Płomienna rocznica cz. III
Nie wiem, jak długo byłam nieprzytomna. Powoli otworzyłam oczy, a następnie rozejrzałam się dookoła. Leżałam na łóżku w pięknym, dużym pokoju pomalowanym na niebiesko. Nade mną wisiał jakiś obraz zdaje się, że ukazujący Parysa i Helenę Trojańską. Powoli wstałam na równe nogi, nie wiedząc, co mam teraz zrobić. Czułam, że ktoś mnie porwał i wyraźnie tutaj przetrzymywał, ale kto i po co, tego już nie wiedziałam. Muszę przyznać, że wyraźnie byłam tym wszystkim zaniepokojona. Mało to widziałam filmów, w których takie wydarzenia mają miejsce? Wolałam nie myśleć, co może się wydarzyć później.
Nagle usłyszałam dźwięk fortepianu. Ktoś grał na nim utwór „Marsz turecki“ Mozarta w sąsiednim pokoju. Kierowana ciekawością otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Wtedy zobaczyłam stolik z uszykowanym na nim jedzeniem oraz złotym świecznikiem. Z boku pokoju stał fortepian, przy którym ktoś siedział i grał wyżej wspomniany przeze mnie utwór. Był to chyba mężczyzna, choć nie miałam pewności, czy to prawda, bo w końcu ten ktoś stał odwrócony do mnie plecami. Był on ubrany w biało-czarny strój, po którym zaczęłam się domyślać, kim on może być. Nie wiedziałam jednak, co mam zrobić, dlatego też stałam tylko patrząc w milczeniu na to wszystko. Po kilku minutach gra została zakończona, zaś mężczyzna przy fortepianie odwrócił się do mnie przodem i wtedy go rozpoznałam. Trudno było jednak pomylić jego pociętą nożem twarz, którą malował sobie grubą warstwą białej pomady. Twarz ta budziła we mnie zdecydowanie mieszane uczucia: niechęć, politowanie, strach oraz współczucie i do tego wszystkie jednocześnie.
- Witaj, Sereno - powiedział Arlekin.
- Witaj, Arlekinie - odpowiedziałam mu ponuro.
- Podobała ci się moja gra?
- Owszem, niczego sobie. Nie wiedziałam, że masz talent muzyczny.
- Jeszcze dużo rzeczy o mnie nie wiesz.
- Tak! Choćby tego, że jego gra była udawana - przemówiła pacynka imieniem Jacob, którą mój rozmówca miał na lewej dłoni.
- Udawana? - zapytałam zdumiona.
Arlekin zachichotał nerwowo jak dziecko przyłapane na niegrzecznym czynie.
- Eee.... Może troszkę udawana... - powiedział.
- Puścił muzykę z gramofonu - mówił dalej Jacob - A potem udawał, że sam gra.
Mój rozmówca dał pacynce palcami pstryczka w nos.
- AU! A to za co było?! - jęknął ten dziwacznie ożywiony przedmiot.
- Za mielenie ozorem wtedy, kiedy powinieneś być cicho! - warknął jego właściciel.
W innej sytuacji pewnie cała ta sprawa by mnie bawiła, ale teraz jakoś nie miałam ochoty na zabawy.
- Słuchaj, to wszystko jest naprawdę bardzo śmieszne, ale możesz mi powiedzieć, w jakim celu mnie porwałeś? - zapytałam.
Arlekin przestał się wygłupiać, spojrzał na mnie poważnie, po czym rzekł:
- No dobrze, już mówię. Chciałem jakoś uczcić z tobą rocznicę twojego związku z Ashem.
- Przepraszam bardzo, ale to z nim mam rocznicę, a nie z tobą.
- Wiem o tym, jednak mój kochany kuzynek zachowuje się tak, jakby tego nie wiedział. Smutne, prawda?
Westchnęłam głęboko, przyznając mu w duchu rację. Ash poważnie mnie zaniedbał w tym dniu, jednak uznałam, iż Arlekin jest ostatnią osobą, którą bym mogła to powiedzieć. Po pierwsze to nasz wróg, a po drugie nie chciałam mu dawać najmniejszej nawet satysfakcji wieścią, że mój związek być może przechodzi poważny kryzys.
- Słuchaj, porywasz mnie od moich przyjaciół i wciskasz mi jakieś kity udając do mnie współczucie i oczekujesz, że będę ci się zwierzać? Zapomnij o tym i wypuść mnie stąd!
- Nikt cię tu nie trzyma siłą, moja droga. Możesz śmiało wyjść, kiedy chcesz - odpowiedział mi mój rozmówca.
- Świetnie! - warknęłam na niego - W takim razie wychodzę i żegnam ozięble!
Następnie skierowałam się do najbliższych drzwi. Znajdowało się przy nich niewielkie okno ukazujące piękne, błękitne niebo, więc wiedziałam, że to wyjście musi prowadzić na zewnątrz. Otworzyłam więc drzwi i wtedy, ku swojemu przerażeniu odkryłam, iż rzeczywiście prowadzą one na wolność, ale ta wolność znajduje się bardzo wysoko nad ziemią, o wiele za wysoko, abym mogła zachować życie spadając z takiej wysokości w dół. Przerażona pisnęłam i zamknęłam szybko drzwi, robiąc na chwilę wielki przeciąg, który przeleciał ostro po całym pokoju i przez który o mały włos nie wyleciałam na zewnątrz. Udało mi się jednak pozostać w środku i gdy już drzwi były zamknięte, to spojrzałam wściekle w stronę Arlekina, ten zaś zachichotał i zapytał niewinnym tonem:
- Czy wspominałem ci już może, że znajdujemy się ponad sto metrów nad ziemią?
- A czy ja wspominałam ci już, że wzbiera we mnie żądza mordu?! - krzyknęłam na niego - Natychmiast ląduj i mnie wypuść!
- Spokojnie, siostro! Weź lepiej na wstrzymanie! - powiedziała do mnie pacynka - Może najpierw coś zjesz?
Zrozumiałam, że nie ma co się kłócić z tym szaleńcem, dlatego kiedy wskazał on zapraszającym gestem stolik, który to wcześniej już widziałam, usiadłam przy nim, a Arlekin uczynił to samo. Następnie zapalił on powoli świeczki w świeczniku i zapytał:
- Na co byś miała ochotę?
- W sumie, to nie wiem. A co masz w swoim menu? - odparłam.
- Bardzo wiele - mój rozmówca wskazał palcem na leżącą przede mną kartę dań - Zobacz zresztą sama.
Otworzyłam ją i zaczęłam przeglądać uważnie propozycje kulinarne.
- Hmm... W sumie miałabym ochotę na zupę pomidorową, a potem to może spaghetti, a na deser jakieś dobre ciasto.
- Mówisz masz - zaśmiał się wesoło Arlekin.
Następnie wyjął coś w rodzaju krótkofalówki i powiedział przez nią:
- Zamówienie dla stolik numer 3. Dla panny Evans zupa pomidorowa na pierwsze danie, na drugie spaghetti, a na trzecie ciasto. Dla mnie zaś... To samo.
- Tylko pospieszyć się! Migiem! - przemówiła jego pacynka.
Wydawszy te polecenie agent 005 popatrzył na mnie z uśmiechem, który nawet wydałby mi się całkiem miły gdyby nie fakt, iż czułam bardzo mieszane uczucia, co do tego człowieka.
Kilka minut później do pokoju weszło kilku pracowników organizacji Rocket w czarnych strojach z czerwoną literką R. Przynieśli oni zamówioną przez nas zupę, a następnie odeszli w milczeniu.
- Jedz, smacznego! - zachęcił mnie gestem dłoni Arlekin.
Patrzyłam na niego uważnie nie wiedząc przez chwilę, co mam zrobić, bo właśnie do mnie dotarło, jak poważnie ryzykuję. Przecież ten szaleniec mógł coś do tego dodać i co wtedy?
- No co? Boisz się, że jest zatrute? - zachichotał mój rozmówca.
- A jest? - spytałam.
Oszpecony młodzieniec ryknął gromkim śmiechem, który rozniósł się echem po całym pokoju.
- Nie mam powodu, aby cię zabijać.
- Więc czemu mnie porwałeś?
- Aby sobie z tobą porozmawiać sam na sam bez świadków.
- Hej! No, a ja to niby co?! - mruknął obrażonym tonem Jacob - Tylko kawałek materiału?
Arlekin udawał, że się zastanawia nad odpowiedzią.
- Wiesz co? To zabawne, ale właśnie tym jesteś, a więc lepiej zamknij buzię, zanim nie wrzucę cię do pieca.
- Tak?! Ciekawe, z kim byś sobie wtedy rozmawiał - odgryzła mu się pacynka, krzyżując rączki ze sobą - Więcej z tobą nie gadam!
- Trudno, jakoś to przeżyję - zachichotał 005.
Następnie powoli zaczął jeść swoją zupę, patrząc na mnie uważnie.
- Śmiało, nie krępuj się.
Postanowiłam zaryzykować i powoli, z ogromną ostrożnością zaczęłam jeść zupę. Nie wyczułam w niej żadnego nieprzyjemnego smaku, a wręcz przeciwnie, była ona naprawdę smaczna, podobnie jak i drugie danie oraz deser. Arlekin jadł razem ze mną, uważnie mi się przyglądając. Potem dał znak swoim ludziom, aby posprzątali ze stołu i rzekł:
- Skoro już się najadłaś, to możemy sobie porozmawiać.
- Chyba nie mamy o czym - odpowiedziałam mu.
- Doprawdy? - zapytał niezrażony moimi słowami agent 005 - No cóż, ja jednak miałbym ci wiele do powiedzenia.
- Jeżeli chcesz mnie nastawić przeciwko Ashowi, to daruj, ale to ci się nie uda!
Agent organizacji Rocket rozsiadł się wygodnie na krześle, patrząc na mnie uważnie.
- Wcale tego nie zamierzam robić.
- Więc po co mnie tu zabrałeś, Kevinie? - zapytałam, nic już z tego nie rozumiejąc.
Arlekin popatrzył mi w oczy smętnie.
- Prawdę mówiąc sam nie jestem pewien. Chyba przede wszystkim po to, aby sobie spędzić z tobą trochę czasu. Bardzo mi ciebie brakowało.
- Ja jakoś nie tęskniłam.
- Poważnie? Cóż... Ranisz tym moje biedne serce i to bardziej niż ci się wydaje.
- Bardzo mi przykro.
- Nie więcej niż mnie - 005 przybrał teraz bardzo smutny wyraz twarzy - Muszę powiedzieć, że jesteś naprawdę urocza. Obserwuję cię od czasami od naszego ostatniego spotkania, oczywiście robię to w przerwach między licznymi misjami, jakie zleca mi Giovanni.
- Jak mnie obserwujesz?
- Dzięki pomocy tego pojazdu, na którym jesteśmy. Nawiasem mówiąc, to jest całkiem ładne cacko, prawda?
- Owszem, niczego sobie - powiedziałam, rozglądając się dookoła.
- Bardzo mi miło, że go doceniasz, gdyż powstał on na podstawie mego własnego projektu. Inżynierowie Giovanniego zbudowali go dla mnie.
Patrzyłam na niego uważnie, nie wiedząc przez chwilę, co powiedzieć, ale w końcu odezwałam się:
- Dlaczego pracujesz dla tego łajdaka?
Arlekin uśmiechnął się do mnie smutno, mówiąc:
- Nie mam wyboru.
- Przecież każdy jakiś ma - stwierdziłam.
- Mylisz się! Nie każdy i nie zawsze - powiedział na to mój rozmówca, powoli wstając z krzesła i zaczynając przechadzać się po pokoju - Ja akurat nie miałem wyboru. Mogłem albo wybrać służbę u niego, albo też zgnić w więzieniu.
Następnie skierował on swój wzrok na mnie i zaczął mówić:
- Ash opowiadał ci, jak zdobyłem te blizny, jakie mam na gębie?
- Tak... Broniłeś bitej dziewczyny, a bandyci nie dość, że cię pokonali, to jeszcze oszpecili. Ty chyba także mi o tym wspominałeś podczas naszej ostatniej rozmowy.
- Serio tak zrobiłem? No, możliwe. Tak czy inaczej nie znasz na pewno całej tej opowieści.
- Wiem, że ojciec cię nie kochał i zachował się wobec ciebie podle.
Arlekin potwierdził moje słowa, smutno kiwając głową.
- To prawda. Nie był wobec mnie fair. Wręcz przeciwnie. Skrzywdził mnie i traktował jak śmiecia tylko dlatego, że byłem nieco pulchny i nie taki, jaki powinien być jego syn. Jedynie moja matka mnie wspierała, ale ją straciłem bardzo wcześnie. Miałem wtedy około siedem lat. Pokłóciła się z ojcem, który za dużo wypił, a potem jeszcze zepchnął ją w furii ze schodów. Biedaczka zmarła na miejscu, ale on oczywiście nie otrzymał za to kary, bo nikt nie widział, jak ona zginęła, a on powiedział policji, że to był wypadek. Zapomniał jednak o mnie. Ja widziałem wszystko, ale oczywiście byłem tylko dzieckiem. Nic nie mogłem zrobić poza pogodzeniem się z tym, że jej już nie ma i nie będzie przy mnie. Mimo wszystko byłem gotów wybaczyć ojcu i zabiegać o jego względy, w końcu był mi jedyną bliską mi osobą. Ale on tego nie chciał. Traktował mnie żałośnie i doprowadził do tego, że chcąc mu zaimponować trenowałem boks i swoją siłę fizyczną. Potem zaś, chcąc się wykazać broniłem tej biednej dziewczyny przed bandytami, którzy ją napadli. Przypłaciłem to jednak bliznami oraz tym okropnym napisem na czole, który jak mniemam już widziałaś.
- Tak, widziałam - powiedziałam smutno - Bardzo mi przykro.
005 zasłonił sobie oczy dłonią, po czym jęknął i rzekł:
- To było potworne. Zostałem oszpecony do końca życia, a mój o kilka lat młodszy kuzyn, Ash Josh William Ketchum był właśnie tym, który mnie wtedy rannego i ośmieszonego znalazł na ulicy. To on mi pomógł, chociaż wcześniej odebrał mi miłość ojca, będąc dla niego wzorem idealnego syna, jakiego zawsze chciał mieć mój ojciec.
Po tych słowach Arlekin uderzył pięścią w ścianę, krzycząc:
- Przeklęty mój kuzynek! Po co w ogóle do mnie przyjeżdżał?! Po co najpierw ze swoją mamusią, a potem ze swymi kumplami odwiedzał nasz dom?! Nikt go tam nie chciał! Ja na pewno nie!
Patrzyłam na to ze smutkiem w oczach, zaś mój rozmówca otarł powoli łzy, kontynuując swoją przemowę:
- W wieku szesnastu lat zostałem więc oszpecony. Mając tego dość, a do tego będąc rozjuszonym dalszymi docinkami ojca, który uznał, że jestem nikim, skoro tak łatwo się dałem załatwić, zabrałem swoje rzeczy, po czym wyniosłem się od niego. Wśród rzeczy, jakie wziąłem ze sobą z domu była pewna mała kamera, którą kiedyś sam zbudowałem. Moje pierwsze dzieło, które sam zbudowałem własnymi rękami. Nieźle, prawda? Byłem genialnym dzieckiem. Wielka szkoda, że mój ojciec tego nie doceniał. No, ale los mu się za to odwdzięczył.
- W jaki sposób? - zapytałam.
Arlekin uśmiechnął się podle, po czym rzekł:
- Na kamerze było pewne nagranie, które zrobiłem w dniu, w którym to zginęła moja matka. To nagranie pokazywało, jak ona zginęła, a raczej jak została zabita. Ojciec nie wiedział, że ono w ogóle istnieje. Ja zaś na długo o tym zapomniałem, ale potem, gdy je zobaczyłem po latach, to zrozumiałem, co to dla mnie znaczy. Zadowolony postanowiłem działać i zemścić się na ojcu. Zaniosłem więc kamerę na policję, a tam policjanci nie zadawali mi zbędnych pytań, tylko od razu aresztowali ojca. Poszedł siedzieć, a miesiąc później wdał się w bójkę ze współwięźniem i zginął w niej. Krótko mówiąc, śmierć miał równie żałosną, co życie.
Po tych słowach 005 usiadł powoli na krześle przy stoliku, masując sobie palcami oczy. Potem, gdy już odzyskał jako taki spokój, mówił dalej:
- Ja zaś wędrowałem po świecie bez żadnego celu w życiu. Wreszcie dołączyłem do cyrku, gdzie zacząłem pracować jako clown, jak również też jako brzuchomówca. To właśnie wtedy nazwałem się Arlekinem. Zerwałem z moim prawdziwym nazwiskiem, które było dla mnie obrzydliwe. W cyrku pracowała pewna piękna dziewczyna. Miała na imię Rena. Była do ciebie bardzo podobna i równie urocza, co i ty. Ona jako jedna chciała mnie bliżej poznać, jak również nigdy nie oceniała mnie po pozorach. Pokochałem ją z wzajemnością. Mogłem żyć długo i szczęśliwie, ale niestety wszystko się popsuło.
- Dlaczego?
- Przez pewnego bydlaka. Nazywał się Sebastian Ritch i był on synem jakiegoś ważnego polityka. Drań smalił cholewki do Reny, ale ta mu dała kosza, więc Sebek popił sobie, a następnie będąc na gazie podpalił namiot cyrkowy, w którym występowaliśmy. Chciał nam uprzykrzyć życia, ale nie wiedział, że Rena zgubiła jeden z kolczyków, które dostała ode mnie, więc poszła do namiotu, żeby go znaleźć. Chwilę później w namiocie wybuchł pożar. Rena nie zdążyła uciec. Zginęła od ognia i dymu.
Zasłoniłam sobie przerażona usta dłonią. Ta historia była po prostu zatrważająca. Poczułam, że zaczynam współczuć Arlekinowi i to mocniej niż kiedykolwiek przedtem.
- I co było dalej? - zapytałam.
- Podpalacz trafił pod sąd - kontynuował 005 - Ale prawo nie jest dla takich jak on. Tatuś ocalił go za pomocą najlepszych adwokatów i młody Ritch nie został skazany. Załamany dostałem wtedy szału. Nie panowałem nad sobą. Postanowiłem sam wymierzyć sprawiedliwość. Dopadłem drania, po czym pobiłem go i złamałem mu kręgosłup. Gość do dzisiaj jest kaleką. To chyba sprawiedliwa kara za to, co zrobił, prawda?
Patrzyłam na niego zmieszana nie wiedząc, co mam teraz powiedzieć. W jednej chwili współczucie zostało u mnie zastąpione przerażeniem oraz obawą o swoje życie. Arlekin jednak nie zwrócił na to uwagi, gdyż mówił dalej:
- Po tym czynie trafiłem pod sąd, gdyż ojciec Sebastiana Ritcha już się postarał o to, abym poszedł siedzieć. Dostałem piętnaście lat ze względu na swój młody wiek, bo gdybym był starszy, dostałbym dożywcie. Siedziałem jednak tylko pół roku. W więzieniu poznałem bowiem agenta organizacji Rocket, który mnie polubił. Razem uknuliśmy plan ucieczki, a następnie go zrealizowaliśmy. Udało się nam uciec, a potem mój nowy przyjaciel polecił mnie swemu szefowi, Giuseppe Giovanniemu. Dość szybko awansowałem w hierarchii organizacji Rocket, później zaś dostałem się do samej jej elity. Przyjąłem wtedy na stałe imię Arlekin, które wcześniej używałem w cyrku i jestem teraz, jak widzisz, szanowanym człowiekiem.
- Szanowanym? Chyba szalonym - mruknęłam złośliwie.
- Szalony? - zaśmiał się mój rozmówca - Może teraz tak mnie oceniają, ale kiedyś za wiele lat będą mnie wspominać jako niezwykłego człowieka, który dokonał tego, czego inni dokonać nie mogli.
- I co ty niby takiego dokonałeś, co?! Skatowałeś tego łajdaka, przez którego zginęła twoja narzeczona! Pięścią wymierzyłeś sprawiedliwość! Tak to każdy potrafi! Nie widzisz, że jesteś o wiele więcej wart niż ci, którzy cię skrzywdzili?!
- Wiem o tym lepiej niż myślisz - zachichotał Arlekin.
Ja jednak mówiłam zupełnie na poważnie.
- Jesteś, a właściwie powinnam powiedzieć, że byłeś taki. A tak, byłeś lepszy od nich, bo potem swoim żałosnym zachowaniem doprowadziłeś do tego, że w oczach innych, nawet moich, jesteś równie podły, co oni!
- Moja droga... Świat jest okrutny... Dlaczego ja miałbym być inny?
- A chociażby po to, żeby nie zniżać się do poziomu twych wrogów! - zawołałam - Myślisz, że jesteś lepszy od tych, którzy cię skrzywdzili? Nie, nie jesteś! Bo kiedyś tobie zadawano ból, a teraz ty to robisz innym!
- To się nazywa sprawiedliwość.
- To się nazywa bestialstwo! Wpuściłeś do swojego serca nienawiść i pozwoliłeś, aby cię ona przeżarła, zamieniając się w to, co cię zniszczyło, a co ty chciałeś kiedyś zniszczyć! To tak, jakby się stał swoim ojcem!
- MILCZ!
Arlekin uderzył pięścią w stół, po czym spojrzał na mnie tak groźnie, że aż mi krew zmroziło w żyłach. W oczach miał furię, a wręcz szaleństwo i już nie wiedziałam, co za chwilę się ze mną stanie.
- Jak śmiesz mnie oceniać?! Nie przeszłaś przez to wszystko, przez co przeszedłem ja! Nie wiesz, co to znaczy być oszpeconym i poniżanym! Nie wiesz, jak to jest, gdy cię niszczą, a sprawiedliwość szerokim łukiem omija twoich ciemiężców! Mój ojciec zginął w więzieniu, moi oprawcy ponieśli karę za coś innego niż moja krzywda, więc i pan Ritch musiał odpowiedzieć za swoje czyny! A że prawo nie umiało go ukarać, wobec tego zrobiłem to ja! Możesz nazywać to zbrodnią, ale to była jedynie sprawiedliwość!
Czułam, że jak tak dalej pójdzie, to powiem coś, czego będę żałować, dlatego też rzekłam:
- Chcę stąd wyjść! Odwieź mnie tam, skąd mnie zabrałeś!
- Dlaczego? - zapytał mój rozmówca, uśmiechając się ironicznie - Tak źle ci się ze mną rozmawia?
Złapałam go za poły jego ubrania, po czym zawołałam:
- Masz mnie wypuścić! Już!
- Aleś ty nerwowa, Sereno - zachichotał 005 - A jak tego nie zrobię, to co wtedy?
- To wtedy pożałujesz. Wyrzucę cię z twego własnego statku!
- Poważnie? W takim razie tak z ciekawości cię zapytam. Co zrobisz, gdy już położysz mnie trupem? No śmiało! Powiedz mi! Zabijesz mnie i co dalej? Jak sobie poradzisz z moimi ludźmi?
Wiedziałam, że on ma niestety rację. Mogłam go teraz co prawda zabić (zakładając oczywiście, iż byłabym do tego zdolna), ale potem czekałaby mnie śmierć z rąk jego ludzi, a więc tak czy inaczej skończyłabym marnie. Załamana puściłam go, Arlekin zaś zachichotał:
- Mądra dziewczynka. A teraz słodkich snów.
Po tych słowach nacisnął on kwiatek, który miał zawieszony na piersi, ale tym razem nie poleciał z niego atrament, ale gaz usypiający, po którym zasnęłam.
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha:
Kiedy Serena wybiegła z posterunku załamany usiadłem na krześle, które stało tuż przed biurkiem Jenny. Moja przyjaciółka z policji patrzyła na mnie ze smutkiem w oczach.
- Czuję się naprawdę okropnie z tym wszystkim. Niechcący zepsułam wam randkę i rocznicę związku.
- Nie... Cała wina spada na mnie. To ja się uparłem, żeby zajmować się tym śledztwem, z którym sama byś sobie poradziła. Ale chciałem ci pomóc i pokazać, jaki jestem doskonałym detektywem. Mam teraz za swoje. Moja dziewczyna mnie nienawidzi, a ja dałem jej ku temu wszelkie powody.
- Ja nie nazwałabym tego nienawiścią. Po prostu jest zasmucona tym wszystkim, co się stało.
- Jakoś nie mam o to do niej żalu. Za to mam żal do siebie.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał mój Pokemon, dotykając mnie delikatnie łapką.
Pogłaskałem go lekko po główce.
- No cóż, Pikachu... Chodźmy teraz poszukać mojej dziewczyny.
Wyszliśmy obaj na zewnątrz i zaczęliśmy chodzić po całym mieście, szukając Sereny. Niestety ona zniknęła i nie wiedziałem, gdzie może być.
- Ech, ładny ze mnie detektyw - mruknąłem zły sam na siebie - Umiem tropić bandytów, ale mojej dziewczyny nie umiem znaleźć.
- Pika-pika! - jęknął Pikachu.
Pogłaskałem go powoli po główce i powiedziałem:
- Ech, mój przyjacielu... To po prostu jest beznadziejne. Ona może być dosłownie wszędzie. Nie ma co jej szukać. Lepiej już chodźmy do Centrum Pokemon. Może tam właśnie przebywa.
Jak postanowiłem, tak zrobiłem, ale niestety mojej ukochanej tam nie było. Siostra Joy powiedziała mi, że Serena jeszcze nie wróciła, jednak ona sama ma prócz tego inne wiadomości dla mnie.
- Dzwoniła tutaj twoja siostra i prosiła, abym ci przekazała następujące wieści.
Następnie podała mi jakąś niewielką kartkę. Przeczytałem ją szybko, po czym bardzo zadowolony uśmiechnąłem się.
- Doskonale. Bardzo dobrze. Chociaż jedna dobra rzecz dzisiaj mnie spotyka. Dziękuję ci, siostro Joy! Pikachu, idziemy! Musimy teraz do kogoś zadzwonić!
Następnie poszliśmy do telefonu i z niego zadzwoniłem na posterunek policji. Chwilę później na ekranie ukazała się inspektor Jenny.
- Witaj, Ash. O co chodzi? - zapytała - Znalazłeś Serenę?
- Niestety nie, ale moja siostra przekazała mi istotne fakty na temat tej zapalniczki, którą znalazłaś na miejscu zbrodni.
Policjantka spojrzała mi w oczy uważnie.
- Poważnie? I czego się dowiedziała?
- Kupiła ją (a nieco wcześniej zamówiła) niejaka Sarah Bergson dla swojej córki Nancy. Podobno to miał być prezent na miejsce takiej samej zapalniczki, jaką panna Bergson posiadała jako pamiątkę po swoim ojcu. To zamówienie złożono jakoś tak półtora miesiąca temu, a odebrano miesiąc temu. Wobec tego pozostaje pytaniem, czy w hotelu była w czasie pożaru osoba o takim nazwisku?
Jenny uśmiechnęła się radośnie.
- A i owszem... Nawet dwie osoby. Wdowa Sarah Bergson i jej córka Nancy.
- Poważnie? Były one gośćmi hotelu?
- W pewnym sensie.
- Jak to, w pewnym sensie? - zdziwiłem się.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Widzisz, bo to jest tak... Pani Bergson to wdowa. Przybyła tu razem z córką z jednego kraju, gdzie nie ma Pokemonów. Obecnie zaś jest partnerką właściciela tego hotelu, Artura Penjamina. Rozmawiałam z nim wczoraj, bo jak może wiesz, a może nie wiesz, że on jest moim dobrym znajomym, także cóż... Co nieco wiem o nim. Wiem też, że panna Nancy nie specjalnie jest zachwycona tym, że jej matka się związała z innym mężczyzną. Podobno już nieraz okazywała niechęć Penjaminowi. Ale żeby takie coś...
- Nie wiemy, czy to ona - powiedziałem - Przecież nie sprawdziliśmy jeszcze odcisków palców na zapalniczce.
- Chłopcze... - rzekła Jenny z politowaniem - Nie bądź naiwny. To jej zapalniczka? Jej. Czy miała motyw? Miała. Była w konflikcie z partnerem matki? Była. Sprawa jest zatem jasna. Dziękuję, że mi pomogłeś załatwić tę sprawę szybciej niż ja bym się z nią borykała. Bo zanim ja bym zdążyła sprawdzić odciski palców wszystkich ludzi, którzy byli wtedy w hotelu, to by trochę czasu minęło, a ta jędza mogłaby zatrzeć za sobą wszelkie ślady.
- Mimo wszystko uważam, że...
- Że to zbyt proste, prawda? Może ci się tak wydawać, ale pamiętaj, iż często pewne sprawy są tak proste, iż trudno nam w to uwierzyć. No, a teraz trzymaj się, Ash i do zobaczenia. Dziękuję ci jeszcze raz za pomoc. Bez ciebie całe śledztwo trwałoby znacznie dłużej.
Po tych słowach policjantka wyłączyła się, a ja spojrzałem na Pikachu załamanym wzrokiem.
- Coś mi mówi, że ta sprawa nie jest do końca tak oczywista, stary - powiedziałem.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał mój Pokemon.
- Też tak myślę. Moim zdaniem powinniśmy chyba lepiej się przyjrzeć tej sprawie. Jesteś gotów na dalszy ciąg śledztwa?
- Pika-pika!
- Tak też myślałem.
Pamiętniki Sereny c.d:
Obudziłam się w tym samym miejscu, z którego to zostałam zabrana. Arlekina ani jego ludzi nie było nigdzie w pobliżu. Zrozumiałam, że byłam wolna. Agent organizacji Rocket rzeczywiście porwał mnie tylko po to, aby móc spędzić ze mną nieco czasu, po czym dał mi odejść. Nie rozumiałam tego wszystkiego. To było naprawdę dziwne. Dlaczego ten człowiek tak właśnie postąpił? Czyżby jego jedynym celem była chęć opowiedzenia mi swojej historię? Dziwne... Ale z drugiej strony Kevin McBrown to przecież dziwak (delikatnie mówiąc). Jego zachowanie zdecydowanie wykracza poza ramy tzw. normalności, a więc mógłby on sobie zadać tyle trudu, żeby mnie porwać sprzed nosa swego kuzyna tylko po to, aby mnie potem wypuścić i odlecieć w siną dal. Do tego człowieka naprawdę wszystko było podobne.
W końcu powoli się podniosłam z ziemi, otrzepałam swoje ubrania, a następnie powoli poszłam do Centrum Pokemon. Tam zaś zastałam Asha, jak rozmawia z Pikachu. Na mój widok bardzo się ucieszył.
- Serena! - zawołał.
- Pika-chu! - pisnął jego Pokemon.
Mój ukochany podbiegł do mnie razem ze swym wiernym starterem na ramieniu, po czym złapał mą osobę w objęcia.
- Moja kochana! Moja jedyna! Gdzie ty chodziłaś przez ten cały czas?! Szukaliśmy cię z Pikachu po całym mieście!
- Pika-pika! Pika-chu! - potwierdził jego słowa stworek.
Uśmiechnęłam się do nich delikatnie.
- Spokojnie... Wszystko dobrze. Miałam tylko małe spotkanie z twoim kuzynem.
- CO?! Z Arlekinem?! - jęknął przerażony Ash - Czego on od ciebie chciał?
- Nieważne. Później ci opowiem. Lepiej mi powiedz, jak tam postępy w śledztwie.
- A ono cię w ogóle interesuje?
Posmutniałam słysząc to pytanie, choć wiedziałam doskonale, że sobie na nie zasłużyłam, podobnie jak i na gorycz bijącą z głosu mojego chłopaka. Westchnęłam więc głęboko, po czym powiedziałam:
- Nie powinnam była wtedy mówić takich rzeczy. Zraniłam cię.
- A ja wcześniej zraniłem ciebie - rzekł mój luby - Naprawdę bardzo mi przykro, że nasza rocznica nam się nie udała.
- Mnie również bardzo przykro z tego powodu, ale wiem doskonale, że nie powinniśmy być egoistami i kiedy trzeba, to należy pomagać innym. W końcu takie jest nasze zadanie.
Mówiłam tak, ponieważ rozmowa, jaką odbyłam tego dnia z Arlekinem dała mi naprawdę wiele do myślenia. Ten człowiek wiele w życiu przeszedł, ale w swoim zachowaniu myślał tylko o sobie. Uznał, że skoro on cierpiał, to inni też powinni cierpieć. Rozumiałam jego ból i współczułam mu, ale nie pochwalałam tego, co robił, gdyż to był skrajny egoizm. Wiedziałam, że sama muszę zachować się lepiej niż on, bo przecież cała ta sprawa z naszą rocznicą nie była winą Asha. On chciał po prostu pomóc komuś, kto był w potrzebie. To był u niego zawsze jakby naturalny odruch. Jak mogłam go za to krytykować.
- Mówisz poważnie? - zapytał mnie detektyw z Alabastii.
- Tak i bardzo żałuję tych niemiłych słów, jakie ci wtedy powiedziałam w gniewie. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz.
- A ja liczę na to, iż wybaczysz mi zmarnowaną naszą rocznicę.
- Spokojnie. Odbijemy sobie ten dzień choćby jutro. A teraz musimy się zająć tym śledztwem.
- Ale Sereno...
- Proszę, kochanie... Powiedz mi, czego się dowiedziałeś?
Mój ukochany opowiedział mi zatem wszystko, co wcześniej odkrył. Byłam przerażona tymi rewelacjami.
- Dlaczego Jenny jest taka uparta?! - jęknęłam załamana - Przecież to wszystko, o czym mówimy, wcale nie dowodzi winy Nancy.
- Dla naszej pani inspektor dowodzi. Dlatego też będziemy musieli się dowiedzieć prawdy. Jeśli panna Bergson jest naprawdę winna, wtedy nie ma sprawy. Ale jeśli nie, to wówczas...
- Będziemy musieli znaleźć prawdziwego sprawcę. Tylko jak my mamy to zrobić?
- Coś wymyślimy. To co? Idziesz ze mną?
- Dobrze, ale dokąd?
- Do szpitala, do naszej drogiej May. Potrzebujemy kilku informacji.
***
Nie bardzo wiedziałam, co nasza przyjaciółka może nam powiedzieć, jednak nie zadawałam zbędnych pytań wierząc, że mój ukochany doskonale wie, o czym mówi. Na całe szczęście panna Hameron była w tak dobrym stanie, że mogła już przyjmować gości. Gdy weszliśmy na salę, miała ich aż trzech: Maxa, Misty i Gary’ego. Kiedy ją odwiedziliśmy, akurat oboje z nią rozmawiali.
- No proszę! - zaśmiała się May - Mam dzisiaj prawdziwy tabun gości. Miło mi was widzieć.
- Jak tam wasze śledztwo? - zapytała Misty.
- No właśnie, my w tej sprawie - odpowiedział Ash - Musimy odkryć prawdziwego winowajcę podpalenia hotelu.
- Bo Jenny wsadziła za kratki nie tę osobę, co trzeba - dodałam.
Następnie detektyw z Alabastii opowiedział przyjaciołom, czego to się dowiedział od Dawn i Clemonta, a także jakie były tego później efekty.
- No nieźle! - jęknęła rudowłosa panna Macroft - Ja wiedziałam, że nie można polegać na policji!
- Nie oceniajmy Jenny tak surowo. Ostatecznie policjantów obowiązują pewne procedury i inne takie - rzekł Gary.
- Tak czy inaczej pani inspektor powinna więcej myśleć - mruknął Max - Wobec tego, siostrzyczko, musisz pomóc Ashowi!
- Tylko w jaki sposób mam to zrobić? - zapytała May.
- Po prostu powiedz mi, co wiesz o panu Penjaminie i jego partnerce - rzekł mój chłopak.
- Nie ma sprawy. A czy jego córka też cię interesuje?
Spojrzeliśmy na nią uważnie.
- Córka? To on ma córkę? - zapytałam.
- O tak! - pokiwała głową panna Hameron - Ma na imię Ingrid.
- Ingrid. Ładne imię - stwierdziłam.
May prychnęła pogardliwie.
- Owszem, imię ma całkiem ładne, ale resztę to już nie bardzo.
- Czemu tak mówisz? - zapytała Misty.
- Bo to prawda! Wygląda, jak jakiś maszkaron. Wysoka, długie, zielone włosy wygolone na lewej skroni i czarne oczy. Chodzi też ubrana na czarno i ma taki kretyński łańcuch na szyi. Chyba jest gotką, co by tłumaczyło ten jej beznadziejny ubiór.
- Ciekawe - powiedział Ash, masując sobie podbródek - Ale powiedz mi, czy ona też nie pochwalała związku swego ojca z panią Bergson?
- Trudno mi powiedzieć. Widziałam ją raz w życiu podczas przyjęcia z okazji otwarcia hotelu jej ojca. Samego Penjamina też nie znam zbyt dobrze, ale powiedział mi co nieco o sobie, zaś innych rzeczy dowiedziałam się już przypadkiem od ludzi. Dla wyjaśnienia muszę ci tu wyjaśnić, że wcale nie interesują mnie plotki. Po prostu ludzie mi o tym opowiadali, a ja słuchałam z ciekawości uznając, że warto słuchać swoich rozmówców.
- Rozumiem. A co się dowiedziałaś? - spytałam.
- Przede wszystkim tego, że Penjamin rozwiódł się z żoną, która teraz wędruje sobie gdzieś po świecie. Ingrid bardzo przeżyła rozwód rodziców, przynajmniej tak mówią.
- Przeżyła, tak? - zapytał mój luby - To daje mi do myślenia.
- Myślisz, że to ona mogłaby...
- Nie chcę niczego sugerować, póki tego nie sprawdzę.
- A jak chcesz to zrobić?
Detektyw z Alabastii uśmiechnął się delikatnie.
- Mam pewien pomysł. Ale najpierw, moja droga May, powiedz mi coś może o tej pannie Ingrid. Być może widziałaś coś, co nas naprowadzi na trop.
Dziewczyna pomyślała przez chwilę, a następnie opowiedziała nam pewną bardzo interesującą wiadomość, której osobiście była świadkiem.
- To brzmi ciekawie... Jesteś tego pewna? - zapytał Ash, kiedy May już skończyła swoją opowieść.
- Dokładnie tak - powiedziała panna Hameron.
- I nie wiesz, kim jest ta kobieta, która z nią rozmawiała?
- Niestety, nie wiem.
- Ale jesteś pewna, że rozmawiały ze sobą tak, jakby się znały?
- Dokładnie tak.
Mój luby pomyślał przez chwilę nad tym, co właśnie usłyszał.
- Coś mi właśnie przyszło do głowy.
Po tych słowach spojrzał na naszego drogiego hakera.
- Możesz coś sprawdzić dla mnie w Internecie?
- Oczywiście - odpowiedział Max - A co konkretnie?
Detektyw szybko wyjaśnił mu, o co chodzi.
***
Godzinę później ja, Ash oraz Misty siedzieliśmy na posterunku policji razem z Jenny oraz Arthurem Penjaminem, panią Bergson i panną Ingrid. Dziewczyna wyglądała dokładnie tak, jak to nam ją opisała May, przy czym dodać tu muszę, iż sprawiała niezbyt przyjemne wrażenie. Pan Penjamim natomiast był wysoki, po pięćdziesiątce, z szarymi włosami i niebieskimi oczami. Jego partnerka zaś okazała się być kobietą średniego wzrostu, w wieku około czterdziestu lat, o czerwonych oczach oraz brązowych włosach spiętych w całkiem ładny kok. Miała na sobie czarną, skromną, chociaż też bardzo stylową sukienkę.
- Wolno wiedzieć, po co się tutaj zebraliśmy? - zapytała pani Bergson.
- Spokojnie, wszystko zaraz zostanie wyjaśnione - powiedziała Jenny - Nasz drogi detektyw wszystko wam powie.
Sherlock Ash tymczasem założył na siebie swój strój roboczy, jak go czasami dowcipnie nazywał, po czym bardzo zadowolony, z siedzącym mu na ramieniu wiernym Pikachu, zaczął mówić:
- Jak zapewne państwo wszyscy wiecie, wczoraj w nocy spłonął hotel pana Penjamina. Wszystkich zastanawia was na pewno, jak doszło do tej tragedii.
- Wszyscy to wiemy! - warknął w jego kierunku Penjamin - To był po prostu nieszczęśliwy wypadek!
- Wręcz przeciwnie... To było podpalenie... - mówił mój ukochany - I zaraz państwu powiem, kto jest za nie odpowiedzialny. Mamy tutaj aż kilku podejrzanych. Zastanówmy się teraz... Które z nich jest winne?
Spojrzał na Penjamina.
- Może to sam właściciel hotelu? Bo w końcu jego budynek jest bardzo wysoko ubezpieczony. Co to dla kogoś tak bogatego spalić własny hotel i potem odebrać za to pieniądze z ubezpieczenia?
- No wiesz co, młodzieńcze?! - zawołał oburzonym tonem mężczyzna - Jak możesz tak mówić?
Ash zlekceważył jego słowa i spojrzał na panią Bergson.
- A może pani? Nie podobało się pani, że pani córeczka jest w bardzo złych relacjach z panną Ingrid, prawda? Mogłaby chcieć ukarać partnera za to, że nie poskromił on swojej jedynaczki.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Kobieta chciała już coś mu powiedzieć, jednak zmieniła zdanie, gdyż chociaż otworzyła usta, to szybko je zamknęła i zachowała milczenie.
- I wreszcie panna Ingrid - mówił dalej detektyw z Alabastii, mając na twarzy ironiczny uśmieszek - Nie cierpiałaś Nancy, która zresztą okazywała ci jawną wrogość, podobnie jak i ty jej.
- To prawda. Nie zaprzeczam - mruknęła Ingrid z obojętnością w głosie - Ale nie rozumiem, do czego to zmierza.
- Nancy zeznała, że zeszła na dół w nocy do kuchni, żeby coś zjeść - powiedziała Jenny - Oświetlała ona sobie drogę tam zapalniczką otrzymaną miesiąc temu od swojej matki. Kiedy nagle usłyszała jakiś głos, przerażona niechcący podpaliła firankę, jednak szybko ugasiła pożar i uciekła, gubiąc po drodze zapalniczkę.
- Dokładnie - zgodził się z nią Ash - A teraz na scenę wkracza Ingrid. Widzi ona uciekającą Nancy. Idzie do kuchni, widzi jej zapalniczkę, a także przypaloną firankę. Wpada na pewien bardzo perfidny pomysł. Za jednym zamachem pozbędzie się Nancy oraz jej matki, których wręcz nie cierpi. Dlatego wzięła zapalniczkę, podpaliła nią firanki i...
- NIE! - krzyknęła Ingrid - To wszystko nieprawda! Niczego takiego nie zrobiłam!
Dziewczyna była teraz naprawdę przerażona, a obojętność z jej twarzy zniknęła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- To ciekawe, jak wyjaśnisz to, że na tej zapalniczce oprócz odcisków palców Nancy są także twoje? - zapytała Ingrid inspektor Jenny.
Panna Penjamin nie wiedziała, co powiedzieć, podczas gdy jej ojciec krzyknął oburzony:
- Ingrid jest niewinna! Nie ona spaliła mój hotel! Nie wierzę w to!
- Przykro mi, ale dowody świadczą przeciwko niej - rzekła policjantka - Będę musiała zabrać ją.
- NIE!
Ktoś krzyknął, ale nie był to pan Penjamin ani jego córka. Okazało się, że to była jakaś wysoka kobieta o blond włosach i zielonych oczach. Miała około czterdzieści lat i całkiem przyjemną twarz. Ubrana ona była w żółtą sukienkę, słomkowy kapelusz, a także czarne szpilki. Obok niej stał Max bardzo z siebie zadowolony.
- Ona jest niewinna! - krzyknęła tajemnicza pani - To ja to zrobiłam!
- Że słucham?! - zapytał Penjamin, patrząc uważnie na kobietę - Niby czemu tak się zachowałaś, ty szalona kobieto?!
Zapytana o to osoba powoli zdjęła z głowy perukę i odsłoniła swoje prawdziwe włosy, które były zielone oraz przycięte do karku. Wówczas to ojciec Ingrid zasłonił sobie przerażony usta dłonią.
- O nie! Czy ty... Czy ty... Celia?!
- Tak, to ja - powiedziała zapytana - To ja... Twoja była żona. Widzę, że dziesięć lat nie widzenia się ze mną zatarło mocno rysy mojej twarzy w twej pamięci.
- Ale nie w pamięci waszej córki - powiedziałam, wtrącając się do tej rozmowy - Ona wciąż zachowała kontakt ze swoją matką. Wiedziała też, że ta z peruką na głowie, która w połączeniu z okularami przeciwsłonecznymi mocno zmieniła jej wygląd, przybyła do tego hotelu jako jeden z jego gości. Była też na przyjęciu, które pan Arthur Penjamin zorganizował, a którego przygotowaniami zajęła się May.
- Ta natomiast była świadkiem, jak Ingrid rozmawiała o czymś z jakąś kobietą, przy czym obie mówiły ze sobą tak, jakby się dobrze znały - dodała Misty - Kobietą dużo starszą od niej, z którą rozmawiała bardzo ciepło i która mogłaby być jej matką, jak stwierdziła May, bo obie miały takie same oczy.
- May rzuciła to żartem, ale ja uznałem, że to może być matka Ingrid, choć oczywiście to były tylko przypuszczenia - rzekł Ash - Postanowiłem więc sprawdzić, czy mam rację. Była jedna szansa na sto, że tak jest, ale... Udało się.
- Na prośbę Asha sprawdziłem przy nim w Internecie wygląd matki Ingrid - rzekł Max - Nie zgadzał się on dokładnie z wyglądem osoby, którą widziała moja siostra, dlatego dodaliśmy jej blond włosy i od razu wszystko już miało sens.
- Potem posłałem mego przyjaciela, aby sprowadził ex-panią Penjamin - mówił dalej mój ukochany - Nie była ona w hotelu, więc podejrzewałem, że jest w Centrum Pokemonów. Na całe szczęście była tam. Siostra Joy ją poznała, gdy Max pokazał jej zdjęcie.
- Znalazłem panią Penjamin i powiedziałem jej, że Ingrid została przez policję oskarżona o podpalenie hotelu swego ojca - mówił panicz Hameron - Reakcja kobiety była taka, jak to przewidział Ash.
- Nie mogłam pozwolić na to, żeby moja córka odpowiadała za moje winy - wyjaśniła Celia.
- Ale dlaczego ty to zrobiłaś, kobieto? Dlaczego spaliłaś mój hotel?! - krzyknął bardzo załamanym głosem Penjamin - Nie pomyślałaś, że w tych płomieniach zginą niewinni ludzie?! Dlaczego to zrobiłaś?!
- Bo miałam dość tego, że tobie wszystko się udaje, a mnie nigdy nic! - wrzasnęła na niego jego ex-żona - Ty robisz majątek, podczas gdy ja wciąż się borykam z problemami finansowymi!
- Nie trzeba było mnie porzucać!
- A co miałam zrobić? Nigdy nie miałeś dla mnie czasu! Ani dla mnie, ani dla naszej córki! Nic tylko te interesy i interesy!
Mężczyzna posmutniał bardzo mocno, słysząc te słowa.
- Ja wiem, że nie udało mi się być dobrym mężem i ojcem. Ale potem zajmowałem się naszą córką, podczas gdy ty włóczyłaś się po świecie i nie miałaś ochoty na bycie jej matką!
- A ty zajmowałeś się swoją nową babą i jej córką, zaś nasze dziecko zaniedbałeś!
- I to dlatego doprowadziłaś do oskarżenia mojej córki?! - zawołała oburzona pani Bergson.
- To była moja zemsta za to, że mimo, iż on mnie skrzywdził, to jednak dalej mu się powodzi, a mnie nie! - krzyknęła Celia - Jemu ciągle wszystko wychodzi, a ja wciąż jestem samotna, biedna i wpadam z jednych kłopotów w drugie. Przybyłam tutaj, aby zobaczyć, jak ci się powodzi. Miałam wielką nadzieję, że twój genialny interes nie wypali, a tymczasem wszystko jest po staremu! Wciąż spadasz na cztery łapy! Wciąż wygrywasz! To była zatem tylko sprawiedliwość, a także pomsta za krzywdy mojego dziecka!
- Mamo! Nie powinnaś była tego robić - jęknęła Ingrid - Nie lubię tej głupiej Nancy z wzajemnością zresztą, ale żeby takie coś...
- Sama się na nią skarżyłaś podczas tego przyjęcia, kiedy obie się tam spotkałyśmy.
- Wiem, ale nie chciałam, abyś ją w ten sposób skrzywdziła.
Jenny podeszła do Celii i położyła jej dłoń na ramieniu, mówiąc:
- Aresztuję panią pod zarzutem podpalenia oraz celowego obciążenia kogoś innego swoimi czynami.
Kobieta nie stawiała oporu i została wyprowadzona do aresztu, który chwilę później opuściła Nancy. Nastąpiła wtedy bardzo wzruszająca scena, kiedy to pani Bergson i jej córka wpadły sobie mocno w objęcia. Pan Arthur Penjamin zaś rzekł:
- Wybaczcie mi, moje panie... Wybaczcie mi, że nie byłem taki, jaki powinienem być. Myślałem tylko o robieniu pieniędzy, przez co straciłem żonę i nastawiłem własną córkę przeciwko sobie. Zawiodłem... Zawiodłem wszystkich. Zarówno ciebie, Ingrid, jak i ciebie, Nancy. Ale obiecuję wam, że od teraz zrobię wszystko, aby to naprawić.
Jego partnerka spojrzała na niego smutno.
- Mnie nie skrzywdziłeś, ale skrzywdziłeś swoją córkę i moją również patrząc przez palce na ich sprzeczki. Ja też nie jestem bez winy, bo robiłam to samo. Wszyscy tu zawiniliśmy. Ale musimy naprawić swoje błędy, póki jeszcze jest na to czas.
Po tych słowach cała „rodzinka“ opuściła posterunek policji.
- To po prostu wspaniale - powiedziała inspektor Jenny do Asha - Jak widzę miałeś od samego początku rację, a ja nie chciałam cię słuchać, kiedy mnie ostrzegałeś. Jesteś naprawdę wspaniałym detektywem.
- Niekoniecznie - rzekł mój ukochany - W tej sprawie nie wykazałem się dedukcją ani innymi cechami prawdziwego detektywa. Ja tym razem po prostu uznałem, że być może jest tak, jak myślę i podjąłem ryzykowną grę, aby się przekonać, czy się nie mylę. Ta gra była ryzykowna, ponieważ nie miałem pewności, że się ona uda. Tym razem więc się nie wykazałem.
- Przeciwnie - odparła pani inspektor - Wykazałeś się pomysłowością oraz wyobraźnią, czyli cechami, których mnie zabrakło.
- Wszystko pięknie, ale jakie w końcu odciski były na tej zapalniczce? - zapytał Max.
- Właśnie! Bardzo mnie to ciekawi - dodała Misty.
Jenny uśmiechnęła się wesoło.
- Prawdę mówiąc były tam tylko i wyłącznie odciski Nancy. Nie było tam odcisków ani Ingrid, ani jej matki.
- Jej matka miała przecież na dłoniach rękawiczki - powiedziałam - Nie zauważyliście tego szczegółu, kiedy tu przyszła?
Nasi przyjaciele pokręcili przecząco głowami.
- To bez znaczenia - rzekł Ash - Teraz zostaje nam tylko jedna sprawa do załatwienia.
- Jaka? - zapytałam.
- Jak jutro spędzimy naszą rocznicę? - wyjaśnił mi mój ukochany.
- Płomienną rocznicę - zaśmiałam się delikatnie - Przez jeden pożar mieliśmy więcej zamieszania, niż można było przypuszczać.
- Tak... Rzeczywiście - zachichotał detektyw, pokazując na wszystkim swoje zabandażowane dłonie - Ale cóż... Taka już chyba nasza karma. Albo jak wolisz, taki nasz los.
***
Następnego dnia zaplanowaliśmy z Ashem bardzo przyjemną rocznicę naszego związku. Najpierw jednak musieliśmy jeszcze odbębnić pewien mały obowiązek. Mianowicie Sensacyjne Siostry poprosiły nas o przysługę. W południe chciały one wystawić ponownie przedstawienie, w którym to wcześniej braliśmy udział, ale tym razem Misty z jakiegoś powodu ochrypła i powiedziała, że śpiewać może w przedstawieniu, lecz tylko w chórze, gdy jej głos się miesza z innymi głosami i nikt nie usłyszy, że ledwie śpiewa. Postanowiła więc zagrać jedną z córek Trytona, zaś w rolę Arielki miałam się wcielić ja. Byłam nieco zaniepokojona, czy na pewno odegram dobrze swoją rolę, ale ostatecznie zgodziłam się.
Nie będę tutaj dokładnie opisywać, jak wyglądało przedstawienie, gdyż już wcześniej to zrobiłam, więc powiem tylko, że tym razem ja byłam małą syrenką. Kiedy wielka muszla, w której siedziałam, otworzyła się, ukazała moją postać z syrenim ogonem oraz rudą peruką. Następnie przede mną stanął Ash przebrany za Sebastiana, zaś ja zaczęłam do niego śpiewać:
Spójrz na ten zbiór, to jasna rzecz,
Że więcej chyba już nie da się mieć.
Można zazdrościć mi, że...
Wszystko mam, czego chcę.
Czy widzisz ten cudowny blask?
Tych skarbów dotąd nie widział nikt z was.
Do szczęścia mało mi brak.
Wiem, że uważasz tak.
Mam przydasiów pokłady nie małe.
I cotosie w kolekcji są mej.
Chcesz to mogę ci dać.
Są wspaniałe!
Ale cóż, kiedy ja więcej chcę.
Chciałabym być tam, gdzie ludzie są.
Zobaczyć ich najprawdziwszy taniec,
Jak płyną lekko tak, przy pomocy...
Ach, nóg!
Płetwy na ziemi nie sprawdzą się, bo
Stopy mieć trzeba, by stanąć na nich.
I po ulicach móc - jak oni mówią to?
Iść!
Chce mieszkać tam, kiedy jest cień
Lub w słońcu brodzić dzień cały.
Wśród ludzi żyć, w ich świecie być.
Naprawdę chcę!
Marzę, by stąd uciec na ląd nazwany ziemią.
Śnie o tym, że przytuli mnie nadmorski piach.
Na ziemi tej dzieciom jest lżej.
Ojcowie córki rozumieją.
Bez zmuszania do pływania mija tam czas.
Chcę poznać już, co z nich każdy wie.
Chcę na pytania me odpowiedzi.
Co to ogień i czemu on rozprasza cień?
Gdy przyjdzie czas chciałabym raz
Wreszcie zobaczyć świat wspaniały.
W tym świecie żyć, wolną już być
Naprawdę chcę!
Po tej piosence otrzymałam gromkie brawa, zaś Ash potem zaśpiewał wesoło „Na morza dnie“, patrząc na mnie z uśmiechem i tańcując sobie przy tym radośnie razem ze swoimi Greninją oraz Totodilem. Dzięki tej piosence przedstawienie było doskonałe. Zebraliśmy więc jak najbardziej zasłużone oklaski. Potem zaś zadowoleni poszliśmy się przebrać. Misty przebierała się wraz ze mną, więc miała możliwość porozmawiać ze mną.
- Wspaniale śpiewałaś, Sereno - powiedziała.
- Dziękuję. Starałam się, jak mogę - odpowiedziałam - Ty też śpiewałaś nie zgorzej. Szkoda, że złapała cię chrypka odbierająca ci głos, choć mam jakieś takie dziwne wrażenie, iż już ci ona przeszła, bo jakoś teraz mówisz do mnie całkiem normalnie.
Rudowłosa zachichotała wesoło.
- No dobrze, przyznam ci się, pani detektyw, że jesteś niekiedy równie bystra, co twój chłopak. Teraz też twój umysł pracuje na wysokich obrotach i to wcale nie jest z mojej strony kpina. Mówię poważnie. Tylko udawałam, że mam chrypkę.
- Ale dlaczego? - zapytałam - Po co ten cały cyrk?
- W końcu macie z Ashem rocznicę. Chciałam wam coś podarować z tej okazji. Namówiłam więc moje kochane siostrzyczki, aby odegrać jeszcze jedno przedstawienie, w którym to właśnie ty wystąpisz jako mała syrenka. Zasługujesz na to, a poza tym twoje imię przypomina mi słowo „syrena“.
- Chyba nie tylko tobie - zaśmiałam się - Więc to był prezent dla mnie?
- Dokładnie tak. Mały prezent od przyjaciółki i niedoszłej rywalki.
Parsknęłam śmiechem, przypominając sobie naszą walkę o to, która z nas lepiej umili czas Ashowi. Wtedy sobie myślałam, iż nigdy nie będę lubić Misty, a teraz co? Obie rozmawiałyśmy ze sobą jak najlepsze przyjaciółki. Dziwnie się nieraz plotą ludzkie losy.
- Myślisz, że mój kochany detektyw domyślił się twojego podstępu? - zapytałam po chwili.
- A uważasz, że on nie umie myśleć? - odpowiedziała mi pytaniem na pytaniem - Jestem pewna, że doskonale się tego domyśla.
- Tak... Tylko ja nie mam pojęcia, co szczególnego byśmy mogli zrobić w tę rocznicę, czego my nie robiliśmy jeszcze nigdy. Bo chciałabym, aby to właśnie coś takiego było.
Misty pomyślała przez chwilę, po czym powiedziała:
- Wiesz co? Ja mam osobiście takie pewne dość niegrzeczne fantazje i w sumie mogę się nimi z tobą podzielić.
- A jakie to fantazje?
Rudowłosa szepnęła mi je na ucho. Poczułam wówczas, jak na moje policzki wyskakują rumieńce, kiedy to usłyszałam.
- No wiesz... Ty to masz pomysły. Skąd wzięłaś taki pomysł?
Przyjaciółka powiedziała mi, o jaki film chodzi.
- Poważnie? Oglądałaś taki niegrzeczny film?
- A co ja?! Dzieckiem jestem, aby nie wolno było tego oglądać?
- Ale ten film ma kilka wersji, o ile wiem.
- I dobrze wiesz. Ja osobiście najbardziej lubię wersję z roku 1981, w której zagrała Sylvia Kristel.
- Pamiętam ją z „Piątego muszkietera“. Cudny film. Oboje z Ashem go uwielbiamy. Sylvia grała w nim Marię Teresę.
- Tego filmu nie widziałam, ale nieważne. Co sądzisz o moim pomyśle?
- Uważam go za uroczy, tylko nie wiem, czy znajdziemy jakieś ładne odludzie, aby ten plan zrealizować.
- Tak się składa, że znam jedno piękne miejsce, które będzie w sam raz.
- Że niby co chcesz?! - zawołał zaszokowany Ash, kiedy przekazałam mu swoje życzenie.
- Chyba mówię jasno - wyjaśniłam mu - Będziemy siedzieć na łące tak, jak nas Bozia stworzyła, zrobimy sobie wianki z kwiatów na głowy, a potem obsypiesz mnie kwiatami. Całą, dokładnie całą.
Mój ukochany spojrzał na mnie uważnie.
- Przyznaj się! Skąd wytrzasnęłaś ten pomysł?
- Z pewnego filmu - odpowiedziałam mu.
- A z jakiego?
Podałam mu więc tytuł.
- Ale to chyba film od osiemnastu lat - powiedział Ash.
Zachichotałam delikatnie.
- Możliwe, ale przecież nie jestem dzieckiem, aby się wstydzić oglądać takie filmy.
Detektyw z Alabastii popatrzył na mnie uważnie.
- Powiedz szczerze. Misty ci podsunęła ten pomysł?
- Skąd taki wniosek? - zapytałam, robiąc minę niewiniątka.
- Bo znam ciebie i znam ją. Wiem, że ty sama byś czegoś takiego nie wymyśliła.
- No, może...
Mój ukochany popatrzył na mnie uważnie, a wreszcie uśmiechnął się delikatnie, mówiąc:
- No dobrze... Niech ci będzie. Mogę się zgodzić na twój pomysł, ale w zamian ty zgodzisz się na mój.
- Nie ma sprawy. A jaki to pomysł?
***
Kilkanaście minut później staliśmy oboje nad wielką skarpą, która była ustawiona nad pięknym jeziorem w Azurii. Razem z Ashem przebraliśmy się w stroje kąpielowe i właśnie planowaliśmy skoczyć do wody z tak ogromnej wysokości.
- Nie, Ash! Nie ma mowy! Wiesz co?! Zmieniłam zdanie! Już nie chcę realizować tego mojego pomysłu! - zawołałam.
- Żadnych takich - zaśmiał się mój chłopak - Oboje zrealizujemy nasze pomysły i bez dyskusji.
- Ale ja mam cykora!
- A ja zawsze chciałem to zrobić i to właśnie z tobą - powiedział Ash.
Następnie spojrzał mi w oczy bardzo uważnie i spytał:
- Ufasz mi?
- Tak - odpowiedziałam mu bez wahania.
Detektyw z Alabastii pocałował czule moje usta.
- Więc skaczemy... Złap mnie mocno za rękę i nie puszczaj.
Ścisnęłam mocno oraz czule jego dłoń, na której nie było już bandażu, gdyż Ash zdjął opatrunek na czas pływania ze mną w wodzie. Dłoń ta nosiła oznaki niedawnych oparzeń, które przypomniały mi o bohaterstwie mojego chłopaka.
- Dobrze, kochanie - powiedziałam - Ufam ci, najdroższy.
- A ja tobie, aniołku - odrzekł mi czule mój ukochany - Skaczemy na trzy... Raz... Dwa... Trzy!
Chwilę później skoczyliśmy ze skały do jeziora, czując, jak moje serce bije z radości i szczęścia. Gdy byliśmy już w wodzie, wciąż nie puszczałam dłoni Asha, z którym potem wypłynęliśmy na powierzchnię.
- Ale ekstra! - zawołałam.
- Nie ma to tamto! To było wręcz cudowne! - zaśmiał się Ash - To był po prostu wspaniały lot!
- I wspaniały dzień - dodałam, zarzucając mu ręce na szyję - Kocham cię, Ash!
- Kocham cię, Sereno! - odpowiedział mi ten najcudowniejszy chłopak na świecie, obejmując mnie w talii - Szczęśliwej rocznicy.
- Oby tylko nie była płomienna - zachichotałam - No, chyba że w takim znaczeniu, iż nasze uczucia będą płonąć wielkim ogniem.
- W takim wypadku niech płonie jak najmocniej się da.
- Z ust mi to wyjąłeś, skarbie.
Następnie pocałowaliśmy się z miłością w usta.
KONIEC
Sprawcą porwania Sereny okazuje się być Arlekin, który uprowadził ją dla swoich własnych egoistycznych nieco pobudek, mianowicie po to, aby z nią porozmawiać i spędzić nieco czasu. Dziewczyna nie wydaje się być z tego powodu zadowolona, jednak nie ma wielkiego wyboru, gdyż znajduje się wysoko nad ziemią i nie ma możliwości ucieczki. Chcąc nie chcąc siada z Arlekinem do stołu i zjada z nim kolację, przy której chłopak zwierza jej się ze swojego życia, które nie było dla niego łaskawe. Ojciec zabił matkę na jego oczach tak, by wyglądało to na wypadek. Kilka lat później jednak wylądował w więzieniu, gdzie zginął (charakterystyka tego człowieka przypomina mi trochę Twojego ojca). Chłopak błąkał się i trafił do cyrku, gdzie z wzajemnością się zakochał w dziewczynie, która jako jedyna umiała dostrzec jego wnętrze. Niestety, kochał się w niej również syn pewnego bogacza, jednak bez wzajemności. Zazdrosny chłopak nadużywał alkoholu, więc któregoś dnia po pijaku spowodował pożar namiotu cyrkowego, w którym zginęła ukochana Arlekina. Dzięki bogatemu ojcu chłopak uniknął więzienia, jednak dopadł go Arlekin, który pobił go tak, iż ten stał się kaleką. Niestety, ojciec pobitego chłopaka doprowadził do skazania Arlekina i wsadził go do więzienia na 15 lat, gdzie jednak chłopak nie zagrzał miejsca i wraz z jednym z agentów Giovanniego uciekł z celi. Został dzięki niemu zwerbowany do organizacji Rocket, w której szybko piął się po szczeblach kariery i w ten oto sposób został agentem 005.
OdpowiedzUsuńPo całej tej opowieści Arlekin ponownie usypia Serenę i porzuca ją w miejscu, z którego ją porwał. Następuje spotkanie zakochanych, którzy po krótkiej rozmowie wybaczają sobie ostatnie winy, po czym szybko przechodzą do śledztwa. Przy pomocy Dawn i reszty przyjaciół docierają do Sary Bergson i jej córki Nancy, oraz do tego, że właściciel hotelu był związany z Sarą i miał też córkę z poprzedniego związku imieniem Ingrid, która szczerze nie cierpiała partnerki ojca oraz jej córki. Utrzymywała za to bardzo bliskie kontakty ze swoją matką Celią, która podczas spotkania ze wszystkimi na posterunku (inspirowane Agathą Christie) przyznaje się do podpalenia hotelu. Zazdrościła mężowi tego, że wszystko mu się udaje, a ona ma problemy finansowe. Więc chciała żeby chociaż raz poczuł się tak jak ona. Niby szlachetny cel, ale jak dla mnie trochę egoistyczne.
Po zakończeniu śledztwa Ash i Serena mają wreszcie czas, by świętować swoją rocznicę. Misty podsuwa im cudowny pomysł rodem z filmu "Piąty muszkieter" z Sylvią Kristel, który tak na marginesie jest naszym ulubionym. :)
Serena następnego dnia wybiera się z Ashem na plażę, gdzie składa mu tą jakże niemoralną propozycję, że rozbiorą się do naga, a on jej rozsypie płatki kwiatów na ciele. Chłopak początkowo jest zszokowany, jednakże po chwili sie zgadza, ale pod warunkiem, że Serena zgodzi się na jego propozycję. Skaczą więc razem z klifu. I znowu ta scena przypomina mi pewną scenę z filmu "Aladyn", gdzie główny bohater podaje dłoń Jasiminie mówiąc "Ufasz mi?". :) Nawiasem mówiąc, piękna scena, nie uważasz? :)
Odcinek bardzo ciekawy i wart lektury. Mogę go spokojnie ocenić bardzo, bardzo wysoko. :)
Ogólna ocenka: 1000000000000000000000/10 :)
29 yr old Accountant III Xerxes Chewter, hailing from Dolbeau-Mistassini enjoys watching movies like "Dudesons Movie, The" and Worldbuilding. Took a trip to Church Village of Gammelstad and drives a Sable. zobacz tutaj
OdpowiedzUsuń