czwartek, 4 stycznia 2018

Przygoda 069 cz. II

Przygoda LXIX

Sherlock Ash i Duch z Baskerville cz. II

Pan doktor Cilan Mortimer wyglądał dokładnie tak, jak opisała go nam panna Bonnie Hudson: wysoki, młody, całkiem przystojny, zielone włosy i oczy tej samej barwy. Sprawiał przy tym też wrażenie naprawdę uroczej, jak również bardzo przyjaźnie nastawionej do innych osoby, jednak z własnego doświadczenia wiedziałam, iż nie należy oceniać po pozorach, bo często można się w takim przypadku poważnie pomylić. W końcu niejeden już raz tak było na tym świecie, że wygląd zewnętrzny wprowadzał ludzi w błąd. Doskonale pamiętałam, co kiedyś powiedział mi mój mąż w tej sprawie.
- Najbardziej sympatyczna kobieta, jaką poznałem, zamordowała trójkę swoich dzieci, aby dostać za nie odszkodowanie, a najbardziej odrażający powierzchownie typ zajmuje się filantropią i pomógł niejednemu biednemu człowiekowi. Dlatego też nie oceniam po pozorach, a wręcz powiem ci, że sympatyczna osoba budzi moje większe podejrzenia aniżeli obskurna istota, której wygląd może przerażać.
Pamiętam te czasy mojej słodkiej i jakże uroczej naiwności, kiedy nie chciałam słuchać takich słów i uważałam mojego ukochanego za paranoika lub po prostu człowieka, który nie zna się na ludziach. Jednak czas pozwolił mi zrozumieć, że to ja źle wyciągam wnioski z tego, co widzę oraz słyszę, dlatego też zwykle w takich sprawach pozostawiam ocenę ludzi Sherlockowi Ashowi. Tym razem także tak było, gdyż zachowałam swoją opinię na temat doktora Mortimera, aby się nie ośmieszyć przed moim mężem.
Jednocześnie nasz drogi klient usiadł w salonie naprzeciwko nas, po czym posadził sobie na kolanach swojego Eevee i zaczął delikatnie głaskać go po łebku. Sherlock Ash popatrzył na niego przyjaźnie i podał mu laskę, mówiąc:
- Zakładam, że to pana, prawda?
- O tak! - uśmiechnął się do niego mężczyzna - Naprawdę nie wiem, jak się panu odwdzięczę! Ta laseczka ma dla mnie szczególną wartość. Rzecz jasna nie pieniężną, ale sentymentalną. Może się to państwu wydać dziwne, ale tak jest.
- Zapewniam pana, że widzieliśmy takie rzeczy, iż już przestajemy się czemukolwiek dziwić - zachichotałam delikatnie.
- No właśnie - poparł mnie mój mąż - Byłoby mi jednak miło, gdyby powiedział pan, co pana do nas sprowadza.
Doktor Mortimier uśmiechnął się delikatnie, dalej głaszcząc swojego Eevee, po czym przeszedł do rzeczy.
- Widzicie... Cała sytuacja jest tu naprawdę dla mnie trochę taka... Dość niezręczna. Jestem lekarzem i mieszkam na wsi na terenie ziem, które należą do rodu Baskerville’ów. Jestem też... A raczej byłem przyjacielem śp. lorda Augustine’a Baskerville’a. Właściwie to mój ojciec żył z nim w wielkiej przyjaźni, a ja to kontynuowałem.
- Pana ojciec żyje? - spytałam.
- Niestety nie... Zmarł rok temu.
- Wyrazy współczucia.
- Dziękuję, ale nie o tym chcę rozmawiać, lecz właśnie o drogim lordzie Augustine. Bo widzicie państwo... Sytuacja jest naprawdę bardzo... Jakby to ująć... Nietypowa. Sam nie wiem, co mam teraz zrobić. Jako lekarz zrobiłem już chyba wszystko, co mogłem, ale obawiam się, że jako przyjaciel muszę zrobić więcej dla mego nieżyjącego już protektora.
- Widzę, że zaraził się pan nawykami mojej kochanej żony, Sereny Ash - zachichotał delikatnie Sherlock - Ona również uwielbia opowiadać swoje historie od tyłu.
Zarumieniłam się lekko, słysząc jego słowa, na co mój mąż rzecz jasna nie zwrócił najmniejszej uwagi. Tymczasem doktor Cilan Mortimer parsknął delikatnym śmiechem, po czym dodał:
- Bardzo przepraszam... Rzeczywiście czasami to mi się zdarza, proszę państwa. Już mówię, o co mi chodzi. Zacznę najlepiej od początku. Widzicie państwo... Jak już wcześniej wspomniałem, śp. lord Augustine Baskerville był przyjacielem mojego ojca. Z przyjaźni do niego, gdy mój ojciec popadł w biedę, dał mu bardzo dobrą pracę, mnie zaś zafundował studia medyczne, dzięki czemu jestem obecnie człowiekiem dość zamożnym. Z tego właśnie względu musiałem wyrazić swoje obawy, kiedy to około rok temu mój drogi protektor ożenił się ponownie z kobietą dużo od siebie młodszą. Gdyby mój ojciec żył, może wybiłby panu Baskerville taki związek z głowy, ale niestety mój rodzic zmarł na dwa miesiące przed tym, jak lord Augustine postanowił ponownie wstąpić w związek małżeński i to jeszcze z kobietą, od której był starszy o całe trzydzieści lat.
- Chwileczkę... Czy ja dobrze rozumiem, że lord Augustine Baskerville był już wcześniej żonaty? - zapytałam.
- No tak - pokiwał głową lekarz - Nie inaczej. Żona mu zmarła dziesięć lat temu. Ma z tego związku syna Lionela, który jest niewiele młodszy od swojej macochy. Nie muszę chyba mówić, że to zrodziło naprawdę niemiłe plotki na temat relacji tych ludzi.
- Domyślam się - odparłam ironicznie - Ale pan się chyba nie wierzy w plotki, mam nadzieję.
- W żadnym razie - wyjaśnił Cilan Mortimer - Jednak mówię jak jest, a niestety jest bardzo nieciekawie. Panna Cosette... A właściwie to już PANI Cosette była niegdyś pokojówką lorda Augustine’a Baskerville’a. Na tym stanowisku pracowała u niego przez dwa lata. Potem nagle zaczęli się oboje mieć ku sobie, aż wreszcie się pobrali. Rok i miesiąc po ślubie mój protektor niestety zmarł w dość niejasnych okolicznościach.


- A co to za okoliczności? - zapytał Sherlock Ash.
- W nocy jak zwykle lord Augustine Baskerville siedział sobie w swoim gabinecie i zajmował się jakimiś papierami. Przeglądał je, robił różne notatki, zapiski i inne takie... No, wiecie państwo. Jak się ma majątek ziemski, to ma się potem wiele takiej papierkowej roboty. Lord Baskerville naprawdę był człowiekiem, który to bardzo dużo uwagi musiał poświęcać swojej pracy. I z tego powodu nieraz pracował do późna i cóż... Tym razem także tak było. Pracował tak około do północy.
- Skąd ta pewność? - spytał mój mąż.
- Już mówię... Obudził mnie nagle jakiś dziwny wrzask. Zerwałem się z łóżka, zarzuciłem na siebie szlafrok i wybiegłem ze swego pokoju, widząc po drodze kątem oka zegar wiszący w moim pokoju na ścianie. Wskazywał on godzinę przed północą.
- A która to była dokładniej godzina? Ile minut przed północą?
- Nie jestem tego pewien... Widziałem wtedy zegar tylko kątem oka, ale zauważyłem istotny szczegół... Mała wskazówka była na 12-stce, zaś duża wskazówka była po lewej stronie cyferblatu. Nie jestem pewien, ale to mógł być więc kwadrans przed północą.
Słynny detektyw pomasował sobie palcami podbródek, gdy to usłyszał.
- Bardzo interesujące. Naprawdę - powiedział - No cóż... Proszę mówić dalej, panie doktorze.
- A więc wybiegłem szybko ze swojego pokoju i pobiegłem do miejsca, z którego dobiegł mnie ten przerażający krzyk.
- Z jakiego miejsca on dobiegał?
- Z klatki schodowej. Pobiegłem tam i zauważyłem, że na samym dole schodów leży lord Augustine Baskerville. W tej samej chwili przybiegli do tego miejsca wszyscy inni domownicy. Zbiegliśmy na sam dół tam, gdzie leżał nasz drogi gospodarz, po czym sprawdziłem mu szybko tętno. Niestety, mężczyzna już nie żył.
Słuchaliśmy uważnie opowieści mężczyzny. Kiedy skończył on mówić, powiedziałam:
- Wie pan, panie doktorze Mortimer... Nie chcę zabrzmieć złośliwie, bo moim zdaniem jest to historia naprawdę smutna, ale przecież nie jest jakaś podejrzana. Cóż w tym niby jest podejrzanego, proszę pana? Lord Augustine podczas wyprawy do swojej sypialni potknął się (być może o pasek swojego szlafroka), zleciał ze schodów i zginął. Ile miał lat?
- Sześćdziesiąt.
- No to mógł podczas zlecenia ze schodów skręcić sobie kark, prawda? Bo on sobie skręcił kark, mam rację?
- Owszem, ale już pani mówię, co budzi w tej sprawie mój niepokój. Jest to powód bardzo, ale to bardzo istotny i moim zdaniem nie należy go lekceważyć.
- Jaki to powód?
Mężczyzna popatrzył na nas uważnie, po czym wyjaśnił:
- Widzicie... W tym domu mamy ducha.
Spojrzeliśmy na niego z Ashem bardzo zdumieni.
- Słucham? - zapytałam.
- Ducha - wyjaśnił doktor - Nie ludzkiego, ale pokemoniego. Widzicie państwo... To jest Pokemon duch. Hunter. Mieszka w tym domu już bardzo długo. Ponoć jeszcze za czasów ojca lorda Augustine’a Baskerville’a. O ile dobre pamiętam, to chyba rodzic mego protektora otrzymał go w prezencie od swojego ojca. Dotąd Hunter był spokojnym duchem, jednak od niedawna, a konkretnie to od chwili, w której to zginął lord Baskerville, Hunter zaczął wyczyniać jakieś dziwne rzeczy. Siedzi na strychu w domu i wyje jakoś tak dziwaczne, jakby coś go bolało, jakby cierpiał. Nie umiem tego zrozumieć. Zwykle był on taki zabawny, a teraz co? Rozpacza.
- A co jest w tym niby dziwnego? - zapytałam - Widocznie był zżyty ze zmarłym.
- Być może, ale widzicie państwo... Nasz drogi Hunter miał taki głupi zwyczaj. Mianowicie lubił on wsadzać ręce do fioletowej farby i potem robił nam różne psoty i zostawiał w miejscu, gdzie działał odcisk swojej dłoni. Odcisk w fioletowej barwie.
- Tak? - spytał zaintrygowanym głosem Sherlock Ash.
Cała ta historia zaczęła go coraz bardziej intrygować, podobnie jak też i mnie.
- Chodzi o to, że na plecach nieżyjącego lorda Augustine’a Baskerville znajdował się fioletowy odcisk dłoni. Jeszcze świeży, gdy znaleźliśmy ciało mego przyjaciela.
- Zaczynam rozumieć - powiedziałam - Podejrzewa pan, że to Hunter dla zabawy zepchnął lorda Augustine’a i teraz czuje on wyrzuty sumienia.
- Tak, to jedna hipoteza - rzekł doktor Mortimer - Ale jest jeszcze moja druga hipoteza. Mam obawy, że ktoś próbuje zrzucić winę na ducha, żeby uniknąć odpowiedzialności za swój czyn.
Sherlock Ash był wyraźnie zainteresowany całą tą sprawą.
- Brzmi ciekawie... Nawet bardzo ciekawie - powiedział, masując sobie palcami podbródek - A kogo pan podejrzewa?
- Nie mam wielu podejrzanych - rzekł lekarz - Bo widzicie... W domu nie ma zbyt wielu osób, poza służbą, rzecz jasna. Przede wszystkim jest pani Cosette, żona lorda. Potem jest jego syn z pierwszego małżeństwa, Lionel Baskerville. Jego narzeczona, panna Korrina Malavie. Jest także kamerdyner państwa Baskerville, Jasperson. Mamy zatem kilku podejrzanych, a każde z nich mogłaby mieć motyw, aby zabić pana Baskerville.
Sherlock Ash złożył ze sobą uważnie palce, po czym rzekł:
- Bardzo interesująca historia, naprawdę.
- No właśnie - potwierdził mężczyzna - Zajmie się więc pan tą sprawą? Pojedzie pan do Baskerville Hall?
- Przykro mi, ale nie mogę - odpowiedział mu detektyw - Zajmuje mnie obecnie inna sprawa, która ma miejsce właśnie w tym mieście.
Doktor Cilan Mortimer wyglądał na wyraźnie zawiedzionego słowami mojego męża. Jednak rozpromienił się, kiedy usłyszał kolejne słowa.
- Ale widzi pan... Moja żona, pani Serena Ash z domu Watson może panu towarzyszyć do Baskerville Hall. O ile oczywiście zgodzi się to zrobić.
- Jak najbardziej! - zawołałam bardzo radośnie - Zrobię to z prawdziwą przyjemnością! Ale nie wiem, czy sama dam sobie radę.
- Na pewno dasz - powiedział mój ukochany - Zwłaszcza, jeśli będziesz mi dawać dokładne relacje z tego wszystkiego, co się wydarzy w Baskerville Hall.
Oczywiście zgodziłam się na to, ponieważ z jednej strony bardzo mnie zasmuciła decyzja mojego ukochanego, ale też z drugiej byłam zadowolona możliwością wykazania się jako prywatny detektyw. Miałam tylko nadzieję, że nie dam plamy i będę godną uczennicą mojego drogiego męża.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Ash wyszedł ze szpitala i potem zaczął poważnie zastanawiać się nad tym wszystkim, co miało ostatnio miejsce w jego życiu, a nie było to wcale nic przyjemnego. Podczas walki z Benem Kingsleyem mój chłopak zemdlał wskutek ataku, jaki użył wobec swego przeciwnika Greninja. Oczywiście już niejeden raz ten Pokemon użył swojej niezwykłej mocy, ale jeszcze nigdy nie było to nic przerażającego, jak właśnie teraz. Wcześniej Ash po prostu słabł lub też tracił częściowo siły, ale szybko je odzyskiwał. Tym razem było zupełnie inaczej, mój chłopak wręcz zemdlał. Nic więc dziwnego, że mnie to bardzo przerażało. Mistrza Pokemon Ligi Kalos również cała ta sprawa dość niepokoiła, choć oczywiście, jak to on miał w zwyczaju, trzymał klasę i nie zamierzał ujawniać swego strachu. Był jednak ciekaw, co profesor Sycamore odkrył na temat jego Greninjy, którego miał zbadać.
- Mam wielką nadzieję, że nasz drogi profesor zdołał już dowiedzieć się wszystkiego, czego nam potrzeba, aby zrozumieć całą tę sprawę - rzekł Ash poważnym tonem, gdy szliśmy oboje w kierunku laboratorium uczonego.
- Ja również mam taką nadzieję - odpowiedziałam - Chociaż nie wiem, czy on tu pomoże. Pamiętasz, co mówiła nam Esmeralda o tej przepowiedni? Jeśli ma rację, to być może szukamy informacji w niewłaściwym miejscu.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał smętnie Pikachu.
Ash pomasował sobie lekko podbródek.
- Sugerujesz więc, że to wszystko, co spotyka mojego Greninję wcale nie musi mieć nic wspólnego z nauką?
- Oczywiście, że nie musi mieć, najdroższy. Przypominasz sobie może tę przepowiednię? To, iż twój Pokemon może być z innej planety?
- Przypominam ci, moja kochana Sereno, że ta przepowiednia nie mówi konkretnie o Greninjy, ale muszę ci przyznać rację. To naprawdę może mieć coś wspólnego z innym światem, inną planetą i w ogóle. Ale tak czy inaczej wolałbym, aby to było związane z naszą dobrą, kochaną Ziemią, bo jak na jedno życie mam już dość kosmitów.
- Ba! Ja także!
Wiedziałam doskonale, do czego on właśnie nawiązuje. Chodziło mu rzecz jasna o tego potwora Malamara, który to próbował nas już kilka razy zamordować, a prócz tego knuł on intrygi przeciwko nam, że nie wspomnę o tym, że chciał również podbić cały świat i zaludnić go swoimi rodakami, zaś wszystkich ludzi i Pokemony na Ziemi zamienić w posłuszne sobie i swoim rodakom marionetki. No cóż... Lista przewinień tego potwora była ogromna, choć Ash największą niechęć do niczego czuł z jednego, bardzo ważnego powodu. Była nim jego przyjaciółka, Pokemonka Meloetta, która to zginęła zabita przez Malamara, gdy broniła przed nim mojego chłopaka. To dla nas wszystkich była wielka tragedia, ponieważ bardzo pokochaliśmy tę dzielną Pokemonkę mającą serce znacznie większe od swego wzrostu (a ten przecież nie był zbyt imponujący). Kochaliśmy ją wszyscy, a ona kochała nas, choć szczególnie wielkim uczuciem darzyła Asha, który ją kiedyś uratował przed Zespołem R, a prócz tego przypominał on z wyglądu i zachowania swojego przodka, Joshuę Ketchuma, największą miłość Meloetty. Dlatego też właśnie dzielna Pokemonka oddała swoje życie w obronie mojego chłopaka, zaś ten nigdy nie darował tego Malamarowi i postanowił, że ten potwór odpowie za swoje zbrodnie. Jednak jak dotąd jeszcze nie mieliśmy okazji go dopaść, chociaż kilka razy był już niemalże w naszych rękach.
Wróciłam myślami do rzeczywistości. Cała ta sprawa z Greninją mnie coraz bardziej niepokoiła i nie tylko mnie, bo również Ash był wyraźnie w szoku tym wszystkim. Ale chyba bardziej ja się tym przejmowałam niż on. Odnosiłam czasami wrażenie, że mój drogi ukochany jakoś wcale się nie przejmuje tym, co go spotkało... Chociaż być może jego lęk przed powtórką z rozrywki był większy niż to okazywał. Ash zwykle tak właśnie robił - nie chciał zadręczać bliskich swoich problemami, dlatego też zazwyczaj siedział cicho, kiedy go coś dręczyło i zwykle musieliśmy go jakoś przycisnąć, aby zechciał się przed nami otworzyć.
- To naprawdę przerażające - powiedziałam - Moc Greninjy zaczyna się już wymykać spod kontroli. Nie wiem, co może być następnym razem. A co, jeśli umrzesz?
- Tak nie będzie, najdroższa - rzekł z uśmiechem na twarzy mój luby - Spokojnie. Jeżeli profesor Sycamore niczego nie wykryje, to mam już jedno wyjście z sytuacji.
- Jakie? - spytałam.
- Ukryć Greninję i nie korzystać z jego pomocy praktycznie nigdy. Być może z czasem jego moc osłabnie. Co o tym sądzisz?
- Zawsze to jest jakieś rozwiązanie, ale moim zdaniem to takie nieco rozwiązanie tchórza, a ty przecież nie jesteś tchórzem... Prawda?
- Więc pytanie brzmi: czy lepiej być tchórzem, czy też może głupcem? - zapytał nagle jakiś dziwny, ironiczny głos.
Odwróciliśmy się za siebie i zauważyliśmy wówczas wróżkę Sybillę stojącą opartą o jakieś drzewo. Nie wiedzieliśmy, skąd ona się tutaj wzięła i dlaczego nas podsłuchiwała, ale doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, iż ta kobieta na pewno zaraz uraczy nas jakimś mądrym skądinąd wykładem oraz zacznie popisywać się swoją wiedzą o przyszłości.
- No proszę, Madame Sybilla! - zawołałam - Czy pani zawsze musi się tak zjawiać niespodziewanie na naszej drodze?
- Takie jest już moje przeznaczenie - odpowiedziała mi z uśmiechem na twarzy kobieta - Pojawiać się w życiu tych, którzy to mają przeznaczenie do wykonania lub też tych, których bardzo lubię.
Po tych słowach Sybilla podeszła do nas powoli i rzekła:
- Słuchajcie mnie uważnie, moi kochani. Wiem doskonale, co was tak niepokoi. Moc twojego Greninjy wymyka się spod kontroli, ale to nie jest do końca jego wina.
- Nie mówię, że jego wina, ale ta moc wymyka się spod kontroli i może kiedyś zabić Asha - zauważyłam.
Wróżka wpatrywała się we mnie z uśmiechem, mówiąc:
- Oczywiście, że istnieje taka możliwość, moja kochana Sereno, ale nie powinnaś się tym przejmować, ani twój chłopak także... Cały szkopuł polega na tym, aby sobie móc radzić z każdym problemem w odpowiedni do tego problemu sposób.
- W jaki? - spytałam.
- A to już, moja droga Sereno, twój chłopak musi sam odkryć - odparła kobieta, patrząc uważnie na Asha.
Sybilla zaczęła chodzić wokół detektywa z Alabastii i jego wiernego Pikachu, mówiąc:
- Podpowiem wam, moi kochani... Siła twego Pokemona płynie z serca, ale ono nie zawsze mu mądrze podpowiada i czasami pozwala, aby ogarnął go gniew, a ten jest złym doradcą.
- Sugeruje pani, że to gniew jest przyczyną tej tragedii? - spytałam.
Ash zaczął się zastanawiać.
- A to by miało sens... Greninja używa do walki z przeciwnikiem dużo siły, ale jeśli wkłada w to wiele gniewu, jego moc osłabia mnie. W sumie to ona zawsze mnie ona osłabia, kiedy jesteśmy ze sobą połączeni, jednak gdy gniew nim kieruje, to wtedy osłabia mnie i siebie samego.
Wróżka pokiwała delikatnie głową.
- Ciekawa teoria... A więc znasz już przyczynę choroby. Teraz musisz spróbować leczyć jej objawy.
- Ale to nie jest takie proste - rzekł Ash.
Sybilla popatrzyła na niego dezaprobatą.
- To prawda, ale nie oczekuj, proszę, iż wszystko dostaniesz za darmo. Ty i Greninja musicie się wykazać naprawdę wielkimi umiejętnościami, siłą woli oraz wewnętrzną więzią, jaka was łączy.
- Dobrze, ale jak mam to zrobić?
Nikt jednak nie odpowiedział na pytanie detektywa z Alabastii, gdyż wróżka Sybilla znikła bez słowa wyjaśnień.
- A ona znowu to samo! - jęknąłem - Normalnie nie rozumiem, jak ona to robi?! Rozpływa się w powietrzu czy co?!
- Mnie bardziej ciekawi, po co ona to robi - wtrącił się Ash.
- Chyba chce nam pomóc.
- Możliwe... Ale dlaczego?
- Nie mam pojęcia, najdroższy. Jednak co sądzisz o jej radach?
Ash pomasował sobie palcami podróbek, po czym odpowiedział mi:
- To bardzo ciekawa rada... Tylko jak my ją mamy zrealizować? Znaczy się ja i Greninja.
To było dobre pytanie i wiedziałam, że nie tak łatwo znajdziemy na nie odpowiedź, chociaż z drugiej strony byłam pewna, iż kto jak kto, ale właśnie Ash Ketchum vel Sherlock Ash znajdzie rozwiązanie.

***


Profesor Sycamore ugościł nas u siebie, po czym zaprosił mnie i Asha do swego gabinetu, aby nam powiedzieć to, co miał nam do powiedzenia.
- Cieszę się, że jesteście, kochani. Cała ta sytuacja jest naprawdę, ale to naprawdę interesująca. Mówię wam, nigdy jeszcze w trakcie moich badań nie spotkałem się z takim Pokemonem jak twój Greninja, Ash. A myślałem już, że znam dobrze wszystkie stworki, jakie wyszły z mojego laboratorium badawczego, a już zwłaszcza jego.
- No tak... W końcu to od pana dostałem tego Pokemona... Znaczy jak jeszcze był on Froakiem - zauważył Ash.
- No właśnie... Więc myślałem, że go bardzo dobrze znam, a tymczasem okazuje się, iż tak naprawdę nie wiem o nim nic. Po prostu zaskoczyło mnie moje odkrycie.
- A jakie jest pańskie odkrycie? - zapytałam.
- Właśnie sęk w tym, że nie odkryłem zbyt wiele - rzekł słynny uczony.
Jego twarz wyrażała głęboki smutek i ból.
- Bardzo cię przepraszam, Ash. Wiem, iż cię zawiodłem, ale robiłem, co mogłem.
- Czyli nic pan nie odkrył? - zapytał detektyw.
Profesor uśmiechnął się wesoło.
- A nie! Źle mnie zrozumiałeś, mój chłopcze. Oczywiście, że odkryłem coś, ale nie wiem, czy to was zadowoli. Bo widzicie... Greninja nie posiada takich samych mocy, jak inne Pokemony tego gatunku. On ma moce zwykle niespotykane w naszym świecie.
A więc jednak, pomyślałam sobie, głośno zaś powiedziałam:
- Więc chce pan powiedzieć, że nasze przypuszczenia w sprawie tego Pokemona są słuszne? Czy on naprawdę pochodzi z kosmosu?
Uczony uśmiechnął się delikatnie, po czym odparł:
- Prawdę mówiąc nie wiem, czy na pewno on pochodzi z kosmosu, ale za to wiem, że jego moce zdecydowanie wykraczają poza normalne moce tego gatunku Pokemonów. Sprawdziłem też jego DNA. Bardzo różni się ono swoją budową i nie tylko od innych przedstawicieli swojego gatunku, ale też i innych Pokemonów. Oczywiście każdy Pokemon ma inne DNA, podobnie jak i każdy człowiek, ale tutaj mamy do czynienia z czymś zupełnie innym niż przeciętna różnica. W tym wypadku geny, a także mięśnie Pokemona są rozwinięte na wysokim poziomie. Zbyt wysokim jak na takiego stworka. To samo dotyczy też jego mocy. Nie wiem, jak to wyjaśnić, ale są one potężne. Zbyt potężne jak na Pokemona z naszej planety. Nie mówię tutaj jednak o wszystkich jego mocach, które są zwykle takie same, jak u innych Greninjy, ale mówię o tej jednej konkretnej mocy, o tym specjalnym ataku, przez który ostatnio tak zasłabłeś, Ash.
- Proszę powiedzieć... Czy normalnie Greninja ma takie moce, że umie złączyć się z trenerem w jedno? - spytałam.
- Nie... Praktycznie żaden Greninja tego nie dokonał. Żaden na naszej planecie, oczywiście.
- Więc to jednak Pokemon z kosmosu? - spytał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Tak, wszystko na to wskazuje - odpowiedział mu profesor Sycamore - Ale nie myślcie, że wnioski, jakie wam przed chwilą podałem są jedynymi wnioskami, do jakich doszedłem. O nie! Ja mam ich znacznie więcej. Przede wszystkim jeden istotny szczegół. Obserwowałem walkę, jaką Ash niedawno stoczył na arenie i przypomniałem sobie wówczas ten filmik, który nagrał Max wtedy, gdy Ash walczył z niejakim Finnem.
- Tak... I co pan odkrył? - zapytał zaintrygowanym głosem detektyw z Alabastii.
- Widzisz... W obu tych przypadkach Greninja był w wielkim gniewie. Naprawdę bardzo wielkim. Może nawet większym niż powinien być. Jego gniew podczas użycia tego specjalnego ataku zamienia się wręcz w niechęć do przeciwnika. Gniew, który dopadł twojego przyjaciela podczas tego ataku tak wielki, że jest on zdeterminowany wygrać za wszelką cenę. Zaczynasz już rozumieć, do czego zmierzam?
Ash powoli zaczął wszystko układać w swojej głowie, ja zaś od razu przypomniałam sobie słowa wróżki Sybilli. Wszystko zaczęło się stawać dla nas jasne.
- Widzicie... Agresja zawsze wymaga poświęcenia jej dużo siły i uwagi - mówił profesor Sycamore - Jeśli skupiasz się jedynie na tym, aby pokonać przeciwnika oraz wygrać, to wówczas twoje myśli są skupione wyłącznie na tym celu. Wszystko inne przestaje mieć nagle dla ciebie znaczenie. Skupiasz się tylko i wyłącznie na tym, aby osiągnąć zwycięstwo nad przeciwnikiem. Ta myśl, jeżeli nad nią nie zapanujesz, zostaje bardzo szybko przemieniona w obsesję. Wówczas niech się strzegą ci, co z tobą spędzają czas.
- A jak to się ma do zasłabnięcia Asha? - spytałam - Przecież to nie Ash ma w sobie mnóstwo agresji, ale jego Greninja.
- Wiem, ale przecież obaj podczas walki potrafią połączyć się w jedno, prawda? Ash i Greninja stają się więc jednością, zaś uczucia jednej osoby z takiego duetu stają się automatycznie uczuciami drugiej. Jednak gniew oraz (nie boję się tu użyć tego słowa) agresja sprawiają, że moc, jaką ma Greninja wzrasta, ale wymaga ona też odpowiedniego paliwa. No i dostaje je dzięki Ashowi, który tworzy jedność ze swoim Pokemonem. To jest niemalże jak z samochodem. Im większa prędkość, tym więcej paliwa się spala. Tutaj zaś im więcej jest agresji w Pokemonie, tym bardziej słabnie jego trener.
Zaczęłam już powoli rozumieć, do czego zmierza ten wykład, dlatego zapytałam:
- Chce pan powiedzieć, że Ash słabnie, ponieważ jego Pokemon staje się podczas walki bardziej agresywny niż powinien?
- Właśnie tak! - potwierdził profesor Sycamore - Przecież Ash... Wiesz chyba doskonale, że jeśli używasz jakiegoś ataku, będąc wtedy w furii, to ten atak zużywa znacznie więcej twojej energii niż normalnie.
- No tak, wiem o tym - potwierdził mój chłopak - Zaś Greninja tworząc ze mną jedność sprawia, że ja mu użyczam swoich sił witalnych?
- Tak, dzięki czemu jest on silniejszy, a ty łatwiej może mu wydawać polecenia - mówił dalej uczony - Jednak coś za coś. Twój Greninja marnuje więcej mocy, niż powinien i to na agresję wobec przeciwnika. Dlatego też nieświadomie podczas walki zabiera ci część twoich sił witalnych. Innymi słowy, im bardziej agresywny on jest, tym większe ryzyko dla ciebie, Ash.
Słowa te nie były budujące ani tym bardziej pocieszające, dlatego też zapytaliśmy uczonego, co jego zdaniem powinniśmy zrobić.
- Spróbujcie zatem sprawić, aby Greninja nie wykorzystywał w walce tyle nienawiści. To nie będzie łatwe zadanie, ale wy chyba rozwiązywaliście już niejedną skomplikowaną zagadkę, mam rację?
Uśmiechnęłam się delikatnie, słysząc słowa naukowca. Bardzo mi się one podobały, Ashowi zresztą także, jednak tak coś czułam, że tym razem sprawa może nas nieco przerosnąć, a jeśli nawet damy jej radę, to na pewno nie sami. Będzie nam potrzebna pomoc.

***


Opowiadanie Johna Scribblera c.d:
Ponieważ Sherlock Ash był zajęty inną sprawą, a ja musiałam w jego zastępstwie jechać do Baskerville Hall, który to znajdował się na pięknej wsi regionu Kanto. Razem ze mną pojechał również podinspektor Max Gregson, który został wtajemniczony w całą tę sprawę.
- Wolę, abyś nie była tam sama, a prócz tego zawsze co dwie głowy, to niejedna, mam rację? - zapytał mnie mój mąż.
Musiałam mu przyznać rację, chociaż osobiście wolałabym, aby on sam zechciał ze mną wyjechać w tę podróż, ale cóż... Nie mogłam go przecież do tego zmuszać. Poza tym byłam przekonana, że sprawa, którą się on zajmuje w Alabastii jest równie ważna i należy jej poświęcić należycie dużo czasu, dlatego właśnie nie naciskałam, tylko pożegnałam go na dworcu, po czym wsiadłam do pociągu razem z Maxem i doktorem Mortimerem i ruszyłam ku swojej wielkiej przygodzie.
- Jak się czujesz, pani detektyw? - zapytał mnie podinspektor.
Spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem.
- Prawdę mówiąc sama nie wiem, jak mam się czuć, ale zapewniam cię, że to naprawdę niesamowite uczucie. To taka jakby mieszanka strachu oraz podniecenia. Jestem po raz pierwszy zdana na własne siły jako detektyw i nie mam przy sobie mojego męża. Sam chyba rozumiesz, że czuję się nieco niepewnie, ale też jednocześnie mam wielką ochotę się wykazać.
- Znam to uczucie i w pewnym sensie mam podobne odczucia - rzekł mój rozmówca - Naprawdę jestem teraz po raz pierwszy bez mojego szefa i wiernego przyjaciela. Mam nadzieję, że go nie zawiodę.
- Oboje państwo dadzą sobie radę - powiedział Cilan Mortimer - Czego jak czego, ale tego to ja jestem pewien. Praca z panem Sherlockiem Ashem musiała więc niejednego nauczyć.
- Przede wszystkim tego, że mój mąż zwykle mówi coś, czego żadne z nas nie jest w stanie zrozumieć - zachichotałam.
- Ja bym inaczej to określił - powiedział podinspektor - Dla mnie to wygląda tak: Sherlock Ash mówi coś, co jest oczywiste, ale dopiero wtedy, gdy on to mówi, to staje się oczywiste dla nas, bo wcześniej było oczywiste tylko dla niego.
- Jednym słowem chcesz powiedzieć, każdy problem wydaje się nam prosty do rozwiązania tylko i wyłącznie wtedy, gdy mój mąż je rozwiązuje i podaje swoje wyjaśnienia? Cóż... Pewnie masz rację.
Max zachichotał i poprawił sobie delikatnie okulary na nosie, mówiąc:
- Jedno jest pewne... Zamierzamy rozwiązać tę zagadkę i na pewno nic nam w tym nie przeszkodzi, Sereno.
- Dokładnie tak. Zgadzam się z tobą - odparłam.
Cilan słuchał uważnie tej naszej wymiany zdań, po czym obdarzył nas przyjaznym uśmiechem, który mówił nam „Jeśli ktoś rozwiąże tę zagadkę, to właśnie wy“, a przynajmniej ja tak to odbierałam.
Podróż pociągiem trwała godzinę, po czym zadowoleni wysiedliśmy na dworcu, gdzie czekał już na nas powóz wysłany przez nowego dziedzica Baskerville Hall, pana Lionela. Młodzieniec wiedział od doktora Mortimera, że mamy przybyć, dlatego też zadbał o to, abyśmy nie musieli iść pieszo do jego domu. Musiałam przyznać, że bardzo miło postąpił, choć to wcale nie wykluczało go z listy podejrzanych. Ostatecznie bardzo dobrze pamiętałam, jakie miał podejście mój mąż w tej sprawie, a ostatecznie jego poglądy są tworzone przez zawodowe doświadczenie, zaś to nie należało do ostatnich.
Gdy przybyliśmy do Baskerville Hall, to przywitali nas tam kamerdyner Jasperseron oraz pokojówka Jenny. Pierwsze z nich było wysokim, siwym mężczyzną w podeszłym wieku, zaś drugie całkiem młodą kobietą przed trzydziestym rokiem życia. Ogólnie sprawiali miłe wrażenie, odebrali nasze bagaże, zaprowadzili nas do naszych pokoi, po czym oznajmili, kiedy ma być kolacja.
- Dobrze, że państwo przybyli - powiedziała do mnie Jenny - Może pani rozwiąże zagadkę śmierci mego pana. Słyszałam wiele o pani. Jest pan panią doktor Sereną Watson, żoną słynnego detektywa Sherlocka Asha. Proszę mi wybaczyć śmiałość, ale czemu on sam tutaj nie przybył?
- Miał w Alabastii inne sprawy do załatwienia. Pilne i wymagające jego obecności - odpowiedziałam ogólnikowo - Chociaż sama bardzo żałuję, że nie ma go tu z nami.
- No trudno, ale pani z pewnością da sobie radę, prawda? - spytała mnie młoda kobieta.
Następnie rozejrzała się dookoła i powiedziała dość konspiracyjnym tonem:
- Pani Ash... Ja nie chcę rozsiewać plotek, ale widzi pani... Nasza nowa pani moim zdaniem mogła się do tego przyczynić.
- Do czego przyczynić? - spytałam.
- Do śmierci pana, oczywiście - odparła kobieta takim tonem, jakby to było zupełnie zrozumiałe - Bo chyba nie powie mi pani, że ona wyszła za mąż za człowieka, który mógłby być jej ojcem z miłości?
- Są takie przypadki na świecie - stwierdziłam filozoficznie.
Jenny parsknęła delikatnym śmiechem niczym matka, której to córka właśnie powiedziała coś uroczo naiwnego.
- Owszem, proszę pani. Bywają takie przypadki, ale nie w tym świecie, proszę pani. Tutaj, jak kobieta wychodzi za mąż za mężczyznę tak bardzo od niej starszego, to wcale nie ma wobec niego uczciwych zamiarów.
Udawałam delikatną obojętność, słuchając tego wszystkiego. Naprawdę jednak to wszystko mnie strasznie ciekawiło, ale pamiętałam bardzo dobrze, co mówił mi mój mąż.
- Nie daj poznać ludziom uwielbiającym plotki, że interesują cię te ich rewelacje, gdyż inaczej zamkną się w sobie i będziesz musiała ich sowicie opłacać, aby raczyli się znowu otworzyć. Najlepszą więc metodą działania wobec nich jest udawać obojętność pomieszaną z takim jakby łaskawym zainteresowaniem. Ci ludzie uwielbiają, gdy ktoś okazuje im łaskę i zechce ich wysłuchać. Wtedy to opowiedzą ci dokładnie całe swoje życie, a nawet uściskają cię za to, że raczyłaś mieć dość cierpliwości, aby ich wysłuchać.
Takie było zdanie Asha w tej sprawie i teraz właśnie miałam możliwość sprawdzić, czy ma on rację. Jak zwykle mój mąż się nie mylił.
- Poważnie? - spytałam z delikatnym politowaniem - To brzmi bardzo ciekawe.
Mówiłam takim tonem, że Jenny się lekko oburzyła, na całe szczęście wbrew moim obawom ten stan ducha tylko zachęcił ją do mówienia.
- Pani może się śmiać, ale ja wiem, co mówię. Jeżeli pani Cosette jest taka niewinna, to niby czemu kłóciła się z panem tego samego dnia, kiedy on zleciał ze schodów?
Te słowa wzbudziły moje zainteresowanie, dlatego też (zgodnie z radą Sherlocka) spytałam pozornie obojętnym tonem:
- O! Kłócili się? A o co?
- Nie wiem, proszę pani. Ja wcale nie podsłuchuję pod drzwiami. Ja to po prostu przechodziłam nieopodal i właśnie usłyszałam, jak lord Augustine wyzywa swoją żonę mówiąc, że ma już tego wszystkiego dość i wyciągnie odpowiednie konsekwencje.
- Konsekwencje? Niby z czego?
- To chyba jest oczywiste - odpowiedziała mi Jenny nieco zdumiona, że tego nie rozumiem - Pani Cosette nie kochała pana Augustine’a i poślubiła go tylko dla pieniędzy, a po cichu była zakochana w innym. Pan Baskerville nie zamierzał być rogaczem, więc cóż... Pewnie oznajmił żonie, że chce się z nią rozwieść, a ona zepchnęła go ze schodów, aby do tego nie dopuścić, bo wiedziała doskonale, że jeśli tego nie zrobi, to lord Augustine wyrzuci ją z domu i ona zostanie z niczym.
Wysłuchałam jej uważnie, jednocześnie rozważając wszystko, o czym ona mówiła. Brzmiało to naprawdę ciekawie, nawet bardzo. Byłam ciekawa, czy Jenny mówi prawdę, czy też może opowiada mi jakieś bzdury? Czas pokaże. Wiedziałam, że muszę porozmawiać z Maxem na ten temat, a potem o wszystkim napisać Ashowi w liście do niego.


Po tej rozmowie Jenny pożegnała mnie, zaś ja zostałam sama w pokoju rozważając wszystkie słowa pokojówki. Wszystko to, co mówiła miało sens, ale czy na pewno? A może rzeczywiście to Hunter zepchnął ze schodów lorda Augustine’a Baskerville? Jeżeli tak, to czy on chciał tylko zażartować, czy może też... Nie, nie chcę o tym myśleć! Pokemon nie jest zdolny do morderstwa, w każdym razie nie taki, jak Hunter. Stworki tego gatunku są psotne i bardzo urocze, ale daleko im przecież do zabójców. Jeśliby więc kogoś zabiły, to na pewno przypadkiem. Miałam jednak nadzieję, że to nie on jest winien, tylko jakiś człowiek. Tylko, że jeśli winien jest człowiek, to który?
Moje rozmyślania przerwało mi pojawienie się Jenny z wiadomością od kucharki. Obiad był już gotowy, dlatego też poszłam do jadalni. Po drodze natknęłam się na Huntera. Patrzył on na mnie uważnie, oblizując przy tym lekko swoje wargi. Jego ręce były całe umazane farbą, zaś ślady łapsk, jakie zostawił na ścianach mówiły wyraźnie, że wraca mu dobry humor.
- Hunter? - zapytałam - Znowu ci się na psoty zebrało?
Pokemon popatrzył na mnie uważnie, po czym podleciał do mnie, lekko  polizał mnie po twarzy, a następnie zachichotał i zniknął mi z oczu.
- Ech... Jeśli to sposób na leczenie wyrzutów sumienia, to kiepsko mu wychodzi - powiedziałam sama do siebie.
Dotarłam do jadalni i usiadłam tam na swoim miejscu, rozglądając się dookoła. Doktor Cilan Mortimer, który siedział obok mnie, przedstawił po kolei każdą z osób. W domu był panicz Lionel, młody chłopak z monoklem w oka, rudowłosy i z lekkimi wąsikami. Obok niego siedziała jakaś młoda blondynka o niebieskich oczach, ubrana w białą sukienkę i białe buty - była to Korrina, narzeczona Lionela. Była też żona Augustine’a, młoda kobieta o różowych włosach i oczach tej samej barwy, ubrana w czarną sukienkę na znak żałoby. Jedno z nich mogło zabić pana Baskerville’a. Tylko które?
Podczas obiadu doktor Mortimer przedstawił innym mnie oraz Maxa, mówiąc przy tym wyraźnie, jakie mamy plany.
- Chcą oni rozwiązać sprawę śmierci pana Baskerville - mówił Cilan.
- A co tutaj tłumaczyć? - zapytała Cosette - Sprawa jest prosta. Hunter zepchnął mojego męża ze schodów dla żartu.
- Czy aby na pewno, proszę pani? - spytał Max - Bo przecież nie może być pani tego pewna.
- No, a ślad fioletowej farby na plecach mojego męża? Hunter zawsze smaruje sobie dłonie farbą, gdy nam się psoci i zostawia potem wizytówkę w postaci odcisku dłoni.
- A czy nie pomyślała pani, że ktoś celowo ją tam zostawił, żeby inni tak myśleli?
- Podinspektor Max Gregson może mieć dużo racji - powiedziałam - A zresztą to dlatego właśnie tutaj przyjechałam. Mam rozwikłać tę sprawę w zastępstwie mojego męża, który nie może sam przyjechać.
- Słyszałam o nim - rzekła panna Korrina - Sherlock Ash to największy detektyw w całym Kanto, jeśli nie na świecie.
- Przez grzeczność nie zaprzeczę - zaśmiałam się delikatnie - No, ale tak czy inaczej muszę lepiej poznać tę całą sprawę. Mam nadzieję, że mogę na państwa liczyć.
- Oczywiście - odpowiedział mi Lionel - Ale jeżeli się jednak okaże, iż to właśnie Hunter jest winny, to co wtedy?
- Wtedy będę musiała się z tym pogodzić - odparłam wesoło, po czym wróciłam do posiłku.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Po wizycie u profesora Sycamore’a ja oraz Ash poszliśmy z Greninją na boisko przed Centrum Pokemonów. Tam zaś postanowiliśmy trenować.
- Według naszego drogiego uczonego sprawa jest prosta - rzekł Ash - Mój Greninja ma w sobie zbyt wiele gniewu podczas walki. Moc specjalna wyzwala w nim gniew, a on zupełnie nad nim nie panuje. Podobnie uważa też i wróżka Sybilla. Myślę więc, że oboje mają w tej sprawie rację, a zatem musimy nauczyć mego Greninję skupienia.
- To może nie być łatwe - powiedziałam do niego czule - Ale przecież nie będziemy się poddawać, prawda?
Detektyw z Alabastii zachichotał delikatnie, słysząc moje słowa.
- No oczywiście, że nie. W końcu takie jest nasze motto. Nigdy się nie poddawać, tylko walczyć. Do samego końca... Swojego albo sprawy. No i to właśnie zamierzam zrobić.
Następnie wypuścił on Greninję z pokeballa, po czym zaczął mu coś wyjaśniać.
- Posłuchaj, mój przyjacielu, sprawa jest naprawdę bardzo nieciekawa. Jeśli chcesz jeszcze kiedykolwiek walczyć dla mnie, to niestety, ale musisz zapanować nad sobą, pamiętaj o tym.
Pokemon mruknął coś w swoim języku.
- Tylko bez takich - rzucił ze złością jego trener - Ja wiem, że czasami trudno jest nad sobą panować, ale przecież musisz wiedzieć, jak się sprawy mają, a mają się nieciekawie. Twoja agresja podczas walki odbiera mi siły. Nie chcę rezygnować ze specjalnego ataku, jakim dysponujesz. Jednak jeżeli mam to robić, to chyba sam rozumiesz... Panowanie nad sobą samym to jest podstawia.
Greninja słuchał go uważnie, po czym odparł:
- Doskonale... A więc wobec tego przejdziemy do specjalnego rodzaju szkolenia. Zaczniemy od czegoś, co wymaga naprawdę skupienia.
Następnie położył on na ziemi poduszki (wzięte z naszego pokoju) dla mnie i dla siebie, mówiąc:
- Zaczniemy od medytacji.
- Słucham?! - zdziwiłam się, słysząc te słowa - Ash, naprawdę uważasz, że to może pomóc?
- Brock jest takiego zdania - wyjaśnił mi mój luby - Mówił mi kiedyś o tym, że nic tak nie wycisza, jak medytacja. A on się na tym zna, jest w końcu hodowcą Pokemonów. Więc jestem pewien, że medytacja pomoże, skoro on tak mówi.
- No cóż... Na pewno nie zaszkodzi - stwierdziłam łaskawie.
Następnie oboje usiedliśmy po turecku na poduszkach, zaś Greninja usiadł podobnie, ale na ziemi, gdyż poduszki nie były mu potrzebne. Potem zamknęliśmy oczy, złączyliśmy ze sobą palce wskazujące oraz kciuki, dzięki czemu medytacja się zaczęła.
- Myślmy o czymś przyjemnym i spokojnym - powiedział Ash - Tylko o tym, co nas raduje, ale jednocześnie bardzo koi. Żadnych brutalnych myśli, pamiętajcie. O nikim...
Zamknęłam oczy i zaczęłam myśleć o czymś przyjemnym. Jednak nie umiałam milczeć, więc zapytałam:
- Naprawdę uważasz, że wszyscy powinniśmy się tak wygłupiać?
- Oczywiście - zachichotał mój ukochany, w ogóle nie otwierając oczu - Chyba nie oczekujesz, że każę mojemu Pokemonowi robić coś, co sam nie lubię. W walkach to może ujdzie, ale tutaj już nie.
Coś w tym sposobie myślenia było na rzeczy, dlatego siedziałam cicho próbując myśleć o jakiś przyjemnych sprawach. Miałam w głowie całą masę niesamowicie przyjemnych odczuć w najróżniejszych tematach. Niektóre z tych tematów były naprawdę niegrzeczne, dlatego cieszyłam się, że Ash nie czyta mi w myślach. Byłby nieco zgorszony, gdyby je poznał albo po prostu by się zaśmiał i nie był na tyle skupiony na tym, co przecież chciał zrobić.
Nie wiem, jak długo medytowaliśmy, ale trwało to jakiś czas do chwili, w której to na boisku przyszli nasi przyjaciele z drużyny. Nasze ćwiczenia bardzo im się spodobały, a zwłaszcza Clemontowi.
- Medytacja to doskonały pomysł - powiedział - Sprawdźmy teraz, czy dała ona jakiś rezultat.
- Właśnie - dodał Max - Ciekawi mnie tylko, czy jego skupienie się na sprawach pozytywnych jest na tyle mocne, aby wytrwać w ciszy i ukojeniu.
- Przekonamy się, jak sprawdzimy - stwierdziła Dawn.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał jej Piplup.
- A niby w jaki sposób mamy to zrobić? - spytała Bonnie.
- Ne-ne-ne? - pisnął Dedenne.
Ash jednak miał już na to gotową odpowiedź.
- Mam pewien pomysł. Pomóżcie mi tylko coś ustawić.
Choć nie mieliśmy pojęcia, do czego mój luby zmierza, pomogliśmy mu ustawić kilka butelek, a na nich puszki. Dzięki temu stworzyliśmy małą piramidę.
- Doskonale! A teraz strąć te puszki, ale tak, żeby nie zniszczyć butelki. Jasne? - zapytał Ash swego Pokemona.
Greninja pokiwał wesoło głową, po czym zaczął on strzelać do swoich celów. Pierwszą butelkę jednak roztrzaskał całą.
- Nie! Nie i jeszcze raz nie! - zawołał Ash - Mówiłem przecież, że nie wolno ci stłuc butelki, pamiętasz? Doskonale. Spróbuj jeszcze raz.
Pokemon wykonał polecenie, ale tym razem odstrzelił pociskiem szyjkę butelki.
- Ech! Nie, Greninja! - jęknął mój luby - Pamiętaj, twój pocisk ma zbyt wielką moc. Wkładasz w to zbyt wiele gniewu. Odkąd ewoluowałeś niestety masz w sobie za dużo agresji. To nie jest dobre, mój przyjacielu. Spróbuj jeszcze raz i tym razem naprawdę, ale to naprawdę się postaraj, dobrze?
Stworek pokiwał głową, zamknął oczy próbując się jakoś skupić, po czym zaczął strzelać do puszek, ale dopiero jego ostatni atak zakończył się w taki sposób, że butelka nie została ani trochę uszkodzona.
- Ech... Na dwadzieścia butelek tylko jedno trafienie jest dobre - jęknęła załamana Dawn.
- Pip-lu-li! - ćwierkał jej starter.
- I tak jest dobrze, jak na pierwszy raz - powiedział mój chłopak.
- Czy musisz być zawsze takim optymistą, kochany braciszku? - spytała jego młodsza siostra.
- Owszem, muszę, bo taki już jestem. Wolę patrzeć, że szklanka jest do połowy pełna, a nie do połowy pusta.
Po tych słowach zniknął na chwilę w Centrum Pokemon i jakoś tak po chwili wrócił z gramofonem.
- Doskonale... No, a teraz zobaczymy, co potrafi nasz wierny Greninja - powiedział Ash.
- A na co ci potrzebny gramofon? - zdziwiła się Bonnie.
- Mam pewien pomysł - zachichotał delikatnie detektyw z Alabastii - Potrzebuję jednak waszej pomocy.
- Wiesz, że chętnie ci pomożemy - rzuciła Dawn - Tylko co byśmy mieli robić?
- No właśnie, co takiego? - spytał Clemont.
Ash zaczął nam wyjaśniać swój sposób myślenia i jego przyczyny.
- Pamiętacie może, jak szykowałem się do walki z Korriną?
- Aż za dobrze - mruknęła panna Meyer.
Mój chłopak nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi.
- Wtedy też za radą Tierno postanowiłem trenować swoje Pokemony w tańcu.
- Wszyscy dobrze wiemy, jak się to skończyło - jęknęła Bonnie.
- Nie wszyscy. Ja nie wiem - zachichotał Max - Opowiecie mi może o tym?
- Mnie także? - spytała panna Seroni.
- Nawet nie próbujcie! - zawołał groźnym tonem Ash.
Pikachu zachichotał delikatnie, zasłaniając sobie pyszczek łapką.
- Ciebie także to bawi? - zapytał z ironią jego trener, patrząc na niego groźnie - Uważaj, bo mnie zacznie bawić możliwość nie dawania ci karmy przez tydzień.
Pokemon natychmiast przestał się śmiać.
- Doskonale... A więc trenujmy! - wydał polecenie detektyw z Alabastii, wyraźnie usatysfakcjonowany.
Następnie włączył on gramofon, z którego to poleciały pierwsze takty chyba najsłynniejszej melodii z baletu „Jezioro łabędzie“ Czajkowskiego. Ash z Pikachu i Greninją zaczęli tańczyć w takt tej melodii, a przynajmniej usilnie próbowali tego dokonać, chociaż ich wygibasy raczej dalekie były od tego, co ludzie kochający sztukę nazywają tańcem.
- Pamiętasz, jak pytałeś, jak się zakończyły próby nauczenia się tańca przez Asha? - spytała Bonnie Maxa.
- No... To właśnie tak wyglądało - dodał Clemont, również mając z tego niezły ubaw.
Dawn i Max parsknęli śmiechem. W sumie mieli rację, że ich to bawiło, gdyż występ mego chłopaka zdecydowanie nie należał do najlepszych, choć moim zdaniem należały mu się pochwały już za samo to, że próbował on tańczyć, ale nie był mistrzem w tej dziedzinie. Znaczy nie powiem, ostatnio nawet daleko posunął się w swoich umiejętnościach tańca, a już zwłaszcza tańca w parze ze mną, jednak taniec solo, a już zwłaszcza baletowy, wciąż jeszcze nie bardzo mu wychodził (chyba, że taniec polegał w dużej mierze na wygłupach, bo wówczas szło mu doskonale). Pomimo tego doceniałam starania Asha, dlatego też widząc śmiech Bonnie i Maxa, spojrzałam na nich groźnie i zawołałam:
- Hej! A czy nie pomyśleliście, mądrale, że naszemu liderowi należy się szacunek już za to, że on się stara?
Najmłodsi członkowie naszej drużyny zachichotali wówczas delikatnie, rzecz jasna nic sobie nie robiąc z tego, co im powiedziałam.
- No dobrze, na razie mała przerwa - powiedział mój ukochany, powoli wyłączając gramofon - Teraz jeszcze raz spróbuj zestrzelić puszkę z butelki, aby nie zniszczyć mocą swego pocisku butelki.
Następnie ustawił kilka butelek, które nie były zbyt mocno uszkodzone po przednim ataku Greninjy i dało się na nich ustawić puszki.
- Dobrze, strzelaj!
Greninja skupił się, po czym przygotował się do ciosu i zestrzelił on puszkę, ale butelka straciła szyjkę. Załamani zasłoniliśmy sobie oczy dłonią, zaś Ash jęknął:
- To jeszcze długa droga przed nami!

***


Opowiadanie Johna Scribblera c.d:
Po obiedzie postanowiłam dokładnie obejrzeć całe Baskerville Halle. Miałam wielką nadzieję, że być może znajdę coś, co mi pozwoli rozwikłać całą sprawę. Obejrzałam sobie więc cały dom, kilka razy natykając się na Huntera, który zrobił przede mną kilka głupich min, a potem zniknął. Moje poszukiwania więc nie miały większego sensu... Chociaż może jednak nie do końca. Ostatecznie coś jednak odkryłam.
Tym czymś były dziwne ślady na drzwiach gabinetu pana Baskerville, a konkretnie w miejscu tuż przy zamku. Były tam jakieś dziwne ślady, jakby ktoś próbował wsadzić klucz na siłę, ale chybił nim i porysował politurę. A może nawet nie był to żaden klucz, lecz coś innego jak np. śrubokręt lub wytrych.
- Hmm! To bardzo interesujące - powiedziałam.
Wyjęłam lupę, po czym przyjrzałam się zamkowi uważnie, dokładnie badając to miejsce.
- Z tego wynika, że ktoś próbował się tutaj niedawno włamać - rzekłam sama do siebie - Teraz pytanie, kto i dlaczego?
Potem opowiedziałam o tym Maxowi i Mortimerowi, którzy oczywiście mieli już na ten temat własną teorię.
- Ależ to jest proste! Pan Baskerville pokłócił się z żoneczką, dlatego postanowił się z nią rozwieść i wydziedziczyć ją i wtedy ona próbowała się dobrać do jego osobistych papierów licząc na to, że znajdzie tam coś, co jej zaszkodzi i zdoła to zniszczyć - stwierdził Gregson.
- Tego nie wiemy - powiedziałam.
- Chociaż brzmi prawdopodobnie - zauważył Mortimer.
- Ale wiemy coś innego - wtrącił Max.
- Co takiego? - spytałam.
- To mianowicie, że wiemy, iż nasz drogi pan Baskerville dzwonił do prawnika w dniu, w którym zginął.
- Skąd o tym wiesz?
- Powiedział mi o tym Jasperson, kamerdyner zabitego. Twierdzi on, że nasz zamordowany pytał się o możliwość zmiany swego testamentu.
- Wobec tego musimy pogadać z prawnikiem, do którego dzwonił!
Max zachichotał delikatnie, podobnie jak i Cilan Mortimer i rzekł do mnie wesoło:
- Kochana moja! Ty to mnie chyba naprawdę nie doceniasz. Już to za ciebie zrobiłem. Pan doktor podał mi jego nazwisko i numer telefonu.
- To prawda - potwierdził Cilan - Pan podinspektor już dzwonił do tego człowieka z miejscowej gospody.
- Czemu właśnie stamtąd? - spytałam.
- Tutaj nie jest bezpiecznie rozmawiać przez telefon - wyjaśnił Max.
- Poza tym nie chcę, aby zabójca wiedział, że my wiemy coś na jego temat - dodał doktor Mortimer.
- To mądre posunięcie - stwierdziłam, masując sobie delikatnie palcami podbródek - Tak czy inaczej prawnik nie wie, o jaką osobę chodzi?
- Niestety nie... - pokręcił przecząco głową Max - Ale za to mamy już motyw. To testament. Nasz drogi denat chciał go zmienić, więc cóż... Zabito go, aby tego nie zrobił.
- Brzmi sensownie. Teraz tylko pytanie, żona czy synek? - rzekłam.
- Dobre pytanie - odparł lekarz.
- Pamiętajcie jednak, że równie dobrze może to być nasz drogi Duch z Baskerville - zauważył Gregson.
- Hunter? - zdziwiłam się - Uważasz, że on mógł coś widzieć?
- A i owszem, mógł. Warto by więc było spróbować się z nim dogadać - rzekł podinspektor.
- Może i masz rację - odparłam - Ale najpierw mam pewien pomysł.
Max i Cilan byli bardzo ciekawi, co wymyśliłam, ja zaś z uśmiechem na twarzy zachowałam tajemnicę do chwili chwili.
Wtedy to przeszłam do kontrataku. Najpierw powiedziałam im, że chcę coś oznajmić wszystkim domownikom. Potem zaś wyjaśniłam, iż przy tym muszą być wszyscy domownicy i służba. A kiedy już oni wszyscy wstawili się w salonie, wyłuszczyłam im swoje „rzekome przeczucia“.
- Proszę państwa... Moje śledztwo jak na razie nie posunęło się zbyt daleko, ale doszłam do bardzo interesujących wniosków. Odkryłam, że lord Augustine Baskerville został zamordowany przez jedną z osób znajdujących się w tym domu. Nie wiem jeszcze, kto tego dokonał, ale wiem jedno... Ta osoba musi za to odpowiedzieć. I odpowie za to, obiecuję wam za to.
Reakcja obecnych w salonie ludzi była oczywiście dokładnie taka, jaką przewidziałam. Wszyscy patrzyli na mnie przerażeni nie wiedząc, co mają zrobić. Zerkali na siebie nawzajem podejrzliwym wzrokiem, ja zaś wyszłam zadowolona razem z Maxem.
- To było ryzykowne - powiedział mój przyjaciel - Po co ci to było?
- Mam w tym swój cel - wyjaśniłam mu - Jeśli oni są niewinni, to nic mi nie grozi. Jednak jeśli któreś z nich jest winne, to zechce mnie uciszyć, może nawet jeszcze dzisiaj.
Max wcale nie był tym moim pomysłem zachwycony, ale musiał go zaakceptować, czy tego chciał, czy też nie. Ja zaś w nocy nie położyłam się spać. Ułożyłam sobie z pomocą poduszek pod kołdrą kształt, który wyglądał jak ja. Następnie ukryłam się w szafie i czekałam.
Mój trud okazał się nie być daremny, gdyż tajemnicza osoba ubrana na czarno wkradła się nocą po cichu do mego pokoju, a następnie zaatakowała nożem moją rzekomą postać w moim łóżku. Szybko jednak zorientowała się, że zamiast mojego ciała tnie poduszki, gdyż zaklęła ze złości pomstując na mnie. Wówczas to wyskoczyłam ze swej kryjówki z pistoletem w dłoni.
- Nie ruszaj się! - zawołałam.
Sprawca był jednak lepszy niż myślałam, gdyż rzucił we mnie nożem tak, iż trafił mnie w ramię. Upuściłam wówczas broń na ziemię, a pistolet wypalił i narobił sporo hałasu. Mój niedoszły zabójca zaś uciekł, jednak ja osiągnęłam swój cel. Wiedziałam już, że moje przypuszczenia są słuszne.


C.D.N.




1 komentarz:

  1. Doktor Cilan Mortimer okazuje się być tajemniczym gościem, który odwiedził Sherlocka Asha w sprawie śmierci swojego przyjaciela Augustine'a Baskerville'a, który zginął w dość tajemniczych okolicznościach, mianowicie spadł ze schodów zepchnięty przez tajemniczą osobę. Wszyscy podejrzewają, że to Hunter - pokemon duch, który jakiś czas wcześniej nawiedził posiadłość Baskerville Hall i sporo psoci, zostawiając przy tym fioletowy odcisk swojej łapy. A taki sam odcisk na plecach szlafroka miał właśnie sir Baskerville. Jednak doktor Mortimer podejrzewa, że mógł to być ktoś z rodziny bądź służby, łasy na spory majątek nieboszczyka. Zwłaszcza, że lord Baskerville powtórnie się ożenił po śmierci swojej pierwszej żony, a jego druga małżonka jest niewiele starsza od syna lorda z pierwszego związku, co pozwala wątpić w szczere uczucie pani Cosette, małżonki nieboszczyka.
    W związku z tym doktor Mortimer prosi Sherlocka Asha, by ten zajął się sprawą, jednak ten wymawia się prowadzoną w Alabastii sprawą, która zajmuje cały jego czas. Proponuje jednak na swoje miejsce Serenę Ash z domu Watson, by ta godnie go zastępowała. Dodatkowo, w drogę wyrusza z nimi także inspektor Max Gregson.
    Na miejscu Serena rozpoczyna dochodzenie. Nie obywa się bez trudności, gdyż rodzina nie jest skłonna do współpracy i zgodnie twierdzi, że śmierć lorda jest kolejnym wybrykiem Huntera. Trudno w to wątpić, jednak kolejne wydarzenia pozwalają nam jednak poddać w wątpliwość tą tezę, zwłaszcza, że do uszu Sereny dociera wiadomość, że przed śmiercią lord Baskerville chciał zmienić testament i w związku z tym kontaktował się z miejscowym prawnikiem. Niestety nie zdążył tego dokonać, gdyż prawdopodobnie ktoś z rodziny się w tym zorientował i go zabił. Serena rzuca na forum jawne oskarżenie w kierunku domowników i udaje się do swojego pokoju, zastawiając pułapkę na mordercę. W nocy chowa się ona w szafie, a na łóżku w tym samym czasie układa poduszki tak, by przypominały one kształt leżącego ciała. Jest ona świadkiem, jak do pokoju wchodzi tajemnicza osoba w czerni i dźga nożem poduszki, jednak orientuje się, że nikt nie leży w łóżku i próbuje uciec. Wtedy Serena wyskakuje z szafy z bronią i próbuje strzelić do napastnika, jednak ten rzuca w nią nożem i trafia w ramię. Kobieta upada, przez przypadek oddając kilka strzałów. Napastnik niestety ucieka. Kto to był? Okaże się już w następnej części. :) O matko, ile tutaj się dzieje. :)
    W międzyczasie Ash próbuje znaleźć sposób na agresję Greninjy, który okazuje się być niecodziennym i niezwykłym stworkiem, z umiejętnościami nietypowymi dla jego gatunku, których nawet profesor Syccamore nie jest w stanie zbadać. Jednak powoli, z pomocą nawet Sybilli, dochodzą do pewnych wniosków i przy pomocy tańca próbuja opanować agresywny temperament stworka. Czy im się to uda? Zobaczymy. :)
    Ogólna ocena: 1000000000000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...