czwartek, 4 stycznia 2018

Przygoda 068 cz. II

Przygoda LXVIII

Sekrety megaewolucji cz. II


Rankiem cała nasza drużyna zjadła śniadanie, rozmawiając na temat planowanej przez Calema wyprawy na tereny poza miastem Lumiose, gdzie miał znajdować się poszukiwany przez profesora Augustine’a Sycamore’a kamień niezbędny do dokonania megaewolucji Garchompa.
- Czy Calem już ustalił, kto i jak wyrusza w drogę? - zapytał nas Ash.
- Pika-pika-chu? - dodał Pikachu.
- Na pewno jedziemy ja i Bonnie - odpowiedział mu Max - No, a ty jedziesz, Sereno?
Miałam poważne wątpliwości, jaką podjąć decyzję. Z jednej strony chciałam dalej być przy Ashu i go wspierać, gdy rozpocznie swoje treningi przed walką z Benem (o ile oczywiście do niej dojdzie), a z drugiej jakoś niesamowicie mocno ciągnęło mnie na tę wyprawę. Nie wynikało to jednak tyle z obecności Calema, choć oczywiście on był tu też jednym z powodów (zwłaszcza, że podczas naszej ostatniej rozmowy wyraźnie prosił mnie o to, abym jednak wyruszyła z nim po kamień). Przede wszystkim jednak moją motywacją była chęć poczucia się znowu bardzo ważną osobą. Nie tak dawno mogłam poczuć to niesamowicie cudowne uczucie, kiedy to Ash poprosił mnie, abym poprowadziła za niego pewne ważne śledztwo dla Johna Scribblera. Oczywiście i tak to właśnie mój luby rozwiązał zagadkę, ale mimo wszystko to właśnie ja zdobywałam informacje i poszlaki, które potem pomogły detektywowi z Alabastii wyciągnąć właściwe wnioski. To było niesamowicie przyjemne uczucie, dlatego też bardzo chciałam zaznać go ponownie, a czułam, iż taka wyprawa byłaby najlepszą możliwością ku temu.
- W sumie to nie wiem, Maxiu - odpowiedziałam po namyśle naszemu drogiemu hakerowi - Naprawdę nie wiem, jaką decyzję powinnam podjąć. Moje miejsce jest tutaj, z Ashem, ale też...
- Ciągnie cię do nowej przygody? - zaśmiał się mój chłopak - Znam to uczucie. Sam bym pojechał, gdyby nie moje obowiązki w Lumiose.
- Ze mną jest tak samo - dodał Clemont - Ja jako Lider Sali nie mam może jakiegoś wielkiego obowiązku, aby być na trybunach podczas walk, ale w dobrym tonie będzie, jeśli pozostanę tu aż do końca.
- Rozumiem - pokiwałam głową - A ty, Dawn?
- Mnie tam teraz jakoś nie ciągnie do wypraw - odparła moja najlepsza przyjaciółka - A poza tym nigdy nic nie wiadomo... Nie wiemy, czy w tym mieście nie wydarzy się jakieś ważne śledztwo lub coś w tym stylu.
- May, gdyby tu była, to powiedziałaby, że to właśnie nasza obecność przyciąga do siebie wszelkie niebezpieczeństwa - zauważył Max, śmiejąc się przy tym wesoło.
- Tak i dodałaby jeszcze, że ja i moja siostra ściągamy na jej głowę same nieszczęścia - zachichotał Ash, wcinając swoją kanapkę - Chociaż tak naprawdę to ona po prostu uwielbia przeżywać z nami przygody.
- Ashu Ketchum! Nie mówi się z pełnymi ustami - zwróciła mu uwagę Dawn.
- Pip-lu-pip! - zaćwierkał Piplup.
- Przepraszam - rzekł jej brat, ocierając sobie dłonią usta - Ale tak czy inaczej po posiłku idę potrenować, a w południe ruszam na trybuny. No, a ta wyprawa z tego, co zrozumiałem, rusza już dzisiaj, prawda?
- Tak, około południa - odpowiedziała mu Bonnie - Ja i Max do niej dołączamy. O ile wiem rusza też Alexa i dziadek Korriny.
- Pan Gurkinn? On także? - zdziwiłam się.
- Tak... Jest doświadczonym trenerem, a prócz tego dobrym znajomym profesora Sycamore’a, więc chętnie mu pomoże.
- Oczywiście rusza też Calem, co da już czwórkę świetnych trenerów w drużynie - powiedział Max.
- Tyle powinno wystarczyć - stwierdziłam - Chociaż może jeszcze by się im piąty zawodnik przydał.
Ash spojrzał na mnie nieco ponurym wzrokiem.
- No proszę... Ledwie nasz przyjaciel wspomniał o Calemie, a już chce ci się znowu podróżować.
Poczułam, że rzeczywiście głupio to zabrzmiało i próbowałam jakoś to wyjaśnić, ale zamiast tego zdołałam wyrzucić z siebie jakiś słowotok, który szedł następująco:
- Wybacz, to nie tak... Ja tylko... tego no...
- Weź się już lepiej nie tłumacz - burknął mój luby - Nie mam ochoty tego słuchać. Skoro tak cię ciągnie do tego kolesia, to sobie idź z nim na wyprawę. Ja jakoś sobie poradzę jeden dzień lub dwa bez ciebie.
- Ash, proszę...
- Weź przestań, Sereno! - detektyw z Alabastii nie krył swego gniewu - Ledwie wspominamy tutaj Calema, a ty już zmieniasz zdanie na temat swojej obecności przy moim boku. Nie jestem wcale zazdrosny, ale też nie jestem głupi i widzę, jak się sprawy mają. Chcesz sobie spędzić z nim nieco czasu? Proszę bardzo! Ruszaj na wyprawę i wspominaj jego dawne zaloty do ciebie. Przy okazji przypilnujesz Bonnie.
- Hej! Przypominam ci, Ash, że ja mam już dziesięć lat i jestem teraz pełnoprawną trenerką! - oburzyła się dziewczynka.
- Nigdy o tym nie zapomniałem - odparł mój chłopak - Tylko, że cóż... Nie zaszkodzi, aby ktoś cię wspierał, gdy wyruszyć na taką wyprawę.
- Co racja, to racja - zgodził się z nim Clemont.
- Ja się nią będę opiekował - powiedział dumnym tonem Max, lekko obejmując do siebie dziewczynkę.
Ta zaś delikatnie go od siebie odepchnęła, wołając gniewnie:
- A co to niby miało znaczyć, co?! Ja sama umiem o siebie zadbać! - mruknęła oburzona.
- Wierzymy ci na słowo - zachichotała Dawn.


Jakoś nie miałam nastroju do żartów, w każdym razie nie po tym, co mi powiedział Ash, dlatego właśnie nie śmiałam się, kiedy inni to robili. Zasmucona wstałam od stolika i odeszłam na bok, myśląc o tym wszystkim, co miało właśnie miejsce. Mój chłopak zwyczajnie sądził, że ciągnie mnie do innego i okazywał mi z tego powodu swoją zazdrość, którą to ranił mą osobę bardziej niż mógł sobie wyobrazić, o ile oczywiście się w ogóle nad tym wszystkim zastanawiał, bo odniosłam wrażenie, że wcale a wcale go to nie obchodziło. Wyzywał mnie, obrażał i w ogóle zachowywał się przy tym tak, jakbym co najmniej go zdradziła, a przecież niczym sobie na to nie zasłużyłam. Chociaż... Czy naprawdę niczym? W końcu moje wcześniejsze zachowanie w poprzednim roku nie było do końca takie, jakie powinno być. Okazywałam mu zazdrość z byle powodu, raniłam go swoimi głupimi pomysłami... Teraz po prostu miałam za to wszystko zapłatę od losu, choć z drugiej strony Ash nie powinien się tak irytować, w końcu nie dawałam mu ku temu powodów. Chociaż może właśnie je dawałam, tylko nie miałam o tym pojęcia?
- Na pewno chcesz zostać sama ze swoimi myślami, czy może wolisz z kimś pogadać?
Obróciłam się za siebie i zobaczyłam Dawn, jak podchodzi do mnie z delikatnym uśmiechem na twarzy. Obok niej człapał Piplup.
- W sumie miło mi będzie z kimś teraz pogadać - odpowiedziałam jej - Z kimś innym niż Ash, który chyba nie do końca rozumie, o co mi chodzi.
- A o co ci tak właściwie chodzi? - spytała moja przyjaciółka.
- Pip-lu-pip? - zaćwierkał jej starter.
- Widzisz... To nie jest tak, że ja się kocham w Calemie. Broń Boże! Po prostu miło mi się zrobiło na sercu, kiedy go zobaczyłam. Ja wiem... Ja wiem doskonale, że dla niego pewnie te wakacje, które spędziłam bawiąc się z nim raczej nie miały żadnego znaczenia, jednak mimo to coś we mnie każe mi spędzać z nim trochę czasu, aby sobie przypomnieć dawne czasy. To taka jakby nostalgia albo też sama nie wiem, co. Nie oznacza to jednak, że się w nim kocham. Ja kocham Asha, natomiast Calem to tylko przyjaciel z dawnych lat.
Dawn uśmiechnęła się do mnie delikatnie.
- Wiesz, kochanie... To wszystko brzmi naprawdę pięknie, ale widzisz, nie bierzesz chyba pod uwagę jednej ważnej sprawy.
- Jakiej mianowicie? - spytałam.
- Mianowicie takiej, że... Jakby to ująć? Powiem wprost. Mam wielkie obawy, iż możesz się poważnie zawieść na swoim przyjacielu z dawnych lat i mam powody, aby tak mówić. Ostatecznie ja i Ash zawiedliśmy się na naszych dawnych kompanach. Pamiętasz Ritchiego?
- Ritchie wcale nie chciał nas zdradzić, a potem naprawił wszystko, więc w gruncie rzeczy wciąż jest taki sam, jak dawniej.
- Masz rację, Sereno. Ale o Kennym już tego nie da się powiedzieć. On się zmienił na gorsze, choć zawsze był zarozumiałym głupkiem, jednak potem, gdy zobaczyłam go po latach, to stał się również zdrajcą. Co prawda także naprawił swój błąd, jednak tak prawdę mówiąc, to on nadal posiada taki sam żałosny charakter egoisty. Krótko mówiąc Kenny zmienił się na gorsze. Tak samo Scarlett. Ash ją poznał, gdy była ona nieco zarozumiałą z powodu swego pochodzenia, ale w gruncie rzeczy bardzo miłą i naprawdę sympatyczną osóbką. A potem co? Gdy ją znowu spotkał, była złodziejką. I jeszcze dlaczego nią została? Nie z biedy, ani też nie z trudniej sytuacji życiowej. O nie... Ona nią została z nudów. Rozumiesz to, Sereno? Została nią z nudów. Podobnie jak Kenny i częściowo także Ritchie zmieniła się na gorsze po latach.
- Co ty sugerujesz?
- Sugeruję to, Sereno, że pewne wspomnienia powinny pozostać tylko i wyłącznie wspomnieniami, bo ludzie, których my nie widzieliśmy przez dłuższy czas, potrafią się zmienić na gorsze. Znacznie gorsze. Oczywiście różne są tego przyczyny. To zwykle ten świat sprawia, że oni tacy się stają. Często przyczyną takiego stanu rzeczy bywa również ludzka złość, a także wszystkie wady naszych czasów.
- Więc co mi radzisz, Dawn? Unikać Calema, żeby się nie zawieść na nim tak, jak ty się zawiodłaś na Kennym, a Ash na Scarlett i Ritchim?
- Tak ja bym właśnie zrobiła, ale decyzję w tej sprawie musisz podjąć sama. Ja nie mogę ci mówić, co masz robić.
- Pip-lu-li! - ćwierkał Piplup, machając lekko swoimi skrzydełkami, by dodać swej wypowiedzi powagi (choć efekt był zdecydowanie odwrotny od zamierzonego).
Uśmiechnęłam się czule do mej najlepszej przyjaciółki i jej startera, po czym odparłam:
- Wiesz co, Dawn? Tak sobie myślę, że jednak zaryzykuję i spróbuję poznać Calema na nowo. Być może nie zmienił się on wcale tak bardzo, jak sądzisz. Ruszę z nim na tę wyprawę. W końcu nie zajmie ona zbyt wiele czasu. Ash będzie miał dzięki temu czas, aby ode mnie odpocząć, zresztą i tak ma pewnie dość mojego towarzystwa po tej kłótni.
Panna Seroni westchnęła bardzo głęboko, wyraźnie zawiedziona moją odpowiedzią i rzekła:
- Zrobisz jak uważasz. Ja na twoim miejscu dałabym mojemu bratu lekko w łeb, a potem pogadała z nim poważnie i zabrała go na randkę, aby przekonać go, że się myli co do mnie. Ale ty zrobisz jak zechcesz.
Objęłam ją czule, mówiąc:
- Dziękuję ci, Dawn...  Twoje rady są naprawdę bardzo mądre, jednak jak sama mówisz... Muszę zrobić tak, jak sama zechcę, a ja nie chcę się teraz narzucać Ashowi. On ma dość własnych spraw na głowie. Niech sobie nieco odpocznie ode mnie. Jutro zaś porozmawiamy już oboje uspokojeni i normalnie nastawienie do całej tej sytuacji. Bo jak mówiła Scarlett O’Hara w „Przeminęło z wiatrem“, ostatecznie jutro też jest dzień. Tak, jutro także wstanie słońce i pewne sprawy przełożyć na później niż wszystkie sobie brać na głowę jednocześnie.
- To zawsze jakieś wyjście - powiedziała moja przyjaciółka - Tylko nie należy wszystko odwlekać w nieskończoność.
- Wiem i ja wcale nie zamierzam tego robić - zaśmiałam się do niej - Po prostu chcę dać czas Ashowi, aby ochłonął. Ja właściwie również muszę to zrobić. Dlatego ruszam w drogę.
Dawn załamała rozłożyła bezradnie ręce. Najwidoczniej uważała, iż nie ma sensu dłużej mnie przekonywać, gdyż rzekła:
- Nie wiem, czy postępujesz słusznie, ale to twoja sprawa.
Spojrzałam na nią z czułym uśmiechem, biorąc do ręki jej dłoń.
- Wiem, co robię. Zaopiekujesz się Ashem pod moją nieobecność?
- Oczywiście. Tylko kto tobą się zaopiekuje, wariatko jedna?
- Sama muszę się sobą zająć.
- To coś mi mówi, że już możesz sobie kopać grób.
Parsknęłam śmiechem, słysząc jej słowa.
- Dziękuję za dobrą motywację do działania - powiedziałam.
- Zawsze do usług - zachichotała moja przyjaciółka.

***


Jak postanowiłam, tak właśnie zrobiłam, dlatego wróciłam do naszej kompanii i oznajmiłam, że zamierzam ruszyć na wyprawę po kamień dla profesora Sycamore’a. Max i Bonnie byli z tej wieści bardzo zadowoleni, Clemont okazał swoje zdumienie, zaś Ash udawał całkowitą obojętność.
- Skoro tak postanowiłaś, to nie mogę cię zatrzymywać - powiedział ponurym tonem.
Oburzona fuknęłam na niego i powiedziałam:
- A żebyś wiedziała, że nie masz prawa mnie zatrzymywać i nie radzę ci tego robić!
- Ale ja nie chcę tego robić.
- Tym lepiej!
Po tej niezbyt przyjemniej wymianie zdań poszłam do naszego pokoju, aby zabrać swój plecak, który tam zostawiłam. Sprawdziłam, czy wszystko w nim mam, a następnie zeszłam na dół do moich przyjaciół. Asha już tam nie było, widocznie poszedł trenować. Uznałam, iż może to nawet lepiej, bo przynajmniej nie muszę mu się z niczego tłumaczyć, a on by przecież tego właśnie ode mnie oczekiwał. No cóż, widocznie się przeliczy, gdyż ja nie zamierzałam tego robić.
Pożegnałam więc Clemonta i Dawn, po czym poszłam z Maxem i Bonnie do laboratorium profesora Sycamore’a, gdzie zbierała się cała ekipa poszukiwawcza.
- Jesteśmy, panie profesorze! - zawołała wesoło panna Meyer.
- Silni, zwarci i gotowi! - dodał Max.
- Nie inaczej - dokończyłam tę wypowiedź.
Alexa, Gurkinn oraz Calem byli wyraźnie zdumieni moją obecnością i nic dziwnego. W końcu nie powiedziałam im, czy chcę podróżować z nimi. Właściwie, to wręcz dałam im do zrozumienia, iż moje cele są zgoła inne.
- Mam rozumieć, że ty też chcesz jechać z nami? - zapytał mój dawny znajomy.
- Tak... Przemyślałam sobie wiele spraw i postanowiłam jednak wziąć udział w tej wyprawie - odpowiedziałam mu.
- Aha... Tak po prostu to sobie postanowiłaś?
- Tak, a bo co?
- Nie, nic... Tylko mnie nieco zaskoczyła twoja nagła decyzja. Wczoraj jeszcze nie byłaś pewna, jaką to masz podjąć decyzję, a tu proszę... Nagle takie zdecydowanie w tobie. Ciekawe, co jest jego przyczyną.
Spojrzałam na niego groźnym wzrokiem, gdy usłyszałam jego słowa. Nie miałam zamiaru mu się tłumaczyć z mojego zachowania, podobnie jak i nie zamierzałam tłumaczyć przyczyn swoich decyzji Ashowi. Jeśli zatem Calem chce mnie przesłuchiwać, to niech lepiej spada. Mój chłopak nawet w gniewie nie posuwał się do czegoś takiego. On więc też nie będzie.
- Jeśli chcesz, to mogę sobie pójść...
Calem szybko mnie zatrzymał.
- Ależ skąd... Źle mnie zrozumiałaś. Po prostu jestem tym wszystkim bardzo zdziwiony.
- Poważnie? - zachichotała Alexa - To chyba nie masz zbyt wielkiego doświadczenia w relacjach z kobietami, skoro brakuje ci wiedzy w pewnej ważnej sprawie.
- Naprawdę? A w jakiej? - spytał zadziornie Calem.
- W takiej, że one bardzo często są niezdecydowane, a jeszcze częściej zmieniają zdanie.
- Niestety... Nauka jest bardziej zrozumiała niż charakter niektórych pań - stwierdził z lekką ironią w głosie profesor Sycamore.
Słysząc te słowa pomyślałam sobie, że pewnie dlatego słynny uczony był wiecznym kawalerem, chociaż czasami usilnie próbował zmienić ten stan rzeczy zalecając się do panny Kathi Lee, która tak do niego pasowała, jak Ginger Rogers do Alberta Einsteina albo Macy do Asha, czyli w ogóle nie pasowała. Zachowałam jednak swoje myśli tylko dla siebie uważając, że wypowiedzenie ich na głos mogłoby tylko urazić uczucia własne tego jakże dobrego człowieka, który był nam serdecznym przyjacielem.
- Tak czy inaczej przyniesiemy panu ten kamień - rzekła Alexa.
- I przy okazji przeżyjemy ciekawą przygodę - zauważył Max.
- A wszystko dla dobra nauki - zaśmiała się Bonnie.
Profesor Sycamore popatrzył na nią z uśmiechem na twarzy.
- Miło mi, że tak mówisz. W sumie to powinienem jechać z wami, ale mam tutaj swoje obowiązki. Chociaż może...
- W żadnym razie! - zaprzeczył Gurkinn - Nie zgadzamy się na to. Nie wiadomo, jak groźne Pokemony czekają na nas w górach, a panu przecież daleko do bycia dobrym trenerem. Bez urazy...
- Nie gniewam się - powiedział uczony - Doskonale wiem, że ma pan rację. Ja nie umiem kierować Pokemonami podczas walki, a tam właśnie taka umiejętność może być na wagę złota. Tak więc odnoszę wrażenie, że tylko bym wam przeszkadzał.
- Nie wiem, czy się zgadzam z taką teorią, ale sporo w niej racji - rzekł dziadek Korriny - Lepiej więc pozostań tu w swoim wiernym laboratorium, a my się wszystkim zajmiemy.
- Za odpowiednią opłatą, rzecz jasna - dodał Max, ale zaraz dostał lekkiego szturchańca od Bonnie - No co? Powiedziałem tylko prawdę.
- Wyobraź sobie, że nie wszystko tutaj kręci się wokół kasy - burknęła ironicznie panna Meyer.
- Jakoś się tego sam domyśliłem, wiesz o tym? Ale i ona się przydaje w życiu, prawda?
- Być może.
Uczony chichotał delikatnie, widząc to wszystko.
- No dobrze, moi kochani. Wiecie doskonale, że sowicie wam zapłacę za waszą pomoc. Obiecajcie mi jednak jedną rzecz.
- Jaką? - spytałam.
- Obiecajcie, że będziecie na siebie uważać.
Oczywiście taką obietnicę z przyjemnością mu złożyliśmy.

***


Profesor Sycamore jeszcze nieco wprowadził nas w pewne niezbędne do poznania szczegóły, po czym zadowolony poszedł do garażu, gdzie miał swojego jeepa.
- Wsiadajcie, kochani - powiedział - Zawiozę was najdalej jak będę tylko mógł, a wieczorem po was przyjadę. Bo chyba do wieczora uwiniecie się ze wszystkim, prawda?
- Oczywiście, że tak - odpowiedział mu radośnie Calem - Nie może inaczej być.
- A więc do dzieła, przyjaciele!
Następnie uczony włączył silnik i ruszyliśmy w drogę, ale niestety nie ujechaliśmy zbyt daleko, gdyż nagle o mało nie wpadła nam pod koła jakaś pannica. Była ona dość wysoka, miała blond włosy spięte w dwie kitki oraz niebieskie oczy, białą bluzkę, spódniczkę tej samej barwy, jak również kask na głowie i wielkie rolki na nogach.
- Korrina?! - zawołał Gurkinn - Co ty tu robisz, dziewczyno?!
- Wybacz mi, dziadku, ale słyszałam, że jedziesz właśnie na wyprawę po kamień dla profesora Sycamore’a, więc postanowiłam ci towarzyszyć podczas tej podróży - wyjaśniła jego wnuczka.
- I mam rozumieć, że to właśnie dlatego o mało nie wparowałaś nam pod koła?
- Wybacz, dziadku... Straciłam panowie nad rolkami.
- A to ciekawe, bo myślałem, że poruszasz się na nich lepiej niż na własnych stopach.
- Bo tak jest, ale czasami tracę nad nimi panowanie.
- Cóż... W sumie trudno, żeby wszystko zawsze wychodziło ci dobrze - mruknął dziadek dziewczyny - Tylko, czy aby nie powinnaś być teraz na trybunie razem z innymi Liderami z Kalos?
- Męczą mnie już te Mistrzostwa. Mam wielką ochotę przeżyć jakąś przygodę! Dawno już żadnej nie przeżyłam, a z Sereną i jej drużyną zawsze coś się dzieje.
- Miło mi to słyszeć, choć niektórzy ludzie nie uznają tego za zaletę, a raczej za wadę - odpowiedziałam jej dowcipnie.
Korrina zachichotała delikatnie, słysząc moje słowa.
- Gadają tak, bo się nie znają, gamonie. To co? Mogę z wami jechać?
Gurkinn popatrzył na nas, jakby szukał zgody na obecność swojej wnuczki w naszej wyprawie. Ja natomiast, spoglądając na tego wysokiego, prawie łysego mężczyznę z lekkimi, siwymi zakolami, ubranego w szary dres, poczułam do niego wyraźny respekt połączony z wielkim szacunkiem. Myślę, że każdy z nas go czuł, a już na pewno Korrina, choć w tej chwili zdawała się ona nie posiadać tego uczucia ani grama, co osobiście bardzo mnie zdziwiło, gdyż pomimo swoich licznych wad ta zwariowana pannica na rolkach zawsze szanowała swojego dziadka i nigdy nie lekceważyła jego słów. Tym razem było inaczej, co bardzo mnie zdziwiło.
Przez ten czas, kiedy ja tak o tym wszystkim rozmyślałam, to Gurkinn obserwował każdego z nas uważnie swoimi złotymi oczami w taki sposób, jakby oczekiwał od nas czegoś w rodzaju niechęci do udziału jego wnuczki w tej wyprawie. Ponieważ tego jednak nie dostrzegł, to westchnął tylko głęboko, po czym spojrzał na Korrinę i rzekł ze sceptycyzmem:
- Nie ukrywam, Korrino, że mnie nieco zawiodłaś. Sądziłem, że masz większy szacunek do swoich obowiązków, ale nie będę ci prawić morałów, bo jak widzę puszczasz je wszystkie mimo uszu. Wsiadaj więc.
Następnie nieco się przesunął, a ona wskoczyła na udostępnione jej miejsce, chichocząc przy tym radośnie i wołając:
- No to ruszamy po nową przygodę!
- I dla dobra nauki! - zaśmiała się Bonnie.
Profesor Sycamore zachichotał delikatnie, widząc to wszystko.
- Trzymajcie się więc, kochani... Pora nam jechać dalej. A pan, panie Gurkinn, niech już nie będzie taki ponury. Bo w końcu im nas więcej, tym weselej.
- Ośmielę się mieć inne zdanie w tej sprawie - powiedział ponurym tonem starszy pan.
Nikt jednak nie zwrócił na niego większej uwagi, a już na pewno nie Korrina, która to była bardzo zadowolona z tego wszystkiego, co właśnie miało miejsce. Postawiła ona na swoim i mogła nam towarzyszyć podczas tej wyprawy, a ponieważ zawsze była energiczna i dość zwariowana, to pchanie się w sam środek największej zadymy było dla w jej przypadku zupełnie normalne. Muszę przyznać, że chociaż nie darzyłam nigdy zbyt wielką sympatią tej dziewczyny, to mimo wszystko na swój sposób byłam nawet zadowolona z jej obecności. Ostatecznie mimo swojego irytującego charakteru Korrina była dość zaradna i umiała walczyć, co przecież naszej podróży miało wielkie znaczenie. Dlatego też wychodziłam z założenia, że posiadanie jej w swojej kompanii było całkiem dobrym pomysłem.

***


Profesor Augustine Sycamore zawiózł nas jeepem daleko poza miasto, gdzie mieliśmy szukać kamienia dla niego.
- Kierujcie się drogą, która wskazuje mapa - powiedział uczony - I nie zapomnijcie o tym, aby pod wieczór być tutaj. W razie czego Calem ma przy sobie telefon komórkowy i może się ze mną skontaktować.
No proszę, mój dobry znajomy ma komórkę, pomyślałam. W naszym świecie ludzie rzadko posiadają takie przedmioty, gdyż zwykle zadowalają się telefonami, jakie są na terenie Centrum Pokemonów. Widocznie jednak Calem bardzo często przebywał poza miastem, więc posiadanie takiego, że tak powiem przenośnego komunikatora, było dla niego bardzo praktyczne.
- Dobrze, a więc do zobaczenia, panie profesorze - powiedział mój przyjaciel z dawnych lat.
- Do widzenia, kochani! - zawołał uczony.
Następnie wsiadł do jeepa i pojechał ponownie do Lumiose, aby tam kontynuować swoje badania, jakie go zajmowały.
- Szkoda, że jednak nie został z nami - powiedziałam.
- A ja nie żałuję - rzekł Gurkinn - Tylko by nam przeszkadzał. Tu się przydadzą zaprawieni w boju trenerzy, a nie naukowcy. Bez urazy...
- My się nie gniewamy, ale dobrze, że pan profesor pana nie słyszy - zauważył Max - Nie byłby zachwycony tym, jakie ma pan zdanie na temat ludzi nauki.
- Nie tyle negatywne, co po prostu realistyczne - mruknął mędrzec - W końcu nauka nie wyjaśni ci wszystkiego na tym świecie, młody człowieku.
- To prawda. Do pewnych spraw potrzeba po prostu wiary lub serca - dodała Korrina.
- Dobrze, dość już tego gadania! - zawołała Bonnie.
- Racja, trzeba ruszać w drogę - poparła ją Alexa.
Uśmiechnęłam się do moich towarzyszy podróży i spojrzałam pytająco na Calema, który oglądał właśnie mapę.
- Tędy, kochani! - młodzieniec wskazał nam drogę palcem.
Ruszyliśmy radośnie w kierunku, jaki wskazywała nam mapa. Dość szybko weszliśmy między góry i zaczęliśmy iść przed siebie wąską ścieżką. Chwilami była ona naprawdę bardzo wąska, dlatego też musieliśmy uważać na siebie, gdyż jeden fałszywy ruch mógł oznaczać bolesny upadek w dół, o czym szybko się przekonałam, gdy w pewnym momencie nagle noga mi się poślizgnęła na jakimś śliskim kamieniu i zleciałam z dróżki. Na całe szczęście Calem w ostatniej chwili złapał mnie za rękę i szybko wciągnął z powrotem na górę.
- Dziękuję ci, Calem! - wydyszałam, ocierając sobie pot z czoła - Było gorąco.
- Jakbyś tam spadła, to by ci było zimno i to do końca życia - odparł młodzieniec, z trudem siląc się na dowcip.
- Musisz uważać, Sereno - powiedziała Alexa przejętym tonem - Tutaj nie jest bezpiecznie.
Nagle dziennikarce spadł na głowę kamyk, a po nim kolejny i jeszcze jeden. Spojrzeliśmy wszyscy w górę i zauważyliśmy kilka Ambipomów, które bawiły się doskonale ciskając nam kamienie na głowy.
- No nie! Co za dranie! - pisnęła Bonnie oburzona ich zachowaniem - Dedenne! Daj im nauczkę!
Jej starter wyskoczył szybko ze swojej żółtej torby i po chwili strzelił w kierunku naszych napastników piorunem. Helioptile Alexy szybko go wsparł w tym ataku. Porażone prądem Ambipomy szybko odskoczyły na bok, po czym pomstując na nas w swoim języku odeszły.
- No i problem z głowy - uśmiechnęła się panna Meyer.
- Jak na razie tylko jeden problem - zauważył Max - Może ich przybyć więcej.
- Racja - zgodził się z Gurkinn - Lepiej więc zachowajmy czujność.
Przyznaliśmy mu rację i szliśmy dalej ostrożnie rozglądając się przy tym na boki. Dobrze zrobiliśmy, ponieważ nie minęło wiele czasu, kiedy na naszej drodze stanęła kolejna przeszkoda, a było nią kilka Pokemonów wyglądających jak kamienie z doczepionymi do nich rękami. Unosiły się one w powietrzu i dla zabawy uderzały w siebie nawzajem. Nie widziały nas, ale wisiały tuż nad ścieżką, po której to właśnie szliśmy.
- A co to za paskudztwo?! - zapytałam.
- To Geoudude! - odpowiedziała mi Korrina.
Zaciekawiona szybko wyjęłam z kieszeni swojej spódniczki Pokedex, który szybko udzielił mi niezbędnej odpowiedzi:
- Geodude, Pokemon skała. Mieszka głównie w górach i na terenach skalistych. Uwielbiam wspinać się na wysokie szczyty, a potem staczać się z nich na dół. Zwykle jest spokojny, jednak gdy ktoś go zdenerwuje, wtedy bywa agresywny.
- Niedobrze - powiedziałam, chowając komputerek do swojej kieszeni - Lepiej w miarę możliwości mińmy ich tak, aby ich nie zdenerwować.
- Nie wiem, czy to możliwe, ale spróbujmy - rzekł Calem.
Powoli zaczęliśmy iść przed siebie, mijając uderzające w siebie małe Pokemony, które to na całe szczęście były zajęte swoimi sprawami, abyśmy mogli w jakiś sposób przykuć ich uwagę. Jednak wszystko zmieniło się diametralnie przez Korrinę, na którą jeden z Geoudude wpadł odepchnięty przez swego kompana, a ta (ponieważ wciąż miała na nogach wrotki) łatwo straciła równowagę i upadła siedzeniem na kolejnego takiego Pokemona, co było niestety dla tych stworkiem równoznaczne z wypowiedzeniem im wojny.
- Pięknie... Po prostu cudownie - jęknął Max, widząc to wszystko.
- No to żeś strzeliła gola! - zawołała Bonnie z kpiną w głosie.
Cokolwiek chciała przez to powiedzieć jedno było pewne: złośliwość ta była jak najbardziej uzasadniona, ponieważ Pokemon, na którym usiadła Korrina dostał furii i zaatakował nas, a jego kompani uczynili to samo. Helioptile i Dedenne skoczyli naprzód, po czym strzelili w nich piorunami, ale niewiele to pomogło.
- To na nic! - zawołał Gurkinn - Ataki elektryczne niewiele tutaj mogą zdziałać!
- Wobec tego wykończymy ich inaczej! - krzyknęłam bojowym tonem - Pancham, wybieram cię!
Mój stworek szybko wyskoczył ze swojego pokeballa, po czym użył ciemnego pulsu, którym to cisnął w atakujących nas właśnie napastników. Korrina szybko poderwała się na nogi, po czym osobiście wskoczyła ona między Geodude, zaczynając ich szybko bić raz za razem. Ciekawiło mnie, czemu nie użyła ona jakiegoś swojego Pokemona, tylko wyczyniała takie hece, jednak szybko przestałam na to zwracać uwagę, ponieważ sytuacja zmusiła mnie do skupienia się na starciu. Chwilę później Max też dołączył do walki wypuszczając z pokeballa Mudkipa, który jako wodny Pokemon miał już sporą przewagę nad typem kamiennym, a w połączeniu z atakami elektrycznymi Dedenne jego moc stanowiła potężną broń w walce z tymi agresywnymi stworami. W końcu mokre Geodude były już podatne na ataki prądu i można je było w taki sposób pokonać. Walcząc w ten sposób dość szybko osiągnęliśmy miażdżącą przewagę, w wyniku której paru naszych przeciwników zostało znokautowanych, innych zaś zmusiliśmy do ucieczki i pozostawienia nas w spokoju.
- No i doskonale - powiedziałam zadowolona, gdy walka dobiegła już końca.
- Nie inaczej - zgodziła się ze mną Korrina.
- Poszło całkiem łatwo - zachichotał zadowolony Max.
- Nie wiem, czy aby nie za łatwo - rzekł Gurkinn.
- Dziadku, proszę cię - mruknęła dość złośliwym tonem jego wnuczka - Czy ty zawsze musisz być takim czarnowidzem?
- A czy ty zawsze musisz lekceważyć niebezpieczeństwo, jakie na nas czeka? - zripostowała się starszy pan.
- Moim zdaniem twój dziadek ma rację, Korrino - powiedziała Alexa - Nie powinniśmy nigdy lekceważyć przeciwieństw losu ani żadnych innych niebezpieczeństw. To zwykle kończy się raczej kiepsko.
- Tak to może myśleć tylko czarnowidz - mruknęła ironicznie Korrina, strzepując sobie kurz z ubrania.
- Raczej realista, ale niech ci będzie - odparłam - Ruszajmy dalej, bo inaczej do jutra tam nie dotrzemy.
- Słuszna uwaga - zgodził się ze mną Calem - Powinniśmy już iść. Zwłaszcza, że jaskinia jest już niedaleko.

***


Jaskinia rzeczywiście była blisko, jednak zanim tam dotarliśmy, to po drodze stanęło nam na przeszkodzie jeszcze kilka niezbyt przyjaźnie do nas nastawionych Pokemonów, które musieliśmy pokonać. Potem zaś, gdy już byliśmy w środku jaskini, tam zaatakowało nas stado Zubatów, którym na szczęście Helioptile i Dedenne dali bobu.
- Odnoszę wrażenie, że staje się tutaj coraz bardziej nieprzyjemnie - powiedział ponurym głosem Max.
- Więc możesz wracać, skoro ci się tu nie podoba - mruknęła złośliwie Bonnie - Bo dla mnie to miejsce jest w sam raz.
- Odnoszę wrażenie, że Bonnie za długo z wami podróżowała i teraz atrakcyjne dla nie jest tylko to, co jest groźne - powiedziała do mnie Alexa, widząc zachowanie dziewczynki.
- Wiesz, także dochodzę do takich wniosków - odpowiedziałam jej - Ale cóż... Przynajmniej naprawdę nieźle kieruje swoim Dedenne, tworząc z nim naprawdę całkiem niezły duet, na co bardzo miło się patrzy, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że on zwykle tylko śpi w torbie lub je oraz piskiem domaga się posiłku.
- Tak... Mały Dedenne, podobnie jak jego trenerka zaczyna dojrzewać do poważnych wypraw - rzekł Calem, idący tuż obok mnie.
- Ale oboje muszą się jeszcze sporo nauczyć - zauważyłam - Bo wciąż mają w sobie za dużo brawury, a za mało zdrowego rozsądku.
- To wszyscy tak mieli - wtrącił się Gurkinn - Możesz być pewna, że oboje z tego wyrosną, jak każdy... No, a przynajmniej prawie każdy.
Ostatnie słowa rzekł on patrząc z ironią na swoją wnuczkę, idącą na przedzie razem z Bonnie i Maxem.
- Tak, ma pan rację - jęknęłam - Niektórzy tak szybko z takich spraw nie wyrastają. Bez urazy.
- Spokojnie, nigdy nie obrażam się za prawdę, a poza tym już dawno zauważyłem ten szczegół, więc nie mówisz mi niczego nowego.
- Hej! Idziecie, czy nie?! - zawołała Korrina, obracając się do nas.
- No pewnie, że idziemy - odpowiedziałam jej złośliwie.
Poszliśmy za nią oraz najmłodszymi członkami naszej kompanii przez jaskinię. Na szczęście był dzień, więc nie panowały wokół nas ciemności. Szliśmy spokojnie rozglądając się przy tym uważnie dookoła, wzrokiem szukając niebezpieczeństwa, jakie może na nas nagle skoczyć. Dziękować niebiosom tym razem było wokoło bezpiecznie.
W końcu trafiliśmy do wielkiej groty, gdzie ku naszemu przerażeniu spał wielki, kamienny Pokemon wyglądający jak ogromny wąż z głazów.
- A niech mnie! - jęknął Calem - Kolejna przeszkoda.
- W sumie to było łatwe do przewidzenia - odpowiedział Gurkinn dość ponurym tonem.
No cóż, w jednym Korrina miała rację. Ten człowiek to czarnowidz.
- Co to za Pokemon? - spytała Bonnie.
- To jest Onix - odpowiedział jej Max.
Zaintrygowana powoli wyjęłam swój Pokedex i skierowałam go na śpiącego Pokemona.
- Onix, Pokemon skałowąż. Zamieszkuje głównie jaskinie w górach. Dzięki szybkim skrętom potężnego ciała Onix potrafi drążyć podziemne korytarze.
- Bardzo ciekawe - powiedziałam, chowając komputerek do kieszeni - Pięknie wygląda ten Pokemon. Tak groźnie, ale i imponująco.
- Brock posiadał kiedyś jednego Onixa, ale jak on go złapał, to ja nie mam pojęcia - zauważył Max.
- Brock takiego posiadał? Ciekawe - uśmiechnęłam się - Wobec tego może wiesz, czy ten Pokemon ma gorący temperament, czy też raczej jest równie wielki, co spokojny?
Młody Hameron poprawił sobie okulary na sobie, po czym odparł:
- Prawdę mówiąc to muszę ci powiedzieć, że u takich Pokemonów wzrost dorównuje temperamentowi.
- Aha... To znaczy, że im większy jest Onix, tym bardziej nerwowy? - spytała Bonnie.
Chłopak pomyślał przez chwilę, po czym odpowiedział:
- W sumie to... Tak! Właśnie tak.
Panna Meyer jęknęła załamana, słysząc tę odpowiedź.
- A niech mnie... To... To... To, po prostu... super... Po prostu super.
- Sama bym tego lepiej nie ujęła - dodałam.
Calem popatrzył uważnie na Onixa, po czym rzekł:
- Słuchajcie... Widzicie, co ten Pokemon ma na czole?
Przyjrzeliśmy się uważnie Onixowi.
- Ja tam nic nie widzę - odpowiedział mu Max.
- Nic dziwnego, bo nosisz okulary, więc nie widzisz wszystkiego, co powinieneś widzieć - odparł mu mój przyjaciel - Poza tym szkiełka ci nieco zaparowały.
Młody Hameron spojrzał na niego oburzony, po czym przetarł sobie swoje okulary, mrucząc gniewnie:
- Nie doceniasz mnie, kochany. Ja może jestem niski i okularnik, ale jak się rozkręcę, to...
- To nie ma przebacz - dokończyłam za niego.
- Tak, wiemy - dodała Bonnie.
Calem nie zwrócił na to większej uwagi, ponieważ dalej obserwował śpiącego Onixa.
- Słuchajcie... Czy naprawdę tego nie widzicie? Nie widzicie, co on ma na czole?
Spojrzeliśmy wszyscy uważnie na czoło Pokemona, zaś Max nawet ponownie sobie przetarł koszulką okulary, aby mieć lepszą widoczność, po czym rzekł:
- Rzeczywiście... Ma on coś na czole. Taki jakiś dziwny, biały znak.
- To nie żaden znak - odparła Alexa - To jest kamień. Biały kamień.
Helioptile zapiszczał wesoło, gdy tylko to usłyszał, my zaś z wielką uwagą patrzyliśmy na Onixa, wyraźnie zaintrygowani naszym odkryciem.
- Wreszcie go znaleźliśmy - powiedział Calem.
- Niby co? - spytałam.
- Nie rozumiesz, Sereno? Ten biały kamień na czole Onixa to jest ten kamień, którego szuka profesor Sycamore!
- Co? To niemożliwe! - zawołałam.
- Wcale nie - zaprzeczył Gurkinn - To jest jak najbardziej możliwe.
- Wobec tego co robimy? - spytałam.
- Jak to, co? - mruknęła Korrina - Spróbujemy to zabrać z czoła tego śpiącego Goliata. Im szybciej, tym lepiej.
- Tak? A niby jak chcesz to zrobić? - spytała złośliwie Bonnie.
- W bardzo prosty sposób - odparła zapytana.


Następnie, zanim Gurkinn zdążył jej przeszkodzić, dziewczyna bardzo zwinnie i szybko podjechała na wrotkach do Onixa, następnie zakradła się delikatnie w pobliże jego łba, przechyliła się i złapała palcami za kamień. Poczułam wówczas, jak cierpnie mi skóra na plecach. To wyglądało niczym scena z filmu o Indianie Jonesie, z tym, że była ona o wiele groźniejsza, ponieważ miała miejsce naprawdę. Sama Korrina musiała się także nieźle denerwować, ale skrywała swój strach głęboko w sercu, ponieważ jej twarz była bardzo opanowana, może nawet aż za bardzo. W końcu dziewczyna wzięła dłonią kamień i zaczęła go mocno ciągnąć w swoją stronę. Mimo początkowych oporów ten ustąpił, także już po chwili zuchwała blondynka miała go w rękach, co oznajmiła nam podnosząc dłoń ze swoją zdobyczą wysoko w górę.
- Udało się - westchnęłam delikatnie, ocierając sobie pot z czoła.
- Zuchwali zwykle mają szczęście - powiedział dość ponurym głosem Gurkinn - Głupi zresztą także, a ona jest zarówno zuchwała, co i głupia.
- Ważne, że ma szczęście - odparła wesoło Alexa.
Korrina pomachała nam radośnie ręką, po czym ruszyła w naszym kierunku, jednak z jakiegoś powodu znowu potknęła się i runęła jak długa na ziemię.
- Mówiłaś coś o szczęściu, prawda? - zapytałam ironicznie Alexę.
Nasza blondyneczka, upadając narobiła tyle hałasu, że ten rozniósł się echem po całej grocie i oczywiście obudził Onixa. Wówczas to Pokemon zaryczał groźnie, spojrzał na dziewczynę z wrotami u nóg, po czym ruszył gniewnie w jej kierunku.
- Co do szczęścia, to coś mi mówi, że będziemy mieli szczęście, jeżeli uciekniemy przed tym wkurzonym Onixem - zauważył wesoło Max.
- No proszę, żartowniś się znalazł - mruknęłam.
- W nogi! - krzyknął Calem, po czym porwał mnie za rękę.
Szybko ruszyliśmy w kierunku wyjścia z groty. Ja jednak zostałam tam nieco dłużej, obróciłam się za siebie i zauważyłam, że Korrina znowu upadła na ziemię. Nie wiedziałem, co się z nią dzieje. Przecież normalnie całkiem sprawnie jeździła na tym środku transportu. Nie miałam jednak ani ochoty, ani czasu się nad tym zastawiać, dlatego zrobiłam to, co mogłam zrobić: podbiegłam do dziewczyny, pomogłam jej szybko wstać, złapałam ją za rękę i razem ruszyłyśmy biegiem w kierunku wyjścia. Nasi przyjaciele pędzili już przed siebie tak szybko, jak to tylko było możliwe, a oni umieli naprawdę bardzo szybko biec, także z trudem ich dognaliśmy.
- To jaki mamy teraz plan? - zapytałam.
- Taki, że biegniemy przed siebie z nadzieją, że szybko znajdziemy wyjście z tej jaskini! - odpowiedział mi Calem.
- CO?! I to jest ten twój plan?! - warknęła na niego gniewnie Alexa.
- No co? - jęknął mój przyjaciel - Trudno mi się myśli w biegu!
Pomyślałam sobie, że Ash umiał doskonale myśleć podczas biegania i poczułam, iż naprawdę bardzo żałuję, że go teraz nie ma z nami. Może by coś wymyślił? Chociaż raczej niekoniecznie. Ostatecznie Onix jest bardzo silnym Pokemonem i trudnym do pokonania przeciwnikiem.
- Słuchajcie, ja już chyba mam pewien plan! - zawołał do nas Gurkinn - Skręćmy szybko w bok! W pierwszy lepszy boczny korytarz, jaki nam się ukaże.
- Rozglądajcie się wszyscy! - dodała Korrina - Jeżeli zobaczycie jakiś boczny korytarz, to skierujmy się tam!
Rada ta była całkiem dobra, zwłaszcza, że w naszym kierunku wciąż sunął groźny Onix i nie miał on najmniejszego zamiaru nam odpuścić. Na całe szczęście w końcu znaleźliśmy jakaś boczną grotę z boku korytarza, po którym to biegliśmy, dlatego też bardzo szybko tam przeskoczyliśmy, a następnie przylgnęliśmy do ściany mając nadzieję, że nasz przeciwnik nas tam nie zobaczy. Dziękować dobremu losowi tak się właśnie stało, gdyż już po chwili Onix pognał dalej, w ogóle nas nie dostrzegając, a my zostaliśmy sami.
- Uff... O mały włos! - jęknął Max, ocierając sobie pot z czoła.
- Ale to była akcja! - pisnęła radośnie mała Bonnie - Naprawdę niezła! Czekam na następną.
- Przypomnijcie mi, żebym ją udusiła, gdy już będzie po wszystkim - powiedziałam załamanym głosem do Alexy.
- Przypomnę ci - zaśmiała się delikatnie Alexa, a jej Helioptile pisnął zmęczonym głosem.
Gurkinn spojrzał groźnie na swoją wnuczkę, po czym zawołał groźnie:
- I znowu przez ciebie mieliśmy kłopoty! Czy ty naprawdę nie umiesz racjonalnie myśleć, dziewczyno?!
- Ależ umiem, dziadku... Umiem, ale wolę działać zamiast tracić czas na obmyślanie jakiegoś planu - odparła gniewnie zapytana - Bo jak działam spontanicznie, to zawsze mi wszystko lepiej wychodzi.
- Tak uważasz? - zapytał Calem - Odniosłem inne wrażenie.
- Twoje wrażenia mało mnie interesują - burknęła gniewnie Korrina - Mamy przecież to, po co przyszliśmy i o to chodzi.
Na dowód pokazała nam ona kamień, jaki zdobyliśmy i który wciąż trzymała ona w ręku.
- W sumie to racja - zgodziła się z nią Max - Ważne, że wykonaliśmy zadanie i możemy śmiało dać znać profesorowi Sycamore’owi, żeby mógł już po nas przyjechać.
- To prawda - zgodził się Calem, powoli wstając z ziemi i sięgając po telefon komórkowy.
Wpisał w nim numer, pod jaki to chciał dzwonić, ale chwilę później załamany jęknął, mówiąc:
- No jasne! Brak zasięgu! Będziemy musieli wyjść z tej jaskini, żeby móc zadzwonić.
- Tylko jak my mamy niby to zrobić? - spytała załamana Alexa - Wie ktoś chociaż, którędy powinniśmy pójść?
- Helio-helio! - pisnął Helioptile.
To był rzeczywiście całkiem sporych rozmiarów problem.
- Spokojnie, moi kochani - rzekł Calem wesołym głosem - Mam wciąż przy sobie mapę, a na niej jest zaznaczone, gdzie prowadzi jaki korytarz w tej jaskini.
Młodzieniec uśmiechnął się i zaczął szukać mapy, niestety nie mógł jej nigdzie wypatrzeć.
- No nie! Musiała mi ona wypaść podczas ucieczki przed Onixem.
- Pięknie! Po prostu pięknie - burknęłam, jednocześnie coraz bardziej żałując, że w ogóle gdziekolwiek z nim poszłam.
- No i co my teraz zrobimy?! - jęknęła Bonnie.
Korrina powoli wstała i spojrzała na nas uważnie, mówiąc:
- Nie wiem, jak wy, ale ja nie zamierzam siedzieć tutaj bezczynnie. Zamierzam coś zrobić.
- Świetnie, tylko co? - spytał jej dziadek.
- A choćby to!
Po tych słowach blondyneczka wyjęła z kieszeni niewielką maskę, po czym założyła ją sobie.
- A na co ci to? - zapytałam zdumiona.
- Żeby nie wdychać gazu, który zaraz was tu wszystkich uśpi - padła odpowiedź.
Nasz szok po tych słowach był większy niż ogromny.
- Słucham?! - zawołałam.
- O czym ty mówisz?! - dodała zdumiona Bonnie.
- Zaraz się przekonasz, kochanie.
Chwilę później usłyszeliśmy dziwny dźwięk, jakby wydawany przez niewielki silnik, a następnie w grocie pojawił się mały, zdalnie sterowany samolocik, który rozpylił wokół nas jakiś dziwny dym. Zanim zdążyliśmy otrząsnąć się z szoku, jakiego to doznaliśmy na ten widok, wszystkich nas zamroczyło. Ostatnim, co usłyszeliśmy tracąc przytomność, był straszny, a wręcz ponury śmiech Korriny.

***


Gdy odzyskaliśmy przytomność byliśmy wszyscy związani grubymi linami. Obok nas zaś stała Korrina w towarzystwie osobnika, którego wcale się tutaj nie spodziewałam.
- Witaj, Sereno - powiedział ten ktoś - Tęskniłaś za mną?
- Powiedz, powiedz, kochanie - dodał piskliwym głosem ten sam ktoś, bawiąc się swoją pacynką.
Z miejsca go rozpoznałam, podobnie jak Max i Bonnie.
- Arlekin! - zawołali moi młodzi przyjaciele.
- No proszę... Słynny przestępca we własnej osobie - mruknęła Alexa - Nie ma co, niezły zaszczyt nas kopnął.
- I ty, Korrino, trzymasz z tym łotrem?! - krzyknął oburzonym tonem Gurkinn - Sądziłem, że lepiej cię wychowałem!
- Och, drogi staruszku... Czyżbyś uważał, że ta młoda dama istotnie jest twoją wnuczką? - zachichotał Arlekin, bawiąc się pacynką - Muszę cię niestety rozczarować. Mylisz się i to gruntownie.
- Jesteś strasznie naiwny! - pisnęła pacynka.
- O czym ty mówisz?! Przecież widzę, że to moja wnuczka, Korrina! - wrzasnął oburzony starszy pan.
- Poprawka... Ona tylko wygląda jak twoja wnuczka, bo tak naprawdę daleko jej do niej - powiedział Arlekin.
Widać jednak dalej zdumienie wymalowane na naszych twarzach rzekł tylko:
- Czy naprawdę nie zauważyliście niczego dziwnego w zachowaniu tej jakże uroczej panny?
- A to ciągłe potykanie się na rolkach? A wykłócanie się z dziadkiem, którego ona ponoć szanuje? - dodał Jacob.
Po tych słowach Arlekin spojrzał na Korrinę, mówiąc:
- Pokaż im swoje prawdziwe oblicze, bo najwyraźniej nie rozumieją, co do nich mówię.
- Z przyjemnością - zachichotała podła dziewczyna.
Chwilę później otoczył ją dziwny blask, a kiedy opadł, to zamiast niej stał przed nami wielki Pokemon przypominający ogromnego nietoperza.
- Tęskniłaś za mną, Sereno? - zapytał Pokemon ludzkim głosem.
Przerażona jęknęłam na jej widok. Czego jak czego, ale jej się tutaj nie spodziewałam.
- To Noivern! - zawołała Alexa - Ale jakiś dziwny.
- Fakt, umie mówi - zawołał Max.
- Ale czad! - pisnęła zachwycona Bonnie.
- I zmienia także postać - dodał Calem - Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałem.
- A ja i owszem - odparłam gniewnie.
Następnie spojrzałam na Pokemona, wołając:
- Jak ty w ogóle możesz żyć?! Przecież Arlekin cię zabił! Widziałam to na własne oczy!
- To prawda - odpowiedział agent 005 organizacji Rocket - Widzisz, Noivern była potężnym Pokemonem obdarzonym wielką siłą i pierwotną mocą skrytą w niej głęboko. Gdy została poddana badaniom naukowym, to wówczas zdobyła umiejętność nie tylko transformacji swej postaci w inną, ale prócz tego tworzenia sobie na nowym ciele ubioru osoby, którą udaje. Nauka rozwinęła w niej pierwotną moc, jaką ona posiadała. Dzięki niej, jak również dzięki genom innych Pokemonów, które jej wstrzyknięto stała się istotą naprawdę potężną. Miała pracować dla nas, ale uciekła i potem sama wiesz, jaki los ją spotkał, Sereno. Jednak widzisz... Mamy w swojej bazie coś takiego jak maszynę do klonowania zarówno Pokemonów, jak i ludzi. Swego czasu Annie i Oakley ukradły dla nas badania prowadzone niegdyś przez profesora Fuji, które potem były w posiadaniu jego przyjaciela, który to udoskonalił metodę tworzenia klonów. Nasze drogie złodziejki wykradły więc te badania i to właśnie tego pamiętnego dnia, kiedy to ty, moja droga Sereno, razem ze swym lubym na wyspie Valencia mieliście małe starcie z naszym śp. doktorem Zagerem. Pamiętasz?
Nagle wszystko zaczęło już do mnie docierać. Przypomniało mi się, że obie siostrzyczki miały wtedy jakąś misję do wykonania, o czym to mówił nam Zespół R (których złapaliśmy i zmusiliśmy do gadania), ale nigdy nie było nam dane się dowiedzieć, jaka to misja. Teraz już wiedzieliśmy. Annie i Oakley miały dostarczyć Giovanniemu skradzione dane na temat procesu klonowania. Dzięki temu teraz udało im się sklonować tego demonicznego Noiverna w tak krótkim czasie.
- Tak czy inaczej bardzo chętnie bym tutaj sobie z wami posiedział i pogawędził, ale mam niestety masę obowiązków na dzisiaj - zachichotał podle Arlekin.
- A prócz tego umówione spotkanie z pewnym detektywem - dodała jego pacynka imieniem Jacob.


- Z Ashem?! - pisnęłam przerażona - Co ty mu zrobiłeś?!
- Jeszcze nic, złociutka - zaśmiał się lekko szaleniec - Ale już wkrótce mu zrobię, a właściwie to nie ja, ale moja droga, serdeczna przyjaciółka.
To mówiąc wskazał on na Noivern, którą zachichotała podle, mówiąc:
- Z przyjemnością dokończę dzieła. Ten chłopaczek bardzo przypadł mi do gustu, więc mimo, iż jestem tylko kopią mojej prawdziwej postaci, to mam wszystkie moce swego pierwowzoru. Wystarczy więc, że ugryzę tego naszego kochanego Asha Ketchuma, a mój jad stłumi jego silną wolę, zaś on sam będzie mi posłuszny już na zawsze.
- Nie wasz się go tknąć, ty parszywa gnido! - krzyknęłam na nią.
Noivern pogroziła mi lekko szponem, po czym przemówiła:
- Lepiej oszczędzaj powietrze i energię, bo ci się jeszcze przydadzą. Prawda, Arlekinie?
- Nie inaczej - odpowiedział wesoło zapytany - Zamierzam was tutaj zostawić, ponieważ dostałem już to, czego chciałem... Kamień niezbędny do dokonania megaewolucji. Dla mojego szefa ma on naprawdę olbrzymie znaczenie.
To mówiąc podniósł on z ziemi upuszczony przez Noivern kamień, śmiejąc się przy tym podle.
- Poczekaj, niech ja cię dorwę! Skopię ci tyłek, zobaczysz! - krzyczał oburzony Calem.
- Nie możesz nas tutaj zostawić! - zawołał oburzony Gurkinn.
- Policja się o tym dowie i pójdziesz siedzieć! - dodała Alexa.
- Helio-helio! - zapiszczał Helioptile.
- Wątpię - odrzekł podle bandyta - Nie umieli mnie złapać przez tak długi czas, więc teraz też im się nie uda.
- Ash nas znajdzie, zobaczysz! - krzyknęła Bonnie.
- Właśnie! On nas uratuje! - dodał Max.
Arlekin spojrzał w naszą stronę z kpiną, po czym powiedział:
- Wątpię... Mam bowiem bardzo sprytny sposób na to, aby do tego nie doszło. Zostawię wam tutaj małą bombową niespodziankę...
To mówiąc wyjął on z kieszeni swojego stroju niezbyt wielki ładunek wybuchowy z przymocowanym do niego zegarem.
- Nastawię tu czas detonacji i zostawię to cacuszko w wejściu do tej groty, a kiedy już moja niespodzianka wybuchnie, to grota się zawali, a wy wszyscy umrzecie tu z głodu i pragnienia, o ile wcześniej nie skończy się wam powietrze. Ash będzie mógł więc sobie was szukać do woli.
Następnie Arlekin zachichotał podle, ja zaś w desperacji spróbowałam jakoś rozerwać swoje więzy, lecz nic mi to nie dało.
- Na pociechę zostawiam wam tutaj mały upominek - dodał po chwili Arlekin, kładąc coś na ziemi.
To była niewielka kostka czarnej barwy, która niedługo potem ukazała nam ekran z hologramu.
- Będziecie mogli na nim podziwiać moment, kiedy to nasz drogi Ash Ketchum stanie się niewolnikiem wdzięków mojej serdecznej przyjaciółki.
- Nigdy go nie podejdziesz! - zawołałam.
- Owszem, zrobię to - zaśmiała się podle Noivern - Zwłaszcza, jeżeli będę wyglądać nieco inaczej niż teraz.
Po tych słowach wampirzycę znowu otoczył blask, a gdy on opadł, to okazało się, że... przybrała ona moją postać. Nawet mówiła moim głosem.
- No i jak, Sereno? Nadal uważasz, że nie mam szans podejść twojego ukochanego? - zapytała okrutnie podłym tonem.
- Ty podła kreaturo! - krzyknęłam.
- Jesteś paskudnie złym Pokemonem! - dodała oburzona Bonnie.
- De-ne-ne! - poparł ją Dedenne.
- Schlebiasz mi - zaśmiała się Noivern swoim prawdziwym głosem.
- Dobra, dość tego dobrego, robota czeka! - przypomniał jej Arlekin - Czeka nas zabawa z pewnym detektywem.
- Oczywiście - odparła wampirzyca - A co z tym kamieniem?
Arlekin chciał go już schować do kieszeni, ale zmienił zdanie.
- Zapomniałem, że jest w niej mała dziurka... Mieli mi ją zaszyć i co? Jak zwykle zapomnieli. Mały kamień może mi więc wylecieć z kieszeni.
Po tych słowach podał przedmiot mojej kopii.
- Masz... Twoje kieszenie są chyba całe, prawda?
- Owszem - odparła zapytana.
Następnie oboje wyszli z groty, pozostawiając nas w niej samych, jak również zanosząc się śmiechem.
- I co my teraz zrobimy? - zapytałam.
Zanim jednak ktoś zdążył mi odpowiedzieć, to Arlekin nagle wrócił do groty, mówiąc wesołym głosem:
- A tak przy okazji... Żebyście nie mówili, że jestem potworem i każę wam tu siedzieć samotnie, zostawiam wam kogoś do towarzystwa.
To mówiąc pchnął on przed siebie jakieś dwie osoby, które wysunęły się właśnie z cienia. Była to Korrina (ta prawdziwa) oraz jej Lucario. Oboje byli mocno skrępowani sznurem.
- Korrina! - krzyknął Gurkinn.
- Dziadku! - zawołała do niego dziewczyna.
- Miłej zabawy, kochani - zaśmiał się podle Arlekin - I miłego seansu filmowego, Sereno. Zobaczysz, jak twój ukochany detektyw jest ci wierny.
Po tych słowach zaniósł się on demonicznym śmiechem i odszedł.


C.D.N.



1 komentarz:

  1. Zaczyna się robić coraz bardziej ciekawie i groźnie. Serena w końcu decyduje się na wyruszenie na wyprawę wraz z Calemem, a towarzyszyć im będą dziadek Korriny, Max oraz Bonnie. Irytacji faktem obecności tego pierwszego nie kryje Ash, który ma wrażenie, że Serena woli swojego przyjaciela z dzieciństwa od niego i to właśnie z Calemem woli spędzać czas niż ze swoim chłopakiem. Twierdzi, że nie jest zazdrosny, ale zachowuje się tak, jakby był.
    Smutek Sereny zauważa Dawn, która radzi jej, aby jednak nie wybierała się na tą wyprawę i zabrała Asha na randkę, by mu to wszystko wyjaśnić. Jednak Serena decyduje się wybrać na wyprawę wraz z Calemem, co Ash przyjmuje z nieskrywaną złością.
    Wszyscy wyruszają jeepem profesora Syccamore'a, gdy nagle po drodze pod auto prawie wpada im Korrina, która upiera się, że musi jechać ze swoim dziadkiem na wyprawę. Staruszek bardzo niechętnie zgadza się na prośbę wnuczki i po chwili dziewczyna już siedzi w samochodzie.
    Po dotarciu na miejsce profesor zostawia pozostałą piątkę samą, po czym odjeżdża z powrotem do miasta. Reszta wchodzi do jaskini, która jest naprawdę niebezpieczna, o czym jako pierwsza przekonuje się Serena, która o mało nie ląduje na samym dnie jaskini po poślizgnięciu się na kamieniu, przed czym ratuje ją Calem.
    Niestety, to nie koniec kłopotów. Napotykają Ambipomy, które zrzucają na nie kamienie. Na szczęście odstrasza je Dedenne swoimi elektrycznymi atakami. Potem przychodzi pora na tłumek Geodude, których niechcący rozjusza Korrina. Na szczęście przy pomocy Mudkipa Maxa i Dedenne Bonnie udaje się uniknąć większych kłoptów. Po chwili udaje im się odnaleźć kamień potrzebny profesorowi. Spoczywa on na głowie śpiącego w tej chwili Onixa. Niefrasobliwa Korrina podjeżdża do pokemona i zabiera z jego głowy kamień, jednak niestety po drodze potyka się i robi sporo hałasu, co budzi śpiącego Onixa, który atakuje naszą ekipę, a ta ledwo uchodzi z życiem. Niestety nie na długo, gdyż Korrina usypia ich za pomocą specjalnego gazu.
    Gdy się budzą, okazuje się, że Korrina wcale nie jest tym za kogo się podawała. Jest to Noivern, w dodatku współpracująca z Arlekinem, który ma ochotę zemścić się na Ashu. Wykorzystuje do tego swoje zdolności przybierania dowolnej postaci, więc przybiera ona postać Sereny. Dodatkowo planują wysadzić jaskinię tak, by nikt nie mógł odnaleźć Calema i spółki, po czym znikają zostawiając naszych przyjaciół na pewną śmierć.
    Zaczyna robić się coraz ciekawiej i groźniej. Bardzo mi się podobało. I oceniam to bardzo, bardzo wysoko. :)
    Ogólna ocena: 10000000000000000000000000000000000/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...