czwartek, 4 stycznia 2018

Przygoda 062 cz. I

Przygoda LXII

Clemont w opałach cz. I


Pamiętniki Sereny:
Wiadomość, jaką przekazał nam właśnie Ash była wręcz przerażająca. Wszyscy zamarliśmy, kiedy ją usłyszeliśmy.
- Co?! - krzyknęła Misty - Clemont został porwany?!
- Jak do tego doszło?! - dodał Brock.
- To przerażające! - zawołał Tracey.
- Co się tam dzieje w tej Alabastii, gdy nas nie ma? - zapytała Melody ironicznym głosem.
- Widocznie wszystko staje wówczas na głowie - stwierdziłam nieco ironicznie.
Lider naszej drużyny uśmiechnął się delikatnie.
- Naprawdę jesteście bardzo mili, że tak mówicie, ale może dacie mi wreszcie coś powiedzieć?
- Pika-pika-chu! - zapiszczał złośliwie jego starter.
Wszyscy więc zamilkliśmy, aby detektyw mógł nam powiedzieć, co dokładnie miało miejsce z Clemontem.
- Mów, proszę. Co tam się stało? - powiedziałam życzliwym tonem.
Ash westchnął głęboko, zanim zaczął mówić. Widać rozmowa na ten temat nie sprawiała mu przyjemności i wcale mu się nie dziwiłam. Kto by się niby palił do opowiadania o takich rzeczach?
- Tak naprawdę to nie wiem zbyt wiele. Mama przekazała mi jedynie wiadomość, że wczoraj wieczorem nasz drogi przyjaciel został przez kogoś uprowadzony. Dawn była świadkiem tego wydarzenia i próbowała bronić swojego chłopaka, ale niestety nie zdołała nic zrobić. Jej ukochany został uprowadzony przez tajemniczych ludzi.
- Jak oni wyglądali? - zapytała Misty.
- Nie wiem, tego mama mi nie powiedziała - odparł mój luby - Ale na pewno zniknął wczoraj wieczorem.
- Czy zawiadomiono policję? - spytał Tracey.
- Jak najbardziej - potwierdził, kiwając przy tym głową detektyw z Alabastii - Niestety, całkowicie brak im danych w tej sprawie. Nie wiedzą w ogóle, kto mógłby go porwać i dlaczego.
- Rozumiem. Więc nic nie możemy zrobić? - jęknęłam załamana.
- Zawsze możemy coś zrobić - powiedział Brock - Nie wolno się nam poddawać, bo na pewno coś wymyślimy.
Rudowłosa spojrzała w jego kierunku z nadzieją w oczach, po czym zapytała:
- Naprawdę tak uważasz?
- Ależ oczywiście - uśmiechnął się szef kuchni w Alabastii - Przecież to właśnie brak nadziei sprawia, że przegrywamy.
- Nie tylko to - zauważyła jego rozmówczyni - Przecież do porażek często przyczynia się często także zbytnia pewność siebie.
- Ale jeszcze częściej całkowity brak tej pewności - stwierdził Brock.
- Jak również i brak planu działania - dodał Tracey.
- No właśnie, plan! - wtrącił się Ash - Nie możemy działać bez planu. Musimy wiedzieć, co zrobić i w jaki sposób.
- No właśnie, w jaki sposób? - rozłożyłam bezradnie ręce.
- Masz już pomysł, co zrobimy? - zapytała Melody Asha.
Detektyw z Alabastii niestety pokręcił przecząco głową.
- Nie mamy żadnych danych. Ale być może ktoś nam je dostarczy.
- Kto taki? - zdziwiłam się.
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
Lider naszej drużyny popatrzył na nas z uśmiechem.
- Widzicie... Lugia powiedział nam wczoraj na Wyspie Pioruna, że przyszłość jest dla niego niejasna, ale dodał też, że inni...
- Że inni mają do niej większy dostęp - przypomniałam sobie - Tylko o kim on mówił?
- Może o Slowkingu? - zasugerowała Melody - Ostatecznie on też wie bardzo wiele.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, zgadzając się z nią.
- Wybaczcie, ale niby co pierwszy lepszy Pokemon może wiedzieć o przyszłości? - zapytała Misty.
Dziewczyna z Shamouti popatrzył na nią oburzona.
- Pierwszy lepszy Pokemon?! Slowking pełni tutaj rolę kapłana i jest bardzo inteligentny! Nauczył się mówić w naszym języku, a prócz tego ma wiedzę w tematach, które nam ludziom są obce.
- Czy zna zatem przyszłość? - mruknęła ze złością rudowłosa.
Jej rozmówczyni rozłożyła ręce, mówiąc:
- Tego nie wiem, ale warto to sprawdzić.
Ash uśmiechnął się delikatnie, gdy to usłyszał.
- Doskonale. A więc postanowione!
- Co postanowione? - spytał Tracey.
- Idę do niego! - wyjaśnił mu detektyw z Alabastii - Pikachu, Sereno, Melody... Idziecie ze mną?
- No jasne! - zawołałam ja i moja przyjaciółka.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał radośnie Pokemon, wskakując mu lekko na ramię.
- A my co mamy robić? - spytała Misty.
- Czekajcie w wiosce na nasz powrót - zadecydował mój luby - Jeżeli coś się stanie, powiadomicie nas.
- A co by się niby miało stać? - zdumiał się młody Sketchit.
- Nie wiem, ale nigdy nic nie wiadomo - odpowiedziałam mu - Lepiej być gotowym na każdą ewentualność. W końcu Clemonta porwano właśnie wtedy, kiedy nas nie było w pobliżu.
- Tak, bo oczywiście wszystko wokół się pali i wali, gdy wy jesteście daleko - rzuciła ironicznie Misty - Nie przeceniacie się za bardzo? Przecież jak gdzieś jedziecie, to tam zaraz przybywają za wami kłopoty. To, że tam w Alabastii coś złego się stało, bo was nie było w pobliżu, to tylko czysty przypadek.
- Życie podobno się z nich składa - wtrącił Brock.
- Właśnie, dlatego nie popadajcie w paranoję - stwierdziła rudowłosa - To nie jest tak, że was krytykuję za brak ostrożności, ale spokojnie. Co tu niby może się stać pod waszą nieobecność?
- Wszystko i nic - stwierdził ponuro Ash.
- Pewnie masz rację, Misty, ale gdyby coś, to... - dodałam.
- To uprzedzimy was, możesz być tego pewna - przerwała mi Misty - A teraz już lepiej idźcie.

***


Po tej rozmowie ja, Ash, Melody i Pikachu poszliśmy do groty, w której mieszkał Slowking. Mieliśmy nadzieję, że on naprawdę coś wie, bo inaczej nie tylko nasza wyprawa pójdzie na marne, ale prócz tego wciąż będziemy stać w miejscu. Oczywiście paliłam się do odnalezienia naszego przyjaciela, ale przecież nie mogliśmy go szukać nawet nie wiedząc gdzie on jest, więc musieliśmy zdobyć niezbędne do jego odszukania informacje, ponieważ szukanie kogoś bez żadnych poszlak mijało się z celem.
Dotarliśmy do groty w jakiś kwadrans, ale trudno mi powiedzieć, ile nam to zajęło, gdyż nie sprawdzałam wtedy godziny na zegarku. Ważne jednak, że dość szybko byliśmy na miejscu, a była nim spora jaskinia, przed którą znajdowało się coś jakby świątynia, gdzie wcześniej Ash złożył trzy skarby, czyli kule z Wyspy Ognia, Wyspy Lodu oraz Wyspy Pioruna. Gdy tam przybyliśmy, to zauważyliśmy Slowkinga. Stał on z rękami założonymi za plecy i patrzył na nas uważnie.
- Witajcie, przyjaciele - powiedział Pokemon.
Popatrzyłam na niego z uśmiechem na twarzy i musiałam przyznać, że ten Pokemon wyglądał naprawdę bardzo niepozornie, niczym różowy miś z długim ogonem oraz wielką, zieloną muszlą na głowie. Jednak wiadomo, że pozory mogą mylić, dlatego też wiedziałam, iż nie powinnam go oceniać po wyglądzie, który zdecydowanie był daleki od imponującego. Już sam fakt, że ten Pokemon mówił ludzkim głosem dowodził jego wyjątkowości. W końcu poza członkiem Zespołu R nie znałam innego stworka, który by to potrafił. No, może jeszcze Lugia i Mewtwo, ale przecież oni mówią za pomocą telepatii, a to nie jest to samo, co znać ludzki język.
- Witaj, Slowking - rzekł Ash z uśmiechem na twarzy - Musimy cię prosić o pomoc.
- Rozumiem zatem, że sprowadzają was tutaj kłopoty - powiedział do nas przyjaźnie kapłan.
- Jak najbardziej - zgodziłam się z nim.
- Jeden z naszych kompanów został uprowadzony i nie wiemy, gdzie on może być - powiedziała Melody.
Slowking westchnął głęboko z wyraźną troską.
- A więc jednak... Niebezpieczeństwo nie zostało wciąż zażegnane. W każdym razie nie do końca, gdyż zło wciąż knuje swe intrygi.
- Ale jakie zło? - spytałam.
- I co ono knuje? - dodał mój ukochany.
- Pika-pika? - pisnął jego starter.
- Wszystko to wyjaśni wam już ktoś inny. Ktoś, kto posiada znacznie większą wiedzę w tym zakresie niż ja - powiedział Pokemon.
Następnie poszedł on w kierunku swojej jaskini. Poszliśmy za nim ciekawi, o kim to nasz drogi rozmówca mówi. Bardzo nas to intrygowało. Weszliśmy za kapłanem do jego domu.
- Z kim mamy porozmawiać? - zapytałam.
- Z nią - wyjaśnił Slowking, wskazując prawą łapką na osobę stojącą w cieniu.
Spojrzeliśmy na tego kogoś i zauważyliśmy, jak powoli zaczyna do nas podchodzić, zaś cień znika z jego osoby, ukazując nam jego twarz.
- A niech mnie! To przecież wróżka Sybilla! - zawołałam.
- Niesamowite! - dodał Ash - Pani tutaj?!
- Pika-pika?! - zapiszczał zdumiony Pikachu.
Kobieta uśmiechnęła się do nas, mówiąc:
- Tak, to ja... Sybilla, nazywana wróżką. Podejrzewam, że jestem wam teraz bardzo potrzebna, skoro tutaj przyszliście.
- To prawda - pokiwał głową mój ukochany.
- Potrzebujemy wiadomości, których nie posiadamy - rzekła Melody - Naprawdę to bardzo ważne.
- Porwano naszego przyjaciela - dodałam.
- Wiem, wynalazcę - pokiwała smutno głową wróżka - Nazywa się on Clemont Meyer i potrzebuje waszej pomocy.
- Dokładnie - pokiwał głową detektyw z Alabastii - Ale gdzie on teraz jest?
- Chcemy go znaleźć i uwolnić, ale nie wiemy, w jakim miejscu jest więziony - powiedziała smutno Melody.
- Nie wiemy też, kto go porwał - rzekłam przygnębiona.
Sybilla spojrzała na nas bardzo smutnym wzrokiem, po czym usiadła na ziemi, zamknęła oczy, a następnie zaczęła się skupiać, mrucząc przy tym powoli. Potem zaczęła mówić:
- Wasz przyjaciel jest w zamku na skale.
- Zamek na skale? - zapytał Ash - Gdzie on jest?
- Tutaj... Na terenie Wysp Oranżowych - odpowiedziała mu kobieta - Drogę wskaże wam ktoś, kto niedługo przybędzie do was z tego miejsca.
- Ktoś przybędzie stamtąd do nas? - zdziwiła się Melody - W jaki niby sposób?
- I kto to będzie? - dodałam.
Wróżka rozmyślała dalej w milczeniu, nie otwierając przy tym oczu, a następnie przemówiła:
- Wasze pytania znajdą już niedługo odpowiedź. Na razie wiedzcie, że musicie się strzec kobiety z blizną.
- Z blizną? - zdziwiłam się.
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
Sybilla mówiła dalej:
- Blizna na policzku... Tulipan w dłoni... Barwy czarnej jak serce tej, która go nosi.
- Tulipan w dłoni? - jęknął mój ukochany.
Następnie zacisnął pięść i powiedział ponuro:
- Domino! To ona porwała Clemonta?!


- Dlaczego miałaby to robić? - spytałam zaskoczona - Czego ona może od niego chcieć?
- I niby na co jej wynalazca? - moja przyjaciółka nie wychodziła ze zdumienia.
Wróżka mruczała dalej pod nosem, przewracając leżące na ziemi kilka małych kamyczków. Jakimś cudem widziała je wyraźnie, choć wciąż miała zamknięte oczy.
- Trop wiedzie do tego, komu udało się kiedyś uciec z rąk szaleńca, lecz ten szaleniec nie rezygnuje i chce dalej swój cel osiągnąć. Musicie go powstrzymać, inaczej Strażnika Wód czeka zagłada.
- Szaleniec? Strażnik Wód? - zapytałam.
- Strażnik Wód to Lugia - powiedział mój ukochany - A szaleniec to chyba Lawrence III. Tylko on jest na tyle zawzięty, aby go schwytać.
- Ale co ma do tego Domino?
- Może zawiązali sojusz. Ale czemu?
Sybilla tymczasem dalej przestawiała leżące na ziemi małe kamienie, mówiąc przy tym:
- Sojusz Tulipana i szaleńca... Cele obu są wspólne, choć plany różne. Bez względu jednak na to powstrzymać ich trzeba. Od karty się zaczęło i na karcie skończy.
- Co to znaczy? - spytała Melody.
Wróżka powoli otworzyła oczy i uśmiechnęła się delikatnie.
- Wizja się zakończyła. Nic więcej wam powiedzieć nie mogę.
- No jasne - mruknęłam pod nosem - Jeszcze by nam pani powiedziała wszystko, co nam potrzebne.
Kobieta chyba to usłyszała, ponieważ spojrzała na mnie uważnie, po czym zaśmiała się delikatnie i rzekła:
- Moja droga Sereno... Widzę, że nie wierzysz w moje możliwości lub też wierzysz w nie, ale uważasz moje zachowanie za złośliwe.
Poczułam, jak na moich policzkach pojawiają się rumieńce. Delikatnie zachichotałam zakłopotana całą tą sytuacją.
- Ależ ja wcale nie mam tego na myśli, proszę pani... To znaczy, ja... Tego no...
Sybilla parsknęła śmiechem.
- Nie musisz mnie okłamywać, abym cię lubiła. Bądź ze mną szczera, bo szczerość jest najważniejsza w relacjach międzyludzkich. Jesteś dobrą dziewczyną, ale brakuje ci wiary do wielu spraw.
- To prawda - pokiwałam smutno głową - Ale po prostu bardzo mnie załamuje to wszystko, co się teraz dzieje. Chciałabym pomóc, a nie wiem jak.
- Nie tylko ty tak masz - powiedział mój ukochany - Ja również czuję się teraz bezsilny.
- Pika-pika! - zapiszczał smętnie Pikachu, patrząc na swego trenera.
Dotknęłam czule ramienia swojego chłopaka, mówiąc:
- Spokojnie. Jeżeli wierzyć przepowiedni pani Sybilli, to już niedługo powinniśmy otrzymać wiadomość od kogoś, kto przybędzie tu z siedziby Lawrence’a III.
- Ale kto to będzie? - zapytała zdumiona Melody.
Spojrzała na Sybillę i dodała:
- Czy to będzie nasz przyjaciel czy też wróg?
Kobieta pokręciła przecząco głową.
- Tego to ja nie wiem, bo wizja nie była dokładna. Ale one rzadko są dokładne.
- Ale jak jest z twoimi wizjami? - spytał Ash - Czy są mimowolne, czy też sama je możesz wywołać?
- One same przychodzą i ja tego nie kontroluję - odpowiedziała mu kobieta.
- Czy przed chwilą miałaś wizję?
- Nie... Zgrywałam się tylko przed wami. Tak naprawdę wszystko, co mówiłam wcześniej, widziałam dziś rano i powtórzyłam wam to.
Jęknęłam załamana.
- Coś tak czułam, że to jakieś zgrywy.
Sybilla nie wyglądała na zadowoloną moimi słowami.
- Jak powiedziałaś? Zgrywy? Moja droga, to wcale nie są wcale żadne zgrywy, tylko prawdziwe fakty, zapewniam cię, moja droga. Wszystko, co mówiłam, było prawdą.
- Ale zamiast nam powiedzieć to normalnie, wolała pani się wygłupiać przed nami - powiedziała Melody z wyrzutem w głosie.
Kobieta zachichotała delikatnie.
- No co? Ja też muszę mieć coś z życia, moja droga.
Jęknęliśmy lekko, słysząc te słowa.

***


Wróciliśmy nieco zawiedzeni do wioski.
- I co o tym sądzisz, Ash? - zapytałam mojego chłopaka.
- Powiedziałam nam dużo, ale jednocześnie bardzo mało - powiedział detektyw z Alabastii.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- A czy nie sądzisz, że to się nawzajem wyklucza? - zapytała złośliwie Melody, słysząc słowa swego przyjaciela.
- Może, ale teraz nie chce mi się tym przejmować - mruknął na to mój ukochany - Mnie ciekawi tylko, po co Lawrence III oraz Domino zawiązali sojusz?
- Sam słyszałeś, skarbie - odpowiedziałam mu - Chcą zbudować jakąś maszynę. Ale do czego ona ma mu służyć?
- Chyba do złapania Lugii - rzekła nasza przyjaciółka z Shamouti - W końcu ten świr uwziął się, aby złapać Strażnika Wód. Ale czy Clemont im pomoże?
- Raczej nie będzie chciał, jednak mogą go zmusić - odparł nasz lider - W końcu ci łajdacy na pewno mają już jakieś swoje metody przekonywania innych.
- Tak czy inaczej musimy jakoś uwolnić naszego przyjaciela z rąk tych drani! - zawołała Melody.
- Pika-pika-chu! - pisnął bojowo elektryczny gryzoń.
- No właśnie, stary - zaśmiał się Ash - Musimy tylko wiedzieć, gdzie dokładnie nasz drogi Lawrence III ma tę swoją siedzibę. A gdy już się tego dowiemy, to musimy spróbować ją zaatakować i odbić Clemonta.
- To nie będzie łatwe, ale przecież mieliśmy już trudniejsze zadania - rzekł mój chłopak.
- Dokładnie tak - zgodziłam się z nim - Bylebyśmy mieli nadzieję, a zawsze wygramy.
Lider naszej kompanii objął mnie czule do siebie i pocałował mnie w czoło na znak miłości.
- Dziękuję. To bardzo piękne słowa, podnoszą mnie one na duchu. Tak powinien mówić prawdziwy detektyw.
Uśmiechnęłam się do niego bardzo czule, chociaż czułam głęboko w sercu, że sama wiara w nasze umiejętności to jeszcze za mało, aby osiągnąć zwycięstwo. Czułam jednak, iż mój ukochany na pewno coś wymyśli, jak zawsze zresztą.
Chwilę później byliśmy w wiosce. Tracey podbiegł do nas, mówiąc wesoło:
- Wyobraźcie sobie, co się stało! Dawn tutaj jest!
- Dawn?! - zawołaliśmy zdumieni.
- Nie tylko ona. Bonnie i Max też - dodał nasz przyjaciel.
Zdumienie, jakie nas ogarnęło, było naprawdę wielkie.
- Co oni tutaj robią? - zapytała Melody.
- I skąd się tu wzięli? - dodałam.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.


Młody Sketchit zachichotał do nas delikatnie.
- Ach, bo widzicie... Być może będzie wam trudno w to uwierzyć, ale oni... Przybyli do nas za pomocą maszyny, którą zbudowaliśmy razem z profesorem Oakiem i Clemontem. Trochę nam też pomagał w tym Max, ale tylko trochę.
Domyślałam się, o jaką maszynę chodzi.
- Czy chcesz powiedzieć, że użyliście tego wynalazku, który niedawno przeniósł nas do alternatywnego świata? - zapytałam.
- Nie inaczej - zgodził się asystent słynnego uczonego.
Ash popatrzył na niego zaintrygowany.
- Wybacz, ale ostatnio zabrał on nas do innego wymiaru. Jak to więc jest możliwe, że to cudeńko przeniosło teraz naszych przyjaciół tutaj, na Shamouti?
- To jest bardzo proste, stary - zachichotał Tracey - Wystarczyło tylko odpowiednio nastawiać maszynę i już wszystko jest w porządku.
- Zakładam, że nastawił ją Clemont zanim został porwany - rzekł mój ukochany.
- Jesteś godny miana najsłynniejszego detektywa w całej Alabastii - stwierdził Sketchit - Jak najbardziej masz rację. Właśnie tak, nie inaczej.
- Tylko co ta trójka tutaj robi? - zapytała Melody - Czemu nie siedzą tam, gdzie ich miejsce?
- Najwidoczniej ich miejsce jest tutaj - stwierdziłam.
Rozumiałam doskonale, dlaczego Dawn tutaj przybyła. Ja również na pewno bym nie siedziała spokojnie w domu, gdyby to mój ukochany został uwięziony i groziło mu niebezpieczeństwo.
- Chodźmy więc sobie porozmawiać z naszymi przyjaciółmi - zaśmiał się Ash - Powinno oni nam coś wyjaśnić.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.

***


Weszliśmy do wioski, gdzie zastaliśmy Dawn, Bonnie i Maxa. Cała trójka Rozmawiali oni radośnie z Brockiem oraz Misty.
- No proszę... Nasi kochani przyjaciele - powiedział Ash, podchodząc do nich - Co wy tutaj robicie?
Cała trójka przybyszy popatrzyła na niego radośnie.
- Jesteśmy tam, gdzie powinniśmy być - odpowiedziała Bonnie bardzo wesołym tonem.
- De-ne-ne! - zapiszczał wesoło i bojowo Dedenne.
- Właśnie tak! A poza tym jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! - zawołał bojowo Max - To chyba zobowiązuje, prawda?
- W sumie racja - rzekł lider naszej drużyny - No, ale tak czy inaczej to nieco zaskakujące. Nie spodziewaliśmy się was tutaj.
- Wiemy o tym, braciszku - odparła smutnym głosem Dawn - Tylko, czy mogliśmy postąpić inaczej? Clemont jest przyjacielem nas wszystkich, a prócz tego to mój chłopak. Nie mogę siedzieć z założonymi rękami, kiedy on cierpi.
- Nikt z nas nie może tego zrobić - powiedział Ash - Tak czy inaczej wiem już, kto porwał Clemonta. Sądzę, że wiem też, dlaczego, choć tutaj mogę się mylić.
Nasi przyjaciele spojrzeli na niego przerażeni.
- Poważnie?! - zawołała Misty - Więc gdzie on jest?
Dawn podbiegła szybko do Asha i złapała go gwałtownie za ramiona.
- Braciszku! Powiedz mi, gdzie on jest?! Proszę! Powiedz mi, gdzie jest mój chłopak!
Detektyw z Alabastii westchnął głęboko, po czym rzekł:
- Jest w siedzibie Lawrence’a III. W zamku na skale na terenie Wysp Oranżowych. Niestety, nie znam jego dokładnego położenia.
- Ale czy żyje? Czy Clemont żyje?!
- Tak, siostrzyczko. On żyje. Porywacze nic mu nie zrobią, bo przecież jest im potrzebny.
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego, po czym rzuciła się bratu na szyję, płacząc delikatnie w jego ramię.
- Jak to dobrze... Jak to dobrze... Strasznie się o niego bałam i nadal boję...
- Spokojnie, siostrzyczko - rzekł mój luby, powoli pieszcząc dłonią jej niebieskie włosy - Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Odbijemy go z rąk porywaczy.


- Tylko jak, skoro nawet nie wiemy, gdzie oni mają swoją kryjówkę? - zapytała Bonnie.
Max uśmiechnął się delikatnie.
- Myślę, że tu będę mógł wam pomóc - powiedział - Potrzebuję tylko laptopa i dostępu do Internetu. To pierwsze mam, ale nie wiem, jak jest z tym drugim.
Melody zachichotała wesoło.
- Zapewniam cię, że tutaj mamy całkowity dostęp do Internetu.
Chłopak zachichotał radośnie, zacierając dłonie.
- Doskonale. Będę musiał przejrzeć bazę danych i dowiedzieć się tego i owego.
- A więc na co jeszcze czekasz, chłopie?! - zawołała Dawn, patrząc na niego uważnie - Znajdź jak najszybciej lokację domu Lawrence’a III! Tam jest mój chłopak, a twój przyjaciel!
- Wiem o tym, moja droga. Nie musisz mi przypominać.
Misty uśmiechnęła się delikatnie.
- Doskonale... Wobec tego niech nasz drogi haker udowodni, że jest rzeczywiście jedyny w swoim rodzaju.
Młody Hameron zrobił bardzo dumną minę.
- Mam taki zamiar, Misty.
Następnie poszedł do domku, w którym spaliśmy ja oraz Ash. Tam też udała się cała nasza kompania. Usiedliśmy po turecku na podłodze, a Max otworzył laptopa, wszedł na strony internetowe i zaczął je bardzo uważnie przeglądać. Zajęło mu to sporo czasu, ale w końcu zadowolony klasnął w dłonie:
- Mam! Nareszcie znalazłem!
Wszyscy przybliżyliśmy się uważnie do niego, patrząc uważnie na ekran jego komputera.
- O! To brzmi ciekawie - mówił dalej chłopak, z wielkim przyjęciem przeglądając zdobyte informacje.
- Co takiego? - zapytałam.
- Te dane - rzekł nasz przyjaciel - Posłuchajcie tego. Lawrence III to tak właściwie Lawrence Fitzroy III. Nie używa jednak swojego nazwiska, ponieważ bardzo go nie lubi.
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Nie pisze - odparł zapytany i czytał dalej - Jego ojcem był Lawrence Fitzroy junior, dziadkiem zaś Lawrence Fitzroy senior, który stworzył ich finansowe imperium. Natomiast obiekt naszych zainteresowań od dziecka był zafascynowany Pokemonami.
- Traktuje je jednak bardzo przedmiotowo jak jakieś karty czy znaczki - rzekła ponurym głosem Misty, przypominając sobie tego gościa - To jest jakiś czubek. A skoro kuma się z Domino, to jest też bardzo zdesperowany, aby osiągnąć swój cel.
- Spokojnie... Możemy go pokonać, jeżeli tylko będziemy walczyć zaciekle i ramię w ramię - powiedział mój ukochany.
- Naprawdę w to wierzysz?
- Owszem, wierzę. A ty?
- Ja już sama nie wiem, w co mam wierzyć. To wszystko, co robimy, jest czasami naprawdę szalone.
- Czasami? Zawsze - zaśmiała się Melody - Cały czas jesteśmy szaleni i zwariowani, ale przecież tak długo wychodziliśmy cało z tarapatów, więc teraz...
- Więc teraz już czas najwyższy, aby się nam powinęła noga - rzekła z ironią rudowłosa.
- Czy tylko ja odnoszę wrażenie, że nasza droga przyjaciółka powinna przejść jakiś naprawdę porządny kurs pozytywnego myślenia? - zapytał Brock wesołym głosem.
Dziewczyna popatrzyła na niego bardzo złośliwym wzrokiem.
- Jesteś naprawdę zabawny, wiesz o tym?
- Staram się być optymistą - stwierdził nasz czarnoskóry kompan.
- A ja jestem realistką.
- Powiedziałbym raczej, że pesymistką.
- Nazywaj to sobie, jak chcesz.
- Jeszcze do niedawna mówiłaś, że co się tu niby może stać?
- Nie dotyczyło to pchania się prosto w łapy jakiegoś świra.
- Ale jeżeli pójdziemy, to pójdziesz z nami, prawda?
- Oczywiście! Przecież nie zostawię was samych w potrzebie, nawet jeśli zachowujecie się czasami jak wariaci i do tego mnie tym zarażacie.
Parsknęliśmy śmiechem, słysząc te słowa. Oni chyba naprawdę byli stworzeni po to, aby się ze sobą sprzeczać lub droczyć. Niektórzy chyba tak mają. No cóż... Najwidoczniej kto się czubi, ten się lubi.
Tymczasem nasz drogi haker czytał dalej.
- Piszę tutaj, że jego siedziba zwana Zamkiem Lawrence’a III stoi na wysokiej skale na wyspie, która nosi nazwę... Wyspa Ostronosów.
- Wyspa Ostronosów? - zapytała Melody - To niedaleko stąd. Łodzią można tam dopłynąć bardzo łatwo.
- To w takim razie nie ma co gadać! - zawołała Bonnie - Musimy tam zaraz płynąć!
- Ale najpierw musimy iść na policję! - dodała Dawn.


- Obawiam się, że to nic nie da - rzekł jej brat poważnym tonem.
Kiedy spojrzeliśmy na niego uważnie, on powiedział:
- Widzicie... Nie mamy żadnego dowodu na to, że właśnie Lawrence III porwał naszego przyjaciela.
- Jak to nie mamy? - pisnęła panna Meyer - Przecież jak popłyniemy tam z policją, to...
- To co? - zapytał trochę ostro mój chłopak - Jak mu udowodnisz, że on porwał Clemonta? To bogaty i szanowany człowiek. Oskarżenie go, to wcale nie jest takie hop siup! Nawet jeżeli policja nam uwierzy, on i tak może łatwo schować tych swoich kazamatach naszego przyjaciela. Policja go tam nie znajdzie, a my zostaniemy uznani za wariatów.
Bonnie była wyraźnie w szoku, gdy to usłyszała, podobnie jak i Dawn, która już chciała coś powiedzieć, kiedy nagle Misty dodała:
- Ash ma rację... Nie udowodnimy temu draniowi winy. W każdym razie na pewno nie w ten sposób.
- To prawda - potwierdził Brock - Clemont może pozostać ukryty w najbardziej skrytych miejscach jego siedziby i nie znajdziemy go tam ani my, ani policja. A jeśli oskarżymy Lawrence’a III bez żadnych dowodów, to możemy wówczas stracić całkowicie wiarygodność u stróżów prawa i gdy będziemy ich potrzebować, to oni nam nie pomogą.
- Niestety... Im bardziej bogaci są nasi przeciwnicy, tym trudniej się do nich dobrać - stwierdził Tracey.
- Więc co? Mamy nic nie robić? - zapytała Dawn.
- Tego nie powiedziałem - zauważył mój ukochany - Musimy tylko obmyślić dobry plan działania. Ale na to trzeba czasu... Dużo czasu.
Zaczęliśmy zatem planować. Muszę tu powiedzieć, że panna Seroni była szczególnie zapalona do działania, choć jednocześnie widziałam, iż stara się zachować zdrowy rozsądek. Trudno było jednak ją zachować, gdy nasz serdeczny przyjaciel znajdował się w poważnym niebezpieczeństwie. W takich sprawach rozum zwykle musi ustępować emocjom, jakkolwiek głupie by to nie było.

***


Ponieważ nic nie wymyśliliśmy, a prócz tego Asha dręczyła również przepowiednia wróżki Sybilli, która radziła nam czekać na przybycie kogoś z siedziby naszego wroga, to postanowiliśmy pójść spać mając nadzieję, iż jutro znajdziemy właściwe rozwiązanie. Bonnie nie była tym jednak wcale zachwycona, podobnie jak i Dawn, zresztą żadne z nas (nawet Ash) miało zdecydowanie negatywne nastawienie do tego wszystkiego. Nie chcieliśmy czekać na najgorsze, ale uznaliśmy, iż nie możemy lekkomyślnie ruszać na ratunek. Co prawda mój ukochany bardzo chciał ratować Clemonta i sam wyrywał się do ratowania go, lecz doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wyprawa ratunkowa w tej sytuacji będzie całkowicie nieprzemyślana i może się dla nas skończyć fatalnie, dlatego nie przejął się on piskami panny Meyer, która żądała od niego natychmiastowego ratunku dla swojego brata.
Poszliśmy zatem spać nie wiedząc, że następnego ranka zobaczymy coś, co zdecydowanie namiesza w naszym życiu oraz w tej przygodzie. A wszystko zaczęło się wtedy, kiedy zostaliśmy wybudzeni przez Pikachu. Szybko instynktownie naciągnęliśmy na siebie kołdrę, ponieważ spaliśmy tak, jak nas Bozia stworzyła i nie chcieliśmy, aby Pokemon widział nasze osoby w pełnej krasie.
- Pikachu! O co chodzi? - zapytał zaspanym głosem Ash.
- Pika! Pika-pika! Pika-chu! - piszczał Pokemon.
- Mów trochę wolniej, bo nie nadążam - powiedziałam.
Stworek zastanowił się przez chwilę, jak ma spełnić moje życzenie, po czym zaczął nam coś pokazywać na migi. Na całe szczęście oboje z Ashem znaliśmy go doskonale (a przynajmniej mój luby, bo ja w tej sprawie wciąż miałam pewne braki), więc zrozumieliśmy, o co mu chodzi.
- Że co?! Dawn i Bonnie zniknęły! - krzyknął przerażony Mistrz Ligi Kalos.
- Pika! Pika-pika! Pika-pika-chu! - piszczał elektryczny gryzoń bardzo przejętym głosem.
- I zabrały coś stąd?! Co takiego?!
Pokemon zeskoczył z łóżka i podbiegł do plecaka swojego trenera, pokazując łapką.
- O nie! - jęknął detektyw - Mam nadzieję, że nie wzięła żadnego...
Nie dokończył, gdyż szybko wyskoczył z łóżka, naciągnął na siebie bokserki oraz spodnie, po czym podbiegł do plecaka i zaczął w nim szybko szperać.
- No nie! Więc jednak to zabrała!
- Co takiego?! - zapytałam przerażona.
- Wczoraj miałem pięć pokeballi, nie licząc pokeballa Pikachu, który noszę przy sobie tylko reprezentacyjnie, bo on przecież woli siedzieć na wolności.
- A teraz?
- Teraz mam tylko cztery.
Spojrzałam na niego załamana, szybko zaczynając się ubierać.
- Którego zabrała? - zapytałam.
Ash zaczął uważnie przeglądać swoje pokeballe, po czym odparł:
- Pidgeota.
Załamany zasłonił sobie czoło dłonią, mówiąc:
- Poleciała z Bonnie ratować Clemonta. Zabiję tę moją siostrzyczkę!
- Coś mi mówi, skarbie, że Domino cię w tym wyręczy - stwierdziłam dość ironicznie.
Mój luby szybko zaczął nakładać na siebie ubrania.
- Musimy je powstrzymać - rzekł.
- Niby jak?! Przecież nawet nie wiemy, kiedy one się stąd wymknęły - przypomniałam mu.
Spojrzeliśmy na Pikachu, który powiedział nam w języku migowym, że obudził się w nocy i zobaczył, jak Dawn wchodzi tutaj i zabiera jeden pokeball, a potem zobaczył, że moja przyszła szwagierka razem z Bonnie biegną poza wioskę, ale niestety zgubił je w ciemnościach. Próbował je znaleźć, lecz nie udało mu się to, więc wrócił tutaj i nas obudził.
- Co więc robimy? - zapytałam.
Mój ukochany popatrzył na mnie, po czym rzekł:
- Trzeba szybko obudzić naszych przyjaciół i spróbować znaleźć te dwie powsinogi zanim będzie za późno. Ciekawi mnie tylko, która z nich to wymyśliła.
- Stawiam na Bonnie. Dawn jest zbyt rozsądna na takie coś.
- Pewnie i tak, ale fakt jest faktem, że poszła z nią.
- Pewnie nie chciała siedzieć z założonymi rękami, kiedy jej chłopak jest w niebezpieczeństwie.
- Możliwe... Ale tak czy inaczej spuszczę jej niezłe lanie na tyłek, jak już ją uratujemy.
- Bardzo chętnie ci w tym pomogę, o ile tylko do tego się ograniczysz i darujesz sobie zabicie jej.
- Spokojnie... Nie zabiłbym jej, w końcu to moja jedyna siostra, jaką mam. Jedyna ze mną spokrewniona, bo jeszcze May i Latias uważają się za moje siostry i przyznam się, że te uczucia są z mojej strony jak najbardziej odwzajemnione. Ale to teraz bez znaczenia... Chodźmy lepiej do naszych przyjaciół. Muszą o tym wiedzieć.
Pokiwałam powoli głową na znak, iż się z nim zgadzam.

***


- No nie! Te zwariowane dziewczyny aż się proszą o solidne lanie! - zawołał z gniewem w głosie Tracey.
Misty całkowicie się z nim zgodziła.
- I co one sobie w ogóle myślały?! - zawołała wściekła - Na własne życzenie pchają się w największe niebezpieczeństwo!
- One chcą ratować Clemonta - powiedziała smutnym tonem Melody - Każda z nich ma powody, aby to zrobić. To w końcu chłopak jednej panny i brat drugiej.
- To nie ma znaczenia! Zachowały się bardzo nieodpowiedzialnie oraz lekkomyślnie! - mówiła dalej rudowłosa - W sumie Bonnie to jakoś mnie wcale nie zaskoczyła swoim zachowaniem, ale sądziłam, że Dawn jest od niej mądrzejsza.
- W desperacji nawet najmądrzejszy może przestać logicznie myśleć - powiedział Brock.
- Nie mów mi, że pochwalasz ich zachowanie! - mruknęła Misty.
- Nie pochwalam, jednak próbuję je zrozumieć - odrzekł szef kuchni restauracji „U Delii“.
- Tak czy inaczej mamy teraz trzy osoby do uwolnienia - stwierdził Tracey - Bo chyba nikt z nas nie wierzy w to, aby naszym pannom udał się ich plan.
Oczywiście, że cały ten plan jest skazany na niepowodzenie, rzekłam do siebie w myślach. Jeszcze miałby się udać. Prędzej w sierpniu spadnie śnieg. Chociaż anomalie pogodowe się zdarzają i kto wie? Może nam coś z tego szalonego planu wyjdzie?
- Ale co to dla nas odbić z niewoli trzy osoby zamiast tylko jednej! - stwierdził optymistycznym tonem Max - Przecież Sherlock Ash dokonywał już o wiele bardziej bohaterskich czynów.
- Tylko niestety nie bardzo wiem, co ja mógłbym teraz zrobić - rzekł smutnym detektyw z Alabastii - Tutaj zaś potrzebny jest naprawdę bardzo porządny plan.
- Więc go obmyślmy - rzuciła Melody.
- Tylko to nie jest takie proste - jęknął jej chłopak.
Ja zaś dodałam równie ponuro, co on:
- Poza tym jest jeszcze coś.
Wszyscy spojrzeli na mnie uważnie, ja zaś powiedziałam:
- Jeżeli Dawn i Bonnie zostały już złapane przez Domino, a myślę, że tak właśnie się stało, to nasi wrogowie wiedzą, że my tu jesteśmy.
- Racja, Sereno - rzekł Ash poważnym tonem - Na pewno się tego domyślą, nawet jeśli Dawn i Bonnie same im tego nie powiedzą.
- Domyślenie się tego nie jest trudne - stwierdziła Misty - Nawet głąb może pomyśleć, że skoro na terenie Wysp Oranżowych jest ktoś z drużyny Sherlocka Asha, to pewnie on sam też tu jest.
- Domino zatem wie, że przyjdziemy - powiedział ponuro Brock - Wie doskonale, że nie zostawimy naszych przyjaciół samych sobie i na pewno zechcemy ich odbić, a skoro tak, to uszykuje coś na nasze powitanie.
- To znacznie utrudni nam pracę - zauważył Max - A wszystko przez te dwie uparte pannice, które musiały bawić się w samowolkę! No, żeby to jasny gwint!
- Pika-pika-chu! - pisnął smętnie Pikachu.
Ash popatrzył ponuro przed siebie.
- Tak, to prawda... Dawn i Bonnie nieźle namieszały, ale przecież Max ma rację. Radziliśmy sobie z trudniejszymi nawet problemami. Z tym też sobie poradzimy.
- Tylko jak? - zapytałam.
- Pika-pika? - zapiszczał elektryczny gryzoń.
Nim detektyw z Alabastii zdążył nam odpowiedzieć, przyszła do nas Carol. Wiedziała ona o naszych problemach, podobnie jak jej ojciec. Oboje zostali wtajemniczeni w te sprawy.
- Słuchajcie... Musicie iść do jaskini Slowkinga - rzekła na wstępie.
- Aha, a „dzień dobry“, to już nie łaska nam powiedzieć? - mruknęła Melody złośliwym tonem.
W sumie miała ona co nieco racji, ponieważ ostatecznie widzieliśmy jej siostrę dopiero pierwszy raz dzisiaj. Ale najwyraźniej Carol uważała, że nie ma co bawić się w uprzejmości, skoro sprawa jest naprawdę poważna, a wyglądała na poważną, gdyż mina naszej rozmówczyni na to wskazywała.
Świeżo upieczona mężatka wywróciła lekko oczami w górę, po czym powiedziała:
- Melody, proszę cię! Przecież dobrze wiesz, że nie chcę zapominać o dobrych manierach, ale... Naprawdę to jest poważna sprawa.
- A co się stało? - zapytał Ash.
- Musicie iść do jaskini Slowkinga... To jest bardzo ważne. Slowking prosi, abyście przyszli.
- Wszyscy? - spytał Tracey.
Carol  pomyślała przez chwilę.
- Myślę, że możecie śmiało iść tam wszyscy. Chyba nie będzie mu to przeszkadzało.
Zaintrygowani popatrzyliśmy na naszą przyjaciółkę, nie wiedząc przy tym, czego możemy się teraz spodziewać. Cała ta sprawa była naprawdę zagadkowa. Slowking wezwał nas do siebie na pewno z jakiegoś ważnego powodu. A jeśli tak, to miałam nadzieję, że szybko się tego dowiemy.

***


Poszliśmy więc wszyscy do jaskini Slowkinga bardzo rozpalani przez ciekawość. Gospodarz tego jakże ciekawego miejsca czekał już na nas przed wejściem swego miejsca zamieszkania.
- Witajcie, przyjaciele! - powiedział - Jak to dobrze, że przyszliście.
Jego głos był zdecydowanie smutny i wyraźnie dowodził, że coś go bardzo dręczyło.
- Czy coś się stało? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - pisnął Pikachu.
- Kazałeś nam tu przyjść - dodała Melody - Powiedz nam, proszę, o co tu chodzi?
- W jakim celu nas wezwałeś? - rzucił swoje pytanie Tracey.
Pokemon pokazał łapką na swoją jaskinię.
- Lepiej będzie, jeśli sami to zobaczycie. Chodźcie za mną.
Następnie zabrał on nas do siebie, mówiąc:
- Nareszcie to się stało... Nareszcie przybył.
- Co się stało? - spytałam.
- Kto przybył? - zadała pytanie Misty.
- Ktoś z siedziby naszego wroga - rzekł ponuro Slowking.
Bardzo nas to zaniepokoiło.
- Przyjaciel? - zapytał Max.
- Czy wręcz przeciwnie? - dokończył Brock.
- Sami zdecydujcie - odparł kapłan wyspy Shamouti.
Następnie wskazał on łapką na miejsce, w którym było coś na kształt kamiennego łóżka. Leżał tam jakiś wysoki jegomość o bardzo białej skórze z dodatkami fioletowych barw. Od razu go rozpoznaliśmy.
- To Mewtwo! - zawołałam.
- Tego się nie spodziewałem! - jęknął Tracey.
- Niesamowite! - dodała Misty - Naprawdę on!
- Wygląda na to, że jest ranny - rzekł Brock.
Ash i Pikachu szybko podbiegli do Pokemona leżącego na łożu. Mój luby dotknął jego ręki, podobnie zrobił elektryczny gryzoń.
- Mewtwo... Czy słyszysz mnie?! - zapytał detektyw z Alabastii bardzo przejętym tonem - Proszę... Odpowiedz mi...
Nasz przyjaciel miał wciąż zamknięte oczy i nie odezwał się, jednak poruszył powoli palcami na znak, że nadal żyje, a także słyszy to, co mówi do niego mój luby.
- Co mu się stało? - zapytał Max.
- Został schwytany do niewoli - wyjaśnił nam Slowking - Pojmał go Lawrence III.
Spojrzeliśmy na Pokemona zdumieni.
- Jak to?! On go porwał? Ale dlaczego? - spytała Misty.
- On wam powie - odparł kapłan wyspy Shamouti - Spokojnie. On się zaraz obudzi. Jest tylko bardzo osłabiony tym wszystkim, co przeżył przez ostatnie kilka dni.
Mewtwo powoli otworzył oczy, westchnął i spojrzał na nas.
- Ash... Mój przyjaciele... Miło mi was znowu widzieć, choć żałuję, że właśnie w takich okolicznościach.
- Biedny przyjacielu - rzekł detektyw z Alabastii - Co ten łajdak tobie zrobił?
- I jak wpadłeś w jego ręce? - zapytałam.
Pokemon uśmiechnął się smutnie, po czym powiedział:
- Ścigałem Malamara, aby go wreszcie dopaść i zabić. Ja wiem, że był on gdzieś tutaj, w pobliżu Shamouti... Ale niestety szukając tego ścierwa przeleciałem obok zamku Lawrence’a III, a ten mnie namierzył i strzelił do mnie z jakiegoś działa. Nie wiem, co to było, ale wystrzeliło w moją stronę coś jakby klatkę podzieloną na części, która złączyła się wtedy, gdy miała mnie w swoim wnętrzu. Próbowałem się wyrwać, ale ta klatka zaczęła razić moje ciało prądem. Walczyłem zaciekle, lecz niestety musiałem wreszcie ulec. Wtedy Lawrence III umieścił mnie w swoim prywatnym zoo.
- Prywatnym zoo? - zdziwił się Max.
- Nie inaczej - potwierdził smętnie Mewtwo - Wszystkie Pokemony są tam zamknięte w klatkach rażących je prądem, jeśli próbują uciec. Byłem tam kilka dni do czasu, aż moja moc z trudem, bo z trudem, ale w końcu zniszczyła klatkę. Tej nocy wymknąłem się z zamku tego łotra, ale wciąż jestem słaby. Prąd, a także inne, dziwaczne moce, których nie umiem sobie wyjaśnić, osłabiały mnie oraz raniły, kiedy próbowałem się wydostać. Ale nie uległem... i wygrałem wolność.
Gdy usłyszałam tę opowieść, to od razu przypomniałam sobie słowa pewnej piosenki. Słowa, które napisał kiedyś Ash, gdy miał wenę. Szły one tak:

Nie wiecie, co w moim sercu się kryje.
Chcę żyć i przeżyję.
Nigdy nie ulegnę!
Nigdy nie ulegnę wam!
Nie!

Widocznie Mewtwo miał takie samo nastawienie, co mój ukochany. Obaj woleliby umrzeć niż ulec swoim wrogom. Nie powiem, żeby to było złe, wręcz przeciwnie. Ja osobiście bardzo pochwalałam takie podejście.


Brock podszedł do Pokemona i zbadał mu puls.
- Jest osłabiony. Przydałoby mu się jakieś lekarstwo wzmacniające.
- Jak ta woda w rzece Puricie - powiedziała Misty.
Szef kuchni restauracji „U Delii“ pokiwał głową na znak, że się z nią całkowicie zgadza.
- Niestety, ta rzeka jest w Johto, a to są Wyspy Oranżowe - powiedział - To za daleko, abyśmy mogli go nią uleczyć. Ale leki mu się przydadzą, bo inaczej jego serce może nie wytrzymać.
Max i Misty jęknęli przerażeni.
- Chcesz powiedzieć, że...
Młody Hameron nie zdołał dokończyć tej wypowiedzi, ponieważ jej świadomość mocno go przestraszyła. Rudowłosa również była przerażona taką możliwością, gdyż zasłoniła sobie usta dłońmi i spytała:
- Możesz mu pomóc? - zapytała.
Brock uśmiechnął się do niej delikatnie.
- Myślę, że tak. Jestem w końcu, jak wiecie, lekarzem Pokemonów i jeśli nie pracuję w tym zawodzie to tylko dlatego, iż nie znalazłem nigdzie pracy jako pan doktor. Choć też dobrze mi w restauracji pani Ketchum.
- Możesz go wyleczyć, czy nie?! - wrzasnęła Misty.
Chłopak delikatnie zachichotał.
- Coś ty taka nerwowa? Oczywiście, że tak. Potrzeba mi jednak kilku leków.
Następnie wyjął on z kieszeni koszuli notes i ołówek, po czym zapisał kilka nazw, a następnie wydarł z niego kartkę, na której właśnie bazgrał i podał ją Melody.
- Potrzeba mi tego - powiedział - Macie tu coś takiego?
Panna z Shamouti uśmiechnęła się delikatnie.
- Owszem, mamy tu aptekę nieopodal mojej wioski. Powinno tam być wszystko z tej listy.
- Oby tak było. Potrzebujemy leków wzmacniających, żeby Mewtwo powrócił do siebie. Trzeba też opatrzyć jego rany i zadrapania. Jeśli ma być znowu zdrowy, musimy się nim fachowo zająć.
- Dobrze... Przyniosę wszystkie potrzebne leki! - zawołała Melody.
- Przyniesiemy je więc razem! - stwierdził uroczyście jej chłopak, co dziewczyna przyjęła z radością.
- Doskonale - ucieszył się Brock - A ja będę się zajmował naszym pacjentem.
- Ale nie sam - wtrąciła Misty, podchodząc do niego - Ja ci pomogę.
Lekarz Pokemonów uśmiechnął się delikatnie.
- Miła mi będzie twoja pomoc.
- A mnie będzie miło, jeżeli Mewtwo powróci do zdrowia - stwierdziła rudowłosa nieco zadziornym tonem, psując tym samym ten jakże bardzo romantyczny nastrój, który powstał na chwilę, ale z powodu jej słów zaraz minął.
- My zaś musimy odnaleźć zamek Lawrence’a III i uwolnić naszych przyjaciół - stwierdziłam bojowym tonem.
- Tylko jak? - zapytał Max - Przecież Domino już tam na nas czeka. Nie możemy pchać się prosto w jej łapy, bo nas złapie.
Ash pomyślał przez chwilę, masując sobie palcami podbródek.
- Nie, jeżeli będzie zajęta czymś innym.
Spojrzałam na niego zaintrygowana.
- Masz już jakiś plan? - zapytałam.
Mój ukochany uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Myślę, że tak... Jednak będzie mi potrzebny dokładny plan zamku Lawrence’a III. Bardzo chciałbym wiedzieć, jak możemy się tam dostać i gdzie mamy iść, kiedy już tam będziemy.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Mewtwo złapał wówczas za rękę Asha, który z kolei zrobił zdumioną minę. Trwał w takim stanie przez około minutę, po czym Pokemon puścił jego dłoń, zaś detektyw z Alabastii uśmiechnął się delikatnie.
- Dziękuję ci, Mewtwo. Bardzo dziękuję.
- Nie ma za co - odrzekł nasz przyjaciel - To wam na pewno pomoże. Mądrze wykorzystaj tę wiedzę, proszę.
Nagle coś sobie przypomniałam.
- Powiedz mi, proszę, Mewtwo! Co się dzieje z Dawn i Bonnie?! A Clemontem?! Widziałeś ich?! Są cali i zdrowi?!
Pokemon jednak mi nie odpowiedział, gdyż zamknął oczy.
- Musi odpoczywać - powiedział Slowking - Nie męczcie go już.
Zasmuciło mnie to, gdyż chciałam mieć pewność, że nasi przyjaciele byli bezpieczni, ale niestety musiałam sobie dać z tym spokój.
- Co się stało, kiedy on dotknął twojej dłoni, Ash? - zapytała Misty, patrząc uważnie na detektywa.
Ten uśmiechnął się delikatnie, po czym rzekł:
- Pokazał mi wnętrze zamku Lawrence’a III, a dokładniej korytarze, którymi powinniśmy iść, aby uwolnić naszych przyjaciół.
- Ale jak się tam niby dostaniemy? - zapytałam.
- No właśnie - dodała Melody - Przecież Domino się nas spodziewa w każdej chwili.
- Wiem - rzekł z uśmiechem Ash - Wobec tego musimy zadbać o to, aby była zajęta w chwili, kiedy przeprowadzimy atak na siedzibę jej kolegi po fachu.
- Ale czym chcesz ją niby zająć? - spytała Misty.
- Dywersją - zaśmiał się Max, już zaczynając coś rozumieć.
Lider naszej drużyny pokiwał głową, chichocząc przy tym bardzo z siebie zadowolony.
- No właśnie... Taka mała dywersja, ale do tego potrzeba nam jeszcze kogoś... Co najmniej parę osób. Musimy je wezwać.
- Może najpierw nam powiesz, jaki masz plan? - mruknęła Melody.
Mój luby uśmiechnął się do niej zadziornie.
- Czemu nie? Z przyjemnością wam to powiem. Słuchajcie więc...


C.D.N.



2 komentarze:

  1. bardzo fajny odcinek oby tak dalej bo wciągła mnie fabuła 9.9/10 za przerwanie w ciekawym momencie chociaz mam juz nadmiar odcinkow

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest to w pewnym sensie kontynuacja poprzedniej przygody. Nasi przyjaciele zostają poinformowani o porwaniu Clemonta przez tajemniczych osobników. W celu uzyskania informacji na ten temat, udają się do Slowkinga, u którego znajduje się dobrze im znana wróżka Sybilla. Zdradza im ona, iż Clemont przebywa w zamku na skale, gdzie został uprowadzony przez Domino i Lawrence'a III (kolejna postać znana z filmu "Pokemon 2 - Uwierz w swoją siłę", miły gest ze strony autora). Będąc chwilowo bezsilni, ale bogaci w wiedzę, wracają do domu rodziców Melody, gdzie jak się okazuje przebywają Dawn, Bonnie i Max, którzy przenieśli się na Shamouti za pomocą przenośnika zbudowanego i zmodernizowanego przez Clemonta przed jego porwaniem.
    Przy pomocy Maxa udaje im się ustalić miejsce pobytu porwanego wynalazcy, mianowicie jest to Wyspa Ostronosów, należąca do Lawrence'a III. Początkowo nasi przyjaciele chcą sprowadzić tam policję, jednak po dłuższym zastanowieniu i przy braku jednoznacznych dowodów na winę Lawrence'a III decydują się na samodzielną akcję, którą najpierw jednak muszą opracować i "czekać na kogoś z siedziby wroga".
    Nie wszyscy jednak są tacy cierpliwi, by czekać. Następnego dnia rano okazuje się, że Dawn i Bonnie zniknęły. Niebieskowłosa zabrała Ashowi jego Pidgeotta i wraz z Bonnie poleciały na Wyspę Ostronosów, by uwolnić Clemonta. Z jednej strony obie mają ku temu powód, jednak zdaniem Asha był to z ich strony bardzo lekkomyślny ruch, gdyż w ten sposób naraziły się na schwytanie przez Domino, do czego zapewne już doszło.
    W tym samym momencie dociera do nich informacja o tym, że na wyspę przybył "ktoś z siedziby wroga" i opiekuje się nim Slowking. Przyjaciele natychmiast zmierzają do jaskini pokemona i zastają tam Mewtwo, który leży ledwo żywy i bardzo ranny. Zdradza on, iż próbował walczyć z Malamarem, ścigał go, jednak niestety został schwytany przez Lawrence'a III. Dzięki swoim mocom zdołał w końcu uwolnić się z klatki, jednak bardzo nadszarpnął tym swoje zdrowie. Zanim traci przytomność, pokazuje on Ashowi korytarze zamku Lawrence'a III, które mogą doprowadzić go do Clemonta.
    Decyduje się on natychmiast tam wybrać, oczywiście zapewne nie sam. Brock i Misty decydują się zostać na miejscu i opiekować się rannym Mewtwo (zepsucie romantyzmu przez Misty totalnie rozwala), Melody decyduje się wraz z Tracey'em dostarczyć konieczne leki, a Ash i reszta mają wyruszyć na Wyspę Ostronosów na ratunek Clemontowi. Jak to zrobią i czy im się uda, to okaże się już niedługo. :) I oczywiście przerwałeś w najlepszym momencie, umiesz to robić już wręcz mistrzowsko. :)
    Ogólna ocena: 1000000000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...