolejnego znajomego. To był Meowth z Zespołu R, ale dziwnym trafem wyglądał on nieco inaczej. Miał jakieś dziwne prążki na futrze i w ogóle dziwacznie się uśmiechał.
- Kim jesteś? - spytał Ash.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Jestem Meowth z Cheshire i to nie jest żaden bajer - powiedział kot, szczerząc się do nas w uśmiechu.
- No tak! - jęknęłam - Głupia ja! Kot z Cheshire! Przecież to powinno być oczywiste.
- Jak widać, nie jest - zaśmiał się Meowth - Ale czy wszystko musi być na tym świecie oczywiste?
- No... W sumie to nie - odpowiedziałam mu.
- Właśnie - miauknął dziwak z Cheshire - Muszę wam powiedzieć, że nie widziałem was tutaj wcześniej. Dedukuję zatem, iż musicie tutaj być od całkiem niedawna.
- To prawda - potwierdził mój chłopak - Dopiero dzisiaj przybyliśmy do tej krainy.
- To tłumaczy, czemu was wcześniej nie widziałem, a widziałem tutaj chyba wszystkich - powiedział kot - Tak czy inaczej miło mi was widzieć. Jak widzę, macie naprawdę bardzo poważny problem. Zamierzacie dokądś iść?
- Owszem, ale nie wiemy, którędy powinniśmy iść - odparłam.
- To zależy od tego, dokąd chcecie iść - powiedział Meowth.
- W sumie to szukamy siedziby Dżabbersmoka - rzekł Ash.
Dziwak z Cheshire popatrzył na niego uważnie, poprawiając nieco swą pozycję na drzewie, po czym odparł:
- To interesujące, co mówisz. A czemu go szukacie?
- Bo porwał córkę Księżnej, pannę Dawn, którą to my chcemy ocalić - odpowiedziałam.
- A czemu interesuje was los córki obcej wam kobiety? - zdziwił się ten dziwaczny sierściuch - Nie lepiej zostawić ją jej własnemu losowi? Po co narażać życie dla kogoś całkiem sobie obcego?
Dobre pytanie i miało nawet sporo logiki, jednak są pewne sprawy na tym świecie, kiedy człowiek zachowuje się na pozór irracjonalnie, ponieważ rozum często stoi na przekór sercu i vice versa. W tym wypadku rozum nam mówił, abyśmy dali sobie już spokój z pomaganiem babie, którą nawet nie znamy i która nie była do nas zbyt miła, ale przecież głupie serce mówiło, iż pozostawienie dziewczynki w rękach Dżabbersmoka byłoby aktem podłości oraz egoizmu. Dlatego też odpowiedziałam:
- Prawdę mówiąc może powinniśmy sobie dać spokój, ale nie możemy tak postąpić.
- Serena ma rację - zgodził się ze mną mój chłopak - Naprawdę rozum nam podpowiada, aby iść dalej przed siebie i mieć w nosie córkę Księżnej, ale nasze serca się na to nie zgadzają. One mówią nam, abyśmy poszli dalej i ratowali tę dziewczynę, nawet jeśli jest nam obca.
- Ale dlaczego? - spytał Meowth.
- Bo tak należy - odpowiedział detektyw z Alabastii - Dobrzy ludzie nie mogą zostawić tych, co są w potrzebie bez pomocy, zwłaszcza jeżeli mogą pomóc.
- Szlachetnie to brzmi, choć nieco naiwnie - powiedział kot, wciąż się przy tym wesoło uśmiechając - Nie wiem, czy będziecie tak mówić, jeżeli Dżabbersmok was rozszarpie na kawałki.
- Yyyyy... Niezbyt przyjemna perspektywa - jęknęłam przerażoną taką możliwością.
- No właśnie - zgodził się ze mną nasz rozmówca - A więc może lepiej, abyście dali sobie spokój?
Spojrzałam na Asha czekając na jego decyzję. Mina, jaka zawitała na twarzy detektywa z Alabastii mówiła sama za siebie.
- Nie możemy sobie dać spokój - powiedziałam stanowczym tonem - I nie przekonasz nas do tego, abyśmy zmienili zdanie, więc jeżeli nie chcesz nam pomóc, to...
Kot zaśmiał się rubasznie, słysząc moje słowa.
- A kto powiedział, że nie chcę wam pomóc? Ja właśnie chcę to zrobić namawiając was do tego, abyście sobie dali spokój z samobójczą misją, na jaką chcecie iść. Tak robią przyjaciele, nieprawdaż?
- Owszem - pokiwałam powoli głową - Ale niestety... Na nic to się nie zda, ponieważ my musimy iść ratować pannę Dawn.
Meowth westchnął delikatnie.
- No dobrze... Skoro tak bardzo chcecie narażać swoje biedne karki na skręcenie, to proszę bardzo. Powiem tylko jedno... Podążajcie za Białym Wigglytuffem. On wskaże wam właściwą drogę. Idźcie dokładnie tam, gdzie on was zaprowadzi. Po drodze natkniecie się na kilka dość niezwykłych osób. Co prawda są oni obłąkani, ale tutaj wszyscy są obłąkani, łącznie ze mną, ale przecież nie będziemy się tym przejmować, prawda?
- Nie, raczej nie - zachichotał Ash - Chyba będziemy musieli do tego przywyknąć, prawda?
- Owszem - zgodziłam się z nim - Ostatecznie, skoro wszyscy są tutaj nienormalni, to normalnym jest to, iż wszyscy są nienormalni. Zaraz? Co ja opowiadam?
- Nic, co by miało choć odrobinę sensu - zaśmiał się kot - I o to chodzi! Widzisz? Ty też już jesteś nienormalna!
- Wypraszam sobie! - zawołałam oburzona.
Meowth parsknął śmiechem.
- Wybacz, ale w naszej krainie takie słowa to komplement. Musisz do tego przywyknąć, jeśli chcesz odnaleźć pannę Dawn.
Następnie zachichotał jeszcze bardziej, a następnie powoli jego postać zaczęła się stawać niewidzialna, zaczynając od koniuszka ogona, a kończąc na uśmiechu.
- Nieźle... Widziałam już nieraz kota bez uśmiechu, ale uśmiech bez kota widzę po raz pierwszy - powiedziałam wesoło.
Ash i Pikachu spojrzeli na mnie, uśmiechając się wesoło.
- Oj tak, ten świat jest pełen niespodzianek - rzekł pierwszy z nich.
- Pika-pika-chu! - pisnął jego starter.
C.D.N.
A więc w końcu dotarłam do szalonego świata Alicji... Znaczy Sereny w Krainie Czarów. I powiem szczerze, nie zawiodłam się. :)
OdpowiedzUsuńZaczynamy od pobytu Asha, Sereny oraz ich przyjaciół w domu dziewczyny w mieście Vaniville. Ash i Serena siedzą we dwoje w pokoju i przeglądają książkę "Alicja w krainie czarów". Przy tym rozmawiają tak jak czasami rozmawiamy my... o swoich hobby i wzajemnym wsparciu czy innych tego typu rzeczach. :) Nagle do ich pokoju wchodzi Grace Evans i zaczyna zachowywać się trochę jak moja mama. Wydaje jej się, że jak dwoje młodych ludzi siedzi na łóżku to od razu musi robić to, co ze snem wiele wspólnego nie ma. :D Dodatkowo rzucił mi się w oczy tekst mojej mamy, gdy Grace informuje ich, że mogą to sobie robić ile chcą, ale mają uważać, bo jeszcze nie chce zostać babcią. :) Wypisz-wymaluj moja mama. :)
Grace zachęca ich do wyjścia na dwór, więc nasza para niechętnie bo niechętnie, ale to robi. Siadają we dwoje na studni, do której po chwili nieszczęśliwie wpada Serena, a zaraz za nią Ash. Lądują w świecie, który do złudzenia przypomina studnię, do której wpadła Alicja. Zmniejszają się i przez małe drzwi wchodzą do bardzo dziwnego świata. Napotykają mnóstwo dziwnych stworzeń łudząco podobnych do ich przyjaciół, jak choćby różę przypominającą im siostrę Joy. Potem biegną za białym, spieszącym się Wigglytuffem (nawiązanie do Białego Królika), gdy po drodze napotykają Korrinę, która w tym świecie jest służącą Misty Królowej Kier. Przekazuje im ona list dla księżnej Johanny, do którego przekazania Serena i Ash niezwłocznie się zobowiązują.
Docierają oni do domostwa księżnej Johanny, która kłóci się w tym samym czasie ze swoją kucharką Violą o...gotowanie. Księżna rozpoczyna kłótnię znajomym mi tekstem, chociaż w tej chwili nie pamiętam skąd on był (może Ty pamiętasz?). Ash i Serena przerywają kłótnie dwóch pań przekazując księżnej przesyłkę, którą okazuje się być zaproszenie na partyjkę krykieta u Królowej Kier, którego Johanna nie ma zamiaru przyjąć z powodu porwania swojej córki przez Dżabbersmoka. Po krótkiej rozmowie Ash i Serena zobowiązują się do uratowania dziewczyny o imieniu Dawn, która właśnie jest córką księżnej Johanny. A, byłabym zapomniała. Znajome też dla mnie jest zdanie, które wypowiada Viola, wyraźnie inspirowane "Shrekiem 2". :)
Po drodze do siedziby Dżabbersmoka Ash i Serena napotykają Meowth z Chesire, który bezskutecznie próbuje odwieść ich od zamiaru uratowania panny Dawn, po czym znika niczym właśnie Kot z Chesire, zaczynając od ogona, a kończąc na szerokim uśmiechu. :)
Jak na razie bardzo mi się podoba, z chęcią będę czytała kolejne części. :)
Ogólna ocena: 1000000000000000000000000000000000000000000/10 :)
Cieszy mnie, że rozpoznałaś nawiązania do naszych relacji, moja słodka Aniu :) Rozpoznałaś wszystkie bezbłędnie, a zwłaszcza dodany przeze mnie w poprawkach tekst Twojej uroczej mamy, która w zabawny sposób dała nam swoje błogosławieństwo :) A tekst, o którym mówisz, to nawiązanie do powieści "HARRY POTTER I WIĘZIEŃ AZKABANU", kiedy Snape próbuje odczytać Mapę Huncwotów i zaczynają się na mapie pojawiać zamiast obrazu Hogwartu złośliwe napisy od autorów - najpierw od pana Lunatyka, który serdecznie pozdrawia profesora Snape'a i uprasza go, aby nie wtykał swojego długiego nochala w sprawy innych ludzi xD
Usuń