Sherlock Ash i Duch z Baskerville cz. I
Pamiętniki Sereny:
- Proszę państwa, a teraz nastąpi długo oczekiwana przez was chwila! W walce kończącej ostatecznie Mistrzostwa zmierzą się ze sobą Mistrz Ligi Kalos, Ash Ketchum...
Z widowni posypały się brawa, przy czym najgłośniej chyba biliśmy je my, wierni przyjaciele wyżej wspomnianego chłopaka.
- ... oraz chętny do zdobycia tego tytułu doskonały trener Ben Kingsley! - dokończył swą wypowiedź komentator.
Dla niego również posypały się oklaski, choć muszę zauważyć, że Max i Bonnie zawołali głośne „Buuuuuu!“ na sam dźwięk nazwiska Bena, co w ferworze tego hałasu, jaki powstał mogły usłyszeć tylko osoby siedzące tuż obok nich.
- Ben Kingsley pokonał wszystkich swoich przeciwników, jak również dał on radę Elitarnej Czwórce naszych najlepszych trenerów - mówił dalej komentator sportowy - Zgodnie ze zwyczajem dojdzie zatem teraz do jego walki z członkiem Duetu Mistrzów Ligi Kalos. Przeciwnika Ben Kingsley mógł wybrać sobie sam. Wybrał on Asha Ketchuma, który to przed rokiem (podobnie jak on teraz) walczył w tym mieście o tytuł Mistrza z Dianthą i udało mu się go zdobyć. Zobaczymy zatem, czy Duet Mistrzów zamieni się dzisiaj w Trio Mistrzów!
- Oj, niedoczekanie tego kolesia - mruknęła oburzona taką możliwością Bonnie - Ash bez problemu zamiecie go pod dywan!
- Nie ma innej opcji! - dodał uradowanym głosem Max.
- Ne-ne-ne! - pisnął bojowo Dedenne.
Uśmiechnęłam się do nich delikatnie i spojrzałam na Dawn, która miała podnieconą minę.
- Widzę, że tych dwoje posiada ogromną wiarę w umiejętności Asha - powiedziałam wesoło.
- No oczywiście, że tak... W końcu jest on ich idolem - odparła wesoło moja najlepsza przyjaciółka - Trudno więc, żeby kibicowali Benowi zamiast Ashowi.
- Mimo wszystko boję się, że mogą oni doznać rozczarowania.
- Weź nawet tak nie mów, Sereno! - Dawn była wręcz oburzona - Jesteś dziewczyną mojego brata czy nie?!
- Oczywiście, że jestem. Co to za pytanie?
- Więc powinnaś w niego wierzyć, a nie poddawać pod wątpliwość jego umiejętności.
- Moim zdaniem Serena ma powody do obaw - zauważył Clemont.
Chłopak siedział z nami w jednej loży. Zrezygnował on z loży, w której byli inni Liderzy Sal w regionie Kalos, aby być z nami i wspólnie kibicować Ashowi. Razem z nim przyszli do naszej loży m.in. Alexa, John Scribbler, sierżant Jenny, profesor Sycamore i parę innych osób.
- O co ci chodzi? - zapytała swojego chłopaka Dawn.
- O to, że Ash nie czuje już do walk Pokemonów tej samej pasji, co kiedyś, jak również długo nie trenował. To znaczy on nadal trenuje, jednakże to już nie jest ten sam trening, co dawniej.
- Do czego zmierzasz?
- Do tego, moja droga, że po prostu Ash może nie mieć aż tak wielkich szans na wygraną jak kiedyś.
- Jak śmiesz tak w ogóle mówić?! - ryknął na niego Max.
- Właśnie! Po czyjej ty jesteś stronie, co?! - wrzasnęła na niego Bonnie.
Clemont załamany spojrzał na nich zasmuconym wzrokiem, a może też i na swój sposób przerażonym.
- Po stronie Asha, oczywiście. Ale widzicie... Staram się patrzeć na całą tę sprawę racjonalnie.
- Raczej pesymistycznie - mruknęła jego młodsza siostrzyczka - Ale w sumie ty zawsze taki byłeś.
- Nie chcę was zasmucać, ale Clemont może mieć rację - rzekł profesor Sycamore - Nasz drogi przyjaciel teraz bardziej zajmuje się rozwiązywaniem zagadek niż trenowaniem Pokemonów.
- To też prawda - poparła go Alexa - Oczywiście nie oznacza to, że Ash musi koniecznie przegrać, ale powinniśmy być na to przygotowani.
- Wiecie co, kochani? Gdybym nie znał Asha, to powiedziałbym, że on chce przegrać - dodał John Scribbler.
Spojrzeliśmy zdumieni na pisarza, który szybko zaczął wyjaśniać nam swój sposób myślenia.
- Widzicie, przyjaciele... Z rozmów, jakie to niedawno (a także nieco wcześniej) prowadziłem z Ashem wynika, iż nie tylko nie czuje on tej pasji do walki, co kiedyś, ale prócz tego nawet nieco mu jest żal Bena Kingsleya. Przypomina mu on jego samego i Ash przyznał mi się nawet, że głupio by mu było, gdyby miał teraz go pokonać oraz pozbawić możliwości zdobycia wymarzonego tytułu Mistrza Pokemon.
Słysząc słowa pisarza przypomniałam sobie, że nie tak dawno mój luby mówił mi niemalże to samo, o czym teraz wspominał pisarz. Czyżby więc naprawdę chciał się jakoś podstępem podłożyć swemu przeciwnikowi, aby ten mógł osiągnąć swój cel? Nie... Chyba nie... Ostatecznie jest jeszcze w nim coś takiego jak duma trenera Pokemonów. Miałam wielką nadzieję, że ona przeważy nad niechęcią do walk oraz współczuciem dla tego zaciekłego trenera i Ash da z siebie naprawdę wszystko.
- Cicho już! - zawołała Bonnie - Zaczyna się walka!
- De-ne-ne! - pisnął mały Dedenne.
Wszyscy zwróciliśmy więc swój wzrok w kierunku areny, na której to nasz idol i jego przeciwnik właśnie zmierzyli się ze sobą w walce. Pierwszy etap walki polegał na tym, że każdy z walczących trenerów posyłał do bitwy po dwa Pokemony naraz. Stworkami Asha były Swellow i Corphish, zaś te Bena to były Staraptor oraz Jellicent.
Dla tych, co tego nie wiedzą, wyjaśnię, że Swellow to jest wielki ptak o czarnym upierzeniu, białym brzuchu oraz czerwonych piórach pod dziobem. Z kolei Corphish to uroczy krab o może mało imponującym wzroście, ale za to posiadający ogromną siłę. Oba Pokemony mój ukochany sprowadził z Alabastii przy małej życzliwości profesora Oaka. Staraptor zaś jest wielkim ptaszyskiem o czarno-szarych piórach, brzuchu posiadającym tę samą barwę, a także ogromnym czubie na głowie. Jellicent natomiast jest Pokemonem wyglądającym jak meduza, choć zdecydowanie o wiele słodziej. Właśnie te stworki miały stoczyć ze sobą walkę.
- Niesamowite! Teraz będą walczyć cztery Pokemony naraz - zauważył podnieconym głosem Max.
- To będzie ciekawe - rzekł z uśmiechem profesor Sycamore - Coś mi mówi, że staniemy się świadkami walki, jakiej jeszcze nie widzieliśmy.
- Zobaczymy - odparła Alexa.
Miał rację, ponieważ walka była naprawdę ciekawa, jak również dość nietypowa. Już wyjaśniam, o co mi chodzi. Mianowicie Swellow i Staraptor atakowali się zaciekle z ziemi oraz z powietrza, aż w końcu obaj użyli ciosu zwanego Dzielnym Ptakiem, czym znokautowali się nawzajem. Podobny los spotkał Corphisha i Jellicenta, którzy pod koniec starcia uderzyli w siebie Wodnym Pulsem.
- Jak na razie mamy remis! - zawołał podnieconym głosem komentator - Teraz obaj przeciwnicy będą używać tylko jednego Pokemona na raz.
- Miał pan rację - powiedziała wesoło Alexa - Takiej walki to ja jeszcze nie widziałam.
Helioptile zapiszczał wesoło, podskakując na kolanach swojej trenerki. Najwidoczniej jemu również udzielił się entuzjazm związany z walką.
- Widać, że Ash nawet jeśli przegrywa, to robi to z klasą - rzekł John Scribbler.
- Przecież on jeszcze nie przegrał. Mamy remis - przypomniałam mu.
- No właśnie! - dodała gniewnie Bonnie.
- Ne-ne-ne! - poparł ją jak zawsze wierny i oddany jej Dedenne.
- Ano tak, racja... Wybaczcie mi, ale nie jestem znawcą w tej sprawie - odpowiedział przepraszająco pisarz - Normalnie więc bym tu nie przyszedł gdyby nie fakt, że chce kibicować mojemu przyjacielowi. Chociaż tyle mogę dla niego zrobić.
Musiałam przyznać, że to było naprawdę szlachetne z jego strony. W końcu nigdy nie miał on zainteresowania do walk Pokemonów, podobnie jak słynny Kronikarz czy choćby Lionel, który to siedział obok niego w naszej loży razem ze swym Frogadierem, uważnie obserwując starcie na arenie.
Chwilę później na arenie Ben posłał do walki Houndooma, któremu to Ash przeciwstawił Pikachu.
Dla tych, co nie wiedzą Houndoom jest Pokemonem przypominającym wielkiego, czarnego psa z białymi rogami na głowie i białych znakach na całym ciele. Miał też długi ogon zakończony trójkątem. Sprawiał więc dość groźne wrażenie.
- Pikachu, Szybki Atak! - krzyknął Ash.
- Houndoom, Miotacz Płomieni! - sparował Ben.
Elektryczny gryzoń ruszył zaciekle w stronę swojego przeciwnika. Ten zaś strzelił w niego ogniem, ale dzielny stworek uskoczył w bok, później uderzając z główki Houndooma, który jednak bardzo szybko się pozbierał i był gotów do dalszej walki.
- Pikachu, piorun! Teraz! - zawołał Ash.
- Houndoom, Podwójny Zespół! - krzyknął Ben.
Chwilę później na całej arenie zaroiło się od kilkunastu Houndoomów. Piorun trafił tylko jego kopie, zaś oryginał uderzył Pikachu swym Stalowym Ogonem. Jednak nie takie ciosy dzielny stworek umiał przetrzymać, dlatego też bez trudu utrzymał się na nogach.
- Pikachu, Elektro-akcja! - krzyknął mój chłopak.
Jego starter szybko i bardzo sprawnie wykonał polecenie pomimo tego, iż Houndoom użył na niego ataku gryzienia. Ponieważ dzielny elektryczny stworek był o wiele silniejszy, to jego cios powalił na ziemię stworka Bena, który nie zdołał się już podnieść. Walka była skończona.
- Houndoom jest niezdolny do walki! Wygrywa Pikachu! - zawołał sędzia, kończąc starcie.
Ash uścisnął mocno swego przyjaciela i pogłaskał go powoli po łebku. Ben natomiast przywołał Houndooma do pokeballa, gratulując mu dobrze poprowadzonej walki.
- Teraz został mi już tylko jeden Pokemon, ale za to najlepszy - rzekł przeciwnik mojego chłopaka - Zostawiłem go sobie na koniec. Nie masz ze mną szans.
- To się okaże - odparł buńczucznie Ash.
Ben uśmiechnął się do niego złośliwie, po czym rzekł:
- Zobaczymy...
Chwilę później rzucił on przed siebie pokeball, z którego to wyskoczył wielki Tyrantrum.
- O rany! To Tyrantrum! - zawołał Clemont.
Zaintrygowana wyjęłam szybko Pokedex, aby sprawdzić tego stworka, który wyglądał niczym czerwony tyranozaurus rex z białym kołnierzem na szyi oraz żółtymi plamkami na grzbiecie.
- Tyrantrum! Pokemon typu kamiennego i smoczego! Jest niezwykle trudny w treningu, ale też oddany temu, kto go zdoła do siebie przekonać. Jego najsilniejszą bronią są silne szczęki, którymi potrafi zmiażdżyć nawet skałę.
- Oj, niedobrze! - jęknęłam, chowając Pokedex do kieszeni.
- Masz rację. To jest jeden z najsilniejszych Pokemonów w całym Kalos - zauważył Max.
- Ash może mieć poważny problem z pokonaniem go - rzekł profesor Sycamore poważnym tonem.
- Tak, to prawda... Zwłaszcza, że jego Pikachu jest już mocno osłabiony poprzednim starciem - zauważyła Alexa, głaszcząc swego Helioptile’a.
Tymczasem rozpoczęła się kolejna bitwa. Niestety... Zgodnie z tym, co mówili nasi przyjaciele rzeczywiście dzielny Pikachu był bardzo osłabiony poprzednim starciem, dlatego tego mocno dyszał oraz ledwie się trzymał na nogach, choć duma nie pozwalała mu się wycofać z walki. Wolał walczyć do samego końca. W tej sprawie bardzo przypominał on swojego trenera.
- Tyrantrum, użyj szarży! - zawołał Ben.
- Pikachu, unik! - krzyknął Ash.
Pokemon dzielnie unikał ataku swojego przeciwnika, jednak był coraz słabszy i wiadomo było, że długo nie zdoła tego uniknąć. Dlatego mój luby nakazał mu użyć Stalowego Ogona, ale Tyrantrum uderzył w niego Pazurem Smoka, co niestety było o wiele silniejszym ciosem i odrzuciło Pikachu na bok. Gryzoń próbował się podnieść, ale ale nie miał już siły utrzymać się na nogach. Ash podbiegł do niego, wołając:
- Daj spokój, Pikachu! To nie ma sensu!
Stworek osłabiony wpadł w jego ramiona, a jego trener przycisnął go mocno do siebie.
- Pikachu jest już niezdolny do walki! Wygrywa Tyrantrum! - zawołał sędzia.
- Biedny Pikachu - jęknęła Bonnie.
- Nie powinien w ogóle walczyć w takim stanie - rzekł smutno Lionel - Przecież on ledwie stał o własnych siłach.
- Wiesz, taki już jest nasz Pikachu - powiedziałam smutno - Podobnie jak Ash woli walczyć do samego końca, niż poddać się bez walki.
- Honorowy jak muszkieter - zaśmiał się delikatnie John Scribbler, a z jego głosu biło wzruszenie - On i Ash są naprawdę dobranym duetem. Obaj niezwykle honorowi i waleczni.
- Za to też ich uwielbiamy - stwierdził Max - Między innymi za to.
Musiałam przyznać mu rację, ponieważ to był właśnie jeden z tych powodów, dla którego kochaliśmy naszego dzielnego detektywa.
- Ciekawe, jakiego teraz Pokemona wybierze Ash? - spytała Alexa.
- Mam pewne podejrzenia - odpowiedział Clemont - Coś mi mówi, że to będzie jego najsilniejszy Pokemon z Kalos.
- Czyli jaki? - zapytał Lionel.
Ja już znałam odpowiedź, także wybór mojego chłopaka wcale mnie nie zaskoczył.
- To Greninja! - zawołała Bonnie, gdy już Ash dokonał wyboru.
- Och, dlaczego właśnie on?! - jęknęła Dawn - Przecież jego moc często wymyka się spod kontroli!
- Pip-lu-li! - zaćwierkał przerażony Piplup.
- Co macie na myśli? - spytał zdumiony Lionel, który przecież nie był w temacie, więc jego zdumienie było jak najbardziej na miejscu.
- Coś mi mówi, że zaraz się tego dowiemy - odpowiedział mu nieco ponurym głosem John Scribbler.
Poczułam wówczas, że pewnie on ma rację, jak zwykle zresztą. Nasz drogi pisarz mógł być bowiem błaznem, ale kiedy trzeba, umiał wyciągnąć właściwie wnioski z tego, co widział oraz słyszał. Dlatego też zacisnęłam przerażona dłonie i poczułam, iż pocę się z przerażenia na samą myśl o tym, co się może zaraz stać.
- Greninja, użyj Cięcia! - zawołał Ash.
- Tyrantrum, uderzenie głową! A potem Pazur Smoka! - krzyknął Ben.
Pokemon zaatakował zaciekle, ale Greninja był nie na darmo jednym z najsilniejszych stworków Asha, więc takie ciosy zdołał z łatwością nie tylko znieść, ale również odeprzeć.
- On jest strasznie silny! - zawołał mój chłopak o przeciwniku swojego stworka - Greninja, nie mamy wyboru! Użyj swego tajnego ataku!
Ciemno-niebieska żaba odpowiedziała mu na to bojowym okrzykiem, po czym użyła tego, czego najbardziej się obawiałam: sposobu połączenia się mentalnie z Ashem. Wówczas oczy stworka z barwy różowej przeszły w czerwoną. Greninję otoczył wielki wir wodny, a na jego głowie pojawiło się wówczas coś, co przypominało mi grzywkę Asha, jak również czerwoną czteroramienną gwiazdę.
- A więc to jest ten słynny atak, o którym opowiadał mi jakiś czas temu przez telefon pan profesor Oak! - zawołał Augustine Sycamore podnieconym tonem - Jeszcze nigdy nie widziałem czegoś takiego na żywo!
No tak, bo przecież on widział to na nagraniu dokonanym przez Maxa, które potem przysłał mu jego dawny mentor, pomyślałam sobie.
- To wprost niesamowite! - zawołał Lionel.
- No właśnie! - zgodził się z nim Max - Ash i Greninja stali się teraz jednością!
- Ja cię! - wołał podnieconym głosem trener Frogadiera - To będzie na pewno niesamowite!
- To będzie katastrofa - jęknęłam - Mam jakieś złe przeczucia.
- Nie tylko ty - dodała Dawn - Przecież dobrze wiemy, czym skończyło się dla Asha użycie tego ciosu ostatnim razem.
Jednak nie można się już było wycofać i walka trwała dalej. Tyrantrum zaatakował Greninję Ogonem Smoka, zaś jego przeciwnik szybko uniknął ciosu i sam natarł na niego za pomocą ataku zwanego Powietrznym Asem. Cios ten mocno osłabił Tyrantruma, jednak ten ponownie uderzył w niego Ogonem Smoka. Uderzenie to zabolało nie tylko Greninję, ale i Asha.
- Ash czuje to samo, co Greninja! - zawołał zdumiony Lionel.
- To prawda - potwierdził Clemont - Ale ten atak najwidoczniej czyni też Greninję silniejszym, bo wspierają go siły witalne i siła woli Asha.
- Niestety, ma to też swoją cenę - odezwała się Dawn - Mój brat przez to słabnie, a jeśli ta walka potrwa dłużej, to...
- To strach pomyśleć, co może się stać - dokończyłam jej wypowiedź.
Lioneli, gdy to usłyszał, natychmiast zniknął uśmiech z twarzy niczym napis na tablicy starty gąbką. Zastąpiło go przerażenie i to podobne do tego, które malowało się na mojej twarzy.
Ash tymczasem syknął z bólu, masując sobie obolałą pierś, ale szybko zawołał:
- Greninja, Wodny Shuriken!
- Tyrantrum, Hiper Zderzenie! - krzyknął Ben Kingsley, coraz bardziej zdenerwowany całą tą sytuacją.
Te dwa niezwykle potężna i silne ataki zderzyły się ze sobą, jednak moc ataku Greninjy była o tyle większa, że włożył on w nią całą swoją siłę, niechcący jednak odbierając sporo energii Asha, czego w ferworze walki nie zauważył. Siła ciosu żaby była tak wielka, iż uderzyła ona z całym impetem w Tyrantruma, który przez chwilę trzymał się jeszcze na nogach, a następnie opadł na ziemię skołowany. Był pokonany.
Widząc to Ben Kinsgley krzyknął z rozpaczy i wściekłości. Jakoś wcale temu się nie dziwiłam, bo w końcu jego marzenia o zdobyciu tytułu Mistrza Pokemon rozsypały się teraz niczym domek z kart.
- Tyrantrum jest niezdolny do walki! Wygrywa Greninja! - zawołał po chwili sędzia, kończąc w ten sposób to starcie.
- Udało się! - wrzasnęli jednocześnie Bonnie i Max.
- Wiedziałem! Wiedziałem, że mu się uda! Brawo, Ash! - krzyczał z radości John Scribbler, podskakując radośnie.
- To było do przewidzenia... W końcu to nasz dzielny Ash - zaśmiała się Alexa, której Helioptile zapiszczał na znak, iż cieszy go wygrana mojego chłopaka.
- Niesamowita walka - rzekł profesor Sycamore - Jeszcze nigdy takiej nie oglądałem.
Ja i Dawn też byłyśmy zachwycone tym starciem, jednak wówczas stało się coś, co kazało nam skupić swoją uwagę na czymś zupełnie innym niż świętowanie sukcesu Asha. Mianowicie mój chłopak zaczął się nagle słaniać na nogach, po czym upadł na ziemię.
- Ash! - krzyknęłam przerażona.
Mój krzyk przywołał natychmiast do rzeczywistości wszystkich ludzi w naszej loży. Przestali oni wiwatować i wyjrzeli szybko przez balkon, żeby lepiej widzieć arenę. Zauważyli wówczas, jak do mojego chłopaka szybko podbiegają sędziowie oraz miejscowa siostra Joy.
- Ash! - zawołała przerażona Dawn.
Następnie zrobiła ona coś, co było zarówno odważne, jak też i głupie... Mianowicie wyskoczyła z loży prosto na arenę. Biorąc pod uwagę fakt, że to było bardzo wysoko zabiłaby się niechybnie, gdyby Alexa nie zareagowała szybko wypuszczając z pokeballa swojego Noiverna. Dawn spadła na jego grzbiet i powoli wylądowała z nim na arenie.
- Uff! O mały włos! - odetchnęłam z ulgą.
- Rzeczywiście, miała dużo szczęścia - stwierdził Clemont patrząc na dziennikarkę - Dzięki, Alexa.
- Drobiazg, nie ma sprawy - odparła nasza przyjaciółka.
Szybko zbiegliśmy z areny i podbiegliśmy do noszy, na których właśnie wynoszono nieprzytomnego Asha. Pikachu i Greninja szli wiernie u jego boku, mając przerażenie i rozpacz wypisane na pyszczkach.
- Co mu jest, siostro Joy?! - zawołałam załamanym głosem.
- Czy on wyjdzie z tego? - spytała Bonnie.
- Spokojnie, kochani. Wszystkiego dowiemy się na miejscu - wyjaśniła z anielskim uśmiechem na twarzy pielęgniarka - Zabierzemy go teraz do szpitala.
- Mogę jechać z nim? - zapytałam.
- Pika! Pika-pi! Pika-chu! - pisnął Pikachu, chcący mi towarzyszyć.
- Dobrze, ale obiecajcie, że nie będzie przeszkadzać podczas badania - odpowiedziała stanowczym głosem Joy.
Oczywiście obiecaliśmy jej to, dlatego już po chwili jechaliśmy karetką razem z moim chłopakiem, którego trzymałam mocno za lewą rękę. Za jego prawą dłoń trzymał go zaś Pikachu, piszcząc przy tym smętnie.
- Spokojnie, Pikachu... Zobaczysz, wszystko będzie dobrze - rzekłam załamanym głosem - On wyjdzie z tego, zobaczysz.
Jednak prawdę mówiąc sama w to nie wierzyłam.
***
Na całe szczęście w szpitalu stwierdzono tylko, że Ash nagle, zupełnie niespodziewanie zasłabł, tracąc całą swoją energię. Nie było to nic groźnego dla życia, ale trzeba było interweniować i to jak najszybciej. Dlatego Ash został szybko podłączony do odpowiedniej aparatury, która zaczęła powoli cucić go i przywracać energię. Siedziałam załamana przed salą, w której to badano mojego chłopaka czekając razem z Pikachu na wnioski lekarza. Gdy się już ich dowiedziałam, to poczułam się spokojna, ponieważ wiedziałam, że mój chłopak wyjdzie z tego.
- Niestety nie wiemy, co wywołało nagłe osłabnięcie jego organizmu - powiedział lekarz, który relacjonował mi stan zdrowia mego ukochanego.
- Naprawdę pierwszy raz się z czymś takim stykam - dodała siostra Joy - Nie umiemy sobie tego racjonalnie wytłumaczyć.
Chciałam już im wyjaśnić przyczynę takiego stanu rzeczy, ale wolałam zachować milczenie, gdyż po pierwsze mogliby mi nie uwierzyć, a poza tym o takich sprawach lepiej było nie mówić zbyt wielu osobom.
- Czy mogę zobaczyć mojego chłopaka? - zapytałam przejętym tonem.
- Tak... Zaraz powinien się ocknąć, ale proszę cię, nie męcz go. Musi odzyskać siły - powiedziała z troską w głosie siostra Joy.
Oczywiście obiecałam jej nie męczyć mojego ukochanego, a kiedy już weszłam do sali razem z Pikachu, to usiadłam naprzeciwko łóżka, na którym to leżał Ash i złapałam mocno jego dłoń.
- Dlaczego tak ryzykowałeś, kochany? - spytałam załamanym głosem - Musiałeś to robić? I po co? Dla wygranej?
- Pika-pika-chu! - pisnął smętnym głosem Pikachu, siadając na nogach swego trenera.
- Nie dla wygranej, ale dla honoru - odezwał się nagle bardzo dobrze mi znany głos.
Spojrzałam wówczas na łóżko i zauważyłam, że mój ukochany jest już przytomny i patrzy na mnie z delikatnym uśmiechem na twarzy.
- Ash! - zawołałam radośnie, łykając przy tym swoje własne łzy - Mój kochany!
- Pika-pi! Pika-pi! - piszczał Pikachu, obejmując łapkami Asha.
Chłopak pogłaskał go prawą ręką po główce, mówiąc:
- Pikachu, mój przyjacielu... Jak dobrze cię znowu widzieć.
Następnie spojrzał na mnie i spytał:
- A ty, Sereno... Jak się czujesz?
- To głupstwo, jak ja się czuję! Ważne, jak ty się czujesz! - zawołałam radośnie, ściskając mocno jego lewą dłoń.
Ash popatrzył na mnie z miłością w oczach, po czym odpowiedział:
- Prawdę mówiąc lepiej niż przed tą chwilą, w której się obudziłem.
- Poważnie?
- Tak... Bo widok was obojga naprawdę mnie raduje i dodaje mi sił.
Uśmiechnęłam się do niego czule, a następnie pochyliłam się całując go czule w usta.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo nas wszystkich nastraszyłeś.
- Przepraszam, kochanie - rzekł mój luby - Mam nadzieję, że powiesz im, aby się nie martwili o mnie, bo już ze mną lepiej.
- Czy lepiej jest z tobą, to ja nie wiem, zobaczymy później - odparłam z powagą - Lepiej mi powiedz, co się tam stało wtedy na arenie.
Ash opadł głową na poduszkę, otarł sobie delikatnie czoło prawą dłonią i zaczął mówić:
- Właściwie to nie wiem... Poczułem nagle się tak dziwnie, jakby nagle coś wyssało ze mnie wszystkie siły i całą energię, także nim się obejrzałem, już padłem nieprzytomny na ziemię.
- To wszystko przez ten atak Greninjy! - stwierdziłam - A przecież sam mówiłeś, że więcej nie będziesz używać tego ataku!
- Poprawka, kochanie - zaśmiał się Ash - Powiedziałem jedynie, że nie będę go używał zbyt często, a nie, że w ogóle. To duża różnica.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
Popatrzyłam na Asha z lekką ironią, a następnie uśmiechnęłam się do niego czule.
- Widzę, że naprawdę musi być z tobą lepiej, skoro powraca ci poczucie humoru.
- A żebyś wiedziała - odparł na to Ash - Jutro pewnie stanę na nogach. Zobaczysz, że tak będzie. W końcu jestem twardy i zawsze umiem podnieść się po upadku, nawet jeśli nie zrobię tego od razu.
- To właśnie w tobie kocham, kochanie. Między innymi - zachichotałam radośnie i bardzo wzruszona.
Następnie objęłam mocno mojego chłopaka i pocałowałam czule jego usta, zaś Pikachu przytulił się również do swego trenera, który to przycisnął nas oboje do siebie.
- Z takimi przyjaciółmi u boku zawsze dam sobie radę - rzekł głosem pełnym wzruszenia.
Wbrew swoim oczekiwaniom Ash nie zdołał jednak wyjść ze szpitala następnego dnia. Musiał tam zostać jeszcze przez dwie doby na obserwacji. Lekarz i siostra Joy wyraźnie na to naciskali, zaś mój chłopak nie chciał się z nimi sprzeczać, dlatego ustąpił, choć wyraźnie dawał im do zrozumienia, iż wcale mu się nie podoba ich decyzja. Przez ten czas cała nasza drużyna składała wizyty dzielnemu rekonwalescentowi. Prócz tego odwiedzili go też John Scribbler ze swą przyjaciółką Maggie, a także Lionel (który zdążył się naprawdę bardzo zżyć ze znanym pisarzem), Korrina, Gurkinn, Alexa, Viola, Grant, Diantha i profesor Sycamore. Wszyscy oni życzyli Ashowi powrotu do zdrowia, jak również bardzo byli ciekaw, co się stało wtedy na arenie. Mój luby musiał więc każdemu z nich opowiadać dokładnie, dlaczego stracił przytomność i jakie jego zdaniem są tego powody. Rewelacje te szczególnie zaintrygowały pana profesora.
- Hmm... To interesujące - powiedział mężczyzna, kiedy ostatniego dnia pobytu w Asha szpitalu rozmawiał z nim na ten temat - Tak się składa, że jakiś czas temu rozmawiałem telefoniczne z profesorem Oakiem o pewnej walce, jaką to swego czasu stoczyłeś z chłopakiem imieniem Finn. Potem mój dawny mentor przesłał mi nagranie autorstwa Maxa. To nagranie zaś przedstawiało wyżej wspomnianą walkę. Muszę powiedzieć, że byłem pod jej wielkim wrażeniem.
- No właśnie, panie profesorze! - zawołał Max - W ferworze naszych ostatnich zajęć zupełnie zapomnieliśmy o tej walce.
- A przecież chcieliśmy pana prosić o pomoc w wyjaśnieniu tej sprawy - dodała Bonnie.
- Tak, bo widzi pan, profesor Samuel Oak podał nam swoją hipotezę w tym temacie, ale uważa on, iż pan, panie profesorze, jest lepszym specjalistą w tym temacie - zauważyłam.
Uczony pokiwał bardzo poważnie głową, pomyślał przez chwilę, po czym odpowiedział nam:
- Widzicie, moi kochani... Odnoszę wrażenie, że to wszystko, co dzisiaj widzieliśmy jest jakimś nieznanym nauce zjawiskiem więzi, jaka łączy ze sobą trenera i jego Pokemona.
- Nieznanego nauce?! - zdziwiliśmy się.
- A więc to jednak prawda - powiedział Ash - Mój Greninja nie jest z tego świata.
Profesor Sycamore popatrzył zdumiony na mojego chłopaka i spytał:
- Wiedziałeś o tym, Ash?
- Prawdę mówiąc miałem tylko pewne podejrzenia potwierdzone przez kilku moich przyjaciół - powiedział mój luby - Jednak nie wiem, czy one są prawdziwe. Równie dobrze przecież mogę się mylić, tak samo jak i ludzie, którzy mi o tym mówili.
- A jacy ludzie sugerowali ci, że twój Pokemon nie jest z tego świata?
- Przede wszystkim profesor Samuel Oak, potem Cyganka Esmeralda, moja przyjaciółka... A wreszcie pewna osoba o imieniu Sybilla.
- Panie profesorze... Istnieją przecież w kosmosie planety zamieszkałe wyłącznie przez same Pokemony, prawda? - spytał Clemont.
- Pewnie, że istnieją - powiedziałam - Już zapomniałeś o Malamarze?
- No tak, ale jego planeta została zniszczona. Ciekawi mnie więc, czy poza nią istnieją jeszcze jakieś inne planety, które są zamieszkałe przez same Pokemony - mówił dalej nasz drogi wynalazca.
- To nie jest niemożliwe - rzekł uczony - Trudno mi jednak cokolwiek stwierdzić po samej obserwacji, po której to mogę wyciągnąć jedynie taki wniosek, że moc twojego Greninjy jest niezwykła pod każdym względem i lepiej zrobisz, jeśli będziesz jak najmniej z niej korzystał albo też nauczysz swojego Pokemona panować nad tą mocą.
- A czy mógłby pan zbadać Greninję i powiedzieć, co dokładnie z nim jest? - spytał Clemont.
- Właśnie tak! - poparł go Max - Może właśnie dzięki temu zdołamy rozwiązać zagadkę tej tajemniczej mocy.
Profesor zastanowił się przez chwilę.
- Właściwie to mogę to zrobić, nawet na jutro - powiedział - Ale musisz mi użyczyć swojego Greninję, Ash.
Mój chłopak nie był tak do końca przekonany co do takiego pomysłu, jednak w końcu wyraził zgodę.
- Niech pan tylko na niego uważa, proszę.
Słynny badacz Pokemonów zaśmiał się, słysząc tę prośbę.
- Ash... Ja mam na niego uważać? Przecież sam ci podarowałem tego Pokemona, gdy był jeszcze Froakiem. Pamiętasz?
- No tak, rzeczywiście - zachichotał Ash, rumieniąc się delikatnie - Ale proszę mi wybaczyć. Od tej ostatniej walki miewam chyba zaniki pamięci. A propos walki... Kto ją wygrał?
- Oczywiście ty - odpowiedziała mu z wielką dumą w głosie Bonnie - Sędziowie bez najmniejszej wątpliwości przyznali zwycięstwo tobie.
- Tylko Ben Kingsley się nieco rzuca - zauważyła Dawn.
- To prawda - powiedział Max - Twierdzi, że musiałeś oszukiwać lub naszprycowałeś czymś swojego Pokemona, aby użył on tej mocy przeciwko tobie.
- No nie! To już jest bezczelność, że ręce opadają - zawołałam oburzona - Czy on nie umie pogodzić się z porażką?!
- Najwidoczniej nie - mruknął młody Hameron - Tak czy inaczej żąda on od ciebie rewanżu, Ash.
- A ma do tego prawo? - spytałam.
- Tak, Sereno - potwierdził nasz haker - Jako trener, który doszedł tak daleko ma prawo do rewanżu. Sędziowie więc zadecydowali, że rewanżowa walka odbędzie się za kilka dni, gdy już odzyskasz całkowicie swoje siły.
Ash westchnął załamanym głosem i powiedział:
- On chyba nie umie sobie odpuścić.
Następnie uśmiechnął się wesoło, dodając:
- Ale w sumie to nawet podziwiam jego upór. Ja mam podobny, więc z tym większą przyjemnością dam mu satysfakcję.
- Tylko mi nie próbuj się przypadkiem podłożyć temu paniczykowi - zwróciła bratu uwagę Dawn.
- Za kogo ty mnie masz? - zapytał nieco oburzonym tonem Ash - Wiesz chyba, że ja zawsze walczę fair, zaś takie podkładanie się nie byłoby wcale uczciwe.
- Cieszy mnie, że tak mówisz - powiedziałam czule, patrząc na mojego chłopaka - Już się bałam, iż zechcesz mu oddać potyczkę walkowerem.
- Sereno... Ja i walkower? W żadnym razie!
- To dobrze! - zawołała radośnie Dawn - Tak czy siak jestem z ciebie dumna, braciszku. Miałam poważne obawy co do tej walki, ale i tak bardzo dobrze wiedziałam, że ci się uda!
- Wierzyliśmy w ciebie! - pisnęła Bonnie.
- Wszyscy w ciebie wierzyli, a przynajmniej prawie wszyscy - dodał przekornie Max, patrząc na mnie złośliwie.
- Ej! Tylko bez takich! - mruknęłam - Ja także wierzyłam w Asha, tylko byłam bardzo niespokojna z powodu tego, co miało miejsce poprzednio, gdy Greninja używał swoich specjalnych mocy.
- Ja również byłam tym wszystkim bardzo zaniepokojona - rzekła Dawn - I jak widzę, nasze obawy nie były wcale bezpodstawne.
- Najwyraźniej nie były - rzekł profesor Sycamore - Wobec tego muszę dokładnie zbadać Greninję. Dziwne, że kiedy miałem go jeszcze w swoim laboratorium jako Froakiego, to nigdy nie wyczułem w nim jakiś dziwnych, nietypowych dla tego gatunku Pokemonów mocy.
Clemont jednak miał na to swoje wyjaśnienie.
- Moim zdaniem to wszystko wynika z faktu, że moc ta rozwinęła się w tym Pokemonie dopiero wtedy, gdy ewoluował on w Greninję.
- To bardzo możliwe - zgodził się z nim uczony - Lepiej więc będzie, aby teraz go zbadać. Być może nauka znajdzie na to jakiś sposób.
- Jestem pewien, że tak będzie! Bo w końcu nauka jest niesamowita! - zawołał radośnie Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
***
Wieczorem, jakoś kilka godzin po rozmowie, którą właśnie opisałam, przyszedł do nas w odwiedziny John Scribbler, oczywiście w towarzystwie panny Maggie Ravenshop.
- Witaj, mój ty dzielny bohaterze! - zawołał radośnie pisarz, patrząc na Asha radosnym wzrokiem.
Mój luby uśmiechnął się do niego przyjaźnie i zapytał:
- Panie Scribbler... Jaki tam ze mnie bohater?
Literat zachichotał wesoło, siadając na krześle obok jego łóżka.
- Jesteś zdecydowanie zbyt skromny, mój przyjacielu. Zbyt skromny.
- No właśnie! - dodała urocza panna Maggie - Przecież naprawdę jesteś bohaterem, a w każdym razie dla nas.
- Dokładnie tak, Ash - zauważył Scribbler - Dla nas jesteś bohaterem. Dla mnie, dla Maggie i dla jej brata Thomasa, Ash Ketchum to prawdziwie godny szacunku człowiek, a nawet wzór do naśladowania.
Mój chłopak zachichotał delikatnie, kiedy to usłyszał, zaś jego policzki spłonęły lekkim rumieńcem.
- Panie Scribbler, naprawdę przesadza pan w swojej ocenie.
- Mój drogi chłopcze... - pisarz przybrał najpoważniejszą minę, jaką tylko zdołał stworzyć na swojej twarzy - Zapamiętaj sobie najważniejszą rzecz w całej tej sprawie.
- A jaką?
- Taką, że ja nigdy nie przesadzam, ponieważ nie jestem ogrodnikiem, aby przesadzać.
Ja i Ash parsknęliśmy śmiechem słysząc ten żart. Pikachu również był wyraźnie rozbawiony tymi słowami.
- Wiem, że to może już nieco stary dowcip, ale zawsze zabawny, jak widzę i o to chyba chodzi, prawda? Bo czy to ważne, czy coś jest stare, czy nowe, czy wszyscy to znamy, czy dopiero poznajemy? Oczywiście, że nie! To jest bez znaczenia, moi przyjaciele. Prawda jest bowiem taka, iż jeżeli coś ma w sobie niezaprzeczalne piękno, to nieważne, czy to jest coś nowego, czy też starego. Nie! To bez znaczenia! Znaczenie dla nas, jako ludzi ma jedynie fakt, że to piękno w tym czymś istnieje, więc nie ważne, czy mówimy tutaj o książce, o filmie, czy o dowcipie. Jeżeli te rzeczy mają w sobie piękno, to wtedy to piękno jest wieczne i nic go nie zdoła zniszczyć. Nie wiem jak wy, ale ja właśnie tak mam, że jeśli coś pokocham, to pokocham to całym sercem i jestem temu wierny. Przecież na moją miłość do książki czy filmu nie ma wcale wpływu to, czy znam tę książkę bądź film na pamięć, czy też może dopiero zaczynam je poznawać. Nie! Ja kocham ten film czy książkę za to, że ma ono w sobie piękno. Podobnie jest z takimi dowcipami jak ten, który wam właśnie rzuciłem. Wiem, że brzmi on dość dziwacznie, ale przecież z dowcipami u mnie jest jak z książkami i filmami. Jak już raz je pokocham, to nigdy nie przestanę.
- To ciekawa filozofia, proszę pana - powiedziałam wesoło - Ale muszę powiedzieć, że w niej jest również coś naprawdę pięknego.
- No właśnie - zgodziła się ze mną Maggie - Dla wielu ludzi zwykle przywiązywanie się do czegoś jest po prostu archaiczne i głupie, jednak ja uważam inaczej. Moje podejście do tej sprawy jest takie samo, co właśnie podejście Johna i dlatego oboje bardzo dobrze się rozumiemy.
- Tak, ale dość już o mnie. Za dużo gadam o sobie, a przecież mieliśmy porozmawiać o czymś innym - zaśmiał się Scribbler - Znaczy przepraszam, nie o „czymś“, ale o „kimś“, a mianowicie o naszym drogim bohaterze. Nie, Ash! Nawet nie zaprzeczaj, mój drogi przyjacielu! Jesteś dla nas bohaterem. Człowiekiem, który obronił swój honor oraz dumę Mistrza Pokemon. Dałeś z siebie naprawdę wszystko!
- Tak, ale nieco mnie smuci fakt, że swoim imponującym pod każdym względem pojedynkiem odebrałem mu szansę na spełnienie marzeń - rzekł smutnym głosem Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał smętnie Pikachu, dotykając lekko łapką dłoni swego trenera.
Ten popatrzył na niego czule i powiedział:
- Wiem, przyjacielu... Uważasz, że on wcale nie musi mieć marzenia, aby zostać Mistrzem Pokemon, ale mimo wszystko jest mi nieco głupio. W końcu jakbym ja się czuł, gdybym tak doszedł do samego końca wyścigu, a potem przez jednego delikwenta potknął się na samym finiszu?
- Oceniasz się zbyt surowo, Ash - zauważyłam - Przecież taki jest twój obowiązek: walczyć z nim do samego końca. On natomiast ma obowiązek wywalczyć sobie zwycięstwo, o jakim marzy. Chyba nie chciałeś podarować mu wygranej w prezencie?
- No właśnie! - dodała Maggie - Poza tym nie możesz wiedzieć, czy on jest wart tego tytułu, ani czy naprawdę mu na nim zależy. A może chce go mieć tylko dla prestiżu?
- Albo po prostu jest nędznym draniem, który traktuje Pokemony dość przedmiotowo i nie przejmuje się ich losem? - poparł swą dziewczynę John Scribbler.
To były bardzo dobre argumenty. W końcu żadna z nas nie znało Bena Kingsleya, więc nie mogliśmy wiedzieć, jaki on jest naprawdę i czy Ashowi naprawdę powinno być tego kolesia żal. Równie dobrze może on być nędzną kanalią, bo w końcu bycie skutecznym w walce trenerem nie oznacza wcale posiadania szlachetnego serca. Najlepszym tego przykładem był chyba Paul, dawny rywal Asha. Co prawda nie miałam okazji go poznać osobiście, ale mój ukochany i Dawn opowiedzieli mi o nim dość, abym poczuła do tego kolesia niechęć. Miałam więc dziwne obawy, że Ben może okazać się taki sam, dlatego też powiedziałam:
- Nie chcę być niemiła, ale czy jesteś pewien, Ash, że dobrze lokujesz swoje współczucie?
- Do czego zmierzasz? - zdziwił się mój chłopak.
- Do bardzo ważnej sprawy.
- Jakiej?
- Powiem tak... Czy uważasz, że Ben miałby na twoim miejscu wobec ciebie jakiekolwiek skrupuły i nie chciałby ciebie zetrzeć na miazgę podczas walki?
- Może i tak, ale jeśli ma sumienie, to przecież...
- Nie, Ash! Posiadanie sumienia nie oznacza, że nie chcesz pozbyć się rywala, który pragnie cię publicznie pokonać. Wiem to po sobie, dlatego też mogę ci śmiało powiedzieć, do czego może prowadzić rywalizacja. A zresztą ty sam chyba dobrze to wiesz.
Ash westchnął delikatnie przypominając sobie czasu, kiedy odbiło mi przez Shaunę, którą chciałam za wszelką cenę zniszczyć i stało się to wręcz moją obsesją, czego musiał doświadczyć na własnej skórze mój ukochany.
- Tak, Sereno... Pewnie masz rację, ale mimo wszystko żal mi jest tego chłopaka. Naprawdę dał z siebie wszystko, a ja go pokonałem.
- Nie wiem, czy będziesz mówił tak samo, kiedy będziesz musiał z nim stoczyć rewanżową walkę - zauważył John Scribbler.
- Wcale nie muszę mu dawać rewanżu - mruknął Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
- I tu cię muszę rozczarować - powiedziałam ponuro - Decyzje sędziów w tej sprawie są jednoznaczne, więc jeżeli cenisz sobie swój honor trenera i Mistrza Pokemon, to musisz dać mu rewanż. Takie są zasady.
Mój ukochany upadł załamany na łóżko i jęknął:
- Pięknie! Normalnie pięknie! A już myślałem, że mam spokój od tego wszystkiego, ale nie! Oczywiście muszę jeszcze się męczyć z tym kolegą. Rozumiem go jednak. On chce, żebym dał mu kolejną szansę, aby mógł on spróbować swoich sił i zrealizować swoje marzenie.
- Moim zdaniem, Ash, postrzegasz wszystkich swoją własną miarką, co zdecydowanie nie jest wcale mądre - powiedziała Maggie - W końcu nie dla każdego zostanie Mistrzem Pokemon musi być aż takim priorytetem, jakim było dla ciebie.
- Maggie ma rację - poparł swoją dziewczynę John Scribbler - Weź pod uwagę fakt, że on równie dobrze może chcieć zdobyć tytuł Mistrza tylko i wyłącznie dla sławy lub chęci połechtania swego własnego ego. Dlatego też lepiej nie miej tyle sentymentów, bo mogą się one obrócić przeciwko tobie.
Ash spojrzał na pisarza smutnym wzrokiem i spytał:
- Naprawdę pan tak uważa?
- To nie ja tak uważam, ale świat, a ja ci jedynie mówię to, jak ludzie postrzegają takie poglądy jak twoje - wyjaśnił literat - Więc bez urazy, mój chłopcze, ale świat sportu jest bezwzględny. Albo jesteś na szczycie, albo jesteś nikim. Świat nie zapamięta tych, co są na drugim planie. No, może jakoś tam ich zapamięta, ale na pewno nigdy tak bardzo jak tych, którzy byli pierwsi. Dlatego też dla wielu zostanie najlepszych trenerem Pokemonów jest takim jakby „być albo nie być“. Od tego zależy wszystko: prestiż, sława, chwała, miłość tych żałosnych tłumów, jakie ryczą na widok dwóch bijących się ze sobą zaciekle Pokemonów dla uciechy swoich opiekunów. Mówię ci, ten świat jest żałosny i okropny. Nie warto się nim przejmować, mój drogi. Mnie nigdy mnie nie ciągnęło do rywalizacji właśnie z tych powodów, jakie wymieniłem.
- Krytykuje pan świat sławy, a przecież sam jest pan sławny - zauważył nieco uszczypliwie Ash - W końcu kto by nie słyszał o Johnie Scribblerze?
Choć wyraźnie chciał dogadać literatowi urażony w lekki sposób jego słowami, jednak nie osiągnął zamierzonego celu.
- Widzisz... Jest sława i sława. O jedną sławę musisz zabiegać w sposób bezwzględny i żałosny, o inną zaś zabiegasz jedynie swoim talentem. Tak właśnie jest z moim pisaniem książek. Ja nie muszę z nikim rywalizować o swój sukces. Staram się tylko być najlepszy dla tych czytelników, którzy mnie pokochali. To dla nich się staram być najlepszym pisarzem. Dla nich i dla siebie samego, nie zaś dla sławy, choć jej posiadanie jest jak najbardziej przyjemne.
Nagle literat uderzył się lekko dłonią w czoło.
- A właśnie, propos pisania... Mam tutaj do ciebie, co by mogło ci nieco umilić pobyt tutaj. Takie małe opowiadanie napisane przeze mnie. Mógłbyś je przeczytać i ocenić?
- Czy jest ono o Sherlocku Ashu i doktor Serenie Watson? - spytałam wesoło.
Bardzo lubiłam dzieła Johna Scribblera, które naprawdę miały w sobie niesamowite piękno, a prócz tego ten jakże piękny oraz doskonały klimat, jakiego nie posiadają współczesne dzieła. No i jeszcze jedno... Przecież one były o naszej drużynie, co również miało swoje znaczenie.
- O tak, jak najbardziej - odpowiedział na moje pytanie literat - Mam więc nadzieję, że się wam ono spodoba. Czy zechcecie je przeczytać?
- Jak najbardziej - powiedział Ash.
- Ja również - dodałam wesoło.
- Pika-pika! Pika-chu! - pisnął radośnie Pikachu.
Pisarz był bardzo zadowolony z naszej decyzji.
- Doskonale! - zawołał bardzo uradowany - Wobec tego zostawię wam to opowiadanie. Przeczytajcie je i oceńcie, jeśli to nie problem. Nazywa się ono „Sherlock Ash i Duch z Baskerville“.
- Tytuł mi się podoba - oceniłam.
- Jeśli fabuła jest równie dobra, co tytuł, to na pewno całe dzieło będzie po prostu super - rzekł mój chłopak.
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.
John Scribbler uśmiechnął się słysząc te słowa, po czym wyjął zza swej pazuchy swoje najnowsze dzieło i położył je na stoliku szpitalnym.
- Wobec tego zostaje mi tylko życzyć wam miłej lektury. Oby tylko was ona nie znudziła.
- W żadnym razie nas ona nie znudzi! - zawołał Ash - Na pewno pana opowiadanie jest wspaniałe! Jestem tego pewien!
- Pika-pika-chu! - zgodził się z nim Pikachu, ja zaś uważałam tak samo.
***
Opowiadanie Johna Scribblera:
Po zakończeniu podróży poślubnej ja i Sherlock Ash powróciliśmy do naszego kochanego mieszkania w Alabastii pod adresem ulicy Piekarskiej 221 B, gdzie przychodzili do nas często różni klienci, aby nas prosić o rozwiązanie jakieś niezwykle skomplikowanej zagadki. Muszę przyznać, że strasznie spodobało mi się bycie prywatnym detektywem i towarzyszenie memu ukochanemu podczas śledztw. To było życie po prostu niesamowicie cudowne, a także wspaniałe pod każdym względem. Nasza pomoc niejeden raz uratowała życie ludziom, jak również pomagała im rozwiązać pewne niezwykle skomplikowane sytuacje, w jakie się oni wpakowali celowo lub też zupełnie przypadkiem. Bez względu jednak na różne okoliczności, które doprowadziły do ich kłopotliwej sytuacji zawsze robiliśmy, co tylko było w naszej mocy, aby być użytecznymi. Mój drogi mąż niejeden raz mi mówił, że nasza praca to przede wszystkim walka o to, żeby tego zła mniej było na świecie i trzeba przyznać, naprawdę dobrze sobie w niej razem radziliśmy. Mieliśmy prócz tego z niej prawdziwą satysfakcję, że robimy coś naprawdę pożytecznego, co moim zdaniem miało ogromne znaczenie nie tylko dla nas, ale i dla innych.
Tak czy inaczej podczas naszych przygód niejeden raz musieliśmy się ocierać o poważne niebezpieczeństwo, a niekiedy nawet o śmierć, jednak zawsze miałam u swego boku wiernego przyjaciela i mego obecnego męża w jednej osobie. Tym razem jednak miało być inaczej, gdyż w dużej mierze byłam zdana na własne siły...
Ale chwileczkę! Chyba właśnie zaczęłam opowiadać historię od końca. Wybaczcie mi zatem i pozwólcie mi ją zacząć jak należy.
Ledwie tydzień minął, odkąd wróciliśmy do naszego drogiego, jakże kochanego mieszkania na ulicy Piekarskiej 221 B, a już mieliśmy kolejnego klienta. Odwiedził on nas akurat wtedy, kiedy oboje byliśmy na spacerze i wychodząc zapowiedział swoją kolejną wizytę, jak również pozostawił w naszym salonie laseczkę. Gdy wróciliśmy ze spaceru od razu zaczepiła nas nasza droga gospodyni, panna Bonnie Hudson.
- Był tu u państwa pewien młody człowiek - powiedziała - Nie było państwa, więc oznajmił, że jeszcze tutaj wróci, aby państwu opowiedzieć o swoim problemie.
- Jak wyglądał ten człowiek? - zapytałam.
- Całkiem przeciętnie - odpowiedziała dziewczyna - Był dość wysoki, miał zielone włosy, oczy tej samej barwy, nosił binokle i ubierał się bardzo elegancko. Nic więcej nie wiem.
- To i tak dużo - zauważyłam - Dziękujemy bardzo, panno Hudson.
Weszliśmy po tej krótkiej rozmowie do salonu, gdzie oczywiście od razu zauważyliśmy laseczkę pozostawioną przez naszego gościa. Z miejsca się nią zainteresowałam.
- I co sądzisz o naszym gościu po obserwacji tego przedmiotu, moja droga? - zapytał mnie mój drogi mąż.
Spojrzałam na niego z uśmiechem, mówiąc:
- Prawdę mówiąc nie jestem jeszcze pewna. Daj mi kilka minut.
Sherlock pozwolił mi łaskawie lepiej obejrzeć sobie ten przedmiot, a potem zapytał:
- No i co teraz sądzisz?
- A więc uważam, że właściciel tej laseczki musi być dość zamożny oraz zdecydowanie elegancki...
- Skąd taki wniosek?
- Opis udzielony przez pannę Hudson mówi sam za siebie. Prócz tego ta laseczka jest naprawdę piękna i wyraźnie nowa... Chociaż lekko na tylnej części podniszczona... To pewnie od chodzenia po chodniku. Ten pan musi mieszkać w mieście i dużo spacerować. Laseczka ma też inicjały... Czekaj... To są inicjały K.K.M. To chyba nazwa jakiegoś klubu dla dżentelmenów. Możliwe, że klub golfowy albo inny taki.
Ash uśmiechał się do mnie lekko, słuchając uważnie moich wniosków, po czym wziął laseczkę do rąk i powiedział:
- Wspaniale, Sereno! Wyciągnęłaś naprawdę właściwie wnioski z tego, co widzisz... Choć pomyliłaś się w kilku kwestiach.
- Tak?! A niby w jakich? - zapytałam załamanym głosem - Sądziłam, że zauważyłam wszystko, co można zauważyć.
- Jak najbardziej zauważyłaś to, ale nieco pomyliłaś się w swojej ocenie - rzekł detektyw - Widzisz, ten pan wcale nie mieszka w mieście, ale na wsi. Otarcia na dolnej części laski dowodzą, iż musi on często chodzić po niezbyt dobrym terenie. Prócz tego na tej laseczce są niewielkie ślady błota typowe dla terenów wiejskich, a więc poza-miastowych. Te małe inicjały natomiast oznaczają Klub Królewskich Medyków, co dowodzi, że nasz gość musiał otrzymać ją w prezencie od kolegów na urodziny albo też z innej okazji. To wszystko zaś prowadzi nas do konkluzji, iż jest on bardzo szanowany.
Sherlock obejrzał sobie jeszcze raz laseczkę i powiedział:
- Ma ona jeszcze pewne małe ślady ząbków... Wnioskuję z tego, że ma on jakiegoś Pokemona, który nosi za nim ten przedmiot. Ten Pokemon nie jest zbyt wielki, bo i ślady po zębach są małe.
- To z całą pewnością Eevee - odezwałam się po chwili.
- Nie możesz tego wiedzieć! - skarcił mnie detektyw.
- Doprawdy? - zachichotałam.
Stałam właśnie przy oknie i delikatnie wyglądałam przez nie, po czym zauważyłam młodego mężczyznę zmierzającego w naszą stronę. Wyglądem odpowiadał on opisowi udzielonego nam przez pannę Hudson, więc łatwo się domyśliłam, że to musi być osoba, która złożyła nam wcześniej wizytę.
Sherlock Ash szybko zauważyłam miejsce, przy którym stałam, dlatego też powiedział:
- Masz wielką przewagę nade mną, kochana Sereno, ponieważ stoisz przy oknie.
- Ty zaś masz wielką przewagę nade mną, że umiesz wywnioskować wnioski, których ja nie umiem wyciągnąć - odparłam.
- Ale i tak byłaś niesamowicie blisko - stwierdził detektyw - Mam więc wielką nadzieję, że zechcesz mi towarzyszyć podczas rozmowy z klientem.Po zakończeniu podróży poślubnej ja i Sherlock Ash powróciliśmy do naszego kochanego mieszkania w Alabastii pod adresem ulicy Piekarskiej 221 B, gdzie przychodzili do nas często różni klienci, żeby nas prosić o rozwiązanie jakieś niezwykle skomplikowanej zagadki. Muszę przyznać, że strasznie spodobało mi się bycie prywatnym detektywem i towarzyszenie memu ukochanemu podczas śledztw. To było życie po prostu niesamowicie cudowne, a także wspaniałe pod każdym względem. Nasza pomoc niejeden raz uratowała życie ludziom, jak również pomagała im rozwiązać pewne niezwykle skomplikowane sytuacje, w jakie się oni wpakowali celowo lub też zupełnie przypadkiem. Bez względu jednak na różne okoliczności, które doprowadziły ich do kłopotliwej sytuacji, my dwoje zawsze robiliśmy, co tylko było w naszej mocy, aby być użytecznymi. Mój drogi mąż niejeden raz mi mówił, że nasza praca to przede wszystkim jest walka o to, żeby tego zła mniej było na świecie i z dumą muszę przyznać, że naprawdę bardzo dobrze sobie w niej radziliśmy. Mieliśmy prócz tego prawdziwą satysfakcję z tego, że robimy coś naprawdę pożytecznego, co moim zdaniem miało ogromne znaczenie i to nie tylko dla nas, ale i dla innych.
Tak czy inaczej podczas naszych przygód niejeden raz musieliśmy się ocierać o poważne niebezpieczeństwo, a niekiedy nawet o śmierć, jednak zawsze miałam u swego boku wiernego przyjaciela i mego obecnego męża w jednej osobie. Tym razem jednak miało być inaczej, gdyż w dużej mierze byłam zdana na własne siły...
Ale chwileczkę! Chyba właśnie zaczęłam opowiadać historię od końca. Wybaczcie mi zatem i pozwólcie mi ją zacząć jak należy.
Ledwie minął tydzień, odkąd powróciliśmy do naszego drogiego, jakże kochanego mieszkania na ulicy Piekarskiej 221 B, a już mieliśmy kolejnego klienta. Odwiedził on nas akurat wtedy, kiedy oboje byliśmy na spacerze i wychodząc zapowiedział swoją kolejną wizytę, jak również pozostawił w naszym salonie laseczkę. Gdy wróciliśmy ze spaceru od razu zaczepiła nas nasza droga gospodyni, panna Bonnie Hudson.
- Był tu u państwa pewien młody człowiek - powiedziała - Nie było państwa, więc oznajmił, że jeszcze tutaj wróci, aby państwu opowiedzieć o swoim problemie.
- Jak wyglądał ten człowiek? - zapytałam.
- Całkiem przeciętnie - odpowiedziała dziewczyna - Był dość wysoki, miał zielone włosy, oczy tej samej barwy, nosił binokle i ubierał się bardzo elegancko. Nic więcej nie wiem.
- To i tak dużo - zauważyłam - Dziękujemy bardzo, panno Hudson.
Weszliśmy po tej krótkiej rozmowie do salonu, gdzie oczywiście od razu zauważyliśmy laseczkę pozostawioną przez naszego gościa. Z miejsca się nią zainteresowałam.
- I co sądzisz o naszym gościu po obserwacji tego przedmiotu, moja droga? - zapytał mnie mój drogi mąż.
Spojrzałam na niego z uśmiechem, mówiąc:
- Prawdę mówiąc nie jestem jeszcze pewna. Daj mi kilka minut.
Sherlock pozwolił mi łaskawie lepiej obejrzeć sobie ten przedmiot, a potem zapytał:
- No i co teraz sądzisz?
- A więc uważam, że właściciel tej oto laseczki musi być dość zamożny oraz zdecydowanie elegancki...
- Skąd taki wniosek?
- Opis udzielony przez pannę Hudson mówi sam za siebie. Prócz tego ta laseczka jest naprawdę piękna i wyraźnie nowa... Chociaż lekko na tylnej części podniszczona... To pewnie od chodzenia po chodniku. Ten pan musi mieszkać w mieście i dużo spacerować. Laseczka ma też inicjały... Czekaj... To są inicjały K.K.M. To chyba nazwa jakiegoś klubu dla dżentelmenów. Możliwe, że klub golfowy albo inny taki.
Ash uśmiechał się do mnie lekko, słuchając uważnie moich wniosków, po czym wziął laseczkę do rąk i powiedział:
- Wspaniale, Sereno! Wyciągnęłaś naprawdę właściwie wnioski z tego, co widzisz... Choć pomyliłaś się w kilku kwestiach.
- Tak?! A niby w jakich? - zapytałam załamanym głosem - Sądziłam, że zauważyłam wszystko, co można zauważyć.
- Jak najbardziej zauważyłaś to, ale nieco pomyliłaś się w swojej ocenie - rzekł detektyw - Widzisz, ten pan wcale nie mieszka w mieście, ale na wsi. Otarcia na dolnej części laski dowodzą, iż musi on często chodzić po niezbyt dobrym terenie. Prócz tego na tej laseczce są niewielkie ślady błota typowe dla terenów wiejskich, a więc poza-miastowych. Te małe inicjały natomiast oznaczają Klub Królewskich Medyków, co dowodzi, że nasz gość musiał otrzymać ją w prezencie od kolegów na urodziny albo też z innej okazji. To wszystko zaś prowadzi nas do konkluzji, iż jest on bardzo szanowany.
Sherlock obejrzał sobie jeszcze raz laseczkę i powiedział:
- Ma ona jeszcze pewne małe ślady ząbków... Wnioskuję z tego, że ma on jakiegoś Pokemona, który nosi za nim ten przedmiot. Ten Pokemon nie jest zbyt wielki, bo i ślady po zębach są małe.
- To z całą pewnością Eevee - odezwałam się po chwili.
- Nie możesz tego wiedzieć! - skarcił mnie detektyw.
- Doprawdy? - zachichotałam.
Stałam właśnie przy oknie i delikatnie wyglądałam przez nie, po czym zauważyłam młodego mężczyznę zmierzającego w naszą stronę. Wyglądem odpowiadał on opisowi udzielonego nam przez pannę Hudson, więc łatwo się domyśliłam, że to musi być osoba, która złożyła nam wcześniej wizytę.
Sherlock Ash szybko zauważyłam miejsce, przy którym stałam, dlatego też powiedział:
- Masz wielką przewagę nade mną, kochana Sereno, ponieważ stoisz przy oknie.
- Ty zaś masz wielką przewagę nade mną, że umiesz wywnioskować wnioski, których ja nie umiem wyciągnąć - odparłam.
- Ale i tak byłaś niesamowicie blisko - stwierdził detektyw - Mam więc wielką nadzieję, że zechcesz mi towarzyszyć podczas rozmowy z klientem.
Uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie i odparłam:
- Odmówiłabym, gdybyś mi tego zabronił.
Sherlock zachichotał, po czym zapalił fajkę, mówiąc:
- Oto są słowa godne detektywa!
Uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie i odparłam:
- Odmówiłabym, gdybyś mi tego zabronił.
Sherlock zachichotał, po czym zapalił fajkę, mówiąc:
- Oto są słowa godne detektywa!
C.D.N.
Dobry pomysł na opowiadanie. I ponownie widzę tutaj moją (i naszą) ulubioną formę, jaką jest opowieść szkatułkowa. Tutaj wielki plus za to oraz dodatkowo za wybór tematu. Aż miło będzie wrócić myślami do czasów matury, kiedy to czytało się właśnie "Psa Baskerville'ów", aby scharakteryzować Sherlocka Holmesa. :)
OdpowiedzUsuńAle od początku. Ash toczy zaciętą walkę z Benem Kingsleyem, który aspiruje do tytułu Mistrza Pokemon Ligi Kalos. Pokonał wszystkich trenerów na swojej drodze oraz słynną Elitarną Czwórkę, więc miał prawo wybrać jednego mistrza z którym stoczy finałową walkę i wybrał właśnie Asha.
Walka była bardzo zacięta, jednak końcówka była bliska tragicznemu końcowi. Jako ostatniego pokemona Ash wystawił swojego Greninję, z którym w pewnym momencie połączył się mentalnie, więc odczuwał jego obrażenia. Po którymś ciosie ze strony pokemona Bena Ash padł na ziemię nieprzytomny i trafił do szpitala bardzo osłabiony.
Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i Ash po pewnym czasie się obudził. Był szczęśliwy ze swojego zwycięstwa i obecności przyjaciół przy jego łóżku, jednak jego mina zmarniała gdy usłyszał, że Ben chce rewanżu, do czego jak się okazuje ma prawo. Początkowo ma zamiar walczyć, jednak potem przy rozmowie z Johnem wydaje się być zrezygnowany. Niemniej jednak decyduje się walczyć z Benem jak tylko dojdzie do siebie, wszak musi to zrobić, bo taka była decyzja sędziów.
Podczas pobytu Asha w szpitalu odwiedza go także profesor Syccamore, który wydaje się być bardzo zainteresowany przypadkiem Greninjy i jego możliwości łączenia się umysłem z trenerem. Postanawia zbadać ten przypadek, na co Ash się zgadza i powierza mu swojego Pokemona, w końcu sam jest ciekawy, dlaczego tak właśnie się dzieje i skąd takie możliwości u jego Pokemona. :)
Nasz detektyw otrzymuje również prezent od Johna Scribblera, jest nim jego najnowsze opowiadanie "Sherlock Ash i Duch z Baskerville", którego początek łudząco przypomina początek "Psa Baskerville'ów", gdyż Serena Watson zaczyna analizować laskę mającego przybyć gościa, próbując na jej podstawie odkryć jego tożsamość, a przynajmniej pewne cechy jego charakteru, które mogą być ważne. :) Robi się ciekawie i mimo iż znam akcję tego opowiadania Sir Arthura Conan Doyle'a, to z chęcią przeczytam dalsze części Twojego opowiadania, kochany Autorze. :)
Ogólna ocena: 100000000000000000000000000/10 :)